Moje życie zmieniło się, gdy znalazłem Boga w piekarniku. Kto by pomyślał, że próba podgrzania lasagne otworzy mi oczy? Zagapiłem się i przytrzymałem ją nieco zbyt długo, a gdy wyjąłem, na serze wypaliła się twarz. Miała dwa nosy, jedno ucho, trzy usta i siedem oczu. Doskonała.
Od paru dni komunikuję się z Bogiem za pomocą piekarnika. Wsadzam coś do środka, najczęściej lasagne, bo najlepiej się do tego nadaje, a on wypala w niej swój przekaz. Znaki, mądrości, rozkazy. Robię im zdjęcia, dokumentuję, a potem zjadam posiłek.
Wcześniej byłem nikim, do niczego nie dążyłem, niczego nie respektowałem. Liczyło się tylko tu i teraz. Z żalem wspominam tamte czasy, bo choć doznałem oświecenia niedawno, zdaje mi się, że od tego czasu minęły eony.
Jestem szczęśliwy.
Wziąłem urlop w pracy, by oddać się badaniu nowego zjawiska. Przez chwilę kusiło mnie nawet wstawić zdjęcia znaków do internetu, ale boję się, że ludzie nie zrozumieją.
Mój Bóg nie może się tak pokazać – zamknięty w piekarniku, gdzieś w środku, między obwodami. Oczywiście, rozkręciłem całe urządzenie na części, ale niczego nie znalazłem. Najwyraźniej fizyczną formą Boga stała się sama kuchenka.
Jakie to głupie, jakie śmieszne, jakie żałosne. Bóg który zmienił moje życie, zdjął łuski z oczu, przybrał tak marną formę. On też nie potrafił tego zdzierżyć, powiedział mi o tym. Wczoraj warzywa w naczyniu żaroodpornym ułożyły się w dziwny wzór; ciało. Chciał powstać, a jego pragnienie stało się moją misją.
Właśnie skończyłem tworzyć pierwszą kończynę. Nieźle się natrudziłem, ale automatyka to moja działka, więc efekt końcowy wygląda nieźle. Lekki metal lśni, w środku potężne mechanizmy hydrauliczne będą w stanie podnieść tonę. Łączę przewody z tymi od piekarnika. Wyświetlacz rozbłyska, pojawia się znak; pochylone A. Zdaje mi się, że to dobrze, więc kłaniam się i odchodzę. Jutro Bóg znowu przemówi.
*
Chce więcej. Miałem sen; trzy nogi wystające z pudła piekarnika. Jedna mechaniczna; symbolizująca postęp, druga drewniana, prosta, nawiązująca do tradycji. O trzeciej nie chciał mówić. To nic, moim zadaniem jest słuchać wtedy, gdy Bóg zechce przemówić. Jestem mu potrzebny, jak nikomu dotąd. Nieźle to brzmi: potrzebny, wręcz niezbędny samemu Bogu.
Idę więc do sklepu, kupuję najlepszej jakości drewno, narzędzia do rzeźbienia, lakier, papier ścierny. Nie znam się na tym, ale to żadna przeszkoda. Kiedyś nawet bym nie spróbował, ale dzisiaj czuję, że mi się uda. A nawet jeśli nie, przecież zawsze mogę wyrzeźbić kończynę jeszcze raz. I jeszcze, aż do skutku.
Trzęsę się z radości, gdy sięgam po dłuto. To coś nowego, już za kilka godzin będę lepszą osobą, potrafiącą więcej. Zamiast tkwić przed komputerem, nasycając umysł badziewiem tylko po to, by dostać szybki zastrzyk dopaminy, staram się coś stworzyć, rozwinąć samego siebie.
Jak podejrzewałem, noga nie wygląda idealnie. W moim śnie była ciemna jak heban, misternie rzeźbiona w oplatający ją bluszcz, delikatna, a zarazem wytrzymała. Ta wygląda, jakby ktoś oderwał poręcz ze schodów.
Przedstawiam ją Bogu. Włącza wyświetlacz, znów widzę pochylone A. Dobry znak, montuję więc nogę za pomocą mechanizmów, by mógł nią ruszać. Cieszy się? Tak, chyba tak.
Wieczorem podgrzewam lasagne. Nie wyciągam jej, aż piekarnik sam się nie wyłączy. Na serze widnieje wypalony obraz raju; wysokie budynki, nowe i lśniące, a w nim ludzie, wszyscy szczęśliwi jak ja.
Coś kłuje mnie w środku. To mój Bóg.
Mój.
*
Trzeci rozkaz mrozi mi krew w żyłach. Ludzka noga, symbolizująca organiczne życie. Zaciskam pięści na krawędzi naczynia żaroodpornego. Nie mogę jednak okazać nieposłuszeństwa.
Wieczorem zaprosiłem do siebie przyjaciela z pracy. Michał zawsze był wysportowany, ma piękne nogi. Nada się.
Trzęsę się, podając herbatę. Przecież go nie zabiję, potrzebuję tylko nogi. Kiedyś zrozumie, kiedy uwolnię mojego… naszego Boga z piekarnika. Usypiam go i staję nad ciałem. Spokojnie. Ręce nie chcą mnie słuchać, ściąganie Michałowi spodni trwa w nieskończoność. Zakładam opaskę uciskową na udzie. Pod ręką mam wszystko, co potrzebne, przeszukałem cały internet w poszukiwaniu wiedzy o amputacjach.
Biorę wdech… i jeszcze jeden. A potem kolejny. Nie wiem, ile ich było, ale w pewnym momencie odrzuciłem piłę. Nie dam rady, nie potrafię. Jak mógłbym w taki sposób coś komuś odebrać? Ale nie śmiem zignorować rozkazu.
I nie zignoruję.
*
Słabo mi. Chyba zrobiłem coś nie tak, bo krew nie chce przestać płynąć. Nieważne, liczy się tylko to, że zdążyłem. Bóg wstaje chwiejnie, ale nogi wytrzymują. Góruje nade mną, a ja nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Spełniłem swój obowiązek!
Pochodzi do mnie, krok po kroku się zbliża. Udało się, zrobiłem, co chciał! Nie zatrzymuje się przy mnie. Omija fotel w którym półleżę i wychodzi z domu.
Wychodzi.
Z domu.
Zostawia mnie! Jak robaka! Jak…
Słabo mi, zamknę oczy tylko na chwilę.
*
Budzę się w szpitalu tydzień później, zupełnie pusty. Nie chciałem, by odchodził i choć potrafiłem go zrozumieć, nie mogłem przeboleć straty. Znów jestem nikim, niepotrzebny, zapomniany. Nie poznałbym tego nawet przed sobą samym, ale lubiłem, gdy Bóg był ode mnie zależny.
Do pokoju wchodzi pielęgniarka, sprawdza opatrunek, podaje środki przeciwbólowe. Kikut boli jak cholera.
– Co z nim? – pytam.
– Chwilę pochodził, a potem zgarnęła go policja. – Rozumie, kogo mam na myśli. – Ponoć nadal nie wiedzą, co to dokładnie jest.
– Bóg…
Patrzy na mnie z politowaniem.
– Nie, to na pewno nie. Prędzej symbioza bakterii ze sztuczną inteligencją. Tak przynajmniej mówili w telewizji.
Wiedziałem. Nie rozumieją. Ale on gdzieś tam jest i działa. Może jeszcze nadejdzie dzień, w którym mnie wezwie?
– A morał? – Ciekawi mnie perspektywa kogoś z zewnątrz.
– Słucham?
– No, ważne, aby z każdej takiej sytuacji wyciągać morał, co nie?
Pielęgniarka na moment przerywa pracę.
– Nie ma co się wszędzie doszukiwać przekazu.
– Całkiem niezły.
– Nie o to chodziło. Mówiłam, żeby pan tego nie robił.
Kiwam głową. To też znak, czy wręcz przeciwnie?
– Dziwne – mamrocze coś pod nosem, kładąc na stole kolację. – Od jakiegoś czasu wszędzie widzę ten wzór.
Obracam głowę. Sztućce, pozornie rozrzucone bez ładu, układają się w znany mi kształt.
Pochylone A.