- Opowiadanie: MZareba - Geneza imion nieśmiertelnych

Geneza imion nieśmiertelnych

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Geneza imion nieśmiertelnych

Politeistyczne bóstwa, demony, istoty wyższe czy niższe, wszystkie noszą imiona. W tym banalnym stwierdzeniu kryje się tajemnica. Nazwy własne są wytworem ludzkiej cywilizacji, lecz nie mamy prawa zakładać, że istoty różne od nas także by nimi operowały. Niepokój budzi ich znaczenie podczas rytuałów, prawdziwy lęk ogarnia jednak, kiedy uświadomimy sobie, że jesteśmy w stanie je wypowiedzieć. Wszak za artykułowanie dźwięków odpowiada aparat mowy, jego anatomia. Oznacza to, że imiona te zrodziły się w ludzkiej krtani.

Sceptyk stwierdzi, że owe byty wraz ze wszystkimi przymiotami są wyłącznie wymysłem wyobraźni, stąd ich naturalne uczłowieczanie. Wytłumaczenie proste, być może prawdziwe, ale za to bezlitośnie nudne. Nie podoba się nam, nie lubimy go, nie chcemy mieć z nim do czynienia.

Odrzucić należy również nazywanie przez naszych przodków zaobserwowanego zjawiska, jako aktu władzy i zwierzchnictwa, nieprzystającego do religijnych wyobrażeń. Nie należy zakładać, że istoty nadnaturalne przybrały imiona możliwe do wymówienia przez człowieka. Nie tłumaczyłoby to samego fenomenu istnienia tychże nazw, a także rodziłoby kolejne pytanie: Po co w ogóle miałyby to robić?

Po tych wszystkich wątpliwościach w pokręconym umyśle wyłania się taki oto wniosek: byty nadprzyrodzone były niegdyś ludźmi z krwi i kości.

Po świecie krążą mniej lub bardziej zwariowane teorie dotyczące początków ludzkości. Pośród nich te oparte na kanwie starożytnych wierzeń, mówiące o stworzeniu lub wyhodowaniu homo sapiens przez przybyszów z odległych światów w zamierzchłej przeszłości. Najsłabszym ogniwem każdej z nich jest cel przyświecający pradawnym architektom naszego rodzaju. Cywilizacja na kosmicznym poziomie rozwoju nie potrzebowałaby prehistorycznego człowieka do wypełnienia jakiegokolwiek zadania. O wiele skuteczniejsza okazałaby się zaawansowana technologia jaką dysponowałaby odbywając podróże międzygwiezdne. Właśnie dlatego celem stworzenia ludzkości musiało być tylko i wyłącznie istnienie ludzkości. To pozornie pozbawione sensu zdanie niesie daleko idące konsekwencje.

Ludzkość stworzono by trwała. Na wzór i podobieństwo, jako kopia zapasowa. Błękitna planeta okazała się jednak nie dość przyjazna. Obfitowała w niebezpieczeństwa takie jak katastrofy naturalne czy drapieżniki walczące o koniec łańcucha pokarmowego. Zaopiekowano się więc swoich dziełem, jak ogrodnik młodą sadzonką, drastycznie zwiększając szanse na jego przetrwanie, tym samym zabezpieczając przedsięwzięcie. Ludzi nauczono rzemiosła, uprawy ziemi, hodowli i łowiectwa, medycyny. Przekazano okruchy wiedzy na temat wszechświata. Skojarzenia z dziedzinami działalności typowego panteonu są jak najbardziej pod stawne.

Ludzkość stworzona by trwała. Uściślając: przetrwała jakieś wydarzenie. Powielono jedynie somatykę, bez przekazania dorobku wiedzy i kultury. Nie chodziło zatem o zewnętrzne zagrożenie, jakieś gwiezdne wojny czy kosmiczne kataklizmy, a wewnętrzny program, w którym Ziemianie mieli nie stanowić części społeczeństwa swoich twórców. Projekt w którym udział wziąć mieli wszyscy obywatele pradawnej cywilizacji, zabezpieczony jednak przed zniszczeniem całego gatunku w przypadku niepowodzenia. Mowa o ascendencji, przejściu na inny plan egzystencji.

O ile do tej pory balansowaliśmy na granicy szaleństwa, tak teraz rzucimy się wprost w jego otchłań. Bez rozglądania się na boki, bez obracania się za siebie. Załóżmy, że cała wcześniej opisana akrobacja przebiegła sprawnie, ale w cyrku nie rozległ się aplauz. Z różnych przyczyn w kolejnych wymiarze nie było słodko, dosłownie okazał się piekłem. Niewysłowione męczarnie jakich doznały zagubione w nim istoty doprowadzały do obłędu, deprawowały i plugawiły. Jedyny ratunek upatrywano w ucieczce. Dokąd? Na Ziemię, w ciało człowieka, które wszak znały, chcąc nim zawładnąć, by znowu w nim żyć. Stąd opętania i obecność demonów, zbezczeszczonych duchów obeznanych z ludzkim sposobem myślenia i wyrażania się. Z przerażająco ludzkimi imionami. W tym świetle stare porzekadło: „Na próżno oszukujemy się od wieków, zło nie tkwi w diable a tkwi w człowieku” nabiera zupełnie nowego wydźwięku.

Koniec

Komentarze

Pozwolę sobie zauważyć, że jesteśmy, jako kopie bezpieczeństwa, przeraźliwie słabo zabezpieczeni przed ściąganiem sobie coraz większych bied na głowy. Oznacza to, że twórcy rzekomej kopii sfuszerowali… Dlatego silniej przemawia do mnie koncepcja odtwórczego eksperymentu.

Jeżeli człowiek uczy się na błędach, nie możemy być idealni. Perfekcja tamuje rozwój. Charakter wykuwa się w ogniu niepowodzeń.

Dość oryginalny pomysł na tekst. Zastanawiałbym się ewentualnie, czy nie lepiej byłoby to zamieścić w dziale publicystyki zamiast w opowiadaniach.

Wytłumaczenie proste, być może prawdziwe, ale za to bezlitośnie nudne. Nie podoba się nam, nie lubimy go, nie chcemy mieć z nim do czynienia.

Jakby mi pobrzmiewało stylistyką Chestertona?

Odrzucić należy również nazywanie przez naszych przodków zaobserwowanego zjawiska, jako aktu władzy i zwierzchnictwa

“Jako akt”, bo porównanie dotyczy nazywania, a nie zjawiska. Zbędny przecinek.

Nie należy zakładać, że istoty nadnaturalne przybrały imiona możliwe do wymówienia przez człowieka. Nie tłumaczyłoby to samego fenomenu istnienia tychże nazw

Zakładałbym jednak raczej, że człowiek nadał im te imiona – i nie jako akt władzy czy cokolwiek podobnego, tylko zwyczajnie dlatego, że nazywanie bytów jest podstawową cechą komunikacji ludzkiej. Nie musimy uczłowieczać tego jasnego kółka turlającego nam się nad głowami ani też rościć sobie praw do zwierzchnictwa nad nim, aby przecież przypisać mu jakiś rzeczownik.

kolejne pytanie: Po co w ogóle miałyby to robić?

Po dwukropku od małej litery.

O wiele skuteczniejsza okazałaby się zaawansowana technologia, jaką dysponowałaby, odbywając podróże międzygwiezdne.

Ludzkość stworzono, by trwała.

Błękitna planeta

Zwykle wielkimi literami.

drapieżniki walczące o koniec łańcucha pokarmowego.

Niezręczne i mało zrozumiałe.

Zaopiekowano się więc swoich dziełem

Lepiej “swoim”, jeszcze lepiej “własnym”, a w ogóle chyba najlepiej samo “dziełem”.

drastycznie zwiększając szanse

Lepiej “znacząco, znakomicie, diametralnie”.

Skojarzenia z dziedzinami działalności typowego panteonu są jak najbardziej pod stawne.

“Podstawne” razem, lepiej “zasadne”.

Ludzkość stworzono, by trwała.

Powielono jedynie somatykę

Lepiej “cielesność”.

Projekt, w którym udział wziąć mieli

przejściu na inny plan egzystencji.

Jeżeli wziąłeś to z angielskiego plane of existence, to tłumaczy się jednak jako płaszczyzna.

Z różnych przyczyn w kolejnym wymiarze

Niewysłowione męczarnie, jakich doznały zagubione w nim istoty, doprowadzały do obłędu, deprawowały i plugawiły.

Na Ziemię, w ciało człowieka, które wszak znały, chcąc nim zawładnąć, by znowu w nim żyć.

Lepiej “aby nim zawładnąć i znowu w nim żyć”, bo imiesłów wiązałby się tutaj do “znały”.

 

Mam nadzieję, że uwagi okażą się w miarę przydatne. Pozdrawiam i życzę wiele weny!

Dla mnie też raczej publicystyka niż opowiadanie, ale czytało mi się dobrze.

Lożanka bezprenumeratowa

Jesteśmy przypadkiem, nie żadnym umyślnym tworem. Takie jest moje zdanie.

A co do imion – Ślimak ma rację. Ale jest tutaj też pewien haczyk – nazywamy rzeczy, żeby je opisywać i zrozumieć. Nie da się zrozumieć ani opisać, bez wdawania się w jakieś konkretne szczegóły, niczego. Weźmy zwykłe krzesło – ktoś Ci mówi, aby podać krzesło, to podajesz krzesło, bo wiesz czym krzesło jest. Z imionami bóstw jest podobnie – ludzie nadali im imiona, do tych imion przypisano konkretne wierzenia, podpięto wizerunek, opisano atrybuty, dołączono dziedziny. Po co? Bo jeśli przed walką morską jakiś wikiński woj modlił się do Aegira i ktoś by go zapytał, do kogo się modli, to ten odpowiadał, że do Aegira i było jasne czemu. Nadawanie nazw i imion jest potrzebne do komunikacji, a w przypadku nadnaturalnych wyższych bytów, dzięki nadaniu im imion, przybliżamy je do siebie, wspomagany w ten sposób próbę ich zrozumienia, bo w jakims stopniu sprowadzamy je do naszej natury.

A tak w ogóle to to nie jest opowiadanie ¯\_(ツ)_/¯

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Powinienem się wytłumaczyć. – Owszem, powinno być w dziale publicystyka, ale nie ogarniam jeszcze strony. :D – Osobiście w te brednie nie wierzę. To bujdy na resorach, wszak jesteśmy na stronie fantastyki.:D W paru miejscach starałem się to przekazać. – byłem ciekawy reakcji na powyższe fikołki logiczne, czy powinienem stosować takie zabiegi. Pierwotnie idea miała stanowić tło opowiadania, ale stwierdziłem, że to chyba nie moje klimaty. Jeśli ktoś jest zainteresowany – śmiało, nie mam nic przeciwko. Co się tyczy formy, przyznaje, że nie wprowadzałem żadnej korekty. A wyszło jak wyszło, bo obecnie brakuje mi stylu. I klasy. I urody. I pieniędzy. Wszystkiego co czyniłoby mnie atrakcyjnym. :D Tyle z mojej strony, szczególnie dziękuję za komentarze dotyczące samej składni – mądrego miło posłuchać. Może kiedyś uda mi się poprawić. Serdecznie pozdrawiam!

No i jeszcze w dodatku nawet komentarz przeformatowało w zupełnie nieczytelny sposób. Ehh

Rozumiem, że czułeś nieprzepartą chęć podzielenia się przemyśleniami, ale muszę powiedzieć, że wybrałeś niezbyt, jak dla mnie, atrakcyjną formę prezentacji rzeczonych przemyśleń.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Politeistyczne bóstwa, demony, istoty wyższe czy niższe, wszystkie noszą imiona.

"Politeistyczne" jakoś… wygląda mi tu nadmiarowo. W końcu jeśli bóstw jest wiele, to mamy wielobóstwo, czyli politeizm. A jeśli jedno, to monoteizm. Ponadto – o ile taki Neil Gaiman może opowiadać o bezimiennych bogach (ftaghn), o tyle zwykłemu śmiertelnikowi trudno o czymś mówić, nie nazywając tego. Nie mówię, że się nie da. Ale trudno.

 Nazwy własne są wytworem ludzkiej cywilizacji, lecz nie mamy prawa zakładać, że istoty różne od nas także by nimi operowały.

…? Dlaczego "lecz"? Tu nie ma przeciwstawienia. Zdaje mi się, że próbujesz tu osiągnąć językowy efekt a'la Dunsany – ostrożnie. To jest jak taniec. Wygląda, jakby nie wymagało wysiłku, a wymaga go bardzo dużo.

 Niepokój budzi ich znaczenie podczas rytuałów

Poza odniesieniem zaimka ("ich" – imion, czy istot?) – zdanie jest niejasne. Czy imiona mają inne znaczenie podczas rytuałów?

 Wszak za artykułowanie dźwięków odpowiada aparat mowy, jego anatomia. Oznacza to, że imiona te zrodziły się w ludzkiej krtani.

Uwaga, przedzałożenie! Krtanią zasadniczo kieruje rozum… wróć, czasami kieruje nią rozum. Ekhm. Bez dygresji. Rozumiem, że masz tu na myśli styk ducha z materią, ale nie – to, że wytwarzamy dźwięki (dźwięki są fizyczne! materialne!) za pomocą takiej, a nie innej aparatury, jest zupełnie przygodne i nieważne wobec faktu, że w ogóle możemy oddać stany ducha w materii. To jest ważny fakt. Reszta to szczegóły. W każdym razie – mowa wymaga jednak czegoś więcej, niż przetłaczania powietrza przez różne otwory. Nieprawdaż?

 Sceptyk stwierdzi, że owe byty wraz ze wszystkimi przymiotami są wyłącznie wymysłem wyobraźni, stąd ich naturalne uczłowieczanie.

… William Ockham klika kciuk w dół. Kant też. Ale po pierwsze – rozbierz to zdanie na czynniki. Co ono znaczy? Co to znaczy "uczłowieczać"? Aliteracja robi niedobre wrażenie – w polszczyźnie rzadko się jej używa, to środek stylistyczny przyjęty w języku angielskim.

 Odrzucić należy również nazywanie przez naszych przodków zaobserwowanego zjawiska, jako aktu władzy i zwierzchnictwa, nieprzystającego do religijnych wyobrażeń.

Bardzo mętne zdanie. Wygląda na to, że to zaobserwowane zjawisko było aktem władzy. "Nieprzystający" to nie do końca właściwe słowo w tym kontekście. Niby poprawne, ale.

 Nie należy zakładać, że istoty nadnaturalne przybrały imiona możliwe do wymówienia przez człowieka. Nie tłumaczyłoby to samego fenomenu istnienia tychże nazw, a także rodziłoby kolejne pytanie: Po co w ogóle miałyby to robić?

Ot, choćby po to, żeby wchodzić z ludźmi w interakcje. Ostatecznie…

 Po tych wszystkich wątpliwościach w pokręconym umyśle wyłania się taki oto wniosek: byty nadprzyrodzone były niegdyś ludźmi z krwi i kości.

Faktycznie, pokręcony wniosek. Nie widzę, skąd wynika.

 Pośród nich te oparte na kanwie starożytnych wierzeń, mówiące o stworzeniu lub wyhodowaniu homo sapiens przez przybyszów z odległych światów w zamierzchłej przeszłości.

Brak orzeczenia. "Kanwa" to płótno, więc metafora ciut niespójna.

 Najsłabszym ogniwem każdej z nich jest cel przyświecający pradawnym architektom naszego rodzaju.

XD

 Cywilizacja na kosmicznym poziomie rozwoju nie potrzebowałaby prehistorycznego człowieka do wypełnienia jakiegokolwiek zadania.

Są inne motywacje… Z głowy mogę rzucić Dicka "Trouble with Bubbles" (sztuka/hobby), czy "Even the Dragon King's Temple Floods" (kręcili film, czyli w sumie to samo). Ale nie zakładaj, że jedyną motywacją kogokolwiek jest współcześnie (źle, ale to dygresja) pojęta "racjonalność" – bo nie jest. Naszą też nie.

 O wiele skuteczniejsza okazałaby się zaawansowana technologia jaką dysponowałaby odbywając podróże międzygwiezdne.

Zdanie gramatycznie pokręcone – imiesłów NIE oznacza przyczynowości! O wiele skuteczniejsza byłaby zaawansowana technologia, jaką musiałaby dysponować, skoro odbywałaby podróże międzygwiezdne. Ad meritum – nakręć film za pomocą teleportera ^^

 To pozornie pozbawione sensu zdanie niesie daleko idące konsekwencje.

Dlaczego pozbawione sensu? I czy zdanie może nieść konsekwencje? Fakt niesie jakieś konsekwencje za sobą, ale zdanie?

 Ludzkość stworzono by trwała.

Ludzkość stworzono, by trwała.

 Na wzór i podobieństwo, jako kopia zapasowa.

Ciekawa koncepcja – kołacze mi się ledwo pamiętany Teilhard de Chardin i noosfera.

 Obfitowała w niebezpieczeństwa takie jak katastrofy naturalne czy drapieżniki walczące o koniec łańcucha pokarmowego.

Obfitowała w niebezpieczeństwa takie, jak katastrofy naturalne. Fraza o drapieżnikach świadczy o nieznajomości pojęcia "łańcuch pokarmowy". A swoją drogą koncepcja traci wyrazistość– jeśli chodzi o przetrwanie ludzkości, czy nawet biosfery jako takiej ("samolubny gen"?), to czy zeżarcie jakiejś niedoskonałej komórki pamięci przez inną ma znaczenie? Spokojnie dałoby się to sprowadzić do, powiedzmy, defragmentacji systemu.

 Zaopiekowano się więc swoich dziełem

Literówka, ale fraza ogólnie dziwna. Chyba przesądza o tym bezosobowa forma.

 drastycznie zwiększając szanse na jego przetrwanie

Niezgrabne. Co to znaczy "drastycznie"? https://sjp.pwn.pl/szukaj/drastyczny.html

pod stawne

Nie używa się tego słowa, a nawet, gdyby go używano, pisałoby się łącznie.

 Ludzkość stworzona by trwała

Ludzkość stworzona, by trwała.

 Powielono jedynie somatykę, bez przekazania dorobku wiedzy i kultury.

Skąd wiesz?

 Projekt w którym udział wziąć mieli wszyscy obywatele

Projekt, w którym mieli wziąć udział wszyscy członkowie. Obywateli ma byt polityczny – państwo, miasto. Słowa "projekt" użyłeś tu z angielska – uważaj na to.

 ascendencji, przejściu na inny plan egzystencji

Rym.

 O ile do tej pory balansowaliśmy na granicy szaleństwa, tak teraz rzucimy się wprost w jego otchłań

Łuuuu, purpura.

 cała wcześniej opisana akrobacja przebiegła sprawnie, ale w cyrku nie rozległ się aplauz

Jaka akrobacja? Gdzie ją opisałeś? Metafora z kosmosu – to nie akrobata oklaskuje sam siebie, oklaskują go ci, którzy nie biorą w akrobacji udziału.

 Niewysłowione męczarnie jakich doznały zagubione w nim istoty doprowadzały

Wtrącenie: Niewysłowione męczarnie, jakich doznały zagubione w nim istoty, doprowadzały.

 Jedyny ratunek upatrywano w ucieczce.

Jedynego ratunku upatrywano w ucieczce. P. tutaj: https://wsjp.pl/haslo/podglad/20369/upatrywac

 Na Ziemię, w ciało człowieka, które wszak znały, chcąc nim zawładnąć, by znowu w nim żyć.

Imiesłów znowu mąci – znały, chcąc?

 zbezczeszczonych duchów

? https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbezczeszczony.html

 Z przerażająco ludzkimi imionami.

A nie: O przerażająco ludzkich imionach? Bo wychodzi na to, że duchy były obeznane z (przerażająco, dlaczegoś) ludzkimi imionami.

 W tym świetle stare porzekadło: „Na próżno oszukujemy się od wieków, zło nie tkwi w diable a tkwi w człowieku” nabiera zupełnie nowego wydźwięku.

Nie cierpię tej kliszy z nabieraniem wydźwięku, ale przepuściłabym, gdybyś nie zestawił dźwięku ze światłem (w ataku synestezji?). Morał cokolwiek przypadkowy.

Jest to… hmm. Opowiadanie nie. Cokolwiek to jest, ma raczej formę artykułu. Można pisać opowiadania w formie artykułów, felietonów, czemu by nie? Ale warto w tym celu zmyślić sobie dziennikarza, który je w uniwersum napisze. A ten Twój dziennikarz… jakiś początkujący. Posługuje się mętnym, przekombinowanym językiem – próbujesz tańczyć, choć jeszcze niezbyt sprawnie chodzisz. Idea nieodparcie przywodzi mi na myśl "Starożytnych kosmitów", co nie znaczy, że nie dałoby się na jej gruncie niczego ciekawego zbudować, ale warto by ją opracować trochę bardziej logicznie, a nie wybierać pierwsze, co Ci przyjdzie do głowy. Pogadaj z tym Twoim wewnętrznym dziennikarzem. Może napisz zwyczajne opowiadanie z narratorem wszechwiedzącym (albo i ograniczonym, ale trzecioosobowym), w którym on będzie bohaterem?

 Jeżeli człowiek uczy się na błędach, nie możemy być idealni. Perfekcja tamuje rozwój. Charakter wykuwa się w ogniu niepowodzeń.

Prawda, ale to się nijak ma do idei "kopii zapasowej", która ma być niezmienna – czyli nie rozwijać się.

 Jakby mi pobrzmiewało stylistyką Chestertona?

Hmm, średnio.

 Zakładałbym jednak raczej, że człowiek nadał im te imiona – i nie jako akt władzy czy cokolwiek podobnego, tylko zwyczajnie dlatego, że nazywanie bytów jest podstawową cechą komunikacji ludzkiej.

Otóż to. Swoją drogą, założenie, że imię jest immanentną częścią rzeczy, odrzuciliśmy już dość dawno. Nie mówię, że słusznie. Nie mówię, że niesłusznie. Ale dawno.

 Jeżeli wziąłeś to z angielskiego plane of existence, to tłumaczy się jednak jako płaszczyzna.

A, tak, prawda. Choć równie dobrze może chodzić o egzystowanie według innego planu, albo coś w tym rodzaju.

 Jesteśmy przypadkiem, nie żadnym umyślnym tworem. Takie jest moje zdanie.

Ktoś tu się prosi o mem z Kierkegaardem ^^ O, taki znalazłam:

 Nie da się zrozumieć ani opisać, bez wdawania się w jakieś konkretne szczegóły, niczego.

Dyskursywnie, tak. Rozumienie nie musi być dyskursywne (opis raczej musi).

 Nadawanie nazw i imion jest potrzebne do komunikacji, a w przypadku nadnaturalnych wyższych bytów, dzięki nadaniu im imion, przybliżamy je do siebie, wspomagany w ten sposób próbę ich zrozumienia, bo w jakims stopniu sprowadzamy je do naszej natury.

Też, ale łączysz dwie rzeczy – chociaż możliwe, że one same się łączą…

 Owszem, powinno być w dziale publicystyka, ale nie ogarniam jeszcze strony. :D – Osobiście w te brednie nie wierzę. To bujdy na resorach, wszak jesteśmy na stronie fantastyki.:D

No, to nie powinno być w dziale "Publicystyka" – skoro opisujesz coś, w co nie wierzysz… Dział "Publicystyka", swoją drogą, działa podobnie do działu "Opowiadania", tylko gorzej :)

Pierwotnie idea miała stanowić tło opowiadania, ale stwierdziłem, że to chyba nie moje klimaty.

Klasyczni "Starożytni kosmici" :D

 A wyszło jak wyszło, bo obecnie brakuje mi stylu. I klasy. I urody. I pieniędzy. Wszystkiego co czyniłoby mnie atrakcyjnym. :D

Dorabiasz teorię do swojego lenistwa :P jak mawiał znajomy Tatki.

 Może kiedyś uda mi się poprawić.

Dla chcącego – nic trudnego :) Po prostu nie pisz z telefonu, chodzą słuchy, że próby obsługiwania edytora tą drogą odpowiadają za wyginięcie dinozaurów i klęskę tytanów XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ktoś tu się prosi o mem z Kierkegaardem ^^

Kierkegaardem? To ten, co siedział w kącie i odgryzał głowy chartom?

Known some call is air am

nie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A może to nie były harty? Sprawdzę ten skecz MP jak wrócę do domu ;)

Known some call is air am

Monty Python miał mecz filozofów Grecja kontra Niemcy, ale Kierkegaarda chyba tam nie było. Zwłaszcza, że był Duńczykiem… XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tak, Tarnino, masz rację, ale zobacz ten skecz, który podlinkowalem, ten o braciach Pirania. Tam pada nazwisko Kierkegaarda :) 

Known some call is air am

Aaa, bo tego skeczu nie znałam! :D

 

ETA: Ale żeby dzieci miały w głowach pełno dualizmu kartezjańskiego… straszne. Straszne :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podchodząc do tematu od strony wierzeń, religii, i dodatkowo osadzając to w danej kulturze, która jak wiadomo, pod każdą szerokością geograficzną jest inna, zapewne będzie można dojść do przekonania, że faktycznie – coś jest. Pytanie co? Nazewnictwo jest potrzebne dla człowieka – słowo definiuje znaczenie, a w terminologii teologii, nazwy (imiona, jak kto woli), bytów duchowych, oznaczają najczęściej ich posłannictwo. Nie są imionami w znaczeniu jakie my rozumiemy. Czyli: jestem Zenek. Nikt nie zadaje pytania: dlaczego masz na imię Zenek. Nie jest tak zawsze (to słowo bywa grząskie), są wyjątki od reguły. Kolejną kwestią jest – czy wierzymy w coś, czy nie. Jeśli nie – problem nie istnieje, nazewnictwo bóstw, demonów, bytów – nieważne, przecież nie wierzymy w to, a skoro tak, szkoda czasu na myślenie o tym. Zastanawiające jest inne zjawisko. Ziemia jako planeta to spory obszar jak dla człowieka. Warto zadać sobie pytanie: dlaczego np. Indianie, Aborygeni, czy plemiona afrykańskie, nie wiedząc o sobie nic, doświadczają kontaktu z czymś nadprzyrodzonym, i dalej – dlaczego to coś, określają jako dobre lub złe (przychylne duchy, opiekuńcze, i te wściekłe – niedobre, szkodzące, psujące, robiące na złość)? Nawet robiąc myślową odskocznię – przerzućmy się na religie monoteistyczne, można zaobserwować analogię. Prosto – zło, dobro. Nawet buddyzm, gdzie na dobrą sprawę bóg nie występuje, pojawia się dążenie do nirvany, do wyzwolenia się z cierpienia, do ostatecznego wcielenia. Wracając do nazewnictwa. H.P. Lovecraft w swoim Cthulhu, wykazał się wybitną pomysłowością i innowacyjnością w temacie nazewnictwa pradawnych istot. Wg mnie, to człowiek potrzebuje definiowania – bez nazewnictwa, mielibyśmy problem w codziennym życiu. Posiadając aparat mowy, struny głosowe, i oczywiście rozum, umysł – zwał jak zwał, możemy się zwyczajnie w świecie dogadać: – Podasz mi szklankę? I ktoś tam sięga po nią i daje proszącemu. Nawiązując do tego co napisałeś. Myślę, że ludzkości nikt nie musiał uczyć. Człowiek rozumny, homo sapiens sam się uczył – na swoich błędach, a zapewne często przez przypadek, ponieważ kojarzył i potrafił powielać to, co widział. Obserwował przyrodę – to z niej czerpał wszystko, co później wytwarzał. Dokładnie przyglądał się zwierzętom, ujarzmił i oswoił część z nich. Niepotrzebne były mu do tego byty duchowe, a bardziej, konieczność przetrwania, zdobycia pożywienia. Czymże byłby człowiek bez swoich narzędzi w dżungli? Nie mając odpowiedniej broni, i elementarnej wiedzy, jaką posługują się miejscowe plemiona, skazany byłby na pewną śmierć. Kończąc. Jesteśmy spadkobiercami, i jedynie użytkownikami dorobku przodków – ludzi. Historia lubi zataczać kręgi. Myślę, że w przypadku ludzkości może być podobnie, i że trzeba będzie kiedyś pokonać tę samą drogę od nowa. Pozdrawiam.

Zainicjowałeś ciekawą dysputę/dyskusję. Dokonaj edycji tekstu (np. przecinki, literówki i inne wskazane usterki), będzie więcej zadowolonych czytelników. :)

Końcówka ciekawa i warta rozwinięcia.

 

Bardzo dużo wątków i sporo arbitralnych twierdzeń z zakresu różnych dziedzin nauki. Sam wywód o krtani otwiera pole do dyskusji. Umiejętność tworzenia znaków poprzedza w przyrodzie ludzką lub podobną do ludzkiej krtań.

 

Brakuje mi konsekwencji stylu i rejestru językowego – język naukowy przeplata się z językiem potocznym, ze “zwariowanym” czy “pokręconym” umysłem, wymiarem, gdzie “nie było słodko”, “nie lubimy i nie chcemy mieć nic wspólnego”, porzekadłem ludowym na końcu. Co gorsza, naukowość języka jest chropowata, utrudnia zrozumienie tekstu zamiast rozjaśniać. 

 

Brakuje też spójności wywodu, ostatnie dwa akapity nie wynikają z poprzednich. To jest ciąg luźnych rozważań i arbitralnych założeń, a nie wywód.

Odrzucić należy również nazywanie przez naszych przodków zaobserwowanego zjawiska, jako aktu władzy i zwierzchnictwa, nieprzystającego do religijnych wyobrażeń.

Powyżej ciężkie zdanie, mało treściwe, ledwie zrozumiałe.

Po tych wszystkich wątpliwościach w pokręconym umyśle wyłania się taki oto wniosek: byty nadprzyrodzone były niegdyś ludźmi z krwi i kości.

Wnioski opiera się na rozumowaniu, nie na wątpliwościach.

Skojarzenia z dziedzinami działalności typowego panteonu są jak najbardziej pod stawne.

Dość mało używana forma, jeśli już, to pisana razem, do tego znaczy chyba coś innego niż “oparty na rzetelnej wiedzy”. Link

Projekt w którym udział wziąć mieli wszyscy obywatele pradawnej cywilizacji, zabezpieczony jednak przed zniszczeniem całego gatunku w przypadku niepowodzenia.

Czemu kopie zapasowe takie prymitywne? Nie mogli siebie sklonować z całą wiedzą lub prostą metodą jej odzyskania?

Z różnych przyczyn w kolejnych wymiarze nie było słodko, dosłownie okazał się piekłem.

Nic to nie mówi. “Somehow…”

Niewysłowione męczarnie [chyba przecinek] jakich doznały zagubione w nim istoty [chyba przecinek]] doprowadzały do obłędu, deprawowały i plugawiły.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nowa Fantastyka