- Opowiadanie: Muss - Lęki Retro (MASAKRA 2010)

Lęki Retro (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lęki Retro (MASAKRA 2010)

LĘKI RETRO

teraz

– Prot? – Tamara zaczepiła go na korytarzu. – Dotarły do ciebie nowości?

Sugestywnie spojrzał na swoją przyprószoną śniegiem kurtkę, którą kilka chwil wcześniej przewiesił przez ramię.

– Ach tak, dopiero przyszedłeś – powiedziała nieuważnie, szukając kogoś wzrokiem na korytarzu. – Dobrze, że wczoraj uwinęliśmy się ztym piętnastolatkiem, jest nowa robota. Mają ciekawy przypadek. Z dzisiejszej nocy. Póki co zajmuje się nim wydział śledczy, ale lada chwila powinni coś nam podrzucić…

– Cóż to takiego? – zainteresował się Prot wkładając zamek do klucza i odrywając plastelinowe zapieczętowanie swojego pokoju. Tamara łypnęła na niego z uwagą.

– Dziecko pozbawione części kończyn – rzuciła konspiracyjnym tonem. – Poszło spać całe i zdrowe, a rano rodzice znaleźli je bez dłoni i stóp. Póki co są oskarżeni, bo niby jakim sposobem mieli nie usłyszeć krzyków i płaczu, które z pewnością towarzyszyły amputacji? Ale, z drugiej strony, co mogłoby być ich motywem? Dzieciak za często biegał? Nie chcieli, żeby poszedł na spotkanie sekty na cmentarzu? Dziwaczna sprawa – w zamyśleniu wydęła wargi. Prot poczuł, jak jego twarz tężeje, a ruchy stają się niezgrabne i kanciaste, ale Tamara nie zwróciła na to uwagi, zajęta kręceniem głową w geście wyrażającym niedowierzanie. Z trudem natrafił ręką na klamkę.

– Trzymają sprawę w ścisłej tajemnicy. Przerażające. Nikt nie wie co o tym sądzić.

Zdołał w końcu nacisnąć kawałek metalu i uchylić drzwi pokoju.

– Z wrażenia aż napiję się herbaty – zachrypiał i odchrząknął. – Masz może ochotę?

– Chętnie. Jeszcze trochę powęszę i zaraz do ciebie wpadnę – zgodziła sięTamara, która zawsze chciała wiedzieć pierwsza wszystko o wszystkich. Poprawiła spódnicę i machnęła Protowi na pożegnanie przed nosem otwartą dłonią. – Zieloną. Będę za kwadrans, akurat zdąży nieco ostygnąć.

Prot wmilczeniu skinął głową i zamknął za sobą drzwi gabinetu. Bezmyślnie nastawił wodę wczajniku elektrycznym i usiadł za biurkiem usłanym nieaktualną, nieuporządkowaną wczoraj dokumentacją. Podparł dłonią podbródek i odruchowo pogładził zarost, którego nie zdążył rano ogolić. Setki myśli przemykających z poświstem skrzydeł sokoła. Na zmianę to uśmiechał się nieświadomie, pełen zadowolenia, to zaciskał pięści, by odwrócić własną odwagę od czegoś nieprzyjemnego kotłującego się na wysokości żołądka.

jakiś czas temu

Gdyby w zasięgu jego wzroku znajdował się ołówek, najchętniej złamałby go w trzech miejscach. Co najmniej. Czasem tych kilka urywanych ruchów okraszonych wiązanką bluzgnięć wystarczało, by okiełznać rozszalałe emocje. Dlatego w pracy namiętnie wypraszał u kolegów wypisane długopisy, które potem przezornie trzymał w najwyższej szufladzie.

Omiótł biurko wściekłym spojrzeniem i szarpnął jedną zszafek, przegrzebując jej wnętrzności rozdygotanymi palcami w poszukiwaniu czegoś długiego, cienkiego i niedrogiego. Opuszki musnęły plastik. Bez namysłu wyciągnął linijkę i złamał ją na pół. Jeszcze raz. I jeszcze. Wyraźnie czuł, jak wraz z przełamywaniem oporu materii rozluźnia napięte mięśnie żuchwy. Począwszy od dłoni o pobielałych kłykciach zalała go rozmigotana fala względnego spokoju. Wciąż był zirytowany, ale komputerowi nie groziło już rozczłonkowanie ani gwałtowna defenetracja.

Nikt nie lubi tracić efektów kilkugodzinnej pracy.

Poderwał się na równe nogi, gdy wzamku zagrzechotał srebrno klucz.

– Laptop mi padł – nie siląc się na uprzejmości zaskoczył od progu syna. Zamyślony nad inną kwestią Marek omiótł ojca obojętnym spojrzeniem, skinął głową i zamknął za sobą drzwi wejściowe. Leniwym ruchem zsunął z ramion wypchany plecak.

– Wyłączyłem go na chwilę, żeby odpoczął, bo powietrze buchało od niego takie, że lada chwila miałbym w pokoju prywatną pustynię – wyjaśnił Prot. – Gdy po pół godzinie spróbowałem go uruchomić, odmówił posłuszeństwa. Utrzymuje, że nie ma dysku. Już nie wiem, co z draniem zrobić.

– Zaraz się nim zajmę – obiecał łagodnie Marek i poczłapał do swojego pokoju, by z rozmachem umieścić plecak pod ścianą. Zajrzał do łazienki, gdzie starannie umył dłonie, wypił szklankę wody mineralnej i spojrzał pokojowo na ciemny monitor komputera. – Pokaż go.

Usiadł przy biurku i podjął się pertraktacji z laptopem. Prot w niemym zachwycie zapatrzył się na jasną czuprynę pochyloną nad klawiaturą. Ledwie powstrzymał się, by nie zmierzwić synowskiej fryzury, jak przed laty. Zamarł w pół gestu, powstrzymany świadomością, że Marek nie odwzajemni się filuternym uśmiechem, jak wtedy, gdy miał dziesięć lat i razem specjalnie gubili sięwlesie podczas rowerowych eskapad. Prot wiedział, że od tamtych chwil minęło zbyt wiele czasu. Gdyby Halina, jego była żona, nie postanowiła wybrać się w drugą podróż poślubną, podczas której niepożądana była obecność chłopców, pewnie nic by się nie zmieniło. Wciąż spotykałby się z dziećmi co pół roku i spędzał czas na bezsensownych rozmowach, bojąc się poruszyć bardziej intymne tematy, by chłopcy nie uznali go za intruza. Zawsze brakowało mu siły przebicia, koguciej pewności siebie i odwagi, które wykorzystałby w kłótni z byłą żoną, zamiast wyrozumiale wysłuchiwać jej zarzutów i za wszelką cenę starać się zmienić swoje nawyki, które kobieta krytykowała. Dlatego z przyjemnością poznała młodego gniewnego rozstawiającego ją po kątach, dlatego rozwiodła się z Protem, dlatego widywał synów rzadziej niż lekarzy na wizytach kontrolnych, a podczas sporadycznych spotkań niezdolny był do wyduszenia przez ściśnięte gardło czegokolwiek innego niż standardowe pytania wymieniane między ludźmi, którzy się nie znają.

Mniejsza z tym. To już przeszłość. Po rozwodzie całkowicie poświęcił się pracy w policji. Psychologiem został wierząc, że empatia jest jego siłą. Pozostał nim, by uniewrażliwić się na ludzkie problemy i zauważyć w ludziach to, czym są nasiąknięci: zło i cynizm, nienawiść i zazdrość…, którymi ogarnięci błąkają się po parkach, gwałcąc samotne staruszki. Postanowił stać się męski. Chyba nawet mu to wychodziło, jeżeli liczyć in plus karteczki z numerem telefonu, które Tamara notorycznie zostawiała w jego pokoju i kobietę w barze pytającą, czy ma dziś ochotę na lody. Chwilami czuł się prawdziwym samcem alfa.

Ale przy synach rozklejał się wewnętrznie. Bezwarunkowo.

 

teraz

– Nudy na pudy – oznajmiła Tamara siadając naprzeciwko i zakładając nogę na nogę tak, by stopa zakreśliła w powietrzu możliwie największy łuk. – Sama sprawa wydaje się fenomenalna, nie liczyłam na to, że trafię na coś tak patologicznego wciągu pierwszego roku pracy… Tyle że rodzice dzieciaka są w szoku i siedzą w sali przesłuchań, niemi niczym katatonicy. Pewnie szefostwo wyśle nas tam dopiero za godzinę albo dwie, gdy już śledczy zdołają wyciągnąć od nich choćby szczątkowe informacje… Swoją drogą, skoro o chorych zapędach mowa, nigdy nie zrozumiem tego, jak prowadzi się u nas takie sprawy – powiedziała i przysunęła do siebie filiżankę herbaty. Prot był wdzięczny za chwilę ciszy przenikającej każdy kąt jasnego pokoju. Tamara przymknęła oczy i spiła jeden, potem drugi łyk płynu z nachylonego brzegu naczynia. Lubił patrzeć, jak rozkoszuje się herbatą, jakby raczyła się nektarem bogów.

Brązowe tęczówki płonęły blaskiem, gdy uchyliła powieki i odstawiła filiżankę na biurko.

– Moim zdaniem znacznie bardziej racjonalne byłoby wpuszczenie nas do poszkodowanych – podjęła wątek. – Jeżeli są winni, błyskawicznie się zorientujemy. Jeżeli niewinni, wsparcie psychologa powinno nadejść jak najszybciej…

Prot pokręcił głową z miną dobrego wuja, który zwiedził już cały świat i zna budowę wszechświata, nie wspominając o atomie.

– W innych okolicznościach. Te, jak sama stwierdziłaś, są dość jednoznaczne i sugerują, że przetrzymywani są oprawcami. Nikt nie chciałby brać na siebie odpowiedzialności za to, że jakiś szaleniec ukręci kark wścibskiej małoletniej psycholożce. Rozmiękczą ich trochę, dowiedzą się tego, czego chcą, poczekają, aż pierwsze emocje opadną i wtedy pozwolą nam się do nich dobrać.

– Swoją drogą to naprawdę przedziwne – zadumała się Tamara gładko rezygnując ze swoich buntowniczych poglądów. – Twierdzą, że spali jak dzieci. Dzwoniłam do wydziału biologicznego. Pierwsze wyniki testów płynów ustrojowych mówią, że we krwi chłopca nie znaleziono śladu narkotyków. Nie był odurzony, nie zwiotczono mu mięśni, więc powinien wyć z bólu – ale sąsiedzi również utrzymują, że nie słyszeli żadnych krzyków.

Prot patrzył kątem oka, jak Tamara w zamyśleniu zakłada kosmyk włosów za ucho. Znów coś załaskotało go w żołądku.

– Już wiem! – oznajmiła nagle radośnie. Mężczyzna aż podskoczył. – Przypomina mi to straszne opowieści, którymi raczyłyśmy się koleżankami podczas bezsennych nocy na koloniach… Zawody polegały na tym, by każda opowiedziała potworną historię. Niezmiennie najwięcej ekscytacji wzbudzała ta opotworze mieszkającym pod łóżkiem, który odcinał każdy kawałek ciała dziecka wystający poza granicę mebla… Jak bardzo bałyśmy się potem zasnąć! – roześmiała się. – Nie do pomyślenia było zajrzeć pod łóżko, by sprawdzić, czy go tam nie ma, bo skoro o nim myślałyśmy, już ofiarowałyśmy mu życie – uśmiechnęła się do swoich myśli. Zagrała palcami na blacie jakąś niesłyszalną, skoczną melodię. – Powiesz chłopcom o dzisiejszym przypadku?

– Jeszcze czego – Prot pogładził brew. – Czasem tak robię, gdy sprawy są lżejszego kalibru, ale ostatnio… Młody od tygodnia ma koszmary i okazyjnie moczy się do łóżka. Nie chcę go jeszcze bardziej rozstrajać. Chyba muszę dziś w porze wiadomości na wszelki wypadek zasymulować awarię elektrowni.

– Przecież nie jesteś odpowiedzialny za to, że świat bywa porąbany – odparła łagodnie Tamara i nieśmiało wyciągnęła rękę, jakby chciała pogładzić nią dłoń Prota. Cofnęła umalowane na fioletowo paznokcie. – Nie miej wyrzutów sumienia. Nie jesteś samotnym mścicielem, któremu nie wyszło.

Może jestem, pomyślał Prot. Niechcący, ale jestem. I do tego mi wychodzi.

 

jakiś czas temu

– Poeksperymentuję trochę z dyskiem – zaproponował Marek i podniósł się od biurka, by zajrzeć do swojego pokoju po śrubokręt. – Zobaczymy co się stanie, gdy go wyjmę. Może dorzucę też Linuksa… W każdym razie zdaj się na mnie, gorzej nie będzie.

– W porządku – zgodził się Prot. Komputery, czarna magia.

– Nie mogę – rozległo się płaczliwie od drzwi. Rozgniewany dziesięciolatek symbolicznie uderzył pięścią o framugę. – Nie mam pomysłu, nie wiem, co napisać, moja nauczycielka to jędza. Prot, czego się boisz?

Prot zachłysnął się imimowolnie uśmiechnął na myśl, że jego mieszkanie od lat nie tętniło życiem tak bardzo jak ostatnimi czasy. Ostatnią rewolucją z zakresu pojawiania się istot żywych był zakup rybek akwariowych.

– Taki jest temat wypracowania?

Strach ma wielkie i czai się w mroku. Czego się boimy? – zacytował Wojtek i zaakcentował swoje beznadziejne położenie męczeńskim wywróceniem oczu.

– Ja bym powiedział, że wszystkiego, co nieludzkie i nie pasuje do szarej codzienności – zaproponował mimochodem Marek, na powrót zasiadając przed komputerem. – Człowiek z bąblami zamiast oczu albo wylewającymi się wnętrznościami, te sprawy. Ale to taka moja luźna refleksja, bo jak patrzę i słucham dookoła, to ludzie głównie dostają spazmów na myśl, że ktoś może im się włamać na konto mailowe albo nie zdążą kupić na wyprzedaży wymarzonej bluzki… – odkręcił śrubki pokrywy i wyjął twardy dysk. – Ewentualnie, przy nad wyraz rozwiniętej wyobraźni, boją się, że samolot spadnie do oceanu na terenie żerowiska rekinów.

– Czekaj, pogubiłem się – Wojtek zamarł nad kartką z długopisem zawieszonym w powietrzu. – Możesz powtórzyć?

– Niczego nie będę powtarzał – burknął Marek wpatrując się z wyrzutem w niebieski ekran poznaczony szlaczkami liter. – Co najwyżej mogę zaproponować Ci, żebyś słuchał, zrozumiał i wyciągnął własne wnioski. Co ty na to, Prot?

– Co ty na to, Prot? – zawtórował mu brat. Mężczyzna potarł niezdecydowanie brodę, niepewny, do którego z synów ma mówić i jakich w takim razie używać słów, żeby nie zranić niedojrzałego umysłu zbyt ostrą terminologią. Okropne, jak te programy o nianiach potrafią wypaczyć sfrustrowanego ojca pragnącego być idealnym rodzicem.

– Patrząc na tych wszystkich drani, których postępowanie muszę analizować, rozumieć i przewidywać, świat rzeczywiście zszedł na psy – oznajmił z namysłem. – Niczego się nie boją, absolutnie niczego – ani więzienia, ani samosądów, ani apokalipsy, ani koszmarów, ani spojrzeń matki… Kompletna degeneracja. Ledwie co rozpracowaliśmy bydlaka proponującego dziewczynom sesje zdjęciowe i gwałcącego małoletnie w studiu, a już mam przeprowadzić rozmowę z piętnastolatkiem, który zasztyletował swoją dziewczynę. Totalne zepsucie – skrzywił się marszcząc brwi. – A system penitencjarny leży ikwiczy. Człowiek może zabić drugiego i jeżeli jest pełnoletni, dostać dożywocie. Jeżeli małoletni, znacznie mniej i do tego pewnie wyjdzie w połowie kary za dobre sprawowanie. Nad trzynastolatkiem sąd zrobi „titititi” i zaprowadzi go za rączkę do poprawczaka. No dajcie spokój…

– Co byś proponował? – zainteresował się znad komputera Marek. Prot podrapał się po karku.

– Współodpowiedzialność rodziców. Jeżeli smarkacz nie potrafi, mając już kilkanaście lat, zrozumieć różnicy między dobrem a złem, to ewidentnie coś zaszwankowało w procesie wychowawczym. Niech w takim razie dzieciak będzie sądzony łagodnie, a reszta maksymalnej kary wymierzanej dla człowieka pełnoletniego spadnie na rodziców. Ewentualnie niech opiekunowie zaświadczą, że ich dziecko jest nad wiek dojrzałe i może odpowiadać samo za siebie – i wtedy idzie do kicia na stałe, jak dorosły, a oni są wolni.

– A może… – zaproponował Marek rozwlekając kolejne słowa, obok konwersacji zafrasowany próbami okiełznania laptopa. – Może dać dziecku maksymalny dla jego wieku wyrok… A gdy osiągnie osiemnastkę, pomnożyć to, co zostało, przez trzy… Albo pięć…

– Nabijasz się ze mnie czy mówisz serio? – najeżył się Prot. Przywykł już do tego, że pasja, z jaką krytykował prawo, często wzbudzała odzew w postaci ironii i posądzania go o bycie potomkiem jednego z minionych demagogów.

– Serio mówię – Marek spojrzał mu przenikliwie woczy. Nim do Prota dotarło, że znalazł sojusznika w osobie własnego syna, ten zajrzał do swojego pokoju po płytę z programem antywirusowym.

– Fajnie – burknął Wojtek. – Ale ja wciąż nie wiem co napisać.

– Lęk, tak? – zamyślił sięProt. – Kiedyś ludzie byli bliżej natury, bliżej prawdziwego życia. Bali się wycia wilka, ciemności, krakania wśrodku lasu… Pamiętam, jak starannie zawijałem się w pierzynę i zwijałem w kłębek, bojąc się potwora, który czaił się pod łóżkiem, gotów złapać gołą rękę i zatopić w niej kły albo ściągnąć mnie na podłogę. Gdy zostawałem sam wdomu, zawsze przed snem z duszą na ramieniu zaglądałem do szaf, chcąc skontrolować, czy nie czai się w nich licho. Chodziliśmy z chłopakami na cmentarz, wywoływaliśmy duchy i potem gubiliśmy nogi w panicznej ucieczce do domów, bo komuś przywidział się ruch filiżanki… Wyobraźnia szalała – uśmiechnął się lekko do swoich wspomnień. Wojtek zmrużył oczy.

– Ja wiem… – mruknął powątpiewająco. – Widziałem coś takiego w kinie. Nie było jakoś szczególnie straszne.

– Bo ty należysz już do pokolenia, któremu od najmłodszych lat lasuje się mózg – poinformował go Marek. Wojtek wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie, wracając do swojego pokoju. – Trzeba mu puścić Króla Lwa. Albo Toy Story. Może jeszcze nie jest za późno – mruknął do siebie Marek i zastukał delikatnie w obudowę komputera, patrząc na ojca. – Na kilka chwil zabiorę go do siebie. Chyba uda mi się odzyskać dane.

 

teraz

– … ale najbardziej intryguje mnie to, że ofiarą jest ten chłopak, nad którym jeszcze wczoraj pracowaliśmy.

– Co? – zakrztusił sięProt. Tamara zerknęła na niego uważnie, dzieląc z nim niedowierzanie.

– Piętnastolatek sztyletujący koleżankę, ostatnio przebywający w domu i pod nadzorem kuratora. Też wydaje mi się to niewiarygodnym zbiegiem okoliczności.

 

jakiś czas temu

W nocy wszystkie cienie zdawały się ożywać i wyglądać zza szaf i spod półek, czekając tylko, aż Prot zaśnie, by ześlizgnąć się na podłogę, unieść nad krawędzią łóżka niczym rozkołysane kobry i wpatrzyć napastliwie w zamknięte powieki mężczyzny. Przewrócił się na drugi bok, siłą woli przywołując przed oczy uśmiechniętą twarz Tamary z sąsiedniego gabinetu. Ostatnio nie był w najlepszej kondycji psychicznej. Ta nieprzyjemna sprawa z fotografem, potem przypadek, nad którym nie miał ochoty spędzić ani chwili, coraz bardziej rozczarowany obmierzłym światem młodzieży. Do tego, równolegle, rozbrajająca i czego by nie mówił – rozrzewniająca obecność dwóch iskierek wdomu. To naprawdę nie był najszczęśliwszy układ. Szkoda, że potwory nie istnieją, doszedł do wniosku na granicy jawy isnu. Znacznie lepiej ode mnie sprawiłyby się w procesie resocjalizacji.

Słyszał, jak Wojtek nerwowo przewraca się w swoim łóżku imówi coś przez sen. Oby nie wyrósł z niego łajdak, morderca, złodziej, fałszerz… Oby nie spotkał na swojej drodze ludzi, którzy sprowadzą go na złą drogę. Oby wszystkimi łotrami zajął sięjakiś superbohater w jaskrawym kostiumie gimnastycznym, jakiś stwór zrodzony zludzkiej moralności, jakaś bestia, której złoczyńcy zaczną siębać…

Pełnia. Czy w pełnię spełniają się życzenia?

Cienie wokół zakłębiły się i podpełzły do krańców pola widzenia. Prot nieświadomie podciągnął kołdrę tak, by zakrywała nagą szyję.

 

teraz

– Muszę zajrzeć do domu – oznajmił i bez zwłoki podniósł się zza biurka. – Wrócę za godzinę, może dwie. Gdyby ktoś pytał, powiedz, że jakaś pilna sprawa rodzinna.

– Co…? – zdumiała sięTamara, ale zanim zdążyła zaprotestować, Prot porwał z wieszaka swój płaszcz i wybiegł na korytarz.

Jakim cudem? Od pierwszych słów kobiety wypowiedzianych tego poranka Prot był irracjonalnie przekonany, że to on powołał do życia Potwora Spod Łóżka. Poczuwał się do winy i choć wiedział, że jego rozumowanie jest pozbawione racjonalnych podstaw, uznał, że stworzenie zrodziło się z jego lęków i marzeń o świecie bez zbrodni, w którym ludzie boją się złamać prawo, bo wiedzą, że po akcie dosięgnie ich bezwzględna ręka sprawiedliwości… Odwiedzi ich Potwór. Uwierzył, że nieświadomie wymierza sprawiedliwość.

Ale może to nie on?…

W przedpokoju wpadł na szykującego się do wyjścia Marka. Przystanął zdyszany i zmierzył go uważnym spojrzeniem.

– Idę na zajęcia – oznajmił nieco zdziwiony chłopak. Prot nie spuszczał go zoczu.

– Mamy nowy przypadek – bez zwłoki oznajmił cicho. – Dziecko straciło kończyny. W nocy.

Marek poprawił plecak.

– Miałeś dostęp do moich zazwyczaj zabezpieczonych hasłem plików. Także do danych adresowych – dodał Prot.

– Może ktoś uznał, że warto na nowo powołać do życia Potwora Spod Łóżka – rzucił żartobliwym tonem Marek. Prot nie mógł oderwać wzroku od syna. Wojtek nieśmiało zakradł się do drzwi przedpokoju.

– Nie mów tak. To głupie, ale on wciąż mi się śni – powiedział chłopiec załamującym sięgłosem. Drżał. – Co noc, od kiedy Prot opowiedział o… nim… Słyszę jakieś głosy. Ktoś o nim opowiada. Boję się go…

– Bądź dobrym człowiekiem, młody, to nic ci nie zrobi. Potwór ma wielu pomocników, którzy obserwują otoczenie – odezwał sięMarek. Wojtek zerknął lękliwie na brata. Ten pieszczotliwie rozczochrał jasne kosmyki chłopca. – Spokojnie, raczej nie masz powodów do strachu. Bestia poluje tylko na naprawdę złych ludzi… Swoimi magicznymi sztuczkami zamyka usta ofiar i uszy świata. Czasem tylko tym mniej złym uszczknie palec i pozwoli obudzić sięna czas…

Puścił oczko do Prota.

– Nie denerwuj się– zwrócił znowu do Wojtka i położył ciężką dłoń na jego ramieniu. – A tak swoją drogą może masz jakichś bardzo, bardzo wrednych znajomych… Albo rodziców znajomych… Którym przydałaby się nauczka?

Koniec

Komentarze

Autorze, przejrzyj jeszcze raz tekst, bo pozjadało Ci w wielu miejscach spacje, co znacznie utrudnia czytanie i nie pozwala się skupić na treści

Zdaje się, że już wszystkio poprawione.

niestety - nie wszystko, gdzieś z 10 spacji brakuje nadal, najczęściej po spójnikach. Ale dało się już przeczytać.
Moje wrażenia - brzmi jak wstęp do czegoś dłuższego. Mamy policjanta, który zajmuje się dziwną sprawą, fajnie się zaczyna, środek intryguje, tylko zakończenie jest takie "rozmemłane". Że co niby, potwór odgryzał te ręce? Czy synek policjanta miał sadystyczne zapędy (no ale to by było trochę zbyt trudne technicznie:P)? Takie urwanie śledztwa niewiadomo w zasadzie na czym sprawia wrażenie, że autorowi zabrakło pomysłu, jak wybrnąć z historii. No i czemu dzieci do ojca się po imieniu zwracają?

Przede wszystkim popraw sklejki. Wydaje mi się, że wiem, co chciałeś osiągnąć, ale tylko wydaje mi się. Zamknięcie fabuły przydałoby się wyraźniejsze. Albo po prostu dopisz ciąg dalszy. Może być ciekawy. Szczególnie, jeżeli uda Ci się rozwiązać wątki obecnie niejasne.

@Bellatrix. Mówienie przez dzieci do rodziców po imieniu od pewnego wieku (dzieci, nie rodziców) nie powinno dziwić. Szczególnie w przypadku rozwiedzionego ojca, który chce skrócić dystans między nim a synami.

Przeczytałem. Fajnie napisane, fabuła interesująca, tylko szkoda, że tekst urywa się w sumie w połowie, bo przydałoby się jakieś wyjaśnienie dokładniejsze czy to faktycznie ten potwór, skąd się wziął itp. itd. No i jakaś próba, nie wiem, pojmania go, zgładzenia. A tu ni ma nic.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

OK, do konkursu.

Macie rację, historia jest urwana i macie rację, potrzebuje dalszego ciągu. Dalszy ciąg już +- istnieje, z tym że nie załapał się na czas trwania konkursu. Postaram się go wkrótce zamieścić.

Nowa Fantastyka