Jerop Astral siedział z poważną miną, rozparty w fotelu pilota. Rzucił okiem na mały ekran podglądu i na moment uśmiechnął się z zadowoleniem, ale szybko wrócił do poprzedniego wyrazu twarzy.
Pragnął, aby ostatni wywiad przed misją kosmiczną wybrzmiał właściwie. By tu, na Ziemi, pozostała po nim pamięć odpowiednio godna i czcząca jego liczne osiągnięcia.
Odkąd ekipa wiertaczy meteorycznych “Armagedon” odnalazła go przypadkiem, dryfującego bez celu po Pasie Oriona i przewiozła na Ziemię, stał się osobą publiczną. Jednak sam wiedział, że sława miewa różne odcienie.
Właśnie o to zapytała apetyczna reporterka stacji Comet. Dziewczyna miała dwadzieścia kilka lat, krwiście czerwone usta i obfity biust, najlepiej widoczny, gdy pochylała się do kamery. Mimo dzielącej ich odległości, Jerop doskonale wiedział, że działa między nimi magmatyzm.
– Po sprowadzeniu na Ziemię stałeś się błyskawicznie celebrytą. Jakby tego było mało, wielomiesięczne badania w centrum Intergalaktycznej Dekompozycji Źródeł Polskiej Akademii Nauk przyniosły ci miliardy fanów i miliardy dolarów. Czy nie uważasz, że w wyniku ostatnich działań spora część tych zasobów została bezpowrotnie stracona, drogi Jeropie?
– Droga Xatriniu… – Jerop pozwolił sobie na szeroki uśmiech. – Już od dziesięciu lat mam status Galactic Star, tworzę wynalazki, inwestuję i prowadzę wykłady na wielu uczelniach. Wśród tych działań niektóre musiały być nieudane, to odwieczne prawa statyki – wygłosił z dumą.
Reporterka poruszyła się niespokojnie na fotelu. Nie zrozumiała, co chciałem powiedzieć – domyślił się – pewnie nie jest zbyt mądra. Wszystkie teksty powtórzyłem sobie wczoraj... Zresztą wylatuję i widzowie zapamiętają miętowy kombinezon, kask z lustrzanym szkłem i moją godność, a nie będą łapać mnie za słówka.
– No, dobrze… W takim razie jak wytłumaczysz swój udział w kontrowersyjnym programie „Powitam was czule w mojej kapsule”? Wiele osób poczuło zgorszenie, a nawet niesmak… – Zawiesiła głos, a w jej zielonkawych oczach dostrzegł żar pożądania.
Start za godzinę i już nie będzie czasu na oprowadzanie z mizianiem – pomyślał rozżalony. Ona teraz ruszy w miasto, a ja cóż, odlecę sam.
Postanowił jednak być twardy do końca. Opuścił brwi i najniższym głosem, na jaki mógł się zdobyć, mruknął:
– Wróciłem z kosmosu jako całkiem inny człowiek. Napięcia, jakich doświadcza samotny astronauta, są wyjątkowe. Wy, ziemskie karaluchy, tego nie zrozumiecie…
Usiłował przy tym ustawić za pomocą joysticka kamerki latające dokoła Xatriniu tak, by przybliżyły nogi lub dekolt. Reporterka jednak poprawiła się kilkakrotnie, a potem niecierpliwym ruchem ręki strąciła kamerkę.
– Wróćmy do inwestycji? Pojawiły się głosy, że tuby z windami między planetami naszego układu, które miały zapewnić masowy transport, nie działają zbyt dobrze! – napadła go wstrętna jędza.
– Ponoć zaczepy sprowadzone z Chin nie zdały egzaminu, ale to będzie korygowane. Pierwsze ekipy monterów dotarły już windami na Marsa i Wenus – odparł ze swadą.
– A co z próbami implementacji kosmicznej grzybni? Badacze mówią, że ten pomysł był chybiony – szepnęła teatralnie, a sposób w jaki wymawiała „b”, zagotował mu krew w żyłach.
– Kilka ekspedycji pozostawiło w kosmosie grzybnię, wraz z niewielkimi solarami i chwytakami kosmicznych śmieci – tłumaczył profesorskim tonem. – Chwytaki zapewniają nawóz i równocześnie oczyszczają przestrzeń międzyplanetarną ze śmieci. Dzięki temu grzybnia rozwija się i dostarcza pożywienia potrzebującym. Dowiodę tego już podczas tej misji. Znalazłem doskonały sposób, by odciążyć rakietę. Zabrałem bardzo ograniczone zapasy spożywcze i planuję żywić się zebranymi w kosmosie pieczarkami i rydzami – krzyknął, prezentując równocześnie książkę własnego autorstwa „Kosmicznie smaczne potrawy z grzybów i fasoli”. Sprawa będzie gładka! – wykrzyczał swój slogan reklamowy.
Niestety, książka wypadła mu z rąk i uderzyły w konsolę. Rozległ się ryk silników i statek Huston, nieco przed czasem, ruszył w swoją misję.
To nie wypadło za dobrze na wizji. Siła odrzutu była tak wielka, że wgniotła w ekran głównego komputera Jeropa, książkę i zabrane na czarną godzinę puszki z fasolą. Z kolei puszki okazały się niestarannie zabezpieczone przed przypadkowym otwarciem. W wyniku czego ostatnie zdjęcie opublikowane przez serwisy przedstawiało wgniecioną w szybę twarz kosmonauty otoczoną wirującym rojem czerwonych i białych fasolek.
***
„Sprawa będzie gładka! – głosi PAN SAŁATKA!” Zniechęcony Jerop wyłączył internetowe serwisy. Przed wywiadem podesłał tej pindzie swoje zdjęcia na motorze (z okresu kiedy się odchudził), podczas wystąpień naukowych i w trakcie nurkowania, a ona musiała zakończyć wywiad „panem sałatką”!
Wcześniej fantazjował, że zabiera ją w podróż kosmiczną, jak kiedyś swoją partnerkę Bellę, ale porzucił te myśli. Teraz Xiatriuniu, w jej połyskliwym, srebrnym, powycinanym w strategicznych miejscach kombinezonie, była mu wstrętna, jak odciski liter B, K i Back Space na własnej, wciąż jeszcze obolałej, twarzy.
Jednak statek mknął w kierunku Saturna. Kapitan jak dotąd nie odkrył rozwiniętych kolonii grzybów, ale jadł gotowe obiadki i nie przejmował się tym specjalnie. Fasoli na razie miał dość.
W dzienniku pokładowym napisał, że znalazł dwie kosmiczne grzybnie, ale niezbyt rozbudowane.
W ramach badań uchylał małe okienko z boku rakiety i wysuwał przez nie sondy. Zarówno sondy, jak i teleskopowe tyczki były jego autorskim wynalazkiem. Pozyskane w ten sposób próbki powietrza i skał wrzucał do specjalnych pojemników, opisywał i odkładał do archiwum wyprawy.
Wiedział, że może liczyć tylko na siebie. Był kapitanem, nawigatorem, kronikarzem i naukowcem, a nawet lekarzem. Kiedy dokuczało mu potłuczone przy starcie ucho, sam namoczył gałganki w ciekłym azocie. Minęło już osiem dni, a gałganki wciąż trzymały się ucha. Jerop zastanawiał się nawet, jak sobie poradzi, gdy trzeba będzie założyć hełm.
***
Czas zakładania hełmu przyszedł szybciej, niż się zdawało. W ciągu trzech tygodni Jerop zjadł całe zabrane z Ziemi jedzenie: dodatkowe nielegalne zapasy i te ukryte na czarną godzinę paczki z czekoladą, chipsami i dropsami. Nawet fasolę.
Potem, w akcie desperacji, wymienił na hinduskim satelicie na ryż wszystkie zebrane po drodze próbki, komplet płyt z „Powitam was czule w mojej kapsule”, łącznie z odcinkiem finałowym (który wolałby utajnić), oraz większość urządzeń nawigujących.
Jednak nie wysiadł i nie wezwał pomocy. Dryfował gdzieś w głąb Drogi Mlecznej.
Teraz, po czasie, żałował, że nie został w domu, na Ziemi. Mógł spędzać czas na zbijaniu bąków, podrywaniu dziewczyn, zamawianiu cappuccino z pianką, albo puszystych rogali z nadzieniem czekoladowym, lub z orzechami, a może pizzy ze szpinakiem i salami, ewentualnie schabowego z kiszonym ogórkiem…
Jerop zerwał szmatkę z ucha, by przetrzeć sobie obślinioną twarz i oczy, bowiem zdawało mu się, że to ten… no… domek Morgana.
W kosmicznej ciemności zobaczył pulsujące światełko, tłumione przez wijące się dookoła coś. Pojął, że są to rozsiane przez jego flotę kosmiczne grzybnie. Mlasnął głośno i przełknął, bo wizje smażonych na masełku rydzów, grillowanych pieczarek i zupy borowikowej zawładnęły jego umysłem, z taką mocą, że ledwie miał siłę oddychać.
– Uspokój się! – warknął ostrzegawczo. – Opanuj się, astronauto, bo grozi ci szaleństwo!
Wykorzystując ostatki sterowności i balansując ładunkiem, skierował rakietę w stronę światła. Podleciał niebezpiecznie blisko. Widział wijące się życie i niespokojnie pulsujące światło.
Uchylił okienko i za pomocą teleskopowej tyczki, której Hindusi nie chcieli kupić, trącił domniemane grzybki, a one pisnęły:
– Auć!
Jerop powinien poczuć rozczarowanie, bo bardzo szybko zrozumiał, że to nie mogą być pieczarki. Jednak w tym pisku było coś, co poruszyło w nim najczulsze struny wspomnień.
Dlatego dźgnął tyczką ponownie i usłyszał:
– No, co mnie tyrpiesz, łosiu!
Przełknął ślinę, ale tym razem nie z przejmującego głodu, tylko ze wzruszenia.
– Bella, to ty?! – zapytał.
– Jerop? Czy ty, skarbie, wróciłeś tu po mnie?!
To była Bella, towarzyszka jego pierwszej kosmicznej podróży i wielka miłość.
Jerop mógłby sobie bez trudu przypomnieć żal, który czuł do Belli po tym, jak go opuściła. Mógłby przywołać gniewne słowa, które padły między nimi, i groźby, które kierował do niej w myślach. Jednak tego nie zrobił.
Zamiast tego wcisnął się w kombinezon, nałożył hełm i bez wahania wyskoczył w stronę światła. Wylądował na Belli, lub raczej na czymś, co kiedyś było jego ukochaną. W przestrzeni kosmicznej, nieopodal Marsa pulsowała niezliczona ilość smukłych ud, kształtnych bioder. Pośrodku zaś sterczała pamiątka po marsjańskim kochanku, kiwająca się na antenie lampka halogenowa.
Jerop poturlał się bezwładnie po wielometrowym, miękkim wzgórzu piersi i o mało nie spadł na jego końcu. Na szczęście zagrodziła mu drogę smukła stopa o różowych piętach i paluszkach.
Jerop wbił ręce w falujące biusty i zaczął zmysłowo całować stopę. Muskał językiem lewą, a potem prawą, prawą i jeszcze jedną chyba lewą.
– Tęskniłem – wyszeptał, zapominając o głodzie.
– Ukochany! – westchnęła w uniesieniu.
W ciepłej, wilgotnej atmosferze Marsa już po kilku dniach plątanina ciał Bell i Jeropów podwoiła objętość. Obiekt posiadający aż sześć światełek i niezliczoną ilość łon, piersi i brzuchów wędrował przez galaktykę.
– Odyseja kosmiczna grzybni miłości! – śpiewał Jerop.
– Na twojej planecie także zagości – dodawała Bella.