„Byłeś odbiciem doskonałości, pełen mądrości i niezrównanie piękny.
Mieszkałeś w Edenie, ogrodzie Bożym; okrywały cię wszelkiego rodzaju szlachetne kamienie: rubin, topaz, diament, tarszisz, onyks, beryl, szafir, karbunkuł, szmaragd, a ze złota wykonano okrętki i oprawy na tobie, przygotowane w dniu twego stworzenia.
Jako wielkiego cheruba opiekunem ustanowiłem cię na świętej górze Bożej, chadzałeś pośród błyszczących kamieni.
Byłeś doskonały w postępowaniu swoim od dni twego stworzenia, aż znalazła się w tobie nieprawość.” Ks. Ezechiela, Roz. 28, 12-15, Biblia Tysiąclecia
– Dość! – ryknął nienaturalnym głosem Balzak i uderzył otwartą dłonią w blat stołu. Zakołysał się, zatrzepotał rzęsami i opadł ciężko na ławę. Miał już nieźle w czubie.
W głowie mu huczało, a świat rozmył się mu się przed oczami jak akwarela, tonąc w blasku kolorowych kryształów rozwieszonych po tawernie niczym świąteczne girlandy.
Przełknął ślinę i zamaszyście otarł brodę.
– Trza wracać – wybełkotał i nieobecnym wzrokiem spojrzał w stronę siedzącego tuż obok, lekko zgrabionego marynarza, którego włosy pokrywała już delikatna siwizna.
Filon jednym haustem opróżnił swój kufel. Odstawił go z hukiem.
Wzdrygnął się i zakasłał.
Wino było cierpkie i piekielnie mocne.
Wytarł krzaczaste wąsy i zamlaskał. Zajrzał do stojącego obok dzbana. Podniósł go i potrząchnął nim lekko.
Wino chlupnęło radośnie.
Jego twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
Zignorował towarzysza, przechylił dzban, obficie nalał wino do dwóch stojących przed nim kufli i opróżnił amforę do cna. Nim ją jednak odstawił, dla pewności potrząchnął nią kilka razy.
Bez dwóch zdań była pusta.
Balzak chwycił łapczywie swój kufel.
Przysunął go bliżej i objął palcami.
Jęknął coś niezrozumiałego i machnął, szybko ręką. Pokiwał potakująco głową. Podrapał się po karku i rozejrzał się po gospodzie.
Głośno było jak w ulu.
Tawerna wypchana niczym młyński wór pękała w szwach.
Nie brakowało tu drobnych kupców, kuglarzy, magików, filozofów, pomniejszych szlachciców, marynarzy, wędrownych maesterów, którzy przybyli tu z odległych stron królestwa.
Drobnych złodziei, najemników, podrzędnych artystów, wojów i rycerzy niższego szczebla. Nie zabrakło też wędrownych kapłanów, bardów oraz samotnych poszukiwaczy przygód.
Wszyscy oni, cały ten miszmasz szynkowskiej braci, upchany jeden obok drugiego, przybyli tu z jednego powodu.
Z okazji Święta Światła.
Raz do roku, wczesną wiosną stolica pękała od nadmiaru i różnorodności elementu, który zjeżdżał się z każdej nawet najbiedniejszej dzielnicy królestwa.
Wszystko po to, aby uczestniczyć w corocznych obchodach organizowanych z okazji wielkiego zwycięstwa rycerzy światłości nad mroczną armią demonów.
Ta istna mieszanka wszystkich klas społecznych od wysoko urodzonych arystokratów z domieszką królewskiej krwi po wszelkich uczonych, kupców, tragarzy, szarlatanów, poszukiwaczy przygód, zwykłych rzezimieszków, szukających łatwego zarobku co roku zjeżdżała się do miasta nie tylko po to, aby zobaczyć wspaniałą fetę przygotowaną na ten czas, ale po to, żeby na własne oczy zobaczyć stolicę królestwa – Atlantis.
Kto widział Atlantis, widział już wszystkie cuda świata.
Do karczmy wszedł mężczyzna.
Balzak wbił w niego spojrzenie.
Obcy od razu rzucał się w oczy.
Był wielki jak tur. Zarośnięty niczym dzik. Gębę miał podrapaną. Kanciastą. Osmoloną od sadzy i pyłu. Przypominał trolla. Lazł pokracznie, rozpychając się na boki. Obijał się niczym piłka od ustawionych gęsto stołów i co chwila kogoś trącał.
Na przekleństwa odpowiadał mrożącym krew spojrzeniem, a u jego boku połyskiwał piękny miecz.
To właśnie ta misternie wykonana broń przybysza przykuła uwagę Balzaka.
Istny majstersztyk.
Rękojeść miał zrobioną z ametystu. Ozdobiona była w tak finezyjnymi wzorami, jakby wyszła spod dłuta samego mistrza Pigmaliona, twórcy głównego ołtarza w Wielkiej
Świątyni Mocy w Atke.
Szpic miecza wykuto z białego, przezroczystego kryształu, a zakończony był szkarłatnym, zakrzywiony niczym orli pazur ostrzem.
Taki oręż to nie byle co.
Nie każdego stać było na takie cudo.
Obcy musiał być kimś ważnym.
– Skąd u licha ma takie cudo? – zachłysnął się łakomie Balzak, szeroką dłonią otarł ślinę z brody i wybałuszył oczy. – Cudo takie jakby je sam Hefajstos wykuł – zacmokał i odprowadził wzrokiem wielkoluda.
Przybysz zatrzymał się w pół kroku tuż przed barem. Rozejrzał się, jakby kogoś szukał, niezgrabnie podrapał się po karku i zastygł na chwilę.
Ramiona mu opadły, poprawił miecz połyskujący u boku, nabrał powietrza i naprężył klatkę.
Teraz wyglądał na olbrzyma.
Opuścił groźnie głowę i zmrużył oczy.
Ponownie wzrokiem powędrował przez salę. Jego spojrzenie zatrzymało się na czymś, co ukrywało się w ciemnym kącie gospody.
Zgarbił się i powłóczystym korkiem ruszył w kierunku stojącej tam ławy.
Usiadł ciężko i wyprostował demonstracyjnie nogi.
Balzak zbystrzał.
Wyciągnął szyję, a jego oczy stały się ogromne i błyszczące niczym oczy dziecka, które dopiero teraz zauważyło ogromny sklep ze słodyczami.
Na ławie tuż obok olbrzyma w ciemnym kącie siedziała piękna dziewczyna.
Zachwycony, aż poderwał się na równe nogi.
Wybałuszył oczy i kilka razy przetarł je ze zdziwienia.
Zaniemówił.
Była idealna.
Niebiańskiej urody kobieta wyglądała jak wcielenie samej bogini miłości Afrodyty.
Z zachwytu, aż zaschło mu w gardle. Kolana miał jak z waty, a serce łopotało mu niczym przerażony gołąb.
– Czy to niebiańska istota? A może demonica? – szeptał do siebie, nie odrywając od niej wzroku. Bał się, że jeśli choć na chwilę się odwróci, ona zniknie. – Bogini. Cud stworzenia – cmokał z zachwytu.
Piękna i bestia rozmawiali, prawie nie poruszając ustami. On coś tłumaczył, ona tylko potakiwała.
Wielkolud zamilkł na chwilę, potarł dłonią po brodzie i rozejrzał się czujnie.
Nieoczekiwanie, chwycił mieszek przypięty do swojego pasa i coś z niego wygrzebał.
Tajemniczy przedmiot, dyskretnie ukrył w ogromnej dłoni i podał go dziewczynie.
Ona od razu, bez patrzenia wsunęła zawiniątko do ukrytej w fałdach sukni kieszeni.
Obcy wstał nagle i bez pożegnania ruszył w kierunku drzwi.
Bogini została.
Siedziała sama w ciemnym kącie. Przyglądała się swoim dłoniom i niczym mała dziewczynka machała beztrosko drobnymi stópkami.
Jej suknia była prawie przezroczysta.
Materiał był zwiewny, delikatny i połyskujący jakby utkany z pajęczych nici. Jej duże, kształtne piersi nieśmiało wyglądały spomiędzy gęstych, opadających kaskadowo, czarnych jak heban włosów.
Buzię miała pyzatą, rumianą. Jędrną niczym dorodne, słodkie jabłko. Usta wydatne, a ogromne czarne jak węgliki oczy iskrzyły radośnie.
Z ust Balzaka wydobył się cichy jęk.
– Nie gap się – szorstko upomniał go Filon i dał mu potężnego kuksańca w bok. – Jeszcze kto pomyśli, że szukasz guza – ostrzegł go i ponownie wziął obfity łyk paskudnego wina, aż mu wykrzywiło gębę.
Otarł całą dłonią usta i odetchnął.
Balzak posłał mu tylko gniewne spojrzenie.
– Nie dla psa mięsiwo – syknął ostrzegawczo Filon i mlasnął głośno. – Trzeba znać swoje miejsce. Taka dama to tylko kłopoty. Znam ja się na tym – powiedział i podniósł swój kufel. – Mam szósty zmysł, a ta, aż śmierdzi kłopotami – wciągnął ze świstem powietrze i pokiwał potakująco głową.
Balzak milczał. Zanurzył usta w winie i otarł je dłonią.
– To wino smakuje jak skwaśniałe szczyny – syknął Balzak, splunął na podłogę i powtórnie wzrokiem odszukał dziewczynę.
Siedziała, oddychając spokojnie.
Wzrok wbiła w podłogę.
Kołysała się na boki i bawiła się kosmykiem włosów.
Filon zadarł głowę i przez chwilę przyglądał się bogini. Musiał przyznać, że była nad wyraz urodziwa, ale było w niej też coś mrocznego. Jakby nie należała do tego świata.
Mroczna aura niczym gęsta mgła spowijała jej postać.
Dopiero teraz zauważył, że ona też mu się przygląda.
Nagle coś wściekłego i dzikiego błysnęło w jej oczach, a jego ciało przeszył zimny, nieprzyjemny dreszcz.
Wzdrygnął się i wyprostował.
Przerażony spojrzał na Balzaka, chwycił go mocno za ramię i wybełkotał:
– Odpuść. To zły pomysł –
Przyjaciel go nie słuchał. Jak odurzony klątwą zmrużył tylko oczy, podrapał się brudną ręką po gęstej, rudej czuprynie i westchnął ciężko.
W jego umyśle była tylko piękna niewiasta.
Przed świtem musiał być na statku. Kapitanem był stary wyga, który doskonale znał marynarskie słabostki i choć sam często lał w gardło wino bez umiaru, nie tolerował dwóch rzeczy: spóźnialskich i pijaków.
Tym razem czekała ich długa wyprawa. Płynęli do Nowego Lądu.
Do mitycznego miasta położonego po drugiej stronie Słupów Heraklesa.
Do Delf.
Do miasta cudów, uzdrowicieli i magów.
Do stolicy wielkiej wyroczni.
– Piękna – jęczał Balzak jak w malignie i wbił w nieznajomą, głodne spojrzenie. Przesunął wzrokiem po jej ciele – Nie odpuszczę – zacisnął place w pięść.
Jednym haustem opróżnił kufel, odstawił go z hukiem i wstał.
– Zapomnij o niej! – Filon zajęczał błagalnie, chwycił go silnie za ramię, ale Balzak tylko wyszarpał i ruszył przed siebie.
Było tłumnie i gwarnie.
Marynarz się rozejrzał. Wzrokiem przepłynął po izbie. Wśród gości nie odnalazł już wielkoluda. Musiał na dobre opuścić tawernę.
Balzak nie był tchórzem, jak było trzeba bić się z wrogiem do nieprzytomności, to się bił, ale przybysz wyglądał na takiego co, z niejednego pieca jadł i niejednemu pyszałkowi porachował już kości.
Z takimi jak on lepiej było nie zadzierać. Szczególnie, gdy był to ktoś, kto nosił u boku tak doskonały miecz.
Musiał pochodzić co najmniej z gwardii królewskiej albo służył jakiemuś potężnemu możnowładcy.
A takim lepiej było nie podskakiwać.
Szedł powoli.
Wzrokiem spatrolował drewnianą podłogę.
Przemknął po niej pobieżnie i zatrzymał wzrok na jednym ze stołów. Pod szeroką ławą leżał zwinięty w kłębek niczym dorodny kocur szlachcic.
Bogato odziany, w pięknych butach. Dłonie miał splecione, głowę przytuloną do nich. Oczy zamknięte.
Chrapał, pomlaskując.
– Święto Światła – zaklął drwiąco Balzak i demonstracyjnie z lekką odrazą napluł na podłogę.
To był jeden z powodów dlaczego nie lubił stolicy.
Miasto było wręcz wypchane przyjezdnymi. Wszyscy parli do Atlantis dla przepychu, bogactwa i próżniactwa.
Wszyscy ci, którym marzyła się sława, kariera, nieprzebyte bogactwo, władza i całkowita rozpusta, osiadali właśnie tu, w stolicy wielkiego imperium Atlantydy.
Bogata stolica była równie kapryśna, jak los, czy bogowie.
Jednym dawała złote, laurowe wieńce, a innych niszczyła.
Marynarz w stolicy był trzeci raz i teraz mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że szczerze nienawidził tłumów, a już najbardziej nie cierpiał tych nawiedzonych wieszczy, którzy zlatywali się tu co roku niczym muchy do łajna, głosząc wszędzie oznaki nadciągającego końca świata.
Tego dziadostwa szczerze unikał jak zarazy.
Ponownie wbił spojrzenie w dziewczynę.
Na chwilę zapomniał o tym całym plugastwie i niesiony ekstazą, sunął wprost w jej lśniące niczym wypolerowany marmur, śnieżnobiałe ramiona.
Było w niej w jej oczach coś mrocznego i zarazem dziewczęcego.
Coś bardzo pociągającego i hipnotyzującego.
Nagle go olśniło.
– To pewnie walkiria. Legendarna wojowniczka. Wybraniec Siły Najwyższych – zachłysnął się, a na samo słowo „walkiria” nogi zgięły się pod nim tak gwałtownie, że mało nie upadł.
Słyszał wiele opowieści o wybrańcach. O ich odwadze. O ich niezwykłej sile i waleczności. Musiała być piękną walkirią, bo kim innym byłaby tak doskonała istota?
Zmrużył oczy.
Dziewczyna nie wyglądała na wojownika.
Nie miała na sobie lśniącej, wahalijskiej zbroi mocnej jak stal, a miękkiej w dotyku jak jedwab. Nie zauważył też żadnego miecza ani topora maczety czy łuku.
Na ciele nie miała mandali ani niczego innego, co zaradziłoby jej walkiriańskie pochodzenie.
Kim więc była?
Może pradawną boginią?
Opuszczoną i zapomnianą. Pokonaną przez dawne armie wybrańców.
W głowie huczało mu wino i krew.
Upojony miłością i sporą ilością mocnego alkoholu, dziarsko niczym dorodny kogut, ruszył ku swemu przeznaczeniu.
A jego los już utkały mojry.
Wsparł prawą rękę o filar, pochylił się w kierunku nieznajomej i wybełkotał:
Widok jej zimnych i pustych oczów zmroziło mu krew w żyłach.
Od razu ochłoną i wytrzeźwiał.
Włosy zjeżyły mu się na głowie.
Cofną się.
Nieoczekiwanie twarz bogini pojaśniała. Jej oczy rozbłysły. Przypominały teraz odłamki czarnego lustra. Zachichotała dźwięcznie, jednocześnie rozrzucając uroczo burzę, kruczoczarnych włosów.
Krew znów zawrzała mu w żyłach.
– Jestem Balzak. A ty, jak masz na imię? – usiadł obok.
Wpatrywała się w niego z zaciekawieniem.
Nie odpowiedziała.
Zacisnęła tylko usta w dzióbek i milczała.
Mężczyzna zdębiał.
Przez jego umysł przepłynęła niczym błysk myśl:
Drwi ze mnie?
Bawi się mną?
Nie jestem jej godzien?
– Jak masz na imię? – powtórzył i szczerząc zęby starał się ukryć narastające w nim zażenowanie.
Dziewczyna tylko przechyliła główkę to na prawo, to na lewo.
Zamrugała długimi jak wachlarze rzęsami i wpatrując się w niego z zaciekawieniem, milczała.
Przypominała małego szczeniaka, który z fascynacją ogromnymi, błyszczącymi oczami przyglądał się nowemu panu.
– To niemowa – usłyszał nagle za plecami ochrypnięty głos karczmarza, który właśnie go mijał z upchaną po brzeg tacą pełną dzbanów wina.
Balzak zatrzymał go w pół korku.
Wyrwał mu dwa kufle, rzucił kilka złotych monet i powtórzył jakby chciał się upewnić:
– Niemowa? –
Karczmarz tylko szybki ruchem przytaknął. Łapczywie zgarnął monety i zniknął w morzu gości niczym w otchłani fal trójmasztowiec podczas sztormu.
Balzak jeszcze przez chwilę starał się odszukać wzrokiem gospodarza, jednak widząc dookoła tylko zapijaczone mordy marynarzy, machną ręką i ponownie usiadł obok dziewczyny.
Podał jej kufel wina.
Sam pospiesznie wziął potężny łyk z drugiego, żeby dodać sobie nieco otuchy, odchrząknął i wytarł resztki alkoholu z krzaczastych wąsów.
Dziewczyna zachichotała.
Spojrzała mu głęboko w oczy i nagle bez słowa poderwała się z ławy. Chwyciła go mocno za rękę i biegiem rzuciła się w stronę drzwi.
Zatrzymali się na niewielkim obejściu.
Bogini niespodziewanie puściła jego dłoń i spojrzała mu głęboko w oczy.
Otoczyła ich ciężka cisza.
Byli sami.
Noc była głęboka.
Ponad ich głowami rozpościerało się granatowe, upstrzone gwiazdami niebo.
Miasto tonęło w morzu kolorowych świateł i gorących rytmach muzyki.
Dookoła unosił się zapach spalenizny i dymu.
Jeszcze chwilę temu niebo płonęło rozświetlone ogromem sztucznych ogni. Po tej fecie pozostała tylko utkana z dymu mgła.
Bogini ponownie zachichotała, zadziornie rozrzuciła włosy i objęła jego kark ramionami. Zamrugała czarnymi jak węgiel oczami i nieoczekiwanie wpiła się w jego usta przyciskając mocno swoje.
Zachłannie wepchnęła mu język do gardła. Jej dłoń nieoczekiwanie ześlizgnęła się po jego ciele i mocno chwyciła za jego męskość.
Balzak jęknął z rozkoszy.
Już miał zadrzeć jej suknię jego dłoń właśnie nieskrępowana sunęła po jej nagim udzie gdy stało się coś dziwnego.
Poczuł lekkie ukłucie w język i słodko gorzki smak nagle rozszedł się w jego ustach.
Odskoczył przerażony i zastygł.
To trwało ułamek sekundy.
Czuł jak ciało mu drętwieje.
Najpierw przeszył go paraliżujący dreszcz. Nieprzyjemne mrowienie odcięło mu nerwy, a jego ciało zwiotczało i zesztywniało.
Pierwszy zdrętwiał mu język, później policzki i usta. Paraliż ogarnął całą jego twarz i stopniowo odciął kolejne członki.
Rozum podpowiadał mu:
– Uciekaj! Ratuj się! – ale na to było już za późno.
Tym czasem cud dziewczyna patrzyła na niego jak na kawał soczystego mięsa.
Oblizała łakomie usta i chwyciła go silnie pod ramię.
Była nadludzko silna.
Przerażony Balzak stał z rozdziawionymi ustami, zastygłymi w pocałunku i gapił się na nią oniemiały.
Wciąż pozostał świadomy.
Teraz przypomniał sobie, zasłyszane od starych marynarzy jeszcze, gdy był dzieckiem opowieści o wiedźmach, wampirach i innymi demonicami, które pod postacią pięknej kobiety zwabiały mężczyzn, odurzały, żeby ich później pożreć.
Nagle pełne usta pięknej nieznajomej otworzył się nienaturalnie szeroko, rozrywając na strzępy jej piękną twarz, a z ogromnej paszczy wytrysnęły pokłady jedwabnej, lepkiej nici.
W kilka chwil owinęła ciało marynarza, tworząc z niego ogromny kokon i niczym bezwolną kukłę zaciągnęła w kierunku pobliskiego śmieciowiska.
Balzak wciąż był świadomy.
Słyszał szum uderzających fal oceanu.
Gdzieś z oddali dobiegł do niego gwar i śmiechy ucztujących.
Chciał krzyczeć.
Wezwać pomoc, ale jego usta pozostały zwiotczałe i sztywne.
Coś rozerwało kokon i krwawe ślepia wyłoniły się z ciemności.
c.d.n. :)
Koniec
Komentarze
Rękojmia to na pewno nie to samo, co rękojeść, inaczej: głownia.
StanąŁ, prysnąŁ, świsnąŁ – zawsze z “ł” na końcu. Piszesz “ze słuchu”? Jeżeli tak, to słuchaj ludzi z dobrą dykcją.
Z przecinkami też lekko na bakier…
Ale, dla swoistej równowagi, fragment uważam za dobrze dobrany. Coś się w nim dzieje, i to coś, wydaje mi się, istotnego dla dalszego ciągu historii. Styl, oceniając ogólnie, też z tych ciekawszych, dynamiczniejszych nastrojowo.
Jednakże bez zawarcia bliskiej znajomości z polską ortografią oraz interpunkcją trudno będzie o oszałamiający sukces…
Sory, już fragmenty tego fragmentu nie nastrajają optymistycznie…
ryknął nienaturalnym głosem Balzak
Niejaki Honoriusz Balzak (czyli Honore de Balzac) nie byłby zachwycony sytuacją.
Jeszcze gorzej brzmi to w języku niderlandzkim – worek mosznowy… Może bezpieczniej
przemianować go na jakiegoś Tęgożłopa czy innego Zbystrzała?
Dalej też problemy, niestety…
Przełkną ł
Podniósł go i potrząchną ł
dla pewności potrząchną nią kilka razy. ł
machnął lakonicznie ręką. > czyli jak?
syknął Balzak, spluną na podłogę ł
Rękojmię miał zrobioną z ametystu > ten miecz…
Dalej nie dałem rady. Do tego przecinki etc. Proponuję przeredagować sumiennie całość.
Dum spiro spero. Albo coś koło tego...
Cześć Wiola27! Mamy czwartek, więc środowy dyżurny melduje się na pokładzie.
Pierwsze i najważniejsze: gratuluję debiutu na forum i dziękuję, że podzieliłaś się z nami swoją twórczością.
Musisz też wiedzieć, że fragmenty nie cieszą się tutaj specjalnym powodzeniem czytelniczym, użytkownicy raczej oczekują zamkniętych historii (nawet, jeżeli są osadzone w jakimś większym świecie wykreowanym przez autora).
Tekst przeczytałem, jest dynamicznie. Postać Balzaka ma jakąś głębię, a świat przedstawiony może zaciekawić. ALE. Niestety warstwa językowa (ortografia, interpunkcja) pozostawia tak wiele do życzenia, że w normalnych warunkach (poza dyżurem) zaprzestałbym lektury najdalej w połowie. Tekst wymaga obróbki i to potężnej.
Pozwoliłem sobie bezwstydnie skopiować z posta Arnubisa garść poradników, zapoznaj się proszę z nimi, z pewnością pomogą Ci w dalszej pracy twórczej:
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Siema Wiola27
Jest wiele błędów, które podczas czytania rzucają się w oczy. To akurat najmniejszy problem. Autokorekta i załatwione. Podobało mi się. Czytałem z zaciekawieniem. No cóż… chłop był nabzdryngolony. Spodobała mu się niewiasta i nic dziwnego, że wybiegł z nią na zewnątrz. Zapłacił wysoką cenę za uczucie, które w nim zapłonęło jak ogień w piecu centralnym (tylko, że on dolał sobie niepotrzebnie benzyny (wina), i buchnęło to wszystko, kończąc jego żywot.
Nie posłuchał Filona, który zapewne przez kwasy rozczarowań i jadu niespełnionych miłości względem kobiet, doskonale wiedział, że to skończyć się musi co najmniej źle, jeśli nie bardzo źle. Dobra. Usprawiedliwiłem go sobie. Myślę, że nie wybiegł za nimi, bo mu się zwyczajnie nie chciało. Zresztą…też gdybym wypił butelczynę przedniego jabłecznika, nie chciałoby mi się biegać, a bardziej spać.
Podobało mi się. Klimat fantasy jest, wino jest, kobieta jest, jeszcze tylko śpiewu zabrakło, ale to chyba nie problem Wioletto, prawda? Chętnie przeczytam kontynuację, jeśli się takowa ukaże.
Pozdrawiam
Witam,
bardzo dziękuję za cenne uwagi i wskazówki. Cieszę się, że fragment się podobał.
Mam nadzieję, że nowe wpisy spotkają się z równie ciepłym uznaniem.
Hesket, jestem wdzięczna za tak obrazowe podsumowanie . Twoja opinia podniosła mnie na duchu i zmotywowała do dalszej pracy nad tekstem.
To jeszcze nie koniec, bo to właściwie początek historii.
Pozdrawiam cieplutko i jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas oraz cenne wskazówki.
Jeśli chodzi o warsztat to najlepsze wskazówki dał czary_cezary. Historia jest na tyle ciekawa, że mi się podobała. Te zdania, każde w osobnym akapicie, mają być rytmem utworu. Nie wiem czy to kwestia warsztatu czy wyczucie autora. Wydaje mi się, że potrafił to Tolkien.
Pozdrawiam :)
Milis, bardzo się cieszę, że historia Ci się podobała, dziękuję też za cenne uwagi. Co tyczy się warsztatu, muszę popracować. :)
Cześć Wiola27 !!!
Bardzo dobre opowiadanie. Szczerze mówiąc czytając próbowałem zapamiętać sposób twojego pisania by wynieść z tego dodatkowo oprócz przyjemności jakąś naukę. Chętnie przeczytam dalszy ciąg. Wydaje mi się, że to jest fachowa robota. Podobało mi sięi daję ocenę “6”.
Jesteś młodą osobą. Czego ci zazdroszczę :)
Pozdrawiam!!!
Jestem niepełnosprawny...
Cześć dawidiq150
Dziękuję za miłe słowa. Bardzo się cieszę, że fragment się podobał.
Moja powieść podzielona jest na rozdziały, a każdy z nich opowiada historię innego bohatera, wszystkich łączy wspólna historia/przygoda.
Kolejne, dwa moje wpisy: Klątwa Atlantydów – Persywia i Klątwa Atlantydów – Tanatos. Trochę inspirowałam się Grą o Tron, jeśli chodzi o rozkład rozdziałów, taki eksperyment.
W całości wygląda lepiej :). Następny będzie pewnie jeszcze dziś :). Pozdrawiam cieplutko
W ramach prokrastynacji… (help!)
Prolog
Podtytuły dobrze jest wyśrodkować i wytłuścić, to porządniej wygląda.
ryknął nienaturalnym głosem
Czyli jakim? W jaki sposób ta fraza jest lepsza od samego "ryknął"?
Zakołysał się, zatrzepotał rzęsami i opadł ciężko na ławę.
Trzepotanie rzęsami pasuje tu jak kwiatek do kożucha. Facet siada, ponieważ jest zbyt narąbany, żeby stać, a nie po to, żeby wyglądać słodko.
W głowie mu huczało, a świat rozmył się mu się przed oczami jak akwarela, tonąc w blasku kolorowych kryształów rozwieszonych po tawernie niczym świąteczne girlandy.
Nieporadne. Tnij zaimki i uprość metafory: W głowie mu huczało, a świat falował przed oczami jak kałuża alkoholu.
zamaszyście otarł brodę
Spróbuj to zrobić. Da się?
– Trza wracać – wybełkotał i nieobecnym wzrokiem spojrzał w stronę siedzącego tuż obok, lekko zgrabionego marynarza, którego włosy pokrywała już delikatna siwizna.
Zgrabione mogą być liście, a na literówki trzeba uważać. Ponadto – pustosłowie tniemy, nie używamy słów, których nie rozumiemy: – Pooo…ra wracać… – wybełkotał i łypnął na sąsiada, przygarbionego, siwiejącego marynarza.
Filon jednym haustem opróżnił swój kufel. Odstawił go z hukiem.
Wzdrygnął się i zakasłał.
Wino było cierpkie i piekielnie mocne.
Dobra, ja nie piję, ale to wino – nie wódka. Może mieć maksymalnie 13% (potem drożdże zdychają).
Wytarł krzaczaste wąsy i zamlaskał. Zajrzał do stojącego obok dzbana. Podniósł go i potrząchnął nim lekko.
Nie za dużo tych "i"? Urozmaić trochę budowę zdań, to nie ma dobrego rytmu. Ponadto – trząchanie (potrząsanie lepsze) dzbankiem wina powinno spowodować rozchlapanie części zawartości. Pijany może i to zrobi, ale tylko dlatego, że ma chwilowo upośledzoną zdolność przewidywania.
Jego twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
Twarz wina, jak sądzę?
Zignorował towarzysza, przechylił dzban, obficie nalał wino do dwóch stojących przed nim kufli i opróżnił amforę do cna.
Dzban i amfora to nie to samo. "Obficie" – to kolejne modne słowo? Podobnie jak "zignorował" nie ma racji bytu w tym zdaniu: Nie zwracając uwagi na towarzysza, wylał resztę wina do stojących przed nimi kufli.
Balzak chwycił łapczywie swój kufel.
Przysunął go bliżej i objął palcami.
Nie wiem, dlaczego stawiasz te zdania w osobnych akapitach. Ponadto – jak objąć palcami kufel? On jest gruby.
machnął, szybko ręką.
Bez przecinka, nie oddzielamy słów pozostających w związku.
Pokiwał potakująco głową.
A można inaczej?
Podrapał się po karku i rozejrzał się po gospodzie.
Nadmiar "się" – wytnij drugie.
Głośno było jak w ulu.
I dowiadujemy się o tym dopiero teraz?
Tawerna wypchana niczym młyński wór pękała w szwach.
Tawerna, wypchana niczym młyński wór, pękała w szwach.
Nie brakowało tu drobnych kupców, kuglarzy, magików, filozofów, pomniejszych szlachciców, marynarzy, wędrownych maesterów, którzy przybyli tu z odległych stron królestwa.
Drobnych złodziei, najemników, podrzędnych artystów, wojów i rycerzy niższego szczebla. Nie zabrakło też wędrownych kapłanów, bardów oraz samotnych poszukiwaczy przygód.
Infodump, do tego dziwnie podzielony na zdania.
Wszyscy oni, cały ten miszmasz szynkowskiej braci, upchany jeden obok drugiego, przybyli tu z jednego powodu.
Dziwne zdanie. Miszmasz? I czemu to miszmasz jest upchany?
Raz do roku, wczesną wiosną stolica pękała od nadmiaru i różnorodności elementu, który zjeżdżał się z każdej nawet najbiedniejszej dzielnicy królestwa.
Nie używaj słów, których nie rozumiesz. Co roku wczesną wiosną stolica pękała od gości zjeżdżających się z każdej, nawet najbiedniejszej prowincji królestwa.
Wszystko po to, aby uczestniczyć w corocznych obchodach organizowanych z okazji wielkiego zwycięstwa rycerzy światłości nad mroczną armią demonów.
Infodump, i dziwnie dzielisz myśli na zdania. Wszystko po to, by uczestniczyć w obchodach rocznicy zwycięstwa rycerzy światłości nad mroczną armią demonów.
kłapaki
A co to za jedni? Nie przybyli aby z Kraju Literówek?
Ta istna mieszanka wszystkich klas społecznych od wysoko urodzonych arystokratów z domieszką królewskiej krwi po wszelkich uczonych, kupców, tragarzy, szarlatanów, poszukiwaczy przygód, zwykłych rzezimieszków, szukających łatwego zarobku co roku zjeżdżała się do miasta nie tylko po to, aby zobaczyć wspaniałą fetę przygotowaną na ten czas, ale po to, żeby na własne oczy zobaczyć stolicę królestwa – Atlantis.
To wszystko już było i powtórzone nie jest ciekawsze (a przy tym niestylistyczne). Wytnij. Jeżeli turystyczne walory miasta są ważne, opisz je pokrótce.
Do karczmy wszedł mężczyzna.
Balzak wbił w niego spojrzenie.
Obcy od razu rzucał się w oczy.
Skoro widać, że wszedł (a karczma jest gwarna i wypchana po wręby, pamiętasz?), to oczywiste, że rzuca się w oczy. Więc nie ględź, tylko od razu przejdź do opisu.
Obijał się niczym piłka od ustawionych gęsto stołów i co chwila kogoś trącał.
Odbijał się, ale poza tym – o to chodzi. Niech tłok (i wszystko inne) ma konsekwencje.
Na przekleństwa odpowiadał mrożącym krew spojrzeniem, a u jego boku połyskiwał piękny miecz.
To spadło z sufitu.
To właśnie ta misternie wykonana broń przybysza przykuła uwagę Balzaka.
Pomijając to, że miecz powinien być chyba w pochwie, jakim cudem kolega w stanie wskazującym zdołał go w ogóle zobaczyć, skoro kolega duży przeciska się przez tłum, a miecz ma u pasa?
Szpic miecza wykuto z białego, przezroczystego kryształu
Ekhm. Szpic to pies. Nie mam pojęcia, jak wygląda ten miecz, i Twój bohater też nie powinien, patrz wyżej. Przy okazji – budowa miecza:
a jego oczy stały się ogromne i błyszczące niczym oczy dziecka, które dopiero teraz zauważyło ogromny sklep ze słodyczami
Uprość.
Na ławie tuż obok olbrzyma w ciemnym kącie siedziała piękna dziewczyna.
Zdezorganizowane.
kilka razy przetarł je ze zdziwienia
Że jest zdziwiony, to akurat widać: kilka razy je przetarł.
bogini miłości Afrodyty
Znajomość mitologii greckiej w światach fantasy nie jest oczywista: bogini miłości, Afrodyty.
Z zachwytu, aż zaschło mu w gardle.
Bez przecinka.
serce łopotało mu niczym przerażony gołąb.
Co wskazuje nie na piorun sycylijski, tylko na przerażenie. Słowa mają sensy!
nie odrywając od niej wzroku. Bał się, że jeśli choć na chwilę się odwróci, ona zniknie
Hmm.
potarł dłonią po brodzie
Potarł dłonią brodę. Albo podbródek.
Nieoczekiwanie, chwycił mieszek przypięty do swojego pasa i coś z niego wygrzebał.
Tajemniczy przedmiot, dyskretnie ukrył w ogromnej dłoni i podał go dziewczynie.
Nieoczekiwanie chwycił mieszek przypięty do pasa i coś z niego wygrzebał, by dyskretnie podać dziewczynie.
Ona od razu, bez patrzenia wsunęła zawiniątko do ukrytej w fałdach sukni kieszeni.
Ona od razu, bez patrzenia, wsunęła tajemniczy przedmiot do ukrytej wśród fałd sukni kieszeni.
Przyglądała się swoim dłoniom
Lepiej: własnym dłoniom.
Jej suknia była prawie przezroczysta.
I nie łaska było napisać wcześniej? I czy takie suknie mają kieszenie? Z czysto praktycznych przyczyn – zwykle nie.
Jej duże, kształtne piersi nieśmiało wyglądały spomiędzy gęstych, opadających kaskadowo, czarnych jak heban włosów.
Anatomicznie wątpliwe. Opadających kaskadą, jak już.
ogromne czarne jak węgliki oczy iskrzyły radośnie
Ogromne, czarne jak węgielki oczy skrzyły się radośnie.
ostrzegł go
"Go" zbędne.
ponownie wziął obfity łyk
A może: i znów potężnie łyknął?
mlasnął głośno
Czemu oni ciągle mlaskają?
Mam szósty zmysł, a ta, aż śmierdzi kłopotami – wciągnął ze świstem powietrze i pokiwał potakująco głową.
Mam szósty zmysł, a ta aż śmierdzi kłopotami. – Ze świstem wciągnął powietrze i pokiwał głową.
Zanurzył usta w winie i otarł je dłonią.
?
powtórnie wzrokiem odszukał dziewczynę.
Dziwny szyk, ale "powtórnie" w ogóle tu niepotrzebne: odszukał wzrokiem dziewczynę.
Siedziała, oddychając spokojnie.
A dlaczego miałaby oddychać niespokojnie?
Wzrok wbiła w podłogę.
Spojrzenie.
Musiał przyznać, że była nad wyraz urodziwa
W polszczyźnie nie używamy consecutio temporum: Musiał przyznać, że jest nad wyraz urodziwa.
było w niej też coś mrocznego. Jakby nie należała do tego świata.
Mroczna aura niczym gęsta mgła spowijała jej postać.
Ale sugerujesz, czy walisz łopatą?
Dopiero teraz zauważył, że ona też mu się przygląda.
Przed chwilą patrzyła w podłogę…
Nagle coś wściekłego i dzikiego błysnęło w jej oczach,
?
– Odpuść. To zły pomysł –
– Odpuść. To zły pomysł… Jak coś takiego wybełkotać? I właściwie po co oni są pijani, skoro zachowują się (z poprawką na głupotę) jak trzeźwi?
Przyjaciel go nie słuchał.
Przyjaciel nie słuchał.
Jak odurzony klątwą zmrużył tylko oczy, podrapał się brudną ręką po gęstej, rudej czuprynie i westchnął ciężko.
Nie za dużo tych określników? Jak zauroczony zmrużył tylko oczy, podrapał się po gęstej, rudej czuprynie i westchnął ciężko.
W jego umyśle była tylko piękna niewiasta.
Przestarzały koncept epistemologiczny i niezbyt zręczne zdanie.
Kapitanem był stary wyga, który doskonale znał marynarskie słabostki i choć sam często lał w gardło wino bez umiaru, nie tolerował dwóch rzeczy: spóźnialskich i pijaków.
Mętne, rozgadane: Kapitan, stary wyga, doskonale znał marynarskie słabostki i choć sam za kołnierz nie wylewał, ale spóźnialstwa nie znosił.
Tym razem czekała ich długa wyprawa. Płynęli do Nowego Lądu.
Ale ta informacja spada z sufitu.
Do mitycznego miasta położonego po drugiej stronie Słupów Heraklesa.
Pod szeroką ławą leżał zwinięty w kłębek niczym dorodny kocur szlachcic.
W pełnej ludzi karczmie. I służący go stamtąd nie wywlekli. Mhm.
Chrapał, pomlaskując.
Znowu mlaskanie… nie wiem, czy to w ogóle możliwe.
– Święto Światła – zaklął drwiąco
Od kiedy nazwa święta jest przekleństwem?
demonstracyjnie z lekką odrazą napluł na podłogę
To można powiedzieć o połowę krócej: demonstracyjnie splunął.
To był jeden z powodów dlaczego nie lubił stolicy.
Powodów, dla których, a zdanie spada znikąd.
Wszyscy parli do Atlantis dla przepychu, bogactwa i próżniactwa.
Co próbujesz powiedzieć?
Wszyscy ci, którym marzyła się sława, kariera, nieprzebyte bogactwo, władza i całkowita rozpusta, osiadali właśnie tu, w stolicy wielkiego imperium Atlantydy.
Zapewniasz o tym periodycznie od początku tekstu, ale nadal niczym tego nie podparłaś.
Bogata stolica była równie kapryśna, jak los, czy bogowie.
Jednym dawała złote, laurowe wieńce, a innych niszczyła.
To spada znikąd. Tnij przecinki (które? to ćwiczenie dla Ciebie).
Marynarz w stolicy był trzeci raz i teraz mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że szczerze nienawidził tłumów, a już najbardziej nie cierpiał tych nawiedzonych wieszczy, którzy zlatywali się tu co roku niczym muchy do łajna, głosząc wszędzie oznaki nadciągającego końca świata.
Nie po polsku i kolejna myśl z sufitu: Marynarz był w stolicy trzeci raz i z całkowitą pewnością wiedział, że szczerze nienawidzi tłumów, a już najbardziej nie cierpi tych nawiedzonych wieszczy, którzy zlatywali się tu co roku niczym muchy do łajna, bajdurząc o nadciągającym końcu świata.
Na chwilę zapomniał o tym całym plugastwie i niesiony ekstazą, sunął wprost w jej lśniące niczym wypolerowany marmur, śnieżnobiałe ramiona.
…?
Było w niej w jej oczach coś mrocznego
Było w niej, w jej oczach, coś mrocznego.
– To pewnie walkiria.
Czy my nie jesteśmy aby w Grecji? Skąd tu walkiria?
Słyszał wiele opowieści o wybrańcach. O ich odwadze. O ich niezwykłej sile i waleczności. Musiała być piękną walkirią, bo kim innym byłaby tak doskonała istota?
Jak jedno z drugiego wynika? Hmm?
Nie miała na sobie lśniącej, wahalijskiej zbroi mocnej jak stal, a miękkiej w dotyku jak jedwab. Nie zauważył też żadnego miecza ani topora maczety czy łuku.
Już opisałaś, jak jest ubrana, więc po co mi opis tego, jak NIE jest ubrana?
Na ciele nie miała mandali ani niczego innego, co zaradziłoby jej walkiriańskie pochodzenie.
Po co didascale, skoro (dopiero teraz?) bohater mówi właśnie tak, jak to opisujesz?: – Witaaj, pięknaa boginiii!
Widok jej zimnych i pustych oczów zmroziło mu krew w żyłach.
… no, przepraszam. Widok jej zimnych i pustych oczu zmroził mu krew w żyłach.
Od razu ochłoną
Ochłonął.
Cofną się.
Cofnął się.
Zachichotała dźwięcznie, jednocześnie rozrzucając uroczo burzę, kruczoczarnych włosów.
…? Zachichotała dźwięcznie, jednocześnie odrzucając burzę kruczoczarnych włosów.
usiadł obok.
Zdanie zaczynamy dużą literą.
Mężczyzna zdębiał.
Dlaczego? Co ona takiego zrobiła?
przepłynęła niczym błysk
Czy błysk przepływa?
powtórzył i szczerząc zęby starał się ukryć narastające w nim zażenowanie.
"W nim" zbędne.
Zamrugała długimi jak wachlarze rzęsami
Rzęsami można trzepotać, ale mruga się raczej powiekami.
Przypominała małego szczeniaka, który z fascynacją ogromnymi, błyszczącymi oczami przyglądał się nowemu panu.
… na pewno tak chcesz pokazać bohaterkę? Szyk i c.t.: Przypominała zafascynowane szczeniątko, który ogromnymi, błyszczącymi oczami przygląda się nowemu panu.
ochrypnięty głos
Zachrypły głos.
który właśnie go mijał z upchaną po brzeg tacą pełną dzbanów wina.
Niezgrabne: który właśnie go mijał z tacą pełną kufli. (Bo zaraz masz kufle, które są bardziej sensowne).
Balzak zatrzymał go w pół korku.
Literówki.
Wyrwał mu dwa kufle, rzucił kilka złotych monet i powtórzył jakby chciał się upewnić:
I te kufle nie były zapłacone przez kogo innego… i karczmarzowi to nie przeszkadza… i tłok nie przeszkadza w tej operacji… Przed "jakby" przecinek.
– Niemowa? –
Nie dawaj myślnika po kwestii dialogowej, jeśli nie ma didascale.
Karczmarz tylko szybki ruchem przytaknął.
Karczmarz przytaknął. I już.
Łapczywie zgarnął monety i zniknął w morzu gości niczym w otchłani fal trójmasztowiec podczas sztormu.
Monety rzucone, które zapewne stoczyły się na podłogę… metafora wysilona do granic śmieszności, a szyk zdania dziwny.
Balzak jeszcze przez chwilę starał się odszukać wzrokiem gospodarza, jednak widząc dookoła tylko zapijaczone mordy marynarzy, machną ręką i ponownie usiadł obok dziewczyny.
Przed chwilą widział przez tłum jak przez szkło… I – machnął. To ważne.
biegiem rzuciła się
Można się rzucić inaczej? Poza tym przypominam, że tam jest TŁOK.
Zatrzymali się na niewielkim obejściu
W obejściu. "Obejście" to dom (no, gospodarstwo – wiejskie), tak, ale niekoniecznie w sensie materialnym.
Otoczyła ich ciężka cisza.
Cisza może być ciężka, ale to nie jest wcale przyjemne.
gorących rytmach muzyki
Niefantastyczne, a obraz bez sensu (tonęło w rytmach?).
Jeszcze chwilę temu niebo płonęło rozświetlone ogromem sztucznych ogni. Po tej fecie pozostała tylko utkana z dymu mgła.
Jeszcze przed chwilą niebo płonęło feerią sztucznych ogni. Teraz tylko welon dymu przysłaniał gwiazdy.
nieoczekiwanie wpiła się w jego usta przyciskając mocno swoje.
…?
Jej dłoń nieoczekiwanie ześlizgnęła się po jego ciele i mocno chwyciła za jego męskość.
Nie za dużo tych zaimków?
Już miał zadrzeć jej suknię jego dłoń właśnie nieskrępowana sunęła po jej nagim udzie gdy stało się coś dziwnego. Poczuł lekkie ukłucie w język i słodko gorzki smak nagle rozszedł się w jego ustach.
Już miał zadrzeć jej suknię, jego dłoń sunęła po jedwabistej skórze, gdy nagle poczuł na języku ukłucie, a potem słodko-gorzki smak.
Czuł jak ciało mu drętwieje.
Czuł, jak drętwieje.
Najpierw przeszył go paraliżujący dreszcz.
? Jak dreszcz może paraliżować?
Nieprzyjemne mrowienie odcięło mu nerwy, a jego ciało zwiotczało i zesztywniało.
"Nieprzyjemne" w tym otoczeniu wygląda śmiesznie. Zresztą te nerwy są bez sensu.
Pierwszy zdrętwiał mu język, później policzki i usta. Paraliż ogarnął całą jego twarz i stopniowo odciął kolejne członki.
…? Nie wiem, jak bym to opisała, ale na pewno nie tak.
Rozum podpowiadał mu:
– Uciekaj! Ratuj się! – ale na to było już za późno.
Rozum podpowiadał: Uciekaj! Ratuj się! ale na to było już za późno.
Tym czasem cud dziewczyna patrzyła na niego jak na kawał soczystego mięsa.
Tymczasem cud dziewczyna patrzyła na niego jak na kawał soczystego mięsa.
chwyciła go silnie pod ramię.
"Silnie" jest bez sensu i się powtarza – wytnij.
ustami, zastygłymi
Tu bez przecinka.
Teraz przypomniał sobie, zasłyszane od starych marynarzy jeszcze, gdy był dzieckiem opowieści o wiedźmach, wampirach i innymi demonicami, które pod postacią pięknej kobiety zwabiały mężczyzn, odurzały, żeby ich później pożreć.
Tnij: Teraz przypomniał sobie opowieści starych marynarzy o wiedźmach, wampirach i innych demonicach, które pod postacią pięknych kobiet wabiły mężczyzn, żeby ich później pożreć. Dobra, fajnie, tylko czemu ona poluje w knajpie, przy świadkach? Skoro najwyraźniej bierze udział w jakiejś aferze szpiegowskiej (odmalowałaś klasyczny “live drop”), to jest bytem świadomym, inteligentnym – powinna przewidzieć, że ktoś się połapie i że nie powinna zwracać na siebie uwagi.
Nagle pełne usta pięknej nieznajomej otworzył się nienaturalnie szeroko, rozrywając na strzępy jej piękną twarz, a z ogromnej paszczy wytrysnęły pokłady jedwabnej, lepkiej nici.
… really.
W kilka chwil owinęła ciało marynarza, tworząc z niego ogromny kokon i niczym bezwolną kukłę zaciągnęła w kierunku pobliskiego śmieciowiska.
… nie. W mgnieniu oka owinęła ciało marynarza, a potem zawlokła kokon w kierunku pobliskiego śmieciowiska.
Balzak wciąż był świadomy.
Słyszał szum uderzających fal oceanu.
Gdzieś z oddali dobiegł do niego gwar i śmiechy ucztujących.
Chciał krzyczeć.
Wezwać pomoc, ale jego usta pozostały zwiotczałe i sztywne.
Coś rozerwało kokon i krwawe ślepia wyłoniły się z ciemności.
To całe do przeróbki (jak coś może być naraz wiotkie i sztywne?), na przykład takiej: Balzak słyszał szum fal oceanu. Z oddali dobiegł do niego gwar i śmiechy ucztujących. Chciał krzyczeć, wołać pomocy, ale usta nie chciały go słuchać. Bezradny. Sparaliżowany. Leżał zawinięty w jedwab jak kanapka. Nagle usłyszał szczęknięcie, drugie, trzecie. Coś rozerwało kokon i krwawe ślepia spojrzały na niego z ciemności.
Bardzo zdezorganizowana informacja i opisy, źle się czyta tekst, kiedy co chwilę trzeba sobie przestawiać w głowie – no, wszystko w sumie. Używasz słów, których znaczenia nie znasz, a poza tym używasz ich za dużo – tekst jest tak przegadany, że miejscami trudno się połapać, nawet niezależnie od panującego w nim chaosu. Ogólnie wykonanie jest niechlujne – sporo literówek, błędy w związkach zgody, dziwne formatowanie, tu i ówdzie mam wrażenie, że nie pamiętasz, co napisałaś przed chwilą.
Jeśli chodzi o pomysł… to w sumie go nie ma. Oto pajęczyca Tekla przyszła i zeżarła ofiarę wstępnie już naprutą. I tyle. Żadna z rzeczy, na które usilnie wskazywałaś, nie miała na to nijakiego wpływu. Jasne, to ma być prolog, ale prolog wprowadza w świat i powinien to robić łagodnie, a nie rzucając przypadkowe infodumpy. Informacje takie, jak: opis miecza i jego właściciela; opis święta; odczucia Balzaka w związku ze świętem; charakterystyka kapitana – są bardzo niezręcznie zrzucone z sufitu i nic nie mają do fabuły tego prologu.
Ale! Sądząc po Twoich odpowiedziach na poprzednie komentarze, chcesz się rozwijać. To już dużo. Pracuj, bo bez pracy nie ma kołaczy
Te zdania, każde w osobnym akapicie, mają być rytmem utworu.
…? Nie, one nie są rytmem. Rytm jest cechą całego utworu, a nie jakimś zbiorem zdań.
Nie wiem czy to kwestia warsztatu czy wyczucie autora.