
Na odwrocie biletu ktoś nabazgrał: “Ułomność ludzkich zmysłów”
W pierwszym komentarzu zamieszczam posłowie odnoszące się do miejsc zawartych w tekście.
Na odwrocie biletu ktoś nabazgrał: “Ułomność ludzkich zmysłów”
W pierwszym komentarzu zamieszczam posłowie odnoszące się do miejsc zawartych w tekście.
Kazimierz Geisler całym sobą czuje, że ten dzień nie przebiega tak, jak zawsze. Próbuje napełnić wieczne pióro, ale palce ześlizgują się i trącają kałamarz. Mija ponad dwadzieścia minut, nim stwierdza, że sytuacja jest opanowana, ale nie starcza mu czasu na dokładne domycie rąk. Na palcach wciąż ma sine plamy godne największego niechluja w mieście.
Pół godziny później emerytowany zegarmistrz unosi przedramię na wysokość twarzy i patrzy na radziecki zegarek – pobieda o złotych wskazówkach mówi, że jeszcze chwila i szlag trafi codzienną rutynę. Tymczasem Kazimierz stoi jako drugi w kolejce, mimo iż kasjerka obok nikogo nie obsługuje.
Ale kasjerka obok nie jest panią Malwinką.
– Zapraszam do drugiej kasy.
Kazimierz chowa głowę między ramiona, jakby chciał zniknąć, albo przynajmniej udać, że niczego nie słyszał.
– Kamila… – Ratuje sytuację pani Malwinka.
Unosi uspokajająco dłoń w stronę koleżanki, uśmiechając się tak, jak tylko ona potrafi, przez co staruszkowi robi się cieplej na sercu.
Przychodzi jego kolej, pani Malwinka chwyta papierową torebkę i dźwięcznym głosem oznajmia:
– A dla pana, panie Kaziu, drożdżówka z budyniem. Czy to wszystko?
Po czym nie czekając na odpowiedź, stuka długimi paznokciami w klawiaturę kasy, z której wysuwa się szuflada z gotówką. W tym czasie stary zegarmistrz wysypuje z bilonówki monety na dłoń i palcem drugiej grzebie chwilę w niewielkiej kupce. Po chwili jak zwykle wyciąga rękę przed siebie, a pani Malwinka bez skrępowania wybiera dwa złote i czterdzieści pięć groszy w jak najdrobniejszych nominałach. Chwyta przy tym staruszka jedną dłonią, a palcami drugiej wyłuskuje monety. Kazimierz jeszcze długo później czuje na skórze powidoki dotknięć.
Po wyjściu ze sklepu znów zerka na pobiedę. Jest trzy minuty później, niż zwykle – nie ma czasu do stracenia.
Gdy staje u szczytu schodów przejścia podziemnego, dyszy ciężko i czuje, jak strużka potu cieknie po plecach. Sprawdza godzinę. Złote wskazówki mówią, że wysiłek się opłacił. Teraz jeszcze najtrudniejsza część.
Lewą nogę stawia stopień niżej, dostawia prawą. Lewa w dół i dostaw, lewa w dół i dostaw. Ściska przy tym poręcz, rozsmarowując na niej wspomnienie ciepłych dłoni pani Malwinki. Następnie schodek po schodku wspina się na peron pierwszy stacji w Ostrzeszowie. Co kilka chwil robi przystanki, by uspokoić oddech, ale pilnuje się przy tym, by całość nie trwała zbyt długo.
U szczytu schodów ponownie zerka na pobiedę. Osobowy do Poznania przyjedzie za czterdzieści dwie minuty. Zdążył.
Stację wyremontowano kilka lat temu. Odnowiono wiatę, postawiono wielką niebieską tablicę z napisem „Ostrzeszów”, a obok gablotę z rozkładem jazdy. Zamontowano też nowe ławki, ale Kazimierz zawsze siada na tej starej bez oparcia, którą jedynie odmalowano. Musi się tylko pilnować, żeby się nie garbić.
Przekłada nad głową pasek torby-konduktorki, jednej z wielu znalezionych w mieszkaniu po ojcu. Odstawia ją po prawej, odpina sprzączkę i wyjmuje kajet. Kładzie go na ławce po lewej, tak na wszelki wypadek. Okładkę przyciska wiecznym piórem – tym, przez które na palcach wciąż ma sine plamy.
Z osobnej przegródki wyciąga drożdżówkę, wywija papierową torebkę i zjada swój podwieczorek, obserwując to samochody na pobliskim przejeździe, to cień rzucany przez wiatę w nisko zawieszonym październikowym słońcu. Po ostatnim kęsie wysypuje jeszcze na dłoń okruszki i szybkim ruchem wrzuca je do ust, by nic się nie zmarnowało.
Pobieda mówi, że do przyjazdu osobowego zostało siedem minut. Ojciec, niegdyś naczelnik stacji w Ostrzeszowie, zwykł mawiać, że gdy go zabraknie, to wszystko szlag trafi, więc Kazimierz codziennie sprawdza, czy porządek, jaki zostawił po sobie Tomasz Geisler, wciąż trzyma w ryzach kolej siłą bezwładności.
Głośniki chrząkają i pospiesznie recytują komunikat w języku zawiadowców – zbyt szybkim i charkotliwym dla niewprawnego ucha, ale Kazimierz zna tę mowę. Obcuje z nią na co dzień.
Pociąg osobowy ze stacji Kępno do stacji Poznań Główny wjedzie na tor drugi przy peronie pierwszym. Prosimy zachować ostrożność w trakcie wjazdu pociągu.
W momencie, gdy głos milknie, emerytowany zegarmistrz chwyta pióro. Sprawdza jeszcze godzinę na zegarku swoim i dworcowym i krzywi się, bo różnica sięga dwóch minut. Kartkuje kajet, zatrzymuje się na ostatniej zapisanej stronie i tak zastyga do chwili, gdy z szumem hamowanych kół na stację wjeżdża szynobus Kolei Wielkopolskich. Zegarmistrz jak zwykle kręci ze smutkiem głową, bo po remoncie torowiska koła nie stukają już na łączeniach szyn, a hamulce pociągu nie piszczą, przeszywającym duszę jazgotem. Chciałby choć jeden raz pojechać jeszcze pociągiem takim jak kiedyś, może nawet za lokomotywą parową…
Sprawdza czas na czarnej pobiedzie i wypełnia wszystkie kolumny w tabelce wykreślonej przy pomocy linijki i ekierki. Unosi wzrok i śledzi pasażerów, którzy wysiedli. Niewielu. Trójka studentów, jeden brodacz z plecakiem turystycznym i on.
Kazimierz marszczy brwi, bo takiego pasażera od lat nie widział. Poły popielatego szynelu tańczą w rytm kroków, a kapelusz z czarnym paskiem sprawia wrażenie, jakby miał spaść z czubka głowy pod byle podmuchem. Pociągła twarz wydaje się znajoma.
– Przepraszam – woła Kazimierz i wstaje, by podążyć za pasażerem.
Tyle lat się z nim nie widział, ale ta twarz, ten sztywny chód… nie może się mylić.
Podbiega do zadaszenia nad przejściem podziemnym, pasażer zszedł już na sam dół i skręcił… w prawo. Nie w lewo, na stację, tylko w prawo, w stronę Ceglarskiej, na której nawet nie ma chodnika, bo nikt tamtędy nie chodzi.
Nie, to nie mógł być Piotr, po co miałby iść w tamtą stronę?
Poza tym nie żyje od trzydziestu trzech lat.
Konduktor na peronie gwiżdże i osobowy do Poznania zamyka drzwi. Kazimierz próbuje patrzeć przez jego okna, czy Piotr-nie-Piotr wyjdzie po drugiej stronie torów, ale nie może nic dojrzeć. Tył szynobusu w końcu mija zegarmistrza i wtedy ten krzyczy zaskoczony. Chwyta się poręczy schodów, inaczej by upadł.
Na ostatnim torze stoi pociąg nie z tej epoki. Parowóz – poniemiecka dwója – i dwa ciemnooliwkowe ryflaki. Jakby ktoś sięgnął do jego dawnych wspomnień i wydobył stamtąd te, za którymi najbardziej tęsknił. Kazimierz robi krok, już chce postawić kolejny, ale stopa zawisa nad krawędzią peronu. Nie, nie może tak. Na stacji ojca nigdy nie można było chodzić po torach. Jedynie po wyznaczonym w tym celu miejscu i tylko w uzasadnionych przypadkach. Patrzy w dół, w przejście podziemne, potem na czarną lokomotywę.
Głośnik chrząka, a potem skrzeczy:
Pociąg osobowy linii Ostrzeszów – Namysłaki stoi na torze piątym przy peronie trzecim.
Namysłaki! Nie, to niemożliwe, myśli Kazimierz. Przecież ta linia jest już dawno nieczynna, tory zarośnięte, zalane asfaltem albo rozkradzione. A peron trzeci? Dawno nieużywany. To tylko zwidy, przed chwilą widział dawno zmarłego Piotra, teraz widzi parowóz. Ma zły dzień, słabo spał w nocy. Patrzy, jak z komina lokomotywy wylatuje słup dymu, niemal pionowy, a między kołami snują się obłoczki pary. Wyglądają jak prawdziwe, ale to niemożliwe – gdyby do Ostrzeszowa miał zawitać parowóz, wiedziałby. Ba! Sam byłby z całą pewnością zaangażowany w celebrę takiego wydarzenia.
Oddycha głęboko. Jest już pewien – to tylko omam. I wtedy z przejścia podziemnego na peron trzeci wychodzi Piotr-nie-Piotr, odwraca się w stronę staruszka, podnosi kapelusz w geście pozdrowienia i dziarskim krokiem idzie w stronę wagonów. Nie-Piotr jednak jest Piotrem! Ten ciepły uśmiech i zapadnięte policzki poznałby wszędzie. Parowóz i Piotr, tego już za wiele!
Znów wystawia stopę nad krawędź peronu.
Nie! Stop.
Ojciec by nie pozwolił.
Patrzy na parowóz, potem na przejście podziemne i znów na parowóz. Jeśli przejdzie dołem, straci pociąg z oczu. A co jeśli wtedy zniknie? Skąd ma wiedzieć, jak działa ta magia? Bo to musi być magia, żadne boże łaski – Bóg może wskrzeszać ludzi, ale jeśli coś umrze na kolei, to nawet Stworzyciel nie pomoże.
Jeszcze raz wyciąga nogę nad krawędź, ale czuje, że nie pokona tej siły. Sroga twarz ojca jakby wisi nad nim jak ta noga nad torami i nabrzmiewa, i czerwienieje, i zaraz wybuchnie, i pójdzie para z nosa, i wściekłość wielka rozerwie ciszę.
Kazimierz klnie bezgłośnie, tak żeby ojciec nie słyszał, i najszybciej jak może idzie w dół. Prawa i dostaw, prawa i dostaw, a potem w górę, ale bez żadnej przerwy. Wyciąga przy tym szyję, czy widać pociąg. Jest dym, za chwilę widzi i wagony, i lokomotywę. Staje u szczytu schodów i trzymając wciąż poręcz, łapie powietrze, zgięty niemal w pół.
Nie może się garbić.
Prostuje się, bierze jeszcze jeden głęboki oddech i idzie pustym peronem. Nie mruga przezornie, by nie nadwyrężać cierpliwości tych czarnoksięskich mocy.
Podchodzi do wagonu, wyciąga dłoń i sunie palcami po burcie. Dotyk jest chłodny, ale równie przyjemny jak pani Malwinki. Staruszek ogląda opuszki – żadnego kurzu, tylko plamy po atramencie. Po chwili jest już u czoła pociągu, przenosi dłoń na tender, równie czysty jak wagony. A lokomotywa? Istna perełka. Światło pełga na poszyciu, jakby bawiło się w chowanego na nierównej fakturze.
Ze stacji ojca nigdy nie wyjechał brudny pociąg, a odprawił ich tysiące, zawsze z dumą patrząc na oddalające się składy. Z dumą, jakiej próżno było szukać, gdy patrzył na swego syna Kazimierza, nie-kolejarza. Poklepywał po plecach młodszego potomka, Włodka, który żywota dokonał, będąc zawiadowcą w Grabowie, i powtarzał, że z dziada-pradziada każdy Geisler pracował na kolei. Unikał odpowiedzi na pytania, czym jego ród zajmował się przed nastaniem epoki pary w sposób sugerujący, że już Kazimierz Wielki zastał Polskę nie tylko drewnianą, ale też poprzecinaną wzdłuż i wszerz torami.
Zegarmistrz zaciska pięść i usta na wspomnienie ojca.
– Nie dotyka, to nie muzeum – krzyczy ktoś zza pleców staruszka. – Wsiada, nie robi tłoku na peronie, to niebezpieczne!
Kazimierz zna ten głos. Co noc obija mu się echem w głowie. Odwraca się i widzi, jak ojciec idzie w jego stronę w uniformie konduktora, choć przecież nigdy takowym nie był. Nigdy też nie tolerował przekraczania linii bezpieczeństwa, którą na nieczynnym od lat peronie ledwie widać spod rosnących na bruku porostów.
Głośniki na stacji znów charczą:
Pociąg osobowy linii Ostrzeszów – Namysłaki odjedzie z toru piątego przy peronie trzecim.
– Co tak stoi niezdecydowany? – przekrzykuje komunikat ojciec-konduktor. – Wsiada, bo zaraz wyjazd.
Poganiany Kazimierz zapomina przeprosić, tylko biegnie tak szybko, jak potrafi do najbliższych drzwi wagonu. Z trudem podnosi nogę. Peron jest niski, musi się podciągnąć na rękach. Oczy zachodzą mu mgłą, ale w końcu staje w korytarzu i próbuje złapać dech, choć ten zastyga w piersi na te widoki.
Drewniane panele na ścianach, trzymane przez zmatowiałe metalowe okucia. Rączki przesuwnych drzwi do przedziałów zapraszają, by je otworzyć wyślizganą przez lata i tysiące dłoni powierzchnią. Wchodzi, ale dwa kroki dalej kręci mu się w głowie od karuzeli nastrojów, na jaką wrzucił go ten dzień. Pasażerowie siedzą na obitych wypłowiałym skajem ławkach, jest jak dawniej, tak jak chciał. Jeszcze nie ruszyli, ale w głowie już zaczyna mu grać kolejowa symfonia:
Ta-ta. Ta-ta.
Ta-ta. Ta-ta.
Nie czekając na reprymendę za stanie w przejściu, przechodzi na początek wagonu i siada przy oknie wychodzącym na stację. Wyciąga z kieszeni chusteczkę i przeciera czoło, potem skronie, a na końcu kąciki oczu, gdzie zakręciły się łzy. Pewnie od kurzu, w końcu od kilku dni nie padał deszcz i byle podmuch wznosi chmury pyłu. Tak sobie tłumaczy.
Czuje ulgę, jaka przychodzi, gdy mimo wszelkich przeciwności zdąży się złapać swój pociąg, można już rozpiąć guzik koszuli pod szyją i oddać się przyjemności podróżowania.
Wytchnienie nie trwa długo, bo nachodzi go myśl, że skoro pociąg odjeżdża ze stacji, należałoby to zapisać w kajecie. Tym samym kajecie, który widzi przez okno na ławce sąsiedniego peronu, tuż obok poojcowskiej konduktorki. Jęczy i zrywa się z siedzenia w chwili, gdy na stacji rozlega się gwizdek. Przez drzwi wpada konduktor, który jednak nie jest ojcem. Spod kół lokomotywy bucha para, koła buksują chwilę, a całym składem szarpie, Kazimierz aż przysiada na ławce.
Przyciska obie dłonie do szyby, odprowadzając wzrokiem swoje precjoza. Może nikt nie ukradnie, przecież tu wróci za…
Za ile?
Zerka na pobiedę, ale na co mu to, przecież i tak nie zna rozkładu. Mimo wszystko próbuje spamiętać godzinę, by później wypełnić rubryki tabelki.
Wgniata się w oparcie, zamyka oczy, a palce zaciska na kolanach. Cóż za niecierpliwy duch kazał mu wejść do wagonu?
Ta-ta. Ta-ta.
Bez biletu.
Ta-ta. Ta-ta.
Masz ci los – spod jednej rynny pod następną. Siedzi w drugim rzędzie brudnoczerwonych ławek licząc od czoła pociągu, pierwszym skierowanym przodem do kierunku jazdy. Wychyla się jednym okiem na przejście i patrzy, czy idzie konduktor. Widzi kilkoro pasażerów, ale z pewnością nie wszystkich: tu rękę na oparciu, tam wystające nogi. Dwa rzędy dalej siedzi w bezruchu starszy jegomość. Gdy ich spojrzenia się spotykają, Kazimierz jak oparzony siada z powrotem pod oknem z głową wciśniętą między ramiona. To ojciec.
Tomasz Geisler siedzi dwa rzędy dalej i czarnymi oczami prowadzi ostrzał przejścia, tak że nijak nie da się wychylić – nie w sytuacji, gdy jedzie bez biletu.
Zegarmistrz zaciska powieki, będzie musiał się wytłumaczyć konduktorowi, a potem, przez resztę podróży, po prostu nie patrzeć do tyłu.
– Dzień dobry – mówi głos nad jego głową.
Podskakuje przestraszony, nie słyszał, żeby ktoś podchodził.
– Bilet do kontroli. – Ton jest zdecydowany i niecierpiący sprzeciwu.
Nad Kazimierzem stoi jego ojciec.
Nie, ojciec nigdy nie był konduktorem.
Nad Kazimierzem stoi jego ojciec.
Nie…
– Bilet! – podnosi głos Tomasz Geisler.
– Pro… proszę wypisać – duka jego pierworodny.
– To trzeba było na stacji, w kasie – mówi zdegustowany. – Teraz to kara będzie.
Ojciec sapie z szerokich nozdrzy, ale już nic nie mówi, tylko wyciąga notes z konduktorki, takiej samej, jaką przed chwilą Kazimierz zostawił na stacji, i zaczyna pisać.
Pisze i pisze, a zegarmistrz przymyka oczy, nie chcąc przypadkiem spotkać wzroku rodzica. Wsłuchuje się w melodię torów:
Ta-ta. Ta-ta.
Ta-ta. Ta-ta.
O, tak! Na starym szlaku nie wymazali nut. Głęboko oddycha, czuje, jak nerwy odpływają w dal.
– Proszę – mówi ojciec, wyrywając syna z błogostanu.
Ten odbiera blankiety – jeden z mandatem i jeden z biletem – i widzi, jak konduktor idzie dalej, już nie tak surowy, już nie… już nie ojciec, tylko ktoś inny. Zwykły, lekko otyły konduktor w granatowym uniformie.
Kazimierz wychyla się zza krawędzi skajowej ławki i widzi, jak sprawdza bilety pozostałych pasażerów. Jednak dwa rzędy dalej wciąż siedzi ojciec, ale w przeciwieństwie do innych podróżnych nie szuka kwitu po kieszeniach, tylko czeka na kontrolę z biletem w ręku.
I patrzy z pogardą na Kazimierza.
Ten wraca do wtulonej w ścianę pozycji i powoli unosi mandat do oczu. Czyta bezbłędnie wypisane dane, choć przecież nie dał żadnego dokumentu. Na dole zaś nie wiadomo skąd widnieje jego własny podpis. Znak przyjęcia świadectwa wstydu – kary nie za gapiostwo, a próbę cwaniactwa. Tak zawsze powtarzał ojciec, podkreślając, że nigdy żadnej grzywny na niego nie nałożono.
Ta-ta. Ta-ta.
Trzeba się uspokoić.
Ta-ta. Ta-ta.
Symfonia rozpędza się od largo do adagio, może nawet andante, ale nie szybciej.
Ta-ta. Ta-ta.
Nie na tej trasie. Malowniczej, biegnącej przez lasy, po wąskich wiaduktach, przez pola pobliskich wsi.
Ta-ta. Ta-ta.
Kazimierz oddycha pełną piersią. Jest dobrze.
Ani się spostrzega, zaczynają piszczeć hamulce – dojeżdżają do stacji Godziętowy. W serce wkłuwa się igiełka żalu. Wciąż nie może sobie przebaczyć podjętej pięćdziesiąt cztery lata temu na tej stacji decyzji, gdy obok niego przeszła…
Anna.
Burza brązowych włosów wstaje z ławki po drugiej stronie przejścia. Niewiele myśląc, Kazimierz podąża śladem zapachu róż. Ona znów jest młoda, on wciąż stary. I tym razem nie towarzyszy im zdziwiony, zszokowany wręcz głos Tomasza Geislera. Kazimierz miał wtedy dojechać z nim do Namysłaków w diabli wiedzą jakim celu – ojciec nie cierpiał przedmiotowego traktowania kolei. Jechać należało dla samego faktu podróżowania, najlepiej do końca trasy, a wysiadać na pierwszej stacji było, jak napluć w twarz samemu Bogu, niewątpliwemu miłośnikowi pociągów.
Ale teraz Kazimierz nie wysiądzie. Zrobi to, co przez lata odgrywał w swojej głowie – oprze się temu uśmiechowi.
Anna staje przy drzwiach gotowa by wysiąść, Kazimierz tuż za nią. Chrząka, dziewczyna się odwraca i… i nic. Kąciki ust nawet nie drgają. Mierzy go tylko obojętnym spojrzeniem, a Kazimierzowi słowa więzną w gardle. Każdy ze scenariuszy, na które przygotowywał się ostatnich dwadzieścia lat, zaczynał się od uśmiechu Anny. Po nim zazwyczaj życzył jej miłego dnia, polecał, by na siebie uważała, albo proponował jazdę do stacji końcowej, jak głosiło jedno z przykazań ojca.
Tymczasem Anna sprzed lat się nie uśmiecha. Pociąg staje w Godziętowach, dziewczyna wychodzi, a Kazimierz – tym razem – nie. A mimo wszystko czuje, że stchórzył. Nie zrobił nic, a to nie to samo, co czynnie dać odpór losowi, który go spotkał.
Pociąg rusza. Kazimierz najpierw patrzy na zegarek, a potem przez małe okienka drzwi wagonu. Burza loków idzie wzdłuż torów w stronę swojego domu – dawno tam nie był, będzie ponad trzydzieści lat – a potem znika za rogiem dworca.
Kazimierz nie łudzi się, że rozmowa, której przed chwilą z nią nie odbył, mogła zmienić jego życie, ale może w oczach ojca naprawiłby choć trochę.
Pięćdziesiąt cztery lata temu postanowił, że nie zostanie kolejarzem. Nie wprost, nie odważyłby się. Po prostu przez chwilę słabość do dziewczyny o kręconych włosach okazała się silniejsza niż gniewny wzrok i przykaz ojca. Młody Kazik tłumaczył Annie, że odprowadzi ją z obawy o jej bezpieczeństwo, wszak ciemne chmury zbierały się na niebie, tak słyszał tamtego poranka w radiowej jedynce. Gdy doszli do drzwi gospodarstwa Lisieckich, znacznie bardziej urzeczony młodzianem okazał się Piotr, jej ojciec. Zaprosił Kazimierza na herbatę, a gdy tylko weszli do pokoju dziennego, ten oniemiał na widok ściany obwieszonej zegarami. Tykanie przenikało go do szpiku i wprawiało w rodzaj ekscytacji. Było w tym coś z jazdy pociągiem, choć zamiast moderato, czy nawet allegretto pociągów pospiesznych, czasomierze wygrywały prawdziwe prestissimo. Piotr zauważył fascynację chłopca i zaoferował przyuczanie do zawodu, co było dobrym pretekstem, by widywać wciąż oschłą Annę. Czas rozkochał w sobie Kazimierza, a wszystkim wydawało się, że Kazimierz rozkochał w sobie Annę. Czas pokazał również, że nie wszystko jest takie proste, jak się może młodemu mężczyźnie wydawać, a mimo wszystko pozostał największym przyjacielem Kazimierza.
Godziętowy zostają w tyle razem z drugą szansą na zrobienie pierwszego wrażenia na Annie. Zegarmistrz wciąż patrzy przez okno, gdy orientuje się, że nie może tak stać, powinien usiąść na swoim miejscu. Gdzieś tu kręci się ojciec-konduktor, który ma na ten temat jednoznaczne zdanie.
Ta-ta. Ta-ta.
Muzyka znów gra.
Ta-ta. Ta-ta.
Ale gdzie on wcześniej siedział? Kompletnie zapomniał.
Ta-ta. Ta-ta.
Krzywi się na te nuty. Chętnie by posłuchał, ale nie w takiej sytuacji.
Ta-ta. Ta-ta.
To jakby słuchać orkiestry symfonicznej, będąc ubranym w szorty i podkoszulek.
Ta-ta. Ta-ta.
Poirytowany przeszukuje kieszenie, szukając mandatu od ojca-konduktora – może tam gdzieś wypisane jest miejsce.
Ta-ta. Ta-ta.
Znajduje blankiety w kieszeni płaszcza, lustruje od góry do dołu. Wzór druczku jakiś dziwny, nie przypomina sobie takich, aż przeciera go palcem. Zostawia przy tym granatowe smugi atramentu.
Jak to?! Przecież wysechł! Patrzy na dłonie, znów na bilet – czysty. Oddycha z ulgą. Od samego rana bał się, że narobi plam i zostawi gdzieś ślady swego niechlujstwa.
Odczytuje zapisy na kwicie:
Wagon: 9
Miejsce: 99
Znów krew napływa mu do skroni. Nie ma tylu wagonów i w żadnym nie ma takiego siedzenia!
Zerka w głąb jednego przedziału – ludzie jadą spokojnie, siedząc na swoich miejscach. Tylko jeden pasażer zwraca na Kazimierza uwagę – Tomasz Geisler świdruje wzrokiem syna, który stoi w drzwiach przedziału, jakby wsiadł na doczepkę w ostatniej chwili, albo miał zamiar wysiąść na następnej stacji. Żałosne.
„Nie, ojcze, pojadę do końca” chciałby odpowiedzieć, ale tylko chowa się przed surowym spojrzeniem.
Ta-ta. Ta-ta.
Wchodzi do drugiego przedziału, byle dalej od ojca. Od kiedy umarł, Kazimierz próbował odpokutować w jego oczach swoje czyny. Zdał sobie sprawę, że to co zrobił w życiu źle, zawsze zaczynało się od przeciwstawienia się jego woli, ale teraz, gdy ma go na wyciągnięcie ręki, brakuje mu odwagi, by otwarcie to przyznać.
Ta-ta. Ta-ta.
Te myśli ściskają serce zegarmistrza, gdy krok za krokiem idzie na koniec drugiego przedziału. Szuka siedzenia dla siebie, ale wszystkie ławki są pozajmowane.
Ta-ta. Ta-ta.
Pasażerowie milczą, wsłuchani w melodię kół; patrzą to przez okno, to przed siebie, na sufit, czy splecione na nogach dłonie.
Ta-ta. Ta-ta.
Wzorowi podróżni, jak w najpiękniejszych snach Tomasza Geislera.
Ta-ta. Ta-ta.
W przejściu został tylko Kazimierz. Pojechał bez biletu pociągiem, w którym nie ma dla niego miejsca.
Ta-ta. Ta-ta.
Ale przecież to ojciec zagonił go krzykiem na peronie, zresztą kto by nie chciał przejechać się taką kolejową perełką? No i podążył za…
Piotr!
Przez drzwi na końcu przedziału widzi tyczkowatą sylwetkę w popielatym szynelu i z kapeluszem na czubku jajowatej głowy. Kazimierza przechodzą dreszcze na myśl, że teść wygląda, jakby miał zamiar wysiąść i wtedy pociąg zaczyna hamować.
– Panie Piotrze! – woła, na co odpowiadają mu syki podróżnych.
Wie, że nie można tak krzyczeć, burzyć melodii szyn i hamulców. Patrzy więc dookoła, kiwając przepraszająco głową i wtedy ponownie widzi ojca. Przed chwilą go tu nie było, a teraz znów wierci mu dziurę w duszy oczami czarnymi jak tender dwói, za którą podróżują. Kazimierz cofa się o krok. Zerka na Piotra.
Wszystko jest nie tak. Ojciec Anny, powszechnie znany ekscentryk prowadził zakład zegarmistrzowski na ryneczku w Grabowie, a zbliżają się do Bukownicy; nie może teraz wysiąść, jest o jedną stację za wcześnie.
Pociąg staje.
Kazimierz jeszcze raz patrzy na ojca i… zamiast niego siedzi tam zwykły mężczyzna o wzroku tak obojętnym, jaki Tomaszowi Geislerowi nie zdarzył się nigdy, nawet w chwilach największej zadumy. Starzec potrząsa głową, która dziś co rusz płata mu figle. Idzie dalej, za Piotrem, może jeszcze zdąży.
Dochodzi do drzwi pociągu tylko po to, by zobaczyć, jak za rogiem stacji znika szynel i odziany weń człowiek, który nauczył go wszystkiego o zegarkach. O czasie. O tym, że czasem jest go za mało, jak wtedy, gdy Anna odeszła, zostawiając pospiesznie nabazgrane na kartce „nie szukaj mnie”, a Kazimierz zbierał się na odwagę, by porozmawiać z teściem. Myślał, że ten będzie go obwiniał, robił wyrzuty, a on… zmarł. Anny nie było na pogrzebie. Pewnie zabrakło jej czasu, by wrócić stamtąd, gdzie pojechała.
– Panie Piotrze, za wcześnie. Jeszcze jedna stacja – woła starzec. – Tato – dodaje po chwili.
Para białymi kłębami zasnuwa peron, otula budynek stacji, wpełza za róg, gdzie zniknął Piotr. Zawiadowca gwiżdże, konduktor wsiada do pociągu, zamyka za sobą drzwi i mija obojętnie Kazimierza, który nie wierzy, jak przejażdżka, która tych kilka chwil na stacji w Ostrzeszowie jawiła mu się jako ucieczka do najwspanialszych lat, z każdą minutą przeradza się w koszmar. Wszystko jest nie tak, a już na pewno nie tak, jak to sobie wyobrażał.
Wagonem szarpie i osobowy do Namysłaków rusza, a Kazimierz znów sprawdza godzinę na czarnej pobiedzie. Jadą przez puste o tej porze roku pole.
Ta-ta. Ta-ta.
Jakże miła muzyka nie pomaga.
Ta-ta. Ta-ta.
Nawet nie próbuje już szukać miejsca. Jedzie sam, stojąc przy drzwiach wagonu. Patrzy tępo za okno.
Ta-ta. Ta-ta.
Koła pociągu uparcie próbują mu wmówić, że jest dobrze.
Ta-ta. Ta-ta.
Harmonia
Ta-ta. Ta-ta.
Jak noworoczne „Nad pięknym modrym Dunajem” z Wiednia.
Ta-ta, ta-ta.
Zegarmistrz przymyka oczy.
Ta-ta.
– …zaradny chłopak! – Donośny głos niesie się po wagonie.
Ta-ta.
– Pierw budnikiem był na Ostrejgórze, a teraz patrzcie!
Kazimierz zgrzyta zębami. Nie gada się, gdy grają filharmonicy wiedeńscy.
– Naczelnik! Sam zarządza całą stacją!
Zegarmistrz poznaje ten głos i… zastyga. To znów ojciec.
– Mój syn – mówi z dumą Tomasz Geisler. – Włodzimierz – dodaje, żeby nie było wątpliwości.
Serce Kazimierza kłuje ostrym bólem – z młodszym bratem nigdy nie miał po drodze. Oczko w głowie ojca, następny Geisler-kolejarz gotowy zrobić wszystko, by zadowolić rodzica. Tomasz do końca swoich dni mówił, że Włodzimierz uległ nieszczęśliwemu wypadkowi, na jaki narażeni są wszyscy pracujący przy torach. Ignorował zeznania maszynisty, który mówił, że jego syn sam wskoczył pod lokomotywę.
– Dzień, w którym umarli Geislerowie – powtarzał nad trumną ojciec.
– Ma to we krwi – słyszy teraz Kazimierz. – Duszą i ciałem kolejarz.
W oczach nie-kolejarza kręci się zegarmistrzowska łza. Kimże był w oczach ojca? Cóż mu zostało z nauk Piotra? Niegodne zegarmistrza palce, które rozlewają atrament.
Hamulce piszczą i pociąg staje. Stacja Grabów nad Prosną. Przez mgłę płaczu Kazimierz patrzy, jak na peronie ojciec w mundurze konduktora ściska na powitanie Włodzimierza w mundurze naczelnika. Przez zarośnięty trawą peron idą pozostali podróżni, wszyscy o twarzy Tomasza, patrzą na ściskających się mężczyzn i znikają za budynkiem dworca.
Peron pustoszeje, wagonem szarpie i pociąg rusza.
Ta…
Kazimierz odruchowo podnosi nadgarstek do oczu.
…-ta.
Próbuje spamiętać godzinę, żeby zapisać później w kajecie.
Ta…
Rozpędzają się, jakby to był towarowy.
…-ta.
Dwója ma chyba za mało pary w tłokach.
Ta…
Mija ojca i Włodka.
…-ta.
Aż dziw, że Tomasz Geisler jeszcze nie wyzywa maszynisty od partaczy.
Ta…
Włodek zastyga, ojciec też.
…-ta.
Są jak stara fotografia, koloryzowana, jak to się robi teraz z dawnymi zdjęciami.
Zegarmistrz jeszcze raz zerka na nadgarstek z czarną pobiedą. Wskazówka sekundowa wlecze się, by nagle przyspieszyć tak, że ledwie ją widać. Zegarek odlicza godziny niemal jak wcześniej sekundy. Promienie słoneczne prześlizgują się po ręce Kazimierza, potem nadchodzi ciemność, ale nim starzec się orientuje w czym rzecz, słońce wstaje z drugiej strony. Cienie to przyspieszają, to zwalniają, a zegarmistrz odpina drżącymi palcami czasomierz i ciska nim na drugą stronę wagonu.
Po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tym, jak widział opuszczającą pociąg Annę, potem Piotra, ojca na peronie z bratem, teraz opuszcza go jedyny przyjaciel, jakiego miał – czas.
Znów przychodzi noc, ale zaraz przemija, jest nowy świt. Koła stukają wciąż w tym samym, leniwym rytmie. Kazimierz próbuje rozumem ogarnąć, co się właściwie wydarzyło od stacji Ostrzeszów. Miał po prostu jeszcze raz pojechać zabytkowym składem, poczuć to samo, co kiedyś, a nawet nie wie, co dokładnie zrobił źle, że skończył wciśnięty w kąt korytarza wagonu, pociągając nosem.
W końcu słońce zwalnia, a razem z nim pociąg. Hamulce piszczą i zatrzymują maszynę. Starzec zbiera się z podłogi, otwiera drzwi i wygląda na zewnątrz. Chłodne powietrze szczypie w policzki, niosąc znad pól zapach jesiennego wieczoru.
Namysłaki.
Dojechał do końca. Marna to pociecha, ale przynajmniej tego nie zdołał zepsuć. Pozostaje mu poczekać, aż przeczepią lokomotywę na drugi koniec składu, w tym czasie na stacji kupi bilet powrotny.
Już ma wyjść, gdy paraliżuje go odgłos kroków. Dźwięk niesie się po pustym wagonie, ktoś się zbliża. To pewnie ojciec, zaraz wyjdzie z przedziału i zmierzy go pełnym pogardy spojrzeniem, zruga za to, że się garbi, stoi w korytarzu, ogląda się za dziewczynami, jest zegarmistrzem, ma poplamione palce, albo po prostu za to, że nie jest Włodkiem. Kazimierz kuli się przy ścianie, jakby był jaszczurką, która próbuje się zakamuflować na korze drzewa. Wciska policzek w drewniany panel, jednym okiem patrząc na wyjście z przedziału, z którego wychodzi pani Malwinka.
Starzec śmieje się w głos i oddycha głęboko.
– Dzień dobry – mówi z uśmiechem od ucha do ucha.
Ekspedientka nie ma na sobie zielonego fartuszka, w jakim zawsze obsługuje w sklepie, tylko srebrną kurtkę ledwie sięgającą do pasa, buty na obcasie i obcisłe, ni to skórzane, ni lateksowe spodnie. Nie ma w sobie nic ze zwyczajowej delikatności i serdeczności.
– Pani Malwinko – próbuje jeszcze raz Kazimierz. – Dzień dobry.
Ale Kobieta nawet na niego nie patrzy. Z miną nadąsaną, jakby była obrażona na cały świat, wychodzi z pociągu. Stuka obcasami o bruk peronu, a dźwięk rozchodzi się na okoliczne pola, nad którymi zachodzi już jesienne słońce.
– Pani Malwinko – powtarza cicho starzec.
Sam wychodzi na zewnątrz, jakby chciał gonić ekspedientkę, ale nie robi więcej niż tuzin kroków. Wciąż patrzy na jej plecy, gdy mocny podmuch szarpie płaszczem staruszka. Zegarmistrz odwraca się i dostrzega, że pociąg zniknął. Podchodzi do krawędzi peronu i patrzy na zarośnięte tory, które ledwie widać spod kłosów i krzaków.
Słońce już zaszło, szary zmierzch wychodzi spomiędzy drzew.
Kazimierz myśli o kajecie i konduktorce, które zostawił na stacji, gdzie co dzień spędzał najmilsze chwile swojego obecnego życia. Tęsknił za stukotem kół, za piskiem hamulców i białymi obłokami pary. Chciał tylko jeszcze raz pojechać starym pociągiem po starych torach, a nie przeżywać na nowo swój żywot. Przed oczami znów pojawiają się wszystkie twarze: ojciec, Anna, Piotr, Włodek, Pani Malwinka… Prawdziwy kalejdoskop. Chciałby wrócić, ale zupełnie nie wie dokąd.
Występująca w tekście linia Ostrzeszów – Namysłaki istnieje naprawdę, a raczej istniała od 1910 roku do końca 1993 roku, choć jeszcze do stycznia 1999 odbywał się tam sporadyczny ruch towarowy. Ostatni pociąg osobowy przejechał tą trasą 28 maja 1988.
Linia miała służyć głównie transportowi rudy darniowej i wiwanitu, ale w składy towarowe włączano również wagony osobowe, stąd występująca w tekście „dwója”, czyli poniemiecka lokomotywa Ty2, będąca lokomotywą towarową, która często ciągnęła składy do Namysłaków. Sporo osób może kojarzyć tę lokomotywę z Wrocławiem i instalacją „Pociąg do nieba”.
Oprócz wspomnianych stacji, we wcześniejszych latach pociągi zatrzymywały się również przy Ostrejgórze (później tylko posterunek, obecnie zlikwidowany) oraz w Kaliszkowicach (ładownia zlikwidowana po wojnie).
Budynki dawnych dworców są obecnie zamieszkane za wyjątkiem tego w Bukownicy, który jest opuszczony i popada w ruinę. Sam w sobie mógłby posłużyć za inspirację do horroru, choćby z racji na fakt, że stoi samotnie pośrodku pola, zarośnięty i, niestety, zdewastowany, choć jeszcze kilka– kilkanaście lat temu lokalna społeczność urządzała w nim amatorskie spektakle teatralne.
Do 2015 roku istniało Towarzystwo Miłośników Kolei Ostrzeszów – Namysłaki, któremu przyświecał cel przywrócenia ruchu pociągów na tej trasie, co nie udało się z powodów prawnych i ekonomicznych. Obecnie ciąg torów jest w wielu miejscach przerwany i linia oficjalnie czeka na rozbiórkę.
Konkurs był dla mnie okazją, by przyjrzeć się dokładnie lokalnej historii i pretekstem, by odwiedzić poszczególne stacje, za co serdecznie organizatorom dziękuję!
Opuszczona stacja w Bukownicy
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Pierwsze wrażenie trochę odrzucające – nie lubimy narracji w czasie teraźniejszym, oj nie. Ale skoro już tu jestem, to zostaję do końca.
Pociąg znikąd skojarzył mi się z końcówką ,,Spirited Away” i przez chwilę spodziewałem się czegoś podobnego (zmarły nauczyciel? Na bank jedziemy w zaświaty). Potem wjechał wątek psychologiczny – coś co nie do końca lubię jako trzon historii, ale chciałem wiedzieć, jak się skończy. No i… skończyło się tak, że nie wiem, o co chodzi. Nie rozumiem, czym był pociąg, dlaczego wyciągał wszystkie urazy Kazimierza ani gdzie właściwie trafił główny bohater. :(
Żeby nie było – podziwiam kunszt w układaniu tekstu (rytm i tak dalej), ale w drugiej połowie robi się dla mnie zbyt onirycznie. A ja jednak wolę wiedzieć, co się wokół mnie dzieje.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Hej, Krokusie. Fajne ci wyszło opowiadanie. Taka smutna historia o starości i walce ze wspomnieniami. Raczej dołująca niż straszna opowieść, choć starość niewątpliwie może być straszna. Zgadzam się z SND…, że tekst na pewno jest napisany dobrze, ale sam historia trochę się dłuży niczym podróż pociągiem ;). Dbałość o szczegóły i nastrój godną pochwały, ale właśnie to spowodowało, że tekst wydaje mi się odrobinę za długi albo zwyczajnie jestem mało wrażliwy ;). Klikam, pozdrawiam i powodzenia w konkursie:)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć, SNDWLKR i Bardzie!
Odpowiem wspólnie, bo też wiele wspólnego mają Wasze opinie.
Odniosę się szczególnie do stwierdzenia, że tekst jest “oniryczny” (oj, ja też nie lubię onirycznych tekstów) – to zazwyczaj oznacza, że jedynym, kto wie, o co w tym wszystkim chodzi jest autor. Nie jestem jakoś szczególnie zaskoczony XD
Na usprawiedliwienie powiem, że to moja pierwsza próba z weirdem ;)
To co mnie bardzo pozytywnie zaskakuje, to pochwały “kunsztu w układaniu tekstu” oraz “na pewno jest napisany dobrze”, bo powstawał w wielkich bólach – tym bardziej cieszą mnie te pochwały.
Dziękuję Wam za lekturę u komentarz! No i za kliczka, Bardzie!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, Krokusie!
Jeżeli dobrze zrozumiałem treść opowiadania, to przedstawiłeś dość sentymentalną podróż pociągiem “po torach” starości (znaczy się, tory są prawdziwe, ale cała podróż symbolizuje raczej przemijanie).
Czuć wprawione pióro, bo sprawnie operujesz językiem i stylistyką. Mi osobiście czas teraźniejszy nie przeszkadza. Co więcej, odnoszę wrażenie, że w innym przypadku opowiadanie by nie wybrzmiewało należycie.
Pod względem konkursowym, nie dopatrzyłem się grozy, ale to już zmartwienie jury, nie moje :)
Życzę powodzenia w konkursie i biegnę klikać :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Tekst o starości, niespełnieniu, żalu za straconymi szansami, toksycznych rodzinnych relacjach. Historia smutna, bo podsumowując swoje życie, Kazimierz myśli jedynie o tym, że zawiódł ojca i żadne jego wysiłki nie mogą tego naprawić.
Klikam. Pozdrawiam.
Cześć, Cezary i AP!
Jak ładnie dodane komentarze o jednej godzinie ;)
Jak wcześniej, odpowiem Wam obu w jednym rzucie.
Jest faktycznie o przemijaniu i starości, a ponad wszystko o toksycznych relacjach, które odbijają się na całym życiu. Natomiast jeśli chodzi o kwestie konkursowe to nie celowałem w grozę jako taką, a raczej weird i to, czego lęka się sam Kazimierz. A co Jurki powiedzą, to się zobaczy ;)
Dziękuję Wam za lekturę, komentarze i kliczki!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)
Cześć, Misiu!
A ja przeczytałem Twój komentarz ;) Dziękuję, mam nadzieję, że lektura nie była trudna.
Pozdrówka!
P.S. O, i jeszcze dziękuję AdamowiKB, który po partyzancku dał mi klika ;)
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Hej, podobało mi się! Niespiesznie prowadzisz opowieść, by potem poddać się rytmowi pociągu, ta, ta. Sama też użyłam tego zabiegu! :) Dla mnie jest to taki horror wewnętrzny, przeżycia człowieka zagubionego we własnej przeszłości i próbującego odnaleźć własny cel. Brak miłości ojca, odejście żony, zegary, wszystko to tworzy nastrojową fabułę. Przekonująco przedstawiłeś rozterki bohatera. :)
Pozdrawiam! :)
Hej!
Podobało mi się. Tekst o przemijaniu, o niespełnionych oczekiwaniach, o żalach, że coś zrobiliśmy albo że czegoś zaniechaliśmy. Umiejętnie przemycasz historię o wyborach życiowych, które wpływają i kształtują nasz lost.
Całe opowiadanie kręci się wokół czasu. Bohater jest zegarmistrzem, wspomina rytm muzyczny, a to Ta-ta, Ta-ta pozwala nam płynąć z tym rytmem.
Bardzo dobrze napisane.
Pozdrawiam i dobijam klikiem do biblioteki.
Cześć, Jolko!
Sama też użyłam tego zabiegu! :)
Tak, to-to!
Horror wewnętrzny, o!
Dziękuję za tę definicję, miłe słowa, lekturę i klika!y
Cześć, Edwardzie!
Bardzo się cieszę, że się podobało!
Dziękuję za miły komentarz, lekturę i klika!
Pozdrowienia!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Szczególny to przypadek, kiedy wizja nieżyjącego już ojca, bardzo niezadowolonego z podjętej przez syna młodzieńczej decyzji o wybraniu zawodu i przyszłości, rzutuje na życie i postępowanie Kazimierza, prześladuje go do późnej starości i obawiam się, że chyba aż do śmierci.
Opowiadanie to dość monotonne, jak przystało na jazdę pociągiem, ale – choć nie ma tu żadnych monstrów i upiorów – to ten osobliwy powrót do przeszłości staje się czymś nad wyraz przykrym, bo przywołującym demony przeszłości.
Krokusie, wiem, że poprawisz usterki, więc biegnę do klikarni. :)
…w klawiaturę kasy, z której wysuwa się taca z gotówką. → A może: …w klawiaturę kasy, z której wysuwa się szuflada z gotówką.
…a Pani Malwinka bez skrępowania wybiera… → …a pani Malwinka bez skrępowania wybiera…
…czuje na skórze powidoki dotknięć. → Rozumiem, jakie doznanie chciałeś oddać, ale powidok to wrażenie wzrokowe, nie wydaje mi się, aby można było je poczuć.
…czuje, jak strużka potu cieknie mu po plecach. → Czy zaimek jest konieczny?
…i szybkim ruchem wrzuca je do buzi… → …i szybkim ruchem wrzuca je do ust…
Buzie mają dzieci.
…i dwa ciemno-oliwkowe ryflaki. → …i dwa ciemnooliwkowe ryflaki.
…najszybciej jak może schodzi po schodach w dół. → Nie brzmi to najlepiej. Masło maślane – czy mógł schodzić w górę?
Proponuję: …najszybciej jak może schodzi po stopniach.
…ale równie przyjemny co pani Malwinki. → …ale równie przyjemny jak pani Malwinki.
Odwraca się i widzi. jak ojciec idzie… → Co robi kropka w środku zdania?
Czuje ulgę, jaką czuje się… → A może: Czuje ulgę, jakiej doznaje się…
…bo nachodzi go myśl, że skoro pociąg odchodzi ze stacji… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …bo nachodzi go myśl, że skoro pociąg odjeżdża ze stacji…
…a palce wbija w kolana. → Obawiam się, że nie można wbić palców w kolana.
Proponuję: …a palce zaciska na kolanach.
Siedzi w drugim rzędzie brudno-czerwonych ławek… → Siedzi w drugim rzędzie brudnoczerwonych ławek…
Wychyla jedno oko na przejście i patrzy… → Czy miał oko na szypułce?
– Bilet do kontroli – Ton jest zdecydowany i niecierpiący sprzeciwu. → Brak kropki po wypowiedzi.
Znów krew nachodzi mu do skroni. → A może: Znów krew napływa mu do skroni.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niespieszne podróż pod prąd czasu, gorzka, smutna… Ale bardzo ładnie napisana. Ja czas teraźniejszy lubię, choć właściwie tylko z narratorem pierwszoosobowym. Ciekawy wybór.
Podoba mi się określenie horror wewnętrzny. No i jak ładnie pasuje do tekstu. Ilość niepokoju zależna od tego, na ile czytelnik jest w stanie utożsamić się z Kazimierzem.
Końcówka dla mnie trochę zbyt niejasna, nie wiem, co symbolizowała nadąsana pani Malwinka…
Pozdrawiam!
Ja zrozumiałam, że bohater zmarł, zostawiając na ławce kajet i torbę, a potem pojechał muzealnym pociągiem na drugą stronę. Ale że jeszcze musiał płacić za bilet, to już granda!
Tekst stoi klimatem i nastrojem, fabularnie czuję się niedopieszczona. Ale czytało się nieźle.
Relacje z ojcem naprawdę chore.
Babska logika rządzi!
Horroru to tu nie było, bardziej opowiadanie psychologiczne (pomijając elementy nierzeczywiste).
Podobał mi się bohater (lubię staruszków jako protagonistów, bo nie tak często się ich spotyka), podobała mi się relacja z ojcem, w tym sensie, że jest psychologicznie wiarygodna. Ciekawie o niej piszesz i ciekawie stopniowo ją prezentujesz.
Z plusów: ładnie napisane.
Z minusów: po początkowym zaciekawieniu postacią, jego zachowaniem i celami, szybko zacząłem się nudzić. Kiedy okazało się, że w pociągu będzie coś w rodzaju przeglądu niespecjalnie ciekawego życia, to doczytałem do końca bardziej z obowiązku.
“Ściska przy tym poręcz, rozsmarowując na niej wspomnienie ciepłych dłoni pani Malwinki”. – piękne, piękne zdanie. Takie do wpisania piórem do kajetu ;)
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Cześć, Czytelnicy!
Człowiek się zajmie wakacjami i zaraz się zlatują komary dzielnie czytający użytkownicy! Już odpowiadam!
Reg,
Również obawiam się, że Kazimierzowi nie dane będzie uwolnić się od ojca, jak również cienia każdej podjętej decyzji.
Usterki w większości poprawiłem. Jak zwykle bardzo dziękuję za “przetrzepanie” tekstu!
Reinee,
Ale bardzo ładnie napisana
Bardzo się cieszę!
Ja w ostatnich tekstach poużywałem sobie czasu teraźniejszego i nabrałem więcej do niej przekonania. Tutaj mi pasowała, a nie chciałem iść w pierwszą osobę.
Końcówka dla mnie trochę zbyt niejasna, nie wiem, co symbolizowała nadąsana pani Malwinka…
W zamierzeniu chciałem, by pani Malwinka była nie tyle nadąsana, co obojętna wobec Kazimierza, a dokładniej – inna, niż taka, którą na co dzień spotyka.
Finklo,
O zabijaniu Kazimierza nie myślałem, ale czy tak nie mogło być? Myślę, że to możliwa interpretacja.
Ale że jeszcze musiał płacić za bilet, to już granda!
Na tym świecie za wszystko się płaci. Ale prostuję, że Kazimierz nie zapłacił, a jedynie niezależnie od woli przyjął mandat ;)
Marcinie,
lubię staruszków jako protagonistów
Uważam, że dają sporo możliwości, jako już ukształtowani bohaterowie, których trudno zmienić. W zupełnie innym klimacie niż mój tekst polecam książkę “Mężczyzna imieniem Ove” (Uwaga! Niefantastyczna!) – tam bohater przechodzi przemianę, choć wciąż pozostaje sobą.
piękne, piękne zdanie. Takie do wpisania piórem do kajetu ;)
Bardzo dziękuję!
Wszystkim bardzo dziękuję za wizytę, lekturę i komentarze! I kliki! I w ogóle, dziękuję!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
“Mężczyzna imieniem Ove” – znam. Dobra.
A zdania zazdroszczę. Pewnie kiedyś ukradnę, tylko pozmieniam, żeby nikt nie zauważył ;)
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Również obawiam się, że Kazimierzowi nie dane będzie uwolnić się od ojca, jak również cienia każdej podjętej decyzji.
Innymi słowy, Krokusie, Kazimierz ma przerąbane po całości.
Jak zwykle bardzo dziękuję za “przetrzepanie” tekstu!
Jak zwykle bardzo się cieszę, że mogłam się przydać. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć Krokus,
Pierwsza piąteczka za to, że fabuła opowiadania została osadzona w Wielkopolsce, zawsze miło poczytać o znajomym regionie;) Druga za dopracowany, wręcz poetycki język. A trzecia za fajne smaczki i ciekawostki kolejowe oraz zapożyczenia z języka włoskiego, w tym nawiązania do terminów stosowanych w muzyce poważnej.
Opowiadanie traktuję jednak głównie jako sentymentalną podróż kolejową w przeszłość, trochę oniryczną opowiastkę. Atmosfery grozy, klimatu niepokoju, a przede wszystkim stylu Grabińskiego jak dla mnie zdecydowanie za mało. Troszkę rozleniwił mnie też początek i dość przydługie, pedantyczne skoncentrowanie się na zupełnie zwyczajnych czynnościach.
Jest to dobre, fajnie napisane opowiadanie, z obowiązkowym motywem kolejowym, ale jakoś nie do końca pasuje mi do klimatu a’la Grabiński.
“Prosimy zachować ostrożność w trakcie wjazdu pociągu.” – kurczę, z tysiąc razy jechałem pociągiem w Wielkopolsce i nie tylko, a jakoś zawsze kojarzyłem, że komunikat na dworcu brzmi: “Prosimy zachować ostrożność i odsunąć się od krawędzi peronu”?:)
Powodzenia w konkursie i pozdrawiam!
Cześć, JPolsky!
Pierwsza piąteczka za to, że fabuła opowiadania została osadzona w Wielkopolsce, zawsze miło poczytać o znajomym regionie;)
Ostatnio mnie trochę tchnęło do pisania o rodzinnych stronach! Piąteczka, Krajanie!
O grozie wiedziałem, że będzie jej mało, bardziej koncentrowałem się na horrorze, który przeżywał sam Kazimierz – na konkurs może nie starczyć, trudno ;)
Nie wiem, czy komunikat jest ustandaryzowany – wydaje mi się, że słyszałem kilka jego wersji. Następnym razem, jak będę przejeżdżał koło stacji, może zostanę chwilę, żeby posłuchać ;)
Dziękuję za lekturę i komentarz!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, cześć,
No może te komunikaty rzeczywiście są różne, ale jakoś nigdy nie wsłuchiwałem się z zaciekawieniem;)
Tak na marginesie to zapomniałem napisać, że dość oniryczna atmosfera twojego opowiadania oraz poruszony w nim główny wątek (wspominanie patologicznej, nierozliczonej relacji bohatera ze swoim nieżyjącym już ojcem) mocno skojarzyły mi się z klasykiem krótkiej formy w polskiej literaturze, czyli opowiadaniem pt. “Sanatorium pod klepsydrą” Bruno Schulza, którego akcja zresztą rozpoczynała i kończyła się w pociągu;)
Raz jeszcze!
Bardzo smutny tekst. Trochę nie mogę rozgryźć głównego bohatera, ponieważ wyraźnie pokazujesz, że ojciec wywoływał w nim potężny lęk, a jednak w pewnej chwili swojego życia Kazimierz zdołał się przeciwstawić jego woli i nie został kolejarzem. Piszesz, że przez miłość do Anny, ale odniosłam wrażenie, że nie przedstawiłeś zbyt mocno ich relacji, tylko ją opisałeś, więc uczucie nie wydało mi się wystarczająco mocne, by przełamać lęk przed ojcem.
Opowiadanie ma dość spokojne tempo i w zasadzie składa się z kilku, kilkunastu scen z życia Kazimierza odnoszących się do ważnych dla niego osób. Sceny te przeplatają się z teraźniejszością i muszę powiedzieć, że robisz to bardzo umiejętnie – przejścia są subtelne, oniryczne, a czasem niemal niezauważalne. Wspomnienia są odpowiednio dobrane, mam wrażenie, że dokładnie takie, jakie należało wybrać. A więc mimo spokojnego tempa nie nudziłam się.
Co do osób – pisałam już o Annie, no i nie mam pojęcia, jaką rolę odegrała w tym tekście pani Malwinka – tego akurat nie załapałam, ale reszta bohaterów była w porządku. Można było poczuć cudowny, staroświecki klimat czasów młodości Kazimierza. Świetnie oddana atmosfera wybranej pory roku – niemal czułam chłód i zapach późnej jesieni unoszące się nad polami wokół dworca – a to się przydało w ten upał. A wszystko opisane barwnym, starannym krokusowym stylem. Opowiadanie zrobiło na mnie duże wrażenie, zatem idę nominować!
Hej, Krokusie. Pierwszy raz czytam coś Twojego, więc nie wiem, czy to styl, w którym poruszasz się zazwyczaj, czy postawiłeś w tym konkursie na coś nowego.
Bardzo, bardzo, ale to bardzo podoba mi się oniryzm i pewien brak oczywistości w Twoim opowiadaniu. Jest smutno, nostalgicznie, przejmująco, a zarazem chowa się w tym jakieś piękno, nawet jeśli to piękno dość ponure. Przeszłość bohatera, jego lęk, to wszystko świetnie ze sobą gra.
Styl, o którym wspomniałam, zrobił na mnie wrażenie. I ten rytm słów i ta ulotność, nakazują mi powiedzieć, że jesteś świetny w takich sennych opowieściach.
Biblioteki już dać nie mogę, ale nominację jak najbardziej :-)
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Cześć, Czytelnicy!
Wybaczcie zwłokę, ale Wasze komentarze zastały mnie nad naszym polskim morzem – spieszę z odpowiedziami!
JPolsky,
Schulz może nie skradł mojego serca, ale na pewno zapadł w pamięci – wspomnianego przez Ciebie opowiadania nie czytałem, ale czeka na swoją kolej gdzieś w otchłani Kindle’a ;)
Sonato,
jednak w pewnej chwili swojego życia Kazimierz zdołał się przeciwstawić jego woli i nie został kolejarzem.
Młody Kazik pobiegł za Anną pod wpływem impulsu, a może nawet młodzieńczego buntu – to że nie został kolejarzem mogło wynikać z tego, że ojciec się obraził, albo z rosnącej miłości do zegarów – kto to wie? Najważniejsze, że Kazimierz dostrzegł, że wszystko co złe zaczęło się właśnie od przeciwstawienia się woli ojca. Chociaż może tylko on tak uważa.
nie mam pojęcia, jaką rolę odegrała w tym tekście pani Malwinka
Jak to w onirycznych tekstach bywa, tylko autor wie o co chodzi XD pani Malwinka to chyba jedyna osoba, która jeszcze się do Kazimierza uśmiecha, tymczasem na końcu ten ostatni promyk gaśnie, pani Malwinka poza sklepem nie jest już uśmiechnięta i serdeczna.
Dziękuję Ci za lekturę, schlebiający i rozbudowany komentarz oraz nominację!
Rossa,
nie wiem, czy to styl, w którym poruszasz się zazwyczaj, czy postawiłeś w tym konkursie na coś nowego.
trudno mi odpowiedzieć nawet samemu sobie. Ale przyznam się, że jestem fanem Radka Raka (który z kolei jest wielkim fanem Schulza – stąd skojarzenie JPolsky z jego tekstem uznaję za spory komplement) i z pewnością jego twórczość odcisnęła trochę piętna na mojej, znacznie skromniejszej.
Tobie również serdecznie dziękuję za lekturę, miłe słowa i fajny komentarz, a na koniec za nominację!
Pozdrówka znad morza!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Krótki tekst, a zmęczył mnie, prawdę mówiąc.
Zdecydowanie za wiele ta-ta, a za mało historii, akcji, dramaturgii. Dobrze, że przynajmniej odpuściłeś tik-tak ^^
No ale, jak rozumiem, jest to wyraz konsekwencji – chciałeś wejść w głowę starszego, rozpamiętującego swoje życie człowieka i Ci się jak najbardziej udało.
Ciekawy patent z pierwszym komentarzem – dorzuciłeś rys historyczny, co zdecydowanie urozmaica opowieść, choć faktycznie… nie jest jej częścią. Hm.
Językowo poprawnie.
A, no i kompletnie nie rozumiem, dlaczego oznaczyłeś to opowiadanie jako “horror”. Horror umierania? Sprawienia zawodu ojcu?
Pzdr, powodzenia w konkursie!
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Cześć, Krokusie.
Dobry, oniryczny tekst o tym jak nieprzepracowane traumy wpływają na życie człowieka przez całą jego drogę. Podoba mi się główny bohater, jest uroczo nieporadny, nadal boi się przeszłości i rozpamiętuje ją, w głowie układając scenariusze, które byłyby częścią jego życia, gdyby to u ówdzie podjął inne decyzje. Chyba wszyscy tak w jakimś stopniu robimy.
Protagonista chciał ostatniej przejażdżki jak za dawnych czasów, ale wszechświat miał inny plan i zafundował mu podróż przez jego życie, przez wspomnienia, a konkretnie przez te punkty zwrotne i kamienie milowe, które spowodowały, że jego życie ułożyło się tak, a nie inaczej. Bohater dostaje kilka możliwości zmiany swoich decyzji, i rzeczywiście z nich korzysta, ale ostatecznie i tak nic z tego nie wynika – życie zostało przeżyte, ruch już się dokonał, droga została przebyta, zostały tylko żal i gorycz, a wraz z nimi stare lęki i obawy, wśród których centralną pozycję zajmuje postać despotycznego, rozczarowanego wyborami syna, ojca.
Czytało się dobrze, językowo prawie bez zarzutu, oniryzm wyszedł bardzo ładnie. Tylko podpisze się pod uwagą Primagena – za dużo tego ta-ta. No dobra, to podkreśla rolę ojca, wspomnień o nim, ale tego podkreślania jest zdecydowanie za dużo, ono zaczyna w pewnym momencie strasznie męczyć.
Niemniej jednak jest to Twoje opowiadanie opowiadaniem dobrym, które kilkoma okrągłymi zdaniami zrobiło na mnie parę razy wrażenie. Kliknąłbym gdyby było trzeba :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Cześć, Czytelnicy!
CountPrimagen,
W istocie nie jest to ani mocno dramatyczny tekst, ani trzymający w napięciu – nie szedłem w czysty horror, a celowałem w weird i konwencję o jakiej wspominasz.
Dziękuję za lekturę i komentarz!
Anet,
Radość przyniesiona!
Dziękuję za wizytę!
Outta,
Chyba wszyscy tak w jakimś stopniu robimy.
O, to na pewno!
Ta-ta przy jeździe pociągiem bywa monotonne, ale nigdy mnie nie męczyło ;) ale rozumiem, bo tekst to nie jazda pociągiem – liczba ta-ta jest w takim razie do wyregulowania.
Dzięki za lekturę i feedback!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
nie szedłem w czysty horror, a celowałem w weird i konwencję o jakiej wspominasz.
No, konwencja Ci się udała zdecydowanie – czy podejdzie, to już tylko kwestia gustu ;)
Do weirdu nie jestem przekonany, ale, po prawdzie, to pojemny wór.
Które ze swoich piórkowych opowiadań bardziej polecasz? A może do któregoś “tylko” bibliotecznego jesteś szczególnie przywiązany? Mam ochotę się zapoznać – ostatnimi laty wypadłem z obiegu ;D
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Które ze swoich piórkowych opowiadań bardziej polecasz?
Zdecydowanie lepsze jest “Powiadają, że drzewa mają dusze”, ale ostrzegam, że to romans ;)
Z bibliotecznych najchętniej poleciłbym “Miłość, śmierć i wódka”
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
I super. Romans nie odstrasza odkąd złagodniałem na starość, a o złodziejach chętnie poczytam – może wytrzymają te 60k moje sterane, hrabiowskie oczy ^^
Dzięki, do później!
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Cześć, Żongler!
Miło Cię tu widzieć!
Po którym torze jedzie ten pociąg, bo wygląda, jakby jechał… środkiem :o
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Stąd wniosek, że chodzenie między torami może być bardzo niebezpieczne! :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Krokusie, podprowadziłeś mi moją odzywkę zaplanowaną na komentarz jurorski. :-)
Babska logika rządzi!
Stąd wniosek, że chodzenie między torami może być bardzo niebezpieczne! :)
nie ma co ryzykować – trzeba chodzić po torze, najlepiej po jednej z szyn ;)
Krokusie, podprowadziłeś mi moją odzywkę zaplanowaną na komentarz jurorski. :-)
Nie jest mi ani trochę wstyd ;) udzielam pozwolenia na wykorzystanie tej odpowiedzi ponownie XD
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
…trzeba chodzić po torze, najlepiej po jednej z szyn ;)
I przy okazji wyrabiać sobie zmysł równowagi. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
udzielam pozwolenia na wykorzystanie tej odpowiedzi ponownie XD
Eeee, to już nie to samo…
Babska logika rządzi!
Hej!
palcem drugiej grzebie chwilę w niewielkiej kupce
Trochę niefortunne sformułowanie. Skoro niewielkiej to czemu zdrobnienie? No i mimo wszystko jakoś tak się kojarzy… Tak, wiemy, że to pieniądze, ale grzebanie w kupce brzmi średnio. Może lepiej “niewielkiej stercie” albo coś innego?
Trochę długo trwa wstęp, bo w sumie Kazimierz idzie do sklepu, siada na ławce, je, zapisuje godziny, zauważa Piotra i dopiero mamy akcję. Ale okej, warto było czekać, bo fajnie wprowadzasz bohatera, który rzekomo nie żyje i jeszcze pojawia się nam tajemnicza lokomotywa.
Klimat jak u Grabińskiego, jeszcze ten ojciec-konduktor, który namawia do wsiadania. Sen, nie-sen, majaki, magia, bardzo dobrze się czyta. I nagle chwila trzeźwości: kajet został na ławce, a Kazimierz dostrzega, że konduktor jednak ojcem nie jest. Siedzi na ławce, a następnie znów jest konduktorem. Ależ tu kręcisz i mącisz, biedny Kazimierz, zawału dostanie! Podoba mi się to szalone tempo.
Czuję tu świeżość, bo tak jak w innych opowiadaniach istotny był ruch pociągu, tak tutaj kładziesz nacisk na coś innego i nie pęd pociągu nas nakręca, a te przywidzenia Kazimierza. Nie wiemy, co jest prawdą, co się dzieje, ale wiemy, że jest niesamowicie i inaczej.
Kiedy pojawia się Anna – zaczynasz streszczać i trochę siada napięcie, nietypowa atmosfera. Dostajemy blok tekstu, jak się poznali, jak Anna była oschła i jak jej ojciec przyuczał Kazimierza. Trochę sporo, ale za chwilę znowu wracamy do pociągu i porywa nas ten takt “Ta-ta. Ta-ta”. Im tego więcej, tym bardziej tempo życia przyspiesza, czas odmierza zbliżający się koniec.
Troszkę mocno poszedłeś w psychologię, groza Grabińskiego się rozmywa, na początku mieliśmy te majaki, a później stają się już zbyt zwyczajne, a nic nowego nie dostajemy.
Za to fragment, w którym mówi do Piotra “Tato” jakoś tak porusza, zwłaszcza że ta melodia pędzącego pociągu układa się w to samo słowo: “ta-ta” – tata. Nie wiem, czy to było celowe, czy coś sobie dopowiedziałam, ale jeśli nawet – urzekło mnie to.
Pięknie opowiedziana historia o przemijaniu, o życiu, które pędzi, a nas doganiają demony przeszłości. Miałam mocne skojarzenie z “Mężczyzną imieniem Ove”, bohater podobny, a także z “Odą do mojego ojca” (daję polski tytuł, bo oryginał to “Gug-je-si-jang”), choć u Ciebie w opowiadaniu trochę te streszczenia mnie wybijały z rytmu, może było ich ciut za dużo, choć wiem, że chyba ciężko przy takiej fabule zrobić to inaczej. Przeżyć to, co spotkało Kazimierza, a jednocześnie ukazać to w przystępnej formie czytelnikom – trudna sztuka.
Jeśli chodzi o styl – nie mam zarzutów. :)
Całość bardzo mi się podobała jako taka sentymentalno-gorzka podróż starszego człowieka. Jedynie na minus ten przydługi wstęp, streszczenia i trochę brak zapadającego w pamięć końca.
Z drugiej strony, co mi zapadło w pamięć – to, jak dojechał do końca i pomyślał coś w stylu, że tego nie zepsuł, to szło tak… aj, dobra, znajdę w tekście, nie będę cytować z pamięci:
Dojechał do końca. Marna to pociecha, ale przynajmniej tego nie zdołał zepsuć.
Mocne. Niby proste, zwykłe zdanie, a dla mnie to taka przenośnia tego, że przeżył to swoje życie (w przeciwieństwie do brata, który wszystko robił super, ale jednak się zabił), że w tym chociaż był dobry, że dał radę, mimo tych demonów przeszłości, tej całej pogardy otrzymanej od ojca, oschłości Anny – potrafił przeżyć, nie załamać się, nie skoczyć pod pociąg. A brat, który był oczkiem w głowie, w jakiś sposób nie podołał. Gdzieś tam skojarzyło mi się to z teorią orchidei i mleczy.
Pozdrawiam,
Ananke
Cześć, Ananke!
Jak zwykle mega rozbudowany komentarz!
Nie wiem, czy to było celowe, czy coś sobie dopowiedziałam
Nie możesz pytać autora o to, co miał na myśli – to jest pytanie do nauczycielki polskiego.
Miałam mocne skojarzenie z “Mężczyzną imieniem Ove”
to może być nieprzypadkowe, bo słuchałem tego w podobnym czasie, co pisałem powyższy tekst; swoją drogą – kapitalna książka!
Bardzo Ci dziękuję za każdą uwagę, jak również za miłe słowa – cieszę się z wszystkiego tego, co się podobało lub zapadło w pamięć, a krytykę przyjmuję z godnością (aczkolwiek, jeśli by Cię coś tam w krzyżu zaczęło łupać, albo w karku strzykać, to na pewno nie będzie miało związku z moją nową laleczką Voodoo. Na pewno. )
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Krokusie, ja jeszcze na moment tylko, żeby zwrócić uwagę na dwie rzeczy.
Ściska przy tym poręcz, rozsmarowując na niej wspomnienie ciepłych dłoni pani Malwinki.
To zdanie jest niesamowite. Cholernie podoba mi się to rozsmarowywanie na poręczy wspomnienia dotyku.
A z rzeczy konkretnych, nie takich, za które Cię chwalę ;)
Z osobnej przegródki wyciąga drożdżówkę, wywija papierową torebkę i zjada swój podwieczorek, obserwując to samochody na pobliskim przejeździe, to cień wiaty rzucany przez nisko zawieszone październikowe słońce.
Wychodzi Ci tutaj, że to słońce rzuca cień, a przecież cień rzuca wiata.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Witaj ponownie, Outta!
Babol poprawiony – straszne jest to, że pisząc, wciąż trzeba uważać na to, co znaczą wymyślone z wysiłkiem zdania.
A co do rozsmarowywania, to dziękuję – ja sam również lubię to zdanie ;)
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
swoją drogą – kapitalna książka!
Nawet nie wiedziałam, że jest książka, jestem po filmie, muszę wpisać lekturę na listę do czytania. :)
w krzyżu zaczęło łupać, albo w karku strzykać
To u mnie codzienność, praca siedząca i trzylatka na pokładzie, także pozostaje mata z kolcami. XD
jestem po filmie
To jest taki film?! Muszę obejrzeć!
pozostaje mata z kolcami. XD
nie będę kładł laleczki na takim narzędziu tortur – nie miej mnie za takiego zwyrola!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Film jest piękny.
I nadal pamiętam piosenkę z niego: https://www.youtube.com/watch?v=Mq4az4nqYUA
nie będę kładł laleczki na takim narzędziu tortur – nie miej mnie za takiego zwyrola!
Uff, no to jestem uratowana. :)
Hej!
Przyznam, że kupiła mnie konstrukcja tego tekstu, co się rzadko zdarza. Przeplatanie teraźniejszości z przeszłością wyszło Ci niesamowicie zgrabnie, a stworzony przez to klimat jest nie do podrobienia. Niby całość dzieje się w podróży, a jednak ze wszystkiego aż bije stagnacja. To pewnie wina – albo zasługa, bo dla tekstu to dobrze – bohatera, który nie może przestać żyć tym, co było, co całkiem pasuje do wizji zegarmistrza uważającego czas za swojego najlepszego przyjaciela. Nie jest to typowy horror, ale pozostawia po sobie niepokój z gatunku egzystencjonalnych.
Jedyne, co bym tekstowi mogła zarzucić, to nabudowanie napięcia, które nie do końca znalazło swoje ujście, bo zostało zawieszone w pustce ostatniej stacji. A równocześnie to dość nietypowo pasuje do całości.
W każdym razie, ode mnie nominacja do piórka. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Cześć, Verus!
Jedyne, co bym tekstowi mogła zarzucić, to nabudowanie napięcia, które nie do końca znalazło swoje ujście, bo zostało zawieszone w pustce ostatniej stacji
Aż jestem zdziwiony, że jesteś pierwsza, która ma zastrzeżenia do końcówki, bo z niej jestem najmniej zadowolony, acz nie potrafiłem stwierdzić, co z nią nie tak – chyba mi to teraz wyartykułowałaś ;)
Bardzo dziękuję za lekturę, miłe słowa i nominację!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cieszę się, że mogłam pomóc. :D Przyjemność z lektury po mojej stronie.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Tekst napisany ładnie, choć ciężki jak lokomotywa z wagonem wypełnionym węglem. Ciężki w sensie tematyki. Doceniam, choć przyjemnie nie było.
Edit: Okazało się, że tekst nominowany do piórka, więc przydałoby się coś więcej skrobnąć – główny bohater ciekawy, tekst ma chwilami niepokojący klimat, choć hororem bym go nie nazwał, ładnie oddany klimat starej kolei, fabuła do końca mnie nie przekonała.
Cześć, Zygfrydzie!
Dziękuję za lekturę i komentarz – to z pewnością jeden z moich mniej optymistycznych moich tekstów ;)
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Pół godziny później emerytowany zegarmistrz unosi przedramię na wysokość twarzy i patrzy na radziecki zegarek – pobieda o złotych wskazówkach mówi, że jeszcze chwila i szlag trafi codzienną rutynę.
Przez ten myślnik czytałam to zdanie chyba ze trzy razy, zanim zajarzyłam, że to zegarek mówi ;)
Poza tym w piewszym akapicie, o przygodzie z atramentem, masz imię i nazwisko bohatera, w drugim jego dawny zawód. I bogiem a prawdą przez chwilę wydawało mi się, że bohaterów jest dwóch: Kazimierz i emerytowany zegarmistrz. Ale z drugiej strony przyznaję, że nie jestem w najlepszej formie, więc może to moja wina ;)
Grozy nie dostrzegłam, za co jestem Ci ogromnie wdzięczna, bo chwilowo mi jej wystarcza. Ładne, nieśpieszne, ale to akurat lubię. Sprawiłeś, że żal mi bohatera i nie mam przy tym wrażenie grania na emocjach. A z drugiej strony byłam na niego trochę zła za to, że wciąż nie zauważa, jak toksyczny był tatuś. I jak wysoką cenę zapłacił Włodek za podporządkowanie się ojcowskim żądaniom.
Poza tym Kazimierz wydawał się początkowo zafascynowany nie tylko dziewczyną, ale i zawodem, którego się uczył. Czy praca nie dało mu choć odrobiny zadowolenia? Bo przedstawiasz go, jako człowieka, którego życie było jedną wielką klapą i który nigdy nie zdołał wyjść z cienia ojca, a tym samym nigdy tak naprawdę nie dorósł.
Podróż bohatera nie kojarzy mi się ze śmiercią. Jego wręcz chłopięce lęki przed tym, co powie tata sprawiają choroby – demencji. Takie osoby często lepiej pamiętają to, co zdarzyło się przed pięćdziesięcioma laty niż wydarzenia sprzed pięćdziesięciu minut. I równie mocno tę przeszłość przeżywają.
Kazimierz ma naprawdę cholernego pecha w życiu, a Ty mu jeszcze na końcu dołożyłeś fochem Malwinki. To było już trochę nie fair ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Zadziwiła mnie ta teraźniejsza narracja, ale wciągnęłam się i okazało się, że się da.
Ogólnie chyba dobrze zrobiła mi lekka przerwa od kolejowych opowiadań, bo czytałam z wielką przyjemnością. Chociaż może to kunszt autora;)
To kolejne opowiadanie w konkursie Grabińskiego, które odbieram jako psychologiczny dramat, a nie horror. Wolałabym horror, ale losy nieszczęsnego zegarmistrza złapały mnie za serce.
Stosujesz ryzykowne zabiegi, bo liczne powtórzenia powinny w sumie denerwować, a robią klimat. Dźwięki wagonów, czy zerkanie na zegar tworzą atmosferę podróży, nierealności i upierdliwej, męczącej starości.
I to, że jeśli fakty są przeciwko nam… to tym gorzej dla faktów.
W głosowaniu piórkowym będę na TAK.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć, Irko!
że wciąż nie zauważa, jak toksyczny był tatuś.
Myślę, że jest sporo osób, które nie zauważają, jakich toksycznych mają rodziców, ale nie tylko ich – często toksyczne są środowiska itp., ale ludzie, którzy w nich funkcjonują mają od urodzenia zakodowane wzorce, o których nie potrafią myśleć krytycznie.
Myślę, że zawód Kazimierza przyniósł mu sporo radości, ale jednak żona od niego odeszła, co dla osoby z jego pokolenia ma znaczenie niebagatelnie większe niż obecnie. Małżeństwo z Anną zaczęło się od aktu nieposłuszeństwa wobec ojca i skończyło się porażką – myślę, że ojciec był daleki od pocieszania w tej sytuacji syna.
nigdy tak naprawdę nie dorósł.
Myślę, że to prawda.
Jego wręcz chłopięce lęki przed tym, co powie tata sprawiają choroby – demencji.
Mówiąc szczerze nie odważyłbym się pisać o demencji, bo za mało o tym wiem – jeśli tak wyszło i uważasz, że to wiarygodne, to zostawiam pole do takiej interpretacji, ale to niezamierzone. Raczej celowałem w człowieka, któremu solidnie sprano mózg (czego wcale nie uważam za rzadkość, szczególnie wśród starszego pokolenia)
To było już trochę nie fair ;)
Nie brałem jeńców ;)
Dziękuję Ci za lekturę i rozbudowany komentarz!
Cześć, Ambush!
Czy Ty czasem nie jesteś na urlopie i o 8:00 wrzucasz komentarz do tekstu?
Zadziwiła mnie ta teraźniejsza narracja, ale wciągnęłam się i okazało się, że się da.
Ja się ostatnio bardzo z takową zaprzyjaźniłem, ale powyższy czas teraźniejszy w 3. osobie to moje pierwsze podejście.
Ja w horrory nie umiem, więc wyszło co wyszło :P dobrze, że mimo to podeszło ;)
Dziękuję za lekturę i fajny komentarz! No i za TAKa!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć!
Przeczytane, komentarz niebawem.
EDIT Jutro powinno być, jak mi nic nie wyskoczy, jeszcze się namyślałem nad głosem, ale będę na TAK.
2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, Krarze!
Cierpliwie ten tydzień przeczekam ;)
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, Krokusie!
A to dopiero, krokus w sierpniu! Przypełzam i podziwiam z bezpiecznej odległości, zgodnie z regulaminem Parku…
Zdecydowanie podoba mi się, jak umiejętnie prowadzisz tekst, nadajesz mu swoisty rytm, mogę się też od Ciebie uczyć wnikania w emocje bohatera. Nastrój jest przygnębiający, ale nie wtłaczasz tego nachalnie, tylko pokazujesz nam Kazimierza w pewnym filtrze i pozwalasz wyciągnąć wnioski. Czas teraźniejszy w narracji uważam za zabieg dość niewygodny dla odbiorcy, tu chyba jednak pasuje do budowy utworu.
Pod kątem oceny piórkowej brakuje mi tu natomiast pewnej fabuły, struktury opowiadania. Dostrzegam raczej zatrzymany, quasi-poetycki obraz człowieka przeżywającego porażkę życiową, jego stan nie wydaje się podlegać istotnym zmianom, nie dochodzi do nowych konkluzji (które mogłyby też stanowić wartość dla czytelnika, pomóc mu wynieść coś z tekstu w sensie poznawczym). Zapewne to świadomy zamysł i jak piszę, tak skomponowany tekst oczywiście także ma walory literackie. Niemniej w moim odczuciu to spory brak, pozostawiający po lekturze wrażenie niedosytu i uwięźnięcia w negatywnych emocjach.
Wszystko jest nie tak. Ojciec Anny, powszechnie
wszystkimznany ekscentryk, prowadził zakład zegarmistrzowski na ryneczku w Grabowie
Domknięcie wtrącenia. “Powszechnie wszystkim” to pleonazm, w dodatku “wszystko” mamy też tuż wcześniej.
Z górsko-ślimaczym pozdrowieniem!
Cześć Ponownie!
Nieczęsto trafiają się na portalu opka, które pokazują starość stawiając na realizm postaci i ukazanie perspektywy bohatera. Podjąłeś wyzwanie i wyszło całkiem nieźle, bo choć akcja rozwija się powoli, to dosłownie każdy krok lub też prozaiczna czynność budzą emocje. Celnie też pokazałeś sieć przyzwyczajeń, wręcz ocierających się o autyzm rytuałów, co więcej koncentrując się na tej jaśniejszej stronie. Przygotowujesz, nie straszysz, ale też nie owijasz w bawełnę.
Z początku motyw pociągu widmo do mnie niezbyt przemówił, wydawał się banalny, ale już podróż przez kawał życia bohatera czytałem ze szczerym zainteresowaniem (choć fajerwerków tam nie było). Stawiasz tezę, że człowiek u schyłku w kółko mota się wokoło tego, przed czym uciekał lub z czym sobie nie radził, ale jednocześnie chce przeżyć to – w pewnym sensie – jeszcze raz.
W którymś też momencie relacja z ojcem zaczęła nieco ciążyć, przykrywając inne aspekty. Zacząłem mieć obawę, że pójdziesz w banał, jakąś mistyczną konfrontację czy spotkanie z duchem, ale zamiast tego zaserwowałeś proste, choć jakże celne zakończenie. Bo oto po kalejdoskopie wspomnień i własnych traum bohater budzi się na znanej mu stacji, będącej jednak poza jego codziennym, ściśniętym do minimum światem. Pociąg zniknął, a on trwa, doczepiając otaczającym go ludziom znajome twarze. Scena z pozoru banalna, ale dzięki drodze, którą bohater przebył razem z czytelnikiem, jakże wymowna i niepokojąca. I dokąd ta wędrówka? – Chciałoby się zapytać ;-)
Czy jest to horror? Dla mnie nie, zdecydowanie weird, na upartego bez fantastyki, ale w tym przypadku nie widzę w tym najmniejszego problemu. Taka weirdowa podróż w głąb siebie, dobrze napisana i pozwalająca doskonale poznać bohatera oraz świat, który go stworzył.
2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, Ślmiaku!
Dziękuję za poszanowanie regulaminu!
Cieszę się z dostrzeżonych pozytywów, jak również przyjmuję zarzuty. Ze strukturą miałem spory problem na etapie planowania i jak widać nie przeszło to bez echa. Zdecydowanie wolę pisać teksty, które dążą do bardziej pozytywnych finiszów ;)
Za chwilkę wyrzucę “wszystkim” – dziękuję!
Dziękuję za lekturę i komentarz!
Pozdrawiam skinieniem płatka!
Cześć, Krarze!
Ostatnio wzięło mnie na eksperymenty z rzadziej spotykanymi bohaterami – po małżeństwie ze stażem teraz przyszedł czas na staruszka.
Bardzo się cieszę z takiego odbioru!
Dziękuję za lekturę, komentarz i TAKa!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Khaire!
Nie wiem, czy to tylko ja, ale na początku nie załapałem, że Kazimierz Geisler i emerytowany zegarmistrz to ta sama osoba. To chyba ten czas teraźniejszy sprawia, że czyta się to jak reportaż o dwóch postaciach, których losy mają się jakoś ze sobą przeciąć.
No, ale to detal.
Potem jest dobrze, Twój styl pisania sprawia, że opowiadanie czyta się spokojnie i jest przy tym przestrzeń na refleksję. Historia Kazimierza jest zajmująca, nawet jeśli obywa się bez szczególnych zaskoczeń i ma w sobie coś z retrospektywnego serialu obyczajowego. Horroru i Grabińskiego ni w ząb nie widać, ale czy to źle? Dla samego opowiadania imho – nie, a dla konkursu – nie mi decydować ;)
Nie spodobał mi się tylko ostatni akapit. Takie jakby podsumowanie, streszczenie dla tych, co nie uważali? Ja uważałem. Wystarczyłoby mi ostatnie zdanie.
Pozdrawiam,
D_D
Twój głos jest miodem... dla uszu
Mija ponad dwadzieścia minut nim stwierdza,
Brakuje przecinka chyba.
Dobry tekst. W miarę szybko wciągnęło, a później było jeszcze lepiej. Sporo niewyjaśnionych zjawisk przez opko zaczęło się przewijać i byłem ciekawy jak to zakończysz. Ostatecznie wybrałeś zakończenie bardziej idącą w stronę emocjonalną.
Tutaj bohater stanowi oś historii i mi to pasuje, ładnie przeplotłeś całą jego przeszłość z teraźniejszością, dodatkowo pokazując jego charakter. Było kilka naprawdę świetnych zdań.
Dobry klimacik to ty z pewnością potrafisz stworzyć :D
Pozdrawiam.
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
Khaire!
Ten początek gdzieś już komuś zazgrzytał, więc rzecz z pewnością do przeredagowania.
Konkursowo z pewnością są braki, ale cieszę się, że odbierasz tekst tak, a nie inaczej.
No i końcówka też ma swoje zgrzyty – w sumie krótko przed Twoim komentarzem przeczytałem tekst jeszcze raz i również stwierdziłem, że coś tam za dużo powtarzania :P będzie zmieniane!
Dziękuję z lekturę i komentarz!
Młody Pisarzu!
Brakuje przecinka chyba.
Chyba masz rację.
Dziękuję za lekturę i bardzo miły komentarz!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, Maskrol!
Miło Cię tu widzieć!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Przeczytałem Twój tekst już jakiś czas temu, ale jakoś nie znalazłem chwili, żeby usiąść i podsumować wrażenia z lektury. W końcu się udało.
Na samym początku wielkim plusem była dla mnie niby banalna scena w markecie – zakłopotanie Kazimierza, podszyta rutyną uprzejmość kasjerki, fakt, że staruszek kupuje samą tylko drożdżówkę z budyniem… To wszystko złożyło mi się na uderzający obraz smutnej, godnej współczucia starości, i jestem pewien, że te wrażenia nie przyczepiły się do mnie potem, w toku lektury, a już po paru pierwszych akapitach.
Potem te wrażenia tylko się spotęgowały. Widać, że Kazimierza gnębi jakiś problem, być może obsesja, a kiedy na scenę wkracza nieżyjący ojciec, a na stacji zjawia się pociąg-widmo, można spodziewać się, w jaką stronę pójdzie tekst, ale trudno uznać to za wadę. Również z tego względu, że – takie mam wrażenie – o ile znany jest motywy bohatera, który cierpi z powodu tego, że nie sprostał oczekiwaniom rodzica, jak i bohatera, który u kresu żałuje podjętych decyzji, tak perspektywa staruszka, będącego prześladowanym przez ducha swego ojca, to zupełnie wiarygodny, a jednak nieczęsty motyw. Z zaciekawieniem towarzyszyłem Kazimierzowi do końca podróży. Udany tekst, gratuluję piórka!
Pozdrawiam!
Cześć, Adamie!
Bardzo dziękuję za tak pozytywny komentarz.
W sumie biorąc taki temat na tapet o tym nie myślałem, ale faktycznie rzadko występuje w literaturze i można tym sporo ugrać ;)
Jeszcze raz dzięki za podzielenie się wrażeniami!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Dziń dybry,
że ten dzień nie przebiega tak, jak zawsze.
→ że ten dzień nie przebiega tak jak zawsze.
Jeśli jak pełni funkcję porównania, nie stawiamy przed nim przecinka.
trącają kałamarz. Mija ponad dwadzieścia minut, nim stwierdza, że sytuacja jest opanowana, ale nie starcza mu czasu na dokładne domycie rąk.
Kałamarz stwierdza?
dokładne domycie
Aliteracja.
Kazimierz jeszcze długo później czuje na skórze powidoki dotknięć.
Obawiam się, że nie ma czegoś takiego, jak powidoki dotknięć.
Powidok może być wrażeniem jedynie wzrokowym: https://sjp.pwn.pl/szukaj/powidok.html
Jest trzy minuty później, niż zwykle
→ Jest trzy minuty później niż zwykle
Złote wskazówki mówią
Wskazówki nie mogą mówić.
→ Złote wskazówki zdają się mówić
→ Złote wskazówki pokazują
Lewą nogę stawia stopień niżej, dostawia prawą.
Kto to robi? Domyślam się, że Kazimierz, ale właśnie: domyślam się. Pewności nie mam. Dawno nie było podmiotu.
U szczytu schodów ponownie zerka na pobiedę.
Dużo tej pobiedy, już mnie trochę irytuje. Tutaj możesz spokojnie wstawić zegarek.
Pobieda mówi, że do przyjazdu osobowego
Grrr.
Ojciec, niegdyś naczelnik stacji w Ostrzeszowie, zwykł mawiać, że gdy go zabraknie, to wszystko szlag trafi, więc Kazimierz codziennie sprawdza, czy porządek, jaki zostawił po sobie Tomasz Geisler, wciąż trzyma w ryzach kolej siłą bezwładności.
Oj. Strasznie długie i przez to niezgrabne zdanie.
→ Ojciec, niegdyś naczelnik stacji w Ostrzeszowie, mawiał, że po jego śmierci to wszystko szlag trafi. Dlatego Kazimierz codziennie sprawdza, czy porządek, jaki zostawił po sobie Tomasz Geisler, wciąż trzyma w ryzach kolej siłą bezwładności.
Ojciec by nie pozwolił.
Patrzy na parowóz
Ojciec patrzy na parowóz? Często gubisz podmioty, zauważyłam.
A co jeśli wtedy zniknie?
→ A co, jeśli wtedy zniknie?
I tutaj przerwę, wrócę jutro.
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Wracam,
Nie może się garbić.
To jest według mnie zbędne, zatrzymuje na sekundę akcję, a już się rozpędziliśmy.
Nie mruga przezornie, by nie nadwyrężać cierpliwości tych czarnoksięskich mocy.
Nie rozumiem.
Unikał odpowiedzi na pytania, czym jego ród zajmował się przed nastaniem epoki pary w sposób sugerujący, że już Kazimierz Wielki zastał Polskę nie tylko drewnianą, ale też poprzecinaną wzdłuż i wszerz torami.
Dobre, bardzo mi się podoba :)
Zwykły, lekko otyły konduktor w granatowym uniformie.
Kazimierz wychyla się zza krawędzi skajowej ławki i widzi, jak sprawdza bilety pozostałych pasażerów.
Kto sprawdza bilety?
Ta-ta. Ta-ta.
Trzeba się uspokoić.
Ta-ta. Ta-ta.
Symfonia rozpędza się od largo do adagio, może nawet andante, ale nie szybciej.
Ta-ta. Ta-ta.
Nie na tej trasie. Malowniczej, biegnącej przez lasy, po wąskich wiaduktach, przez pola pobliskich wsi.
Ta-ta. Ta-ta.
O, jaki to jest piękne! Słychać stukot kół, widać migające lasy za oknem… Świetny opis, świetne wykorzystanie onomatopei.
Anna staje przy drzwiach gotowa by wysiąść
→ Anna staje przy drzwiach, gotowa, by wysiąść
Znów krew napływa mu do skroni. Nie ma tylu wagonów i w żadnym nie ma takiego siedzenia!
Standard w PKP :P
Zdał sobie sprawę, że to co zrobił w życiu źle
→ Zdał sobie sprawę, że to, co zrobił w życiu źle
Harmonia
Zabrakło kropki na końcu.
No i skończone.
Hm, ładne to. Odebrałam tę podróż jako życie po prostu, czy też wspomnienia z życia, jakie się przewijają tuż przed śmiercią. Pięknie to oddałeś.
Potrafisz w tak sprawny sposób w kilku zdaniach oddać abstrakcyjne emocje i trudne sytuacje (samobójstwo, niezadowolenie z życia, poczucie bycia niewystarczającym), że nie pozostaje mi nic innego, jak napisać: chapeau bas!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Cześć, HollyHell!
Za wszystkie uwagi serdecznie dziękuję! Jak tylko znajdę czas (i ochotę XD), żeby je wprowadzić, zrobię to bezzwłocznie! Zresztą tekst i tak wymaga redakcji, więc tym bardziej jestem wdzięczny za spojrzenie na warstwę techniczną!
No i cieszę się, że się podobało – Kazik faktycznie jest już na finiszu, ale mocno doskwiera mu przeszłość i, ponad wszystko, wspomniane przez Ciebie poczucie bycia niewystarczającym.
Dziękuję za komentarz i lekturę!
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Hej, Krokusie.
Jest klimatycznie. Powtarzalnymi czynnościami i zwyczajami Kazimierza, bardzo drobiazgowymi, za to duży plus, umiejętnie nadałeś całości charakter, znaczenie i swoje miejsce w świecie. Zarówno w tym teraźniejszym, jak i przeszłym.
Przyjrzałbym się jeszcze raz dwóm pierwszym akapitom. Czytając je, wyobrażałem sobie scenerię tak: gabinet, później zmieniłem zdanie na warsztat zegarmistrza, a finalnie okazało się, że stoi w kolejce do kasy na dworcu. Myślę, że można trochę poprawić tu spójność.
Fajne wtrącenie z panią Malwiną, bo to fragment, który z punktu widzenia całej fabuły jest zbędny, ale z punkty widzenia charakteru postaci, bardzo wzbogacający. Na tyle, że nabrałem chęci przeczytać jeszcze coś Twojego, podrzuć mi, proszę, jakiś tytuł.
Do reszty opowiadania nie mam uwag, budujesz umiejętnie i konsekwentnie ciąg sentymentalnych zdarzeń, które zwyczajnie do mnie przemawiają.
Jedynie, czego mi zabrakło, to szczegółowego opisu wyglądu pana Kazimierza. Nie zawsze jest potrzebny, ale w tym przypadku mógłbyś pełniej oddać jego charakter, tak myślę.
Pozdrawiam serdecznie.
Cześć, Darconie!
Bardzo dziękuję za miły komentarz!
Będę jeszcze się przyglądał tekstowi zanim trafi do redakcji pod FP, więc skorzystam z rady odnośnie do początku, a i może gdzieś wplotę trochę opisu Kazimierza.
W takim klimacie to pierwszy i jedyny mój tekst. Jeśli miałbym coś mojego polecić to:
Powiadają, że drzewa mają dusze – to romans, ale też z dość wyraźnym klimatem
Miłość, śmierć i wódka – to przygodówka, mniej klimatu, ale z relacją małżeństwa złodziejaszków
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.