- Opowiadanie: Krzysztof Szczechowski - Nie uwierzycie...

Nie uwierzycie...

Oceny

Nie uwierzycie...

Zbli­żał się ko­niec wieku XV

Hisz­pa­nią wła­da­ła Iza­be­la Ka­sty­lij­ska.  Że­glarz, Krzysz­tof Ko­lumb, po­szu­ku­jąc za­chod­niej drogi do Indii, do­pie­ro co od­krył nowy ląd. Wy­pra­wy do No­we­go Świa­ta nie oka­za­ły się jed­nak tak owoc­ne jak li­czo­no. Na dwór Hisz­pań­ski nie tra­fi­ły ocze­ki­wa­ne dary, złoto, a wraz z nimi za­po­wiedź po­sze­rze­nia wpły­wów i cały bez­miar bo­gactw. To, na co li­czył Ko­lumb nie do końca się speł­ni­ło.  A Eu­ro­pa cie­ka­wym, ale i chci­wym wzro­kiem roz­glą­da­ła się już wokół… Szczę­ściem nie wszyst­kie wy­sił­ki trwo­nio­no na po­mna­ża­nie dóbr w nie­skoń­czo­ność. Po­wsta­wa­ły ośrod­ki aka­de­mic­kie, nauka i ba­da­nia śro­do­wi­ska za­czy­na­ły się roz­wi­jać, dając na­dzie­ję i wy­zna­cza­jąc drogę ku przy­szło­ści. Fi­lo­zo­fia ro­dzi­ła śmia­łe idee. Ale nie były to czasy łatwe, Ko­ściół Ka­to­lic­ki  dusił jak mógł wszel­kie za­ląż­ki roz­wo­ju, usi­łu­jąc trzy­mać w ry­zach i ciem­no­cie sporą część świa­ta, od czasu upad­ku Ce­sar­stwa Rzym­skie­go, znisz­czo­ne­go przez chrze­ści­jan. Uda­wa­ło się to przez bli­sko 900 lat… Lecz po­wiew no­we­go był nie­unik­nio­ny. Mimo wielu prze­ci­wieństw, hi­sto­ry­cy i fi­lo­zo­fo­wie tego czasu, mogli stu­dio­wać dzie­ła i do­ko­na­nia naj­świe­tlej­szych umy­słów sta­ro­żyt­nych Gre­ków i Rzy­mian. Nigdy nie do­wie­my się jak wiel­ki do­ro­bek ludz­ko­ści ulot­nił się z dy­ma­mi pło­ną­cej bi­blio­te­ki Alek­san­dryj­skiej. Ale czas biegł nie­ubła­ga­nie, i no­wych, roz­wo­jo­wych idei nie da­wa­ło się dłu­żej po­wstrzy­my­wać. Świat jak był, sta­wał się zbyt cia­sny…

Jed­nym ze śmiał­ków owych nie­spo­koj­nych cza­sów był Krzysz­tof Ko­lumb.  Szu­kał źró­deł wie­dzy w sta­ro­żyt­nych za­pi­sach, szcze­gól­nie upodo­bał sobie po­gląd Ary­sto­te­le­sa, który już w 350 roku przed Chry­stu­sem twier­dził że Zie­mia jest kulą. Zbu­do­wa­na w cza­sach do­ko­nań por­tu­gal­skie­go ba­da­cza, Hen­ry­ka Że­gla­rza, szko­ła i ob­ser­wa­to­rium w Sa­gres, oraz po­czy­nio­ne tam ob­ser­wa­cje i od­kry­cia, roz­kła­da­ły jedne po dru­gich róż­no­ra­kie in­ter­pre­ta­cje bi­blij­ne na na­tu­rę zna­ne­go Świa­ta. Ko­lumb dys­po­no­wał też uni­ka­to­wy­mi do­ku­men­ta­mi i ma­pa­mi że­glar­ski­mi, które odzie­dzi­czył po żonie, Włosz­ce Fi­li­pie Pe­re­strel­lo. Ta, choć nie­za­moż­na, wnio­sła je z po­sa­giem, a wspo­mnia­ne otrzy­ma­ła od swo­je­go ojca Bar­to­lo­meo, który był do­świad­czo­nym że­gla­rzem. Dwa­dzie­ścia lat przed tymi wy­da­rze­nia­mi, w innej czę­ści Eu­ro­py, do Uni­wer­sy­te­tu Ja­giel­loń­skie­go uczęsz­czał pe­wien mło­dzie­niec, imć Twar­dow­ski, Polak. Żak ów był bied­ny, czę­sto głod­ny a na do­da­tek nie­szcze­gól­nie uro­dzi­wy i ob­śmie­wa­ny za swój wy­gląd. Po­mi­mo prze­ci­wieństw losu – pewny sie­bie. Twar­de życie i lanie jakie do­sta­wał od losu nie raz i nie dwa, za­har­to­wa­ło mło­de­go ducha. Nie­źle po­znał hi­sto­rię ów­cze­sne­go świa­ta, a w jego gło­wie roiły się fan­ta­stycz­ne wizje jakim mógł być świat, gdyby Gre­cja i Rzym nie upa­dły. Wie­dział jedno – to nauka, wie­dza i roz­wój stwo­rzą przy­szłość. I nie ma od tego od­wro­tu. A świat mar­no­wał już nie­mal mi­le­nium…

Twar­dow­ski, mając już grubo ponad lat czter­dzie­ści zro­bił wiele by wziąć udział w trze­ciej wy­pra­wie do No­we­go Świa­ta. Osiem­na­ście lat wcze­śniej to­wa­rzy­szył już Ko­lum­bo­wi w jego pierw­szej wy­pra­wie z Por­tu­ga­lii do Is­lan­dii. Cho­dzi­ły wten­czas słu­chy, że Krzysz­tof Ko­lumb mógł być po­tom­kiem pol­skie­go króla Wła­dy­sła­wa III, który ja­ko­by wcale nie zgi­nął w bi­twie z Tu­ra­ka­mi pod Warną w 1444 roku, tylko uszedł z ży­ciem i osiadł na Ma­de­rze. Lecz czy to praw­da, czy mit, nie wia­do­mo z całą pew­no­ścią. Po­dob­nie jak za­pew­ne nigdy nie do­wie­my się jak mło­dzie­niec zna­lazł się na okrę­cie Ko­lum­ba w dro­dze na wyspy Is­landz­kie. Może fak­tycz­nie po­cho­dze­nie obu w jakiś spo­sób za­wa­ży­ło… Chęć po­zna­wa­nia i głód wie­dzy pchał mło­dzień­ca nie­ustan­nie do przo­du. Wy­ka­zał się pod­czas rejsu, ale też i na miej­scu w po­ro­zu­mie­niu z lo­kal­ną lud­no­ścią. Z pew­no­ścią wpły­nął na spo­sób my­śle­nia od­kryw­ców, zwłasz­cza Ko­lum­ba, na po­strze­ga­nie no­wych spo­łecz­no­ści…

Po po­wro­cie z trze­ciej wy­pra­wy, Twar­dow­ski wi­dział jak ogra­ni­czo­ny i jak mały jest świat. Wy­pra­wa to le­d­wie dwa mie­sią­ce że­glu­gi w jedną stro­nę przy po­myśl­nych wia­trach. Morza i ocean, ko­lej­ne lądy, lu­dzie, od­mien­ne kul­tu­ry. Ro­zu­miał że już nie­dłu­go roz­wi­nie się han­del na ma­so­wą skalę, świat przy­spie­szy, a ludz­kość bę­dzie żyła w glo­bal­nej wio­sce. To nie­spo­koj­ny duch na­ka­zy­wał sta­wiać mu ko­lej­ne py­ta­nia i potem ko­lej­ne kroki, po­dej­mo­wać nowe wy­zwa­nia…

Za­fa­scy­no­wa­ny śmia­ło­ścią Ko­lum­ba, choć był zwy­kłym czło­wie­kiem,  bez przy­wi­le­jów, szla­chec­twa, bo­gac­twa, uzbro­jo­ny je­dy­nie w otwar­ty umysł, w roku Pań­skim ty­siąc pięć­set­nym upra­sza na dwo­rze Hisz­pań­skim o wi­dze­nie z kró­lo­wą Iza­be­lą. Przed­sta­wia jej śmia­łą myśl – nie chce że­glo­wać po oce­anach. Chce udać się dalej, ponad lądy, nawet ponad naj­wyż­sze znane góry. Pra­gnie od­kry­wać praw­dzi­we nowe świa­ty !  I twier­dzi że wie jak to uczy­nić. Tro­chę prze­kor­nie po­sił­ku­je się ar­gu­men­tem, że choć trzy do­tych­cza­so­we wy­pra­wy Ko­lum­ba do No­we­go Świa­ta nie za­owo­co­wa­ły w spo­dzie­wa­ny do­sta­tek i ob­fi­tość bo­gactw, to już na­iw­nie szy­ko­wa­no ko­lej­ną. Wszak do­brze obie­cać to le­piej jak dać…

 

….

 

– Jak my­ślisz, – uda się tam do­trzeć ?

– Widać cel, star­czy po­ko­nać drogę, przy­ja­cie­lu. Dym ponad pa­le­ni­skiem za­wsze wzno­si się do góry. Trze­ba nam go­rą­ca, i to nie­wy­obra­żal­ną ilość. Wspo­mnij naszą po­dróż do Is­lan­dii w 1480 roku. Wi­dzie­li­śmy wul­ka­ny, siar­kę wy­pły­wa­ją­cą z cze­lu­ści pla­ne­ty, cie­płe źró­dła i gej­ze­ry na tych pie­kiel­nych wy­spach. Pewno od sa­me­go Bel­ze­bu­ba ta moc. Wspo­mnij jak od­pły­wa­jąc, ob­ser­wo­wa­li­śmy z morza miesz­kań­ców jed­nej z nie­wiel­kich wy­se­pek, któ­rej za­gra­żał rosły, zie­ją­cy bez ustan­ku ogniem wul­kan. Prze­ko­pa­li jego zbo­cze i chcie­li uga­sić ży­wioł wodą mor­ską. Na­stą­pił po­tęż­ny wstrząs i erup­cja, a po­tęż­ne skały wzle­cia­ły w po­wie­trze z ogrom­ną chy­żo­ścią. Pa­mię­tasz jak cze­ka­li­śmy gdzie spad­ną ? A one nigdy nie spa­dły… Chcę wie­dzieć co się z nimi stało… Za­przę­gnij­my dia­błów do pracy! Gdyby tak do­pro­wa­dzić ki­piel mor­ską do ognia wul­ka­nu, i po­łą­czyć te ży­wio­ły, wy­two­rzy­ło­by się w mgnie­niu oka tyle pary i mocy, że duży okręt z za­ło­gą wzniósł­by się bez wy­sił­ku na jej szczy­cie ku niebu. To trud­ne, ale może nie nie­moż­li­we. Je­dy­ne czego nie wiemy – co tam jest. Jedno co nam znane – mamy cel !

– Tak, mamy cel. Nie wia­do­mo tylko jak da­le­ko do niego. Miesz­kań­cy gór po­wia­da­ją, że im wyżej się wę­dru­je, tym wa­run­ki stają się su­row­sze, jest zim­niej, mniej zwie­rzy­ny i ro­ślin­ność skąpa. Trze­ba po­my­śleć o za­pa­sach na taką wy­pra­wę. Przed nami wiele trud­no­ści do po­ko­na­nia, nikt nigdy nie robił tego co my chce­my. Nawet nie wiemy czy tam wy­so­ko jest po­wie­trze, a chce­my prze­cież wzle­cieć ponad naj­wyż­sze szczy­ty gór.  I czy aby się potem nie po­du­si­my ? A i słoń­ce może nas spa­lić za naszą zu­chwa­łość w po­rwa­niu się na siły na­tu­ry. Wspo­mnij le­gen­dę o Ika­rze…

Ja­kimś szczę­śli­wym tra­fem ka­dłub okrę­tu nie roz­padł się cał­kiem. Wy­pchnię­ty ponad at­mos­fe­rę i dalej, wy­darł się z oko­wów ziem­skie­go przy­cią­ga­nia…

 Po ty­go­dniach swo­bod­ne­go dryfu w prze­strze­ni wy­peł­nio­nej pust­ką, prze­chwy­ci­ła go gra­wi­ta­cja Księ­ży­ca. Był to czy­sty przy­pa­dek. Księ­życ ścią­gnął zdru­zgo­ta­ny sta­tek. Żaden z kilku śmiał­ków rzecz jasna nie prze­żył, choć kryli się w szczel­nych ko­mo­rach przy­go­to­wa­nych tak, by ludzi nie ugo­to­wa­ła para i ogień wul­ka­nicz­ny… Wrak okrę­tu za­czął opa­dać dość ła­god­nym zej­ściem. Mi­nę­ły mie­sią­ce, nim zbli­żył się do­sta­tecz­nie do po­wierzch­ni. Roz­bił się w końcu o zbo­cze głę­bo­kie­go kra­te­ru, ha­cząc o jego ko­ro­nę i ze­śli­zgu­jąc się w dół, dzie­siąt­ki me­trów po jego zbo­czu.

 

Jim Irwin i Dave Scott dru­gie­go dnia po lą­do­wa­niu mieli za­pla­no­wa­ną dal­szą trasę. Za­ła­do­wa­li na łazik księ­ży­co­wy LRV nie­zbęd­ny sprzęt oraz po­jem­ni­ki na prób­ki grun­tu i skał.

– Ten pył wci­ska się wszę­dzie, mam wra­że­nie że czuję jego za­pach i mam ten me­ta­licz­ny po­smak w ustach

– Racja Dave, wczo­raj tylko krót­ki spa­cer i prze­jażdż­ka, a ska­fan­dry i cała resz­ta uwa­lo­ne kon­kret­nie, i za nic nie da się tego po­zbyć… Aż prze­gu­by w tych kom­bi­ne­zo­nach się przy­ci­na­ją. Cie­ka­we czy NASA opra­co­wa­ła od­po­wied­nią pral­kę ko­smicz­ną. Obaj ro­ze­śmia­li się.

– Pral­ka to nie pro­blem, go­rzej ze ste­ro­wa­niem po­jaz­dem – za nic nie da się po wczo­raj­szej prze­jażdż­ce ste­ro­wać przed­ni­mi ko­ła­mi…

– Całe szczę­ście że mamy łeb­skich in­ży­nie­rów – obie osie skręt­ne, bę­dzie­my kie­ro­wać tylko tyłem, to zu­peł­nie star­czy. Damy radę.

– Praw­da, mą­dra­le pę­ka­ją teraz pewno z dumy

– Acha, i po cichu liczą pre­mię – par­sk­nął. – Nam star­czy jedna oś by kie­ro­wać, im star­czy na długi urlop…

Ba­te­rie ła­zi­ka po­zwa­la­ły na prze­je­cha­nie ponad sześć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów, ale pro­ce­du­ry za­bra­nia­ły od­da­lać się dalej od lą­dow­ni­ka niż około dzie­sięć ki­lo­me­trów. To na wy­pa­dek awa­rii po­jaz­du. W takim przy­pad­ku astro­nau­ci mieli go po­rzu­cić i wra­cać pie­szo. Taki spa­cer był ogra­ni­czo­ny ilo­ścią po­wie­trza i chło­dzi­wa w ple­ca­kach. Lą­do­wa­li w re­gio­nie Ha­dley-Apen­ni­ne, po­fał­do­wa­nej rów­ni­nie oto­czo­nej z trzech stron spo­ry­mi gó­ra­mi, a dalej ka­nio­nem sze­ro­kim na pół­to­ra ki­lo­me­tra i głę­bo­kim na trzy­sta me­trów. Teren wy­da­wał się o wiele cie­kaw­szy, niż to co mogli ob­ser­wo­wać po­przed­ni­cy. Dzie­wi­cza sce­ne­ria i pełen skraj­no­ści kra­jo­braz, kry­ją­cy się w cie­niach, i ostro ry­su­ją­cy się w pro­mie­niach słoń­ca, któ­rych nie roz­pra­sza­ła i nie ogra­ni­cza­ła żadna at­mos­fe­ra. Po­przed­nie­go dnia wy­pra­wi­li sie do pod­sta­wy po­bli­skiej góry. Z po­zo­ru gład­ki, niby tylko po­fał­do­wa­ny teren oka­zał się mniej przy­ja­zny. Był grzą­ski, po­kry­ty gła­za­mi i drob­niej­szym gru­zem. Na do­da­tek upstrzo­ny licz­ny­mi wznie­sie­nia­mi i ostry­mi spad­ka­mi. Sto­jąc w jed­nym punk­cie na po­wierzch­ni Księ­ży­ca zu­peł­nie nie było to wi­docz­ne, a to za spra­wą cał­ko­wi­te­go braku na­tu­ral­nych dla ludz­kie­go oka punk­tów od­nie­sie­nia, ta­kich jak choć­by drze­wa. Pa­trząc przed sie­bie nie spo­sób było też okre­ślić wiel­kość danej skały czy od­le­głość do niej.

Ru­szy­li. Teraz od­da­la­li się od lą­do­wi­ska po w miarę pła­skim jesz­cze te­re­nie, potem skrę­ci­li na prawo a łazik za­czął pod­ska­ki­wać i wierz­gać jak nie­ujeż­dżo­ny ogier. Pasy bez­pie­czeń­stwa oka­za­ły się zba­wie­niem. Kie­ro­wa­li się ku sze­ro­kiej do­li­nie, mając na­dzie­ję ze tra­fią na coś cie­ka­we­go… Bli­sko jej kra­wę­dzi znaj­do­wał się spory kra­ter, wi­dzie­li go już pod­czas lą­do­wa­nia, a ich uwagę przy­ku­ło wtedy ru­mo­wi­sko skał na ścia­nie w po­tęż­nym leju. Je­cha­li nie­zbyt szyb­ko, naj­wy­żej kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów na go­dzi­nę, omi­ja­jąc więk­sze ka­mie­nie. Po­jazd, co rusz wzno­sił się i opa­dał na fał­dach pod­ło­ża, cza­sem za­rzu­cał tyłem. O ru­ty­nie nie było mowy, uwaga kie­row­cy mu­sia­ła cały czas pra­co­wać na naj­wyż­szych ob­ro­tach. Je­cha­li już dość długo

– Dave, spójrz tam ! – krzyk­nął Jim, – po­patrz na kra­wędź tego du­że­go  kra­te­ru !

Kie­row­ca zwró­cił wzrok w kie­run­ku, w któ­rym wska­zał ko­le­ga, i…

Łazik nagle pod­sko­czył jak na minie, chwi­lę jesz­cze to­czył się prze­chy­lo­ny na dwóch ko­łach, jed­nak w końcu wy­wró­cił na jeden bok, za­trzy­mu­jąc w sza­rym pyle po­wierzch­ni Księ­ży­ca. Na­stą­pi­ła chwi­la ciszy, a zaraz po niej pełna pro­fe­sjo­na­li­zmu pro­ce­du­ra ra­tun­ko­wa…

– Ska­fan­dry szczel­ne, sys­te­my pod­trzy­ma­nia życia spraw­ne, – wy­gra­mol­my się z tego złomu.

– Jim, słu­chaj – nie za­uwa­ży­łem tej skał­ki

– Spo­koj­nie, nic się nie stało, to naj­waż­niej­sze, je­ste­śmy cali. Też jej nie wi­dzia­łem. Zresz­tą wcale się tobie nie dzi­wię. Ta kra­wędź kra­te­ru… Nigdy nie wi­dzia­łem po­dob­nej struk­tu­ry…

– Co ro­bi­my ? Wra­ca­my ?

– Po­staw­my łazik do po­zio­mu i spró­buj­my go uru­cho­mić.

Nie­zbyt cięż­ki po­jazd, w wa­run­kach o wiele niż­szej niż ziem­ska gra­wi­ta­cji, nie spra­wiał więk­szych trud­no­ści i raz dwa stał na ko­łach. Lecz to by­ło­by wszyst­ko jeśli idzie o fart. Za nic nie dało się go uru­cho­mić. Astro­nau­ci pod­ję­li kilka prób, po czym po­sta­no­wi­li go zo­sta­wić.

– Prze­je­cha­li­śmy kilka mil, lą­dow­nik jest w tamtą stro­nę, droga po­wrot­na pie­szo, li­cząc te wszyst­kie prze­szko­dy po dro­dze zaj­mie nie­ca­łe trzy go­dzi­ny. W sumie mamy jesz­cze cał­kiem spory zapas tlenu, ska­fan­dry w do­brej kon­dy­cji. Mimo wszyst­ko de­cy­zja musi być wspól­na – Idzie­my dalej, czy wra­ca­my na­tych­miast ?

Jim po­my­ślał chwi­lę nad od­po­wie­dzią. Spoj­rzał w stro­nę kra­te­ru, który stał się przy­czy­ną tego ca­łe­go am­ba­ra­su. Zapas po­wie­trza i ow­szem duży, jed­nak cięż­ko, jak się oka­za­ło, prze­wi­dzieć co­kol­wiek. Praw­dzi­wa lo­te­ria. Wiele jesz­cze mogło się przy­tra­fić. Wiele nie­prze­wi­dy­wal­ne­go, a trze­ba prze­cież mi­ni­ma­li­zo­wać ry­zy­ko. Zdani byli tylko na sie­bie. Cie­ka­wość czy roz­są­dek – mimo że przez mo­ment obie na szali, de­cy­zja mogła być tylko jedna.

– Zo­sta­wić teraz wszyst­ko będąc nie­mal u celu ? Zo­bacz­my choć z nieco bliż­szej od­le­gło­ści to, co wpa­ko­wa­ło nas w tą nie­for­tun­ne po­ło­że­nie.

Ru­szy­li więc, wy­ko­nu­jąc nie­zgrab­ne pod­sko­ki,  w miarę po­ko­ny­wa­nia drogi na­bie­ra­jąc coraz więk­szej wpra­wy w omi­ja­niu więk­szych gła­zów le­żą­cych tu i ów­dzie. Za­trzy­ma­li się tuż przed ła­god­nym osu­wi­skiem wy­so­kiej na ja­kieś trzy­dzie­ści me­trów kra­wę­dzi kra­te­ru.

– Wi­dzia­łeś kie­dyś coś ta­kie­go ?

– Nigdy. Dziw­na for­ma­cja, po­wierzch­nia Księ­ży­ca po­zo­sta­je nie­zmien­na od do­brych czte­rech mi­liar­dów lat, a to tutaj wy­glą­da jakby po­wsta­ło przed chwi­lą, zu­peł­nie nie przy­sta­jąc do resz­ty. I po­wiem szcze­rze – nie mam po­ję­cia co i w jaki spo­sób mogło stwo­rzyć coś ta­kie­go…

Górna kra­wędź, jak okiem się­gnąć była w miarę równa, jak setki in­nych, po­dob­nych koron kra­te­rów po ude­rze­nio­wych. Jed­nak tą wy­róż­niał jeden, za­dzi­wia­ją­cy i mocno in­try­gu­ją­cy szcze­gół. Ko­ro­na miała po­przecz­ne wy­żło­bie­nie, o dość re­gu­lar­nym kształ­cie, jakby nie stwo­rzy­ły go siły na­tu­ry. To bar­dzo wzbu­dzi­ło cie­ka­wość obu.

– Jak to coś, tam na górze, mogło po­wstać ?

– Nie wiem, nie mam po­my­słu. I chyba nie do­wie­my się jeśli się tam nie wdra­pie­my.

– To spore ry­zy­ko Dave, a i tak nie wia­do­mo czy nie wy­czer­pa­li­śmy li­mi­tu szczę­ścia na dziś… Ale znasz mnie prze­cież. Ru­szaj ! Będę tuż za tobą.

Droga w górę wznie­sie­nia oka­za­ła się trud­niej­sza niż my­śle­li. Kąt na­chy­le­nia nie był duży, ale pod­ło­że nie­mi­ło­sier­nie grzą­skie. Brnę­li, mo­men­ta­mi opie­ra­jąc się na ko­la­nach. Przy­po­mi­na­ło to za­ba­wę ma­łych chłop­ców w żwi­row­ni, tyle że oni nie ści­ga­li się który pierw­szy zdo­bę­dzie szczyt.

– Jesz­cze tylko kilka jar­dów, już stąd widzę że ta szczer­ba jest cał­kiem spora, nic in­ne­go nie przy­cho­dzi mi na myśl jak tylko to, że kie­dyś, jakiś odła­mek skal­ny mu­siał z ja­kie­goś po­wo­du le­cieć nie­mal pła­sko i rów­no­le­gle do po­wierzch­ni, za­ha­czył tutaj i runął na prze­ciw­ną, we­wnętrz­ną ścia­nę kra­te­ru. Może to te odłam­ki wła­śnie wi­dzie­li­śmy pod­czas lą­do­wa­nia.

W końcu obaj sta­nę­li w re­gu­lar­nym wy­żło­bie­niu, kilka do­brych me­trów sze­ro­kim, i może nie­ca­łe trzy metry głę­bo­kim. Two­rzy­ło ono coś na kształt płyt­kie­go wą­wo­zu, kil­ku­na­sto­me­tro­wej dłu­go­ści, łą­czą­ce­go ze­wnętrz­ną ścia­nę kra­te­ru z lejem. Prze­do­sta­li się bli­żej, by zo­ba­czyć jak ta for­ma­cja wy­glą­da od we­wnątrz.

– Jim, to cał­kiem spora dziu­ra, bę­dzie do­brych kil­ka­dzie­siąt jar­dów w dół,  gład­ki lej po­kry­ty miał­kim pyłem o bli­żej nie­okre­ślo­nej głę­bo­ko­ści, pod nim pod­ło­że jest pewno gęste i twar­de.  Je­dy­na cie­ka­wost­ka to ru­mo­wi­sko ska­łek po prze­ciw­nej stro­nie na­sze­go od­kry­cia, może uda­ło­by się tam zejść, jak my­ślisz ?  – krzyk­nął Dave, roz­glą­da­jąc się szyb­ko do­oko­ła.

Jego kom­pan nie od­po­wie­dział od razu. Stał nie­ru­cho­mo, z wzro­kiem wbi­tym w prze­ciw­le­głe zbo­cze leja.

– To nie jest ru­mo­wi­sko skal­ne… – wy­po­wie­dział te słowa do­pie­ro po chwi­li, bar­dzo wolno, w spo­sób taki, że jego ko­le­ga na­tych­miast ob­ró­cił i sku­pił wzrok…

 

– Kon­tro­la misji ! Tu Apol­lo 15, chło­pa­ki ! Nie uwie­rzy­cie…

Koniec

Komentarze

Co ma Izabella Kastylijska do wyprawy Apollo XV, nie podejmuję się odgadnąć na podstawie zaprezentowanego fragmentu. Właściwie to dwóch fragmentów. Wstępnego, zbyt rozwlekle jak na taką prezentację opisującego, jak doszło do “wystrzelenia” statku na Księżyc i kto do tego doprowadził, Zasadniczego, tylko zasygnalizowanego, zasugerowanego – że lunonauci odnajdują miejsce upadku wspomnianego średniowiecznego statku.

Koncept, jak dla mnie, nowy, bo o wykorzystaniu erupcji wulkanicznej w celu wzlotu ponad ziemię nie czytałem. Ale na Twoim miejscu, Autorze, solidnie poprzycinałbym część pierwszą tekstu, za to dorzuciłbym sporo do części drugiej, aby zachęcić czytelników do (ewentualnego) poznania całości.

Pozdrawiam.

Pierwsza część przypomina wypracowanie szkolne. Dużo faktów, wiele powtórzeń, trochę nadmiarowych spacji.

Co do kolejnej części to na początek, źle zapisujesz dialogi, łap poradnik: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

– Jak myślisz, – uda się tam dotrzeć ?

– Jak myślisz, uda się nam dotrzeć?

 

Trzeba nam gorąca, i to niewyobrażalną ilość.

Co ma gorąco do ilości?

 

Nastąpił potężny wstrząs i erupcja, a potężne skały wzleciały w powietrze z ogromną chyżością.

Przed znakiem zapytania nie daje się spacji, popraw sobie wszędzie.

 

Również nie ogarniam związku między kosmosem a Kolumbem.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Wpadnę później, bo chyba jest co masakrować ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję za cenne uwagi. Tytuł ma rzeczywiście niewiele wspólnego z późniejszą treścią, jest tylko “roboczy”, postawiony jako pierwsza myśl by potem łatwo odnaleźć tekst pośród innych zapisanych w folderze. Nie zmieniłem go u siebie do tej pory, ponieważ żaden inny dobry nie przyszedł mi do głowy. Choć myślałem na d takim: “Nie uwierzycie” i taką zmianę wprowadziłem tutaj.

Pierwszy fragment jest tak rozległy, ponieważ to wstęp, wprowadzenie, osadzające fikcyjną akcję (nad którą pracuję) w rzeczywistych, minionych czasach. To celowy zabieg, działanie na przekór, ponieważ większość fantastycznych historii z którymi się zetknąłem dzieje się w odległej przyszłości, z nielicznymi wyjątkami, np. “Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…” Mam nadzieję że drugi fragment rozbudzi w czytelniku ciekawość, będzie chciał poznać całą opowieść, czyli “jak do tego doszło”

Z pewnością w wolnej chwili złapię poradnik – przyda się ;)

 

No pain – no gain ;)

 Zbliżał się koniec wieku XV

To prawda, że kropki nie stawiamy po liczebnikach pisanych cyframi rzymskimi – ale raczej chodzi tu o kontrast z liczebnikami pisanymi cyframi arabskimi, po których ją stawiamy. Na końcu zdania mimo wszystko wypada kropkę postawić, bo zamykanie zdania jest jej podstawową funkcją. Ad meritum – zdanie wyraźnie rozpoczyna infodump. To niedobrze wróży.

 Hiszpanią władała Izabela Kastylijska. Żeglarz, Krzysztof Kolumb, poszukując zachodniej drogi do Indii, dopiero co odkrył nowy ląd.

Podręcznik historii, pisany dość wysokim tonem, z którym zupełnie nie pasuje kolokwialne "dopiero co".

 nie okazały się jednak tak owocne jak liczono

Nie okazały się jednak tak owocne, jak na to liczono.

 Na dwór Hiszpański

Małą literą: https://sjp.pwn.pl/zasady/129-20-30-Przymiotniki-utworzone-od-nazw-kontynentow-krajow-miejscowosci-narodow-plemion-niebedace-nazwami-geograficznymi;629451.html

 nie trafiły oczekiwane dary, złoto, a wraz z nimi zapowiedź poszerzenia wpływów i cały bezmiar bogactw

Po pierwsze – "dary" to prezenty, a nie łupy. Nie jestem też taka pewna, czy zapowiedź i bezmiar mogą trafić dokądkolwiek. Poza tym "bezmiar" czegoś, czego nie ma, robi bardzo dziwne wrażenie.

 To, na co liczył Kolumb nie do końca się spełniło.

To, na co liczył Kolumb, nie do końca się spełniło. Zdanie praktycznie puste treściowo – streszcza poprzednie zdanie, nie dodając nic więcej.

A Europa ciekawym, ale i chciwym wzrokiem rozglądała się już wokół…

Co to znaczy?

 Szczęściem nie wszystkie wysiłki trwoniono na pomnażanie dóbr w nieskończoność.

Niezbyt zgrabne. Dobra (materialne chyba) trudno pomnażać w nieskończoność, ponieważ nie powstają ex nihilo.

 Powstawały ośrodki akademickie, nauka i badania środowiska zaczynały się rozwijać, dając nadzieję i wyznaczając drogę ku przyszłości.

To brzmi jak propaganda. Bardzo współczesna i ze współczesnej perspektywy. Przyznaję się do poważnego niedoboru wiadomości z historii, ale uniwersytety już wtedy były (powstały w XIII-XIV wieku), natomiast nie było współczesnej nauki (dopiero powstawała – wcale nie tak łatwo ją wykombinować).

 Filozofia rodziła śmiałe idee.

Co to znaczy? Hmm? Mówią Ci coś nazwiska typu de las Casas, Suarez? Czy tylko Bruno?

 Kościół Katolicki dusił jak mógł wszelkie zalążki rozwoju, usiłując trzymać w ryzach i ciemnocie sporą część świata, od czasu upadku Cesarstwa Rzymskiego, zniszczonego przez chrześcijan

Propaganda. Angielska zresztą, choć tę potwornie nudną książkę, która rozpropagowała ten śmieszny pogląd (o upadku cesarstwa, znaczy – ono się chwiało pod własnym ciężarem), napisał chyba Amerykanin (nie pamiętam). Polemiki nie podejmuję się, bo to forum literackie, nie historyczne. Co do zdania – niezależnie od treści, jest brzydkie i traktuje czytelnika z góry.

 Udawało się to przez blisko 900 lat…

Liczebniki piszemy słownie.

 Mimo wielu przeciwieństw, historycy i filozofowie tego czasu, mogli studiować dzieła i dokonania najświetlejszych umysłów starożytnych Greków i Rzymian.

Co to w ogóle znaczy? "Przeciwieństwa" wymagają tu dopełnienia, drugi przecinek jest poważnym błędem interpunkcyjnym. A, i: najświatlejszych. Edytor strony to podkreśla.

Nigdy nie dowiemy się jak wielki dorobek ludzkości ulotnił się z dymami płonącej biblioteki Aleksandryjskiej.

Komunał, raczej nieprawdziwy. Zdanie patetycznie zadęte. Nigdy nie dowiemy się, jak wielki dorobek ludzkości uleciał z dymem płonącej biblioteki Aleksandryjskiej.

 Ale czas biegł nieubłaganie, i nowych, rozwojowych idei nie dawało się dłużej powstrzymywać.

Powiedziałeś to samo dwa zdania wcześniej, i tamto zdanie było lepsze (choć i tak łopatologiczne).

 Świat jak był, stawał się zbyt ciasny…

Świat taki, jaki był, stawał się zbyt ciasny…

 szczególnie upodobał sobie pogląd Arystotelesa, który już w 350 roku przed Chrystusem twierdził że Ziemia jest kulą

Kulistości Ziemi nikt wtedy nie przeczył (o ile się tym w ogóle interesował, bo – wbrew temu, co powtarza lewicowa propaganda – większości ludzi jest to doskonale obojętne). Arystoteles, na ile zdołałam naprędce ustalić, tylko jej dowiódł – co wskazuje na to, że taki pogląd funkcjonował już wcześniej. Kolumb natomiast twierdził, że Ziemia jest o wiele mniejsza, niż to obliczył Eratostenes (jakieś sto pięćdziesiąt lat po Arystotelesie) – i twierdził błędnie, co wytykała mu większość współczesnych. To Kolumb był oszołomem! I nie okazało się nawet, że ma rację – Ziemia jest mniej więcej taka duża, jak Eratostenes twierdził, za to istnienia Ameryki nie przewidywał nikt.

Zbudowana w czasach dokonań portugalskiego badacza, Henryka Żeglarza, szkoła i obserwatorium w Sagres

Zbudowano dwa budynki, więc liczba mnoga: zbudowane. "Dokonań" zbędne – nie mógł niczego dokonać w nie swoich czasach.

 oraz poczynione tam obserwacje i odkrycia, rozkładały jedne po drugich różnorakie interpretacje biblijne na naturę znanego Świata

Propaganda, i nie po polsku. Jak obserwatorium może cokolwiek rozkładać? Między podmiot a orzeczenie NIE dajemy przecinka, ponieważ przecinek rozdziela, a podmiot i orzeczenie tworzą w zdaniu związek główny. Interpretacje są czegoś, nie "na coś". I czy na pewno wiesz, co znaczy to słowo? https://sjp.pwn.pl/szukaj/interpretacja.html “Świat” małą literą.

wniosła je z posagiem

Wniosła je mężowi w posagu.

a wspomniane otrzymała

"Wspomniane" jest tu wtrętem nie tylko zbędnym, ale wręcz mylącym.

do Uniwersytetu Jagiellońskiego uczęszczał

Na Uniwersytet Jagielloński uczęszczał.

 Żak ów był biedny, często głodny a na dodatek nieszczególnie urodziwy i obśmiewany za swój wygląd.

Żak ów był biedny, często głodny, a na dodatek wyśmiewany za brzydotę.

 Pomimo przeciwieństw losu – pewny siebie.

A gdybyś to pokazał, a nie streścił… bo na razie wygląda jak artykuł w piśmie popularnonaukowym (one, niestety, są mniej więcej takiej jakości), w żadnym razie jak opowiadanie.

 Twarde życie i lanie jakie dostawał od losu nie raz i nie dwa, zahartowało młodego ducha.

Lanie, które nie raz i nie dwa dostał od losu, zahartowało młodego ducha. Po czym zaczął śpiewać pieśń pionierów… A serio – chwiejny ton.

 Nieźle poznał historię ówczesnego świata, a w jego głowie roiły się fantastyczne wizje jakim mógł być świat, gdyby Grecja i Rzym nie upadły.

Powtórzenie, zdanie mało gramatyczne: Nieźle poznał historię ówczesnego świata, a w głowie roiły mu się fantastyczne wizje tego, jaki mógłby być, gdyby Grecja i Rzym nie upadły. O historii się nie wypowiadam.

 Wiedział jedno – to nauka, wiedza i rozwój stworzą przyszłość.

Pustosłowie.

 A świat marnował już niemal milenium…

Ahistoryczne. Spróbuj tworzyć cywilizację techniczną, nie mając metody naukowej, na gruzach i pod naporem barbarzyńców… oh, wait.

 Twardowski, mając już grubo ponad lat czterdzieści zrobił wiele by wziąć udział w trzeciej wyprawie do Nowego Świata.

Twardowski, będąc już dobrze po czterdziestce, zrobił wiele, by wziąć udział w trzeciej wyprawie do Nowego Świata.

 bitwie z Turakami

Literówka.

 Podobnie jak zapewne nigdy nie dowiemy się jak młodzieniec znalazł się na okręcie Kolumba w drodze na wyspy Islandzkie.

Zapewne nigdy nie dowiemy się również, jak młodzieniec trafił na okręt Kolumba, płynący na Islandię. To jest jedna duża wyspa i przygarść malutkich: https://pl.wikipedia.org/wiki/Islandia_(wyspa)#/media/Plik:Map_of_Iceland.svg

 Może faktycznie pochodzenie obu w jakiś sposób zaważyło…

Na czym? Patetyczne zdanie.

 Chęć poznawania i głód wiedzy pchał młodzieńca nieustannie do przodu.

Pchały, ale to zdanie też jest bardzo patetyczne.

 ale też i na miejscu w porozumieniu z lokalną ludnością

To znaczy, dogadał się z ludnością i dzięki temu wykazał? Bo taki sens wychodzi z tego zdania.

Z pewnością wpłynął na sposób myślenia odkrywców, zwłaszcza Kolumba, na postrzeganie nowych społeczności…

Bardzo mętne.

 Po powrocie z trzeciej wyprawy, Twardowski widział jak ograniczony i jak mały jest świat.

Po powrocie z trzeciej wyprawy Twardowski zrozumiał, jak ograniczony i jak mały jest świat. Ekhm. Polecałabym: https://openlibrary.org/books/OL19678170M/From_the_closed_world_to_the_infinite_universe W skrócie – wszechświat stał się "nieskończony" dopiero długo później (chyba między innymi dzięki wyprawom odkrywczym, ale głównie z zupełnie innych powodów).

 Wyprawa to ledwie dwa miesiące żeglugi w jedną stronę przy pomyślnych wiatrach.

A przy niepomyślnych? Kozak z tego Twardowskiego, nie ma co.

 Morza i ocean, kolejne lądy, ludzie, odmienne kultury.

Orzeczenie?

 Rozumiał że już niedługo rozwinie się handel na masową skalę, świat przyspieszy, a ludzkość będzie żyła w globalnej wiosce.

A, to są te jego konszachty z siłami nieczystymi… bo żeby to rozumieć, musiałby być niepospolitym geniuszem. Mało kto rozumie czasy, w których sam żyje. Łatwiej to wyjaśnić prekognicją.

 To niespokojny duch nakazywał stawiać mu kolejne pytania i potem kolejne kroki, podejmować nowe wyzwania…

Zadęta propaganda, ale przede wszystkim: szyk "nakazywał stawiać mu kolejne pytania" jest BŁĘDNY. Sugeruje, że ktoś inny stawiał Twardowskiemu pytania, kiedy wyraźnie chodzi o to, że Twardowski je stawiał. Powinno więc być: nakazywał mu stawiać kolejne pytania.

 Zafascynowany śmiałością Kolumba, choć był zwykłym człowiekiem, bez przywilejów, szlachectwa, bogactwa, uzbrojony jedynie w otwarty umysł

Ale na studia było go stać? Hmm?

 w roku Pańskim tysiąc pięćsetnym uprasza na dworze Hiszpańskim o widzenie z królową Izabelą

Uprosić można kogoś, nie na czymś.

 Pragnie odkrywać prawdziwe nowe światy !

Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 I twierdzi że wie jak to uczynić.

I twierdzi, że wie, jak to uczynić.

nie zaowocowały w spodziewany dostatek i obfitość bogactw

Nie zaowocowały spodziewanym dostatkiem i obfitością bogactw.

 to już naiwnie szykowano kolejną

To już szykuje się kolejną. Dlaczego "naiwnie"?

 Wszak dobrze obiecać to lepiej jak dać…

Wszak dobrze obiecać to lepiej, niż dać…

 ….

Przerywniki justujemy.

 – Jak myślisz, – uda się tam dotrzeć ?

Myślnik w środku wypowiedzi jest co najmniej mylący. Spacja przed pytajnikiem zbędna.

 Trzeba nam gorąca, i to niewyobrażalną ilość.

Hmmmm.

 Wspomnij jak odpływając

Wspomnij, jak, odpływając, obserwowaliśmy.

 zagrażał rosły, ziejący bez ustanku ogniem wulkan

Wulkan nie jest żywy: https://sjp.pwn.pl/szukaj/ros%C5%82y.html

z ogromną chyżością

Zbędne i nieładne.

 Pamiętasz jak czekaliśmy gdzie spadną ?

Pamiętasz, jak czekaliśmy, by zobaczyć, gdzie spadną?

 Chcę wiedzieć co się z nimi stało

Chcę wiedzieć, co się z nimi stało.

 doprowadzić kipiel morską do ognia wulkanu, i połączyć te

Tu nie powinno być przecinka.

 tyle pary i mocy

Hmm. "Para" nie jest tu raczej synonimem mocy, ale mimo wszystko… hmm.

 duży okręt z załogą wzniósłby się bez wysiłku na jej szczycie ku niebu

Na szczycie mocy? To wynika z budowy zdania.

 może nie niemożliwe

Nie brzmi to dobrze.

 Jedyne czego nie wiemy – co tam jest. Jedno co nam znane – mamy cel !

Jedyne, czego nie wiemy, to co tam jest. Jedno, co znamy, to nasz cel!

 Nie wiadomo tylko jak daleko do niego.

Nie wiadomo tylko, jak daleko do niego.

 nikt nigdy nie robił tego co my chcemy

Nikt nigdy nie próbował tego, co my zamierzamy.

 Nawet nie wiemy czy

Nawet nie wiemy, czy.

I czy aby się potem nie podusimy ?

Zbędne, mówiący już wyraził swoją wątpliwość co do powietrza.

w porwaniu się na siły natury.

Zbędne, niezgrabne.

 Jakimś szczęśliwym trafem kadłub okrętu nie rozpadł się całkiem

Szczęśliwym trafem kadłub okrętu nie rozpadł się całkowicie.

 Wypchnięty ponad atmosferę i dalej, wydarł się z okowów ziemskiego przyciągania…

Poza atmosferę. Pierwsza prędkość kosmiczna wynosi 7,91 km/s. Druga (prędkość ucieczki): 11,19 km/s. Wulkany islandzkie wybuchają raczej spokojnie (choć może faktycznie para wodna dużo by tu zmieniła). Ponadto: https://www.usgs.gov/observatories/yvo/news/volcanic-explosivity-index-a-tool-comparing-sizes-explosive-volcanic

przestrzeni wypełnionej pustką, przechwyciła go grawitacja

Oksymoron. Odradzałabym. Przecinka nie powinno tu być.

 Był to czysty przypadek. Księżyc ściągnął zdruzgotany statek.

Rym, zapewnianie zbędne.

 Żaden z kilku śmiałków rzecz jasna nie przeżył, choć kryli się w szczelnych komorach przygotowanych tak, by ludzi nie ugotowała para i ogień wulkaniczny…

Nie wiem, jak przygotowali te komory. Drewniany statek, nawet z metalowymi elementami, chyba by czegoś takiego nie przetrwał: Żaden z kilku śmiałków, rzecz jasna, nie przeżył, choć kryli się w szczelnych komorach przygotowanych tak, by nie ugotowali się w gorącej parze…

 Wrak okrętu zaczął opadać dość łagodnym zejściem.

?

 Minęły miesiące, nim zbliżył się dostatecznie do powierzchni.

Dostatecznie, żeby – co? Fizykę skonsultuj ze specjalistą, ja się nie znam i nie chcę nagadać głupot, ale nie jestem przekonana.

Rozbił się w końcu o zbocze głębokiego krateru, hacząc o jego koronę i ześlizgując się w dół, dziesiątki metrów po jego zboczu.

Zbędne powtórzenie, imiesłowy nie oznaczają jednoczesności: Rozbił się w końcu o zbocze głębokiego krateru, zahaczając o jego koronę, i ześlizgnął w dół, na dno.

 Jim Irwin i Dave Scott drugiego dnia po lądowaniu mieli zaplanowaną dalszą trasę.

Trudno orzec, o czym ma informować to zdanie. Przecież nie chcą sobie wyskoczyć na Merkurego na weekend.

 na łazik księżycowy LRV niezbędny sprzęt oraz pojemniki na próbki gruntu i skał.

Skrót nic nie mówi i można go wyciąć. Pojemniki nie są częścią sprzętu?

 Ten pył wciska się wszędzie, mam wrażenie że czuję jego zapach i mam ten metaliczny posmak w ustach

Nienaturalna wypowiedź, błędy interpunkcyjne, powtórzenia: Ten pył wciska się wszędzie, prawie czuję jego zapach i ten metaliczny posmak w ustach.

 Racja Dave, wczoraj tylko krótki spacer i przejażdżka, a skafandry i cała reszta uwalone konkretnie, i za nic nie da się tego pozbyć…

A tu nagle kolokwializmy? Racja, Dave, wczoraj tylko krótki spacer i przejażdżka, a skafandry i cała reszta uwalone konkretnie, i za nic nie da się tego pozbyć…

 się przycinają

Zacinają.

Ciekawe czy NASA opracowała odpowiednią pralkę kosmiczną. Obaj roześmiali się.

Ciekawe, czy NASA opracowała kosmiczną pralkę. – Roześmiali się obaj. Zob. poradnik dialogów: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 Pralka to nie problem, gorzej ze sterowaniem pojazdem – za nic nie da się po wczorajszej przejażdżce sterować przednimi kołami…

To powinno być oczywiste, ale jak widać, nie jest – myślniki w środku kwestii dialogowej skutecznie dezorientują czytelnika. Wypowiedź jest mało naturalna, widać, że służy tylko poinformowaniu odbiorcy. Tylko – o czym? Poza tym fraza " za nic nie da się po wczorajszej przejażdżce" jest po prostu mało wymowna (spróbuj).

 Całe szczęście że mamy łebskich inżynierów – obie osie skrętne

Całe szczęście, że mamy łebskich inżynierów. Obie osie skrętne.

 mądrale pękają teraz pewno z dumy

Mądrale na pewno pękają teraz z dumy.

 Acha

Aha.

 Nam starczy jedna oś by kierować, im starczy na długi urlop…

Nam starczy jedna oś, żeby kierować, im starczy na długi urlop… Z tego, co słyszałam, astronauci (a przynajmniej Neil Armstrong) nie są tacy wredni.

 zabraniały oddalać się dalej od lądownika niż około dziesięć kilometrów. To na wypadek awarii pojazdu. W takim przypadku astronauci mieli go porzucić i wracać pieszo. Taki spacer był ograniczony ilością powietrza i chłodziwa w plecakach.

Nie po polsku: pozwalały oddalać się od lądownika maksymalnie na dziesięć, bo w razie awarii astronauci mieli go porzucić i wracać pieszo. I to w zasadzie wystarczy.

 otoczonej z trzech stron sporymi górami, a dalej kanionem szerokim na półtora kilometra i głębokim na trzysta metrów

Otoczonej – dalej? Liczby nie przemawiają do wyobraźni.

 Teren wydawał się o wiele ciekawszy, niż to co mogli obserwować poprzednicy.

Ale po co mnie o tym zapewniasz? Teren wydawał się o wiele ciekawszy od tego, co mogli zobaczyć poprzednicy. "Obserwować" i "oglądać" – to nie to samo.

 Dziewicza sceneria i pełen skrajności krajobraz

Co to znaczy?

wyprawili sie do podstawy pobliskiej góry

 Wyprawili się do podnóża niedalekiej góry.

 Z pozoru gładki, niby tylko pofałdowany teren okazał się mniej przyjazny

Mniej przyjazny od?

Był grząski, pokryty głazami i drobniejszym gruzem. Na dodatek upstrzony licznymi wzniesieniami i ostrymi spadkami.

W zasadzie piasek czy regolit może być grząski, ale słowo kojarzy się raczej z mokradłem. Natomiast wzniesienia i spadki w żadnym razie nie mogą niczego pstrzyć – to nie plamki. Nie dzieliłabym też zdania.

 Stojąc w jednym punkcie na powierzchni Księżyca zupełnie nie było to widoczne, a to za sprawą całkowitego braku naturalnych dla ludzkiego oka punktów odniesienia, takich jak choćby drzewa.

Błędnie użyty imiesłów: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Bledy-w-imieslowowym-rownowazniku-zdania;22454.html Całe zdanie mało naturalne.

 nie sposób było też określić wielkość danej skały czy odległość do niej.

Nie można było określić czego? wielkości i odległości.

 Teraz oddalali się od lądowiska po w miarę płaskim jeszcze terenie, potem skręcili na prawo a łazik zaczął podskakiwać i wierzgać jak nieujeżdżony ogier.

Z początku oddalali się od lądowiska po w miarę płaskim terenie, potem skręcili na prawo, a łazik zaczął podskakiwać i wierzgać jak nieujeżdżony ogier. Metafora z innej bajki.

 Pasy bezpieczeństwa okazały się zbawieniem.

Przesadne. Wybawieniem, może. Ale na pewno nie zbawieniem.

 Kierowali się ku szerokiej dolinie, mając nadzieję ze trafią na coś ciekawego…

Kierowali się ku szerokiej dolinie, w nadziei, że trafią na coś ciekawego…

Pojazd, co rusz wznosił się i opadał na fałdach podłoża

 Pojazd co rusz wznosił się i opadał.

 O rutynie nie było mowy, uwaga kierowcy musiała cały czas pracować na najwyższych obrotach. Jechali już dość długo

Brak kropki, karkołomna metafora, ale przede wszystkim – to nie powinno być streszczone.

 Jim, –

Tu bez przecinka.

 toczył się przechylony na dwóch kołach

Wtrącenie: toczył się, przechylony, na dwóch kołach.

 zatrzymując w szarym pyle

Co zatrzymując?

 pełna profesjonalizmu procedura ratunkowa…

… ? Poza tym, że procedura nie może nastąpić – co to właściwie znaczy?

 systemy podtrzymania życia sprawne, – wygramolmy się z tego złomu.

Podtrzymywania. O myślnikach p. wyżej.

 – Jim, słuchaj – nie zauważyłem tej skałki

– Jim, słuchaj, nie zauważyłem tej skałki.

Zresztą wcale się tobie nie dziwię.

Nienaturalne, zaimek powinien być krótki (pozycja akcentowana): Zresztą wcale ci się nie dziwię.

Postawmy łazik do poziomu

Stawia się raczej do pionu (to idiom).

 Niezbyt ciężki pojazd, w warunkach o wiele niższej niż ziemska grawitacji, nie sprawiał większych trudności i raz dwa stał na kołach.

Hmmm.

 Lecz to byłoby wszystko jeśli idzie o fart.

Lecz to było wszystko, jeśli idzie o fart. Zdanie chwiejne w tonie.

 Za nic nie dało się go uruchomić. Astronauci podjęli kilka prób, po czym postanowili go zostawić.

Rym.

 droga powrotna pieszo, licząc te wszystkie przeszkody po drodze zajmie niecałe trzy godziny

Wtrącenie: droga powrotna pieszo, licząc te wszystkie przeszkody po drodze, zajmie niecałe trzy godziny.

 Mimo wszystko decyzja musi być wspólna – Idziemy dalej, czy wracamy natychmiast ?

Ale decyzję musimy podjąć wspólnie. Idziemy dalej, czy wracamy natychmiast?

nad odpowiedzią

Zbędne, domyślamy się.

 Spojrzał w stronę krateru, który stał się przyczyną tego całego ambarasu.

Czytelnik naprawdę pamięta, co się przed chwilą zdarzyło – nie musisz mu tego tak szczegółowo tłumaczyć.

 Zapas powietrza i owszem duży

Wtrącenie: Zapas powietrza, i owszem, duży.

 jednak ciężko, jak się okazało, przewidzieć cokolwiek. Prawdziwa loteria. Wiele jeszcze mogło się przytrafić. Wiele nieprzewidywalnego, a trzeba przecież minimalizować ryzyko.

Dużo gadania – o czym właściwie?

 Ciekawość czy rozsądek – mimo że przez moment obie na szali, decyzja mogła być tylko jedna.

Zniknął czasownik, ale całe zdanie jest zapewniające.

 Zostawić teraz wszystko będąc niemal u celu ? Zobaczmy choć z nieco bliższej odległości to, co wpakowało nas w tą niefortunne położenie.

Nienaturalne i nieładne. Uciąć, skrócić i wyrzucić: Wracać teraz, kiedy jesteśmy prawie u celu? Zobaczmy chociaż z bliska ten krater. Swoją drogą – jak to, "prawie u celu"? Celem był Księżyc!

 Zatrzymali się tuż przed łagodnym osuwiskiem wysokiej na jakieś trzydzieści metrów krawędzi krateru.

Zaraz, to oni są na dnie tego krateru? Pogubiłam się.

 , zupełnie nie przystając do reszty

Nie po polsku i łopatologiczne.

 nie mam pojęcia co i w jaki sposób mogło stworzyć coś takiego…

Nie mam pojęcia, co i w jaki sposób mogło utworzyć coś takiego… Ekhm. Krater impaktowy. Tych na Księżycu jest jak mrówków.

 Górna krawędź, jak okiem sięgnąć była w miarę równa

Wtrącenie: Górna krawędź, jak okiem sięgnąć, była w miarę równa.

 po uderzeniowych

Łącznie.

 Jednak tą wyróżniał jeden, zadziwiający i mocno intrygujący szczegół.

TĘ. I – bardzo mocno zapewniasz. A ja jakoś nie mam ochoty w to uwierzyć…

 Korona miała poprzeczne wyżłobienie, o dość regularnym kształcie, jakby nie stworzyły go siły natury.

Bo mały meteor nie mógł trafić w krawędź krateru? Zdanie niezbyt ładne.

 To bardzo wzbudziło ciekawość obu.

A może: To zaciekawiło astronautów?

I chyba nie dowiemy się jeśli się tam nie wdrapiemy.

 I chyba się nie dowiemy, jeśli się tam nie wdrapiemy.

 To spore ryzyko Dave

To spore ryzyko, Dave.

 nie wiadomo czy nie wyczerpaliśmy limitu szczęścia

Nie wiadomo, czy nie wyczerpaliśmy przydziału szczęścia. "Limit" to granica.

 Droga w górę wzniesienia okazała się trudniejsza niż myśleli.

Hmm. A myśleli, że jak jest trudna? Brak przecinka.

 Kąt nachylenia nie był duży, ale podłoże niemiłosiernie grząskie.

Niezgrabne to, i "grząski" już w ogóle nie pasuje. Osypujący się regolit można opisać lepiej.

 Brnęli, momentami opierając się na kolanach.

Może: Brnęli, czasem czołgali się na czworakach? Nie wiem, czy to jest możliwe w skafandrze.

 Przypominało to zabawę małych chłopców w żwirowni, tyle że oni nie ścigali się który pierwszy zdobędzie szczyt.

Przed "który" przecinek. Co chcesz powiedzieć przez tę metaforę?

 Jeszcze tylko kilka jardów

Lepiej "parę".

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Końcówka:

już stąd widzę że ta szczerba jest całkiem spora, nic innego nie przychodzi mi na myśl jak tylko to, że kiedyś, jakiś odłamek skalny musiał z jakiegoś powodu lecieć niemal płasko i równolegle do powierzchni, zahaczył tutaj i runął na przeciwną, wewnętrzną ścianę krateru. Może to te odłamki właśnie widzieliśmy podczas lądowania.

Skracaj, używaj kropek, zwłaszcza w dialogach (czy ktoś brnący z trudem pod górę wygłasza takie przemowy?): już stąd widzę, że ta szczerba jest spora. Pewnie kiedyś jakiś kamyk leciał, prawie równolegle do powierzchni, zahaczył o coś i trafił w krater. Może to te odłamki widzieliśmy przy lądowaniu.

 W końcu obaj stanęli w regularnym wyżłobieniu, kilka dobrych metrów szerokim, i może niecałe trzy metry głębokim.

W końcu stanęli w regularnym wyżłobieniu, szerokim na dobrych parę metrów, a głębokim może na trzy.

Tworzyło ono coś na kształt płytkiego wąwozu, kilkunastometrowej długości,

Dobra, nie mam pojęcia, jak to wszystko wygląda.

 Przedostali się bliżej, by zobaczyć jak ta formacja wygląda od wewnątrz.

Wystarczyłoby: Weszli w szczelinę.

 podłoże jest pewno

Pewnie. Dialog jak raz pasuje do sytuacji – astronauci muszą tak mówić, bo to się nagrywa dla Ziemi. Ale to jedyna sytuacja, w której taki dialog dobrze wypada.

 Jedyna ciekawostka to rumowisko skałek po przeciwnej stronie naszego odkrycia

Gdzie odkrycie ma stronę?

 , rozglądając się szybko dookoła.

Czemu szybko? I czy mógł kręcić głową w hełmie?

 Jego kompan

Kolega. https://sjp.pwn.pl/szukaj/kompan.html

 z wzrokiem wbitym

Ze wzrokiem, ale ta fraza już straciła smak. Posól ją.

 w sposób taki

W taki sposób.

 obrócił i skupił wzrok

Jak się obraca wzrok?

 

Jeśli chciałeś wziąć udział w konkursie antynaukowym, należało dodać oznaczenie. Jeśli nie – nie mam dobrych wiadomości. Tekst jest pijany własnym geniuszem, którego – bardzo mi przykro – nie zawiera, pełen streszczeń, pustych fraz (i frazesów), błędów interpunkcyjnych (brak kropek! spacje przed wykrzyknikami i pytajnikami!), a przede wszystkim – po prostu nudny. Masę ekspozycji na początku czyta się jak artykuł z Focusa czy czegoś w tym rodzaju. Dobór słów jest nieprzemyślany, a propagandowe wstawki mnie przynajmniej bardzo wytrącają z zawieszenia niewiary (łatwiej przełknęłabym pokazanie tego sceną, choć też z niesmakiem). Potem jest dialog typu "gadające głowy", bez kontekstu, też pełniący rolę ekspozycji, potem streszczenie kilku scen, które dobrze by było opisać. A potem nagle skaczemy do XX wieku! Ale tekst pozostaje przesadny i purpurowy, oraz upstrzony (tak, tak) wielokropkami, które tę głębię… jeszcze… podkreślają. Dialogi nie są naturalne. Zapewnianie daje wrażenie patrzenia na czytelnika z góry, jak na głupka, który sam nie potrafi wyciągnąć najprostszego wniosku.

 

Ale. Pomysł jako taki – obrany z męczącej propagandy – jest ciekawy, o lekko Verne'owskim zabarwieniu. Dałoby się z niego zrobić coś, co czytalibyśmy z wypiekami na twarzy. Dopieść ten pomysł. Szkoda go.

 Ale na Twoim miejscu, Autorze, solidnie poprzycinałbym część pierwszą tekstu, za to dorzuciłbym sporo do części drugiej, aby zachęcić czytelników do (ewentualnego) poznania całości.

Niekoniecznie. Grzechem części pierwszej jest przede wszystkim infodump – sporo tej informacji można z korzyścią dla całości przedstawić w scenach. Większość reszty, zwłaszcza propagandowe komunały, wyrzuciłabym.

 Dużo faktów

I faktoidów.

 trochę nadmiarowych spacji

Tak, nie wyłapywałam ich na bieżąco, ale są.

 Pierwszy fragment jest tak rozległy, ponieważ to wstęp, wprowadzenie, osadzające fikcyjną akcję (nad którą pracuję) w rzeczywistych, minionych czasach. To celowy zabieg, działanie na przekór, ponieważ większość fantastycznych historii z którymi się zetknąłem dzieje się w odległej przyszłości, z nielicznymi wyjątkami, np. “Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…”

To zależy: fantasy zwykle dzieje się "dawno, dawno temu", ale science fiction – raczej w przyszłości. Dlaczego? Ano dlatego, że odległość czasowa pomaga w zawieszeniu niewiary (to nie nasz świat, a przeszłość – i przyszłość – to inny kraj), ale wynika to także z aksjologicznych przedzałożeń science fiction (wiesz, postęp, te sprawy – ogólnie science fiction reprezentuje oświecenie, a fantasy – romantyzm, ale to też nie zawsze). Jako taki, pomysł wysłania polskiego szlachcica na Księżyc jest całkiem nośny, ale poległeś na wykonaniu. Skąd pochodzi Twoja wiedza o tamtych czasach? Sama nigdy w życiu nie odważyłabym się o nich pisać – za mało wiem! a nawet ja z moim nieuctwem w dziedzinie historii widzę, że Twoja ekspozycja jest zlepkiem obiegowych opinii, jest po prostu nierzetelna. Jeśli chcesz pisać o naszym świecie, czy nawet o naszym świecie z fantastycznymi dodatkami, musisz go znać. Nie z gazet, ale z godnych zaufania źródeł. Jasne, te źródła mogą się zdezaktualizować – ale to już nie będzie Twoja wina. A zabieranie się do pisania bez przygotowania – to Twoja suwerenna decyzja i Ty ponosisz za nią odpowiedzialność (czyli zostajesz wyśmiany, bo nic gorszego raczej Ci nie grozi – ale to też nie należy do przyjemności. Prawda?).

 Mam nadzieję że drugi fragment rozbudzi w czytelniku ciekawość, będzie chciał poznać całą opowieść, czyli “jak do tego doszło”

Rozbudziłby raczej wtedy, gdybyś od niego zaczął – właśnie dlatego, że pierwszy fragment tłumaczy, cokolwiek łopatologicznie, jak do tego doszło. Innymi słowy, rozwiązałeś zagadkę, zanim ją zadałeś.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina, dziękuję za tak szczegółową analizę. Odjęła mi sporo lat, co samo w sobie jest dobre. Zwyczajnie przeniosłem się na lekcję języka polskiego w LO. Jak to mówią, mądrego to i dobrze posłuchać, dlatego bez wątpienia poprawię, pozmieniam i zastosuję wszystkie dobre podpowiedzi. Na to jednak potrzeba czasu, a zależy mi by ten pomysł przelać na papier i skończyć. 

A jeśli w przyszłości tekst wywoła wypieki na choćby jednej twarzy, będzie dobrze. Wasza krytyka pomoże, bo mam spore pokłady pokory ;)

Pozdrawiam :)

Bardzo się cieszę, że zdołałam pomóc ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej, Krzysztof Szczechowski.

Dobrze jest poczytać kogoś, kto ma ,,świeże spojrzenie’’ na fantastykę. Wplecenie Polaka, Twardowskiego, w wyprawy Kolumba, całkiem ciekawe. Zastanawia mnie, czy może są jakieś zapomniane legendy na ten temat. O tym, że o wyprawie Twardowskiego na Księżyc istnieją, to wiem. Szkoda, że czytelnik musi się sam domyślać, co zobaczyli astronauci w kraterze, przydała by się jakaś wskazówka, ster czy metalowa kotwica, która ocalała.

Opowiadanie ogólnie dobre, przyjemnie się czytało.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Szkoda, że czytelnik musi się sam domyślać, co zobaczyli astronauci w kraterze

A co tam jest innego do zobaczenia?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A skąd mam wiedzieć, może kokony obcych albo piramida zbudowana przez kosmitów?:)

A swoją drogą to oglądałem kiedyś film, w którym pokazano, że statki i samoloty znikające w trójkącie bermudzkim stoją po ciemnej stronie Księżyca.

audaces fortuna iuvat

Gdyby Tajemnicze Coś nie pojawiało się na początku tekstu, to owszem, nie byłoby sposobu zgadnąć, co to jest. Ale kiedy nie pojawia się w ostatnim zdaniu tekstu objaśniającego, jak się tam znalazło, to cóż to może być? Brzytwa Ockhama :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka