
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Ulica wydawała się bardziej stroma niż zwykle, a szarość betonu aż zalewała oczy. Staszek wracał do domu. Po raz kolejny ta sama nudna alejka, za nią zwyczajne skrzyżowanie, potem banalny sklep spożywczy ze swoją pospolitą sprzedawczynią, a nad nim jego przeciętny dom. Lecz jedna rzecz tego właśnie dnia burzyła codzienny schemat drogi łączącej szkołę i pokój Staszka. Mężczyzna siedział przy krawężniku, miał brudny, podziurawiony płaszcz i posklejaną od błota brodę. Skóra mężczyzny zdawała się jednak jaśnieć jakimś niespotykanym blaskiem. Mężczyzna umierał.
Staszek zatrzymał się przed nim i wpatrywał się w łagodne rysy twarzy przykryte częściowo czernią ulicy. Patrzył na jego dłonie, teraz stare i zniszczone, lecz przy tym tak niesamowicie delikatne. Spoglądał na krew cieknącą szkarłatną stróżką wprost z kącika jego ust. „To Ty" – usłyszał głos, tak inny od tych wszystkich z którymi spotkał się do tej pory. Nim te słowa dotarły do jego uszu, blask mężczyzny stanowczo zbladł, a oczy zamknęły się po raz ostatni. Staszek uciekł. Biegł, jak nigdy dotąd, byle dalej, byle szybciej, byle tylko o tym zapomnieć.
Wszedł do domu, minął obojętnie rodziców i jak co dzień rzucił plecak w to samo, jedno z niewielu wytartych od kurzu miejsc w swoim pokoju. Życie Staszka było szare, a kurzu nie było jedynie na tych kilku rzeczach, które sprawiały mu radość. Co wieczór powtarzał te naiwne rytuały przywołujące uśmiech na jego twarz. Dlatego też szybko ubrał czarną, obszerną bluzę i ruszył z powrotem na zewnątrz. Do swoich kolegów, do starych miejsc nad rzeką, do nisko cenionych win i jeszcze niżej cenionych dziewczyn. Do swojego zimnego ciepła.
Rankiem obudziło go pragnienie. Nie był wprawdzie pewien, czy jest to pragnienie zwilżenia zasuszonego gardła, czy cofnięcia się w czasie do momentu, kiedy stwierdził, że zapijanie Krajowej Igristojem to dobry pomysł. Gdzieś w głębi przepełnionego alkoholem żołądka pojawiało się jeszcze trzecie pragnienie i rosło z każdym jego ruchem. Pomacał ręką okolice łóżka w poszukiwaniu butelki wody mineralnej, lecz natrafił na coś bardzo dziwnego. To coś było tak nie na miejscu, że aż podniósł się na łokciu, zapominając na chwilę o swoich pragnieniach. Między łóżkiem a regałem pełnym książek stał wysoki, prosty, wypełniony wodą dzban. Chwilowo odrzucił zdziwienie i łapczywie przechylił dzban ku swoim wargom, kojąc je słodkim smakiem. Woda była ciepła i miała niecodzienny smak. Sycił się nią, a jego złe samopoczucie zostawało gdzieś za nim. Wypił jeszcze kilka łyków i zupełnie świeży wstał z łóżka. Tylko pomięta, przepocona i pachnąca alkoholem pościel przypominała o wczorajszym wieczorze. Wciąż uśmiechając się do swojego małego cudu, poszedł wziąć prysznic. Podejrzewał, że to rodzice podrzucili mu wodę, domyślając się jego porannego stanu. „Może jednak Ci staruszkowie nie są tacy okropni?" – myślał, przekręcając kurek i jednocześnie zasuwając drzwi od kabiny. Woda była boska. Zazwyczaj pierwsze pięć minut kąpieli spędzał na regulacji obu zaworów. Teraz każda kropla była idealna. Każda przyjemnie ogrzewała skórę, zmywając zmęczenie i brud. Wciągał pachnącą ciepłem parę i stwierdził, że jest to przyjemniejsze od wszystkich papierosów, które w życiu wypalił. Zanurzył się w tym błogim uczuciu, lecz wiedział, że nie może tak spędzić całego dnia. Za kilka godzin miał randkę. Basia… Cud dziewczyna, wydawało by się, że umawia się ze Staszkiem wyłącznie z litości. Jedna z tych, która nawet w zbyt dużym swetrze i bez makijażu przykuwa większą uwagę niż wszystkie wymalowane, wydekoltowane, puste wewnątrz i sztuczne na zewnątrz licealistki.
„Staszek" – usłyszał krzyk matki dobiegający z kuchni. Lecz nawet perspektywa nadchodzącej awantury o wczorajszą libację nie przerażała go dzisiejszego poranka. Ubrał się w pośpiechu i przyjmując wyuczoną, skruszoną minę, ruszył w kierunku dźwięku stukających naczyń. „Zrobiłam Ci jajecznicę. Wsuwaj, pewnie jesteś zmęczony". Te zdania tak nie pasowały do utartego schematu, że Staszek aż usiadł z wrażenia. Jajecznica eksplodowała smakiem w jego ustach już po pierwszym kęsie, a każdy kolejny zalewał kubki smakowe nową porcją wrażeń. Mama uśmiechała się do niego z drugiego końca stołu, nucąc jednocześnie piosenkę z radia. Staszek nie znał tego utworu, lecz już wiedział, że jeszcze dzisiaj go ściągnie. Każdy dźwięk był na swoim miejscu, a melodia uspokajała, koiła i rozweselała. Wiedział, że ten dzień będzie cudowny. Po prostu wiedział.
Szedł ulicą. Brązowa koszula dobrze układała się na chudym ciele, a długie włosy wyjątkowo nie sterczały na wszystkie strony, jak to miały w zwyczaju. Widział uśmiechy ludzi, których mijał. Wiedział, że uśmiechają się do niego. Że dziś to on jest tą sympatyczną chwilą w ich szarych życiach. Czuł, że aż promienieje wewnętrznym światłem. Nagle okazało się, że bezbarwna ulica ma swoje kolory, a przeważa błękit oraz pistacjowa zieleń. Że ludzkie głosy mają swoje tony, a wiosenny poranek pomimo kłującego wiatru potrafi być ciepły.
Randka z Basią była najbardziej udaną randką w jego życiu. I to nie było zaskakujące. Niespodzianką było dopiero stwierdzenie, że i dla dziewczyny było to najmilsze spotkanie z chłopakiem, choć miała znacznie większe doświadczenie w tej materii. Szli razem zielono-pomarańczową aleją, mijając ławki z przyrośniętymi do nich wtulonymi parami, wlewając do ich związku tę odrobinę barwy, której oni nie zyskaliby i po wielu latach. Rozmawiali, co chwilę wybuchając śmiechem, a Świat śmiał się razem z nimi. Miał wrażenie, że nawet gdyby zaprosił ją do McDonalda, to ta randka i tak byłaby wyjątkowa. W oczach dziewczyny widział odbicie blasku i zrozumiał, że to ta. Podczas rozstania pocałowała go w policzek i zaprosiła na obiad. Ona również nie wyobrażała sobie, że mogliby się nie spotkać ponownie.
Do domu wracał tramwajem. W jego głowie jak witryny kamienic przewijały się wątpliwości. Każdej kolejnej myśli odpowiadał kolor mijanego budynku. Odpowiedzialność – czerwień. Zdrada – brąz. Kontrola – beż. Odsunięcie – szarość. Rozstanie – szarość. Tęsknota – szarość. Milczenie – szarość. Szarość.
Wpadł do domu niemal biegiem. Odtrącił matkę już otwierającą usta do kolejnego nieważnego wyrzutu. Z trzaskiem otworzył drzwi i dopadł dzbanu. Pił, a barwy zaczęły wracać do jego życia.
Maturę zdał rewelacyjnie. Wiedział, że dostanie się na wymarzone studia na tej samej uczelni co Basia. Planowali wspólne mieszkanie oraz wspólne życie. Codziennie rano brał łyk wody z dzbanu odganiając szarość życia atakującą go już od otwarcia oczu. Wiedział, że jego życie jest idealne. Cieszył się każdym dniem, każdą emocją i każdym kolorem. Gromadził w sobie ciepło, którym co dzień dzielił się z ukochaną, z rodziną, z przyjaciółmi, a nawet z mijanymi na ulicy ludźmi. Wiele osób wiedziało, kim był Staszek i że warto z nim trzymać. Czuli się przy nim wyjątkowo. Tak wyjątkowo, jak może się czuć tylko aktor, któremu po wielu latach ciągłego grania pozwolono usiąść na widowni.
Był lipiec. Poranne słońce grzało Staszka oraz wtuloną w niego Basię. To już dwa tygodnie, jak mieszkali u niego od kiedy wyjechali rodzice Staszka. Rano dziewczyna zawsze wyglądała okropnie. I jakkolwiek strasznie brzmiała ta myśl w głowie Staszka, słyszał ją co dzień. Takie myśli najciężej jest wyrzucić z głowy. Wiedział jednak, że za chwilę podejdzie do kredensu i zaczerpnie z dzbanu łyk orzeźwiającej wody. Pomimo czasu była ona tak samo świeża, jak ponad dwa miesiące temu. Stanął nad dzbanem i jak co ranka wziął w rękę naszykowany czerpak. Lecz tego dnia miało być inaczej niż zwykle. Spostrzegł, że naczynie jest do połowy puste. I wiedział, że nawet największy optymista w tej sytuacji nie potrafiłby stwierdzić, że jest ono do połowy pełne. Zaczął myśleć…
O tym, jak bardzo jest uzależniony od wody. Że potrzebuje tego blasku, tego ciepła. O tym, że jeśli przez ten czas zużył połowę wody, to przyjdzie jesień, a cudowna ciecz się wyczerpie. Co dalej? Czy szarość miała powrócić do jego życia? Czy byłby w stanie w ogóle żyć dalej wiedząc, że nie czeka go ani jeden kolorowy dzień? Nie, nie było takiej możliwości. Wiedział, że Basia, jego nadzieja i jego szczęście da mu to ciepło. Odłożył czerpak i odniósł dzban głęboko do piwnicy.
Jaka szkoda, że się mylił…
Dziewczyna zostawiła go po dwóch tygodniach. Nawet nie przejął się tym szczególnie, ponieważ przez te krótkie czternaści dni zdążył zauważyć dziesiątki niedoskonałości tego wcześniej idealnego związku. Kłócili się. Często patrzył na nią, na jej beznamiętną, nie wyrażającą niczego twarz i wiedział, że nie jest w stanie kochać kogoś tak pospolitego. Zaczęły go irytować setki jej drobnych zachowań, które szturmem wychodziły na wierzch. Przestała go pociągać seksualnie i to był ostateczny cios, który zniszczył ich relację. To był koniec jego szczęśliwych dni. Czy nie myślał o tym, żeby zaczerpnąć wody, a wraz z nią tego wszystkiego, czego zaczęło brakować? Przecież rozwiązałoby to każdy, nawet najdrobniejszy problem. Otóż myślał, a właściwie idea ta nie opuszczała jego głowy nawet na chwilę. Szarpał się, starał się łapać wszystko to, co przeciekało mu przez palce, ale nie potrafił. Nie potrafił też poniżyć się do takiego poziomu, aby zejść do piwnicy i poddać się tej cudownej, słodkiej wodzie. Cudownej?
Przez te długie wakacje Staszek nie znalazł już nic, co pozwoliłoby mu napędzić swoje życie. Wrócił do starego trybu życia, lecz wydawał mu się on jeszcze gorszy niż wcześniej. Twarze towarzyszy butelki zdawały się zlewać w jedną, powtarzaną jak kopię twarz licealisty-alkoholika. Żadna z dziewczyn, z którymi się spotykał, nie była nawet w małym stopniu tak interesująca jak Basia. Upijał się, budził popołudniem, szedł zakurzonymi ulicami miasta bez celu lub z celem, który był absolutnie nieistotny, a potem wychodził do swoich znajomych. Cykl się powtarzał. Jego ojciec zaczął mieć poważne problemy z sercem. Jedyne, co poruszyło Staszka, to barwy sygnału karetki, które wyróżniały się na tle szarego osiedla, nadając mu choć na chwilę blask, którego tak mu brakowało. Rozpoczął studia, a ojciec wrócił do domu, łykając osiem tabletek dziennie. Pojawiał się na uczelni, rozumiał materiał, lecz nie można powiedzieć, żeby się uczył. Spotkał mnóstwo ludzi takich jak on, zlewali się oni ze ścianami gmachów, zdawali się wnikać w krzesła sal wykładowych. Byli szarzy i nijacy. Byli tacy, jak on.
Aż nadeszła sesja i Staszek się złamał. Wiedział, że duża część kolegów pije hektolitry kawy. Wiedział, że większa część bierze narkotyki, co było nawet bardziej szkodliwe. Wiedział, że ma tak dużo pracy. Każdy temat, każda strona skryptu zdawała się przygniatać jego nikłą wolę walki. Nawet jeśli jego życie miało wyglądać tak, jak do tej pory, chciał skończyć te studia, chciał znaleźć pracę. Być może i poślubić kiedyś kobietę, która wprowadzi w jego życie choć odrobinę światła. Lecz nie był w stanie tego zrobić bez wody.
Kopnął uciekającego szczura, a następnie przekręcił kluczyk zwalniając zamek kłódki. Zakurzone, zbite z desek piwniczne brzmi otwarły się ze zgrzytem, ukazując Staszkowi swoje zagracone wnętrze. Dzban stał pośrodku bałaganu. Na wodzie nie osiadł nawet gram kurzu. Była krystalicznie czysta, aż chciało się pić. Nabrał odrobinę w garść i wypił duszkiem, a barwy wróciły do jego życia.
Sesję zdał najlepiej z grupy. Podczas egzaminów ustnych wykładowcy byli nim zachwyceni, niemalże spijali słowa z jego ust. Szarzy koledzy nabrali przy nim kolorów. Okazało się, że każdy jest inny, że każdy ma swoje gusta i zainteresowania. Spotykał się z nimi, a oni znów lgnęli do niego. Nadeszły ferie zimowe, a Staszek stanął przed wyborem.
Patrzył we wnętrze naczynia i im dłużej patrzył, tym mniej wody zdawało się je wypełniać. Najwyżej jedna trzecia. Ile tak pociągnie dalej? Wytrzyma tydzień, dwa? Za oknem padał śnieg przykrywając całą okolicę i zabierając jej resztki kolorów, jakie zostały. Było zimno. Czy miał się szarpać dalej? Ciągnąć swoje beznadziejne życie bez wody? A może potrzebował z tym zerwać raz, ostatecznie? Złapał dzban i stanowczo zaczął go przechylać nad wanną. Powierzchnia wody zachlupotała pięknym, czystym dźwiękiem i zbliżyła się do krawędzi. Zatrzymała się ściśle jej dotykając. Staszek stał, trzymając naczynie w tej dziwacznej pozycji i płakał. Nie potrafił. Jakkolwiek by chciał, nie potrafił wylać tej cieczy, tego, co dało mu najpiękniejsze chwile w życiu. Szlochał, przeklinając własną bezradność. Odstawił dzban na podłogę, a w jego ręce szybko znalazły się tabletki ojca. Wysypał na dłoń całe, ledwie rozpoczęte opakowanie leków. Wszystkie, co do jednej, wpakował do swoich ust. Pudełko wylądowało na ziemi i odbiło się od dzabnu, który zaraz po tym znalazł się w jego rękach. Przechylił je nad swoimi wargami i popił własną śmierć wodą, która dawała mu życie. Dwa duże łyki. Ani jednego więcej. Było tak pięknie. Aż żal odchodzić. Wyszedł z mieszkania, a śnieg jeszcze nigdy nie był tak ciepły, jak tego wieczora.
Chodnik wydawał się bardziej zaśnieżony niż zwykle, biel śniegu aż raziła oczy. Michał szedł do szpitala. Po raz kolejny ten sam, nudny skrót, za nim zwyczajna furtka, potem banalna ulica z pospolitym szpitalem, a w nim jego chora matka. Lecz jedna rzecz tego wyjątkowego dnia burzyła codzienny schemat drogi łączącej pokój Michała i salę jego matki. Chłopak siedział przy trzepaku, miał mokry podkoszulek i pozlepiane od potu włosy. Skóra chłopaka zdawała się jednak jaśnieć jakimś niespotykanym blaskiem. Chłopak umierał.
Michał zatrzymał się przed nim i wpatrywał się w łagodne rysy twarzy przykryte częściowo bladością choroby. Patrzył na jego dłonie, teraz trzęsące się, lecz przy tym tak niesamowicie delikatne. Spoglądał na parujący dzban stojący w śniegu przed chłopakiem. „To Ty" – usłyszał głos Staszka.
„Życie jest trochę, jak w dzbanie woda. Pijesz ubywa, wylewasz szkoda.
Zostaje w środku przestrzeń tak pusta."
Normalsi, „ziemia"
Hmm, coś tu jest w tym opowiadaniu, że wyróżnia go spośród wielu;) spodobało mi się.
Pomysł mi się bardzo spodobał, ale wszystko to poprowadzone jakoś szybko. Matura, sesja, Basia - trudno się wczuć. Poza tym kilka zgrzytów "to Ty", ale ogólnie jest całkiem nieźle.
Pozdrawiam.
W połowie tego tekstu powiedziałem sobie: "Przecież ty nie lubisz takich podniosłych, prawie filozoficznych tonów. Wolisz proste, sensowne, nieco dłuższe opowiadania. Bez sztucznie poetyzowanych zdań. Bez nagromadzenia figur retorycznych." Jednak im dłużej sobie to powtarzałem, tym bardziej mi się to opko podobało. Naprawdę. Porządna, sensowna fabuła bez błędów logicznych, przyjemny, gładki styl i porządne przesłanie, to wszystko sprawiło, że tekst pozostaje w pamięci. Oceniłbym na 5, ale nie mogę, więc powiem jedynie, że mi się podobało. Mimo że to nie mój styl.
Pozdrawiam.
Sympatyczne, nie powiem. Czytało się miło i przyjemnie.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.