- Opowiadanie: Wiola27 - Klątwa Atlantydów

Klątwa Atlantydów

„Byłeś od­bi­ciem do­sko­na­ło­ści, pełen mą­dro­ści i nie­zrów­na­nie pięk­ny.

Miesz­ka­łeś w Ede­nie, ogro­dzie Bożym; okry­wa­ły cię wszel­kie­go ro­dza­ju szla­chet­ne ka­mie­nie: rubin, topaz, dia­ment, tar­szisz, onyks, beryl, sza­fir, kar­bun­kuł, szma­ragd, a ze złota wy­ko­na­no okręt­ki i opra­wy na tobie, przy­go­to­wa­ne w dniu twego stwo­rze­nia.

Jako wiel­kie­go che­ru­ba opie­ku­nem usta­no­wi­łem cię na świę­tej górze Bożej, cha­dza­łeś po­śród błysz­czą­cych ka­mie­ni.

Byłeś do­sko­na­ły w po­stę­po­wa­niu swoim od dni twego stwo­rze­nia, aż zna­la­zła się w tobie nie­pra­wość.” Ks. Eze­chie­la, Roz. 28, 12-15, Bi­blia Ty­siąc­le­cia

Oceny

Klątwa Atlantydów

Pro­log

 

– Dość! – ryk­nął nie­na­tu­ral­nym gło­sem Bal­zak i ude­rzył otwar­tą dło­nią w blat stołu. Za­ko­ły­sał się, za­trze­po­tał rzę­sa­mi i opadł cięż­ko na ławę. Miał już nie­źle w czu­bie.

W gło­wie mu hu­cza­ło, a świat roz­mył się mu się przed ocza­mi jak akwa­re­la, tonąc w bla­sku ko­lo­ro­wych krysz­tałów roz­wie­szo­nych po ta­wer­nie ni­czym świą­tecz­ne gir­lan­dy.

Prze­łknął ślinę i za­ma­szy­ście otarł brodę.

– Trza wra­cać – wybełkotał i nie­obec­nym wzro­kiem spoj­rzał w stro­nę sie­dzą­ce­go tuż obok, lekko zgra­bio­ne­go ma­ry­na­rza, któ­re­go włosy po­kry­wa­ła już de­li­kat­na si­wi­zna. 

Filon jed­nym hau­stem opróż­nił swój kufel. Od­sta­wił go z hu­kiem. 

Wzdry­gnął się i za­ka­słał. 

Wino było cierp­kie i pie­kiel­nie mocne. 

Wy­tarł krza­cza­ste wąsy i za­mla­skał. Zaj­rzał do sto­ją­ce­go obok dzba­na. Pod­niósł go i po­trząch­nął nim lekko.

Wino chlup­nę­ło ra­do­śnie.

Jego twarz roz­ja­śni­ła się w sze­ro­kim uśmie­chu.

Zigno­rował to­wa­rzy­sza, prze­chy­lił dzban, ob­fi­cie nalał wino do dwóch sto­ją­cych przed nim kufli i opróż­nił am­fo­rę do cna. Nim ją jed­nak od­sta­wił, dla pew­no­ści po­trząch­nął nią kilka razy.

Bez dwóch zdań była pusta.

Bal­zak chwy­cił łap­czy­wie swój kufel.

Przy­su­nął go bli­żej i objął pal­ca­mi.

Jęk­nął coś nie­zro­zu­mia­łe­go i mach­nął, szybko ręką. Po­ki­wał po­ta­ku­ją­co głową. Po­dra­pał się po karku i ro­zej­rzał się po go­spo­dzie.

Gło­śno było jak w ulu.

Ta­wer­na wy­pcha­na ni­czym młyń­ski wór pę­ka­ła w szwach.

Nie bra­ko­wa­ło tu drob­nych kup­ców, ku­gla­rzy, ma­gi­ków, fi­lo­zo­fów, po­mniej­szych szlach­ci­ców, ma­ry­na­rzy, wę­drow­nych ma­este­rów, któ­rzy przy­by­li tu z od­le­głych stron kró­le­stwa.

Drob­nych zło­dziei, na­jem­ni­ków, pod­rzęd­nych ar­ty­stów, wojów i ry­ce­rzy niż­sze­go szcze­bla. Nie za­bra­kło też wę­drow­nych ka­pła­nów, bar­dów oraz sa­mot­nych po­szu­ki­wa­czy przy­gód.

Wszy­scy oni, cały ten misz­masz szyn­kow­skiej braci, upcha­ny jeden obok dru­gie­go, przy­by­li tu z jed­ne­go po­wo­du.

Z oka­zji Świę­ta Świa­tła.

Raz do roku, wcze­sną wio­sną sto­li­ca pę­ka­ła od nad­mia­ru i róż­no­rod­no­ści ele­men­tu, który zjeż­dżał się z każ­dej nawet naj­bied­niej­szej dziel­ni­cy kró­le­stwa.

Wszyst­ko po to, aby uczest­ni­czyć w co­rocz­nych ob­cho­dach or­ga­ni­zo­wa­nych z oka­zji wiel­kie­go zwy­cię­stwa ry­ce­rzy świa­tło­ści nad mrocz­ną armią de­mo­nów.

Ma­go­wie, fi­lo­zo­fo­wie, ma­te­ma­ty­cy, ucze­ni, ku­gla­rze, ar­ty­ści, ka­pła­ni, kła­pa­ki, ma­gi­nie, na­jem­ni wo­jo­wie, mi­strzo­wie mie­cza, księż­ne i ksią­żę­ta, kró­lo­wie, damy, pa­no­wie, szlach­ci­ce oraz pro­sta ho­ło­ta.

Ta istna mie­szan­ka wszyst­kich klas spo­łecz­nych od wy­so­ko uro­dzo­nych ary­sto­kra­tów z do­miesz­ką kró­lew­skiej krwi po wszel­kich uczo­nych, kup­ców, tra­ga­rzy, szar­la­ta­nów, po­szu­ki­wa­czy przy­gód, zwy­kłych rze­zi­miesz­ków, szu­ka­ją­cych ła­twe­go za­rob­ku co roku zjeż­dża­ła się do mia­sta nie tylko po to, aby zo­ba­czyć wspa­nia­łą fetę przy­go­to­wa­ną na ten czas, ale po to, żeby na wła­sne oczy zo­ba­czyć sto­li­cę kró­le­stwa – Atlan­tis.

Kto wi­dział Atlan­tis, wi­dział już wszyst­kie cuda świa­ta.

Do karcz­my wszedł męż­czy­zna.

Bal­zak wbił w niego spoj­rze­nie.

Obcy od razu rzu­cał się w oczy.

Był wiel­ki jak tur. Za­ro­śnię­ty ni­czym dzik. Gębę miał po­dra­pa­ną. Kan­cia­stą. Osmo­lo­ną od sadzy i pyłu. Przy­po­mi­nał trol­la. Lazł po­kracz­nie, roz­py­cha­jąc się na boki. Obi­jał się ni­czym piłka od usta­wio­nych gęsto sto­łów i co chwi­la kogoś trą­cał.

Na prze­kleń­stwa od­po­wia­dał mro­żą­cym krew spoj­rze­niem, a u jego boku po­ły­ski­wał pięk­ny miecz.

To wła­śnie ta mi­ster­nie wy­ko­na­na broń przy­by­sza przy­ku­ła uwagę Bal­za­ka.

Istny maj­stersz­tyk.

Rę­kojeść miał zro­bio­ną z ame­ty­stu. Ozdobiona była w tak fi­ne­zyj­nymi wzorami, jakby wy­szła spod dłuta sa­me­go mi­strza Pig­ma­lio­na, twór­cy głów­ne­go oł­ta­rza w Wiel­kiej

Świą­ty­ni Mocy w Atke.

Szpic mie­cza wy­ku­to z bia­łe­go, prze­zro­czy­ste­go krysz­ta­łu, a zakończony był szkarłatnym, zakrzywiony ni­czym orli pazur ostrzem.

Taki oręż to nie byle co.

Nie każ­de­go stać było na takie cudo.

Obcy mu­siał być kimś waż­nym.

– Skąd u licha ma takie cudo? – za­chły­snął się ła­ko­mie Bal­zak, sze­ro­ką dło­nią otarł ślinę z brody i wy­ba­łu­szył oczy. – Cudo takie jakby je sam He­faj­stos wykuł – za­cmo­kał i od­pro­wa­dził wzro­kiem wiel­ko­lu­da.

Przy­bysz za­trzy­mał się w pół kroku tuż przed barem. Ro­zej­rzał się, jakby kogoś szu­kał, niezgrabnie po­dra­pał się po karku i za­stygł na chwi­lę.

Ra­mio­na mu opa­dły, po­pra­wił miecz po­ły­sku­ją­cy u boku, na­brał po­wie­trza i na­prę­żył klat­kę.

Teraz wy­glą­dał na ol­brzy­ma.

Opu­ścił groź­nie głowę i zmru­żył oczy.

Po­now­nie wzro­kiem po­wę­dro­wał przez salę. Jego spoj­rze­nie za­trzy­ma­ło się na czymś, co ukry­wa­ło się w ciem­nym kącie go­spo­dy.

Zgar­bił się i po­włó­czy­stym kor­kiem ru­szył w kie­run­ku sto­ją­cej tam ławy.

Usiadł cięż­ko i wyprostował demonstracyjnie nogi.

Bal­zak zbystrzał.

Wy­cią­gnął szyję, a jego oczy stały się ogrom­ne i błysz­czą­ce ni­czym oczy dziec­ka, które dopiero teraz za­uwa­ży­ło ogrom­ny sklep ze sło­dy­cza­mi.

Na ławie tuż obok ol­brzy­ma w ciem­nym kącie sie­dzia­ła pięk­na dziew­czy­na.

Za­chwy­co­ny, aż po­de­rwał się na równe nogi.

Wy­ba­łu­szył oczy i kilka razy prze­tarł je ze zdziwienia.

Za­nie­mó­wił.

Była ide­al­na.

Nie­biań­skiej urody ko­bie­ta wy­glą­da­ła jak wcie­le­nie samej bo­gi­ni mi­ło­ści Afro­dy­ty.

Z za­chwy­tu, aż za­schło mu w gar­dle. Ko­la­na miał jak z waty, a serce ło­po­ta­ło mu ni­czym przerażony gołąb.

– Czy to nie­biań­ska isto­ta? A może de­mo­ni­ca? – szep­tał do sie­bie, nie od­ry­wa­jąc od niej wzro­ku. Bał się, że jeśli choć na chwi­lę się od­wró­ci, ona znik­nie. – Bo­gi­ni. Cud stwo­rze­nia – cmo­kał z zachwytu.

Pięk­na i be­stia roz­ma­wia­li, prawie nie po­ru­sza­jąc usta­mi. On coś tłu­ma­czył, ona tylko potakiwała.

Wiel­ko­lud za­milkł na chwi­lę, po­tarł dło­nią po bro­dzie i ro­zej­rzał się czuj­nie.

Nie­ocze­ki­wa­nie, chwy­cił mie­szek przy­pię­ty do swo­je­go pasa i coś z niego wy­grze­bał.

Ta­jem­ni­czy przed­miot, dys­kret­nie ukrył w ogrom­nej dłoni i podał go dziew­czy­nie.

Ona od razu, bez pa­trze­nia wsu­nę­ła za­wi­niąt­ko do ukry­tej w fał­dach sukni kie­sze­ni.

Obcy wstał nagle i bez po­że­gna­nia ru­szył w kie­run­ku drzwi.

Bo­gi­ni zo­sta­ła.

Sie­dzia­ła sama w ciem­nym kącie. Przy­glą­da­ła się swoim dło­niom i ni­czym mała dziew­czyn­ka ma­cha­ła bez­tro­sko drob­ny­mi stóp­ka­mi.

Jej suk­nia była prawie prze­zro­czy­sta.

Ma­te­riał był zwiew­ny, de­li­kat­ny i po­ły­sku­ją­cy jakby utka­ny z pa­ję­czych nici. Jej duże, kształt­ne pier­si nie­śmia­ło wy­glą­da­ły spo­mię­dzy gę­stych, opa­da­ją­cych ka­ska­do­wo, czar­nych jak heban wło­sów.

Buzię miała py­za­tą, ru­mia­ną. Jędr­ną ni­czym do­rod­ne, słod­kie jabł­ko. Usta wy­dat­ne, a ogrom­ne czar­ne jak wę­gli­ki oczy iskrzy­ły ra­do­śnie.

Z ust Bal­za­ka wy­do­był się cichy jęk.

– Nie gap się – szorst­ko upo­mniał go Filon i dał mu po­tęż­ne­go kuk­sań­ca w bok. – Jesz­cze kto po­my­śli, że szu­kasz guza – ostrzegł go i po­now­nie wziął ob­fi­ty łyk pa­skud­ne­go wina, aż mu wy­krzy­wi­ło gębę.

Otarł całą dło­nią usta i ode­tchnął.

Bal­zak po­słał mu tylko gniew­ne spoj­rze­nie.

– Nie dla psa mię­si­wo – syk­nął ostrze­gaw­czo Filon i mla­snął gło­śno. – Trze­ba znać swoje miej­sce. Taka dama to tylko kło­po­ty. Znam ja się na tym – po­wie­dział i pod­niósł swój kufel. – Mam szó­sty zmysł, a ta, aż śmier­dzi kło­po­ta­mi – wcią­gnął ze świ­stem po­wie­trze i po­ki­wał po­ta­ku­ją­co głową.

Bal­zak mil­czał. Za­nu­rzył usta w winie i otarł je dło­nią.

– To wino sma­ku­je jak skwa­śnia­łe szczy­ny – syk­nął Bal­zak, splu­nął na pod­ło­gę i po­wtór­nie wzro­kiem od­szu­kał dziew­czy­nę.

Sie­dzia­ła, od­dy­cha­jąc spo­koj­nie.

Wzrok wbiła w pod­ło­gę.

Ko­ły­sa­ła się na boki i ba­wi­ła się ko­smy­kiem wło­sów.

Filon za­darł głowę i przez chwi­lę przy­glą­dał się bo­gi­ni. Mu­siał przy­znać, że była nad wyraz uro­dzi­wa, ale było w niej też coś mrocz­ne­go. Jakby nie na­le­ża­ła do tego świa­ta.

Mrocz­na aura ni­czym gęsta mgła spo­wi­ja­ła jej po­stać.

Do­pie­ro teraz za­uwa­żył, że ona też mu się przy­glą­da.

Nagle coś wście­kłe­go i dzi­kie­go bły­snę­ło w jej oczach, a jego ciało prze­szył zimny, nie­przy­jem­ny dreszcz.

Wzdry­gnął się i wy­pro­sto­wał.

Prze­ra­żo­ny spoj­rzał na Bal­za­ka, chwy­cił go mocno za ramię i wy­beł­ko­tał:

– Od­puść. To zły po­mysł –

Przy­ja­ciel go nie słu­chał. Jak odu­rzo­ny klą­twą zmru­żył tylko oczy, po­dra­pał się brud­ną ręką po gę­stej, rudej czu­pry­nie i wes­tchnął cięż­ko.

W jego umy­śle była tylko pięk­na nie­wia­sta.

Przed świ­tem mu­siał być na stat­ku. Ka­pi­ta­nem był stary wyga, który do­sko­na­le znał ma­ry­nar­skie sła­bost­ki i choć sam czę­sto lał w gar­dło wino bez umia­ru, nie to­le­ro­wał dwóch rze­czy: spóź­nial­skich i pi­ja­ków.

Tym razem cze­ka­ła ich długa wy­pra­wa. Pły­nę­li do No­we­go Lądu.

Do mi­tycz­ne­go mia­sta po­ło­żo­ne­go po dru­giej stro­nie Słu­pów He­ra­kle­sa.

Do Delf.

Do mia­sta cudów, uzdro­wi­cie­li i magów.

Do sto­li­cy wiel­kiej wy­rocz­ni.

– Pięk­na – ję­czał Bal­zak jak w ma­li­gnie i wbił w nieznajomą, głodne spoj­rze­nie. Prze­su­nął wzro­kiem po jej ciele – Nie od­pusz­czę – za­ci­snął place w pięść.

Jed­nym hau­stem opróż­nił kufel, od­sta­wił go z hu­kiem i wstał.

– Za­po­mnij o niej! – Filon za­ję­czał bła­gal­nie, chwy­cił go sil­nie za ramię, ale Bal­zak tylko wyszarpał i ru­szył przed sie­bie.

Było tłum­nie i gwar­nie.

Ma­ry­narz się ro­zej­rzał. Wzro­kiem prze­pły­nął po izbie. Wśród gości nie od­na­lazł już wiel­ko­lu­da. Mu­siał na dobre opu­ścić ta­wer­nę.

Bal­zak nie był tchó­rzem, jak było trze­ba bić się z wro­giem do nie­przy­tom­no­ści, to się bił, ale przy­bysz wy­glą­dał na ta­kie­go co, z nie­jed­ne­go pieca jadł i nie­jed­ne­mu py­szał­ko­wi po­ra­cho­wał już kości.

Z ta­ki­mi jak on le­piej było nie za­dzie­rać. Szcze­gól­nie, gdy był to ktoś, kto nosił u boku tak do­sko­na­ły miecz.

Mu­siał po­cho­dzić co naj­mniej z gwar­dii kró­lew­skiej albo słu­żył ja­kie­muś potężnemu moż­no­wład­cy.

A takim le­piej było nie pod­ska­ki­wać.

Szedł po­wo­li.

Wzro­kiem spa­tro­lo­wał drew­nia­ną pod­ło­gę.

Prze­mknął po niej po­bież­nie i za­trzy­mał wzrok na jed­nym ze stołów. Pod sze­ro­ką ławą leżał zwi­nię­ty w kłę­bek ni­czym do­rod­ny kocur szlach­cic.

Bo­ga­to odzia­ny, w pięk­nych bu­tach. Dło­nie miał sple­cio­ne, głowę przy­tu­lo­ną do nich. Oczy za­mknię­te.

Chra­pał, po­mla­sku­jąc.

– Świę­to Świa­tła – za­klął drwią­co Bal­zak i de­mon­stra­cyj­nie z lekką od­ra­zą na­pluł na pod­ło­gę.

To był jeden z po­wo­dów dla­cze­go nie lubił sto­li­cy.

Mia­sto było wręcz wy­pcha­ne przy­jezd­ny­mi. Wszy­scy parli do Atlan­tis dla prze­py­chu, bo­gac­twa i próżniactwa.

Wszy­scy ci, któ­rym ma­rzy­ła się sława, ka­rie­ra, nie­prze­by­te bo­gac­two, wła­dza i cał­ko­wi­ta roz­pu­sta, osia­da­li wła­śnie tu, w sto­li­cy wiel­kie­go im­pe­rium Atlan­ty­dy.

Bo­ga­ta sto­li­ca była rów­nie ka­pry­śna, jak los, czy bo­go­wie.

Jed­nym da­wa­ła złote, lau­ro­we wień­ce, a in­nych nisz­czy­ła.

Ma­ry­narz w sto­li­cy był trze­ci raz i teraz mógł z czy­stym su­mie­niem stwier­dzić, że szcze­rze nie­na­wi­dził tłu­mów, a już naj­bar­dziej nie cier­piał tych na­wie­dzo­nych wiesz­czy, któ­rzy zla­ty­wa­li się tu co roku ni­czym muchy do łajna, gło­sząc wszę­dzie ozna­ki nad­cią­ga­ją­ce­go końca świa­ta.

Tego dzia­do­stwa szcze­rze uni­kał jak za­ra­zy.

Po­now­nie wbił spoj­rze­nie w dziew­czy­nę.

Na chwi­lę za­po­mniał o tym całym plu­ga­stwie i nie­sio­ny eks­ta­zą, sunął wprost w jej lśnią­ce ni­czym wy­po­le­ro­wa­ny mar­mur, śnież­no­bia­łe ra­mio­na.

Było w niej w jej oczach coś mrocz­ne­go i za­ra­zem dziew­czę­ce­go.

Coś bar­dzo po­cią­ga­ją­ce­go i hip­no­ty­zu­ją­ce­go.

Nagle go olśni­ło.

– To pew­nie wal­ki­ria. Le­gen­dar­na wo­jow­nicz­ka. Wy­bra­niec Siły Naj­wyż­szych – za­chły­snął się, a na samo słowo „wal­ki­ria” nogi zgię­ły się pod nim tak gwał­tow­nie, że mało nie upadł.

Sły­szał wiele opo­wie­ści o wy­brań­cach. O ich od­wa­dze. O ich nie­zwy­kłej sile i wa­lecz­no­ści. Mu­sia­ła być pięk­ną wal­ki­rią, bo kim innym by­ła­by tak do­sko­na­ła isto­ta?

Zmru­żył oczy.

Dziew­czy­na nie wy­glą­da­ła na wo­jow­ni­ka.

Nie miała na sobie lśnią­cej, wa­ha­lij­skiej zbroi moc­nej jak stal, a mięk­kiej w do­ty­ku jak je­dwab. Nie za­uwa­żył też żad­ne­go mie­cza ani to­po­ra ma­cze­ty czy łuku.

Na ciele nie miała man­da­li ani ni­cze­go innego, co za­ra­dzi­ło­by jej walkiriańskie po­cho­dze­nie.

Kim więc była?

Może pra­daw­ną bo­gi­nią?

Opusz­czo­ną i za­po­mnia­ną. Po­ko­na­ną przez dawne armie wy­brań­ców.

W gło­wie hu­cza­ło mu wino i krew.

Upo­jo­ny mi­ło­ścią i sporą ilo­ścią moc­ne­go al­ko­ho­lu, dziar­sko ni­czym dorodny kogut, ru­szył ku swemu prze­zna­cze­niu.

A jego los już utka­ły mojry.

Wsparł prawą rękę o filar, po­chy­lił się w kie­run­ku nie­zna­jo­mej i wy­beł­ko­tał:

– Wi­ta­aj pięk­naa bo­gi­niii – mówił prze­cią­ga­jąc nie­na­tu­ral­nie każde słowo.

Dziew­czy­na spojrzała na niego zaskoczona.

Widok jej zim­nych i pu­stych oczów zmro­zi­ło mu krew w ży­łach.

Od razu ochło­ną i wy­trzeź­wiał.

Włosy zje­ży­ły mu się na gło­wie.

Cofną się.

Nie­ocze­ki­wa­nie twarz bo­gi­ni po­ja­śnia­ła. Jej oczy roz­bły­sły. Przy­po­mi­na­ły teraz odłam­ki czar­ne­go lu­stra. Za­chi­cho­ta­ła dźwięcz­nie, jed­no­cze­śnie roz­rzu­ca­jąc uro­czo burzę, kru­czo­czar­nych wło­sów.

Krew znów za­wrza­ła mu w ży­łach.

– Je­stem Bal­zak. A ty, jak masz na imię? – usiadł obok.

Wpa­try­wa­ła się w niego z za­cie­ka­wie­niem.

Nie od­po­wie­dzia­ła.

Za­ci­snę­ła tylko usta w dzió­bek i mil­cza­ła.

Męż­czy­zna zdę­biał.

Przez jego umysł prze­pły­nę­ła ni­czym błysk myśl:

Drwi ze mnie?

Bawi się mną?

Nie je­stem jej go­dzien?

– Jak masz na imię? – po­wtó­rzył i szcze­rząc zęby sta­rał się ukryć na­ra­sta­ją­ce w nim za­że­no­wa­nie.

Dziew­czy­na tylko prze­chy­li­ła głów­kę to na prawo, to na lewo.

Za­mru­ga­ła dłu­gi­mi jak wa­chla­rze rzę­sa­mi i wpa­tru­jąc się w niego z za­cie­ka­wie­niem, mil­cza­ła.

Przy­po­mi­na­ła ma­łe­go szcze­nia­ka, który z fa­scy­na­cją ogrom­ny­mi, błysz­czą­cy­mi ocza­mi przy­glą­dał się no­we­mu panu.

– To nie­mo­wa – usły­szał nagle za ple­ca­mi ochryp­nię­ty głos karcz­ma­rza, który wła­śnie go mijał z upcha­ną po brzeg tacą pełną dzba­nów wina.

Bal­zak za­trzy­mał go w pół korku.

Wy­rwał mu dwa kufle, rzu­cił kilka zło­tych monet i po­wtó­rzył jakby chciał się upew­nić:

– Nie­mo­wa? –

Karcz­marz tylko szyb­ki ru­chem przy­tak­nął. Łap­czy­wie zgar­nął mo­ne­ty i znik­nął w morzu gości ni­czym w otchłani fal trój­masz­to­wiec pod­czas sztor­mu.

Bal­zak jesz­cze przez chwi­lę sta­rał się od­szu­kać wzro­kiem go­spo­da­rza, jed­nak wi­dząc dookoła tylko za­pi­ja­czo­ne mordy ma­ry­na­rzy, mach­ną ręką i po­now­nie usiadł obok dziew­czy­ny.

Podał jej kufel wina.

Sam po­spiesz­nie wziął po­tęż­ny łyk z dru­gie­go, żeby dodać sobie nieco otu­chy, odchrząknął i wy­tarł reszt­ki al­ko­ho­lu z krza­cza­stych wąsów.

Dziew­czy­na za­chi­cho­ta­ła.

Spoj­rza­ła mu głę­bo­ko w oczy i nagle bez słowa po­de­rwa­ła się z ławy. Chwy­ci­ła go mocno za rękę i bie­giem rzu­ci­ła się w stro­nę drzwi.

Za­trzy­ma­li się na nie­wiel­kim obej­ściu.

Bo­gi­ni nie­spo­dzie­wa­nie pu­ści­ła jego dłoń i spoj­rza­ła mu głę­bo­ko w oczy.

Oto­czy­ła ich cięż­ka cisza.

Byli sami.

Noc była głę­bo­ka.

Ponad ich gło­wa­mi roz­po­ście­ra­ło się gra­na­to­we, upstrzo­ne gwiaz­da­mi niebo.

Mia­sto to­nę­ło w morzu ko­lo­ro­wych świa­teł i gorących rytmach mu­zy­ki.

Do­oko­ła uno­sił się za­pach spa­le­ni­zny i dymu.

Jesz­cze chwi­lę temu niebo pło­nę­ło roz­świe­tlo­ne ogro­mem sztucz­nych ogni. Po tej fecie po­zo­sta­ła tylko utka­na z dymu mgła.

Bo­gi­ni po­now­nie za­chi­cho­ta­ła, za­dzior­nie roz­rzu­ciła włosy i ob­ję­ła jego kark ra­mio­na­mi. Za­mru­ga­ła czar­ny­mi jak wę­giel ocza­mi i nie­ocze­ki­wa­nie wpiła się w jego usta przy­ci­ska­jąc mocno swoje.

Za­chłan­nie we­pchnę­ła mu język do gar­dła. Jej dłoń nie­ocze­ki­wa­nie ze­śli­zgnę­ła się po jego ciele i mocno chwy­ci­ła za jego mę­skość.

Bal­zak jęk­nął z roz­ko­szy.

Już miał za­drzeć jej suk­nię jego dłoń wła­śnie nie­skrę­po­wa­na su­nę­ła po jej nagim udzie gdy stało się coś dziw­ne­go.

Po­czuł lek­kie ukłu­cie w język i słod­ko gorz­ki smak nagle roz­szedł się w jego ustach.

Od­sko­czył prze­ra­żo­ny i za­stygł.

To trwa­ło uła­mek se­kun­dy.

Czuł jak ciało mu drę­twie­je.

Naj­pierw prze­szył go pa­ra­li­żu­ją­cy dreszcz. Nie­przy­jem­ne mro­wie­nie od­cię­ło mu nerwy, a jego ciało zwiot­cza­ło i ze­sztyw­nia­ło.

Pierw­szy zdrę­twiał mu język, póź­niej po­licz­ki i usta. Pa­ra­liż ogar­nął całą jego twarz i stop­nio­wo od­ciął ko­lej­ne człon­ki.

Rozum pod­po­wia­dał mu:

– Ucie­kaj! Ratuj się! – ale na to było już za późno. 

Tym cza­sem cud dziew­czy­na pa­trzy­ła na niego jak na kawał so­czy­ste­go mięsa.

Ob­li­za­ła ła­ko­mie usta i chwy­ci­ła go sil­nie pod ramię.

Była nad­ludz­ko silna.

Prze­ra­żo­ny Bal­zak stał z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi, za­sty­gły­mi w po­ca­łun­ku i gapił się na nią onie­mia­ły.

Wciąż po­zo­stał świa­do­my.

Teraz przy­po­mniał sobie, za­sły­sza­ne od sta­rych ma­ry­na­rzy jesz­cze, gdy był dziec­kiem opo­wie­ści o wiedźmach, wam­pi­rach i in­ny­mi de­mo­ni­ca­mi, które pod po­sta­cią pięk­nej ko­bie­ty zwa­bia­ły męż­czyzn, odu­rza­ły, żeby ich póź­niej po­żreć.

Nagle pełne usta pięk­nej nie­zna­jo­mej otwo­rzył się nie­na­tu­ral­nie sze­ro­ko, roz­ry­wa­jąc na strzę­py jej pięk­ną twarz, a z ogrom­nej pasz­czy wy­try­snę­ły po­kła­dy je­dwab­nej, lep­kiej nici.

W kilka chwil owi­nę­ła ciało ma­ry­na­rza, two­rząc z niego ogrom­ny kokon i ni­czym bez­wol­ną kukłę za­cią­gnę­ła w kie­run­ku po­bli­skie­go śmie­cio­wi­ska.

Bal­zak wciąż był świa­do­my.

Sły­szał szum ude­rza­ją­cych fal oce­anu.

Gdzieś z od­da­li do­biegł do niego gwar i śmie­chy ucztu­ją­cych.

Chciał krzy­czeć.

We­zwać pomoc, ale jego usta po­zo­sta­ły zwiot­cza­łe i sztyw­ne.

Bez­rad­ny.

Spa­ra­li­żo­wa­ny.

Leżał za­wi­nię­ty w rulon ni­czym dywan.

Nagle usły­szał prze­ra­ża­ją­ce szczęk­nię­cia przy­po­mi­na­ją­ce sze­lest cykad.

Coś ro­ze­rwa­ło kokon i krwa­we ślepia wy­ło­ni­ły się z ciem­no­ści.

 c.d.n. :)

Koniec

Komentarze

Rękojmia to na pewno nie to samo, co rękojeść, inaczej: głownia.

StanąŁ, prysnąŁ, świsnąŁ – zawsze z “ł” na końcu. Piszesz “ze słuchu”? Jeżeli tak, to słuchaj ludzi z dobrą dykcją.

Z przecinkami też lekko na bakier…

Ale, dla swoistej równowagi, fragment uważam za dobrze dobrany. Coś się w nim dzieje, i to coś, wydaje mi się, istotnego dla dalszego ciągu historii. Styl, oceniając ogólnie, też z tych ciekawszych, dynamiczniejszych nastrojowo.

Jednakże bez zawarcia bliskiej znajomości z polską ortografią oraz interpunkcją trudno będzie o oszałamiający sukces…

cheeky

Sory, już fragmenty tego fragmentu nie nastrajają optymistycznie…

ryknął nienaturalnym głosem Balzak

Niejaki Honoriusz Balzak (czyli Honore de Balzac) nie byłby zachwycony sytuacją.

Jeszcze gorzej brzmi to w języku niderlandzkim – worek mosznowy… Może bezpieczniej

przemianować go na jakiegoś Tęgożłopa czy innego Zbystrzała?

 

Dalej też problemy, niestety…

Przełkną  ł

Podniósł go i potrząchną  ł

dla pewności potrząchną nią kilka razy.  ł

machnął lakonicznie ręką.  > czyli jak?

syknął Balzak, spluną na podłogę ł

Rękojmię miał zrobioną z ametystu > ten miecz…

 Dalej nie dałem rady. Do tego przecinki etc. Proponuję przeredagować sumiennie całość.

Dum spiro spero. Albo coś koło tego...

Cześć Wiola27! Mamy czwartek, więc środowy dyżurny melduje się na pokładzie.

 

Pierwsze i najważniejsze: gratuluję debiutu na forum i dziękuję, że podzieliłaś się z nami swoją twórczością.

 

Musisz też wiedzieć, że fragmenty nie cieszą się tutaj specjalnym powodzeniem czytelniczym, użytkownicy raczej oczekują zamkniętych historii (nawet, jeżeli są osadzone w jakimś większym świecie wykreowanym przez autora). 

 

Tekst przeczytałem, jest dynamicznie. Postać Balzaka ma jakąś głębię, a świat przedstawiony może zaciekawić. ALE. Niestety warstwa językowa (ortografia, interpunkcja) pozostawia tak wiele do życzenia, że w normalnych warunkach (poza dyżurem) zaprzestałbym lektury najdalej w połowie. Tekst wymaga obróbki i to potężnej.

 

Pozwoliłem sobie bezwstydnie skopiować z posta Arnubisa garść poradników, zapoznaj się proszę z nimi, z pewnością pomogą Ci w dalszej pracy twórczej:

 

Cześć, jestem tu nowy – czyli temat powitalny

Złote, srebrne i brązowe piórka – wyjaśnienie portalowych odznaczeń

Poczekalnia i Biblioteka – wyjaśnienia głównych kategorii w dziale opowiadań

Betuj bliźniego swego jak siebie samego – poradnik dotyczący betowania opowiadań wg PsychoFisha

Portal dla żółtodziobów – poradnik dla nowych użytkowników wg Drakainy

Interpunkcja dla początkujących – poradnik dotyczący interpunkcji wg Tarniny

Składnia dla początkujących – poradnik dotyczący składni wg Tarniny

Jak zapisywać dialogi – poradnik zapisu dialogów wg Mortycjana 

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Siema Wiola27

Jest wiele błędów, które podczas czytania rzucają się w oczy. To akurat najmniejszy problem. Autokorekta i załatwione. Podobało mi się. Czytałem z zaciekawieniem. No cóż… chłop był nabzdryngolony. Spodobała mu się niewiasta i nic dziwnego, że wybiegł z nią na zewnątrz. Zapłacił wysoką cenę za uczucie, które w nim zapłonęło jak ogień w piecu centralnym (tylko, że on dolał sobie niepotrzebnie benzyny (wina), i buchnęło to wszystko, kończąc jego żywot.

Nie posłuchał Filona, który zapewne przez kwasy rozczarowań i jadu niespełnionych miłości względem kobiet, doskonale wiedział, że to skończyć się musi co najmniej źle, jeśli nie bardzo źle. Dobra. Usprawiedliwiłem go sobie. Myślę, że nie wybiegł za nimi, bo mu się zwyczajnie nie chciało. Zresztą…też gdybym wypił butelczynę przedniego jabłecznika, nie chciałoby mi się biegać, a bardziej spać.

Podobało mi się. Klimat fantasy jest, wino jest, kobieta jest, jeszcze tylko śpiewu zabrakło, ale to chyba nie problem Wioletto, prawda? Chętnie przeczytam kontynuację, jeśli się takowa ukaże. 

Pozdrawiam

Witam, 

bardzo dziękuję za cenne uwagi i wskazówki. Cieszę się, że fragment się podobał.

Mam nadzieję, że nowe wpisy spotkają się z równie ciepłym uznaniem. 

Hesket, jestem wdzięczna za tak obrazowe podsumowanie wink. Twoja opinia podniosła mnie na duchu i zmotywowała do dalszej pracy nad tekstem. 

To jeszcze nie koniec, bo to właściwie początek historii. blush

Pozdrawiam cieplutko i jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas oraz cenne wskazówki. 

Jeśli chodzi o warsztat to najlepsze wskazówki dał czary_cezary. Historia jest na tyle ciekawa, że mi się podobała. Te zdania, każde w osobnym akapicie, mają być rytmem utworu. Nie wiem czy to kwestia warsztatu czy wyczucie autora. Wydaje mi się, że potrafił to Tolkien.

Pozdrawiam :)

Milis, bardzo się cieszę, że historia Ci się podobała, dziękuję też za cenne uwagi. Co tyczy się warsztatu, muszę popracować. :)

Cześć Wiola27 !!!

 

Bardzo dobre opowiadanie. Szczerze mówiąc czytając próbowałem zapamiętać sposób twojego pisania by wynieść z tego dodatkowo oprócz przyjemności jakąś naukę. Chętnie przeczytam dalszy ciąg. Wydaje mi się, że to jest fachowa robota. Podobało mi sięi daję ocenę “6”.

 

Jesteś młodą osobą. Czego ci zazdroszczę :)

 

Pozdrawiam!!!

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Cześć dawidiq150

Dziękuję za miłe słowa. Bardzo się cieszę, że fragment się podobał.

Moja powieść podzielona jest na rozdziały, a każdy z nich opowiada historię innego bohatera, wszystkich łączy wspólna historia/przygoda.

Kolejne, dwa moje wpisy: Klątwa Atlantydów – PersywiaKlątwa Atlantydów – Tanatos. Trochę inspirowałam się Grą o Tron, jeśli chodzi o rozkład rozdziałów, taki eksperyment.

W całości wygląda lepiej :). Następny będzie pewnie jeszcze dziś :). Pozdrawiam cieplutko 

W ramach prokrastynacji… (help!)

Prolog

Podtytuły dobrze jest wyśrodkować i wytłuścić, to porządniej wygląda.

ryknął nienaturalnym głosem

Czyli jakim? W jaki sposób ta fraza jest lepsza od samego "ryknął"?

Zakołysał się, zatrzepotał rzęsami i opadł ciężko na ławę.

Trzepotanie rzęsami pasuje tu jak kwiatek do kożucha. Facet siada, ponieważ jest zbyt narąbany, żeby stać, a nie po to, żeby wyglądać słodko.

W głowie mu huczało, a świat rozmył się mu się przed oczami jak akwarela, tonąc w blasku kolorowych kryształów rozwieszonych po tawernie niczym świąteczne girlandy.

Nieporadne. Tnij zaimki i uprość metafory: W głowie mu huczało, a świat falował przed oczami jak kałuża alkoholu.

zamaszyście otarł brodę

Spróbuj to zrobić. Da się?

– Trza wracać – wybełkotał i nieobecnym wzrokiem spojrzał w stronę siedzącego tuż obok, lekko zgrabionego marynarza, którego włosy pokrywała już delikatna siwizna.

Zgrabione mogą być liście, a na literówki trzeba uważać. Ponadto – pustosłowie tniemy, nie używamy słów, których nie rozumiemy: – Pooo…ra wracać… – wybełkotał i łypnął na sąsiada, przygarbionego, siwiejącego marynarza.

Filon jednym haustem opróżnił swój kufel. Odstawił go z hukiem.

Wzdrygnął się i zakasłał.

Wino było cierpkie i piekielnie mocne.

Dobra, ja nie piję, ale to wino – nie wódka. Może mieć maksymalnie 13% (potem drożdże zdychają).

Wytarł krzaczaste wąsy i zamlaskał. Zajrzał do stojącego obok dzbana. Podniósł go i potrząchnął nim lekko.

Nie za dużo tych "i"? Urozmaić trochę budowę zdań, to nie ma dobrego rytmu. Ponadto – trząchanie (potrząsanie lepsze) dzbankiem wina powinno spowodować rozchlapanie części zawartości. Pijany może i to zrobi, ale tylko dlatego, że ma chwilowo upośledzoną zdolność przewidywania.

Jego twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.

Twarz wina, jak sądzę?

Zignorował towarzysza, przechylił dzban, obficie nalał wino do dwóch stojących przed nim kufli i opróżnił amforę do cna.

Dzban i amfora to nie to samo. "Obficie" – to kolejne modne słowo? Podobnie jak "zignorował" nie ma racji bytu w tym zdaniu: Nie zwracając uwagi na towarzysza, wylał resztę wina do stojących przed nimi kufli.

Balzak chwycił łapczywie swój kufel.

Przysunął go bliżej i objął palcami.

Nie wiem, dlaczego stawiasz te zdania w osobnych akapitach. Ponadto – jak objąć palcami kufel? On jest gruby.

machnął, szybko ręką.

Bez przecinka, nie oddzielamy słów pozostających w związku.

Pokiwał potakująco głową.

A można inaczej?

Podrapał się po karku i rozejrzał się po gospodzie.

Nadmiar "się" – wytnij drugie.

Głośno było jak w ulu.

I dowiadujemy się o tym dopiero teraz?

Tawerna wypchana niczym młyński wór pękała w szwach.

Tawerna, wypchana niczym młyński wór, pękała w szwach.

Nie brakowało tu drobnych kupców, kuglarzy, magików, filozofów, pomniejszych szlachciców, marynarzy, wędrownych maesterów, którzy przybyli tu z odległych stron królestwa.

Drobnych złodziei, najemników, podrzędnych artystów, wojów i rycerzy niższego szczebla. Nie zabrakło też wędrownych kapłanów, bardów oraz samotnych poszukiwaczy przygód.

Infodump, do tego dziwnie podzielony na zdania.

Wszyscy oni, cały ten miszmasz szynkowskiej braci, upchany jeden obok drugiego, przybyli tu z jednego powodu.

Dziwne zdanie. Miszmasz? I czemu to miszmasz jest upchany?

Raz do roku, wczesną wiosną stolica pękała od nadmiaru i różnorodności elementu, który zjeżdżał się z każdej nawet najbiedniejszej dzielnicy królestwa.

Nie używaj słów, których nie rozumiesz. Co roku wczesną wiosną stolica pękała od gości zjeżdżających się z każdej, nawet najbiedniejszej prowincji królestwa.

Wszystko po to, aby uczestniczyć w corocznych obchodach organizowanych z okazji wielkiego zwycięstwa rycerzy światłości nad mroczną armią demonów.

Infodump, i dziwnie dzielisz myśli na zdania. Wszystko po to, by uczestniczyć w obchodach rocznicy zwycięstwa rycerzy światłości nad mroczną armią demonów.

kłapaki

A co to za jedni? Nie przybyli aby z Kraju Literówek?

Magowie, filozofowie, matematycy, uczeni, kuglarze, artyści, kapłani, kłapaki, maginie, najemni wojowie, mistrzowie miecza, księżne i książęta, królowie, damy, panowie, szlachcice oraz prosta hołota.

Ta istna mieszanka wszystkich klas społecznych od wysoko urodzonych arystokratów z domieszką królewskiej krwi po wszelkich uczonych, kupców, tragarzy, szarlatanów, poszukiwaczy przygód, zwykłych rzezimieszków, szukających łatwego zarobku co roku zjeżdżała się do miasta nie tylko po to, aby zobaczyć wspaniałą fetę przygotowaną na ten czas, ale po to, żeby na własne oczy zobaczyć stolicę królestwa – Atlantis.

To wszystko już było i powtórzone nie jest ciekawsze (a przy tym niestylistyczne). Wytnij. Jeżeli turystyczne walory miasta są ważne, opisz je pokrótce.

Do karczmy wszedł mężczyzna.

Balzak wbił w niego spojrzenie.

Obcy od razu rzucał się w oczy.

Skoro widać, że wszedł (a karczma jest gwarna i wypchana po wręby, pamiętasz?), to oczywiste, że rzuca się w oczy. Więc nie ględź, tylko od razu przejdź do opisu.

Obijał się niczym piłka od ustawionych gęsto stołów i co chwila kogoś trącał.

Odbijał się, ale poza tym – o to chodzi. Niech tłok (i wszystko inne) ma konsekwencje.

Na przekleństwa odpowiadał mrożącym krew spojrzeniem, a u jego boku połyskiwał piękny miecz.

To spadło z sufitu.

To właśnie ta misternie wykonana broń przybysza przykuła uwagę Balzaka.

Pomijając to, że miecz powinien być chyba w pochwie, jakim cudem kolega w stanie wskazującym zdołał go w ogóle zobaczyć, skoro kolega duży przeciska się przez tłum, a miecz ma u pasa?

Szpic miecza wykuto z białego, przezroczystego kryształu

Ekhm. Szpic to pies. Nie mam pojęcia, jak wygląda ten miecz, i Twój bohater też nie powinien, patrz wyżej. Przy okazji – budowa miecza:

A tu: https://www.youtube.com/@akademia.broni.1998/videos facet opowiada o broni białej. Nie oglądałam jeszcze, ale ktoś mi intensywnie polecał.

zakończony był szkarłatnym, zakrzywiony niczym orli pazur ostrzem

Literówka!

Nie każdego stać było na takie cudo.

Nie każdego stać na takie cudo.

Obcy musiał być kimś ważnym.

Obcy z pewnością był kimś ważnym. Jakie to ma znaczenie dla tej historii?

Skąd u licha ma takie cudo?

Skąd, u licha, ma takie cudo?

zachłysnął się łakomie Balzak, szeroką dłonią otarł ślinę z brody i wybałuszył oczy.

Zachłysnął się, czyli zakrztusił. Oj, nie trzyma mi się to kupy. Poza tym – nie za dużo tych didascaliów?

Cudo takie jakby je sam Hefajstos wykuł

Cudo takie, jakby je sam Hefajstos wykuł.

odprowadził wzrokiem wielkoluda

Czyli patrzył za nim, kiedy wielkolud odchodził. Ekhm?

Przybysz zatrzymał się w pół kroku tuż przed barem.

Chyba jednak wpół: https://sjp.pwn.pl/slowniki/wp%C3%B3%C5%82.html

Rozejrzał się, jakby kogoś szukał, niezgrabnie podrapał się po karku i zastygł na chwilę.

Dlaczego?

Ramiona mu opadły, poprawił miecz połyskujący u boku, nabrał powietrza i naprężył klatkę.

… co zrobił? Nie mam pojęcia, co mam tu zobaczyć.

Opuścił groźnie głowę

W jaki sposób opuszczanie głowy jest groźne?

Ponownie wzrokiem powędrował przez salę.

Wcześniej tego nie robił, więc nie ponownie. A wzrok raczej nie wędruje.

Zgarbił się i powłóczystym korkiem ruszył w kierunku stojącej tam ławy.

… wut. https://sjp.pwn.pl/szukaj/pow%C5%82%C3%B3czysty.html

wyprostował demonstracyjnie nogi

… demonstracyjnie wyprostował nogi.

Balzak zbystrzał.

…?

a jego oczy stały się ogromne i błyszczące niczym oczy dziecka, które dopiero teraz zauważyło ogromny sklep ze słodyczami

Uprość.

Na ławie tuż obok olbrzyma w ciemnym kącie siedziała piękna dziewczyna.

Zdezorganizowane.

kilka razy przetarł je ze zdziwienia

Że jest zdziwiony, to akurat widać: kilka razy je przetarł.

bogini miłości Afrodyty

Znajomość mitologii greckiej w światach fantasy nie jest oczywista: bogini miłości, Afrodyty.

Z zachwytu, aż zaschło mu w gardle.

Bez przecinka.

serce łopotało mu niczym przerażony gołąb.

Co wskazuje nie na piorun sycylijski, tylko na przerażenie. Słowa mają sensy!

nie odrywając od niej wzroku. Bał się, że jeśli choć na chwilę się odwróci, ona zniknie

Hmm.

potarł dłonią po brodzie

Potarł dłonią brodę. Albo podbródek.

Nieoczekiwanie, chwycił mieszek przypięty do swojego pasa i coś z niego wygrzebał.

Tajemniczy przedmiot, dyskretnie ukrył w ogromnej dłoni i podał go dziewczynie.

Nieoczekiwanie chwycił mieszek przypięty do pasa i coś z niego wygrzebał, by dyskretnie podać dziewczynie.

Ona od razu, bez patrzenia wsunęła zawiniątko do ukrytej w fałdach sukni kieszeni.

Ona od razu, bez patrzenia, wsunęła tajemniczy przedmiot do ukrytej wśród fałd sukni kieszeni.

Przyglądała się swoim dłoniom

Lepiej: własnym dłoniom.

Jej suknia była prawie przezroczysta.

I nie łaska było napisać wcześniej? I czy takie suknie mają kieszenie? Z czysto praktycznych przyczyn – zwykle nie.

Jej duże, kształtne piersi nieśmiało wyglądały spomiędzy gęstych, opadających kaskadowo, czarnych jak heban włosów.

Anatomicznie wątpliwe. Opadających kaskadą, jak już.

ogromne czarne jak węgliki oczy iskrzyły radośnie

Ogromne, czarne jak węgielki oczy skrzyły się radośnie.

ostrzegł go

"Go" zbędne.

ponownie wziął obfity łyk

A może: i znów potężnie łyknął?

mlasnął głośno

Czemu oni ciągle mlaskają?

Mam szósty zmysł, a ta, aż śmierdzi kłopotami – wciągnął ze świstem powietrze i pokiwał potakująco głową.

Mam szósty zmysł, a ta aż śmierdzi kłopotami. – Ze świstem wciągnął powietrze i pokiwał głową.

Zanurzył usta w winie i otarł je dłonią.

?

powtórnie wzrokiem odszukał dziewczynę.

Dziwny szyk, ale "powtórnie" w ogóle tu niepotrzebne: odszukał wzrokiem dziewczynę.

Siedziała, oddychając spokojnie.

A dlaczego miałaby oddychać niespokojnie?

Wzrok wbiła w podłogę.

Spojrzenie.

Musiał przyznać, że była nad wyraz urodziwa

W polszczyźnie nie używamy consecutio temporum: Musiał przyznać, że jest nad wyraz urodziwa.

było w niej też coś mrocznego. Jakby nie należała do tego świata.

Mroczna aura niczym gęsta mgła spowijała jej postać.

Ale sugerujesz, czy walisz łopatą?

Dopiero teraz zauważył, że ona też mu się przygląda.

Przed chwilą patrzyła w podłogę…

Nagle coś wściekłego i dzikiego błysnęło w jej oczach,

?

– Odpuść. To zły pomysł –

– Odpuść. To zły pomysł… Jak coś takiego wybełkotać? I właściwie po co oni są pijani, skoro zachowują się (z poprawką na głupotę) jak trzeźwi?

Przyjaciel go nie słuchał.

Przyjaciel nie słuchał.

Jak odurzony klątwą zmrużył tylko oczy, podrapał się brudną ręką po gęstej, rudej czuprynie i westchnął ciężko.

Nie za dużo tych określników? Jak zauroczony zmrużył tylko oczy, podrapał się po gęstej, rudej czuprynie i westchnął ciężko.

W jego umyśle była tylko piękna niewiasta.

Przestarzały koncept epistemologiczny i niezbyt zręczne zdanie.

Kapitanem był stary wyga, który doskonale znał marynarskie słabostki i choć sam często lał w gardło wino bez umiaru, nie tolerował dwóch rzeczy: spóźnialskich i pijaków.

Mętne, rozgadane: Kapitan, stary wyga, doskonale znał marynarskie słabostki i choć sam za kołnierz nie wylewał, ale spóźnialstwa nie znosił.

Tym razem czekała ich długa wyprawa. Płynęli do Nowego Lądu.

Ale ta informacja spada z sufitu.

Do mitycznego miasta położonego po drugiej stronie Słupów Heraklesa.

Do Delf.

Do miasta cudów, uzdrowicieli i magów.

Do stolicy wielkiej wyroczni.

…? kolejna informacja z sufitu.

nieznajomą, głodne spojrzenie

Bez przecinka. Patrz tu: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842850

Przesunął wzrokiem po jej ciele – Nie odpuszczę – zacisnął place w pięść.

Przypominam, że między nimi jest kupa ludzi, patrz też https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ : Gapił się na nią jak sroka w gnat. – Nie odpuszczę. – Zacisnął pięść.

Filon zajęczał błagalnie,

P. poradnik: jęknął Filon błagalnie.

chwycił go silnie za ramię, ale Balzak tylko wyszarpał i ruszył przed siebie.

Chwycił go mocno za ramię, ale Balzak wyszarpnął się i ruszył.

Było tłumnie i gwarnie.

Ale ponieważ nie było tego widać przez pół tekstu, wychodzi na to, że o tym zapomniałaś i teraz sobie przypomniałaś.

Wzrokiem przepłynął po izbie.

Co to znaczy? Jaki obraz chcesz wywołać?

Musiał na dobre opuścić tawernę.

Angielskawe i zbędne.

wyglądał na takiego co, z niejednego pieca jadł

Nie łam idiomów: wyglądał na takiego, co z niejednego pieca chleb jadł.

niejednemu pyszałkowi porachował już kości.

On myśli o sobie jako o pyszałku? Nie pasuje mi do niego taki poziom samokrytycyzmu.

Z takimi jak on lepiej było nie zadzierać. Szczególnie, gdy był to ktoś, kto nosił u boku tak doskonały miecz.

Niezgrabne: Z takimi, jak on, lepiej nie zadzierać. Szczególnie, jeśli mieli takie miecze.

Musiał pochodzić co najmniej z gwardii królewskiej albo służył jakiemuś potężnemu możnowładcy.

Ekhm. "Pochodzić" z gwardii? Dziecko pułku?

Wzrokiem spatrolował drewnianą podłogę.

… co zrobił? https://sjp.pwn.pl/szukaj/patrolowa%C4%87.html

Przemknął po niej pobieżnie

…??? Nie mam pojęcia, co on zrobił.

zatrzymał wzrok na jednym ze stołów

?

Pod szeroką ławą leżał zwinięty w kłębek niczym dorodny kocur szlachcic.

W pełnej ludzi karczmie. I służący go stamtąd nie wywlekli. Mhm.

Chrapał, pomlaskując.

Znowu mlaskanie… nie wiem, czy to w ogóle możliwe.

– Święto Światła – zaklął drwiąco

Od kiedy nazwa święta jest przekleństwem?

demonstracyjnie z lekką odrazą napluł na podłogę

To można powiedzieć o połowę krócej: demonstracyjnie splunął.

To był jeden z powodów dlaczego nie lubił stolicy.

Powodów, dla których, a zdanie spada znikąd.

Wszyscy parli do Atlantis dla przepychu, bogactwa i próżniactwa.

Co próbujesz powiedzieć?

Wszyscy ci, którym marzyła się sława, kariera, nieprzebyte bogactwo, władza i całkowita rozpusta, osiadali właśnie tu, w stolicy wielkiego imperium Atlantydy.

Zapewniasz o tym periodycznie od początku tekstu, ale nadal niczym tego nie podparłaś.

Bogata stolica była równie kapryśna, jak los, czy bogowie.

Jednym dawała złote, laurowe wieńce, a innych niszczyła.

To spada znikąd. Tnij przecinki (które? to ćwiczenie dla Ciebie).

Marynarz w stolicy był trzeci raz i teraz mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że szczerze nienawidził tłumów, a już najbardziej nie cierpiał tych nawiedzonych wieszczy, którzy zlatywali się tu co roku niczym muchy do łajna, głosząc wszędzie oznaki nadciągającego końca świata.

Nie po polsku i kolejna myśl z sufitu: Marynarz był w stolicy trzeci raz i z całkowitą pewnością wiedział, że szczerze nienawidzi tłumów, a już najbardziej nie cierpi tych nawiedzonych wieszczy, którzy zlatywali się tu co roku niczym muchy do łajna, bajdurząc o nadciągającym końcu świata.

Tego dziadostwa szczerze unikał jak zarazy.

Co to znaczy "szczerze"? https://sjp.pwn.pl/szukaj/szczerze.html I co to jest “dziadostwo”?

Na chwilę zapomniał o tym całym plugastwie i niesiony ekstazą, sunął wprost w jej lśniące niczym wypolerowany marmur, śnieżnobiałe ramiona.

…?

Było w niej w jej oczach coś mrocznego

Było w niej, w jej oczach, coś mrocznego.

– To pewnie walkiria.

Czy my nie jesteśmy aby w Grecji? Skąd tu walkiria?

Słyszał wiele opowieści o wybrańcach. O ich odwadze. O ich niezwykłej sile i waleczności. Musiała być piękną walkirią, bo kim innym byłaby tak doskonała istota?

Jak jedno z drugiego wynika? Hmm?

Nie miała na sobie lśniącej, wahalijskiej zbroi mocnej jak stal, a miękkiej w dotyku jak jedwab. Nie zauważył też żadnego miecza ani topora maczety czy łuku.

Już opisałaś, jak jest ubrana, więc po co mi opis tego, jak NIE jest ubrana?

Na ciele nie miała mandali ani niczego innego, co zaradziłoby jej walkiriańskie pochodzenie.

Co to jest "pochodzenie"? https://sjp.pwn.pl/szukaj/pochodzenie.html

Upojony miłością i sporą ilością mocnego alkoholu, dziarsko niczym dorodny kogut, ruszył ku swemu przeznaczeniu.

Purpurowe. Drugi przecinek zbędny.

A jego los już utkały mojry.

Patos. Mojry przędą, nie tkają.

– Witaaj pięknaa boginiii – mówił przeciągając nienaturalnie każde słowo.

Po co didascale, skoro (dopiero teraz?) bohater mówi właśnie tak, jak to opisujesz?: – Witaaj, pięknaa boginiii!

Widok jej zimnych i pustych oczów zmroziło mu krew w żyłach.

… no, przepraszam. Widok jej zimnych i pustych oczu zmroził mu krew w żyłach.

Od razu ochłoną

Ochłonął.

Cofną się.

Cofnął się.

Zachichotała dźwięcznie, jednocześnie rozrzucając uroczo burzę, kruczoczarnych włosów.

…? Zachichotała dźwięcznie, jednocześnie odrzucając burzę kruczoczarnych włosów.

usiadł obok.

Zdanie zaczynamy dużą literą.

Mężczyzna zdębiał.

Dlaczego? Co ona takiego zrobiła?

przepłynęła niczym błysk

Czy błysk przepływa?

powtórzył i szczerząc zęby starał się ukryć narastające w nim zażenowanie.

"W nim" zbędne.

Zamrugała długimi jak wachlarze rzęsami

Rzęsami można trzepotać, ale mruga się raczej powiekami.

Przypominała małego szczeniaka, który z fascynacją ogromnymi, błyszczącymi oczami przyglądał się nowemu panu.

… na pewno tak chcesz pokazać bohaterkę? Szyk i c.t.: Przypominała zafascynowane szczeniątko, który ogromnymi, błyszczącymi oczami przygląda się nowemu panu.

ochrypnięty głos

Zachrypły głos.

który właśnie go mijał z upchaną po brzeg tacą pełną dzbanów wina.

Niezgrabne: który właśnie go mijał z tacą pełną kufli. (Bo zaraz masz kufle, które są bardziej sensowne).

Balzak zatrzymał go w pół korku.

Literówki.

Wyrwał mu dwa kufle, rzucił kilka złotych monet i powtórzył jakby chciał się upewnić:

I te kufle nie były zapłacone przez kogo innego… i karczmarzowi to nie przeszkadza… i tłok nie przeszkadza w tej operacji… Przed "jakby" przecinek.

– Niemowa? –

Nie dawaj myślnika po kwestii dialogowej, jeśli nie ma didascale.

Karczmarz tylko szybki ruchem przytaknął.

Karczmarz przytaknął. I już.

Łapczywie zgarnął monety i zniknął w morzu gości niczym w otchłani fal trójmasztowiec podczas sztormu.

Monety rzucone, które zapewne stoczyły się na podłogę… metafora wysilona do granic śmieszności, a szyk zdania dziwny.

Balzak jeszcze przez chwilę starał się odszukać wzrokiem gospodarza, jednak widząc dookoła tylko zapijaczone mordy marynarzy, machną ręką i ponownie usiadł obok dziewczyny.

Przed chwilą widział przez tłum jak przez szkło… I – machnął. To ważne.

biegiem rzuciła się

Można się rzucić inaczej? Poza tym przypominam, że tam jest TŁOK.

Zatrzymali się na niewielkim obejściu

W obejściu. "Obejście" to dom (no, gospodarstwo – wiejskie), tak, ale niekoniecznie w sensie materialnym.

Otoczyła ich ciężka cisza.

Cisza może być ciężka, ale to nie jest wcale przyjemne.

gorących rytmach muzyki

Niefantastyczne, a obraz bez sensu (tonęło w rytmach?).

Jeszcze chwilę temu niebo płonęło rozświetlone ogromem sztucznych ogni. Po tej fecie pozostała tylko utkana z dymu mgła.

Jeszcze przed chwilą niebo płonęło feerią sztucznych ogni. Teraz tylko welon dymu przysłaniał gwiazdy.

nieoczekiwanie wpiła się w jego usta przyciskając mocno swoje.

…?

Jej dłoń nieoczekiwanie ześlizgnęła się po jego ciele i mocno chwyciła za jego męskość.

Nie za dużo tych zaimków?

Już miał zadrzeć jej suknię jego dłoń właśnie nieskrępowana sunęła po jej nagim udzie gdy stało się coś dziwnego. Poczuł lekkie ukłucie w język i słodko gorzki smak nagle rozszedł się w jego ustach.

Już miał zadrzeć jej suknię, jego dłoń sunęła po jedwabistej skórze, gdy nagle poczuł na języku ukłucie, a potem słodko-gorzki smak.

Czuł jak ciało mu drętwieje.

Czuł, jak drętwieje.

Najpierw przeszył go paraliżujący dreszcz.

? Jak dreszcz może paraliżować?

Nieprzyjemne mrowienie odcięło mu nerwy, a jego ciało zwiotczało i zesztywniało.

"Nieprzyjemne" w tym otoczeniu wygląda śmiesznie. Zresztą te nerwy są bez sensu.

Pierwszy zdrętwiał mu język, później policzki i usta. Paraliż ogarnął całą jego twarz i stopniowo odciął kolejne członki.

…? Nie wiem, jak bym to opisała, ale na pewno nie tak.

Rozum podpowiadał mu:

– Uciekaj! Ratuj się! – ale na to było już za późno.

Rozum podpowiadał: Uciekaj! Ratuj się! ale na to było już za późno.

Tym czasem cud dziewczyna patrzyła na niego jak na kawał soczystego mięsa.

Tymczasem cud dziewczyna patrzyła na niego jak na kawał soczystego mięsa.

chwyciła go silnie pod ramię.

"Silnie" jest bez sensu i się powtarza – wytnij.

ustami, zastygłymi

Tu bez przecinka.

Teraz przypomniał sobie, zasłyszane od starych marynarzy jeszcze, gdy był dzieckiem opowieści o wiedźmach, wampirach i innymi demonicami, które pod postacią pięknej kobiety zwabiały mężczyzn, odurzały, żeby ich później pożreć.

Tnij: Teraz przypomniał sobie opowieści starych marynarzy o wiedźmach, wampirach i innych demonicach, które pod postacią pięknych kobiet wabiły mężczyzn, żeby ich później pożreć. Dobra, fajnie, tylko czemu ona poluje w knajpie, przy świadkach? Skoro najwyraźniej bierze udział w jakiejś aferze szpiegowskiej (odmalowałaś klasyczny “live drop”), to jest bytem świadomym, inteligentnym – powinna przewidzieć, że ktoś się połapie i że nie powinna zwracać na siebie uwagi.

Nagle pełne usta pięknej nieznajomej otworzył się nienaturalnie szeroko, rozrywając na strzępy jej piękną twarz, a z ogromnej paszczy wytrysnęły pokłady jedwabnej, lepkiej nici.

… really.

W kilka chwil owinęła ciało marynarza, tworząc z niego ogromny kokon i niczym bezwolną kukłę zaciągnęła w kierunku pobliskiego śmieciowiska.

… nie. W mgnieniu oka owinęła ciało marynarza, a potem zawlokła kokon w kierunku pobliskiego śmieciowiska.

Balzak wciąż był świadomy.

Słyszał szum uderzających fal oceanu.

Gdzieś z oddali dobiegł do niego gwar i śmiechy ucztujących.

Chciał krzyczeć.

Wezwać pomoc, ale jego usta pozostały zwiotczałe i sztywne.

Bezradny.

Sparaliżowany.

Leżał zawinięty w rulon niczym dywan.

Nagle usłyszał przerażające szczęknięcia przypominające szelest cykad.

Coś rozerwało kokon i krwawe ślepia wyłoniły się z ciemności.

To całe do przeróbki (jak coś może być naraz wiotkie i sztywne?), na przykład takiej: Balzak słyszał szum fal oceanu. Z oddali dobiegł do niego gwar i śmiechy ucztujących. Chciał krzyczeć, wołać pomocy, ale usta nie chciały go słuchać. Bezradny. Sparaliżowany. Leżał zawinięty w jedwab jak kanapka. Nagle usłyszał szczęknięcie, drugie, trzecie. Coś rozerwało kokon i krwawe ślepia spojrzały na niego z ciemności.

 

Bardzo zdezorganizowana informacja i opisy, źle się czyta tekst, kiedy co chwilę trzeba sobie przestawiać w głowie – no, wszystko w sumie. Używasz słów, których znaczenia nie znasz, a poza tym używasz ich za dużo – tekst jest tak przegadany, że miejscami trudno się połapać, nawet niezależnie od panującego w nim chaosu. Ogólnie wykonanie jest niechlujne – sporo literówek, błędy w związkach zgody, dziwne formatowanie, tu i ówdzie mam wrażenie, że nie pamiętasz, co napisałaś przed chwilą.

 

Jeśli chodzi o pomysł… to w sumie go nie ma. Oto pajęczyca Tekla przyszła i zeżarła ofiarę wstępnie już naprutą. I tyle. Żadna z rzeczy, na które usilnie wskazywałaś, nie miała na to nijakiego wpływu. Jasne, to ma być prolog, ale prolog wprowadza w świat i powinien to robić łagodnie, a nie rzucając przypadkowe infodumpy. Informacje takie, jak: opis miecza i jego właściciela; opis święta; odczucia Balzaka w związku ze świętem; charakterystyka kapitana – są bardzo niezręcznie zrzucone z sufitu i nic nie mają do fabuły tego prologu.

Ale! Sądząc po Twoich odpowiedziach na poprzednie komentarze, chcesz się rozwijać. To już dużo. Pracuj, bo bez pracy nie ma kołaczy heart

Te zdania, każde w osobnym akapicie, mają być rytmem utworu.

…? Nie, one nie są rytmem. Rytm jest cechą całego utworu, a nie jakimś zbiorem zdań.

Nie wiem czy to kwestia warsztatu czy wyczucie autora.

Trudno oddzielić jedno od drugiego.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka