
Kometa na trasie
Kometa na trasie
Charakterystyczny syk oznajmił, że pociąg rusza. Lokomotywa powoli nabierała rozpędu. Koła stukały na łączeniach torów z coraz większą częstotliwością.
Nareszcie, pomyślał Karol.
Dwóch staruszków siedzących przed nim gawędziło cicho. Krajobraz za oknem przesuwał się coraz szybciej. Domy ustąpiły skąpanym w złocistym blasku łąkom, skrzącym się łagodną żółcią zbożom i mroczniejącym z każdą chwilą lasom. Karol oddychał wreszcie pełną piersią. Pęd, swobodne mknięcie między bezludnymi terenami odrywało go od szarej codzienności, rzucało w otwartą przestrzeń, dawało namiastkę wolności.
Dla tego uczucia zdecydował się na pracę w PKP. Co prawda, jako szeregowy pracownik zajmował się naprawą torów, nasypów, albo usuwaniem przeszkód z tras, ale sam fakt, że mógł niemal za darmo jeździć pociągiem był wart wysiłku i braku perspektyw na awans.
Mrok zepchnął słońce za horyzont. Niebo roziskrzyło się gwiazdami. Współpasażerowie Karola usnęli. On sam patrzył w bezmiar kosmosu. Obserwacji jak zwykle towarzyszyły smętne myśli.
Czuł się bezwartościowym okruchem. Nie miał na nic wpływu, brakowało mu wizji i woli do wprowadzania zmian. Gdyby z dnia na dzień przestał istnieć, pewnie nikt by nie zauważył.
Tak bardzo chciał stać się częścią czegoś niezwykłego…
Gwałtowny wstrząs, przeciągły pisk hamulca i zgrzyt kół na torach wyciągnęły Karola z zamyślenia. Pociąg stanął, sapnął niczym zmęczony smok.
Staruszkowie nie obudzili się. Umilkło cykanie świerszczy, szum wiatru, a nawet oddechy śpiących. Zapadła niczym niezmącona cisza.
Karol czekał. Pewnie jakaś usterka, pomyślał, usadawiając się wygodniej w fotelu.
Cierpliwości wystarczyło mu na dwadzieścia minut. Po tym czasie wyszedł na zewnątrz i ruszył wzdłuż kolejki wagonów.
Srebrzysta tarcza księżyca jaśniała pośród migoczących punkcików. Mdły blask padał na nasyp kolejowy, szyny połyskiwały metalicznie.
Kilkanaście metrów przed lokomotywą znajdowały się dwa pionowo usytuowane światła. Gdy podszedł bliżej, z mroku wyłoniła się zielona, kanciasta maszyna o złotych zdobieniach. Na drzwiach połyskiwał napis "T.E.V.D.-22". Z dachu sterczał pantograf. Karol natychmiast rozpoznał Kometę – lokomotywę elektryczną, którą jeździł w słowackich Tatrach przy okazji wycieczki zorganizowanej przez bidul. Jedyne szczęśliwe wspomnienie z dzieciństwa.
Nie potrafił pojąć, jak stary pojazd mógł znaleźć się na środku torów kolejowych w samym sercu Polski. I dlaczego nikogo nie było w pobliżu?
W innych okolicznościach okręciłby się na pięcie, wrócił na swoje miejsce w przedziale i spokojnie czekał na rozwój wypadków, jednak obudzony sentyment pchnął go dalej.
Kometa wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Nawet farba łuszczyła się w tych samych miejscach, co piętnaście lat temu. Okna maszyny wypełniała ciemność. Karol zapukał w drzwiczki, spróbował otworzyć, ale bez skutku.
Wpatrywał się w wypełnioną mrokiem szybę. Nagle coś zaszeleściło tuż za nim. Odwrócił gwałtownie głowę. Okolica wciąż pozostawała opustoszała. Mimo to włosy zjeżyły mu się na karku.
Nie bądź łamagą, napomniał się w duchu. Dorosły chłop nie powinien robić w gacie z powodu ciemności i wiatru.
Obawa go nie opuszczała, ale pełen złości na samego siebie ruszył dalej. W jedynym wagonie również nie dostrzegł choćby śladu życia. Wszystko wydawało się opustoszałe, ale jednocześnie nieustannie czuł czyjąś obecność. Jakby podświadomość informowała go o czymś, czego nie jest w stanie wychwycić za pomocą zmysłów.
Delikatny ruch powietrza omiótł mu plecy, przez które natychmiast przeszły lodowate dreszcze. Tym razem nie odważył się odwrócić. Coś podpowiedziało mu, że lepiej będzie wejść do środka. Słyszał w głowie własny głos przekonujący, że to jedyne rozsądne rozwiązanie. Nacisnął klamkę.
Zamknął drzwiczki i zastygł ze zdziwienia. Miał przed sobą długi korytarz z pociągowymi przedziałami. Blask księżyca wpadał jasnymi smugami przez okna przedziałów. Ujawniał połyskującą od czystości podłogę, jasnożółte ściany bez skazy i przeszklone drzwi pozbawione choćby plamki czy zacieku. Wszystko było tu niepokojąco sterylne.
Usłyszał głuchy tupot stóp.
Wytężał wzrok ile sił, ale nie dostrzegł niczego. Dobiegały go odgłosy licznych lekkich kroków. Upiorne dźwięki wybrzmiewały w dziwacznym, wzbudzającym trwogę rytmie. Z jakiegoś powodu Karolowi skojarzyło się to z kultystami tańczącymi nad martwą ofiarą.
Odwrócił się gotowy do ucieczki. Postąpił krok, gdy nagle poraził go jaskrawy błysk. Skulił się, tarł oczy, rozpaczliwie próbując odzyskać wzrok.
Serce waliło mu, jak wielka mucha próbująca za wszelką cenę wydostać się na zewnątrz.
Nagle poczuł, że ktoś otarł się o niego. Ktoś lub coś. Otworzył usta do krzyku, ale głos uwiązł mu w gardle i w rezultacie wyszło z tego tylko dziwaczne chrząknięcie. Kiedy odzyskał wzrok, zauważył, że ciemność wokół niego zgęstniała w trudne do określenia kształty. Sześć doskonale czarnych plam otoczyło go, jak kurczęta kwokę.
Stał sparaliżowany, dygocząc z trwogi. Nagle jego ciało samo zaczęło się poruszać. Nogi automatycznie stawiały kroki. Przepełniony paniką Karol z całych sił próbował odzyskać kontrolę, ale nic nie wskórał.
Deptał kolejne świetliste smugi, które padały na podłogę z okien w przedziałach. Uwagę zwracała znajdująca się kilkadziesiąt metrów dalej przerwa wypełniona czarnym cieniem.
Pogrążony w rozpaczy umysł Karola spadał w otchłań beznadziei. Nieustanne przerażenie wypaliło w nim jakiekolwiek inne uczucia.
Dostrzeżona wcześniej czarna połać podłogi powoli ustępowała księżycowemu blaskowi. Towarzyszyły temu ciężkie kroki.
Karol nawet nie zorientował się, kiedy jego ciało znieruchomiało. Otaczające go cienie zostały z tyłu.
Z wąskiego przejścia wychynęła głowa, a tuż za nią duża, zgarbiona sylwetka, która rozmazała się w srebrzystym świetle. Bezkształtna masa podpłynęła ku Karolowi.
Jego myśli wypełniło błaganie o ratunek i modlitwa, choć nigdy nie był przesadnie wierzący. Wytężał wszystkie siły, by uciec, jednak ciało nadal nie słuchało poleceń.
Falująca czerń zatrzymała się tuż przed nim. Spośród kłębów mroku wyłoniły się oczy. Czarne, bezdenne ślepia, które nie wyrażały żadnych uczuć.
Upiorne spojrzenie utkwiło w Karolu.
Poczuł ukłucie w skroniach i opadł w miękką czerń nieświadomości.
* * *
Zakręcił kurek i wyszedł spod prysznica. Owinął ręcznik wokół bioder. Przetarł dłonią zaparowane lustro. Z niepokojem oglądał dziwaczne blizny, które pojawiły się na skroniach. Były nieduże, ciemne i doskonale okrągłe.
Czyli to nie był sen, powtórzył kolejny raz w myślach.
Zupełnie nie pamiętał drogi do domu. Sąsiadka opowiedziała mu rano, że wrócił około północy.
"Obudziłam się akurat. Zajrzałam przez wizjer i cię zobaczyłam. A szedłeś, jak pijany czy cuś. No nie wiem, twoja sprawa, Karolku, ja tam się nie wtrancam. Ale wyglądałeś tak jak te narkomany z telewizji. Nic, tylko w jeden punkt patrzałeś, cud, że w drzwi popadłeś."
Po wyjściu z łazienki ubrał się i usiadł na kanapie. Wbił wzrok w wyłączony telewizor.
Wspomnienie wczorajszej nocy jawiło się jak dziwaczna fantazja. Cała sytuacja była absurdalna i niedorzeczna.
Pomasował skronie.
Nie, podsumował. To musiał być zwykły sen. Może z przepracowania przysnąłem po drodze? Później, zmęczony, mogłem nie pamiętać drogi powrotnej. Tak, na pewno tak właśnie było.
* * *
Patrzył przez szybę, wykrzywiając usta w grymasie niechęci. Wszystko wydawało się mdłe i nijakie. W zaniedbanych wsiach kręciły się miejscowe męty, łypiące podejrzliwie na przejeżdżające samochody. Przez inwazję kornika drukarza lasy przypominały makiety z zapałek, pełne suchych iglaków, między którymi kręcili się spracowani pilarze. Pola porastały nędzne z powodu suszy plony. A nad tym wszystkim wisiała niepokojąca czerwień wieczoru.
Chłopaki, jak zwykle w drodze powrotnej, gawędzili wesoło, snuli plany na wolny dzień. Wypełniali auto śmiechem. Karol nie podzielał ich entuzjazmu. Wiedział, że zaraz będzie musiał jechać do domu pociągiem.
Ku swojej rozpaczy, od czasu zdarzenia z Kometą, zatracił całą radość z jazdy. Najprzyjemniejszy do niedawna moment dnia stawał się coraz bardziej przykrym obowiązkiem.
– A ty co taki smutny? – zagadnął go jeden z kolegów. – W ogóle słabo wyglądasz. Zmęczony jesteś czy co?
Pomruk aprobaty potwierdził, że pozostali też tak myślą.
– Źle śpię… ostatnio.
Nie zamierzał opowiadać, że każdej nocy budzi się kilka razy, dygocząc ze strachu. Gdy tylko otwierał oczy, wspomnienie koszmaru rozwiewało się, pozostawiając po sobie dreszcze i łomoczące wściekle serce. Nawet zastanawiał się, czy powinien poszukać pomocy u specjalisty. Ale przecież nie będzie chodził do psychiatry z tak błahego powodu jak zły sen. Każdy powinien radzić sobie z własnymi problemami w pojedynkę.
Tylko dlaczego to musi być takie trudne?
Dostrzegł dach dworca.
Westchnął ciężko.
* * *
Blask poranka raził oczy. Nieliczni pasażerowie nachylali się ku sobie, szepcząc coś w konspiracji. Od strony dworca niosły się krzyki zdenerwowanych pracowników. Skowronki fruwały nad pokrytymi rosą polami, drażniąc uszy nieznośnym śpiewem.
Karol stał z miną cierpiętnika. Miał wrażenie, że utknął w świecie, z którego zniknęło całe piękno. Pozostały tylko przygnębienie i strach.
Już głos zapowiadający nadjeżdżającą lokomotywę wywołał u niego ciarki. Gdy usłyszał szum pędzącej maszyny, aż się wzdrygnął.
Korytarzem wagonu szedł, jakby brnął przez ściek kanałowy. Wstrzymywał oddech i maszerował szybko do swojego przedziału. Siadając w fotelu miał wrażenie, że dobrowolnie pozwala się uwięzić.
Pomasował pulsujące bólem skronie.
Nie rozumiał co się dzieje. Przywykł, do towarzyszącego podróży drażniącego niepokoju, ale nigdy wcześniej nie było to aż tak obezwładniające uczucie. Mały przedział nie dawał przestrzeni do złapania oddechu. Ponadto Karola prześladowało wrażenie obecności czegoś skrytego przed wzrokiem. Co chwilę spoglądał nerwowo w stronę wejścia, gdzie siedziała zapatrzona w telefon kobieta.
Umysł zaczął podsuwać ponure obrazy. Siedzenia w przedziale ochlapane krwią. Połyskujące czerwienią ostrze noża. Nieruchome ciało.
Najbardziej niepokoił fakt, że wszystkie te wyobrażenia wydały mu się znajome. Jakby już się wydarzyły, choć miał pewność, że nigdy nie był świadkiem czegoś podobnego.
Próbował opanować wzbierające wewnątrz emocje. Spojrzał za okno.
Zbita szyba. Ciemność. Krzyk.
Oparł głowę o fotel i spojrzał w sufit. Oddychał ciężko. Czoło sperlił mu pot. Karol zastanawiał się, ile zostało do najbliższej stacji.
Wszystko zaczęło wirować. Jasne plamy przysłoniły wzrok.
Ujrzał twarz pięknej kobiety. Jej jasne włosy falowały na wietrze. Usta ułożyły się w miły uśmiech. Tuż obok niej pojawiły się bezdennie czarne ślepia.
* * *
Marzena zapamiętale stukała palcem w telefon. Sprawdzała jaki jest koszt naprawy skrzyni biegów w jej samochodzie. Jak na złość cena niższa niż ta, którą zaproponował jej mechanik nie dawała się znaleźć.
Westchnęła ciężko, masując skronie.
W tej samej chwili zwróciła uwagę na mężczyznę obok. Był młody i dość przystojny, choć wyglądał na przemęczonego. Patrzył w sufit. Oddychał głęboko. Chciała zapytać czy wszystko w porządku, czy może w czymś pomóc, ale nagle zauważyła, że jego usta poruszają się w szepcie.
"Zostawcie mnie… Zostawcie mnie… Mamo…", mruczał, trzęsąc się i zaciskając dłonie na siedzeniu.
Marzena powoli wstała i, nie spuszczając mężczyzny z oka, wyszła z przedziału.
Pobiegła po konduktora. Za sobą usłyszała żałosny szloch.
* * *
Mirek biegł ciężko. Wielki brzuch podskakiwał przy każdym kroku jak gumowa piłka. A już było dobrze, tak blisko do fajrantu, narzekał w myślach.
Kobieta wreszcie zatrzymała się i wskazała przedział.
– To tu – powiedziała.
Wewnątrz leżał młody facet, na oko trzydziestokilkuletni. Zwinął się na podłodze w roztrzęsiony kłębek i płakał.
– Panie, co pan robisz? – zapytał konduktor z troską.
Nie uzyskał odpowiedzi. Wówczas chwycił młodego za koszulkę i wstrząsnął solidnie.
– Weź się pan w garść! – krzyknął.
Nagle pasażer zaczął wrzeszczeć, wyrywać się. Mirek został ściągnięty na podłogę. Obaj turlali się spleceni jak zapaśnicy, aż wreszcie wariat stracił przytomność.
Konduktor poderwał się z impetem, o który sam siebie nie podejrzewał. Dyszał jak parowóz, z wysiłku aż piekły go policzki. Kucnął ostrożnie i przytknął palce do szyi mężczyzny. Wyczuł puls.
Odetchnął z ulgą.
* * *
Gdy się ocknął, leżał na podłodze. Nad nim stały dwie osoby: kobieta po czterdziestce i gruby konduktor z siwym wąsem.
– Co się stało? – zapytał słabym głosem, próbując usiąść.
– O, już pan znormalniałeś? – odpowiedział pytaniem mężczyzna, gładząc zarost. – Jakiegoś ataku pan dostałeś. Wrzasku, płaczu przy tym było…
– Już w porządku, dziękuję – odpowiedział Karol. – I przepraszam.
Kobieta milczała. Wpatrywała się w niego nieufnie.
– Może karetkę wezwiemy, co? – dopytywał konduktor. – Marnie pan wyglądasz. Blady taki…
– Nie, nie trzeba. Na świeżym powietrzu będzie mi lepiej.
– Wołaj pan w razie czego.
Wyszli z przedziału, zostawiając go samego.
Karol usiadł w fotelu i zamknął oczy. Nie otwierał ich, dopóki nie dojechał na miejsce.
* * *
Reflektory lokomotywy oświetlały srebrzysty obiekt. Długi na kilkanaście metrów kształt, przywodzący na myśl cygaro unosił się tuż nad torami.
Przecież tu powinna stać Kometa, pomyślał Karol.
Ruszył w stronę obiektu. Miał wrażenie, że coś podąża jego śladem, ale nie odwrócił wzroku. Gdy był wystarczająco blisko, wyciągnął dłoń, by dotknąć lśniącej powłoki. Ta ustąpiła, tworząc owalne przejście.
Delikatny, fluorescencyjny blask sączył się z sufitu. W mrocznym, zielonkawym wnętrzu nie było niczego poza bezkresnym korytarzem pełnym przejść do półokrągłych, pozbawionych wyposażenia wnęk. Układ przypominał przesadnie sterylny wagon z przedziałami. Ten brak jakichkolwiek defektów: pobrudzonych ścian, łuszczącej się farby czy pajęczyny w oknie był najbardziej niepokojący. Nienaturalny.
Usłyszał odgłos zbliżających się kroków. Narastający złowieszczo, marszowy rytm. Nagle wszystko rozbłysło jaskrawym światłem, by po chwili wrócić do poprzedniego stanu.
Poczuł muśnięcie na plecach i uniósł powieki. Otaczało go sześć stworów sięgających mu nieco powyżej pasa. Wszystkie wyglądały jednakowo. Wątłe kończyny, krótkie tułowia i duże głowy osadzone na chudych szyjach. Do tego twarze wyposażone jedynie w parę wytrzeszczonych, sowich oczu.
Mgła otępienia spowijająca jaźń Karola rozwiała się, ustępując przerażeniu. Chciał roztrącić istoty i czym prędzej uciec z tego przeklętego miejsca, ale ciało go nie posłuchało. Skierował się w głąb korytarza i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Stwory towarzyszyły mu niezmiennie, w takiej samej konfiguracji.
Nie wiedział ile czasu upłynęło. Mogli tak maszerować przez kilka minut, jak i całe dni. Otoczenie pozostawało niezmienne – upiornie pozbawione śladów przemijania.
Nagle istoty zatrzymały się. Karol również. Czekali w bezruchu.
Tuż przed nimi z wnęki wyłoniła się postać. Wyglądała na nadnaturalnie wysokiego człowieka o szerokich dłoniach i długich stopach. Nagie, sine ciało stworzenia połyskiwało, jakby dopiero co zostało opłukane wodą. Rzadkie, pozlepiane włosie wiło się na obleczonej skórą, spłaszczonej czaszce, w której ziała para wielkich, wypełnionych czernią oczu. Z szeroko otwartych ust zwisał bezwładny gruby jęzor, zasłaniając kilka odstręczająco szerokich zębów.
"Jak nieudolna imitacja człowieka".
Cielesny paraliż nie chciał ustąpić. Karol wytężał umysł, z całych sił próbował oswobodzić się spod tego dziwacznego uroku. Bez skutku. Był zdany na łaskę upiornej istoty nie z tego świata.
Małe potwory zniknęły we wnęce. Duży zatrzymał się przed Karolem. Przytknął mu do skroni swoje oślizgłe dłonie.
Wściekłe ukłucie bólu przeszyło całe ciało, strącając umysł w otchłań.
Gdy otworzył oczy, ujrzał sufit. Spróbował podnieść głowę, poruszyć rękoma i nogami, ale wciąż nie odzyskał kontroli nad ciałem. Mógł jedynie przewracać oczami.
Na skraju widoczności przemykały te pokraki o sowich oczach. Stale biegały to w jedną, to w drugą stronę. Jak ekipa od przeprowadzek.
Po niedługim czasie nad głową Karola pojawiły się czarne ślepia. Panika odpędziła wszystkie myśli. Ohydna twarz zbliżała się powoli.
Poczuł łzę sunącą powoli po policzku. Skondensowana do kropli rozpacz.
Usłyszał kliknięcie. Brutalna siła zaczęła wyrywać wszystko z jego umysłu. Każdy szczegół życia, nawet najbardziej intymne myśli. W ułamku sekundy poczuł strach, radość, ból, spokój, współczucie, miłość, nienawiść, smutek… Miał wrażenie, że jego „ja” rozpada się na miliony kawałków.
Jedno ze wspomnień przebiło się na wierzch. Wyszarpnięte z najgłębszych odmętów podświadomości obrazy zaczęły układać się w dawno zapomniane przeżycie.
Obserwował świat oczami dwu, może trzylatka. Wszędzie wokół stały kolorowe stragany. Tłum ludzi parł w obie strony. Gdzieś grała muzyka mieszająca się z gwarem rozmów, na jednym ze stoisk ktoś zachwalał sprzedawane wypieki.
– Mamo, kup mi zabawkę – powiedział Karol, wskazując długą ladę zastawioną plastikowymi figurkami, pistoletami, klockami i wszystkim, czego dziecięca dusza może zapragnąć.
Kobieta o delikatnych rysach twarzy, jasnych włosach i mądrym spojrzeniu uśmiechnęła się.
– Mały wyzyskiwacz – zażartowała. – No leć, wybierz sobie jedną.
Karol, uśmiechając się szeroko, popędził w stronę stoiska. Różnorodność towaru sprawiła, że decyzja o wyborze tylko jednej rzeczy wydawała się niemożliwa do podjęcia. Odwrócił głowę, by ponownie negocjować z mamą.
Wodził wzrokiem po górujących nad nim dorosłych. Rozglądał się to w jedną, to w drugą stronę, ale mamy nigdzie nie było.
Zaczął płakać. Ludzie przystawali, pytali co się stało i gdzie rodzice, ale Karol nie był w stanie powstrzymać szlochu i odpowiedzieć. Przestraszony i zagubiony stał, nie dając się nikomu dotknąć. Krzyczał wniebogłosy:
– Mamaaa! Chcę do mamyyy! Mamooo, wróć!
Wokół zaczęło robić się coraz tłoczniej. Starsza kobieta próbowała pocieszać, uspokajać, ale wszystko na nic.
Nagle tłum rozstąpił się, ukazując dwóch policjantów w niebieskich mundurach. W jednej chwili skupili uwagę wszystkich. Przestraszony Karol przestał płakać. Wtedy usłyszał szept:
– Mama już nie wróci.
Głos brzmiał, jakby dochodził z samego piekła. Chłopiec nie odważył się odwrócić. Zaczął płakać jeszcze głośniej niż poprzednio.
* * *
Atmosfera dworca przyprawiała go o mdłości. Siedział na przystanku wpatrzony w bliżej nieokreślony punkt. Słońce rzucało rdzawe światło na zmarniałe zboża. Niesiony wiatrem kurz wirował nad blaszanym dachem. Farba złuszczyła się z ławki, na której siedział, ukazując zbutwiałe drewno. Ludzie wokół wyglądali na przygnębionych lub zdenerwowanych. Zupełnie, jakby udzielał im się nastrój Karola.
Wspomnienie snu wciąż siedziało mu w głowie. Widok matki, szept nieznajomego… Był na siebie zły. Gdyby nie strach, odwróciłby się, zobaczył twarz tego gnoja. Trudno winić dziecko o to, że się boi, ale mimo wszystko było mu ciężko.
Lokomotywa już z daleka obwieściła sygnałem, że nadjeżdża. Jak gdyby była złośliwą istotą czerpiącą radość z denerwowania czekających na nią pasażerów. Następnie z głośników rozległ się leniwy kobiecy głos obwieszczający to, co wszyscy zdążyli usłyszeć sami.
Zastanawiał się, w którym momencie wpadł w sidła tych obcych istot. Widok Komety musiał być zaaranżowany. Stworzono dla niego specjalną symulację, aby pozwolił zwabić się do wnętrza statku. Może stworom chodziło o jego emocje? Bo jak inaczej wyjaśnić to wszystko?
Huk pędzącej maszyny narastał złowieszczo, zapowiadając nieuniknione przybycie. Pociąg zahamował z charakterystycznym piskiem, krzesząc iskry na szynach. Karol aż się wzdrygnął. Siedział dłuższą chwilę, patrzył na widoczne przez okna wagonów głowy pasażerów.
Uświadomił sobie, że nikt w bidulu nigdy nie wspomniał o jego matce. Jedna z opiekunek napomknęła kiedyś coś o wczesnej śmierci ojca. Tyle. Teraz przypomniał sobie wszystko. Przez to w sercu zatliła mu się bzdurna nadzieja. A może ona wciąż żyje?
Karol zauważył, że wszyscy oczekujący już wsiedli. Chwycił plecak i wskoczył do wagonu.
Wnętrze przytłoczyło go swoją ciasnotą. Układ przywodził na myśl miejsce ze snu. Karol miał wrażenie, że z ciemnego przedziału zaraz wypełznie upiorne monstrum.
Czuł pulsowanie w skroniach. Tępy ból, którym przypominały się blizny.
Gwizdek zapowiedział odjazd lokomotywy. Tłoki wprawiły koła w ruch.
Do przedziału dotarł chwiejnym krokiem, wspierając się na ścianie wagonu. Inni pasażerowie, zauważywszy to, pomogli mu usiąść. Karol zapewnił ich, że już czuje się dobrze, ale prawda była taka, że przerażenie zapierało mu dech.
Wszystko przypominało koszmar z ostatniej nocy.
Gdy jeszcze był w domu, postanowił zaopatrzyć się w coś, czym mógłby się obronić, na wypadek kolejnego porwania.
Otaksował podejrzliwym wzrokiem współpasażerów.
Poza nim, w przedziale znajdowały się dwie osoby. Naprzeciwko siedział starszy mężczyzna. Na jego pomarszczonej twarzy malowała się troska. Miejsce przy oknie zajęła kobieta. W dłoni trzymała smartfona. Ukryła się za zasłoną z długich, ciemnych włosów.
Pulsowanie w skroniach dokuczało coraz bardziej.
Rozległ się dźwięk dzwonka telefonu.
* * *
– Halo? – zaskrzeczał staruszek. – No, jadę, jadę. Niedługo będę.
Dagmara zastanawiała się, jaki kolor topu zamówić. Promocja obejmowała trzy: żółty, zielony i seledynowy. Analizowała który będzie najbardziej uniwersalny.
Głośne stukanie kół i irytujący głos dziadka wciąż ją rozpraszały. Dlatego nienawidziła jeździć pociągiem. Obiecała sobie, że w końcu kupi samochód i już nigdy nie będzie korzystała z transportu publicznego.
Jednak promocje na topy utrudniały oszczędzanie.
– Rozmawiałem, synek. No jak to co. Mówiłem ci, mama już nie wróci.
Po tych słowach starca, rozległ się dźwięk przypominający warknięcie.
Dagmara poczuła ciarki na skórze. Podniosła wzrok znad telefonu.
Młody mężczyzna siedzący przy oknie szczerzył zęby i wpatrywał się w dziadka z rosnącą nienawiścią.
– Muszę kończyć…
Facet wstał i z furią ruszył na starca.
– Ty skurwysynu! – zawył, unosząc zaciśniętą dłoń.
Drżące ręce zasłoniły siwą głowę. Pięści napastnika łatwo przełamały lichą gardę. Raz po raz lądowały na skulonym ciele. Dagmara nigdy nie widziała takiej agresji. Oczy młodego mężczyzny zakryła mgła obłędu, spomiędzy zaciśniętych zębów tryskała ślina.
Staruszek krzyczał, jęczał i błagał o litość. Będący w amoku napastnik nie przerwał ataku.
Kropelki krwi splamiły ściany, siedzenia i podłogę. Spływały z szyby okna i wykrzywionej grymasem wściekłości twarzy. Przedział zaczął przypominać rzeźnię.
Dagmara nie była w stanie zawołać pomocy, czy uciec. Siedziała jak zaklęta. Patrzyła na osuwające się bezwładne ciało. Szaleniec stanął nad leżącym na siedzeniach przeciwnikiem i chwycił go za szyję. Sięgnął do kieszeni spodni. W jego dłoni błysnęło metalowe ostrze.
– Zdychaj! – wrzasnął.
* * *
Uderzał na oślep. Czuł, jak ostrze wbija się w mięśnie, prześlizguje po kościach. Ogarnęły go zmęczenie i ból, ale nie przestawał. Cios, cios, cios. Nie mógł pozwolić sobie na przerwę. Musiał zgładzić tego śmiecia raz na zawsze.
Wreszcie zasłona wściekłości opadła mu z oczu, ukazując krwawą sieczkę. Leżące w ciemnej, lepkiej kałuży ciało drżało w pośmiertnych konwulsjach.
Zwolnił chwyt. Nóż upadł na podłogę z metalicznym brzękiem.
Zwrócił wzrok w stronę drzwi przedziału. Tuż przy nich siedziała współpasażerka Karola. Jej oczy wypełniało przerażenie.
Wtedy dotarło do niego, co zrobił.
– Nie… Ja… – wydukał, postępując krok w stronę kobiety.
Ta zaczęła wrzeszczeć histerycznie, wołać pomocy. Karol spróbował uciszyć ją gestami, ale gdy się zbliżył, krzyki i płacz stały się tylko głośniejsze.
Gdzieś z korytarza dobiegały odgłosy kroków i zaniepokojonych rozmów.
Karol popatrzył na trupa i na kobietę. Następnie w stronę okna.
Nie zastanawiając się długo, zerwał młotek znad siedzeń. Wypełnione adrenaliną ciało naprężyło się. Z całej siły huknął w szybę. Dźwięk tłuczonego szkła zagłuszył wpadających do przedziału ludzi. Karol nie odwrócił się. Nabrał powietrza i wyskoczył w nocny mrok. Ktoś krzyczał.
Padł na nasyp, zsunął się i przeturlał, pchany pędem. Na moment zaparło mu dech. Maszyna pomknęła dalej.
Dźwignął się. Pomimo obolałych nóg ruszył wzdłuż torów, w przeciwną stronę niż niknące za zakrętem światło lokomotywy. Niebo nad jego głową upstrzyły gwiazdy. Echem niósł się charakterystyczny turkot kół o szyny.
"Muszę znaleźć Kometę", pomyślał z rozpaczą. Łzy płynęły mu po policzku, kiedy szedł w poszukiwaniu utraconego szczęścia.
– Mamo, wróć… – wyszeptał.
Jak na opowiadanie grozy, to mi się nie podobało – za mało napięcia. Ale tym się nie przejmuj, mi się zazwyczaj opowiadania grozy nie podobają. I prawie zawsze się przy nich nudzę (po co ja się zgłosiłem do tego konkursu…).
To co mi się bardzo podobało to Twój poetycki język. Wstęp do tego tekstu jest niemal liryczny i zgrabnie w tym liryzmie utrzymany. W horrorze spodziewałbym się w dalszej części jeszcze większej brutalizacji języka dla kontrastu, ale Ty najwyraźniej lubisz pisać elegancko ;) Cóż – chwała Ci za to ;)
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Dla mnie również Twoje opowiadanie jest bardziej psycholgiczno-obyczajowe, niż przerażające, ale czytało mi się dobrze. Plastycznie opisujesz otoczenie bohatera, dlatego były momenty kiedy czułam niepokój, co wpisuje się w założenia konkursu.
Wydaje mi się, że nieco odbiegłeś od samego pociągu, ale opowieść niewątpliwie się z nią wiąże.
Co prawda, jako szeregowy pracownik zajmował się naprawą torów, nasypów, albo usuwaniem przeszkód z tras, ale sam fakt, że mógł niemal za darmo jeździć pociągiem był wart wysiłku i braku perspektyw na awans.
To bym odwróciła, bo raczej chciał jeździć i dlatego znosił wymieniane niedogodności, niż jeżdżenie było warte braku perspektyw.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)
Dziękuję za przeczytanie. Marcin_Maksymilian szkoda, że nie podeszło, ale takie życie ;). Opowiadanie faktycznie nie jest takim typowym horrorem, ale wzorowałem się na Grabińskim, myślę, że jego utwory (przynajmniej te, które czytałem) są podobne w tym względzie. Trochę jak Lovecraft – bardziej klimat niż jakieś upiorne sceny. Ambush, w zasadzie to samo co wyżej ;). Muszę przeanalizować Twoją uwagę, ale i tak nie poprawię przed terminem, bo nie mam dostępu do komputera, a internet cudem umożliwił tę odpowiedź. Pozdrawiam!
Cześć, Jagiellonie!
Moje ogólne wrażenia z lektury to: zbyt dużo, a zbyt daleko. Już tłumaczę.
Zbyt dużo, bo jest mnóstwo obrazów, które próbujesz naszkicować. One przechodzą z jednego do drugiego, ale jest to tak rozbudowane, że w pewnym momencie tracę zainteresowanie,
Bo jest to zbyt daleko bohatera. Narrator opisuje rzeczy, co do których bohater ma sporo uczuć, ale nie zdążył mnie z samym bohaterem związać. To wszystko jest ze sobą powiązane – zbyt dużo obrazów rozmywa odczucia bohatera, zamiast skupić się na jednym, które dogłębnie go pokazuje.
Sam pomysł, jak również koncepcja tego, żeby dojść do rozwiązania jest całkiem ok, pasuje do założeń konkursu, ale nie podeszło mi z przyczyn wyżej opisanych. Jeśli miałbym opisać to krótko: więcej nie zawsze znaczy lepiej.
Pozdrówka i powodzenia w krokusie!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Jagiellonie, może jesteś po prostu stworzony do pisania innego rodzaju historii ;) A może po prostu stylizacja na Grabińskiego nie każdemu podchodzi. Lovecrafta kiedyś bardzo lubiłem, a teraz obaj mnie trochę nudzą, choć doceniam teksty budujące klimat i nim operujące. U Ciebie jest klimatycznie.
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Hej
Dobry tekst. Chyba jeden z bardziej idący w grozę, choć to bardziej groza psychologiczna. Ogólnie sporo tutaj depresyjnych i przytłaczających obrazów. Bohater jest mocno odizolowany i samotny. Wydaje mi się nawet, że ma jakąś formę depresji (a może nawet o tym jest cały tekst). Świadczy o tym chociażby ten fragment:
Każdy powinien radzić sobie z własnymi problemami w pojedynkę.
Nie wiem czy do końca udanym zabiegiem były zmiany perspektyw, ale nie zmienia to faktu, że to udany tekst.
Klikam i pozdrawiam!
Krokus, cieszę się, że wpadłeś i dałeś mi temat do przemyśleń. Ciekawe uwagi ;).
Marcin_Maksymilian, w komentarzu wyżej chciałem wyjaśnić sam zamysł, nie miałem zamiaru polemizować z Twoimi odczuciami. Zawsze jestem wdzięczny za szczerą opinię :).
Edward Pitowski, dziękuję za komentarz. Staram się nie tłumaczyć fabuły tekstów, więc napiszę tylko, że cieszy mnie Twoja interpretacja :).
Pozdrawiam!
Jagiellonie, pogubiłam się. Cała historia zdała mi się zbyt zawiła i nie bardzo umiałam sobie poradzić z doznaniami Karola – nie wiem, co stało się z jego mamą, nie wiem, dlaczego miał takie osobliwe wizje, skąd wzięły się blizny na skroniach, nie wiem, co sprawiło, że obudziła się w nim tak silna agresja… Jak dla mnie zbyt wiele tu niedopowiedzeń, bym mogła złożyć sobie wszystko zrozumiałą całość.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
Serce waliło mu w piersi… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy serce mogło walić w innym miejscu?
…dziwaczne blizny, które pojawiły mu się na skroniach. → Zbędny zaimek.
Wiedział, że zaraz musi wsiąść w pociąg… → Wiedział, że zaraz musi wsiąść do pociągu…
Konstrukcja wsiąść w pociąg to potocyzm.
Skowronki fruwały nad pokrytymi rosą polami, drażniąc uszy swoim głośnym jazgotem. → Zbędny zaimek – czy mogły drażnić cudzym jazgotem?
Nie mogę się zgodzić, że głos skowronka to jazgot.
…jego usta poruszają się w cichym szepcie. → Zbędne dookreślenie – szept jest cichy z definicji.
…obiekt w kształcie cygara. Długi na kilkanaście metrów kształt unosił się… → Nie brzmi to najlepiej.
…pozbawionych jakiegokolwiek wyposażenia wnęk. Układ przypominał przesadnie sterylny wagon z przedziałami. Ten brak jakichkolwiek defektów… → Czy to celowe powtórzenie?
…najbardziej niepokojący. Nienaturalny.
Usłyszał odgłos zbliżających się kroków. Niepokojący, narastający… → Jak wyżej.
…wiło się na ściągniętej skórą, spłaszczonej czaszce… → A może: wiło się na obleczonej skórą, spłaszczonej czaszce…
"Jak nieudolna imitacja człowieka." → "Jak nieudolna imitacja człowieka”.
Karol popędził w stronę stoiska z szerokim uśmiechem. → Czy dobrze rozumiem, że stoisko miało szeroki uśmiech?
A może miało być: Karol, z szerokim uśmiechem, popędził w stronę stoiska.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo dziękuję za opinię, regulatorzy. Uwagi językowe jak zawsze w punkt ;). Cieszę się, że wpadłaś wytknąć błędy, bo zabrakło czasu na standardową korektę. Aby wyrobić się w terminie, musiałem nieco przyspieszyć ;p.
Przemyślałem sobie twoje zastrzeżenia odnośnie tekstu i uznałem, że nie mogę się zgodzić. Bez cienia wątpliwości stwierdzam, że wszystkie odpowiedzi znajdują się w opowiadaniu. Być może zbyt słabo wyeksponowane (jeśli mam być szczery, uważam, że nie, ale w tym przypadku mogę przecież się mylić ;p), ale z całą pewnością są.
Mam nadzieję, że nie odbierzesz mojej odpowiedzi za atak. Wiem, że Twoja krytyka jest szczera i nie wynika ze złej woli. Po prostu uznałem, że jeśli zwyczajnie przytaknę, ktoś kto przeczyta te moje wypociny i komentarze uzna, że nawet jak coś wyjaśniłem, to niechcący. A tu nie było przypadkowych elementów fabuły. Sporo pracy nad nią włożyłem (i to w bardzo trudnych warunkach), więc nie chcę, żeby ktoś odniósł takie wrażenie :). Chociaż w sumie, pewnie i tak nie ma to żadnego znaczenia ;p.
Pozdrawiam Cię serdecznie i raz jeszcze dziękuję!
Bardzo proszę, Jagiellonie. Cieszę się, że mogłam się przydać, a uwagi uznałeś za przydatne. :)
I pragnę Cię uspokoić, że tego co napisałeś w komentarzu nijak nie mogę uznać za atak. Ot, takie miałam odczucia po lekturze opowiadania i podzieliłam się nimi, a Ty masz pełne prawo bronić swojego tekstu i nie zgodzić się z moimi wrażeniami.
Powodzenia w konkursie! :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wrażenie pozytywne przeważają, więc kliczek do Biblioteki leci. Zanim jednak pochwalę, zwrócę uwagę na to, o czym już wspomniał Krokus. Myślę sobie, że tej historii bardzo by pomogło, gdyby czytelnik miał większą szansę na przywiązanie się do bohatera. Bo to, w moim odczuciu, obyczajówka. Bardzo dobra, klimatyczna, trochę duszna i odrapana jak plac dworcowy w jakimś zapomnianym przez bogów mieście, że tak wysilę się na porównanie. Ale, w moim odczuciu, obyczajówka powinna bohaterami stać.
Bardzo ładnie pokazujesz kolejne sceny, pomyśleć można, że malujesz obrazy. Lubię taki smutny klimat, przemawia do mojej wyobraźni.
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Rossa, dziękuję za przeczytanie i opinię. No i za klika ;).
Regulatorzy, raczej nie spodziewałem się, że źle odczytasz moje intencje, ale lepiej wytłumaczyć się na zaś ;).
Pozdrawiam!
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Bardzo się cieszę, Anet ;).
Hej!
Hm, najpierw mamy teksty o tym, jaki Karol był wolny i czuł się dobrze, a potem jego smętne myśli jak to jest źle. Coś mi w tych opisach zgrzytało. Za to same opisy świata przedstawionego – naprawdę ładnie Ci wychodzą. Czasami są tylko trochę przesadzone i nie pasują do klimatu, np. tu:
Serce waliło mu, jak wielka mucha próbująca za wszelką cenę wydostać się na zewnątrz
albo tu:
otoczyło go, jak kurczęta kwokę
Jaki mam z tym problem? Gdybym czytała opowiadanie na wsi, nie miałabym żadnego problemu. Ale jesteśmy w pociągu, atmosfera gęstnieje, coś się dzieje… I nagle przenośnia dotycząca muchy albo kwoki.
zatrzymała się tuż przed nim. Spośród kłębów mroku wyłoniły się oczy. Czarne, bezdenne ślepia, które nie wyrażały żadnych uczuć.
Upiorne spojrzenie utkwiło w Karolu
Hm, skoro postać zatrzymała się przed nim, po czym mamy opis oczu, nie ma sensu dodawać, że utkwiło spojrzenie w Karolu.
Zastanawia mnie, dlaczego Karol tak przeżywa w scenie matkę i ją przyzywa (tytuł też do tego nawiązuje), skoro nie mamy tu za bardzo przemyśleń o niej, a mieliśmy ich trochę o marności życia. Jeśli miało być zaskoczenie – cóż, tytuł to wszystko zdradza.
Widzimy też jak bohatet stopniowo ma omamy, ale myślę, że na wyobraźnię mocniej oddziaływałoby mniej bezpośrednich zwrotów, np.
Umysł zaczął podsuwać ponure obrazy. Siedzenia w przedziale ochlapane krwią.
Lepiej opisać to tak, jakby to widział, a nie umysł podsyłał te obrazy. ;) Wtedy czytelnik czuje niepokój, a tak to wiemy, że to się dzieje w jego umyśle i… cóż, napięcie siada. Takich porównań jest więcej.
Co do fabuły – sama nie wiem. Niby są stwory, jakiś upiór, ale mam wrażenie, że brakuje tu głębi. Podobnie scena z mamą – biegnie do stoiska, tłum ludzi dookoła, a kobieta nagle znika. I już jest policja, ktoś mówi, że mama nie wróci. Problem w tym, że ciężko się przejąć taką sceną, skoro sam tytuł zdradza, że coś z tą mamą się stało, więc od razu jak wprowadzasz mamę, wiemy, że umrze/zaginie. Przez to brakuje napięcia. Samo zaginięcie też jest szybkie, trauma opiera się w sumie na zniknięciu, a nie na scenie jak z horroru, w dodatku rozegrana na targu, nie wiem, co ma do tego pociąg.
Karol rzuca się na przypadkowego gościa za jedno zdanie… I okej, może tu zagrała podkręcona przez nadnaturalne siły trauma, ale dla mnie nie było to aż tak dobrze pokazane.
Ale poza tym czytało mi się okej. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Cześć, Ananke. Dziękuję za przeczytanie i bardzo wartościowy komentarz z ciekawymi uwagami. Również pozdrawiam :).
Proszę bardzo. :)