- Opowiadanie: Hesket - Pudełko

Pudełko

Dziękuję Milis i Pa­la­io za betowanie. Zapraszam do czytania i komentowania.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Pudełko

Je­stem nie­wol­ni­kiem wła­snych, znie­kształ­co­nych wspo­mnień. Wdzie­ra­ją się do mojej głowy, nie po­tra­fię po­wie­dzieć, w jaki spo­sób. Ucie­kam i wciąż mam wra­że­nie, że to wszyst­ko da­rem­ne.

Sie­dzę przy stole, na któ­rym znaj­du­je się małe, czar­ne pu­deł­ko – widzę w nim wła­sne od­bi­cie. 

 

– Jak długo masz za­miar się wy­le­gi­wać? Grzech tyle spać – sły­szę głos ojca, który przy­cho­dzi za­wsze w so­bo­tę, kiedy mam wolne od szko­ły.

Je­stem wście­kły.

 – Grzech, a to pech – od­po­wia­dam.

 – Nie py­skuj. W twoim wieku sza­no­wa­łem ro­dzi­ców.

 – A jak do­ro­słeś, to już nie?

 – Ma­ciek, nie prze­gi­naj. – Zdzie­ra ze mnie koł­drę.

Otwie­ram po­wo­li oczy i widzę moje chude jak pa­ty­ki nogi, a za nimi ojca. Szó­sta rano to pora, żeby wsta­wać. Jest mi chłod­no, a tego nie lubię. Sta­wiam stopy na pod­ło­dze i od­wra­cam głowę w stro­nę cie­mię­ży­cie­la.

 – Dał­byś spo­kój cho­ciaż w so­bo­tę.

 – Wsta­waj, nie bia­dol. – Ma głę­bo­ko w po­wa­ża­niu moje cier­pie­nie. Zero em­pa­tii. Zero zro­zu­mie­nia. Bra­ku­je tylko po­ran­nej za­pra­wy.

 Idę do kuch­ni.

 – Ubierz się czło­wie­ku! – krzy­czy za mną.

Czy je­stem nie­wdzięcz­ni­kiem? Zbun­to­wa­nym dziec­kiem, któ­re­mu wy­da­je się, że zmie­ni świat je­dy­nie siłą wła­snej woli? Nie wiem, ale jest we mnie mnó­stwo ener­gii i do­bre­go sa­mo­po­czu­cia, tylko nie teraz – muszę coś zjeść. Otwie­ram lo­dów­kę i wy­cią­gam z niej żółty ser. Stwier­dzam, że chyba zja­dli­wy skoro nie śmier­dzi. Robię wszyst­ko to, co lu­dzie o szó­stej rano. Zja­dam śnia­da­nie, wy­pi­jam her­ba­tę i…

Jadę do sadu z ojcem. W so­bo­ty po­ma­gam mu przy drzew­kach.

Czeka nas, a ra­czej mnie, przy­cin­ka – areał jest dość spory. Kiedy zo­sta­ję sam z se­ka­to­rem w dłoni, oj­ciec gdzieś znika. War­kot trak­to­ra sły­szę coraz sła­biej, aż w końcu je­dy­ne co do­cie­ra do moich uszu, to śpiew pta­ków. 

W któ­rymś mo­men­cie orien­tu­ję się, że ota­cza mnie cisza. Czuję się dziw­nie, bo nie sły­szę nawet od­gło­su se­ka­to­ra. Ki­cham i widzę kro­pel­ki śliny w po­sta­ci małej mgieł­ki. Nie to­wa­rzy­szy temu żaden dźwięk. Pa­trzę za sie­bie w wąską alej­kę, którą two­rzą drzew­ka. Zie­le­ni jest nie­wie­le – to nie pora we­ge­ta­cji.

Coś ma­łe­go wy­bie­ga spo­mię­dzy szpa­le­ru ja­bło­nek i wska­ku­je w na­stęp­ny. Stoję jak wryty i nie wiem co robić. Ru­szam – w wy­cią­gnię­tej dłoni ści­skam se­ka­tor. Jeśli to coś się na mnie rzuci, je­stem go­to­wy zabić, nawet, gdy będę mu­siał po­ciąć osob­ni­ka na ka­wał­ki. Naj­gor­sze, że ni­cze­go nie sły­szę. Sta­łem się głu­chy. Od­dy­cham ner­wo­wo i czuję na czole kro­ple potu. Przez cały czas wma­wiam sobie, że to nie­wiel­ka sarna.

Za­trzy­mu­ję się, od­wra­cam by spraw­dzić, czy aby nie mam tego za sobą.

Widzę to – jest na tyle da­le­ko, że mam czas się przy­go­to­wać. Zry­wam się do biegu i jed­no­cze­śnie za­czy­nam krzy­czeć, lecz ni­cze­go nie sły­szę. Przy­śpie­szam, ale po­stać od­da­la się ode mnie, aż w końcu znika. Za­trzy­mu­ję się, łapię po­wie­trze, jak ryba wy­rzu­co­na na brzeg. Czuję drże­nie nóg. Zzia­ja­ny opie­ram ręce o ko­la­na i tuż obok widzę wy­gnie­cio­ną w kształt ma­łych elips trawę. Spo­mię­dzy źdźbeł wy­cią­gam czar­ne, małe pu­deł­ko, po czym cho­wam do kie­sze­ni.

Pół nocy nie mo­głem za­snąć. Le­ża­łem na łóżku wpa­tru­jąc się w sufit i my­śla­łem, co tak na­praw­dę wi­dzia­łem w sa­dzie. Przed­miot zna­le­zio­ny w tra­wie scho­wa­łem do szu­fla­dy biur­ka.

Nie­dzie­la mi­nę­ła bar­dzo szyb­ko. Wró­ci­łem do czy­ta­nia książ­ki, którą za­czą­łem dwa ty­go­dnie temu. Ogar­nę­ło mnie znu­że­nie. Za­sną­łem.

Spraw­dzi­łem czas na smart­fo­nie – do­cho­dzi­ła siód­ma. Mu­sia­łem wstać i się ogar­nąć. Gdy­bym miał brata bliź­nia­ka, chęt­nie wy­słał­bym go do szko­ły; nie mu­siał­bym wsta­wać rano.

Ubra­łem się i zsze­dłem do kuch­ni, spo­dzie­wa­jąc się spo­tkać ojca, ale tym razem go nie było. Ja­dłem po­wo­li ka­nap­ki prze­pi­ja­jąc her­ba­tą. Za oknem si­kor­ka ucze­pi­ła się ga­łę­zi. Na dużej, okrą­głej tar­czy ze­ga­ra ścien­ne­go prze­ska­ki­wa­ła wska­zów­ka se­kund­ni­ka. Ojca nadal nie było i za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy wy­szedł z domu, kiedy jesz­cze spa­łem. Wró­ci­łem do po­ko­ju spa­ko­wać ple­cak.

W dni ro­bo­cze od­głos ma­szyn rol­ni­czych można u nas usły­szeć każ­de­go po­ran­ka, plus szcze­ka­nie na­sze­go psa Ozor­ka. Dzi­siaj sły­sza­łem tylko jego uja­da­nie. Zanim za­bra­łem się do wzu­wa­nia butów, wyj­rza­łem na po­dwór­ko. Zwie­rzę mio­ta­ło się w kojcu, jakby miało wście­kli­znę.

Na­rzu­ci­łem na sie­bie kurt­kę i wy­sze­dłem.

– Ozor! – krzyk­ną­łem. Nie za­re­ago­wał.

Za­gwiz­da­łem naj­gło­śniej jak po­tra­fi­łem, lecz to ni­cze­go nie zmie­ni­ło. Pod­sze­dłem bli­żej i zo­ba­czy­łem, że pies toczy pianę z pyska, a jego śle­pia są prze­krwio­ne. Ro­zej­rza­łem się, po­szu­ku­jąc wzro­kiem ojca. Uda­łem się do bu­dyn­ku go­spo­dar­cze­go, któ­re­go wy­so­kie, bo bli­sko dwuipół­me­tro­we drzwi były uchy­lo­ne.

Zaj­rza­łem do środ­ka. Trak­tor i wszyst­kie sprzę­ty rol­ni­cze znaj­do­wa­ły się na miej­scu. Nie do­strze­głem żad­nych śla­dów opon.  

Ode­tchną­łem z ulgą, kiedy przez szcze­li­ny w drzwiach zo­ba­czy­łem fla­ne­lo­wą, nie­bie­ską ko­szu­lę, w któ­rej oj­ciec zwy­kle pra­co­wał. W pierw­szym od­ru­chu chcia­łem wyjść i po­wie­dzieć, że idę do szko­ły, ale za­trzy­ma­łem się tuż przy wyj­ściu.

Wi­dzia­łem, jak idzie w stro­nę domu, w ręce trzy­ma­jąc ło­pa­tę. Bu­dyn­ki znaj­do­wa­ły się od sie­bie w od­le­gło­ści około pięć­dzie­się­ciu me­trów. Gdy znik­nął za ro­giem, wy­sze­dłem.

Od stro­ny za­chod­niej mie­li­śmy nie­wiel­ki ogró­dek, w któ­rym sys­te­ma­tycz­nie ko­si­li­śmy trawę. Gdy by­li­śmy jesz­cze trzy­oso­bo­wą ro­dzi­ną, matka upra­wia­ły w nim róże. Po roz­wo­dzie, oj­ciec wy­ciął wszyst­kie. Kiedy go za­py­ta­łem dla­cze­go to zro­bił, po­wie­dział, że nie może na nie pa­trzeć.

Wsze­dłem na kost­kę ota­cza­ją­cą dom i wyj­rza­łem zza win­kla.

Po­my­li­łem się, to nie była ło­pa­ta, tylko rydel.

– Cześć – po­wie­dzia­łem.

Od­wró­cił się w moją stro­nę. Jego twarz nie wy­ra­ża­ła żad­nych emo­cji.

– Co ro­bisz? – za­py­ta­łem.

– Kopię.

– Masz za­miar coś po­sa­dzić?

– Nie wiem.

Może to bez­sen­su, ale mia­łem wra­że­nie, jakby to nie był on. I odkąd pa­mię­tam, za­wsze wie­dział, co chce zro­bić, kiedy i w jaki spo­sób.  

Od­wró­cił się i nadal kopał.

Sta­łem jesz­cze kilka se­kund mil­cząc, po czym po­sze­dłem do szko­ły.

Kiedy wró­ci­łem do domu i udałem się do ogród­ka, zo­ba­czy­łem wiel­ki ko­piec.

W ziem­nym dole zo­ba­czy­łem tylko rydel.  

Ro­zej­rza­łem się, ale ojca ni­g­dzie nie było. Na chod­ni­ku, co kilka me­trów, gru­dek ziemi było coraz wię­cej. Ko­ry­tarz w domu był nią uwa­la­ny na całej dłu­go­ści. Zyg­za­ki świad­czy­ły o wie­lo­krot­nych po­śli­zgach.

Zo­ba­czy­łem go, sie­dzą­ce­go nie­ru­cho­mo na krze­śle przy stole. Przed sobą miał miskę. Naj­wy­raź­niej mnie nie za­uwa­żył.

– Cześć – po­wie­dzia­łem.

Od­wró­cił po­wo­li głowę w moją stro­nę. Wy­da­wa­ło mi się, że pa­trzy nie na mnie, a na coś, co znaj­du­je się za mną. Za­uwa­ży­łem, że nawet nie mru­gnął. Nie od­po­wie­dział, tylko przy­cią­gnął brodę do klat­ki pier­sio­wej. Wy­glą­da­ło to jak ukłon w stro­nę miski. Ścią­gną­łem ple­cak i pod­sze­dłem bli­żej.

Zo­ba­czy­łem w niej ciem­ną papkę. Żywą… 

Oj­ciec zro­bił sobie obiad z miaż­dżo­nych ro­ba­ków.

Usia­dłem przy nim i mil­cza­łem.

Się­gnął po łyżkę i za­czął jeść. Sły­sza­łem chrzęst pia­sku, ka­mie­ni i prze­żu­wa­nych owa­dów, które jesz­cze żyły. Gdy skoń­czył, z le­we­go ką­ci­ka ust zwi­sa­ło po­dry­gu­ją­ce od­nó­że.

Wsta­łem, przy­su­ną­łem krze­sło do stołu i wol­nym kro­kiem wy­sze­dłem z kuch­ni. Będąc na ko­ry­ta­rzu bie­głem, a kiedy pchną­łem z im­pe­tem drzwi i zna­la­złem się poza domem, przy­śpie­szy­łem. Nigdy wcze­śniej nie czu­łem więk­sze­go stra­chu.

Za­trzy­ma­łem się do­pie­ro w lesie. Usia­dłem i przy­ło­ży­łem dłoń do klat­ki pier­sio­wej. Serce wa­li­ło w niej z czę­sto­tli­wo­ścią młota pneu­ma­tycz­ne­go. Nie chcia­łem umrzeć, nie tutaj i nie w taki spo­sób.

Mu­sia­łem coś wy­my­ślić. Je­dy­ne co przy­cho­dzi­ło mi do głowy, to wró­cić, i jeśli okaże się, że oj­ciec nadal za­cho­wu­je się jak sza­le­niec, we­zwać po­go­to­wie. Zbli­żał się wie­czór. Nie mia­łem zbyt wiele czasu, jeśli chcia­łem zdą­żyć przed zmro­kiem. Uspo­ko­iłem od­dech, wsta­łem i ru­szy­łem w stro­nę domu.

Scho­wa­łem się w wy­so­kich tu­jach, skąd mia­łem widok na cały ogród.

Uwi­jał się przy czymś w ziem­nym dole. Na­sta­ła bez­chmur­na noc z peł­nią księ­ży­ca. Wszyst­ko ską­pa­ne było w zim­nym świe­tle.

Oj­ciec na czwo­ra­ka wy­gra­mo­lił się z ziem­ne­go leja i wy­szedł z ogro­du. Od­cze­ka­łem kil­ka­na­ście se­kund, po czym opu­ści­łem kry­jów­kę.

Czte­ry pię­ciu­se­tli­tro­we, pla­sti­ko­we becz­ki, któ­rych uży­wa­li­śmy do ła­pa­nia desz­czów­ki, stały jedna obok dru­giej. Z każ­dej wy­sta­wał około trzy­dzie­sto­cen­ty­me­tro­wy drut zbro­je­nio­wy, a wszyst­kie po­łą­czo­ne były spi­ra­lą. Nie mo­głem stwier­dzić, z czego była wy­ko­na­na. Na środ­ku, w od­le­gło­ści około pię­ciu cen­ty­me­trów od niej, uno­si­ło się w po­wie­trzu czar­ne pu­deł­ko. 

Ze stro­ny sadu do­biegł mnie szum. Wsze­dłem do bu­dyn­ku go­spo­dar­cze­go. Z gwoź­dzia wbi­te­go w deskę ścią­gną­łem klu­czy­ki do trak­to­ra. Wy­je­cha­łem, ko­ła­mi przed­ni­mi na­pie­ra­jąc na drzwi.  

Wi­dzia­łem coraz wy­raź­niej, jak ja­bło­nie ko­ły­szą się na boki, mio­ta­ne po­dmu­cha­mi wia­tru. Gdy do­je­cha­łem na miej­sce, zga­si­łem sil­nik i wy­sia­dłem. Po­nie­waż me­ta­lo­wa bram­ka była za­mknię­ta, dal­szą drogę mu­sia­łem po­ko­nać pie­szo.

Sze­dłem po­wo­li wpa­trzo­ny w zwę­ża­ją­cy się szpa­ler drze­wek. Szum był mniej­szy, ale nadal wy­raź­ny i wy­da­wa­ło mi się, że do­bie­gał z pra­wej stro­ny. Prze­do­sta­łem się w ko­lej­ny rząd, zbli­ża­jąc do źró­dła dźwię­ku.

W końcu zna­la­złem się na otwar­tej prze­strze­ni. Sad w tym miej­scu zo­stał wy­kar­czo­wa­ny. Nie mo­głem sobie przy­po­mnieć, żeby oj­ciec wspo­mi­nał, że chce wy­ciąć choć­by jedno drze­wo.

Zo­ba­czy­łem go jak klę­czy, z rę­ka­mi wy­cią­gnię­ty­mi przed sie­bie i dłoń­mi skie­ro­wa­ny­mi we­wnętrz­ną stro­ną ku górze. Opusz­czo­na głowa ko­ły­sa­ła się na karku, jak w ma­skot­kach sa­mo­cho­do­wych. Gdy do­strze­głem mię­dzy ja­bło­nia­mi po­ru­sza­ją­ce się cie­nie, od­sko­czy­łem w tył. Mia­łem na­dzie­ję, że nie zo­sta­łem za­uwa­żo­ny.

Szum nagle ucichł. Czu­łem je­dy­nie chłod­ne po­dmu­chy wia­tru.

Sześć ma­łych, hu­ma­no­idal­nych po­sta­ci zbli­ża­ło się do klę­czą­ce­go ojca, po czym go oto­czy­ło. Spa­ra­li­żo­wa­ny stra­chem mo­głem tylko stać i ob­ser­wo­wać. Spoj­rza­łem w górę, gdzie zo­ba­czy­łem jakby zorzę. Zie­lo­ne smugi wi­ro­wa­ły wokół sto­ją­cych istot i ojca, który znaj­do­wał się w środ­ku. Po chwi­li wi­dzia­łem już tylko całun szma­rag­do­we­go, świe­tli­ste­go tor­na­da.

Nagle wszyst­ko znik­nę­ło.

Oj­ciec leżał w tra­wie. Rzu­ci­łem się bie­giem w jego kie­run­ku.

– Tato! – krzyk­ną­łem. Szar­pa­łem za ko­szu­lę, mając na­dzie­ję, że nic mu nie jest.

Otwo­rzył oczy.

– Czemu się drzesz? – za­py­tał zdzi­wio­ny.

Gdy usiadł, ro­zej­rzał się na boki, póź­niej pod­niósł głowę i wpa­trzył się w gwiaz­dy.

– Co my do cho­le­ry tutaj ro­bi­my? Ni­cze­go nie pa­mię­tam.

– Wsta­waj – po­wie­dzia­łem. – Opo­wiem ci wszyst­ko w domu.

 

– Co to za dół? – za­py­tał, kiedy prze­cho­dzi­li­śmy obok ziem­ne­go leja, w któ­rym stały becz­ki z wy­sta­ją­cy­mi dru­ta­mi zbro­je­nio­wy­mi.

Wszyst­ko wy­glą­da­ło tak, jak za­pa­mię­ta­łem. Je­dy­ną róż­ni­cą był brak uno­szą­ce­go się nad nimi pu­deł­ka.

– Wy­ko­pa­łeś go – od­po­wie­dzia­łem.

– Serio? – Za­trzy­mał się na chwi­lę i po­krę­cił głową. – Mam na­dzie­ję, że mi to wy­ja­śnisz. Zrób to na tyle do­brze, żebym uwie­rzył, bo jeśli nie, to rano zgła­szam się do psy­chia­try. I pro­szę, nie stresz­czaj wszyst­kie­go do lu­na­ty­ko­wa­nia.

Wie­dzia­łem, że mó­wiąc to, nie żar­to­wał. Opo­wie­dzia­łem do­kład­nie, co się wy­da­rzy­ło.

Gdy teraz o tym myślę, do­cho­dzę do wnio­sku, że to oni żyli w moim ojcu. Nie wiem, kim byli, ani czym było pu­deł­ko.

Wsze­dłem do swo­je­go po­ko­ju i po­ło­ży­łem się na łóżku. Chcia­łem wresz­cie się wy­spać.  

 

Koniec

Komentarze

Cześć Hesket !!

 

Bardzo fajne! Najbardziej podobała mi się tajemnica, czekałem jak to się skończy. To zabieg niby przez wielu używany a jednak uważam, że nie. U ciebie to było osią opowiadania. I bardzo dobrze, bo to jest dobre i chyba niełatwo to osiągnąć.

Na końcu, gdy myślałem że przeczytałem twist okazało się, że czeka mnie jeszcze jeden twist :)

 

Wszystkiego Najlepszego :)

 

Pozdrawiam serdecznie.

Jestem niepełnosprawny...

Cześć, dawidiq150

Cieszę się, że Ci się podobało. Dziękuję.

Pozdrawiam :-)

Cześć Hesket,

Widzę, że trochę zmieniłeś zakończenie, co wyszło na duży plus. Opowiadanie w sam raz na wieczorne spotkanie z przyjaciółmi, żeby wprowadzić klimat tajemniczości. Podobało mi się wcześniej, a teraz tym bardziej. I trudno mi powiedzieć, czy żałuję, że nie wiem kim były istoty – bytem pozaziemskim, czy ziemskim? Niejednoznaczne zakończenia też mają swój urok.

Pozdrawiam i udaję się do klikarni.

Cześć, Milis. Dziękuję. Pozdrawiam :-)

Trochę myślałem o ,,Kolorze z przestworzy”, a w zasadzie o jego ekranizacji z Nicholasem Cagem. Rodzinka mieszka na farmie i nagle zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Szkoda, że nikt nie zginął. :\

Jak dla mnie za krótkie. Jest dziwne (weird fiction?), owszem, ma taki specyficzny nastrój, ale wydaje mi się, że akcja leci trochę za szybko. Ja bym opisał, jak ufoki stopniowo przejmują kontrolę nad ojcem, i może trochę pogłębił relację między nim a synem. Ale dobra, jeśli tak miało być, to się nie wymądrzam, może po prostu nie jestem targetem.

Pozdrawiam!

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Cześć, SNDWLKR. Zgadzam się z Tobą. W dziesięciu tysiącach znaków zbudować napięcie, to dla mnie wyzwanie. Co prawda, nie ograniczała mnie ich ilość, mogłem napisać więcej. Myślę, że to opowiadanie zostawię w takiej formie. Niektóre fragmenty usuwałem w trakcie, ponieważ mam tendencję do zbędnych dopowiedzeń, które niekoniecznie są dobre dla całości. Kiedy piszę i tuż po sprawdzam, wielu błędów nie widzę. Zniecierpliwienie podczas tworzenia zazwyczaj ma negatywny wpływ na efekt – tak dzieje się w moim przypadku. Będę musiał spróbować dać sobie więcej czasu. Pozdrawiam.

Podobało się. Dobra robota. Brak mi tylko JEDNEJ jedynej rzeczy na koniec – dobrego twistera. I byłby klik. A może dopiszesz?

Już tylko spokój może nas uratować

Cześć, Rybak3. Dzięki. Myślę, że już tak zostawię. Pozdrawiam.

Sprawnie budujesz napięcie i przychodzi koniec jakby z innego opowiadania. Zgadzam się z Rybakiem. :)

Hehe i wszystkie światła zgasły :-) dzięki Koala75, że zaglądnąłeś. Pozdrawiam.

Hej, hej,

 

Fajny klimat, rzeczywiście ma w sobie coś z Lovecrafta. Podobają mi się opisy, szczegóły świata przedstawionego w rodzaju sikorki zwisającej z gałęzi przy sniadaniu.

 

To czego mi brakuje, to logiki i jakiejś takiej spójności – opowieść jest miejscami dziwnie porwana. Przede wszystkim dla mnie osobiście wygląda jak fragment: nie wiemy co się stało z ojcem, ani jak sytuacja z jego dziwnym zachowaniem została rozwiązana. Swoisty wstęp o uwięzieniu w czarnym pudełku, również nie znajduje kontynuacji w opowiadaniu. W tym kontekście całość jawi mi się jako dzieło obiecujące, acz niedokończone i wymagajace ukształtowania…

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Początkowo opisujesz sprawy codzienne, zwyczajne, ale z chwilą gdy chłopak przestaje słyszeć, atmosfera gęstnieje i budzi się niepokój. Kolejne wypadki i zachowanie ojca powodują, że sytuacja robi się coraz dziwniejsza, ale szkoda, że nijak nie umiem jej sobie wytłumaczyć. Do końca nie wiem, co tam się wydarzyło i żałuję, że nie dowiedziałam się, jaka była reakcja ojca, gdy Maciek opowiedział o wydarzeniach, których był świadkiem.

 

łapię po­wie­trze,  jak… → Jedna spacja po przecinku wystarczy.

 

Zanim za­bra­łem się za wzu­wa­nie butów… → Zanim za­bra­łem się do wzuwania butów

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

wy­so­kie, bo bli­sko dwu i pół­me­tro­we drzwi… → …wy­so­kie, bo bli­sko dwuipół­me­tro­we drzwi

 

– Opo­wiem Ci wszyst­ko w domu. →  – Opo­wiem ci wszyst­ko w domu.

Zaimki piszemy wielka litera, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe i klimatyczne, zakończenie dobrze komponuje się z całością, wydaje mi się jedynie, że mogłoby być nieco wolniejsze. Podobały mi się opisy, narrator fajnie pokazuje nam scenę pod nadchodzące wydarzenia. Też poczułem nieco Lovecrafta. Klikam.

Cześć, BasementKey

Możliwe, że wrażenie (porwania) opowiadania, wynika z tego, że pisząc, nie przygotowuję wcześniej żadnego szkicu. Będę musiał kiedyś spróbować zastosować pewnego rodzaju plan. W ten sposób jeszcze nie pracowałem przy tekstach.

Pozdrawiam i dzięki za odwiedziny :-)

 

Cześć, regulatorzy.

To, co mógłby powiedzieć ojciec Maćka i jak zareagować, zostanie już tylko domysłem – również dla mnie. Nie istnieje to, czego nie ma w opowiadaniu. Dziękuję za wyłapanie błędów.

 Pozdrawiam

 

Reinee, cześć.

Dziękuję, że zajrzałeś do mnie. Miło mi, że Ci się podobało. Lovecraft świetnie wprowadzał w atmosferę tajemniczości. W jego przypadku, opisywanie odwiecznych, musiało być dla niego nie lada wyzwaniem. W pewien sposób, pisząc o bytach nieziemskich, trudno uniknąć porównań, synonimów itd. Można używać słów, które sami wymyślimy, ale i tak należy wyjaśnić, czym dana rzecz jest (i wracamy do punktu wyjścia).

Pozdrawiam i zapraszam do siebie częściej :-)

No cóż, Heskecie. Skoro twierdzisz, że poza tym co napisane nie ma nic, muszę Ci uwierzyć na słowo i pogodzić się z tą, jakże brutalną, prawdą. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, doprecyzuję. Miałem na myśli to, że każde dzieło literackie, jeśli jest uważane przez autora za skończone, nie ma niczego poza tym. Podobnie jest w przypadku przestrzeni obrazu.

Heskecie, bardzo dziękuję, że doprecyzowałeś, jednak to nie zmienia faktu, że choć z tym pogodzona, nadal trwam w niewiedzy. Dodam, że ta niewiedza nie spędza mi snu z powiek. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że śpisz spokojnie. Nie mam aspiracji, żeby swoimi opowiadaniami zmieniać świat, a tym bardziej przysparzać czytelnikom nieprzespanych nocy ;-) Pozdrawiam

W takim razie, Heskecie, czekam na Twoje nowe opowiadania, które, choć świata nie zmienią, to nie wątpię, że będą zajmującą lekturą. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Miałem na myśli to, że każde dzieło literackie, jeśli jest uważane przez autora za skończone, nie ma niczego poza tym.

Ja rzekłbym wręcz odwrotnie – auto nie ma tu nic do gadania i historia często żyje własnym życiem ;)

Ale nie chcę się kłócić, tak tylko dzielę się przemyśleniami :D

Che mi sento di morir

regulatorzy, nie wiem, jaka jest prawda, wyraziłem tylko swoje zdanie na ten temat. BasementKey, przecież nikt z nas się nie kłóci :-)

Heskecie, niezależnie od tego, jaka jest prawda, pisz tak, aby wszyscy Cię chętnie czytali. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dziękuję za życzliwe słowa, lecz obawiam się, że jeszcze chyba nie zdarzyło się tak, aby istniał autor, którego by wszyscy chętnie czytali.

Heskecie, zawsze możesz być tym pierwszym. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Udało Ci się stworzyć fajny klimat, wyszedł niezły weird. No ale niestety widać, że tekst pisałeś na raty, bez wyraźnego planu. Nie ma w tym nic złego, sam tak piszę, ale wbrew pozorom jest to dość trudne, jeśli zależy Ci na spójności opowiadania. Kliknąłbym, gdybyś chociaż postarał się o jakąś puentę, choćby zwykły twist.

Szkoda, że nie poczekałeś jednego dnia, żebym mógł przeczytać całość przed publikacją.

Cześć, Palaio. To prawda, nie poczekałem. Byłem w gorącej wodzie kąpany. Nie wiem jak inni, ale w trakcie pisania widzę wszystko, jak pewnego rodzaju projekcję. Nie wiem, jak będzie to wyglądać podczas rozkminy nad szkieletem opowiadania. Może będzie lepiej, a może nie. Dzięki, że zaglądnąłeś i za pomoc w becie. Pozdrawiam.

Klikam. Nawet jeśli nie powiedziałabym, że to tekst idealny, bo coś siada w końcówce, sama lektura była naprawdę przyjemna – choć to może niezbyt szczęśliwe słowo, bo IMO największe wrażenie zrobił na mnie klimat narastającego niepokoju.

Mam jakieś lekkie skojarzenia z opowiadaniami Kinga (może dlatego, że niedawno wróciłam do jednego zbiorku).

Pozdro!

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Cześć, Rossa. Tak się składa, że był czas, kiedy czytałem bardzo dużo Kinga. Wychodzi na to, że strzeliłaś w dziesiątkę. Dziękuję i pozdrawiam.

Przeczytałem raz jeszcze. Rossa ma rację, za sam klimat należy się biblioteka. Zmieniam zdanie i klikam.

Palaio, dziękuję. Pozdrawiam.

Ciekawy pomysł i niezły klimat, lubię takie teksty.

Myślę jednak, że twojemu opowiadaniu zrobiłoby dobrze, gdybyś je trochę rozbudował, pogłębił relację między ojcem i synem, gdyby wszystko działo się odrobinę wolniej.

Ale to tylko moja subiektywna opinia.

W każdym razie tekst niezły, widzę potencjał na więcejsmiley

pusia, dziękuję. Zacząłem pisać nowe opowiadanie, ale z czasem krucho. Pozdrawiam.

Ciekawy tekst. Dobry pomysł i opisy. Nie podobało mi się zakończenie. Jest takie nagłe i wygląda jak zapowiedź drugiej części opowiadania. Poza tym czytało się przyjemnie. 

Dzięki Storm. Pozdrawiam.

Niezły niepokojący klimat. Przy tak krótkim tekście niedopowiedzenia nie przeszkadzają, choć ciekawie byłoby przeczytać tę historię w wersji bardziej rozbudowanej z naciskiem na zachowanie ojca i relacje z synem.

zygfryd89, dzięki. Piszę coś nowego. Pozdrawiam.

Witaj Hesket. Bardzo mi się podoba Twoje opowiadanie. Świetnie budujesz napięcie związane z pojawiającą się przed bohaterem tajemnicą. Do końca nie wiedziałem, czy to obłęd, czy opętanie. Poszło faktycznie, jak ktoś wspomniał, w lovecraftowskim kierunku i muszę przyznać, że był to dobry kierunek. No i to jak zbudowałeś klimat tajemnicy i grozy w tak krótkiej w sumie formie… Chapeau bas. Mam nadzieję, że trafisz do biblioteki.

Dzięki Sajmon. Widzę, że obraz Beksińskiego w profilowym. Polecam wybrać się do Sanoka i zobaczyć na żywo. Pozdrawiam.

Byłem. Widziałem. Robi wrażenie ;)

Hej, faktycznie opowiadanie trochę się rozłazi na koniec, brakuje jakiegoś dobrego domknięcia. Na Twoim miejscu wróciłbym do opowiadania i je nieco dopracował w końcówce. Ale faktycznie klimat jest dobry i trzyma przy lekturze, a kosmici raczej nie są ani straszni ani ciekawi, z mojego punktu widzenia, a jednak udało się uzyskać historię całkiem niepokojącą:). Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dziękuję, Bardjaskier. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka