
Dziękuję Milis i Palaio za betowanie. Zapraszam do czytania i komentowania.
Dziękuję Milis i Palaio za betowanie. Zapraszam do czytania i komentowania.
Jestem niewolnikiem własnych, zniekształconych wspomnień. Wdzierają się do mojej głowy, nie potrafię powiedzieć, w jaki sposób. Uciekam i wciąż mam wrażenie, że to wszystko daremne.
Siedzę przy stole, na którym znajduje się małe, czarne pudełko – widzę w nim własne odbicie.
– Jak długo masz zamiar się wylegiwać? Grzech tyle spać – słyszę głos ojca, który przychodzi zawsze w sobotę, kiedy mam wolne od szkoły.
Jestem wściekły.
– Grzech, a to pech – odpowiadam.
– Nie pyskuj. W twoim wieku szanowałem rodziców.
– A jak dorosłeś, to już nie?
– Maciek, nie przeginaj. – Zdziera ze mnie kołdrę.
Otwieram powoli oczy i widzę moje chude jak patyki nogi, a za nimi ojca. Szósta rano to pora, żeby wstawać. Jest mi chłodno, a tego nie lubię. Stawiam stopy na podłodze i odwracam głowę w stronę ciemiężyciela.
– Dałbyś spokój chociaż w sobotę.
– Wstawaj, nie biadol. – Ma głęboko w poważaniu moje cierpienie. Zero empatii. Zero zrozumienia. Brakuje tylko porannej zaprawy.
Idę do kuchni.
– Ubierz się człowieku! – krzyczy za mną.
Czy jestem niewdzięcznikiem? Zbuntowanym dzieckiem, któremu wydaje się, że zmieni świat jedynie siłą własnej woli? Nie wiem, ale jest we mnie mnóstwo energii i dobrego samopoczucia, tylko nie teraz – muszę coś zjeść. Otwieram lodówkę i wyciągam z niej żółty ser. Stwierdzam, że chyba zjadliwy skoro nie śmierdzi. Robię wszystko to, co ludzie o szóstej rano. Zjadam śniadanie, wypijam herbatę i…
Jadę do sadu z ojcem. W soboty pomagam mu przy drzewkach.
Czeka nas, a raczej mnie, przycinka – areał jest dość spory. Kiedy zostaję sam z sekatorem w dłoni, ojciec gdzieś znika. Warkot traktora słyszę coraz słabiej, aż w końcu jedyne co dociera do moich uszu, to śpiew ptaków.
W którymś momencie orientuję się, że otacza mnie cisza. Czuję się dziwnie, bo nie słyszę nawet odgłosu sekatora. Kicham i widzę kropelki śliny w postaci małej mgiełki. Nie towarzyszy temu żaden dźwięk. Patrzę za siebie w wąską alejkę, którą tworzą drzewka. Zieleni jest niewiele – to nie pora wegetacji.
Coś małego wybiega spomiędzy szpaleru jabłonek i wskakuje w następny. Stoję jak wryty i nie wiem co robić. Ruszam – w wyciągniętej dłoni ściskam sekator. Jeśli to coś się na mnie rzuci, jestem gotowy zabić, nawet, gdy będę musiał pociąć osobnika na kawałki. Najgorsze, że niczego nie słyszę. Stałem się głuchy. Oddycham nerwowo i czuję na czole krople potu. Przez cały czas wmawiam sobie, że to niewielka sarna.
Zatrzymuję się, odwracam by sprawdzić, czy aby nie mam tego za sobą.
Widzę to – jest na tyle daleko, że mam czas się przygotować. Zrywam się do biegu i jednocześnie zaczynam krzyczeć, lecz niczego nie słyszę. Przyśpieszam, ale postać oddala się ode mnie, aż w końcu znika. Zatrzymuję się, łapię powietrze, jak ryba wyrzucona na brzeg. Czuję drżenie nóg. Zziajany opieram ręce o kolana i tuż obok widzę wygniecioną w kształt małych elips trawę. Spomiędzy źdźbeł wyciągam czarne, małe pudełko, po czym chowam do kieszeni.
Pół nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem na łóżku wpatrując się w sufit i myślałem, co tak naprawdę widziałem w sadzie. Przedmiot znaleziony w trawie schowałem do szuflady biurka.
Niedziela minęła bardzo szybko. Wróciłem do czytania książki, którą zacząłem dwa tygodnie temu. Ogarnęło mnie znużenie. Zasnąłem.
Sprawdziłem czas na smartfonie – dochodziła siódma. Musiałem wstać i się ogarnąć. Gdybym miał brata bliźniaka, chętnie wysłałbym go do szkoły; nie musiałbym wstawać rano.
Ubrałem się i zszedłem do kuchni, spodziewając się spotkać ojca, ale tym razem go nie było. Jadłem powoli kanapki przepijając herbatą. Za oknem sikorka uczepiła się gałęzi. Na dużej, okrągłej tarczy zegara ściennego przeskakiwała wskazówka sekundnika. Ojca nadal nie było i zacząłem się zastanawiać, czy wyszedł z domu, kiedy jeszcze spałem. Wróciłem do pokoju spakować plecak.
W dni robocze odgłos maszyn rolniczych można u nas usłyszeć każdego poranka, plus szczekanie naszego psa Ozorka. Dzisiaj słyszałem tylko jego ujadanie. Zanim zabrałem się do wzuwania butów, wyjrzałem na podwórko. Zwierzę miotało się w kojcu, jakby miało wściekliznę.
Narzuciłem na siebie kurtkę i wyszedłem.
– Ozor! – krzyknąłem. Nie zareagował.
Zagwizdałem najgłośniej jak potrafiłem, lecz to niczego nie zmieniło. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że pies toczy pianę z pyska, a jego ślepia są przekrwione. Rozejrzałem się, poszukując wzrokiem ojca. Udałem się do budynku gospodarczego, którego wysokie, bo blisko dwuipółmetrowe drzwi były uchylone.
Zajrzałem do środka. Traktor i wszystkie sprzęty rolnicze znajdowały się na miejscu. Nie dostrzegłem żadnych śladów opon.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy przez szczeliny w drzwiach zobaczyłem flanelową, niebieską koszulę, w której ojciec zwykle pracował. W pierwszym odruchu chciałem wyjść i powiedzieć, że idę do szkoły, ale zatrzymałem się tuż przy wyjściu.
Widziałem, jak idzie w stronę domu, w ręce trzymając łopatę. Budynki znajdowały się od siebie w odległości około pięćdziesięciu metrów. Gdy zniknął za rogiem, wyszedłem.
Od strony zachodniej mieliśmy niewielki ogródek, w którym systematycznie kosiliśmy trawę. Gdy byliśmy jeszcze trzyosobową rodziną, matka uprawiały w nim róże. Po rozwodzie, ojciec wyciął wszystkie. Kiedy go zapytałem dlaczego to zrobił, powiedział, że nie może na nie patrzeć.
Wszedłem na kostkę otaczającą dom i wyjrzałem zza winkla.
Pomyliłem się, to nie była łopata, tylko rydel.
– Cześć – powiedziałem.
Odwrócił się w moją stronę. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
– Co robisz? – zapytałem.
– Kopię.
– Masz zamiar coś posadzić?
– Nie wiem.
Może to bezsensu, ale miałem wrażenie, jakby to nie był on. I odkąd pamiętam, zawsze wiedział, co chce zrobić, kiedy i w jaki sposób.
Odwrócił się i nadal kopał.
Stałem jeszcze kilka sekund milcząc, po czym poszedłem do szkoły.
Kiedy wróciłem do domu i udałem się do ogródka, zobaczyłem wielki kopiec.
W ziemnym dole zobaczyłem tylko rydel.
Rozejrzałem się, ale ojca nigdzie nie było. Na chodniku, co kilka metrów, grudek ziemi było coraz więcej. Korytarz w domu był nią uwalany na całej długości. Zygzaki świadczyły o wielokrotnych poślizgach.
Zobaczyłem go, siedzącego nieruchomo na krześle przy stole. Przed sobą miał miskę. Najwyraźniej mnie nie zauważył.
– Cześć – powiedziałem.
Odwrócił powoli głowę w moją stronę. Wydawało mi się, że patrzy nie na mnie, a na coś, co znajduje się za mną. Zauważyłem, że nawet nie mrugnął. Nie odpowiedział, tylko przyciągnął brodę do klatki piersiowej. Wyglądało to jak ukłon w stronę miski. Ściągnąłem plecak i podszedłem bliżej.
Zobaczyłem w niej ciemną papkę. Żywą…
Ojciec zrobił sobie obiad z miażdżonych robaków.
Usiadłem przy nim i milczałem.
Sięgnął po łyżkę i zaczął jeść. Słyszałem chrzęst piasku, kamieni i przeżuwanych owadów, które jeszcze żyły. Gdy skończył, z lewego kącika ust zwisało podrygujące odnóże.
Wstałem, przysunąłem krzesło do stołu i wolnym krokiem wyszedłem z kuchni. Będąc na korytarzu biegłem, a kiedy pchnąłem z impetem drzwi i znalazłem się poza domem, przyśpieszyłem. Nigdy wcześniej nie czułem większego strachu.
Zatrzymałem się dopiero w lesie. Usiadłem i przyłożyłem dłoń do klatki piersiowej. Serce waliło w niej z częstotliwością młota pneumatycznego. Nie chciałem umrzeć, nie tutaj i nie w taki sposób.
Musiałem coś wymyślić. Jedyne co przychodziło mi do głowy, to wrócić, i jeśli okaże się, że ojciec nadal zachowuje się jak szaleniec, wezwać pogotowie. Zbliżał się wieczór. Nie miałem zbyt wiele czasu, jeśli chciałem zdążyć przed zmrokiem. Uspokoiłem oddech, wstałem i ruszyłem w stronę domu.
Schowałem się w wysokich tujach, skąd miałem widok na cały ogród.
Uwijał się przy czymś w ziemnym dole. Nastała bezchmurna noc z pełnią księżyca. Wszystko skąpane było w zimnym świetle.
Ojciec na czworaka wygramolił się z ziemnego leja i wyszedł z ogrodu. Odczekałem kilkanaście sekund, po czym opuściłem kryjówkę.
Cztery pięciusetlitrowe, plastikowe beczki, których używaliśmy do łapania deszczówki, stały jedna obok drugiej. Z każdej wystawał około trzydziestocentymetrowy drut zbrojeniowy, a wszystkie połączone były spiralą. Nie mogłem stwierdzić, z czego była wykonana. Na środku, w odległości około pięciu centymetrów od niej, unosiło się w powietrzu czarne pudełko.
Ze strony sadu dobiegł mnie szum. Wszedłem do budynku gospodarczego. Z gwoździa wbitego w deskę ściągnąłem kluczyki do traktora. Wyjechałem, kołami przednimi napierając na drzwi.
Widziałem coraz wyraźniej, jak jabłonie kołyszą się na boki, miotane podmuchami wiatru. Gdy dojechałem na miejsce, zgasiłem silnik i wysiadłem. Ponieważ metalowa bramka była zamknięta, dalszą drogę musiałem pokonać pieszo.
Szedłem powoli wpatrzony w zwężający się szpaler drzewek. Szum był mniejszy, ale nadal wyraźny i wydawało mi się, że dobiegał z prawej strony. Przedostałem się w kolejny rząd, zbliżając do źródła dźwięku.
W końcu znalazłem się na otwartej przestrzeni. Sad w tym miejscu został wykarczowany. Nie mogłem sobie przypomnieć, żeby ojciec wspominał, że chce wyciąć choćby jedno drzewo.
Zobaczyłem go jak klęczy, z rękami wyciągniętymi przed siebie i dłońmi skierowanymi wewnętrzną stroną ku górze. Opuszczona głowa kołysała się na karku, jak w maskotkach samochodowych. Gdy dostrzegłem między jabłoniami poruszające się cienie, odskoczyłem w tył. Miałem nadzieję, że nie zostałem zauważony.
Szum nagle ucichł. Czułem jedynie chłodne podmuchy wiatru.
Sześć małych, humanoidalnych postaci zbliżało się do klęczącego ojca, po czym go otoczyło. Sparaliżowany strachem mogłem tylko stać i obserwować. Spojrzałem w górę, gdzie zobaczyłem jakby zorzę. Zielone smugi wirowały wokół stojących istot i ojca, który znajdował się w środku. Po chwili widziałem już tylko całun szmaragdowego, świetlistego tornada.
Nagle wszystko zniknęło.
Ojciec leżał w trawie. Rzuciłem się biegiem w jego kierunku.
– Tato! – krzyknąłem. Szarpałem za koszulę, mając nadzieję, że nic mu nie jest.
Otworzył oczy.
– Czemu się drzesz? – zapytał zdziwiony.
Gdy usiadł, rozejrzał się na boki, później podniósł głowę i wpatrzył się w gwiazdy.
– Co my do cholery tutaj robimy? Niczego nie pamiętam.
– Wstawaj – powiedziałem. – Opowiem ci wszystko w domu.
– Co to za dół? – zapytał, kiedy przechodziliśmy obok ziemnego leja, w którym stały beczki z wystającymi drutami zbrojeniowymi.
Wszystko wyglądało tak, jak zapamiętałem. Jedyną różnicą był brak unoszącego się nad nimi pudełka.
– Wykopałeś go – odpowiedziałem.
– Serio? – Zatrzymał się na chwilę i pokręcił głową. – Mam nadzieję, że mi to wyjaśnisz. Zrób to na tyle dobrze, żebym uwierzył, bo jeśli nie, to rano zgłaszam się do psychiatry. I proszę, nie streszczaj wszystkiego do lunatykowania.
Wiedziałem, że mówiąc to, nie żartował. Opowiedziałem dokładnie, co się wydarzyło.
Gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to oni żyli w moim ojcu. Nie wiem, kim byli, ani czym było pudełko.
Wszedłem do swojego pokoju i położyłem się na łóżku. Chciałem wreszcie się wyspać.
Cześć Hesket !!
Bardzo fajne! Najbardziej podobała mi się tajemnica, czekałem jak to się skończy. To zabieg niby przez wielu używany a jednak uważam, że nie. U ciebie to było osią opowiadania. I bardzo dobrze, bo to jest dobre i chyba niełatwo to osiągnąć.
Na końcu, gdy myślałem że przeczytałem twist okazało się, że czeka mnie jeszcze jeden twist :)
Wszystkiego Najlepszego :)
Pozdrawiam serdecznie.
Jestem niepełnosprawny...
Cześć, dawidiq150
Cieszę się, że Ci się podobało. Dziękuję.
Pozdrawiam :-)
Cześć Hesket,
Widzę, że trochę zmieniłeś zakończenie, co wyszło na duży plus. Opowiadanie w sam raz na wieczorne spotkanie z przyjaciółmi, żeby wprowadzić klimat tajemniczości. Podobało mi się wcześniej, a teraz tym bardziej. I trudno mi powiedzieć, czy żałuję, że nie wiem kim były istoty – bytem pozaziemskim, czy ziemskim? Niejednoznaczne zakończenia też mają swój urok.
Pozdrawiam i udaję się do klikarni.
Cześć, Milis. Dziękuję. Pozdrawiam :-)
Trochę myślałem o ,,Kolorze z przestworzy”, a w zasadzie o jego ekranizacji z Nicholasem Cagem. Rodzinka mieszka na farmie i nagle zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Szkoda, że nikt nie zginął. :\
Jak dla mnie za krótkie. Jest dziwne (weird fiction?), owszem, ma taki specyficzny nastrój, ale wydaje mi się, że akcja leci trochę za szybko. Ja bym opisał, jak ufoki stopniowo przejmują kontrolę nad ojcem, i może trochę pogłębił relację między nim a synem. Ale dobra, jeśli tak miało być, to się nie wymądrzam, może po prostu nie jestem targetem.
Pozdrawiam!
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Cześć, SNDWLKR. Zgadzam się z Tobą. W dziesięciu tysiącach znaków zbudować napięcie, to dla mnie wyzwanie. Co prawda, nie ograniczała mnie ich ilość, mogłem napisać więcej. Myślę, że to opowiadanie zostawię w takiej formie. Niektóre fragmenty usuwałem w trakcie, ponieważ mam tendencję do zbędnych dopowiedzeń, które niekoniecznie są dobre dla całości. Kiedy piszę i tuż po sprawdzam, wielu błędów nie widzę. Zniecierpliwienie podczas tworzenia zazwyczaj ma negatywny wpływ na efekt – tak dzieje się w moim przypadku. Będę musiał spróbować dać sobie więcej czasu. Pozdrawiam.
Podobało się. Dobra robota. Brak mi tylko JEDNEJ jedynej rzeczy na koniec – dobrego twistera. I byłby klik. A może dopiszesz?
Już tylko spokój może nas uratować
Cześć, Rybak3. Dzięki. Myślę, że już tak zostawię. Pozdrawiam.
Sprawnie budujesz napięcie i przychodzi koniec jakby z innego opowiadania. Zgadzam się z Rybakiem. :)
Hehe i wszystkie światła zgasły :-) dzięki Koala75, że zaglądnąłeś. Pozdrawiam.
Hej, hej,
Fajny klimat, rzeczywiście ma w sobie coś z Lovecrafta. Podobają mi się opisy, szczegóły świata przedstawionego w rodzaju sikorki zwisającej z gałęzi przy sniadaniu.
To czego mi brakuje, to logiki i jakiejś takiej spójności – opowieść jest miejscami dziwnie porwana. Przede wszystkim dla mnie osobiście wygląda jak fragment: nie wiemy co się stało z ojcem, ani jak sytuacja z jego dziwnym zachowaniem została rozwiązana. Swoisty wstęp o uwięzieniu w czarnym pudełku, również nie znajduje kontynuacji w opowiadaniu. W tym kontekście całość jawi mi się jako dzieło obiecujące, acz niedokończone i wymagajace ukształtowania…
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Początkowo opisujesz sprawy codzienne, zwyczajne, ale z chwilą gdy chłopak przestaje słyszeć, atmosfera gęstnieje i budzi się niepokój. Kolejne wypadki i zachowanie ojca powodują, że sytuacja robi się coraz dziwniejsza, ale szkoda, że nijak nie umiem jej sobie wytłumaczyć. Do końca nie wiem, co tam się wydarzyło i żałuję, że nie dowiedziałam się, jaka była reakcja ojca, gdy Maciek opowiedział o wydarzeniach, których był świadkiem.
…łapię powietrze, jak… → Jedna spacja po przecinku wystarczy.
Zanim zabrałem się za wzuwanie butów… → Zanim zabrałem się do wzuwania butów…
http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
…wysokie, bo blisko dwu i półmetrowe drzwi… → …wysokie, bo blisko dwuipółmetrowe drzwi…
– Opowiem Ci wszystko w domu. → – Opowiem ci wszystko w domu.
Zaimki piszemy wielka litera, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ciekawe i klimatyczne, zakończenie dobrze komponuje się z całością, wydaje mi się jedynie, że mogłoby być nieco wolniejsze. Podobały mi się opisy, narrator fajnie pokazuje nam scenę pod nadchodzące wydarzenia. Też poczułem nieco Lovecrafta. Klikam.
Cześć, BasementKey
Możliwe, że wrażenie (porwania) opowiadania, wynika z tego, że pisząc, nie przygotowuję wcześniej żadnego szkicu. Będę musiał kiedyś spróbować zastosować pewnego rodzaju plan. W ten sposób jeszcze nie pracowałem przy tekstach.
Pozdrawiam i dzięki za odwiedziny :-)
Cześć, regulatorzy.
To, co mógłby powiedzieć ojciec Maćka i jak zareagować, zostanie już tylko domysłem – również dla mnie. Nie istnieje to, czego nie ma w opowiadaniu. Dziękuję za wyłapanie błędów.
Pozdrawiam
Reinee, cześć.
Dziękuję, że zajrzałeś do mnie. Miło mi, że Ci się podobało. Lovecraft świetnie wprowadzał w atmosferę tajemniczości. W jego przypadku, opisywanie odwiecznych, musiało być dla niego nie lada wyzwaniem. W pewien sposób, pisząc o bytach nieziemskich, trudno uniknąć porównań, synonimów itd. Można używać słów, które sami wymyślimy, ale i tak należy wyjaśnić, czym dana rzecz jest (i wracamy do punktu wyjścia).
Pozdrawiam i zapraszam do siebie częściej :-)
No cóż, Heskecie. Skoro twierdzisz, że poza tym co napisane nie ma nic, muszę Ci uwierzyć na słowo i pogodzić się z tą, jakże brutalną, prawdą. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy, doprecyzuję. Miałem na myśli to, że każde dzieło literackie, jeśli jest uważane przez autora za skończone, nie ma niczego poza tym. Podobnie jest w przypadku przestrzeni obrazu.
Heskecie, bardzo dziękuję, że doprecyzowałeś, jednak to nie zmienia faktu, że choć z tym pogodzona, nadal trwam w niewiedzy. Dodam, że ta niewiedza nie spędza mi snu z powiek. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cieszę się, że śpisz spokojnie. Nie mam aspiracji, żeby swoimi opowiadaniami zmieniać świat, a tym bardziej przysparzać czytelnikom nieprzespanych nocy ;-) Pozdrawiam
W takim razie, Heskecie, czekam na Twoje nowe opowiadania, które, choć świata nie zmienią, to nie wątpię, że będą zajmującą lekturą. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Miałem na myśli to, że każde dzieło literackie, jeśli jest uważane przez autora za skończone, nie ma niczego poza tym.
Ja rzekłbym wręcz odwrotnie – auto nie ma tu nic do gadania i historia często żyje własnym życiem ;)
Ale nie chcę się kłócić, tak tylko dzielę się przemyśleniami :D
Che mi sento di morir
regulatorzy, nie wiem, jaka jest prawda, wyraziłem tylko swoje zdanie na ten temat. BasementKey, przecież nikt z nas się nie kłóci :-)
Heskecie, niezależnie od tego, jaka jest prawda, pisz tak, aby wszyscy Cię chętnie czytali. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy, dziękuję za życzliwe słowa, lecz obawiam się, że jeszcze chyba nie zdarzyło się tak, aby istniał autor, którego by wszyscy chętnie czytali.
Heskecie, zawsze możesz być tym pierwszym. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Udało Ci się stworzyć fajny klimat, wyszedł niezły weird. No ale niestety widać, że tekst pisałeś na raty, bez wyraźnego planu. Nie ma w tym nic złego, sam tak piszę, ale wbrew pozorom jest to dość trudne, jeśli zależy Ci na spójności opowiadania. Kliknąłbym, gdybyś chociaż postarał się o jakąś puentę, choćby zwykły twist.
Szkoda, że nie poczekałeś jednego dnia, żebym mógł przeczytać całość przed publikacją.
Cześć, Palaio. To prawda, nie poczekałem. Byłem w gorącej wodzie kąpany. Nie wiem jak inni, ale w trakcie pisania widzę wszystko, jak pewnego rodzaju projekcję. Nie wiem, jak będzie to wyglądać podczas rozkminy nad szkieletem opowiadania. Może będzie lepiej, a może nie. Dzięki, że zaglądnąłeś i za pomoc w becie. Pozdrawiam.
Klikam. Nawet jeśli nie powiedziałabym, że to tekst idealny, bo coś siada w końcówce, sama lektura była naprawdę przyjemna – choć to może niezbyt szczęśliwe słowo, bo IMO największe wrażenie zrobił na mnie klimat narastającego niepokoju.
Mam jakieś lekkie skojarzenia z opowiadaniami Kinga (może dlatego, że niedawno wróciłam do jednego zbiorku).
Pozdro!
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Cześć, Rossa. Tak się składa, że był czas, kiedy czytałem bardzo dużo Kinga. Wychodzi na to, że strzeliłaś w dziesiątkę. Dziękuję i pozdrawiam.
Przeczytałem raz jeszcze. Rossa ma rację, za sam klimat należy się biblioteka. Zmieniam zdanie i klikam.
Palaio, dziękuję. Pozdrawiam.
Ciekawy pomysł i niezły klimat, lubię takie teksty.
Myślę jednak, że twojemu opowiadaniu zrobiłoby dobrze, gdybyś je trochę rozbudował, pogłębił relację między ojcem i synem, gdyby wszystko działo się odrobinę wolniej.
Ale to tylko moja subiektywna opinia.
W każdym razie tekst niezły, widzę potencjał na więcej
pusia, dziękuję. Zacząłem pisać nowe opowiadanie, ale z czasem krucho. Pozdrawiam.
Ciekawy tekst. Dobry pomysł i opisy. Nie podobało mi się zakończenie. Jest takie nagłe i wygląda jak zapowiedź drugiej części opowiadania. Poza tym czytało się przyjemnie.
Dzięki Storm. Pozdrawiam.
Niezły niepokojący klimat. Przy tak krótkim tekście niedopowiedzenia nie przeszkadzają, choć ciekawie byłoby przeczytać tę historię w wersji bardziej rozbudowanej z naciskiem na zachowanie ojca i relacje z synem.
zygfryd89, dzięki. Piszę coś nowego. Pozdrawiam.
Witaj Hesket. Bardzo mi się podoba Twoje opowiadanie. Świetnie budujesz napięcie związane z pojawiającą się przed bohaterem tajemnicą. Do końca nie wiedziałem, czy to obłęd, czy opętanie. Poszło faktycznie, jak ktoś wspomniał, w lovecraftowskim kierunku i muszę przyznać, że był to dobry kierunek. No i to jak zbudowałeś klimat tajemnicy i grozy w tak krótkiej w sumie formie… Chapeau bas. Mam nadzieję, że trafisz do biblioteki.
Dzięki Sajmon. Widzę, że obraz Beksińskiego w profilowym. Polecam wybrać się do Sanoka i zobaczyć na żywo. Pozdrawiam.
Byłem. Widziałem. Robi wrażenie ;)
Hej, faktycznie opowiadanie trochę się rozłazi na koniec, brakuje jakiegoś dobrego domknięcia. Na Twoim miejscu wróciłbym do opowiadania i je nieco dopracował w końcówce. Ale faktycznie klimat jest dobry i trzyma przy lekturze, a kosmici raczej nie są ani straszni ani ciekawi, z mojego punktu widzenia, a jednak udało się uzyskać historię całkiem niepokojącą:). Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Dziękuję, Bardjaskier. Pozdrawiam.