- Opowiadanie: Andrzej Pietrzak - STAŻYŚCI (wersja 1.1)

STAŻYŚCI (wersja 1.1)

Tym razem cały rozdział z powieści, nad którą aktualnie pracuję. Myślę, że można ten tekst potraktować również jako autonomiczne opowiadanie. Podkreślał, że jestem amatorem, który pisze dla przyjemności. Mam jednak nadzieje, że się Wam spodoba. Proszę o konstruktywną krytykę. Jednocześnie serdecznie dziękuję każdej osobie, która wyraziła chęć skrytykowania mojej pracy. Naniosłem poprawki.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

STAŻYŚCI (wersja 1.1)

Staż w „Orbitalnej Bazie Transportowej” stanowił ostatni etap szkolenia pilotów-astronautów. Jego priorytetowym zadaniem było ostudzenie zapału do brawury u przyszłych przedstawicieli tego zawodu, nauczenie ich cierpliwości oraz umożliwienie im zdobycia doświadczenia w danym środowisku – warunkach ich przyszłej pracy. To był nudny i monotonny obowiązek dla stażystów; trzy miesiące wypełnione wielogodzinnymi dyżurami przy sterze, spędzane w oczekiwaniu na rozkaz startu. A gdy ten już padał, patrolowanie najbliższych sektorów Układu Słonecznego w poszukiwaniu błahostek wykrytych przez ludzi „z dołu”. Każdy musiał przez to przejść, jeśli marzył o podróżach na Księżyc i Marsa oraz prowadzeniu czynnego udziału w zadaniach o dużo wyższej randze i większej odpowiedzialności.

Mijał pierwszy tydzień dyżurów Halla i Streeta. Kadeci trwali na stanowiskach w gotowości na wezwanie – jakiekolwiek, byle pozwalające im wystartować. Jak do tej pory nie mieli ku temu żadnej okazji. Wiedzieli, że muszą zrobić wrażenie na swoich przełożonych, dlatego też nie ruszali się z pokładu swojego wahadłowca na krok. Tego dnia to Hall siedział w fotelu kapitana, a jego kompan Street zajmował fotel pierwszego oficera. A przynajmniej powinien, ponieważ aktualnie „kręcił się w tę i z powrotem” po kokpicie, aby pozbyć się nieprzyjemnego uczucia „zasiedzenia”.

James spoczywał z nogami założonymi jedna na drugą na konsolę, tuż obok wolantu, czyli głównej kolumny sterowej statku kosmicznego oraz trzymał dłonie splecione za głową. Wlepił wzrok w sufit i rozmyślał. Jeszcze jedenaście tygodni – powtarzał w myślach. Jedenaście tygodni stażu i zaczną mnie nazywać astronautą. Jedenaście tygodni. Cholera, nie wiem, czy wytrzymam do końca tego tygodnia. Jestem już gotowy. Dajcie mi szansę, a udowodnię to! – emocje wezbrały na sile w kadecie. Wierzył w to, że wie, co mówi. Po chwili uśmiechnął się na myśl o wszystkich docinkach kierowanych pod jego adresem przez starszych kolegów z bazy – „Astronauta na ćwierć etatu” i „Nieopierzony żółtodziób” należały do jego ulubionych. Zastygł w bezruchu. Z każdą kolejną chwilą jego powieki robiły się coraz cięższe. Kiedy poczuł, że powoli zasypia, usłyszał w słuchawce głos Jonesa – zarządcy odlotów:

– „Griffin 104”. Odbiór.

Hall ocknął się i nadstawił uszu. Jednak wymieniony numer nie należał do jego statku. Piloci danej jednostki kosmicznej niezwłocznie się zameldowali, po czym wysłuchali rozkazu. Był on prosty: lecieć na Ziemię, by zabrać stamtąd pewnych wysoko postawionych urzędników i dostarczyć ich do bazy. Kadeci usłyszeli docierający z oddali odgłos uruchamianych silników. Zrobiło się bardzo głośno. To rozbudziło Halla na dobre. Dwie jednostki wystartowały; w zaledwie kilka sekund sunęły ku przestrzeni kosmicznej, pozostawiając za sobą niknący błysk. Hall był zdenerwowany, ale jedyne co uczynił, to zacisnął pięść. Musiał po raz kolejny pogodzić się z tym, że to nie była jego kolej. Street zachowywał stoicki spokój. Podczas tej zmiany z bazy wystartowało szesnaście statków – wszystkie z ważnymi rozkazami, zaś obaj kadeci, tkwiący w miejscu, mogli tylko to obserwować. To było dla nich bardzo frustrujące doświadczenie.

Kiedy już wydawało się, że nic z tego nie będzie, Jones ponownie przemówił:

– „Griffin 101”. Odbiór.

Hall zdjął nogi z pulpitu i usiadł prawidłowo w fotelu. Pomimo tego, że skafander krępował jego ruchy, zrobił to sprawnie i nadzwyczaj szybko. Także Street powrócił na swoje stanowisko w gotowości do działania.

– Tu „Griffin 101”. Astronauta James Hall melduje się – odpowiedział jako pierwszy z racji stanowiska, które tego dnia jemu przypadło.

– Astronauta Eric Street również się melduje. Jesteśmy na stanowiskach – dodał dumnie drugi stażysta.

– Witajcie panowie „astronauci”! – Jones brzmiał żartobliwie. – Przetestujmy panów silniki. Za pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…

Stażyści uruchomili silniki w swoim statku. Zabuczało, maszyna zaś zdawała się nieco stracić swoją stabilność.

– Startujemy? – Hall zapytał z nadzieją w głosie.

– Nie, ale brawo za wytrwałość na stanowisku. Pamiętajcie, żeby być gotowymi do startu w najmniej oczekiwanym momencie. Jeszcze przyjdzie na was kolej. Dobrze się spisaliście. Oby tak dalej. Możecie już zgasić silniki.

Zdaniem wielu osób Jones czerpał przyjemność z tego rodzaju przytyków i drobnych złośliwości. Po bazie również krążyły plotki na temat jego rzekomej słabości do alkoholu. Po latach na stanowisku kropelka czegoś mocniejszego do kawy czy herbaty ponoć dawała mu motywację do trwania w rutynie. Nikt tego jednak mu nie udowodnił.

Hall chciał przekląć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Street natomiast w ogóle nie przejął się tym, co usłyszał.

– Mówię ci Street, to czekanie mnie wykończy – rzekł bez ogródek James. Sięgnął po plastikowy kubeczek stojący na konsoli.

– A co? Naprawdę wolałbyś teraz latać bez większego sensu po próżni? – odpowiedział Street rozkładając się wygodnie w swoim fotelu.

– Nie… Nie wiem, być może. To musi być lepsze zajęcie od tego – odpowiedział, po czym napił się wody.

– Podobno najgorszy jest tylko pierwszy tydzień. Zobaczysz, że wkrótce dostaniemy jakieś sensowne zadania.

– Żeby tylko nie były absurdalnie proste.

– No i nie za trudne oczywiście – dodał żartobliwie Street.

– Jasna sprawa – ponownie napił się wody, odstawił kubeczek na dawne miejsce i z powagą powiedział: – Nie możemy dać plamy, zwłaszcza na czymś łatwym. To dopiero byłaby kompromitacja.

– Wierz mi, że i ja też bym tego nie chciał.

Hall przeciągnął się na oparciu, po czym powrócił do poprzedniej pozycji, kładąc nogi na konsolę. Westchnął i wyznał:

– Marzę o zimnym prysznicu, jeszcze zimniejszym drinku i nocy z Alice Flower.

Street wybuchnął śmiechem i bez zawahania skomentował słowa kolegi:

– Zimny prysznic musi zaczekać, wszelkiego rodzaju alkohole, jak sam wiesz, są zabronione do czasu zakończenia stażu, a o tej gwieździe filmowej lepiej od razu zapomnij. To nie twoja liga brachu.

– Dzięki za sprowadzenie mnie na Ziemię i to z prędkością światła.

– Nie ma za co. W sumie zimny prysznic masz już za sobą – Street uśmiechnął się, mówiąc to. Dodał: – Alice Flower… Trochę cię poniosło, Hall. Tylko czemu ona? Wiesz przecież, że nawet gdybyście się spotkali, to ona prawdopodobnie nawet by na ciebie nie spojrzała. Ją interesują bardziej „przyziemni ludzie”.

– Co tu dużo mówić. Od tego są przecież marzenia. Ja mam właśnie takie – stwierdził James.

– Marzenia mówisz – Street pokręcił nosem.

– Sami zawieszamy sobie poprzeczkę – kontynuował Hall. – A kiedy się nie spełniają, to znaczy wtedy kiedy nam się nie udaje, mówimy, że przecież to było tylko marzenie. Moim największym marzeniem teraz jest Alice Flower.

– Myślę, że marzenia się spełniają, tylko trzeba wybierać rozsądnie to, o czym się marzy.

– Czy to oby nie jest aluzja do sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy? Czyżbyś powoli żałował tego, że tutaj jesteś?

Street wybuchnął śmiechem i powiedział:

– Niczego nie żałuję. To było przemyślane.

– Dobra, dobra. Zobaczymy, co powiesz za kilka tygodni.

– Coś mi się zdaje, że z tym nastawieniem to ty pierwszy wymiękniesz.

Hall uśmiechnął się i bez zawahania powiedział:

– Ja też niczego nie żałuję. Za daleko doszedłem, aby teraz wymięknąć.

Street zamilkł i jedynie patrzył w oczy kolegi, jakby chciał go sprowokować. Hall w końcu przełamał milczenie i dodał:

– No tak. Tak będzie. Nie wymięknę.

Nagle Jones uruchomił łączność i co kadetom wydało się, dziwne milczał, zupełnie jakby zrobił to przypadkowo. Dało się usłyszeć chrząkanie, a nawet ciche beknięcie. Łączność się urwała, co spowodowało, że stażyści zareagowali śmiechem. Po chwili do ich uszu prosto z głośników rozwieszonych na lądowisku dotarł głos Jonesa. Ze sporą dozą humoru powiedział:

– Panowie, proszę o uwagę. Za chwilę odegrany zostanie hymn.

Pojedyncze ostre dźwięki gitary elektrycznej wypełniły wnętrze lądowiska, gdzie dzięki dużej przestrzeni i betonowym ścianom echo roznosiło się niezwykle łatwo. Następnie dołączyły talerze, które stanowiły doskonały akompaniament dla gitary. Także werble, powtarzające w tym samym rytmie melodię. Energiczne intro rozbrzmiewało w uszach personelu i astronautów, jednych dosyć niespodziewanie budząc z letargu, innych zaś przyprawiając o przyspieszone bicie serca. Męski głos wokalisty zaczął od słów odnoszących się do dużego szczęścia, jakie ludzie mieli na planecie Wenus i do niezłego ubawu na Marsie, spotkaniach z „odjazdowymi” ludźmi oraz o długim dotychczasowym „wymiataniu” na Drodze Mlecznej.

– Zacząłeś już tańczyć, Jones? – zapytał Hall, szeroko się przy tym uśmiechając.

– Już prawie – rzucił zarządca.

– Tego nam było trzeba, Jones. Jak zawsze wiesz, co jest dobre – skwitował Street.

Nazwa zespołu, tak wielbionego przez tutejszych astronautów idealnie odnosiła się do krajobrazu nieba widzianego tuż przed zachodem słońca, kiedy to pierwszy raz wyruszali na księżycową bazę – do głębokiej purpury, kojarzonej przez nich jako czas wielkich zmian, wkroczenie w dorosły świat i realizację swoich marzeń. Utwór odtworzony wówczas był istnym hymnem na cześć kosmicznych podbojów człowieka, o dziwo, napisanym i skomponowanym wiele dekad wcześniej, gdy historia opisana w słowach utworu mogła jeszcze pozostać w sferze domysłów i planów.

Wszyscy obecni niedługo mogli się nim nacieszyć. Gdzieś w okolicy drugiej zwrotki Jones szybko wyciszył muzykę.

– Jones, czemu przyciszyłeś? – rzucił Hall. – Jones?

Przez dłuższą chwilę nie padła żadna odpowiedź. Hall i Street zastanawiali się nad tym co mogło się stać i gdy stracili nadzieję na odpowiedź, zarządca przemówił łamiącym się głosem:

– Uwaga. Do wszystkich pilotów-astronautów! Dwie minuty temu w „Sektorze 5A-43-12” doszło do kolizji transportera „Titan” z chmurą meteorytów. Wskutek tego jego silnik uległ awarii. Niewykluczone, że dojdzie do eksplozji. Na pokładzie znajduje się sto dwadzieścia osób. Wiemy, że już rozpoczęto ewakuację. Lećcie tam w celu sprowadzenia tych ludzi bezpiecznie. Zachowajcie szczególną ostrożność. Powtarzam…

W słuchawkach padło kolejno pięć meldunków o przyjęciu rozkazu. Zewsząd dochodziły odgłosy uruchamianych silników statków kosmicznych. Każdy ze starszych dostał zielone światło i błyskawicznie opuścił bazę. Następnie padły kolejne meldunki, tym razem od jednostek znajdujących się już w przestrzeni.

– To my powinniśmy tam lecieć. Oto nasza szansa – Hall nie wytrzymał i uruchomił silniki. – Tu „Griffin 101”. Przyjąłem – powiedział krótko, nie podając stopnia i nazwiska, jakby chcąc oszukać Jonesa. Po sekundzie Street zmotywowany decyzją kompana także potwierdził gotowość.

– Chwileczkę panowie, nie macie uprawnień – stanowczym głosem przemówił Jones. – Nie pozwolę wam wystartować!

– Dobrze wiesz, że taka ilość jednostek może nie wystarczyć.

– Stażysto Hall, ty chyba nie rozumiesz, po co tutaj jesteś? Dzięki stażowi musisz się czegoś nauczyć, opanować swoją porywczość, a nie przy najbliższej okazji pchać w niebezpieczne sytuacje ogarnięty chęcią zabłyśnięcia. To nie jest wasza kolej. Nie zezwalam wam na start! I przestań mówić do mnie po nazwisku.

Hall nie potrafił znieść tej decyzji. Jednak nie miał wyjścia, musiał zaakceptować słowa zarządcy. Odetchnął, po czym spokojnym głosem powiedział, na przekór sobie:

– Tak jest, sir.

Mijały minuty, podczas których Hall niemal znienawidził tę bezczynność, do której musiał powrócić. Coraz bardziej pragnął wystartować. Nie mógł przestać myśleć o utraconej szansie udowodnienia wszystkim w bazie, że podoła zadaniu. Uważał, że mając u boku Streeta dokonaliby niemożliwego.

– Dobrze panowie, lećcie tam by asekurować „starszych” – przemówił Jones. – Powtarzam Sektor 5A-34-12. Być może potrzebne będą dodatkowe pary oczu, żeby ogarnąć to, co się tam dzieje. Nie bierzcie czynnego udziału w akcji. Zrozumieliście?

– Tu stażysta James Hall. Przyjąłem.

– Tu stażysta Eric Street. Również przyjąłem. Lecimy.

– Tak jest – dodał usatysfakcjonowany Hall.

– Pamiętajcie, że nie macie pozwolenia na wzięcie czynnego udziału w akcji – powtórzył, aby wbić kadetom do głów rozkaz. Pomóżcie kolegom.

Hall prowadzał dane do komputera pokładowego i przez chwilę się zawahał.

– Jones, powiedziałeś 5A-34-12? – zapytał.

– Tak jest – odpowiedział zarządca odlotów.

– A przypadkiem nie 5A-43-12?

– Nie – bez wahania padła odpowiedź.

– Ok. Przyjęliśmy – odpowiedział James. Pomyślał, że to kolejny sprawdzian i znowu czeka ich bezcelowa podróż. Kadeci wymienili jedynie spojrzenia i bez słowa komentarza podjęli zadanie. Ważne, że mieli pozwolenie na start.

Osłony z końca pasa startowego oddalonego o dobrych sto metrów rozsunęły się, ukazując martwą próżnię. Widok ten przypominał sporych rozmiarów czarną ścianę, w którą za chwilę swą maszyną mieli „uderzyć” piloci. Hall ustawił na pulpicie komputera pokładowego kierunek lotu. Celował w sam środek wylotu. Następnie Street zwolnił zaczepy, zaś Hall docisnął pedał. Pchnął dźwignię startu i ruszył dynamicznie do przodu.

– Jak mogłem być tak nierozsądny – zdenerwował się Hall.

Była to reakcja na widok kubeczka unoszącego się bezwładnie po pokładzie oraz jego dotychczasowej zawartości, czyli wody, która rozszczepiła się na tysiące lśniących kropelek, rozpraszających Halla. Ciecz, choć już nieprzypominająca płynnej masy, zajmowała coraz większą powierzchnię wnętrza statku. Na szczęście wszystko na pokładzie zostało dokładnie uszczelnione i izolowane, także nie było obaw przed zwarciem instalacji elektrycznych czy tym podobnych wypadków, jednak łuna połyskujących drobinek przed oczyma pilota znacznie ograniczała jego pole widzenia. Hall ruszył lewą ręką, prawą pozostawiwszy wciąż na sterze i odgarnął przeszkodę sprzed twarzy. Kryształki odbiły się od rękawa jego śnieżnobiałego kombinezonu i podryfowały w stronę rufy. Ponownym ruchem przegnał na tyły kokpitu resztę lewitującej cieczy. Odzyskał doskonałą widoczność.

– Sytuacja opanowana – powiedział James. – Na jakiś czas. Któregoś z nas czeka sprzątanie po wylądowaniu w bazie.

– Przynajmniej będzie czym się zająć – skwitował Street.

Przemierzali próżnię, kierując się wyłącznie mapą zamieszczoną na monitorze. Na zewnątrz wszystko było identyczne; gwiazdy nawet przy tak olbrzymiej prędkości, którą rozwinął statek, zdawały się być nieruchome.

– No dobra. Zbliżamy się. Widzisz coś? – zapytał Hall.

– Nie. Nie ma niczego.

Wahadłowiec przechwycił sygnał emitowany przez kapsułę ratunkową; na monitorze pojawił się pulsujący punkcik o nazwie „RES”. Obiekt dryfował w przestrzeni w oczekiwaniu na ratowników. A wraz z nim, po chwili kolejne – wszystkie w niemal identycznych odległościach od siebie. Niedługo trwało, aby stażyści zaobserwowali je w całej okazałości na licznych monitorach podglądowych i przez wizjery swojego statku; kapsuły przypominające dyski wyrzucone w przestrzeń, obracały się wolno, napędzane jedynie siłą odrzutu nadaną im przez statek matkę, zaś czerwone światełka, migocące co chwilę na powierzchniach kapsuł, odróżniały je od milionów gwiazd.

– Jones. Jesteśmy na miejscu. Odbiór – zameldował.

– Przyjąłem. Asekurujcie pozostałych pilotów – odpowiedział głos.

– Ale, Jones. Jakich pilotów? Jesteśmy tutaj sami – stwierdził Street.

– Co? – zdziwił się zarządca. – A gdzie są nasi? Przecież już tam powinni być.

Nastąpiła cisza na łączach.

– O nie – po chwili powiedział Jones. – Za chwilę tam będą. Cierpliwości.

– Patrz! – podniósł głos Street.

Po wyminięciu kapsuł oczom pilotów ukazał się olbrzymi statek kosmiczny „Titan”; był słabo oświetlony, dlatego stopniowo wyłaniał się z mroku próżni. Przypominał kształtem mechanicznego rekina, który sunął wprost na nich. Prawy silnik „Titana” prawidłowo pracował i nadawał statkowi ruch prostoliniowy, reaktor zasilający całość również był sprawny, lewy silnik zaś, przez swoje uszkodzenia i nachylenie pod złym kątem – co było efektem zderzenia z obiektami – rozgrzał się niemal do granic możliwości i zmieniał trajektorię lotu raz z mniejszą, raz z większą prędkością. To sprawiło, że „Titan” obracał się niemal w kółko, niekontrolowanie, niczym listek na wietrze. Widziany z góry, mógłby sprawiać wrażenie, jakby ciągle spadał i za chwilę miał runąć o jakieś podłoże. W próżni jednak było to nierealne – tam nie było podłoża.

– Jones? Co z ekipą ratunkową? Odbiór – Hall usiłował się połączyć z bazą. Bezskutecznie. W końcu dotarła do niego prawda. – O nie, on pomylił adres. Jones, pomylił dane – powiedział. Słowa Halla dodały grozy sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźli.

– O cholera! – Street próbował ukryć rodzący się strach. – Musiał coś pokręcić przy podawaniu pilotom położenia statku.

– Miałem wrażenie, że poprzednio, przy wydawaniu rozkazu, podał inny adres. Skojarzyłem 43 z rozmiarem mojego obuwia. Nam podał 34. Nic nie mówiłem, bo sądziłem, że to podpucha. Cel, którym powinniśmy się zająć, aby nie siedzieć w bazie i nie zawadzać innym. Co miałem mówić? Teraz wszystko jasne.

– Jesteśmy tutaj sami – podsumował Street.

W kokpicie zapadła na chwilę pełną napięcia cisza.

Zbliżyli się do dziobu z wolna wirującego „Titana” i podążając za jego ruchem, bezskutecznie próbowali nawiązać z nim kontakt radiowy.

– Czekamy. Nie mamy wyjścia. Zaraz przybędą pozostali – powiedział Street.

Dzięki umiejętnemu sterowaniu napędem plazmowym zarządzającym dziesiątkami dysz wystrzeliwującymi w przestrzeń impulsy możliwe było poruszanie się po próżni w różnych kierunkach. To pozwoliło młodym pilotom „Griffina” okrążyć statek w poszukiwaniu niezbędnych informacji, które mogliby przekazać ekipie ratunkowej. Myśleli, że mają dużo czasu. Nie docenili sytuacji. Lewy silnik Titana bez jakiegokolwiek dźwięku eksplodował, rozsypując w przestrzeń kilkadziesiąt ton rozerwanego żelastwa. Ogień towarzyszący eksplozji przeniósł się do wnętrza statku. Blask wypełnił wnętrze głównego pokładu, czyli miejsca wypełnione tlenem, co stażyści zaobserwowali przez wszechobecne na lewej burcie wizjery. Poszycie statku pokruszyło się niczym stłuczone szkło i rozproszyło wokół. James na chwilę stracił władzę nad swoim wolantem i gdyby nie pomoc Streeta, mogłoby dojść do zderzenia.

– Uważaj!!! – Street krzyknął i całą swoją siłą napierał na swój ster, aby wykonać unik.

Jeden z odłamków poszycia trafił w wyżej osadzony olbrzymi reaktor Titana. Uderzając ze znacznym impetem, przebił się przez niego i wyleciał z przeciwnej strony tuż pod manewrującym Griffinem. Kolejny odłamek minął jego rufę.

Stażyści oddalili się na bezpieczną odległość i kiedy znowu byli w stanie w pełni widzieć cały obiekt, dostrzegli, że Titan pomimo tak silnej eksplozji ma jedynie rozprutą lewą burtę. Prawa natomiast przynajmniej w danym czasie pozostawała nieuszkodzona. W głowie Hall powstało pytanie, czy są tam jacyś ludzie? Ujrzał podczepioną do Titana i pozbawioną zasilania kapsułę. Znajdywała się w stosunkowo niedużej odległości od wciąż czynnego prawego silnika. Jego eksplozja zabiłaby znajdujących się wewnątrz pasażerów.

– Gdzie oni są? – Hall nie wytrzymał. Serce wyrywało się z jego piersi. Poczuł nieprzyjemne mrowienie z tyłu głowy. Czuł, że nie każdy zdołał się ewakuować.

Komputer pokładowy wykrył obcy sygnał. Trzy krótkie sygnały, trzy długie i ponownie trzy krótkie. Po namierzeniu źródła okazało się, że pochodził z samotnej kapsuły podwieszonej na prawej burcie gigantycznego statku.

– Nienawidzę mieć rację – przyznał Hall. – Musimy im pomóc.

– Słuchaj. Przybycie tutaj to jedno, ale branie czynnego udziału w akcji ratunkowej to zupełnie coś innego – powiedział stanowczo Street.

– Wiem o tym, jednak nie chcę patrzeć z bezpiecznej odległości, jak giną ludzie. Skoro tutaj jesteśmy, to możemy im pomóc.

– Hall, zawalimy wszystko jeżeli złamiemy rozkaz. Ciężko na to pracowaliśmy. Zaraz przylecą pozostali. Zobaczysz.

Hall był głuchy na argumenty Streeta. Przemówił:

– Wiem, że nie mogę tego zrobić, ale nie mam zamiaru żyć ze świadomością, że mogłem komuś pomóc, ale tego nie zrobiłem. Będąc pilotem, jeszcze nie raz mogę znajdywać się w takiej sytuacji. Nie mogę na samym początku podjąć błędnej decyzji, bo nie będę mógł z czystym sumieniem wykonywać tego zawodu.

– Rozumiem cię. Jestem w tej samej sytuacji, co ty. Zrozum, że to nie nasza wina, że jesteśmy tutaj sami – powiedział Street.

Hall czuł, że słowa Streeta mają sens, a jednocześnie wiedział, że nie może się z nimi zgodzić, bo ten punkt widzenia nie był właściwy w jego rozumieniu. Poczuł, że kumpel tak bliski do tej pory, oddalił się – stał się zupełnie inny od tego, którego znał dotąd. Przez myśl przeszło mu, że nie powinni już współpracować. Przemówił:

– No widzisz. Przenoszenie odpowiedzialności na kogoś, a tym samym szukanie wymówki, to coś, czego nie akceptuję. W porządku. Skoro nie masz jaj, to biorę to w całości na siebie.

Street nie dowierzał w to co usłyszał. Jego ego zostało wystawione na ciężką próbę.

– Nie w tym rzecz – starał się tłumaczyć. – Dobra… Nieważne. Razem w tym siedzimy… – kluczył.

Street wystukał na klawiaturze tekst „Czy wszyscy są w kapsule?”, by następnie rozkazać komputerowi tłumaczenie na alfabet Morse’a oraz wysłał do kapsuły.

Chwilę po tym otrzymał odpowiedź „Tak, pomocy”.

Uszkodzony prawy silnik „Titana” niczym tykająca bomba zegarowa groził eksplozją. Dodatkowo reaktor przeciekał. Olbrzymie ilości wodoru wydobywały się na zewnątrz i wskutek nieustannego obrotu obiektu, otaczały całość gęstą jak szarańcza radioaktywną łuną. Piloci zsynchronizowali trajektorię lotu „Griffina” z „Titanem”. Chwilę to trwało, zanim „usiedli” na sklepieniu kapsuły ratunkowej. Wszystko wokół wirowało. „Titan” szarpał „Griffinem” i miotał nim z impetem zgodnie ze swoją rozregulowaną trajektorią. Hall i Street w tym momencie jak nigdy dotąd docenili trening w wirówce przeciążeniowej.

– Musimy działać, zanim któryś z nas straci przytomność – powiedział Street.

Hall doskonale o tym wiedział. Czekał na potwierdzenie z komputera, że zaczepy kapsuły puściły. Wówczas dzięki wygenerowanej sile strumienia grawitacji, niczym magnes będzie mógł przechwycić obiekt.

– No dawaj, dawaj. Cholera! – trwał w napięciu Hall.

Sekundy trwały wieczność.

– Ok, mam ich – rzucił pewnie Street. – Spieprzajmy stąd. Ile fabryka dała – bez namysłu dodał.

„Griffin” niczym pocisk wystrzelony z Titana sunął w bezkres próżni, obracając się przy tym przez pewien czas. Piloci z niemałym trudem zapanowali nad sterami. Za nimi intensywnie pojaśniało. To Titan oddał swój ostatni dech. Wszystko wewnątrz wahadłowca się zatrzęsło wskutek fali uderzeniowej. Nie słychać było ani jednego dźwięku niszczonego transportera, gdyż próżnia stłamsiła cały huk.

Nareszcie był czas, aby odetchnąć z ulgą i zebrać myśli. Nagły przypływ adrenaliny, do tej pory tak intensywny, stracił na swej sile. Hall zrozumiał, że będzie mieć kłopoty. Zaczął wątpić w słuszność swej decyzji. Jego wzrok zastygł na monitorze ukazującym podczepioną do „Griffina” kapsułę. Dotarło do niego, że po wylądowaniu w bazie za złamanie rozkazu zostanie wyrzucony ze stażu i już nigdy nie będzie mógł kontynuować szkolenia; nigdy nie zostanie astronautą. Zamilkł i nie zwracał uwagi na to, co mówi Street. Ten jednak nie dał za wygraną i klepnął kolegę w ramię, aby zwrócić jego uwagę na to, co dzieje się przed ich statkiem.

Oczom Halla ukazała się cała eskadra wahadłowców, która przybyła z opóźnieniem. Zdążyli już przechwycić wszystkie pozostałe kapsuły ratunkowe.

– Brawo stażyści, brawo – powiedział z powagą w głosie jeden z pilotów.

Hall uśmiechnął się jedynie. Głęboko w jego oczach tkwił smutek, którego wolał nie ujawniać przed Streetem.

W asyście eskadry młodzi piloci powrócili do bazy. Po wylądowaniu personel medyczny od razu zaopiekował się ocalonymi. Spośród tej grupy, jakby pod wpływem impulsu, wyłoniła się osoba – młoda kobieta o blond włosach. Podeszła do Jamesa, który dopiero co opuścił kokpit.

– Dziękujemy panu. Ryzykował pan swoje życie dla nas. Jak się pan nazywa? – dźwięczał głos młodej kobiety.

Hall odwrócił się i już miał przedstawić się, gdy ujrzał jej twarz. Zaniemówił na chwilę. Głos, który usłyszał, należał, jak sam ocenił, do najpiękniejszej kobiety, jaką widział w całym swoim życiu.

– Pan Hall, zgadza się – przemówiła blond piękność.

– Skąd pani wie? – zapytał lekko zdezorientowany.

– Przeczytałam – pokazała na metkę imienną niechlujnie przyklejoną.

– A imię?

– James – odpowiedział.

– A zatem Jamesie Hall, dziękuję ci, wszyscy tobie dziękujemy – pocałowała go w policzek.

– I tobie też dziękujemy – powiedziała do stojącego obok kadeta Streeta, po czym odwróciła się i udała w stronę personelu medycznego.

– Ocknij się – powiedział Street do stojącego nieruchowo Halla. – Za dużo emocji jak na jeden dzień.

Hall jakby pchnięty ruszył w kierunku kobiety, uśmiechnął się i zapytał wprost:

– A pani jak na imię?

– Jennifer – odpowiedziała.

– Miło cię poznać Jennifer – wyznał szczerze.

Po akcji ratunkowej kilka spraw uległo zmianie. Jones został zwolniony za picie alkoholu w pracy i postawione zostały mu zarzuty niedopełnienia obowiązków, mogące przyczynić się do śmierci wielu osób. Hall i Street stali się bohaterami. Początkowo dyrektor Orbitalnej Bazy Transportowej zamierzał wyrzucić młodzieńców ze stażu za jakby nie patrzeć, niewykonanie rozkazu. Ci jednak mieli niebywałego farta, ponieważ wśród ocalałych znalazł się prezes pewnej dużej firmy oraz kilka równie ważnych osób zajmujących się public relations. Ostatecznie stażystom skrócono staż do miesiąca. Koledzy nie wracali do sprzeczki, która miała miejsce, jednak obaj dobrze wiedzieli, że incydent ich poróżnił. James natomiast wpadł po uszy – nie potrafił zapomnieć o kobiecie, którą poznał.

Koniec

Komentarze

lecieć na Ziemie

Powinno być Ziemię.

– Wież mi, że i ja też bym tego nie chciał.

Wierz, wiara. (Ostatnio zrobiłam coś podobnego xdd)

Trzy długie sygnały, trzy krótkie i ponownie trzy długie.

Jeżeli chodziło Ci o sygnał S.O.S., to jest to w formie: 3 krótkie, 3 długie i 3 krótkie, więc odwrotnie. :) 

Przydałoby się sprawdzić tekst pod kątem interpunkcji, w kilku miejscach brakuje przecinków. 

Historia jest ciekawa i angażuje czytelnika. Podoba mi się, chociaż myślę, że ostatni akapit trochę psuje zakończenie. Plusem jest to, że pojawił się w nich skutek pijackich wacht Jonesa oraz docenienie bohaterstwa Halla i Streeta. Jeżeli jest to fragment książki, to dobrze, żebyś motyw poróżnienia i kłótni między tymi bohaterami kontynuował w kolejnym rozdziale. To samo tyczy się Jennifer – będzie to ciekawym wątkiem w dalszej części historii. Tym samym uważam, że ostatnie 2 zdania można pominąć, a akapit przeredagować. 

Powodzenia w dalszym tworzeniu! :) 

"W sumie nie jest źle, nie boli nic"

Na pewno, szanowny Autorze, chciałeś dobrze, ale tak do końca to jednak Tobie nie wyszło… Szkoda. Bo zapowiadało się całkiem całkiem.

Chwyt skopiowany z bajek made in Hollywood: na pokładzie kapsuły znajdował się prezes i kilka bardzo ważnych osób, więc dowództwo bazy odstąpiło od ukarania. Nawet logiczne, bohaterów nie powinno się karać, ale z drugiej strony dowódca “Titana” powinien owe ważne osoby skierować do kapsuł ratunkowych już na początku. Zresztą one same pewnie by o to zadbały… 

Dramatyzowanie na życzenie, czyli Hollywood bis. Uszkodzony silnik rozlatuje się dopiero wtedy, gdy protagoniści są na miejscu katastrofy, i przy okazji demoluje reaktor. Jak rozumiem z tekstu, reaktor umieszczony na zewnątrz kosmolotu. Dziiiwna konstrukcja…

Fala uderzeniowa. W jakim się rozeszła środowisku? O braku fali dźwiękowej przytomnie pamiętałeś, ale promieniowaniu gamma z reaktora przypisałeś zdolność potrząśnięcia rakietą.

Zapomniany kubeczek z wodą. Jakim cudem rozmieniona na drobne krople (co jest możliwe) woda przesłoniła widok pilotowi, skoro statek był w trakcie przyspieszania? Te krople powinny “wylądować” na umownie tylnej ścianie sterowni.

Ale bez paniki. Początki to początki, zwykle z czymś się przedobra, z czymś innym “niedodobrza”. Risercz, chociaż bywa czaso– i pracochłonny, pomaga w eliminacji potknięć, dyktowanych nadmiarem dobrych chęci. 

Powodzenia w eliminacji tych potknięć.

smiley

Ech, ci stażyści… Nawet ster sobie zainstalują za burtą kosmicznego wahadłowca. Na rufie

czy bliżej dziobu? Jak rufa to może być rumpel zamiast koła sterowego – łatwiej “napierać”…

Na szczęście nikt nie musiał obsługiwać żagli, bo jak to – kapitan czy nawet pierwszy oficer

szarpiący się z żaglem (a są już takowe) – to nie uchodzi…heh.

Niestety, wielu poczytnych autorów s-f kopiuje marynarską terminologię do kosmicznych

warunków – taka maniera.

Astronauci przebywający tygodniami w wahadłowcu będącym w pełnej gotowości startowej

to absurd.

W sumie trochę naiwna historia, ale pierwsze koty za płoty, wiadomo…

wink

 

dum spiro spero

Nikt tego jednak jemu nie udowodnił.

– Mówię ci Street, to czekanie mnie wykończy – rzekł bez ogródek James. Sięgnął po plastikowy kubeczek stojący na konsoli.

– A co? Naprawdę wolałbyś teraz latać bez większego sensu po próżni? – odpowiedział Street rozkładając się wygodnie w swoim fotelu.

– Nie… Nie wiem, być może. To musi być lepsze zajęcie od tego – odpowiedział Hall, po czym napił się wody.

– Podobno najgorszy jest tylko pierwszy tydzień. Zobaczysz, że wkrótce dostaniemy jakieś sensowne zadania.

– Żeby tylko nie były absurdalnie proste.

– No i nie za trudne oczywiście – dodał żartobliwie Street.

– Jasna sprawa – Hall ponownie napił się wody, odstawił kubeczek na dawne miejsce i z powagą powiedział: – Nie możemy dać plamy, zwłaszcza na czymś łatwym. To dopiero byłaby kompromitacja.

Duża razy powtarzasz, kto wypowiada kwestię. W sumie to jest prosty dialog między dwoma postaciami, więc moim zdaniem trochę tego za dużo.

Street wybuchnął śmiechem i bez zawahania się skomentował słowa kolegi:

gdyby nie pomoc Streeta, prawdopodobnie mogłoby dojść do zderzenia.

– Słuchaj. Przybycie tutaj to jedno, ale branie czynnego udziału w akcji

Opowiadanie jest przyjemne w odbiorze, nie ma za dużo opisów wszystkich przyrządów do obsługi statku, dla mnie na plus. Trochę drętwe dialogi ale nie jestem w tym za dobry, więc nie będę się zagłębiał.

Cześć

Czytałem do końca, zastanawiając się, kiedy to się w końcu rozkręci. Niby się rozkręciło – akcja ratunkowa i spoko, to jest ok. Ale końcówka… stażyści nie wykonali rozkazu. W sumie to trochę bezsensu, wysyłać ekipę ratunkową, żeby się przyglądali. I na końcu to, że przełożeni nie wyciągnęli konsekwencji ze złamania rozkazu, bo jakiś prezes wstawił się za nimi? Liczyłem na sf, a wyszło słabo.

Pozdrawiam

Mnie historia nie zaangażowała :( choć całość wydaje się dobrze napisana. Niemniej jest kilka „problemów”, o których wspomniał, chociażby AdamKB.

 

Tu się zawiesiłem, jakieś dziwne jest to zdanie:

James spoczywał z nogami założonymi jedna na drugą na konsolę, tuż obok głównego steru statku kosmicznego oraz trzymał dłonie splecione za głową.

 

Tu z kolei dużo tych Jones’ów jak na 4 linijki:

Gdzieś w okolicy drugiej zwrotki Jones szybko wyciszył muzykę.

Jones, czemu przyciszyłeś? – rzucił Hall. – Jones?

Przez dłuższą chwilę nie padła żadna odpowiedź. Hall i Street zastanawiali się nad tym co mogło się stać i gdy stracili nadzieję na odpowiedź, Jones przemówił łamiącym się głosem:

 

Lit.

– Witajcie panowie „astronauci”! – Jonesa brzmiał żartobliwie. – Przetestujmy panów silniki. Za pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…

 

 

PS Warto wchodzić w interakcje z komentującymi :)

 

Miłej soboty.

Cześć, Andrzeju!

 

Obyczajowa wersja kosmicznej akcji ratunkowej, aczkolwiek bez polotu. Czytało się w porządku, choć tekst nieco mnie znudził. Jeśli mogę użyć jednego epitetu względem całości tekstu, jest po prostu poprawnie. Fabuła filmowa, dość prosta i zamerykanizowana (z braku lepszego określenia): patos poświęcenia; „męskość” mierzona prankami i zaliczaniem panienek; udowadnianie własnej wartości poprzez łamanie zasad; niekompetencja szefostwa; hymny; bekający humor, itd. Bohaterowie lecą na misję, bo lecą na misję. Osobiście nie przepadam za tego rodzaju lekturą; imo ten „typ” sci-fi miał już swój okres świętości i nie bez przyczyny (oraz większego znaczenia, jeśli nie liczyć paru kultowych tytułów, którym można wybaczyć takie tło) przeminął. Kojarzy mi się raczej z przegadanym, sztampowym kinem. Tutaj jest podobnie: akapitami tłumaczysz czytelnikowi, na czym polega staż i dlaczego stażyści nie mogą robić rzeczy (do czasu kiedy nagle i bez logicznego powodu muszą te rzeczy robić); na czym polega próżnia kosmosu i dlaczego pokład jest szczelny; jak wygląda procedura lotu statkiem, krok po kroku. To wszystko tłumaczy się samo przez się, istniejąc w danym świecie przedstawionym.

Tym samym – te elementy można skrócić, podrasować lub pokusić się na oryginalniejsze przedstawienie problemu, by nie powielać modelu zbanalizowanego sci-fi. Jeżeli miałabym coś radzić, to właśnie to – więcej oryginalności.

Jeśli traktować tekst jako origin przyjaźni między Streetem a Hallem, jest ok. Obaj wydali mi się jednak zbyt podobni do siebie i momentami zlewali się w jedną osobę. Ciężko było rozróżnić ich osobowości.

 

Z przyjemniejszych skojarzeń, przyszedł mi na myśl „Szpital kosmiczny” Jamesa White’a.

 

Dialogi wnoszą niewiele, wydają się zapychającą watą, którą bez szkody można sparafrazować w jednym czy dwóch zdaniach. Powtarzanie absolutnie każdego „okej”, „dobra”, „patrz!”, „tutaj!” itd., działają raczej na szkodę dla płynności narracji.

 

Z uwag:

„Astronauta James Hall melduję się” – trzecia osoba, więc „melduje się”

„tę bezczynność” – tą

Masz lekki problem z interpunkcją, np. przecinkami przed imionami bohaterów; zapis dialogów niekiedy kuleje.

 

Pozdrawiam.

smiley

„tę bezczynność” – tą

 

Forma biernika tą, charakterystyczna dla polszczyzny potocznej, występuje tylko w odmianie mówionej języka. W polszczyźnie pisanej używa się wyłącznie formy tę. Powinno się jej używać również w starannym języku mówionym

 

surprise

dum spiro spero

D:

Mea culpa! Ja byłam zawsze poprawiana.

Fascynujące ;)

smiley

Oj tam. Errare humanum est, perseverare autem diabolicum…

dum spiro spero

Wielkie dzięki za wszelkie uwagi! Macie rację co do błędów, które popełniłem i poziomu treści. Rozumiem, że zdaniem wielu nie jest to lektura wysokich lotów. Nie mam z tym problemu. Raczej nigdy nie będę pisał na poziomie takich gigantów fantastyki jak Stanisław Lem, Philip K. Dick czy Frank Herbert, jednak nie przeszkadza mi to. Pisanie sprawia mi dużą frajdę i doceniam krytykę z Waszej strony.

Dobry Boże … Oto kolejna bajeczka rodem z Hollywood. Historyjka jakich tysiące … [ interwencja moderacyjna – PF ]

Autorze, jeżeli piszesz dla swojej przyjemności. rób to. Dobrze, że szukasz rad. Wykorzystuj je. Będzie coraz lepiej. Pozdrowienia. :)

SPW

Tak, jak rozumiem niezadowolenie z mało satysfakcjonującej lektury, tak nie pojmuję potrzeby wyrażenia jej w prowokacyjny, generalizujący sposób. Uprzejmie proszę o ograniczenie się do komentowania i wskazywania niedoskonałości tekstu – w ten sposób autor otrzymuje cenne informacje. Czy je uwzględni czy tez nie, to inna historia.

Jeżeli chcesz postawić tezę typu “jesteś tym, co jesz, czyli dlaczego powinniśmy jadać lepiej” – miejscem na to jest wątek w Hyde Parku. No i na pewno nie napastliwe/dyskredytujące bliżej nieokreślonych przyszłych pisarzy wypowiedzi na rozpoczęcie dyskusji.

 

Otrzymujesz ostrzeżenie i edycję komentarza.

 

Podstawa:

 

uzupełnione Zasady zamieszczania treści na portalu fantastyka.pl , par 2 pkt 2

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Hej, hej,

 

historia mocno oklepana, pełna dziur fabularnych. Wg mnie warto byłoby popracować nad spójnością świata przedstawionego przed przystąpieniem do pisania powieści:

 

– jak wygląda szkolenie kadetów, jakie są wytyczne i uprawnienia? Dlaczego kadeci sami (dwie osoby) znajdują się na statku zamiast mieć mieszaną załogę (ze starszymi oficerami)?

– jak wygląd łańcuch dowodzenia oraz odpowiedzialność – czy bazą zarządza wojsko czy jest to służba cywilna? (to może mieć konsekwencje np. niewykonanie rozkazu albo niewykonanie polecenia służbowego)

– jak działają statki i baza transportowa pod kątem technicznym? W tej historii – zwłaszcza napęd i silniki, ogólenie – dlaczego na statku wystarczą dwie osoby do obsługii? Jak wygląda nawigowanie pomiędzy sektorami, jakie są rodzaje statków i dane techniczne (rozmiar, napęd, itd.).

 

Wg mnie jeszcze sporo pracy przed Tobą, jeśli chcesz napisać powieść s-f. Zachęcam do rozwijania się w kirunku opowiadań, żeby stopniowo wnikać w ten świat :)

 

Jeszcze kilka konkretnych odniesień do tekstu:

 

Wlepił wzrok w sufit i rozmyślał. Jeszcze jedenaście tygodni – powtarzał w myślach. Jedenaście tygodni stażu i zaczną mnie nazywać astronautą. Jedenaście tygodni. Cholera, nie wiem, czy wytrzymam do końca tego tygodnia. Jestem już gotowy. Dajcie mi szansę, a udowodnię to! – emocje wezbrały na sile w kadecie. Wierzył w to, że wie, co mówi. Po chwili uśmiechnął się na myśl o wszystkich docinkach kierowanych pod jego adresem przez starszych kolegów z bazy – „Astronauta na ćwierć etatu” i „Nieopierzony żółtodziób” należały do jego ulubionych. Zastygł w bezruchu. Z każdą kolejną chwilą jego powieki robiły się coraz cięższe. Kiedy poczuł, że powoli zasypia, usłyszał w słuchawce głos Jonesa – zarządcy odlotów:

– „Griffin 104”. Odbiór.

Hall ocknął się i nadstawił uszu.

Szybkie przejście od emocji do usypiania. Ktoś w kim wezbrały emocje raczej tak szybko by nie usnął, przydałoby się jakoś wyciszyć bohatera.

 

 

Pomimo tego, że skafander krępował jego ruchy, zrobił to sprawnie i nadzwyczaj szybko

Przebywają wewnątrz statku w skafandrach? Dlaczego?

 

 

Street wybuchnął śmiechem i bez zawahania skomentował słowa kolegi:

– Zimny prysznic musi zaczekać, wszelkiego rodzaju alkohole, jak sam wiesz, są zabronione do czasu zakończenia stażu, a o tej gwieździe filmowej lepiej od razu zapomnij. To nie twoja liga brachu.

– Dzięki za sprowadzenie mnie na Ziemię i to z prędkością światła.

– Nie ma za co. W sumie zimny prysznic masz już za sobą – Street uśmiechnął się, mówiąc to. Dodał: – Alice Flower… Trochę cię poniosło, Hall. Tylko czemu ona? Wiesz przecież, że nawet gdybyście się spotkali, to ona prawdopodobnie nawet by na ciebie nie spojrzała. Ją interesują bardziej „przyziemni ludzie”.

– Co tu dużo mówić. Od tego są przecież marzenia. Ja mam właśnie takie – stwierdził James.

– Marzenia mówisz – Street pokręcił nosem.

– Sami zawieszamy sobie poprzeczkę – kontynuował Hall. – A kiedy się nie spełniają, to znaczy wtedy kiedy nam się nie udaje, mówimy, że przecież to było tylko marzenie. Moim największym marzeniem teraz jest Alice Flower.

– Myślę, że marzenia się spełniają, tylko trzeba wybierać rozsądnie to, o czym się marzy.

– Czy to oby nie jest aluzja do sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy? Czyżbyś powoli żałował tego, że tutaj jesteś?

Street wybuchnął śmiechem i powiedział:

– Niczego nie żałuję. To było przemyślane.

Pan Street wydaje się mieć tendencję do wybuchania śmiechem. Czy jest to zawsze uzasadnione?

No i swoją drogą jest to jednak powtórzenie, wiem, że dość daleko od siebie, ale pewnie można by to zastąpić jakimś “radosnym rechotem” czy innymi synonimami. Ale serio, zastanów się czy to nie jest jednak dziwne, że on tyle się śmieje – bo dla mnie jest ;)

 

– Uwaga. Do wszystkich pilotów-astronautów! Dwie minuty temu w „Sektorze 5A-43-12” doszło do kolizji transportera „Titan” z chmurą meteorytów. Wskutek tego jego silnik uległ awarii. Niewykluczone, że dojdzie do eksplozji. Na pokładzie znajduje się sto dwadzieścia osób. Wiemy, że już rozpoczęto ewakuację. Lećcie tam w celu sprowadzenia tych ludzi bezpiecznie. Zachowajcie szczególną ostrożność. Powtarzam…

Dwie minuty to wg mnie za wcześnie. Trzeba dać chwilę – ktoś musi oszacować szkody, kapitan musi podjąć decyzję o ewakuacji. Chyba, że wdrożony jest jakiś automatyczny system raportowania tego rodzaju kolizji do centrum dowodzenia – ale wtedy wypadłoby o tym wspomnieć.

Po kolizji z meteorytami rzekłbym, że prędzej kadłub by się rozszczelnił niż silnik uległ awarii. Ewentualnie jakaś usterka systemu napędowego, ale nie samego silnika – który powinien być ulokowany głębiej. Zresztą pytanie co napędza statki kosmiczne, jeśli energia atomowa, no to już w ogóle “silnik” powinien być pancerny ;)

 

– Chwileczkę panowie, nie macie uprawnień – stanowczym głosem przemówił Jones. – Nie pozwolę wam wystartować!

Jakie trzeba mieć uprawnienia, do czego konkretnie? Dlaczego nie mieli uprawnień? Po co siedzieli na statku, jeśli nie mieli uprawnień do startu?

 

Była to reakcja na widok kubeczka unoszącego się bezwładnie po pokładzie oraz jego dotychczasowej zawartości, czyli wody, która rozszczepiła się na tysiące lśniących kropelek, rozpraszających Halla. Ciecz, choć już nieprzypominająca płynnej masy, zajmowała coraz większą powierzchnię wnętrza statku. Na szczęście wszystko na pokładzie zostało dokładnie uszczelnione i izolowane, także nie było obaw przed zwarciem instalacji elektrycznych czy tym podobnych wypadków, jednak łuna połyskujących drobinek przed oczyma pilota znacznie ograniczała jego pole widzenia. Hall ruszył lewą ręką, prawą pozostawiwszy wciąż na sterze i odgarnął przeszkodę sprzed twarzy. Kryształki odbiły się od rękawa jego śnieżnobiałego kombinezonu i podryfowały w stronę rufy. Ponownym ruchem przegnał na tyły kokpitu resztę lewitującej cieczy. Odzyskał doskonałą widoczność.

Czy woda na pewno zachowałaby się w ten sposób? Łuna połyskujących drobinek? Kryształki? W jakich warunkach fizycznych?

 

Widziany z góry, mógłby sprawiać wrażenie, jakby ciągle spadał i za chwilę miał runąć o jakieś podłoże. W próżni jednak było to nierealne – tam nie było podłoża.

Runąć o podłoże? W ogóle ten opis bardzo niefortunny, wg mnie za bardzo przypomina awarię samolotu.

 

Lewy silnik Titana bez jakiegokolwiek dźwięku eksplodował, rozsypując w przestrzeń kilkadziesiąt ton rozerwanego żelastwa. Ogień towarzyszący eksplozji przeniósł się do wnętrza statku.

Ogień w próżni? Nie ;)

 

Hall był głuchy na argumenty Streeta. Przemówił:

– Wiem, że nie mogę tego zrobić, ale nie mam zamiaru żyć ze świadomością, że mogłem komuś pomóc, ale tego nie zrobiłem. Będąc pilotem, jeszcze nie raz mogę znajdywać się w takiej sytuacji. Nie mogę na samym początku podjąć błędnej decyzji, bo nie będę mógł z czystym sumieniem wykonywać tego zawodu.

Powinni zaraportować o sytuacji do bazy i wkroczyć do akcji. Podejrzewam, że nikt nie zaprotestowałby wiedząc, że życie ludzkie jest zagrożone. Nawet jeśli czynili to wbrew rozkazom i tak powinni zaraportować, że wkraczają do akcji ratunkowej, brak takiego raportu naraża na niebezpieczeństwo inne statki.

 

Początkowo dyrektor Orbitalnej Bazy Transportowej zamierzał wyrzucić młodzieńców ze stażu za jakby nie patrzeć, niewykonanie rozkazu. Ci jednak mieli niebywałego farta, ponieważ wśród ocalałych znalazł się prezes pewnej dużej firmy oraz kilka równie ważnych osób zajmujących się public relations. Ostatecznie stażystom skrócono staż do miesiąca.

Grubymi nićmi szyte, niestety.

 

Powodzenia!

Che mi sento di morir

BasementKey

 

Hej, wielkie dzięki za uwagi. Są na wagę złota. Muszę przyznać, że nieco się zagalopowałem w kilku momentach. Jednak nie ma tego złego itd. Przeanalizuję treść i dam znać jak naniosę poprawki.

Wielce szanowny PsychoFiszu. Czego nie zrozumiałeś ? Napisałem "bajeczka jakich tysiące". To nie jest ocena, ani złośliwość. To fakt. Na Twoje pismo odpisałem. Gorąco namawiam do przeczytania. Tutaj dodam cytat z Wikipedii: "ad personam – pozamerytoryczny sposób argumentowania, w którym dyskutant porzuca właściwy spór i zaczyna opisywać rzekome lub rzeczywiste cechy swego przeciwnika …". Aż do tej pory sporu nie było, bo aby był spór musiałaby zaistnieć choć jedna wypowiedź spór ten podnosząca. Teraz z przyjemnością widzę w Tobie adwersarza. Z przyjemnością, bo uwielbiam dyskusje. Ja nie tylko nie opisywałem cech przeciwnika. Ja nie mam tam przeciwnika (bo nie ma sporu). A gdy dyskutuję z osobą mającą odmienne zdanie, to osoba ta dla mnie nie jest przeciwnikiem, lecz adwersarzem. Widzę tam początkującego autora, któremu wskazuję błędne, w moim odczuciu, podejście do tak pięknej dziedziny ludzkiej aktywnosci jak TWÓRCZOŚĆ. W wielkiej wyrozumiałości swej rozumiesz moje … niezadowolenie ? … rozczarowanie ? Sorry, uciekło. Obawiam się jednak, że dopadło Cię zjawisko "przeniesienia". Postrzegasz mnie na swój obraz i podobieństwo. Tymczasem różni ludzie niezwykle rzadko w takich samych okolicznościach mają takie same reakcje, bo kierują nimi różne motywacje. Ja, decydując się na czytanie opowiadań z TEGO portalu nie oczekiwałem raczej Lema czy Asimowa. Raczej chciałem ujrzeć "gdzie się znajdujemy, dokąd zmierzamy". Dlatego cieszą mnie doskonale napisane wyjątki i daję temu wyraz. Natomiast teksty tuzinkowe, nijakie, wtórnie wtórne są, wybacz, tym, czego w zasadzie się spodziewam. I nie wzbudzają one we mnie uczuć negatywnych. Raczej chęć wskazania "ścieżki pod górę". Czynię to czasem tonem lekko żartobliwie-uszczypliwym licząc poniekąd na przebudzenie ambicji twórcy. Nie łudzę się, że każdy zechce troszkę popracować. W końcu naokoło słychać "nie bawisz się, nie żyjesz". Niestety coraz częściej czytamy o wypadkach młodych i bardzo młodych w myśl innej zasady : "bawisz się nie żyjesz". Dlatego może jednak warto próbować pobudzać myślenie. Chęć nauki też, by nie kończyli jak ten młodzian, którego nie nauczył niczego madat i wkrótce potem się zabił. Może Cię zdziwię, ale wszystko o czy tu piszę to są fragmenty tej samej, większej całości, Pozdrawiam serdecznie.

Czy już widzisz, że błędnie zatytułowałeś swój tekst wysłany do mnie na priva.

P.S. Wygląda na to, że nie potrafię odpowiedzieć na priva, bo nigdzie tego swojego przyciężkawego tekstu (wróć ! tekst jest genialny, cudowny, mega pomocny. hmm … jakby tu jeszcze słodziej, żeby było megapoprawnie politycznie … ?) nie widzę. HELP !!! Jak odpisać na priva ?

SPW, dyskusja priv nie wyświetla się samoistnie. Jeśli wysłałeś odpowiedź na priv (najpewniej w polu tekstowym pod wiadomością), powinieneś mieć jej podgląd w folderze WYSŁANE po najechaniu kursorem na ikonkę koperty.

 

 

Jeśli mogę: komentarze w takim tonie raczej nie “pobudzą myślenia” ani “chęci nauki”. Być może spróbuj wskazać fragmenty/elementy, które Twoim zdaniem zaburzają ww. asimovo-lemowy potencjał autora i zaproponuj propozycję ich poprawy, z merytorycznego punktu widzenia – by pobudzić myślenie i dać okazję do nauki.

SPW – w takim razie jak sobie Marysia życzy, nie mam nic do dodania do udzielonych wyjaśnień po zapoznaniu się z Marysi odpowiedziami ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka