
Słońce kryło się już za pobielonymi jesiennym śniegiem wierchami Zachodnich Tatr, kiedy opuściłem karczmę i skręciłem w stronę cmentarza. Stypa po pogrzebie ojca przerodziła się w pijaństwo, dlatego szybko wyszedłem. Nie znałem tam zresztą prawie nikogo. Było wyjątkowo ciepło jak na tę porę roku. Wiatr halny pędził ulicami tumany kurzu. Jęczały wyginane konary starych jaworów, a podmuchy wichury zrywały z nich suche, pięciopalczaste liście. Skrzypiała stalowa furta cmentarna, gdy zmierzałem w kierunku grobu ojca.
Na ławce obok mogiły siedziała jakaś kobieta. Wiatr zasłaniał jej twarz woalem czarnych, potarganych włosów, ale rozpoznałem ją po długiej, żałobnej sukni. Zwróciłem na nią uwagę podczas pogrzebu. Stała na uboczu w wielkim kapeluszu. Nie sposób było jej nie zauważyć ze względu na przedziwną kreację, niczym z teatru, albo przedwojennego filmu. Jej długie, czarne fałdy ciągnęły się po ziemi, zaś ponad ciasnym gorsetem bieliły się nagie ramiona.
Pogrzeb był skromny, bez księdza, który odmówił odprawienia obrzędu nad grobem ateisty. Z rodziny, oprócz mnie, była jeszcze tylko ciotka z wujkiem. Stypę zorganizował zakopiański oddział Związku Artystów Plastyków, ojciec był bowiem malarzem, i to nawet w pewnych kręgach dosyć znanym. Ja jednak wiedziałem o nim niewiele. No ale któż w dzisiejszych czasach interesuje się malarstwem…
Kobieta w czerni nawet nie spojrzała w moją stronę, kiedy pochyliłem się nad gładką płytą granitu i zapaliłem znicz. Mimo późnej pory, cały czas nieruchomo siedziała na ławce obok. Uznałem, że wypada się chociaż przedstawić i zapytać, czy może czegoś nie potrzebuje.
– Nazywam się Adam Pęksa. Jestem synem zmarłego.
Przez chwilę mignęła mi myśl, czy dobrze powiedziałem, czy o kimś, kto zginął w wypadku samochodowym, mówi się zmarły. Może powinno się mówić: zabitego, ofiary? Ale skoro to ojciec był sprawcą wypadku, prowadząc pod wpływem alkoholu…
Kobieta niespodziewanie przerwała moje semantyczne rozważania.
– Mam na imię Maria.
W czerwonym świetle znicza dostrzegłem jej twarz o ostrych rysach i rozmazany, czarny makijaż wokół zapłakanych oczu. Wyglądała dosyć upiornie.
– Mieszkałam z Andrzejem. – Podniosła się z ławki i stanęła obok mnie. Była mojego wzrostu. Poczułem mocne perfumy o intensywnie kadzidlanym zapachu. – Chciałby pan pewnie dostać się do jego domu?
Przyjechałem do Zakopanego z samego rana i nie zdążyłem jeszcze zajrzeć do domu ojca. Miałem jednak ze sobą klucze i zamierzałem zatrzymać się tam na noc, a nawet na kilka nocy, w zależności, ile czasu miało zająć załatwienie wszystkich spraw. Raz jeszcze przyjrzałem się kobiecie. Czy dobrze zrozumiałem? Czy mówiąc o mieszkaniu z moim ojcem, chciała dać mi do zrozumienia, że pozostała w tym domu po jego śmierci?
– Tak – odparłem. – Rozumiem, że mieszka tam pani?
– O ile pan się zgodzi, zostałabym, dopóki nie znajdę sobie nowego lokum.
Cóż miałem odpowiedzieć? Przecież nie zostawiłbym jej na cmentarzu bez dachu nad głową. Z drugiej zaś strony ogarnęła mnie ciekawość. Wszystko wskazywało na to, że ta kobieta była najbliższą dla mojego ojca osobą i może mógłbym się od niej dowiedzieć czegoś więcej o jego życiu. Dlatego zaprosiłem ją do samochodu i pojechaliśmy do Strążysk, do domu, gdzie spędziłem wczesne dzieciństwo.
Od lat nie widziałem się z ojcem. Matka odeszła od niego, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Przeprowadziła się ze mną do Warszawy i tam założyła nową rodzinę. Tam też dotarła do mnie wiadomość o jego śmierci. Traf chciał, że wypadek wydarzył się pod Warszawą i chcąc nie chcąc, to ja musiałem zająć się ciałem. Na szczęście skontaktował się ze mną prezes związku artystów i pomógł załatwić większość rzeczy. Na jego też prośbę zdecydowałem o kremacji zwłok i wysłaniu urny do Zakopanego.
Okazało się ponadto, że ojciec nie zostawił testamentu i w świetle prawa, jako że nie posiadał więcej dzieci, byłem jego jedynym spadkobiercą. Nie wiedziałem, jaki majątek odziedziczyłem, dlatego musiałem zatrzymać się pod Tatrami na kilka dni, aby się w tym wszystkim rozeznać.
Willę Pęksów w Strążyskach zapamiętałem jako nieduży, ale stylowy, drewniany dom, zbudowany jeszcze przed wojną. Kiedy jednak zajechaliśmy tego wieczora na jej podwórze, zrobiła na mnie wrażenie zaniedbanej rudery. Ogródek, o który niegdyś dbała nieboszczka babcia, leżał odłogiem, podwórze zawalone było rozmaitymi rupieciami, a sam budynek wyglądał na wymagający pilnego remontu.
Maria otworzyła kluczem stare, przeraźliwie skrzypiące drzwi i wpuściła mnie do środka. Ciemna sień prowadziła do salonu, którego ściany zdobiły liczne obrazy. Nie były to jednak prace ojca, ale jakieś starsze płótna. Pomyślałem, że mogą być cenne i uśmiechnąłem się w duchu. Salon łączył się z otwartą kuchnią, zaś od sypialni oddzielały go tylko wiszące w futrynie sznury koralików. Do łazienki wchodziło się z sieni, skąd również strome schody prowadziły na poddasze.
– U góry miał pracownię – wyjaśniła kobieta. – Jeśli można, zatrzymam się tam, dopóki czegoś sobie nie znajdę.
– A jest tam na czym spać? – spytałem tylko, nie mogąc jej przecież odmówić możliwości nocowania w domu, w którym mieszkała już od co najmniej kilku lat.
Kiwnęła głowa i zaczęła wspinać się po skrzypiących schodach na piętro.
Byłem wykończony. Rozpakowałem się tylko w sypialni i szybko poszedłem spać.
*
Obudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Spojrzałem na zegarek. Musiałem spać jak zabity, był już bowiem późny ranek. Słysząc krzątanie w kuchni, zwlokłem się z łóżka.
Usłyszałem głos Marii:
– Zje pan śniadanie?
Szybko wspomniałem miniony wieczór, uświadamiając sobie jednocześnie, że jestem tu tylko gościem. Ubrałem się i podszedłem do stołu, zastawionego już porcelanowymi talerzami i filiżankami. Zerknąłem do kuchni. Kobieta stała do mnie tyłem i kroiła chleb. Miała na sobie czarny szlafrok, tak krótki, że widać było jej gołe uda. Nie dało się nie zwrócić uwagi, jak zgrabne miała nogi. Długie, rozpuszczone włosy sięgały jej niemal do pasa.
– Nalać panu kawy? – spytała, wchodząc do salonu z talerzem kanapek i metalowym imbrykiem, z którego wydobywała się smuga gorącej pary.
– Proszę – odparłem, przyglądając się, jak stąpa na bosaka.
Długi nos i blisko osadzone, ciemne oczy nadawały jej twarzy ostrych rysów. W dziennym świetle poranka wyglądała na sporo starszą ode mnie, chociaż jeszcze chwilę wcześniej, obserwując od tyłu jej nienaganną figurę, wziąłem ją za młódkę, która zawróciła ojcu w głowie. Niedbale przewiązany, swobodny negliż wskazywał, że czuje się jak u siebie. Kiedy nachyliła się nad stołem, nalewając mi do filiżanki kawę, jej szlafrok rozsunął się nieco zbyt szeroko i chcąc nie chcąc, zauważyłem obie piersi poruszające się w wycięciu dekoltu. Pod spodem była zupełnie naga. Po chwili poprawiła jednak pasek i spokojnie usiadła naprzeciw.
– Mam siostrę pod Krakowem – powiedziała, popijając kawę. – Przeniosę się do niej za kilka dni. Pan zapewne będzie chciał sprzedać dom?
– Od dawna pani tu mieszka? – Postanowiłem zapytać z innej beczki.
– Nie utrzymywał pan kontaktu z ojcem?
– Tak się ułożyło życie. Nie miałem na to wpływu.
– Byłam z Andrzejem przez siedem lat. Ale nie roszczę sobie żadnych pretensji do spadku. Stało się, co się stało. Kochałam Andrzeja, a nie to, co posiadał. Zrobi pan z tym wszystkim, co uzna za stosowne. Najwyżej poproszę o kilka osobistych rzeczy.
– Mogę tylko wyrazić ubolewanie, że nie mieliśmy okazji się wcześniej poznać. Ta śmierć jest dla pani zapewne większym ciosem niż dla mnie. Oczywiście może pani tu zostać tak długo, jak tylko chce. Muszę się dopiero rozeznać w sprawach ojca. Pani pewnie lepiej się w tym wszystkim orientuje.
Jednak patrząc na nią, zamiast myśleć o jej cierpieniu, zacząłem sobie mimo woli wyobrażać jej ciało, przysłonięte jedynie cienkim szlafrokiem. Była niewątpliwie atrakcyjną kobietą i poczułem delikatne ukłucie zazdrości na myśl o słodyczy, jakiej zaznawał pewnie z nią w sypialni mój ojciec.
– Może będę mógł liczyć na pani pomoc? – rzuciłem spontanicznie.
Okazało się, że sprawy finansowe, które zastałem na miejscu, przedstawiały się tragicznie. Ojciec od lat zalegał z wieloma płatnościami, a na hipotece domu siedział już bank. Cudowny sen o spadku po ojcu artyście pękł jak bańka mydlana, topiąc moje plany pod zimnym prysznicem twardej rzeczywistości. Zamiast cieszyć się zakopiańskim majątkiem, musiałem pomyśleć, jak spłacić te wszystkie długi. Pierwsze kroki skierowałem do związku artystów. Byłem przekonany, że jego obrazy muszą mieć jakąś wartość.
Prezes związku, postawny jegomość z brzuchem i długą, siwą brodą, wziął mnie pod ramię i zaprowadził do magazynu.
– Coś panu pokażę – rzekł. – Kiedyś o płótna pana ojca zabijali się kolekcjonerzy. Można je znaleźć nie tylko w stolicy, ale i w Berlinie, czy Wiedniu.
Przypomniałem sobie kilka z jego obrazów. Ich reprodukcje można było znaleźć nawet na Wikipedii. Charakteryzował je pewien mroczny, magiczny klimat. Andrzej Pęksa znany był z malowania świata ludowych baśni, pełnego fantastycznych postaci wiedźm, karłów, wampirów i topielic. Świata nasyconego grozą i erotyzmem.
– Tak malował jeszcze dziesięć lat temu – powiedział prezes. – A tu mam kilka jego współczesnych dzieł. Proszę spojrzeć. To czysta pornografia.
Rzuciłem okiem na wysuwane ze stalowej szafy ramy pełne olejnych obrazów, upchanych jeden przy drugim. W istocie, płótna przedstawiały kobiety w wulgarnych pozach, prezentujące swoje narządy płciowe. Ich twarzy, namalowanych w mocno ekspresjonistyczny sposób, nie można było rozpoznać.
– Nikt nie kupuje tego szkaradzieństwa. Jeśli ktoś potrzebuje pornografii, znajdzie ją w Internecie, a nie w galerii.
Obiad zjadłem na mieście i dopiero wieczorem wróciłem zdołowany do Strążysk. Nie miałem dobrych wieści dla pani Marii, choć pomyślałem, że pewnie musiała sobie zdawać sprawę z ich trudnej sytuacji finansowej. To by usprawiedliwiało zaniedbany wygląd domu. Pozostawało mi oszacować wartość obrazów wiszących w salonie oraz przeglądnąć pracownię ojca. Tam jeszcze mogły skrywać się jakieś wartościowe rzeczy.
Wchodząc do domu, zauważyłem palące się na poddaszu światło. Mogłem więc bez kłopotliwego towarzystwa sfotografować zdobiące salon płótna, aby następnie zwrócić się do Desy o ich wycenę. W spokoju zjadłem również kolację oraz otworzyłem znalezioną w barku gruzińską brandy. Na poprawę nastroju nalałem sobie od razu pół szklanki.
Ledwie się napiłem, dobiegło mnie skrzypienie schodów prowadzących na poddasze. Po chwili do salonu weszła pani Maria. Nie znałem zupełnie jej zwyczajów, dlatego po raz kolejny tego dnia zaskoczyła mnie ubiorem. Tym razem oprócz znanego mi już dezabilu miała na nogach czarne, wzorzyste pończochy, zapięte do niknących pod skrajem krótkiego szlafroka podwiązek. Można się było domyślić, że pod spodem ukrywa jakiś rodzaj zmysłowej, erotycznej bielizny.
– Zrobić panu kolację?
– Dziękuję, jadłem – odparłem, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
Wyglądała raczej na prostytutkę, która przyszła na spotkanie z klientem, niż na pogrążoną w żałobie wdowę. Niemniej tchnęło od niej specyficznym seksapilem i czułem, jak mnie pociąga. Dlaczego jednak tak się ubrała? Czyżby chciała swój żal ukoić w moich ramionach? Nie powiem, ale ta myśl bardzo mnie podnieciła.
– Może napije się pani ze mną brandy?
Nic nie odpowiedziała, ale wzięła z szafki literatkę i usiadła przy stole.
– Kiepsko to wszystko wygląda – rzekłem smutnym tonem. – Dom przejmie za długi bank.
Pokiwała tylko głową, jakby doskonale o tym wszystkim wiedziała. Opróżniliśmy w milczeniu nasze naczynia. Zapewne z powodu zmęczenia i stresu alkohol szybko uderzył mi do głowy.
– Chciałbym, żeby pokazała mi pani pracownię ojca. Być może jest tam jeszcze coś, co można by spieniężyć na poczet spłaty rachunków.
– Chodźmy zatem na górę.
Nie wiem, czy właściwie to oceniłem, ale odniosłem wrażenie, jakby tylko czekała na ten moment, aby wreszcie zabrać mnie na piętro. Podniecony tą myślą i rozochocony wypitym alkoholem ruszyłem za nią po stromych schodach. Kiedy otworzyła drzwi i zapaliła światło, w oczy rzuciły mi się dwie sztalugi z niedokończonymi płótnami. Oba przedstawiały wulgarne kobiece pozy. Kobietą, której nagiego ciała ojciec nie dokończył już malować, była niewątpliwie stojąca przede mną pani Maria. Kątem oka dostrzegłem szerokie, niezaścielone niczym grzeszny barłóg łoże. Odsunąłem welon jej czarnych włosów i pocałowałem w kark.
Odwróciła się gwałtownie jak porażona prądem. Pełną gniewu twarzą, miotając oczami gromy, skierowała mój wzrok na przeciwległą ścianę. Opętany ślepą żądzą, nie zwróciłem wcześniej uwagi na swoisty ołtarzyk, który się tam znajdował. Pomiędzy dwoma lichtarzami wisiał pokaźnych rozmiarów autoportret mojego ojca. Ojciec odziany w szkarłatny płaszcz, z łysą czaszką i czarną bródką wyglądał wprost demonicznie. Jego ciemne, przymrużone oczy świdrowały mnie z tak piekielną przenikliwością, że po plecach przebiegł mi dreszcz strachu. Nagle dostrzegłem coś jeszcze. Pod portretem, na cokoliku, stała urna z jego prochami, którą kilka dni temu wysłałem do Zakopanego z krematorium!
Zadrżałem z przejęcia.
– Skąd pani to ma?
– W grobowcu pochowana została pusta kopia – odparła oschle. – Zrobiłam tylko to, o co mnie prosił na wypadek swojej śmierci. Myślę, że to jedyna naprawdę wartościowa rzecz w tym domu.
*
Zdjęcia obrazów z salonu, przed wysłaniem ich do Desy, pokazałem w zakopiańskim związku artystów. Ucieszyli mnie tam informacjami, że są to dzieła znanych artystów i niewątpliwie mają sporą wartość.
Tymczasem moje myśli zaprzątała inna rzecz. Było mi wstyd z powodu tego, jak zachowałem się zeszłego dnia w stosunku do pani Marii. Niewątpliwie był to wpływ wypitego alkoholu, niemniej jednak postanowiłem, nie dbając o koszty, kupić bukiet kwiatów i przeprosić za moje czyny.
Na poddaszu paliło się światło, toteż szybko zdjąłem płaszcz, wziąłem kwiaty i ruszyłem w stronę schodów. Ściskając w garści bukiet wdrapałem się na piętro i delikatnie zapukałem.
Usłyszałem jej głos:
– Chwileczkę.
Zaduch poddasza buchnął zza uchylonych drzwi. Pomieszczenie wypełniały ciężkie zapachy kremów, pościeli, orientalnych perfum i rozgrzanej kobiecym ciałem bielizny. Maria miała tym razem na sobie długi, sięgający stóp peniuar, uszyty z czarnych koronek, przez które widać było wszystkie wdzięki jej ciała. Co mnie dodatkowo zdziwiło, na stopy założyła wysokie szpilki, w jakich raczej nie chodziła dotąd po domu.
Musiało to wyglądać przekomicznie, kiedy z wielkim bukietem kwiatów przyszedłem przepraszać za moje zuchwałe czyny, jednocześnie czując, jak jej widok i zapach odbierają mi zmysły. Na szczęście portret ojca wisiał na swoim miejscu i od pierwszego spojrzenia skutecznie studził moją krew.
– Chciałem przeprosić za moje wczorajsze niestosowne zachowanie – wydukałem wreszcie, wręczając jej kwiaty.
– Ależ nie trzeba – odparła i po raz pierwszy zobaczyłem na jej twarzy uśmiech. – Przecież nic się nie stało. – Odwróciła się do mnie tyłem. – Pozwoli pan, że postawię kwiaty obok prochów Andrzeja? – rzuciła przez ramię, ustawiając flakon. – Proszę usiąść! Napije się pan czegoś?
Rozejrzałem się, mimowolnie zatrzymując wzrok na stojącym w kącie statywie z zamontowaną kamerą. Obok na biurku leżał uśpiony laptop. Coś zaczęło mi kiełkować w głowie, ale nie zdążyłem dokończyć myśli, gdyż Maria postawiła przede mną butelkę wódki i dwa kieliszki.
– To, co pan zrobił – zaczęła mówić, nalewając alkohol do kieliszków – w innych okolicznościach byłoby dla normalnej kobiety bardzo miłe. – Wypiliśmy, po czym uzupełniła płyn w naczyniach. – Jest pan w końcu młodym, przystojnym mężczyzną. – Mówiąc to, zmierzyła mnie takim wzrokiem, jakby chciała mnie w całości skonsumować. – Nie mieliśmy z Andrzejem ślubu – zmieniła nagle temat, wypijając kolejny kieliszek. – Byliśmy poganami i nie potrzebowaliśmy niczyjego błogosławieństwa. Coś sobie jednak ślubowaliśmy. Miłość oraz wierność aż po grób. Wydarzyło się nieszczęście, ale jego grób jest pusty. On jest tutaj – wskazała na urnę, a ja znów zadrżałem. Dla odwagi wychyliłem kolejny kieliszek. – Czuję to! Dlatego pozostanę mu wierna.
Zakręciło mi się w głowie, jakbym sam poczuł jego obecność. Nagle przeszył mnie strach na myśl, że ojciec przecież może zacząć mnie prześladować zza grobu. Przez tyle lat się do niego nie odezwałem. Znienawidziłem go, a po śmierci nie poczułem ani krztyny żalu. Wtedy zaświtało mi w głowie, że może gdybym mógł w jakiś sposób pomóc jego ukochanej, odkupiłbym swoje winy. Dlatego zmieniłem zupełnie temat:
– Ma pani jakieś środki do życia? Może potrzebuje pani wsparcia? Przecież nawet te śniadania i kolacje coś kosztują.
Uśmiechnęła się i położyła dłoń na mojej głowie.
– Ma pan wspaniałe serce – powiedziała i niespodziewanie przytuliła mnie do siebie.
Na policzku, za szorstką koronką szlafroka, wyczułem miękką pierś. Zapach rozpalonego alkoholem ciała wprost odurzał.
– Zdradzę panu sekret, żeby nie musiał pan się mną przejmować. Nasze pieniądze trzymaliśmy na moim koncie, bo na koncie Andrzeja siedział komornik. Mam więc środki do życia. Dlatego reszta majątku mnie nie interesuje. Proszę nim rozporządzać według uznania. Byleby pan sam nie wylądował przez niego na lodzie.
Zaciekawiło mnie, ile tych pieniędzy mieli na koncie, ale nie wypadało pytać. Swoją drogą zastanawiające było, skąd brali te środki, jeśli nikt nie kupował już obrazów ojca. I wtedy mój wzrok znów zatrzymał się na statywie z kamerą.
– A pani pracuje w kinematografii? – zapytałem, zebrawszy się na odwagę. – Bo z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, obrazy ojca dawno przestały się sprzedawać.
Roześmiała się jowialnie i podeszła do kamery, dla żartów celując we mnie obiektywem.
– Tak to można ująć. W kinematografii. Coś panu pokażę.
Wzięła z biurka laptop i usiadła z nim obok mnie. Pomiędzy połami szlafroka ukazała się jej zgięta noga, goła od kostki aż po łuk biodra. Uruchomiony ekran rzucił błękitne światło na krągłości jej biustu w głęboko rozchylonym dekolcie…
Ojciec spoglądał na mnie ze swojego autoportretu szatańskim wzrokiem i zdawał się drwić z piekielnych mąk, jakie przeżywałem, siedząc tak blisko niej.
Zastanawiałem się później, dlaczego zdecydowała się mi to pokazać. Czy po to, aby jeszcze bardziej rozpalić moją żądzę, czy wprost przeciwnie, żebym zostawił ją w świętym spokoju przysługującej jej żałoby. A może była po prostu już lekko wstawiona i chciała się zwyczajnie pochwalić “sztuką”, którą uprawiała razem z moim ojcem, artystą. A może był to zwykły marketing, obliczony na zysk i rozreklamowanie towaru.
Na laptopie otworzyła przede mną stronę, gdzie za opłatą można było oglądać różne materiały pornograficzne z jej udziałem.
*
Nastały dziwne dni. Sprawy majątkowe stanęły w martwym punkcie, jakby utknęły w śniegu, który spadł na Zakopane. Ja zaś utknąłem w sypialni z nabytym pospiesznie w lombardzie laptopem i przepuszczając ostatnie pieniądze, oglądałem filmy z pornograficznej strony pani Marii. Rozpalony przez wezbrane w żyłach fale krwi i trawiony gorączką niezaspokojonego pożądania zmieniłem się przez ten czas w chodzące zombie. Zapomniałem o obowiązkach, a nawet o regularnym odżywianiu. Leżałem wpatrzony w ekran laptopa albo w sznury korali zwisające z framugi drzwi, czekając, aż Maria pojawi się za nimi choć na chwilę w swym skąpym negliżu. Kiedy zasypiałem, śniłem, że przychodzi do mojej sypialni i kochamy się bez końca. A kiedy się budziłem, puste łóżko doprowadzało mnie do rozpaczy.
Nie pamiętam już nawet, czy był to wieczór, czy poranek. Czy przyszła zrobić śniadanie, czy kolację. Czuwający samczy instynkt sam wskazał mi do niej drogę. Podszedłem, kiedy krzątała się w kuchni. Tak jak tamtego wieczoru zbliżyłem się od tyłu i zacząłem całować jej szyję. Tym razem jednak nie zaprotestowała. Krew uderzyła mi do głowy. Objąłem ja z całych sił, obsypując namiętnymi pocałunkami obnażone ramiona. Wreszcie odwróciła się i patrząc mi prosto w oczy, rozwiązała pasek szlafroka. Zwiewne odzienie bezszelestnie spłynęło na podłogę. Objęła dłońmi moją twarz i przytuliła do swoich piersi. Niczym wariat rzuciłem się na nie spragnionymi ustami. Jej nagie, kruche ciało, wijąc się jak wąż, oddało się pieszczotom moich rąk. Nie panowałem już nad sobą. Rozpiąłem spodnie…
– Nieee! – zaprotestowała gwałtownie. – Tego panu nie wolno!
– Nie ma go tutaj – wyszeptałem, ciężko dysząc. – Został na górze. Pragnę pani!
– On tu jest! Czuję go!
– To szaleństwo! – jęknąłem.
Nagle z sieni zaczęły dobiegać dźwięki skrzypiących schodów, tak jakby ktoś schodził z pracowni. Przerażony w pośpiechu zapiąłem spodnie i odwróciłem się, oczekując najgorszego. Słychać było wyraźnie zbliżające się kroki…
W jednym momencie wszystko jednak ucichło. Nikt nie wszedł do salonu. Wyczerpany zwaliłem się na krzesło, bezmyślnie patrząc, jak Maria zakłada z powrotem szlafrok i wychodzi na bosaka z kuchni.
– Mimo wszystko dziękuję za tę chwilę uniesienia – szepnęła, przystając na moment, po czym wróciła na poddasze.
*
Porzuciłem tamtego dnia pornografię i sprawy od razu ruszyły z miejsca. Odezwała się do mnie warszawska Desa, zainteresowana obrazami z salonu. Spakowałem je i jeszcze tego samego dnia wysłałem kurierem. Bank, przejmując willę Pęksów, zabezpieczał spłatę wszystkich długów ojca. Do końca października mieliśmy ją opuścić i umówiłem się na przekazanie kluczy z początkiem listopada. Na ten dzień zamówiłem też transport rzeczy pani Marii do domu jej siostry.
Święto Zmarłych było już za pasem. Zima opuściła Zakopane, wywiana przez szalejący znowu halny. Od jego podmuchów trzeszczał cały dom, który nieodwracalnie przestał już być własnością rodu Pęksów. Od owego dnia, kiedy skrzypiące schody tak napędziły mi stracha, miałem wrażenie, że ojciec prześladuje mnie codziennie. Nie sypiałem, nasłuchując dźwięku kroków, i drżałem na samą myśl o udaniu się na poddasze.
Miałem jednak nadzieję, że kiedy dopilnuję wszystkich jego spraw, wyprawię Marię i na koniec zapalę symboliczny znicz na jego symbolicznym grobie, zadośćuczynię mu za wszystko, czym mogłem go rozgniewać, i da mi spokój.
Ostatniego dnia października odwiedziła mnie pani Maria i poprosiła, żebym przyszedł do pracowni. Chciała przekazać mi coś ważnego zanim ostatecznie się rozstaniemy. Od owego zbliżenia w kuchni unikaliśmy się wzajemnie, dlatego zaskoczyło mnie nieco jej zaproszenie, ale zgodziłem się przyjść za kilka minut.
Był już wieczór. Stopnie schodów skrzypiały bardziej niż zwykle, cieszyłem się jednak w myślach, że jeszcze jeden dzień i te skrzypiące odgłosy staną się już dla mnie raz na zawsze historią. Zapukałem do drzwi i po chwili wszedłem do środka.
Tak za pierwszym, jak i za drugim razem, kiedy wchodziłem do dawnej pracowni ojca, doznawałem pewnego rodzaju wstrząsu. To jednak, co zobaczyłem tamtego wieczora, przerosło moje najgorsze wyobrażenia. Światło w pomieszczeniu było zgaszone, za to płonęły w nim dziesiątki świec, ułożonych w wielki krąg. Powietrze przesycone było dymem i smrodem roztopionego wosku. Na cokole pomiędzy płonącymi lichtarzami błyszczała w ich świetle srebrna urna. Tym razem jednak spostrzegłem ze zgrozą, że urna była otwarta…
Lodowaty dreszcz przeszedł po moim ciele. Byłbym uciekł na sam widok tej strasznej scenografii, ale stare, spaczone drzwi same zatrzasnęły się za moimi plecami.
W środku okręgu, w blasku świec stała, czekając na mnie, Maria. Miała na sobie szkarłatny, sięgający stóp płaszcz. Wyglądała w nim niczym kapłanka jakiegoś przerażającego bóstwa.
– Niech pan podejdzie – rzekła, wyciągając w moją stronę szponiaste dłonie. – Proszę się niczego nie obawiać.
Nagle pod wpływem uderzenia wichury złowrogo zajęczały stare krokwie. Dlaczego to robiłem, cały trzęsąc się ze strachu? Dlaczego nie zawróciłem i nie uciekłem? Jakaś nieludzka siła ciągnęła mnie tam i nie potrafiłem się jej oprzeć.
– Wie pan, jaki jest dziś dzień? – zadała pytanie uspokajającym tonem. – Słyszał pan zapewne o prastarym, pogańskim święcie dziadów, kiedy żywi mogą obcować z duszami zmarłych. Proszę podać mi swoje dłonie! – perswadowała cierpliwie, a gdy je otrzymała, powoli wciągnęła mnie do wnętrza koła.
Ledwo przekroczyłem ów magiczny krąg, poczułem, że cały lęk, który dotąd mnie paraliżował, zniknął. Ogarnęła mnie fala niezwykłego spokoju, ale i jakiejś pierwotnej, wewnętrznej siły. Odważnie podniosłem wzrok na stojącą przede mną kobietę.
– Czy to ty, Andrzeju? – spytała, patrząc mi prosto w oczy, po czym jednym ruchem zrzuciła okrywający ją płaszcz.
Chybotliwy blask świec zatańczył pełznącymi w górę językami na jej nagim ciele.
– Przyszedłeś – wyszeptała i zaczęła mnie całować. – To ty. Poznaję. Chodź do mnie!
Nie rozumiałem, co do mnie mówi, ale pozwoliłem, żeby rozebrała mnie do naga. Milczałem, nie wzbraniając się przed jej ciałem, które oplotło moje ciało niczym bluszcz i wciągając na samo dno tego świetlistego kręgu, przyjęło wreszcie do siebie.
– Brakowało mi ciebie… Andrzeju! – jęknęła, unosząc wysoko głowę. Potargane czarne włosy zasłoniły jej twarz…
Patrzyłem na nią, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. To, co było dotąd tylko senną jawą, przez co mizerniałem niezaspokojony, wreszcie miało swój finał.
Jednak słowa, które wypowiadała w miłosnym amoku, zaczęły w końcu do mnie docierać i wtedy to poczułem. Coś obcego, coś czarnego i złego wzbierało w moich żyłach. Nagły przypływ zwierzęcego pożądania sprawił, że miałem już dość tego jej zmysłowego adagio. Pchnąłem ją na plecy. Przed oczami stanął mi jeden z niedokończonych obrazów ojca. Błyszczące od rosy naczynie grzechu mieniło się jaskrawym blaskiem setki świec. Poczułem się jak drapieżnik, który dopadł swoją ofiarę. Przestałem nad sobą panować. Coś zabulgotało w moich płucach i w zaschniętym gardle, z którego nagle wydobył się niski, obcy głos.
– Dziwko! – ryknąłem, chwytając ją za gardło. – Obiecywałaś mi wierność! A ty co? Oddajesz ciało rozpuście jak ladacznica!
– Co ty mówisz… Andrzeju – wycharczała przerażona. – Ją tylko z tobą… tylko ciebie… kocham.
– Przejrzałem cię – krzyczałem, coraz mocniej zaciskając palce. – Puściłaś się. I to z moim, niewartym złamanego grosza synem.
– An…drze…ju…prze…stań…pro…szę…bo…li… – Ledwo mogłem ją zrozumieć.
– Jesteś zwykłą suką – warknąłem gardłowo.
Jej twarz zrobiła się sina. Nie wiedziałem nawet, że mam aż tyle siły, ale nie zwolniłem uścisku. Wreszcie do moich żył zaczęła sączyć się obietnica spełnienia. Poczułem, jak cała ta czerń, gęsta i paląca niczym smoła, powoli mnie uwalnia, spływając coraz niżej, do trzewi i lędźwi. Wtem coś rozdarło mi podbrzusze i trysnęło prosto przed siebie niekończącym się strumieniem…
Czas się zatrzymał.
Świadomość tego, co zrobiłem, docierała do mnie powoli. Wraz z nią powrócił strach. Zerwałam się z miejsca, nie wierząc, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Z przerażeniem spojrzałam na krąg wypalonych świec. Martwe oczy Marii patrzyły na mnie stamtąd z niemym wyrzutem…
Sajmonie15, codzienne dodawanie opowiadań nie jest dobrym pomysłem – nie zyskasz w ten sposób czytelników, bo nikt nie będzie czytał w takim tempie. Byłoby dobrze, gdyby kolejne publikacje dzieliło kilka a nawet kilkanaście dni. Zdążyłbyś wtedy zapoznać się z uwagmi czytających i nanieść poprawki, a w przyszłości ustrzec się przed popełnieniem wskazanych błędów.
Sugeruję, abyś zajrzał do poradnika Drakainy: Portal dla żółtodziobów
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję za uwagę. Miałem przygotowanych kilka tekstów dlatego zdecydowałem się je od razu opublikować, nie orientując się jeszcze w zasadach obowiązujących na portalu.
Czy sugerujesz, aby na razie go usunąć?
Pozdrawiam
Nie, Sajmonie, nie usuwaj. Skoro już jest, niech będzie, ale w przyszłości staraj się publikować rzadziej. Powodzenia. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tekst przypadł mi do gustu. Klimatem przypomina mi trochę nie-kolejowego Grabińskiego, nasunął mi zwłaszcza skojarzenia z “Kochanką Szamoty”. Umiejętnie, w moim odczuciu, stopniowałeś narastające między parą bohaterów erotyczne napięcie, a zakończenie – które zepsuło mi niestety niezamierzenie komiczne porównanie wytrysku do wymiotów – trochę zaskoczyło, bo spodziewałem się raczej, że to protagonista padnie w jakiś sposób ofiarą pani Marii, a nie odwrotnie. Dziwne i niezrozumiałe wydało mi się wyrzucanie wieńców zaraz po pogrzebie – zwykle pozostawia się je na grobie nawet do paru tygodni, ale może to jakaś podhalańska tradycja, nie wiem.
Co do sfery językowej, to jest naprawdę przyzwoicie. Opowiadanie czytało mi się gładko, widać, że nie jesteś totalnym żółtodziobem. Zauważyłem trochę brakujących i parę nadprogramowych przecinków oraz kilka niezręcznych sformułowań, które bym poprawił, jak choćby chodzenie “na bosych stopach” – nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak mówił, chodzić można bosą nogą albo po prostu boso. Daj znać na priv, jeżeli jesteś zainteresowany korektą tekstu, prześlesz mi wtedy plik wordowski, a ja powstawiam do niego komentarze, bo męczy mnie robienie kopiuj-wklejek tu, na portalu.
Widzę, że wrzuciłeś jeszcze jedno opowiadanie – do niego też chętnie zajrzę. Mam nadzieję, że okaże się równie dobre.
Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.
Dzięki za dostrzeżenie inspiracji Grabińskim. Wolę jego erotyki od horrorów kolejowych. Mój ulubiony to “W domu Sary”, stąd nawet drobne nawiązanie w tytule.
Pozdrawiam.
“W domu Sary” nie utkwiło mi akurat tak mocno w pamięci jak “Kochanka Szamoty”. Z nie-kolejowych opowiadań Grabińskiego za najlepszy uważam “Czad”.
Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.
"Czad" powiadasz. Ciekawa sprawa… bo nie czytałem wcześniej tego opowiadania, a pewne podobieństwo z moją "Wiedźmą" sugeruje coś wprost przeciwnego.
Być fanem Grabińskiego i “Czadu” nie znać, to jak być w Rzymie i papieża nie widzieć. Jestem w trakcie czytania twojej “Wiedźmy” i właśnie mam takie uczucie deja vu…
Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.
Hej,
interesująca historia, ciekawie poprowadzona narracja. Podobało mi się to mieszanie “sztuk”, a może upadek sztuki – od malarstwa po pornografię. Końcówka pozostawiła we mnie mimo wszystko niedosyt, spodziewałem się czegoś bardziej zaskakującego, być może mroczniejszego – jakiegoś zaskoczenia.
Jeszcze kilka drobiazgów:
Na ławce obok mogiły siedziała jakaś kobieta. Wiatr zasłaniał jej twarz woalem czarnych, potarganych włosów, ale rozpoznałem ją po długiej, żałobnej sukni. Zwróciłem na nią uwagę podczas pogrzebu. Stała na uboczu w wielkim, czarnym kapeluszu. Nie sposób było jej nie zauważyć ze względu na przedziwną suknię, niczym z teatru, albo przedwojennego filmu. Jej długie, czarne fałdy ciągnęły się po ziemi, zaś ponad ciasnym gorsetem bieliły się nagie ramiona.
Sporo powtórzeń.
Kiedyś o płótna pana ojca rozbijali się kolekcjonerzy.
Zabijali się, tak? Czy jakie znaczenie ma tutaj ten związek “rozbijać się”?
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Dzięki BasementKey.
Rzeczywiście się zabijali. O jedną czarną suknię mniej :)
Hej, Sajmonie, wpadam do Ciebie z rewizytą. Ciekawy pomysł na opowiadanie, czuć było napięcie między bohaterami, podoba mi się też pewien hedonizm tej wizji.
Trochę zbyt pospiesznie wypadła za to końcówka, może jakiś zwrot akcji przed Dziadami by się przydał?
Nie będę robić łapanki, są tu w tym lepsi ode mnie, ale sam styl pisania masz całkiem niezły, a w miarę ćwiczeń na pewno jeszcze się rozwinie. :-)
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Dzięki za te pochlebne, jak i krytyczne słowa.
No i za klika :)
Całkiem zajmująco, bez nadmiernego epatowania erotyką, przedstawiłeś krótką historię szczególnej relacji Adama z partnerką jego nieżyjącego ojca.
Zaskoczył mnie finał opowieści, bo przeczytawszy o dziesiątkach płonących świec w pracowni malarza, spodziewałam się raczej pożaru.
Daj znać, kiedy poprawisz usterki, bym mogła zgłosić opowiadanie do Biblioteki.
Szybko przypomniałem sobie miniony wieczór, uświadamiając sobie jednocześnie… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Szybko wspomniałem miniony wieczór, uświadamiając sobie jednocześnie…
Ubrałem się i poszedłem do stołu… → A może: Ubrałem się i podszedłem do stołu…
…poły jej szlafroka rozsunęły się nieco zbyt szeroko i chcąc nie chcąc, zauważyłem obie piersi poruszające się w cieniu jej dekoltu. → Obawiam się, że Adam nie mógł zobaczyć piersi Marii pod połami szlafroka, chyba że jej biust sięgał poniżej pasa. Obawiam się też, że dekolt nie rzuca cienia. Zbędne zaimki.
Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»
dekolt 1. «wycięcie w sukni, bluzce itp., odsłaniające szyję, ramiona, piersi lub plecy» 2. «część ciała odsłonięta przez takie wycięcie»
…i spokojnie usiadła naprzeciwko mnie. → Było ich tylko dwoje, więc wystarczy: …i spokojnie usiadła naprzeciwko.
Muszę się dopiero rozeznać w sprawach mojego ojca. → Czy zaimek jest konieczny – czy mógłby chcieć rozeznać się w sprawach czyjegoś ojca?
…ale wzięła sobie z szafki literatkę i usiadła do stołu. → Czy zaimek jest konieczny?
Proponuję: …ale wzięła z szafki literatkę i usiadła przy stole.
Jeżeli siadamy do stołu, to zastawionego potrawami, z zamiarem zjedzenia posiłku.
…swoisty ołtarzyk, jaki się tam znajdował. → …swoisty ołtarzyk, który się tam znajdował.
On jest tutaj – wskazała na urnę… → On jest tutaj – wskazała urnę…
Wskazujemy coś, nie na coś.
Pomiędzy połami szlafroka wyłoniła się jej zgięta noga… → Raczej: Spomiędzy pół szlafroka wyłoniła się jej zgięta noga…
…pusta pościel doprowadzała mnie do rozpaczy. → Puste może być łóżko, ale chyba nie pościel.
…za to płonęło w nim dziesiątki świec… → …za to płonęły w nim dziesiątki świec…
…kiedy żywi mogą obcować się z duszami zmarłych. → …kiedy żywi mogą obcować z duszami zmarłych.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Obawiam się też, że dekolt nie rzuca cienia.
Uważam, że może. Umiem sobie wyobrazić zarysowany cieniem na ciele kształt wycięcia w sukni/bluzce itp. (pierwsze znaczenie).
Pomiędzy połami szlafroka wyłoniła się jej zgięta noga… → Raczej: Spomiędzy pół szlafroka wyłoniła się jej zgięta noga…
A może tak, bo to “pół szlafroka” kiepsko brzmi: “Pomiędzy połami szlafroka ukazała się jej zgięta noga”?
…kiedy żywi mogą obcować się z duszami zmarłych. → …kiedy żywi mogą obcować z duszami zmarłych.
W pliku, który otrzymałem od Sajmona, zamiast “obcować” było “łączyć się”.
Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.
Poprawione.
Jeszcze raz dziękuję.
OK, Sajmonie. Raz jeszcze bardzo proszę i lecę do klikarni. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Umiem sobie wyobrazić zarysowany cieniem na ciele kształt wycięcia w sukni/bluzce itp.
Gratuluję wyobraźni, bo cienia dekoltu nie zobaczysz, na ciele noszącej strój będziesz widział jedynie cień sukni/ bluzki. Dekolt, będący stroju tego częścią wyciętą, cienia rzucać nie będzie.
A może tak, bo to “pół szlafroka” kiepsko brzmi:
Tu nie chodzi o połowę szlafroka – tak odmienia się rzeczownik poła.
W pliku, który otrzymałem od Sajmona, zamiast “obcować” było “łączyć się”.
I co z tego, skoro w opowiadaniu było napisane obcować się?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Myślę, że formy które finalnie użyłem zadowolą już wszystkich:
Kiedy nachyliła się nad stołem, nalewając mi do filiżanki kawę, jej szlafrok rozsunął się nieco zbyt szeroko i chcąc nie chcąc, zauważyłem obie piersi poruszające się w wycięciu dekoltu.
Pomiędzy połami szlafroka ukazała się jej zgięta noga
i tutaj zawieruszyło się z poprzedniej wersji się
Słyszał pan zapewne o prastarym, pogańskim święcie dziadów, kiedy żywi mogą obcować z duszami zmarłych.
Pozdr
Dobrze myślisz, Sajmonie. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
W tym zdaniu o zgiętej nodze zauważyłem niepotrzebny przecinek przed “aż”, który jakoś umknął mi podczas korekty. To tyle, jeśli chodzi o moją spostrzegawczość, Sajmonie. :-P
Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.
Hej, Sajmonie!
Piszę z telefonu, więc będzie krótko:) Dobry tekst, w którym kluczową rolę odgrywa umiejętna narracja i stopniowe budowanie napięcia pomiędzy Andrzejem i Marią. Erotyka obecna, ale nie nachalna i, przede wszystkim, nie wulgarna.
Czytam już po poprawkach językowych, więc na niczym szczególnie się nie potykałem;)
Dziękuję za podzielenie się lekturą, klikam do biblio ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Wielkie dzięki cezary_cezary.
Tekst zmysłowy i klimatyczny, wciąga i zaciekawia relacją dwójki głównych bohaterów. Trochę więcej spodziewałem się po końcówce, wydaje się przedwcześnie ucinać historię, ale mimo to całość oceniam bardzo pozytywnie.
Bardzo dziękuję za pozytywną opinię i głos. To dla mnie niezwykle motywujące, dostać się do Biblioteki w debiucie :)
Podobało mi się!
Jak już pisałem kilkukrotnie – opowiadania grozy mnie nudzą. Ale Ty dałeś tu wiele innych ciekawych rzeczy, które mnie zainteresowały: wątek spadku (trochę dziwne, że bohater nie rozważył odrzucenia, ale przyjąłem założenie, że może nie bardzo się w tych kwestiach orientuje, jak wielu:)), wątki malarskie – dla mnie bardzo ciekawe. Całość szybko mnie wciągnęła i trzymała w zaciekawieniu do samego końca.
Poza tym dobre dialogi, sprawny język.
Dobry tekst!
PS “– Nikt nie kupuje tego szkaradzieństwa. Jeśli ktoś potrzebuje pornografii, znajdzie ją w Internecie, a nie w galerii.” – nie, nie, ojciec wiedział co robi, takie rzeczy sprzedają się jak złoto ;)
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Dzięki Anet :)
Pozdr