- Opowiadanie: Artur Tojza - Zajazd pod Cnotliwą sekutnicą

Zajazd pod Cnotliwą sekutnicą

Czołem :)

 

Wrzucam tutaj fragment książki, którą obecnie piszę. Głównie, aby się po prostu tym faktem pochwalić. “Zajazd pod Cnotliwą sekutnicą” pierwotnie miał być opowiadaniem do antologii, ale tak mi się pomysł spodobał, że rozwinąłem go i wmontowałem w moją dopiero powstającą serię Trzynaste Królestwo. Seria jest wprowadzeniem do całego projektu Multiwersum Snów, które jest hybrydą fantasy i science fiction z elementami horroru oraz sporą dawką humoru. Jednak dominuje fantasy, choć nie takie do końca klasyczne. Tutaj mamy elfy o zapędach imperialistycznych, niziołki jako magnatów feudalnych wyzyskujących klasę chłopską gobliny pracujące na stanowiskach biurowych czy rasę ludzką zamkniętą w rezerwatach i wykorzystywaną jako tania siła robocza. Zapewne już takie rzeczy były, ale ja nie sile się na oryginalność.

 

Tekst poniżej jest tylko po moich poprawkach. Brak mu jeszcze fachowej redakcji, ale da się to czytać. Książkę planuję skończyć i wydać w tym roku. Mam już całą rozpisaną w planie scenariusza oraz przygotowany plan drugiego tomu. Natomiast ten fragment, jak wspominałem, wrzucam bardziej, aby się po prostu pochwalić tym co obecnie robię :) Trochę tekstu tutaj jest, zatem z góry szacun dla każdego kto przez to przebrnie :)

 

Udanej lektury :)

Oceny

Zajazd pod Cnotliwą sekutnicą

Prolog

Klara spoglądała przez wielkie okno na rozciągający się wokoło miejski, betonowy krajobraz. Większość rozumnych istot we wszechświecie miało proste wyobrażenie o życiu pozagrobowym – niebiosa były utraconym rajem, pełnym harmonii, dobrobytu oraz miłości, której źródłem było najwyższe bóstwo-stworzyciel, natomiast piekło to kraina grozy w najczystszej postaci, skąpana w ciemności, bólu i niekończącym się cierpieniu. Co do ostatniego, w pewnym sensie się nie mylili, choć i tak rzeczywistość była zupełnie odmienna.

Oparła dłoń o grubą szybę, tak idealnie gładką i zimną, że wydawało się jakby była wykonana z lodu. Czekała na ojca w jego biurze, mieszczącym się na szczycie wielkiego biurowca, wznoszącego się dumnie w samym centrum Heliopolis. Ogromnego miasta tętniącego życiem, które mieściło się w samym środku Wieloświata, miejsca zwanego też przez wielu Krainą Drzwi. Heliopolis było kolebką Pierwszych Bogów, aniołów oraz ich potomstwa, które zaludniło przeróżne światy. Dziś natomiast stanowiło centrum zarządzania całymi Zaświatami, prawdziwym piekłem, chyba że ktoś urodził się z powołania biurokratą, wtedy uznałby że trafił do raju. Ojciec Klary zdecydowanie nie należał do takich osób.

– Tak, pamiętam o tym. Oczywiście, już kazałem się tym zająć – dało się słyszeć od strony drzwi, które wysoki postawny mężczyzna, niemal wyważył kopnięciem, próbując jednocześnie nie wpuścić do środka towarzyszącej mu zgrai petentów reprezentujących swoje okręgi. Równocześnie prowadził dyskusję przez mały telefon, który miał przytwierdzony do ucha, podpisywał podtykane mu dokumenty oraz odganiał się od krążących pomagierów przypominających wszelkiej maści koty ze skrzydłami. – Zapewniam, że panujemy nad sytuacją. Tak, pamiętam co zrobili za życia. Oczywiście, rozumiem. Naturalnie, tak, tak, tak…

– Panie, dostaliśmy prośbę o pomoc z trzeciego kręgu. Cerber znów zerwał im się ze smyczy i gdzieś uciekł.

– W szóstym kręgu doszło do kolejnego buntu papieży, którzy spierają się, kto powinien im przewodzić.

– Perun prosi o pomoc w rozstrzygnięciu sporu z Zeusem o pierwszeństwo w doborze piorunów.

– W Krainie Koszmarów znowu…

– Pojedynczo, nie wszyscy na raz – mediował mężczyzna, który kątem oka spostrzegł córkę. – Wrócimy do tematu za chwilę.

– Panie, Charon znów przysłał pismo w sprawie nowej łodzi.

– Odyn żąda pilnego spotkania w sprawie…

– Przed chwilą dostaliśmy informację, że…

– CISZA, DO KURWY NĘDZY!!! – wydarł się na całe gardło mężczyzna, a jego dotąd delikatne, choć zmęczone oblicze, na sekundę przeistoczyło się w coś na kształt krwiożerczego demona. – Dobrze, po kolei. Zróbcie listę kolejności spotkań i wszystko za chwilę na spokojnie omówimy. Kto był pierwszy?

Rozgorzała awantura, gdzie poszczególne osoby zaczęły głośno się spierać i przekrzykiwać czyja sprawa jest najważniejsza. Harmider narastał z każdą sekundą, a twarz mężczyzny znów zaczęła przybierać osobliwy, demoniczny wyraz, zaś dotąd błękitne oczy zmieniły kolor tęczówek na karmazynowe z wyraźnie widocznymi ognikami zrodzonymi w źrenicach, zdającymi się przypominać ludzkie czaszki.

– ZAMKNĄĆ SIĘ ALBO WSZYSTKIH POŻRĘ!!!

Natychmiast zapadła absolutna cisza, a blisko trzydzieści par przerażonych oczu spoglądało z trwogą na swego władcę, który powoli się uspokoił, wracając do swej codziennej ludzkiej postaci. Poprawił elegancką koszulę skrytą pod brązową kamizelką ozdobioną złotymi oraz srebrnymi wzorami na przedzie, odchrząknął i pstryknąwszy palcami rzucił na głos, spokojnym, acz władczym, tonem:

– Herulfie.

– Tak, mój panie – odezwał się barczysty, wysoki mężczyzna, który pojawił się niespodziewanie koło zgromadzenia dosłownie wychodząc z cienia rzucanego na pobliską ścianę. Miał krótką, gęstą szarą brodę oraz długie szpakowate włosy przewiązane z tyłu aksamitną czarną wstążką, z których część była spleciona w krótkie, cienkie warkocze. Był ubrany schludnie oraz elegancko, choć jednocześnie prosto, przywodząc na myśl majordomusa.

– Spisz kolejność spotkań, tobie pozostawiam decyzję o ich wadze. Te najpoważniejsze przedstaw na początku.

– Na rozkaz, mój panie – odpowiedział Herulf, skłaniając delikatnie głowę w stronę władcy.

– Jeśli ktokolwiek będzie robił ci kłopoty, możesz go zjeść.

Herulf wyszczerzył pożółkłe stożkowate wilcze zęby w diabolicznym uśmiechu, a cała zgraja odruchowo cofnęła się na bezpieczną odległość zbijając się w malutki tłumek pod ścianą korytarza prowadzącego do biura Władcy Demonów.

– Zajmę się petentami za godzinę – mężczyzna ponownie pstryknął palcami i w powietrzu nad wejściem do biura pojawiła się mała klepsydra, w której przesypywał się drobny czerwony piasek. – Do tego momentu nikt nie ma mi przeszkadzać. Dotarło? – zwrócił się w stronę struchlałego zgromadzenia.

– Tak, panie Kainie – odpowiedział mu chór drżący głosów.

Mężczyzna uśmiechnął się przelotnie oraz złowieszczo, po czym zatrzasnął drzwi do swego biura, opierając się o nie. Był zmęczony, naprawdę zmęczony, a stos wyzwań i obowiązków rósł każdego dnia.

– Potrzebuję urlopu – westchnął z odchyloną głową, opartą o ogromne, zdobione złotem, drzwi.

– Wszystko w porządku tato? – spytała Klara z autentyczną troską, podchodząc do ojca.

Kain spojrzał przekrwionymi oczyma na córkę. Była jego najmłodszym dzieckiem, owocem prawdziwie czystej miłości, którą żywił do swej żony Sefary, wywodzącej się z ludu Pierwszych Serafinów. Z tego powodu, Klara stała się niezwykle cenna w oczach władców wszelakich krain, gdyż oto mieli nową prawowitą dziedziczkę Świetlistego Tronu, a co za tym idzie całych Zaświatów. Co ważniejsze księga Pierwszego Prawa, spisanego jeszcze za czasów powstania miasta, jasno stanowiła, że każdy następca musi władać ze swoim współmałżonkiem, dając podwaliny pod ciągłość sukcesji. Ta zaś dawno temu została zerwana za sprawą tragicznego zdarzenia i wreszcie po mileniach niepokoju nastał czas nadziei, co wielu pragnęło wykorzystać. Każde na swój sposób.

Dziewczyna odziedziczyła wygląd po matce, choć charakter zdecydowanie po ojcu. Podobnie jak on była uparta, ambitna i pracowita, a to w połączeniu z olśniewającą urodą, jej pochodzeniem oraz statusem budziło u wielu zazdrość. Nie tylko rówieśniczek, ale również innych kobiet wszelkich ras, uznających Klarę za realne zagrożenie w różnych aspektach, zwłaszcza małżeńskich. Ojciec pragnął uchronić córkę przed takowymi zagrożeniami, zdając sobie sprawę, że w końcu będzie musiała przyjąć czyjeś oświadczyny, gdyż złoty tron Heliopolis nie może stać wiecznie pusty. Szczególnie od kiedy wyczuł dziedzictwo krwi, zaś Rada Regentów w materii zamążpójścia Klary, była dla niego istnym utrapieniem.

– Usiądźmy kochanie – ojciec wskazał wysoką, obitą szkarłatnym aksamitem, kanapę wykonaną z niebiańskiego dębu. Kiedy rozsiedli się wygodnie, Kain odchrząknął i zaczął przemowę, spokojnym, acz stanowczym tonem – Wiem, że palisz się do pracy, pragniesz się wykazać, co naprawdę doceniam…

– Ale? – przerwała mu córka, której bursztynowe oczy zdradzały pełne skupienie na swym rozmówcy.

– Jesteś jeszcze młoda…

– Tato, błagam cię. Od blisko trzech stuleci wciskasz mi ten sam kit – oburzyła się Klara.

– Sprecyzuj, co rozumiesz przez określenie stuleci. Wiesz, czas nie wszędzie płynie równomiernie.

– Doskonale wiesz, o co mi chodzi, więc nie próbuj ze mną pogrywać, tato. Jestem już dorosła i doskonale o tym wiesz, szczególnie od kiedy tron upomniał się o mnie, gdy weszła w odpowiedni wiek.

– Niestety – mruknął z kwaśną miną ojciec.

– Wiem w co pogrywasz, nie jestem głupia – kontynuowała córka wstając i spacerując gorączkowo po biurze. – Chcesz mnie odpowiednio wydać za mąż, abym zasiadła na tronie i twój przyszły zięć, zapewne tak dobrany, aby był ci absolutnie posłuszny, zarządzał Heliopolis w moim, a raczej twoim, imieniu, podczas gdy mi przypadnie w zadaniu słuchanie płaczliwych skarg pokutujących dusz i pocieszanie ich na drodze do zbawienia lub reinkarnacji.

– Okej – rzucił niby od niechcenia Kain, bardzo uważnie obserwując córkę. W rzeczywistości pragnął odwieść ją od pochopnego zamążpójścia, zdając sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność spadnie na Klarę i jej małżonka. Właśnie w tym celu zorganizował dzisiejsze spotkanie, chcąc powierzyć dziewczynie jakieś mniej znaczące stanowisko, gdzie nie będzie miała czasu myśleć o małżeństwie. Tymczasem los pierwszy raz od dawna zesłał mu podarunek, zatem zamierzał go w całości wykorzystać.

– Nie dam się wpakować w ślubne kajdany z jakimś służalczym biesem czy serafinem albo miernym bogiem.

– Są jeszcze herosi, skarbie – zasugerował cicho Kain, doskonale zdając sobie sprawę, jak córka nimi gardzi.

– Błagam cię, tylko nie to – prychnęła Klara, a jej oczy na chwilę zamigotały czerwienią, co ciekawie kontrastowało z białą, niemal porcelanową, skórą. – Banda zapitych mięśniaków, którzy jedyne co potrafią to mordować i pieprzyć.

– Cóż, twoja siostra… – Kain umiejętnie, po trochu, dolewał oliwy do ognia.

– No faktycznie, jest czego zazdrościć. Aurelia to idealny przykład cycatej idiotki pakującej się z jednego toksycznego związku w drugi.

– Miałem namyśli Flawię, ale mniejsza z tym – dodał ojciec cicho zadowolony z efektu jaki osiągnął.

– Wybacz tato, ale w przeciwieństwie do moich sióstr i braci mam większe ambicje niż tylko bawić się, pieprzyć albo pocieszać czyścowe dusze.

– Naturalnie – przytakiwał Kain z poważną miną, ciesząc się w głębi serca niczym małe dziecko.

– Sam mi wpajałeś, że jestem stworzona do czegoś większego. Do samodzielnego sterowania własnym losem i to zamierzam uczynić.

– Masz moje pełne poparcie.

– Chcę się przysłużyć naszej społeczności, pokazać co naprawdę potrafią kobiety z naszej rodziny, tak jak moja matka.

– Ależ w pełni to rozumiem, kwiatuszku.

– Dlatego uznałam, że mogę samotnie zasiąść na Świetlistym Tronie i zarządzać Heliopolis z doradcami u boku.

– Co proszę? – z Kaina momentalnie wyparowała pogoda ducha.

– Oczywiście jako Władca Demonów i dziewięciu kręgów piekielnych byłbyś jednym z moich najbliższych doradców. Wraz ze swoim bratem, ma się rozumieć.

– Przyrodnim, jak już – fuknął z odrazą Kain, nie kryjąc swych intencji.

– Wujek Abel z pewnością mnie zrozumie i poprze.

– Ostudźmy nieco emocje, mój kwiatuszku – ojciec wstał z kanapy, pospiesznie podchodząc do córki. – Cieszą mnie twoje ambitne plany, ale zarządzanie Zaświatami nie należy do łatwej roboty.

– Poradzę sobie – rzuciła stanowczo Klara, stając wyprostowana przed ojcem.

– Nie przeczę, jednak musisz sobie zdać sprawę, że to praca na pełen etat, dlatego takiej decyzji nie wolno podejmować pochopnie pod wpływem chwili. Poza tym księga Pierwszego Prawa…

– Nie zmusisz mnie do ożenku. Poza tym prawo zawsze można zmienić. Nowe czasy, nowe zasady. Sam tak kiedyś mówiłeś, tato.

– Czasem tego żałuję – mruknął pod nosem ojciec.

– Jedynie stosuję się do nauk, które mi wpajałeś przez lata.

– Nie pamiętam, abym kiedykolwiek uczył się sprzeciwiać się rodzicom.

– Wszystko zależy od interpretacji.

– Dobra, zatem dobijmy targu… – Kain gorączkowo szukał w głowie jakiegokolwiek pomysłu, aby tylko odwieść córkę od decyzji, której później wszyscy mogliby pożałować. Szczególnie, że dziewczyna wyraźnie nie rozumiała z czym wiąże się dziedzictwo jej dziadka, który w przeszłości doprowadził do kilku poważnych konfliktów. Zwłaszcza jednego, o którym większość wiekowych istot zamieszkujących Zaświaty nigdy nie zapomniała.

– Mam podpisać z tobą cyrograf?

– Od razu tam cyrograf – zaśmiał się nerwowo ojciec prowadząc córkę w stronę swego biurka i przeczesując w pamięci różne dokumenty, które ostatnio mu spłynęły. – Przecież nie zażądam duszy od własnego dziecka. Mam na myśli prostą umowę partnerską.

– Żadnych sztuczek?

– Żadnych sztuczek. Słowo honoru – rzucił pospiesznie ojciec kładąc rękę na piersi.

– W takim razie co proponujesz?

– Cóż, zarządzanie nie należy wcale do łatwych sprawunków, więc może na początek zajęłabyś się czymś mniejszym. W sensie mniej skomplikowanym, tak aby poćwiczyć, wdrożyć się, ale bez pośpiechu.

– Mam pomóc w zarządzaniu Limbo?

– Miałem na myśli coś mniejszego.

– Być doradczynią jednego z Panów Piekieł?

– Jeszcze mniejszego, hmm… powiedzmy, no… – Kain nerwowo szukał rozwiązania, aż jego wzrok padł na dokument, który przyniesiono mu z samego rana. – A może byś tak poprowadziła karczmę.

– Słucham? – Klara spojrzała na ojca badawczo, zastanawiając się w co pogrywa. – Mam być kucharką?

– Ależ nie, nic z tych rzeczy – rzucił z przesadnie udawaną swobodą Kain, chwytając dokument zwinięty w rulon i opatrzony złamaną pieczęcią. – Niedawno pewien daleki krewny, o którym nie warto wspominać, pozostawił po sobie spadek. Chłopu się przedwcześnie zmarło, nie miał dzieci i tak jego majątek trafił z powrotem w nasze ręce.

– Jak się domyślam, jest tak lichy, że nikt nie jest nim zainteresowany.

– Od razu tam lichy – ojciec machnął ręką parskając przy tym niby od niechcenia. – Całkiem spory zajazd koło jednej z głównych dróg łączącej dwa królestwa.

– Królestwa? – Spytała podejrzliwie Klara. – W jakim świecie mieści się ten zajazd?

– Cóż, może to nie jest Arkadia, Ziemia czy Delf, ale trzymają się lepiej niż ci co przetrwali apokalipsę na Martwej Ziemi – zaśmiał się nerwowo ojciec.

– Czyli jak rozumiem nie ma tam prądu, bieżącej wody, cywilizowanych środków transportu…

– Czynią postępy, a poza tym mają magię. Zresztą po zniknięciu Trzynastego Królestwa na Pangerze zapanował pokój. Przynajmniej w jakimś stopniu.

– Pange… Boże drogi, tato – jęknęła Klara.

– Nie wzywaj imienia wujka swego na daremno – rzucił wesoło ojciec, co spotkało się z gromiącym spojrzeniem ze strony córki. – Dobra przyznaję, to było słabe.

Klara wzięła od ojca pergamin, rozwinęła go i zaczęła czytać. Po chwili powiedziała na głos:

– Zajazd pod Cnotliwą sekutnicą. Serio?

Cholerny bękart, pomyślał odruchowo Kain szczerząc zęby w nerwowym uśmiechu. Kompletnie o tym zapomniał, choć nadal miał szansę ugrać swoje.

– Zawrzyjmy zatem następującą umowę. Jeśli przez sto lat uda ci się rozwinąć ten przybytek, poprę przed Radą Regentów twój wniosek o samodzielnym rządzeniu Heliopolis i wprowadzeniu nowego zapisu w księdze Pierwszego Prawa. W innym wypadku będziesz mi posłuszna i zrobisz to, co ci każę.

– Mam spędzić na tym zadupiu całe stulecie?

– Zleci jak z bicza strzelił – rzucił niby od niechcenia Kain, zdając sobie sprawę z własnej obłudy. – Zresztą z twoją urodą spokojnie możesz udawać elfa. W końcu jesteś wysoka, białowłosa, szczupła z niezbyt dużym…

– Nawet nie kończ – warknęła córka z oczami wyrażającymi pełną dezaprobatę dla słów ojca.

– W każdym razie wyglądasz jak typowy elf, a na Pangerze to one dominują od blisko dwustu lat.

Klara przyjrzała się uważnie twarzy ojca, próbując wybadać w co z nią pogrywa. Zwinęła pergamin w rulon, w zamyśleniu podrapała się nim po brodzie i w końcu powiedziała przybierając ostrożny ton:

– Sto lat i ani dnia dłużej.

– Masz moje słowo. To jak? Zawieramy umowę? – Kain wyciągnął dłoń w stronę córki.

– Ale stawiam jeden warunek. Wyjdę za mąż, tylko jeśli tego kogoś szczerze pokocham, tak jak matka ciebie.

– Stoi – oczy Kaina zamigotały czerwienią, kiedy uścisnął dłoń córki, będąc pewnym swego zwycięstwa.

Bowiem nie było przecież szansy na to, aby Klara zakochała się w kimkolwiek w świecie pełnym herosów łaknących sławy oraz bogactwa.

 

 

Rozdział 1: Kłopotliwa scheda

Willa lorda Ansgara Krahe, Wielkiego Księgowego Dusz, mieściła się w dzielnicy ambasadorów w Auros, stolicy elfiego Imperium El’Yetenu. Było to największe miasto portowe na Północnym Kontynencie, które od czasów zakończenia wojny z Trzynastym Królestwem, przeżywało ciągły rozkwit. W wyniku różnych działań politycznych przejęło główne szlaki handlowe pomiędzy północą, gdzie dominowały elfy oraz krasnoludy, a licznymi pomniejszymi państewkami na południu, zasiedlającymi różnej wielkości archipelagi wysp. Tym sposobem każde szanujące się konsorcjum handlowe musiało posiadać swą siedzibę w Auros, co oczywiście wiązało się z pewnymi kosztami. Włodarze miasta z miejsca zwęszyli zysk, nakładając odpowiednie podatki na kupców, wędrowców oraz karawany. Wielu na to narzekało, jednak w ostatecznym rozrachunku nie mieli wyboru i jeśli chcieli wysłać swój towar bezpiecznymi szlakami w głąb kontynentu, musieli płacić.

Szczególnie, że kolejne trzy duże portowe miasta ściśle współpracowały z Auros, tym samym narzucając elfią hegemonię wszystkim bez wyjątku. Krasnoludzkie Królestwo Sadaru mieszczące się na zachodzie, nie miało nic przeciw takiemu obrotowi spraw, gdyż samo czerpało z tego tytułu niemałe zyski. Do niego bowiem należał szereg kluczowych kopalń na kontynencie, które przetrwały Wielką Wojnę Rasową, przy okazji przejmując też we władanie część kolonii na południu. Tym samym powstał stabilny sojusz pomiędzy dwoma nadrzędnymi rasami, władającymi całym Pangerem, a raczej tym co z niego zostało.

Klara przechadzała się po długim korytarzu, którego podłogę zdobił gruby czerwono-złoty dywan w malownicze wzory. Ściany były obite boazerią z ciemnego drewna, zaś w wielu miejscach wisiały obrazy przedstawiające różnorakie pejzaże. Panował tu swoisty półmrok, co dziewczynie przywodziło na myśl wszelkiej maści historie o awanturnikach szukających chwały i bogactwa. Mając to na uwadze zadbała o odpowiedni strój przed wyruszeniem w podróż. Nie miała zamiaru paradować jak typowa elfka w skąpych, obcisłych ciuchach, zatem postawiła na praktyczną wygodę wybierając strój przypominający jej ubiór typowego zawadiaki z opowieści dla dzieci. Wysokie skórzane buty z cholewami na niskim obcasie, płócienne jasnobrązowe spodnie z czarnym paskiem, biała luźna koszula, na którą miała zarzuconą brązową kamizelkę, a całość dopełniała ciemnobrązowa skórzana kurtka z licznymi kieszeniami. Brakowało tylko kapelusza z piórkiem i mogłaby udawać piratkę pełną gębą.

Uśmiechnęła się pod nosem na tą myśl, gdy wtem uchyliły się lekko drzwi znajdujące się w głębi korytarza. Po chwili wyszedł z nich malutki, zielony goblin, ubrany schludnie, a zarazem skromnie, i stając koło drzwi rzekł lekko skrzekliwym głosem:

– Lord Krahe oczekuje panienki.

Wskazał ręką w stronę uchylonych drzwi, jednocześnie lekko skłaniając głowę w jej stronę. Klara zastanawiała się jak to możliwe, że Księgowy zatrudniał w swojej willi tylu goblinów, które zwykle nie cieszyły się dobrą sławą w większości światów jakie zamieszkiwały. Szybko jednak odsunęła od siebie tą myśl, wzięła głębszy wdech i weszła do gabinetu.

Gdy tylko przekroczyła próg, drzwi zatrzasnęły się za nią z lekkim hukiem. Rozejrzała się uważnie po gabinecie, który był tak samo ociekający przepychem, co reszta willi.

– Jak sztampowo – powiedziała niemal szeptem sama do siebie, oglądając wysokie po sam sufit drewniane regały wypełnione księgami oraz różnej wielkości gablotami zawierającymi różnorakie drobiazgi.

– Z panienki tonu wnoszę, że ma panienka odmienny gust względem mojego – odezwał się niespodziewanie spokojny, męski głos, który był dziwnie suchy oraz szorstki.

Klara spojrzała w stronę potężnego, drewnianego stołu za którym siedział wysoki, niezwykle szczupły osobnik o skórze tak niezdrowo szarej, jakby nigdy nie wystawiał jej na słońce. Był ubrany w grafitowy surdut, pod którym widniała beżowa kamizelka założona na jedwabną, białą koszulę, ozdobioną przy szyi wytwornym krawatem z doczepioną do niego delikatną srebrną broszką. Odłożył staromodne wiecznie pióro, o złotej stalówce, obok księgi, którą uzupełniał i wstawszy powoli ruszył w stronę dziewczyny.

– Witam panno Abramson – Ansgar wyciągnął rękę na powitanie, po czym delikatnie uścisnął dłoń dziewczyny.

– Dzień dobry, lordzie Krahe.

– Czy przez wzgląd na relacje jakie łączą mnie z pani ojcem, pozwoli panienka, abyśmy zwracali się do siebie po imieniu? Przynajmniej, gdy jesteśmy sami.

– Oczywiście Ansgarze – przytaknęła dziewczyna. – Wszak jesteś Wielkim Księgowym Dusz, które prędzej czy później trafiają do Zaświatów.

– To bardzo obciążające stanowisko, choć w obecnych czasach mam w tej materii zapewnioną sumienną pomoc – odparł mężczyzna z uśmiechem, który sprawiał, że wyglądał jeszcze bardziej złowieszczo, niż wcześniej. – Przejdźmy jednak do celu twojej wizyty.

– Naturalnie – przytaknęła Klara, podążając za gospodarzem, który skierował się w stronę bogato zdobionego kredensu wypełnionego najróżniejszymi karafkami zawierającymi trunki z różnych zakątków świata.

– Nim zaczniemy omawiać sprawę spadku, pozwolisz, że spytam cię o kilka rzeczy.

– Mianowicie?

– Co wiesz o tym świecie? – Ansgar otworzył barek i przesunąwszy palcem po karafkach, dodał – Masz ochotę na wino czy może coś innego?

– Wino wystarczy. Czerwone, jeśli można prosić.

– Zatem zaproponuję Liner de Chetyt. Nieco ciężkie, za to bardzo orzeźwiające. Mam całkiem dobry rocznik – odparł gospodarz nalewając wina do dwóch kryształowych kieliszków, z których jeden podał Klarze. – Wracając do mojego pierwszego pytania: Co wiesz na temat Pangeru?

– Chyba to samo co wszyscy w Heliopolis. Jest to świat ziemiopodobny, technologicznie przywodzący na myśl Europę z przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Posiada niewielką liczbę mieszkańców szacowaną na około ćwierć miliarda rozumnych dusz. Dominują tutaj w zasadzie dwa państwa: Imperium El’Yetenu oraz Królestwo Sadaru, które zajmują blisko dwie trzecie jedynego kontynentu. Reszta państw jest im w zasadzie podległa nie licząc kilku pomniejszych księstw znajdujących się na wyspach daleko na południu globu. Dominuje tutaj magia w przeróżnych postaciach, gdyż technologia została w większości zakazana po tym jak zakończyła się wojna z Trzynastym Królestwem. Można by rzec, że to taka klisza wyjęta z typowych opowieści fantasy, pełna smoków, uprowadzonych księżniczek i tępych herosów śpieszących im z pomocą.

– Cóż, to nie do końca prawda – przyznał Ansgar upijając łyk wina i delektując się jego aromatem. – Choć wersja, którą podałaś, jest wyjątkowo wygodna dla wielu władców Heliopolis. Z tego powodu chętnie ją szerzą pośród zwykłego ludu.

– Nie rozumiem – Klara przyjrzała się uważniej swemu rozmówcy.

– Widzisz moja droga, Panger to niewielki świat. W zasadzie dwukrotnie mniejszy od Pierwotnej Ziemi – mężczyzna podszedł do jednej ze ścian na której wisiała mapa przedstawiająca obraz całej planety. – Jak zapewne ci wiadomo, w przeciągu ostatnich stu ziemskich lat doszło na wielu światach do licznych wojen, które mocno zmieniły bieg ich historii. Tymczasem Panger od niemal dwóch wieków jest stabilny, choć oczywiście targają nim konflikty, jednak nie na globalną skalę. Od czasów zakończenia Wojny Rasowej i klęsce ludzi, sytuacja stopniowo się uspokajała, a od blisko stu lat trwa tu niemal zastój technologiczny, żeby nie powiedzieć regres.

– Z tego co mi wiadomo, to ludzie rozpętali tą wojnę i przyczynili się do poważnego zniszczenia na planecie.

– Nie wszystko jest tak proste, jak się wydaje – Ansgar uśmiechnął się pod nosem. – Widzisz, Trzynaste Królestwo znacznie przewyższało technologicznie swoich sąsiadów oraz pragnęło zagarnąć wiele nowych terenów, szczególnie na południu, jednak zrobiło to w sytuacji zagrożenia ze strony elfów. Ludzie żyją raptem osiemdziesiąt lat, w porywach do dziewięćdziesięciu, czasem dłużej. Tymczasem elfy z Pangeru potrafią dożyć nawet kilku tysięcy lat. Nie są tak długowieczne jak te z Arkadii, jednak też bardziej ekspansyjne oraz żądne złota.

– Brzmi to nieco dziwnie – stwierdziła Klara z zadumą.

– Nieprawdaż? – uśmiechnął się gospodarz. – Jednak niestety tak jest na tym świecie. Ich próżność oraz małostkowość doprowadziła ostatecznie do wojny w której rasa ludzka zapłaciła najwyższą cenę. Zresztą nie tylko ona, bowiem wszystkie pomniejsze rasy wspierające Trzynaste Królestwo zostały ostatecznie podbite, choć nie spotkał ich aż tak okrutny los co ludzi.

– To prawda, że cała wyspa, na której znajdowało się Trzynaste Królestwo, została zniszczona?

– Niestety – przytaknął z wyraźnym smutkiem Ansgar, po czym dodał wskazując na mapę w miejscu, gdzie znajdował się długi archipelag. – W zasadzie to był mały kontynent, jednak obecnie pozostał po nim jedynie ten skrawek wysp, na który i tak niemal nikt się nie zapuszcza.

– Dlaczego? – zaciekawiła się Klara.

– Jak wspomniałem wcześniej od upadku Trzynastego Królestwa, Panger mocno zatrzymał się w postępie technologicznym. Wiele rzeczy załatwia tutaj magia, a nowe wynalazki nie zawsze są mile widziane, ze względu na dawne wydarzenia. Niestety magia nie zawsze się sprawdza i zdecydowanie nie chroni przed skażeniem.

– Skażeniem?

– Owszem. Dla zdecydowanej większości Pangerczyków to klątwa rzucona przez jedno z bóstw albo kara zesłana przez niebiosa. W rzeczywistości mamy do czynienia z silnym skażeniem radiacyjnym, którego źródła nikt nie zna. Nawet wysłannicy Heliopolis nie byli wstanie go ustalić, a dwie z pięciu wypraw nigdy nie powróciły.

– Ale coś chyba znaleźli? – zaciekawiła się Klara.

– Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą, aby o tym mówić – odparł Ansgar, czując po niewczasie, że nieco się zagalopował.

– Jestem prawowitą dziedziczką Świetlistego Tronu, zatem prędzej czy później będę musiała poznać wszelkie tajemnice naszego multiwersum.

– Czasem mam wrażenie, że lepiej byłoby, abyś nigdy ich nie poznała – zasępił się gospodarza spoglądając w swój kieliszek. – Żyję znacznie dłużej niż twój ojciec, służyłem wiele czasu jego ojcu i widziałem więcej niż sam bym chciał.

– Jestem pewna, że możesz być dumny ze swego życia – zapewniła go Klara.

– Uwielbiam w was młodych tą szczerą ufność – mężczyzna uśmiechnął się smutno, odetchnął głośno, po czym dodał: – Dobrze, przedstawię ci po krótce to, co mogę, jednak nie naciskaj.

– Zatem zamieniam się w słuch, choć zapewne wiesz, że nie jestem miłośniczką wykładów historycznych.

– Wiem. Twoi nauczyciele nieraz wielce nad tym ubolewali.

– I tylko oni. Jednak tym razem będę pilną słuchaczką – powiedziała z życzliwym uśmiechem Klara.

– Musisz zrozumieć, że Trzynaste Królestwo było bardzo młodym państwem, zrzeszającym rasę ludzką, która od zawsze stanowiła mniejszość na Pangerze. Jednak w przeciwieństwie do innych ras, ludzie rozmnażali się szybko. Nawet bardzo szybko co sprawiało, że potrzebowali nowych terenów. Do tego byli zmyślni, podobnie jak elfy wrażliwi na magię i potrafili się adaptować, a ich dryg do wymyślania coraz to nowszych wynalazków przykuwał uwagę wielu nieufnych par oczu.

– Dlatego uznano, że trzeba się ich pozbyć?

– Elfy z Pangeru nie lubią konkurencji. Jedyną jaką tolerują, bo są od niej współzależne, to krasnoludy z Królestwa Sadaru oraz niziołki będące w obu krajach magnatami feudalnymi zaopatrującymi cały Północny Kontynent w żywność. Sadarczycy nigdy nie mieli oporu, aby działać równocześnie na kilka frontów, więc wspierali ludzi sprzedając im bezpośrednio swoje surowce, natomiast niziołki były gotować pracować dla każdego, kto zapewni im nowe tereny ziemskie oraz związane z tym profity. Elfom było to nie w smak, szczególnie tym zamieszkującym owo piękne miasto, w którym się znajdujemy.

– Zatem głównym powodem wojny była chęć utrzymania kontroli i starego porządku – podsumowała Klara.

– Pieniądze oraz władza zawsze są źródłem wojny. Jednak Elfy nie doceniły ludzi. Okazało się, że Trzynaste Królestwo znacznie ich przewyższało, a ich broń oraz okręty były oparte na elektryczności.

– Byli aż tak rozwinięci? – dziewczyna nie kryła szoku.

– Owszem. Dodajmy do tego grupę uzdolnionych magów władających żywiołami i otrzymamy przepis na zagrożenie, którego żadne imperium nie może sobie pozwolić ignorować.

– Jednak ostatecznie to ludzie przegrali. Jak?

– I tutaj właśnie pojawia się zagadka, na którą nikt nie zna odpowiedzi – odparł Ansgar, a widząc zaskoczenie malujące się na twarzy swej rozmówczyni lekko się uśmiechnął. – Wojna z Trzynastym Królestwem trwała sześć lat. Była wyniszczająca i pochłonęła blisko pięćdziesiąt milionów dusz. Warto tutaj zaznaczyć, że ludzie w zasadzie się bronili, lecz ostatecznie zaatakowali wschodnią część Północnego Kontynentu i przez blisko rok walczyli o jego utrzymanie. Nigdy jednak nie zdobyli Auros, choć wydaje mi się, że mogliby to uczynić, gdyby zaatakowali z pełną siłą.

– Czemu więc tego nie zrobili?

– Tego nikt nie wie i jest to jedna z tajemnic tego świata.

– Czyli ostatecznie magia okazała się potężniejsza od technologii?

– To właśnie miała ustalić pierwsza ekspedycja. Nie było mnie na Pangerze podczas tego konfliktu, gdyż zajmowałem się innymi sprawami. Twój ojciec wezwał mnie do siebie dopiero po tym jak Trzynaste Królestwo przestało istnieć, a w zasadzie, że tak to ujmę, zniknęło w odmętach.

– Słucham? – dziewczyna przyjrzała się z niedowierzaniem gospodarzowi.

– Nikt nie wie co tak naprawdę się stało. Elfy i ich sprzymierzeńcy wygrywali wojnę. Odbili większość terenów zagarniętych przez ludzi na Północnym Kontynencie, po czym wdarli się na wsypę nacierając w stronę jej stolicy. Jednak nim do niej dotarli doszło do tragicznego kataklizmu, który dosłownie rozerwał centrum kontynentu, a całą resztę zalała woda.

– Wybacz Ansgarze, ale to brzmi wręcz jak mit o Atlantydzie, a wszyscy w Heliopolis wiedzą, że to jedynie legenda.

– Każda legenda ma w sobie ziarno prawdy, ale tak, masz rację. Brzmi to bardzo podobnie. Zakładam, że ludzie stworzyli jakąś broń lub wynalazek łączący w sobie magię i technologię, ale później źle go użyli lub przeszacowali jego moc.

– Stąd skażenie.

– Tak sądzę – przytaknął Ansgar. – W każdym razie pierwsza ekspedycja nic ciekawego nie odkryła. Potwierdziła jedynie to, co już wiedziałem. Z powodu niedostatku odpowiedniego sprzętu musieli ograniczyć się do rejonów, które pozostały na powierzchni wody. Druga ekspedycja została zatem wyposażona już zdecydowanie lepiej, jednak najwidoczniej niedostatecznie bowiem przepadli bez wieści niedługo po dotarciu do celu.

– Gdzie się udali?

– Mieli spenetrować podwodne tereny w głębi dawnej wyspy. Okazało się, że poziom skażenia jest tam wręcz zabójczy. Nim zdążyli zawrócić, straciliśmy z nimi kontakt.

– Mówiłeś o pięciu ekspedycjach – wspomniała Klara.

– Tak. W przeciągu kolejnych dwóch lat wysłaliśmy jeszcze trzy, z których ostatnia również zakończyła się katastrofą. Dwie wcześniejsze skupiły się na badaniu archipelagu wysepek, ale nie wniosły nic wartościowego do śledztwa poza informacją o znaczącym spadku promieniowania. Piąta ekspedycja miała ponownie zbadać płytkie morze, nazywane przez miejscowych Martwą Wodą. Tym razem jednak mieli pozostać na powierzchni jedynie nadzorując zdalnie wysyłany pod wodę sprzęt. Wszystko zdawało się iść dobrze do momentu problemów z łącznością. Nakazaliśmy im powrót, ale nie wiemy czy w ogóle zdążyli go odebrać. Nikt nie wrócił.

– Wysłaliście ekipę ratunkową?

– Nawet trzy, ale nic nie znalazły. Za to kilku ratowników wykazywało poważne oznaki czegoś na kształt choroby popromiennej co nas zaskoczyło, gdyż byli serafinami, a jak wiesz anioły nie chorują i są odporne na wszelkie promieniowanie, gdyż same posiadają w sobie źródło światła.

– Co było później?

– Zostałem oddelegowany przez Heliopolis do porozmawiania z najwyższą radą magów, którzy są wtajemniczeni w wiedzę o faktycznej naturze wszechświata. Wspólnie uradziliśmy, aby przekonali władców El’Yeten i Sadaru do otoczenia nadzorem terenu dawniej zajmowanego przez Trzynaste Królestwo. Jednakże podczas negocjacji, które trwały blisko miesiąc, uchwalono szereg innych postulatów, w tym ograniczenie istniejących technologii, szczególnie w zakresie militarnym, a także stworzenie specjalnej grupy Inkwizytorów Wiedzy, mającej określać czy dany wynalazek jest bezpieczny lub nie. Z czasem urosło to wręcz do rangi religii doprowadzającej do zastoju technologicznego.

– Aż strach pomyśleć do czego potrafi doprowadzić fanatyzm. Widziałam to aż nazbyt często na wielu światach. Mam wrażenie, że bóstwa wręcz hołdują takim wyznawcom, którzy dla swej religii są gotowi do najgorszych zbrodni.

– Nie wszyscy, ale niestety zdecydowana większość – przytaknął Ansgar.

– Zatem jak obecnie wygląda sytuacja na Pangerze? Jak rozumiem o ciepłym prysznicu w moim zajeździe mogę pomarzyć, chyba że zagotuję sobie balię z wodą – mruknęła Klara z rezygnacją.

– Aż tak źle nie jest – stwierdził gospodarz prowadząc swą rozmówczynię w stronę kredensu zawierającego stosy aktów własności wszelkich nieruchomości. – Co prawda Inkwizycja zakazała używać wszelkich urządzeń wytwarzających elektryczność, zaś wynalazki oparte o proch czy ropę są pod ścisłym nadzorem i jedynie nieliczne grupy mogą z nich korzystać, jednak zadbano o rozwój infrastruktury miejskiej. Istnieją liczne łaźnie publiczne czy prywatne termy dla wyżej urodzonych, skonstruowano systemy kanalizacji miejskiej w tym rurociągów dostarczających wodę pitną, a całość oparto o urządzenia parowe. Ulice w większości miast są natomiast oświetlane za pomocą lamp gazowych lub olejowych, zaś we wszystkich dziedzinach wspomaga się magią, głównie opartą na podstawowych żywiołach natury.

– Aż tyle tutaj istot wrażliwych na magię? – spytała zaskoczona Klara.

– Ależ oczywiście, że nie – pospieszył z odpowiedzią Ansgar przeszukując kredens. – Zdecydowana większość tak zwanych „magów” to zwykli szarlatani. Alchemicy, iluzjoniści, oszuści i tym podobni. Jednak około dwudziestu procent społeczeństwa Pangeru jest wrażliwa na magię, głównie tyczy to elfów i ludzi, jednak ci drudzy się z tym nie obnoszą.

– Jak rozumiem wydarzenia sprzed dwustu lat nadal są żywe w pamięci mieszkańców.

– Owszem. Poza tym Imperium wydało nakaz, aby każde ludzkie dziecko lub dorosły, którzy przejawiają oznaki władania magią, zostali zatrzymani i poddani odpowiedniej edukacji pod ścisłym nadzorem kapłanów pracujących dla Inkwizycji. Domyślasz się, że mało kto jest chętny uczestniczyć w czymś takim.

– Ludzie nie założyli nowego państwa?

– Po wojnie została ich garstka. Obecnie liczą mniej niż pięć milionów dusz rozproszonych po całym świecie. Znaczna ich część znajduje się w tak zwanych rezerwatach, gdzie w zasadzie służą za tanią siłę roboczą. Część jest najemnikami, niektórzy kupcami, ale sporo trudni się przemytem lub piractwem.

– A ponoć elfy słyną z dobroduszności.

– Zależy względem kogo – Ansgar wyprostował się trzymając w ręku akt własności. Przejrzał go po czym podał Klarze. – Od tej chwili zajazd pod Cnotliwą sekutnicą należy do ciebie. Wraz z przyjęciem tego dokumentu zacznie obowiązywać umowa, którą zawarłaś z ojcem.

– Rozumiem – stwierdziła Klara biorąc bez wahania pergamin. – Zatem mogę wreszcie zmienić nazwę tej speluny.

– Niestety testament twego wuja wyraźnie zakazuje zmiany nazwy nowemu właścicielowi. Opatrzył ją zresztą stosownym magicznym certyfikatem, więc w żaden sposób nie można podważyć woli zmarłego w tej materii.

– Cudownie – fuknęła poirytowanym tonem Klara.

– Ta speluna, jak to ujęłaś, jest dość rozpoznawalnym miejscem w pewnych specyficznych kręgach.

– Domyślam się – mruknęła dziewczyna z niesmakiem chowając akt własności do wewnętrznej kieszeni swej kurtki. – Cóż, dziękuję ci Ansgarze za tą cenną lekcję historii. Przynajmniej wiem teraz czego mogę się spodziewać i pierwszy raz cieszę się ze swego wyglądu. W końcu nie będę się wyróżniać z tłumu – Klara przeczesała palcami swoje białe włosy odsłaniając na chwilę długie „elfie” ucho.

– Cóż… z tym może być pewien problem – zasępił się gospodarz zerkając na chwilę na klatkę piersiową swej rozmówczyni.

– To znaczy? – Klara poczuła jak policzki zrobiły jej się ciepłe.

– Nikt nie zaprzeczy, że wyrosłaś na przepiękną kobietę, jednak, jakby to ująć, aby nie wyjść na prostaka – Ansgar splótł palce obu dłoni. – Widzisz, miałaś troszkę racji odnośnie opowieści o herosach, o których wspomniałaś. Przynajmniej w kwestii, hmm… ubioru oraz, jak to powiedzieć, walorów pewnych grup.

– Chcesz powiedzieć, że tutaj elfki mają… mają…

– Wyjątkowo dużo wdzięku i lubią nim epatować – odparł Ansgar czując jak ta rozmowa wyraźnie go krępuje. – Szczególnie czarodziejki.

– O nie – jęknęła Klara.

– Widzisz, to zabrzmi być może nieco obscenicznie, ale jak wspomniałem około dwudziestu procent populacji Pangerczyków włada magią. Nie zdążyłem jednak dodać, że głównie dotyczy to kobiet – mężczyzna zrobił znaczącą pauzę, widząc niedowierzanie na twarzy swej rozmówczyni. – Zatem dominują tutaj elfie czarodziejki i to one również stanowią główną grupę inkwizytorek czy kapłanek.

– Czyli w Imperium panuje matriarchat.

– Nic z tych rzeczy, ale faktycznie kobiety mają tutaj sporą władzę, co zdecydowanie powinno ułatwić ci zadanie. Wszak jesteś jedną z nich.

Klara spojrzała z rezygnacją na swego rozmówcę. Nie dość, że dostała przydługi wykład z historii świata, to na dodatek uderzył, choć nieświadomie, prosto w jej największy kompleks. Od zawsze czuła się z tym źle. Jej siostry i matka mogły się w tej materii pochwalić wyrazistymi krągłościami, co potrafiły wykorzystać na swą korzyść. Tymczasem ona czuła się nieraz niczym podrzutek, ciesząc się, że po wielu stuleciach w ogóle jej ciało w tym zakresie choć trochę się uwypukliło. Jednak nie na tyle, aby zagłuszyć traumę zrodzoną w głowie dziewczyny.

Sama, z racji swego urodzenia, władała przepotężną magią będąc jej źródłem, jednak nigdy nie lubiła tych wszystkich lafirynd w skąpych zwiewnych strojach, epatujących swoim biustem i krągłymi pośladkami. Miała wrażenie, że ogrom czarodziejek bardziej przypomina kurtyzany, a trafiła do świata, gdzie takie widoki zdawały się być nad wyraz powszechne. Żałowała teraz swego pośpiechu z podjęciem decyzji i przybycia tutaj nim zdążyła odpowiednio zebrać informacje o tym świecie. Tak bardzo chciała dopiec ojcu, że nie zauważyła kiedy sama weszła na minę.

– Cóż, jeszcze raz dziękuję lordzie Krahe za wszystko – powiedziała Klara szykując się do wyjścia.

– Życzę ci powodzenia moja droga. – Ansgar wstał wyciągając rękę na pożegnanie. – W razie potrzeby zawsze znajdziesz u mnie pomoc.

– Dziękuję, ale poradzę sobie sama – odpowiedziała odwzajemniając uścisk.

– Podziwiam twój hart ducha, jednak pozwól sobie pomóc. Twój ojciec…

– Mój ojciec potrzebuje dowodu, że jestem w pełni samodzielna – przerwała mu Klara. – I zamierzam mu ten dowód dostarczyć.

– Rozumiem – przytaknął Ansgar, choć z wyraźnym oporem. – Zatem wierzę, że podołasz temu zadaniu. Jeśli pozwolisz, moi słudzy zawiozą cię do twego nowego domu oraz pomogą z bagażami.

– Nie trzeba – błyskawicznie odpowiedziała Klara, bardziej stanowczo niż zamierzała. – Sama sobie poradzę. Poza tym moje rzeczy czekają w Heliopolis.

– Teleportowałaś się bezpośrednio tutaj bez żadnego bagażu?

– Jestem dziedziczką Wieloświata, więc potrafię sobie poradzić z takimi błahostkami. Otworzenie portalu to przecież dziecinada.

– Zatem już więcej nie zabieram twojego cennego czasu – odparł Ansgar usłużnie.

Klara uśmiechnęła się z wyższością, po czym pewnym krokiem ruszyła przed siebie opuszczając gabinet. Pragnęła za wszelka cenę udowodnić wszystkim ile jest warta. Ojcu, matce, siostrom, jedynemu bratu oraz nade wszystko mężczyznom, którzy stale byli w czymś od niej lepsi. Zamierzała skończyć z tym raz na zawsze.

Wyszła pewnym krokiem na niewielki dziedziniec rozciągający się przed willą, zatrzymała się i wystawiając twarz na promienie ciepłego, późnowiosennego słońca odetchnęła rześkim powietrzem. W przeciwieństwie do Heliopolis, które w zasadzie od mileniów było ogromną betonową dżunglą pośrodku malowniczych krajobrazów Wieloświata, tutaj czuć było znacznie więcej świeżości. Okolica była spokojna oraz malownicza, wypełniona różnorodnymi rezydencjami zamieszkiwanymi przez ambasadorów oraz możnych tego świata. Każda posiadała własne ogrody oraz dziedzińce z fontannami, zaś ulice wyłożone ociosanym białym kamieniem, lśniły czystością. Jedyną rzeczą wskazującą na postęp technologiczny były gazowe latarnie uliczne oraz stroje przechodniów, które mocno kojarzyły się z tym co nosili Europejczycy z początkiem XIX wieku na Pierwotnej Ziemi. Klara widząc to zrobiła nietęgą minę spoglądając na swój ubiór. Naprawdę żałowała, że nie zrobiła szerszego rozeznania przed wyprawą do Pangeru.

– Drobiazg. Przebiorę się jak już będę na miejscu – powiedziała sama do siebie na głos, po czym pstryknęła palcami i pojawił się przed nią świetlisty, błękitny dysk portalu.

Weszła w niego pewnym krokiem, jednak ku jej zaskoczeniu, gdy wyszła po drugiej stronie nadal stała na tym samym dziedzińcu. Nie rozumiała co się właściwie stało. Powinna trafić przed samo wejście zajazdu, który odziedziczyła, a tymczasem nie ruszyła się ani o krok. Spróbowała ponownie, niestety z podobnym rezultatem. Gdy za trzecim razem efekt był ten sam, pospiesznie wyjęła z wewnętrznej kieszeni swej kurtki akt własności i zaczęła go uważnie studiować.

– Oczywiście – warknęła na głos, kiedy jej wzrok padł na zapis mówiący o magicznej pieczęci, rzuconej na zajazd oraz całą posesję, która sprawiała, że nikt nie mógł się tam teleportować, co miało chronić przed wścibskimi lokatorami czy uniemożliwić dłużnikom ucieczkę z przybytku nim nie uiszczą stosownej opłaty.

Klara zaczęła uważnie studiować cały zapis aktu własności, a jej twarz pochmurniała z każdym kolejnym punktem, który przeczytała.

– To jakiś koszmar – jęknęła głośno. – Jaki czubek zakazuje używania magii we własnej karczmie, gdy świat, w którym żyje, jest od niej uzależniony.

Schowała papier do kieszeni i już miała zawrócić, aby poprosić o pomoc Ansgara, jednak zatrzymała się w pół kroku. Biła się przez chwilę z własnymi myślami, po czym wyprostowała niczym struna, mówiąc na głos, aby dodać sobie otuchy.

– Jestem dorosła i niezależna. Poradzę sobie sama. Przecież to nie może być daleko.

Ruszyła żwawym krokiem, przekroczyła niską bramę, wychodząc na chodnik znajdujący się koło jednej z głównych arterii dzielnicy. Było wczesne popołudnie, jednak ruch na ulicy był niewielki. Co jakiś czas przemknęła dorożka lub wóz dostawczy, a wokoło przechadzało się kilkoro mieszkańców, spoglądając na dziewczynę z wyraźną wyższością oraz niekiedy wręcz pogardą. Klara czuła się głupio, jednak nie zamierzała się poddać. Gdyby wróciła teraz do domu, mogłaby zastać rodziców albo, co gorsza, kogoś z rodzeństwa. Z pewnością od razu stałaby się celem kpin i ataków z ich strony. Nie. Musiała dać sobie radę sama, tak jak to sobie obiecała, a kiedy już będzie w swoim nowym domu znajdzie sposób, aby niezauważenie przenieść przygotowane bagaże, czekające w jej apartamencie znajdującym się w rodzinnej posiadłości. Wtedy na spokojnie przemyśli wszystko jeszcze raz i przygotuje plan działania. Z tą myślą oraz bojowym nastawieniem, ruszyła szukać drogi do niesławnego zajazdu.

Kilkukrotnie próbowała spytać o przybytek mieszkańców dzielnicy, jednak za każdym razem, gdy tylko do nich podchodziła ci odsuwali się od niej, jakby mieli do czynienia z żebraczką. Powoli ogarniała ją frustracja, szczególnie gdy jeden z przechodniów rzucił jej srebrną monetę i kazał ruszać w swoją stronę byle dalej od niego. Miała ochotę cisnąć w jegomościa pieniądzem, ale ostatecznie się powstrzymała.

Usiadła zrezygnowana na ławce, stojącej koło ogromnego parku, znajdującego się w centrum dzielnicy, i przeczesała palcami włosy, masując sobie przy okazji zesztywniały kark. Nie tak to miało wyglądać.

– Myśl dziewczyno – powiedziała szeptem sama do siebie.

W końcu wpadła na pomysł. Rozsiadła się wygodnie na ławce ignorując spojrzenia modnie ubranych przechodniów, pstryknęła palcami i w jej dłoni pojawiła się podniszczona księga. Był to dość leciwy przewodnik po Pangerze, który otrzymała od swego wykładowcy, próbującego nieudolnie oraz nad wyraz monotonnie, wpoić jej historię Wieloświata. Zresztą z miernym skutkiem, czego w tej chwili Klara niezwykle żałowała. Podręcznik, choć nie był zbyt aktualny, zawierał mapę planety oraz opis kluczowych miast, w tym Auros. Liczyła, że znajdzie w nim wzmiankę o zajeździe, skoro uchodził za tak rozpoznawalny przybytek. A przynajmniej tak to zrozumiała podczas rozmowy z ojcem. Studiowała uważnie podręcznik, bezskutecznie szukając jakiejkolwiek informacji, gdy nagle podeszło do niej dwóch krasnoludzkich strażników miejskich ubranych w identyczne granatowe uniformy.

– A młodzieniaszek co tutaj porabia? – odezwał się jeden z nich, wyraźnie wyższy z krótko przystrzyżoną blond brodą oraz wąsami zakrywającymi mu pół twarzy.

– To raczej nie dzielnica dla takich jak ty – zawtórował mu towarzysz wyglądający niemal identycznie, jednak o zaroście barwy miedzi.

Klara podniosła wzrok spoglądając ponuro na strażników, którym wyraźnie dopisywał humor. Nie przywykła do takiego traktowania, bowiem w Heliopolis każdy wiedział kim jest. Tutaj natomiast była obcą, do tego nie mogła zdradzić pełni swych mocy, gdyż zabraniała tego umowa, którą podpisała z ojcem.

– No co? Języka w gębie zapomniał? – rzucił z wrednym uśmiechem blondyn. – A może głuchy jest.

– Nie jestem głucha – fuknęła Klara wstając wyprostowana, dzięki czemu przewyższała znacznie obu strażników sięgających jej ledwo do połowy klatki piersiowej i to w czapkach.

– To co tak milczy? – spytał drugi strażnik. – Wie, że tutaj takich nie chcą. Tylko spokój porządnym obywatelom mąci, a potem my mamy ręce pełne roboty.

– Ja… – zaczęła Klara, jednak zdążyła się powstrzymać. Odetchnęła cicho i powiedziała: – Szukam jedynie drogi do zajazdu pod Cnotliwą sekutnicą.

– A czego taki młodzik niby chce tam szukać? – zarechotał blondyn.

– Nawet to się meszku pod nosem jeszcze nie dorobiło, a już bohatera chce zgrywać. Nie za wątły ty na to jesteś?

– Nie jestem… – zaczęła Klara, ale momentalnie jej przerwano

– Ile ty masz lat? Może ze sto. Pewnie nasłuchał się o wojnie, to mu się zachciało teraz świat zdobywać.

– Takie gołowąsy teraz po świecie chodzą i nam te swoje tezy do gazet wciskają – wtórował kompan. – Wy to macie pomysły rodem z bajek dla dzieci. Świat chcecie zmieniać, a go nawet nie znacie.

– Powiedziałam, że…

– A potem jeden z drugim się takich historyjek naczyta i rusza szukać przygody. Tylko, że później trzeba takiego ratować i wysyłać za nim prawdziwego herosa. Ech, świat na psy schodzi.

– JESTEM KOBIETĄ NIE FACETEM!!! – wydarła się wreszcie Klara, a jej bursztynowe oczy na chwilę przybrały karmazynową barwę.

– Kobietą? – zdziwił się strażnik. – Jakoś nie widać.

Oczy Klary stały się jeszcze bardziej czerwone, a wokoło nich pojawiła się delikatna aura magii, sprawiając że powietrze stało się nieco bardziej gorące.

– Przybyłam do tego miasta niedawno i jestem nową właścicielką zajazdu pod Cnotliwą sekutnicą – powiedziała cedząc przez zęby, wyjmując przy tym z kieszeni akt własności.

– To stary Ryhler miał jakieś dzieci? – zdziwił się strażnik o miedzianych włosach.

– A cholera go tam wie. Pijak łajał się po świecie nim kupił ten parszywy zajazd.

– Czy zatem byliby panowie tak mili i wskazali mi drogę? – spytała Klara, znów przybierając łagodne rysy twarzy, podczas gdy jej oczy odzyskały naturalny kolor.

– A czy my wyglądamy na biuro informacyjne?

– Daj spokój Kraske, widzisz, że młodzik nietutejszy, to i zwyczajów nie zna.

– Ja tam tylko staram się swoją robotę wykonać, Haske.

– Powtarzam, jestem kobietą – fuknęła Klara wściekła, po czym zaświtał jej w głowie pomysł i dodała: – W zasadzie jestem elfią czarodziejką.

– A papier na to ma? – spytał blondyn, ignorując frustrację malującą się na twarzy dziewczyny.

– Kraske, już nie bądź taki służbista.

– Ty mnie tutaj na współczucie nie bierz. Jak twierdzi, że jest czarodziejką, to niech papier pokaże, bo na oko to dowodów żadnych nie widać.

– A co ma niby magia do tego? – spytała sfrustrowana Klara wskazując na swoją klatkę piersiową.

– Widać, że nietutejsza – stwierdził z powagą Haske. – Tyś w ogóle kiedyś widziała prawdziwą czarodziejkę na oczy?

– Codziennie jak patrzę w lustro – prychnęła Klara.

– To chyba się narcyzm nazywa i się leczy, prawda Kraske.

– Dobrze gadasz bracie – zaśmiał się Haske, jednak po chwili nieco się uspokoił i powiedział w stronę dziewczyny. – No już, już, nie paczaj na nas jak zbite szczenię, co to się do cyca dostać nie może. Ty lepiej ten papier odnośnie zajazdu pokaż, czy aby prawdziwy.

– Najprawdziwszy – warknęła Klara podając dokument strażnikowi.

– Paczaj Kraske, prawdę dziewuszka rzekła. Faktycznie jaka krewna Ryhlera to musi być bo papier autentyczny, a do tego pieczęcią opaczony, więc złodzieja by przykra niespodzianka spotkała.

– No dobra, może to i prawda, ale na czarodziejkę to mi nie wygląda.

– Mam wam zrzucić z nieba krowę? – prychnęła dziewczyna.

– No już bez takich kochanieńka bo jeszcze sobie niepotrzebny kłopot na głowę ściągniesz – stwierdził Kraske z powagą. – Tu stolica to i zasad się trzymać każdy musi. Jak ty naprawdę magią władać potrafisz, to ci inkwizytorki stosowny papier wydadzą, a na razie to ty się z tym nie obnoś, bo się biedy napytasz i my potem cię zaaresztować będziem musieli.

– Przecież…

– Tak, tak, wiemy. Papier masz, zajazd jest twój, zatem dach nad głową też posiadasz, tylko pod niego trafić nie umiesz. A że w nadobnej dzielnicy siedzisz i wyglądasz jak wyglądasz, to cię kto może za włóczęgostwo zwinąć.

Klara przetarła twarz dłonią mamrocząc sama do siebie. To zdecydowanie nie by jej dzień.

– No dobra dziewuszka, ty się już tak nie gniewaj. Jedynie swoją robotę wykonujemy – stwierdził Haske.

– Na znak dobrej woli, my ci kierunek wskażemy, co byś nam się po mieście nie włóczyła.

– Dziękuję – wysapała Klara, pragnąc już opuścić to przeklęte towarzystwo.

– Mapę miasta ma?

– Mam – mruknęła dziewczyna wskazując na starą książkę.

– No to jedno dobre. Sobie zatem tam znajdzie, to co powiem. Udaj się w okolice doków tuż nieopodal dzielnicy robotniczej. Tam szukaj magazynu co należy do Niebiańskiej Faktorii. Łatwo rozpozna, którzy to, jak już na miejscu będzie. Niech tam wtedy wejdzie i o Eryka zapyta. On cię już do zajazdu zaprowadzi.

– A panowie nie mogliby…

– My swoją robotę tu mamy, a poza tym czy wyglądamy na bohaterów co się po knajpach szlajają.

– Pozwolę sobie to przemilczeć – burknęła Klara.

– W każdym razie teraz już wie, gdzie ma iść, więc niech nie zwleka. My musimy do swej roboty wracać, porządku pilnować, a tutejsi za obcymi nie przepadają.

Klara ze wszystkich sił powstrzymała się od komentarza. Podziękowała jedynie za okazaną pomoc, co z trudem przeszło jej przez gardło, i ruszyła przed siebie pospiesznie sprawdzając plan miasta znajdujący się w książce. Po niespełna pół godzinie dotarła wreszcie do doków, które w przeciwieństwie do dzielnicy ambasadorów, wyglądały zupełnie inaczej.

W powietrzu unosiła się mieszanina różnych, zwykle nieprzyjemnych zapachów, rozwiewanych przez morską słoną bryzę. Dominowała w nich woń ryb oraz zgnilizny, ale czasem dało się wyczuć nuty korzennych przypraw albo cytrusowych owoców. Ulice były brudne oraz pełne zadeptanej słomy oraz miejscami błota. Zniknęły gazowe lampy zastąpione starymi olejowymi latarniami, a wspaniałe rezydencje czy malownicze kamienice górnego miasta zastąpiły drewniane magazyny, obdarte budy czy byle jak sklecone kamienice czynszowe. W tym miejscu dominowali ludzie, orkowie oraz gobliny, którzy robili za masową siłę roboczą Auros. Większość z nich miała brudne oraz zeszmacone tanie ubranie zrobione z lnu, na nogach wytarte buty albo wręcz drewniane chodaki, zaś większość mężczyzn nosiła różne, równie tanie, nakrycia głowy. Kobiety natomiast ubrane były niewiele lepiej, często zajmując się patroszeniem ryb, usługami krawieckimi czy usługiwaniem w portowych tawernach, równie obskurnych co cała dzielnica.

Było to wręcz dziwne zderzenie z niecodzienną rzeczywistością. W większości książek czy opowieści, które poznała Klara, elfy i ich miasta zawsze były opisywane z należytym im splendorem. Tymczasem doki Auros czy granicząca z nimi dzielnica robotnicza bardziej przypominały obskurne ulice ludzkich miast, gdzie przestępczość, alkoholizm, prostytucja oraz przemoc były codziennością.

Wędrując jedną z głównych ulic znajdującą się tuż koło portu, przyglądała się ogromnym żaglowcom. Większość z ich przypominała klasyczne fregaty oraz szkunery różnej wielkości, jednak dostrzegła też kilka jednostek z napędem parowym oraz dwa statki, jak się jej wydawało, wielorybnicze. Same jednostki prezentowały się wręcz majestatycznie, ale ich załogi, głównie złożone z ludzi, mocno odstawały od tego wizerunku.

Wyjątkiem były elfy, krasnoludy oraz niziołki, wyraźnie odznaczające się swym ubiorem oraz postawą od reszty społeczeństwa. Widać było od razu kto tutaj rządzi i jaka panuje hierarchia społeczna w mieście. Klara w swym zadbanym stroju oraz z elfią urodą pasowała do tego miejsca niczym pięść do nosa. Przypominała wręcz postać wyciągniętą z opowieści dla dzieci, która nagle pojawiła się w realnym świecie, przyciągając tym samym ciekawskie spojrzenia zarówno robotników jak i ich panów. Czuła się z tym nieswojo, starając się unikać kontaktu wzrokowego, skupiając na znalezieniu, wskazanej przez strażników miejskich, faktorii.

Wreszcie po blisko dwudziestu minutach błądzenia po dokach, natrafiła na podłużny szyld, wiszący nad wejściem do budynku zbudowanego z czerwonej cegły, znajdującego się koło ogromnego, drewnianego magazynu, przy którym ciągle krzątali się robotnicy przerzucający pakunki pomiędzy wejściem a wozami czekającymi w kolejce. Na jasnoniebieskiej tablicy widniały namalowane białe, anielskie skrzydła, a na nich widniał czarny napis Błękitna Faktoria, zaś pod nim drobniejszymi literami Przyprawy i Jedwab. Klara rozejrzała się dookoła, czując jak z magazynów dociera do niej mieszanka różnych aromatycznych zapachów, które mieszały się z fetorem patroszonych ryb, przynoszonym wraz z wiatrem wiejącym od strony zatoki. Odruchowo poprawiła swoje ubranie, westchnęła cicho, zauważając kątem oka, że kilku robotników rozładowujących towar spogląda na nią z zaciekawieniem komentując pomiędzy sobą, po czym pchnęła drzwi prowadzące do ceglanego budynku.

Z miejsca uderzył ją w nozdrza silny zapach korzennych przypraw. Wnętrze było nieprzyjemnie ciemne, oświetlane jedynie latarniami na wielorybi tran, do czego oczy musiały się przez chwilę przystosować. Cały parter stanowił otwartą przestrzeń, gdzie składowano przeróżne pakunki zawierające towary. Z prawej strony był połączony z głównym magazynem, zaś na środku pomieszczenia znajdowały się schody prowadzące na piętro. Klara zaczepiła jednego z robotników pytając, gdzie może zasięgnąć informacji o pracownikach, a ten burknął jedynie, aby udała się do biur na górze.

Podziękowała za pomoc, na co pracownik faktorii nawet nie zwrócił uwagi momentalnie wracając do swych obowiązków. Wspięła się po skrzypiących schodach zaglądając na pierwsze piętro. Tutaj również cały poziom stanowił otwartą przestrzeń, jednak podzieloną na malutkie stanowiska biurowe, przy których kłębili się przyjezdni. Szybko zorientowała się w rozkładzie pomieszczenia. Po lewej obsługiwano petentów, kupców oraz hurtowników, na co wyraźnie wskazywał ubiór odwiedzających. Po prawej zaś znajdowały się kasy, gdzie przyjmowano wpłaty za towary, wypłacano należności pracownikom oraz wydawano stosowne kwity. Stała tak przez chwilę, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi, zatem wspięła się na kolejne piętro.

Tym razem cały poziom był podzielony na zamknięte biura połączone długim korytarzem. Widać było wyraźnie, że nie wpuszcza się tutaj byle kogo, a szczególnie zwykłych pracowników czy robotników. Ściany były obite boazerią, nie zaś po prostu otynkowane jak na dwóch poprzednich poziomach, wszędzie panował porządek, zaś podłogę korytarza pokrywał długi zielony dywan, który był wyraźnie zadeptany, jednak nadal sprawiał wrażenie zadbanego.

– Panienka w jakiej sprawie? – dobiegł ją skrzekliwy głos.

Klara rozejrzała się zaskoczona, aż jej wzrok zatrzymał się na wysokim, jak na swoją rasę, goblinie, ubranym w sprany, choć czysty ciemny surdut, lniane spodnie, przepasane czarnym wąskim paskiem, oraz szarą koszulę schowaną pod lnianą kamizelką. Jego skóra była szaro-zielona, zaś małe czarne oczy dziwnie kontrastowały z długim, zakrzywionym nosem oraz szpiczastymi, rozłożystymi uszami ozdabiającymi łysą głowę.

– Dzień dobry – odchrząknęła Klara spoglądając z góry na jegomościa. Cieszyło ją, że przynajmniej on nie wziął ją za młodzieńca. – Wskazano mi to miejsce w poszukiwaniu kogoś imieniem Eryk. Ma mnie zawieźć do zajazdu pod Cnotliwą sekutnicą.

– Panienka wybaczy, ale nie wygląda panienka na kogoś kto szuka pracy w takim przybytku – odparł goblin przyglądając się bacznie kobiecie. – Mogę panience polecić lepsze gospody, gdzie również zatrudniają grajków oraz aktorów scenicznych.

– Nie jestem aktorką – rzuciła z rezygnacją Klara czując jak wraca jej irytacja. Naprawdę źle dobrała strój, co wypominała sobie od opuszczenia willi Ansgara. – Nazywam się Klara Abramson i jestem nową właścicielką zajazdu pod Cnotliwą sekutnicą.

– To stary Ryhler miał dzieci? – szczerze zdziwił się goblin. – Aż ciężko to sobie wyobrazić.

– Był moim wujem. Dość odległym – dodała pospiesznie wyraźnie akcentując ostatnie słowo.

– To brzmi już bardziej prawdopodobnie. Panienka ma jakiś dowód na potwierdzenie swoich słów?

– Dziś otrzymałam akt własności – wyjęła dokument i podała go goblinowi, który błyskawicznie przejrzał go wprawnym okiem.

Na sekundę zatrzymał wzrok na jednej z pieczęci znajdującej się u dołu pergaminu, zrobił poważną minę, zwinął papier i oddał go Klarze, lekko się przy tym skłoniwszy.

– Panienka wybaczy mój brak manier i podejrzliwość, ale stary Ryhler był osobą dość, jakby to ująć, istotną dla naszej faktorii. Wielu zachodziło w głowę kto przejmie w posiadanie jego majątek, który cieszy się dość specyficzną reputacją, że tak powiem.

– Już to słyszałam – odparła z rezygnacją Klara mając wrażenie deja vu.

– Nazywam się Arash’ahra Kra’shery, ale proszę mi mówić Arash. Co prawda ten skrót nie do końca jest poprawny, jednak ułatwia innym komunikację, gdyż wiem jak trudny jest dla innych gobliński.

– Zapamiętam, panie Arashu – powiedziała dziewczyna już bardziej życzliwym tonem.

– Wracając do samego zajazdu, to przyznaję, że obecne okoliczności są dość niecodzienne.

– Ponieważ jestem kobietą?

– Przede wszystkim jest panienka bardzo młodą oraz atrakcyjną kobietą, a to może, że tak ujmę przyczynić się do pewnych tarć natury społecznej utrudniającej komunikację z klientelą.

– Poradzę sobie.

– Nie wątpię, choć z pewnością przyda się panience pomoc. Czy pozwoli panienka, że zadam jeszcze jedno, osobiste pytanie?

– Słucham.

– Nie jest panienka elfką, prawda? – spytał ściszonym głosem.

– Skąd…

– Mam dobry węch – Arash popukał palcem w swój długi nos. – A moja rasa słynie z tego, że wyczuwa prawdziwą naturę magii. W każdym razie strój panienki oraz aura wyraźnie wskazują, że nie jest panienka stąd.

– Czy to kłopot?

– Cóż, to zależy – mruknął goblin w zadumie. – Na razie jednak skupmy się na doprowadzeniu panienki na miejsce całej i zdrowej. Auros może się wydawać rajem, ale to tak samo zepsute miasto jak każde inne na Pangerze. Pozwoli panienka ze mną – wskazał ręką w stronę schodów prowadzących na dół.

– Dokąd? – spytała Klara ruszając przodem, zaś Arash dotrzymywał jej kroku bacznie się rozglądając.

– Najpierw znajdziemy Eryka. Od śmierci Ryhlera to on opiekuje się zajazdem.

– Pracował dla wuja?

– Raczej okazjonalnie służył mu pomocą. W każdym razie wie wszystko o tym miejscu, choć martwi mnie jedna rzecz.

– Mianowicie?

– Eryk jest, jakby to ująć, dość bezpośredni.

– Radziłam sobie z gorszymi – mruknęła Klara pewna swego.

– Rozumiem, jednak zalecałbym uzbroić się w odpowiednią dozę cierpliwości i nie brać na poważnie wszystkiego co powie. W każdym razie z pewnością wprowadzi on panienkę w sprawy formalne zajazdu. Chciałbym również coś zasugerować, jeśli mogę?

– Słucham.

– Nie pytam o naturę panienki pochodzenia, ale w tym mieście rządzą inkwizytorki. Jak rozumiem jest panienka tutaj nowa i nie posiada odpowiedniego dokumentu zezwalającego na używanie magii w obrębie miasta.

– Kolejny raz słyszę to pytanie.

– Zatem musimy szybko temu zaradzić. Sugeruję, aby udawała pani elfią nowicjuszkę. To z pewnością nie wzbudzi podejrzeń inkwizytorek. Zalecam również nieco zamaskować swoją aurę. Większość moich ziomków nie przepada za elfami, ale są i tacy, którzy dla kilku monet są gotowi donieść na każdego.

– Nie mogę po prostu udawać czarodziejki?

– Panienka wybaczy, ale w tym kraju elfie czarodziejki ubierają się zdecydowanie inaczej i wyglądają o wiele, hmm… dojrzalej.

– To też już słyszałam – rzuciła ponurym głosem Klara.

– Jednak elfia nowicjuszka nie będzie rzucać się aż tak w oczy. Poza tym wygląda panienka na osobę bardzo młodą, aczkolwiek nie mi osądzać.

– Dziękuję za rady. Na pewno z nich skorzystam – odparła dziewczyna, czując się mimo wszystko przybita takim obrotem spraw.

– Proszę nie mieć mi tego za złe. Robię to w imię dawnej przyjaźni z Ryhlerem.

– Znał go pan? – zaciekawiła się Klara, jednocześnie docierając do głównego magazynu.

– Owszem, choć wolałbym o tym porozmawiać innym razem, gdy nie będzie wokoło aż tylu ciekawskich par uszu – Arash podrapał się po brodzie, rozglądając wokoło. Wreszcie spostrzegł osobę, której wypatrywał i skierował się wraz z towarzyszką w głąb magazynu. – Eryk! Eryku, podejdź no proszę.

– Co jest Arash? – dobiegł ich głos z głębi wysokiego wozu, na który wrzucano worki opatrzone pieczęciami opisującymi różne przyprawy korzenne.

– Pozwól do mnie na chwilę. To ważne – rzucił goblin głośniej.

Po chwili z wozu wyskoczył wysoki mężczyzna, ubrany w płócienną, zapewne niegdyś białą, koszulę oraz beżowe spodnie, zaś na nogach miał schodzone, skórzane niskie buty. Nawet Klara, tak negatywnie nastawiona do mężczyzn z winy rodziny oraz nieudolnych zalotników, musiała przyznać, że młodzieniec przykuł jej uwagę.

Eryk był niczym książę wyjęty z opowieści o rycerzach i księżniczkach, choć jego odzienie wyraźnie wskazywało w jakiej warstwie społecznej przyszło mu się urodzić. Mierzył około metra dziewięćdziesięciu, miał muskularne ciało, choć nie przesadnie wytrenowane, co zapewne było efektem ciężkiej pracy w faktorii. Jego niebieskie oczy cudownie współgrały z jasnymi włosami koloru dojrzałej pszenicy, zaś skóra była mocno opalona na rękach i torsie. Jedyne co niszczyło cały ten idylliczny obrazek to spracowane dłonie, pokryte licznymi drobnymi bliznami oraz długa bruzda na szyi z lewej strony ciągnąca się aż do obojczyka, będąca zapewne pamiątka po dość paskudnej ranie. Na dodatek twarz zdobił mu kilkutygodniowy zarost, natomiast gdy się do nich zbliżył, Klara poczuła nieprzyjemny zapach potu zmieszany z ostrym aromatem korzennych przypraw.

– Eryku, mam przyjemność przedstawić ci krewną Ryhlera i nową właścicielkę jego zajazdu.

– To jakiś żart? – rzucił Eryk, spoglądając z lekkim politowaniem na dziewczynę. – Przecież to jeszcze dzieciak.

– Jestem starsza niż się wydaje – odbiła piłeczkę Klara, a z głowy momentalnie wyparowało jej baśniowe wyobrażenie o rozmówcy, który okazał się dokładnie taki sam jak większość mężczyznach których poznała. Szczególnie pośród ludzi.

– Starsza? – Eryk przyjrzał się jej uważnie zatrzymując dłużej wzrok na wysokości jej klatki piersiowej. – Jakoś tego nie widać.

– Świnia – fuknęła Klara

– Jedynie jestem szczery. Poza tym nie wiedziałem, że do miasta zajechała nowa trupa teatralna.

– Eryku, proszę – zaczął mediować Arash widząc jak narasta napięcie na twarzy dziewczyny. – Panienka Klara jest tutaj nowa i nie zna lokalnych obyczajów.

– To widzę.

– Zatem czy mógłbyś pohamować swój język i zaopiekować się nią odstawiając bezpiecznie do nowego domu.

– A mam wybór?

– Chętnie ci go dam. Wystarczy, że poznam adres tej speluny i sama tam trafię – warknęła Klara.

– Panno Klaro, proszę o wyrozumiałość. Eryk jest zwyczajnie nieufny wobec nowo poznanych osób.

– Jak dla mnie to zwykły cham i prostak.

– Przynajmniej nie wyglądam jak młodzik co to się z cyrku dla ubogich urwał.

Oczy Klary zapłonęły czerwienią, zaś jej włosy zaczęły lekko falować oraz połyskiwać jasnym, lekko złotym światłem. Arash poczuł jak ogarnia go panika, nie wiedząc co począć w tej sytuacji, tymczasem Eryk błyskawicznie chwycił dziewczynę za ramię i odciągnął na bok pomiędzy stosy wysokich skrzyń. Goblin podążył za nimi, a kiedy upewnili się, że nie przyciągają niczyjej uwagi, Eryk odezwał się pierwszy, tym razem łagodnym oraz przepraszającym tonem.

– Ty naprawdę jesteś nietutejsza.

– Co to niby miało znaczyć? – Klara nadal była wściekła, a jej włosy lśniły coraz mocniej, choć oczy powoli wracały do naturalnej barwy.

– Słuchaj, przepraszam za to co było przed chwilą, ale dla własnego dobra, zapanuj nad tym – powiedział Eryk wskazując na jej włosy.

– Gdybyś nie zachowywał się jak cham…

– Przecież przeprosiłem.

– I myślisz, że to wystarczy?

– Kurna, Arash podaj mi tamten zwój jedwabiu.

– Jak nadzorca nas przyłapie… – zaczął nerwowo goblin podając belę materiału.

– To wtedy będziemy się martwić – rzucił Eryk, po czym rozwinął nieco błękitnej, delikatnej w dotyku tkaniny, wyjął z kieszeni składany nóż i pospiesznie odciął spory kawałek. Zarzucił go na włosy Klary ignorując protesty oraz oskarżenia, że ma jej nie dotykać.

– Co ty sobie wyobrażasz?

– Ratuję ci skórę – stwierdził mężczyzna odstawiając belę materiału na bok i przyglądając się dziewczynie. – Wygląda dziwnie, ale jeśli będzie zgrywać aktorkę to może to przejdzie.

– Eryku, dlatego prosiłem cię o powściągliwość – westchnął Arash przecierając palcami zmęczone oczy.

– Długo tak będziesz świecić?

– A tobie co do tego? – fuknęła Klara wściekle.

– Nic, poza tym, że nie chciałbym wylądować w kazamatach inkwizytorek. Choć chodzą słuchy, że część z nich ma tam swoje sale lubieżności, gdzie wykorzystują więźniów dla własnych uciech.

Klara poczuła jak robi jej się niedobrze, natomiast Arash westchnął głośno, czując do czego to zmierza. Niestety w obecnej sytuacji nie miał wyboru i musiał jakoś nakłonić tą dwójkę do współpracy.

– Eryku – odezwał się z wyraźną naganą w głosie.

– Dobra, wiem, mam się zamknąć, ale ona świeci coraz mocniej.

– W ten sposób okazuję emocje.

– To okazuj je inaczej albo zapanuj nad nimi, bo inaczej naprawdę nas zgarną.

– Próbuję, ale przez ciebie nie mogę się skupić.

– Mam ci zaparzyć ziółek?

– Eryk – ponownie zrugał go goblin, tym razem o wiele bardziej stanowczo.

– Już milknę – powiedział mężczyzna przybierając oblicze niewiniątka i udając, że zamyka usta na klucz.

– Z tobą czasem jak z dzieckiem – westchnął Arash. – Ile ty masz lat?

Eryk zrobił jedynie głupią minę, jednak nic nie powiedział. Tymczasem goblin wziął delikatnie dłoń dziewczyny w swoje ręce i gładząc powiedział troskliwym głosem.

– Niech panienka na mnie spojrzy. Proszę wziąć głęboki wdech, a później powoli wypuścić powietrze. Proszę spróbować.

Klara spojrzała ponuro na obu mężczyzn, ale ostatecznie posłuchała głosu rozsądku i wykonała polecenie. Po kilku głębszych oddechach jej włosy powoli zaczynały przygasać, na powrót stając się białe. Arash widząc to poklepał ją po dłoni, po czym rzekł:

– Niech panienka zwiąże włosy i schowa je pod materiałem. Eryku mógłbyś zrobić z tego kawałka coś na kształt chusty?

– Dlaczego moja magia jest tutaj aż tak wielkim problemem? – zdziwiła się Klara.

– Wytłumaczę to panience w stosownej chwili, jak już dotrzecie do zajazdu – odpowiedział goblin, po czym zwrócił się do nadal milczącego Eryka, który jednak nie mógł się powstrzymać od zrobienia głupiej miny. – Załatwię ci zaraz koniec zmiany. Zabierz ją bezpośrednio na miejsce, przedstaw wszystkim i pokaż posiadłość. Ja tymczasem postaram się załatwić papiery od inkwizytorek, tak aby nie wzbudzać podejrzeń.

– Mam wrażenie, że moje przybycie tutaj sprawia same kłopoty.

– To nie tak panienko – odparł Arash starając się ignorować dziecinne zachowanie swego towarzysza. – Po prostu nikt nie spodziewał się, że ktoś taki jak panienka odziedziczy spadek po starym Ryhlerze.

– Jak ja? Czyli?

– Będący źródłem – powiedział niemal szeptem goblin. – A teraz proszę chwilę zaczekać w holu, a ja wszystko załatwię. Eryk w tym czasie przygotuje powóz, gdy tylko przestanie zachowywać się jak niedorozwinięte szczenię – dodał na odchodne w stronę mężczyzny.

– Przecież kazałeś mi milczeć.

– Bogowie litościwi, za co? – jęknął Arash i się oddalił.

Tymczasem Klara skończyła układać włosy pod naprędce zrobioną chustą. W normalnych okolicznościach wspomogłaby się magią, jednak wolała w tej chwili z niej zrezygnować. Zerknęła przelotnie na rozbawioną twarz Eryka, fuknęła cicho pod nosem i ruszyła w stronę wyjścia. Miała ochotę udusić wszystkich mężczyzn, a tego konkretnego przede wszystkim. Choć po namyśle doszła do wniosku, że najchętniej zamieniła go w ropuchę, a potem wyrzuciła przez portal na spaloną słońcem pustynię. Modliła się w duszy, aby ten dzień wreszcie dobiegł końca, najlepiej w ciepłej kąpieli o ile w ogóle mogła liczyć na łazienkę w swoim nowym domu.

Czekając na powóz oraz Eryka zaczęła rozmyślać o tym, jakie udogodnienia może wprowadzić do zajazdu. Na Pangerze nie można było używać niczego co wytwarza elektryczność, jednak magia była powszechnie dostępna. Nawet uchodząc za nowicjuszkę, mając już niezbędne dokumenty, domyślała się, że będzie mogła swobodnie jej używać. Co prawda akt własności wyraźnie wskazywał na magiczne wytłumienie całej posiadłości, co utrudniało sprawę, jednak była w końcu dziedziczką Heliopolis i spokojnie mogła pokonać taką przeszkodę. W razie czego na pewno istniały procedury, które pozwalały znieść tą przeklętą pieczęć. Nie miała zamiaru spędzić stu lat na tym kosmicznym zadupiu, pośród technologicznych ignorantów bez porządnej łazienki, która będzie tylko do jej dyspozycji.

Rozmyślając tak nie zauważyła kiedy Eryk zajechał obok starą furmanką zaprzęgniętą w jednego, dość leciwego, gniadego konia pociągowego. Mężczyzna jak zwykle uśmiechał się ironicznie, co Klara starała się zbyć, choć niezbyt jej to wychodziło. Zajęła miejsce koło Eryka, próbując zachować jak największy odstęp od woźnicy, udając że go nie spostrzega.

– Witam panienkę. Czy panienka życzy sobie zwiedzić miasto przed dotarciem do celu? – zażartował Eryk.

– Ruszaj zamiast zachowywać się jak głupek.

– Ależ po co te nerwy. Panience to nie przystoi.

– Pocieszam się tylko tym, że gdy już znajdę się na miejscu, to będę mogła cię zwolnić i już więcej nie zobaczę.

– To byłoby trudne.

– Wręcz przeciwnie. Dziecinnie proste.

– Skoro tak twierdzisz – Eryk wzruszył ramionami. – Zatem w drogę. Powiedz mi tylko jedno.

– Mianowicie? – Klara posłała mu złowrogie spojrzenie.

– To co masz na sobie to cały twój bagaż, czy przechowujesz go gdzieś w jakiejś magicznej kieszeni.

– A co ci do tego?

– Cóż, sporo. Jak zapewne zdążyłaś zauważyć używanie magii w tym mieście wymaga odpowiednich zezwoleń oraz wpisanie do rejestru umagicznionych prowadzonego przez Inkwizycję. Natomiast cały zajazd z posesją jest wytłumiony, co zapewne już odkryłaś skoro siedzisz koło mnie – dodał z szelmowskim uśmiechem. – Nie wiem kim jesteś i skąd pochodzisz, ale podobnie jak stary Ryhler nie należysz do tego świata.

– Skąd…

– Słuchaj, źle zaczęliśmy znajomość, ale co nieco wiem, bo ze starym trzymaliśmy się dość blisko, a on po pijaku sporo gadał. Dla mnie to w większości było niezrozumiałe, ale jednego jestem pewien: nie urodził się na Pangerze. Nie wiem kim był wcześniej, co robił i dlaczego przybył tutaj. Nie moja sprawa. Tak samo jak nie interesuje mnie kim ty jesteś, ale ten zajazd to mój dom. Rozumiesz?

– Jak chcesz to potrafisz nawet mówić z sensem – Klara uśmiechnęła się nieznacznie. – Może przez to, co przed chwilą powiedziałeś, cię nie zwolnię.

– Jak mówiłem, to było by trudne – odparł z nieukrywaną ironią Eryk. – No dobra, a teraz na poważnie. Masz jakiś bagaż skitrany gdzieś w odmętach, Bóg raczy wiedzieć czego, czy to co nosisz na grzbiecie to wszystko co posiadasz?

– Owszem, mam przygotowane bagaże, które czekają w… moim rodzinnym domu – odpowiedziała po namyśle. – Wystarczy, że pstryknę palcami i otworzy się portal, który tam prowadzi. Przeniesienie tego na tą twoją furmankę nie powinno zająć ci więcej niż kilka minut.

– Kilka minut to szmat czasu. Inkwizytorki z miejsca to wyczują. To cud, że jeszcze nie dobrały ci się do skóry – mruknął Eryk niepocieszony. – Hmm… tak sobie myślę…

– Tylko się nie przemęcz.

– Zabawne – mruknął Eryk. – Czy masz te bagaże jakoś ułożone jeden na drugim?

– Owszem, a co?

– Może mogłabyś otworzyć portal pod nimi, tak aby, no wiesz, spadły prosto na tył furmanki.

– Żartujesz?

– Ani trochę. Znajdę po drodze jakiś pusty magazyn, ty rzucisz to swoje hokus-pokus i w kilka sekund będziemy załadowani nie zwracając niepotrzebnej uwagi.

Klara przyjrzała się uważniej twarzy swego rozmówcy. Widać było po nim, że mówi poważnie, a ona całym sercem chciała już znaleźć się w domu. Westchnęła, machając ręką w powietrzu i rzuciła od niechcenia.

– Niech ci będzie. Oby ten dzień jak najszybciej się skończył. Odeśpię go niczym ciężkiego kaca.

– Tylko nie chrap przy tym za głośno – zaśmiał się szyderczo Eryk, trzasnął lejcami i koń powoli ruszył ulicą.

Przejechali kilka przecznic, następnie skręcili w zacienioną alejkę, gdzie znajdował się opuszczony budynek, dawniej zapewne należący do jakiegoś cieśli. Klara rzuciła szybkie zaklęcie teleportacyjne i w ułamku sekundy wóz zapełnił się wszelkiej maści skrzyniami, bagażami oraz ciężkimi kuframi. Eryk przyglądał się temu przez chwilę w milczeniu, aż w końcu powiedział.

– Nie za bardzo zaznajomiłaś się z realiami tego świata. Prawda?

– Milcz i jedź z łaski swojej.

– Wiesz, my tutaj nawet nie mamy smoków. No chyba, że w bajkach dla dzieci.

– Jestem nową właścicielką tego cholernego zajazdu, co oznacza, że również twoją pracodawczynią, więc bądź tak miły i rób to za co ci płacę.

– Wypłatę biorę z góry.

– Po prostu jedź.

Klara rozsiadła się na drewnianej ławeczce na tyle ile to było możliwe, nie kryjąc zupełnie swej frustracji. Tymczasem Eryk uśmiechnął się półgębkiem, pognał gniadego i ruszyli w dalszą drogę.

Jechali powoli nie niepokojeni przez nikogo, po drodze mijając kolejne dzielnice. Klara przyglądała się z zaciekawieniem miastu, które zmieniało się i stawało coraz bardziej nowoczesne im bardziej oddalali się od portu. Jej towarzysz sam z siebie zaczął opowiadać o poszczególnych dzielnicach przez które przejeżdżali, powstrzymując się przy tym od słownych docinków. Dziewczyna mimowolnie chłonęła wszystkie informacje zapominając na chwilę jakim bucem potrafi być Eryk. W pewnym momencie tak mocno pogrążyła się w snutej przez niego opowieści o królewskim trakcie łączącym Auros z kolejnymi ważnymi miastami w głębi kontynentu, że nie zauważyła jak zajechali na miejsce.

Zaskoczona rozejrzała się dookoła uświadamiając sobie, że rzeczony zajazd mieści się niespełna pół kilometra od zewnętrznej bramy miejskiej. Z niewielkiego brukowanego podwórza, na którym się zatrzymali, połączonego z drogą wyłożoną płaskimi kamieniami, widać było wysokie mury oraz część wyższej zabudowy Auros, w tym pałac cesarski oraz twierdzę inkwizytorek. Zeskoczyła z wozu przyglądając się z niedowierzaniem Erykowi, który rozmawiał z jakimś człowiekiem wydając mu dyspozycje odnośnie bagaży.

– To chyba jakiś żart – powiedziała Klara nieco oniemiałym głosem. – Wszyscy mówili mi, że ten cholerny zajazd znajduje się na królewskim trakcie.

– Zgadza się – przytaknął Eryk doskonale zdający sobie sprawę z sytuacji, po czym dodał wskazując ręką na drogę, którą przemierzały niespiesznie pojedyncze wozy. – Oto on.

– Mam rozumieć, że mogłam się tutaj dostać w niespełna pół godziny piechotą, a zamiast tego zmarnowałam kilka godzin na włóczeniu się po tym cholernym mieście.

– Ej, nie miej do mnie pretensji. Jak to mówią, kto pyta nie błądzi.

Klara stała przez chwilę niczym sparaliżowana wpatrując się oniemiałym wzrokiem w Eryka, szczerzącego zęby w szelmowskim uśmiechu. Miała wrażenie, że czas stanął w miejscu, a wewnątrz niej buzuje wręcz niepochamowana złość gotowa przerodzić się w ognisty żywioł. Powietrze wokoło zgęstniało, piasek pod stopami dziewczyny rozgrzał się, stapiając w krystaliczną masę, a włosy powoli zaczynały błyszczeć, tym razem jednak przybierając odcień bladej czerwieni. Oczy, przed chwilą jeszcze delikatne oraz złoto-bursztynowe, teraz miały barwę czarno-czerwoną, delikatne usta zastąpiła wąska linia, zaś palce u obu dłoni zacisnęły się w pięści.

Eryk widząc to przełknął gorączkowo ślinę. Nie spodziewał się po swej towarzyszce aż takiej mocy. Arash mówił mu, że dziewczyna stanowi źródło magii, ale mimo wszystko bariera rzucona na całą posiadłość powinna zablokować jej moce. Tymczasem nawet on poczuł, że zaklęcie wytłumienia może zostać w każdej chwili rozerwane na strzępy.

Już miał ruszyć, aby przemówić jakoś do dziewczyny, kiedy niespodziewanie koło Klary pojawiła się zgarbiona starowinka.

– Tu jesteś mój kwiatuszku – odezwała się dobrotliwym, choć nieco skrzekliwym, głosem. – Wszyscy na ciebie czekają. Poczciwy pan Arash już nas powiadomił o waszym przybyciu.

– C-co? – Klara zaczęła powoli się opanowywać i wracać do swej zwykłej postaci. Przyjrzała się kobiecinie, której oblicze było niezwykle kojące. Już chciała spytać ja się nazywa, gdy staruszka ją ubiegła.

– Na imię mi Annabelle i pracuję w tym miejscu jako kucharka oraz, jeśli trzeba, zielarka. Parobkowie zaraz zaniosą twoje bagaże na górę, a ty pozwól ze mną, moje dziecko. Chętnie przedstawię cię pozostałym mieszkańcom tego miesjca.

– Dziękuję – wydusiła z siebie Klara, nadal czując się nieco oniemiała tym co zaszło.

– Nie przejmuj się tym hultajem – Annabelle wskazała głową na Eryka, który powoli się do nich zbliżył. – Tylko głupoty mu w głowie, ale cóż począć. Taki los sierot.

– Ja… – zaczął Eryk.

– Nie stój jak kołek, tylko posprzątaj ten bałagan. Ino szybciej, aby nikt nie widział – rzuciła staruszka wskazując na fragmenty stopionego piasku, w miejscu gdzie niedawno stała Klara. – A my tymczasem chodźmy do środka. Zapewne jesteś zmęczona po podróży gołąbeczko. Niedługo odpoczniesz, prześpisz się ile zechcesz, a jutro na spokojnie oprowadzę cię po twoim nowym domu. Wierz mi, że szybko zaczniesz tak nazywać to miejsce.

– Tak pani myśli?

– Och, jestem tego pewna.

Staruszka poprowadziła Klarę w stronę tylnego wejścia do rozległej kuchni, gdzie znajdowało się kilka osób, krzątających się w pocie czoła. W powietrzu unosił się smakowity zapach pieczonego mięsiwa oraz aromatyczna woń potrawki dobywająca się z ogromnego kotła ustawionego na starym kaflowym piecu. Dwa wielkie drewniane stoły, ustawione na środku pomieszczenia, mieściły stosy pokrojonych warzyw, surowego mięsiwa oraz oprawionych ryb poukładanych w metalowych misach. Z bel podtrzymujących strop zwisały różnorodne zioła oraz pęta wędzonych i suszonych kiełbas, zaś w kątach składowano worki z mąką, beczki z wodą i kilka gąsiorków zawierających trunki.

Annabelle chrząknęła głośno i praca w kuchni zamarła. Jedynie odgłos trzaskającego ognia oraz para lekko podnosząca pokrywkę kotła zakłócały ciszę.

– Moi drodzy – odezwała się staruszka mocnym głosem. – Przedstawiam wam nową właścicielkę naszego zajazdu. Pannę Klarę Abramson.

– Miło mi – powiedziała dziewczyna nieśmiało, czując się wręcz dziwnie w tym miejscu. Spodziewała się speluny pełnej zapitych żołdaków, najemników i barbarzyńców z gołymi klatami, których będą obsługiwać młode dziewczęta, obdarzone nad wyraz hojnie przez naturę. Tymczasem wydawało się, że to miejsce jest po prostu zwyczajną przydrożną gospodą, w której pracują zwykli ludzie walczący z szarą codziennością. Nie licząc zadufanego w sobie Eryka, którego miała ochotę wywalić stąd na zbity pysk.

– Pozwól, że przedstawię ci twoich pracowników, moja gołąbeczko. Musisz wiedzieć, że wszyscy jesteśmy tutaj niczym rodzina, którą twój wuj zebrał z różnych zakątków świata.

– Miałam o nim nieco odmienne wyobrażenie. Szczególnie patrząc na nazwę tego miejsca.

– Nie dziwota, ale Ryhler był uczciwym człowiekiem oraz pracodawcą, choć wymagającym – Annabelle uśmiechnęła się promiennie, aż Klarze zrobiło się ciepło na sercu. Zrobiła kilka kroków w stronę stołu, ciągnąc dziewczynę z sobą, po czym rozpoczęła prezentację. – Ten chudy elfi kuternoga, to Unter. Dawniej łowczy w służbie imperatora, do czasu, aż nieszczęśliwy wypadek uczynił z niego kalekę. Błąkał się długo po ulicach Auros, aż trafił do nas. Jest wyśmienitym kucharzem, zaraz po mnie ma się rozumieć, a do tego zna okoliczne lasy jak mało kto.

– Witam panienko – elf skłonił się na tyle na ile pozwalała mu chroma noga.

– Ta cicha dziewuszka to Hanna. Będzie służyła ci osobistą pomocą, gdy będziesz tego potrzebowała. Jest małomówna, co zapewne uznasz za zaletę.

Nastolatka dygnęła niezgrabnie, nie śmiejąc nawet spojrzeć na swoją nową pracodawczynię. Klara miała wrażenie, że ma do czynienia jeszcze z dzieckiem, co ścisnęło mocno jej serce.

– Te dwa kocmołuchy to Videl i Zidel – staruszka wskazała na parę młodych i krzepkich orkijskich bliźniąt, z których Videl była nieco smuklejsza oraz pod ubraniem wyraźnie odznaczał się całkiem kształtny biust, co Klara mimowolnie zarejestrowała w pierwszej kolejności. – Pomagają w obejściu, usługują na sali oraz, jeśli trzeba, pomagają stłumić spory lokalnych przybyszów.

– Domyślam się, że ma to miejsce nader często.

– Niezbyt, gołąbeczko. Większość zna zasady, a ci co ich nie przestrzegają szybko  się z nimi zaznajamiają. Prawda moje dzieci?

– Jako żywo najsłodsza Annabelle – powiedziały jednocześnie bliźnięta, szczerząc swoje stożkowate, pożółkłe zęby.

– No i jest jeszcze Pufek – staruszka klasnęła w dłonie i z zapiecka na stół zeskoczył duży czarny kot o ogromnych jadeitowych ptasich skrzydłach. Jego onyksowa sierść wręcz błyszczała, podobnie jak pióra, zaś intensywnie zielone oczy zdawały się hipnotyzować. Klara z miejsca wyczuła ogromną moc drzemiącą w stworzeniu.

– Witam panno Klaro – Pufek usiadł przed nią, zawinął ogon wokół łap i skłonił łepek w stronę dziewczyny. – Jestem chowańcem oraz opiekunem tego miejsca, a od teraz również twoim sługą.

– Naprawdę jestem mile zaskoczona takim powitaniem – odparła Klara, niemal odruchowo wyciągając rękę, aby pogłaskać kota. – Przepraszam – dodała cofając dłoń w ostatniej chwili.

– Ależ proszę się nie przejmować – powiedział życzliwie Pufek. – To zupełnie normalne, a w razie czego służę pomocą w chłodne wieczory. Wszak bądź co bądź jestem kotem, a przynajmniej taką formę mi nadano z czego jestem wielce ukontentowany.

– To wszystko jest takie… inne od tego co sobie wyobrażałam.

– Raduję się zatem, że udało nam się sprawić ci miłą niespodziankę – odparła Annabelle z uśmiechem. – W zajeździe pracuje jeszcze kilkoro parobków oraz dziewczyn zamieszkujących wieś nieopodal. Również Arash wspomaga nas w prowadzeniu ksiąg rachunkowych, choć twój wuj sam ich doglądał trzymając pieczę nad finansami. Muszę przyznać, że miał do tego dryg i chyba był to jedyny chlebodawca, jakiego znam, który zawsze płacił na czas zarówno kupcom jak i swoim pracownikom.

– Zapamiętam i obiecuję również być w tej materii słowna.

– Wszystko ogarnięte – dobiegł ich głos Eryka, który wszedł bez zapowiedzi do kuchni.

– Ach, no i jest jeszcze Eryk, którego zdążyłaś już poznać – dodała staruszka nadal życzliwym tonem.

– Niestety – mruknęła Klara z miną cierpiętnika.

– To dobry chłopak, tylko strasznie głupi oraz uparty.

– Zauważyłam.

– Traktuję go jak syna, dlatego czasem muszę go zdzielić przez ucho, próbując wpoić zasady dobrego wychowania.

– Może kiedyś ci się uda Ana – zaśmiał się Eryk.

– Oj, synu, synu… co ja z tobą mam – jęknęła staruszka. – Nie stój tak, tylko zaprowadź pannę Klarę do jej pokoju. Zapewne zechce wypocząć i wziąć kąpiel po podróży.

– Kąpiel brzmi bardzo zachęcająco – dziewczynie aż zalśniły oczy.

– Z pewnością pomoże ci się odświeżyć. Hanna niedługo przyjdzie ci pomóc się rozpakować. Eryku – staruszka spojrzała młodzieńcowi prosto w oczy. – Tylko żadnych głupot.

– Ana, za kogo ty mnie masz. Przecież jestem uosobieniem galanterii – dodał z szelmowskim uśmiechem, po czym ruszył w stronę schodów łączących poszczególne poziomy zajazdu.

Klara fuknęła coś sama do siebie, następnie ruszyła za swoim przewodnikiem, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w swoim nowym pokoju. Wspięli się na drugie piętro, stając na jednym końcu długiego korytarza oświetlonego skrzącymi się na biało mlecznymi kryształami, znajdującymi się w czymś na wzór świeczników zamontowanych na ścianach.

– Co to jest? – spytała Klara.

– Fluorki – odpowiedział Eryk z uśmiechem, prowadząc ją w głąb korytarza. – Te małe kamienie są podatne na przewodzenie elektryczne i potrafią świecić, jeśli je odpowiednio zastosować.

– Myślałam, że na Pangerze elektryczność jest zakazana.

– Zakazane są technologie wytwarzające energię elektryczną, ale nikt nie mówił, że nie można tego prawa odpowiednio obejść. Na przykład wiele istot wykorzystuje te kamienie wystawiając je wcześniej na działanie naturalnych sił czy magii opartej na żywiole powietrza. Ich natura sprawia, że gromadzą w sobie pochwyconą energię, a następnie stopniowo ją uwalniają, na przykład świecąc. Oczywiście można ten proces wzmocnić lub wręcz spowolnić.

– I Inkwizycja przymyka na to oko.

– Sami to stosują – zaśmiał się Eryk, podchodząc wreszcie do drzwi na końcu korytarza. – Oto twój pokój. Jest największy ze wszystkich w całym zajeździe. Stary Ryhler lubił wygody. Nawet ma własną łazienkę z wanną i natryskiem, choć instalacja potrafi szwankować. W razie czego tutaj masz wspólną łazienkę – wskazał na drzwi nieopodal po lewej stronie korytarza.

– Jak rozumiem wszyscy tutaj mieszkacie.

– Tak. Każde ma swój pokój i każde płaci czynsz. Oczywiście inne lokum nie są tak duże jak twoje, ale wystarczą dla naszych potrzeb. Mówiłem ci, dla nas to dom, nie tylko miejsce pracy.

– Teraz to rozumiem – odparła Klara odbierając klucz podany jej przez Eryka. – Więc wybaczę ci twoje dzisiejsze zachowanie, choć powinnam cię stąd wywalić na zbity pysk.

– Przyjmuję przeprosiny – rzucił mężczyzna z szelmowskim uśmiechem. – Życzę ci zatem udanego pobytu w twoim nowym domu. Mam nadzieję, że szybko się tu odnajdziesz.

– To się dopiero okaże.

– Cóż, na mnie już pora. Skoro stary Arash załatwił mi resztę dnia wolnego, mam zamiar spędzić go leniwie. Aha, mam nadzieję, że nie chrapiesz zbyt głośno – dodał otwierając drzwi po prawej stronie korytarza, znajdujące się nieopodal pokoju Klary.

– Co?

– Wiesz, mam lekki sen, a te ściany wcale nie są tak grube na jakie się wydają.

– Nie mów, że twój pokój jest zaraz obok.

– Witaj w zajeździe pod Cnotliwą sekutnicą, droga sąsiadko – Eryk wyszczerzył zęby we wrednym uśmiechu, wchodząc do swego pokoju. – Zawsze mnie zastanawiało czemu stary Ryhler nadał temu miejscu taką nazwę. Cóż, teraz już wiem.

Klara stanęła jak wryta, wpatrując się w drzwi sąsiada, który zamknął je jej przed nosem. Wreszcie nie wytrzymała kopnęła je z całej siły, po czym wyrzuciła z siebie przeciągły jęk i weszła do swego pokoju zatrzaskując za sobą drzwi z taką siłą, że omal nie pękły na pół. To naprawdę nie był jej dzień.

 

Ciąg dalszy… po wydaniu całej książki :)

Koniec

Komentarze

Gdy mowa o pohamowaniu czegoś / kogoś, piszemy przez “samo H”. 

Trudno oceniać nieznaną całość, gdy zapoznać się można jedynie z fragmentem – sporym, przyznaję, ale fragmentem – lecz wydaje mi się, że powinna być “czytalną”. Koncept co prawda do zaskakujących nowością nie należy, rasowy misz-masz wystąpił już wiele razy, podobnie z zaświatami, ich lokatorami i tak dalej, lecz nie czynię z tego żadnego zarzutu, jedynie stwierdzam fakty.

Powodzenia, pozdrawiam.

Dzięki za komentarz :)

 

Tak, to prawda – nie wymyślam koła na nowo, bo i po co :) Zresztą zaznaczyłem, że nawet nie silę się na oryginalność. Ot, opowiadam swoją historię własnego multiwersum, które zbudowałem. Jeśli wszystko wypali to książka w formie ebooka wyjdzie w te wakacje. Naprawdę lekko mi się ją pisze oraz wiem doskonale co chcę napisać i przekazać w opowieści, więc idzie sprawnie.

Opowieść celuję do ludzi chcących poczytać coś lekkiego dla odstresowania się. Bez ściemniania, że to będzie coś wybitnego, nowego i tak alej. Nie. Sprawdzone schematy inspirowane tym co lubię ze światów fantasy, podane w lekkostrawnej formie. Wiadomo tekst przejdzie gruntowną redakcje i korektę, jak wszystko co wydaję. A jak to publika odbierze, to się już okaże po wydaniu :)

Chyba niezłe jak na fantasy. Nie moja bajka.

"… powiedziała oniemiałym głosem". Czy oniemiały głos to miał być oksymoron ?

"… inne lokum nie są tak duże …". Słowo "lokum" nie posiada liczby mnogiej i oznacza (pojedyńcze) pomieszczenie, mieszkanie.

Zwykle nie czytam fragmentów. Skusił mnie tytuł i prolog z humorem. Nie żałuję i chętnie przeczytałbym więcej. :)

Sporo jest literówek i brakujących przecinków, a oniemiały, niefortunnie powtarzający się, warto zastąpić innymi określeniami.

Nowa Fantastyka