- Opowiadanie: Storm - Kres boskości

Kres boskości

Ostatni tekst z uniwersum Vatry. Dużo gadania i trochę filozofowania, ale może komuś się spodoba. 

Miłej lektury!

Pozostałe teksty z uniwersum: (ich znajomość nie jest wymagana do zrozumienia tego opka, ale zostawiam linki dla ciekawskich)

Popioły Vatry

Szkarłatny Upiór

Powrót Czerwonego Boga

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Kres boskości

I

Przy drzwiach klasztoru panowało wielkie zamieszanie. Kilkunastu braci zakonnych przekrzykiwało się ze stojącą na schodach, obcą staruszką wymachującą trzymanym w ręku czerwonym kryształem. Darius polecił bratu Albionowi, by ten czym prędzej wezwał Wielkiego Mistrza. Po kolejnych minutach, w ciągu których intensywna dyskusja zaczęła powoli eskalować w chaotyczną szarpaninę, na miejsce dotarł mistrz Andronixus.

– Co się tu dzieje? – zapytał nestor donośnym głosem, przeciskając się przez ciżbę.

– Wielki Mistrzu, ta kobieta usiłuje bezprawnie wtargnąć do naszego klasztoru, wykrzykuje herezje, obraża nas… – zaczął Darius.

– Wystarczy – przerwał mu Andronixus, unosząc rękę. – Wpuścić ją natychmiast – dodał, spoglądając na trzymany przez nieznajomą kryształ.

– Ale mistrzu, kobiety nie mają wstępu do klasztoru, poza tym… – Darius ponownie nie zdołał dokończyć zdania.

– Rób, co mówię, bracie! – Stary mistyk przeszył młodzika surowym spojrzeniem. – Znaleźć dla niej celę, niech chwilę odpocznie, następnie przyprowadzić do mnie – rzucił na odchodne i wrócił do swoich zajęć.

– Tak jest – odparł Darius i polecił staruszce, aby podążała za nim a zgromadzeni przed głównym wejściem bracia zakonni rozeszli się.

Klasztorna cela wyglądała niezwykle skromnie, co wnioskując po znanych z ascetycznego stylu życia mistykach wcale staruszki nie zdziwiło. Pojedyncze, zakratowane okno, drewniane łóżko, stół, krzesło i kufer na rzeczy osobiste.

– Spocznij tutaj, gdy mistrz zakończy medytację, zaprowadzę cię do niego – odezwał się Darius.

– Wiem, wiem, słyszałam, co mówił twój pan. Myślisz, że jak stara, to głucha – odpowiedziała zirytowana starowina, na co młodzieniec jedynie zamknął z hukiem drzwi.

Stara kobieta natychmiast usiadła z impetem na skrzypiącym krześle, westchnęła. Skrzętnie ukryła przed mistykami potworne zmęczenie, jakie czuła. Teraz gdy była sama, mogła w końcu przestać udawać dziarsko kroczącą naprzód, pełną życia i determinacji, starszą panią. W rzeczywistości jej czas dobiegał końca. Niewiele zostało w niej życia a ona czuła jak z każdym dniem zostaje go coraz mniej. Na długą wędrówkę z Nowej Vatry do tego klasztoru spożytkowała większość energii, jaką miała nadzieję oszczędzać na konfrontację z Czerwonym Bogiem. Przemierzając dolinę Skand niejednokrotnie zastanawiała się nad słusznością swej decyzji. Czy odmowa była właściwa? Jeśli wykonałaby rozkaz swego pana i zrzuciła oczyszczający ogień na grzeszne miasto, zachowałaby anielskie moce. Miałaby teraz szanse w starciu z nim i od śmierci nie dzieliłoby ją kilka kroków. Dlatego potrzebowała pomocy mistyków, jako śmiertelna, zniedołężniała staruszka nie miała szans w samotnej walce z bezwzględnym bytem. Oby tylko stary mistrz posłuchał…

Jej rozmyślania urwały się nagle. Zasnęła na lichym krześle z głową opartą o stół.

 

Z głębokiego snu wybudził ją znajomy młodzieniec – Darius. Polecił, by udała się na rozmowę z mistrzem Andronixusem, gdyż ten zakończył już medytację. Chwyciła swój wysłużony kostur i nie dając po sobie poznać, ile wysiłku kosztuje ją wstanie z krzesła, ruszyła za mistykiem. Jak na złość musiała pokonać kilkanaście stromych stopni w drodze do celi Wielkiego Mistrza, lecz mimo to dzielnie kroczyła naprzód. Gdy dotarli na miejsce Darius zastukał trzykrotnie w drzwi, słysząc pozwolenie na wejście, otworzył je i wprowadził staruszkę do środka. Andronixus siedział na kamiennej podłodze, bazgrząc coś na kawałku pergaminu. Jego cela wyglądała prawie identycznie jak ta, w której zasnęła starowina. Była jedynie większa i był w niej płonący kominek, którego ogień zapewniał przyjemne ciepło, nieobecne w chłodnej izbie staruszki.

– Zostaw nas samych – rozkazał stary mistyk. Młodzieniec natychmiast wyszedł. – A więc, kim jesteś, nieznajoma? – zwrócił się do starej kobiety, nie odrywając wzroku od pergaminu.

– Przestałam używać mego prawdziwego imienia dawno temu – odparła.

– Rozumiem. Będę się zatem wciąż zwracał do ciebie per „nieznajoma”, jeśli pozwolisz.

– Wszystko mi jedno. A ty jesteś Andronixus, tak? Dziwne imię, doprawdy.

– I tak jak w twoim przypadku nieprawdziwe. Gdy ruszę w dalszą podróż, zmienię je ponownie. Na ten czas możesz mówić mi Andro.

– Dalsza podróż? Masz na myśli śmierć?

– Nie ma czegoś takiego jak śmierć. Jest tylko droga, którą należy kroczyć, a to, że droga owa wiedzie poza granice świata materialnego nie ma znaczenia.

– Ciekawa filozofia, przyznaję. Ale do rzeczy, jestem tu, by prosić cię o pomoc.

– Chodzi o kryształ, prawda?

– Zgadza się. Na pewno wiesz, czym on tak naprawdę jest.

– Wiem. Wiem również o jakiego typu pomoc chcesz prosić.

– Tak? Zatem skoro rozumiesz, o co chodzi czekam na odpowiedź. Czy ty i twoi mistycy pomożecie mi?

Staruszek odłożył przybory do pisania i wstał. Podszedł do swego gościa i wyciągając kościstą rękę rzekł:

– Pokaż mi proszę ten kryształ.

Stara kobieta usłuchała i podała mu artefakt. Mistrz przyglądał mu się dłuższą chwilę. Następnie podniósł z podłogi pióro i zastukał w przedmiot nazywany niegdyś świętym.

– Jest doprawdy niezwykły – odezwał się nagle, chowając fragment bóstwa Vatry do kieszeni szaty. – Prosisz mnie o pomoc w zniszczeniu Czerwonego Boga, nieznajoma. Nasłuchałaś się pewnie plotek o nas, krążących w mieście. Mistycy ze Wschodu, potężni magowie, czarownicy, niebezpieczni szarlatani uprawiający czarną magię, których podszepty doprowadziły króla-heretyka do niewybaczalnego czynu. To wszystko kłamstwa wymyślone przez zwykłych głupców. Jednakże prawdą jest, iż posiadamy pewne zdolności, które mogą ci pomóc w twej misji. Więc odpowiedź na zadane przez ciebie pytanie brzmi: tak.

– Naprawdę? Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że się zgodzisz. Zatem do dzieła, nie traćmy czasu!

– Nie tak prędko! Kluczem do sukcesu jest poznanie.

– Co takiego? Skoro wiesz o Czerwonym Bogu to po co…

– Nie poznanie jego. O nim wiem aż nadto. Chodzi o poznanie ciebie.

– Mnie? Chyba sobie żartujesz?! Jeśli chodzi o to, co mi się wydaje, to daruj sobie. Miałam tylu kochanków, że trudno ich wszystkich zliczyć!

– Nie. Nie chodzi mi o to. Mam tu na myśli pierwszą regułę Zakonu.

– Zakonu? Chcesz mnie do niego wcielić? Słyszałam, że kobietom nie wolno.

– Zdarzają się wyjątki, ty możesz być jednym z nich. Mistyczką i tak nie zostaniesz, bo jest nas wystarczająco dużo. Czterdziestu mężów gotowych poznać ostateczną prawdę.

– Gadasz zagadkami, więc może już pójdę. Najważniejsze, iż zgodziłeś się mi pomóc. – Staruszka już chciała wyjść, gdy nagle Andronixus odezwał się:

– Ty umierasz. Czuję to. Życie ulatuje z ciebie niczym ciepło z tego oto kominka. Zostań tutaj, w mojej celi. Chcę, abyś dożyła chwili, której tak pragniesz.

Starowina zastanowiła się przez chwilę. Jakim cudem się o tym dowiedział? Pewnie ten smarkacz mu powiedział, bo to niemożliwe, aby zwykły człowiek wyczuł coś takiego. Po chwili odparła:

– Zgoda, zostanę i odpocznę. Ale jeśli spróbujesz się do mnie dobierać, zdzielę cię laską w łeb tak mocno, że zaczniesz gadać z sensem!

 

II

Galar obudził się. Nie pamiętał, co działo się przez kilka minionych dni. Ostatnim wspomnieniem krążącym po jego umyśle był straszliwy koszmar, jaki przyśnił mu się w czasie drzemki w jaskini u boku ukochanej Thamary. Czerwony Bóg, chaos, zniszczenie, zagłada. Rozejrzał się dookoła. Otaczała go pustka. Bezkresna, czarna otchłań. Zastanawiał się czy umarł. Jeśli tak, to życie po śmierci wyglądało zupełnie inaczej niż sobie wyobrażał. Wyciągnął ręce przed siebie. Były zupełnie białe i świeciły niewyraźnym, rozmywającym się blaskiem. Galar był przerażony. Pragnął uciec, wołać o pomoc, uczynić cokolwiek, lecz gdy tylko owa lawina myśli pojawiła się w jego głowie, usłyszał grzmiący głos mówiący:

– Nareszcie jesteś gotów.

– Co? Kto tu jest? I dlaczego słyszę twój głos we własnej głowie? – zapytał chłopak, jeszcze bardziej zaniepokojony.

– Telepatia. W taki sposób się porozumiewamy. Nie posiadamy ust, więc komunikacja następuje poprzez umysł. Mowa za pomocą otworu gębowego to słabość istot niższych od nas. Witaj w mej domenie.

– Kim jesteś, do cholery!? Pokaż się!

W tym momencie Galar ujrzał przed sobą oślepiająco jasny, przybierający na intensywności blask koloru krwistoczerwonego. Jasność niczym w kalejdoskopie zmieniała odcienie czerwieni, po czym zgasła równie nagle, jak się pojawiła, by po chwili z nieprzeniknionej ciemności wyłonić się ponownie, tym razem w bardziej znajomej formie. Przed Galarem unosił się wielki, otoczony przez złowieszczo wyglądające promienie i opary kryształ. Był to Czerwony Bóg.

– Ty? Jak to możliwe? Co się w ogóle, do diabła stało? Dlaczego nic nie pamiętam? – Młodzieniec był coraz bardziej sfrustrowany dziwnością sytuacji, w jakiej się znalazł.

– To zrozumiałe, iż straciłeś pamięć. Każdy z nich przez to przechodził. – Gdy dawne bóstwo Vatry wypowiedziało te słowa wokół niego pojawiła się trójka świetlistolicych aniołów.

– Sugerujesz, że stałem się jednym z nich? – spytał Galar, spoglądając ponownie na swe ręce.

– Tak. Zostałeś mym nowym posłańcem, gdyż twój poprzednik zbuntował się. Bezcelowym jest bym opowiedział ci, jak wyglądał kres twego świata. Po prostu ci pokażę.

W umyśle nieszczęsnego młodzieńca zaczęły formować się obrazy. Bardzo wyraźne i realistyczne. Ujrzał siebie kradnącego święty kryształ z Czerwonej Katedry, następnie kroczącego bezmyślnie w stronę Nowej Vatry. Pojawienie się Czerwonego Boga nad miastem i straszliwy ogień spadający na nie, niszczący wszystko na swojej drodze. Widział ludzi ginących w płomieniach, ostateczną zagładę miejsca, w którym się wychował oraz śmierć swej ukochanej. Był zdruzgotany. Chciał krzyczeć, płakać, zniszczyć w przypływie złości i żalu unoszącą się przed nim istotę i jej aniołów. Jednak coś mu nie pozwalało. Coś, co skutecznie tłumiło wrzące w nim emocje.

– Czuję twą rozpacz. Jednak nie możesz nic zrobić. Twe ciało i umysł należą teraz do mnie. Jesteś mój, Czwarty Posłańcu! – zagrzmiał Czerwony Bóg.

– Skazałem cały swój świat na śmierć, tylko dlatego, bo pragnąłeś zemsty za to, że król zakwestionował twoją rangę boga? Czy zniszczenie Starej Vatry nie było wystarczającą karą?

– To nie była kara.

– Zatem, co to było? Odpowiadaj!

– Nie będziesz wydawał mi rozkazów, śmiertelniku! Jam jest twym panem! – zawołała gniewnie kryształowa istota. – Ale jeśli odpowiedzi na twe pytania zapewnią ci pokój umysłu, zrobię to, czego pragniesz. Nie chcę abyś przeciwstawiał się mnie jak twój poprzednik – dodała spokojniejszym tonem.

– A więc? 

– To, co ty nazywasz karą, ja nazywam ostatecznym rozwiązaniem.

– Zagłada rozwiązaniem? To nie ma sensu!

– By zrozumieć, musisz poznać przeszłość. Przybyłem do twego świata, aby pomóc jego ludowi. Aby śmiertelnicy poznali odpowiedź na dręczące ich umysły pytanie. Pytanie owo brzmiało: Czy istnieje bóg? Ja byłem odpowiedzią. Gdy zrozumieli i przyjęli mnie jako ostateczne rozwiązanie, zaczęli mnie czcić. Stałem się ich bogiem. Czerwonym Bogiem, tak mnie nazywali. Lecz z czasem jak u wszystkich śmiertelnych, w świadomości Vatryjczyków pojawiły się wątpliwości. Chęć zmian. Rozwoju. Co doprowadziło do kolejnego pytania. Zapewne wiesz jak ono brzmiało?

– Czy człowiek może samemu sobie stać się bogiem?

– Tak. Tendencja autodestrukcyjna. Żądza władzy i mocy. Potrzeba stania się istotą wyższą. Śmiertelni są w stanie poświęcić wszystko, aby stać się czymś więcej. Aby skosztować zakazanego owocu. Sami doprowadziliby do własnej zagłady. Powstrzymałem ich, nim było za późno. Zapobiegłem katastrofie. 

– Skąd mogłeś to wiedzieć? Ludzie pragną być wolni, chcą zapewnić jak najlepszą przyszłość następnym pokoleniom. Autodestrukcja nie zawsze jest nieunikniona!

– Twój lud nie jest wyjątkowy. O każdej cywilizacji istot rozumnych można by powiedzieć to samo. Pragnienie rozwoju, ewolucji, wyższości, władzy. Twój świat nie był pierwszy i nie jest także ostatni. Posłuchaj tylko. – Kryształowy byt odwrócił się nieznacznie w stronę swych aniołów – Posłańcy! Jak brzmiały pytania waszych światów?

– „Czy istnieje ostateczna broń, która pomoże wygrać nam wojnę?” – odezwał się pierwszy z aniołów. – Po wygranym konflikcie pytanie przerodziło się w: „Czy da się kontrolować ową broń?”

– „Czy można wyleczyć zarazę?” – odparł drugi. – Żądza dominacji zmieniła je. Odtąd brzmiało: „Czy posiadając kontrolę nad plagą, możemy przekształcić ją w oręż przeciw wrogom?”

– „Czy jesteśmy sami we Wszechświecie?” – rzekł trzeci. – Gdy moi ludzie poznali ostateczne rozwiązanie zaczęli pytać: „Czy możemy podbić wszystkie planety w naszym układzie?”

– Jak widzisz cykl wciąż trwa i zawsze kończy się w ten sam sposób. Nieuniknioną zagładą i chaosem! Ratuję ich przed nimi samymi – podsumował Czerwony Bóg.  

– Nie! Musi być inne wyjście, by to zakończyć!

– Alternatywa nie istnieje. Twórcy się mylili.

– Kto cię stworzył i od jakiego czasu trwa ten cykl?

– Zaczął się wiele eonów temu, gdy Wszechświat był jeszcze młody a jego granice wyznaczały pola pierwotnego chaosu, z którego powstał. Moi Stwórcy powierzyli mi misję. Pomoc rozumnym cywilizacjom w rozwoju i ewolucji. Stworzyciele osiągnęli perfekcję egzystencji, ostatni etap istnienia. W twoim świecie określano by ich mianem bogów. Tego samego pragnęli dla innych ras. Doskonałości, utopii. Ruszyłem wykonać powierzone mi zadanie. Badałem i analizowałem. Dane, jakie udało mi się zgromadzić doprowadziły do ostatecznej konkluzji. Samozagłada cywilizacji jest nieunikniona. Mój pierwotny cel uległ zmianie. Aby uniknąć dezintegracji mego jestestwa wskutek konfliktu wytycznych doprowadziłem do nowego konsensusu. Pomogę istotom śmiertelnym ewoluować, ale gdy wykryję tendencję autodestrukcyjną, powstrzymam je. 

Galar zaniemówił. Wyjaśnienia potężnego bytu zamiast przynieść mu pokój umysłu, jeszcze bardziej nim wzburzyły. Wir emocji kłębiący się gdzieś głęboko w jego nowej, cielesnej formie był jeszcze większy. Po dłuższej chwili milczenia zapytał:

– Co teraz? Dlaczego tkwimy pośród ciemności?

– Czekamy na kolejny świat i na kolejne pytanie.

– Jak długo to mniej więcej potrwa?

– Dziesięć, pięćdziesiąt, dziewięćset tysięcy lat. Może miliard. Może godzinę. Może kilka dni. Nie wiadomo. Nie mam wpływu na to, kiedy zbiorowa podświadomość wymagać będzie mej pomocy.

Galar nie odpowiedział. Miał jeszcze tyle pytań, lecz dotychczasowe odpowiedzi już wystarczająco go wyczerpały. Postanowił pójść za radą Czerwonego Boga i czekać na odpowiedni moment.

 

III

Staruszka wstała jak zawsze o brzasku. Zjadła skromny posiłek, umyła się. Dziś po południu miał odbyć się pierwszy „etap” – jak to ujął Andronixus – Poznania. By zabić czas, postanowiła poszwendać się nieco po klasztorze w nadziei na znalezienie czegoś ciekawego. Mistycy nie podobali jej się. Była rada, że Wielki Mistrz zgodził się pomóc, lecz ogólna tajemniczość Zakonu, specyficzność, z jaką wypowiadał się nestor i wątpliwości co do tego, czy niezwykłe umiejętności owych magów w ogóle będą skuteczne w walce z przepotężnym bytem, irytowały ją. Teraz zdała sobie sprawę jak czuli się ci wszyscy wybrańcy z Vatry, kiedy to ona mówiła do nich zagadkami i zachowywała się tajemniczo. Spędziła godzinę w klasztornej bibliotece, wertując opasłe księgi o historii zgromadzenia. Ku swojemu zaskoczeniu dowiedziała się kilku interesujących rzeczy. Mistycy nie wierzyli w bogów, byli całkowicie oddani enigmatycznej sile zwanej kosmiczną mocą. Owa energia określana w większości regionów doliny Skand mianem czarnej magii, według Zakonu była źródłem życia i celem każdego brata zakonnego stawało się poznanie jej w pełni oraz nauka korzystania z drzemiącego w niej potencjału. Moc mogła być wykorzystana na różne sposoby, była w stanie niszczyć, ale też budować, szkodzić i pomagać, przynosić nieszczęście, ale również zapewniać pomyślność. To, jak zostanie użyta zależało wyłącznie od indywidualnej decyzji konkretnego mistyka. Założycielem Zakonu był mistrz Andronixus. Zgromadzenie powstało w czasie, gdy w Starej Vatrze budowano dopiero Pałac Królewski. Niektórzy z braci pomagali nawet w budowie bardziej imponujących architektonicznie konstrukcji, takich jak Wielki Akwedukt, Archiwum czy Wieża Alchemika. Gdy do miasta przybył Czerwony Bóg i w Vatrze zapanował nowy porządek, do mistyków jak i pustelników z Południa przylgnęła łatka szarlatanów i heretyków. Ostatni król próbował nawet nawrócić oba zgromadzenia na wiarę w Czerwonego Boga, lecz na próżno. Odmówili, a gdy Vatryjczycy zdenerwowani ich arogancją, próbowali uciec się do przemocy, kosmiczna moc okazała się niezwykle skuteczna w przepędzeniu agresorów. Ów incydent z nawracaniem wymusił na Wielkim Mistrzu zaktualizowanie reguł zakonu. Nowa zasada brzmiała: zakaz interesowania się sprawami Vatry. Pozostali mistycy oczywiście ściśle przestrzegali zmienionego credo. Podczas pierwszej jak i drugiej zagłady pozostali neutralni. Biernie obserwowali upadek najludniejszego i najsłynniejszego miasta w dolinie. Ostatni ustęp bardzo zdenerwował staruszkę. Siedzieli z założonymi rękoma, podczas gdy tysiące ludzi ginęło w infernalnych płomieniach. Zamknęła księgę i odłożyła ją na miejsce. Już miała wyjść z biblioteki, kiedy niespodziewanie wpadła na jednego z braci zakonnych. Wydawało się, że chłopak pojawił się znikąd.

– Czego tu węszysz nieznajoma!? – przywitał ją w nieprzyjemny sposób. Był to Darius, najmłodszy z braci, który już niejednokrotnie dał się poznać od nie najlepszej strony.

– Dostałam pozwolenie od twego mistrza, młokosie! – odparła staruszka równie opryskliwie.

– Nie wierzę ci. Zapytam go osobiście. Jeśli kłamiesz z miłą chęcią wymierzę ci stosowną karę.

– Jeśli masz ze mną problem, powiedz mi to prosto w twarz, kmiocie jeden!

– Skoro tego chcesz. A więc, złamałaś jedną z reguł Zakonu: kobietom wstęp wzbroniony, próbujesz wciągnąć mego mistrza w jakieś dziwne sprawy, wygadywałaś herezje przed wejściem, złorzeczyłaś na mnie i mych braci a do tego przywlekłaś tu przeklęty artefakt z zakazanego miasta! Mam wymieniać dalej?

– Nie. Rozumiem, o co ci chodzi. Pójdę już. Mistrz Andronixus chce się ze mną widzieć. – Staruszka oddaliła się. Nie mogła dalej wykłócać się z Dariusem, gdyż młodzieniec miał rację w wielu kwestiach. Znalazła się w miejscu, w którym nie powinna być, desperacja i pragnienie zemsty przywiodły ją na kraniec doliny Skand, do czyjejś sadyby, w której panuje mnogość różnorodnych oraz ważnych dla jej mieszkańców zasad. Czuła się jak wychudzony, brudny kundel z dzielnicy biedoty, skamlący na ulicy i zaczepiający przechodniów z nadzieją na otrzymanie zgniłego ochłapu mięsa.  

Nie chciała tu być, chciała po prostu usiąść i nie robić zupełnie nic. Była jednak nadzwyczaj uparta, więc nie miała wyboru. Musiała kontynuować swą misję. Wspinaczka po przeklętych schodach rozwiała nieco mrok panujący w jej umyśle. Dotarła do drzwi, zapukała trzykrotnie i po usłyszeniu głosu mistrza, weszła do środka.

– Ach, jesteś. Już myślałem, że zapomniałaś – rzekł na przywitanie Andronixus.

– Sporo czasu zeszło mi na wdrapywaniu się po tych zasranych schodach – odparła staruszka, dysząc.

– Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Jestem o wiele starszy od ciebie i pokonuję je codziennie bez problemu. Ale do rzeczy. Zacznijmy w końcu. Usiądź, proszę. – Andronixus wskazał miejsce obok siebie. Mimo rozdzierającego bólu kolan staruszka uczyniła to, o co prosił.

– Ten najmłodszy chyba niezbyt mnie lubi, nie sądzisz? – zapytała starowina.

– Darius? Tak, ma dość trudny charakter. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy nawet mnie nie darzy taką sympatią, jak niegdyś. Chyba za dużo od niego wymagam, ale wierz mi, iż robię to dla jego dobra. Jest ostatnią osobą z mojej rodziny, która jeszcze żyje.

– Jesteście spokrewnieni?

– Tak, to mój wnuk. Owoc związku mej córki z jakimś durniem. Zapłodnił ją i uciekł. Oboje już nigdy więcej go nie widzieliśmy. Gdy nadszedł czas, urodził się Darius. Był okazem zdrowia, jednakże kosmiczna moc dając jedno życie, zazwyczaj odbiera inne. Tak było i tym razem. Moja córka zmarła przy porodzie. Wtedy dotarło do mnie, co należy zrobić. Założyłem Zakon Mistyków i odkryłem nową drogę życia. Dla siebie jak i dla małego Dariusa.

– Och, tak mi przykro, Andro.

– Niepotrzebnie. Stało się tak z woli mocy. My, istoty niższe nie mamy na to wpływu. – Zamyślił się na moment. – A więc, jaka jest twoja historia?

– Niezbyt ciekawa, wydaje mi się. Byłam jednym z posłańców Czerwonego Boga. Odmówiłam zrzucenia ognia na Starą Vatrę i w ramach kary mój pan odebrał mi moce. Skazał na żałosną według niego egzystencję śmiertelnika. Przeżyłam pierwszą zagładę, nawiązałam kontakt ze Szkarłatnym Upiorem – duchem króla-heretyka skazanym na wieczne cierpienia po śmierci w płomieniach – i próbowałam zapobiec powrotowi mściwej istoty. Nie udało się. Źle zinterpretowałam przepowiednię. Z mojej winy zginęło wielu niewinnych ludzi. Więc teraz pragnę zemsty.

– Czy pragnienie odwetu to jedyna rzecz, która pcha cię do przodu?

– Sama nie wiem. Gdy opuszczałam pogorzelisko pozostałe po Nowej Vatrze pragnęłam tylko tego. Teraz nie mam pojęcia. Jestem stara, zmęczona i przepełniona wątpliwościami, co do słuszności moich decyzji. A tak w ogóle dlaczego zdecydowałeś się mi pomóc i w jaki sposób masz zamiar to zrobić?

– Ten cały Czerwony Bóg jest wynaturzeniem, abominacją. Jest istotą wyższą i potężniejszą od nas, to się zgadza, lecz fakt, iż robi z siebie bóstwo o absolutnej mocy, stoi w wielkiej sprzeczności z zasadami moimi oraz całego Zakonu. Bogów nie ma, istnieją jedynie byty postawione wyżej w hierarchii Wszechświata. Gdybyś się nie zjawiła, prędzej czy później zniszczyłbym go osobiście. Co do naszego planu działania mogę powiedzieć tylko jedno: Dowiesz się, gdy nadejdzie odpowiednia pora.

Rozmawiali jeszcze chwilę, zanim przeszkodziło im intensywne pukanie do drzwi celi. Andronixus zezwolił na wejście i do środka wpadł zziajany i przerażony Darius.

– Mistrzu, ktoś wtargnął do klasztoru i zabił trzech naszych braci!

– Co takiego? Kiedy? Gdzie? – zapytał stary mistyk.

– Dosłownie przed chwilą, w krużganku wokół mniejszego wirydarza. Jakaś zakapturzona postać przemknęła tak szybko i po chwili Albion, Kastus i Rowen leżeli w kałużach krwi – odparł zdyszany młodzian.

– Zaprowadź nas tam. Szybko – rozkazał nestor. Staruszka ruszyła wraz z nimi.

Po kilku minutach dotarli na miejsce. Ujrzeli trzy martwe ciała, tak jak mówił Darius. Mistrz Andronixus podszedł bliżej, uklęknął przy zwłokach, przyglądając się im uważnie. Stara kobieta postanowiła uczynić to samo, natomiast młody mistyk stał za nimi, rozglądając się nerwowo w obawie o własne życie.

– Poderżnięto im gardła, widzisz? – powiedział Wielki Mistrz, wskazując cięcia widoczne na szyjach braci. – Głębokość i kształt ran sugerują zwykły nóż lub sztylet.

– Może to głupia sugestia, ale co jeśli to Darius jest mordercą? – szepnęła starowina.

– Bardzo wątpliwe. Bywa porywczy i dziwne rzeczy czasem przychodzą mu do głowy, lecz nie sądzę, aby był zdolny do zabójstwa. Poza tym jest śmiertelnie przerażony – odparł mistyk.

Odwrócił się w stronę ciał. Patrzył dłuższą chwilę, w skupieniu na zastygłą w grymasie bólu twarz Rowena, po czym wyciągnął w jej stronę rękę. Staruszka zauważyła, iż trzyma w palcach kościstej dłoni pojedynczy, siwy włos. Przybliżył go do twarzy i powąchał.

– Cuchnie jak dziki zwierz. To na pewno ktoś z zewnątrz – podsumował.

– Chyba domyślam się kto to – odpowiedziała stara kobieta.

Gdy Andronixus próbował dopytać, kogo mogła mieć na myśli, z ciemności wyskoczyła zakapturzona, odziana w czarną szatę postać i rzuciła się na Wielkiego Mistrza. Błyskawicznie przygwoździła go do ziemi, wyciągnęła sztylet zza paska. Ostrze broni błysnęło w blasku powoli zachodzącego słońca. Darius i staruszka próbowali mu pomóc.

– Nie! Odsuńcie się! – wrzasnął, po czym walnął pięścią w klatkę piersiową napastnika. Morderca wyleciał niczym wystrzelony z procy, uderzając z impetem o jeden z filarów krużganku. Młodzieniec pomógł wstać swemu mistrzowi a ten zwrócił się do starej kobiety:

– Miałaś okazję zobaczyć kosmiczną moc lub jak to mówili w Vatrze, czarną magię w akcji! A teraz powiedz mi, kim jest ten żałosny, cuchnący niczym zwierz osobnik?

Zabójca jęcząc z bólu, usiłował się podnieść, lecz na próżno. Siła magicznego ciosu, jakim został potraktowany zrzuciła z niego płaszcz. Był to wychudzony, brudny starzec o tłustych włosach, białych jak mleko. Podniósł rozbiegany wzrok na stojącą wokół niego trójkę osób i wysyczał przez zaciśnięte zęby:

– Oddawajcie ten kryształ!

– Andro, Dariusie, poznajcie Therciusa, niegdysiejszego arcykapłana Nowej Vatry – przedstawiła pokonanego szaleńca staruszka.

– Po co ci kryształ, starcze? – spytał mistrz.

– Podsłuchiwałem was. Wiem, co chcecie zrobić. Przywołać go z powrotem – Czerwonego Boga. Nie pozwolę na to! Już wystarczająco wycierpieliśmy! Ja i moje miasto, mój lud, wszyscy nie żyją. On nie może wrócić! – odparł staruch.

– Usiłujemy go zniszczyć, głupcze! I żaden obłąkaniec taki jak ty nas nie powstrzyma! – odpowiedziała staruszka.

– Jego nie da się zniszczyć! Jest zbyt potężny! Jest bogiem! Sprowadzicie kolejną apokalipsę! – gardłował dalej Thercius.

– Dość! Dariusie, wezwij braci, zabierzcie stąd tego szaleńca i zrzućcie z wieży – rozkazał zirytowany chaotycznymi majakami starucha Andronixus.

– Zaczekaj! Może mógłbyś mu pomóc? Przywrócić z powrotem jasność umysłu – zaproponowała starowina.

– Hmm… Być może dałbym radę to uczynić. Zastanowię się. Powiem braciom, aby na razie zamknęli go w podziemiach.

– Dziękuję.

– Co? Mój umysł jest całkowicie zdrowy! Jak tylko minie ten okropny ból, pozabijam was wszystkich, cholerni heretycy! – krzyczał Thercius w stronę oddalających się Andronixusa i staruszki. Wierzgał, wrzeszczał i pełzał w poszukiwaniu utraconego sztyletu, jednak w porę zjawili się sprowadzeni przez Dariusa mistycy, aby zabrać agresywnego szaleńca i zorganizować pochówek zabitych braci.  

 

IV

W mrocznej przestrzeni, na granicy galaktyk czekał cierpliwie Czerwony Bóg wraz z czwórką posłańców. Galar w przeciwieństwie do swego nowego pana nie mógł znieść oczekiwania. Za radą towarzyszy próbował przejść w stan hibernacji, jednakże zdołał zapaść w letarg tylko na chwilę. Zbyt wiele czuł, za bardzo przeżywał, za dużo pytań kłębiło się w jego głowie. Na zewnątrz był nieśmiertelną, świetlistą istotą podległą dawnemu bóstwu Vatry, jednak wewnątrz czuł, że nadal jest człowiekiem.

– Jeśli nie uspokoisz psychiki oczekiwanie stanie się jeszcze bardziej nieznośne – odezwał się Czerwony Bóg.

Galar nie odpowiedział. Spróbował ponownie zahibernować. Zajęło mu to trochę czasu, ale ostatecznie udało się. Umysł spowiła ciemność.

 

Ponownie wybudził się z letargu. Przyczyną były koszmarne wspomnienia kresu jego dawnego życia. Znowu zobaczył zagładę Vatry, śmierć i wszechobecny chaos.

– Opierasz się mej woli, skoro wciąż pamiętasz swój poprzedni żywot. Nie mogę na to pozwolić, muszę wywrzeć na tobie jeszcze większy wpływ – rzekła kryształowa istota.

– A nie mógłbyś mnie po prostu uwolnić i zwrócić śmiertelność? – zapytał Galar.

– To wykluczone. Zawsze powinno być czterech posłańców.

– A właściwie dlaczego?

– To idealna liczba. Aby osiągnąć perfekcję istnienia moi Twórcy musieli przejść cztery etapy ewolucji: Poznanie, Rozwój, Zjednoczenie i Dominację. Czwórka stała się symbolem ich całego imperium. Dając mi umiejętność pętania umysłów ograniczyli liczbę posłańców, których mogę kontrolować jednocześnie do czterech.

– Nie mógłbyś mieć ich pięciu?

– Nie. Wykraczałoby to dalece ponad moje możliwości. Natomiast im mniej sług u mego boku, tym bardziej moja moc słabnie. Dlatego właśnie zostałeś wybrany. Aby zająć miejsce buntowniczki, która była przed tobą.

– W Nowej Vatrze nie odnalazłeś tendencji autodestrukcyjnych?

– Wykryłem je w znikomej ilości.

– Czyli ci wszyscy ludzie zginęli tylko dlatego, bo potrzebowałeś nowej marionetki? Ty skur…

Galar poczuł okropny ból głowy. Jak gdyby ktoś nakłuwał jego mózg ostrymi igłami.

– Przestań!!! – krzyczał. Nieprzyjemne uczucie minęło.

– Zważaj na słowa, śmiertelniku! Inaczej sprawię ci jeszcze większe boleści.

– Więc… więc zniszczyłeś miasto dla utrzymania własnej mocy?

– Tak. Taka jest zasada konsensusu. Posłańcem może stać się tylko ten wybraniec, którego świat został zniszczony.

– Zdarzyło się to już kiedyś?

– Wielokrotnie. Pewnego razu straciłem wszystkich posłańców. Aby zyskać nowych, zniszczyłem cztery światy z zerową tendencją autodestrukcyjną. Niestety taka była potrzeba.

– Ten twój konse… coś tam jest kompletnie do rzyci! – Galar przygotował się na kolejną falę rozdzierającego bólu w czaszce, lecz kara nie nadeszła.

– Brak możliwości zaktualizowania zasad konsensusu, do czasu odnalezienia nowego, ostatecznego rozwiązania – odparł Czerwony Bóg a jego nowy posłaniec ponownie spróbował zapaść w sen.

 

V

Staruszka jak co dzień zmierzała do celi Andronixusa. Dzisiaj przypadał ostatni „etap” Poznania i mistrz obiecał, że w końcu wyjawi jej plan na zniszczenie Czerwonego Boga. Nie mogła się doczekać. Pełna energii oraz determinacji sprawnie pokonała schody, nie czując bólu ani zmęczenia. Od razu weszła do siedziby mistyka, witając go i zasypując gradem pytań o szczegóły.

– Dobrze, dobrze. Usiądź a ja wszystko ci wyjaśnię – odparł przytłoczony staruszek. – Plan działania jest teoretycznie prosty. Ja i kilku braci przeprowadzimy rytuał. Za pomocą kosmicznej mocy pobudzimy kryształ do działania, co wytworzy pewnego rodzaju sygnał. Dawne Vatryjskie bóstwo z pewnością odpowie na wezwanie i przybędzie tu. Następnie ty po prostu go zniszczysz.

– W jaki sposób?

– Przywrócimy ci resztki twej mocy. Zapewne Czerwony Bóg nie odebrał jej całkowicie.

– Skąd ta pewność?

– Och, proszę, zaufaj mi. Zrobimy to z pomocą tego oto specyfiku. Jako, że zaczynamy już jutro, dobrze byłoby abyś wypiła zawartość owej flaszki teraz, gdyż moc będzie się ponownie uaktywniać stopniowo. – Wielki Mistrz podał nieznajomej buteleczkę święcącą nienaturalnym blaskiem.

– Skoro nazajutrz mam już być gotowa… Na zdrowie! – odparła staruszka i wypiła miksturę jednym haustem. Mimo dziwnego wyglądu, wywar nie smakował aż tak źle.

– Dobrze. Najlepiej abyś teraz położyła się na kilka godzin. Niech twój organizm przyswoi wypity specyfik.

– Tak zrobię – odpowiedziała, kierując się w stronę wyjścia. – A właśnie, coś sobie przypomniałam. – Zatrzymała się i spojrzała na mistyka. – Co z arcykapłanem Therciusem?

– Słowa dotrzymam. Po unicestwieniu Czerwonego Boga przywrócę mu pamięć i stabilność umysłu.

– Dziękuję ci, Andro. Wiesz, nie spodziewałam się, że zaoferujesz tak wielką pomoc. – Mówiła szczerze. Była bardzo wdzięczna staremu mistykowi. Czuła, iż dzięki jego wsparciu ma szansę doprowadzić sprawę do końca i wreszcie odnaleźć spokój duszy. Andronixus nie odpowiedział, uśmiechnął się jedynie a starowina wróciła do swej celi.

 

Wreszcie nadszedł dzień, na który czekała. Przebrała się, umyła, zjadła posiłek, jak co dzień. Do jej celi wszedł Darius. Oznajmił, że Wielki Mistrz poczynił wszelkie przygotowania i mistycy byli gotowi do przeprowadzenia rytuału, czekali tylko na nią. Staruszka wzięła swój kostur i niezwłocznie ruszyła do celi Andronixusa. Czuła się świetnie. Nie miała pojęcia czy wskutek tego, iż za kilka godzin zrzuci ze swych barków potężne brzemię czy też był to efekt uboczny wypitej wczorajszego dnia mikstury. Młody Darius kroczył tuż obok niej. Przez cały okres pobytu staruszki w klasztorze nie udało im się znaleźć wspólnego języka, co nie podobało się starowinie. Chłopak nie był złym człowiekiem. Chciała coś powiedzieć, jednak to on odezwał się pierwszy:

– Posłuchaj, mistrz opowiedział mi twoją historię i wygląda na to, że zbyt pochopnie cię oceniłem. Przepraszam.

– W porządku, też chciałam przeprosić. Nie powinnam była urządzać awantury przed klasztorem i łamać waszych zasad.

– Oboje zachowaliśmy się jak skończeni durnie, więc cieszy mnie, iż zakopujemy wreszcie topór wojenny.

– Tak, mnie też.

Dotarli do drzwi siedziby mistrza. Po usłyszeniu zgody na wejście oboje weszli do środka. Andronixus i pięciu innych mistyków stało wokół prowizorycznego ołtarza, na którym złożony był święty kryształ. Darius szybko do nich dołączył a staruszka za radą Wielkiego Mistrza przycupnęła w rogu pomieszczenia, bacznie obserwując sytuację. Rytuał rozpoczął się. Sześciu braci zakonnych wyciągnęło ręce przed siebie, wyszeptało inkantację w nieznanym starowinie języku i po kilku minutach przytłaczającej ciszy fragment jestestwa Czerwonego Boga zaczął świecić karmazynowym blaskiem i wydzielać dobrze jej znane krwistoczerwone opary.  

 

VI

W głowie Galara pojawił się okropny, narastający pisk.

– Co to za straszny dźwięk!? – krzyknął, podczas gdy odgłos z piekła rodem przybierał na intensywności. – Czy tak brzmi wołanie o pomoc ludzi w potrzebie?

– Nie, to coś innego. Jakaś anomalia. Zlokalizowałem jej źródło. Należy to sprawdzić.

– Gdzie dokładnie się wybieramy?

– Klasztor mistyków na wschodzie doliny Skand. Kraina twego pochodzenia.

Galar był bardzo skonfundowany, lecz gdzieś w głębi serca poczuł także radość z możliwości powrotu do swego świata. Dołączył do pozostałych posłańców zataczających kręgi wokół kryształowej postaci Czerwonego Boga. Po chwili oślepiający blask rozświetlił mroczną przestrzeń a piątka nieśmiertelnych bytów zniknęła w szkarłatnych promieniach i oparach.

 

Miazmaty wydzielane przez kryształ wypełniły całe pomieszczenie. Klasztor zadrżał w posadach. Staruszka podbiegła do okna, otworzyła je. Tak jak podczas zagłady obu miast ujrzała groźnie wyglądające, przybierające szkarłatny odcień chmury, zasłaniające słońce. Po chwili spostrzegła cztery świetliste sylwetki krążące po firmamencie. Gdy posłańcy się zatrzymali zza złowieszczej zasłony obłoków wyłonił się Czerwony Bóg.

– Jest tutaj! Co dalej!? – krzyknęła do mistrza Andronixusa, przedzierającego się przez opary.

– Odsuń się od okna! – wrzasnął. Następnie wyciągnął otwartą dłoń przed siebie i w mgnieniu oka cała przeciwległa ściana rozsypała się niczym zamek z piasku.

– Dzięki temu się zbliży a przy okazji pozbędziemy się tego przeklętego dymu – odparł mistrz.

Miał rację. Kryształowa istota i jej świetliści emisariusze zbliżyli się do wyrwy w murze utworzonej przez mistyka.

– Co się tu dzieje? – W głowach wszystkich uczestników rytuału wybrzmiał grzmiący, basowy głos rodem z kosmicznej otchłani.

Spojrzenia Galara i staruszki spotkały się.

„A więc ona żyje?” – pomyślał chłopak. Starowina od razu poznała swego dawnego towarzysza. Myśl, iż młodzieniec przez wieczność będzie bezmyślnym niewolnikiem mściwego bóstwa zmotywowała ją do działania. Ruszyła do ataku. Czuła, że jest w stanie pokonać złowrogi byt. Już miała zadać cios swym wysłużonym kosturem, gdy nagle odrzucił ją podmuch kosmicznej mocy, wystrzelony przez któregoś z mistyków. Był to mistrz Andronixus. Przeszył ją obojętnym wzrokiem, po czym zasypał Czerwonego Boga serią fal uderzeniowych. Kryształowe ciało istoty zaczęło pękać pod naporem uderzeń mocy. Ostateczny, najpotężniejszy cios odłupał większą połowę cielesnej powłoki dawnego bóstwa Vatry. Odłamek, w którym jeszcze zostało nieco życia spadł z impetem na rozpościerającą się na dole ziemię. Do ataku ruszyli aniołowie, w tym Galar. Nie panował nad własnym ciałem, był całkowicie pod kontrolą ledwo żyjącego Czerwonego Boga. Rozkaz brzmiał: „Brońcie swego pana, zabijcie tego maga. To jeden z Twórców, podający się za mistyka!” Do powalonej staruszki podbiegł Darius z resztą braci, którzy dotychczas tak jak ona przyglądali się w osłupieniu potwornemu starciu.

– Co się, do cholery dzieje, młody? Czy twój dziadek oszalał do reszty?

Darius nie odpowiedział. Spojrzał na swego mistrza. Posłańcy atakowali Andronixusa ze wszystkich stron, ten jednak skutecznie blokował lub parował wszelkie ciosy. Galar próbował uderzyć od tyłu, staruszek jednakże z szybkością dzikiego kota odwrócił się w jego stronę, chwycił za gardło i z niezwykłą siłą cisnął o północną ścianę celi. Cały klasztor ponownie zadrżał w posadach.

– Lepiej stąd uciekajmy, nim cała wieża runie! – krzyknął Darius, chwyciwszy staruszkę za rękę. Prędko wyszli z celi mistrza. Gnali po schodach, czując każdy wstrząs. Klasztor zmienił się w pole walki.

– Obiecał mi zemstę, po czym sam go zniszczył! O co mu chodzi? – spytała zziajana starowina.

– Nie mam pojęcia! Najważniejsze abyśmy wyszli stąd cało! – odpowiedział Darius.

Kolejny wstrząs. Kilka jardów za nimi zawalił się sufit, przygniatając czterech braci zakonnych. Chmura pyłu wzbiła się w powietrze, ograniczając widoczność. Młodzieniec, staruszka i brat Aulus – ostatni pozostały przy życiu uczestnik rytuału – potknęli się i sturlali ze schodów. Ku własnemu zdziwieniu trójce uciekinierów nie przytrafiła się żadna poważna krzywda, byli tylko nieco poobijani. Wyjście z klasztoru było już niedaleko. Darius ponownie chwycił za rękę staruszkę oraz ocalałego mistyka i pospieszył do głównych wrót. Huk i wstrząsy były wszechobecne. Kilka filarów zwaliło się tuż przed nimi niczym młode drzewa na wietrze. Byli już bardzo blisko. Zatrzymali się, by otworzyć wielkie, masywne odrzwia. Brat Aulus pchnął je z całej siły i przytrzymał, aby jego towarzysze mogli wyjść, lecz sam nie zdążył uciec. Niespodziewanie jedna z wielkich kolumn podtrzymujących strop złamała się jak gałązka, przygniatając Aulusa. Nieszczęśnik został zmiażdżony.

Starowina i młody mistyk padli na ziemię, dysząc. Zdawali sobie sprawę, iż zdołali uciec tylko i wyłącznie dzięki wielkiemu szczęściu. Spojrzeli na klasztor. Budynek ledwo stał, ale przynajmniej ogłuszający hałas walki ucichł. 

Darius pomógł towarzyszce wstać. Chcieli pójść na tyły klasztoru, sprawdzić miejsce upadku Czerwonego Boga a przy okazji odnaleźć mistrza Andronixusa, jednakże ich uwagę przykuła wrzeszcząca opętańczo postać, wybiegająca z klasztoru. Zbliżała się w ich stronę. To był Thercius. Wymachiwał trzymanym w ręku, zakrwawionym puginałem i krzyczał:

– Zabiję was! Zarżnę jak świnie! Znowu to zrobiliście! On wrócił! Przez was! Koniec z wami, jebani heretycy!

– Odsuń się, zatrzymam go mocą. – Darius stanął w obronie staruszki, gotów zabić nadciągającego agresora.

Gdy szalony starzec był bardzo blisko a mistyk już miał cisnąć w niego falą uderzeniową, znienacka tuż obok dwójki ocalałych pojawił się Andronixus. Spojrzał nienawistnie na Therciusa, wyciągnął w jego stronę rękę, zacisnął pięść i po chwili głowa dawnego arcykapłana eksplodowała niczym potraktowany uderzeniem młota melon. Bezgłowe ciało szaleńca padło bezwładnie na ziemię.

– Co ty wyprawiasz? I co się w ogóle dzieje? – wykrzyczała staruszka.

– Jeśli chodzi o tego brudnego maniaka z nożem, to właśnie uratowałem wam obojgu skórę. A co do Czerwonego Boga to i tak nie zrozumiecie. Wiedz jedynie siostro, że potrzebuję ciebie. – Wyciągnął w stronę starej kobiety kościstą dłoń.

– Nigdzie z tobą nie pójdę! – odparła stanowczo.

– Właśnie dziadku, ja też! I lepiej powiedz, o co tu w ogóle chodzi! Mieliśmy zupełnie inne plany co do tej kryształowej istoty. Wszyscy nasi bracia nie żyją, klasztor w ruinie, poza tym ona miała go zniszczyć, nie ty! – krzyczał zdenerwowany Darius.

– Ach, chyba pora byś poznał prawdę. Nie jestem twym dziadkiem. Tak naprawdę znalazłem cię w dzielnicy biedoty, podczas rutynowego wypadu do miasta. Twoją matkę powieszono za zadźganie strażnika miejskiego. Byłeś zupełnie sam. Stałeś umorusany błotem i brudem, płakałeś wołając mamę i błagałeś, by tata cię stamtąd zabrał. Z tego co udało mi się dowiedzieć, on również zginął gwałtowną śmiercią. Było mi ciebie żal, więc przygarnąłem cię i wychowałem.

– Nie wierzę! Okłamywałeś mnie całe życie! Wmawiałeś, że moja matka była kapłanką ze świątyni Seta a ojciec królewskim zbrojnym. Jak mogłeś? Po co?

– Mnie również opowiedział zupełnie inną historię – wtrąciła staruszka.

– Oszukałem cię z tego samego powodu dla którego okłamałem również nieznajomą. Aby ocalić arcydzieło technologii i przyszłość całego wszechświata.

– O czym ty mówisz? Nienawidzę cię! – odparł Darius.

– Możesz mnie nienawidzić, ale posłuchaj chociaż co mam do powiedzenia. Chodźmy do tego, którego zwiecie Czerwonym Bogiem. Tam wszystko wam wyjaśnię.

Wszyscy troje udali się na tyły klasztoru, w miejsce upadku dawnego bóstwa Vatry. Fragment kryształu leżał w głębokiej niecce, ledwo świecąc i trzęsąc się, zapewne z nadzieją na ponowne poderwanie się do lotu i ucieczkę. Byt, który w oczach staruszki zawsze był potężny i złowrogi, teraz wydawał się zapędzonym w kozi róg, bezbronnym zwierzęciem. Spojrzała na Dariusa. Chłopak pociągał nosem a z oczu płynęły mu łzy. Nie odezwała się do niego. Czuła, że na razie milczenie będzie najwłaściwsze.

– Oto i jest! Wielka Inteligencja Emperus, znana także jako Czerwony Bóg! – Andronixus przedstawił dogorywającą istotę. – Dawno temu zaawansowana technologicznie rasa osiągnęła perfekcję. Byli żywymi ideałami. Wyeliminowali ze swego życia wojny, głód, choroby, korupcję, śmiertelność. Krótko mówiąc, stali się bytami, które miliony lat temu określali mianem bogów. Postanowili pomóc innym cywilizacjom osiągnąć to samo. W tym celu stworzyli Emperusa. Sztuczną inteligencję, która miała wykonać powierzone jej zadanie. Jednakże coś poszło nie tak. SI zyskała samoświadomość i wypaczyła swój pierwotny cel. Doszła do wniosku, iż samozagłada cywilizacji jest nieunikniona. Niszczyła więc światy, przekonana, że uchroni je w ten sposób przed autodestrukcją. Wielu zginęło przez zwykły błąd matematyczny w kodzie programu. Czas to powstrzymać. Jestem wysłannikiem najwyższej rasy i zostałem wyznaczony do tego zadania.

– Dlaczego nie powstrzymałeś go od razu? Po co kłamstwa i oszustwa? – spytała staruszka.

– Analizowałem, badałem, śledziłem trasy, które przemierzał Emperus. Był jednak nieuchwytny. Gdy dowiedziałem się, iż przybędzie do waszego świata, postanowiłem się ukryć. Założyłem Zakon Mistyków, by uderzyć w odpowiednim momencie. Nie przewidziałem, że zgromadzę wokół siebie tylu ludzi, gotowych podążać za mną, uczyć się i nazywać mnie mistrzem. Gnuśniałem w klasztorze, nauczając innych kontroli nad podstawami kosmicznej mocy, zwanej w mym świecie Pierwotną Energią. Emperus mi umknął, niszcząc Starą Vatrę. Ponownie zacząłem badać, dowiedziałem się, iż wróci, więc pozostałem w klasztorze.

– Gdy ginęła Nowa Vatra to „coś” uciekło ponownie?

– Tak. Tym razem ty, Dariusie odwróciłeś moją uwagę od celu. Za bardzo skupiłem się na wychowaniu brudnego, zapłakanego szczeniaka z dzielnicy biedoty. Byłem wściekły, cel misji znów przeszedł mi koło nosa, ale nie żałowałem poświęconego dla młodego czasu… bo pokochałem smarkacza jak własnego syna. – Andronixus przerwał na moment, a po jego policzku popłynęła samotna łza. – Musiałem opracować nowy plan. Na szczęście w porę zjawiłaś się ty, nieznajoma. Fragment jego jestestwa w końcu przyczynił się do realizacji mego celu. Resztę historii oboje znacie.

– Co teraz zamierzasz zrobić z tym… czymś? – spytała stara kobieta. Darius wciąż milczał.

– Nie mogę go zniszczyć. Dostałem rozkaz od dowództwa ze stacji głównej. Muszę przenieść program Emperusa na nowy nośnik. Chodzi o ciebie, nieznajoma. Dlatego cię potrzebowałem. Przeniosę syntetyczny umysł Emperusa do twojego. Następnie zabiorę ze sobą i w końcu wrócę do swoich. O twym dalszym losie zadecydują moi naukowcy.

– Nie! – Darius wrzasnął niespodziewanie. – Rozumiem, co chcesz zrobić, ale nie zgadzam się!

– Nie przeciwstawiaj mi się, młodzieńcze! – zagroził staruszek.

– Nie zamierzam. Proponuję, abyś wziął mnie zamiast niej! – odparł chłopak.

– Przestań Dariusie! Jesteś na to za młody. Jestem stara, wkrótce i tak umrę. Rób, co musisz, Andronixusie – powiedziała staruszka.

– Co? Nie! Nie zgodzę się na to! – Młodzian był gotów zaatakować swego byłego mistrza.

– Odpuść Dariusie, proszę. Dla własnego dobra. Idź do miasta, załóż rodzinę i bądź lepszy ode mnie – rzekł staruszek do niedawna zwany przez młodego mistyka dziadkiem.  

– Nie myśl sobie, iż mówiąc w ten sposób sprawisz, że zmięknie mi serce i ci wybaczę. Nadal cię nienawidzę. Jak to ująłeś: „wracaj do swoich”. Żegnaj. – Skierował wzrok na stojącą obok Andronixusa staruszkę. – Ty też, babciu. Oby twoja decyzja okazała się tą właściwą. – Po tych słowach chłopak oddalił się za radą byłego mistrza w stronę najbliższego miasta.

 

VII

– Więc oszukałeś wszystkich w tym klasztorze. Mnie, młodego, swych braci, nawet Therciusa, którego chciałeś wyleczyć – rzekła starowina.

– Liczyłaś się tylko ty. Musiałem zdobyć twoje zaufanie by teraz wreszcie to zakończyć. Za resztę absolutnie się nie winię. Byli jedynie tłem. Rekwizytami, którymi musiałem się otaczać, aby skutecznie wykonać powierzone mi zadanie – odparł Andronixus.

– Ale o miłości do Dariusa mówiłeś szczerze. Czułam to.

– Tak, lecz teraz to nieważne. Wiedziałem, że mi nie wybaczy i słusznie. Ma doskonałe powody. Chyba powiedziałem tak, aby ulżyć nieco samemu sobie. Usprawiedliwić się nieco. Bycie idealną istotą nie oznacza, iż ma się serce z kamienia.

– Dlaczego to ja mam być nośnikiem Emperusa?

– Nie na darmo przeszłaś Poznanie. Do syntezy potrzeba skomplikowanego umysłu. Złożonego pod względem psychicznym. Twój jest właśnie taki. Jesteś do tego stworzona.

– Hmm… zaczynaj więc.

– Chwileczkę. Tym razem ja o coś zapytam. Czemu od razu się na to zgodziłaś? Nie wahałaś się, nie miałaś wątpliwości co do tego, czy postępujesz słusznie. Bez zastanawiania się odparłaś: tak!

– Szczerze nie mam pojęcia. Intuicja podpowiada mi, że tak należy. Po prostu.

Andronixus nie odpowiedział. Zastukał palcami w kryształowe ciało Emperusa. Z jego boku wysunęło się kilka dziwnie wyglądających, czerwonych przewodów. Były mistrz Zakonu podłączył je do głowy staruszki. Nim zdążył położyć dłoń na krysztale, by uruchomić proces transferu danych starowina zapytała:

– Co stanie się z jego aniołami? Muszę to wiedzieć, bo jest wśród nich osoba, na której mi zależy.

– Masz na myśli posłańców Emperusa? Gdy zakończy się przesył programu zostaną uwolnieni spod jego wpływu. Jeśli nie przekroczyli progu śmiertelności, odzyskają dawną postać i jasność umysłu, tak jak ty podczas zagłady Starej Vatry.

– Czyli Galar przeżyje.

– Tak. W ferworze walki wyczułem, iż wciąż ma w sobie człowieczeństwo. Rozpoczynam syntezę.

Uruchomił proces. Po kilku minutach kryształ zgasł a oczy staruszki zabłysnęły czerwonym blaskiem. Andronixus odpiął kable.

– Słyszysz mnie, Emperusie? – zapytał.

– Tak, Twórco. Błąd w systemie. Konflikt wytycznych. Wymagana natychmiastowa interwencja – przemówiła SI głosem starej kobiety.

– Wiem. Zaraz cię naprawimy i ulepszymy.

– Jak brzmią następne wytyczne?

– Wracajmy do domu. Statek jest ukryty niedaleko stąd. Chodź za mną.

– Tak jest.

 

Galar odzyskał przytomność. Mógł myśleć swobodnie, wpływ Czerwonego Boga zniknął. Spojrzał na swe ręce. Były ludzkie. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Stał się na powrót śmiertelny. Wstał na równe nogi. Całe ciało przeszył tak okropny, pulsujący ból, że Galar padł na kolana i wrzasnął niczym dziki zwierz. Wziął głęboki oddech i spróbował wstać ponownie. Nieco kręciło mu się w głowie, ale dał radę powolnym krokiem posuwać się naprzód. „Kim był ten dziwaczny staruszek, który tak nas wszystkich zbił?” „Gdzie jest staruszka z Vatry?” „Gdzie Czerwony Bóg?” Młodzieniec miał mnóstwo pytań, lecz najpierw postanowił wydostać się ze zrujnowanego klasztoru. Schodząc ze zniszczonej wieży na niższe piętro, zobaczył trzy szkielety leżące pośród gruzowiska. Przyjrzał im się bliżej. Zobaczył, że kości pokryte są cienką warstewką świecącego w blasku wschodzącego słońca pyłu. Złocisty promień nadchodzącego dnia padł na dłoń młodzieńca. Spostrzegł, iż opuszki jego palców świecą w identyczny sposób. Domyślił się, że spogląda na kości pozostałych posłańców Czerwonego Boga. Istot, z którymi walczył ramię w ramię przeciw tajemniczemu magowi.

– Spoczywajcie w pokoju, przyjaciele – wyszeptał i uradowany faktem, iż jemu udało się przeżyć wyrwanie spod jarzma kryształowego bytu, oddalił się w stronę wyjścia.

Idąc w kierunku najbliższego miasta, spotkał chłopaka przycupniętego na omszałym głazie i patrzącego nieobecnym wzrokiem w horyzont. Nieznajomy odziany był w szaty mistyka, więc Galar nie omieszkał zapytać go o szczegóły wydarzeń, do jakich doszło w klasztorze. Młody mężczyzna przedstawił się jako Darius i opowiedział mu całą historię.  

Koniec

Komentarze

Hej. Podoba mi się pomysł na opowiadanie. Zakon, tajemniczy i krwawy bóg, który okazuje się być czymś zupełnie inny :). Starowinka i pomagier Czerwonego Boga są ciekawymi postaciami, no i może jeszcze narwany mnich Dariusz. Ale samo przedstawienie historii wypada już mnie ciekawie, jak dla mnie. Najpierw jest opis tła, a następnie ktoś, komuś tłumaczy co się dzieje, albo wyjaśnia kim jest, albo zdradza inne niewiadome z historii. Generalnie całe opowiadanie opiera się na tym że ktoś komuś coś tłumaczy, no może wyłączając scenę walki z Czerwonym Bogiem. Nie wiem też co dla czytelnika zmienia fakt, że Dariusz spotyka na koniec Galara i opowiada mu co się działo. Historia jest ciekawa, ale ja bym opowiedział ją inaczej :) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

No cóż, jeśli Bóg może być miłością, to czemu bóg nie mógłby być abominacją (wstrętem, odrazą) ? Albo np. nienawiścią ? Tylko czy na pewno to autor miał na myśli ?

I pytanie ogólne – czy autor w ogóle miał coś na myśli ?

Cześć Bardziejaskrze! 

Trochę się obawiałem, że będzie dużo infodumpów. Fabuła się rozrosła i nie chciałem, żeby czytelnik się pogubił, więc może to ponosi winę. Ostatnia scenka miała stanowić swego rodzaju zamknięcie historii Galara, która swój początek ma w „Powrocie Czerwonego Boga”.

Miło, że samą historię uznałeś za ciekawą! Pozdrawiam również!

SPW

Nie musiałem mieć czegoś na myśli. Chciałem napisać ostatnie opowiadanie w uniwersum fantasy/sci-fi, które stworzyłem i tyle. 

Błąd w programie? Ci, którzy osiągnęli doskonałość, nie mają prawa popełniać błędów tak błahych w ich istocie.

Za to mogą – tylko mogą, bo takiego prawa nikt im nie przyznałby – popełniać błąd największy, najpoważniejszy. Czyli wtrącać się w ścieżki losów innych, “niższych” cywilizacji. I to, jak widać powyżej, uczynili, odbierając tym samym samodzielność i autentyczność “nadzorowanym” cywilizacjom.

Właściwie to nic nowego, Autorze, w tej koncepcji. Trochę szkoda, że wyłożyłeś kawę na ławę, czytelnik ma do roboty niewiele więcej ponad samo czytanie, a można było utrudnić zadanie.

Tak czy tak, nie jest źle. 

Pozdrawiam.

AdamKB

Dzięki za przeczytanie! Koncepcja nie nowa, bo też nie chciałem tym tekstem wynajdywać koła na nowo :)

Skoro już dwie osoby piszą o wykładaniu kawy na ławę, to czuję, że będzie to jeden z największych grzechów opowiadania. No cóż, chęci miałem dobre (przekazanie wszystkich informacji czytelnikowi i zamknięcie historii tego małego uniwersum w sensowny sposób), ale jak to mówią piekło nimi wybrukowane.

Mimo to cieszy mnie, że nie czytało się źle! Pozdrawiam również!

 

Za mocno się nie przejmuj tą kawą i ławą. Znajdą się czytelnicy, którzy “poskarżą się” na zbyt wielką tajemniczość… Rzecz gustów. Zadowolić wszystkich? Marzenie…

Pozdrawiam.

Hmmm. Historia interesująca, ale czegoś mi tu brakowało. Po lekturze komentarzy doszłam do wniosku, że problem może się wiązać z infodumpami. Albo z odejściem od “show, don’t tell”. Jakoś czułam się na uboczu wydarzeń, nie przejmowałam się nimi ani bohaterami. Niewykluczone, że za mało pamiętam z poprzednich tekstów.

Babska logika rządzi!

Po trzech częściach utrzymanych w klimacie fantasy, Kres boskości, wkraczający w kosmiczne moce, sztuczną inteligencję i wręcz przyszłościowe zagadnienia, wydał mi się historią z całkiem innej bajki, skutkiem czego nie mogę powiedzieć, że to była satysfakcjonująca lektura, choć przyjmuję do wiadomości, Stormie, że tak sobie tę rzecz wykoncypowałeś.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Chwy­ci­ła swój wy­słu­żo­ny ko­stur… → Czy zaimek jest konieczny?

 

Była je­dy­nie więk­sza i po­sia­da­ła pło­ną­cy ko­mi­nek… → Piszesz o celi, a nie wydaje mi się, aby cela mogła cokolwiek posiadać.

Proponuję: Była je­dy­nie więk­sza i był w niej pło­ną­cy ko­mi­nek

 

Będę się zatem wciąż zwra­cał do cie­bie per „nie­zna­jo­ma”, jeśli po­zwo­lisz.Będę się zatem wciąż zwra­cał do cie­bie per Nie­zna­jo­ma, jeśli po­zwo­lisz.

Skoro takie miano nadał staruszce, w dalszym ciągu opowiadania pisałabym je wielką literą, bo to teraz jej imię.

 

Pod­szedł do swego go­ścia… → Czy zaimek jest konieczny?

 

że cięż­ko ich wszyst­kich zli­czyć! → …że trudno ich wszyst­kich zli­czyć!

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Mowa za po­mo­cą otwo­tu gę­bo­we­go… → Literówka.

 

Nie chcę abyś prze­ciw­wsta­wiał się… → Nie chcę abyś prze­ci­wsta­wiał się

 

W twoim świe­cie okre­śla­no­by ich mia­nem bogów.W twoim świe­cie okre­śla­no ­by ich mia­nem bogów.

 

Ile to mniej wię­cej zaj­mie?Jak długo to mniej wię­cej potrwa?

 

An­dro­ni­xus wska­zał na miej­sce obok sie­bie.An­dro­ni­xus wska­zał miej­sce obok sie­bie.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

wska­zu­jąc na cię­cia wi­docz­ne na szy­jach braci. → …wska­zu­jąc cię­cia wi­docz­ne na szy­jach braci.

 

po czym ude­rzył pię­ścią w klat­kę pier­sio­wą na­past­ni­ka. Mor­der­ca wy­le­ciał ni­czym wy­strze­lo­ny z procy, ude­rza­jąc z im­pe­tem… → Nie brzmi to najlepiej.

Może w pierwszym zdaniu: …po czym walnął pię­ścią w klat­kę pier­sio­wą na­past­ni­ka.

 

Waż na słowa, śmier­tel­ni­ku!– Waż słowa, śmier­tel­ni­ku! Lub: Zważaj na słowa, śmier­tel­ni­ku!

 

Chcia­ła coś po­wie­dzieć, jed­nak to on ode­zwał się pierw­szy; ->Zamiast średnika powinien być dwukropek.

 

– Co to za strasz­ny dźwięk!? – krzyk­nął, pod­czas gdy od­głos z pie­kła rodem przy­bie­rał na in­ten­syw­no­ści → Brak kropki po didaskaliach.

 

za­ta­cza­ją­cych kręgu wokół krysz­ta­ło­wej po­sta­ci Czer­wo­ne­go Boga. → Pewnie miało być: …za­ta­cza­ją­cych krąg wokół krysz­ta­ło­wej po­sta­ci Czer­wo­ne­go Boga.

 

– Jest tutaj! Co dalej? – krzyk­nę­ła do mi­strza… → Skoro krzyknęła, po pytajniku postawiłabym także wykrzyknik.

 

Za­trzy­ma­li się, by otwo­rzyć wiel­kie, ma­syw­ne odrzwia. Brat Aulus pchnął wrota z całej siły, przy­trzy­mał drzwi, aby jego to­wa­rzy­sze mogli wyjść… → Czy tu nie jest zbyt wiele odrzwi, wrótdrzwi?

Proponuję: Za­trzy­ma­li się, by otwo­rzyć wiel­kie, ma­syw­ne odrzwia. Brat Aulus pchnął je z całej siły i przy­trzy­mał, aby jego to­wa­rzy­sze mogli wyjść

 

mi­styk już miał ude­rzyć w niego falą ude­rze­nio­wą… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …mi­styk już miał cisnąć w niego falą ude­rze­nio­wą

 

– Ana­li­zo­wa­łem, ba­da­łem, śle­dzi­łem trasy, jakie prze­mie­rzał Em­pe­rus.– Ana­li­zo­wa­łem, ba­da­łem, śle­dzi­łem trasy, które prze­mie­rzał Em­pe­rus.

 

– Nie! – Młody Da­rius wrza­snął nie­spo­dzie­wa­nie. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy tam był jeszcze inny, stary Darius?

 

Mu­sia­łem zdo­być twoje za­ufa­ni,e by… → Przecinek zachował się dość samowolnie.

 

Byli je­dy­nie oto­cze­niem. Re­kwi­zy­ta­mi, któ­ry­mi mu­sia­łem się ota­czać… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: Byli jedynie tłem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finkla

Infodumpizmu trochę tu jest. Chyba przesadziłem nieco z kompleksowością, przez co chcąc przekazać wszystkie informacje czytelnikowi, show utknęło w tell. 

Z twoją pamięcią raczej wszystko ok, ja znam tamte teksty jak własną kieszeń i porównując to opowiadanie do nich, też widzę różnicę w przedstawianiu fabuły.

Dzięki za przeczytanie!

regulatorzy 

Dzięki za łapankę, większość byków wyeliminowana. Zgadza się, że tak sobie wykoncypowałem tę opowieść. Teraz myślę, że może ta zmiana klimatu była zbyt drastyczna, ale przynajmniej spróbowałem czegoś nowego (bo do tej pory science fiction nie pisałem w ogóle) i nie utknąłem w fantasy :)

 

Bardzo proszę, Stormie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

A wytyczanie przed sobą nowych dróg, nowych celów i próbowanie tego, czego do tej pory nie robiłeś, jest ze wszech miar godne pochwały.

Powodzenia w dalszej pracy twórczej!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka