- Opowiadanie: Bardjaskier - Żołnierze fortuny: Lider

Żołnierze fortuny: Lider

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy III, Użytkownicy IV

Oceny

Żołnierze fortuny: Lider

Lan­dorf Brandstätter do­pó­ki pił, nie za­przą­tał sobie głowy tym, gdzie jest i co się z nim dzie­je. Je­dy­nym zmar­twie­niem było zdo­by­cie ko­lej­ne­go al­ko­ho­lu. Nieważne, czy pod po­sta­cią piwa, wina czy miodu. Pił wszyst­ko w każ­dych ilo­ściach. Do czasu. Ock­nął się w bło­cie nie­da­le­ko świń­skiej za­gro­dy. Nie od razu wstał. Był zmę­czo­ny, tak jak tylko po­tra­fi być zmę­czo­ny pijak zaraz po prze­bu­dze­niu. Usiadł do­pie­ro, gdy pra­gnie­nie za­czę­ło ści­skać mu gar­dło, a ból roz­sa­dzać czasz­kę. Był pe­wien, że umrze. Jeśli nie za­bi­je go kac, to bę­dzie sie­dział tak długo, aż wy­koń­czą go głód i pra­gnie­nie. 

Opar­ty o za­gro­dę ob­ser­wo­wał wy­spia­rzy – wojów, pa­ste­rzy, wie­śnia­ków i han­dla­rzy, a wszy­scy oni zgod­nie trak­to­wa­li go jak ele­ment oto­cze­nia. Jakby sie­dział przy chle­wie od za­wsze. Wie­czo­rem spadł zimny deszcz, zwia­stu­ją­cy ko­niec lata.

Wstał, okle­jo­ny zim­nym bło­tem, wi­dząc, że coś błysz­czy nie­da­le­ko pu­ste­go stra­ga­nu. Pod­szedł i pod­niósł srebr­nik. Spoj­rzał w niebo i wy­mam­ro­tał:

– Nie­zba­da­ne są ścież­ki Ne­ka­ra.

Ru­szył do go­spo­dy "Pod Trze­ma Wil­ka­mi".

Otwo­rzył drzwi i po­czuł cie­pło ko­min­ka i słod­ką woń al­ko­ho­lu. Lan­dorf pod­szedł do szynk­wa­su, po­ło­żył mo­ne­tę i wy­char­czał:

– Piwa.

Wła­ści­ciel do­brze znał Ne­kar­czy­ka odzia­ne­go w pa­non­skie sze­ro­kie spodnie, ze skó­rza­nym czep­cem za­tknię­tym za pas, nawet w desz­czo­we dni. Jakby się wsty­dził go nosić. Karczmarz nalał mu bez słowa i podał kufel. Lan­dorf wypił dusz­kiem.

– Jesz­cze. Nalej za ca­łość.

Lan­dorf do­stał pełen dzban. Ne­kar­czyk długo nie od­ry­wał ust od na­czy­nia. Do­pie­ro, gdy opróż­nił je do po­ło­wy, zo­ba­czył, że przy szynk­wa­sie stoi woj i przy­glą­da­ją mu się. Lan­dorf zer­k­nął na topór wi­szą­cy u pasa po­tęż­ne­go Mersa o łysej gło­wie i dłu­giej kasz­ta­no­wej bro­dzie. Uśmiech­nął się i za­py­tał:

– Na co się ga­pisz, łysy?

Bro­dacz się­gnął do broni.

– Ha­rvas, nie.

Lan­dorf ro­zej­rzał się po go­spo­dzie, spo­strzegł w głębi sali dwóch wojów. Ten, który się ode­zwał, nosił krót­ki jasny za­rost i włosy za­ple­cio­ne w war­ko­czy­ki; jego to­wa­rzysz z no­ga­mi opar­ty­mi o ławę miał twarz wy­ta­tu­owa­ną w spi­ral­ne wzory, a włosy swo­bod­nie opa­da­ły na ra­mio­na.

Brodaty wpatrywał się w mętne oczy Landorfa.

– Py­ta­łem, na co się ga­pisz? – po­wtó­rzył Lan­dorf.

Do­pie­ro po chwi­li do­tar­ło do niego, że mówi do Mersa po ne­kar­sku. Uśmiech­nął się, dopił piwo, ko­rzy­sta­jąc z tego, że łysy nie wie­dział jesz­cze, że Lan­dorf stara się go ob­ra­zić.

– Py­ta­łem – za­czął po me­ryj­sku – na co się ga­pisz, ko­zo­jeb­co.

Mers mu­siał być bar­dzo szyb­ki, bo Lan­dorf nie za­uwa­żył pierw­sze­go ciosu ani ostat­nie­go, który po­zba­wił go przy­tom­no­ści.

 

*

Obu­dził się pod wiel­kim gła­zem. Leżał na ka­mie­ni­stej plaży. Nieco dalej trzech Mer­sów sie­dzia­ło przy nie­wiel­kim ogni­sku. Za nimi fale morskie rozbijały się o brzeg. Ne­kar­czyk wstał ostroż­nie i spoj­rzał w mrok nocy.

– Jeśli spró­bu­jesz uciecz­ki, Ha­rvas zła­mie ci nogę.

Lan­dorf roz­po­znał głos tego z war­ko­czy­kami.

– A zrobi to chęt­nie po tym, jak mu­siał cię nieść.

Ne­kar­czyk pod­szedł do ogni­ska.

– Na­zy­wam się Ulf, Ha­rva­sa już znasz, a to jest Einar. – Mers pa­trzył na Lan­dorfa z za­cie­ka­wie­niem.

Ha­rvas, cichy, ze srogą miną spo­glą­dał w ogień, na­to­miast Einar uśmie­chał się kpią­co.

– Czego chce­cie? – za­py­tał Lan­dorf.

– Sia­daj – po­wie­dział Ulf.

Ne­kar­czyk chciał od­mó­wić, ale jedno spoj­rze­nie Ha­rva­sa wy­star­czy­ło, by usłu­chał.

– Nie lubię mar­no­traw­stwa, a ty, Ne­kar­czy­ku, się mar­nu­jesz.

– Nie ro­zu­miem.

– Ależ ro­zu­miesz, mar­nu­jesz życie na pi­jań­stwo, a do tego je­steś tchó­rzem, bo nie masz od­wa­gi, by ze sobą skoń­czyć. Cze­kasz, aż wy­rę­czy cię picie lub ktoś po­kro­ju Ha­rva­sa.

– A co ci do tego, co robię ze swoim ży­ciem?

– Wi­dzisz, prze­wo­dzę tej dru­ży­nie, bo do­strze­gam oka­zję. – Ulf po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu Eina­ra. – Gdy z Ha­rva­sem tra­fi­li­śmy w oko­li­ce Eders­ber­gu, za­sta­li­śmy miej­sco­wych, sta­ra­ją­cych się przy­bić mosz­nę Eina­ra do mostu. Ktoś po­my­ślał­by, że spo­ty­ka go słusz­na kara za wy­ko­rzy­sta­nie nie­wia­sty. Ale gdy zo­ba­czy­łem, jak wal­czy o mę­skość, jak od­gry­za ucho jed­ne­mu z opraw­ców, od razu wie­dzia­łem, że jest nie tylko wa­lecz­ny, ale i bę­dzie do­zgon­nie wdzięcz­ny za ura­to­wa­nie jaj.

Lan­dorf po­gła­dził czar­ne loki, po­dra­pał się po ciem­nym za­ro­ście i za­czął ostroż­nie:

– Ale co ta hi­sto­ria ma wspól­ne­go ze mną?

– Inni widzą w tobie za­pi­ja­czo­ne­go przy­błę­dę, ja zo­ba­czy­łem czło­wie­ka, który stra­cił cel w życiu, z od­le­głej Ne­ka­ry, k­tó­ry… – Ulf urwał, przy­glą­da­jąc się ba­daw­czy czep­co­wi wsa­dzo­ne­mu za pas Lan­dor­fa. – Czło­wie­ka, który za­po­mniał, do czego jest stwo­rzo­ny i tak sobie myślę, że pod tymi czar­ny­mi lo­ka­mi musi się kryć nie­prze­cięt­ny umysł, choć otu­ma­nio­ny piwem. No­sisz pa­noń­skiej sza­ra­wa­ry, to zna­czy, że niejedno wi­dzia­łeś i prze­ży­łeś.

– Miał­bym się do was przy­łą­czyć?

– Mó­wi­łem, że jest by­stry – po­wie­dział Ulf do to­wa­rzy­szy.

– Czemu miał­bym się zgo­dzić?

– Bo w za­mian dam ci cel, któ­re­go ci bra­ku­je.

– A jeśli mimo two­je­go za­pew­nie­nia go nie znaj­dę?

– No cóż, to obie­cu­ję tyle piwa, ile ci trze­ba – Ulf podał mu bu­kłak i pa­trzył, jak Ne­kar­czyk pije za­chłan­nie. – A jeśli i tego za­brak­nie, to Ha­rvas chęt­nie skró­ci twoje mę­czar­nie.

 

 *

Lan­dorf obu­dził się wraz ze świ­tem i zaraz się­gnął po bu­kłak, któ­re­go użył jako pod­głów­ka.

– Zjedz coś, bo nim wy­ko­rzy­sta­my twoje do­świad­cze­nie, naj­pierw sko­rzy­stam z ple­ców – po­wie­dział Ulf, prze­krzy­ku­jąc fale.

Lan­dorf pił, ale i jadł po­zo­sta­wio­ne mu pieczone ryby. Ob­ser­wo­wał, jak Mer­so­wie ką­pa­li się w lo­do­wa­tym morzu. Einar pre­zen­to­wał licz­ne ta­tu­aże, zdo­bią­ce całe jego ciało, był wy­so­ki i umię­śnio­ny, po­dob­nie jak Ulf. Ha­rvas, o war­stwie tłusz­czu za­kry­wa­ją­cej mię­śnie, przy­wo­dził na myśl morsa prze­ła­mu­ją­ce­go fale.

Ru­szy­li wzdłuż ka­mie­ni­ste­go brze­gu. Lan­dorf nie miał zbyt wielu oka­zji do picia. Zimny pot spły­wał mu po ple­cach, wy­ci­ska­ny z każ­dym kro­kiem, pod cię­ża­rem dźwi­ga­ne­go to­bo­łu. W końcu nie wy­trzy­mał tempa mar­szu i zo­stał w tyle. Pod wie­czór Lan­dorf spo­strzegł wieś i zmie­rza­ją­cych ku niej wojów. 

Nim do­tarł mię­dzy za­bu­do­wa­nia, Einar już prę­żył wy­ta­tu­owa­ne mię­śnie, przy chi­cho­czą­cych z za­chwy­tu dziew­czy­nach, a Ulf roz­ma­wiał z wy­so­kim ru­do­bro­dym męż­czy­zną w oto­cze­niu kilku ry­ba­ków. 

Lan­dorf usiadł cięż­ko obok jed­nej z łodzi, nie mając nawet siły, by ścią­gnąć ba­last z ple­ców. Za to się­gnął po bu­kłak. Pił, roz­glą­da­jąc się za Ha­rva­sem. Doj­rzał go przy sta­rej suce. Mers gła­skał grzbiet psa, a Ne­kar­czyk spo­strzegł, że wyraz twa­rzy Ha­rva­sa się zmie­nił. Pod gę­stym za­ro­stem po­ja­wi­ło się coś na wzór uśmie­chu, a twar­de oczy teraz czule spo­glą­da­ły na zwie­rzę.

– Zjedz coś – po­wie­dział Ulf, rzu­ca­jąc Lan­dor­fo­wi bo­chen chle­ba. – I znajdź sobie jakąś broń, może ci się przy­dać w nocy.

– Nie je­stem wo­jow­ni­kiem, tylko pi­ja­kiem – za­uwa­żył Lan­dorf.

– Jeśli mnie nie po­słu­chasz, wkrót­ce bę­dziesz tru­pem, pi­ja­ku z Ne­ka­ry.

 

Na nic się zdały dal­sze na­rze­ka­nia. Ulf zwy­czaj­nie go igno­ro­wał. Lan­dorf nie zdo­łał też ni­cze­go wy­cią­gnąć od po­zo­sta­łych Mer­sów. Na do­da­tek był zbyt trzeź­wy, by zi­gno­ro­wać uwagę Ulfa, a po niej zbyt prze­stra­szo­ny, by pić na umór. Zde­spe­ro­wa­ny za­czął krę­cić się po wsi w po­szu­ki­wa­niu od­po­wied­nie­go dla sie­bie oręża. Gdy za­padł zmrok, Ulf za­brał wszyst­kich i za­rzą­dził wy­marsz. Lan­dorf, nie mając lep­sze­go po­my­słu, wy­cią­gnął ze ster­ty gnoju widły o dwóch ostrzach i ru­szył za Mer­sa­mi.

 

*

Prze­szli ka­mie­ni­stym brze­giem i we­szli w igla­sty las. Ha­rvas z po­chod­nią pro­wa­dził, co chwi­lę przy­sta­jąc i ba­da­jąc leśne po­szy­cie. Wkrót­ce wy­pro­wa­dził ich na ob­szer­ną po­lan­ę, cią­gną­cą się aż do pod­nó­ża ska­li­ste­go wznie­sie­nia. Mer­so­wie zro­bi­li się czuj­ni. Ulf ścią­gnął z ple­ców drew­nia­ną tar­czę i wyjął miecz, Einar za­pa­lił po­chod­nię i razem z Ha­rva­sem oświe­tla­jąc drogę, szli przo­dem. Za­trzy­ma­li się przy gro­cie, do­by­wa­jąc to­po­rów. Ulf zbli­żył się do nich i za­czął coś mówić ści­szo­nym gło­sem. Lan­dorf, ko­rzy­sta­jąc z po­sto­ju, pił do chwi­li, gdy trój­ka Mer­sów spoj­rza­ła na niego.

– Po­dejdź – po­wie­dział Ulf.

Lan­dorf zbli­żył się, a Einar podał mu po­chod­nię.

– Wej­dziesz do środ­ka i spraw­dzisz, co jest w ja­ski­ni – po­wie­dział Ulf.

– Co mogę spo­tkać w środ­ku?

– Warga – po­wie­dział Einar z szy­der­czym uśmie­chem na twa­rzy.

– Wilka? – upew­nił się Lan­dorf.

– Może być wilk – po­wie­dział Ulf.

– Jeśli jest tam, mu­sisz wy­cią­gnąć go na po­la­nę.

– Wy­cią­gnąć? Jak? Mam mu rzu­cić patyk?

– Coś wy­my­ślisz i po­sta­raj się nie zgu­bić po­chod­ni, mamy tylko te dwie. – Ulf po­kle­pał Lan­dorfa po ple­cach i pchnął w stro­nę wej­ścia.

Ne­kar­czyk spoj­rzał na Mer­sów, któ­rzy sta­nę­li po obu stro­nach przy­wód­cy i wbili w Lan­dorfa twar­de spoj­rze­nia, ten uniósł po­chod­nię i ru­szył w głąb groty.

 

 *

Już przy wej­ściu wy­czuł, że coś ją za­miesz­ku­je. Odór roz­kła­da­ją­ce­go się mięsa, zmie­sza­ny z za­pa­chem futra i moczu, był aż nadto wy­raź­ny. Ja­ski­nia szyb­ko za­czę­ła się zwę­żać. Lan­dorf zro­zu­miał, że nawet gdyby Mer­so­wie mu to­wa­rzy­szy­li, to mu­sie­li­by iść jeden za dru­gim. Ne­kar­czyk stą­pał ostroż­nie po śli­skiej podłożu. Ścia­ny były wil­got­ne i od­bi­ja­ły blask po­chod­ni, ośle­pia­jąc Lan­dorfa, który był pe­wien, że w tych wa­run­kach prę­dzej wpad­nie na wilka, niż go zo­ba­czy. Tunel pro­wa­dził do kom­na­ty. Teraz smród zgni­li­zny był nie do znie­sie­nia. Dusił i draż­nił noz­drza. Ne­kar­czyk z tru­dem po­wstrzy­my­wał się przed kasz­lem. Sta­nął u wej­ścia i uniósł po­chod­nię, pró­bu­jąc doj­rzeć wnę­trze kom­na­ty. Na skal­nej pod­ło­dze zo­ba­czył frag­men­ty po­ob­gry­za­nych kości, strzę­py ubrań i dłoń bez dwóch pal­ców. Wstrzy­mał od­dech, sły­sząc, że coś po­ru­szy­ło się poza za­się­giem świa­tła. Usły­szał kroki, na­stęp­nie cichy, prze­cią­gły war­kot. Serce za­mar­ło mu, gdy zro­zu­miał słowa prze­bi­ja­ją­ce się przez zwie­rzę­ce wark­nię­cia:

– Je­dze­nie.

Rzu­cił się do uciecz­ki, pę­dził, nie pa­trząc za sie­bie. Coś sko­czy­ło i wy­lą­do­wa­ło tuż za ple­ca­mi Lan­dorfa. Ci­snął za sie­bie po­chod­nię. Usły­szał prze­raź­li­wy ryk od­bi­ja­ją­cy się od ścian, a w nim słowo:

– Ogień!

Lan­dorf wy­biegł na ze­wnątrz w sza­leń­czym pę­dzie, minął Mer­sów i scho­wał się za Ulfem. Warg wy­padł z groty. Ne­kar­czyk spoj­rzał na zwie­rzę w świe­tle księ­ży­ca. Choć z pyska przy­po­mi­na­ło wilka, to było od niego znacz­nie więk­sze, bu­do­wą do­rów­ny­wa­ło niedź­wie­dzio­wi. Stwór stał na dłu­gich, ma­syw­nych ła­pach, jeżąc czar­ne futro, a czer­wo­ne śle­pia spo­glą­da­ły na wo­jow­ni­ków z dziką furią i ku prze­ra­że­niu Lan­dorfa chłod­ną kal­ku­la­cją. Ne­kar­czyk pojął w jed­nej chwi­li, że oce­nia szan­se przed star­ciem. Einar ru­szył łu­kiem od pra­wej, a Ha­rvas od lewej, z wy­cią­gnię­tą przed sie­bie po­chod­nią. Ulf z unie­sio­ną wy­so­ko tar­czą zro­bił krok na­przód. Warg wo­dził spoj­rze­niem po na­past­ni­kach, szcze­rząc kły. Ha­rvas za­szedł be­stię i za­ma­chał po­chod­nią. Warg war­czał i od­su­wał się od pło­mie­ni, spy­cha­ny na Eina­ra.

Ulf skra­cał dy­stans, krąg Mer­sów za­ci­skał się wokół stwo­ra. Warg nie­spo­dzie­wa­nie sko­czył, jednak nie na go­to­wych do ciosu Eina­ra i Ulfa, ale ku za­sko­cze­niu Mer­sów, wprost na po­chod­nię Ha­rva­sa. Bro­da­ty wo­jow­nik uniósł pło­mień, o­pa­la­jąc brzuch Warga. Be­stia spa­dła na Mersa i go po­wa­li­ła, przy­gnia­ta­jąc przed­ni­mi ła­pa­mi głowę woja do ziemi. Ha­rvas upu­ścił broń i po­chod­nię. Ulf do­sko­czył, na­pie­ra­jąc tar­czą, ude­rzył mie­czem zza głowy. Ostrze wbiło się w bok warga. Be­stia za­wy­ła i mach­nę­ła łapą, tra­fia­jąc w tar­czę z taką siłą, że nogi woja ugię­ły się, a Ulf padł na zie­mię. 

Einar ru­szył, ale cof­nął się zaraz, uni­ka­jąc szczęk be­stii. Ha­rvas zdo­łał w ostat­niej chwi­li zła­pać za futro przy łbie warga, nim ten za­to­pił kły w szyję woja. Be­stia wy­szar­pa­ła łeb z uści­sku i od­sko­czył przed cio­sem Ulfa. Einar pod­biegł i za­sło­nił bez­bron­ne­go Ha­rva­sa, który nic nie wi­dział przez za­la­ne krwią oczy. Ulf sta­nął z unie­sio­ną tar­czą przy ra­mie­niu Eina­ra. Teraz to warg ob­cho­dził Mer­sów, to­cząc pianę z pyska. 

Lan­dorf ob­ser­wo­wał całą scenę, jakby go tam nie było. Zda­wa­ło mu się, że jest je­dy­nie wi­dzem w przed­sta­wie­niu ja­kieś mi­tycz­nej baśni. Do czasu, gdy warg sta­nął mię­dzy nim, a Mer­sa­mi. Be­stia ob­ró­ci­ła się po­ma­łu w jego stro­nę. Ne­kar­czyk za­marł, gdy spoj­rzał w czer­wo­ne śle­pia. Wi­dział w nich za­do­wo­le­nie z ła­twej zdo­by­czy. I wtedy coś, z daw­nych lat, od­ży­ło w sercu Lan­dorfa. Coś, co nie go­dzi­ło się na po­zo­sta­nie bez­bron­ną ofia­rą. Warg sko­czył, Ne­kar­czyk za­ci­snął palce na drzew­cu wideł, przy­kuc­nął i uniósł broń. Dwa szpi­kul­ce we­szły w bok be­stii. Lan­dorf prze­wró­cił się pod na­po­rem ma­syw­ne­go ciała. Warg zawył prze­raź­li­wie i od­sko­czył z wi­dła­mi wbi­ty­mi w ciało. Krę­cąc się jak osza­la­ły, pró­bo­wał kłami się­gnąć drzew­ca. Wtedy do­padł do niego Ulf. Na­parł tar­czą, a od góry wbił ostrze w grzbiet. Warg przy­siadł na za­dzie, sko­wy­cząc. Einar pod­biegł i jed­nym pew­nym ude­rze­niem to­po­ra wbił ostrze w kark be­stii, która padła bez życia. 

Lan­dorf, wi­dząc, jak Einar od­rą­bu­je głowę War­go­wi, zro­zu­miał, że prze­peł­nia go sa­tys­fak­cja, którą może od­czu­wać tylko osoba wy­cho­dzą­ca zwy­cię­sko ze śmier­tel­ne­go po­je­dyn­ku. Było to uczu­cie nie­mal za­po­mnia­ne w sercu Lan­dor­fa, a któ­re­go tak bar­dzo mu bra­ko­wa­ło. 

Ha­rvas wstał i pod­szedł do Ulfa, który otarł mu krew z twa­rzy i kry­tycz­nie przyj­rzał się bro­da­czo­wi. Dwie rany bie­gły wzdłuż czoła Ha­rva­sa, omi­ja­jąc oko. Na­stęp­nie Mer­so­wie spoj­rze­li na Lan­dor­fa, po chwi­li uśmie­chy za­czę­ły po­ja­wiać się na ich twa­rzach. Po­de­szli, ła­piąc Ne­kar­czy­ka za ra­mio­na, gra­tu­lu­ją mu i kle­piąc po ple­cach.

 

*

 Nim ścią­gnę­li skórę z warga i wró­ci­li do wsi, za­czę­ło już świ­tać. Gdy pierw­si wie­śnia­cy wy­szli, żeby spraw­dzić, czy misja wojów się po­wio­dła, Ulf nabił głowę warga na widły i uno­sił je wy­so­ko, by wszy­scy miesz­kań­cy nie mieli wąt­pli­wo­ści, że be­stia zo­sta­ła zgła­dzo­na.

– Nie pi­jesz? – za­py­tał Ulf, do­sia­da­jąc się do Lan­dorfa.

Ne­kar­czyk pa­trzył na świę­tu­ją­cych ludzi, bez­sku­tecz­nie po­wstrzy­mu­jąc drże­nie rąk. Eina­ra uwodził ja­sno­wło­są dziew­czy­nę, a Ha­rva­sa bawił się, jak dziec­ko z psami.

– Jesz­cze nie – od­po­wie­dział. – Je­ste­ście na­jem­ni­ka­mi?

– Zga­dza się, Ne­kar­czy­ku – po­wie­dział Ulf, sta­wia­jąc przed Lan­dorfem kufel piwa. – Pij, bo trzę­siesz się, jak śle­dzio­na z wę­go­rza wy­rwa­na*.

– Mia­łem dziś szczę­ście, nie licz, że to się po­wtó­rzy.

– A ja myślę, że jest w tobie wię­cej, niż po­ka­za­łeś. – Ulf spoj­rzał na kom­pa­nów. – Muszę przy­znać, że zro­bi­łeś dobre wra­że­nie na chło­pa­kach. To do­brzy wo­jo­wie.

– Czego, wła­ści­wie, ode mnie ocze­ku­jesz? 

– Pomóż mi stwo­rzyć taką dru­ży­nę, o któ­rej będą śpie­wać pie­śni, któ­rej czyny prze­nio­są na pa­pier. Nie oszu­kasz mnie, po­tra­fię roz­po­znać woj­sko­we­go. Za­ło­żę się, że słu­ży­łeś w ne­kar­skiej armii. Pew­nie je­steś de­zer­te­rem albo po­peł­ni­łeś jakąś zbrod­nię. Dla mnie to nie ma zna­cze­nia. Ale po­trze­bu­ję kogoś, kto pod­po­wie mi jak pro­wa­dzić tę dru­ży­nę. Kogoś z oby­tego z dys­cy­pli­ną i sztu­ką wo­jen­ną.

Lan­dorf uśmiech­nął się, ale szyb­ko spo­waż­niał, wi­dząc w sza­rych oczach Ulfa, że ten nie żar­tu­je.

– To bę­dzie kosz­tow­ne.

– O to się nie martw, to już moje zmar­twie­nie.

– Jest was za mało na kom­pa­nię.

– Więc po­mo­żesz mi zna­leźć od­po­wied­nich ludzi.

– Stwo­rze­nie kom­pa­nii to nie tylko za­rzy­na­nie be­stii. To re­pu­ta­cja, mu­si­cie… Mu­si­my być roz­po­zna­wal­ni.

– Po­ka­żesz mi jak to osią­gnąć?

Lan­dorf się­gnął do pasa i prze­je­chał pal­cem po wy­rżnię­tym na czep­cu sym­bo­lu. Nie uszło to uwa­dze Ulfa.

– Po­ka­żę.  

 

 *

Lan­dorfa obu­dził ko­bie­cy wrzask. Ze­brał się szyb­ko i wy­biegł ze staj­ni. Na ka­mie­ni­stym brze­gu, wśród łodzi i sieci, zo­ba­czył Eina­ra okła­da­ją­ce­go dwóch wie­śnia­ków. Wy­da­rze­niu przy­glą­da­ła się dziew­czy­na o zło­ci­stych war­ko­czach.

Mło­dzie­niec o krót­kich wło­sach do­sko­czył do Eina­ra i zła­pał go w pasie. Mers wbił mu ko­la­no w brzuch. Chwy­cił za czu­pry­nę i uniósł głowę. Woj wy­mie­rzył po­tęż­ny cios, który po­wa­lił chło­pa­ka. Drugi z roz­bi­tym nosem zdą­żył wstać. Dziew­czy­na krzy­cza­ła do niego, by nie pod­cho­dził do woja. Mło­dzie­niec o ja­snym za­ro­ście nie po­słu­chał i zła­pał Eina­ra za barki. Za­czę­li się si­ło­wać, ale mło­dzie­niec był bez szans. Woj kop­nął go w zgię­cie ko­la­na. Chło­pak przy­kląkł. Einar ob­szedł go spraw­nie i zła­pał przed­ra­mie­niem za gar­dło. Wie­śniak szar­pał się, lecz woj drugą ręką przy­trzy­mał mu głowę.

Z chat wy­szli lu­dzie. Star­szy męż­czy­zna o si­wych wą­sach, zła­pał widły i spu­ścił psa. Einar jed­nym pew­nym szarp­nię­ciem skrę­cił kark chło­pa­ka. Dziew­czy­na za­wy­ła i padła na ko­la­na. Wyżeł sko­czył, lecz Einar dobył już to­po­ra. Za­mach­nął się i roz­łu­pał czasz­kę psa. Drugi mło­dzie­niec pod­niósł się. Ejnar wbił mu ostrze w czu­bek głowy. Chło­pak padł na ko­la­na, a gdy woj wy­szarp­nął oręż, wie­śniak o­su­nął się na ka­mie­ni­stą plażę.

Star­szy męż­czy­zna, wi­dząc to, wrza­snął dziko i ru­szył na Eina­ra. Nie za­uwa­żył do­bie­ga­ją­ce­go z boku Ha­rva­sa, który cio­sem zza ra­mie­nia wbił mu topór mię­dzy ło­pat­ki. Sta­rzec padł bez życia. Tłum wie­śnia­ków za­fa­lo­wał, po­ja­wi­ły się pierw­sze krzy­ki.

Dziew­czy­na wyła, rwąc włosy z głowy. Ktoś się­gnął po ka­mień, inny po kij.

– Na­zy­wam się Ulf Ha­rald­son! – ryk Mersa uci­szył wie­śnia­ków.

Za­pa­dła cisza, w któ­rej sły­chać było la­ment dziew­czy­ny i mor­skie fale.

– Po­słu­chaj­cie, kmio­ty! Jeśli któ­ryś was, tylko się ruszy, wy­rżnie­my tę za­pa­dłą wieś do nogi.

Nikt się nie ode­zwał. Wo­jo­wie ze­bra­li ekwi­pu­nek, je­dze­nie oraz skórę z warga. Na­stęp­nie ru­szy­li w drogę, od­pro­wa­dza­ni po­sęp­ny­mi spoj­rze­nia­mi wie­śnia­ków.

Lan­dorf obej­rzał się tylko raz na dziew­czy­nę, sto­ją­cą nad cia­ła­mi braci i ojca. Wie­dział już, że dzi­kość w ser­cach Mer­skich wojów jest nie­okieł­zna­na i jeśli kom­pa­nia ma za­pi­sać się na kar­tach hi­sto­rii, to bę­dzie po­trze­bo­wać przy­wód­cy bar­dziej cha­ry­zma­tycz­ne­go niż Ulf. Kogoś, kto za­pa­nu­je nad Me­ryj­skim tem­pe­ra­men­tem i zdoła po­pra­wić wąt­pli­wą re­pu­ta­cję.

 

*

Ulf za­rzą­dził po­stój przy szkie­le­cie mor­skie­go stwo­ra, któ­re­go kości zo­sta­ły wy­rzu­co­ne na brzeg. Lan­dorf bał się po­my­śleć, jak mon­strum mogło wy­glą­dać za życia, gdy roz­cią­gał skóry mię­dzy że­bra­mi ko­lo­sa. Nim skoń­czył za­da­sze­nie, roz­pa­da­ło się, na dobre. Mimo to Mer­so­wie stali w pew­nej od­le­gło­ści, dys­ku­tu­jąc o wy­da­rze­niach we wsi. Landorf rozpalił ogień i zabrał się do przygotowania jedzenia, gdy wojowie zaczęli się okładać. Ne­kar­czyk w pierw­szej chwi­li my­ślał, że Ha­rvas wspie­ra Ulfa, ale w trak­cie bi­ja­ty­ki każdy tłukł się z każ­dym. Uwagę Ne­kar­czy­ka przy­cią­gnął nadbie­ga­ją­cy pies. Umię­śnio­na be­stia mu­sia­ła ważyć z dwieście funtów. Rot­twe­iler wpadł mię­dzy wojów i przy­łą­czy­ła się, do bi­ja­ty­ki. Za psem wkrót­ce po­ja­wił się męż­czy­zna ze spo­rych roz­mia­rów kijem. Sta­nął zdy­sza­ny przy schro­nie­niu i pa­trzył na sza­mo­ta­ni­nę ludzi i zwie­rzę­cia. 

– Cho­ler­ne psi­sko – wy­sa­pał.

– Świet­nie pa­su­je do moich to­wa­rzy­szy, od razu zła­pa­ło z nimi wspól­ny język – po­wie­dział Lan­dorf, za­pra­sza­jąc ge­stem, męż­czy­znę do ogni­ska.

Bi­ja­ty­ka prze­ro­dzi­ła się, za spra­wą psa, w dziw­ną za­ba­wę, po­le­ga­ją­cą na za­pa­sach i wza­jem­nym pod­ta­pia­niu. Ulf i Einar już po­go­dze­ni, wró­ci­li do Lan­dorfa, zo­sta­wia­jąc rot­twe­ile­ra z Ha­rva­sem, który ta­rzał się z psi­skiem na ka­mie­ni­stej plaży.

– Co to za jeden? – za­py­tał Ulf, ocie­ra­jąc krew z roz­bi­te­go nosa.

– Na­zy­wa się Ed­d­gar, je­dzie wraz z ka­ra­wa­ną do Mil­drast. Za­ofe­ro­wa­łem mu naszą ochro­nę. Na co przy­stał – wy­ja­śnił Lan­dorf.

– Świet­nie – po­chwa­lił go Ulf.

– A co tu ro­bisz? – za­py­tał Einar.

– Mia­łem zabić to głu­pie bydle. – Męż­czy­zna wska­zał psa. – Są z nim same kło­po­ty, nie słu­cha się i pod­gry­za ko­niom pę­ci­ny, ale Lan­dorf wy­ja­śnił mi, że ten bro­dacz chęt­nie za­opie­ku­je się zwie­rza­kiem.

Ulf po­pa­trzył na Ne­kar­czy­ka ba­daw­czo, na­stęp­nie na Ha­rva­sa ba­wią­ce­go się z psem. Bro­dacz wy­glą­dał na szczę­śli­we­go jak dziec­ko.

– Niech tak bę­dzie – po­wie­dział Ulf.

– Tylko niech do­brze pil­nu­je, tego by­dlę­cia – dodał Ed­d­gar.

Ka­ra­wa­na skła­da­ła się z pię­ciu wozów prze­wo­żą­cych barw­ni­ki i ma­te­ria­ły z lnu oraz wełny. Po trzech dniach spo­koj­nej, choć dość mę­czą­cej po­dró­ży, do­tar­li do osady. Ed­d­gar za­pła­cił szczo­drze za ochro­nę, gdyż obec­ność wojów wy­raź­nie uspo­ko­iła ludzi z ka­ra­wa­ny. Za drew­nia­ną pa­li­sa­dą Mil­drast znaj­do­wa­ły się do­mo­stwa i port. Ulf roz­dzie­lił pie­nią­dze, a dru­ży­na się ro­ze­szła. Lan­dorf od­na­lazł stra­gan Ed­d­ga­ra. Po dłu­gich ne­go­cja­cjach uhan­dlo­wał dobrą cenę za ma­te­riał i barw­ni­ki, wy­da­jąc przy tym ca­łość za­ro­bio­nych pie­nię­dzy. Na­stęp­nie od­na­lazł kraw­ca. Nim wszedł do warsz­ta­tu, roz­pruł we­wnętrz­ną kie­szeń kurt­ki i wy­do­był złoty pier­ścień z her­bem Srebr­nej Kom­pa­nii. Długo przy­glą­dał się wy­gra­we­ro­wa­nym skrzy­żo­wa­nym piką.

– Nie­zba­da­ne są ścież­ki Ne­ka­ra i za­praw­dę czło­wiek nie wie, gdzie go do­pro­wa­dzą – wy­szep­tał i wszedł do warsz­ta­tu.

Spo­tka­li się w ta­wer­nie. Ha­rva­s spra­wił psu ob­ro­żę na­bi­ja­ną sta­lo­wy­mi ćwie­ka­mi i nadał imię, Hjor­net. Einar po­chwa­lił się za­ku­pio­ną tar­czą, a Ulf opo­wie­dział o ze­bra­nych in­for­ma­cjach. 

Po­sta­no­wi­li wy­ru­szyć na za­chód w stro­nę mo­kra­deł, od­da­la­jąc się tym samym od morza. Osada Jorns­berg po­dob­no bo­ry­ka­ła się z na­jaz­da­mi ban­dy­tów. Ulf stwier­dził, że bę­dzie to świet­na oka­zja do po­rząd­ne­go za­rob­ku. Lan­dorf nie był pe­wien, czy Mer­so­wie są na to go­to­wi, ale nie opo­no­wał. Po nie­for­tun­nych wy­da­rze­niach, we wsi, do­sze­dłem do wnio­sku, że czas pod­re­pe­ro­wać nad­szarp­nię­tą re­pu­ta­cję. Tym bar­dziej, że ponure twarze rybaków zwiastowały, iż nie odpuszczą kompanii tak łatwo. Ode­brał za­mó­wie­nie od kraw­ca i wkrót­ce wy­ru­szy­li.

 

– Spra­wi­łeś sobie pikę – za­uwa­żył Ha­rvas, gdy szli le­śnym trak­tem.

Lan­dorf przy­glą­dał mu się, nieco za­sko­czo­ny, ale i za­do­wo­lo­ny, że mru­kli­wy Mers za­czął roz­mo­wę.

– Idzie­my w końcu wo­jo­wać, a po suk­ce­sach z wi­dła­mi stwier­dzi­łem, że pika bę­dzie naj­od­po­wied­niej­sza.

– A czemu no­sisz ją owi­nię­tą w ko­lo­ro­wy ma­te­riał?

– Zo­ba­czysz Ha­rvas i myślę, że po­win­no ci się to spodo­bać – po­wie­dział Lan­dorf, gdy woj gwizd­nął na Hjor­ne­ta.

Ne­kar­czyk nie po raz pierw­szy był za­sko­czo­ny, jak Ha­rva­so­wi udaje się prze­ko­ny­wać psa do po­słu­szeń­stwa. Mers naj­wy­raź­niej wy­czuł myśli Lan­dorfa bo po­wie­dział:

– Zwie­rzę­ta czują, kiedy da­rzysz je sza­cun­kiem. I po­tra­fią się od­wdzię­czyć tym samym. 

Lan­dorf po­ki­wał głową z uzna­niem.

– Dzię­ku­ję ci, Ne­kar­czy­ku, za Hjor­ne­ta.

Rot­twe­iler, sły­sząc nada­ne mu imię, pod­niósł łeb i w tej samej chwi­li sta­nął, za­war­czał w stro­nę lasu. Ha­rvas schy­lił się i zła­pał psa za ob­ro­żę.

– Wilki? – za­py­tał Lan­dorf.

– Nie, spójrz. – Ha­rvas wska­zał męż­czyzn prze­bie­ga­ją­cych mię­dzy drze­wa­mi.

– Idio­ci – wark­nął Lan­dorf i krzyk­nął do idą­cych z przo­du. – Chło­pi z wio­ski ry­bac­kiej!

Na dru­ży­nę, po­sy­pał się grad ka­mie­ni, wy­strze­li­wa­nych z proc. Stoż­ko­wa­ty po­cisk ze świ­stem prze­ciął suche ga­łę­zie i grzmot­nął w tar­czę Ulfa. Wo­jow­ni­cy scho­wa­li się za drze­wa i za­czę­li li­czyć prze­ciw­ni­ków.

– Pię­ciu po obu stro­nach trak­tu – krzy­czał Einar.

– Ha­rvas i Lan­dorf, bierz­cie tych z pra­wej – roz­ka­zał Ulf.

Hjor­net wy­strze­lił jak za kró­li­kiem. Wie­śnia­cy mio­ta­li ka­mie­nie, ale Ne­kar­czyk nie zwa­żał na to. Znów czuł, dawną ra­dość z walki. Był na­jem­ni­kiem Srebr­nej Kom­pa­nii i nie mogła tego zmie­nić, ani ba­ni­cja, ani mie­sią­ce pi­jań­stwa. Lan­dorf zo­ba­czył, jak wie­śniak wy­ska­ku­je zza głazu, krę­cąc procą. Skrę­cił mię­dzy drze­wa­mi. Pro­carz ob­szedł sosnę, ale Lan­dorf już szar­żo­wał. Pro­carz nie wy­trzy­mał na­pię­cia, strze­lił na ślepo – chy­bił. Ne­kar­czył wbił mu ostrze włócz­ni pod brodę. Nieco dalej, Hjor­net roz­szar­py­wał gar­dło ko­lej­ne­go, a Ha­rvas od­ga­niał się to­po­rem od dwóch na­past­ni­ków z wi­dła­mi.

– Gdzie jest piąty? – wy­chry­piał Lan­dorf, wo­dząc wzro­kiem od drze­wa do drze­wa. Wie­śniak za­szedł go od tyłu. Sko­czył z unie­sio­nym nożem do fi­le­to­wa­nia. Lan­dorf usły­szał trzask ła­ma­nych ga­łę­zi. Okrę­cił się na pię­cie i prze­szył pierś rybaka.

 

*

– Jeden uciekł – po­wie­dział Ulf, gdy spo­tka­li się na trak­cie.

– A my za­bi­li­śmy wszyst­kich – stwier­dził z dumą Ha­rvas. – Ja z ne­kar­czy­kiem po dwóch, a jed­ne­go za­ła­twił dziel­ny Hjor­net.

– No pro­szę, nasz nowy to­wa­rzysz, w końcu, za­czy­na po­ka­zy­wać, co po­tra­fi – po­wie­dział Ulf.

Ha­rvas i Einar spoj­rze­li z le­d­wie skry­wa­nym po­dzi­wem, na za­krwa­wio­ną pikę Ne­kar­czy­ka. 

 

*

 Po trzech dniach las się prze­rze­dził i we­szli na mo­kra­dła. Po­chwa­ły dla Lan­dorfa usta­ły, a za­stą­pi­ły je prze­kleń­stwa, gdy zo­sta­li za­ata­ko­wa­ni przez chma­ry ko­ma­rów i gzów. Bro­dząc po ko­la­na, w grzą­skich mo­cza­rach, prze­mo­kli zu­peł­nie. Wie­czo­rem, od­na­leź­li twar­dy grun­tu. By unik­nąć noc­nej wę­drów­ki, po­sta­no­wi­li prze­no­co­wać. Einar, klnąc, na próż­no sta­rał się rozniecić ogień pod nie­wiel­kim sto­sem ga­łę­zi. Zie­mia, mech, a nawet po­wie­trze, wszyst­ko zda­wa­ło się na­siąk­nię­te wil­go­cią. Do tego ich ciała ob­le­pi­ły pi­jaw­ki. 

Wtedy Lan­dorf wy­cią­gnął mie­szek z ty­to­niem. Susz łatwo zajął się, od wy­krze­sa­nych iskier, a po nim mech, a nawet wil­got­ne ga­łę­zie. Ne­kar­czyk nabił, a na­stęp­nie za­pa­lił fajkę. Ko­ma­ry szyb­ko za­czę­ły omi­jać, kłęby wy­pusz­cza­ne­go dymu. Przy­jem­ny za­pach pa­noń­skie­go ty­to­niu roz­niósł się w po­wie­trzu. Usie­dli do­oko­ła ogni­ska. Przy­glą­da­jąc się, po­sęp­nie, ssą­cym krew pi­jaw­kom, przy­cze­pio­nym do rąk, ple­ców i nóg. Ha­rvas ode­rwał jedną, od ra­mie­nia i za­klął. Usu­nię­ty krwio­pij­ca zo­sta­wił brzyd­ką ranę. I na to, Ne­kar­czyk zna­lazł re­me­dium. Naj­pierw, w ogni­sku roz­grzał, do czer­wo­no­ści, ostrze noża. Na­stęp­nie ostroż­nie przy­sta­wiał do pę­ka­tych pi­ja­wek, które z sy­kiem, od­cho­dzi­ły od ciała, nie czy­niąc do­dat­ko­wych ran.

Tak prze­trwa­li dwa dni, ma­ru­dząc, za każ­dym razem, gdy Ne­kar­czyk, w cza­sie drogi, od­ma­wiał za­pa­le­nia fajki i wy­sła­wia­jąc go, gdy wie­czo­ra­mi dym roz­no­sił się wokół obo­zo­wi­ska. 

O dzień drogi od osady tra­fi­li na uchodź­ców. Dwie ro­dzi­ny z Jorns­ber­ga zmie­rza­ły ku wy­brze­żu. Wo­jo­wie nie zdo­ła­li ich prze­ko­nać do po­wro­tu, lecz ucie­ki­nie­rzy chęt­nie wska­za­li im drogę do osady. Przed zmierz­chem dru­ży­na do­tar­ła na miej­sce.

Lu­dzie w Jorns­ber­gu byli prze­ra­że­ni. Na widok wojów po­za­my­ka­li się w cha­tach, a wójt wy­szedł do nich, by bła­gać o nie­za­bie­ra­nie resz­tek za­pa­sów. Ulf szyb­ko wy­ja­śnił, że jego lu­dzie nie na­le­żą do nę­ka­ją­cej osadę bandy, a przy­by­li po to, by roz­wią­zać ich pro­blem, jeśli oczy­wi­ście miesz­kań­ców na to stać.

 

*

– Jest ich dzie­się­ciu, a nas czte­rech i pies. Nie mamy szans – stwier­dził Einar.

– Te ba­gno­lu­by ze­bra­ły sto pięć­dzie­siąt szy­lin­gów. Sto, pięć­dzie­siąt – po­wtó­rzył Ulf. – Nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­łeś na oczy tylu pie­nię­dzy.

– Co mi po nich, jeśli będę tru­pem – nie dawał się prze­ko­nać Einar.

– Co ty na to Ha­rvas? – za­py­tał Ulf.

– A co on ma do po­wie­dze­nia zrobi, co ze­chcesz, jeśli dasz mu zaj­mo­wać się kun­dlem! – zi­ry­to­wał się Einar. 

Sie­dzie­li przy ogni­sku nie­opo­dal prę­gie­rza, a osad­ni­cy, mimo noc­nej pory, uchy­li­li okien­ni­ce i wy­glą­da­li w na­dziei, że usły­szą, co radzi dru­ży­na.

– A ty Ne­kar­czy­ku? – za­py­tał Ulf. – Co o tym są­dzisz?

Lan­dorf wstał i po­wie­dział:

– Wrócę przed świ­tem i po­wiem wam, co myślę.

– Dokąd on idzie? – za­py­tał Einar, pa­trząc za od­cho­dzą­cym w stro­nę bramy Lan­dorfem.

– Nie wiem – od­po­wie­dział Ulf i za­wo­łał. – Ne­kar­czy­ku!

Lan­dorf jed­nak już znik­nął w mroku nocy.

 

*

Skar­gard miał nosa co do osady. Wraz z kom­pa­na­mi cien­ko przę­dli. Prze­ga­nia­no ich z każ­dej wsi, gro­żąc łu­ka­mi. Ale Jorns­berg oka­zał się za­miesz­ka­ły przez ry­ba­ków i han­dla­rzy tor­fem. Byli nie­uzbro­je­ni, ale co naj­waż­niej­sze, prze­ra­że­ni ich wi­do­kiem i szyb­ko przy­sta­li na żą­da­nia bandy. Lu­dzie Skar­gar­da, choć nie zna­leź­li w osa­dzie żad­nych kosz­tow­no­ści, to w końcu byli syci, gdyż spi­chle­rze, osad­ni­cy mieli pełne. A choć życie przy mo­kra­dłach nie roz­piesz­cza­ło bandy, to Skar­gard prze­ka­zał lu­dziom, że nad ranem ruszą do Jorns­ber­ga, zajmą chaty i za­miesz­ka­ją w osa­dzie. Wezmą sobie co ład­niej­sze ko­bie­ty i będą żyć z pracy miej­sco­wych. 

Ko­niec z cią­głą uciecz­ką przed sza­fo­tem. Ko­niec głodu i chło­du nocy. Z ta­ki­mi my­śla­mi Skar­gard za­sy­piał. Był za­do­wo­lo­ny po raz pierw­szy od bar­dzo dawna, lecz tylko do świtu. 

Obu­dził go dźwięk rogu. W lesie roz­le­gło się ryt­micz­ne bicie w bęben. Skar­gard sko­czył na równe nogi. To­wa­rzy­sze bie­ga­li po obo­zo­wi­sku, wska­zu­jąc w stro­nę mo­kra­deł. Herszt w po­ran­nym świe­tle zo­ba­czył wojów idą­cych przez las. Jeden z nich, okry­ty fu­trem z wilka, niósł po­wie­wa­ją­cy wśród drzew sztan­dar na dłu­giej pice – głowa czar­ne­go psa na po­zio­mych, zie­lo­no-czer­wo­nych po­lach. Za wo­ja­mi ma­sze­ro­wa­ło dwu­dzie­stu może trzy­dzie­stu ludzi w rytm wy­bi­ja­nej na bęb­nie me­lo­dii. 

– To wo­jo­wie z Jan­den­bur­ga! – krzyk­nął ktoś.

– Mają psy! – wrzesz­czał inny.

– Wo­jo­wie z twier­dzy Jan­den­bur­ga idą ku nam, ratuj się, kto może! – prze­krzy­ki­wa­li się spa­ni­ko­wa­ni to­wa­rzy­sze.

Skar­gard szyb­ko po­li­czył, że Jan­den­burg jest o ty­dzień drogi. Czy moż­li­we było, że za­stra­sze­ni zbie­ra­cze torfu po­sła­li po wspar­cie? Jaka była szan­sa, że za­ło­ga zgo­dzi­ła­by się pomóc bie­da­kom? Skar­gard do­szedł do wnio­sku, że taka in­ter­wen­cja za­kra­wa na cud, ale było już za późno. Kam­ra­ci, po­rzu­ca­jąc rynsz­tu­nek, czmy­cha­li w głąb lasu. Nim Skar­gard prze­klął ludzi, wy­zy­wa­jąc od pół­głów­ków, nim sam się rzu­cił do uciecz­ki, doj­rzał mię­dzy drze­wa­mi wójta dmą­ce­go w róg i po­chód wojów zło­żo­ny z bab i chło­pów z ki­ja­mi, ale ma­sze­ru­ją­cych w szyku do ryt­micz­ne­go bicia w bęben.

 

*

– Cóż też tam do­rwał, twój Hjor­net?! – krzyk­nął ura­do­wa­ny Ulf.

– To nie zając, choć czmy­chał szyb­ciej niż sza­rak – kpił Einar, na widok psa, szar­pią­ce­go rękę ban­dy­ty.

Miesz­kań­com Jorns­ber­ga, nie było do śmie­chu. Chwy­ci­li kije i rzu­ci­li się na prze­śla­dow­cę, głod­ni krwi.

– Li­to­ści! – wrzesz­czał Skar­gard, gdy pierw­sze kije spa­dły na jego grzbiet.

– Dosyć! – roz­ka­zał Lan­dorf.

Głos Ne­kar­czy­ka brzmiał dum­nie i niosł się po lesie. Lu­dzie spoj­rze­li na sto­ją­ce­go pod sztan­da­rem męż­czy­znę, ły­pią­ce­go na nich groź­nie spod kłów czar­nej be­stii, któ­rej łeb nosił za­miast hełmu. Ulf rów­nież pa­trzył i nie mógł uwie­rzyć, w prze­mia­nę Ne­kar­czy­ka.

– Lu­dzie, umowa do­ty­czy­ła prze­pę­dze­nia ban­dy­tów. I wy­wią­za­li­śmy się z umowy. Nie trze­ba nam mor­do­wa­nia – mówił.

– Myśmy po­mo­gli, więc na­le­ży się po­ło­wa za­pła­ty – krzyk­nął któ­ryś z han­dla­rzy tor­fem.

– To ja wam po­ka­za­łem, co robić, jak ma­sze­ro­wać. Bez mojej po­mo­cy ban­dy­ci wy­rżnę­li­by męż­czyzn, a potem za­bra­li­by się do ko­bie­t.

Ne­kar­czyk prze­ma­wiał, a w gło­sie miał coś, co nie zno­si­ło sprze­ci­wu. Nikt już się nie ode­zwał, czy to za spra­wą słów Lan­dorfa, czy też ostrych spoj­rzeń Ha­rva­sa i Eina­ra. Lan­dorf pod­szedł do ban­dy­ty.

– I co mam z tobą zro­bić?

– Zabić albo przy­jąć do kom­pa­nii – po­wie­dział Skar­gard i dodał szyb­ko. – To ja prze­wo­dzi­łem tej ban­dzie i za­pew­niam, że mogę się przy­dać.

– To praw­da? – Lan­dorf za­py­tał wójta.

– Tak, to on, po­zna­ję go.

– Jak się na­zy­wasz? – za­py­tał Lan­dorf.

– Skar­gard.

– Słu­chaj, Skar­gard, jeśli za­słu­żysz, to mo­żesz zo­stać. W innym wy­pad­ku pój­dziesz w swoją stro­nę. Ale nie je­ste­śmy ban­dy­ta­mi, tylko na­jem­ni­ka­mi, więc jeśli za­szko­dzisz do­bre­mu imie­niu kom­pa­nii, to na­bi­je­my cię na pal. Czy to jest jasne?

– Jak sło­necz­ko, nad na­szy­mi gło­wa­mi – po­wie­dział Skar­gard, spo­glą­da­jąc z ukosa na go­to­wych do mor­do­bi­cia osad­ni­ków.

Wójt z nie­tę­gą miną pod­szedł do Lan­dorfa i wrę­czył mu sa­kiew­kę. Einar i Ha­rva­sa stali u boku Ne­kar­czy­ka, kle­piąc go po ple­cach i gra­tu­lu­jąc uda­ne­go for­te­lu. Ulf przy­glą­dał się z za­cię­tą miną.

 

*

Wie­śnia­cy w końcu się ro­ze­szli, a dru­ży­na za­czę­ła prze­szu­ki­wać obóz. Ulf po­le­cił za­brać skó­rza­ne kurt­ki i czep­ce. Zna­la­zła się też tar­cza dla Ha­rva­sa.

– Kto tu wła­ści­wie do­wo­dzi? – za­py­tał Skar­gard, przy­pi­na­jąc pas z mie­czem.

– To jesz­cze nie jest do końca jasne – od­po­wie­dział Lan­dorf, przy­glą­da­jąc się ban­dy­cie.

Skar­gard nosił krót­ką brodę i włosy, które już mocno po­si­wia­ły, choć nie mógł liczyć wię­cej niż czter­dzie­ści lat. Miał by­stre nie­bie­skie oczy i nosił się na czar­no.

 – Ten z psem wy­raź­nie stoi po two­jej stro­nie – za­uwa­żył Skar­gard. – Oca­li­łeś mnie, więc i ja stanę za tobą, jeśli bę­dzie trze­ba. Po­słu­chaj, nie­da­le­ko stąd jest coś, co może ci się spodo­bać.

Skar­gard, uśmie­cha­jąc się po­ro­zu­mie­waw­czo do Ne­kar­czy­ka, wska­zał mu kie­ru­nek.

Si­wo­wło­sy ban­dy­ta do­pro­wa­dził dru­ży­nę do po­lan­ki prze­cię­tej stru­mie­niem. Tam po­ka­zał im wóz z pro­wian­tem i dwa muły. Gdy wo­jo­wie pa­ko­wa­li zdo­by­cze z obozu, Skar­gard nie­dba­le za­py­tał:

– Kto tu do­wo­dzi?

Einar i Ha­rvar po­pa­trzy­li po sobie.

– Mer­so­wie, tylko w jeden spo­sób, usta­la­ją li­de­ra – po­wie­dział Ulf, ścią­ga­jąc z ple­ców tar­czę. – Przy­ją­łem cię, Ne­kar­czy­ku, byś mi po­mógł, a nie pod­ko­py­wał moje prze­wod­nic­two. Zatem teraz bę­dziesz się mógł wy­ka­zać.

Nikt się nie ode­zwał. Lan­dorf owi­nął sztan­dar wokół drzew­ca, przy­wią­zał sznur­kiem i oparł pikę o wóz. Ode­brał od Eina­ra tar­czę oraz to­po­rek o pół­okrą­głym ostrzu i dłu­gim sty­li­sku. Na­stęp­nie sta­nął na­prze­ciw­ko Ulfa.

Z łąki uno­si­ła się rzad­ka mgła, gdy po­ran­ne słoń­ce prze­bi­ło się przez oko­licz­ne drze­wa, osu­sza­jąc zro­szo­ną trawę.

Ulf pod­niósł tar­czę, opie­ra­jąc o nią ostrze mie­cza i za­czął krą­żyć wokół Ne­kar­czy­ka. Lan­dorf oparł to­po­rek na ra­mie­niu i pa­trzył za prze­ciw­ni­kiem. Ulf do­sko­czył, wy­pro­wa­dza­jąc cię­cie. Lan­dorf bły­ska­wicz­nie pod­niósł tar­czę, pa­ru­jąc cios. Ulf ciął zza głowę, na­stęp­nie od pra­wej. Z tar­czy Ne­kar­czy­ka po­sy­pa­ły się drza­zgi, lecz ostrze nawet nie dra­snę­ło Lan­dorfa. Ulf od­sko­czył i znów krą­żył wokół pre­ten­den­ta.

Lan­dorf opu­ścił tar­czę i cze­kał. Ulf za­mar­ko­wał dwu­krot­nie atak, lecz Ne­kar­czyk nawet nie drgnął. Wtedy Mers ude­rzył, bijąc na prze­mian to od lewej, to od pra­wej. Tar­cza Lan­dorfa stęk­nę­ła, gdy miecz od­bi­jał się od sta­lo­wych okuć.

– Czemu nie ata­ku­jesz?! – wrza­snął wście­kły Ulf, czer­wo­ny na twa­rzy z wy­sił­ku.

Mers sko­czył, tnąc od góry w udo, na­stęp­nie zza głowy w ramię.

– Czemu nie wal­czysz?! – krzyk­nął Ulf, opusz­cza­jąc tar­czę, wy­raź­nie zmę­czo­ny, po tym, jak Ne­kar­czyk sku­tecz­nie spa­ro­wał ataki.

Lan­dorf ru­szył nie­spo­dzie­wa­nie, z taką pręd­ko­ścią, jakby to sam warg na jego ra­mio­nach ożył i rzu­cił się na woja. Tar­cze zde­rzy­ły się, wal­czą­cy na­pie­ra­li na nie, czer­wie­niejąc na twa­rzach. Ulf wrza­snął, gdy Lan­dorf go ode­pchnął. Ne­kar­czyk za­ata­ko­wał to­po­rem, nawet nie siląc się na fi­ne­zję. Sys­te­ma­tycz­nie bił w tar­czę Ulfa, jakby rąbał drze­wo. Mers za każ­dym cię­ciem Lan­dorfa, zmu­szo­ny był do krok w tył, a tar­cza pod na­po­rem cio­sów sy­pa­ła się w drza­zgi. Ne­kar­czyk po­tęż­nie ude­rzył zza głowy, rąb­nął w śro­dek tar­czy, a ta pękła na dwoje. Mers wrza­snął z bólu, a zdrę­twia­łe ramię zwi­sło bez­wład­nie.

– Je­steś dziel­nym wojem, Ulfie, ale bra­ku­je ci woj­sko­we­go oby­cia – po­wie­dział Lan­dorf.

Mers rzu­cił miecz pod nogi Ne­kar­czy­ka i za­py­tał:

– Kim ty je­steś?

– Je­stem tym, Ulfie, który spra­wi, że będą o tobie ukła­dać pie­śni, a twoje imię za­pi­sze się na kar­tach hi­sto­rii. Pod wa­run­kiem, że zgo­dzisz się, bym pro­wa­dził tę dru­ży­nę.

Einar i Ha­rvar unie­śli tar­cze i za­czę­li bić to­po­ra­mi o oku­cia. Lan­dorf zrzu­cił skórę warga, się­gnął do pasa, wy­cią­gnął cze­piec i wło­żył na głowę.

Ulf dy­szał cięż­ko, ale z jego twa­rzy znik­nął za­cię­ty wyraz. W końcu uśmiech­nął się i po­wie­dział: 

– Mó­wi­łem, że mam nosa do ludzi. Będę dumny, mogąc wal­czyć u twego boku, Lan­dorfie z Ne­ka­ry. 

– Spójrz na herb wy­rżnię­ty na czep­cu – krzyk­nął Skar­gard.

– Nie może być – zdzi­wił się Ulf. – To herb Srebr­nej Kom­pa­nii.

Pod­szedł i zła­pał Lan­dorfa za prze­gub, uno­sząc rękę li­de­ra wraz z to­po­rem.

– Chyba po­wi­nie­nem po­dzię­ko­wać, że mnie nie za­bi­łeś – wy­szep­tał, a na­stęp­nie za­wo­łał. – Niech żyje Lan­dorf! 

– Niech żyje Lan­dorf! – krzyk­nę­li chó­rem Mer­so­wie. 

– Niech żyje jego kom­pa­nia! – za­wtó­ro­wał Lan­dorf Brandstätter.

 

Zaczerpnięte z tekstu Kaczmarskiego – Autoportret Witkacego.

Koniec

Komentarze

OK, jest jakaś opowieść. Mało fantastyczna (chyba tylko potwór z jaskini się łapie i niewiele by się zmieniło, gdyby to był zwykły niedźwiedź), ale czytało się w miarę przyjemnie.

Trochę wygląda na fragment – sporo działo się wcześniej (z jakiegoś powodu bohater wyleciał z doborowej kompanii), sporo będzie się działo później (żeby bardowie mieli o czym śpiewać).

Dużo literówek i innych błędów. Przecinki bawią się w ganianego po tekście.

Harvas z pochodną prowadził,

A ta literówka mnie rozbawiła. Pochodna po iksie czy jakaś inna? ;-)

Babska logika rządzi!

Hej Finkla, dziękuję za odwiedziny i komentarz :) To od końca – przecinki i literówki to dla mnie czarna magia, a ta wskazana przez ciebie jest faktycznie zabawna :). Jeśli chodzi o świat Żołnierzy fortuny – to faktycznie fantastyka jest w nim jedynie dodatkiem, podobne uwagii właściwie zostawiłaś, pod innymi tekstami z tej serii. I odrazu uprzedzam, że jeśli jakieś opki się jeszcze pojawią, w tym świecie, to będzie tak samo z poziomem fantastyki, lub nawet jej brakiem jak w przypadku Trudnej Nocy…;). Fragment – no to jest cykl, więc chyba normalne jest, że coś było wcześniej i coś być może będzie później :). Ale tak jak i w Wieży, czy Krew i Śnieg, wydaje mi się, że opowiedziałem kompletną historię, która ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie :). Generalnie, coś widzę, że średnio ci się podoba, mój zamysł, na świat – tym bardziej, dziękuję, że chce Ci się, jak na razie, czytać wszystkie teksty, które napisałem w tym cyklu :) Dziękuję i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Fragmentaryczność jeszcze bym łyknęła. OK, to jest jakiś rozdział w dziejach, ale w miarę zamknięty. Niech Ci będzie.

Twój zamysł na świat. A na czym on właściwie polega? Bo ja tu widzę raczej generic fantasy, które powstało jeszcze przed Twoim przyjściem na świat. A żołnierze, zbójcy, najemnicy – to było w realu. OK, bohaterom można kibicować, ale nie różnią się jakoś strasznie od setek innych bohaterów, więc nie zapadają w pamięć.

Ty czytasz i komentujesz moje teksty, to i ja czytam i komentuję Twoje.

Babska logika rządzi!

Cześć Bardjaskier

 

Bardzo mi się podobało, piszesz coraz lepiej!!! Świetna, wciągająca, przygodowa opowieść. Bardzo dużo było humoru, który mi się spodobał. Zero nudy, fajne! Naprawdę dobra robota!!

 

Ostatni twój tekst też był dobry, ale tu jesteś jakby dojrzalszy, pewniejszy siebie. :)

 

Powodzenia dalej!

Pozdro!

Jestem niepełnosprawny...

Zmęczony, życiem zabójca potworów, który przechodzi kryzysu wieku średniego, klisza z pierwszego lepszego świata fantasy z krasnoludami, elfami i ludźmi, do tego problemy współczesnego świata, które mamy na co dzień – Wiedźmin. Cała fabuła skopiowana z historii Anglii – typowi bohaterowie – Pieśń lodu i ognia :P. Można tak pisać o wszystkim, tak jak wspominałem, widzę, że Cię nie porywa świat, ale chyba się niezrozumieliśmy, bo miło mi że mimo tego czytasz te teksty. Chciałem tylko uprzedzić, że będę kontynuował zamysł, mimo tego, że Twoim zdaniem nie jest ani nowy, ani ciekawy. Dobrze, że choć bohaterom można kibicować – to jakieś pocieszenie :). Pozdrawiam.

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej da­wi­di­q150 – dziękuję za odwiedziny i komentarz :) Super, że się podobało i że widzisz postępy moim pisaniu :) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Pełnokrwista opowieść o przemianie bandy awanturników w drużynę, o której będą tworzone legendy. Do tego pijak zamienia się w lidera tej grupy. Herkules też zabił dzika i zapamiętano to do dziś.

Sprawnie napisana historia z bogatym słownictwem.

 

Landorfa nie miał zbyt wielu okazji do picia → chyba Landorf.

Pij, bo trzęsiesz się, jak śledziona z węgorza wyrwana* → po co gwiazdka?

Uwagę Nekarczyka przyciągnął nad biegający pies

Harvasa sprawił psu obrożę → Harvas?

Ludzie Skargarda, choć nie znaleźli, w osadzie, żadnych kosztowności, to w końcu syci. → chyba czegoś brakuje.

To ja przeowadziłem tej bandzie i zapewniam, że mogę się przydać.

Wójt z nietęgą miną podszedł do Landorf → Landorfa?

 

Nominuję. Pozdrawiam.

Hej 

AP

Dziękuję za odwiedziny i komentarz oraz klika :). Bardzo mi miło, że historia się podobała. Dziękuję za wyłapanie błędów – poprawione. A co do gwiazdki – to zapomniałem o niej :D. To jest tekst z Kaczmarskiego, idealnie pasował mi do tej sceny. A zapomniałem, o gwiazdce bo miałem sprawdzić, w którym tekście to słyszałem – już wiem, to Autoportret Witkacego :) 

 

Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

No i dzięki Tobie przypomniałem sobie wykonanie Gintrowskiego “Autoportretu…”.

 

Nie chcę marudzić za dużo, ale jeszcze coś mi się rzuciło. Po co w tym zdaniu: “Ludzie Skargarda, choć nie znaleźli, w osadzie, żadnych kosztowności, to w końcu byli syci.” te przecinki wokół “w osadzie”.

Bo na interpunkcji znam się jak na fizyce kwantowej :D, poprawię za dwa machnięcia ogonem:) Ja lubię wykonanie Bończyka :), ale chyba dlatego, że słyszałem je jako pierwsze.

 

EDIT 

Poprawione :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Nie można nie zauważyć, że powiadanie, choć zamknięte, jest elementem szerszej historii i trochę żałuję, że rzecz nie jest prezentowana chronologicznie – łatwiej byłoby zapamiętać kolejne części i łatwiej śledzić losy bohaterów.

To opowiadanie, jak mniemam, traktuje o początkach bytności Landorfa w drużynie, ale mam nadzieję, że jeszcze wiele przed nim.

Czytałam z zainteresowaniem, bo umiesz ciekawie opowiadać, ale wielka szkoda, że część tej przyjemności została zepsuta nie najlepszym wykonaniem.

 

Nie ważne, czy pod po­sta­cią piwa… → Nieważne czy pod po­sta­cią piwa

 

wy­koń­czy go głód i pra­gnie­nie. → Piszesz o dwóch czynnikach, więc: …wy­koń­czą go głód i pra­gnie­nie

 

Ne­kar­czy­ka odzia­ne­go w Pa­non­skie sze­ro­kie spodnie… → …Ne­kar­czy­ka odzia­ne­go w pa­non­skie sze­ro­kie spodnie

 

Bar­man nalał mu bez słowa i podał kufel. → Obawiam się, że w ówczesnych gospodach nie było barmanów.

Proponuję: Karczmarz/ oberżysta/ gospodarz nalał mu bez słowa i podał kufel.

 

Lan­dorf do­stał li­tro­wy dzban. → Obawiam się, że w czasach tego opowiadania jeszcze nie wiedziano, co to litr. Pojęcie litra zostało zdefiniowane w końcu XVIII wieku.

Proponuję: Lan­dorf do­stał dzban mieszczący kwartę.

 

Ten, który się ode­zwał, nosił krót­ką jasny za­rost… → Literówka.

 

miał wy­ta­tu­owa­ną twarz w spi­ral­ne wzory, włosy swo­bod­nie opa­da­ły mu na ra­mio­na. → …miał twarz wy­ta­tu­owa­ną w spi­ral­ne wzory, włosy swo­bod­nie opa­da­ły na ra­mio­na.

 

Bro­da­ty wpa­try­wał się w mętny wzrok Lan­dorfa. → Można wpatrywać się w coś mętnym wzrokiem, ale nie wydaje mi się, aby można wpatrywać się w czyjś wzrok, tak jak nie można wsłuchiwać się w czyjś słuch.

 

– Py­ta­łem, na co się ga­pisz? – po­wtó­rzył Lan­dorf . → Zbędna spacja przed kropką.

 

że mówi do Mersa po Ne­kar­sku. → …że mówi do Mersa po ne­kar­sku.

 

– Py­ta­łem – za­czął po Me­ryj­sku… → – Py­ta­łem – za­czął po me­ryj­sku

 

Nieco dalej trzech Mer­sków sie­dzia­ło przy nie­wiel­kim ogni­sku. → Literówka.

 

Za nimi morze roz­bi­ja­ło fale o brzeg. → To nie morze rozbijało fale.

Proponuję: Za nimi fale morskie rozbijały się o brzeg.

 

Lan­dorf roz­po­znał głos tego w war­ko­czy­kach. → W jaki sposób mężczyzna znalazł się w warkoczykach?

A może miało być: Lan­dorf roz­po­znał głos tego z warkoczykami.

 

z od­le­głej Ne­ka­ryk­tó­ry… → Brak przecinka i spacji. Winno być: …z odległe Nekary, który

 

że nie jedno wi­dzia­łeś i prze­ży­łeś. → …że niejedno wi­dzia­łeś i prze­ży­łeś.

 

Lan­dorf pił, ale i jadł po­zo­sta­wio­ne mu sma­żo­ne ryby. → Do usmażenia ryb potrzebna jest patelnia i tłuszcz. Czy ryby na pewno były smażone?

A może miało być: Lan­dorf pił, ale i jadł po­zo­sta­wio­ne mu pieczone ryby.

 

Lan­dorfa nie miał zbyt wielu oka­zji do picia. → Literówka.

 

Zimny pot spły­wał mu po ple­cach, wy­ci­ska­ny z każ­dym kro­kiem, pod cię­ża­rem dźwi­ga­ne­go na ple­cach to­bo­łu. → Nie brzmi to najlepiej. Drugie plecy są zbędne.

 

W końcu też nie wy­trzy­mał tempa mar­szu i zo­stał w tyle. → A kto jeszcze nie wtrzymał tempa?

 

Wkrót­ce wy­pro­wa­dził ich na ob­szer­ną po­lan­kę cią­gną­cą się aż do pod­nó­ża ska­li­ste­go wznie­sie­nia. → Skoro była obszerna i ciągnęła się aż do wzniesienia, to nie była to polanka, bo polanki są małe.

Proponuję: Wkrót­ce wy­pro­wa­dził ich na ob­szer­ną po­lan­ę, cią­gną­cą się aż do pod­nó­ża ska­li­ste­go wznie­sie­nia.

 

Ulf ścią­gnął z ple­ców drew­nia­ną tar­czę i wy­cią­gnął miecz… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Ulf ścią­gnął z ple­ców drew­nia­ną tar­czę i wyjął miecz

 

– Ulf po­kle­pał Lan­dorfa po ple­cach i pchnął go w stro­nę wej­ścia. → Zbędny zaimek.

 

Ne­kar­czyk spoj­rzał na Mer­sów, któ­rzy sta­nę­li po obu stro­nach przy­wód­cy i wbili w Lan­dorfa twar­de spoj­rze­nia. Ne­kar­czyk uniósł po­chod­nię i ru­szył w głąb groty. → to celowe powtórzenie?

Proponuję: Ne­kar­czyk spoj­rzał na Mer­sów, któ­rzy sta­nę­li po obu stro­nach przy­wód­cy i wbili w Lan­dorfa twar­de spoj­rze­nia, ten uniósł po­chod­nię i ru­szył w głąb groty.

 

Już na wej­ściu wy­czuł, że coś ją za­miesz­ku­je.Już przy wej­ściu wy­czuł, że coś ją za­miesz­ku­je.

 

Ne­kar­czyk stą­pał ostroż­nie po śli­skiej na­wierzch­ni. → Obawiam się, że tam nie było nawierzchni.

Proponuję: Ne­kar­czyk stą­pał ostroż­nie po śliskim podłożu.

 

Sta­nął u wej­ścia i uniósł po­chod­nie… → Literówka.

 

Serc za­mar­ło mu w pier­si… → Literówka. Czy dookreślenie jest konieczne – czy serce mogło zamrzeć w innym miejscu?

 

Ne­kar­czyk spoj­rzał na zwie­rzę w świe­tle księ­ży­ca. Choć z pyska przy­po­mi­na­ło wilka, to było od niego znacz­nie więk­sze, bu­do­wą do­rów­ny­wa­ł niedź­wie­dzio­wi. → Piszesz o zwierzęciu, które jest rodzaju nijakiego, więc winno być: …bu­do­wą do­rów­ny­wa­ło niedź­wie­dzio­wi.

 

Warg nie­spo­dzie­wa­nie sko­czył, ale nie na go­to­wych do ciosu Eina­ra i Ulfa, ale ku za­sko­cze­niu Mer­sów… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Warg nie­spo­dzie­wa­nie sko­czył, jednak nie na go­to­wych do ciosu Eina­ra i Ulfa, ale ku za­sko­cze­niu Mer­sów…

 

Bro­da­ty wo­jow­nik uniósł pło­mień, od­pa­la­jąc brzuch Warga. → Pewnie miało być: Bro­da­ty wo­jow­nik uniósł pło­mień, opa­la­jąc/ podpalając brzuch warga.

 

ude­rzył mie­czem za głowy. → …ude­rzył mie­czem zza głowy.

 

Ostrze wbiło się w bok Warga.Ostrze wbiło się w bok warga.

 

zła­pać za futro przy łbie Warga… → …zła­pać za futro przy łbie warga

 

w przed­sta­wie­niu ja­kieś mi­tycz­ne baśni. → Literówka.

 

 Eina­ra pod­ry­wał ja­sno­wło­są dziew­czy­nę… → Literówka. Słowo podrywał nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: Eina­r przygadywał/ uwodził/ bałamucił ja­sno­wło­są dziew­czy­nę… Lub: …Eina­r przymilał się/ umizgiwał się do ja­sno­wło­sej dziew­czy­ny

 

– Pij, bo trzę­siesz się, jak śle­dzio­na z wę­go­rza wy­rwa­na*. → Czemu służy gwiazdka w tym zdaniu?

 

Kogoś z oby­tym z dys­cy­pli­ną i sztu­ką wo­jen­ną.Kogoś obytego z dys­cy­pli­ną i sztu­ką wo­jen­ną.

 

Lan­dorfa obu­dził ko­bie­cym wrzask. → Literówka.

 

Star­szy męż­czy­zna o si­wych wą­sach, zła­pał za widły… → Star­szy męż­czy­zna o si­wych wą­sach zła­pał widły

Chwytając jakąś rzecz, łapiemy coś, nie za coś.

 

wie­śniak od­su­nął się na ka­mie­ni­stą plażę. → Pewnie miało być: …wie­śniak osu­nął się na ka­mie­ni­stą plażę.

 

Lan­dorf roz­pa­lił ogień i za­czął przy­go­to­wy­wać je­dze­nie, gdy wo­jo­wie za­czę­li się okła­dać. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Lan­dorf roz­pa­lił ogień i zabrał się do przy­go­to­wania je­dze­nia, gdy wo­jo­wie za­czę­li się okła­dać.

 

Uwagę Ne­kar­czy­ka przy­cią­gnął nad bie­ga­ją­cy pies.Uwagę Ne­kar­czy­ka przy­cią­gnął nadbie­ga­ją­cy pies.

 

Umię­śnio­na be­stia mu­sia­ła ważyć z sześć­dzie­siąt kilo. ->Bestia nie mogła ważyć sześćdziesiąt kilo, albowiem w czasach tego opowiadania nikt nie miał pojęcia o kilogramach.

 

zo­sta­wia­jąc Rot­twe­ile­ra z Ha­rva­sem… ->… zo­sta­wia­jąc rot­twe­ile­ra z Ha­rva­sem

Rasę psa piszemy małą literą.

 

Ha­rva­sa spra­wił psu ob­ro­żę… → Literówka.

 

po­nu­re twa­rze ry­ba­ków, zwia­sto­wał iż nie od­pusz­czą tak łatwo kom­pa­nii. → …po­nu­re twa­rze ry­ba­ków zwia­sto­wały, iż nie od­pusz­czą kompanii tak łatwo.

 

i grzmot­nął w tar­cze Ulfa. → Literówka.

 

Okrę­cił się na pię­cie i prze­szył pierś rybak. → Literówka.

 

na próż­no sta­rał się za­pró­szyć ogień pod nie­wiel­kim sto­sem ga­łę­zi. → …na próż­no sta­rał się rozniecić ogień pod nie­wiel­kim sto­sem ga­łę­zi.

Zaprószenie ognia to nieumyślne podpalenie czegoś.

 

Przy­glą­da­jąc się, po­sęp­nie, ssą­cym krew pi­jaw­ką… → Przy­glą­da­jąc się po­sęp­nie ssą­cym krew pi­jaw­kom

 

pa­trząc za od­cho­dzą­cymw… → Brak spacji.

 

to w końcu syci. Gdyż spi­chle­rze, osad­ni­cy mieli pełne. → Chyba miało być: …to w końcu byli syci, gdyż spi­chle­rze osad­ni­cy mieli pełne.

 

czmy­cha­li głąb lasu. → …czmy­cha­li w głąb lasu.

 

Chwy­ci­li za kije i rzu­ci­li się na prze­śla­dow­cę… → Chwy­ci­li kije i rzu­ci­li się na prze­śla­dow­cę

 

a potem za­bra­li­by się za ko­bie­ty. → …a potem za­bra­li­by się do kobiet.

 

w gło­sie miał coś, co nie no­si­ło sprze­ci­wu. → Pewnie miało być: …w gło­sie miał coś, co nie zno­si­ło sprze­ci­wu.

 

– To ja prze­owa­dzi­łem tej ban­dzie… → – To ja prze­wo­dzi­łem tej ban­dzie

 

pod­szedł do Lan­dorf i wrę­czył mu sa­kiew­kę. → Literówka.

 

Skar­gard miał krót­ką brodę i włosy, które już mocno po­si­wia­ły, choć nie mógł mieć wię­cej niż czter­dzie­ści lat. Miał by­stre… → Lekka miałoza.

Proponuję: Skar­gard nosił krót­ką brodę i włosy, które już mocno po­si­wia­ły, choć nie mógł liczyć wię­cej niż czter­dzie­ści lat. Miał by­stre

 

do­pro­wa­dził dru­ży­nę do nie­wiel­kiej po­lan­ki prze­cię­tej stru­mie­niem. → Zbędne dookreślenie – polanka jest niewielka z definicji.

 

Ode­brał od Eina­ra tar­cze oraz to­po­rek… → Literówka.

 

Ulf ciął za głowę… → Co to znaczy ciąć za głowę?

A może miało być: Ulf ciął zza głowy

 

Tar­cze zde­rzy­ły się, wal­czą­cy na­pie­ra­li na nie, czer­wie­niąc na twa­rzach.Tar­cze zde­rzy­ły się, wal­czą­cy na­pie­ra­li na nie, czer­wie­niejąc na twa­rzach.

 

– To herb Srebr­nej kom­pa­nii. → Chyba miało być: – To herb Srebr­nej Kom­pa­nii.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej 

regulatorzy

 

Dziękuję za przeczytanie tekstu, komentarz i jak zawsze za wyłapanie błędów :) – poprawione choć, w dwóch miejscach mam pytania :). 

 

“Brodaty wpatrywał się w mętny wzrok Landorfa. → Można wpatrywać się w coś mętnym wzrokiem, ale nie wydaje mi się, aby można wpatrywać się w czyjś wzrok, tak jak nie można wsłuchiwać się w czyjś słuch.”

 

“Za nimi morze rozbijało fale o brzeg. → To nie morze rozbijało fale.

Proponuję: Za nimi fale morskie rozbijały się o brzeg.”

 

W tych dwóch fragmentach, jest dla mnie zrozumiałe, że nie można patrzeć w mętny wzrok – a można patrzeć mętnym wzrokiem oraz, że to nie morze, w dosłowny sposób rozbija fale. Ale w obu tych fragmentach raczej mi chodziło o sens metaforyczny. Tak więc, chodzi o to że Harvas patrzy w pijany wzrok Landorfa, a morze było wzburzone. Ale oczywiście nie wiem, czy w tych przypadkach nie jest to zbyt duże nadużycie, z mojej strony? :). Jeśli tak to oczywiście poprawię :).

 

“– Pij, bo trzęsiesz się, jak śledziona z węgorza wyrwana*. → Czemu służy gwiazdka w tym zdaniu?”

 

Tu chodziło o cytat z piosenki Kaczmarskiego – już dodałem wyjaśnienie na końcu opowiadania :) 

 

“Umięśniona bestia musiała ważyć z sześćdziesiąt kilo. ->Bestia nie mogła ważyć sześćdziesiąt kilo, albowiem w czasach tego opowiadania nikt nie miał pojęcia o kilogramach.”

 

A tu dostałem zagadkę matematyczną :D. Znalazłem funty, których używano w średniowieczu, ale funt to 0.4 kilograma, rottweiler waży od 50 do 60 kilo. Ale to był duży rottweiler, a określenie sto dwadzieścia brzmi jakoś zbyt dokładnie – tak jakby Landorf już go ważył – więc padło dwieście :) – co jest przesadą, ale w oczach Landorfa mógł się chyba wydawać cięższy niż jest w rzeczywistości :)

 

“Nie można nie zauważyć, że powiadanie, choć zamknięte, jest elementem szerszej historii i trochę żałuję, że rzecz nie jest prezentowana chronologicznie – łatwiej byłoby zapamiętać kolejne części i łatwiej śledzić losy bohaterów. “

 

Tak, to wynika z dwóch czynników :)

Pierwszy – mam historię do opowiedzenia z Landorfem i Esteinem w rolach głównych, ale jest to bardziej materiał na książkę – lub na długą serię opowiadań. Więc na razie staram się pisać o świecie, by samemu mieć lepszy obraz całości, chciałbym jak najwięcej opowiedzieć o ludziach zwyczajach i istotach, nim zacznę to wszystko łączyć w jedną długą historię. Oraz sam chciałbym poznać lepiej postacie, które będą występować w dalszych częściach, a może nawet i powieści :). 

 

Drugi – wynika z mojego zamiłowania do filmu, jeszcze nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale staram się łączyć pewnego rodzaju zabiegi ukazywania historii w sposób filmowy z tymi literackimi :). No zobaczymy jak to się sprawdzi w na dłuższą metę :)

 

“Czytałam z zainteresowaniem, bo umiesz ciekawie opowiadać”

 

Bardzo mi miło :) 

 

Pozdrawiam :) 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

określenie sto dwadzieścia brzmi jakoś zbyt dokładnie

A nie możesz napisać, że grubo ponad sto funtów?

Babska logika rządzi!

O, to jest myśl :). Faktycznie dwieście, to trochę dużo :) Ale z drugiej strony wychodzi 80 kg, ale znowu sto to 40 kg trochę mało, nawet jeśli napiszemy grubo ponad – sam już nie wiem. To jednak ma być duży pies – sprawa do przemyślenia, ale dzięki za podpowiedź :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ale w obu tych frag­men­tach ra­czej mi cho­dzi­ło o sens me­ta­fo­rycz­ny. Tak więc, cho­dzi o to że Ha­rvas pa­trzy w pi­ja­ny wzrok Lan­dor­fa, a morze było wzbu­rzo­ne.

Bardzie, metaforycznie wzrok, moim zdaniem, nie może być pijany, albowiem wzrok nie używa alkoholu. Nie można też patrzeć w cudzy wzrok, bo wzroku nie widać. Wzrok jest zmysłem tak jak słuch, węch czy smak, a tych przecież nie można zobaczyć.

Proponuję: Bro­da­ty wpa­try­wał się w mętne oczy Lan­dor­fa.

W drugim zdaniu, opisując sytuację na plaży, słowem nie wspominasz, że morze jest wzburzone, a ja nadal będę twierdzić, że to nie morze rozbijało fale.

Proponuję: Za nimi fale wzburzonego morza rozbijały się o kamienie na brzegu.

 

“– Pij, bo trzę­siesz się, jak śle­dzio­na z wę­go­rza wy­rwa­na*. 

Tu cho­dzi­ło o cytat z pio­sen­ki Kacz­mar­skie­go – już do­da­łem wy­ja­śnie­nie na końcu opo­wia­da­nia :) 

Skoro to fragment utworu Przemysława Gintrowskiego, to jakim cudem te słowa mógł wypowiedzieć bohater Twojego opowiadania, który nie miał możliwości znać twórczości artysty? A nie przypuszczam, by sam wymyślił identyczne zdanie.

 

A tu do­sta­łem za­gad­kę ma­te­ma­tycz­ną :D. Zna­la­złem funty, któ­rych uży­wa­no w śre­dnio­wie­czu, ale funt to 0.4 ki­lo­gra­ma, rot­twe­iler waży od 50 do 60 kilo. Ale to był duży rot­twe­iler…

Bardzie, problem nie polega na domniemanej wadze psa, problem polega na tym, że podajesz jego ciężar w kilogramach, a kilogramy w czasach tego opowiadania jeszcze nie były znane, podobnie jak wcześniej użyty przez Ciebie litr.

Sugeruję, abyś skorzystał z wiadomości tu zawartych: https://pl.wikipedia.org/wiki/Kilogram

https://pl.wikipedia.org/wiki/Systemy_miar_stosowane_na_ziemiach_polskich

http://wiki.meteoritica.pl/index.php5/Dawne_jednostki_miar_i_wag

 

…chciał­bym jak naj­wię­cej opo­wie­dzieć o lu­dziach zwy­cza­jach i isto­tach, nim za­cznę to wszyst­ko łą­czyć w jedną długą hi­sto­rię. Oraz sam chciał­bym po­znać le­piej po­sta­cie, które będą wy­stę­po­wać w dal­szych czę­ściach, a może nawet i po­wie­ści :).

Dziękuję za wyjaśnienia. Teraz lepiej rozumiem takie prezentowanie opowiadań. :)

Powodzenia, Bardzie i życzę, aby wszelkie przygody Landorfa i jego drużyny były zajmujące i chętnie czytane. :)

 

edycja

A skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, za klika i oczywiście poprawię zarówno fragnet z morzem jak i z mętnym wzrokiem :). Dodam, tylko, że Ulf nie cytuje tekstu Kaczmarskiego, a jedynie pożyczyłem ten fragment ;) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzo proszę, Bardzie. ;)

 

Dodam, tylko, że Ulf nie cytuje tekstu Kaczmarskiego, a jedynie pożyczyłem ten fragment ;)

A ja wyznam, że zawsze irytuje mnie użycie w opowiadaniu słów/ powiedzeń, które powstały w czasach nam współczesnych, dlatego uważam, że zacytowane słowa w ustach Ulfa brzmią, moim zdaniem, niewiarygodnie. Ale to Twoje opowiadanie, Bardzie, Ty tu rządzisz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ok, ostatnie poprawki, dotyczące wzroku i fal, wprowadzone – jeszcze raz dziękuję za wskazanie wszystkich błędów :) 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzo proszę, Bardzie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Bardzie!

 

Z lekkim opóźnieniem, ale udało mi się wreszcie przysiąść do lektury kolejnej części “Żołnierzy Fortuny”. Fajnie się te opowiadania uzupełniają nawzajem, świat jest spójny i coraz lepiej go znamy.

 

Sama historia, to taka klasyka gatunku pt. od zera do bohatera zorganizowanej drużyny zabijaków. Czytało się dobrze, językowo też jest okej (widać czujne oko Regulatorzy :P). 

 

Chciałoby się napisać, niech żyje Landorf! :D

 

Pozdrawiam i klikam :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Hej ce­za­ry­_ce­za­ry, dziękuję za odwiedziny, komentarz i klika :). Właśnie, co do klasyka, nie chciałem się tylko trzymać Landorfa, a chciałem wprowadzić więcej postaci, a klasyczna opowieść drogi, idealnie się do tego nadaje, by połączyć bohaterów :). Za chwilę, przeniesiemy się do Panony i poznamy lepiej Srebrną Kompanię, co by na chwilę odejść od Mersji. A następnie chcę wrócić do wesołej drużyny merskich wojów i przedstawić coś bardziej zawiłego ;). No, to tyle jeśli chodzi o autoreklame ;) Tak regulatorzy, jak zawsze zrobiła świetną robotę :). "Chciałoby się napisać, niech żyje Landorf! :D" – Niech żyje, choć po Trudnej nocy w zajeździe Pod Trzema Piórami, ten okrzyk może się wydawać, nieco nie na miejscu :D. No to tyle jeśli chodzi o spoilerowanie swoich opowiadań ;). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Nowa Fantastyka