- Opowiadanie: Outta Sewer - Ślepy tor

Ślepy tor

 

Moje hasło:

“Po­tłu­czo­ne kwia­ty lamp elek­trycz­nych"

 

Tekst nie­be­to­wa­ny, na­pi­sa­ny na nie­mal­że ostat­nią chwi­lę :)

 

Część wy­da­rzeń tutaj opi­sa­nych (tych z po­cząt­ku) rze­czy­wi­ście się wy­da­rzy­ła, choć zo­sta­ła mocno pod­ko­lo­ry­zo­wa­na, zmie­nio­ne zo­sta­ły po­sta­cie oraz nazwy miej­sco­wo­ści, a i ele­men­ty kra­jo­bra­zu, w tym wy­gląd dwor­ca, nieco się róż­nią od fak­tycz­nych. Je­śli­by kto jed­nak chciał ja­kieś do­dat­ko­we info na temat opi­sy­wa­nej w opo­wia­da­niu sta­cji ko­le­jo­wej, to pod­rzu­cam link: LINK Obec­nie dwo­rzec pełni funk­cję piz­ze­rii, pro­wa­dzo­nej przez moich zna­jo­mych.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Ślepy tor

Idąc latem ścież­ką przez lasy po­mię­dzy Żwir­ko­wem i Wie­ra­mi, po­dzi­wiać można zie­lo­ny ma­je­stat wie­ko­wych dębów, smu­kłych sosen i roz­ło­ży­stych buków o gład­kich pniach, a wy­star­czy zejść ze szla­ku nieco w głąb ro­ślin­nej gę­stwy, by wy­pa­trzeć by­strym okiem bie­le­ją­cą w od­da­li brzo­zę, za­plą­tać się w cze­pli­we pędy skry­tych pod bal­da­chi­ma­mi pa­pro­ci ostrę­żyn, tu­dzież na­tknąć się na wy­sta­ją­ce ze ściół­ki brą­zo­we ka­pe­lu­sze pod­grzyb­ków. Je­śli­by kto jed­nak zszedł w po­ło­wie drogi z tej głów­nej, wy­dep­ta­nej do gołej ziemi ście­ży­ny, skrę­ca­jąc w wąską, trud­ną do doj­rze­nia od­no­gę, tra­fił­by po kil­ku­set me­trach na trzy, oto­czo­ne pa­li­sa­dą drzew, stawy. Dwa z nich pełne są rzęsy wod­nej i si­to­wia, jed­nak trze­ci, naj­więk­szy, już kilka me­trów od brze­gu wolny jest od wszel­kich szu­wa­rów i od wielu po­ko­leń bywa w let­niej porze, kiedy słoń­ce skrzy się re­flek­sa­mi na jego ła­god­nie po­marsz­czo­nej po­wierzch­ni, miej­scem uciech dla oko­licz­nej dzie­ciar­ni, zwy­kłej plu­skać się w nim, z roz­bu­ja­nych lin zawiązanych na konarach drzew ska­kać do wody i do­ka­zy­wać na wszel­kie spo­so­by, które tylko wy­obraź­nia może pod­su­nąć.

Dla trój­ki szkol­nych przy­ja­ciół – mi­krej po­stu­ry Adama o wło­sach żół­tych i sztyw­nych, jak słoma na rży­sku, po­staw­ne­go Pawła, któ­re­mu ogo­rza­ła od prac w polu fizys do­da­wa­ła kilku lat wię­cej, niźli wy­ni­ka­ło­by to z za­pi­sów me­try­kal­nych, i Grześka, z po­wo­du śnia­dej cery i gę­stych, czar­nych loków na­zy­wa­ne­go Ara­bem – staw w okre­sie wa­ka­cji był co­dzien­nym miej­scem spo­tkań oraz zabaw. Po obie­dzie chłopcy zbie­ra­li się na skra­ju lasu, tuż za ostat­nim, pod­upa­dłym go­spo­dar­stwem w Wie­rach i na ro­we­rach ści­ga­li się, który pierw­szy do­trze nad wodę, gdzie har­co­wa­li do sa­me­go wie­czo­ra, po czym zmę­cze­ni wra­ca­li do wsi, do domów, na ko­la­cje.

Tam­te­go lip­co­we­go dnia nic nie za­po­wia­da­ło, by dzień miał skoń­czyć się ina­czej niźli wiele in­nych przed nim, a jed­nak około sie­dem­na­stej, o któ­rej to go­dzi­nie za­zwy­czaj byli w środ­ku gry w wod­ne­go berka, Grze­siek wy­szedł z wody i za­krzyk­nął:

– Star­czy tego, ja mam dosyć! – Z ple­ca­ka za­wie­szo­ne­go na kie­row­ni­cy ro­we­ru wyjął ręcz­nik i po­czął się ener­gicz­nie wy­cie­rać.

– No co ty!? – za­pro­te­sto­wał Paweł, pod­pły­wa­jąc do drew­nia­ne­go, czę­ścio­wo zbu­twia­łe­go pidła, wy­sta­ją­ce­go ponad taflę stawu. – Już do domu chcesz wra­cać?

– Co to, to nie! – Grze­siek uśmiech­nął się szel­mow­sko. – Zna­la­złem inne miej­sce, w któ­rym bę­dzie­my mogli się ba­wić. Zo­ba­czy­cie, spodo­ba się wam.

– Chyba nie my­ślisz o sta­wach ryb­nych po dru­giej stro­nie wsi? – za­fra­po­wał się trze­ci z to­wa­rzy­szy, Adam. – Jak by nas stary Gor­goń, albo kto z jego ro­dzi­ny tam zo­ba­czył, to by nam dali!

– W rzyci mam Gor­go­nia, jego kar­pie, ka­ra­sie i inne wodne stwo­ry! – za­pew­nił Paweł buń­czucz­nie. – Wody też już mam po dziur­ki w nosie.

– No, w sumie… – zgo­dził się Paweł. – To gadaj, co to za miej­sce?

– Dwo­rzec.

– Nie­czyn­ny dwo­rzec u nas, w Wie­rach?

– No. Na par­te­rze okna są po­wy­bi­ja­ne i za­bi­te ca­lów­ka­mi, ale w jed­nym desek bra­ku­je i da się wejść do środ­ka, tylko sa­me­mu to strach tro­chę, więc po­my­śla­łem, że pój­dzie­my razem. Mo­że­my sobie fajną bazę zro­bić, w po­bli­żu nie ma domów i nikt tam nie cho­dzi.

– Ale po­cią­gi dalej jeż­dżą, z Dy­cha­wy na Go­ro­ła­zy – za­uwa­żył Adam.

– No, jeż­dżą, i co z tego? Same to­wa­ro­we i prze­cież się nie za­trzy­mu­ją.

– Ja je­stem za. – Paweł wy­gra­mo­lił się na brzeg i ru­szył w kie­run­ku ro­we­ru. – A jak bę­dzie do kitu, to po pro­stu wię­cej tam nie pój­dzie­my.

– No wła­śnie! Adam, nie bądź cykor i wyłaź z wody! Bo po­je­dzie­my bez cie­bie.

Naj­mniej­szy z chłopców był rów­nież naj­ostroż­niej­szym i czę­sto przyj­mo­wał rolę głosu roz­sąd­ku, kiedy Grze­siek wpa­dał na któ­ryś ze swo­ich nie­bez­piecz­nych po­my­słów, jed­nak tym razem pro­po­zy­cja przy­ja­cie­la nie wy­da­ła mu się spe­cjal­nie nie­roz­waż­na, więc po krót­kim na­my­śle na nią przy­stał.

Nie mi­nę­ły dwa kwa­dran­se, kiedy trój­ka pod­rost­ków zje­cha­ła z szu­tro­wej, pro­wa­dzą­cej do sta­re­go dwor­ca drogi i za­trzy­ma­ła się na wy­ło­żo­nym trylinką pla­cy­ku przed nisz­cze­ją­cym bu­dyn­kiem sta­cji. Za na­mo­wą Adama ukry­li ro­we­ry w ro­sną­cych nie­opo­dal krze­wach śnie­gu­licz­ki, coby żaden ewen­tu­al­ny spa­ce­ro­wicz się nimi nie za­in­te­re­so­wał, albo – nie daj Boże – wpadł na po­mysł, by któ­ryś sobie przy­własz­czyć.

Jeśli zaś o sam wier­ski dwo­rzec idzie, to był on w opła­ka­nym sta­nie, lecz nawet za cza­sów świet­no­ści, zanim Dy­rek­cja Okrę­go­wych Kolei Pań­stwo­wych nie za­de­cy­do­wa­ła o li­kwi­da­cji coraz mniej opła­cal­nej pla­ców­ki, nie przed­sta­wiał sobą na­zbyt uro­dzi­we­go wi­do­ku. Dwa pro­sto­kąt­ne bu­dyn­ki, od­da­lo­ne od sie­bie o kilka me­trów, po­łą­czo­ne były wspól­nym, pła­skim da­chem, na któ­rym z kolei do­sta­wio­ne zo­sta­ło pię­tro, po­bu­do­wa­ne nad znaj­du­ją­cą się bli­żej pe­ro­nów po­cze­kal­nią, ale wy­su­nię­te wzglę­dem niej ku przo­do­wi, gdzie prze­bie­ga­ły tory. Rze­czo­ne pię­tro było sta­no­wi­skiem dy­żur­ne­go ruchu i od czoła oraz po bo­kach, na nie­mal­że całej wy­so­ko­ści prze­szklo­no je pro­sto­kąt­ny­mi szy­ba­mi, zaś z tyłu przy­tu­lał się doń komin, bo­wiem po­my­śla­no przy bu­do­wie rów­nież i o po­rząd­nym ogrze­wa­niu, ma­ją­cym słu­żyć za­rów­no ocze­ku­ją­cym na po­ciąg pa­sa­że­rom, jak i czte­ro­oso­bo­wej ob­słu­dze pla­ców­ki. Bla­do­ró­żo­wy kolor, któ­rym po­ma­lo­wa­no ścia­ny, by­naj­mniej nie po­pra­wiał ogól­nej pre­zen­cji sta­cji.

Lecz to było kie­dyś, bo teraz, kil­ka­na­ście lat od dnia, w któ­rym wy­łą­czo­no dwo­rzec z użyt­ku, po far­bie po­zo­sta­ły je­dy­nie plac­ki, roz­sia­ne tu i ów­dzie na ob­dra­pa­nych i po­ma­za­nych ścia­nach, pod któ­ry­mi za­le­ga­ły ster­ty śmie­ci, wśród któ­rych kró­lo­wa­ły rzu­ca­ją­ce świetl­ne re­flek­sy puste bu­tel­ki po naj­tań­szych, cuch­ną­cych siar­ką wi­nach. Wej­ście do po­cze­kal­ni, po­dob­nie jak znaj­du­ją­ce się pod su­fi­tem wą­skie okna, za­bi­te było gru­by­mi de­ska­mi, zaś w nad­bu­dów­ce za­miast szyb wspa­wa­ne były do ram sta­lo­we pła­sko­wni­ki, po­mię­dzy któ­ry­mi ziały sze­ro­kie szpa­ry. Ca­łość wy­glą­da­ła jak po­pier­sie ja­kie­goś kan­cia­ste­go ro­bo­ta, który pró­bo­wał wy­do­stać się z pod­ziem­nych cze­lu­ści na po­wierzch­nię, lecz nie po­do­łał uści­sko­wi wię­żą­cej go ziemi i ostał się na od­lu­dziu pod lasem, nisz­cze­ją­cy i mar­twy.

– Chodź­cie! – po­na­glił kom­pa­nów Grze­siek. – Tam z przo­du jest dra­bin­ka, obok tego okna, w któ­rym nie ma kilku desek.

– Kurde, wy­so­ko – skon­sta­to­wał Adam, kiedy po­de­szli bli­żej.

– Wcale nie tak wy­so­ko, ani trzech me­trów nie bę­dzie, z dra­bin­ki spo­koj­nie wle­zie­my – od­pa­ro­wał Paweł, kła­dąc rękę na chro­po­wa­tym, po­rdze­wia­łym szcze­blu.

– A w środ­ku?

– Co w środ­ku?

Adam prych­nął z nie­do­wie­rza­niem. Paweł do naj­by­strzej­szych by­naj­mniej nie na­le­żał, w szko­le za każ­dym razem ledwo zda­wał do ko­lej­nej klasy, i choć Adam już dawno przy­zwy­cza­ił się do jego in­te­lek­tu­al­nej sier­mięż­no­ści, to by­wa­ły mo­men­ty, kiedy nie mógł się po­wstrzy­mać od do­pie­cze­nia przy­ja­cie­lo­wi.

– My­ślisz, bał­wa­nie, że w środ­ku też jest taka dra­bin­ka? Żeby można było do okna się­gnąć i przy oka­zji głową w sufit przy­grzmo­cić, gdyby się komuś znu­dzi­ło cze­ka­nie na po­ciąg?

– Dobra już, Adaś, coś się wy­my­śli. – Paweł mach­nął ręką, za­rów­no na ką­śli­wą uwagę, jak i na przed­sta­wio­ny przez Adama pro­blem.

– Wiecie co? – Grze­siek z za­cię­tą miną prze­pchnął się obok Pawła, za­tarł ręce i po­trzą­snął dra­bin­ką, upew­nia­jąc się, że nie od­pad­nie od ścia­ny w trak­cie wspi­nacz­ki. – Jak pękacie, to pójdę pierwszy. No to hop!

 

***

Dwa dni za­ję­ło trój­ce przyjaciół wy­sprzą­ta­nie sta­re­go dwor­ca, ażeby przy­sto­so­wać go pod – jak ją sami jęli okre­ślać – bazę.

Nie, żeby był w środ­ku jakiś szcze­gól­ny ba­ła­gan, ale lata sta­nia odło­giem na­ra­zi­ły bu­dy­nek na znisz­cze­nia. Dach w wielu miej­scach zdą­żył prze­ciec, do­pusz­cza­jąc do wnę­trza wodę, a w do­dat­ku przez szpa­ry w pła­sko­wni­kach nad­bu­dów­ki wdar­ły się do wnę­trza ja­skół­ki oraz inne ptac­two, dla któ­re­go ciche i puste miej­sce zdało się ide­al­ną lo­ka­cją do uwi­cia gniazd. Sprzę­tów w środ­ku zo­sta­ło nie­wie­le, po ław­kach i wy­po­sa­że­niu kas bi­le­to­wych nie było śladu, o sto­ją­cym nie­gdyś w po­cze­kal­ni piecu świad­czył je­dy­nie wy­sta­ją­cy ze ścia­ny czo­puch, zaś w po­miesz­cze­niu na za­ple­czu ostał się wy­łącz­nie szkie­let po­zba­wio­ne­go blatu stołu i po­wy­gi­na­ne kan­tow­ni­ki sta­lo­wych re­ga­łów. Rama wspo­mnia­ne­go stołu zo­sta­ła przez chło­pa­ków pod­cią­gnię­ta pod ścia­nę w po­cze­kal­ni, coby ła­twiej było wcho­dzić i wy­cho­dzić na ze­wnątrz, zaś wy­ła­ma­ne deski, któ­ry­mi za­bi­te było okno, zo­sta­ły przez Grześ­ka skle­co­ne przy­nie­sio­ny­mi z domu młot­kiem i gwoź­dzia­mi w so­lid­ną ma­skow­ni­cę, uży­wa­ną od tej pory do za­sła­nia­nia wej­ścia.

O ile na par­te­rze ni­cze­go cie­ka­we­go nie było, o tyle w nad­bu­dów­ce osta­ło się tro­chę znisz­czo­ne­go sprzę­tu, uży­wa­ne­go nie­gdyś przez dy­żur­ne­go ruchu do za­wia­dy­wa­nia ży­ciem pla­ców­ki i prze­ta­cza­ją­cych się przed nią sta­lo­wych ko­lo­sów, z mo­zo­łem cią­gną­cych sznur­ki wa­go­nów. I tak w wy­obraź­ni trój­ki kom­pa­nów po­zba­wio­ny więk­szo­ści dźwi­gni apa­rat blo­ko­wy na­staw­ni, wraz z wy­wnę­trzo­ną ta­bli­cą prze­kaź­ni­ko­wą, ja­wi­ły się jako pul­pi­ty ste­row­ni­cze stat­ku ko­smicz­ne­go, ro­bo­ta, tu­dzież łodzi pod­wod­nej, zaś ogo­ło­co­ne do cna z urzą­dzeń łącz­no­ści miej­sce me­ga­fo­ni­sty sta­wa­ło się na­ten­czas sta­no­wi­skiem do­wo­dze­nia. A kiedy przed bu­dyn­kiem, po je­dy­nej po­zo­sta­łej w Wie­rach nitce szyn, prze­ta­czał się ze stu­ko­tem spa­li­no­wy czerw lo­ko­mo­ty­wy, z seg­men­tów wa­go­no­wych sy­piąc czar­ny­mi dro­bi­na­mi urob­ku wy­do­by­te­go w po­ło­żo­nej za Żwir­ko­wem Dy­cha­wie, a wie­zio­ne­go do elek­trow­ni w Go­ro­ła­zach, chłop­cy od­gry­wa­li role pra­cow­ni­ków kolei albo sa­bo­ta­ży­stów ja­kichś, co to wdar­li się gwał­tem do na­staw­ni i za­mie­rza­ją po­ciąg nie­cnie wy­ko­le­ić.

Fa­scy­na­cja nowym miej­scem jed­nak szyb­ko przy­ga­sła, bo choć na bazę wy­pa­do­wą nada­wa­ło się ono zna­ko­mi­cie, to już spę­dza­niu w nim przez dłuż­szy czas ca­łych po­po­łu­dni bra­ko­wa­ło atrak­cyj­no­ści. Adam i Paweł po kilku dniach za­tę­sk­ni­li do stawu w lesie, lecz Grze­go­rza wciąż mę­czy­ła i przy­cią­ga­ła do dwor­ca jedna rzecz – a cho­dzi­ło o drugi z bu­dyn­ków, mniej­szy, do któ­re­go chło­pa­kom nie udało się dotąd do­stać. Ta sta­cyj­na terra in­co­gni­ta miała jedno tylko wej­ście, a mia­no­wi­cie za­szłe rdzą wrota z so­lid­ną szta­bą, za­bez­pie­czo­ną gar­gan­tu­icz­nych roz­mia­rów kłód­ką. Grze­gorz pró­bo­wał sfor­so­wać ją młot­kiem, pró­bo­wał nawet łomem, lecz ta nie chcia­ła się pod­dać jego wy­sił­kom. I kiedy jed­ne­go z na­stęp­nych dni spę­dza­nych w bazie miał się już ugiąć pod na­po­rem namów przy­ja­ciół i po­je­chać z nimi nad staw, Adam nie­ocze­ki­wa­nie zna­lazł ukry­ty pod ta­bli­cą prze­kaź­ni­ko­wą wiel­ki, stary klucz.

Chłopcy czym prę­dzej sta­nę­li przed bramą dru­gie­go bu­dyn­ku, Grze­siek wło­żył klucz w zamek i prze­krę­cił.

– Jest! – krzyk­nął ura­do­wa­ny, szcze­rząc się do to­wa­rzy­szy. – Pa­su­je!

Zdjął kłód­kę i szarp­nął za­pie­czo­ną szta­bę, po czym od­chy­lił skrzy­dła skrzy­pią­cych wrót. Zaj­mu­ją­ce całe wnę­trze po­je­dyn­cze po­miesz­cze­nie mu­sia­ło kie­dyś być ga­ra­żem lub warsz­ta­tem, lecz teraz nie było w nim ni­cze­go, prócz opar­tej o tylną ścia­nę, nad­gry­zio­nej tu i ów­dzie przez rdzę, ma­to­wo­czar­nej bla­chy. Grze­gorz wszedł do środ­ka pierw­szy.

– Eee! Nic tu nie ma – stwier­dził Adam zza progu i ski­nął na Pawła. – Idzie­my po ro­we­ry i nad staw. Ej, a ty, Arab, je­dziesz z nami?

– Jak nic nie ma!? – krzyk­nął w od­po­wie­dzi Grze­gorz, sto­jąc na końcu po­miesz­cze­nia, obok pro­sto­kąt­ne­go, się­ga­ją­ce­go mu ra­mion ar­ku­sza me­ta­lu. – A to niby co!?

– No, bla­cha, nie?

– Rzyć, a nie bla­cha! Chodź­cie tutaj, pa­trz­cie, to jest, kurde, dre­zy­na!

– A dre­zy­na nie ma ta­kie­go tego, czym się pompuje i ona je­dzie? – za­py­tał Paweł.

– No dobra, no to nie dre­zy­na, ale ma z dołu koła, takie jak po­ciąg. No, ej, idzie­cie tu czy nie? – Grze­gorz nie­cier­pli­wie ma­chał na przy­ja­ciół. – Wy­cią­ga­my ją i kła­dzie­my na tory!

– Ale na ten bocz­ny, co się koń­czy w lesie. – Adam już po­ma­gał przy­ja­cie­lo­wi, rów­nie jak on pod­nie­co­ny moż­li­wo­ścią prze­jażdż­ki, lecz roz­sąd­ny na tyle, by upew­nić się, że Grze­siek nie bę­dzie chciał wko­le­jać dre­zy­ny na wciąż uży­wa­ny tor.

– Się wie – uspo­ko­ił go Grze­gorz skwa­pli­wie i zwró­cił się do Pawła: – Byś po­mógł, za­miast stać jak kołek!

Silny jak tur Paweł, od ma­łe­go po­ma­ga­ją­cy w ro­dzin­nym go­spo­dar­stwie, przez co przy­zwy­cza­jo­ny do wy­sił­ku, przy­padł do po­jaz­du i nie­mal­że w po­je­dyn­kę do­to­czył go do wy­łą­czo­ne­go z użyt­ku toru. Jakoś po­ra­dzi­li sobie we trój­kę z osa­dze­niem plat­for­my na szy­nach, po czym po­bie­gli do lasu, zna­leźć dłu­gie, so­lid­ne drągi, któ­ry­mi mieli za­miar od­py­chać się od pod­kła­dów ko­le­jo­wych, wpra­wia­jąc dre­zy­nę w ruch.

A potem do sa­me­go wie­czo­ra jeź­dzi­li, za­chwy­ce­ni stu­ko­tem do­by­wa­ją­cym się spod kół, kiedy te tra­fia­ły na łą­cze­nie szyn, w te – do końca toru, który ury­wał się w lesie, kil­ka­dzie­siąt me­trów za gra­ni­cą drzew – i we w te, w po­bli­że dwor­ca. Zaś kiedy zmierzch po­czął tłu­mić mio­do­wy blask ostat­nich pro­mie­ni słoń­ca, scho­wa­li dre­zy­nę do ga­ra­żu, umó­wi­li się na ko­lej­ny dzień i zmę­cze­ni po­pe­da­ło­wa­li do domów, nie­cier­pli­wi cze­ka­ją­cych ich na­za­jutrz przy­gód.

 

***

 

W nie­dzie­lę w Wie­rach były do­żyn­ki, a że każ­de­go roku inny rol­nik ze wsi ob­li­go­wał się do udo­stęp­nie­nia swo­je­go go­spo­dar­stwa na tę oka­zję i tym razem padło na Ma­mo­niów, Paweł w po­nie­dzia­łek mu­siał pomóc ro­dzi­com w uprząt­nię­ciu obej­ścia po in­ten­syw­nych, trwa­ją­cych do póź­nej nocy ob­cho­dach, przez co nie mógł z kom­pa­na­mi pójść do dwor­co­wej bazy. Tak więc Grze­siek wraz z Ada­mem pierw­szy dzień no­we­go ty­go­dnia spę­dzi­li nad zna­jo­mym sta­wem w lesie, do­pie­ro na osiem­na­stą uga­du­jąc się z Paw­łem pod bu­dyn­kiem sta­cji.

Kiedy o umó­wio­nej porze za­je­cha­li na miej­sce, Paweł już na nich cze­kał, sie­dząc pod dra­bin­ką i ćmiąc pa­pie­ro­sa, z któ­re­go dym roz­wie­wał się nie­mra­wo w nie­zmą­co­nym naj­mniej­szym choć­by po­dmu­chem wia­tru po­wie­trzu.

– Cześć! Skąd masz szlu­gi? – przy­wi­tał się Grze­gorz i wy­cią­gnął rękę, do­ma­ga­jąc się po­czę­stun­ku.

Paweł się­gnął do kie­sze­ni i z wy­mię­tej pacz­ki ura­czył ko­le­gę po­gnie­cio­nym po­pu­lar­nym bez fil­tra.

– Oj­ciec się wczo­raj na do­żyn­kach z ko­le­ga­mi po­chla­li, a jak dziś sprzą­ta­łem, to zna­la­złem pół pacz­ki na kle­pi­sku. Pew­nie któ­ryś go­spo­darz zgu­bił, ale wąt­pię żeby się skap­nął i szu­kał.

– My z Ada­siem też mamy coś faj­ne­go. – Grze­gorz po­gme­rał w ple­ca­ku, po czym wyjął z niego tek­tu­ro­we pu­deł­ko, pełne za­sy­pa­nych tro­ci­na­mi kor­ków strza­ło­wych. – Ku­pi­łem, jak był od­pust w Ra­kier­ni, a potem o nich za­po­mnia­łem. Z Ada­mem wy­my­śli­li­śmy, że po­ło­ży­my je na to­rach i jak bę­dzie­my na­jeż­dżać na nie dre­zy­ną, to będą strze­lać.

– Kurde, Arab, ty to je­steś ge­nial­ny! – za­chwy­cił się Paweł, za­pał­ką od­pa­la­jąc pa­pie­ro­s Grześ­ka. – Dobra, to wy­ja­ra­my i jazda!

– A może to na kiedy in­dziej zo­sta­wi­my? – pod­su­nął Adam. – Późno już, a jutro mamy cały wolny dzień we trój­kę i może nam wpad­nie jesz­cze jakiś po­mysł…

– Weź, nie pitol, Adaś! Dziś jest dzień dobry jak każdy inny – zru­gał przy­ja­cie­la Grzegorz, po czym zga­sił nie­do­pa­łek o po­de­szwę tramp­ka i ru­szył w kie­run­ku ga­ra­żu.

– I wie­cie co? Dzi­siaj po­je­dzie­my nie śle­pym torem, tylko tym dru­gim, po któ­rym jeż­dżą po­cią­gi – do­rzu­cił po chwi­li. Adam pró­bo­wał nie­śmia­ło pro­te­sto­wać, lecz po kilku ką­śli­wych uwa­gach i wy­zwa­niu go od tchó­rzy nie­chęt­nie ska­pi­tu­lo­wał.

Wresz­cie dre­zy­na zo­sta­ła usta­wio­na do jazdy, korki od­pu­sto­we uło­żo­ne na obu szy­nach w kil­ku­me­tro­wych od­stę­pach, a trój­ka chło­pa­ków po­czę­ła za­pie­rać drągi o ko­le­jo­we pod­kła­dy, kie­ru­jąc się w stro­nę ścia­ny lasu, w któ­rej zni­kał tor.

Pa­tro­ny strze­la­ły spod kół po­jaz­du, a im więk­szej pręd­ko­ści na­bie­ra­li, tym od­stę­py po­mię­dzy wy­bu­cha­mi sta­wa­ły się krót­sze. Grze­gorz z Paw­łem śmia­li się gło­śno i z werwą dźga­li drą­ga­mi o pod­kła­dy. Świa­do­mi tego, że tor zaraz się nie urwie, nada­wa­li po­jaz­do­wi pędu, na jaki się nie od­wa­ży­li nigdy wcze­śniej. Na­to­miast pełen wąt­pli­wo­ści, za­my­ślo­ny Adam bar­dziej mar­ko­wał pracę niż rze­czy­wi­ście po­ma­gał, a w my­ślach mo­dlił się, aby jego kom­pa­ni otrzeź­wie­li z tej eu­fo­rii i zdali sobie spra­wę z ewen­tu­al­nych kon­se­kwen­cji, jakie ich cze­ka­ją, jeśli z na­prze­ciw­ka nad­je­dzie po­ciąg. Szyb­ko jed­nak zro­zu­miał, że jego na­dzie­je były płon­ne, bo­wiem Grze­gorz za­krzyk­nął grom­ko:

– Jazda! Do­je­dzie­my do sa­me­go Żwir­ko­wa!

A Paweł za­wtó­ro­wał sło­wa­mi:

– Albo nawet do Dy­cha­wy!

Nitka bocz­ne­go, śle­pe­go toru już dawno urwa­ła się gdzieś za nimi i roz­pę­dzo­na dre­zy­na su­nę­ła teraz przez las, dobre dwa, lub nawet trzy ki­lo­me­try od dwor­co­wej bazy. Było po dzie­więt­na­stej, mrok jesz­cze nie nad­szedł, jed­nak drzew­na gę­stwa spra­wia­ła, że kom­pa­ni po­dró­żo­wa­li w chłod­nym cie­niu, a to­wa­rzy­szył im tylko szum wia­tru w uszach, stu­kot kół i spo­ra­dycz­ne po­krzy­ki­wa­nia le­śne­go ptac­twa, go­tu­ją­ce­go się do noc­nej pory.

I kiedy do­jeż­dża­li już do ro­gat­ki przed Żwir­ko­wem, za którą tor łu­kiem skrę­cał, opla­ta­jąc u pod­nó­ża ka­mien­ne wznie­sie­nie, w leśną ciszę wdarł się prze­cią­gły sy­gnał dźwię­ko­wy, jaki wydać mogła tylko lo­ko­mo­ty­wa: prze­jazd ko­le­jo­wy przed skła­dem, Rp1: Bacz­ność”.

– Po­ciąg je­dzie! – krzyk­nął Adam i na­parł na drąg. – Mu­si­my się za­trzy­mać!

Paweł z Grze­go­rzem bez zwło­ki po­szli w ślady przy­ja­cie­la, lecz dre­zy­na pę­dzi­ła gład­ko po torze, a do­ci­ska­ne do pod­kła­dów drągi stu­ka­ły tylko, wię­cej ha­ła­su czy­niąc, niźli rze­czy­wi­ście spo­wal­nia­jąc po­jazd. W od­da­li można już było do­strzec bia­ło-czer­wo­ne szla­ba­ny prze­jaz­du, a po chwi­li zza łuku toru wy­chy­nął pła­ski łeb lo­ko­mo­ty­wy, znad wy­su­nię­tych groź­nie dy­sz­li sprzę­gu bły­ska­ją­cy parą ślepi w pół­mrok przed sobą.

Chłopcy zdwo­ili wy­si­łki i wresz­cie dało się od­czuć, że dre­zy­na wy­ha­mo­wu­je, lecz ja­dą­cy z na­prze­ciw­ka skład zbli­żał się do nich nie­bez­piecz­nie szyb­ko.

Pierw­szy stchó­rzył Grze­gorz. Od­rzu­cił drąg, po czym bez słowa dał susa w mięk­kie li­ście i ostre kolce ro­sną­cych pod na­sy­pem aka­cji. Nie­speł­na sto me­trów od bie­żą­cej im na­prze­ciw lo­ko­mo­ty­wy stchó­rzył Paweł – sko­czył na nasyp, stra­cił rów­no­wa­gę i w asy­ście osy­pu­ją­ce­go się żwiru prze­ko­zioł­ko­wał w po­krzy­wy.

Adam jako je­dy­ny nie od­pu­ścił i wresz­cie udało mu się za­trzy­mać dre­zy­nę. Ze­sko­czył na tory, mię­dzy koła we­pchnął drąg i na­parł na niego całym cia­łem, pró­bu­jąc wy­ko­le­ić platformę.

– Zo­staaaaw! Ucie­kaaaaj! – krzy­czał z od­da­li Paweł, ma­chał rę­ka­mi i pod­ska­ki­wał.

Po­jazd był za cięż­ki. Może Paw­ło­wi uda­ło­by się go wy­wró­cić, ale fi­li­gra­no­wej po­stu­ry Adam nie miał na to żad­nych szans. Kiedy mógł już wy­raź­nie doj­rzeć dwie po­ma­rań­czo­we, skie­ro­wa­ne w dół strzał­ki na zie­lo­nym czole po­cią­gu, wresz­cie po­słu­chał krzy­ków przy­ja­cie­la i usko­czył, do­słow­nie w ostat­niej chwi­li. Nie wi­dział jak lo­ko­mo­ty­wa ude­rza w dre­zy­nę, lecz usły­szał metaliczny huk, a potem coś wiel­kie­go prze­le­cia­ło tuż nad jego głową, ude­rzy­ło w zie­mię, od­bi­ło się i po­śród trza­sku ła­ma­nych ga­łę­zi znik­nę­ło w krza­kach.

Adam pod­niósł się na ko­la­na i męt­nym wzro­kiem wodził za mi­ja­ją­cymi go wa­go­nami. Dwa­dzie­ścia me­trów dalej Paweł ma­chał do niego, biegł i coś wołał, po Grześ­ku nie było śladu.

 

***

 

Do dwor­ca Paweł z Ada­mem do­tar­li na pie­cho­tę po dwu­dzie­stej pierw­szej. Grze­gorz już na nich cze­kał, sie­dząc na wy­cią­gnię­tym z krza­ków ro­we­rze.

– No, wresz­cie! – krzyk­nął, kiedy przy­ja­cie­le wy­szli na be­to­no­wy pla­cyk. – Doszedłem tu ze dwa­dzie­ścia minut przed wami.

– To trze­ba było po­cze­kać w lesie i szli­by­śmy razem – fuk­nął Adam z pre­ten­sją. – I po­wiedz, kto teraz jest tchórz, co?

– A, weź… Le­piej bierz­cie ro­we­ry i zni­ka­my. Ten ma­szy­ni­sta mógł za­dzwo­nić i do­nieść o nas i o dre­zy­nie. Przy­je­dzie­my za kilka dni i zo­ba­czy­my jak spra­wy się mają.

– Ale dre­zy­ny już i tak nie mamy – stwier­dził fakt Paweł.

– A co, nie na­da­je się już do jazdy?

– Skąd mamy wie­dzieć, dur­niu!? – Nie wy­trzy­mał Adam. – Jak w nią przy­wa­lił po­ciąg to jej nie szu­ka­li­śmy, tylko spie­prza­li­śmy stam­tąd. A za tobą się mu­sia­ło aż ku­rzyć, to się nie pytaj głu­pio!

– Dobra, dobra. Adaś. Po­szu­ka­my jej za parę dni. – Grze­gorz w ogóle nie prze­jął się pre­ten­sja­mi kolegi i ru­szył w stro­nę głów­nej drogi.

Wracając, chłopcy już z oddali usłyszeli jazgotliwy dźwięk syren, moc­niej na­par­li więc na pe­da­ły, aby czym prę­dzej zna­leźć się w do­mach, po­wo­do­wa­ni stra­chem, że to za­wia­do­mio­na przez ma­szy­ni­stę po­li­cja gna w stro­nę dwor­ca, szuka win­nych ko­li­zji.

I wiele się nie po­my­li­li, al­bo­wiem prócz po­li­cji, tego par­ne­go wie­czo­ra we wsi zja­wi­ły się też inne służ­by, a zaraz za nimi te­le­wi­zja i re­por­te­rzy, któ­rych pierw­sze, wy­sła­ne do re­dak­cji ko­mu­ni­ka­ty brzmia­ły tak: Na gra­ni­cy po­mię­dzy Wie­ra­mi a Ra­kier­nią, na łuku torów przy go­spo­dar­stwie ryb­nym, na­le­żą­cym do bę­dą­ce­go świad­kiem zda­rze­nia pana Wa­le­re­go Gor­go­nia, wy­ko­le­ił się po­ciąg to­wa­ro­wy, wio­zą­cy uro­bek z Dy­cha­wy do elek­trow­ni w Go­ro­ła­zach. Lo­ko­mo­ty­wa wy­pa­dła z szyn, po­cią­gnę­ła za sobą trzy pierw­sze wa­go­ny z li­czą­ce­go dwa­dzie­ścia seg­men­tów skła­du i po zbo­czu na­sy­pu sto­czy­ła się wprost w mętne wody ho­dow­la­ne­go stawu. Ma­szy­ni­sta i jego po­moc­nik nie prze­ży­li zda­rze­nia.

 

***

 

Przez ko­lej­ne dwa dni we wsi roiło się od ob­cych. In­ży­nie­ro­wie ko­le­jo­wi we­spół ze stra­żą po­żar­ną gło­wi­li się jak pod­nieść wy­ko­le­jo­ną lo­ko­mo­ty­wę, po­li­cja pro­wa­dzi­ła wła­sne czyn­no­ści, dzien­ni­ka­rze prze­py­ty­wa­li oko­licz­nych miesz­kań­ców, szu­ka­jąc świad­ków i sen­sa­cji, a od stro­ny Żwir­ko­wa przez las zjeż­dża­li ro­we­ra­mi gapie, chcą­cy zo­ba­czyć miej­sce nie­od­le­głej ka­ta­stro­fy.

W do­mach tu­byl­ców temat ko­le­jo­we­go zda­rze­nia, a w szcze­gól­no­ści tra­gicz­nej śmier­ci ma­szy­ni­sty i jego po­moc­ni­ka, prze­wi­jał się co i rusz po­mię­dzy zwy­cza­jo­wy­mi roz­mo­wa­mi. Adam na przy­kład do­wie­dział się od ojca, że śled­czy nie po­tra­fią usta­lić przy­czy­n wy­pad­ku, ale już Grze­siek twier­dził, że jego matka sły­sza­ła, kiedy była z wi­zy­tą u Gor­go­niów, jak jeden z in­ży­nie­rów mówił o błę­dzie ludz­kim. Paweł z kolei skądś miał re­we­la­cje, że winny był feler lo­ko­mo­ty­wy.

W tym cza­sie i jesz­cze kilka dni póź­niej chłop­cy po­po­łu­dnia spę­dza­li znów nad sta­wem i żywo dys­ku­to­wa­li o po­nie­dział­ko­wych zda­rze­niach. Adam wy­su­nął przy­pusz­cze­nie, że to ko­li­zja ich dre­zy­ny z lo­ko­mo­ty­wą mogła do­pro­wa­dzić do wy­pad­ku, ale Grze­gorz szyb­ko zru­gał go za ga­da­nie głu­pot, bo jak to niby mała dre­zyn­ka mogła uszko­dzić ta­kie­go sta­lo­we­go ko­lo­sa? I po­mi­mo uzy­ska­ne­go po burz­li­wej dys­ku­sji kon­sen­su­su, że ich wy­głup nie miał nic wspól­ne­go z ka­ta­stro­fą, to gdzieś w środ­ku każ­de­go z nich po­zo­sta­ła tląca się ledwo obawa.

Do­pie­ro ty­dzień po tra­gicz­nych zda­rze­niach, kiedy życie w Wie­rach wró­ci­ło do nor­mal­no­ści, a po­cią­gi znów cią­gnę­ły skła­dy po od­da­nym na po­wrót do użyt­ku torze, chłopcy uzna­li, że zaj­rze­nie do bazy nie wiąże się już z żad­nym ry­zy­kiem. Pod­je­cha­li pod sta­cję, lecz przez jakiś czas nie scho­dzi­li z ro­we­rów, jakby się oba­wia­li, że zza któ­re­goś z bu­dyn­ków wy­sko­czy nagle osza­la­ły so­ki­sta i wrzesz­cząc wnie­bo­gło­sy za­cznie ich gonić. W końcu Grze­siek zde­cy­do­wał, że pój­dzie sam na zwia­dy, a Paweł z Ada­mem będą cze­kać w po­go­to­wiu.

Kiedy mi­nu­tę póź­niej Grze­gorz wró­cił do przy­ja­ciół, jego wyraz twa­rzy był jakiś nie­swój, brwi miał ścią­gnię­te, czoło zmarsz­czo­ne, a w cho­dzie znać było dziw­ną ner­wo­wość.

– Wszyst­ko wy­glą­da nor­mal­nie, ma­skow­ni­cy nikt nie ru­szał, ale… To ga­da­li­ście, że nie szu­ka­li­ście na­szej dre­zy­ny?

– Nie, a co? – od­po­wie­dział Adam py­ta­niem.

– No, kurde, bo ona stoi przed dwor­cem.

– Co ty pier­ni­czysz, Arab? – Żach­nął się Paweł, ze­sko­czył z ro­we­ru i szyb­kim kro­kiem skie­ro­wał się za bu­dy­nek sta­cji. – To jest nie­moż­li­we, muszę zo­ba­czyć.

– W jajco nas ro­bisz, co? – Adam spoj­rzał po­dejrz­li­wie na przy­ja­cie­la.

– Sam idź zo­bacz, jak mi nie wie­rzysz.

Choć wy­da­wa­ło się to nie­moż­li­we, to wszyst­ko wska­zy­wa­ło, że na ślepym torze stoi ich dre­zy­na – ta sama, którą po­je­cha­li fe­ler­ne­go dnia w stro­nę Żwir­ko­wa. Po­jazd wy­glą­dał na nie­na­ru­szo­ny, nie znać było na nim żad­nych no­wych uszko­dzeń, zu­peł­nie jakby stał przez cały ten czas tutaj i nigdy do żad­nej ko­li­zji z po­cią­giem nie do­szło.

– A może to nie nasza, tylko po­dob­na? – wy­ra­ził wąt­pli­wość Paweł.

– Nasza. Na bank. – Adam po­krę­cił głową, przy­glą­da­jąc się bla­sze plat­for­my. – Patrz, tutaj gwoź­dziem wy­dra­pa­łem w rdzy: AGP.

– A co to AGP? – za­fra­po­wał się Paweł.

– Nasze ini­cja­ły, dur­niu – za­śmiał się Grze­siek i dał Paw­ło­wi przy­ja­ciel­skie­go kuk­sań­ca.

– Zo­staw­my to i spa­da­my, dobra?

– Znowu tchó­rzysz, Adam? Jak już tutaj stoi, to się prze­je­dzie­my, nie? – Grze­gorz spoj­rzał na Pawła, szu­ka­jąc apro­ba­ty.

– W sumie raz nie za­szko­dzi, do końca toru i z po­wro­tem…

Ada­mo­wi ten po­mysł nie przy­padł do gustu, lecz nie chciał wyjść na cy­ko­ra, a poza tym za­le­ża­ło mu na ich przy­jaź­ni, jak na ni­czym innym – w końcu we trój­kę trzy­ma­li się razem od pierw­szej klasy, na prze­kór róż­ni­com w cha­rak­te­rach. Osta­tecz­nie uznał więc rację przy­ja­ciół, że jedna prze­jażdż­ka, w do­dat­ku śle­pym torem, nie może przy­nieść ni­cze­go złego.

 

 

***

 

Dre­zy­na z trój­ką pa­sa­że­rów to­czy­ła się nie­mra­wo ku skra­jo­wi lasu.

Kom­pa­ni tym razem ­pchnę­li po­jazd rę­ka­mi, a potem wsko­czy­li na niego, kiedy już na­brał jako ta­kiej pręd­ko­ści.

– Ej, prze­cież nie mamy pa­ty­ków, no to jak wy­ha­mu­je­my przed koń­cem torów? – za­cie­ka­wił się sto­ją­cy na środ­ku plat­for­my Paweł.

– Zanim bę­dzie ko­niec, to się sama wy­ha­mu­je – od­parł Grze­gorz i zro­bił ja­skół­kę, na­śla­du­jąc su­per­bo­ha­ter­ski lot, rodem z ame­ry­kań­skich ko­mik­sów.

Adam sie­dział z przo­du w kucki i wpa­try­wał się w mi­ja­ne pod­kła­dy ko­le­jo­we. Coś go za­nie­po­ko­iło i dał temu wyraz, py­ta­jąc kom­pa­nów:

– Nie wy­da­je wam się, że za­miast zwal­niać, je­dzie­my coraz szyb­ciej?

Grze­siek chciał się ode­zwać i po­now­nie zru­gać przy­ja­cie­la za ga­da­nie głu­pot, ale zdał sobie spra­wę, że rze­czy­wi­ście dre­zy­na przy­spie­sza.

– Co za licho? – wy­sa­pał zdez­o­rien­to­wa­ny Paweł.

– Jak do­je­dzie­my do końca toru i nas wy­wa­li, to je­ste­śmy trupy! – wy­darł się spa­ni­ko­wa­ny Adam. – Ska­cze­my!

– Cze­kaj! – Grze­gorz zła­pał ko­le­gę za rękaw. – Jak nie wy­ha­mu­je, to przed koń­cem wy­sko­czy­my, na po­lan­ce, a nie w krza­ki!

Adam po­słu­chał.

Roz­pę­dzo­na dre­zy­na mknę­ła już po­śród drzew, a trój­ka wy­stra­szo­nych pod­rost­ków z mię­śnia­mi na­pię­ty­mi, go­to­wy­mi do skoku, wpa­try­wa­ła się we wcią­ga­ną pod plat­for­mę wstę­gę toru. Szyny śle­pej linii koń­czy­ły swój bieg kil­ka­dzie­siąt me­trów w głąb lasu, lada chwi­la po­win­ny się urwać, a dre­zy­na z hu­kiem wy­le­cieć na nie­wiel­ką, tra­wia­stą po­lan­kę po­śród świer­ków.

A jed­nak tor, za­miast się skoń­czyć, za­czął za­krę­cać ostrym łu­kiem, za któ­rym po­śród zie­lo­nej gę­stwi­ny ziała za­wie­szo­na w prze­strze­ni czar­na plama, zda­ją­ca się ema­no­wać mro­kiem na wszyst­ko wokół.

Z ocza­mi za­szklo­ny­mi od łez, zdrę­twia­ły­mi ze stra­chu człon­ka­mi i usta­mi, które nie mogły krzy­czeć, bo­wiem pęd wci­skał słowa na po­wrót do gar­dła, a potem sam się w nie wdzie­rał, dusił nad­mia­rem po­wie­trza, chłopcy wraz z dre­zy­ną zo­sta­li po­łknię­ci przez pasz­czę oso­bli­we­go tu­ne­lu.

I jak szyb­ko w nią wpa­dli, tak szyb­ko z niej wy­pa­dli.

Lecz po dru­giej stro­nie nie było lasu, drzew, po­la­nek, nie było łąk ani gór, wiej­skie­go, ni miej­skie­go kra­jo­bra­zu. Tylko mgła. Biel ota­cza­ła dre­zy­nę, nie po­zwa­la­ła doj­rzeć ni­cze­go, od­da­lo­ne­go wię­cej niż o kilka me­trów od toru. Lecz w tym wa­po­rze dało się sły­szeć dźwię­ki, pierw liche, nie­mra­we, ja­kieś stuk­nię­cia i kle­ko­ty, po­sa­py­wa­nia i świ­sty.

Wtem opar po­czął się prze­rze­dzać, a dźwię­ki na­ro­sły. Z mgły po obu stro­nach linii wy­ło­ni­ły się zło­wiesz­cze, po­dłuż­ne syl­wet­ki, po­ru­sza­ją­ce się wolno, peł­zną­ce, zgrzyt za zgrzy­tem zbli­ża­ją­ce się ku torom.

Chłopcy mogli teraz do­strzec, że dre­zy­na pędzi po szczy­cie na­sy­pu, u stóp któ­re­go za­le­ga szary po­piół, a w nim, jak ro­ba­ki nu­rza­ją­ce się w pyle po­go­rze­li­ska, po­ru­sza­ją się sta­lo­we ciel­ska lo­ko­mo­tyw wszel­kich kształ­tów, roz­mia­rów i prze­zna­czeń. Pa­ro­we, spa­li­no­we, elek­trycz­ne, po­cią­gi metra i tram­wa­je. Szy­no­we po­jaz­dy, wszyst­kie po­rdze­wia­łe, znisz­czo­ne, z ro­ze­rwa­ny­mi brzu­cha­mi ko­tłów, zgnie­cio­ny­mi sta­no­wi­ska­mi mo­tor­ni­czych, zde­kom­ple­to­wa­ne, nad­pa­lo­ne – każdy jeden sy­czał na chło­pa­ków, szar­pał ku nim ogrom­nym ciel­skiem, gwiz­dał i trzesz­czał zło­wro­go.

Prze­ra­że­ni pa­sa­że­ro­wie dre­zy­ny ku­li­li się na środ­ku plat­for­my i bez słowa wle­pia­li wzrok w upior­ny kra­jo­braz, rę­ko­ma za­ty­ka­li uszy przed czy­nio­nym wokół har­mi­drem. I nagle ponad nie­zno­śny hałas wybił się czy­sty dźwięk klak­so­nu, uci­sza­jąc wszyst­ko inne. Przyjaciele spoj­rze­li przed sie­bie, na nitki szyn zni­ka­ją­ce w od­da­li.

W ich stro­nę pę­dzi­ła lo­ko­mo­ty­wa, zbli­ża­ła się nie­ubła­ga­nie. Po­tłu­czo­ne kwia­ty lamp elek­trycz­nych ły­ska­ły zło­wro­go spo­nad wy­gię­tych ku górze dy­sz­li sprzę­gu, dwie po­ma­rań­czo­we strzał­ki jak zastygłe w gniewie zmarszcz­ki prze­ci­na­ły czoło po­cią­gu, spo­mię­dzy kół i z kra­tow­nic ko­mo­ry sil­ni­ka strze­la­ły na boki pió­ro­pu­sze wody.

Grze­gorz bez słowa zesko­czył z dre­zy­ny, nie wi­dząc innej szan­sy na ra­tu­nek. Zaraz za nim dał susa Paweł.

Adam wi­dział jak jeden, a potem drugi, spa­da­ją w pył, zni­ka­ją w nim, pod jego po­wierzch­nią, po sobie po­zo­sta­wia­jąc tylko uno­szą­cy się w mlecznym po­wie­trzu tuman wi­ru­ją­cych dro­bin. Jemu za­bra­kło od­wa­gi i dalej pę­dził na­przód, był coraz bli­żej lo­ko­mo­ty­wy. Tak bli­sko, że mógł doj­rzeć uskrzy­dlo­ny em­ble­mat za­mon­to­wa­ny na gór­nej kra­wę­dzi przed­niej osło­ny. Tak bli­sko, że mógł prze­czy­tać wid­nie­ją­cą na nim nazwę pro­du­cen­ta. Tak bli­sko…

 

***

 

Adama ocu­cił za­pach na­grza­nej stali i na­pusz­czo­ne­go ole­jem kre­ozy­to­wym drew­na.

Otwo­rzył oczy i pod­niósł się na łok­ciach. Leżał po­mię­dzy szy­na­mi, jesz­cze przed mo­men­tem jego głowa spo­czy­wa­ła na chro­po­wa­tym pod­kła­dzie ko­le­jo­wym. Ro­zej­rzał się wokół.

Po jego pra­wej stra­szył w wie­czor­nym pół­mro­ku bu­dy­nek sta­re­go dwor­ca, po lewej cią­gnę­ła się druga wstę­ga torów.

– Chło­pa­ki! – Ze­rwał się na nogi. – Arab!? Paweł!?

W nik­ną­cym świe­tle sierp­nio­we­go wie­czo­ru tylko świersz­cze cy­ka­ły w przy­droż­nych krza­kach, z od­da­li niósł się krzyk ja­kie­goś ptaka, w rowie po dru­giej stro­nie toru za­re­cho­ta­ła żaba.

Z każdą, upły­wa­ją­cą se­kun­dą coraz bar­dziej nie­spo­koj­ny o los przy­ja­ciół Adam, po dra­bin­ce do­stał się do wnę­trza dwor­ca, ale Pawła ani Grześ­ka nie zna­lazł. Za to w krza­kach śnie­gu­licz­ki wciąż le­ża­ły ich ro­we­ry.

Krą­żył jesz­cze przez go­dzi­nę po pu­stym pe­ro­nie, wokół bu­dyn­ku sta­cji, za­pu­ścił się nawet na skraj lasu i przez cały czas na­wo­ły­wał kom­pa­nów. A kiedy reszt­ki bla­sku za­czę­ły ustę­po­wać nad­cho­dzą­cej nocy, wsiadł wresz­cie na rower i przed sa­mot­nym po­wro­tem do domu krzyk­nął po raz ostat­ni imio­na przy­ja­ciół, w na­dziei że ci wyjdą zza dwor­ca lub z krza­ków, znu­dze­ni głu­pim fi­glem – z pew­no­ścią byłby wów­czas zły, ale po­czuł­by rów­nież ulgę.

– Paweł! Arab!

Nikt nie wy­szedł z krza­ków, nie od­krzyk­nął ni­cze­go w od­po­wie­dzi, nikt się nie za­śmiał. Adam siąk­nął nosem i już miał od­jeż­dżać, kiedy spo­strzegł wy­ła­nia­ją­cą się zza bu­dyn­ku dwor­ca dre­zy­nę. Po­zba­wio­na pa­sa­że­rów i na­pę­du plat­for­ma prze­to­czy­ła się jesz­cze ka­wa­łek po śle­pym torze, po czym nagle sta­nę­ła.

To była ich dre­zy­na, a prze­cież nie mogło jej tu być. Na pewno jej nie było, kiedy Adam ock­nął się po­środ­ku toru, a teraz stała tam, jak gdyby cze­ka­ła na coś. Albo na kogoś. Jakby cze­ka­ła na niego.

Adam od­wró­cił się i spło­szo­ny po­gnał do domu, nie oglą­da­jąc się wstecz.

Na­stęp­ne­go dnia we wsi po­now­nie zja­wi­ła się po­li­cja. Byli u Adama, py­ta­li jego ro­dzi­ców, a póź­niej i jego o za­gi­nio­nych chłop­ców. Bał się, że jeśli opo­wie wszyst­ko tak, jak pa­mię­ta, to uzna­ją go za obłą­ka­ne­go i wyślą do domu wa­ria­tów, na za­mknię­ty od­dział szpi­tal­ny. Albo nawet go­rzej, bo obar­czą od­po­wie­dzial­no­ścią za znik­nię­cie przy­ja­ciół i skażą na kilka lat po­praw­cza­ka. Na­kła­mał więc, że tego dnia był wraz z kom­pa­na­mi nad sta­wem. Grali w berka, ska­ka­li do wody, a potem, około dwu­dzie­stej, roz­je­cha­li się do domów i tyle ich wi­dział.

Tego sa­me­go dnia wie­czo­rem całe Wiery hu­cza­ły o znik­nię­ciu dwój­ki pod­rost­ków, a kiedy trzy dni póź­niej od­na­le­zio­no w po­bli­żu sta­re­go dwor­ca ich ukry­te w krza­kach ro­we­ry, spe­ku­la­cje co do losu za­gi­nio­nych wy­bu­chły ze zdwo­jo­ną siłą. I znów do wsi zje­cha­li wszę­do­byl­scy dzien­ni­ka­rze, za­cze­pia­jąc miej­sco­wych i roz­py­tu­jąc o wszyst­ko, przy­by­ło nawet woj­sko, które prze­cze­sa­ło cał­kiem sporą połać oko­licz­nych lasów, lecz ni­cze­go nie zna­la­zło.

Po ty­go­dniu za­in­te­re­so­wa­nie me­diów spa­dło, żoł­nie­rze wró­ci­li do jed­nost­ki, po­li­cja pro­wa­dzi­ła dal­sze śledz­two, lecz już o wiele mniej­szym na­kła­dem ludzi oraz środ­ków, zaś tu­byl­cy po­czu­li prze­syt nie­wy­ja­śnio­ną wciąż spra­wą i wró­ci­li do nor­mal­ne­go życia, tylko głowy spusz­cza­jąc, lub mam­ro­cząc wy­ra­zy współ­czu­cia, kiedy mi­ja­li na ulicy Ma­mo­niów lub Jam­ro­zów, któ­rych sy­no­wie prze­pa­dli.

 

***

 

Resz­tę wa­ka­cji Adam spę­dził w domu. W świe­tle ostat­nich wy­da­rzeń jego ro­dzi­ce uzna­li, że wy­pusz­cza­nie dziec­ka sa­mo­pas stało się zbyt nie­bez­piecz­ne. Zresz­tą nie oni jedni pod­ję­li taką de­cy­zję i przez po­zo­sta­łą część lata rzad­ko kiedy można było doj­rzeć na ulicy we Wie­rach dziec­ko, nie bę­dą­ce pod opie­ką do­ro­słe­go.

Adam nie zgła­szał o to pre­ten­sji. Pawła i Grześ­ka już nie było, więc i tak nie miał się z kim bawić, a wy­da­rze­nia tam­te­go dnia każ­dej nocy wra­ca­ły do niego w kosz­ma­rach. Wi­dział je przed oczy­ma i zda­wał sobie spra­wę, że to co spo­tka­ło jego kompanów, było karą. To przez nich śmierć po­nie­śli mo­tor­ni­czy i jego po­moc­nik. To oni swoim wy­głu­pem za­bi­li po­ciąg, a potem, miast oka­zać skru­chę i za­prze­stać nie­bez­piecz­nych zabaw, wsie­dli po­now­nie na dre­zy­nę, kiedy tylko nada­rzy­ła się ku temu oka­zja.

Kiedy lato do­bie­gło końca i za­czął się nowy rok szkol­ny, Adam jesz­cze przez jakiś czas zer­kał na puste miej­sca przy kla­so­wych ław­kach. Jed­nak z bie­giem dni i mie­się­cy, gdy kosz­ma­ry bla­dły, a nie­chcia­ne wspo­mnie­nia spy­cha­ne były coraz głę­biej ku mro­kom nie­pa­mię­ci, wra­cał do niego spo­kój.

Zro­zu­miał, że tam, we mgle za tu­ne­lem na końcu śle­pe­go toru, na cmen­ta­rzy­sku lo­ko­mo­tyw, oka­za­no mu łaskę, któ­rej Grze­gorz i Paweł sami się po­zba­wi­li, ska­cząc w pył u stóp na­sy­pu. Jednak od tam­tej pory począł jak ognia uni­kać dwor­ców, sta­cji, pe­ro­nów i po­cią­gów, zaś na prze­jaz­dach ko­le­jo­wych za­wsze że­gnał się zna­kiem krzy­ża. A w let­nie, wil­got­ne wie­czo­ry, kiedy mgli­sty opar za­snu­wał oko­licz­ne łąki, jesz­cze przez wiele lat wi­dy­wał w nim wid­mo­wą nitkę toru, na któ­re­go końcu ma­ja­czy­ły dwie nie­wy­raź­ne syl­wet­ki. Ma­cha­ły do niego roz­pacz­li­wie.

Adam od­wra­cał wtedy wzrok i za­my­kał oczy.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)

Podobało mi się.

Trochę pachnie Kingiem. Może ze względu na chłopców-bohaterów tak częstych u niego.

Jak na opowiadanie, to moim zdaniem, za długa rozbiegówka – gdyby to był wstęp do powieści, to udany, ale tutaj cały czas czekałem, aż się w końcu coś zacznie i już zacząłem się trochę nudzić. Druga połowa mnie nie zawiodła, bo “straszne” wydarzenia fajne i końcówka też.

Trochę razili mnie staropolscy “kamraci” – gdyby to była żartobliwa nazwa ich drużyny, to by mi pasowało. A tak niespecjalnie. Podobnie “w rzyci mam”. Nie słyszałem, by ktokolwiek tak teraz mówił w realnym świecie.

Nie ma tu jakiegoś błędu? “częściowo zbutwiałego pidła” Pnia? Co to jest pidło? Pideł? Nie znam XD

Podsumowując – czepiam się, lecz tekst jako całość mi się podobał.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Hej.

 

Misiu, dziękuję za przeczytanie :)

 

Marcinie, rzeczywiście nieco Kingowe, ostatnio wpadam w taką manierę. Ta rozbiegówka jest celowo taka długa i miałem świadomość, że może męczyć, ale taki miałem pomysł na tekst i tak go napisałem, bo mi się ta rozwlekłość kojarzy z Grabińskim. Z tymi kamratami pomyślę, ale mnie oni tam pasują, a "mieć coś w rzyci" to zwycajne powiedzenie u mnie na górnym Śląsku, gdzie rzyć to normalne określenie dupy i słyszę je dość często, a kiedy byłem bajtel, na początku lat dziewięćdziesiątych (i opowiadanie jest w tamtych latach osadzone), było jeszcze bardziej powszechne. 

Pidło to inna, możliwe, ze specyficzna dla mojego regionu, nazwa budowli hydrotechnicznej, której powszechniejsza nazwa to "mnich".

Dziękuję Ci bardzo za odwiedziny i podzielenie się opinią.

 

Pozdrawiam serdecznie 

Q

Known some call is air am

Outta Sewer – googlałem sobie wcześniej to “pidło” i właśnie wychodził mi “mnich”. Myślę “ki diabeł”, bo rzadko spotykam się ze słowami, których znaczenia nie znam – więc dzięki.

Z tą rzycią, jeśli to koloryt Śląska, to co innego Cofam zarzut ;) [Sam stosuję “rzyć” w tekstach fantasy, ale to wiadomo, że stylizacja]

Jeśli taka rozbiegówka, to świadomy zabieg, to ok – po prostu kwestia gustu. A maniera wzięta trochę z Kinga akurat mi mocno odpowiada. Podkreślam – gdyby to był wstęp do powieści, to w ogóle bym nie marudził, bo czyta się płynnie.

Pozdrowienia.

 

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Cześć, 404!

 

Na początku walnąłeś językową popisówkę, ale w purpurę nie poszedłeś. Spodobało mi się to – wycelowałeś tym właśnie w takie wspomnienia dziecięcych lat, gdzie trawa była zieleńsza, a światło jaśniejsze.

Z drugiej strony, zanim zaczęło się dziać coś, co było rzeczywiście niebezpieczne i zwiastujące nieszczęście, minęła połowa tekstu. Trochę się rozwlekło.

Sama groza, oprócz wypadku z drezyną dzieje się wobec tego szybko, pospiesznie wręcz. Natomiast zarysowane jest to obrazowo i ciekawie.

Końcówka spokojnie wychodzi z tekstu – inaczej, niż w większości konkursowych tekstów. Powiedziałbym, że pasuje bardziej do obyczajówki. Mam trochę niedosyt, że po tak żmudnym budowaniu tekstu, w jednym strzale rozprawiasz się z dwoma bohaterami, a później mamy już tylko stopniowe obniżanie napięcia. Z drugiej strony tekst ma w sobie sporo obyczajowości – traktuje głównie o relacjach między przyjaciółmi, tym co razem przeżywają. Zatem jest to coś, czego nie traktowałbym, jako zarzutu.

Całość podoba mi się, czytało się bardzo przyjemnie.

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

 

EDIT:

i Pawła, z powodu śniadej cery i gęstych, czarnych loków nazywanego Arabem

– Kurde, Arab, ty to jesteś genialny! – zachwycił się Paweł, zapałką odpalając papieros Grześka. – Dobra, to wyjaramy i jazda!

To kto jest w końcu “Arabem”?

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, ciekawy pomysł na cmentarzysko pociągów. Końcówka tak z dreszczykiem. Zgadzam się, że trochę Kingowskie, ale dla mnie w tym negatywnym znaczeniu. Bo opowiadanie jest strasznie rozciągnięte, tak jak to King lubi robić w powieściach. Opowiadanie jest fajnie napisane więc przyjemnie czytało się opisy dworca, oraz kolejne dni gdy AGP zbliżają się do tragedii. Ale w moim odczuciu było tego trochę za dużo, jak na to ile właściwie się wydarzyło:). Klikam, powodzenia w konkursie i pozdrawiam :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej!

 

Masz sporo długich akapitów. Jak rozumiem to stylizacja na Grabińskiego (co też zauważyć można w tym jak budujesz niektóre zdania) ale rzuciło mi się w oczy. Ja bym skrócił i uwspółcześnił :)

Faktycznie czuć klimat Kinga. Długi wstęp obyczajowy a potem zaczynają się powoli dziać dziwne rzeczy. Podobał mi się moment jak spowodowali wypadek. Nagle podniósł stawkę opowiadania. Potem też rzeczy dzieją się we właściwym tempie. Dobre zakończenie.

Mam drobne pytanie. Czy trzech chłopaków byłoby w stanie unieść drezynę i wrzucić je na tory? Internet mówi o kilkuset kilo, choć nie robiłem jakiegoś dużego researchu. Może warto wspomnieć że drezyna była zaskakująco lekka? W końcu ma w sobie kilka wyjątkowych elementów to może mieć i ten.

 

– W rzyci mam Gorgonia, jego karpie, karasie i inne wodne stwory! – zapewnił Paweł buńczucznie. – Wody też już mam po dziurki w nosie.

– No, w sumie… – zgodził się Paweł.

Nic dziwnego że Paweł się sam ze sobą zgodził :P

 

Podobało mi się, więc pozdrawiam i klikam!

Dzięki wielkie za przeczytanie i komentarze, odniosę się do nich bardziej szczegółowo, kiedy będę miał dostęp do sensownego internetu, bo aktualnie jestem na wyjeździe nad jeziorem. 

Odpowiem teraz tylko na pytanie Edwarda o ciężar drezyny. To nie była drezyna, ale tak ją nazwaliśmy z braku lepszego pomysłu. To był raczej kwadratowy kawał grubej blachy z dospawanymi z jednej strony kołami, przystosowanymi do poruszania się po torach. Znaleźliśmy ją kiedyś za starym dworcem, pod sterta jakichś śmieci i w czwórkę (tak, rzeczywiście było nas o jednego więcej niż w opowiadaniu) dotachaliśmy ją do ślepego toru. Więc aż tak ciężkie to nie było, bo mieliśmy po jakieś dwanaście lat.

Known some call is air am

Stylizacja z pewnością udana, ale sam początek był dla mnie dość ciężkostrawny – długie na pół akapitu zdanie jako pierwsze może działać odstraszająco. Potem jest już lepiej, aż w końcu opowiadanie zaczyna naprawdę wciągać. Czuć klimat radosnych wakacji, podsycony jednak subtelnym, lecz wyraźnym niepokojem. Bardzo mi się podobały nazwy miejscowości. Końcówka powoduje dreszcze, podobnie jak wizja mglistego cmentarza dla pociągów, opisana tak, że doskonale sobie mogłam wyobrazić te ciemne, poruszające się jak robaki lokomotywy. Lektura była wciągająca i rozrywkowa, więc klikam!

Cześć, Outta Sewer!

 

Udana stylizacja na Grabińskiego, tudzież inne opowiadania z tamtych czasów. Chociaż rzeczywiście te nieco przydługie, rozbudowane zdania ciężko było ogarnąć. Zastosowałem podobną stylistykę w swoim opowiadaniu, aczkolwiek ostatecznie poskracałem zdania, gdyż zdawałem sobie sprawę z tego, że współczesnemu czytelnikowi nie jest łatwo przez to przebrnąć.

Tekst niczym starodawne pociągi “rozpędza się” bardzo powoli, a właściwie to fabułę można podzielić na dwie części. Pierwsza to wyraźna charakteryzacja głównych bohaterów, wiążących ich relacji, rozbudowane opisy miejsca akcji. W drugiej zaczyna się właściwa groza, aż do finałowego zakończenia. Tak, jak wspomnieli komentujący, coś na styl Kinga lub innych, anglojęzycznych pisarzy. 

Językowo i fabularnie nie ma się do czego przyczepić, czytało się z zainteresowaniem. Delikatnie przeszkadzała mi tylko pewna przewidywalność fabuły, jakoś szybko można było zorientować się, iż z tą drezyną wyjdzie jakaś draka, że pozbawieni wyobraźni koledzy Adama poniosą konsekwencje swojej bezmyślności. 

Opowiadanie o dość regularnym, jakby standardowo punkt po punkcie budowanym napięciu, wywołujące lekki dreszczyk emocji. Jury oceni najlepiej.

 

Powodzenia w konkursie i pozdrawiam!

 

 

Dopisuję się do zarzutów, że wstęp przydługi. Niektóre opisy też wydały mi się przesadzone. Poza tym historia fajna. Oparta na autopsji, powiadasz? ;-)

Lubię takie “sprawiedliwe” zakończenia. Winni ukarani, pozostali żyją długo i szczęśliwie.

Wracając do domu, uszu chłopaków doszedł z oddali jazgotliwy dźwięk syren,

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że to dźwięk wracał do domu.

Babska logika rządzi!

Wszystko mi się tutaj podobało – i nieśpieszny początek, jakże typowy dla czasu letnich wakacji, obejmujący opisy otoczenia i zabaw chłopców nad jeziorem.

Jasne było, że stary dworzec stał się dla przyjaciół nie lada atrakcją, ale też rozumiem, że znacznie większą okazała się możliwość odbycia przejażdżki drezyną. Późniejsze wypadki były już tylko konsekwencją potrzeby urozmaicenia pomysłów na spędzanie wolnego czasu, a że doprowadziło to do dramatu, że o niewytłumaczalnych zjawiskach nie wspomnę, moim zdaniem, podniosło jeszcze walory opowiadania.

I mnie nie pasował nadmiar kamratów, wolałabym abyś nazywał ich raczej kolegami lub kumplami.

 

z roz­bu­ja­nych lin za­wią­za­nych o grube ko­na­ry drzew… → Raczej: …z roz­bu­ja­nych lin za­wią­za­nych na konarach drzew

O coś można coś zaczepić, nie zawiązać. Konary są grube z definicji.

 

i wewte, w po­bli­że dwor­ca. → …i we w te, w po­bli­że dwor­ca.

 

zro­zu­miał, że jego na­dzie­je były płon­ny­mi… → …zro­zu­miał, że jego na­dzie­je były płon­ne

 

Wra­ca­jąc do domu, uszu chło­pa­ków do­szedł z od­da­li ja­zgo­tli­wy dźwięk syren… → Czy dobrze rozumiem, że dźwięk syren dotarł do uszu, kiedy wracał do domu?

A może: Wracając do domu, chło­pa­ki już z od­da­li usłyszeli ja­zgo­tli­wy dźwięk syren

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wciąż mając w pamięci Twoje bardzo przecież dobre opowiadanie o zębach, nie spodziewałam się, że to zdoła wywrzeć na mnie jeszcze lepsze wrażenie. Ale stało się, przepadłam przy tej letniej opowieści, bardzo kingowskiej, znowu, w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Uwielbiam takie zgraje dzieciaków, co czynią rzeczy bezpieczne inaczej, te pierwsze zabawy w dorosłość, takie jak kurzenie fajek w zaciszu stworzonej bazy. Aż mnie wspomnienia dopadły, kiedy to siedziało się z własną zgrają w lasku i szukało śladów dzikiej zwierzyny – takie to u mnie były rozrywki. ;-)

Podoba mi się uchwycona beztroska, ten klimat absolutnego, pardon, zadupia w stanie Maine. No i wreszcie groza – subtelna, niespieszna, a zarazem nieubłagana. Musiało to się skończyć źle, oczywiście, że musiało, ale mimo wszystko z każdym akapitem starałam się złapać jeszcze coś z tych cudownych, leniwych wakacji.

Wiesz, przy niektórych działach Kinga, miałam pewien niedosyt przy zakończeniu. Tutaj tego nie ma. Owszem, nie dzieje się nic spektakularnego, ale domknięcie, na które się zdecydowałeś, tylko podkreśla efekt wow.

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

No to wreszcie znalazłem moment, żeby poodpisywać :)

 

@Marcinie_Maksymilianie

 

Po prawdzie tego kolorytu chciałem więcej na początku wrzucić, nawet zastanawiałem się przez moment, czy nie poprowadzić dialogów hybrydą śląskiego i polskiego, której używa się w moich stronach na co dzień. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu, żeby czytelników nie męczyć słowniczkiem, który byłby wówczas niezbędny. Pozowliłem zachować sobie tylko jego odrobinkę.

 

@Krokusie

 

No tak, trochę mi się toto rozwlekło. Kiedy zasiadałem do pisania, celowałem w jakieś 18 do 22 tysięcy znaków. Kiedy jednak zacząłem pisać; kiedy uznałem, że zrobię to tak, jak sam odczuwam prozę Grabińskiego, i wpadłem w odpowiednią manierę, wtedy zrozumiałem, że tekst wyjdzie dłuższy i będzie dość ciężkostrawny w swojej formie. Te długie zdania, opisy, to wszystko co spowalnia akcję, zostało zastosowane świadomie, więc w pełni rozumiem Twój – jak i kilku innych czytelników – zarzut :)

Sama groza, oprócz wypadku z drezyną dzieje się wobec tego szybko, pospiesznie wręcz.

Dobre spostrzeżenie. Grabiński miewa dość gęsty klimat w niektórych opowiadaniach, tutaj tego nie ma, bo to nie pasuje do opowiadanej historii, do tego leniwego lata na wsi w połowie lat dziewięćdziesiątych. Grozę postanowiłem więc ukazać szybko, zintensyfikować ją na przestrzeni jednego, góra dwóch ustępów gdzieś pod koniec i tyle. 

 

Z drugiej strony tekst ma w sobie sporo obyczajowości – traktuje głównie o relacjach między przyjaciółmi, tym co razem przeżywają. Zatem jest to coś, czego nie traktowałbym, jako zarzutu.

Całość podoba mi się, czytało się bardzo przyjemnie.

Tak, masz rację, że jest w tym sporo obyczajówki. Jak wspominam w przedmowie, są tutaj pewne rzeczy, które naprawde się wydarzyły, więc był/jest ten tekst w jakimś stopniu sentymentalną podróżą do młodzieńczych wspomnień.

Babola z Arabem poprawiłem :)

 

@Bardzie

 

Ale w moim odczuciu było tego trochę za dużo, jak na to ile właściwie się wydarzyło:).

Jak piszę wyżej, do Krokusa, tego “za dużo” użyłem świadomie, z pełną premedytacją, będąc świadomym, że całość będzie trudniejsza w przebrnięciu. Ale, skoro przebrnąłeś, to chyba tak źle nie jest ;)

 

@Edwardzie

 

Ja bym skrócił i uwspółcześnił :)

To było rozważane przez całą, okrąglutką pikosekundę. Inaczej nie dałbym rady tego opowiedzieć pod ten konkurs, więc dlatego wygląda toto jak wygląda < ulubiona emotka Baila >

O drezynie/platformie pisałem Ci wcześniej, a pomieszanie postaci poprawiłem :)

 

@Sonato

 

Wiem, że ciężkostrawny, ale tak to sobie założyłem, podejmując ryzyko :)

 Bardzo mi się podobały nazwy miejscowości.

Cieszy mnie to bardzo, bo chciałem by były w duchu Grabińskiego i mam nadzieję, że to mi się udało.

 

@JPolsky

 

Zastosowałem podobną stylistykę w swoim opowiadaniu, aczkolwiek ostatecznie poskracałem zdania, gdyż zdawałem sobie sprawę z tego, że współczesnemu czytelnikowi nie jest łatwo przez to przebrnąć.

Świetnie Cię rozumiem. Ja postanowiłem jednak zaryzykować, idąc do końca w tę estetykę :) Zobaczymy czy słusznie ;)

 

Delikatnie przeszkadzała mi tylko pewna przewidywalność fabuły, jakoś szybko można było zorientować się, iż z tą drezyną wyjdzie jakaś draka, że pozbawieni wyobraźni koledzy Adama poniosą konsekwencje swojej bezmyślności. 

OK, przyjmuję krytykę. Spóbuję się jednak wytłumaczyć, dlaczego tak, a nie inaczej: Przydługi wstęp, zarysowujący postacie i otoczenie, prowadzi prosto do wydarzenia kluczowego, którym jest znalezienie drezyny. No, a skoro wszystko prowadzi do tego momentu, to gdy na scenę wjeżdża rekwizyt w postaci tejże drezyny, to jasnym jest, że pojawił się on nie na darmo. Potem mamy już dosyć szybko zdarzenie, które – jak to ładnie Edward ujął – podbija stawkę opowiadania, po nim wprowadzamy element grozy i fantastykę, a na koniec wyciszamy całość. Jest to – moim zdaniem – dość klasyczna konstrukcja, która od razu mówi czytelnikowi czego ma się spodziewać, ale chyba da się z niej jeszcze coś wycisnąć ;) Pomyśl o niej, jak o podróży pociągiem z punktu A do punktu B – wykupiłeś bilet, więc fakt, że zostaniesz dowieziony do punktu B nie jest żadnym zaskoczeniem, zresztą stacje pośrednie również, a cała przygoda w tym, co się dzieje pomiędzy przystankami, kogo spotkasz w przedziale, co zobaczysz, co usłyszysz, jak ta podróż minie ;)

 

@Finklo

 

Tak, częściowo oparta na autopsji :) Cieszę się, że zakończenie Ci się spodobało, bo to ono sprawiło mi najwięcej kłopotów – głowiłem się, czy zakończyć z przytupem, spuścić bombę, czy wyciszyć całość, pozwalając Adasiowi jakoś z tym żyć :)

Babol poprawię.

 

@Reg

 

Cieszy mnie wielce, że Tobie akurat spodobało się tempo opowiadania. Tak, to fakt, że niewiele się dzieje, że tempo jest powolne, ale w moim odczuciu to właśnie koreluje z tym, jak – przynajmniej z mojej perspektywy, wówczas trzynastolatka – wyglądało życie na wsi i letnie zabawy dzieciaków.

Kamratów pozmieniam na kolegów, skoro już nawet Ty protestujesz ;) Babole zostaną oczywiście poprawione.

 

@Rosso

 

Miło Cię widzieć pod kolejnym moim tekstem. Cieszy mnie, że przypadł Ci do gustu, ale ja sam żadnych efektów wow bym się w nim nie doszukiwał :)

Uwielbiam takie zgraje dzieciaków, co czynią rzeczy bezpieczne inaczej, te pierwsze zabawy w dorosłość, takie jak kurzenie fajek w zaciszu stworzonej bazy. Aż mnie wspomnienia dopadły, kiedy to siedziało się z własną zgrają w lasku i szukało śladów dzikiej zwierzyny – takie to u mnie były rozrywki. ;-)

Wiedziałem, że ten tekst może przypaść do gustu osobom, które mają podobne wspomnienia, wychowywały się w podobnych klimatach, w podobnym czasie, miały podobne zabawy. I – jak mniemam – Ty jesteś chyba taką osobą, a przynajmniej tyle wynika z Twojego komentarza :) Szkoda, że nie mogłaś pojawić się u Barda, bo było bardzo przyjemnie, w pięknych okolicznościach działkowej przyrody, pomimo tego, że w środku Chorzowa, ale jest plan na wrzesień i może wtedy się uda :)

 

w stanie Maine

Akurat nie w Maine, tylko na obrzeżach konurbacji Górnośląskiej. Na zadupiu w Maine to akurat mam inny tekst – wredna reklama mode on – Lamb Farm Road ;)

Jak pisałem wyżej Finkli, zakończenie tego tesktu było dla mnie wyjątkowo trudne, bo nie wiedziałem jak to zrobić, by pasowało do reszty. Ostatecznie zdecydowałem się na coś w rodzaju epilogu, który powoduje taki filmowy efekt powolnego zaciemniania obrazu. Fajnie, że Ci się podobało.

 

Dziękuję Wam wszystkim za przeczytanie i podzielnie się opiniami :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Outto, nie będę ukrywać, że Ślepy tor mnie uwiódł i nie opuszcza myśli. I nie tylko dlatego, że właśnie trwają wakacje, że jak żywe wróciły wspomnienia z dzieciństwa, bo do ożywienia przeszłości przyczyniły się niewątpliwie Twoje umiejętności pisarskie, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko udać się do nominowalni, co czynię z ogromną przyjemnością i nadzieją, że Loża również doceni opowiadanie. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobre opowiadanie.

Na pewno prym wiedzie język – sama przyjemność obcować z tak bogatą, potoczystą polszczyzną.

Opowieść zaciekawia, czuć też ten klimat dzieciństwa. Zakończenie satysfakcjonujące.

Największą słabością z pewnością jest początek. Co prawda opisy robią wrażenie, ale, nie bójmy się użyć tego słowa, zamulają tekst. Przydałoby się więcej Hitchcocka, a mniej Nad Niemnem ;)

Pomysł na wymiar do jakiegoś alternatywnego świata raczej wtórny, w pierwszej kolejności skojarzyło mi się z przywoływanym przez wiele osób Kingiem, a szczególnie Buickiem 8, choć u Ciebie jest ruch i to w jednym kierunku. Wizje ze świata za tunelem pięknie-upiorne :)

 

Pzdr, powodzenia w konkursie!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej!

 

@Reg

 

Cieszę się, że opowiadanie aż tak Ci się spodobało :)

 

@CountPrimagen

 

Co prawda opisy robią wrażenie, ale, nie bójmy się użyć tego słowa, zamulają tekst.

Yep. Wiem o tym i popełniłem ten tekst z pełną świadomością zamulastości :)

Dziękuję bardzo z miły komentarz!

 

@Anet

 

Cieszy mnie wielce Twoje pojawienie się tutaj i zostawienie po sobie zwyczajowego, niezbyt dużego, a jednak bardzo wyraźnego, śladu :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

W takim razie, Outto, cieszymy się oboje. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja mam niezbyt duże stopy, więc i ślady zostawiam niezbyt duże ;)))))

Przynoszę radość :)

Hej! 

Momentami były przydługie bloki tekstu, ale same opisy czytało się dobrze. ;) Gdzieś tam też coś tłumaczyłeś, a nie było to potrzebne, bo wynikało z fabuły, ale sam pomysł nieczynnego dworca to coś, na co czekałam. ;) Już tak zastanawiałam się, kiedy będzie opowiadanie, w którym zamiast rozpędzonego pociągu, dostaniemy opuszczony dworzec i proszę – oto ono. :) 

Z minusów to przydługi wstęp (zwłaszcza to sprzątanie) był tak zwyczajny, że mialam wrażenie, że czytam opowiadanie poza konkursem – owszem, o dworcu, ale nie grozy, a takie młodzieżowe. 

Wiesz, takie wolne tempo nie przeszkadzałoby mi, gdybym czytała o chłopakach zbierających znaczki, suszących motyle, mających takie spokojne, duszne hobby opisywane w detalach, w tym upalnym lecie pełnym czającej się grozy. Ale tutaj dostaliśmy chłopaków żywotnych, biegnących nad staw, szalejących na drezynie, no i to mi tak się gryzło.

 

Jako dziecko na wakacyjnym wyjeździe jednego dnia znaleźliśmy drezynę i było szaleństwo, po czasie zastanawiam się, czy nie ukradli jej jacyś smarkacze i nie porzucili po zabawie. Bo dziwne, że tak sobie stała. Z drugiej strony – był tam też niezabezpieczony most bez pomostu, po którym chodziło się jak po równoważni. 

 

Za to na plus przejażdżka do upiornego świata pociągów, zaświaty pociągów – tego nie czytałam, była to dla mnie świeżość i coś, co naprawdę rewelacyjnie wyszło.

Opisy masz zresztą jak zawsze urzekające. 

Szkoda, że sam fragment trwa tak krótko. Miałam lekkie skojarzenie z serialem „Dark”. ;) 

 

Pozdrawiam, 

Ananke

 

P. S. Wiem z komentarzy, że celowo zamulałeś akcję, no cóż, każdy ma jakiś pomysł na opowiadanie, na pewno trafi to do pewnego grona odbiorców, tak więc to po prostu jeszcze jedna opinia przeciw. :) Ale wiesz, nas na forum jest tu wycinek, być może 10 głosów na nie z 12 czytelników forum, byłoby 2 na nie, a 10 na tak poza forum. ;) Wszystko zależy od konkretnego czytelnika. ;) 

 

Hej!

 

Gdzieś tam też coś tłumaczyłeś, a nie było to potrzebne, bo wynikało z fabuły,

Jakieś konkrety, Ananke? :) Bo sam nie jestem chyba tego w stanie dojrzeć.

 

ale sam pomysł nieczynnego dworca to coś, na co czekałam. ;) Już tak zastanawiałam się, kiedy będzie opowiadanie, w którym zamiast rozpędzonego pociągu, dostaniemy opuszczony dworzec i proszę – oto ono. :) 

Silwuple :) Nie chciałem akcji w pociągu, bo podejrzewałem, że większość – jeśli nie wszystkie – opowiadań skupi się właśnie na podróży właśnie. W dodatku opisywany dworzec znam bardzo dobrze, bawiłem się tam jako dzieciak i uznałem za dobry pomysł wplecenie jakiejś części przygód z dzieciństwa do opowiadania.

 

Z minusów to przydługi wstęp (zwłaszcza to sprzątanie) był tak zwyczajny, że mialam wrażenie, że czytam opowiadanie poza konkursem – owszem, o dworcu, ale nie grozy, a takie młodzieżowe. 

Tak, zdaję sobie z tego sprawę, ale i Grabiński miał takie momenty, że skupiał się na opisie otoczenia, w którym dziać się będzie akcja (vide: Głucha przestrzeń). Sprzątania nie ma za wiele, ale za to jest sporo opisów wyglądu obiektu, więc pewnie o to Ci chodzi. Młodzieżowe? Chyba tak, ale bardziej w stylu Pana Samochodzika niż współczesnego YA.

 

Wiesz, takie wolne tempo nie przeszkadzałoby mi, gdybym czytała o chłopakach zbierających znaczki, suszących motyle, mających takie spokojne, duszne hobby opisywane w detalach, w tym upalnym lecie pełnym czającej się grozy. Ale tutaj dostaliśmy chłopaków żywotnych, biegnących nad staw, szalejących na drezynie, no i to mi tak się gryzło.

No i tutaj jest problem, taki tyci. Bo zbieranie znaczków nie wyklucza bycia żywotnym. Sam byłem dzieckiem, które dnie spędząło na boisku, nad stawami, na rowerach, na głupich zabawach, a kiedy dni były bardziej słotne, albo kumple gdzieś wyjeżdżali, przeglądałem klasery ze znaczkami, które zbierałem, czytałem książki, budowałem pojazdy kosmiczne z lego i robiłem inne, “nudne” rzeczy. Jakoś całe życie udaje mi się łączyć te dwa wilki we mnie – tego nudnego i wyliniałego z tym żywotnym i wrednym :)

 

Jako dziecko na wakacyjnym wyjeździe jednego dnia znaleźliśmy drezynę i było szaleństwo, po czasie zastanawiam się, czy nie ukradli jej jacyś smarkacze i nie porzucili po zabawie. Bo dziwne, że tak sobie stała.

No i widzisz! Mamy podobne wspomnienia, bo i my znaleźliśmy drezynę :) A innym razem podłączaliśmy się telefonem stacjonarnym do buski telefonicznej długim, poprowadzonym przez dach budynku, na którym była budka, kablem i przeszkadzaliśmy w rozmowach przypadkowych ludzi. Albo w nocy, gdy spaliśmy pod namiotami, właźiliśmy na okoliczne gospodarstwa i robiliśmy głupie rzeczy – raz udało nam się odpalić kombajn, bo ktoś zostawił kluczyki w stacyjce. Takie to były czasy i zabawy |:)

 

Miałam lekkie skojarzenie z serialem „Dark”. ;) 

Nie znam, więc inspiracji nie było z tego kierunku.

 

Dziękuję Ci bardzo za tak miły i rozbudowany komentarz :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Tekst z początku powolny, może nawet za mocno jak na mój gust. Jednak potem rozkręcasz akcję i czyta się zdecydowanie lepiej. Podobało mi się tło (cmentarz pociągów) jak i zakończenie wątków. Widać wprawę.

Język tak bardzo na plus. Naprawdę przyjemny.

Koncert fajerwerków na plus.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, NWM za wizytę, lekturę i komentarz. Cieszę się, że uważasz koncert fajerwerków za udany :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Zaczęło się jak w powieści dla trochę starszych dzieci. Rozwinęło się w opowieść dla młodzieży. Trochę grozy, trochę tajemnicy.

Zgrabnie napisane. Świetnie oddany klimat młodzieżowych zabaw i wakacji.

Jakieś konkrety, Ananke? :) Bo sam nie jestem chyba tego w stanie dojrzeć.

Ej, no ale żebym ja tak wszystko pamiętała. :D

 

Zerknę okiem, zaraz sobie przypomnę… O, np. tutaj:

– No właśnie! Adam, nie bądź cykor i wyłaź z wody! Bo pojedziemy bez ciebie.

Najmniejszy z chłopców był również najostrożniejszym i często przyjmował rolę głosu rozsądku, kiedy Grzesiek wpadał na któryś ze swoich niebezpiecznych pomysłów, jednak tym razem propozycja przyjaciela nie wydała mu się specjalnie nierozważna, więc po krótkim namyśle na nią przystał.

 

Grzesiek woła do Adama “nie bądź cykor”, a dalej, kiedy mamy akcję, Adam zauważa “kurde, wysoko”, dalej przy drezynie:

– Ale na ten boczny, co się kończy w lesie. – Adam już pomagał przyjacielowi, równie jak on podniecony możliwością przejażdżki, lecz rozsądny na tyle, by upewnić się, że Grzesiek nie będzie chciał wkolejać drezyny na wciąż używany tor.

Dalej:

– A może to na kiedy indziej zostawimy? – podsunął Adam.

Dalej:

Adam próbował nieśmiało protestować, lecz po kilku kąśliwych uwagach i wyzwaniu go od tchórzy niechętnie skapitulował.

No to wracam do odpowiedzi: naprawdę trzeba zaznaczać, że był ostrożny, skoro my to widzimy w tekście? Jeśli coś wynika z fabuły – nie widzę potrzebny informowania nas o tym, jeszcze zanim wyrobimy sobie zdanie o bohaterach.

No, o takie tam tłumaczenia mi chodziło. ;)

 

Tak, zdaję sobie z tego sprawę, ale i Grabiński miał takie momenty

Wiem, że miał, ale nie czytam teraz Grabińskiego, czytam Outtę. :D

 

Młodzieżowe? Chyba tak, ale bardziej w stylu Pana Samochodzika niż współczesnego YA.

Nie znam współczesnego YA, więc się nie wypowiem, ale nie był to zarzut, przypomniał mi się taki jeden film (”Królowie lata”) o trzech nastoletnich chłopakach, którzy wyprowadzają się do domku w lesie. Gdzieś też miałam tu takie skojarzenie, tyle że – no właśnie – tam to było jako dramat, a tu miała być groza, którą dostajemy dość późno. :)

 

Bo zbieranie znaczków nie wyklucza bycia żywotnym.

Nie chodzi o to, że nie można być żywotnym, kiedy zbieramy znaczki. Sama mam córkę, która nie usiedzi w miejscu, skacze nawet jak rozmawia, szaleje na placach zabaw i lata po lesie, wspinając się na drzewa. Ale jak usiądzie do nawlekania koraliczków – dziecka nie ma, tak skupiona. Opisując córkę, która nawleka koraliki – zrobiłabym wolniejsze tempo opowiadania, a przy jej bieganiu po lesie – szybsze.

 

Sam byłem dzieckiem, które dnie spędząło na boisku, nad stawami, na rowerach, na głupich zabawach, a kiedy dni były bardziej słotne, albo kumple gdzieś wyjeżdżali, przeglądałem klasery ze znaczkami, które zbierałem, czytałem książki, budowałem pojazdy kosmiczne z lego i robiłem inne, “nudne” rzeczy.

No ba, mi nie musisz nic mówić, byłam dzieckiem podwórka, które wychodziło na cały dzień i wpadało na szybki obiad, żeby do nocy siedzieć poza domem. ;p

Książki czytałam też głównie na dworze. :)

 

Jakoś całe życie udaje mi się łączyć te dwa wilki we mnie – tego nudnego i wyliniałego z tym żywotnym i wrednym :)

Oj, czemu zaraz nudnego? Czytanie i budowanie nie jest nudne. :)

 

No i widzisz! Mamy podobne wspomnienia, bo i my znaleźliśmy drezynę :)

U mnie niestety tylko na wakacjach. Ale zdarzało mi się chodzić po opuszczonym domach i nagrywać w nich horrory. :D Przy czym oczywiście w całym stroju, np. detektywów, upiorów, cyganek, wampirów Dzieciństwo było cudne. Do tej pory słyszę, że moja rola wampira nastraszyła kuzynów i kuzynki koleżanek. XD

 

przez dach budynku, na którym była budka, kablem i przeszkadzaliśmy w rozmowach przypadkowych ludzi.

O rany, dobre. :D My tylko dzwoniliśmy na znane/nieznane numery i robiliśmy kawały, jak każdy w tym wieku.

 

raz udało nam się odpalić kombajn, bo ktoś zostawił kluczyki w stacyjce

A potem opowiadali historie, że duchy kombajn włączają! :D

Ech, no, u mnie za małolata to tyle głupich, naprawdę głupich pomysłów, że teraz trochę wstyd i ciężko w nie uwierzyć. ;p

 

Nie znam, więc inspiracji nie było z tego kierunku.

Oo, polecam. “Dark” wciąga.

Hej!

 

@AP

 

Dziękuję bardzo za wizytę i pochlebny komentarz :)

 

@Ananke

 

No, o takie tam tłumaczenia mi chodziło. ;)

Rozumiem. I oczywiście masz rację. Ale zmieniać już tego nie będę, bo raz, że to też mi pasuje do Grabińskiego i w ogóle stylu, w jaki pisało się w tamtych czasach, a dwa, że pierwsze zaznaczenie charakteru Adama jest mi potrzebne, a kolejne, no cóż… Po prostu zostawiam :)

 

Wiem, że miał, ale nie czytam teraz Grabińskiego, czytam Outtę. :D

Outta wie i rozumie, ale Outta twierdzi również, że nie ma żadnego konkretnego stylu i pisze różnie, zależnie od tematyki, konwencji i takich tam innych :)

 

Opisując córkę, która nawleka koraliki – zrobiłabym wolniejsze tempo opowiadania, a przy jej bieganiu po lesie – szybsze.

Jeśli chcę gdziesz szybsze tempo, większą dynamikę, to stosuję wówczas krótsze zdania, ale tutaj mi właśnie siedziało lepiej rozciąganie, praktycznie w całym opowiadaniu. Te opisy zabaw są właśnie opisami – to tell, nie show, stąd dynamika jest mniejsza. Do show przechodzę tylko w akcjach z drezyną kontra pociąg i z wycieczką na cmentarzysko pociągow i te właśnie fragmenty są bardziej dynamiczne, zdania w nich są krótsze.

 

O rany, dobre. :D My tylko dzwoniliśmy na znane/nieznane numery i robiliśmy kawały, jak każdy w tym wieku.

A dzwonić też dzwoniliśmy, bo podłaczenie się na lewo do buki nam to umożliwiało – ale aszym celem były najczęsciej numery 0-800, wiesz, te które reklamowano późno w nocy na różnych kanałach telewizyjnych :D

 

“Dark” sprawdzę, jeśli będe miał na to czas– a raczej się nie zanosi. Od trzech tygodni staram się obejrzeć pierwszy sezon “Problemu 3 ciał” i udało mi się dotrzeć do szóstego odcinka.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

pierwsze zaznaczenie charakteru Adama jest mi potrzebne

Ale potrzebne, bo…?

 

Po prostu zostawiam :)

No, to już rozumiem. :D

 

Outta wie i rozumie, ale Outta twierdzi również, że nie ma żadnego konkretnego stylu i pisze różnie, zależnie od tematyki, konwencji i takich tam innych :)

To już tak, choć nie jesteś pierwszą osobą, która gdzieś tam broni się wzorowaniem na Grabińskim. :D Mi to tam nie przeszkadza, ale przed czytaniem zerkałam na konkurs i widziałam tam:

Nie jest konieczne zaznajomienie się z jego twórczością – zrobicie to samoistnie, losując bilet.

Z obowiązkowym elementem horroru, który jest częścią stylu Grabińskiego.

dowolna. Fantasy, sci-fi, weird fiction, steampunk, dinopunk, urban, western, baśń, itd.

 

Także uznałam, że raczej nie chodziło tutaj o wzorowanie się na stylu Grabińskiego, a o wypracowanie własnego stylu, który pokaże nam coś nowego. ;) Oczywiście nie ma nic o tym, że nie można przemycać klimatu i pomysłów Grabińskiego, czy też nie można pisać w podobnym stylu. Można, ale to nie znaczy, że nie znajdą się czytelnicy, którym taki styl tłumaczenia bohaterów będzie w obecnych czasach przeszkadzał. (I tak, tak, znajdą się tacy, którzy taki styl lubią :)).

 

ale aszym celem były najczęsciej numery 0-800, wiesz, te które reklamowano późno w nocy na różnych kanałach telewizyjnych :D

A to nie wpadłabym na taki pomysł. XD

 

“Dark” sprawdzę, jeśli będe miał na to czas– a raczej się nie zanosi.

Do tego trzeba mieć trochę czasu, fakt. Ale jest zakręcone i wciąga. ;)

 

Od trzech tygodni staram się obejrzeć pierwszy sezon “Problemu 3 ciał” i udało mi się dotrzeć do szóstego odcinka.

U mnie w okresie wiosenno-letnim nie ma szans na serial. Za dużo czasu na dworze, za szybko zapomni się odcinki. Przyjdzie jesień, filmy i seriale wrócą do łask. :)

No, to już rozumiem. :D

No!

 

akże uznałam, że raczej nie chodziło tutaj o wzorowanie się na stylu Grabińskiego, a o wypracowanie własnego stylu, który pokaże nam coś nowego.

Niby tak, ale ja nie wyobrażam sobie konkursu, w którym mam wzorować się na Grabińskim i jedyne co, to wrzucam akcję w pociąg. To tak jakby mi ktoś powiedział: zrób obiad – a ja zrobiłbym kanapkę z pomidorem i cebulą. Niby jest toto do jedzenia, niby może być od biedy obiadem, ale tak naprawdę nie jest ¯\_(ツ)_/¯

 

A to nie wpadłabym na taki pomysł. XD

Bo żeby wpaść na taki pomysł, to trzeba mieć chromosom Y :D:D

 

Przyjdzie jesień, filmy i seriale wrócą do łask. :)

U mnie nawet zima nie pomaga i nie sprzyja oglądaniu czegokolwiek :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Niby tak, ale ja nie wyobrażam sobie konkursu, w którym mam wzorować się na Grabińskim i jedyne co, to wrzucam akcję w pociąg. To tak jakby mi ktoś powiedział: zrób obiad – a ja zrobiłbym kanapkę z pomidorem i cebulą. Niby jest toto do jedzenia, niby może być od biedy obiadem, ale tak naprawdę nie jest ¯\_(ツ)_/¯

 

Akcji w pociągu (lub poza nim) może być wiele. :) Po konkursie widać, kto bardziej wzorował się na Grabińskim, a kto popłynął w kierunku przeciwnym. Ale czy to źle? Dla mnie te opowiadania, które nie kojarzą się z Grabińskim też mają swój niepowtarzalny urok. :)

Co do obiadu i kanapek: ekhem… :D Pamiętasz, o czym mówiliśmy? Bo z tego wynika, że opowiadania bez tłumaczenia tego, co i tak jest dalej w tekście, nie są dobre na konkurs. ;p

 

Bo żeby wpaść na taki pomysł, to trzeba mieć chromosom Y :D:D

Możliwe. :D Albo podłączenie na lewo do budki, bo w domowych warunkach nie byłoby opcji. XD

 

U mnie nawet zima nie pomaga i nie sprzyja oglądaniu czegokolwiek :)

Ja na zimę lubię coś pooglądać. ;)

@Ananke

 

Dla mnie te opowiadania, które nie kojarzą się z Grabińskim też mają swój niepowtarzalny urok. :)

Ależ ja nie piszę, że nie mają uroku – ja piszę, że w większości nie znalazłem Grabińskiego za wiele.

 

Bo z tego wynika, że opowiadania bez tłumaczenia tego, co i tak jest dalej w tekście, nie są dobre na konkurs. ;p

To zbyt daleko idący wniosek. Poza tym samo wnioskowanie też mocno naciągane :P

 

@Żongler

 

Witam jurorkę – mgła się zgadza, pociąg w sumie też, ale tam był jeden tor na nasypie ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć!

 

Dlaczego czas tak szybko leci :/ Jaki to był piękny czas, kiedy w wakacje największym problemem był dylemat, czy idziemy nad staw czy na stary dworzec zrobić bazę. Bardzo dobrze oddałeś klimat lat dziecięcych, takiej beztroskiej chwili początku lat nastoletnich. Jednocześnie z tekstu nie wylewa się za dużo tęsknoty, przez co obraz jest przyjemniejszy w odbiorze, kojący. Troje nieco zróżnicowanych bohaterów pachnących podwórkiem lat dziewięćdziesiątych pachnie sielanką… do czasu. Ciekawie też podszedłeś do tematu językowo, bo styl – przynajmniej na początku – aż pachnie beztroską przedświata, dzięki czemu pokazane wydarzenia wybrzmiewają.

Znajdują klucz do króliczej nory i zaczyna się przygoda. Jeśli dobrze pamiętam ze spotkania, to ten etap bazuje na własnych doświadczeniach (co też trochę odebrało mi radość i niepewność chwili, bo wiedziałem, w którą stronę to pójdzie), jednak prawdziwe emocje zaczynają się, kiedy przechodzisz do fikcji, którą czyta się bardzo dobrze. Z błahego – z pozoru zdarzenia – wypadku pociągu prowadzisz bohaterów ku zgubie. Dobrze wyszła niepewność winy: śledztwo nic nie wyjaśnia, a czas płynie, by bohaterowie mogli w końcu powrócić na miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. Tu było trochę przewidywalnie, drezyna była zbyt ważna, by zniknąć, ale reakcja na jej obecność była… dziecięca. Carpe diem.

Tunel i wizja kary nieco sztampowe, ale czyż nie takie właśnie powinny być. Po lekturze zastanawiałem się nieco, kto i za co został ukarany: czy winą był sam wypadek pociągu, czy też może zachowanie po nim, zwłaszcza kolejna eskapada po torach. Podobnie, choć jeden z bohaterów przeżył, to wygrał też swoją krzyżową drogę i brzemię, z którym będzie się zmagał dosyć długo. Z pozoru prosta historia zostawiająca czytelnika z całkiem ciekawymi przemyśleniami.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

ja piszę, że w większości nie znalazłem Grabińskiego za wiele.

Tak, ale chodziło mi o to, że dyskusja dotyczyła tego, że konkurs to taka inspiracja grozą i koleją Grabińskiego (bo przecież nie same kolejowe opowiadania pisał), a nie oddaniem jego stylu. :)

 

To zbyt daleko idący wniosek. Poza tym samo wnioskowanie też mocno naciągane :P

No tak jak porównanie kanapek z obiadem. :D

Hej!

 

Ciekawie też podszedłeś do tematu językowo, bo styl – przynajmniej na początku – aż pachnie beztroską przedświata, dzięki czemu pokazane wydarzenia wybrzmiewają.

Przede wszystkim starałem się podejść grabińsko, ale fajnie, że według Ciebie pachnie również sielanką :)

 

Tu było trochę przewidywalnie, drezyna była zbyt ważna, by zniknąć, ale reakcja na jej obecność była… dziecięca. Carpe diem.

O! Właśnie – dzieciaki żyją chwilą :)

 

czy winą był sam wypadek pociągu, czy też może zachowanie po nim, zwłaszcza kolejna eskapada po torach. Podobnie, choć jeden z bohaterów przeżył, to wygrał też swoją krzyżową drogę i brzemię, z którym będzie się zmagał dosyć długo. Z pozoru prosta historia zostawiająca czytelnika z całkiem ciekawymi przemyśleniami.

Winą był wypadek, ale też brak próby jego uniknięcia – tylko Adam próbował. A potem, na cmentarzysku, znów jako jedyny poszedł na czołowe, zamiast uciec. I owszem, też – pomimo tego, że przeżył – dostał pewne brzemię.

 

Cieszę się, że Ci siadło :) Dzięki!

 

@Ananke

 

No tak jak porównanie kanapek z obiadem. :D

Touche! ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Nieco dłużył mi się wstęp i czekałam aż kolej objawi swoją nadnaturalność. Opis eksploracji budynków kolejowych przywodził mi na myśl zdjęcia opuszczonych miejsc ze strony Stare i Brzydkie Rzeczy. Myślałam, że opowiadanie skończy się po prostu śmiercią kolejarzy i nie zdarzy się nic poza tym. Cieszę się, że tak się jednak nie stało. Dodatkowy plus za to, że drezyna ujawniła tutaj niesamowite zdolności. Rzadko w opowiadaniach kolejowych się ona pojawia.Choć temat podróży do innych wymiarów został już wiele razy poruszony w opowieściach kolejowych to w tym przypadku można zauważyć dwa nowe watki. Zwykle tylko pociągi i same wagony mogły przekraczać granicę między światami. Tutaj zostaje poszerzony zasób pojazdów poruszających się po szynach, które mogą tego dokonać. Dotąd ta moc była zwykle wykorzystywana po prostu do szybkiego przemieszczania się pomiędzy różnymi rzeczywistościami. W tej opowieści chyba po raz pierwszy zostaje wykorzystana jako swego rodzaju broń. Scena gdy jechali drezyną do innego wymiaru przypominała mi klimatem film “Podróż do Wnętrza Ziemi” gdzie główni bohaterowie mkną drezyną i wagonikami górniczymi po kopalnianych torach. A do tego jeszcze scena po zakończeniu filmu gdzie te wagoniki mkną po torach, które zdają się unosić w czarnej otchłani. Mgła podobnie jak w opowiadaniach Marcina Kowalczyka przywodzi mi na myśl kolejowe zaświaty. Upiorne Cmentarzysko przypomina mi odbite jak w koszmarze sennym lokomotywy czy inne urządzenia kolejowe porzucone gdzieś w krzakach czy to z powodu jakiś uszkodzeń czy po prostu stały się dla człowieka zwyczajnie zbędne. W naszym świecie są to miejsca smutne i tajemnicze. W tamtym świecie smutek zmienia się w gniew a tajemniczość ustępuje miejsca złowieszczej atmosferze. Stosunek Adama do kolei po wszystkich wydarzeniach, które go spotkały pokazuje, że trzeba szanować kolej a może wręcz się jej strzec czy nawet bać gdyż nie do końca jest wiadomo na ją stać.Jest taki cytat w jednej z książek Stephena Kinga: Tysiąc światów, dziesięć tysięcy a ten pociąg codziennie przejeżdża przez nie wszystkie jeśli tylko zdołasz wprawić go w ruch”. Myślę, że ten wymiar jest właśnie jednym z owych światów.

Witaj, gloriozo02!

 

Dodatkowy plus za to, że drezyna ujawniła tutaj niesamowite zdolności. Rzadko w opowiadaniach kolejowych się ona pojawia.

To cieszy. Jak pisałem gdzieś tam wcześniej, ten tekst jest do pewnego momentu w jakimś stopniu biograficzny – rzeczywiście znaleźliśmy za dzieciaka drezynę skitraną opodal pustostanu zamkniętego dworca.

 

Upiorne Cmentarzysko przypomina mi odbite jak w koszmarze sennym lokomotywy czy inne urządzenia kolejowe porzucone gdzieś w krzakach czy to z powodu jakiś uszkodzeń czy po prostu stały się dla człowieka zwyczajnie zbędne. W naszym świecie są to miejsca smutne i tajemnicze. W tamtym świecie smutek zmienia się w gniew a tajemniczość ustępuje miejsca złowieszczej atmosferze.

Bardzo dobrze to ujęłaś. Też uważam takie porzucone gdzieś w krzakach/lasach lokomotywy za tajemnicze i nawet troszeczkę złowrogie. Zawsze mam przebitki z różnego rodzaju postapo, kiedy widzę zdjęcia takich miejsc.

 

Myślę, że ten wymiar jest właśnie jednym z owych światów.

Niby nie wzorowałem się na Kingu, ale coś w tym może być :)

 

Dziękuję pięknie za lekturę i podzielenie się wrażeniami. Zachęcam również do przeczytania innych opowiadań kolejowych, które biorą udział w konkursie. Widzę, że dopiero co się zarejestrowałaś i możesz nie wiedzieć, jak poruszać się po stronie, więc podpowiadam, że po kliknięciu tagu “Kolej na Grabińskiego” opodal mojego nicku, zostaniesz przeniesiona na podstronę, na której wyświetli Ci wszystkie konkursowe opka :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej, Outta!

Trochę mi zapadł w pamięć ten tekst, pomyślałem, że spróbuję do niego wrócić i odblokować się z komentowaniem. Miał dla mnie jakąś wartość poznawczą, opisujesz uroki dzieciństwa w rodzaju, którego sam nie doświadczyłem. Rozwiązujesz to jednak narracyjnie o tyle ciekawie, że – przynajmniej w moim odczuciu – odbiorca raczej niepokoi się o skutki nierozważnych zabaw bohaterów, a nie utożsamia się (lub przeszłego siebie) z nimi. I jednocześnie jest to narzędzie budujące grozę, a nie dydaktyzm. King to dobry trop, ale nie jestem pewien, czy zetknąłem się gdzieś z całkiem analogiczną konstrukcją opowieści. Ktoś wyżej wspominał serię Pan Samochodzik, ja miałbym raczej skojarzenia z Siódmym wtajemniczeniem Niziurskiego (urwisy zamiast grzecznych harcerzy i realizm magiczny w śląskiej otoczce).

Nie przeszkadzało mi dość powolne tempo wprowadzenia, zastanawiałbym się może nad przesterowaniem niektórych opisów. Zwłaszcza te dwa akapity od słów Jeśli zaś o sam wierski dworzec, pełne zdań wielokrotnie złożonych, dają raczej wrażenie fantastycznego zawikłania i chaosu niż czytelny obraz budynku.

Co do tytułu, był taki dwuwiersz Gałczyńskiego:

Ja też jestem w ślepym torze.

Zrób mi krzywdę, profesorze

ale nie potrafię przytoczyć kontekstu, a wręcz zdaje mi się, że żadnego spójnego kontekstu tam nie było.

Pozdrawiam serdecznie,

Ś

Hej!

 

Mam spore opóźnienie w odpowiedzi na Twój komentarz, Ślimaku, ponieważ borykam się z tą samą przypadłością, do której się przyznałeś w powyższym komentarzu – zablokowałem się w odpisywaniu i komentowaniu, rezerwując resztki chęci wyłącznie dla tekstów na “Polski horror”.

Przede wszystkim cieszy mnie, że tekst zapadł Ci w pamięć.

Miał dla mnie jakąś wartość poznawczą, opisujesz uroki dzieciństwa w rodzaju, którego sam nie doświadczyłem.

To również cieszy. Ostatnio czytałem jakiś tekst publicystyczny, w którym przywołany został G.R.R.M, a wraz z nim cytat: “Pisz o tym, co znasz”. A że czas lektury tego tekstu zbiegł się z ogłoszeniem konkursu, w którym postanowiłem wziąć udział, to i na świeżo w pamięci miałem, by pisać to, co znam. Jest to więc próba pokazania jakiejś części mojego dzieciństwa, z dodaną warstwą fantastyczną, wymaganą w konkursie. Jednocześnie z próbą pisania o tym, co znam, chciałem spróbować rozpisać się bardziej niż zazwyczaj, pozwalając sobie na zdania wielokrotnie złożone, których z jakiegoś powodu używam na co dzień, a czego mnie tutaj oduczono, jako trudnego w odbiorze dla czytelnika. Jakoś mi pasuje to rozgadanie do Grabińskiego, jest w nim coś na poziomie wrażeń czytelniczych, których doświadczałem w trakcie lektury opowiadań kolejowych wspomnianego – nie wiem jak to konkretniej opisać, bo nie o konstrukcję zdań mi idzie, a bardziej o estetykę przekazu; o to, co i jak czułem podczas czytania; z jakim wrażeniem na temat stylu przekazu zostawałem po ostatniej kropce. Nie wiem czy wyszło, czy nie, ale jestem nawet kontent z tego opowiadania :)

 

Ktoś wyżej wspominał serię Pan Samochodzik, ja miałbym raczej skojarzenia z Siódmym wtajemniczeniem Niziurskiego (urwisy zamiast grzecznych harcerzy i realizm magiczny w śląskiej otoczce).

Niziurskiego nie czytałem, Pana samochodzika coś tam dawno temu.

 

Zwłaszcza te dwa akapity od słów Jeśli zaś o sam wierski dworzec, pełne zdań wielokrotnie złożonych, dają raczej wrażenie fantastycznego zawikłania i chaosu niż czytelny obraz budynku.

No, o tym Ci pisałem wyżej – pofolgowałem tutaj sobie, przyznaję, ale się tego nie wstydzę i z pełnym przekonaniem co do słuszności własnego wyboru, odpowiedzieć muszę: zostaje jak jest, bo tak, jak jest, to jest tak, jak mi się podoba ;)

Nawiązań do Gałczyńskiego brak.

Dziękuję serdecznie za wizytę i podzielnie się wrażeniem z lektury :)

 

@MaSkrol

 

Witam szanownego jurora. Z jakiej gry ten GIF, jeśli można wiedzieć?

Known some call is air am

Witam szanownego jurora. Z jakiej gry ten GIF, jeśli można wiedzieć?

Vanishing of Ethan Carter, z tego co widzę 

Dziękuję, MaSkrolu, za info. Sprawdzę sobie.

Known some call is air am

Cześć, przybywam z pokonkursowym komentarzem.

 

Jeden z trzech moich faworytów.

Swojskie, o dorastaniu, z realną grozą – zarówno konsekwencjami złych czynów, jak i bluźnierczym wymiarem przeklętych dusz, w którym można przepaść bez śladu. Motyw kolei to nie tylko dekoracja – ładnie wszystko spaja i konsekwentnie prowadzi do końcowego twistu. Podoba mi się, że dziecięca ciekawość sprowokowała nieznane. Oraz to, że dzieciaki dostały za swoje, każdy na swój sposób.

Ta kingowska nostalgia za dziecięcymi przygodami i małoletni bohaterowie testujący granice (swoje wzajemnie i świata wokół) ładnie łączy się z małomiasteczkowym naturalizmem i kryzysem ludzkich zmysłów.

Zakończenie jest przyjemnie inne – wynaturzone względem historii i wiernie przyjętej konwencji lovecraftowskiej grozy: przede wszystkim niezrozumiałe… i celowo nigdy nie zostaje wyjaśnione. Zawsze miło zaznać trochę niepojętego eldrich horroru.

Napisane zręcznie, pokolorowane mrocznie, poprowadzone umiejętnie. Interpretacja hasła dosłowna, lecz nie szkodzi mojemu odbiorowi tekstu. Dodatkowy plus za to, że jest to wyjątkowo ponura historia – która żyje swoim życiem po zakończeniu fabuły. Nietrudno wyobrazić sobie, że przybrała formę lokalnej creepypasty lub legendy, która przypomni się jeszcze głupim śmiertelnikom. To akurat w punkt grabińskie.

 

PS. Rewelacyjna pizzeria ;)

Pozdrawiam!

Hej!

 

Jeden z trzech moich faworytów.

Ok. No to Ciebie wykreślam z listy “do odstrzelenia” ;)

 

Ta kingowska nostalgia za dziecięcymi przygodami i małoletni bohaterowie testujący granice (swoje wzajemnie i świata wokół) ładnie łączy się z małomiasteczkowym naturalizmem i kryzysem ludzkich zmysłów.

To bardziej wiejski klimat, niż małomiasteczkowy, bo i na wsi, gdzie część z tych wydarzeń rzeczywiście miała miejsce, się wychowywałem. Kiedy ogłosiliście konkurs i wylosowałem bilet, doszedłem do wniosku, że nie mam żadnego pomysłu na historię, jednak kiedy sięgnąłem pamięcią wstecz, do dzieciństwa, przypomniałem sobie zabawę, jaką mieliśmy z kolegami ze szkoły, po tym, jak znaleźliśmy nieopodal niszczejącego dworca drezynę. A potem trochę pozmieniałem, trochę dodałem, nieco ująłem, dokleiłem motyw fantastyczny i wyszło takie toto.

 

przede wszystkim niezrozumiałe… i celowo nigdy nie zostaje wyjaśnione. Zawsze miło zaznać trochę niepojętego eldrich horroru.

No właśnie :)

 

Nietrudno wyobrazić sobie, że przybrała formę lokalnej creepypasty lub legendy, która przypomni się jeszcze głupim śmiertelnikom. To akurat w punkt grabińskie.

Cieszy mnie ta opinia :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

PS. Dawno tam nie byłem, więc się chyba w najbliższym czasie wybiorę :) Ale był taki czas, kiedy mieszkałem jeszcze w Wyrach, że bywałem w niej częstym gościem.

Known some call is air am

Nowa Fantastyka