- Opowiadanie: Sajmon15 - W domu ojca

W domu ojca

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

W domu ojca

Słoń­ce kryło się już za po­bie­lo­ny­mi je­sien­nym śnie­giem wier­cha­mi Za­chod­nich Tatr, kiedy opu­ści­łem karcz­mę i skrę­ci­łem w stro­nę cmen­ta­rza. Stypa po po­grze­bie ojca prze­ro­dzi­ła się w pi­jań­stwo, dla­te­go szyb­ko wy­sze­dłem. Nie zna­łem tam zresz­tą pra­wie ni­ko­go. Było wy­jąt­ko­wo cie­pło jak na tę porę roku. Wiatr halny pę­dził uli­ca­mi tu­ma­ny kurzu. Ję­cza­ły wy­gi­na­ne ko­na­ry sta­rych ja­wo­rów, a po­dmu­chy wi­chu­ry zry­wa­ły z nich suche, pię­cio­pal­cza­ste li­ście. Skrzy­pia­ła sta­lo­wa furta cmen­tar­na, gdy zmie­rza­łem w kie­run­ku grobu ojca.

Na ławce obok mo­gi­ły sie­dzia­ła jakaś ko­bie­ta. Wiatr za­sła­niał jej twarz wo­alem czar­nych, po­tar­ga­nych wło­sów, ale roz­po­zna­łem ją po dłu­giej, ża­łob­nej sukni. Zwró­ci­łem na nią uwagę pod­czas po­grze­bu. Stała na ubo­czu w wiel­kim ka­pe­lu­szu. Nie spo­sób było jej nie za­uwa­żyć ze wzglę­du na prze­dziw­ną kre­ację, ni­czym z te­atru, albo przed­wo­jen­ne­go filmu. Jej dłu­gie, czar­ne fałdy cią­gnę­ły się po ziemi, zaś ponad cia­snym gor­se­tem bie­li­ły się nagie ra­mio­na.

Po­grzeb był skrom­ny, bez księ­dza, który od­mó­wił od­pra­wie­nia ob­rzę­du nad gro­bem ate­isty. Z ro­dzi­ny, oprócz mnie, była jesz­cze tylko ciot­ka z wuj­kiem. Stypę zor­ga­ni­zo­wał za­ko­piań­ski od­dział Związ­ku Ar­ty­stów Pla­sty­ków, oj­ciec był bo­wiem ma­la­rzem, i to nawet w pew­nych krę­gach dosyć zna­nym. Ja jed­nak wie­dzia­łem o nim nie­wie­le. No ale któż w dzi­siej­szych cza­sach in­te­re­su­je się ma­lar­stwem…

Ko­bie­ta w czer­ni nawet nie spoj­rza­ła w moją stro­nę, kiedy po­chy­li­łem się nad gład­ką płytą gra­ni­tu i za­pa­liłem znicz. Mimo póź­nej pory, cały czas nie­ru­cho­mo sie­dzia­ła na ławce obok. Uzna­łem, że wy­pa­da się cho­ciaż przed­sta­wić i za­py­tać, czy może cze­goś nie po­trze­bu­je.

– Na­zy­wam się Adam Pęksa. Je­stem synem zmar­łe­go.

Przez chwi­lę mi­gnę­ła mi myśl, czy do­brze po­wie­dzia­łem, czy o kimś, kto zgi­nął w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym, mówi się zmar­ły. Może po­win­no się mówić: za­bi­te­go, ofia­ry? Ale skoro to oj­ciec był spraw­cą wy­pad­ku, pro­wa­dząc pod wpły­wem al­ko­ho­lu…

Ko­bie­ta nie­spo­dzie­wa­nie prze­rwa­ła moje se­man­tycz­ne roz­wa­ża­nia.

– Mam na imię Maria.

W czer­wo­nym świe­tle zni­cza do­strze­głem jej twarz o ostrych ry­sach i roz­ma­za­ny, czar­ny ma­ki­jaż wokół za­pła­ka­nych oczu. Wy­glą­da­ła dosyć upior­nie.

– Miesz­ka­łam z An­drze­jem. – Pod­nio­sła się z ławki i sta­nę­ła obok mnie. Była mo­je­go wzro­stu. Po­czu­łem mocne per­fu­my o in­ten­syw­nie ka­dzi­dla­nym za­pa­chu. – Chciał­by pan pew­nie do­stać się do jego domu?

Przy­je­cha­łem do Za­ko­pa­ne­go z sa­me­go rana i nie zdą­ży­łem jesz­cze zaj­rzeć do domu ojca. Mia­łem jed­nak ze sobą klu­cze i za­mie­rza­łem za­trzy­mać się tam na noc, a nawet na kilka nocy, w za­leż­no­ści, ile czasu miało zająć za­ła­twie­nie wszyst­kich spraw. Raz jesz­cze przyj­rza­łem się ko­bie­cie. Czy do­brze zro­zu­mia­łem? Czy mó­wiąc o miesz­ka­niu z moim ojcem, chcia­ła dać mi do zro­zu­mie­nia, że po­zo­sta­ła w tym domu po jego śmier­ci?

– Tak – od­par­łem. – Ro­zu­miem, że miesz­ka tam pani?

– O ile pan się zgo­dzi, zo­sta­ła­bym, do­pó­ki nie znaj­dę sobie no­we­go lokum.

Cóż mia­łem od­po­wie­dzieć? Prze­cież nie zo­sta­wił­bym jej na cmen­ta­rzu bez dachu nad głową. Z dru­giej zaś stro­ny ogar­nę­ła mnie cie­ka­wość. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że ta ko­bie­ta była naj­bliż­szą dla mo­je­go ojca osobą i może mógł­bym się od niej do­wie­dzieć cze­goś wię­cej o jego życiu. Dla­te­go za­pro­si­łem ją do sa­mo­cho­du i po­je­cha­li­śmy do Strą­żysk, do domu, gdzie spę­dzi­łem wcze­sne dzie­ciń­stwo.

Od lat nie wi­dzia­łem się z ojcem. Matka ode­szła od niego, kiedy byłem jesz­cze dziec­kiem. Prze­pro­wa­dzi­ła się ze mną do War­sza­wy i tam za­ło­ży­ła nową ro­dzi­nę. Tam też do­tar­ła do mnie wia­do­mość o jego śmier­ci. Traf chciał, że wy­pa­dek wy­da­rzył się pod War­sza­wą i chcąc nie chcąc, to ja mu­sia­łem zająć się cia­łem. Na szczę­ście skon­tak­to­wał się ze mną pre­zes związ­ku ar­ty­stów i po­mógł za­ła­twić więk­szość rze­czy. Na jego też proś­bę zde­cy­do­wa­łem o kre­ma­cji zwłok i wy­sła­niu urny do Za­ko­pa­ne­go.

Oka­za­ło się po­nad­to, że oj­ciec nie zo­sta­wił te­sta­men­tu i w świe­tle prawa, jako że nie po­sia­dał wię­cej dzie­ci, byłem jego je­dy­nym spad­ko­bier­cą. Nie wie­dzia­łem, jaki ma­ją­tek odzie­dzi­czy­łem, dla­te­go mu­sia­łem za­trzy­mać się pod Ta­tra­mi na kilka dni, aby się w tym wszyst­kim ro­ze­znać.

Willę Pęk­sów w Strą­ży­skach za­pa­mię­ta­łem jako nie­du­ży, ale sty­lo­wy, drew­nia­ny dom, zbu­do­wa­ny jesz­cze przed wojną. Kiedy jed­nak za­je­cha­li­śmy tego wie­czo­ra na jej po­dwó­rze, zro­bi­ła na mnie wra­że­nie za­nie­dba­nej ru­de­ry. Ogró­dek, o który nie­gdyś dbała nie­boszcz­ka bab­cia, leżał odło­giem, po­dwó­rze za­wa­lo­ne było roz­ma­ity­mi ru­pie­cia­mi, a sam bu­dy­nek wy­glą­dał na wy­ma­ga­ją­cy pil­ne­go re­mon­tu.

Maria otwo­rzy­ła klu­czem stare, prze­raź­li­wie skrzy­pią­ce drzwi i wpu­ści­ła mnie do środ­ka. Ciem­na sień pro­wa­dzi­ła do sa­lo­nu, któ­re­go ścia­ny zdo­bi­ły licz­ne ob­ra­zy. Nie były to jed­nak prace ojca, ale ja­kieś star­sze płót­na. Po­my­śla­łem, że mogą być cenne i uśmiech­ną­łem się w duchu. Salon łą­czył się z otwar­tą kuch­nią, zaś od sy­pial­ni od­dzie­la­ły go tylko wi­szą­ce w fu­try­nie sznu­ry ko­ra­li­ków. Do ła­zien­ki wcho­dzi­ło się z sieni, skąd rów­nież stro­me scho­dy pro­wa­dzi­ły na pod­da­sze.

– U góry miał pra­cow­nię – wy­ja­śni­ła ko­bie­ta. – Jeśli można, za­trzy­mam się tam, do­pó­ki cze­goś sobie nie znaj­dę.

– A jest tam na czym spać? – spy­ta­łem tylko, nie mogąc jej prze­cież od­mó­wić moż­li­wo­ści no­co­wa­nia w domu, w któ­rym miesz­ka­ła już od co naj­mniej kilku lat.

Kiw­nę­ła głowa i za­czę­ła wspi­nać się po skrzy­pią­cych scho­dach na pię­tro.

Byłem wy­koń­czo­ny. Roz­pa­ko­wa­łem się tylko w sy­pial­ni i szyb­ko po­sze­dłem spać.

 

*

 

Obu­dził mnie za­pach świe­żo za­pa­rzo­nej kawy. Spoj­rza­łem na ze­ga­rek. Mu­sia­łem spać jak za­bi­ty, był już bo­wiem późny ranek. Sły­sząc krzą­ta­nie w kuch­ni, zwlo­kłem się z łóżka.

 Usły­sza­łem głos Marii:

– Zje pan śnia­da­nie?

Szyb­ko wspo­mnia­łem mi­nio­ny wie­czór, uświa­da­mia­jąc sobie jed­no­cze­śnie, że je­stem tu tylko go­ściem. Ubra­łem się i po­dsze­dłem do stołu, za­sta­wio­ne­go już por­ce­la­no­wy­mi ta­le­rza­mi i fi­li­żan­ka­mi. Zer­k­ną­łem do kuch­ni. Ko­bie­ta stała do mnie tyłem i kro­iła chleb. Miała na sobie czar­ny szla­frok, tak krót­ki, że widać było jej gołe uda. Nie dało się nie zwró­cić uwagi, jak zgrab­ne miała nogi. Dłu­gie, roz­pusz­czo­ne włosy się­ga­ły jej nie­mal do pasa.

– Nalać panu kawy? – spy­ta­ła, wcho­dząc do sa­lo­nu z ta­le­rzem ka­na­pek i me­ta­lo­wym im­bry­kiem, z któ­re­go wy­do­by­wa­ła się smuga go­rą­cej pary.

– Pro­szę – od­par­łem, przy­glą­da­jąc się, jak stąpa na bo­sa­ka.

Długi nos i bli­sko osa­dzo­ne, ciem­ne oczy nada­wa­ły jej twa­rzy ostrych rysów. W dzien­nym świe­tle po­ran­ka wy­glą­da­ła na sporo star­szą ode mnie, cho­ciaż jesz­cze chwi­lę wcze­śniej, ob­ser­wu­jąc od tyłu jej nie­na­gan­ną fi­gu­rę, wzią­łem ją za młód­kę, która za­wró­ci­ła ojcu w gło­wie. Nie­dba­le prze­wią­za­ny, swo­bod­ny ne­gliż wska­zy­wał, że czuje się jak u sie­bie. Kiedy na­chy­li­ła się nad sto­łem, na­le­wa­jąc mi do fi­li­żan­ki kawę, jej szla­fro­k roz­su­nął się nieco zbyt sze­ro­ko i chcąc nie chcąc, za­uwa­ży­łem obie pier­si po­ru­sza­ją­ce się w wy­cię­ciu de­kol­tu. Pod spodem była zu­peł­nie naga. Po chwi­li po­pra­wi­ła jed­nak pasek i spo­koj­nie usia­dła na­prze­ciw­.

– Mam sio­strę pod Kra­ko­wem – po­wie­dzia­ła, po­pi­ja­jąc kawę. – Prze­nio­sę się do niej za kilka dni. Pan za­pew­ne bę­dzie chciał sprze­dać dom?

– Od dawna pani tu miesz­ka? – Po­sta­no­wi­łem za­py­tać z innej becz­ki.

– Nie utrzy­my­wał pan kon­tak­tu z ojcem?

– Tak się uło­ży­ło życie. Nie mia­łem na to wpły­wu.

– Byłam z An­drze­jem przez sie­dem lat. Ale nie rosz­czę sobie żad­nych pre­ten­sji do spad­ku. Stało się, co się stało. Ko­cha­łam An­drze­ja, a nie to, co po­sia­dał. Zrobi pan z tym wszyst­kim, co uzna za sto­sow­ne. Naj­wy­żej po­pro­szę o kilka oso­bi­stych rze­czy.

– Mogę tylko wy­ra­zić ubo­le­wa­nie, że nie mie­li­śmy oka­zji się wcze­śniej po­znać. Ta śmierć jest dla pani za­pew­ne więk­szym cio­sem niż dla mnie. Oczy­wi­ście może pani tu zo­stać tak długo, jak tylko chce. Muszę się do­pie­ro ro­ze­znać w spra­wach ojca. Pani pew­nie le­piej się w tym wszyst­kim orien­tu­je.

Jed­nak pa­trząc na nią, za­miast my­śleć o jej cier­pie­niu, za­czą­łem sobie mimo woli wy­obra­żać jej ciało, przy­sło­nię­te je­dy­nie cien­kim szla­fro­kiem. Była nie­wąt­pli­wie atrak­cyj­ną ko­bie­tą i po­czu­łem de­li­kat­ne ukłu­cie za­zdro­ści na myśl o sło­dy­czy, ja­kiej za­zna­wał pew­nie z nią w sy­pial­ni mój oj­ciec.

 – Może będę mógł li­czyć na pani pomoc? – rzu­ci­łem spon­ta­nicz­nie.

Oka­za­ło się, że spra­wy fi­nan­so­we, które za­sta­łem na miej­scu, przed­sta­wia­ły się tra­gicz­nie. Oj­ciec od lat za­le­gał z wie­lo­ma płat­no­ścia­mi, a na hi­po­te­ce domu sie­dział już bank. Cu­dow­ny sen o spad­ku po ojcu ar­ty­ście pękł jak bańka my­dla­na, to­piąc moje plany pod zim­nym prysz­ni­cem twar­dej rze­czy­wi­sto­ści. Za­miast cie­szyć się za­ko­piań­skim ma­jąt­kiem, mu­sia­łem po­my­śleć, jak spła­cić te wszyst­kie długi. Pierw­sze kroki skie­ro­wa­łem do związ­ku ar­ty­stów. Byłem prze­ko­na­ny, że jego ob­ra­zy muszą mieć jakąś war­tość.

Pre­zes związ­ku, po­staw­ny je­go­mość z brzu­chem i długą, siwą brodą, wziął mnie pod ramię i za­pro­wa­dził do ma­ga­zy­nu.

– Coś panu po­ka­żę – rzekł. – Kie­dyś o płót­na pana ojca za­bi­ja­li się ko­lek­cjo­ne­rzy. Można je zna­leźć nie tylko w sto­li­cy, ale i w Ber­li­nie, czy Wied­niu.

Przy­po­mnia­łem sobie kilka z jego ob­ra­zów. Ich re­pro­duk­cje można było zna­leźć nawet na Wi­ki­pe­dii. Cha­rak­te­ry­zo­wał je pe­wien mrocz­ny, ma­gicz­ny kli­mat. An­drzej Pęksa znany był z ma­lo­wa­nia świa­ta lu­do­wych baśni, peł­ne­go fan­ta­stycz­nych po­sta­ci wiedźm, kar­łów, wam­pi­rów i to­pie­lic. Świa­ta na­sy­co­ne­go grozą i ero­ty­zmem.

– Tak ma­lo­wał jesz­cze dzie­sięć lat temu – po­wie­dział pre­zes. – A tu mam kilka jego współ­cze­snych dzieł. Pro­szę spoj­rzeć. To czy­sta por­no­gra­fia.

Rzu­ci­łem okiem na wy­su­wa­ne ze sta­lo­wej szafy ramy pełne olej­nych ob­ra­zów, upcha­nych jeden przy dru­gim. W isto­cie, płót­na przed­sta­wia­ły ko­bie­ty w wul­gar­nych po­zach, pre­zen­tu­ją­ce swoje na­rzą­dy płcio­we. Ich twa­rzy, na­ma­lo­wa­nych w mocno eks­pre­sjo­ni­stycz­ny spo­sób, nie można było roz­po­znać.

– Nikt nie ku­pu­je tego szka­ra­dzień­stwa. Jeśli ktoś po­trze­bu­je por­no­gra­fii, znaj­dzie ją w In­ter­ne­cie, a nie w ga­le­rii.

Obiad zja­dłem na mie­ście i do­pie­ro wie­czo­rem wró­ci­łem zdo­ło­wa­ny do Strą­żysk. Nie mia­łem do­brych wie­ści dla pani Marii, choć po­my­śla­łem, że pew­nie mu­sia­ła sobie zda­wać spra­wę z ich trud­nej sy­tu­acji fi­nan­so­wej. To by uspra­wie­dli­wia­ło za­nie­dba­ny wy­gląd domu. Po­zo­sta­wa­ło mi osza­co­wać war­tość ob­ra­zów wi­szą­cych w sa­lo­nie oraz prze­gląd­nąć pra­cow­nię ojca. Tam jesz­cze mogły skry­wać się ja­kieś war­to­ścio­we rze­czy.

Wcho­dząc do domu, za­uwa­ży­łem pa­lą­ce się na pod­da­szu świa­tło. Mo­głem więc bez kło­po­tli­we­go to­wa­rzy­stwa sfo­to­gra­fo­wać zdo­bią­ce salon płót­na, aby na­stęp­nie zwró­cić się do Desy o ich wy­ce­nę. W spo­ko­ju zja­dłem rów­nież ko­la­cję oraz otwo­rzy­łem zna­le­zio­ną w barku gru­ziń­ską bran­dy. Na po­pra­wę na­stro­ju na­la­łem sobie od razu pół szklan­ki.

Le­d­wie się na­pi­łem, do­bie­gło mnie skrzy­pie­nie scho­dów pro­wa­dzą­cych na pod­da­sze. Po chwi­li do sa­lo­nu we­szła pani Maria. Nie zna­łem zu­peł­nie jej zwy­cza­jów, dla­te­go po raz ko­lej­ny tego dnia za­sko­czy­ła mnie ubio­rem. Tym razem oprócz zna­ne­go mi już de­za­bi­lu miała na no­gach czar­ne, wzo­rzy­ste poń­czo­chy, za­pię­te do nik­ną­cych pod skra­jem krót­kie­go szla­fro­ka pod­wią­zek. Można się było do­my­ślić, że pod spodem ukry­wa jakiś ro­dzaj zmy­sło­wej, ero­tycz­nej bie­li­zny.

– Zro­bić panu ko­la­cję?

– Dzię­ku­ję, ja­dłem – od­par­łem, nie mogąc ode­rwać od niej wzro­ku.

Wy­glą­da­ła ra­czej na pro­sty­tut­kę, która przy­szła na spo­tka­nie z klien­tem, niż na po­grą­żo­ną w ża­ło­bie wdowę. Nie­mniej tchnę­ło od niej spe­cy­ficz­nym sek­sa­pi­lem i czu­łem, jak mnie po­cią­ga. Dla­cze­go jed­nak tak się ubra­ła? Czyż­by chcia­ła swój żal ukoić w moich ra­mio­nach? Nie po­wiem, ale ta myśl bar­dzo mnie pod­nie­ci­ła.

– Może na­pi­je się pani ze mną bran­dy?

Nic nie od­po­wie­dzia­ła, ale wzię­ła z szaf­ki li­te­rat­kę i usia­dła przy stole.

– Kiep­sko to wszyst­ko wy­glą­da – rze­kłem smut­nym tonem. – Dom przej­mie za długi bank.

Po­ki­wa­ła tylko głową, jakby do­sko­na­le o tym wszyst­kim wie­dzia­ła. Opróż­ni­li­śmy w mil­cze­niu nasze na­czy­nia. Za­pew­ne z po­wo­du zmę­cze­nia i stre­su al­ko­hol szyb­ko ude­rzył mi do głowy.

– Chciał­bym, żeby po­ka­za­ła mi pani pra­cow­nię ojca. Być może jest tam jesz­cze coś, co można by spie­nię­żyć na po­czet spła­ty ra­chun­ków.

– Chodź­my zatem na górę.

Nie wiem, czy wła­ści­wie to oce­ni­łem, ale od­nio­słem wra­że­nie, jakby tylko cze­ka­ła na ten mo­ment, aby wresz­cie za­brać mnie na pię­tro. Pod­nie­co­ny tą myślą i roz­ocho­co­ny wy­pi­tym al­ko­ho­lem ru­szy­łem za nią po stro­mych scho­dach. Kiedy otwo­rzy­ła drzwi i za­pa­li­ła świa­tło, w oczy rzu­ci­ły mi się dwie szta­lu­gi z nie­do­koń­czo­ny­mi płót­na­mi. Oba przed­sta­wia­ły wul­gar­ne ko­bie­ce pozy. Ko­bie­tą, któ­rej na­gie­go ciała oj­ciec nie do­koń­czył już ma­lo­wać, była nie­wąt­pli­wie sto­ją­ca przede mną pani Maria. Kątem oka do­strze­głem sze­ro­kie, nie­za­ście­lo­ne ni­czym grzesz­ny bar­łóg łoże. Od­su­ną­łem welon jej czar­nych wło­sów i po­ca­ło­wa­łem w kark.

Od­wró­ci­ła się gwał­tow­nie jak po­ra­żo­na prą­dem. Pełną gnie­wu twa­rzą, mio­ta­jąc ocza­mi gromy, skie­ro­wa­ła mój wzrok na prze­ciw­le­głą ścia­nę. Opę­ta­ny ślepą żądzą, nie zwró­ci­łem wcze­śniej uwagi na swo­isty oł­ta­rzyk, który się tam znaj­do­wał. Po­mię­dzy dwoma lich­ta­rza­mi wi­siał po­kaź­nych roz­mia­rów au­to­por­tret mo­je­go ojca. Oj­ciec odzia­ny w szkar­łat­ny płaszcz, z łysą czasz­ką i czar­ną bród­ką wy­glą­dał wprost de­mo­nicz­nie. Jego ciem­ne, przy­mru­żo­ne oczy świ­dro­wa­ły mnie z tak pie­kiel­ną prze­ni­kli­wo­ścią, że po ple­cach prze­biegł mi dreszcz stra­chu. Nagle do­strze­głem coś jesz­cze. Pod por­tre­tem, na co­ko­li­ku, stała urna z jego pro­cha­mi, którą kilka dni temu wy­sła­łem do Za­ko­pa­ne­go z kre­ma­to­rium!

Za­drża­łem z prze­ję­cia.

– Skąd pani to ma?

– W gro­bow­cu po­cho­wa­na zo­sta­ła pusta kopia – od­par­ła oschle. – Zro­bi­łam tylko to, o co mnie pro­sił na wy­pa­dek swo­jej śmier­ci. Myślę, że to je­dy­na na­praw­dę war­to­ścio­wa rzecz w tym domu.

 

*

 

Zdję­cia ob­ra­zów z sa­lo­nu, przed wy­sła­niem ich do Desy, po­ka­za­łem w za­ko­piań­skim związ­ku ar­ty­stów. Ucie­szy­li mnie tam in­for­ma­cja­mi, że są to dzie­ła zna­nych ar­ty­stów i nie­wąt­pli­wie mają sporą war­tość.

Tym­cza­sem moje myśli za­przą­ta­ła inna rzecz. Było mi wstyd z po­wo­du tego, jak za­cho­wa­łem się ze­szłe­go dnia w sto­sun­ku do pani Marii. Nie­wąt­pli­wie był to wpływ wy­pi­te­go al­ko­ho­lu, nie­mniej jed­nak po­sta­no­wi­łem, nie dba­jąc o kosz­ty, kupić bu­kiet kwia­tów i prze­pro­sić za moje czyny.

Na pod­da­szu pa­li­ło się świa­tło, toteż szyb­ko zdją­łem płaszcz, wzią­łem kwia­ty i ru­szy­łem w stro­nę scho­dów. Ści­ska­jąc w gar­ści bu­kiet wdra­pa­łem się na pię­tro i de­li­kat­nie za­pu­ka­łem.

Usły­sza­łem jej głos:

– Chwi­lecz­kę.

Za­duch pod­da­sza buch­nął zza uchy­lo­nych drzwi. Po­miesz­cze­nie wy­peł­nia­ły cięż­kie za­pa­chy kre­mów, po­ście­li, orien­tal­nych per­fum i roz­grza­nej ko­bie­cym cia­łem bie­li­zny. Maria miała tym razem na sobie długi, się­ga­ją­cy stóp pe­niu­ar, uszy­ty z czar­nych ko­ro­nek, przez które widać było wszyst­kie wdzię­ki jej ciała. Co mnie do­dat­ko­wo zdzi­wi­ło, na stopy za­ło­ży­ła wy­so­kie szpil­ki, w ja­kich ra­czej nie cho­dzi­ła dotąd po domu.

Mu­sia­ło to wy­glą­dać prze­ko­micz­nie, kiedy z wiel­kim bu­kie­tem kwia­tów przy­sze­dłem prze­pra­szać za moje zu­chwa­łe czyny, jed­no­cze­śnie czu­jąc, jak jej widok i za­pach od­bie­ra­ją mi zmy­sły. Na szczę­ście por­tret ojca wi­siał na swoim miej­scu i od pierw­sze­go spoj­rze­nia sku­tecz­nie stu­dził moją krew.

– Chcia­łem prze­pro­sić za moje wczo­raj­sze nie­sto­sow­ne za­cho­wa­nie – wy­du­ka­łem wresz­cie, wrę­cza­jąc jej kwia­ty.

– Ależ nie trze­ba – od­par­ła i po raz pierw­szy zo­ba­czy­łem na jej twa­rzy uśmiech. – Prze­cież nic się nie stało. – Od­wró­ci­ła się do mnie tyłem. – Po­zwo­li pan, że po­sta­wię kwia­ty obok pro­chów An­drze­ja? – rzu­ci­ła przez ramię, usta­wia­jąc fla­kon. – Pro­szę usiąść! Na­pi­je się pan cze­goś?

Ro­zej­rza­łem się, mi­mo­wol­nie za­trzy­mu­jąc wzrok na sto­ją­cym w kącie sta­ty­wie z za­mon­to­wa­ną ka­me­rą. Obok na biur­ku leżał uśpio­ny lap­top. Coś za­czę­ło mi kieł­ko­wać w gło­wie, ale nie zdą­ży­łem do­koń­czyć myśli, gdyż Maria po­sta­wi­ła przede mną bu­tel­kę wódki i dwa kie­lisz­ki.

– To, co pan zro­bił – za­czę­ła mówić, na­le­wa­jąc al­ko­hol do kie­lisz­ków – w in­nych oko­licz­no­ściach by­ło­by dla nor­mal­nej ko­bie­ty bar­dzo miłe. – Wy­pi­li­śmy, po czym uzu­peł­ni­ła płyn w na­czy­niach. – Jest pan w końcu mło­dym, przy­stoj­nym męż­czy­zną. – Mó­wiąc to, zmie­rzy­ła mnie takim wzro­kiem, jakby chcia­ła mnie w ca­ło­ści skon­su­mo­wać. – Nie mie­li­śmy z An­drze­jem ślubu – zmie­ni­ła nagle temat, wy­pi­ja­jąc ko­lej­ny kie­li­szek. – By­li­śmy po­ga­na­mi i nie po­trze­bo­wa­li­śmy ni­czy­je­go bło­go­sła­wień­stwa. Coś sobie jed­nak ślu­bo­wa­li­śmy. Mi­łość oraz wier­ność aż po grób. Wy­da­rzy­ło się nie­szczę­ście, ale jego grób jest pusty. On jest tutaj – wska­za­ła na urnę, a ja znów za­drża­łem. Dla od­wa­gi wy­chy­li­łem ko­lej­ny kie­li­szek. – Czuję to! Dla­te­go po­zo­sta­nę mu wier­na.

Za­krę­ci­ło mi się w gło­wie, jak­bym sam po­czuł jego obec­ność. Nagle prze­szył mnie strach na myśl, że oj­ciec prze­cież może za­cząć mnie prze­śla­do­wać zza grobu. Przez tyle lat się do niego nie ode­zwa­łem. Znie­na­wi­dzi­łem go, a po śmier­ci nie po­czu­łem ani krzty­ny żalu. Wtedy za­świ­ta­ło mi w gło­wie, że może gdy­bym mógł w jakiś spo­sób pomóc jego uko­cha­nej, od­ku­pił­bym swoje winy. Dla­te­go zmie­ni­łem zu­peł­nie temat:

– Ma pani ja­kieś środ­ki do życia? Może po­trze­bu­je pani wspar­cia? Prze­cież nawet te śnia­da­nia i ko­la­cje coś kosz­tu­ją.

Uśmiech­nę­ła się i po­ło­ży­ła dłoń na mojej gło­wie.

– Ma pan wspa­nia­łe serce – po­wie­dzia­ła i nie­spo­dzie­wa­nie przy­tu­li­ła mnie do sie­bie.

Na po­licz­ku, za szorst­ką ko­ron­ką szla­fro­ka, wy­czu­łem mięk­ką pierś. Za­pach roz­pa­lo­ne­go al­ko­ho­lem ciała wprost odu­rzał.

– Zdra­dzę panu se­kret, żeby nie mu­siał pan się mną przej­mo­wać. Nasze pie­nią­dze trzy­ma­li­śmy na moim kon­cie, bo na kon­cie An­drze­ja sie­dział ko­mor­nik. Mam więc środ­ki do życia. Dla­te­go resz­ta ma­jąt­ku mnie nie in­te­re­su­je. Pro­szę nim roz­po­rzą­dzać we­dług uzna­nia. By­le­by pan sam nie wy­lą­do­wał przez niego na lo­dzie.

Za­cie­ka­wi­ło mnie, ile tych pie­nię­dzy mieli na kon­cie, ale nie wy­pa­da­ło pytać. Swoją drogą za­sta­na­wia­ją­ce było, skąd brali te środ­ki, jeśli nikt nie ku­po­wał już ob­ra­zów ojca. I wtedy mój wzrok znów za­trzy­mał się na sta­ty­wie z ka­me­rą.

– A pani pra­cu­je w ki­ne­ma­to­gra­fii? – za­py­ta­łem, ze­braw­szy się na od­wa­gę. – Bo z tego, co zdą­ży­łem się do­wie­dzieć, ob­ra­zy ojca dawno prze­sta­ły się sprze­da­wać.

Ro­ze­śmia­ła się jo­wial­nie i po­de­szła do ka­me­ry, dla żar­tów ce­lu­jąc we mnie obiek­ty­wem.

– Tak to można ująć. W ki­ne­ma­to­gra­fii. Coś panu po­ka­żę.

Wzię­ła z biur­ka lap­top i usia­dła z nim obok mnie. Po­mię­dzy po­ła­mi szla­fro­ka uka­za­ła się jej zgię­ta noga, goła od kost­ki aż po łuk bio­dra. Uru­cho­mio­ny ekran rzu­cił błę­kit­ne świa­tło na krą­gło­ści jej biu­stu w głę­bo­ko roz­chy­lo­nym de­kol­cie…

Oj­ciec spo­glą­dał na mnie ze swo­je­go au­to­por­tre­tu sza­tań­skim wzro­kiem i zda­wał się drwić z pie­kiel­nych mąk, jakie prze­ży­wa­łem, sie­dząc tak bli­sko niej.

Za­sta­na­wia­łem się póź­niej, dla­cze­go zde­cy­do­wa­ła się mi to po­ka­zać. Czy po to, aby jesz­cze bar­dziej roz­pa­lić moją żądzę, czy wprost prze­ciw­nie, żebym zo­sta­wił ją w świę­tym spo­ko­ju przy­słu­gu­ją­cej jej ża­ło­by. A może była po pro­stu już lekko wsta­wio­na i chcia­ła się zwy­czaj­nie po­chwa­lić “sztu­ką”, którą upra­wia­ła razem z moim ojcem, ar­ty­stą. A może był to zwy­kły mar­ke­ting, ob­li­czo­ny na zysk i roz­re­kla­mo­wa­nie to­wa­ru.

Na lap­to­pie otwo­rzy­ła przede mną stro­nę, gdzie za opła­tą można było oglą­dać różne ma­te­ria­ły por­no­gra­ficz­ne z jej udzia­łem.

 

*

 

Na­sta­ły dziw­ne dni. Spra­wy ma­jąt­ko­we sta­nę­ły w mar­twym punk­cie, jakby utknę­ły w śnie­gu, który spadł na Za­ko­pa­ne. Ja zaś utkną­łem w sy­pial­ni z na­by­tym po­spiesz­nie w lom­bar­dzie lap­to­pem i prze­pusz­cza­jąc ostat­nie pie­nią­dze, oglą­da­łem filmy z por­no­gra­ficz­nej stro­ny pani Marii. Roz­pa­lo­ny przez wez­bra­ne w ży­łach fale krwi i tra­wio­ny go­rącz­ką nie­za­spo­ko­jo­ne­go po­żą­da­nia zmie­ni­łem się przez ten czas w cho­dzą­ce zom­bie. Za­po­mnia­łem o obo­wiąz­kach, a nawet o re­gu­lar­nym od­ży­wia­niu. Le­ża­łem wpa­trzo­ny w ekran lap­to­pa albo w sznu­ry ko­ra­li zwi­sa­ją­ce z fra­mu­gi drzwi, cze­ka­jąc, aż Maria po­ja­wi się za nimi choć na chwi­lę w swym ską­pym ne­gli­żu. Kiedy za­sy­pia­łem, śni­łem, że przy­cho­dzi do mojej sy­pial­ni i ko­cha­my się bez końca. A kiedy się bu­dzi­łem, puste łóżko do­pro­wa­dza­ło mnie do roz­pa­czy.

Nie pa­mię­tam już nawet, czy był to wie­czór, czy po­ra­nek. Czy przy­szła zro­bić śnia­da­nie, czy ko­la­cję. Czu­wa­ją­cy sam­czy in­stynkt sam wska­zał mi do niej drogę. Pod­sze­dłem, kiedy krzą­ta­ła się w kuch­ni. Tak jak tam­te­go wie­czo­ru zbli­ży­łem się od tyłu i za­czą­łem ca­ło­wać jej szyję. Tym razem jed­nak nie za­pro­te­sto­wa­ła. Krew ude­rzy­ła mi do głowy. Ob­ją­łem ja z ca­łych sił, ob­sy­pu­jąc na­mięt­ny­mi po­ca­łun­ka­mi ob­na­żo­ne ra­mio­na. Wresz­cie od­wró­ci­ła się i pa­trząc mi pro­sto w oczy, roz­wią­za­ła pasek szla­fro­ka. Zwiew­ne odzie­nie bez­sze­lest­nie spły­nę­ło na pod­ło­gę. Ob­ję­ła dłoń­mi moją twarz i przy­tu­li­ła do swo­ich pier­si. Ni­czym wa­riat rzu­ci­łem się na nie spra­gnio­ny­mi usta­mi. Jej nagie, kru­che ciało, wijąc się jak wąż, od­da­ło się piesz­czo­tom moich rąk. Nie pa­no­wa­łem już nad sobą. Roz­pią­łem spodnie…

– Nieee! – za­pro­te­sto­wa­ła gwał­tow­nie. – Tego panu nie wolno!

– Nie ma go tutaj – wy­szep­ta­łem, cięż­ko dy­sząc. – Zo­stał na górze. Pra­gnę pani!

– On tu jest! Czuję go!

– To sza­leń­stwo! – jęk­ną­łem.

Nagle z sieni za­czę­ły do­bie­gać dźwię­ki skrzy­pią­cych scho­dów, tak jakby ktoś scho­dził z pra­cow­ni. Prze­ra­żo­ny w po­śpie­chu za­pią­łem spodnie i od­wró­ci­łem się, ocze­ku­jąc naj­gor­sze­go. Sły­chać było wy­raź­nie zbli­ża­ją­ce się kroki…

W jed­nym mo­men­cie wszyst­ko jed­nak uci­chło. Nikt nie wszedł do sa­lo­nu. Wy­czer­pa­ny zwa­li­łem się na krze­sło, bez­myśl­nie pa­trząc, jak Maria za­kła­da z po­wro­tem szla­frok i wy­cho­dzi na bo­sa­ka z kuch­ni.

– Mimo wszyst­ko dzię­ku­ję za tę chwi­lę unie­sie­nia – szep­nę­ła, przy­sta­jąc na mo­ment, po czym wró­ci­ła na pod­da­sze.

 

*

 

Po­rzu­ci­łem tam­te­go dnia por­no­gra­fię i spra­wy od razu ru­szy­ły z miej­sca. Ode­zwa­ła się do mnie war­szaw­ska Desa, za­in­te­re­so­wa­na ob­ra­za­mi z sa­lo­nu. Spa­ko­wa­łem je i jesz­cze tego sa­me­go dnia wy­sła­łem ku­rie­rem. Bank, przej­mu­jąc willę Pęk­sów, za­bez­pie­czał spła­tę wszyst­kich dłu­gów ojca. Do końca paź­dzier­ni­ka mie­li­śmy ją opu­ścić i umó­wi­łem się na prze­ka­za­nie klu­czy z po­cząt­kiem li­sto­pa­da. Na ten dzień za­mó­wi­łem też trans­port rze­czy pani Marii do domu jej sio­stry.

Świę­to Zmar­łych było już za pasem. Zima opu­ści­ła Za­ko­pa­ne, wy­wia­na przez sza­le­ją­cy znowu halny. Od jego po­dmu­chów trzesz­czał cały dom, który nie­od­wra­cal­nie prze­stał już być wła­sno­ścią rodu Pęk­sów. Od owego dnia, kiedy skrzy­pią­ce scho­dy tak na­pę­dzi­ły mi stra­cha, mia­łem wra­że­nie, że oj­ciec prze­śla­du­je mnie co­dzien­nie. Nie sy­pia­łem, na­słu­chu­jąc dźwię­ku kro­ków, i drża­łem na samą myśl o uda­niu się na pod­da­sze.

Mia­łem jed­nak na­dzie­ję, że kiedy do­pil­nu­ję wszyst­kich jego spraw, wy­pra­wię Marię i na ko­niec za­pa­lę sym­bo­licz­ny znicz na jego sym­bo­licz­nym gro­bie, za­dość­uczy­nię mu za wszyst­ko, czym mo­głem go roz­gnie­wać, i da mi spo­kój.

Ostat­nie­go dnia paź­dzier­ni­ka od­wie­dzi­ła mnie pani Maria i po­pro­si­ła, żebym przy­szedł do pra­cow­ni. Chcia­ła prze­ka­zać mi coś waż­ne­go zanim osta­tecz­nie się roz­sta­nie­my. Od owego zbli­że­nia w kuch­ni uni­ka­li­śmy się wza­jem­nie, dla­te­go za­sko­czy­ło mnie nieco jej za­pro­sze­nie, ale zgo­dzi­łem się przyjść za kilka minut.

Był już wie­czór. Stop­nie scho­dów skrzy­pia­ły bar­dziej niż zwy­kle, cie­szy­łem się jed­nak w my­ślach, że jesz­cze jeden dzień i te skrzy­pią­ce od­gło­sy staną się już dla mnie raz na za­wsze hi­sto­rią. Za­pu­ka­łem do drzwi i po chwi­li wsze­dłem do środ­ka.

Tak za pierw­szym, jak i za dru­gim razem, kiedy wcho­dzi­łem do daw­nej pra­cow­ni ojca, do­zna­wa­łem pew­ne­go ro­dza­ju wstrzą­su. To jed­nak, co zo­ba­czy­łem tam­te­go wie­czo­ra, prze­ro­sło moje naj­gor­sze wy­obra­że­nia. Świa­tło w po­miesz­cze­niu było zga­szo­ne, za to pło­nę­ły w nim dzie­siąt­ki świec, uło­żo­nych w wiel­ki krąg. Po­wie­trze prze­sy­co­ne było dymem i smro­dem roz­to­pio­ne­go wosku. Na co­ko­le po­mię­dzy pło­ną­cy­mi lich­ta­rza­mi błysz­cza­ła w ich świe­tle srebr­na urna. Tym razem jed­nak spo­strze­głem ze zgro­zą, że urna była otwar­ta…

Lo­do­wa­ty dreszcz prze­szedł po moim ciele. Był­bym uciekł na sam widok tej strasz­nej sce­no­gra­fii, ale stare, spa­czo­ne drzwi same za­trza­snę­ły się za moimi ple­ca­mi.

W środ­ku okrę­gu, w bla­sku świec stała, cze­ka­jąc na mnie, Maria. Miała na sobie szkar­łat­ny, się­ga­ją­cy stóp płaszcz. Wy­glą­da­ła w nim ni­czym ka­płan­ka ja­kie­goś prze­ra­ża­ją­ce­go bó­stwa.

– Niech pan po­dej­dzie – rze­kła, wy­cią­ga­jąc w moją stro­nę szpo­nia­ste dło­nie. – Pro­szę się ni­cze­go nie oba­wiać.

Nagle pod wpły­wem ude­rze­nia wi­chu­ry zło­wro­go za­ję­cza­ły stare kro­kwie. Dla­cze­go to ro­bi­łem, cały trzę­sąc się ze stra­chu? Dla­cze­go nie za­wró­ci­łem i nie ucie­kłem? Jakaś nie­ludz­ka siła cią­gnę­ła mnie tam i nie po­tra­fi­łem się jej oprzeć.

– Wie pan, jaki jest dziś dzień? – za­da­ła py­ta­nie uspo­ka­ja­ją­cym tonem. – Sły­szał pan za­pew­ne o pra­sta­rym, po­gań­skim świę­cie dzia­dów, kiedy żywi mogą ob­co­wać z du­sza­mi zmar­łych. Pro­szę podać mi swoje dło­nie! – per­swa­do­wa­ła cier­pli­wie, a gdy je otrzy­ma­ła, po­wo­li wcią­gnę­ła mnie do wnę­trza koła.

Ledwo prze­kro­czy­łem ów ma­gicz­ny krąg, po­czu­łem, że cały lęk, który dotąd mnie pa­ra­li­żo­wał, znik­nął. Ogar­nę­ła mnie fala nie­zwy­kłe­go spo­ko­ju, ale i ja­kiejś pier­wot­nej, we­wnętrz­nej siły. Od­waż­nie pod­nio­słem wzrok na sto­ją­cą przede mną ko­bie­tę.

– Czy to ty, An­drze­ju? – spy­ta­ła, pa­trząc mi pro­sto w oczy, po czym jed­nym ru­chem zrzu­ci­ła okry­wa­ją­cy ją płaszcz.

Chy­bo­tli­wy blask świec za­tań­czył peł­zną­cy­mi w górę ję­zy­ka­mi na jej nagim ciele.

– Przy­sze­dłeś – wy­szep­ta­ła i za­czę­ła mnie ca­ło­wać. – To ty. Po­zna­ję. Chodź do mnie!

Nie ro­zu­mia­łem, co do mnie mówi, ale po­zwo­li­łem, żeby ro­ze­bra­ła mnie do naga. Mil­cza­łem, nie wzbra­nia­jąc się przed jej cia­łem, które oplo­tło moje ciało ni­czym bluszcz i wcią­ga­jąc na samo dno tego świe­tli­ste­go kręgu, przy­ję­ło wresz­cie do sie­bie.

– Bra­ko­wa­ło mi cie­bie… An­drze­ju! – jęk­nę­ła, uno­sząc wy­so­ko głowę. Po­tar­ga­ne czar­ne włosy za­sło­ni­ły jej twarz…

 Pa­trzy­łem na nią, nie wie­rząc, że to dzie­je się na­praw­dę. To, co było dotąd tylko senną jawą, przez co mi­zer­nia­łem nie­za­spo­ko­jo­ny, wresz­cie miało swój finał. 

Jed­nak słowa, które wy­po­wia­da­ła w mi­ło­snym amoku, za­czę­ły w końcu do mnie do­cie­rać i wtedy to po­czu­łem. Coś ob­ce­go, coś czar­ne­go i złego wzbie­ra­ło w moich ży­łach. Nagły przy­pływ zwie­rzę­ce­go po­żą­da­nia spra­wił, że mia­łem już dość tego jej zmy­sło­we­go ada­gio. Pchną­łem ją na plecy. Przed ocza­mi sta­nął mi jeden z nie­do­koń­czo­nych ob­ra­zów ojca. Błysz­czą­ce od rosy na­czy­nie grze­chu mie­ni­ło się ja­skra­wym bla­skiem setki świec. Po­czu­łem się jak dra­pież­nik, który do­padł swoją ofia­rę. Prze­sta­łem nad sobą pa­no­wać. Coś za­bul­go­ta­ło w moich płu­cach i w za­schnię­tym gar­dle, z któ­re­go nagle wy­do­był się niski, obcy głos.

– Dziw­ko! – ryk­ną­łem, chwy­ta­jąc ją za gar­dło. – Obie­cy­wa­łaś mi wier­ność! A ty co? Od­da­jesz ciało roz­pu­ście jak la­dacz­ni­ca!

– Co ty mó­wisz… An­drze­ju – wy­char­cza­ła prze­ra­żo­na. – Ją tylko z tobą… tylko cie­bie… ko­cham.

– Przej­rza­łem cię – krzy­cza­łem, coraz moc­niej za­ci­ska­jąc palce. – Pu­ści­łaś się. I to z moim, nie­war­tym zła­ma­ne­go gro­sza synem.

– An…drze…ju…prze…stań…pro…szę…bo…li… – Ledwo mo­głem ją zro­zu­mieć.

– Je­steś zwy­kłą suką – wark­ną­łem gar­dło­wo.

Jej twarz zro­bi­ła się sina. Nie wie­dzia­łem nawet, że mam aż tyle siły, ale nie zwol­ni­łem uści­sku. Wresz­cie do moich żył za­czę­ła są­czyć się obiet­ni­ca speł­nie­nia. Po­czu­łem, jak cała ta czerń, gęsta i pa­lą­ca ni­czym smoła, po­wo­li mnie uwal­nia, spły­wa­jąc coraz niżej, do trze­wi i lę­dź­wi. Wtem coś roz­dar­ło mi pod­brzu­sze i try­snę­ło pro­sto przed sie­bie nie­koń­czą­cym się stru­mie­niem…

Czas się za­trzy­mał.

Świa­do­mość tego, co zro­bi­łem, do­cie­ra­ła do mnie po­wo­li. Wraz z nią po­wró­cił strach. Ze­rwa­łam się z miej­sca, nie wie­rząc, że to wszyst­ko wy­da­rzy­ło się na­praw­dę. Z prze­ra­że­niem spoj­rza­łam na krąg wy­pa­lo­nych świec. Mar­twe oczy Marii pa­trzy­ły na mnie stam­tąd z nie­mym wy­rzu­tem…

Koniec

Komentarze

Sajmonie15, codzienne dodawanie opowiadań nie jest dobrym pomysłem – nie zyskasz w ten sposób czytelników, bo nikt nie będzie czytał w takim tempie. Byłoby dobrze, gdyby kolejne publikacje dzieliło kilka a nawet kilkanaście dni. Zdążyłbyś wtedy zapoznać się z uwagmi czytających i nanieść poprawki, a w przyszłości ustrzec się przed popełnieniem wskazanych błędów.

Sugeruję, abyś zajrzał do poradnika Drakainy: Portal dla żółtodziobów

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za uwagę. Miałem przygotowanych kilka tekstów dlatego zdecydowałem się je od razu opublikować, nie orientując się jeszcze w zasadach obowiązujących na portalu.

Czy sugerujesz, aby na razie go usunąć?

Pozdrawiam

 

Nie, Sajmonie, nie usuwaj. Skoro już jest, niech będzie, ale w przyszłości staraj się publikować rzadziej. Powodzenia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst przypadł mi do gustu. Klimatem przypomina mi trochę nie-kolejowego Grabińskiego, nasunął mi zwłaszcza skojarzenia z “Kochanką Szamoty”. Umiejętnie, w moim odczuciu, stopniowałeś narastające między parą bohaterów erotyczne napięcie, a zakończenie – które zepsuło mi niestety niezamierzenie komiczne porównanie wytrysku do wymiotów – trochę zaskoczyło, bo spodziewałem się raczej, że to protagonista padnie w jakiś sposób ofiarą pani Marii, a nie odwrotnie. Dziwne i niezrozumiałe wydało mi się wyrzucanie wieńców zaraz po pogrzebie – zwykle pozostawia się je na grobie nawet do paru tygodni, ale może to jakaś podhalańska tradycja, nie wiem.

Co do sfery językowej, to jest naprawdę przyzwoicie. Opowiadanie czytało mi się gładko, widać, że nie jesteś totalnym żółtodziobem. Zauważyłem trochę brakujących i parę nadprogramowych przecinków oraz kilka niezręcznych sformułowań, które bym poprawił, jak choćby chodzenie “na bosych stopach” – nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak mówił, chodzić można bosą nogą albo po prostu boso. Daj znać na priv, jeżeli jesteś zainteresowany korektą tekstu, prześlesz mi wtedy plik wordowski, a ja powstawiam do niego komentarze, bo męczy mnie robienie kopiuj-wklejek tu, na portalu.

Widzę, że wrzuciłeś jeszcze jedno opowiadanie – do niego też chętnie zajrzę. Mam nadzieję, że okaże się równie dobre.

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Dzięki za dostrzeżenie inspiracji Grabińskim. Wolę jego erotyki od horrorów kolejowych. Mój ulubiony to “W domu Sary”, stąd nawet drobne nawiązanie w tytule.

Pozdrawiam.

“W domu Sary” nie utkwiło mi akurat tak mocno w pamięci jak “Kochanka Szamoty”. Z nie-kolejowych opowiadań Grabińskiego za najlepszy uważam “Czad”.

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

"Czad" powiadasz. Ciekawa sprawa… bo nie czytałem wcześniej tego opowiadania, a pewne podobieństwo z moją "Wiedźmą" sugeruje coś wprost przeciwnego.

Być fanem Grabińskiego i “Czadu” nie znać, to jak być w Rzymie i papieża nie widzieć. Jestem w trakcie czytania twojej “Wiedźmy” i właśnie mam takie uczucie deja vu…

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Hej,

 

interesująca historia, ciekawie poprowadzona narracja. Podobało mi się to mieszanie “sztuk”, a może upadek sztuki – od malarstwa po pornografię. Końcówka pozostawiła we mnie mimo wszystko niedosyt, spodziewałem się czegoś bardziej zaskakującego, być może mroczniejszego – jakiegoś zaskoczenia.

 

Jeszcze kilka drobiazgów:

 

Na ławce obok mogiły siedziała jakaś kobieta. Wiatr zasłaniał jej twarz woalem czarnych, potarganych włosów, ale rozpoznałem ją po długiej, żałobnej sukni. Zwróciłem na nią uwagę podczas pogrzebu. Stała na uboczu w wielkim, czarnym kapeluszu. Nie sposób było jej nie zauważyć ze względu na przedziwną suknię, niczym z teatru, albo przedwojennego filmu. Jej długie, czarne fałdy ciągnęły się po ziemi, zaś ponad ciasnym gorsetem bieliły się nagie ramiona.

Sporo powtórzeń.

 

Kiedyś o płótna pana ojca rozbijali się kolekcjonerzy.

Zabijali się, tak? Czy jakie znaczenie ma tutaj ten związek “rozbijać się”?

 

Pozdrawiam!

 

 

 

Che mi sento di morir

Dzięki BasementKey.

 

Rzeczywiście się zabijali. O jedną czarną suknię mniej :)

 

Hej, Sajmonie, wpadam do Ciebie z rewizytą. Ciekawy pomysł na opowiadanie, czuć było napięcie między bohaterami, podoba mi się też pewien hedonizm tej wizji.

Trochę zbyt pospiesznie wypadła za to końcówka, może jakiś zwrot akcji przed Dziadami by się przydał?

Nie będę robić łapanki, są tu w tym lepsi ode mnie, ale sam styl pisania masz całkiem niezły, a w miarę ćwiczeń na pewno jeszcze się rozwinie. :-)

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Dzięki za te pochlebne, jak i krytyczne słowa.

No i za klika :)

Całkiem zajmująco, bez nadmiernego epatowania erotyką, przedstawiłeś krótką historię szczególnej relacji Adama z partnerką jego nieżyjącego ojca.

Zaskoczył mnie finał opowieści, bo przeczytawszy o dziesiątkach płonących świec w pracowni malarza, spodziewałam się raczej pożaru.

Daj znać, kiedy poprawisz usterki, bym mogła zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Szyb­ko przy­po­mnia­łem sobie mi­nio­ny wie­czór, uświa­da­mia­jąc sobie jed­no­cze­śnie… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Szyb­ko wspomniałem mi­nio­ny wie­czór, uświa­da­mia­jąc sobie jed­no­cze­śnie

 

Ubra­łem się i po­sze­dłem do stołu… → A może: Ubra­łem się i pod­sze­dłem do stołu

 

poły jej szla­fro­ka roz­su­nę­ły się nieco zbyt sze­ro­ko i chcąc nie chcąc, za­uwa­ży­łem obie pier­si po­ru­sza­ją­ce się w cie­niu jej de­kol­tu. → Obawiam się, że Adam nie mógł zobaczyć piersi Marii pod połami szlafroka, chyba że jej biust sięgał poniżej pasa. Obawiam się też, że dekolt nie rzuca cienia. Zbędne zaimki.

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

dekolt  1. «wycięcie w sukni, bluzce itp., odsłaniające szyję, ramiona, piersi lub plecy» 2. «część ciała odsłonięta przez takie wycięcie»

 

i spo­koj­nie usia­dła na­prze­ciw­ko mnie. → Było ich tylko dwoje, więc wystarczy: …i spo­koj­nie usia­dła na­prze­ciw­ko.

 

Muszę się do­pie­ro ro­ze­znać w spra­wach mo­je­go ojca. → Czy zaimek jest konieczny – czy mógłby chcieć rozeznać się w sprawach czyjegoś ojca?

 

ale wzię­ła sobie z szaf­ki li­te­rat­kę i usia­dła do stołu. → Czy zaimek jest konieczny?

Proponuję: …ale wzię­ła z szaf­ki li­te­rat­kę i usia­dła przy stole.

Jeżeli siadamy do stołu, to zastawionego potrawami, z zamiarem zjedzenia posiłku.

 

swo­isty oł­ta­rzyk, jaki się tam znaj­do­wał. → …swo­isty oł­ta­rzyk, który się tam znaj­do­wał.

 

On jest tutaj – wska­za­ła na urnę… → On jest tutaj – wska­za­ła urnę

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Po­mię­dzy po­ła­mi szla­fro­ka wy­ło­ni­ła się jej zgię­ta noga… → Raczej: Spomiędzy pół szla­fro­ka wy­ło­ni­ła się jej zgię­ta noga

 

pusta po­ściel do­pro­wa­dza­ła mnie do roz­pa­czy. → Puste może być łóżko, ale chyba nie pościel.

 

za to pło­nę­ło w nim dzie­siąt­ki świec… → …za to pło­nę­ły w nim dzie­siąt­ki świec

 

kiedy żywi mogą ob­co­wać się z du­sza­mi zmar­łych. → …kiedy żywi mogą ob­co­wać z du­sza­mi zmar­łych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Obawiam się też, że dekolt nie rzuca cienia.

Uważam, że może. Umiem sobie wyobrazić zarysowany cieniem na ciele kształt wycięcia w sukni/bluzce itp. (pierwsze znaczenie).

 

Pomiędzy połami szlafroka wyłoniła się jej zgięta noga… → Raczej: Spomiędzy pół szlafroka wyłoniła się jej zgięta noga

A może tak, bo to “pół szlafroka” kiepsko brzmi: “Pomiędzy połami szlafroka ukazała się jej zgięta noga”?

 

kiedy żywi mogą obcować się z duszami zmarłych. → …kiedy żywi mogą obcować z duszami zmarłych.

W pliku, który otrzymałem od Sajmona, zamiast “obcować” było “łączyć się”.

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Poprawione.

 

Jeszcze raz dziękuję.

OK, Sajmonie. Raz jeszcze bardzo proszę i lecę do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Umiem sobie wyobrazić zarysowany cieniem na ciele kształt wycięcia w sukni/bluzce itp.

Gratuluję wyobraźni, bo cienia dekoltu nie zobaczysz, na ciele noszącej strój będziesz widział jedynie cień sukni/ bluzki. Dekolt, będący stroju tego częścią wyciętą, cienia rzucać nie będzie.

 

A może tak, bo to “pół szlafroka” kiepsko brzmi:

Tu nie chodzi o połowę szlafroka – tak odmienia się rzeczownik poła.

 

W pliku, który otrzymałem od Sajmona, zamiast “obcować” było “łączyć się”.

I co z tego, skoro w opowiadaniu było napisane obcować się?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślę, że formy które finalnie użyłem zadowolą już wszystkich:

Kiedy nachyliła się nad stołem, nalewając mi do filiżanki kawę, jej szlafrok rozsunął się nieco zbyt szeroko i chcąc nie chcąc, zauważyłem obie piersi poruszające się w wycięciu dekoltu.

Pomiędzy połami szlafroka ukazała się jej zgięta noga

i tutaj zawieruszyło się z poprzedniej wersji się

Słyszał pan zapewne o prastarym, pogańskim święcie dziadów, kiedy żywi mogą obcować z duszami zmarłych.

Pozdr

Dobrze myślisz, Sajmonie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W tym zdaniu o zgiętej nodze zauważyłem niepotrzebny przecinek przed “aż”, który jakoś umknął mi podczas korekty. To tyle, jeśli chodzi o moją spostrzegawczość, Sajmonie. :-P

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Hej, Sajmonie

 

Piszę z telefonu, więc będzie krótko:) Dobry tekst, w którym kluczową rolę odgrywa umiejętna narracja i stopniowe budowanie napięcia pomiędzy Andrzejem i Marią. Erotyka obecna, ale nie nachalna i, przede wszystkim, nie wulgarna. 

 

Czytam już po poprawkach językowych, więc na niczym szczególnie się nie potykałem;)

 

Dziękuję za podzielenie się lekturą, klikam do biblio ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Wielkie dzięki cezary_cezary.

Tekst zmysłowy i klimatyczny, wciąga i zaciekawia relacją dwójki głównych bohaterów. Trochę więcej spodziewałem się po końcówce, wydaje się przedwcześnie ucinać historię, ale mimo to całość oceniam bardzo pozytywnie.

Bardzo dziękuję za pozytywną opinię i głos. To dla mnie niezwykle motywujące, dostać się do Biblioteki w debiucie :)

Podobało mi się!

Jak już pisałem kilkukrotnie – opowiadania grozy mnie nudzą. Ale Ty dałeś tu wiele innych ciekawych rzeczy, które mnie zainteresowały: wątek spadku (trochę dziwne, że bohater nie rozważył odrzucenia, ale przyjąłem założenie, że może nie bardzo się w tych kwestiach orientuje, jak wielu:)), wątki malarskie – dla mnie bardzo ciekawe. Całość szybko mnie wciągnęła i trzymała w zaciekawieniu do samego końca.

Poza tym dobre dialogi, sprawny język.

Dobry tekst!

PS “– Nikt nie kupuje tego szkaradzieństwa. Jeśli ktoś potrzebuje pornografii, znajdzie ją w Internecie, a nie w galerii.” – nie, nie, ojciec wiedział co robi, takie rzeczy sprzedają się jak złoto ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet :)

Pozdr

Nowa Fantastyka