
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Parę lat po ślubie, ale wciąż tak wspaniale było miedzy nimi, jakby ślub był wczoraj.
Kochali się, bez wątpienia. Do tego wspólne pasje, zainteresowania. Nawet wspólna praca w Katolickiej Ludowej Archidiecezji Progresji Antyczasowej (KLAPA). Dwie połówki jabłka. Albo nawet jajka: jak u Platona. Nieznaczna różnica w poziomie IQ nie miała znaczenia: to raczej dodawało pikanterii, wzbogacało ich związek o niespodzianki wynikające z nieporozumień i podsycało namiętność – niż różniło. Było bez znaczenia dla potęgi uczucia.
– Dzień Dobry, kochanie
-Dzień dobry. Aaach …
– Coś stało się?
– Nie…… Tylko….. Im więcej Ciebie, tym mniej
– Do późna wczoraj pracowałaś…
– Taaak. Bo im więcej Ciebie, tym mniej., Jedyny.
Wiedział, czemu siedziała do późna. Awans. A raczej jego pragnienie. Odkąd odłożyła macierzyństwo na czas późniejszy, awans stał się jej obsesją. Ale cóż mogła biedna zrobić? Rektor awansował tylko te dziewczyny, z którymi łączyły go zażyłe relacje. Z nią nie łączyły, bo była w związku małżeńskim. Szczęśliwa do granic wytrzymałości. Natomiast w związku małżeńskim, zatrudnionym w jednej instytucji, wiadomo było, kto może awansować – zgodnie z doktryna katolicką. Stąd, jej wyniki na teście IQ, organizowanym co pół roku przez pracodawcę, oscylowały między 80 a 90 punktów. Co uniemożliwiało jakikolwiek awans. W hierarchii.
– Co mam zrobić, by lepiej wypaść? – pytała wpierw co pół roku, a teraz już właściwie każdego wieczora.
– Starać się, starać i jeszcze raz starać. A potem znów starać. – odpowiadał z kochającym uśmiechem, pełen zrozumienia – Jutro może przygotowałabyś pieczone żeberka z jabłkami?
– Ale żeby ten test lepiej napisać
– Zrób te żeberka. I golonkie. I w ogóle gotuj dobrze, to zobaczymy – powiedział poklepując ją po tyłku.
Uwielbiał odgłos plaśnięcia otwartej dłoni o pośladek. Odgłos ten umacniał go w słusznym poczuciu samczej wyższości. No i był symbolem realizowania Woli Pana, nadrzędności rodzaju męskiego i wyrazem przyjęcia przez niego jedynych słusznych struktur społecznych, jak też symbolem niezależności, wiary w wolność jednostki i równości praw wyborczych.
Kiedy wsiadał do wehikułu czasu, pożegnała go uśmiechem pełnym oddania i miłości wstydliwie skrywanej przed technicznymi. Nie mogła inaczej: byli w końcu małżeństwem i w miejscu pracy nie należało afiszować się z uczuciami. Kochał ją. I wierzył, nie tylko w to, że kochał, ale także w słuszność tego, co robił w imię miłości. Dlatego tak ryzykował.
Chociaż nieżyczliwi mu ludzie z Komisji Uzupełnień Rezerw Wariacji Antyczasowych (KURWA) powiedzieli potem, że łamał prawo w zamiarze bezpośrednim, dolus directus. I wnioskowali o sterylizację.
Wiedział też to, że po wylądowaniu w przeszłości, pod koniec jej czwartego roku studiów, w czasie alkoholowej sesji letniej, ma pięć minut. Zanim zakrzywienie czasoprzestrzeni przestanie działać i będzie musiał wrócić. Oczywiście, jeżeli chce wylądować u siebie, a nie w epoce dinozaurów.
W ciągu tych pięciu minut, podczas „przypadkowego" spotkania na korytarzu akademika podczas „przypadkowej" imprezy, udało mu się wetknąć w rękę żony – jej samej, tej sprzed piętnastu lat – scenariusz wydarzeń z przyszłości i gotowiec z prawidłowymi odpowiedziami na teście IQ. I „list otwarty" napisany przez nią w przyszłości – do niej z przeszłości. Zresztą, pełen zaufania do zony, przeczytał ten list i aż się zarumienił: nazywała go ambitnym „Mężczyzną", który wie czego chce i nieposkromionym gorylem w łóżku. Udało mu się też….
– Przepraszam..
– Tak?
– Ja tylko…
– Puść mnie, zboku!
– Ja tylko…
– Bo zawołam kolegów! Przynieś winko i fajki, to pogadamy!
– Ale ja tylko….
– No za ładny uśmiech i parę kartek z wykładów jeszcze z nikim tego nie robiłam. Przynieś alpagi, to pogadamy – powtarzała z pijackim uporem, rozchylając nogi, żeby zobaczył, ze jest bez majtek.
No może nie udało mu się. Ale przynajmniej próbował. I dowiedział się, jaki skarb był z jego przyszłej żony: nie można było łatwo jej kupić. Nawet w czasach, kiedy była studentka i powinna przejawiać zainteresowanie dobrze sytuowanymi mężczyznami.
Zmaterializował się w przyszłości, z której wyruszył, prawie idealnie: dwa dni po skoku zaledwie. Zgodnie z założonym w wyliczeniach marginesem błędu. Był ciekaw zmian w rzeczywistości, które wprowadził. W to podwyższenie żonie IQ nie wierzył. Nie chodziło nawet o politykę w ramach programu Dyssynchronizacji Uprzedzeń Poprzez Akceptację (DUPA). Po prostu znał żonę i jej możliwości umysłowe: żeberka – tak; praca intelektualna i myślenie – nie.
Rozejrzał się wokół siebie.
– Raut albo prywatka – stwierdził z wrodzoną mu inteligencją
Wokół tłum ludzi. Niektórzy w wieczorowych strojach, a niektórzy w t-shirtach. Za to każdy trzymał albo kieliszek, albo szklankę z napojem. Ci bardziej zaangażowani w spotkanie popijali wprost z butelek. Niektórzy dzierżyli, oprócz drinków, jakieś teczki wypchane papierami. No i wszyscy pijani. Ci z butelkami w dłoniach – w trzy dupy.
– Jak to na imprezach korporacyjnych – pomyślał
Z daleka zobaczył żonę. Obejmował ją w talii ten świntuch rektor, a drugą rękę wkładał publicznie w majtki.
Śmiała się do niego i wyglądała na szczęśliwą. Zupełnie, jak z nim, ze swoim mężem!
Nie mógł zdzierżyć tego widoku: poczuł się pozbawiony własności. Bez zwłoki ruszył w kierunku małżonki. Przechodząc obok lustra sprawdził, odruchowo, czy dobrze wygląda. I aż zatrzymał się z wrażenia: był w koloratce, a wokół nóg plątała się szata duchowna.
– Nieeeee.. To musi być bal przebierańców
Dopadł żony z rektorem
– Dzień dobry panie rektorze
– Aaa to Ty bracie. Jak pokuta? Samoumartwianie? Kontakt z Bogiem?
-?
– To świetnie! Zatem powodzenia – zlał go dokumentnie
– Ale ja chciałem z .. tą panią.. porozmawiać.
Rektor zdawał się nie dosłyszeć, bo odwrócił się do niego plecami i już witał się z następnym gościem, który z wdzięcznością całował rektora w wilgotną jeszcze rękę.
Za to żona odwróciła się od rektora i uśmiechnęła się. Jak jeszcze niespełna tydzień temu, nie licząc następstw skoku w czasie.
Po czym podniosła prawą rękę i wysunęła powoli środkowy palec. Patrząc w oczy mężowi, wyszeptała: „bienawidzęgoryli w łóżku".
– Pani dyrektor, idziemy – zakomenderował rektor, znów obejmując ją w talii
Nie pamiętał kiedy wyszedł z imprezy i jak znalazł się w pokoju. Może to przez żonę, może przez wzruszenie… A może przez alkohol? Któż to wie…
Wiedział jedno: na bratnią pomoc można jednak liczyć. Bo koło niego był jakiś młody mężczyzna w komży. Prawie chłopiec. Ministrant? Sam już nie wiedział. I nie chciał wiedzieć. Był rozbity i było mu smutno. Czuł tylko jedną, wielką potrzebę.
– Pomodlimy się?
– Tak jak zawsze, ojcze?
-Tak, poproszę
Działał instynktownie. Sam dopiero odkrywał znaczenie ruchów, które już wykonał. Były dla niego zaskakujące. Ale zarazem tak przyjemne i uświęcone łaską boską.
– Aj, to boli! Mamo! Tato!
-Zamknij się! Bóg Cię kocha moim… Moim paschałem! Pełnym łaski ! Uuaach! Ja pierdolę!
-Nie tak mocno…. Proszę..
– Nie przeszkadzaj. Jeszcze w … Jedzcie i pijcie z niego wszyscy….
Kiedy odpoczywał po modlitwie, znowu poczuł, zupełnie, jak przy żonie, nadrzędność gatunku męskiego w każdym calu. Nadrzędność i poczucie jego wartości było nawet większe, niż dawniej. Bo zdał sobie sprawę z tego, że nie potrzebuje już kobiety. A gotować żeberka – nauczy się. Albo nauczy ministranta.
Zasypiając pomyślał znów o żonie:
– Jednak pomyślała – stwierdził ciepło. I odpłynął w swą samcza krainę snów, gdzie, jak zapowiedź losu, występowała i KURWA, i ministrant i sterylizacja.
No i żona z okrwawionymi nożyczkami.
Do przeczytania. Bez rewelacji.
Napisane niezbyt dobrze, ale za to się usmiałem przy tym tekście .
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
no i o to tylko chodziło :)