- Opowiadanie: Godzilla - Pojedynek ulicznych surferów

Pojedynek ulicznych surferów

Opo­wia­da­nie po­wsta­ło na bazie szor­ta “Ulicz­ni sur­fe­rzy”, który opu­bli­ko­wa­łem jakiś czas temu na tym por­ta­lu. Ów tekst spodo­bał się kilku oso­bom, które ża­ło­wa­ły, że nie jest on dłuż­szym opo­wia­da­niem z bo­ha­te­ra­mi, a je­dy­nie opi­sem ja­kiejś le­gen­dy. A zatem do­da­ję dwóch bo­ha­te­rów, któ­rzy wal­czą ze sobą o honor, sławę i miej­sce w hi­sto­rii ulicz­ne­go sur­fin­gu! Wię­cej zdra­dzać nie będę, za­pra­szam do lek­tu­ry. Pro­szę przy­go­to­wać się pewną dawkę ab­sur­du

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Ambush, Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Pojedynek ulicznych surferów

Król Hanalē, naj­wy­bit­niej­szy as­fal­to­wy sur­fer swo­je­go po­ko­le­nia, spę­dzał dwu­ty­go­dnio­we wa­ka­cje na po­łu­dnio­wym wy­brze­żu Fran­cji. W ra­mach wy­po­czyn­ku deskę z kół­ka­mi za­stą­pił deską bez kółek, przywdział pian­ko­wy kom­bi­ne­zon i sur­fo­wał po wo­dach Za­to­ki lwa. Wie­czo­ra­mi są­czył na­to­miast drin­ki na plaży po­zdra­wia­jąc swo­ich fanów. Król Hanalē roz­poz­na­wa­ny był wszę­dzie, nawet na dru­gim końcu globu. Zresz­tą nie bez po­wo­du na­zy­wa­no go "Kró­lem". Na swój przy­do­mek pra­co­wał la­ta­mi. Nie­któ­rzy ma­wia­li, że sur­fo­wał już w łonie matki i uro­dził się z deską w rę­kach. Fak­tem jest jed­nak, że pierw­szą deskę otrzy­mał czte­ry lata póź­niej i od tego czasu wię­cej jeź­dził, niż cho­dził. Ki­bi­ce z ca­łe­go świa­ta go­dzi­na­mi dys­ku­to­wa­li, który z jego wy­czy­nów był naj­wspa­nial­szym osią­gnię­ciem. A było z czego wy­bie­rać. Król Hanalē jako pierw­szy w hi­sto­rii zje­chał na desce ze wzgó­rza Pikes Peak z za­wią­za­ny­mi ocza­mi. Na­to­miast w Sin­ga­pu­rze wy­ko­nał po­trój­ne salto nad ba­se­nem z re­ki­na­mi. Co praw­da wy­czy­nu tego do­ko­nał już wcze­śniej Naoki Na­ka­ji­ma, jed­nak w prze­ci­wień­stwie do Ja­poń­czy­ka, Król Hanalē zdo­łał wy­lą­do­wać już za ba­se­nem i oca­lił oby­dwie nogi. Do le­gen­dy prze­szło na­gra­nie z jazdy Króla po uli­cach Pa­ry­ża czy zjazd z dachu opery w Syd­ney. W ze­szłym roku Król Hanalē po­wtó­rzył osią­gnię­cie Wiel­kie­go Jimmy'ego ze Spa-Fran­cor­schamp. Wiel­ki Jimmy jako pierw­szy (choć teraz już nie jako je­dy­ny), prze­je­chał bu­dzą­cy grozę za­kręt Eau Rogue sto­jąc na desce na jed­nym palcu. Ów palec można zresz­tą oglą­dać w Mu­zeum Ulicz­ne­go Sur­fin­gu w Am­ster­da­mie.

 

Król nie spo­czy­wał na lau­rach i już pla­no­wał ko­lej­ny wy­czyn – zjazd na desce po zbo­czu We­zu­wiu­sza. Wcze­śniej chciał jed­nak od­po­cząć ko­rzy­sta­jąc z wa­lo­rów Fran­cu­skie­go wy­brze­ża – słoń­ca, fal i dziew­cząt. Co praw­da słoń­ce cza­sem kryło się za chmu­ra­mi, a fale nie za­wsze po­zwa­la­ły na sur­fo­wa­nie, jed­nak­że Król Hanalē nie mógł na­rze­kać na brak ko­biet, a wręcz cza­sa­mi mu­siał się od nich o­pę­dzać. Jak po­de­rwać nie­wia­stę będąc le­gen­dą naj­po­pu­lar­niej­szej dys­cy­pli­ny na świe­cie? Wy­star­czy zo­stać roz­po­zna­nym, co nie jest takie trud­ne, gdy twoja twarz znaj­du­je się na pierw­szych stro­nach gazet nie­za­leż­nie od ich te­ma­ty­ki. Spor­to­wiec był jed­nak przy­go­to­wa­ny nawet na sy­tu­acje, gdy wy­pa­trzo­na przez niego dziew­czy­na nie czyta gazet. Wów­czas poza za­lot­nym spoj­rze­niem na­le­ża­ło jesz­cze dodać: "Cześć, je­stem Król Hanalē". Z tego roz­wią­za­nia ko­rzy­sta­li zresz­tą róż­nej maści uzur­pa­to­rzy, któ­rzy po­da­jąc się za le­gen­dę as­fal­to­we­go sur­fin­gu pró­bo­wa­li po­de­rwać, z róż­nym skut­kiem, jedną z fran­cu­skich dziew­cząt. Po­raż­ka mogła za­koń­czyć się zde­ma­sko­wa­niem, co nio­sło za sobą karę wię­zie­nia i bo­le­sne tor­tu­ry. Prawo Świa­to­wej Fe­de­ra­cji Sur­fin­go­wej za­ka­zu­je bo­wiem po­da­wa­nie się za Król Hanalē, o ile nie jest się Kró­lem Hanalē. Jeśli jed­nak uzur­pa­tor ostroż­nie wy­bie­rał damy naj­mniej by­stre i naj­bar­dziej odu­rzo­ne al­ko­ho­lem, miał sporą szan­sę na suk­ces. 

 

Tego wie­czo­ra spra­wy przy­bra­ły jed­nak nie­spo­dzie­wa­ny obrót. Król Hanalē wy­pa­trzył na plaży trój­kę uro­czych, mło­dych ko­biet. Zde­cy­do­wa­nie nie wy­glą­da­ły na Fran­cuz­ki, co Król uznał za za­le­tę. W końcu ileż nocy można spę­dzać w ob­ję­ciach Fran­cu­zek? Ha­waj­czyk pod­szedł zatem śmia­łym kro­kiem w stro­nę bla­dych, blon­d­wło­sych nie­wiast. Te pa­trzy­ły na niego ukrad­kiem, choć zda­wa­ły się zgry­wać nie­do­stęp­ne. Sur­fin­go­wy ar­cy­mistrz wie­dział jed­nak, że po kilku sło­wach wszyst­kie trzy będą jego. 

– Cześć, je­stem Król Hanalē – przy­wi­tał się Król Hanalē. Wbrew ocze­ki­wa­niom na twa­rzach dziew­cząt nie po­ja­wił się uśmiech.

– Je­steś Hanalē? Co nieco sły­szałyśmy o Tobie – po­wie­dzia­ła naj­wyż­sza z blon­dy­nek. Po raz pierw­szy ktoś tak znie­wa­żył le­gen­dar­ne­go Króla. 

– Je­stem KRÓL Hanalē – po­wtó­rzył Ha­waj­czyk obu­rzo­ny bez­czel­no­ścią na­sto­la­tek. 

– Król może być tylko jeden – kon­ty­nu­owa­ła wy­so­ka blon­dyn­ka. Jej dwie ko­le­żan­ki de­li­kat­nie pod­śmie­chi­wa­ły się za jej ple­ca­mi. Z ła­two­ścią można było zauważyć, że wszyst­kie trzy dały się po­nieść wa­ka­cyj­nej at­mos­fe­rze.

– To kto wa­szym zda­niem jest kró­lem? – za­py­tał wście­kły sur­fer.

– Max van der Tar­zan – od­po­wie­dzia­ły chó­rem kobiety. A więc wszyst­ko stało się jasne. To były Ho­len­der­ki. Uro­dzo­ny w Zan­dvo­ort Tar­zan był wscho­dzą­cą gwiaz­dą as­fal­to­we­go sur­fin­gu. Młody, gniew­ny, ma­ją­cy za nic wszel­kie au­to­ry­te­ty. Nie­zwy­kle uta­len­to­wa­ny. Szcze­ry do bólu i bez­po­śred­ni. Lecz póki co jego osią­gnię­cia ogra­ni­cza­ły się je­dy­nie do zwy­cięstw w kilku mniej­szych za­wo­dach. Do­pie­ro w tym roku miał za­de­biu­to­wać na As­fal­to­wej Grand Prix w Kapsz­ta­dzie. Otu­ma­nio­ny urodą Ho­len­de­rek Król był w sta­nie jed­nak wy­ba­czyć nastolatkom kom­plet­ny brak wie­dzy o as­fal­to­wym sur­fin­gu.

– Dro­gie panie, od pew­ne­go czasu śle­dzę ka­rie­rę Tar­za­na i uwa­żam, że to bar­dzo uta­len­to­wa­ny chło­pak. Jed­nak do ty­tu­łu Króla ma jesz­cze da­le­ką drogę.

– On Cię po­ko­na – nie da­wa­ła spo­ko­ju blon­dyn­ka. Wiatr nagle ustał. Drze­wa za­mar­ły w bez­ru­chu i prze­sta­ły sze­lesz­czeć li­ść­mi. Mor­skie fale za­trzy­ma­ły się w miej­scu. Prze­la­tu­ją­ce w po­bli­żu owady za­prze­sta­ły trze­po­tać skrzy­dła­mi bez­gło­śnie za­wi­sa­jąc w po­wie­trzu. Świad­ko­wie twier­dzą, że było wów­czas sły­chać je­dy­nie mu­cze­nie krów, choć naj­bliż­sza farma od­da­lo­na była o sto sześć­dzie­siąt ki­lo­me­trów. 

W końcu mar­twą ciszą prze­rwał sam Król

– Twier­dzisz, że siedemnastolatek z Ho­lan­dii jest w sta­nie mnie po­ko­nać? 

– Nie ja. Tak twier­dzi van der Tar­zan.

– A skąd wiesz, co twier­dzi Tar­zan? – Twarz Króla zro­bi­ła się czer­wo­na z wście­kło­ści, choć głos cały czas miał spo­koj­ny.

– Wszy­scy to już wie­dzą. Nie czy­tasz gazet Królu? 

Sur­fer był wście­kły. Wie­dział, że naj­bliż­szą noc spę­dzi sam. Ale przed wy­pra­wą do sy­pial­ni mu­siał wy­brać się do kio­sku.

 

*  *  * 

 

W nad­mor­skich miej­sco­wo­ściach nietrud­no o róż­nej maści skle­pi­ki zlo­ka­li­zo­wa­ne naj­czę­ściej wzdłuż bu­l­wa­rów pro­wa­dzą­cych na plażę. Można tu kupić nie­mal­że wszyst­ko. Od we­ge­ta­riań­skich hot dogów i hot catów, po­przez mię­sne sa­łat­ki, piwa z różnych stron świa­ta, nie­udol­nie wy­pre­pa­ro­wa­ne ryby, pa­ra­so­le i pa­ra­wa­ny, ciu­pa­gi i oscyp­ki, fi­gur­ki wieży Eif­fla i krzy­wej wieży w Pizie, a nawet krzywej wieży Eif­fla w Pizie. Król Hanalē, po­dą­ża­jąc przez gąszcz róż­no­ko­lo­ro­wych ba­ne­rów, re­klam i pla­ka­tów, od­pę­dza­jąc się od roz­po­zna­ją­cych go tu­ry­stów, ni­czym krowa od­ga­nia­ją­ca chwo­stem na­tręt­ne muchy, od­na­lazł to, czego szu­kał. Kiosk z ga­ze­ta­mi. Przej­rzał, wy­da­wać by się mogło setki ty­tu­łów, a cały ten czy­tel­ni­czy do­bro­byt nie­mal­że za­wró­cił mu w gło­wie. Po­cząt­ko­wo ru­szył w cza­so­pi­sma bran­żo­we mi­ja­jąc takie ty­tu­ły, jak "Czas Sur­fe­rów", "Wgry­zie­ni w As­falt", "Na Krawę­dzi Deski", na­po­tkał także cza­so­pi­sma z in­nych dzie­dzin, jak "Węd­kar­stwo Po­das­fal­to­we", "Jeź­dziec Konny", "Sport Auto", "Pan Domu", "Flir­to­wa­nie z Po­lo­tem", w końcu prze­szedł do prasy co­dzien­nej. Z okładki każ­dej z gazet pa­trzy­ła na niego ta sama na­dę­ta twarz. Pewna sie­bie, po­nu­ra i gbu­ro­wa­ta. Zde­cy­do­wa­nie nie na­le­ża­ła do czło­wie­ka, który robi sobie żarty. To był czło­wiek, który przy­cho­dzi po swoje i bie­rze to bez wa­ha­nia. Tak wła­śnie pre­zen­to­wał się Max van der Tar­zan. Aby co­kol­wiek do­wie­dzieć się o Tar­za­nie, wy­star­czy­ło kupić do­wol­ną ga­ze­tę. Król po­kie­ro­wał się zatem naj­waż­niej­szym kry­te­rium i kupił naj­tań­szy tytuł. Na­stęp­nie udał się z nim do po­bli­skiej ka­wiar­ni za­ma­wia­jąc kakao z lodem i w spo­ko­ju za­po­znał się z sy­tu­acją. Otwo­rzył ga­ze­tę na pierw­szej stro­nie i szyb­ko tra­fił na klu­czo­we zda­nie z wy­wia­du: "Osią­gną­łem już taki po­ziom, że je­stem w sta­nie po­ko­nać każ­de­go, nawet Króla Hanalē. Być może już czas na zmia­nę wład­cy?". Dla Króla nie był to tylko wyraz pro­stac­twa i bu­rac­twa. Król Hanalē po­czuł się, jakby ten mło­kos na­pluł mu w twarz. Było to także coś znacz­nie wię­cej. Było to we­zwa­nie do po­je­dyn­ku, a staw­ką był honor, le­gen­da, miej­sce w hi­sto­rii ludz­ko­ści. Przy­szła pora na utem­pe­ro­wa­nie tego mło­dzień­ca! 

 

Wście­kłość po­wo­li ustę­po­wa­ła po­czu­ciu eks­cy­ta­cji na myśl o po­je­dyn­ku na śmierć i życie. Im bli­żej Hanalē był śmier­ci, tym bar­dziej czuł, że żyje. Nic go nie na­pę­dza­ło tak, jak bez­po­śred­ni po­je­dy­nek z ry­wa­lem. A trud­no zna­leźć sobie lep­sze­go ry­wa­la, niż pysz­ne­go ma­ło­la­ta z pierw­szych stron gazet. Król roz­ła­do­wy­wał reszt­ki gnie­wu do­ry­so­­wu­jąc na zdję­ciu Tar­za­na cha­rak­te­ry­stycz­ną grzyw­kę i wąsik pew­ne­go nie­do­szłe­go ma­la­rza. W gło­wie ry­so­wał sobie na­to­miast plan naj­waż­niej­sze­go w życiu po­je­dyn­ku.

– Prze­pra­szam jego kró­lew­ską mość, czy mogę się do­siąść? – Nie­zna­ny głos wy­rwał Króla z za­my­śle­nia. Ten jed­nak po­łech­ta­ny po swoim ego z ra­do­ścią przy­wi­tał nie­zna­jo­me­go. 

– Ależ oczy­wi­ście młody czło­wie­ku. Zjemy może rybę z fryt­ka­mi? Ja sta­wiam.

– wasza wy­so­kość jest nader ła­ska­wy. Za­wsze chcia­łem po­znać le­gen­dę. Po­wiem nawet wię­cej, chcia­łem się z nią zmie­rzyć. – Do Hanalē nawet nie do­tar­ły te słowa. Przy­glą­dał się twa­rzy chło­pa­ka, która wy­da­wa­ła mu się dziw­nie zna­jo­ma. Gdyby tylko jesz­cze miała cha­rak­tery­stycz­ną grzyw­kę i wąsik… to van der Tar­zan! Król szyb­ko zba­dał nowo przy­by­łe­go wzro­kiem, a na­stęp­nie cha­otycz­nym ru­chem od­wró­cił ga­ze­tę na drugą stro­nę by ukryć swoje wąt­pli­wej ja­ko­ści dzie­ło sztu­ki. Oba­wiał się, że jego praca może zo­stać źle ode­bra­na. Obu surferom uka­za­ła się wów­czas znaj­du­ją­ca się na od­wro­cie cza­so­pi­sma roz­ne­gli­żo­wa­na Mu­rzyn­ka na de­sko­rol­ce, prze­mie­rza­ją­ca Route 66. W tej chwi­li jed­nak żad­ne­mu z nich dziew­czy­ny nie były w gło­wie.

– To ty rzu­ci­łeś mi wy­zwa­nie – po­wie­dział chłod­no Król.

– Tak wasza wy­so­kość. Za­wsze chcia­łem być naj­lep­szy. A do tego muszę po­ko­nać waszą kró­lew­ską mość – Pew­ność sie­bie i py­szał­ko­wa­tość mło­dzień­ca bu­dzi­ła u Króla od­ra­zę, a jed­no­cze­śnie w jakiś trud­ny do wy­ja­śnie­nia spo­sób im­po­no­wa­ła mu.

– Po­dzi­wiam twoją od­wa­gę. Choć nie je­stem pe­wien, czy nie mylę jej z głu­po­tą – do­gryzł swo­je­mu ry­wa­lo­wi Hanalē.

– Ro­zu­miem zatem, że wasza kró­lew­ska mość przyj­mu­je wy­zwa­nie.

– Ja nigdy nie od­ma­wiam po­je­dyn­ków – po­wie­dział Król – Wi­dzi­my się jutro o świ­cie na Paul Ri­card. Lubię wy­gry­wać przed śnia­da­niem.

– O świ­cie do­pie­ro koń­czę im­pre­zo­wać. Sta­wię się w samo po­łu­dnie na pad­doc­ku toru Paul Ri­card – rzekł Tar­zan.

– Umowa stoi. Ale spóźnisz się choć­by mi­nu­tę, a prze­gry­wasz wal­ko­ve­rem – po­wie­dział Hanalē z ra­do­ścią ści­skając dłoń van der Tar­za­no­wi. W końcu nic nie sma­ku­je le­piej, jak po­ko­na­nie ry­wa­la na jego wła­snych wa­run­kach.

 

*  *  * 

 

Na­za­jutrz, zgod­nie z umową, za­rów­no Król Hanalē, jak i Max van der Tar­zan udali się do nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści Le Ca­stel­let na po­łu­dniu Fran­cji. To wła­śnie tutaj znaj­du­je się tor Paul Ri­card, za­ku­pio­ny w 1999 roku przez Ber­nie­go Ec­c­le­sto­ne'a. Po mo­der­ni­za­cji obiek­tu żwi­ro­we po­bo­cza za­stą­pio­ne zo­sta­ły przez po­ła­cie as­fal­tu, któ­rych tak pra­gną sur­fe­rzy z ca­łe­go świa­ta. Po­ja­wia­ją się tutaj za­rów­no za­wo­do­wi spor­tow­cy jak i ama­to­rzy, pla­nu­ją­cy spę­dzić eks­cy­tu­ją­ce wa­ka­cje na La­zu­ro­wym Wy­brze­żu. Każdy z nich chce po­pły­nąć na bi­tu­micz­nej fali, po­czuć, jak pod kół­ka­mi deski roz­stę­pu­je się as­falt i po­mknąć po bez­kre­snym torze imie­nia Paula Ri­car­da ni­czym po naj­więk­szym z oce­anów. Przy­by­wa­ją­cym do Le Ca­stel­let niestrasz­ne są wy­sta­ją­ce z na­wierzch­ni zdra­dziec­kie kra­węż­ni­ki ani silne po­dmu­chy wia­tru na pro­stej Mi­strall, zdol­ne strą­cić mniej wpraw­nych spor­tow­ców z ich sta­ran­nie ma­lo­wa­nych go­dzi­na­mi desek. Nie prze­ra­ża ich nawet ośle­pia­ją­cy swą nie­bie­sko­ścią la­bi­rynt błę­kit­nych linii, w któ­rym co roku gubią się tu­zi­ny sur­fe­rów. 

 

Tego dnia jed­nak żaden sur­fer nie ważył się po­ło­żyć swo­jej deski na as­fal­cie, ani nawet za­nu­rzyć w nim palca. Dziś tor był za­re­zer­wo­wa­ny dla wiel­kiej le­gen­dy oraz wscho­dzą­cej gwiaz­dy. Król Hanalē oraz Max van der Tar­zan zo­sta­li po­wi­ta­ni chle­bem i solą, a ki­bi­ce nie szczę­dzi­li im braw i wi­wa­tów. Try­bu­na na Paul Ri­card jest co praw­da nie­wiel­ka, lecz fani as­fal­to­we­go sur­fin­gu są mi­strza­mi w wy­szu­ki­wa­niu ple­ne­ro­wych punk­tów ob­ser­wa­cyj­nych. Lu­dzie sie­dzie­li na zbo­czach wzgórz, na drze­wach i na sobie na­wza­jem. Nie­któ­rzy przy­nie­śli na tor ta­bo­re­ty, krze­seł­ka, a nawet dra­bi­ny, by się na nie wspiąć i do­pin­go­wać swo­ich fa­wo­ry­tów. Sporą rze­szę fanów sta­no­wi­li Ho­len­drzy. Ubra­ni byli w jed­no­li­te, po­ma­rań­czo­we stro­je, a każdy z nich miał w dłoni po­ma­rań­czo­wą racę, go­to­wą do od­pa­le­nia, gdy roz­pocz­nie się po­je­dy­nek. 

 

Jed­nak­że kłęby po­ma­rań­czo­we­go dymu na star­cie, tak gęste, że unie­moż­li­wia­ły ki­bi­com ob­ser­wo­wa­nie po­je­dyn­ku, zo­sta­ły nie­mal­że nie­zau­wa­żo­ne przez dzien­ni­ka­rzy. Ich uwagę przy­kuł in­cy­dent, do którego do­szło jesz­cze pod­czas sesji roz­da­wa­nia au­to­gra­fów. Za­rów­no Król Hanalē, jak i Max van der Tar­zan chęt­nie pod­pi­sy­wa­li ko­szul­ki, cza­pecz­ki i oczy­wi­ście deski swo­ich fanów. Uwiel­bie­nie tłumu do­da­wa­ło im sił do walki. Są jed­nak pewne gra­ni­ce, któ­rych nigdy nie wolno prze­kra­czać. Mowa tu o jed­nym z sur­fe­rów, który po­pro­sił Króla Hanalē o pod­pis na swo­jej desce. Król z ra­do­ścią speł­nił proś­bę fana. W końcu nic nie cie­szy tak, jak spo­tka­nie z innym as­fal­to­wym sur­fe­rem. W końcu to ko­lej­ny czło­nek wiel­kiej sur­fe­ro­wej ro­dzi­ny, czło­wiek, w któ­re­go ży­łach także pły­nie bitum. Kró­ciut­kie spo­tka­nie z pew­no­ścią prze­bie­gło­by w nie­zwy­kle miłej at­mos­fe­rze, gdyby nie nie­wiel­ka na­klej­ka na desce ki­bi­ca. Znaj­do­wał się na niej Bi­ben­dum. To kry­ją­cy się w as­fal­to­wych głę­bi­nach stwór, któ­re­go boją się naj­od­waż­niej­si, naj­bar­dziej do­świad­cze­ni i naj­wpraw­niej­si za­wod­ni­cy. Po­twór ten co praw­da po­ja­wia się spo­ra­dycz­nie, lecz nie daje swo­jej ofie­rze żad­nych szans. W ze­szłym roku stu dwóch sur­fe­rów stra­ci­ło życie w jego kau­czu­ko­wych ob­ję­ciach. Po­twór może mie­sią­ca­mi po­zo­sta­wać w uśpie­niu, lub że­ro­wać na in­nych to­rach. Cza­sem jed­nak jego łowy na Paul Ri­card trwa­ją ty­go­dnia­mi kosz­tu­jąc życie dzie­siąt­ki sur­fe­rów. Stwór wy­jąt­ko­wo upodo­bał sobie za­kręt Do­uble Droit du Be­aus­set. Czai się tam tuż pod po­wierzch­nią cze­ka­jąc na nad­jeż­dza­ją­cą ofia­rę. Wów­czas to wy­sta­wia opo­nia­stą łapę nie­znacz­nie ponad na­wierzch­nię as­fal­tu. Za­sko­czo­ny sur­fer nie ma szans na omi­nię­cie prze­szko­dy i z im­pe­tem roz­bi­ja deskę o po­two­ra, a na­stęp­nie lą­du­je na twar­dym as­fal­cie od­no­sząc za­zwy­czaj bo­le­sne zła­ma­nia, ska­le­cze­nia i otar­cia. Stwór wów­czas po­wo­li pod­pły­wa, okrą­ża ofia­rę, jakby de­lek­tu­jąc się jej ostat­ni­mi chwi­la­mi życia. Wy­sta­wia gu­mo­wy język sma­ku­jąc bież­ni­kiem spły­wa­ją­cą po bi­tu­mi­cie krew. Bacz­nie ob­ser­wu­je, jak sur­fer pró­bu­je się jesz­cze ura­to­wać pły­nąc w stro­nę traw­ni­ka, jak gubi się w błę­kit­nym la­bi­ryn­cie, jak wpada w pa­ni­kę, jak traci siły. Bi­ben­dum tym­cza­sem nie­ubła­ga­nie się zbli­ża. Gdy czło­wiek jest już le­d­wie żywy, opla­ta go swoją oponą i po­cią­ga na dno toru imie­nia Paula Ri­car­da. Sur­fer traci życie wśród pro­mie­ni słoń­ca i śpie­wu pta­ków, które sie­dzą na po­bli­skich drze­wach i na­wo­łu­ją part­ner­ki, w ogóle nie zwra­ca­jąc uwagi na dra­mat roz­gry­wa­ją­cy się tuż pod ich dzio­ba­mi. Za­le­d­wie kilka chwil po skoń­czo­nym ataku na­wierzch­nia toru po­now­nie staje się gład­ka. O śmier­ci czło­wie­ka świad­czy je­dy­nie po­ła­ma­na deska, na którą cza­sem na­tra­fia inny sur­fer. Lu­dzie sły­sząc imię po­two­ra bled­ną ni­czym ścia­na, do­sta­ją za­wro­tów głowy, nie­któ­rzy nie są nawet w sta­nie ustać na no­gach. Przed­sta­wia­nie jego wi­ze­run­ku na sur­fe­ro­wych spo­tach jest wręcz praw­nie za­ka­za­ne. Wie­rzy się bo­wiem, że wspo­mnie­nie o Bi­ben­dum przy­wo­łu­je żąd­ną krwi be­stię. Król po­stą­pił zatem zgod­nie z sur­fe­ro­wym ko­dek­sem, gdy za­brał wi­dzo­wi deskę i zła­mał ją na pół. Co wię­cej ów nie­roz­trop­ny czło­wiek zo­stał wy­klę­ty ze spo­łecz­ności sur­fe­rów, a pre­zy­dent Fran­cji wydał mu do­ży­wot­ni zakaz wjaz­du do Le Ca­stel­let. Można po­wie­dzieć, że ów nie­roz­trop­ny widz i tak miał sporo szczę­ścia, gdyż ze wzglę­du na nad­cią­ga­ją­cy po­je­dy­nek da­ro­wa­no mu po­rzu­ce­nie w nie­bie­skim la­bi­ryn­cie, na pa­stwę wy­głod­nia­łej be­stii. Póź­niej wy­szło na jaw, że czło­wiek ten był zwy­kłym oszu­stem, który nawet nie ustał­by trzech se­kund na desce, a au­to­graf od le­gen­dy sur­fin­gu wziął je­dy­nie z chęci zysku. Po­ła­ma­na przez Króla deska zo­sta­ła sprze­da­na pół roku póź­niej na au­kcji za sied­mio­cy­fro­wą kwotę w ame­ry­kań­skiej wa­lu­cie. 

 

W udzie­lo­nych przed roz­po­czę­ciem po­je­dyn­ku wy­wia­dach Król Hanalē za­py­ta­ny o ten in­cy­dent dużo mówił o tra­dy­cji, o sza­cun­ku do sur­fe­rów, któ­rzy stra­ci­li życie w opo­nach po­two­ra i o wiel­kiej hań­bie, jaką ów kibic spro­wa­dził na Le Ca­stel­let. Van der Tar­zan stwier­dził na­to­miast, że w żadne mi­tycz­ne stwo­rze­nia nie wie­rzy i wszyst­ko mu jedno, co kto ma na swo­jej desce. 

 

Po­je­dy­nek roz­po­czął się punk­tu­al­nie, gdy słoń­ce zna­la­zło się w ze­ni­cie. Le­gen­dar­ny, eme­ry­to­wa­ny sur­fer, Wiel­ki Jim­mie, dał sy­gnał do star­tu wy­strza­łem z pi­sto­le­tu przy oka­zji nie­groź­nie ra­niąc przy­by­łe­go na tor księ­cia Mo­na­ko. Za­rów­no Król Hanalē, jak i Max van der Tar­zan od­py­cha­li się od as­fal­tu, ile tylko sił w no­gach, sta­ra­jąc się na­brać jak naj­więk­szej pręd­ko­ści. O zwy­cię­stwie miała jed­nak za­de­cy­do­wać nie tylko siła mię­śni, ale i spraw­ność. Na torze wy­ty­czo­no spe­cjal­ne stre­fy, w któ­rych za­wod­ni­cy mieli do wy­ko­na­nia okre­ślo­ne sztucz­ki. Na po­czą­tek coś pro­ste­go – zwy­kłe ollie. Na dal­szym od­cin­ku trasy po­ziom trud­no­ści zna­czą­co jed­nak wzrósł. Jesz­cze przed pierw­szym za­krę­tem ry­wa­le mieli do wy­ko­na­nia fa­ce­fli­pa i kick­dro­pa. Li­czą­ca sześć ki­lo­me­trów trasa wy­ma­ga­ła roz­sąd­ne­go po­dej­ścia do wy­ści­gu i oszczę­dza­nia sił na fi­nisz. Jed­nak ani van der Tar­zan ani Król nic sobie z tego nie ro­bi­li. Gdy tylko jeden lub drugi wy­su­nął się naprzód cho­ciaż­by na dłu­gość deski, to wy­ko­ny­wał jakiś wi­do­wi­sko­wy trick sta­ra­jąc się tym samym upo­ko­rzyć swo­je­go ry­wa­la. Inna rzecz, że ani na jed­nym, ani na dru­gim takie sztucz­ki nie ro­bi­ły wra­że­nia. W końcu wy­gry­wa ten, kto pierw­szy prze­kro­czy linię mety. Za­wod­ni­cy po­dą­ża­li nie­mal deska w deskę przez pro­stą Mi­stral sta­wia­jąc czoła nie tylko prze­ciw­ni­ko­wi, ale rów­nież wie­ją­ce­mu od morza sil­ne­mu wia­tro­wi. Na do­jeź­dzie do szy­ka­ny van der Tar­zan za­nur­ko­wał na ha­mo­wa­niu i zna­lazł się przed Kró­lem Hanalē! Suk­ces ten uczcił efek­tow­nym fakie Shove it"em i po­mknął w stro­nę za­krę­tu Si­gnes. Wszedł w niego z pi­skiem kau­czu­ko­wych kółek nieco jesz­cze po­więk­sza­jąc dy­stans nad Kró­lem. Tylko kilka za­krę­tów, i triumf bę­dzie jego. Król Hanalē nie po­wie­dział jed­nak ostat­nie­go słowa i od­py­chał się ze wszyst­kich sił roz­grze­wa­jąc do czer­wo­no­ści po­de­szwę le­we­go buta. Nie był jed­nak w sta­nie rzu­cić rę­ka­wi­cy mło­de­mu Ho­len­dro­wi. Wy­da­wa­ło się, że jest już po walce. Van der Tar­zan je­chał po kró­lew­ski tytuł. Hanalē go tra­cił. 

 

Wów­czas stało się coś nie­by­wa­łe­go. Pro­wa­dzą­cy w po­je­dyn­ku Ho­len­der pod­sko­czył, deska wy­ko­na­ła obrót w po­wie­trzu, a za­wod­nik z tru­dem na niej wy­lą­do­wał. Nie była to jed­nak ko­lej­na, efek­tow­na sztucz­ka. Widać było, że za­wod­nik z tru­dem wal­czy o utrzy­ma­nie się na desce. Czyż­by na­je­chał na jakąś nie­rów­ność? Nie­za­leż­nie od przy­czy­ny, Król Hanalē upa­trzył w tym swoją szan­sę. Pot ście­kał mu z czoła, a twarz była cała czer­wo­na. Wie­dział jed­nak, że nie może prze­grać tego po­je­dyn­ku. Był już na dłu­gość deski za Ho­len­drem, gdy ten po­now­nie wy­sko­czył. Za­wod­nik wy­ko­nał efek­tow­ny obrót deski w po­wie­trzu i za­li­czył twar­de lą­do­wa­nie tyłem do kie­run­ku jazdy. Chwi­lę póź­niej re­pre­zen­tant z Ha­wa­jów wy­su­nął się na pro­wa­dze­nie i mknął, ile tchu ku ostat­nim za­krę­tom. Wtem usły­szał za ple­ca­mi trzask, huk i krzyk. Van der Tar­zan leżał za­krwa­wio­ny na as­fal­cie, a jego deska, prze­ła­ma­na na dwie czę­ści, dry­fo­wa­ła po bi­tu­mi­cie. Zatem młody gniew­ny prze­sa­dził i po­ła­mał deskę. Można było już od­pu­ścić, zła­pać tro­chę od­de­chu. Król miał zwy­cię­stwo nie­mal w kie­sze­ni. Spoj­rzał znowu za sie­bie. Van der Tar­zan pły­nął co sił do brze­gu. Kil­ka­set me­trów za nim z as­fal­tu wy­ło­nił się dziw­ny, spo­rej wiel­ko­ści kształt. Obiekt ów zbli­żał się do Ho­len­dra i wkrót­ce wy­sta­wił ponad bitum opo­nia­ste szpo­ny. To był sur­fe­ro­żer­czy Bi­ben­dum! Król Hanalē nie wa­hał się wów­czas ani chwi­li. Ile sił po­gnał w stro­nę nie­szczę­śni­ka nie ba­cząc na nie­bez­pie­czeń­stwo. Bi­ben­dum mimo swych roz­mia­rów i kształ­tów, bez trudu do­ga­niał mło­de­go, do­brze wy­spor­to­wa­ne­go sur­fe­ra. Co chwi­la wy­sta­wiał obież­ni­ko­wa­ny język sma­ku­jąc krew ofia­ry. Król Hanalē mu­siał przy­stą­pić do ataku. Roz­pę­dził się, na ile mu tylko po­zwa­la­ły siły, wy­ko­nał naj­wyż­sze ollie w hi­sto­rii as­fal­to­we­go sur­fin­gu i lecąc w po­wie­trzu z im­pe­tem wbił drew­nia­ną deskę w kark be­stii. Na­stęp­nie ko­zioł­ku­jąc wy­lą­do­wał na as­fal­cie wy­tra­ca­jąc pręd­kość z każ­dym prze­tur­la­niem się. Be­stia była ranna. Za­nu­rzy­ła się w od­mę­tach as­fal­tu zo­sta­wia­jąc za sobą kau­czu­ko­wą smugę. Sur­fe­rzy chwy­ci­li się odłam­ków deski van der Tar­za­na i ru­szy­li w stro­nę brze­gu, po­przez zdra­dli­wy, nie­bie­ski la­bi­rynt. Wie­dzie­li, że póki są na as­fal­cie, wciąż grozi im nie­bez­pie­czeń­stwo. Stwór znik­nął co praw­da z pola wi­dze­nia, lecz wkrót­ce nad po­wierzch­nią as­fal­tu uka­za­ła się deska Króla i za­czę­ła się zbli­żać w stro­nę roz­bit­ków. A zatem ranny po­twór nie dawał za wy­gra­ną. Zgu­bie­nie Bi­ben­dum w nie­bie­skim la­bi­ryn­cie gra­ni­czy­ło z cudem. Stwór znał każdy prze­smyk, kanał i ślepy za­ułek. Sur­fe­rzy mogli ucie­kać lub sta­nąć do nie­rów­nej walki. Pły­nę­li przed sie­bie, a jako broń mieli je­dy­nie frag­men­ty po­ła­ma­nej deski van der Tar­za­na. Bi­ben­dum wy­raź­nie, choć nie­spiesz­nie się zbli­żał. Gdy od­le­głość wy­no­si­ła mniej, niż dzie­sięć me­trów, po­twór znik­nął z pola wi­dze­nia. Be­stia pla­no­wa­ła za­ata­ko­wać od dołu ni­czym rekin po­lu­ją­cy na uchat­ki u wy­brze­ży Po­łu­dnio­wej Afry­ki. Sur­fe­rzy przy­sta­nę­li, wpa­tru­jąc się w dno as­fal­tu. Wkrót­ce uj­rze­li szyb­ko zbli­ża­ją­cy się cień. To był Bi­ben­dum. Po­twór bły­ska­wicz­nie się wy­nu­rzał. Spor­tow­cy rzu­ci­li się na boki, a ocię­ża­ła be­stia nie zdo­ła­ła za nimi na­dą­żyć. Potwór wy­sko­czył z wody, po czym rzu­cił się w stro­nę van der Tar­za­na. Ten w akcie de­spe­ra­cji wy­cią­gnął po­ła­ma­ną deskę przed sie­bie i we­pchnął po­two­ro­wi w gar­dło. Stwór bez trudu roz­kru­szył drew­no, lecz me­ta­lo­wa oś sta­nę­ła mu w gar­dle. Bi­ben­dum krztu­sił się i dła­wił, za­nu­rza­jąc się w głę­bi­nach. As­falt po­now­nie ucichł, a ptaki znów za­czę­ły śpie­wać. Sur­fe­rzy byli już bez­piecz­ni. Gdy tro­chę ochło­ne­li i zła­pa­li od­de­ch, wsie­dli na je­dy­ny, po­zo­sta­ły im frag­ment deski i jadąc na dwóch kół­kach, ba­lan­su­jąc wspól­nie cia­łem ru­szy­li w kie­run­ku mety. Prze­kra­cza­jąc ją wy­ko­na­li jesz­cze wspól­nie kick­fli­pa, czym za­pi­sa­li ko­lej­ną kartę w hi­sto­rii as­fal­to­we­go sur­fin­gu. Do tej pory nikt wię­cej nie zro­bił kick­fli­pa we dwój­kę na pół­de­sce, choć warto nad­mie­nić, że trzy lata póź­niej bra­cia Dżu­gan­dzu z Chin zro­bi­li trzy­oso­bo­we ollie na całej desce. Po­je­dy­nek po­mię­dzy Kró­lem Hanalē, a Maxem van der Tar­za­nem po­zo­stał nie­roz­strzy­gnię­ty. Król twier­dził w udzie­lo­nych póź­niej wy­wia­dach, że Max jest do­sko­na­łym sur­fe­rem, przy­szłą gwiaz­dą tego spor­tu i za­słu­gu­je na tytuł Króla. Van der Tar­zan nie szczę­dził kom­ple­men­tów Kró­lo­wi Hanalē na­zy­wa­jąc go na­jwy­bit­niej­szym sur­fe­rem w hi­sto­rii. Za­wod­ni­cy mieli za­wrzeć po­ro­zu­mie­nie, zgod­nie z któ­rym będą jesz­cze wy­stę­po­wać razem, lecz już nigdy prze­ciw­ko sobie. O Bi­ben­dum słuch za­gi­nął, jed­nak wciąż od czasu do czasu na Paul Ri­card znika jakiś sur­fer, a po kilku dniach tor wy­rzu­ca na brzeg po­ła­ma­ną deskę.

Koniec

Komentarze

Cześć Godzilla !!!!!!!!

 

Mam do powiedzenia tylko dobre. Niezwykłe opowiadanie. Jedyne w swoim rodzaju. Masa humoru i to dobrego. Oryginalne, z wyobraźnią. I dobrze napisane. Nie znalazłem żadnych błędów.

Nasunęła mi się myśl “opko dla młodzieży”. Naprawdę super sprawa. Bardzo mi się podobało. A ciekaw jestem co napiszą inni.

Takiego specyficznego opka jeszcze nie czytałem.

 

Pozdrawiam!!!

 

PS.

 

Jestem niepełnosprawny...

Bardzo dziękuję, cieszę się, że opowiadanie się spodobało. O co chodzi z “opko dla młodzieży”, czyżby jakiś konkurs?

Nie, temat jest młodzieżowy.

Jestem niepełnosprawny...

Cóż, Godzillo, opisałeś historię dwóch zawodników rywalizujących w dyscyplinie na której zupełnie się nie znam, więc nie mogę powiedzieć, że opowiadanie przypadło mi do gustu, zwłaszcza że bardzo złe wykonanie szalenie utrudniało skupienie się na treści.

Mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

przy­odział pian­ko­wy kom­bi­ne­zon i sur­fo­wał po wo­dach Za­to­ki lwa. → W co przyodział kombinezon???

Pewnie miało być: …przywdział pian­ko­wy kom­bi­ne­zon i sur­fo­wał po wo­dach Za­to­ki lwa.

 

Król Hanalē roz­po­na­wa­ny był wszę­dzie… → Literówka.

 

Z resz­tą nie bez po­wo­du na­zy­wa­no go "Kró­lem". → A bez reszty?

Powinno być: Zresz­tą nie bez po­wo­du na­zy­wa­no go "Kró­lem".

 

Ów palec można z resz­tą oglą­dać… → Ów palec można zresz­tą oglą­dać

 

cza­sa­mi mu­siał się od nich od­pę­dzać. → …cza­sa­mi mu­siał się od nich o­pę­dzać.

 

na pierw­szych stro­nach gazet nie­za­leź­nie od ich te­ma­ty­ki. → Literówka.

 

Z tego roz­wią­za­nia ko­rzy­sta­li z resz­tą… → Z tego roz­wią­za­nia ko­rzy­sta­li zresz­tą

 

jedną z Fran­cu­skich dziew­cząt. → …jedną z fran­cu­skich dziew­cząt.

 

Te pa­trzy­ły się na niego ukrad­kiem… → Te pa­trzy­ły na niego ukrad­kiem

 

– Je­steś Hanalē? Co nieco sły­sze­li­śmyTobie… → To wypowiedź dziewczyny, która mówi w imieniu jeszcze dwóch koleżanek. Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie; ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części tekstu.

Winno być:

– Je­steś Hanalē? Co nieco sły­szałyśmytobie

 

pod­śmie­chi­wa­ły się za jej ple­ca­mi. Z ła­two­ścią dało się do­strzec, że wszyst­kie trzy dały się po­nieść… → Lekka siękoza.

 

od­po­wie­dzia­ły chó­rem nie­wia­sty. → Wcześniej napisałeś, Król był …oburzony bezczelnością nastolatek, więc nazwanie ich teraz niewiastami, nie wydaje mi się najwłaściwsze.

Proponuję: …od­po­wie­dzia­ły chó­rem dziewczyny.

 

Król był w sta­nie jed­nak wy­ba­czyć nie­wia­stom kom­plet­ny… → Patrz wyżej.

 

Drze­wa za­mar­ły w bez­ru­chu i prze­sta­ły sze­lesz­czeć swo­imi li­ść­mi.Drze­wa za­mar­ły w bez­ru­chu i prze­sta­ły szeleścić li­ść­mi.

Zbędny zaimek – czy mogły szeleścić cudzymi liśćmi?

 

owady za­prze­sta­ły trze­po­tać skrzy­dła­mi… → …owady prze­sta­ły trze­po­tać skrzy­dła­mi

 

W końcu mar­twą ciszą prze­rwał sam Król – Twier­dzisz, że 17-la­tek z Ho­lan­dii jest w sta­nie mnie po­ko­nać? → Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach. Winno być:

W końcu mar­twą ciszą prze­rwał sam Król.

– Twier­dzisz, że siedemnastolatek z Ho­lan­dii jest w sta­nie mnie po­ko­nać?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

a skąd wiesz, co twier­dzi Tar­zan? – twarz Króla zro­bi­ła się czer­wo­na z wście­kło­ści, choć głos cały czas miał spo­koj­ny.A skąd wiesz, co twier­dzi Tar­zan? – Twarz Króla zro­bi­ła się czer­wo­na z wście­kło­ści, choć głos cały czas miał spo­koj­ny.

 

W nad­mor­skich miej­sco­wo­ściach nie trud­no o róż­nej… → W nad­mor­skich miej­sco­wo­ściach nietrud­no o róż­nej

 

zlo­ka­li­zo­wa­ne naj­czę­ściej wzdłuż bu­la­wa­rów… → Literówka.

 

fi­gur­ki z wieżą Eif­fla i krzy­wą wieżą w Pizie, a nawet z krzy­wą wieżą Eif­fla w Pizie.  → …fi­gur­ki wieży Eif­fla i Krzy­wej Wieży w Pizie, a nawet krzywej wieży Eif­fla w Pizie.

 

…takie ty­tu­ły, jak "Czas Sur­fe­rów", "Wgry­zie­ni w as­falt", "Na kra­wę­dzi deski", na­po­tkał także cza­so­pi­sma z in­nych dzie­dzin, jak "Węd­kar­stwo po­das­fal­to­we", "Jeź­dziec konny", "Sport Auto", "Pan domu", "Flir­to­wa­nie z po­lo­tem"… → …takie ty­tu­ły, jak "Czas Sur­fe­rów", "Wgry­zie­ni w As­falt", "Na Kra­wę­dzi Deski", na­po­tkał także cza­so­pi­sma z in­nych dzie­dzin, jak "Węd­kar­stwo Po­das­fal­to­we", "Jeź­dziec Konny", "Sport Auto", "Pan Domu", "Flir­to­wa­nie z Po­lo­tem"

 

Na okład­ce każ­dej z gazet pa­trzy­ła na niego ta sama na­dę­ta twarz.Na okład­ce każ­dej z gazet widział tę samą na­dę­tą twarz. Lub: Z okładki każ­dej z gazet pa­trzy­ła na niego ta sama na­dę­ta twarz.

 

przy­cho­dzi po swoje i bie­rze to bez wa­cha­nia. → …przy­cho­dzi po swoje i bie­rze to bez wa­ha­nia.

Godzillo, bój się bogów!!!

 

Tak wła­snie pre­zen­to­wał się… → Literówka.

 

Im bli­żej Hanalē bli­żej był śmier­ci… → Dwa grzybki w barszczyku.

 

jak bez­bo­śred­ni po­je­dy­nek… → Literówka.

 

Król roz­ła­do­wy­wał reszt­ki gnie­wu do­ry­so­wy­wu­jąc na zdję­ciu… → Król roz­ła­do­wy­wał reszt­ki gnie­wu do­ry­so­wu­jąc na zdję­ciu

 

– Prze­pra­szam Jego Kró­lew­ską Mość, czy mogę się do­siąść? nie­zna­ny głos… → – Prze­pra­szam jego kró­lew­ską mość, czy mogę się do­siąść? – Nie­zna­ny głos…

Zwroty grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części tekstu

 

– Wasza Wy­so­kość jest nader ła­ska­wa.– Wasza wy­so­kość jest nader ła­ska­wy.

 

Gdyby tylko jesz­cze miała cha­rak­te­stycz­ną grzyw­kę… → Literówka.

 

Oboj­gu sur­fe­rów uka­za­ła się… → Piszesz i dwóch mężczyznach, więc: Obu sur­fe­rom uka­za­ła się

Obojgu odnosi się do kobiety i mężczyzny.

 

roz­ne­gli­żo­wa­na mu­rzyn­ka na de­sko­rol­ce… → …roz­ne­gli­żo­wa­na Mu­rzyn­ka na de­sko­rol­ce

 

Choć nie je­stem pe­wien, czy nie mylę jej z głu­po­tą. – do­gryzł swo­je­mu ry­wa­lo­wi Hanalē. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Ja nigdy nie od­ma­wiam po­je­dyn­ków. – po­wie­dział Król – Wi­dzi­my się jutro o świ­cie na Paul Ri­card. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Brak kropki po didaskaliach.

 

Ale spóż­nisz się choć­by mi­nu­tę… → Literówka.

 

z ra­do­ścią uści­sku­jąc dłoń van der Tar­za­no­wi. → …z ra­do­ścią ściskając dłoń van der Tar­za­na.

 

po­mknąć po bez­skre­snym torze… → Literówka.

 

Przy­by­wa­ją­cym do Le Ca­stel­let nie strasz­ne… → Przy­by­wa­ją­cym do Le Ca­stel­let niestrasz­ne

 

la­bi­rynt błę­kit­nych lini… → …la­bi­rynt błę­kit­nych linii

 

Ubra­ni oni byli w jed­no­li­te, po­ma­rań­czo­we stro­je… → Zbędny zaimek.

 

in­cy­dent, do ja­kie­go do­szło… → …in­cy­dent, do którego do­szło

 

Czai się on tam tuż pod po­wierzch­nią cze­ka­jąc na nad­jeź­dza­ją­cą ofia­rę. -> Czai się tam tuż pod po­wierzch­nią, cze­ka­jąc na nad­jeżdża­ją­cą ofia­rę.

 

Wów­czas to wy­sta­wia swoją opo­nia­stą łapę… → Zbędny zaimek – czy wystawiałby cudzą łapę?

 

przy­wo­łu­je rząd­ną krwi be­stię. → …przy­wo­łu­je żąd­ną krwi be­stię.

Sprawdź znaczenie słów rządnyżądny.

 

za­brał wi­dzo­wi deskę i po­ła­mał ją na pół. → …za­brał wi­dzo­wi deskę i złamał ją na pół.

 

zo­stał wy­klę­ty ze spo­łecz­ni sur­fe­rów… → …zo­stał wy­klę­ty ze spo­łeczności sur­fe­rów

 

na pa­stwę wy­god­nia­łej be­stii. → Literówka.

 

Gdy tylko jeden lub drugi wy­su­nął się na przód… → Gdy tylko jeden lub drugi wy­su­nął się naprzód

 

sta­wia­jąc czoła nie tylko swo­je­mu prze­ciw­ni­ko­wi… → Zbędny zaimek.

 

Nie­za­leź­nie od przy­czy­ny… → Literówka.

 

Van der Tar­zan pły­nął co sił ku brze­gu.Van der Tar­zan pły­nął co sił ku brze­gowi. Lub: Van der Tar­zan pły­nął co sił do brze­gu.

 

z as­fal­tu wy­ło­nił dziw­ny, spo­rej wiel­ko­ści kształt. → Pewnie miało być: …z as­fal­tu wy­ło­nił się dziw­ny, spo­rej wiel­ko­ści kształt.

 

Król Hanalē nie wa­chał się wów­czas ani chwi­li.Król Hanalē nie wa­hał się wów­czas ani chwi­li.

 

Co chwi­la wy­sta­wiał swój obież­ni­ko­wa­ny język sma­ku­jąc krwi ofia­ry.Co chwi­la wy­sta­wiał obież­ni­ko­wa­ny język, sma­ku­jąc krew ofia­ry.

 

uka­za­ła się deska Króla i za­czę­ła się ona zbli­żać w stro­nę roz­bit­ków. → Zbędny zaimek.

 

Pły­ne­li przed sie­bie… → Literówka.

 

Sur­fe­rzy przy­sta­ne­li wpa­tru­jąc się w dno as­fal­tu.Sur­fe­rzy przy­sta­nę­li, wpa­tru­jąc się w dno as­fal­tu.

 

Po­wtór wy­sko­czył z wody… → Literówka.

Powtór jest o wiele straszniejszy od potwora.

 

Stwór bez pro­ble­mu roz­kru­szył drew­no… -> Stwór bez trudu roz­kru­szył drew­no

 

Bi­ben­dum ksztu­sił się i dła­wił za­nu­rza­jąc się w głę­bi­nach.Bi­ben­dum krztu­sił się i dła­wił, za­nu­rza­jąc się w głę­bi­nach.

 

Gdy tro­chę ochło­ne­li i zła­pa­li od­de­chu… → Gdy tro­chę ochło­nę­li i zła­pa­li od­de­ch

 

na­zy­wa­jąc go na­wy­bit­niej­szym sur­fe­rem… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za sporo pracy włożonej w wyłapywanie błędów, widzę, że trochę tego jest 

Cię, Ty, Twój z dużej piszemy tylko w listach.

 

Czemu nie naniosłeś poprawek?

 

 

Krzywa wieża Eiffla jest boska;)

 

 

Ten jednak połechtany po swoim ego

 

Łechta się ego, a nie po ego.

 

 

Od strony fabularnej poszło bardzo dobrze. Nie zawsze udaje się rozwinąć szorta w coś większego, ale u Ciebie na drożdżach szaleństwa wyrosło ślicznie.

Natomiast często potykałam się na błędach i niestarannościach, co mi przeszkadzało.

 

Wypisywałam je, by stwierdzić, że wspomniała o nich reg.

 

Popraw proszę błędy to kliknę do biblio.

 

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Przyznam, że ogrom błędów tak mnie przytłoczył, że dopiero teraz się za nie zabrałem. Mam nadzieję, że nic nie przeoczyłem. Teraz, jak widzę swoje błędy, to rzeczywiście boję się bogów, choć czytałem to jeszcze przed opublikowaniem i wszystko wydawało się wyglądać pięknie. Cieszę się, że od strony fabularnej się podobało, bo błędy językowe i ortograficzne można poprawić bez szkody dla treści. 

Bardzo dziękuję za sporo pracy włożonej w wyłapywanie błędów, widzę, że trochę tego jest 

Cóż, Godzillo, nie da się ukryć, że i owszem. Byczków było sporo, ale pozostaję z nadzieją, że w kolejnych opowiadaniach będzie ich znacznie mniej, a może i wcale. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Godzilla.Czegoś tak dobrego i zabawnego nie czytałem tutaj już długo. Czułem zapach kauczuku wdzierający mi się do nosa. Hah. Dzięki Godzilla. Przy najbliższej okazji dostępności do lapka oddaję klik na to opowiadanie. Super! Pozdrawiam.

Naciupałeś takich wielkich akapitów, że czyta się okropnie… ale warto przebrnąć.

Byłoby prościej, gdybym potrafił sobie wyobrazić opisaną przez ciebie dyscyplinę. XP Widzę ją albo jako surfing po płynnym asfalcie (to po co im kółka?), albo jako… jazdę na deskorolce (to dlaczego się nie nazywa ,,jazdą na deskorolce”?).

Ogólnie podoba mi się częściowa stylizacja na artykuł z prasy sportowej/plotkarskiej i wprowadzenie czytelnika w świat subkultury ulicznych surferów. Co prawda nie znam się na trikach z deską, więc nie za bardzo wiem, co oni robili w trakcie wyścigu, ale wierzę, że było to epickie. XD

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Masz rację, sam nie lubię dużych akapitów, a jak przychodzi co do czego, to dałem wielkie akapity. Jak wygląda ta dyscyplina? Ja to widziałem jako jazdę na deskorolce, choć asfalt w tym opowiadaniu zachowuje się dwojako, niczym ciecz nienewtonowska. Można po nim normalnie jeździć, ale i mogą w nim pływać ogromne bestie, a surferzy mogą się w nim utopić. A co do tricków… niektóre to typowe tricki deskorolkowe, a niektóre są zupełnie zmyślone xD Przede wszystkim faceflip – to połączenie kickflipa – czyli wyskok z deską, która przy okazji obraca się o 360 stopni wzdłuż osi długiej i lądowanie na niej oraz słowa face, co sugeruje, że do wykonania tego tricku używa się twarzy. Nie pytajcie się, jakby to wyglądało, nie mam pojęcia, ale sam widziałem kilka wypadków, gdy deskorolkarz dostawał deską po twarzy.

Nie zatwierdziłem komentarza i muszę powtórzyć. Bardzo misię. Umiejętnie wplotłeś elementy fantastyki w realistycznie przedstawioną rywalizację Króla i pretendenta. Miałem wrażenie, że oglądam ‘na żywo’. Polecam do czytania dla relaksu. Klik

 

Dobra historia Ci z tego wyszła, a i kilka razy uśmiechnęło. Prosta fabuła, bo prosta, ale jednak wciągająca i bardzo lekka. Czyta się to jak ciekawą przygodówkę. Jednym słowem dobrze się bawiłem. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej,

 

Pamiętam “Ulicznych serferów”, pamiętam też, że tamto opowiadanie mi się podobało.

 

Najpierw co mi się nie podobało:

 

Początek to przytłaczający infodump. Do tego mam wrażenie, że sporo informacji jest zbędnych, jak np. te rozkminy nad francuskimi dziewczętami. Ponadto miejscami w opowiadaniu są ściany tekstu – to się zwyczajnie źle czyta, może warto to podzielić?

 

Co mi się podobało:

 

Historia. Super rozwinąłeś poprzedniego szorta. Mamy dwóch rywalizujących bohaterów, zagrożenie w postaci Bibenduma i zakończenie, po którym wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Niby klisza, ale dobrze podana, przez co wciągająca. Fajne :)

 

Można tu kupić niemalże wszystko. Od wegetariańskich hot dogów i hot catów, poprzez mięsne sałatki, piwa ze wszystkich stron świata,

Wszedł w niego z piskiem kauczukowych kółek nieco jeszcze powiększając dystans nad Królem. Jeszcze kilka zakrętów

Są też miejsca, gdzie w tekście jest duże nagromadzenie Hanali i serferów ;)

Podzielić pewnie byłoby warto, ale wymagałoby sporych zmian w tekście, by nie robić przerwy w środku akcji. Cieszę się, że ogólne wrażenia są pozytywne. Początek może przydługi, ale chciałem też zbudować postać. Pokazać, dlaczego Król jest Królem i jaki on jest

Nowa Fantastyka