
Napis na bilecie: “Popiół z cygara konduktora”.
Napis na bilecie: “Popiół z cygara konduktora”.
„Przemyślałam wszystko. Nie zrezygnuję. Będę o Ciebie walczyć!”. Zadzwoniłem, ale nie odebrała. Napisała tylko kolejną wiadomość. „Nie dzwoń więcej. Nie chcę rozmawiać przez telefon. Jutro wracam do Warszawy”.
Długo się nie namyślałem. Wiedziałem, co robić, by ratować małżeństwo. Plan był prosty. Wrzuciłem do plecaka tylko niezbędne rzeczy – nóż do mięsa oraz lateksowe rękawiczki. Miałem niecałe dwadzieścia minut, by dobiec na stację Warszawa-Jeżynka. Taksówka ani autobus nie dawały gwarancji, że zdążę, a poza tym nie chciałem zostawiać za sobą żadnych śladów.
W ostatniej chwili wpadłem na peron. Niestety pociąg czekał, choć biegnąc, modliłem się, by mi uciekł.
Po drodze nikogo nie spotkałem. Jedynie na peronie, kilka wagonów dalej, tuż przy lokomotywie ktoś stał. Miałem wrażenie, że patrzy w moim kierunku. Zastanawiałem się, czy przy tej szarówce byłby w stanie mnie rozpoznać. Uznałem, że nie muszę się obawiać, bo i ja z tej odległości dostrzegałem jedynie sylwetkę. Rozkojarzony, zahaczyłem o wystającą kostkę chodnikową i o mało się nie przewróciłem, ale na szczęście złapałem równowagę.
Zaraz po tym, jak zdyszany zamknąłem za sobą drzwi wagonu, poczułem szarpnięcie. Ruszyliśmy. Pierwszy przedział, do którego zajrzałem, był pusty. Padłem na kanapę. Ledwo łapałem powietrze.
Gdy tylko trochę ustabilizowałem oddech i opanowałem kolkę, położyłem plecak na miejsce przy oknie i poszedłem w kierunku czoła pociągu, aby poszukać konduktora.
– Dzień dobry! – rzuciłem, zanim jeszcze na dobre wcisnąłem się przez rozsunięte drzwi do przedziału. – Poproszę jeden do Rucianego-Nidy.
Konduktor uniósł wzrok znad książki i spokojnie odpowiedział:
– Dobry wieczór. Proszę się rozgościć. – Wskazał fotel. – Zaraz zajmę się pana sprawą.
Zaznaczył tasiemką stronę i odłożył książkę na nocny stolik. Dostrzegłem pierwsze słowa tytułu „Kronika zapowiedzianej”. Reszta, łącznie z autorem, mi umknęła.
Facet w ogóle był jakiś taki za bardzo wypielęgnowany, dłonie, fryzura, wąs francuski i czytelnik, ale nie rozstrzygałem, nigdy nie sądziłem po pozorach.
Wstał, podciągnął kamizelkę nienagannie skrojonego garnituru czy też munduru, trudno ocenić, bo nie widziałem jeszcze tak elegancko ubranego kolejarza. Założył marynarkę, pozapinał guziki i podszedł do jakiejś szafy z segregatorami.
Dotarło do mnie, że pomieszczenie zupełnie nie przypominało przedziału konduktorskiego. Było raczej luksusowym gabinetem ze skórzanymi fotelami i innymi stylowymi meblami.
Spojrzałem jeszcze raz na biurowy wieszak, na którym, teraz gdy zabrakło marynarki, wisiało samotnie galowe kepi. Próbowałem dojrzeć jakieś mocowanie, śruby, którymi wieszak byłby przytwierdzony do podłogi, bo przecież niemożliwe, by tak stał swobodnie. Przewróciłoby go najmniejsze szarpnięcie. Niczego nie zobaczyłem. Kusiło mnie, by podejść i go przesunąć.
Zostałem na miejscu, bo fotel był wygodny, a nie doszedłem jeszcze do siebie po tej wariackiej gonitwie ulicami i już na stacji schodami w dół, długim podziemnym korytarzem, schodami w górę i po peronie, na którym się potknąłem, ale cudem, wykonując rękami serię chaotycznych ruchów, uniknąłem upadku. Siedziałem lekko zgięty wpół, w postawie sprzyjającej zdławieniu resztek kolki, powoli uspokajałem oddech, który synchronizował się z dobiegającym rytmicznym stukotem kół.
Zdałem sobie sprawę, że z tego zmęczenia po biegu i tej wygody, którą dawał fotel, wpadłem w coś pomiędzy transem a drzemką. Miałem tylko nadzieję, że ten stan nie trwał zbyt długo i konduktor elegant się nie zorientował. Wyprostowałem się, podniosłem głowę i ujrzałem… Ogień?
Widok ostatecznie mnie otrzeźwił. Nie miałem przed sobą żadnego ognia, tylko mój wzrok padł na żarzącą się końcówkę cygara, szczególnie w tamtym momencie jasną, bo konduktor akurat wciągał dym.
Kolejarz rozparty w fotelu z nogą założoną na nogę, opierający rękę z cygarem o blat stolika nocnego, na którym obok książki pojawiła się popielniczka oraz otwornica, przyglądał mi się z uwagą.
Odruchowo wytarłem rękawem usta i brodę, bo najwyraźniej, gdy zgięty drzemiąc, miałem głowę pochyloną nad podłogą, pociekła mi ślina.
– Więc jedzie pan do Rucianego-Nidy? – zapytał w taki sposób, jakby dowiedział się czegoś, co wymagało głębszej refleksji.
– Tak, jeden poproszę. Trochę się spieszę, bo zostawiłem bagaż bez opieki.
– O plecak proszę się nie martwić. Leży spokojnie na swoim miejscu.
– Skąd pan wie?
– Pociąg dla bezpieczeństwa pasażerów jest nadzorowany. Proszę spojrzeć. – Konduktor wskazał wiszący z boku tuż za mną ekran, na którym wyświetlany był podgląd miejsca z moim plecakiem.
– A co z prywatnością? – zapytałem skonfundowany, czując, że na nic zdały się moje wysiłki, by nie zostawiać cyfrowych śladów podróży.
– Och, proszę pana, przedział jest miejscem publicznym, w żadnym razie prywatnym…
– Dobrze już, rozumiem – przerwałem, by rozmową o monitoringu nie sprawiać wrażenia, że mam coś do ukrycia.
– Zapewne chciał pan pojechać pośpiesznym o dwudziestej. Tamten pociąg odjechał punktualnie, a pan najwyraźniej się spóźnił.
– Jak to? – Spanikowałem. – Dokąd w takim razie jedziemy?
– Proszę się uspokoić. Coś na to poradzimy. W końcu to kolej jest dla pasażerów, a nie odwrotnie. Skoro tamten pociąg uciekł, to my zawieziemy pana na miejsce.
– Ale jak? Z jakąś przesiadką? – Czułem, że cały plan zaczął się sypać. Harmonogram miałem napięty i tylko dzięki zgraniu wszystkich elementów i dotrzymaniu terminów zamysł mógł się udać. Przesiadki nie wchodziły w grę.
– Skąd! Nie będziemy pana narażać na dodatkowe przykrości. Przecież widzę, że liczy się czas.
– To świetnie – powiedziałem niepewnie. Miałem mętlik w głowie.
– Tylko… – Kolejarz zawiesił głos. – Widzi pan, tak się zastanawiam, czy jest pan absolutnie pewny celu podróży?
– Oczywiście.
– Nie chodzi mi o miejsce, ale raczej o to, po co pan tam jedzie.
– Proszę wybaczyć, ale to nie pańska sprawa.
– Tak, to jest jasne. Tylko widzi pan, to nie jest zwykły pociąg.
Nie odezwałem się. Czekałem na wyjaśnienia. Francuzik zaczął chodzić po przedziale w te i we w te, jakby zbierał myśli.
– Jesteśmy przeznaczeni do zadań specjalnych. Krążymy po całym kraju, realizując szczególne zlecenia, takie, wie pan, spoza oficjalnych rozkładów. Na przykład wozimy ważnych oficjeli, mających taki kaprys, gości z zagranicy, polityków nielubiących latać, słynnych pisarzy poszukujących weny i tak dalej. Takie zadania zdarzają się rzadko i kończą się na dowolnej stacji. I wtedy, gdy nie mamy kolejnego zamówienia z centrali, łapiemy, co się napatoczy. Tak było i z panem. Ma pan niebywałe szczęście, a może wyjątkowego pecha, nie mnie oceniać, że akurat wtedy, gdy uciekł panu pociąg, byliśmy na miejscu.
– Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
– Kolej z oczywistych powodów nie reklamuje tej usługi. Pasażerów są miliony. Każdy z nich, gdyby się spóźnił, mógłby oczekiwać, że zostanie zaraz podstawione zastępstwo, a to nie byłoby możliwe. Ale wróćmy do naszego kursu. Rozumie pan, że takie wożenie pojedynczych pasażerów finansowo w ogóle się nie spina. Dlatego musimy mieć całkowitą pewność, że pana misja jest rzeczywiście ważna. Jak bardzo jest pan zdeterminowany, by się powiodła?
– Skoro już ruszyłem w drogę z konkretnym zamiarem, to zrobię wszystko, by go zrealizować.
– Bez względu na cenę?
– Czy nie jest to cecha zwycięzców?
– Zapominanie o kosztach?
– Niepoddawanie się. Walka do końca. Nieprzyjmowanie porażki, dopóki trwa gra.
– Zwycięzców? Hmm… Równie często przegrywających, psychopatów i kretynów. Zwycięzcy myślą w dłuższej perspektywie. Kalkulują. Dla nich nie liczy się jedna bitwa, ale cała wojna. Ba, gdyby tylko jedna wojna. Dlatego czasami odpuszczają. Rozumie pan, patrzą cały czas trzeźwo na koszty. Ci drudzy są zaślepieni. Cieszy ich zbicie figury, nawet wtedy, gdy wiedzą, że to był gambit przeciwnika.
– Życie jest krótkie. Każde zwycięstwo się liczy. Co z tym biletem? – Postanowiłem przerwać tę jałową dyskusję. Znalazł się konduktor filozof! Nudzi się chłop. Mały ruch tu jest, więc łapie każdego, z kim może podzielić się swoimi przemyśleniami.
Konduktor kolejny raz, przyglądając mi się uważnie, pociągnął cygaro. Przez kilkadziesiąt sekund patrzyliśmy sobie w oczy. Kiedy zaczął powoli wypuszczać dym, uznałem, że mogę bez poczucia porażki odwrócić wzrok.
– Płatność kartą?
– Mam tylko gotówkę.
– Odliczoną?
– Mam stówę.
– Niestety nie wydam reszty.
– Obędzie się.
– Nie przyjmę od pana napiwku. BLIK?
– Nie mam telefonu.
– Jest pan młodym człowiekiem. Nie kupił pan biletu przez Internet, nie ma pan karty ani telefonu. Dziwne. Nie uważa pan? Tak dziwne, że zapamiętam pana na długo. Zdaje pan sobie z tego sprawę?
– Nie obchodzi mnie to. – Odechciało mi się uprzejmości. – Mam tylko gotówkę. Dostanę ten cholerny bilet?
– Przykro mi. Mogę przyjąć jedynie odliczoną kwotę, ale jest też inne rozwiązanie. Podpiszemy umowę. My się zobowiążemy, że pan dotrze na miejsce o odpowiednim czasie, na realizację zadania będzie miał pan półtorej godziny, potem przywieziemy pana z powrotem jeszcze przed świtem. Wróci pan do domu przez nikogo niezauważony, dopilnujemy tego, a następnego dnia jakby nigdy nic… W odpowiednim czasie ureguluje pan dług.
– Żartuje pan?
– Nie.
– Niczego nie będę podpisywał.
– To zatrzymamy pociąg na najbliższej stacji i wypuścimy pana.
– Granda!
– Trzeba mieć bilet, żeby jechać pociągiem. Takie jest prawo.
– Przecież nie chcę jechać na gapę.
– Trzeba było kupić bilet przed wejściem do pociągu, mieć kartę lub odliczoną gotówkę, a przede wszystkim nie spóźnić się. To jak?
Zacisnąłem pięści i zęby, czym konduktor w ogóle się nie przejął, tylko wykorzystał moje zacięcie i wciągnął do ust kolejną porcję dymu. Miałem znowu żar palącego się tytoniu przed oczami.
– Do najbliższej stacji mamy jeszcze trochę czasu. Proszę się zastanowić, może zmieni pan zdanie.
Dalsza rozmowa nie miała najwyraźniej sensu. Wstałem i wyszedłem. Zauważyłem tylko, jak konduktor z namaszczeniem pozbył się do popielniczki nadmiaru popiołu.
Wróciłem do swojego przedziału i usiadłem naprzeciwko plecaka. Próbowałem przypomnieć sobie, jaką część pomieszczenia obejmował obraz monitoringu. Wydawało mi się, że tej, gdzie siedziałem teraz, nie widziałem na ekranie, ale naiwnością byłoby myśleć, że ustawili kamery tylko na to jedno miejsce w tym konkretnym przedziale. Moja podróż była rejestrowana. Musiałem się z tym pogodzić.
Gdy zdecydowałem się na tę wyprawę, założyłem, że w pociągu znajdę czas, by dopracować plan. Wiedziałem, że muszę odzyskać komórkę, którą dałem tej głupiej siksie i zażądałem, by w żaden inny sposób się ze mną nie kontaktowała. Powinienem zrobić listę pozostałych rzeczy, które w jakiś sposób mogłyby wskazywać, że coś nas łączyło, i które powinienem odszukać, by zabrać w drogę powrotną lub się ich pozbyć. Niestety nie miałem do tego głowy.
Postanowiłem się zdrzemnąć. Czułem jednak wwiercający się wzrok konduktora, jak zagląda we wszystkie zakamarki mego ciała i duszy. Skuliłem się w sobie, by uchronić przed wścibstwem systemów inwigilacyjnych. Miałem wrażenie, że coś mnie obłazi, oblepia, zabiera powietrze. Zerwałem się i otrzepałem niczym z robactwa. Chwyciłem plecak i wyszedłem.
Poszedłem do kolejnego wagonu. Po drodze wpadłem na pomysł, by zamknąć się w toalecie i przesiedzieć w niej aż do Rucianego-Nidy. Tam chyba nie zamontowali kamer. Są przecież granice.
Przed ubikacją stał jakiś nieciekawy typ. Wysoki, kościsty, z ponurą miną, obrażony na cały świat. Twarz w sam raz do umieszczenia na liście gończym.
Pociąg pusty, prawie nikogo, ale bez kolejki do kibla nie może się przecież obyć.
Czekałem cierpliwie. Po paru minutach pomyślałem, że może typ stoi sobie tylko tak, bez sensu.
– Pan w kolejce?
– A co, nie widać?
– Widać, nie widać, kultura wymaga, by nie odpowiadać pytaniem na pytanie.
Koleś zignorował moją uwagę. Kolejne minuty i nic.
– A w ogóle ktoś tam jest?
– A po co bym tu czekał, jakby nikogo nie było?
– Pukał pan?
– Nie.
– To może tam nikogo nie ma. Nic nie słychać.
Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Minąłem gościa i już o mały włos zastukałem w drzwi, ale facet mnie odciągnął.
– Kolejka jest. Co się pchasz?
– Jak kolejka? Pan tu stoi jak jakiś cioł, a tam nikogo nie ma. Wchodź pan albo mnie przepuść.
– Stój pan w kolejce albo poszukaj innego kibla.
– Co mam szukać, jak tu jest wolne?
– Ale teraz moja kolej, nie twoja.
– Widzisz pan to zielone przy klamce? To oznacza, że kabina jest wolna. Jakby tam ktoś był, to byłoby czerwone.
– Zielone, czerwone, mi tam wszystko jedno. Ale widzę, że pan niby taki kulturalny, innych kultury chce uczyć, ale sam bez kolejki się pcha i odgłosów czyjegoś srania nadsłuchuje. Idź pan do drugiego wagonu, tam też są kible.
– Są, ale tu już nie o kibel chodzi, a o zasady. Pan tu stoisz bez dania racji i złośliwie drzwi blokujesz!
Czułem, że dłużej nie wytrzymam i coś typowi zrobię. Powstrzymywało mnie tylko to, że facet był dużo wyższy i z łatwością, gdy go ominąłem, przestawił mnie na poprzednie miejsce.
– Przepuść pan, ostatni raz mówię!
– Na drzewo! – warknął.
„Co?” Tego było za wiele. Ruszyłem z impetem i na początku zyskałem przewagę. Typ wzięty z zaskoczenia dał się odepchnąć i o mało nie stracił równowagi. Ja tymczasem chwyciłem klamkę i otworzyłem drzwi, niestety tylko na kilka centymetrów. Zaraz gość złapał mnie za kołnierz, szarpnął do tyłu, odciągnął i po chwili przydusił cielskiem do ściany wagonu, prawą ręką miażdżył nadgarstek mojej lewej, w której trzymałem plecak, a lewym przedramieniem przycisnął mi szyję. Byłem spacyfikowany i ledwo mogłem oddychać.
– Stój, mówię, w kolejce – wydyszał przez zaciśnięte zęby.
A potem już dużo ciszej wyszeptał wprost do ucha:
– Człowieku, uciekaj stąd póki czas.
„Przestań mi chuchać do ucha!” – chciałem odpowiedzieć, ale coś mnie powstrzymało. Kłótnia kłótnią, ale czułem, że wypowiadając na głos te słowa, w jakiś sposób dopuściłbym się zdrady.
Drzwi pod wpływem jazdy uchylały się na parę centymetrów, a po chwili z hukiem zamykały. Przez szparę nikogo nie widziałem w środku.
– Tam nikogo nie ma – wycharczałem.
Sojusz był chwilowy i szybko o nim zapomniałem.
– Stój w kolejce!
– Puszczaj, dusisz.
– Dobra, ale pod warunkiem, że będziesz grzecznie czekał.
Kiwnąłem głową na zgodę, bo nie byłem w stanie wydobyć z siebie głosu. Powoli luzował uścisk, ale ja mimo deklaracji nie myślałem się poddać. Byłem tak wściekły, że postanowiłem, gdy tylko będę miał wolne ręce, wyciągnąć z plecaka nóż – przyda się przynajmniej po coś, bo stawało się wątpliwym, że dotrę na czas do Rucianego-Nidy – i postraszyć gnoja. A jak dalej będzie się stawiać i blokować wejście, to się nie zawaham i rozpruję mu flaki. Gotowałem się z nerwów.
Już prawie mnie puścił i przymierzałem się do otwarcia plecaka, gdy z kibla wyszedł chłopak, na oko ośmio-, dziewięcioletni.
– Tato, co robicie? – zapytał, zapinając pasek u spodni.
– Nic, synku. Pana przycisnęło.
Wziął chłopaka za rękę i na odchodnym rzucił:
– Można korzystać, już masz pan wolne.
– Odechciało mi się – burknąłem i przez łącznik przeszedłem do następnego wagonu. Wcześniej jednak spojrzałem w kierunku oddalającej się pary. Chłopiec również obejrzał się i mrugnął do mnie, uśmiechając się łobuzersko.
Ominąłem pierwszy przedział. Kiedyś słyszałem, by do skrajnych przedziałów nie wchodzić, bo złoczyńcy przewiercali się z zewnątrz i przez gumowe węże wpompowywali gaz usypiający, a potem okradali nieprzytomnych pasażerów.
Zajrzałem do drugiego w kolejności. Siedziała tam samotnie dziewczyna. Krótka spódniczka, długie nogi, długie tipsy, z których zaczynał łuszczyć się lakier. Flirtu nie planowałem, miałem już dość romansów, bo do niczego dobrego nie prowadzą, o czym moja obecna sytuacja najlepiej świadczyła, ale przecież byłem zmęczony, potrzebowałem odpoczynku, oderwania myśli od kłopotów, a towarzystwo pięknej kobiety mogło w tym pomóc.
Jak tylko się rozsiadłem, dziewczyna wyciągnęła z torebki komórkę i zaczęła trajkotać.
– No… no… no, co ty?… Nie mów… Nie mów… Nie mów… No… No… Aaaa… No… – i tak bez końca.
Zamknąłem oczy i spróbowałem zasnąć. Ale jak tu spać? Ileż można słuchać tych „no” i podobnych? Zacisnąłem ręce na plecaku.
– …to ja mu mówię, jak chcesz, to sam jej gotuj… No… No… dokładnie. Ale to jest taki maminsynek, ten mój mąż, taka cipa, że nie pytaj.
Co jest z tymi ludźmi? Żadnych hamulców! Jak tak można przy innych roztrząsać prywatne sprawy? Wkurzający brak szacunku.
Skierowałem wzrok na szybę, by dyskretnie przyjrzeć się gadule. Odbicie patrzyło na mnie, uśmiechając się zalotnie. I jakby tego było mało, zwilżyło usta językiem. Było całkiem atrakcyjne i do tego milczało, a przecież wyraźnie słyszałem trajkotanie.
Spojrzałem na dziewczynę. Ciągle mówiła, przyglądając się paznokciom.
– …wiesz, jak mnie chwycił, przycisnął, a ja mu mówię, że mąż, a on, że przecież śpi pijany, i że w ogóle tu wszyscy pijani i nikt nie zauważy, to ja nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć, tylko mi się miękko w nogach zrobiło i w ostatniej chwili się wyrwałam… No, mówię ci, o mały włos, ale wiesz, teraz trochę żałuję, bo to taki, wiesz, prawdziwy mężczyzna, że nie pytaj, silne ramiona…
Długo już jechaliśmy i żadnego przystanku po drodze nie było. „Może podpisać?” – zastanawiałem się, bo co ja na takiej przypadkowej stacji zrobię. Czy z niej normalnym pociągiem będzie połączenie do Rucianego-Nidy? I nie wiadomo, o której dotrę na miejsce, a przecież będę jeszcze musiał do domu przed żoną i dziećmi wrócić.
– …to taka szara myszka, żeby chociaż ładna, ale nie, brzydka, jak noc listopadowa, wszystkiego ją nauczyłam, a ona nawet konta bilansowego od wynikowego nie rozróżniała i wiesz… No właśnie, dopiero trzy miesiące pracuje i… dobra, dokładnie, ale daj mi skończyć. To ja się teraz dowiedziałam, teraz, no wiesz, w tym tygodniu, że ona sześć stów na rękę więcej ode mnie ma…
„Co mnie podkusiło, żeby wejść do tego przedziału?” Co? Dobre sobie. Nogi mnie skusiły, a tak jak teraz patrzyłem, to żadne mi mecyje i w ogóle nie umywały się do tych w odbiciu, na które więcej nie odważyłem się spojrzeć.
„Ile już jechaliśmy?”
– Przepraszam, przepraszam panią.
Dziewczyna była wyraźnie zaskoczona, że przerwałem jej pogawędkę, ale zasłoniła słuchawkę i powiedziała:
– Słucham.
– Może mi pani powiedzieć, która godzina?
– Przykro mi, nie mam zegarka – odpowiedziała.
– Ale przecież w telefonie pani ma, proszę spojrzeć, to dla mnie ważne.
– A to? – Zaśmiała się, unosząc smartfona. – A nie, nie, to nie telefon, to zabawka. Dla bratanka. Jadę do brata i szwagierki. Wie pan, zawsze coś wiozę, dobra ciocia, wie pan, zawsze jakiś resorak, a teraz to, fajna zabawka, ale nie wiem, może bardziej dla dziewczynki pasuje, co pan sądzi?
Nic nie odpowiedziałem. Chwyciłem plecak i zostawiłem wariatkę samą.
Na moje „dobry wieczór” w następnym przedziale nie doczekałem się odpowiedzi. Facet siedział nieruchomo, mając wzrok utkwiony w jednym punkcie. Niedogolony, ze świecącą cerą, otwartymi ustami, opatulony w mocno wysłużony prochowiec, wyglądał na mało żywego. Mimo że był cicho, o drzemce mogłem zapomnieć. Nie sprzyjała jej natrętna myśl, że obok siedzi trup. Powierciłem się trochę i w końcu nie wytrzymałem. Podszedłem do gościa i machnąłem mu ręką przed oczami. Żadnej reakcji. Pociągnąłem dyskretnie nosem, by sprawdzić, czy smród wynikał ze zwykłego braku higieny, czy też świadczył o postępującym rozkładaniu się zwłok. Test nie był rozstrzygający, zwłaszcza że nie miałem pojęcia, jak śmierdzi trup w takim stadium. Szturchnięciem w ramię wyrwałem go ze stuporu.
Facet powoli przekręcił głowę w moją stronę.
– Dobrze się pan czuje? – zapytałem.
– A co?
Nie miałem pojęcia „co”.
Co odpowiedzieć? Że myślałem, że jest trupem? To chyba by było niegrzeczne.
– A tak pytam, boś pan jakiś niewyraźny.
– Zamyśliłem się.
No i sprawa wyjaśniona. Można spać. Ale nie! Facet z martwych wyrwany nagle się ożywił.
– Dokąd pan jedzie? – zapytał.
– Oj, to skomplikowane. Nie da się tak jednym słowem – bredziłem.
– Dobra, nie mów pan. Każdy ma swoje tajemnice. Ja, na ten przykład, uciekam przed alimentami. Jeżdżę po całej Polsce, by zmylić tropy. I dopiero w tym pociągu mogę odetchnąć.
– Co też pan? Jakie tajemnice? – Zaprotestowałem, bo nie chciałem się solidaryzować i mieć jakiejś wspólnoty z takim łachudrą, co to uchyla się od alimentów. – Nie mówię, gdzie jadę, bo za dużo by mówić, żeby wyjaśnić, gdzie jadę – plątałem się.
– Nie chcesz pan, nie mów. Po co, żeś pan z tym plecakiem, niby pustym, ale przecież wiadomo z czym, głupi nie jestem, się ciągasz? No, bo co tam pan w plecaku masz? Przecież nie kanapki.
– Panie, coś pan taki nachalny. Odczep się pan od mojego bagażu. – Przycisnąłem plecak do siebie. – A czy ja pana pytam, dokąd pan jedziesz?
– Jak pan takiś ciekaw, to powiem, a co mi tam? Akurat teraz to do Grójca jadę.
– Co pan mi imputujesz? Jaki ciekawy? Co mi tam, że do Grójca? A jedź se pan i do Ciechocinka. W dupie to mam.
– Niby w dupie, a się pan pytasz.
Nic nie odpowiedziałem. Trup, a nad wyraz trzeźwo myślący. Z takim nie wygrasz, bo cię zagada i jeszcze na głupka wyjdziesz.
– Grasz pan w karty? – zapytał po chwili, jakby zapomniał o całej scysji.
– Zależy.
– Zależy, to skomplikowane – przedrzeźniał. – Pieprzysz pan! Zagrajmy, czas szybciej zleci.
– Nie bardzo lubię. A co pan proponujesz?
– Zagrajmy w pana? Znasz pan?
– Nie. W sumie trochę w remika grałem, no i w pokera, ale na zapałki, nie pieniądze.
– Nie znasz pan pana? Za dzieciaka nie grałeś? Jest też inna nazwa, kiedyś mówiło się w trzy litery. – Ostatnie słowa wypowiedział ciszej, jakby się bał, że ktoś usłyszy. Też się wczułem i nerwowo obejrzałem.
– A… Coś sobie przypominam.
– Za dzieciaka to my tylko w trzy litery graliśmy. Jak pan sobie przypominasz, to wiesz, że jak ktoś został z kartami, czyli że przegrał, to dostawał literkę „h”, drugi raz „u”, trzeci „j”. Czyli jak trzy razy przegrał, to ułóż pan sobie, jak się na niego mówiło.
– Tak, pamiętam. – Młodość. Dzieciaki. Kumple. Rozmarzyłem się. – Dobra, rozdaj pan.
– No, wiedziałem. W trzy litery każdy chłopak grał. Bo dziewczyny, to wiesz pan, w karty nie tego. One to… no czy ja wiem, co one? – Zastanawiał się. – Swoje zabawy miały, nie wiadomo jakie. O, na przykład w gumę grały. – Przypomniał sobie.
– Taaa. – Pomachałem głową, jakbym usłyszał życiową mądrość.
– Kiedyś, widzisz pan, jechaliśmy z kumplami pod namiot nad morze. Siedzimy, rżniemy w trzy litery, a tu kanar wchodzi i zamiast o bileciki, to pyta, w co gramy. My, facet dorosły, zamiast odpowiedzieć, że w pana, to mówimy, że w kolejarza. Wiesz pan, kolejarz to inna nazwa pana.
– Tak, tak, pamiętam. Też zamiennie stosowaliśmy te nazwy.
– No. A ten kanar mówi, że też chętnie z nami zagra. Co było robić? Zagraliśmy. I ten kolejarz cały czas wygrywał. A potem pokazał nam inną grę, bardzo podobną, nazywa się oszust. Gra fajna, ale wtedy z dorosłym to niefajnie tak przez kilka godzin jechać. Pod nadzorem. I powygłupiać się nie można, i pogadać nie da rady. No, ale przynajmniej innym już biletów nie sprawdzał. Może dzięki temu kogoś przed mandatem uratowaliśmy.
– Kolejarz to oszust, mówisz pan? – Trochę odpłynąłem myślami, bo facet ględził o swoim dzieciństwie, a i karty mi nie szły. – Ten nasz Fancuzik też?
– O grze mówiłem. Oszust to taki inny wariant kolejarza.
– Ale mówiłeś pan, że pan albo trzy litery.
– Pan jakiś rozkojarzony jesteś. Zostawmy. Oszust to inna gra, ale masz pan rację, to samo można powiedzieć o Francuziku.
– To mówisz pan, że ten nasz kolejarz to oszust?
– No, tak. Obudź się pan. – Teraz on mi zaczął machać ręką przed oczami. – Oszust, bo wiesz pan, co on obieca, to spełni. Podpisałeś pan?
– Co?
– Papier, który panu podsunął.
– Jeszcze nie.
– To masz pan szczęście. Ja podpisałem. A zresztą podpisz pan, co panu zależy?
– No, nie wiem.
– Jesteś pan huj!
– Co też pan? Wypraszam sobie! Sam pan jesteś!
– A nie, nie, jesteś pan huj, bo żeś pan już trzy razy przegrał. – Faktycznie. My tu gadu-gadu, a gra się skończyła i znowu zostałem z kartami.
Trup zebrał talię, schował za pazuchę, skierował głowę do okna, uchylił usta i popadł w otępienie.
Para z jego ust przywróciła obrazek zostawiony na szybie. Ktoś tu wcześniej musiał grać w wisielca.
Nic tu po mnie. Wyszedłem.
Tyle wolnego, a facet w korytarzu stoi i blokuje przejście. Gość w typie wagabundy, co to z niejednego pieca chleb jadł. Na sto procent całe Bieszczady przemierzył wzdłuż i wszerz i pierwszy był do szant. Ideał mężczyzny panien z pretensjami, amatorek poezji śpiewanej. Czupryna gęsta, lekko siwizną przyprószona, w starannym nieładzie. Typowy metroseksualny drwal z poprzedniej epoki. Ciuchy tak markowe, że żadnej marki nie znałem, widać drogie i niby latami wędrówek sterane. Obok leżał żeglarski worek, a nie jakiś pospolity bagaż.
– Poczęstujesz pan? – zapytałem. Dawno rzuciłem, ale teraz wydawało mi się, że to dobry pomysł zapalić i trochę nerwy ukoić.
– Oj, przykro mi, ale to ostatni.
Spojrzałem w rewanżu na namalowany znak zakazu palenia. Facet najwyraźniej to dostrzegł, bo nie odwracając wzroku, a patrzył przed siebie przez uchylone okno w ciemność, wytłumaczył:
– Zakaz palenia. Wiem, ale tu nikogo przecież nie ma i zaraz się wywietrzy. Pan jest, ale żeś pan też palący.
– Właściwie nie palę, rzuciłem, ale teraz chęci nabrałem.
– Rozumiem. Ja też normalnie nie palę. Teraz tylko tak jednego, bo co tu robić? Pusto. Żadnych ludzi, nie ma z kim pogadać. To znaczy, jest pan, ale pan przechodzisz dalej, to jakby pana tu nie było.
– No, właśnie. Przechodzę. Możesz mnie pan przepuścić?
– Nie to, co kiedyś. – Zignorował to, co powiedziałem, nie przepuścił mnie, tylko kontynuował wcześniejszą myśl. – Pamiętam, jechaliśmy do Ustki, lato było, jak teraz, to panie, nie można było do pociągu wsiąść, taki tłok. Wcisnęliśmy się we dwóch, a jeden został na peronie i przez okno podawał bagaże. Wiesz pan, plecaki, namiot i jak już cały bagaż mieliśmy w środku, to pociąg ruszył i kumpel na dworcu został. Jaja. Ja wtedy na jednej nodze, pamiętam, stałem, a ten drugi kumpel, z którym wsiadłem, to jakoś dał radę i usiadł na torbie. Panie, wszystko było zajęte. Wszystkie przedziały, korytarze, przejścia między wagonami. W kiblu ze trzech się gnieździło. Jak komuś się lać zachciało, to przez okno sikał. To znaczy, była taka sytuacja, sam widziałem, nie mógł przejść, więc otworzył okno, wystawił fujarę przy wszystkich, mówię panu jaja, ludzie mieli ubaw, ale do czasu, bo jak zaczął lać, to przez ten pęd pociągu wiatr szczyny do środka zawrócił. Kazali mu przestać, ale sam pan wiesz, jak zaczniesz sikać, to nie ma jak przestać. Jaja. To, wiesz pan, za komuny było. Było, jak było, co tu się rozwodzić, ale wesoło było.
Ciągnął te wspominki, paląc papierosa za papierosem. Jak się jeden kończył, to od peta zapalał kolejnego.
Słuchając opowieści, patrzyłem przez otwarte okno, za którym panowała absolutna ciemność. Zaintrygowany wystawiłem rękę, ale niczego nie poczułem. Żadnego wiatru, chłodu i do tego dłoń dosłownie zniknęła. Przestraszyłem się, więc szybko cofnąłem rękę. Była cała. To mnie zachęciło, by wystawić głowę na zewnątrz, ale drwal wyczuł, co zamierzam i mnie powstrzymał.
– Ja bym tego nie próbował. Jak pan zdecyduje, by głowę wyciągnąć z pustki?
Pustka? Absurd, ale wolałem nie ryzykować. Tymczasem mój rozmówca kontynuował opowieść jakby nigdy nic.
– I jak się wydawało, że już szpilki pan nie wciśniesz, to pociąg się zatrzymywał i kolejni ludzie z bagażami wsiadali. I do tego jeszcze co jakiś czas konduktor się przeciskał i bilety sprawdzał. Tak było. Pan nie pamiętasz, boś pan młody, ale tak było. Wesoło było. A teraz co? Sam jadę w całym pociągu i nie ma z kim zapalić, pogadać. To znaczy, pan jest, ale pan przechodzisz, to jakby pana w ogóle nie było, a poza tym pan niepalący jesteś.
– Właśnie, pogadaliśmy, powspominaliśmy, ale na mnie już czas. Przepuść mnie pan.
Drwal zrobił mi miejsce i poszedłem dalej.
Ledwo się umościłem, a tu wchodzi jakaś baba z dwójką smarków, trzymających się spódnicy, każde z batonem w ręku. Babcią czy matką była ta baba, to trudno ocenić. Sama gruba i widać dzieciaki na jej podobieństwo utuczane. Napompowane poliki, tłuste paluchy i ogólnie grubaski.
Baba wlazła, ale żadnego „dzień dobry” tylko od razu wydała dyspozycję, bym walizy na górę wrzucił. Ledwo dałem radę i miałem dodatkowe zmartwienie, bo coś mi w krzyżu strzyknęło. Dziwne sformułowanie, w każdym razie w tym kontekście, ale niech będzie, bo słyszałem je wiele razy i teraz mi pasowało do opisu tego bólu czy niebólu, który w plecach poczułem.
Mruknąłem coś do dzieciaków, podałem rękę, ale gówniarze wstydliwi, tylko za babę – matkę, czy babcię buzie schowali. Zostałem z tą wyciągniętą ręką jak głupek, więc odechciało mi się nawiązywania jakichkolwiek relacji.
Baba się rozsiadła, rozłożyła ściereczkę na kolanach i z torby wyjęła zawinięte w aluminiową folię kawałki kurczaka. Jak już cała trójka wchłonęła zdjęte z rożna ścierwo, to przyszła kolej na gotowane jajka, których chyba z dziesięć zjedli i dopchali chlebem.
Najedzone dzieciaki nabrały śmiałości i zaczepiły mnie.
– Dokąd jedziesz?
– Do celu – odpowiedziałem dowcipnie.
„Dzień dobry” gnojkom przez gardło nie przejdzie, a i baba nie pouczy, ale na „ty” do starszego, to czemu nie.
– Zagadki, czy pociąg włoski? – zapytał jeden. Byłem trochę obrażony, ale nie chciałem wyjść na gbura i poza tym byłem ciekaw, co smarkacz zrobi.
– Pociąg włoski – odpowiedziałem.
Moja ciekawość została błyskawicznie zaspokojona. Zanim się obejrzałem, gnojek chwycił mnie za włosy z wielką siłą. Złapałem go za ręce, ale nie puścił, a na domiar wszystkiego drugi pomiot na plecy mi wskoczył i za wystające z uszu włoski zaczął szarpać. Baba zaczęła się śmiać, aż jej jakiś glut z nosa wypadł i zaraz z powrotem wpełz, więc nie mogłem liczyć, że swoim autorytetem przywoła chłopców do porządku.
Nie mogłem smarkaczy oderwać, więc wstałem i zacząłem się obracać. W końcu, dzięki sile odśrodkowej dzieciaki pospadały. Jeden upadł pod nogi, drugi przeleciał na koniec przedziału i głową walnął o rozłożony stolik. Chwyciłem plecak i zanim gnojki się pozbierały, wybiegłem z przedziału.
Zasapany wpadłem do gabinetu konduktora i rozsiadłem się w fotelu.
– Panie, tym pociągiem samych szajbusów wozicie!
Francuzik, jakby musiał chwilę przemyśleć, co usłyszał, bo dopiero po kilku sekundach odpowiedział:
– Hmm… Ma pan rację, nikt inny do tego pociągu nie wsiada.
Oczywiście zrozumiałem aluzję, nie spodobała mi się, ale nic nie odpowiedziałem, bo żadna cięta riposta nie przyszła mi do głowy.
– To, co robimy? Widzi pan, z cygara został już tylko popiół. Czas na decyzję. Podpisuje pan? – Wskazał leżący na biurku papier z ręcznie wykaligrafowaną umową.
– I niby jak ma to wyglądać? – zapytałem. – Mam podpisać własną krwią?
– Oj tam, po co krwią? Liczy się podpis.
– Nie podpiszę.
Pociąg gwałtownie się zatrzymał.
– To proszę wysiąść. Tylko szybko, bo zaraz ruszamy i będzie dla pana za późno! – Konduktor zareagował ostro. Zaskoczyła mnie ta zmiana tonu, bo do tej pory okazywał tylko profesjonalną życzliwość.
W te pędy wyskoczyłem z pociągu. Nie chciałem wiedzieć, co czekałoby mnie, gdybym nie zdążył i nawet się nie zdziwiłem, gdy na tablicy zobaczyłem nazwę stacji Warszawa-Jeżynka.
Poczułem lekką ulgę i dumę, bo nie dałem się skusić. Problem jednak pozostał. Wątpiłem, że żona da się przekonać i wybaczy mi kochankę, choćby i jednorazową, jak myślałem przekonywać. Pozostawało mieć nadzieję, że się o niej nie dowie, bo dziewczyna wszystko przemyśli jeszcze raz i nie spełni gróźb.
Gdy tak stałem, rozmyślając, co dalej, zobaczyłem jak, ktoś wyłonił się z podziemnego przejścia. O mały włos się nie przewrócił, biegnąc do pociągu. Utrzymał równowagę, dziwacznie machając rękami, jakby próbował płynąć. Pewnie pomylił pociągi i nawet przeszło mi przez myśl, by go ostrzec. „Kolejny świr. Będzie pasował do tej menażerii” – pomyślałem tylko.
„Pociąg pospieszny z Warszawy Centralnej do Rucianego-Nidy wjeżdża na tor czwarty przy peronie drugim” – usłyszałem z megafonu. Dworcowy zegar pokazywał dziewiętnastą pięćdziesiąt sześć! A więc nie spóźniłem się! Byłem przed czasem. Faktycznie, oszust z tego kolejarza.
Los mi sprzyjał. Nie wszystko stracone. Mogłem spokojnie zrealizować plan, na swoich warunkach, po bożemu, bez udziału sił nieczystych.
Wsiadłem do pospiesznego.
Cześć, AP!
Podoba mi się koncepcja tajemniczego pociągu realizującego “nietypowe” kursy. Całość wybrzmiewa bardziej weirdowo/absurdalnie, niż jako horror, ale to już zmartwienie jury, nie moje.
Napisane sprawnie, szczególnie dialogi wyszły Ci dość “naturalne”.
Językowo mam jedną uwagę:
Poproszę jeden do Rucianych Nid.
Ręki nie dam, że Ruciane-Nida odmienia się we wskazany przez Ciebie sposób, ale z pewnością wsiąkł Ci dywiz :P
Czytało się całkiem przyjemnie, więc kliknę :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej, taki dzień świra :). Mnie w toaletach publicznych zawsze denerwuję, jak ktoś podchodzi i ciągnie za drzwi kabiny. Nie patrzy czy jest zajęte, zwyczajnie ciągnie, masakra. A przecież wystarczy zapukać:/.Kiedyś ich nie zamknę i będę obserwował miny nadgorliwców;). Wszystkie spotkania pociągowe były spoko, mi jeszcze zapadła w pamięci, ta z gościem od kart:). Natomiast ta z dzieciakmi chyba już tylko niepotrzebnie przedłużyła tekst, choć pasowała do całości dziwnych podróżnych:). Fajne opowiadanie uśmiałem się, więc klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)
Cześć, AP!
Przyznaję, że dałem się wciągnąć. Sam pomysł, ale też klimat przedziału konduktora bardzo fajne.
Trzymasz też tajemnicę motywacji bohatera do samego końca, co dobrze klamruje tekst. Sam bohater okazuje się mało przyjemnym gościem, ale podróż śledziłem z zaciekawieniem. Kolejne postacie charakterystyczne, postarałeś się o to, by różnił ich sposób wypowiedzi, maniery itd. Dobrze wykonane.
Ogólnie bardzo przyjemna historia, może delikatnie przeciągnięta. Chciałbym się tylko dowiedzieć dlaczego pozostali pasażerowie jadą i jaką cenę zapłaciłby bohater. Rozumiem, że zostałby po prostu oszukany, ale… chciałbym to sprawdzić :P
Pozdrówka i powodzenia w krokusie!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
cezary_cezary, dziękuje za miłe słowa i klika.
Całość wybrzmiewa bardziej weirdowo/absurdalnie, niż jako horror
Chyba nie ma ścisłych granic miedzy tymi gatunkami, a z tego, co wiem, to twórczość Grabińskiego przypisuje się do obu.
Wpadkę z dywizem zaliczę do tych wierdowo-absurdalnych. Wydawało mi się, że sprawdzałem pisownię i wtedy dywizu nie widziałem. Pod jakimś tekstem pojawił się mem, pewnie też go widziałeś, który świetnie to ilustruje. Mąż na prośbę żony zagląda do lodówki, by wyjąć z niej keczup, ale go tam nie ma. Pojawia się, gdy do lodówki zagląda żona.
Bardzie, dzięki i czekam na relację z eksperymentu.
Dzień świra? Może trochę. Jak to przeczytałem, to przypomniał mi się inny tytuł – Upadek z Michaelem Douglasem.
Koalo75, dziękuję za przeczytanie i życzenia.
Krokusie, dziękuję. Cieszę się z takiego odbioru tekstu.
Jeśli chodzi o kwestie, które poruszyłeś w ostatnich zdaniach, to na razie wstrzymam się ze swoją interpretacją.
Nie poczułem specjalnie żadnego dreszczyku grozy (ja-stary nudziarz), ale mnie wciągnęło. Lekko, zgrabnie napisane. Fajne dialogi, fajne postacie, fabuła mnie zaciekawiła.
Moje ulubione zdanie: “Wrzuciłem do plecaka tylko niezbędne rzeczy – nóż do mięsa oraz lateksowe rękawiczki.” Dobre! XD
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
AP – dobry film, boję się do niego wracać bo zbyt dobrze przemawiają do mnie motywy działania bohatera:)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Marcinie_Maksymilianie, bardzo miło czytać takie komentarze. Dziękuję.
Bardzie, ja też kibicowałem bohaterowi granemu przez Douglasa. Każdemu człowiekowi czasami otwiera się nóż w kieszeni. Na szczęście większości tylko metaforycznie.
AP – świat jest szalony. Kierujemy się zasadami wyznaczonymi przez ludzi, którzy nic o nas nie wiedzą. Nic dziwnego, że ktoś czasem pęka. Ale jak na razie nikt alternatywy nie znalazł :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzo dobrze napisane! Dobre dialogi, dobre scenki z przedziałów. Tylko zakończenie mi nie pasowało… a może pasowało? Założyłam, że on się wybiera zarżnąć kochankę – nóż i rękawiczki, no i chyba się wybierał… hm.. Dla mnie było horrorowato, ale nie jestem dobrą wyrocznią, bo boję się byle czego! :D
Pozdrawiam! :)
Jolko, wielkie dzięki.
Założyłam, że on się wybiera zarżnąć kochankę
Taki był plan. Przestraszył się jednak ceny, za którą kolejarz Francuzik proponował pomoc. Wysiadł z pociągu i kiedy zorientował się, że został oszukany, bo przecież przybiegł na stację przed czasem i się nie spóźnił, to postanowił dokończyć, co zamierzał, ale teraz już na swoich warunkach, po bożemu, bez udziału sił nieczystych. Dlatego wsiadł do pospiesznego, którym od początku chciał jechać.
Aaa, no to teraz, gdy już wszystko rozumiem, a moje podejrzenia się potwierdziły, idę spokojnie klikać! :)
Hej!
Dobre otwarcie. A wzmianka o nożu do mięsa i rękawiczkach tylko dodaje zainteresowania. Podobały mi się dialogi i te nieustanne momenty kiedy coś gdzieś nie pasowało. Toaleta była otwarta i pusta, choć ktoś w niej był. Dziewczyna rozmawia przez telefon, ale nie w odbiciu, a w sumie aparat okazuje się zabawką. Super.
Opowiadanie wydało mi się kafkowe, trochę abstrakcyjne a nawet miały naleciałości "Dnia z życia świra".
Sporo jest postaci ale każda ciekawa.
Podobało mi się więc klikam :)
Facet w ogóle był jakiś taki za bardzo wypielęgnowany, dłonie, fryzura, wąs francuski i czytelnik, ale nie rozstrzygałem, nigdy nie sądziłem po pozorach.
No kiedy go właśnie osądził :)
Ale wrócimy do naszego kursu.
wróćmy?
Pozdrawiam!
Jolko, dzięki jeszcze raz.
Edwardzie, bardzo dziękuję.
No kiedy go właśnie osądził :)
Tak. Nie można mu ufać. Osądza wszystkich i mimo że planuje morderstwo, to ma się za lepszego od innych.
Jasne, że wróćmy. Poprawiłem.
Pozdrawiam!
Od pierwszych zdań zetknęłam się z czymś, co ledwie pozwalało domyślać się zamiarów bohatera. Potem, już w pociągu, kiedy trafił do przedziału-gabinetu konduktora, pojawiła się lekka mgiełka pewnej niesamowitości, jednak została szybko rozwiana serią osobliwych incydentów z pasażerami – już to pod drzwiami toalety, już na korytarzu, że o chwilach spędzonych w kilku przedziałach nie wspomnę. Owszem, było zabawnie, ale w opisanych zdarzeniach dostrzegłam masę absurdu, a wolałabym więcej horroru.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
– Poproszę jeden do Rucianych-Nid. → – Poproszę jeden do Rucianego-Nidy.
Tu znajdziesz odmianę nazwy miejscowości Ruciane-Nida.
…po tej mojej wariackiej gonitwie ulicami… → Zbędny zaimek.
…rozparty w fotelu z założoną nogą na nogę… → Raczej: …rozparty w fotelu z nogą założoną na nogę…
– Więc jedzie pan do Rucianych-Nid? → – Więc jedzie pan do Rucianego-Nidy?
– Tylko… – kolejarz zawiesił głos. → Skoro zawiesił głos, to przestał mówić, więc: – Tylko… – Kolejarz zawiesił głos.
…przesiedzieć w niej aż do Rucianych-Nid. → …przesiedzieć w niej aż do Rucianego-Nidy.
Pan tu stoisz bez zdania racji… → Pan tu stoisz bez dania racji…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/bez-dania-racji;1785.html
Ja tymczasem chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi… → Ja tymczasem chwyciłem klamkę i otworzyłem drzwi…
…dotrę na czas do Rucianych-Nid… → …dotrę na czas do Rucianego-Nidy…
…połączenie do Rucianych-Nid? → …połączenie do Rucianego-Nidy?
…dopiero trzy miesiące pracuje i…, dobra… → Zbędny przecinek. Po wielokropku nie stawia się przecinka.
– Pieprzysz pan! → Wystarczy jedna spacja po półpauzie.
One to…, → Zbędny przecinek po wielokropku.
…tylko za babę – matkę… → Wystarczy jedna spacja po półpauzie.
„Pospieszny pociąg z Warszawy Centralnej do Rucianych-Nid wjeżdża… → „Pociąg pospieszny z Warszawy Centralnej do Rucianego-Nidy wjeżdża…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy, dzięki za przeczytanie, komentarz oraz łapankę. Cieszy mnie dostrzeżenie pozytywów.
Opisane epizody wydają mi się dość typowe, choć może nieco przerysowane. Narrator do najsympatyczniejszych nie należy i to są jego opinię o współpasażerach. Starałem się w każdym epizodzie dodać jakieś elementy niesamowitości i wydaje mi się, że można je zaliczyć do horroru, a nie traktować jako absurdalne. Czy sytuacja z odbiciem w szybie jest absurdalna, czy rodem z horroru? Podobnie sytuacja z ręką znikającą w ciemności, czy też ostrzeżeniami, które dostaje bohater. To są drobiazgi, a że to jest horror, dużo bardziej świadczą inne elementy. Rozumiem, że mogłoby być ich więcej. Cóż, może przy innej okazji.
Poprawiłem tekst zgodnie ze wskazówkami.
Bardzo proszę, AP. Miło mi, że uznałeś łapankę za przydatną i poprawiłeś usterki.
Dziękuję też za wyjaśnienia – pozwoliły mi lepiej zrozumieć Twoje intencje.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo przyjemnie się czytało. Taki prosty, wyrazisty język, wszystko jasne.
Trochę dziwi mnie, że pasażerowie w większości ostrzegali bohatera, chociaż sami tym pociągiem jadą, więc kryształowi chyba nie są. No, ale jak człowiek wie swoje, to żadne ostrzeżenia nie pomogą…
Babska logika rządzi!
Finklo, dziękuję.
Sam bohater, psychol przecież, kiedy zorientował się, że otrzymał ostrzeżenie od pasażera blokującego kibel, też się powstrzymał, przeczuwając zapewne, że kłótnia kłótnią, ale coś jeszcze gorszego nad nimi wisi.
No, zwyczajne więzienie może być lepsze niż cyrograf…
Babska logika rządzi!
Zdecydowanie. Bohater miał na tyle rozsądku, by tego nie podpisać.
Pamiętasz scenę z Pulp Fiction, gdy bohater grany przez Bruce’a Willisa ratuje swego prześladowcę? W sytuacjach ekstremalnych nawet wrogowie są w stanie wejść w sojusz.
Nie pamiętam, bo nie mogę. ;-) Tak bardzo wolę książki od filmów, że nie oglądałam Pulp Fiction.
Babska logika rządzi!
Chyba więcej tu absurdu niż horroru. Uśmiechnęło mi się kilka razy przy czytaniu, doceniam bardzo ładny, wyrazisty język i kolejowy Dzień Świra.
Klimat niezupełnie mój, ale bawiłam się bardzo dobrze :-)
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Rosso, bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz. Raczej powinienem próbować Cię przestraszyć, a nie wywoływać uśmiech, ale cieszy mnie, że dobrze się bawiłaś przy czytaniu.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Anet, bardzo mi miło. Dziękuję.
Hej!
Warszawa Jeżynka
Myślnik uciekł
Początek mnie trochę zniechęcił, bo nie jestem fanem romansów, zwłaszcza jak na początku widzimy, że dziewczyna pokroju Izabeli, a chłopak jak Wokulski.
Skąd?
A to nie miało być „Skąd!”?
Podoba mi się pomysł wożenia ludzi dodatkowo, w ramach misji. Oczywiście jest to naciagane, ale jeśli spojrzymy na to przez takie okno absurdu – można uwierzyć i dobrze się bawić. ;) W jakiś sposób mam skojarzenie z Grabińskim.
Za to rozmowa z konduktorem i to niewydanie reszty, wtrącenie o BLIKU – fajne, uśmiechnęłam się. Umowa pachnie mi diabłem. :D Scena przy kolejce do toalety też mnie rozbawiła. :D Ale już to jak ten facet mówił o ucieczce, wyjście chłopca – bardzo fajnie wprowadziłeś napięcie i po takiej luźnej atmosferze zasiałeś niepokój. Podoba mi się!
Super wprowadzasz takie smaczki jak to odbicie, które zachowuje się inaczej niż gaduła. Takie niepokojące szczegóły nadające klimatu. A koniec z tym, że trzyma zabawkę – o matko, no nieźle!
AP, Ty masz talent do pisania zabawnych dialogów i do tworzenia krótkich, celnych historii ludzi w pociągu. No jakbym na żywo to widziała! I jeszcze ten humor, który tak mocno do mnie przemawia, jednocześnie przesiąknięty niepokojem.
Z tym trupem i rozmową potem – haha, no nie mogę po prostu. XD
Nic nie odpowiedziałem. Trup, a nad wyraz trzeźwo myślący. Z takim nie wygrasz, bo cię zagada i jeszcze na głupka wyjdziesz.
:D
Zresztą całą scenę bym musiała tu przekopiować, bo mnie naprawdę ubawiła. :D
A potem pokazał nam inną grę, bardzo podobną, nazywa się oszust. Gra fajna
Ale mi przypomniałeś oszusta, grałam za młodu tyle razy! :D Ciekawe czy bym jeszcze pamiętała zasady.
Scena z drwalem całkiem fajna, choć jego słowotok w pewnym momencie robi się przydługi i męczący.
Poliki
Policzki
Z dzieciakami śmiesznie jak uciekł. :D
Szkoda mi trochę, że bohater nie zdecydował się na podpisanie umowy i nie jechał dalej, zwłaszcza że na koniec mamy pozytywne zakończenie i brak wyjaśnienia tajemnicy trochę uwiera. Chociaż na plus samo to, że nie podpisał, bo zazwyczaj w opowiadaniach podpisują, a tu jest inaczej, więc fajnie. Po prostu nie pasowały mi dwie ścieżki do wyboru: podpisze umowę i coś strasznego się stanie/nie podpisze i wszystko pójdzie idealnie po jego myśli. Brakowało mi trzeciego, nietypowego rozwiązania.
Oczywiście całość czytałam z wielką przyjemnością, było naprawdę zabawnie. ;)
Pozdrawiam, Ananke
Żongler, witaj!
Cześć, Ananke!
Wielkie dzięki za przeczytanie i bardzo miły komentarz.
Ale mi przypomniałeś oszusta, grałam za młodu tyle razy!
Ja często grałem w trzy litery. I faktycznie zamiennie stosowaliśmy wszystkie te wymienione w tekście nazwy.
Pozdrawiam!
I faktycznie zamiennie stosowaliśmy wszystkie te wymienione w tekście nazwy.
A my chyba nie, przynajmniej nie kojarzę, przyjął się oszust. :D
MaSkrol, witaj!
Cześć, przybywam z pokonkursowym komentarzem.
Świetne zaburzenie rzeczywistości, weirdowe odrealnienie i brak sensu (zachowania pasażerów), motywacja bohatera nadaje mu głębię potrzebną do kolejowego odcinka fabuły – mimo że przypadkowo wsiada do pociągu, ma to sens, jest mocno osadzone w rzeczywistości, która pięknie rozmywa się w kolejowym wnętrzu.
Polskie narzekanie i obgadywanie każdego pasażera budują charakterystyczną, wiarygodną narrację. Łatwo akceptuje się tak podaną konwencję.
Czas mierzony cygarem – świetnie wykorzystane hasło.
Bardzo grabińskie zakończenie – bohaterowi udaje się zbiec, żyje, by opowiedzieć tę historię i przestrzec potomnych – to „dobre” zakończenie z tych dwóch grabińskich zakończeń; w tym „złym” zwykle bohaterowie giną ;)
Pozdrawiam!
Cześć, Żongler!
Wielkie dzięki i pozdrawiam!