- Opowiadanie: WDKarawela - Misja: Tulipan

Misja: Tulipan

Na planetę T-45 zostaje wysłany statek badawczy - Tulipan. Mijają dwa tygodnie i na okręt macierzysty Tulipana dociera sygnał S.O.S. Misji ratunkowej podejmuje się dowódca fińskiej fregaty, kapitan Markus Todistejta, a na pokład poza podstawową załogą zabiera zespół psioników - ludzi potrafiących odczytywać i atakować cudze umysły. Czego spodziewać się mogą podwładni Markusa w obcym świecie? I co takiego wydarzyło się na pustej, skalistej planecie, że komandor dowodzący statkiem badawczym wysłał sygnał S.O.S? Czemu po dwóch tygodniach niepokojącej ciszy radiowej?

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Misja: Tulipan

Rok 2179, przestrzeń kosmiczna przy planecie T-45 w obcym układzie

 

– Komandorze! – Lihavoitu odwrócił się, słysząc, że ktoś go wzywa.

– Komandorze! – powtórzyła młoda kobieta z naszywkami drugiego pilota. – Wykrywamy lekkie odchylenia w torze lotu, problemy ze stabilizacją oraz niebezpieczeństwo kolizji.

– Procent? – zapytał.

– Ciężki do ustalenia. Przyrządy wariują.

– Możliwe przerwanie podejścia?

– Od kilkudziesięciu sekund wiązałoby się z koniecznością powrotu do Matki  – nasze zapasy paliwowe nie przewidują dodatkowego odrywania się od pola grawitacyjnego…

– Kontynuujcie schodzenie – przerwał jej.

Połączył się ze specjalistą ds. bezpieczeństwa.

– Komandorze? – zaniepokoił się starszy mężczyzna.

– Problem ze stabilizacją i czujnikami – wyjaśnił krótko dowódca. – Osłony magnetyczne?

– Ponadprzeciętna aktywność – zameldował oficer. – Pomimo braku kontaktu z obiektami zewnętrznymi. Coś jest nie tak.

– Znajdujecie przyczynę, Tyontekija?

– Nie, sir.

– Zwiększcie moc i dajcie do mnie Muttę.

– Tak jest – odparł i zawołał:

– Tomas! Komandor chce z tobą mówić!

Kilkanaście sekund później Jonathan Lihavoitu ujrzał młodego technika w pobrudzonym stroju.

– Jak się czujesz? – zapytał pozornie bezsensu.

– Eee, co proszę? – chłopak zgłupiał na chwilkę. – Znaczy, kręci mi się w głowie, czuję się niedobrze i właśnie miałem prosić o nagłą zmianę chorobową.

– Dajcie mu odpocząć, Tyontekija.

– Idź się położyć – nakazał szef bezpieczeństwa Tomasowi, po czym znowu zwrócił się do dowódcy:

– 200 procent mocy. Nadnaturalne obciążenie spadło i utrzymuje się w normie.

– Tak trzymać. – Przełączył się na kanał specjalistki ds. zarządzania załogą. Po kilku sekundach już wydawał Nainen pierwsze polecenie:

– Sprawdź, jak czuje się Hullu i daj mi znać.

Nie odpowiedziała, od razu zająwszy się zadaniem.

Siła oddziałująca w niewiadomy sposób na przyrządy… – zastanawiał się Lihavoitu w czasie, gdy ona kontaktowała się z drugim „czujnikiem psionicznym” na statku. – Minimalnie odchyla wartości, lekko zaznaczając swoją obecność na osłonach magnetycznych. Z jednym „wrażliwym telepatą” jest coś nie w porządku… Czyżby moc psioniczna? Jeśli tak, to czemu wariują narządy? A może to tylko skutek innych oddziaływań? Co jest grane? A co ważniejsze, jak to wpłynie na nasz lot?

Rozmyślania przerwała mu Nainen:

– Leży w łóżku z mdłościami – zameldowała. – Mówi, że…

Jej wypowiedź zagłuszył krzyk pierwszego pilota:

– Komandorze!

Jonathan odwrócił się akurat, by przez kamery zobaczyć obiekt – asteroidę, która weszła w kontakt z ich statkiem.

Osłony nie pomogą – przemknęło mu przez myśl.

Uderzenie było czuć nawet na mostku. Lecąc na ścianę, kątem oka dostrzegł plan okrętu z powiększającą się plamą uszkodzeń.

Może zdążę ubrać skafander i gdzieś się schować, nim rąbniemy o tę planetę. Nie planowałem lądować w taki sposób. Cholerne maszyny!

 

 

Dwa tygodnie później

 

– Odbieram sygnał S.O.S. – Pokładowe SI jak zawsze czuwało. – Jest nakierowany w naszą stronę.

– Hmm? – zainteresował się podchorąży. – Skąd?

– Z planety T-45.

– Powtórz proszę!

– Z powierzchni planety o numerze identyfikacyjnym T-45 – obecnie najbliższym nam obiekcie o statusie wyższym od księżyca.

– Z Fałdowca?! Dzwonię do pułkownika.

Szybko znalazł profil dowódcy wachty i zadzwonił. Po dłuższej chwili przełożony odebrał.

– Co jest? – rzucił zmęczonym głosem.

– S.O.S – SI wcięła się przed chorążego. – Przesyłam współrzędne.

– O ku… – mruknął oficer i się rozłączył.

Mgnienie oka później komunikator alarmowy budził admirała.

– Że jak?! Tulipan wysłał S.O.S.?! Z planety? Teraz, jak już mieli wracać? Postaw na nogi załogę Kolendry. Powiedz im, że dostaną pięciu, nie…, więcej ludzi wsparcia, oraz żeby zatankowali do pełna. Za dwie godziny mają być w drodze.

– Tak jest!

 

 

Na Matce – tak nazywano powszechnie olbrzymi krążownik eksplorujący przestrzeń przy pomocy mniejszych okrętów – trwało wielkie poruszenie. Kolendra szykowała się do lotu ratunkowego. Przeglądano sprzęt, robiono testy narządów i zdrowotne członków załogi. Dodatkowi lekarze, inżynierowie i psionicy wchodzili za pokład.

Nie była to pierwsza misja ratunkowa w historii – co jakiś czas zdarzał się wypadek – jednak do codzienności ta sytuacja też nie należała. Sprawy nie ułatwiał fakt, iż Lihavoitu rozbił swój statek na planecie – trzeba było walczyć z grawitacją i przygotować się na trudne warunki operacyjne na powierzchni.

Ekipa Kolendry była jedną z najlepszych. Składała się z czterech pilotów, kilku żołnierzy, kilkunastu techników i dowództwa. Wszyscy przyzwyczajeni do działania na statku jak i w skafandrach poza nim. Do nich dołączyło paru psioników, tak na wszelki wypadek. Markus Todistejta – kapitan – zdecydował się wziąć na pokład także kilku inżynierów doświadczonych w pracy w trudnym terenie i grupę medyków.

Gdy tylko byli gotowi, wyruszyli. Każda minuta się liczyła. Dzięki zawansowanemu systemowi wyrzutu Matki okręt ratunkowy od razu nabrał prędkości. Kolejna minuta pracy silników ustawiła ich na odpowiednim kursie. Lecieli w stronę planety T-45, powszechnie nazywanej Fałdowcem, i zgodnie z planem za cztery godziny mieli lądować.

 

 

Markus Todistejta westchnął ciężko. Przechadzał się po mostku, starając się mieć wszystko pod kontrolą. Opierał się o blat, wpatrzony w przyrządy. Był zmęczony. Ledwo co się położył, a już poderwano go z łóżka i uczyniono szefem operacji ratunkowej. Nie czuł się na siłach, by wziąć odpowiedzialność za losy załogi Tulipana. Nie chciał tu stać i wydawać rozkazów – a jednocześnie wiedział, że jest jedną z najbardziej odpowiednich osób do tego zadania.

– No cóż – westchnął ponownie – takie życie fińskiego żołnierza. Nic nie poradzisz.

– Mówił pan coś, kapitanie? – spytał pilot, przebudziwszy się z drzemki.

– Nie, nic, nieważne – odparł w roztargnieniu Markus. – Pracujcie dalej, podporuczniku.

– Się robi, kapitanie. – Eta Alus nakrył oczy czapką i wrócił do przerwanego odpoczynku.

Wiedział, że dowódca go nie skarci. Przecież lecieli na autopilocie, a on był tylko „w razie W”. Latał tą maszyną od szeregowca i znał ją na wylot. Lekkie odchyły w lewo przy większym obciążeniu. Zakłamania czujników co do prędkości – minimalnie zawyżały, badziewia. On miał wszystko pod kontrolą a kapitan ufał mu bezgranicznie. I tak powinno być.

Pomyślał o tej cudnej psioniczce, która teraz siedziała w kajucie „gości” poziom niżej. Ach, te dłonie… I sposób, w jaki je trzyma… Gdyby tak mogła dotknąć nimi moich… Ma partnera – ostudził się. Ogarnij się, Eta. Pracujesz teraz. Hmm, a czy przypadkiem jej mężczyzna nie był na Tulipanie? Jakby go coś tak ten teges… Alus! Pilotujesz ten cholerny statek! Weź się w garść. Jej partner był dobrym żołnierzem i dobrym człowiekiem. Nie możesz mu życzyć śmierci! Czemu nie…? Milcz!

Wstał, przeciągnął się. Rozejrzał się wokół, stwierdził, że wszystko jest okay i znowu opadł na fotel.

Ciekawe, co ona teraz porabia… – wznowił rozmyślania. – Czy w ogóle mnie kojarzy?

 

 

Psioniczka imieniem Tuula Mieleen leżała na koi w pokoju zajętym przez jej drużynę i zaczynała się niepokoić. Co się stało z Kustim? Nie kochała go jakoś bardzo, ale w końcu partner to partner. Mógłby przeżyć – przydaje się czasami.

– Dowalimy tym popierdułkom, co tknęły mojego chłopa – mruknęła.

– Nie chciałbym psuć twojego obrazu rzeczy – odezwał się mężczyzna z sąsiedniego posłania. – Ale według większości przeprowadzonych symulacji była to albo systemowa usterka wewnętrza, albo problemy powierzchniowe. Nie wiem, w jaki sposób…

– Zamknij się, Aks.

– Jak sobie życzysz – starszy sierżant psioniczny wrócił do czytania książki.

 

 

Demony. Wszędzie wokół demony. Atakują mnie. Wylądowaliśmy. Przeżyłem wypadek. Potężne są. Mnóstwo ich. Załoga, co z załogą… Jaką załogą? Są tylko demony, duchy zmarłych. Zmarłych…, czy moi ludzie umarli? Zginęli przy lądowaniu? Nie, demony… Czyżby to one… Na pewno… Co mnie to obchodzi? O czym ja mówię…

Zrobił kilka kroków i opadł na kolana.

Jonathan Lihavoitu… Kto to? Ja? Nie… Ja jestem demonami. Legionem demonów. One są… we mnie. Są mną. Jesteśmy demonami! A jednocześnie… człowiekiem. Umiemy się poruszać! Mamy ciało! Komandor? Gdzieś tam jest. Może. Choć pewnie w większości wykasowany. Trzeba było się go pozbyć, żeby zrobić miejsce dla NAS.

Podniósł się ostrożnie i powoli zrobił kilka kroków, rozglądając się wokół.

Uwaga! Idzie Herra, król, tyran. Szybko, uciekajmy!  Prawa noga, lewa. Kontrolować równowagę, maluchy! A ty, duży, naucz się, jak obsługiwać to ciężkie ustrojstwo. Tempo, wracamy do reszty!

 

 

– Ej, Aks – zaczepiła kolegę Tuula.

– Czego chcesz, mała?

– Przestań. Też to czujesz?

– Co? – odłożył zajmującą powieść i popatrzył się na nią zaniepokojony.

– To zwiększające się ciśnienie.

Spojrzał się na nią jak na wariatkę.

– No, w sensie to umysłowe. – Dostrzegła w jego oczach błysk zrozumienia.

– Jakbyśmy z każdą chwilą zbliżali się do jakiejś Potęgi?

– Coś w tym stylu – potwierdziła. – Idziemy z tym do kapitana?

– Koniecznie.

Poderwali się z łóżek i połączyli z dowódcą.

– Panie Todistejta, mamy ważną sprawę do pana – powiedziała Mieleen.

– Czekam na mostku – zakomenderował.

 

 

Minutę później dwaj psionicy stali koło kapitana na mostku. Opierali się o barierkę, która oddzielała ich od poziomego ekranu prezentującego stan statku. Po bokach pracowały komputery, wyświetlając najważniejsze dane techniczne. Dalej przed nimi znajdowała się sterownia wraz z przysypiającym Etą Alusem. Tam też migało mnóstwo kontrolek i cyfry na ekranach lały się z góry na dół.

– Mówicie, oficerowie psionicy, że zbliżamy się do obiektu o olbrzymiej mocy psionicznej, dobrze was zrozumiałem? – wolał upewnić się Markus.

– Owszem – potwierdziła kobieta. – Ale nie jesteśmy niczego pewni. To tylko nasze odczucia umysłowe.

– Cała psionika opiera się na odczuciach i kontaktach umysłowych – odparł kapitan. – Należy więc zakładać, że macie racje.

– Problem w tym, że to uczucie jest dość dziwne – zaczął Aks. – Wyczuwamy dość duży obiekt, a jednocześnie wiele małych. Jedne są skupione, inne jakby puste.

– Możecie przebadać to coś? – konkretnie spytał dowódca.

– Nasze zdolności działają w obrębie kilkudziesięciu, maksymalnie kilkuset metrów – tłumaczył mężczyzna. – Legendy wspominają o Potęgach potrafiących zaatakować czyjś umysł w zasięgu do dwóch kilometrów, lecz to tylko mity. Osobiście nie znam nikogo, kto przejąłby umysł odległy o pięćset metrów. Kontakt może byłby możliwy, ale walka…

– Dobrze – przerwał Todistejta. – Rozumiem.

– To jest właśnie dziwne i niepokojące – dodała Mieleen. – Normalnie nic nie powinniśmy czuć z takiej odległości. Nawet Wyższą Akademię Psioniczną wyczuwa się dopiero schodząc do lądowania jakieś kilka kilometrów wcześniej.

– Użyłaś sformułowania „z takiej odległości” – zaciekawił się kapitan.

– No bo… – Psionicy popatrzyli się po sobie i dokończyli razem. – Wydaje nam się, że ten „obiekt” to cała planeta bądź jej część.

Kapitan przejechał ręką po twarzy z ciężkim westchnięciem, po czym odepchnął się od barierki.

– Jessiko Earp, ile wynosi odległość do celu? – zapytał.

– 412 890 kilometrów – odpowiedziała stojąca niepozornie z boku asystentka – czyli mniej więcej 2 godziny lotu.

Psionicy spojrzeli się na siebie zaskoczeni: Człowiek w roli asystenta? I to Amerykanka? Na fińskiej fregacie? Kapitan dostrzegł ich zdziwiony wzrok i wyjaśnił:

– Nie lubię SI. Są takie nieobliczane… – Nie skomentowali.

– Dobrze, dziękuję za informację. – Wskazał im drzwi. – Będę uważny.

Gdy psionicy wyszli, Markus opadł na fotel.

– I co ty na to? – zagadnął asystentki.

– Dziwne – odparła po chwili zastanowienia. – Jak cały ten alarm na Tulipanie…

– Meczą mnie dwa pytania – zaczął kapitan. – Po pierwsze, dlaczego Lihavoitu wezwał pomoc – oraz czy wypadek zdarzył się niedawno na planecie, czy może w trakcie lądowania, podczas którego najczęściej dochodzi do uszkodzeń – szczególnie na obcej planecie. W takim razie czemu wezwał nas dopiero teraz?

– Obstawiam na problemy przy starcie – wtrąciła Jessica. – Mieli przecież wracać.

– A po drugie, a może już trzecie? Nieważne. Czy ktoś na ich statku odkrył to dziwne zjawisko psioniczne co my. A jeśli nie, to czy było już wcześniej, czy pojawiło się dopiero po ich przybyciu?

– Sądzi pan, że mogli je w jakiś sposób wywołać? – zdziwiła się Earp.

– Nikogo i niczego nie sądzę – odpowiedział Todistejta. – Ja tylko przypuszczam różne możliwości. Wiele słyszałem, dużo czytałem. Musze wiedzieć, na co mamy się przygotować.

– Na nieznane kapitanie. Na wszystko.

– I to właśnie mnie martwi. – Podniósł się z fotela. – Eta, jak tam kurs?

– Już sprawdzam kapitanie. – Pilot poderwał się i zaczął coś przełączać na kokpicie. – Żadnych przeszkód… chwila… coś śnieży… nie mogę złapać ostrości, nigdy nic się takiego nie działo. Prędkość odpowiednia, jak zwykle zawyża… co?! Nie, nie może być…

– Co się stało?! – W kilku susach kapitan był tuż przy nim.

– Zawsze zaniżało prędkość, tak o kilka metrów na sekundę. Nigdy mi się nie zdarzyło, żebyśmy lecieli szybciej niż wbiłem tej maszynie. Teraz pokazuje mi jeden metr więcej.

– Przecież to nic przy prędkościach, które osiągamy – rozległ się głos asystentki.

– Dla ciebie i statku może nic! – krzyknął. –  Dla mnie to oznacza, że coś jest nie tak!

– Drugi pilot natychmiast zgłosi się do sterowni! – zakomenderował przez łącze kapitan, po czym rzucił w kierunku Ety:

– Sprawdź dokładnie położenie faktyczne względem planowanego! – rozkazał.

– Mikko donosi o wzmożonym nacisku na osłony magnetyczne, niespowodowane obiektami z zewnątrz – poinformowała Jessika.

– Każ włączyć skanery bojowe! – Markus stał z powrotem przy planie statku. – Wszyscy na stanowiska! – To zdanie wymówił już do całej załogi. – Osłony podwoić moc! Wyrzutnie i lasery pełna gotowość!

Służył przez kilka lat na jednostce strikte wojskowej i cały statek alarmował go: wróg zakłóca systemy. Oznaczało to, że gdzieś w okolicy musiał przebywać obcy okręt lub baza. Oczywiście mógł się mylić, ale wszystkie dane na to wskazywały.

– W promieniu strzału czysto – zameldowała obsługa skanera.

– Kurs jest lekko odchylony, lecz komputer uważa, że leci dobrze! – Alus skończył wykonywać wyznaczone zadanie.

– Jesteś w stanie wrócić go na odpowiedni tor?

– Musiałbym zresetować cały system!

– Resetuj!

– Ale to wyłączy wszystko, jak w coś walniemy…

– Powiedziałem: resetuj! – Twarz dowódcy wyrażała pełne skupienie. – Strzelcy: maksymalna czujność, skaner bojowy włączony. Każdą przeszkodę na torze lotu likwidujecie.

– Tak jest! – padło w odpowiedzi z komunikatora.

To była jedna z najdłuższych minut w jego życiu. Stał na mostku rozważając, kto mógłby znajdować się w tym miejscu galaktyki. Matka przyleciała tutaj w celu badawczym. Byli pierwsi w tym układzie. Nowa Finlandia. Czyżby ktoś był szybciej? A może obcy? Niemożliwe. To byłby pierwszy raz – pomimo wieków podróży kosmicznych jeszcze nikt nie spotkał innej cywilizacji. Czyli co? Jakieś nieznane promieniowanie? Czyżby to była przyczyna problemów Tulipana? Rozmyślania przerwał mu Alus, meldując:

– Reset dokonany. Wszystko działa jak należy a czujniki przystosowały się do nowych warunków. – Kapitan opadł z ulgą na fotel. Nie pytał się nawet, o co chodziło pilotowi z tymi warunkami. –  Obliczam nowy kurs.

– Brak przeszkód i niebezpieczeństw – rozległ się głos głównego działowego. – Proszę o zgodę na ukrycie broni i wyłączenie skanera.

– Zezwalam – cicho odparł Todistejta.

– Żadnych uszkodzeń – usłyszał mówiącego Mikko. – Osłony nadal lekko obciążone, lecz wszystko działa poprawnie.

Dawno nie czuł takiej ulgi.

 

Godzinę później

 

– Jak lądujemy? – zainteresował się Eta.

– Tradycyjnie: atmosferyczno-magnetycznie – odpowiedział Markus.

– Poinformuję Mikko – rzuciła Jessika.

– Oczywiście.

Od wykrycia i zniwelowania błędu czujników wszystko szło jak po maśle. Wchodzili właśnie na orbitę T-45 a za chwilę mieli lądować – jak rozkazał kapitan – kilka kilometrów od miejsca wysłania sygnału S.O.S. Ostrożność – to była ich dewiza.

Komputer pokładowy przeliczył najbardziej prawdopodobną trasę lotu Kolendry sprzed resetu: i wynikało z tego, że mieli dużą szansę zderzyć się z którąś z asteroid krążących wokół Fałdowca.

Teraz bohater statku ratunkowego – Eta Alus – siedział przy sterach i przy współpracy z drugim pilotem bezpiecznie sprowadzali fregatę na powierzchnię.

Planeta była skalista i czujniki odczytywały jej powierzchnię jako drobno „pofałdowaną” – stąd i nazwa „Fałdowiec”. Zdjęcia porobione przez wcześniej wysłane sondy były niedokładne, lecz dało się z nich dostrzec dziwne ułożenie i jakby znaki na skałach. To właśnie  najbardziej zaciekawiło dowódców Matki i skłoniło do wysłania Tulipana z misją zbadania tej planety.

Kolendra wytracała prędkość. Lekarze, technicy oraz psionicy i żołnierze – na wszystko trzeba być przygotowanym – szykowali się do błyskawicznego opuszczenia fregaty i pospieszenia z ratunkiem. Kapitan zdecydował, że też idzie. Na statku miały zostać tylko osoby niezbędne do obsługi okrętu: piloci (wyłączając Etę Alusa), Jessika i Mikko. Dodatkowo z rozkazu Todistejty dołączył do nich jeden szeregowy i psionik.

 

 

Markus wraz z Alusem stali na trapie gotowi do desantu. Przed nimi grupował się sztab medyczny, z tyłu technicy dopinali kombinezony. Wokół kręciło się czterech żołnierzy, a Mieleen kierowała się szybkim krokiem do dowódcy. Do zejścia na powierzchnię zostało niecałe pięć minut.

– Panie Todistejta – zaanonsowała swoje przybycie Tuula.

– Słucham? – Dowódca odwrócił się w jej stronę.

– Jest problem z psionikami. – Popatrzyła na Etę, nie wiedząc, czy może bezpiecznie przy nim mówić, po czym dodała ściszonym głosem:

– Większość wymiotuje, ma zawroty głowy i źle się czuje – poinformowała. – Jooseppi stracił przytomność. Lekarz pokładowy jest już w jego pokoju.

– A ty jak się trzymasz? – zapytał konkretnie Markus.

– No właśnie to jest jeszcze dziwniejsze – nic mi nie jest. Wyczuwam coś potężnego, wielorakiego, lecz nie oddziałuje to na mnie negatywnie.

– Na mnie za to wręcz przeciwnie. – Aks podszedł do rozmawiających. – Słyszę głosy, czuję ucisk na umysł. Opieram się temu, lecz nie wiem ile dam radę. Reszta z naszej psionicznej drużyny ma podobnie, ale ja jestem z nich najsilniejszy – oni już zapewne padli.

– I co? – spytał Todistejta.

– I rzygają – odparł tamten. – To co pan słyszał wcześniej od Tuuli. Dodam tylko od siebie, że najprawdopodobniej część z pańskich ludzi, i to ta większa, też się niepewnie czuje. Nie chorują oczywiście tak jak moi, gdyż są mniej czuli na takie rzeczy.

– „Takie” rzeczy?

– Ta planeta zgubiła załogę Tulipana – ściszył głos – i zgubi też nas.

Spojrzeli się na niego zaniepokojeni, lecz on odwrócił się, jakby nic dziwnego nie powiedział i odszedł.

– Dzieje się tu coś niedobrego – wyszeptał Eta. – Przecież ja czuję się całkowicie normalnie…

– Kapitanie! – Resztę wypowiedzi pilota zagłuszył głos Jessiki w słuchawce. – Widzimy Tulipana! Prawe skrzydło zniszczone – najwyraźniej od zderzenia. Lądowali awaryjnie i na pewno nie są w stanie wystartować.

– Jacyś ludzie?

– Ponad dwudziestu – padła odpowiedź. – Pracują koło statku. Nie odpowiadają na nasze komunikaty.

– Pogadamy z nimi na łączności bliskiego zasięgu przez skafandry – zdecydował. – Mam nadzieję, że wyjaśnią powód tak późnego wezwania pomocy. Teraz lądujemy tam, gdzie planowaliśmy – nie chcemy ich przecież przez pomyłkę zmiażdżyć.

– Tak jest!

Popatrzył na otaczających go Finlandczyków.

– I jak? – zagadnął Eta.

– Część żyje, Tulipan zniszczony – odpowiedział zdawkowo, po czym przełączył się na nadawanie do wszystkich:

– Załoga, formować szyk! – zakomenderował. – Dwóch żołnierzy z przodu, dwóch z tyłu. Oboje psioników przy mnie, jak i Eta. Reszta jak stoi tak idzie. Uwaga, lądujemy!

 

 

Kolumna posuwała się naprzód. Szli szybko, rozglądając się dokoła. Grawitacja była równa ziemskiej, przez co w skafandrach ważyli tyle co normalnie na Ziemi. T-45 posiadało atmosferę, co prawda rzadszą i złożoną głównie z rozproszonych gazów szlachetnych, lecz dzięki temu rozszczelnienie kombinezonu nie oznaczało od razu śmierci. Idąc oglądali skały, na których wyryto dziwne szlaczki, znaki lub runy. Skąd one mogły się tu wziąć? Nie zastanawiali się nad tym zbyt długo. Interesowało ich, że kilkaset metrów przed nimi widać było prowizoryczny obóz załogi statku badawczego.

– Czy pan też to czuje, kapitanie? – zapytał Eta Alus, gdy szli już koło siebie ponad minutę w milczeniu.

Nic nie czujesz, nas tu nie ma…

W odpowiedzi skinął tylko głową.

– Co to może być? – zastanawiał się pilot. – Słyszę jakby myśli. Nie swoje. Przypomina mi się to, co mówili psionicy, a szczególnie Aks. Czyżbyśmy mieli tutaj…

Nie wkurza cię ten głupek…?

– Zamilcz – przerwał mu dowódca. – Zabieramy rozbitków i się stąd zwijamy. Inni będą to później badać.

Przeszli przez połać pyłu i zbliżyli się do schronienia ludzi komandora Lihavoitu. Ujrzeli wrak Tulipana, a przed nim grupę ludzi. Z przodu stali oficerowie, z tyłu zaś technicy, naukowcy i zwykli załoganci, a po bokach… żołnierze. Z bronią. Wszyscy milczeli i na nich czekali. Przez załogę Kolendry przeszedł szmer zaskoczenia – czuli się dość niepewnie.

Wreszcie przybyliście…

Jeden mężczyzna ze zgromadzenia oficerów wystąpił naprzód i powiedział:

– Witam, porucznik Skymind do usług – zaczął.

To ciało jest cudowne…

– Jestem pierwszym oficerem. A raczej byłem, gdyż po śmierci komandora zostałem dowódcą tego statku badawczego.

Jakiej śmierci…? Śmierci? Nie zdążyliśmy go przecież zabić…?

– Co się stało Tulipanowi? – zainteresował się kapitan.

Większość ekipy ratunkowej z Kolendry rozglądała się niepewnie, mamrotała coś czy chwiała na nogach.

Pięknie, cudowny materiał…

– Błąd systemu – padła odpowiedź po chwili. – Zawiesił się nam na sekundę czy dwie, co poskutkowało lekkim odchyleniem toru lotu i zderzeniem z – zamyślił się na moment – asteroidą.

Jaka szkoda, tak to nie bylibyście do niczego potrzebni. Same kłopoty…

– To dlaczego wysłaliście sygnał ratunkowy dopiero teraz? – dociekał Markus.

Jesteśmy… Ktoś wie, jak obsługiwać tę przestrzeń…?

Eta Alus i Tuula Mieleen zbliżyli się do Todistejty rzucając niepewne spojrzenia wokół. Psioniczka czuła, że coś się dzieje z ich kumplami – jakby z czymś walczyli. Pilot to widział – część osób się rzucała, inni stali nieruchomo, a jeszcze ktoś mamrotał pod nosem, chodząc w kółko.

Nie! Ratunku! Ja chcę żyć! Kapitanie!

– Gdyż – odpowiadał Skymind – przyrząd nadawczy zepsuł się i dopiero przed kilku godzinami udało nam się go naprawić.

Skasowaliśmy drani, ile miejsca…

Podwładni Markusa zaczęli już się uspokajać. Zrobili kilka kroków w stronę stojących w bezruchu półkolem ofiar wypadku. Tylko żołnierz imieniem Jarkko został na miejscu, a jeden lekarz przyskoczył do kapitana, mówiąc, że chyba jest problem z załogą. Niespodziewanie cała ekipa z Kolendry, która poszła w stronę rozbitków, przewróciła się na ziemię.

Zabić opornych!

– Padnij! – krzyknęła najbardziej przytomna Tuula, pociągając Markusa na ziemię.

Ognia!

Atmosferę Fałdowca przeszył dźwięk pocisków tnących powietrze. To strzelali podwładni Skyminda. Medyk skulił się, trafiony serią z karabinu. Alus zasyczał, zadrapany przez kulę, i od razu przycisnął rękę do powstałej dziury – bał się rozszczelnienia kombinezonu. Jarkko schował się za skałami, żyjąc tylko dzięki osłonom magnetycznym skafandra bojowego.

Zostawcie mnie, to moja załoga! – Markus odparł głosom w głowie. – Muszę o nich dbać!

– Kryć się! – rozkazał, odzyskawszy zdolność swobodnego myślenia.

Nie uciekajcie, nie macie dokąd…

Przetoczył się po ziemi i przywarł do głazu tuż obok żołnierza. Za jego przykładem poszła Mieleen i Alus. Lekarz nie miał już siły – kolejna seria przeszyła mu plecy.

On już zginął, was też to czeka…

– Zabij ich! – polecił podwładnemu Todistejta. – Przynajmniej jednego.

Jesteśmy nieśmiertelni, płaska istoto cielesna…

Jarkko wychylił się, by spełnić nakaz. W tym momencie padł strzał z całkowicie innego miejsca i Skymind przewrócił się, śmiertelnie trafiony.

Nieeeeeeeeeee!

– Uciekajcie! – dobiegł ich głos z daleka.

Kapitan rozejrzał się, próbując dostrzec krzyczącego. Po kilku sekundach ujrzał postawnego człowieka stojącego na wzgórzu nieopodal. W jednej ręce mężczyzna trzymał opuszczony karabin, a drugą machał do nich.

– Teraz są rozproszeni przez śmierć przywódcy – zauważyła psioniczka, przerywając jego obserwacje. – To idealny moment na ucieczkę.

I miała rację. Żołnierze nieżyjącego Skyminda stali w bezruchu, zastanawiając się, co mają robić.

Gdzie król? Co z tobą, przywódco?

– A co z moją załogą? – Odtrącił podaną mu przez Tuulę rękę. – Nie mogę zostawić ich na pewną śmierć.

Co z nami, co mamy robić…?

Eta biegł już w stronę nieznajomego, próbując nie potknąć się o wyboistą powierzchnię.

– Oni zostali przejęci! – wrzasnęła Tuula. – Później panu wytłumaczę!

– Będziesz musiała. – Wstał i pobiegł za nią.

Nieprzyjaciele już otrząsali się z szoku, a żołnierze służący Markusowi wstawali z ziemi i ustawiali się ramię w ramię ze strzelającymi wcześniej do ich dowódcy.

Nie zginąłem idioci, zniszczyli mi tylko dom! Dorwać ich, ja się jeszcze muszę pozbierać!

Nieznajomy wybawca ostrzelał przeciwników, po czym podał dłoń Alusowi. Todistejta dostrzegł na jego ramieniu odznaczenie komandora. To musi być Jonathan – pomyślał.

W końcu pozostała trójka (żołnierz na końcu, osłaniając kapitana) dobiegła do Lihavoitu. Ten kazał uciekać im w dół wzgórza z drugiej strony, co natychmiast uczynili. Komandor oddał kilka strzałów i udał się za nimi. Czekali na niego na dole.

– Tam będziemy bezpieczni! – Wskazał ręką w stronę odległych wzniesień terenu.

– Czemu chcesz uciekać dalej w planetę? – zdziwił się Markus. – Kolendra stoi tam. – Pokazał inny kierunek. – Każę Jessice odpalać silniki i jak tylko dojdziemy do statku, odlatujemy z tej przeklętej planety.

– Twój… statek też już pewnie przejęli – odparł. – A zresztą, połącz się z… jak to powiedziałeś… Jessiką. – Spojrzał za siebie. – Byle szybko. A w tym czasie uciekajmy stąd, w kierunku pośrednim do obu proponowanych – nakazał.

Ruszyli biegiem przed siebie, a kapitan próbował skontaktować się z asystentką. W końcu mu się udało.

– Jessiko, odpalaj silniki, zaraz będziemy przy statku, uciekamy z tego potwornego świata! – wyrzucił z siebie.

– Markus, przykro mi, ale nie mogę – odpowiadała drżącym głosem. – Bunt załogi. Zaraz wedrą się na mostek. Nie wiem, co się dzieje oraz dlaczego. Przepraszam, ale musisz poradzić sobie sam. Żegnaj i proszę, zrób z tym porządek. – usłyszał trzaski, po czym połączenie zostało przerwane.

Stanął w miejscu, zaskoczony takim obrotem sprawy.

Szybciej, musimy ich złapać nim przejdą granicę!

– Kapitanie, musimy utrzymać tempo! – pogonił go Alus, oglądając się za siebie.

Znowu ruszyli biegiem. Padło kilka strzałów, na szczęście niecelnych. Odległość była dość duża i uciekinierom udawało się ją utrzymywać. W pewnym momencie poczuli, jakby ich myśli ugrzęzły w galarecie, a kilka kroków dalej odetchnęli z ulgą. Ciśnienie wywierane na umysły spadło prawie całkowicie. Wcześniej nawet nie wiedzieli, że było tak olbrzymie – zrozumieli to dopiero poczuwszy różnicę.

Po kolejnym kilometrze zerknęli w tył i ku ich zdziwieniu pogoń zatrzymała się. Nie chciała przebyć „galaretującej myśli” granicy. Kapitan zaproponował więc przejście do marszu, co wszyscy przyjęli z wielką radością.

Sapiąc, doczłapali do celu obranego przez Lihavoitu i usiedli na ziemi, zajmując miejsce na szczycie jednego z pagórków. Odpoczywali, podziwiając kamienisty krajobraz Fałdowca. Na północy (posługiwanie się ziemskimi nazwami ułatwiało orientację) znajdował się Tulipan i wrogo nastawieni buntownicy. Na prawo od niego ciągnęła się lita płyta skalna z drobnymi zmarszczkami głazów. W oddali dostrzegali wysokie góry otulone wianuszkami chmur. Po lewej także kawałki skał pokrywały grunt, a wśród nich błyszczała swoim kadłubem Kolendra. Ze wniesienia widzieli małych ludzików przenoszących najróżniejszy sprzęt ze statku badawczego na fregatę. Na południu za to rozciągała się pusta przestrzeń, po której wiatr przewiewał ogromne chmury pyłu.

– Dobrze – zaczął kapitan po chwili. – Wytłumaczcie, co się tu dzieje.

– Ja też chciałbym wiedzieć – wtrącił Eta.

– Słucham – popatrzył wyczekująco na Tuulę i Jonathana.

– Ja także do końca nie ogarniam, co się tu dzieje – odparła Mieleen. – Ale mogę przedstawić panu, jak doświadczałam ciągu wydarzeń z ostatnich kilkudziesięciu minut.

– Interesuje mnie, co stało się z MOJĄ załogą!

– Wytłumaczę to.

– Mam taką nadzieję.

– O moich odczuciach na statku pan pamięta? – Kapitan kiwnął głową. – A więc gdy wyszliśmy na powierzchnię, to wrażenie się spotęgowało. Jako psioniczka jestem bardziej wrażliwa na działania umysłowe. Maszerując po poznaczonej znakami powierzchni czułam się jakbym przedzierała się przez czyjś dom. Coś w stylu jazdy czołgiem przez wioskę bez zwracania uwagi na to czy poruszam się po drodze, czy zgniatam komuś mieszkanie.

Wszyscy trwali w milczeniu, wsłuchując się w opowieść.

– Na Ziemi rzeczywistość psioniczna to punkty – kontynuowała. – Jeden obiekt, jeden człowiek. Większy lub mniejszy – zależnie od jego siły woli i doświadczenia, czulszy na otoczenie umysłowe oraz bardziej niebezpieczny – stosunkowo do odbytego szkolenia i przebiegu życia. Nie zmienia to istoty sprawy – to punkty zawieszone w próżni. Na tej planecie istnieje jakby drugi świat – w warstwie umysłowej. Każdy centymetr kwadratowy powierzchni ma odzwierciedlenie TAM.

– Bardzo ciekawe, lecz jak to się ma do mojej drużyny? – spytał lekko znudzony kapitan.

– Dochodzę do tego. Wracając do opowieści, doszliśmy do obozowiska rozbitków. I wtedy rozkręciło się na maksa. Już wcześniej słyszałam głosy, lecz teraz ujrzałam istoty. Poruszały się one wszędzie wokół, skakały między pozycjami na planecie, a kilkanaście z nich przebywało wewnątrz dawnej załogi Tulipana. Dawnych osób już tam nie było. Tak jak czułam obecność was, moich kompanów ze statku, ludzi, to ofiar wypadku tam nie było. W ich umysłach przebywały inne istoty. Najpotężniejsza z nich zawładnęła Skymindem. Słyszałam jej głos, ale inny niż fala radiowa, za pomocą której kombinezony przesyłały dźwięk.

Cała trójka w zadumie pokiwała głowami, zgadzając się ze słowami kobiety. Tylko Lihavoitu siedział nieruchomo niczym głaz, których pełno było wokół.

– Nasi przyjaciele zostali zaatakowani. Duchy, obcy – nie wiem, czym są dokładnie – próbowali zdobyć kolejne platformy.

– I im się udało – wtrącił Alus.

– Tak, ale nie wszystkie. Nas nie zniewolili.

– Dlaczego? – zapytał kapitan.

– Nie umiem tego stwierdzić. Mam swoją teorię, ale wiem na pewno, że pozostali walczyli, lecz zostali wykasowani.

– Wykasowani?

– Tak – tłumaczyła. – Żeby zrobić miejsce dla siebie, byty z Fałdowca pozbyły się poprzednich posiadaczy ciał.

– Nie do końca. – Wszyscy spojrzeli zdziwieni w stronę komandora, który jak dotąd się nie odzywał. – Oni tam są. Głęboko schowani, pozbawieni większości wspomnień. Rzec by można że … zapakowani.

– Skąd ty to wiesz? – zdziwił się Eta.

– Część ich wiedzy przyjęli… Obcy – kontynuował Jonathan nie zważając na pilota. – W razie potrzeby sięgają do… pudełka.

– Podporucznik Alus o coś się ciebie zapytał, komandorze – ostro przerwał mu Todistejta. – Żądam udzielenia odpowiedzi.

Zapadła cisza, podczas której wszyscy wpatrywali się w Lihavoitu. Niespodziewanie Tuula wstała i powiedziała:

– To może ja spróbuję cię przekonać. – Szybkim ruchem podniosła jego karabin leżący obok i przystawiła mu go do głowy. Wszyscy poderwali się zaskoczeni.

– Mów wszystko – nakazała. – Od początku. Kim jesteś?

Spojrzał się na nią wieloznacznym wzrokiem, po czym zaczął mówić:

– Jestem… jesteśmy Legionem – przedstawił się. – Tak, to chyba będzie najwłaściwsza nazwa.

– To ty nie jesteś komandorem Lihavoitu? – drżącym głosem zapytał Eta.

– Mamy jego ciało – wyjaśniał Legion. – On też gdzieś tam jest. Wewnątrz. Zapakowany. Sięgamy do niego i wyciągamy informacje, gdy potrzebujemy.

– Wy? – nie pojmował Markus.

– Jak już wam powiedziała ta kobieta; każdy z tamtych ludzi – wskazał na punkciki w oddali – jest kontrolowany przez jednego, ewentualnie kilku potężnych Obcych. Nas jest tu… kilka setek.

Alus głośno wypuścił powietrze. Jarkko kręcił w niedowierzaniu głową. Kapitan usiadł i głęboko się nad czymś zastanawiał. Mieleen potrząsnęła spluwą:

– Gadaj, co chciałeś z nami zrobić?! – zawsze spokojna psioniczka straciła panowanie. – Jak przejąłeś ciało komandora?! Dlaczego nas ocaliłeś od Skyminda?! I co, do cholery, łączy cię z tamtymi skurwielami, co chcieli nas powystrzelać?!

– Bardziej co nas dzieli – Na kilka sekund zapadła cisza, po czym odezwał się znowu:

– Oni są przedstawicielami… tyranii. Są… mieszkańcami państwa, w którym panuje tyrania. Wy nie tego nie widzicie – jesteście… płascy. Jedynie ta kobieta umie dostrzec cień czy zarys naszej… rzeczywistości. Nasz świat jest… czterowymiarowy. Wasz dwu.

– Jak to dwu? – zdziwił się pilot. – Wysokość, szerokość i długość. Trzy wymiary.

– Trzy? – Tym razem Legion się zdziwił. – My odbieramy dwa, które pokrywają się z połową naszych wymiarów. Druga… część jest dla was niedostępna. Wasz… umysł w niej istnieje i u… wrażliwszych osób odczuwa ją w jakiś sposób.

– Oznacza to, że jeden z naszych wymiarów jest dla was niedostępny? – zdziwiła się Tuula.

– My żyjemy na płaszczyźnie, która przekłada się na odbicie w świecie, jak wy na to nazywacie,… psionicznym. Umysłowym.

– Czy ta płaska powierzchnia pokryta jest znakami, wzorami? – zapytała.

– Oczy tej… platformy tak ją odbierają.

– Czyli to co u nas jest trójwymiarowe, u was jest płaskie – wnioskowała Mieleen. – Ale jak operujecie ciałami ludzi, skoro świat, w którym się poruszamy, jest trójwymiarowy?

– Przecież powiedział, że odbierają to dwuwymiarowo – Todistejta wciął się przed Legiona. – Jakoś przekładają sobie obraz na to co mają zrobić.

– Dostrzegamy dziwne zakrzywienia waszej dwuwymiarowej powierzchni – wtrącił Obcy.

– Problem w tym – kontynuował kapitan – iż prowadzona dysputa wcale nie przybliża nas do celu. Czyli do opuszczenia tej przeklętej dziury!

– Nie ma potrzeby się śpieszyć, mężczyzno – odparła spokojnie Istota.

– Czemu tak twierdzisz? – wycedził Markus.

– Ponieważ, według naszych obserwatorów, wrogowie najpierw chcą przerobić wasz statek, zadomowić się na nim, a dopiero potem odlecieć w… kosmos.

– Gdzie? – niedowierzał kapitan. – Powtórz proszę, gdzie chcą polecieć?

– Dane ściągnięte z… Jonathana Lihavoitu mówią, że tak nazywa się przestrzeń poza płaską powierzchnią, na której żyjemy. Przestrzeń w waszym świecie.

– Mówiłeś też coś o przerabianiu Kolendry? – dopytywał coraz bardziej zaniepokojony kapitan.

– Tak, mają zamiar… – nagle Legion zacharczał, cały się spiął i zwiotczał.

Tuula nie opuszczając broni cofnęła się o krok. Alus poderwał się z kamienia, a Todistejta, ostrożnie patrząc na wijącego się po ziemi człowieka, zapytał:

– Co się dzieje?

– Walka wewnętrzna – odparła psioniczka zdawkowo, po czym dalej stali w milczeniu, przerywanym niezrozumiałymi krzykami obcej istoty.

Potęga, moc – docierały do nich urywane komunikaty mentalne. – Ocalenie – przejęcie. Życie – śmierć. Władza – pokora. Zasady! Przysięga! Poznanie… siła… Sprawiedliwość! Posiadanie; chcemy mieć, móc, doznać!

– Nie! – wyrwało z gardła komandora.

Niespodziewanie mężczyzna skoczył do przodu, na Mieleen. Kobieta wypruła serię z karabinu. Przedziurawiła mu skafander i porządnie zraniła w tułów. Upadł na ziemię, lecz dalej parł do przodu. Cofnęli się a psioniczka strzeliła jeszcze raz. Tym razem pociski utkwiły w głowie, zabijając to, co zostało z Jonathana.

– I co my teraz zrobimy? – mruknął Alus.

Nie zginęli, spokojnie – rozległo się w ich umysłach.

Kim jesteś – zapytał Markus.

Nazywam się Rauhoittaa Mielta, Spokojny Umysł. Przewodzę zgromadzeniem, którego przedstawicielem byli Legion.

Zgromadzeniem? – Tuula włączyła się do mentalnej rozmowy.

Już tłumaczę. W waszej kulturze najlepszym odpowiednikiem byłoby słowo klasztor. Odizolowaliśmy się od świata, by rozwijać się. Poznawać w odosobnieniu. Gdy przyleciał pierwszy wasz statek, stwierdziliśmy, że chcemy was zbadać, mieć. Doznać. Zaatakowaliśmy i przejęliśmy ciało komandora Lihavoitu. Uciekliśmy nim tutaj, poza granicę Tyranów.

Trzeba wam wiedzieć, iż całe państwo Herry Huonno (tak nazywa się istota, która zawładnęła Skymindem) jest ogrodzone barierą, a po ataku dodatkowo je wzmocnili od naszej strony. Mogliście zauważyć to w znakach na powierzchni bądź galaretowaniu waszej istoty myślnej.

Faktycznie – bez sensu wtrącił Alus.

Teraz podwładni Herry Huonno przerabiają statek, by cały był pokryty symbolami – ich przywódca ma zamiar zamieszkać właśnie na waszej fregacie, zamiast w którymś z ciał.

Jest to możliwe? – zastanawiał się Todistejta.

Owszem. Przecież cała nasza planeta pokryta jest takimi znakami. One są jak budowle: można je wznosić i niszczyć, mieszkać w nich oraz – w przypadku waszych ciał i pojazdu – poruszać się.

Naszych ciał? – nie zrozumiał Eta.

Tak. Jesteście jedynymi platformami ruchomymi w naszej rzeczywistości, dlatego tak was cenimy i chcemy posiadać. My możemy się przemieszczać, ale tylko w wymiarach umysłowych. Używając waszych ciał, możemy przekroczyć każdą barykadę, nagiąć wymiary.

Trochę jak teleportacja – dopowiedziała Mieleen.

Herra Huonno chce zrobić to samo z waszym statkiem, a potem odlecieć nim i zaatakować waszą cywilizację. Zabierze na pokład dużą liczbę swoich podwładnych, następnie uda się do waszej ojczyzny i będzie przejmować władzę nad kolejnymi istotami ludzkimi.

Potworne – wyrwało się pilotowi.

Realne – wtrącił kapitan. – Ile czasu zajmie mu przerobienie Kolendry?

Mniej więcej tydzień czasu ziemskiego.

Dwie rzeczy mnie zastanawiają – odezwał się dotąd milczący Jarkko. – W sumie to więcej, ale na razie zapytam o dwie: Po pierwsze co stało się z Legionem – czemu nagle tak dziwnie zaczął się zachowywać i musieliśmy go zastrzelić. A po drugie, to dlaczego akurat nas nikt nie przejął, w przeciwieństwie do reszty załogi?

Porównaj to do obiektów. Każdy z ludzi jest fortecą, mającą odpowiednio wysokie mury. Nie wiem od czego to zależy…

Najnowsze badania Wyższej Akademii Psionicznej wskazują uwarunkowania genetyczne – wtrąciła Tuula.

A więc każdy z ludzi ma mury, które bronią dostępu do jego umysłu. Lecz nie ważne jak są one wysokie, zawsze da się wlecieć górą. Wy macie też dach. Nie umiemy was zbadać czy zdobyć – możemy tylko odbierać lub wysyłać komunikaty. Dzięki temu w ogóle możemy rozmawiać. Jednak nie jesteśmy w stanie was przejąć.

Nie odpowiedziałeś na pierwsze pytanie – naciskał żołnierz.

Nastąpił… bunt. Część Istot przebywających w klasztorze dostrzegła możliwości, jakie niosło za sobą posiadanie ciała komandora. Nim opanowaliśmy sytuację zdobyli tamtą platformę, a kobieta musiała ją zniszczyć.

Nie wyrażaj się tak o żywym człowieku! – zdenerwował się Markus. – Zresztą, koniec tej dyskusji – powiedział na głos.

– Kurde, ale odjazd – Eta nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą zostało powiedziane. – Tylu głosów to ja dawno nie słyszałem.

Popatrzyli się na niego z niesmakiem.

– Czy słyszą, co mówimy? – kapitan zapytał psioniczkę.

– Nie – otrzymał zwięzłą odpowiedź. – Jeśli nie chce pan im czegoś powiedzieć, to nie usłyszą. Są w stanie odbierać wiadomości, ale nie zaglądać do środka mózgu – chyba że pan świadomie im na to pozwoli.

– A więc dobrze drużyno, słuchajcie. – Popatrzyli na niego uważnie. – Nie ufam zbytnio Obcym, ale kilka rzeczy powiedzieli istotnych: Za taką uważam na przykład informację o planach Herry. Wiemy, że mamy kilka dni czasu. Dlatego teraz prześpijmy się – gwiazda wokół której krąży ta cholerna planeta zachodzi powoli za horyzontem – a jutro opracujemy plan zdobycia statku i ucieczki.

– Chwila, nie kumam do końca – Eta jak zawsze był trochę do tyłu z odbiorem rzeczywistości. – Tkwimy na jakiejś kupie gruzu sunącej przez kosmos i kombinujemy, jak odbić statek z rąk naszych kumpli, których kontrolują niewidzialne ufoludki?

– Pięknie to ująłeś – pochwaliła Mieleen.

– Nie wydaje wam się czasem, że zwariowaliśmy? – Popatrzył się na nich niepewnie.

– Jak tak uważasz, proszę, wracaj na Kolendrę. Droga wolna. – Markus machnął ręką mniej więcej w kierunku stacjonowania fregaty. – Sprawdzisz przynajmniej, czy nie zapomnieli, którą stroną trzyma się karabin.

Zaśmiali się. Napięcie, trwające od opuszczenia statku Matki, lekko zelżało.

– Ej ty, znaczy… kapitanie – zmieszał się Alus.

– Słucham, podporuczniku? – wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo, co wzbudziło salwę śmiechu ze strony psioniczki. Dowódca skarcił ją ostrym spojrzeniem.

– Nie moglibyśmy gdzieś przenieść tego truposza? – zapytał pilot. – Nie śmierdzi, ale tak jakoś nieprzyjemnie spać w jego towarzystwie.

– Oczywiście, dziękuję, że zgłosiłeś się na ochotnika do tego niewdzięcznego zadania – odparł Todistejta.

– Ale ja zostałem postrzelony! – oburzył się Eta.

– Masz na sobie awaryjny skafander pokładowy klasy B – zauważył Markus. – Oznacza to, iż taka mała dziurka w przeciągu kilku minut zostanie załatana. Od walki koło Tulipana minęła mniej więcej godzina. Do roboty!

Alus z głośnym westchnieniem podniósł się z gruntu aby wykonać polecenie.

– Pomożesz mi? – spytał z nadzieją żołnierza.

– Jasne – odparł tamten.

Chwycili ciało komandora za nogi i odciągnęli je za następne wzgórze – tak, by nikt go nie widział. Gdy to robili, kapitan szukał najmiększego kawałka skały w okolicy a Mieleen usiadła na szczycie pagórka, podziwiając zachodzące „słońce”. Wszyscy tego dnia wiele doświadczyli, lecz każdy przeżywał to w swój sposób.

Warty – uświadomił sobie dowódca. – Ale ze mnie idiota. Zapomniałem o ustaleniu wart. Czy Herra może zarządzić nocny atak na „klasztor”? – rzucił w przestrzeń.

Byłoby to bez sensu – padła odpowiedź. - Bo tutaj mamy przewagę – moglibyśmy przejąć część z jego „ludzi”. Śpij spokojnie. Jeśli coś by się działo, obronimy was.

Yhy. Myślisz, że zaufam ufoludkowi i to takiemu, którego znam tylko jako głos w swojej głowie? – pomyślał do siebie. – Mylisz się.

Po kilku minutach wrócili „grabarze”. Powiedział im, że pierwszą wartę weźmie pilot, drugą psioniczka, trzecią on a czwartą żołnierz. Jarkko, usłyszawszy rozporządzenie, położył się na ziemi i zasnął. Kapitan postąpił podobnie Eta za to podszedł do Tuuli i usiadł koło niej. Razem podziwiali niebiesko czerwone niebo.

– Dziwne – zaczął po chwili milczenia. – Na Ziemi, a potem na statku Matce, dzień trwał 12 godzin. Przyzwyczailiśmy się do tego. A tutaj osiem godzin i już ciemno. Niefajnie, co nie?

Kiedy dalej się nie odzywała, wpatrzona w horyzont, zagadnął znowu:

– Wiedziałaś, że Fałdowiec jest mniej więcej tak samo blisko swojej gwiazdy jak staruszka Ziemia?

– Tam się urodziliśmy, tu zginiemy. – Nie odwróciła się, jakby mówiła do kuli chowającej się za horyzontem.

– Ciekawe.

– Ciekawe – powtórzyła bezwiednie.

– Miałaś kogoś bliskiego tam, na Tulipanie? – Spojrzał na nią uważnie.

– Tak – odpowiedziała cicho.

Nie przerywał jej, bojąc się że jak coś powie, to zawsze zamknięta w sobie psioniczka nigdy więcej się przed nim otworzy. Chwilę później odezwała się znowu:

– Był żołnierzem – kontynuowała. – Chronił ludzi. Walczył w imię tych, co nie potrafią sami się obronić. Ruszył w kosmos, widząc w tym nadzieję dla ludzkości. – Po jej policzku spłynęła łza.

– Kochałaś go?

Skinęła głową.

– Był taki… wspaniałomyślny – mówiła łkając. – Całkowicie oddany mi i sprawie, której służył. A teraz co?! – wybuchła. – Opanowany przez potwory nawet nie zawahał się przed oddaniem strzału do mnie!

– Spokojnie. – Oparł jej głowę na swojej piersi i przytulił. – Wszystko będzie dobrze. Uciekniemy z tej planety.

– Akurat. – Odepchnęła go. – Te stwory są inteligentniejsze niż myślisz. Zresztą, co o nich wiesz. – Wstała. – Czas się położyć, noc krótka, a jutro również czeka nas ostra jazda. – Odeszła kilka kroków, lecz odwróciła się. – Miłej warty – dodała zjadliwie.

– Nawzajem… – odparł do pleców odchodzącej kobiety.

Patrzył, jak układa się na ziemi i próbuje zasnąć. W skafandrze była trochę mniej ponętna niż bez, lecz dla Alusa i tak przewyższała wszystko inne pięknością.

– Ech – rozejrzał się wokół. W końcu jego wzrok spoczął na wielokolorowym horyzoncie. – Czemu wszystko musi być takie skomplikowane? – Podziwiał przeplatające się kolory nieba i zastanawiał nad życiem.

Urodziłem się na Ziemi, ale jej mieszkańcy mnie odrzucili. Nie pasowałem do społeczeństwa, które interesuje się tylko sobą – wszyscy skoncentrowani na przyjemności, tym, co IM się należy. – Eta uświadamiał sam przed sobą, dlaczego tak naprawdę się tu znajduje i co nim kieruje. – Ja byłem inny. Chciałem poznać głębiej, przeżyć bardziej. Zatraciłem się w grach, to było jedyne co mi wychodziło – granie. Widząc kiedyś ulotkę, zachęcającą do podjęcia kursu pilota i objęcia takiego stanowiska na statku kosmicznym, stwierdziłem, że to dla mnie. To była słuszna decyzja – uświadomił sobie. Wielobarwny horyzont przypomniał mu wieczór, gdy po zdanym celująco egzaminie siedział w swojej kawalerce i podziwiał podobnie wspaniały zachód słońca. – Załapałem się na Kolendrę. Po miesiącach treningów w naszym układzie zostaliśmy włączeni pod pieczę dowódców Statku Matki. Naszym zadaniem była eksploracja odległych planet. Czasami zastanawiam się, dlaczego się na to zgodziłem…

Gdybyś nie wziął udziału w tej misji, nie byłoby cię tutaj. – Wzdrygnął się, odbierając obcy komunikat. – Bez ciebie kapitan nie uniknąłby zderzenia, tak jak wcześniej komandor. Jesteś tam, gdzie powinieneś być.

Wydawało mi się, że nie możecie czytać nam myśli – Podrapał się w zadumie po głowie.

Przecież mówiłeś do wszystkich wokół – zdziwił się nieznany rozmówca.

– Kurde – przeklął pod nosem, patrząc na leżącą kilkanaście metrów dalej Tuulę.

Może nie umiesz jeszcze tego kontrolować. Twój umysł powoli przyzwyczaja się do innej rzeczywistości, stąd umiesz z nami rozmawiać, lecz nie wiesz, jak tym sterować.

Coś w tym jest – stwierdził pilot. – A ty kim jesteś? – zapytał z zaskoczenia.

Mówię w imieniu kilku członków „klasztoru” – tłumaczył. – Chcemy wam pomóc.

Czemu?

Do „klasztoru” trafiają osoby, które pragną spokoju. Chcą mieć czas na poznawanie siebie, innych i otoczenia. Reszta świata jest zabiegana: walczy o władzę, buduje fortece i inne cuda techniki. My staramy się nie ingerować w rzeczywistość. Jednak wraz z przylotem pierwszego z waszych statków to rzeczywistość weszła w naszą przestrzeń. Żeby zachować pokój musimy doprowadzić do stanu, jaki trwał tutaj przed waszym przybyciem.

Jak chcecie nam pomóc? – zastanawiał się. – Nie potraficie przecież nawet przejść granicy.

Sami nie. Z twoją pomocą, a właściwie w tobie, już tak.

We mnie? – zaniepokoił się.

Jeśli otworzysz przed nami swój umysł, wejdziemy do niego. Nie zajmiemy wiele miejsca – upchniemy się w jednym malutkim fragmencie twojego mózgu, którego i tak nie używałeś. Kiedy ty przekroczysz fortyfikacje, zaatakujemy na nich. Unieruchomimy lub przynajmniej utrudnimy funkcjonowanie kilku wrogom – wtedy z łatwością się ich pozbędziecie.

Pomysł świetny, jedno mi się tylko w nim nie podoba – chcecie wejść do mojej głowy! Skończę jak komandor Lihavoitu – przeraził się. – Nie, nie ma bata – nie puszczę was do środka. Nawet nie wiem jak to zrobić.

Wytłumaczymy ci…

Nie! – przerwał potok napływających słów. – Dziękuję, ale jak chcecie pomóc, to róbcie to sami. Ja nie pomogę wam w pomaganiu nam. To bez sensu!

Bez twojej zgody nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Będziecie zdani wyłącznie na siebie.

Damy sobie radę – odparł.

Odpocznij, zastanów się nad tym. Jakbyś zmienił zdanie, będziemy w pobliżu.

Muszę się pilnować – mówił w myślach sam do siebie. – Nie chcę przecież skończyć jak komandor.

Teraz, to musisz pilnować obozu…

Zamknijcie się! – wrzasnął na obcego.

Odpowiedź nie nadeszła, więc albo ufoludek dał sobie spokój, albo Eta w końcu nauczył się odcinać od wszechświata i nie odbierać ani wysyłać niechcianych komunikatów.

Popatrzył na śpiących towarzyszy niedoli. I stwierdził, że też z chęcią by się przespał. Pozostał jednak czujny przez następne półtorej godziny. Jak przewidywał przełożony „klasztoru”, nic się nie działo. O odpowiedniej porze obudził psioniczkę. Nie wydawała się zła na niego za wcześniejszą rozmowę. Po życzeniu jej spokojnej warty położył się w losowym, miarę równym miejscu. Jednak pomimo przeżyć poprzedniego dnia i zmęczenia wartą przez ponad półgodziny przewracał się z boku na bok, próbując znaleźć najmniej niewygodną pozycję. W końcu się poddał.

Nigdy więcej – postanowił sobie. – To jest moja pierwsza i ostatnia noc w kombinezonie na litej skale.

Może to jest twoja ostania noc w ogóle? Kto wie, co jutro się wydarzy… – dotarł do niego przekaz od Tuuli.

Kurwa – stwierdził elokwentnie.

Odpowiedział mu tylko ledwo dosłyszalny śmiech.

 

Kapitan Markus Todistejta obudził się jeszcze przed świtem. Pomimo iż był przyzwyczajony do niewygodnych warunków podczas snu, to spanie na litej skale przerosło nawet jego wytrzymałość. Wstał i przeciągnął się, lustrując przestrzeń wokół. Skinął głową wartownikowi, na co ten odpowiedział tym samym zdawkowym ruchem. Spojrzał na wieniec wzgórz, na którego jednym fragmencie się znajdowali. Zwały skalne tajemniczo mieniły się w świetle gwiazdy, odbijanym przez trzy księżyce. Na wschodzie niebo szybko jaśniało, a smugi światła opromieniały sylwetkę czuwającego tuż obok żołnierza.

Jego widok, tak oddanego wykonywanemu zadaniu, przypomniał Markusowi sytuację sprzed kilkunastu lat. Wtedy był jeszcze pierwszym oficerem, ledwo majorem, i pod swoją pieczą miał podobnie oddanych marynarzy. Działo się to jeszcze w układzie słonecznym, podczas misji testowych przed wyruszeniem na badanie obcych planet. Lecieli przez pas asteroid znajdujący się pomiędzy Marsem a Jowiszem. Na pokładzie panował spokój, a Todistejta akurat pełnił wachtę na mostku, gdy zabrzęczał alarm. Komputer pokazał nieszczelność w rdzeniu reaktora, która z każdą chwilą robiła się większa. Pierwszy oficer od razu chciał połączyć się z kapitanem, jak należało w takich wypadkach, lecz właśnie w tym momencie komunikatory w kabinie dowódcy przestały działać. Markus nie miał alternatywy: sam zadecydował o losach statku, gdyż nie było czasu na wysłanie marynarza do pokoju kapitana. Ktoś musi załatać tę dziurę – uświadomił sobie wtedy. – Ale promieniowanie zabije każdego po kilku minutach przebywania w okolicy wyrwy. Po kilkunastu sekundach zwłoki połączył się z dwoma technikami będącymi w pobliżu zdarzenia i nakazał im podjęcie napraw przecieku.

Do dziś pamiętał te twarze, widziane w ostatnich momentach ich życia. Nie byli młodzikami, wiedzieli, że wykonawszy zadanie będą umierać w męczarniach. Jednak wiedzieli też, że jeśli nie załatają wyrwy, to za kilka minut cały statek ulegnie zniszczeniu.

Udało im się. Chwilę później także łączność z dowódcą została naprawiona i Todistejta drżącym głosem zameldował o wszystkim, co się wydarzyło. Kapitan, po przeanalizowaniu danych, pogratulował mu słusznej decyzji. Jednak to wcale nie uspokoiło jego sumienia – do dziś od czasu do czasu widywał w snach ciało technika, który tuż po wykonaniu rozkazu strzelił sobie w głowę, oraz słyszał krzyki drugiego, wolącego godzinami cierpieć.

To nie była ostatnia sytuacja, w której musiał kazać komuś iść na śmierć, by ocalić innych. Zawsze potem zastanawiał się, czy nie było innego wyjścia i zawsze dochodził do wniosku, że nie. Tutaj, na Fałdowcu, czternaście lat po tamtych wydarzeniach, czuł, że też będzie musiał kogoś poświęcić. Może tylko jedną osobę, by reszcie udało się dotrzeć do Kolendry, a może cały zespół, by ocalić ludzkość przed inwazją obcych.

Rozmyślania przerwał mu Jarkko, podchodząc do niego i prężąc się na baczność.

– Kapitanie.

– Słucham – odparł Markus.

– Gwiazda W-37 właśnie wzeszła ponad horyzont – zameldował. – Noc się skończyła, dzień się zaczął.

– Dziękuję żołnierzu, spocznijcie. – Przełączył się na kanał całej czwórki. – Drużyna, frontem do mnie, baczność! – zakomenderował.

Psioniczka w mig znalazła się koło szeregowego. Alusowi zajęło to trochę więcej czasu.

– Spocznij! Rozciągnijcie się trochę, poruszajcie, a potem przejdziemy do integralnej części dzisiejszego dnia, czyli planowania odbicia z rąk wroga naszej fregaty – zakomunikował. – I ustawcie sobie w kombinezonie podawanie pokarmu i wody na pełne odżywienie.

– Kapitanie. – Kiwnął żołnierzowi głową, że może mówić. – W ten sposób zużyjemy cały zapas skafandrów w ciągu trzech dni, a moglibyśmy przeżyć na nich nawet do dwóch tygodni.

– Wiem. Jeśli jednak będziemy oszczędzać, nie będziemy w stanie dać z siebie stu procent podczas zdobywania Kolendry – wyjaśnił. – Albo zdobędziemy statek i najpóźniej pojutrze będziemy z powrotem na Matce, albo zginiemy próbując się stąd wydostać. A teraz poruszać się trochę, bo pewnie wszystko was boli, i zaraz zaczynamy naradę!

 

 

– Naszym celem jest dostać się do fregaty, a potem uciec z tego przeklętego miejsca. – Stali w kręgu, słuchając kapitana. – Musimy to zrobić przed tym, jak Herra wraz z podwładnymi odleci stąd na podbój naszej cywilizacji. Najważniejsze jest, żeby Oni nie zdobyli Matki, gdyż potem mogą zdobyć Ziemię i zniszczyć ludzkość.

– Nie czujcie presji – sarkastycznie przerwał Eta.

Markus spojrzał na niego ostro, więc pilot dodał:

– Przepraszam, więcej się to nie powtórzy.

– Mam nadzieję – kontynuował Todistejta. – Zaraz przełączymy się na rozmowę mentalną, tak by nasi klasztorni towarzysze też mogli wziąć udział w rozmowie. Uważajcie: nie możemy być pewni ich motywacji i celów. Na razie nam pomagają, więc musimy im trochę zaufać. Zapamiętajcie to, co wcześniej powiedziałem. Nieważne, co by się stało, musimy osiągnąć wyżej wymienione cele.

Przejdźmy do planowania odbicia Kolendry. Przeciwnik dysponuje pięcioma żołnierzami z naszej fregaty i czterema z Tulipana. Jednego zastrzelił Lihavoitu, więc zostaje do pokonania ośmiu ludzi z bronią. My posiadamy zaledwie dwa karabiny i tyle samo osób potrafiących się nimi posługiwać.

Kapitanie, służąc na niższych szczeblach marynarki nie przeszedł pan szkolenia z używania broni palnej? – zdziwiła się Tuula.

Przeszedłem, dlatego mówię: połowa z nas umie strzelać – ja i Jarkko.

Ja, jako psioniczka bojowa też musiałam zdać testy z obsługi różnych giwer – poinformowała Mieleen.

Dobrze wiedzieć, jednak niczego to nie zmienia – karabiny posiadamy tylko dwa.

Czyli trzeba zdobyć jeszcze jeden – rzucił Alus.

Jak chciałbyś to zrobić?

Nie wiem, nie znam się na planowaniu – bronił się pilot. – Pan, kapitanie, jest od zarządzania.

Dobrze. Na jakie wsparcie możemy liczyć ze strony „klasztoru”?

Nie jesteśmy w stanie pokonać fortyfikacji granicznych, jednak jeśli zaatakujemy na nie, rozproszymy uwagę czujek nieprzyjaciela – odpowiedział Obcy. – Będziecie mogli w miarę niedostrzeżeni przejść na teren wroga. Później wam nie pomożemy – nie będziemy mieli jak, chyba że ktoś z was przeniesie kilku z nas w sobie.

Co to zmieni? – zainteresował się Markus.

Oni nie potrafią przebić się przez mur Herry – tłumaczyła Tuula. – Dla nas jest on niezauważalny. Jeśli przeniesiemy ich w sobie, po drugiej stronie granicy będą mogli swobodnie działać – rozpraszać, przejmować, itp.

Dość ryzykowne posunięcie, wpuszczanie ich do umysłu – zauważył.

Jeśli jednak się powiedzie, opłacalne. Jako psioniczka wiem mniej więcej, co mogą osiągnąć, i mogę panu powiedzieć, że dadzą nam wiele.

Właśnie – twoje zdolności. Co potrafisz w boju?

Mogę „oślepić”, unieruchomić wrogów na chwilę. W skrajnych przypadkach przejąć nad nimi kontrolę. Wyczuwam, gdzie się znajdują, co ułatwia strzelanie w trudniejszych warunkach.

Zdawałaś egzaminy z kamuflażu?

Owszem, jednak mój kombinezon nie posiada odpowiednich możliwości.

Okay, Jarkko?

Mój skafander wyposażono w systemy maskujące a ja sam zostałem nauczony ich obsługi – odpowiedział szeregowy.

Niestety nie posiadasz umiejętności Mieleen…

Nie, kapitanie.

To było stwierdzenie faktu, żołnierzu. Optyka?

Zbliżenie osiemdziesiąt razy, podczerwień i znakowanie wrogów.

Pięknie. Zrobimy tak – zdecydował. – Krótko po zmroku, na moją komendę, oddziały „klasztorne” zaatakują fortyfikacje. W tym czasie Tuula przeniknie przez granicę i ukryje się na terenie Herry. Masz nie dać się zabić i przynieść z powrotem jeden dodatkowy karabin.

Się robi – odparła.

Liczę też, że zabijesz przynajmniej jednego czy dwóch żołnierzy.

Oczywiście, kapitanie. – Uśmiechnęła się na myśl czekającego ją zadania.

Jarkko. – Dowódca kontynuował wydawanie rozkazów.

Słucham?

Cały dzień leżysz na tym wzgórzu. – Wskazał pobliski szczyt. – I obserwujesz poczynania przeciwnika. Oznacz wszystkich uzbrojonych wrogów i zanotuj ich słabe punkty. Postaraj się dostrzec powtarzalność w ich ruchach, jeśli takowa będzie.

Tak jest. – Wyprężył się na baczność.

Eta – Todistejta wywołał ostatniego członka załogi.

Tak?

Pogadamy na osobności – zapowiedział. – Narada skończona, rozejść się do zadań!

 

 

– Chciał pan mnie widzieć, kapitanie. – Do Todistejty podszedł Alus.

Dowódca obrócił się, mierząc go wzrokiem. Przez ostatnią chwilę obserwował poczynania Tuuli, która poszła w dół do kotliny znajdującej się pośrodku wieńca wzgórz. Stwierdziła, że musi poćwiczyć ukrywanie się i poruszanie wśród skał, po czym odmaszerowała. Markus w myślach gratulował jej wytrwałości i wierzył, że da radę wykonać wyznaczone zadanie. Teraz, patrząc na pilota, zastanawiał się, jak ubrać w słowa to, co miał mu do powiedzenia.

– Tak… – urwał. – Czemu nie podszedłeś do mnie od razu po naradzie?

– Musiałem się odlać, kapitanie – poinformował go. – Te kombinezony mają dobry system usuwania moczu i gówna, ale nie wypada robić tego w towarzystwie – jak poleci…

– Zamilcz, Eta. Po prostu się zamknij i słuchaj, co mam ci do powiedzenia. – Spojrzał mu prosto w oczy. – Zdajesz sobie sprawę z wagi zadania, jakie masz tutaj do wykonania, prawda?

– Jakiego zadania? – zaniepokoił się.

– Ech, Alus… – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Jesteś jedyną osobą w naszej czwórce, która umie pilotować Kolendrę. Dlatego twoim obowiązkiem podczas szturmu na fregatę będzie przeżyć. Jeśli ty zginiesz, zginiemy też my wszyscy, nie mając jak opuścić powierzchni planety.

– A nie będzie można z pokładu okrętu nadać komunikatu do Matki i powiedzieć im, żeby po nas przylecieli?

– Ty jesteś idiotą – podsumował go. – Totalnym debilem. A jak myślisz, co się z nimi stanie od razu po przybyciu?

– No, ufoludki wskoczą im do mózgów?

– Brawo. – Przewrócił oczami. – Toteż nie możemy dopuścić, by tu ktokolwiek z ludzi kiedykolwiek znowu przyleciał. Zapamiętaj to sobie, bo może ja zginę i ty będziesz musiał zdawać raport przed admiralicją.

– Ja? Osobiście? Przecież wszystkie współcześnie używane skafandry mają opcję rejestracji…

– No to twój kombinezon będzie odpowiadał za ciebie. To nie zmienia sedna sprawy: masz trzymać się z tyłu i nie narażać na ostrzał, bo jak dostaniesz, to nawet twoje ubranko nie będzie miało możliwości odpowiadania na pytania. Zrozumiano?

– Tajes.

– Chcesz jeszcze o czymś porozmawiać? – dodał łagodniej.

– Hmm, w sumie tak – stwierdził po chwili zastanowienia.

– Wal śmiało.

– Bo… otrzymałem taką propozycję – mówił z wahaniem, ważąc słowa, co w jego przypadku było niecodzienne. – Od… Nich. – Todistejta nie przerywał mu ani go nie ponaglał. – Chcieli, bym otworzył przed nimi umysł i pozwolił im wejść do środka. Żeby mogli pomóc nam w walce za granicą.

– I co zrobiłeś?

– Kazałem im wywalać. Jednak cały czas mnie dręczy, czy może nie lepiej byłoby ich wpuścić.

– Ty nie możesz – zadecydował Markus. – Jesteś zbyt cenny. Jutro, jak Tuula wróci z misji, spytam się jej, czy nie chce podjąć takiego ryzyka. Jako psioniczka powinna być w stanie kontrolować, ile Obcych wchodzi jej do mózgu i co tam robią.

– Świetny pomysł, kapitanie – pochwalił Alus.

– Mam nadzieję Eta, mam nadzieję – zamyślił się. – A teraz dołącz do psioniczki – zdolność krycia się wśród głazów na pewno ci się przyda.

Alus wyprężył się na baczność i pobiegł w dół. Todistejta stał w milczeniu i patrzył na swoich podwładnych. Troje ludzi, całkiem innych. Agresywna psioniczka, prostolinijny żołnierz i gadatliwy pilot. Zgrana, uzupełniająca się ekipa. I on jako kapitan – dowódca całej drużyny.

Jak to jest wiedzieć, że od twoich decyzji zależy życie innych? – usłyszał w głowie.

Sam wiesz o tym najlepiej – jeśli jesteś przełożonym „klasztoru”, jak mi się wydaje – odparł.

Owszem, jestem nim. Jednak ja swoich podopiecznych tylko prowadzę. Pokazuję drogę. Motywuję. Nie wydaję rozkazów, tak jak ty. Dlaczego to robisz?

Potrzebują tego. – Spojrzał na ćwiczących podwładnych. – Bez moich poleceń nie wiedzieliby co robić. Działaliby na własną rękę lub nic by nie robili.

A nie byłoby tak lepiej? Każdy decydowałby za siebie, w wolności.

Nic byśmy nie osiągnęli – uświadomił sobie i rozmówcy. – Tylko współpracując mamy szansę stąd się wydostać.

Tylko dzięki współpracy dostaliście się na tę planetę – oświecił go Obcy. – Gdyby nie pokolenia tyranii, ciemiężenia istot w imię rozwoju, nigdy byście tu nie dolecieli.

Skąd to wiesz? – zdziwił się. – Nie studiowałeś przecież naszej historii.

Nie musiałem. Żyję dość długo, by wiedzieć, że historia się powtarza. Także w przypadku innych ras jest podobna. Wyciągam powyższe wnioski z praw rządzących wszechświatem.

Stała kosmiczna… – wyrwało się Markusowi.

Co?

Nieważne, cytat z dobrej książki. Masz rację co do współpracy i wykorzystywania innych. U was też tak jest?

Nie wszędzie, ale owszem. Budujemy budowle, tworzymy wspaniałe dzieła, rozwijamy się w poznawaniu, poruszaniu się i innych podobnych rzeczach. Istoty z silnymi osobowościami zazwyczaj dążą do celu. Wiedzą, to co ty: że tylko wspólnym wysiłkiem osiąga się coś wartościowego. Jeśli wcześniej wspomniane istoty są inteligentne i mają trochę szczęścia, to podporządkują sobie innych. Przykładem takiej sytuacji jest państwo Herry. On jest potężny, wspaniały. Nawet inspirujący. Doszedł do władzy i rządzi dość sporym terenem. Jego kraj się rozwija – chcą nawet przełamać granice wymiarowe i zapanować nad waszym światem.

Uważasz, że władza, przewodniczenie innym jest złe?

Nie. Ja też władam. Przewodniczę. Czynię to jednak dla dobra moich podwładnych – zostawiam im pełną swobodę oraz dobrowolność.

Ja też chcę dobra moich ludzi. Lecz jeśli nie każę im czegoś zrobić, nie zrobią tego i zginą.

I tak mogą zginąć.

Jak nie będę im rozkazywać, to stanie się to nieodzownie.

To jest twój punkt widzenia. Nie wiesz, czy jest to prawdą.

Wiem. Bo tak jak ty wielu sytuacji doświadczyłem. I żyję dlatego, że odpowiednio kierowałem ludźmi. Oni przeżyli tylko dzięki mnie i posłuszeństwu moim rozkazom. Może podupadam w pychę, ale kieruję nimi, by ich ocalić. Wydawanie odpowiednich poleceń nie jest takie łatwe, jak się wszystkim wokół zdaje. Prawie nigdy nie ma dobrej odpowiedzi, a ty musisz zdecydować, bo jesteś odpowiedzialny za nich. Bo oni liczą na ciebie, zaufali tobie i nie mogą się zawieść.

Zostaniesz rozliczony za krew wielu istnień, które zostały zabite przez twoje rozkazy.

Pamiętam o tym. Cały czas. A teraz pozwól, że przerwę tę przemiłą rozmowę. Muszę poćwiczyć – wcale nie jestem lepszy w te klocki od Tuuli. – Markus podniósł się i, jak wcześniej Alus, zszedł w dół do reszty.

 

 

– Jak obserwacje, żołnierzu? – Zbliżał się zmierzch i Todistejta chciał podsumować dokonania minionego dnia.

– Większość wrogów w ciągu ostatnich siedmiu godzin nie robiła nic szczególnego: ćwiczyła, chodziła bez celu bądź uczyła się strzelać – zameldował Jarkko, powstając z ziemi. – Wyliczenia pana kapitana co do liczby uzbrojonych przeciwników wydawały się słuszne, lecz ja dostrzegłem ich zaledwie siedmiu.

Jeden musiał być odporny na psionikę, tak jak my, i go zastrzelili – pomyślał dowódca.

– Rano część z nich jeszcze przenosiła rzeczy z Tulipana pod Kolendrę, lecz później tego zaprzestali. Ich ruchy są trochę nieprzewidywalne, lecz zazwyczaj pozostają w miejscu.

– Dziękuję ci, możesz zejść ze stanowiska – powiedział Markus. – Tuula?

– Kapitanie. – Stała tuż obok.

– Ruszaj jak tylko zrobi się ciemno – polecił. – Wykorzystaj zamieszanie psioniczne i nie daj się zauważyć. Zresztą, wiesz, co masz robić.

– Wiem, kapitanie. – Była jak zawsze pewna siebie.

– Dobrze. Wróć cało.

– Tak jest. – Odmaszerowała.

 

 

Szła naokoło, okrążając wrogów od zachodu. Zdecydowała się na ten kierunek, gdyż z tej strony powierzchnia pokryta była głazami, za którymi można było się ukryć. Poruszała się w ciemności, utrzymując ciszę radiową – nie chciała narażać się w tak głupi sposób na wykrycie. Trzymała się w odległości kilkuset metrów od granicy – także dla bezpieczeństwa.

Dotarła do kolejnego punktu podawanego jej przez skafander. Wyznaczyli je razem z Markusem kilka godzin wcześniej – dzięki nim wiedziała, że podąża właściwą ścieżką i nie zgubiła się wśród mroków obcej planety.

Przeszła kolejne dwieście metrów i przykucnęła za głazem. Znajdowała się ponad kilometr wschód od Kolendry, lecz wolała nie ryzykować wykrycia.

– Jestem – krótko zameldowała Todistejcie.

Wyszła zza głazu i pobiegła w stronę mentalnych fortyfikacji. Czuła, jak koło niej śmigają inne istoty, atakując mury.

Wszystko idzie zgodnie z planem – pomyślała. – Nie zdradzili. Kapitan wydał rozkaz „klasztornym” i oni się go posłuchali. Jest szansa, że ten brawurowy plan wypali.

Tuż przed granicą przyśpieszyła, wyciszając myśli. Zamaskowana psionicznie przebyła zabezpieczony teren i pochylona manewrowała wśród głazów po stronie przeciwnika. Wręcz widziała Obcych nacierających na fortyfikacje i istoty broniące się na nich. Jedni i drudzy ginęli. Taka walka trwała na kilku odcinkach granicy, by trudniej było wykryć przemykającą psioniczkę. Gdy Tuula była już dość daleko od strefy starcia, wydało jej się jakby atakujący odstąpili. Padła na ziemię i czekała, starając się nie myśleć. Gdy po kilku minutach ciszy nikt jej nie wykrył, wstała i powoli ruszyła w stronę fregaty.

Mistyfikacja się udała – przeleciało jej przez głowę, po czym znowu skupiła się na intuicyjnym wykonywaniu zadania. Jeśliby ją teraz namierzyli, może pożegnać się z życiem – mieli siedmiokrotną przewagę a ona długą drogę ucieczki.

Dostrzegła obóz wrogów. Większość z nich spała, trzech ludzi z bronią i tyle samo bez niej wartowało. Co jakiś czas się przemieszczali i lustrowali przestrzeń wokół statku.

Przez nasze udawane natarcie zwiększyli liczbę straży – uświadomiła sobie. – Trzeba by któregoś z nich wywabić. Tylko jak…

Nagle wyczuła Obcego, jak zaintrygowany zmierza w tę stronę. Automatycznie zrobiła przewrót bojowy ukrywając się za kamieniem. Istota jednak była coraz bliżej. Tuula wtopiła się w innowymiarową budowlę, tkwiącą w tym miejscu poprzez znaki na głazie. Stała się mentalną ścianą w mieszkaniu Obcych, których w ogóle nie widziała. Wróg minął Mieleen, nie zauważywszy jej. Już chciała odetchnąć z ulgą, lecz kolejny wartownik zaczął iść w jej stronę.

Nie myśl tyle – skarciła się i zaczęła przekradać się gdzie indziej. Przeciwnik wyczuł jej aktywność psioniczną i odbezpieczywszy karabin udał się w ostatnie miejsce, gdzie ją słyszał.

Ona była już za inną skałą, kilka metrów za nim. Wystarczy nacisnąć spust i zginie… Powstrzymała się jednak i paroma skokami znalazła się gdzie indziej. Wróg odwrócił się, lekko zaniepokojony zachwianiem mentalnego świata. Odeszła trochę dalej, wabiąc go do siebie. W ich rzeczywistości była jak duch – ledwo dostrzegalna przemykała przez ściany, nie zwracając na nie uwagi. Strażnik nie wiedział – prawda to czy tylko iluzja? Wolał sprawdzić, lecz nie wypadało mieszać do tego kumpli – szczególnie, jeśliby się okazało, że to tylko ułuda.

Tuula była władczynią sytuacji. Nie poszły na marne dwie dekady szkoleń psionicznych – wodziła go za nos, czując się jak ryba w wodzie. Odeszli już spory kawałek od obozowiska – mogła strzelić i zdążyłaby uciec, nim Obcy z zabitego ciała doniósłby reszcie o stracie platformy. Uniosła broń, mierząc z bliska w plecy nieznajomego. Niespodziewanie postawa żołnierza wydała jej się bardzo podobna do wyglądu jej ukochanego, kiedy miał założony kombinezon. Zawahała się.

A jeśli to faktycznie on? ­– zastanowiła się. – Czy jest szansa wydostać go spod zwałów obcej istoty?

Wróg odwrócił się, wyczuwszy ją. Odruchowo pociągnęła za spust. W głuchej ciszy rozległ się głos wystrzałów. Pociski przebiły pancerz i zagłębiły się w ciało. Zwłoki nieprzyjaciela opadły na skały.

Szybko podbiegła do nich i spojrzała przez szybkę hełmu na twarz zabitego. Poświeciła latarką zamontowaną w skafandrze, by cokolwiek zobaczyć.

To nie on. – Odetchnęła z ulgą.

Zabrała nieznajomemu żołnierzowi karabin i puściła się sprintem w stronę „klasztoru”. Wyczuwała, co dzieje się teraz w obozie przeciwnika. Panika: Zabili strażnika! Przerażenie: Co robić? Herra wydający rozkazy: Złapać mi zabójcę! Ogłupiali Obcy: Jak ktoś mógł wedrzeć się na nasz teren niepostrzeżony?. Te same istoty tracące stanowiska i może życia: Jak mogliście do tego dopuścić?! Biegnący szeregowi pragnący udobruchać przywódcę, a jednocześnie bojący się, że mogą być następni: Gdzie mógł się ukryć?

Ona biegła przed siebie, odbierając psioniczne sygnały i nie nadając. Była daleko, nie mogli jej dostrzec ani usłyszeć w materialnym świecie. A teraz w ogóle nie myślała tylko uciekała, intuicyjnie walcząc o życie. Jak duch przefrunęła przez granicę i mknęła przez pusty teren dzielący ją od wieńca pagórków. Wrogowie już ją odkryli i co sił próbowali nadrobić stracony wcześniej czas, lecz nie byli w stanie jej dogonić. Rozległo się kilka strzałów, ale z takiej odległości żaden nie trafił.

Po kilkunastu wyczerpujących minutach zwolniła do marszu, wiedząc, że poza fortyfikacjami nikt za nią nie pobiegnie. Oddychając ciężko dotarła do wzgórza zajmowanego przez jej drużynę i opadła na ziemię. Nikt nie spał – wszyscy w niepokoju wyczekiwali jej powrotu.

– Żyję, nic mi nie jest – mruknęła do Alusa pochylającego się nad nią. – Ci idioci nie wiedzą nawet, którą stroną się trzyma karabin – powiedziała i dodała w myślach do Todistejty. – Zadanie wykonałam: broń zdobyłam, wroga zabiłam. Teraz dajcie mi się wyspać.

 

 

– Musisz wziąć ich kilku do siebie, przechować, a za granicą wypuścić – tłumaczył rano kapitan psioniczce. – Podejmiesz się tego zadania?

– Spróbuję – odparła po chwili zastanowienia. – Ale wcześniej chce móc ich przeskanować, by poznać ich prawdziwe zamiary i osobowości.

– Słusznie – przyznał Todistejta. – Zajmij się tym teraz: pogadaj z nimi, dogadaj się i wprowadź do środka, jak uznasz za stosowne. Oni dadzą nam wiele, jeśli jednak przez nich mielibyśmy stracić ciebie, to nie możemy sobie na to pozwolić.

– Tajes – odeszła do zadania.

– Jarkko – wywołał żołnierza.

– Jestem – zameldował się tamten, podchodząc do dowódcy.

– Trzymaj ją na muszce, jakby zaczęła nas atakować, strzelaj.

– Tak jest.

– Drużyno. – Markus przełączył się na kanał całej ekipy. – Doszły mnie nowe wieści od „klasztornych” zwiadowców: przeróbka Kolendry zajmie podwładnym Herry jeszcze kilka dni. W związku z tym jutro przed świtem wyruszamy, a wraz z wzejściem „słońca” atakujemy. Natrzemy od wschodu, by mieć źródło światła za plecami – wtedy będą oślepieni. Do tego czasu będziemy ćwiczyć poruszanie się wśród głazów, wzajemne osłanianie, uniki i strzelanie. W nocy nakazuję wszystkim (oprócz wartowników) spać, by podczas akcji każdy był wyspany.

– Czy tej nocy też przeprowadzimy tak brawurową akcję jak zeszłej? – spytał Eta.

– Tak, MY przeprowadzimy, już to widzę – skomentowała stojąca na boku psioniczka.

– Nie – odpowiedział kapitan. – Po wczorajszym Oni będą w pełnej gotowości, więc byłoby to za duże ryzyko. Poza tym mamy odpowiednią ilość broni, a chcę, by jutro wszyscy byli w idealnej formie. Także przypominam o odpowiednim dawkowaniu pokarmów.

Jutrzejsza akcja coś zakończy; albo niewolę na tej planecie, albo niewolę w ciele, na tym świecie. W każdym razie, do ćwiczeń – nie jesteśmy przyzwyczajeni do panujących tutaj warunków, więc tym bardziej musimy przyłożyć się do krótkiego treningu. Raz dwa, ustawiać się w pozycjach. I do cholery, nie celuj do mnie z odbezpieczonej broni! A jak strzelasz, to oszczędzaj amunicję – JUTRO bardziej się przyda.

 

 

Wyruszyli zgodnie z planem, gdy było jeszcze ciemno. Szli w ciszy trasą, którą dwa dni wcześniej pokonała Tuula. Każdy rozmyślał nad tym, co go czeka. Markus nad decyzjami, które przyjdzie mu podjąć i o możliwych scenariuszach nadchodzącej walki. Eta próbował przeżyć szybkie tempo marszu narzucone przez kapitana i zastanawiał się nad tym, co łączy go lub dzieli z Mieleen. Ona za to rozmyślała nad swoim ukochanym, wyzwoleniem go spod niewoli Obcych, i konwersowała z istotami schowanymi w jej umyśle.

Wczoraj zdecydowała się wpuścić ich do swojego wnętrza. Od tego czasu konsultowała się z nimi odnośnie techniki walki Herry i opracowywała najskuteczniejszy plan ataku. Chcieli w odpowiednim momencie natrzeć na Obcych kontrolujących ciała żołnierzy, uniemożliwić im działanie, i wtedy zastrzelić. Woleli nie myśleć, co się stanie jeśli wrogowie okażą się silniejsi od założeń.

Dotarli do dużego terenu usianego skałami, przez który dzień wcześniej przekradała się psioniczka. Markus nakazał nie zwalniać tempa aż do czasu wykrycia przez przeciwnika, dzięki czemu szybko zbliżali się do granicy państwa nieprzyjaciela.

Jesteś za nich odpowiedzialny – dotarło do Todistejty.

Zamknij się – odpyskował. – Ja nie czepiam się twojego sposobu rządzenia, więc ty nie czepiaj się mojego. Niby tak dbasz o swoich podwładnych, a bez chwili zastanowienia wczoraj wysłałeś ich na pewną śmierć, byle tylko Tuuli udała się misja.

Trzeba było tak zrobić – po chwili ciszy nadeszła odpowiedź. – Zresztą oni tak do końca nie zginęli…

Gówno mnie to obchodzi – poinformował go. – Muszę być w pełni skupiony na wykonywanym zadaniu, więc mi nie przeszkadzaj. Mam swoje sumienie, nie potrzeba mi jeszcze ciebie. – Po kilkunastu sekundach dodał:

Dzięki za tych kilka jednostek specjalnych, schowanych w Tuuli – bez nich byłoby ciężko.

To są ochotnicy – wyczuł smutek lub niezadowolenie w myśli rozmówcy – sam nigdy nie wydałbym im takiego rozkazu.

A widzisz, może dzięki nim wygramy – wypunktował kapitan.

Mam nadzieję – teraz to ewidentnie była melancholia. – Wiem, że powinniście wygrać, chcę tego, więc wam pomagam. Beze mnie nie mielibyście żadnych szans…

Przyznaję ci rację.

Jednak wasza obecność dodawała „klasztorowi” coś, czego nie mieliśmy wcześniej. Nasze możliwości poznania się rozszerzyły. Doszedł nas głos z innego świata, mówiący, że to, co uznawaliśmy za całą rzeczywistość, jest tylko jej jedną z płaszczyzn. Każda faza…

Dzień – wtrącił Markus.

Każdy dzień współistnienia z wami był pełniejszy – kontynuował Obcy. – Każda rozmowa nas ubogacała. Gdy odlecicie, nie będziemy mieć możliwości smakowania innych wymiarów.

No na pewno tu nie wrócimy, byście sobie mogli posmakować – uświadomił mu Todistejta.

Wiem, nie o to mi chodzi. Chciałem ci podziękować za rozwój, który mi umożliwiłeś swoją obecnością… – Zamknął swój umysł przed monologiem „klasztornego” i rzucił:

­– Stać! – Drużyna zamarła, czekając na dalsze rozkazy.

Przed nimi w odległości kilkuset metrów spacerowało paru ludzi. Markus dostrzegł ich kątem oka i kazał wszystkim schować się za najbliższy głaz – w okolicy strażników skały nie były tak wysokie, by zasłaniać widok nadciągającej drużyny.

– Wystawili czujki – syknęła Mieleen.

– Jarkko? – Żołnierz wdrapał się na kamień i zamarł, obserwując wrogów. Posiadając system maskujący w skafandrze jako jedyny mógł sobie na to pozwolić.

– Trzech ludzi: dwóch uzbrojonych, jeden nie – zameldował. – Pilnują granicy. Nikogo więcej nie widzę – jedynie przy Kolendrze panuje ruch, lecz nie dostrzegam niczego wyraźnie.

– Pozycja gwiazdy W-37? – Przekręcił się w stronę wschodu i odpowiedział:

– Zaczyna wznosić się ponad horyzont.

– Dzięki, schodź. – Kapitan cały czas posługiwał się wspólnym łączem, by każdy wiedział, co się dzieje, lecz dopiero teraz zwrócił się do wszystkich:

– Ruszamy – rozkazał. – Jarkko, przekradasz się na wprost, a jak cię wykryją, walisz wszystkim co masz. Reszta idzie za mną: trzymamy się większych skał i próbujemy dojść do fregaty od południowego wschodu – polecił, po czym zwrócił się bezpośrednio do żołnierza. – Jeśli będziesz miał kłopoty, przyjdziemy ci z pomocą.

– Tak jest! – Szeregowy wyprężył się na baczność i ruszył przed siebie.

– Idziemy. – Todistejta machnął ręką w stronę pilota i psioniczki, po czym w trójkę skręcili w lewo.

 

 

Szli wolniej niż wcześniej, uważając, by cały czas być za zasłoną skał. Trzymali się w odległości stu metrów od mentalnych fortyfikacji, gdyż Mieleen stwierdziła, że tyle wystarczy. Byli osłaniani przez grupę „klasztornych”, których podobne drużyny krążyły w wielu miejscach wokół granicy – dzięki temu nadal pozostali niewykryci.

– Idą mnie sprawdzić – zakomunikował Jarkko. – Zaraz atakuję.

– Przyjąłem – odparł Markus. – Drużyna stać. Przygotować się, zaraz nacieramy.

Stanęli, czekając wieści od żołnierza. Promienie „słońca” odbijały się od powierzchni skał, rażąc ich w oczy.

– Strzelam – usłyszeli.

– Naprzód! – krzyknął Todistejta.

Wyskoczyli zza głazów i pobiegli. Przekroczyli „galaretowate” fortyfikacje nie przestając poruszać się w stronę Kolendry. Kapitan kalkulował: czy zdążą dobiec do najbliższego wzgórza, czy też wróg obsadzi je swoimi ludźmi? Jeśli go nie zajmiemy, to będziemy musieli znaleźć osłony i czekać. Wszystko trafi szlag. Jeśli nam się uda, na co jest duża szansa, to będziemy mieli przewagę pozycyjną. Wystrzelamy ich jak kaczki. Byle tylko Jarkko dał sobie radę…

Im bliżej byli pagórka, bym bardziej Eta martwił się o żołnierza. Nie znał go bliżej, lecz jego oddanie sprawie budziło w nim podziw. Jego myśli krążyły także wokół Tuuli: Czy ta przygoda zbliży nas do siebie (jeśli oboje przeżyjemy). Ta myśl go zmroziła. Jestem w kwiecie wieku. Dopiero co kilka lat temu odnalazłem swoje miejsce we wszechświecie. Nie chcę umierać.

W przeciwieństwie do obu jej towarzyszy, Mieleen nie miała możliwości rozmyślania. Dotarli już do wzniesienia, a ona ciągle badała sytuację panującą w innych wymiarach. W obozie zaniepokojenie. Zamieszanie. Wiele różnych myśli. Nie rozumiała komunikatów, odbierała tylko ogólne wrażenie. Na wschodzie od Kolendry przerażenie. Wściekłość. Najwyraźniej Jarkko świetnie sobie radzi. Leżąc na szczycie analizowała słabe punkty przeciwników.

– Trzy trupy, kapitanie – dotarł do nich głos szeregowego.

– Podaję ci naszą lokalizację: osłaniaj tyły, my nacieramy – natychmiast odpowiedział dowódca.

Nie czekając na rozkazy psioniczka przeskoczyła grań i zaczęła turlać się ze wzgórza. Eta chciał iść za nią, lecz powstrzymał go głos Markusa:

– Ty zostajesz. – Todistejta odbezpieczył karabin i wystrzelił serię w stronę obozu nieprzyjaciela. – Tak blisko, a jednocześnie tak daleko… – Osłaniał Tuulę, zmierzającą w dół.

Zgniatacz i Zderzacz bierzecie tych na prawo – myślą wydawała rozkazy „klasztornym” w jej głowie. – Umór, weź tego na lewo. Wściek, tobie zostaje gość w środku. Reszta, posprzątajcie statek, a potem zróbcie tu spory burdel. Do dzieła! – Wciąż kulała się po skale pokrytej znakami.

Zeskanowała teren. Alus truchleje schowany za szczytem, kapitan walczy, broniąc mnie. W obozie ponad dwudziestu ludzi, paru wybiega ze statku. Wpadają w panikę. Wylądowała na ziemi koło jakiejś skrzynki i stanęła na nogi. Z, Z, W i U przejmują kontrolę, oślepiają. Mam kilka sekund. Wystrzeliła w najbliższego uzbrojonego wroga i natychmiast przeniosła broń, celując w kolejnego przeciwnika, bezradnie stojącego w bezruchu. Przytrzymała spust trzy sekundy, pamiętając o zwiększonej odporności kombinezonów bojowych, i padła za skałę.

Zginęli, tak jak Z, Z, W i U – uświadomiła sobie, gdy pozostali dwaj żołnierze oddali strzały w miejsce, gdzie przed chwilą się znajdowała.

Dwa trupy w dziesięć sekund – podsumował Todistejta stojący na szczycie wzgórza. – Na coś się przydali ci „klasztorni” wojownicy.

– W stronę Jarkko zmierzają jacyś ludzie – odezwał się Eta.

Markus z niepokojem spojrzał w tamtą stronę, lecz w moment się rozchmurzył.

– Bezbronni cywile. – Rozpoznał wrogów. – Da sobie radę. – Oddał kolejny strzał w obozowisko.

Tuula przemknęła za skrzynkę i wypuściła parę pocisków w zbliżającego się wroga. Pole magnetyczne (nauczyli się go używać?) zatrzymało kule psioniczki, lecz w tym samym momencie wystrzelił także kapitan, trafiając przeciwnika w głowę.

Co wy robicie?! Zabić ich! Nie mogą pozbawić nas wspaniałej przyszłości. Nie dajcie zniszczyć sobie platform! Wy tam, po rozwaleniu knypka z maskowaniem zajdźcie ich od tyłu i zamordujcie!

– Kapitanie! – Na słowa Ety Markus odwrócił się akurat, by zobaczyć wybuch na wschodzie.

– Jarkko – wyrwało się dowódcy.

– Mają granaty – wyjaśnił Alus, obserwujący cały czas sytuację z tej strony. – I pistolety. Jest ich kilkunastu a on się tego nie spodziewał. Musieli je mieć pochowane i wyciągnąć…

– Milcz i biegnij za mną! – rozkazał Todistejta, przesadzając grań. Pilot bez myślenia podążył za nim.

 

 

Tuula słyszała ich rozmowę i przestraszyła się. Nasz najlepszy człowiek zginął – dotarło do niej. – Mamy odcięte tyły. Trzeba szybciej iść do przodu.

Wstała zza skrzyni i na moment zamarła. Przed nią stał wrogi żołnierz. To był On. Jej ukochany. W zwolnionym tempie widziała jego twarz, jak obracała się wraz z całym ciałem w jej stronę. Nie nacisnęła spustu – nie potrafiła. To było silniejsze od niej.

Nagle zdecydowała. Nie myślała, tylko zadziałała instynktownie. Zaatakowała psionicznie. Potężnym uderzeniem przebiła obronę Obcego i wdarła się do jego wnętrza. Wykorzystując wszystkie swoje umiejętności rozsadziła go i dostała się do miejsca, w którym zniewolone były resztki jestestwa jej mężczyzny. Uwolniła go i osłoniła swoją mocą.

W tym momencie jeden z techników rzucił się na plecy jej ciała i wbił jej nóż w szyję. Jak przez mgłę dotarł do niej ból, lecz ona była ponad nim. Zjednoczyła się ze swoim ukochanym, będąc ponad swoim i jego ciałem. Była Potęgą. Z wściekłością natarła na pozostałych Obcych, czując ich przerażenie. Przecięła na pół jednego z nich, napawając się jego śmiercią. Inne istoty uciekały od niej – niewiele było istnień potrafiących prawdziwie zabić, a ona tego dokonała.

Druga z nich właśnie się zbliżała. Tuula dostrzegła coś czy kogoś silniejszego i wspanialszego od niej, zmierzającego w jej stronę. Wyzwoliwszy się z ciała, zerwała z genetyką. Przestała być chroniona naturalnym pancerzem. Była Potęgą, lecz Herra, pan tego terenu, był potężniejszy. Wszystkie jego części opadły na nią, przytłoczyły ją i wchłonęły, jej siłą wzmacniając swoją.

 

 

– Biegiem do statku! – krzyknął kapitan do Ety i ruszył przed siebie sprintem.

Oboje byli już na dole i widzieli, jak jeden z techników skacze na plecy Mieleen i ją zabija. Markus oddał serię w ostatniego żyjącego żołnierza i wypluł kilkanaście pocisków w skupisko „bezbronnych” oficerów. Dając z siebie wszystko pomknął wraz z Etą przez obóz, dążąc do otwartej platformy zrzutowej fregaty.

– Czemu oni się cofają? – zdziwił się Alus, patrząc na wrogów, którzy wcale im nie przeszkadzali, tylko kryli się pośród skrzynek.

Uciekajcie, głupcy! – dotarło do nich.

– To Tuula! – zorientował się pilot.

– Ona nie żyje! – krzyknął kapitan. – Ratuj siebie!

Wskoczył na rampę i podał rękę Ecie. Gdy ten się wahał, wciągnął do na górę i potrząsnął nim.

– Podporuczniku Alus! – Spojrzał mu się prosto w oczy. – Biegnijcie do kabiny i zamknijcie te cholerne wrota!

Pilot nadal miał trochę zamglony wzrok i nie wykonał polecenia. Markus potrząsnął nim.

– Tak jest! – odparł oprzytomniały pilot i ruszył szybko do sterowni.

Todistejta obrócił się i strzelił w nadciągających wrogów. Broń zapiszczała wieszcząc brak amunicji. Szybko przeładował i ciągnąc palcem po spuście rozwalił głowy dwóm technikom wdrapującym się na platformę. Spojrzał na zapasowe magazynki i nic nie ujrzał.

Niedobrze – pomyślał.

Dorwać ich! Nie mogą wystartować!

Zamknij się, idioto – kazał kapitan i już więcej nie słyszał poleceń Herry. – Czegoś się nauczyłem na tej skale – stwierdził z lekkim zadowoleniem, po czym zabił następnego pachołka Tyrana, biegnącego wprost na jego broń.

Idą prosto w objęcia śmierci na jedno jego słowo – zauważył ze strachem i podziwem dla wrogiego przywódcy. – Ma posłuch.

Wypluwając kolejną serię, kątem oka dojrzał kilka osób z granatami w rękach, szybko zmierzających w jego kierunku.

– Eta, szybciej – mruknął, przestraszony nie na żarty. Osłony skafandra mogły spowolnić i zneutralizować kulę pistoletową, lecz wybuchu granatu już nie.

– Już jestem, kapitanie – zameldował pilot. – Który to był przycisk…, dobra mam – rampa zaczęła się podnosić.

Markus ujrzał czyjeś ręce uczepione krawędzi platformy. Wróg zaczął się wciągać do góry i Todistejta widział już głowę i część korpusu. Ściana statku była tuż tuż.

Ostatni moment – pomyślał. Nacisnął spust i posłyszał znajomy pisk. – Bardzo niedobrze – uświadomił sobie, lecz od razu się rozchmurzył – na ostatnim odcinku rampa przyśpieszyła i przepołowiła napastnika.

– Idę do „maszynowni” – poinformował Alusa. – Szykuj się do startu.

Wspiął się po drabinie na wyższy poziom. Żeby oderwać od powierzchni prawie każdy współczesny okręt nie wystarczał sam pilot; potrzebna była także osoba do obsługi osłon magnetycznych, używanych zarówno w trakcie lotu do niwelowania mniejszych zagrożeń, jak i podczas startu czy lądowania. Na szczęście obsługa osłon polegała zaledwie na ustawianiu paru parametrów na komputerze, co nie było zbyt skomplikowane – szczególnie dla kogoś, kto znał dany statek od poszewki – czyli kapitana.

Markus wszedł do „maszynowni” i siadł w fotelu specjalisty ds. bezpieczeństwa. Tutaj znajdował się tak zwany „drugi mostek” – z tego miejsca miał kontrolę praktycznie nad całą fregatą, wyłączając sterownie.

– Startuj! – zakomenderował, włączając elektromagnesy.

– Jest pierwsza w górę! – padła odpowiedź i Kolendra zaczęła się unosić.

– Na mój rozkaz druga – patrzył na wskaźniki wysokości i przyciągania. – Czekaj… – Skupił się na falach aktywnościowych reaktora. – Dobra, dawaj! – W szczycie możliwościowym przestawił moc z pięćdziesięciu procent na trzysta i poczuł, jak przeciążenie wciska go w fotel.

Pełna szczelność – odczytał komunikat inteligentnego asystenta. – Herra i jego podwładni dotarliby do Matki – pomyślał z niepokojem. – Na szczęście nam się udało i to my lecimy, a oni zostali. – Odetchnął z ulgą.

– Zaraz będziemy na orbicie – zameldował Eta.

Markus podziękował Bogu za opiekę. Jeszcze wczoraj szczerze wątpił w powodzenie brawurowego planu odbicia Kolendry, lecz akcja się udała. Straciłem kilku żołnierzy, lecz ocaliłem ludzkość. Czegoś takiego jak wydarzenia na Fałdowcu jeszcze nikt nie grał. Będę miał co opowiadać – zaśmiał się w myślach, po czym nagle go zmroziło. – Jeśli ktokolwiek mi uwierzy… Na pewno. Są przecież nagrania z kamer wewnątrz statku, z zewnątrz fregaty no i z naszych dwóch skafandrów. Admiralicja przejrzy całą dokumentację i jeszcze może order mi przyzna… – zadumał się.

Twoje rozkazy zabiły dwóch wiernych tobie ludzi, a w dodatku wielu innych, którzy po prostu nie byli sobą – odezwał się głos w jego głowie – A ty myślisz o odznaczeniach i tytułach? – Markus przestraszył się, że to może znowu przywódca „klasztornych” go męczy, lecz nie – to były jego własne myśli. Niespodziewanie wspomnienie „głosu sumienia” coś mu uświadomiło.

– Eta! – krzyknął.

– Kapitanie? – zdziwił się pilot.

– Gdzie jesteśmy?! – zapytał z przerażeniem na twarzy.

– Weszliśmy na orbitę – padła odpowiedź.

– Ciągle przyśpieszasz?

– Owszem, do pewnego pułapu muszę, kapitanie.

– To przestań. – Przyzwyczajony przez kilka ostatnich dni do nagłych zwrotów akcji Alus od razu wykonał polecenie.

– Można spytać dlaczego, kapitanie? – spytał Eta. – W ten sposób będziemy cały czas krążyć wokół Fałdowca. Przypominam, że w okolicy jest dość dużo asteroid – możemy skończyć jak Tulipan.

– Wiem, pamiętam – odparł w roztargnieniu Todistejta. – Muszę coś sprawdzić i zaraz będziemy lecieć dalej.

– Co musi pan sprawdzić, kapitanie? – spytał.

Nie otrzymał odpowiedzi, więc ponowił pytanie:

– Kapitanie?

– Są tu. – Ledwo dosłyszał szept wypowiedziany przez dowódcę.

– Kto? – Przestraszył się nie na żarty.

– Oni – odpowiedział Markus grobowym głosem. – Obcy. Podwładni Herry, bądź jakiś fragment jego samego.

– Co?! Jak?! Czemu?! – Nie umiał uwierzyć.

– Przed chwilą zrobiłem szybki wypad z umysłu i poczułem Ich – tłumaczył Todistejta.

– Jakim cudem…?

– Popatrz na ściany. – Głos Markusa nie wyrażał żadnych emocji. – Widzisz te znaki?

– Nie może być…

– Tak – potwierdził jego przypuszczenia dowódca. – To miejsce, gdzie się ukryli. W statku. Udało im się częściowo przystosować Kolendrę do życia i teraz są na TUTAJ. Tak jak przebywali na Fałdowcu, tak teraz egzystują na fregacie.

– Przybyliśmy za późno…

– Nie. Oni i tak by tutaj byli. Byłoby ich mniej, lecz by byli. Zostało nam jedno.

Dlaczego mi się to dzieje? Jestem zwykłym pilotem. Chcę normalnie żyć. Jeszcze wspaniałe lata przede mną. Jakaś kobieta, może dzieci…

– Skieruj okręt na asteroidę i go zniszcz! – rozkazał kapitan. – Ja wyślę wiadomość do admiralicji opisującą wydarzenia, których świadkami byliśmy.

Ech, Tuula zginęła, ale znalazłbym inną. Jest przecież wiele kobiet w wojsku, niekoniecznie tą jedyną musi być psioniczka…

– Powiem im, żeby nikt nie przylatywał na tę przeklętą planetę – tłumaczył Markus. – Nałożymy na T-45 lockdown i Herra nigdy nie przejmie władzy nad naszą cywilizacją.

Dopiero co kilka lat temu się odnalazłem. Po latach niewoli uzależnień na Ziemi wyrwałem się na wolność. Jako pilot byłem prawdziwie wolny…

– Wykonaj polecenie! – ostrzej nakazał dowódca.

Kosmos to moje spełnienie. Latając, jestem prawdziwie sobą. Kocham Kolendrę. Nie chcę umierać w niej, odnalazłszy wreszcie siebie…

– Odpalaj silniki! Zrób zwrot i skieruj nas na przeszkodę! – krzyczał Todistejta. – Wyłączyłem osłony! MUSISZ to zrobić!

Nic nie muszę. Nie masz żadnej władzy nade mną teraz. Jestem panem swojego życia…

Jak i całej ludzkości – posłyszał wewnątrz własnego umysłu. – Ty nie MUSISZ. Ty POWINIENEŚ. I zrobisz to, bo jesteś dobrym człowiekiem. Nie postawisz swojego życia ponad miliardy innych istnień.

Nie? Przecież Oni mi nie zagrażają. Co mnie obchodzą inni. JA chcę ŻYĆ. Bo JA w końcu zacząłem ŻYĆ.

Włączył silniki, lecz nie zmieniał wcześniej wpisanych danych: cel – Statek Matka.

– Eta, proszę – drżącym głosem mówił kapitan. – Nie każ im umierać. Podporuczniku, postąp jak mężczyzna!

W końcu zacząłeś ŻYĆ, więc w pełni świadomy będziesz mógł poświęcić swoje ŻYCIE. Twoja ofiara będzie pełna. Nie możesz zawieść kapitana.

Gówno mnie on obchodzi.

Zrób to dla Tuuli. Poświęciła się, by Ludzie przetrwali.

Poświęciła się dla mnie, dla naszej drużyny. A może zginęła, nie pragnąc tego…

Poświęciła się, by ocalić WSZYSTKICH. Nie możesz zaprzepaścić tego. Zmieniaj kierunek!

Nagle Eta szarpnął dźwignię i obrócił okręt.

– W asteroidę będzie mi ciężko wycelować, kapitanie – odezwał się. – Uderzę w Fałdowca i zakończę to raz na zawsze.

– Masz moją zgodę – Markus podziękował Bogu za słuszną decyzję podjętą przez Alusa.

Zawrócili. Ten manewr wyczerpał całe pozostałe im paliwo, lecz z dość dużą prędkością wracali na planetę.

Komunikat poszedł, jest szanse że przed uderzeniem otrzymam odpowiedź – podsumował Todistejta. – Osłony dezaktywowałem już wcześniej, przy uderzeniu zginiemy na pewno.

Pomyślał o całym swoim życiu i stwierdził, że spędził je godnie i może umierać. Zawsze starał się wybierać tak, by jak najmniej osób ucierpiało. Jego przywództwo było służbą, czego może część nie dostrzegała. Stawił czoło trudnemu wyzwaniu i wygrał, ratując ludzkość. Może odejść w pokoju.

Nagle zechciało mu się pożegnać z Alusem. Taką bardziej tradycyjną drogą. Zdjął hełm i wcisnął przycisk na konsoli komunikacyjnej, by połączyć się z pilotem systemem wewnątrzokrętowym. Nie udało mu się. Powtórzył operację. Nadal nic. Zaczynali się nadpalać, wchodząc w atmosferę.

Nagle przypomniał sobie o sytuacji sprzed kilku dni. Silne pole psioniczne przeszkadzało w pracy czujników, gdy przylatywaliśmy tutaj. Teraz wyłączyłem osłony, więc nawet system komunikacyjny nie działa…

– Nie! – krzyknął. – Zatrzymaj nas! – wydał niemożliwy do wykonania rozkaz.

Wewnątrzokrętowy system komunikacyjny teraz nie działa, bo jesteśmy zbyt blisko Fałdowca… – uświadamiał sobie, widząc zbliżającą się szybko powierzchnię. – Jak blisko byliśmy, gdy wysyłałem komunikat do admiralicji? Czy on dotrze? A jeśli nie? Jaki jest następny krok procedury ewakuacyjnej? Przyślą tu załogową jednostkę czy nie będą ryzykować utraty kolejnych ludzi i wszystko zbada bezzałogowa sonda? I czy…

Upadek Kolendry wyrył duży krater, zabijając wszystkich pozostałych na Fałdowcu ludzi.

Koniec

Komentarze

WDKarawela, opo­wia­danie li­czą­ce ponad 80000 zna­ków, nie wcho­dzi do gra­fi­ku dy­żur­nych, więc ci nie mają obo­wiąz­ku go czy­tać. Tak dłu­gie opo­wia­da­nie, choć­by było świet­ne i do­sko­na­le na­pi­sa­ne, nie może też li­czyć na no­mi­na­cję do piór­ka.

Pragnę też abyś wiedział, że zamieszczenie jednego dnia trzech opowiadań liczących łacznie niemal sto pięćdziesiąt tysięcy znaków nie jest dobrym pomysłem. Zdecydowanie lepiej dodawać jedno opowiadanie co kilka, kilkanaście dni – przeczyta je wtedy więcej osób.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

SJP : szansa – możliwość powodzenia w jakiejś sprawie lub zaistnienia jakichś pożądanych okoliczności.

W języku polskim istnieje słowo "ryzyko". Użycie słowa "szansa" zamiast słowa "ryzyko" to anglicyzm.

"Może poDUpadam w pychę …". SJP : podupadać – marnieć, tracić na znaczeniu ; tracić zdrowie. WNIOSEK : nie da się podupadać w pychę. W pychę można popaść, popadać.

Cześć WDKarawela !!

 

Przeczytałem.

“Psioniczne moce” – obawiałem się, że to nie trafi do mnie. Nie lubię historii o duchach itp. Natomiast okazało się coś całkiem innego. Opowiadanie jest dobre i mi się podobało. Czytało się dobrze, nie było tu nudy. Fajne pomysły z obcymi, mam namyśli ogół wszystkich wątków z nimi związanymi. Nie czytałem wiele tak długich opowiadań tu na portalu, ale twoje chyba jest z nich najlepsze. Innym razem to patrzyłem; “ile mi jeszcze zostało do końca…” tutaj tego nie było. Czytałem i chciałem czytać dalej.

 

Pozdrawiam serdecznie!!

Jestem niepełnosprawny...

Baardzo długie, ale nie nudne. Trochę się gubiłem, gdy mówili Obcy i myśleli ludzie, ale nie na tyle, żeby się nie połapać. W normalnym dniu nie sięgnąłbym do tekstu z tyloma znakami. Przyciągnęła mnie psionika. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka