- Opowiadanie: Outta Sewer - Jutrzenka nowego porządku

Jutrzenka nowego porządku

 

No, chyba teraz to wygląda już w miarę dobrze ;)

 

Dzię­ku­ję za betę Edwar­do­wi Pi­tow­skie­mu, któ­re­go uwagi po­mo­gły mi do­szli­fo­wać hi­sto­rię tu i ów­dzie.

Podziękowania należą się również Darconowi i dogsdumpling za zmobilizowanie mnie do cięcia (7k znaków!), a także do dopisania kilku słów, których w tekście brakowało ;)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Jutrzenka nowego porządku

1.

 

Grup­ka sku­tych łań­cu­cha­mi męż­czyzn truch­ta­ła ciem­nym ko­ry­ta­rzem w asy­ście tu­zi­na po­nu­rych żoł­nie­rzy. Tunel koń­czył się drew­nia­ną bramą, przez szpa­ry w któ­rej do wnę­trza wpa­da­ły pio­no­we smugi świa­tła.

Z każ­dym kro­kiem uszu ska­zań­ców do­cho­dzi­ły coraz wy­raź­niej­sze wrza­ski ago­nii. Im bli­żej wrót, tym wy­raź­niej ude­rzał w noz­drza smród eks­kre­men­tów, a tuż przed nimi do fe­to­ru do­łą­czy­ły wonie potu, krwi oraz swąd przy­pa­la­ne­go ciała.

Idący na prze­dzie Flyn zdał sobie spra­wę, że wła­śnie tak pach­nie strach.

Skrzy­dła wrót roz­war­ły się na za­la­ną sło­necz­nym bla­skiem arenę kró­lew­skie­go am­fi­te­atru. Nogi ugię­ły się pod Fly­nem, lecz nie upadł, pod­trzy­ma­ny przez dwóch ro­słych gwar­dzi­stów, któ­rzy krzy­kiem i po­sztur­chi­wa­nia­mi zmu­si­li więź­niów do wyj­ścia na ze­wnątrz. Mru­żąc po­ra­żo­ne świa­tłem oczy, chło­pak ro­zej­rzał się wokół.

Po are­nie roz­rzu­co­nych było kilka dzie­sią­tek ciał, niektóre roz­człon­ko­wa­ne, inne nad­pa­lo­ne, a jesz­cze inne za­mie­nio­ne w bez­kształt­ne ster­ty mięsa, nad któ­ry­mi muchy roiły się po­ły­sku­ją­cy­mi czer­nią chma­ra­mi. Na środ­ku cze­ka­ło na ska­zań­ców czte­rech dra­bów, ob­le­czo­nych w na­siąk­nię­te krwią i za­pa­sku­dzo­ne strzę­pa­mi tka­nek ku­bra­ki oraz skó­rza­ne, się­ga­ją­ce łokci rę­ka­wi­ce. Twa­rze katów skry­wa­ły trój­kąt­ne, spi­cza­ste kap­tu­ry.

Flyn za­ci­skał zęby, bez­sku­tecz­nie sta­ra­jąc się opa­no­wać drże­nie i mo­dlił się do Go­re­asa, by śmierć na­stą­pi­ła szyb­ko. Jed­no­cze­śnie zda­wał sobie spra­wę, że on i jego kom­pa­ni mają pecha zo­stać stra­ce­ni jako ostat­ni. Sam kilka razy był ga­piem na co­mie­sięcz­nych przed­sta­wie­niach, w trak­cie któ­rych naj­lep­si w swoim fachu mi­strzo­wie tor­tur – ku ucie­sze ludu Sult i sa­tys­fak­cji Lorda Mor­de­na – od­bie­ra­li życie dzie­siąt­kom ska­zań­ców naraz. Nie wie­dział, co kon­kret­nie go czeka, ale fi­na­ło­we eg­ze­ku­cje były za­wsze wy­jąt­ko­wo bru­tal­ne i wi­do­wi­sko­we.

Żo­łą­dek za­ci­snął się jesz­cze bar­dziej, żółć po­de­szła do gar­dła. Zwy­mio­to­wał.

Rów­nie źle wy­glą­da­ła resz­ta kom­pa­nii Flyna: Tal­be­nem te­le­pa­ło jak w fe­brze, stary Yorick po­pusz­czał ze stra­chu, zwa­li­ste­mu Ga­le­bo­wi stru­mie­nie łez cie­kły spod za­mknię­tych po­wiek. Ciem­no­skó­ry Za­phat zda­wał się być bled­szy o kilka od­cie­ni, a ich herszt, Razz, padł na ko­la­na, uniósł wzrok ku loży kró­lew­skiej i krzy­ka­mi oraz wy­ciem bła­ga­ł o li­tość, po­wo­łu­jąc się na imio­na wszyst­kich zna­nych mu bogów. Za­cho­wa­nie przy­wód­cy mu­sia­ło szcze­gól­nie nie spodo­bać się katom, bo­wiem to jego wy­bra­li na pierw­szą ofia­rę ostat­nie­go aktu dzi­siej­sze­go wi­do­wi­ska.

Kiedy żoł­nie­rze roz­ku­li la­men­tu­ją­ce­mu męż­czyź­nie nogi, rzu­ci­li go w piach i od­stą­pi­li, do pracy za­bra­li się opraw­cy. Jeden usiadł nie­szczę­śni­ko­wi na ple­cach, drugi za­rzu­cił pętle po­wro­zów po­wy­żej jego stóp. Po­zo­sta­ła dwój­ka pod­pro­wa­dzi­ła cze­ka­ją­cą pod murem parę koni po­cią­go­wych i przy­go­to­wa­ła pierw­szy z sze­ściu za­ostrzo­nych bali, le­żą­cych nie­opo­dal głę­bo­kich doł­ków, wy­ko­pa­nych na wprost kró­lew­skiej try­bu­ny.

Razz mio­tał się coraz sła­biej, a kiedy po­ło­żo­no pal mię­dzy jego no­ga­mi, pró­bo­wał jesz­cze wierz­gać. Bez­u­stan­nie skom­lał o mi­ło­sier­dzie, lecz gdy kaci po­go­ni­li konie i ostry ko­niec pala za­głę­bił się w jego kro­czu, z ust hersz­ta sły­chać było już tylko nie­ludz­ki, roz­dzie­ra­ją­cy uszy wrzask.

Za to na try­bu­nach pa­no­wa­ła ide­al­na cisza.

Za­głu­sza­nie krzy­ków ofiar Lord Mor­den trak­to­wał jako znie­wa­gę swo­je­go ma­je­sta­tu, a lud Sult pa­mię­tał nie­jed­ne­go zbyt gło­śne­go dur­nia, który wprost z wi­dow­ni lą­do­wał na are­nie, uzu­peł­nia­jąc szyb­ko wy­czer­pu­ją­ce się za­pa­sy ska­zań­ców.

Kro­czek za krocz­kiem, dwa po­tęż­ne wa­ła­chy na­wle­ka­ły wy­ją­ce­go w ago­nii męż­czy­znę na pal, do­pó­ki kat nie dał znaku, że już star­czy. Gdy sie­dzą­cy dotąd na ple­cach hersz­ta opraw­ca ski­nął na pil­nu­ją­cych Flyna gwar­dzi­stów, chło­pa­ko­wi po­now­nie zro­bi­ło się słabo. Ostat­nim, co zo­ba­czył zanim ze­mdlał, był usta­wia­ny do pionu słup, po któ­rym ście­ka­ła, za­sy­cha­ją­ca szyb­ko w po­łu­dnio­wych pro­mie­niach słoń­ca, krew wrzesz­czą­ce­go Razza.

Od­zy­skał świa­do­mość, gdy po­czuł za­ci­ska­ją­ce się na kost­kach szorst­kie pętle po­wro­zów. Szarp­nął cia­łem, lecz udało mu się je­dy­nie ob­ró­cić na plecy, po czym silne ka­tow­skie dło­nie usa­dzi­ły go w miej­scu.

– Chcesz pa­trzeć, psi chwo­ście? – za­re­cho­tał ob­le­śnie przy­gnia­ta­ją­cy Fly­no­wi pierś opraw­ca, po czym szarp­nię­ciem za włosy uniósł jego głowę.

Flyn spoj­rzał ku try­bu­nom, na któ­rych wi­dzo­wie w ciszy tło­czy­li się przy kra­wę­dzi areny. W tym mo­men­cie ży­czył im, ażeby wszy­scy zde­chli: ga­pie, kaci, a nawet ko­nie.

Kat ude­rzył konia w zadek.

– A żeby was, kur­wie syny, kto w zadki jeżem wy­chę­do­żył! – krzyk­nął Flyn i za­ci­snął po­wie­ki, a try­bu­ny ryk­nę­ły grom­kim śmie­chem.

I nagle, jak na ko­men­dę, wrza­wa uci­chła. Jakby ktoś całą tę we­so­łość nożem uciął.

Flyn otwo­rzył oczy. Wszy­scy wokół – opraw­cy, ska­zań­cy, żoł­nie­rze i tłumy na try­bu­nach – klę­cze­li z opusz­czo­nymi gło­wa­mi, zwró­ce­ni w jed­nym kie­run­ku. Zda­wa­ło się, że nawet konie zwie­si­ły łby niżej. Chło­pak uniósł wzrok.

Lord Mor­den, wła­da­ją­cy z Sult swoim kró­le­stwem tyran, stał przy kra­wę­dzi loży i z wnę­trza za­kry­wa­ją­cej twarz maski spo­glą­dał pro­sto w oczy Flyna.

 

2.

 

Z zamku na dzie­dzi­niec wy­padł na­bur­mu­szo­ny, odzia­ny w zdob­ne szaty, szlach­cic. Szyb­kim kro­kiem prze­był dy­stans dzie­lą­cy go od cze­ka­ją­cej nie­opo­dal czar­nej ka­re­ty, wspiął się po stop­niach i osten­ta­cyj­nie trza­snął drzwia­mi.

Stan­gret ski­nął na do­wód­cę czte­ro­oso­bo­we­go kon­ne­go od­dzia­łu gwar­dzi­stów, strze­lił lej­ca­mi i ru­szył. Dwój­ka żoł­nie­rzy po­go­ni­ła swoje wierz­chow­ce, usta­wia­jąc się przed po­wo­zem, a po­zo­sta­łych dwóch zo­sta­ło z tyłu, w cha­rak­te­rze arier­gar­dy.

We­wnątrz ka­re­ty chło­pak usa­do­wił się na­prze­ciw pary ocze­ku­ją­cych go męż­czyzn. Obo­jęt­nym wzro­kiem omiótł bro­da­cza w nie­bie­skiej sza­cie maga, lecz gdy prze­niósł wzrok na sie­dzą­ce­go obok ko­stycz­ne­go ły­siel­ca z me­da­lio­nem dy­plo­ma­ty zwie­sza­ją­cym się z szyi, w jego oczach za­lśni­ło coś złego.

– Mam na­dzie­ję, Si­rio­nie, że nie na­uczy­łeś pa­ni­cza Neda ma­gicz­nej sztucz­ki, którą mógł­by za­mie­nić mnie w bryłę lodu – za­ga­ił dy­plo­ma­ta.

Mag tylko po­krę­cił głową.

– To twoja wina, Gal­du­rze – oznaj­mił zimno chło­pak. – Przez cie­bie oj­ciec uznał, że po­wi­nie­nem ci to­wa­rzy­szyć w Sult, na ża­ło­snym zjeź­dzie ge­ria­trycz­nych głup­ców, pró­bu­ją­cych usta­lać po­rzą­dek świa­ta.

– My­lisz się, pa­ni­czu Ne­dzie. Je­steś je­dy­nym po­tom­kiem ba­ro­na Cal­la­na, i to on sam uznał, że po­wi­nie­neś li­znąć wiel­kiej po­li­ty­ki. Do­wie­dzieć się jak sta­no­wio­ne jest prawo w kró­le­stwie, a przy oka­zji po­znać kilka waż­nych per­son. Wy­słał cię dla two­je­go dobra, pa­ni­czu, byś po jego śmier­ci god­nie re­pre­zen­to­wał in­te­re­sy swo­je­go rodu i na­szych ziem w sto­li­cy.

– Jak usta­na­wia­ne jest prawo? – Ned prych­nął z po­gar­dą – Wład­ca po­wi­nien sta­no­wić prawo. W rzyci mam taką dy­plo­ma­cję: bez­zęb­ną, ugo­do­wą i nie po­tra­fią­cą upo­rać się z bła­host­ka­mi, jak bunt ma­ry­na­rzy, pa­ra­li­żu­ją­cy od wio­sny za­mor­ski han­del kró­le­stwa. Oso­bi­ście ka­zał­bym dla przy­kła­du po­wie­sić kilku ciu­rów okrę­to­wych na rei i byłby spo­kój. Ba! Sam bym za­rzu­cił im liny na szyje. Zaś wy tylko ga­da­cie, pró­bu­je­cie się po­ro­zu­mieć, usta­lać wspól­ne za­sa­dy… A, furda! Wiesz co mnie przez cie­bie omi­nie, Gal­du­rze?

– Za­pew­ne coś dla pa­ni­cza waż­ne­go.

– Ob­cho­dy ku czci Agra­pu­sa! Wino, dziew­ki i za­ba­wy przez całe trzy dni. Kiedy moi kom­pa­ni będą chlać i chę­do­żyć, mną bę­dzie trzę­sło w tym po­wo­zie. I to nie z po­wo­du ko­le­in, a dla­te­go, że będę mu­siał pa­trzeć na wasze star­cze, po­marsz­czo­ne mordy…

– Dosyć! – wy­darł się cza­ro­dziej, nie mogąc już dłu­żej znieść buty mło­de­go pa­ni­cza.

– Jak śmiesz, Si­rio­nie?! Je­stem wa­szym…

– Kim?! – Mag znów wszedł w słowo Ne­do­wi. – Kim niby je­steś?! Uwa­żasz się za lep­sze­go, chłop­cze, a nie masz ku temu żad­nych prze­sła­nek, prócz tej, że Cal­lan Romus jest twoim ojcem! I to jemu służę, nie tobie. Kazał mieć na cie­bie oko, pil­no­wać coby nic ci się nie stało, więc wy­ko­nu­ję po­le­ce­nie. Ale nie będę zno­sił two­jej pychy i aro­gan­cji, pa­ni­czu Ne­dzie. Zro­zu­mia­łeś?

Chło­pak ob­rzu­cił Si­rio­na po­gar­dli­wym spoj­rze­niem, po czym poło­żył się na ka­na­pie i za­mknął oczy. Mag ski­nął na dy­plo­ma­tę i za­pu­kał w ścia­nę ka­bi­ny, dając woź­ni­cy znak, aby za­trzy­mać konie.

– Jest pięk­ny po­ra­nek, Gal­du­rze. Szko­da sie­dzieć w za­du­chu, kiedy na tyl­nej ławie można roz­ko­szo­wać się wia­trem we wło­sach i pro­mie­nia­mi słoń­ca na twa­rzy.

– Słoń­cem na twa­rzy jak naj­bar­dziej, Si­rio­nie, lecz wia­tru we wło­sach już nigdy nie bę­dzie mi dane po­czuć – od­rzekł dy­plo­ma­ta, zaś mag uśmiech­nął się z za­kło­po­ta­niem w ob­li­czu gafy, którą po­peł­nił.

Gdy tylko powóz sta­nął, Si­rion wy­sko­czył na ze­wnątrz. Gal­dur zer­k­nął jesz­cze na drze­mią­ce­go Neda, który naj­wy­raź­niej w ten spo­sób miał teraz za­miar oka­zy­wać swoje nie­za­do­wo­le­nie, wes­tchnął cicho i po­dą­żył w ślady to­wa­rzy­sza. 

 

3.

 

Stół za­sta­wio­no suto ja­dłem i na­pit­ka­mi, lecz zaj­mu­ją­ca przy nim miej­sca piąt­ka nie­do­szłych ka­tow­skich ofiar nie śmia­ła ni­cze­go ru­szyć. Wszy­scy sie­dzie­li jak na szpil­kach, za­sta­na­wia­jąc się dla­cze­go jesz­cze żyją.

Za­le­d­wie go­dzi­nę temu mieli umrzeć bo­le­sną śmier­cią, a za­miast tego gwar­dzi­ści po­pro­wa­dzi­li ich z po­wro­tem w trze­wia am­fi­te­atru, roz­ku­li, ka­za­li się umyć i dali nowe ubra­nia. Potem ode­skor­to­wa­li do pa­ła­cu i za­mknę­li w nie­wiel­kiej sali, z dwój­ką pil­nu­ją­cych drzwi żoł­nie­rzy.

– W ustach mi za­schło – po­skar­żył się chra­pli­wym szep­tem Yorick, spo­glą­da­jąc łap­czy­wie na pę­ka­ty antał wina, zaj­mu­ją­cy miej­sce na środ­ku stołu.

Flyn prze­łknął reszt­ki śliny. Jemu też chcia­ło się pić. Jesz­cze przez chwi­lę bił się z my­śla­mi, po czym uznał zwy­cię­stwo pra­gnie­nia nad stra­chem i się­gnął po kie­lich. Nalał po brze­gi i pod­su­nął Yoric­ko­wi, który dusz­kiem wy­chy­lił całą za­war­tość. Kiedy Flyn na­peł­niał kie­lich dla sie­bie, ośmie­lo­na jego za­cho­wa­niem po­zo­sta­ła trój­ka rów­nież się­gnę­ła po na­pit­ki, a na­stęp­nie rzu­ci­ła się na jadło.

Po­si­la­li się szyb­ko i w mil­cze­niu, co jakiś czas strze­la­jąc ocza­mi w kie­run­ku wej­ścia – jak wy­sta­wio­ne na widok dra­pież­ni­ków zwie­rzę­ta, go­to­we do uciecz­ki w razie ataku. Ledwo za­spo­ko­ili pierw­szy głód, kiedy drzwi kom­na­ty otwar­ły się z hu­kiem, a do wnę­trza wpa­ro­wał po­staw­ny męż­czy­zna, w za­kry­wa­ją­cej twarz masce i zdob­nych sza­tach, z mie­czem za­wie­szo­nym u pasa i ko­ro­ną na gło­wie. Za nim do po­miesz­cze­nia we­szły czte­ry po­sta­cie, za­ku­ta­ne w czer­wo­ne ha­bi­ty i szczel­nie okry­wa­ją­ce głowy ni­ka­by.

Flyn na­tych­miast opadł na ko­la­no, wzrok wbi­ja­jąc w zdo­bią­ce pod­ło­że kafle. Resz­ta kom­pa­nii nie­zwłocz­nie po­szła w jego ślady.

– Sia­dać, ro­ba­ki! – ryk­nął wład­ca. – I niech się żaden nie waży nawet pi­snąć, póki nie po­zwo­lę!

Król po­cze­kał aż Flyn i jego kom­pa­ni wy­ko­na­ją po­le­ce­nie, po czym sam zajął miej­sce u szczy­tu stołu. Gdy pstryk­nię­ciem pal­ców od­pra­wił żoł­nie­rzy, po­sta­cie w ha­bi­tach usta­wi­ły się pół­ko­lem za jego ple­ca­mi i za­sty­gły w bez­ru­chu. Flyn nigdy wcze­śniej nie wi­dział żad­nej z bli­ska, ale mimo to roz­po­znał w nich wy­so­kie ka­płan­ki Go­re­asa.

Nie było ta­jem­ni­cą, że Mor­den jest wy­znaw­cą krwa­we­go bo­ga-ty­ra­na, któ­re­go kult roz­kwi­tał w kró­le­stwie od ćwierć­wie­cza, spy­cha­jąc na mar­gi­nes naj­po­pu­lar­niej­szy nie­gdyś ko­ściół bo­gi­ni Zo­rath. Chło­pak nie raz sły­szał prze­ka­zy­wa­ne szep­tem re­we­la­cje, ja­ko­by ukry­wa­ją­ce syl­wet­ki pod czer­wo­ny­mi sza­ta­mi ko­bie­ty były ko­chan­ka­mi mo­nar­chy, zaś nie­któ­re plot­ki su­ge­ro­wa­ły, że peł­nią także rolę ochro­ny wład­cy. Flyn był cie­kaw czy to praw­da, jed­nak nie miał ocho­ty prze­ko­ny­wać się o tym na wła­snej skó­rze.

– Pa­trzę na was i za­sta­na­wiam się… Jak takie mier­no­ty jak wy zdo­ła­ły ubić sied­miu kró­lew­skich gwar­dzi­stów? Ra­bo­wa­nie ka­ra­wan han­dlo­wych to do­sta­tecz­nie cięż­ka prze­wi­na, żeby za­po­znać się bli­żej z katem, ale za­bi­cie żoł­nie­rza na służ­bie… – Mor­den za­wie­sił głos i po­stu­kał pal­cem w za­kry­wa­ją­cą pod­bró­dek część maski. – Al­bo­ście od­waż­ni, albo głupi. A naj­pew­niej oba. Taka mie­szan­ka naj­czę­ściej pro­wa­dzi przed ka­tow­skie ob­li­cze, lecz w wa­szym przy­pad­ku może się oka­zać zba­wien­na. Który z was, ścier­wa, jest przy­wód­cą tej za­cnej dru­ży­ny obe­srań­ców?

Hersz­tem był Razz. Ale jego z oczy­wi­stych przy­czyn tutaj być nie mogło. Żaden z to­wa­rzy­szy nie otwie­rał ust, w duchu mo­dląc się by ktoś inny za­brał głos. Prze­cią­gnię­tą do gra­nic bólu ciszę prze­rwał wresz­cie Flyn.

– Ja, wasza wy­so­kość. – Dia­bli wie­dzą co resz­ta kom­pa­nii po­my­ślała, ale nikt nie ośmie­lił się za­opo­no­wać.

– Więc słu­chaj, chłop­cze: jutro, o po­ran­ku, na­pad­nie­cie na powóz w ob­sta­wie czte­rech kon­nych gwar­dzi­stów. – Lord Mor­den bez ogró­dek prze­szedł do kon­kre­tów. – Po­dró­żu­je nim trój­ka ludzi. Za­bi­je­cie wszyst­kich, oprócz rudowło­se­go mło­dzień­ca. Po wy­ko­na­niu za­da­nia ci z was, któ­rzy prze­ży­ją, uda­dzą się ku naj­bliż­szej gra­ni­cy kró­le­stwa, prze­kro­czą ją i nigdy nie wrócą. Zro­zu­mie­li­ście?

– Tak, panie. – Flyn prze­łknął ślinę, źle czu­jąc się w roli przy­wód­cy, jed­nak sam wziął na sie­bie ten cię­żar i teraz na­le­ża­ło po­nieść tego kon­se­kwen­cje. – Gdzie jest to miej­sce, wasza wy­so­kość, w któ­rym mamy się za­sa­dzić?

– Zo­sta­nie­cie tam do­star­cze­ni i nie ru­szy­cie się, do­pó­ki nie na­sta­nie ranek i zro­bi­cie, co trze­ba. Jeśli uciek­nie­cie… Wów­czas na­wle­ka­nie na pal wyda wam się naj­de­li­kat­niej­szą z piesz­czot. – Wład­ca uciął, wstał i ru­szył ku wyj­ściu, cią­gnąc za sobą sznu­rek czer­wo­nych po­sta­ci. – A teraz na­żryj­cie się na zapas. Nie­ba­wem po was przy­ślę.

Kiedy tylko mo­nar­cha opu­ścił kom­na­tę, do środ­ka truch­tem wbie­gła dwój­ka straż­ni­ków, po czym za­ję­ła na po­wrót miej­sca przy drzwiach.

– Więc teraz ty je­steś przy­wód­cą? – za­py­tał cicho chu­der­la­wy Tal­ben.

– Ktoś mu­siał wziąć to na sie­bie…

– I chwa­ła ci za to, chłop­cze! – Yorick klep­nął Flyna w ramię.

Galeb i mil­kli­wy Za­phat ski­nię­cia­mi po­twier­dzi­li słowa ne­sto­ra dru­ży­ny.

– Tylko do jutra. Potem każdy pój­dzie w swoją stro­nę. Co… – Flyn wes­tchnął. – Co my­śli­cie o tej pro­po­zy­cji?

– Ży­je­my, a to naj­waż­niej­sze. I mamy szan­sę jesz­cze przez czas jakiś po­dy­chać. Wy­star­czy zro­bić, co każą – od­parł Yorick.

– A jeśli jest w tym jakiś ha­czyk? – po­dzie­lił się wąt­pli­wo­ścia­mi Tal­ben.

– I tak nie mamy in­ne­go wyj­ścia, jak przy­stać na pro­po­zy­cję – za­uwa­żył roz­sąd­nie Galeb.

Mil­kli­wy Za­phat po­now­nie ski­nął głową.

 

4.

 

Byli w dro­dze od prze­szło dwóch go­dzin, kiedy po­dró­żu­ją­cy we­wnątrz ka­re­ty pa­nicz dał znać woź­ni­cy by za­trzy­mać konie.

Chło­pak wy­sko­czył z po­wo­zu i po­biegł w las, nie za­szczy­cając to­wa­rzy­szy po­dró­ży nawet jed­nym spoj­rze­niem. Kiedy Ned znik­nął w krza­kach, Si­rion wstał, roz­pro­sto­wał kości z gło­śnym chrup­nię­ciem i na po­wrót opadł na ławę.

– Nie cier­pię tego gów­nia­rza. – Na rzu­co­ne pół­szep­tem słowa maga dy­plo­ma­ta od­po­wie­dział sła­bym uśmie­chem. – Tak się koń­czy po­bła­ża­nie dziec­ku, po­zwa­la­nie mu na wszyst­ko. Nie od­czu­wa sza­cun­ku do ab­so­lut­nie ni­ko­go. Kiedy baron Cal­lan odej­dzie na łono Zo­rath, ten chło­pak znisz­czy wszyst­ko, co jego oj­ciec z mo­zo­łem bu­do­wał przez de­ka­dy.

– Pa­mię­taj, Si­rio­nie, że baron i jego mał­żon­ka wy­mo­dli­li to dziec­ko po dłu­gich sta­ra­niach. Ned to je­dy­ny spad­ko­bier­ca…

– Który nie za­słu­gu­je na swoje dzie­dzic­two. – Mag wtrą­cił się Gal­du­ro­wi w pół zda­nia. – Wy­chu­cha­ny, wy­dmu­cha­ny smar­kacz. Cal­lan nie zdaje sobie spra­wy, kogo wy­ho­do­wał pod swo­imi skrzy­dła­mi.

– Si­rio­nie, te kilka dni w sto­li­cy będą dla Neda wy­ma­ga­ją­ca lek­cją dy­plo­ma­cji, z któ­rej po­wi­nien wy­cią­gnąć od­po­wied­nie wnio­ski.

Mag za­śmiał się po­gar­dli­wie.

– Wiesz, Gal­du­rze, co mu­sia­łem zro­bić kilka dni temu? Uzdro­wić dziew­kę, którą pa­nicz Ned spro­wa­dził do zamku i chę­do­żył tak chęt­nie, że ta ledwo uszła z ży­ciem. A potem za­pła­cić za jej mil­cze­nie i jed­no­cze­śnie za­gro­zić kon­se­kwen­cja­mi, które mogą ją spo­tkać, gdyby co komu wy­pa­pla­ła. Wszyst­ko na po­le­ce­nie lady, która ka­za­ła mi nie in­for­mo­wać o tym in­cy­den­cie mał­żon­ka. – Gal­dur nie ode­zwał się sło­wem, tylko opu­ścił głowę i zmarsz­czył brwi. – I to nie był pierw­szy raz.

Cza­ro­dziej za­milkł. Wraz z dy­plo­ma­tą i gwar­dzi­sta­mi w ciszy cze­ka­li na po­wrót pa­ni­cza. Kiedy pło­mien­na czu­pry­na chło­pa­ka uka­za­ła się wresz­cie po­mię­dzy krze­wa­mi na skra­ju lasu, mag na­chy­lił się w stro­nę dy­plo­ma­ty i szep­nął:

– Po śmier­ci Cal­la­na od­cho­dzę. I tobie radzę zro­bić to samo, Gal­du­rze.

– Je­stem już stary. A baron… Oby żył jak naj­dłu­żej.

– Oby.

 

5.

 

Pod­zie­mia kró­lew­skiej sie­dzi­by były czy­ste i jasne, zu­peł­nie nie przy­po­mi­na­jąc tego, jak Flyn wy­obra­żał sobie takie miej­sca. Od­gło­sy kro­ków i po­brzę­ki­wa­nia pan­ce­rzy gwar­dzi­stów nio­sły się echem po wy­ło­żo­nych mar­mu­rem piw­nicz­nych tu­ne­lach, a za­miast smro­du stę­chli­zny w noz­drza ude­rzał za­pach dymu z setek oliw­nych lamp, roz­sta­wio­nych gęsto na że­la­znych trój­no­gach.

Straż­ni­cy wpro­wa­dzi­li kom­pa­nię do wiel­kiej sali o ni­skim skle­pie­niu, w któ­rej Lord Mor­den w asy­ście ka­pła­nek ocze­ki­wał ich przy­by­cia. Na­prze­ciw wład­cy uno­sił się wy­so­ki owal por­ta­lu – jego kra­wę­dzie drga­ły hip­no­ty­zu­ją­co, a złota po­wierzch­nia fa­lo­wa­ła, jak tafla je­zio­ra marsz­czo­na po­dmu­cha­mi ła­god­ne­go wia­tru. Żoł­nie­rze za­trzy­ma­li się, po­kło­ni­li i wy­szli, a zdez­o­rien­to­wa­na grup­ka nie­do­szłych ska­zań­ców spo­glą­da­ła po sobie ner­wo­wo, nie wie­dząc co robić dalej.

– Co tak sto­icie, dur­nie?!

Monarcha wskazał pięć pakunków, leżących u jego stóp.

– Za­bie­rać i prze­cho­dzić!

Flyn, jako nowy herszt, ru­szył pierw­szy. Się­gnął po cięż­ki to­bo­łek i za­rzu­cił go na ramię. Za jego przy­kła­dem po­szła resz­ta.

– Ty! – krzyk­nął wład­ca, pa­trząc na Flyna. – Odłóż, kto inny to po­nie­sie. Ty do­sta­niesz coś waż­niej­sze­go.

Galeb ode­brał bagaż Flyna i pod sro­gim spoj­rze­niem lorda nie­pew­nie prze­stą­pił kra­wędź por­ta­lu. Zaraz za nim po­dą­ży­li Tal­ben, Za­phat i Yorick. Tylko Flyn po­zo­stał jesz­cze po tej stro­nie.

Mor­den pod­szedł do niego z nie­wiel­ką szka­tuł­ką w ręce.

– Prze­ka­żesz ją rudo­wło­se­mu chło­pa­ko­wi. Nie wolno ci jej otwie­rać, ani nawet za­sta­na­wiać się, co jest we­wnątrz. Wy­ko­na­cie za­da­nie i je­ste­ście wolni, nie wy­ko­na­cie… – Mor­den za­wie­sił głos i wrę­czył puz­der­ko. – Pil­nuj jej, ro­ba­ku, bo to od niej za­le­ży wasze życie.

Flyn ode­brał prze­sył­kę, skło­nił się i znik­nął we­wnątrz przej­ścia, a w wy­po­le­ro­wa­nej masce Mor­de­na od­bi­ły się re­flek­sy rzu­ca­ne przez wzbu­rzo­ną po­wierzch­nię ma­gicz­nej bramy. Wład­ca uśmiech­nął się z sa­tys­fak­cją, gdy nagle jedna z ka­pła­nek ze­rwa­ła się do biegu, wy­mi­nę­ła go i sko­czy­ła.

Do­słow­nie w ostat­niej chwi­li, bo­wiem se­kun­dę póź­niej po przej­ściu nie było już śladu.

W tym cza­sie Flyn wy­szedł na za­cie­nio­ną drogę, pro­wa­dzą­ca przez las i za­krę­ca­ją­cą kil­ka­dzie­siąt me­trów dalej. Po jed­nej stro­nie trak­tu grunt wzno­sił się stro­mo, po­ro­śnię­ty wy­so­ki­mi drze­wa­mi, wśród któ­rych zie­le­ni­ły się gęste krze­wy pod­szy­tu, z kolei po dru­giej opa­dał gwał­tow­nie, two­rząc jar, któ­re­go dnem pły­nął stru­myk.

– No, kom­pa­nia… – Nagle coś wpa­dło na Flyna, po­zba­wia­jąc go tchu i prze­wra­ca­jąc.

Chło­pak wierz­gnął i od­ru­cho­wo strą­cił z ple­ców przy­gnia­ta­ją­cy go cię­żar. Do­pie­ro teraz za­uwa­żył czer­wo­ne szaty ka­płan­ki, która od­to­czy­ła się na bok, po­de­rwa­ła na nogi i ścią­gnę­ła nikab. Spod na­kry­cia głowy wy­sy­pa­ła się burza gra­na­to­wych loków, oka­la­ją­ca pięk­ną twarz o ala­ba­stro­wej skó­rze i wiel­kich, zie­lo­nych oczach.

– Oddaj mi szka­tuł­kę! – za­żą­da­ła ka­płan­ka, wy­cią­ga­jąc w stro­nę Flyna otwar­tą dłoń.

– Hola! – krzyk­nął chło­pak i za­czął gra­mo­lić się z ziemi. – O co cho­dzi? Po co za nami prze­szłaś?

– Oddaj szka­tuł­kę – po­wtó­rzy­ła dziew­czy­na. – Mo­żesz ura­to­wać setki ty­się­cy ist­nień. Pro­szę, daj mi ją, a potem wszy­scy bę­dzie­cie mogli odejść.

– Ona nam grozi? – za­śmiał się sto­ją­cy kilka kro­ków dalej Tal­ben.

– Zejdź­my z drogi i po­roz­ma­wiaj­my spo­koj­nie – za­pro­po­no­wał Flyn. – Potem na­my­śli­my się co dalej. Do­brze?

Za­miast od­po­wie­dzieć, ka­płan­ka ścią­gnę­ła przez głowę szkar­łat­ny habit. Pod nim ubra­na była w wy­god­ny strój po­dróż­ny. Flyn prze­łknął gło­śno ślinę, ga­piąc się bez­wstyd­nie na zgrab­ną syl­wet­kę, cia­sno opię­tą skó­rza­ny­mi spodnia­mi i białą, płó­cien­ną ko­szu­lą. Dziew­czy­na po­stą­pi­ła kilka kro­ków na­przód, cały czas trzy­ma­jąc wy­cią­gnię­ta dłoń przed sobą.

– Uwa­żaj! – krzyk­nął Yorick, za­uwa­żyw­szy błysk ostrza w scho­wa­nej za ple­ca­mi ręce ka­płan­ki.

Flyn na­tych­miast od­sko­czył, o włos uni­ka­jąc cię­cia w twarz. Ka­płan­ka nie tra­ci­ła czasu i za­mach­nę­ła się po raz drugi, tym razem cel­niej. Płyt­ka rana otwar­ła się na przed­ra­mie­niu Flyna, na­tych­miast bar­wiąc roz­cię­tą ko­szu­lę szkar­ła­tem. Jed­nak trze­cie­go ciosu nie zdo­ła­ła już wy­pro­wa­dzić, bo­wiem Ga­le­b za­szedł ją od tyłu i zła­pał w niedź­wie­dzim uści­sku.

– Puść, głą­bie! – Dziew­czy­na na próż­no darła się i szar­pa­ła. – Od­daj­cie mi szka­tuł­kę! Od tego zal…

Flyn do­sko­czył do niej, ujął ją za pod­bró­dek oraz po­licz­ki, ści­snął.

– Bądź­że cicho, durna dzie­wu­cho! Za­phat, zwiąż jej ręce!

Kiedy czar­no­skó­ry drab krę­po­wał dło­nie dziew­czy­ny, Flyn roz­ka­zał po­zo­sta­łym za­brać to­boł­ki i wejść głę­biej w las. Oswa­jał się z wła­dzą i coraz le­piej czuł się w roli przy­wód­cy, nawet po­mi­mo zmie­nia­ją­cych się oko­licz­no­ści, które mogły sta­no­wić po­waż­ny pro­blem w re­ali­za­cji za­da­nia.

– Jeśli za­milk­niesz i nie bę­dziesz prze­szka­dza­ła, pu­ści­my cię wolno. Ro­zu­miesz? Ale szka­tuł­ki nie od­da­my. Lord cię wy­słał, żeby spraw­dzić czy mamy za­miar wy­wią­zać się z umowy?

– Nikt mnie nie przy­słał – syk­nę­ła dziew­czy­na, gdy Flyn zlu­zo­wał chwyt. Jej głos zła­god­niał: – Oddaj mi ją, pro­szę. Nie ro­zu­miesz, co jest w środ­ku.

– Nie. – Flyn po­ma­chał puz­der­kiem przed ocza­mi ka­płan­ki. – Nie ob­cho­dzi mnie co jest we­wnątrz, po­nie­waż wiem co mnie czeka, gdy ci ją oddam. Mor­den otwo­rzy ko­lej­ny por­tal…

– Nie! – Dziew­czy­na szarp­nę­ła się, jakby demon jakiś w nią wstą­pił, lecz Galeb nadal trzy­mał ją mocno. – Ni­cze­go nie otwo­rzy! To był trzy­na­sty raz! Ostat­ni! Po­dróż w jedną stro­nę! Dla­te­go was wy­słał! 

Herszt ro­zej­rzał się ner­wo­wo. W każ­dej chwi­li ktoś mógł tą drogą prze­cho­dzić lub prze­jeż­dżać.

– Za­kne­bluj­cie ją i idzie­my – za­ko­men­de­ro­wał. – Znaj­dzie­my miej­sce na obóz, dziew­czy­nę przy­wią­że­my do drze­wa. Potem za­czy­na­my przy­go­to­wa­nia, a rano, po wszyst­kim, zni­ka­my.

– Mo­głam cię zabić, łaj­da­ku! Jeśli nie od­dasz szk… Mmpff…

Ode­rwa­ny przez Za­pha­ta frag­ment ko­szu­li dziew­czy­ny zna­ko­mi­cie spraw­dził się w roli kne­bla. 

 

6.

 

Męż­czy­zna spoj­rzał w sto­ją­cą na biur­ku w jego ga­bi­ne­cie szkla­ną kulę i wy­po­wie­dział słowa za­klę­cia. Po­wierzch­nia ma­gicz­ne­go urzą­dze­nia roz­ja­rzy­ła się mięk­kim bla­skiem, z któ­re­go po chwi­li wy­ło­ni­ło się wid­mo­we ob­li­cze.

– Sza­now­ny Ar­tha­sie, rad je­stem cię wi­dzieć – ode­zwa­ła się twarz, na­bie­ra­jąc ostro­ści.

– Dzię­ku­ję, Sa­mu­elu, mnie cie­bie rów­nież. Jaki jest powód we­zwa­nia?

– Ar­te­fakt znik­nął dzi­siej­sze­go ranka i do tej pory nie wró­cił.

Ar­thas, lord na zamku Bal­len i wiel­ki mistrz Brac­twa Straż­ni­ków Cią­gło­ści, zmarsz­czył brwi.

– Do­tych­cza­so­we ab­sen­cje nie były tak dłu­gie – kon­ty­nu­ował Sa­mu­el. – We­dług kro­nik, od po­przed­nie­go Od­zy­ska­nia amu­let zni­kał i po­ja­wiał się sześć razy, co daje dwa­na­ście użyć. To znik­nię­cie jest siód­me, a to ozna­cza…

– Wiem, co to ozna­cza – od­parł zi­ry­to­wa­ny Ar­thas, lecz w jego gło­sie bra­ko­wa­ło zwy­cza­jo­wej pew­no­ści sie­bie. – Nie wróci, jeśli po dro­dze nikt go nie prze­jął od po­przed­nie­go wła­ści­cie­la… Czy po­wia­do­mi­łeś już, Sa­mu­elu, po­zo­sta­łych mi­strzów?

– Są w dro­dze. Ty od­po­wie­dzia­łeś ostat­ni.

– Ro­zu­miem. Wy­wo­łaj mnie nie­zwłocz­nie jeśli amu­let jed­nak wróci. Tym­cza­sem mu­si­my przy­go­to­wać się na naj­gor­sze. Wydam służ­bie dys­po­zy­cje, po­wia­do­mię Ger­ric­ka i wy­ru­sza­my. A ty módl się do Zo­rath, by cią­głość nie zo­sta­ła prze­rwa­na.

Ar­thas ze­rwał po­łą­cze­nie, za­klął pod nosem i ude­rzył pię­ścią w stół.

– Czemu się de­ner­wu­jesz, tato?

Mag od­wró­cił się na dźwięk głosu, który roz­legł się od stro­ny wej­ścia do kom­na­ty. W drzwiach stała kil­ku­letnia dziew­czyn­ka w to­wa­rzy­stwie ubra­ne­go w nie­bie­skie szaty, wy­so­kie­go męż­czy­zny o po­cią­głej twa­rzy i twar­dych ry­sach.

– Ko­cha­nie, wi­dzisz… – za­czął Ar­thas i pod­szedł do dziew­czyn­ki. Przy­klęk­nął, zbli­żył twarz do jej ob­li­cza. – Ja i Ger­rick mu­si­my po­je­chać do zamku, da­le­ko stąd, gdzie czeka na nas bar­dzo ważna spra­wa.

– Do sie­dzi­by brac­twa? – Dzie­cię­ca buzia roz­ja­śni­ła się w eks­cy­ta­cji.

Ar­thas zmarsz­czył brwi, po czym prze­niósł tward­nie­ją­ce spoj­rze­nie z córki na jej to­wa­rzy­sza.

– Ma już sześć lat. Po­wie­dzia­łem jej to i owo. Naj­wyż­szy czas, aby za­czę­ła…

– Nie tobie de­cy­do­wać! – ryk­nął wiel­ki mistrz. – Jest dziec­kiem i po­win­na robić dzie­cię­ce rze­czy!

– I robi to – od­parł Ger­rick, obej­mu­jąc wy­stra­szo­ne dziec­ko. – Ar­tha­sie, gdy byłem w jej wieku wie­dzia­łem już o brac­twie, a nawet wi­dzia­łem ar­te­fakt. Sara rów­nież. Choć była młod­sza.

Dziew­czyn­ka wy­krę­ci­ła głowę, by móc spoj­rzeć w oczy na­chy­la­ją­ce­go się nad nią męż­czy­zny.

– Mama też znała hi­sto­rię ma­gicz­ne­go amu­le­tu, wujku?

Ger­rick po­ki­wał głową i spoj­rzał na szwa­gra.

– Prze­pra­szam, ko­cha­nie. – Ar­thas czule po­gła­dził po­li­czek córki. – Może wuj ma rację i rze­czy­wi­ście po­win­naś je­chać z nami.

 

7.

 

Za­pa­dał wie­czór.

Flyn sie­dział w obo­zie, ob­gry­za­jąc pa­znok­cie i pa­trząc jak zwa­li­sty Galeb macha nie­opo­dal mie­czem, sie­kąc pień drze­wa. Osi­łek był przy­zwy­cza­jo­ny do uży­wa­nia sie­kier oraz to­po­rów, jed­nak w ba­ga­żach przy­go­to­wa­nych przez Mor­de­na były wy­łącz­nie mie­cze. A także kilka noży i dwa łuki z za­pa­sem strzał – nie­wie­le, ale mu­sia­ło wy­star­czyć.

– Zo­staw już to drze­wo, bo od tego stu­ka­nia nie­do­brze się czło­wie­ko­wi robi! – za­wo­łał le­żą­cy na tra­wie obok hersz­ta Tal­ben.

Galeb po­słu­chał. Scho­wał broń i usiadł na­prze­ciw Flyna.

– Prze­stań się za­mar­twiać, Flyn. Bę­dzie, co ma być – za­gad­nął fi­lo­zo­ficz­nie.

– Co ma być… Ten obe­sra­niec Yorick znik­nął dwie go­dzi­ny temu. Wszyst­kie usta­le­nia, cały plan za­sadz­ki, mo­że­my sobie w rzy­cie wsa­dzić – syk­nął herszt. – Po­myśl o tym w ten spo­sób: je­ste­śmy czort wie gdzie, mu­si­my ubić kilku po­dróż­nych i żoł­da­ków, ni­cze­go nie wiemy o oko­li­cy, a sta­ruch wpada w ręce lo­kal­nej gwar­dii. Co wtedy bę­dzie? To, co ma być?

– Za­phat go znaj­dzie – bąk­nął osi­łek.

Jakby na po­twier­dze­nie tych słów, uszu trój­ki to­wa­rzy­szy do­szedł gwizd, a po chwi­li krza­ki za ple­ca­mi Ga­le­ba za­sze­le­ści­ły i wy­chy­nę­ły z nich dwie, nie­wy­raź­ne w wie­czor­nym pół­mro­ku, syl­wet­ki. Idący na prze­dzie Za­phat gwizd­nął raz jesz­cze w umó­wio­ny spo­sób i przy­sta­nął, po­zwa­la­jąc się wy­prze­dzić po­dą­ża­ją­ce­mu jego śla­dem Yoric­ko­wi.

Flyn ze­rwał się na równe nogi, w kilku su­sach po­ko­nał dzie­lą­cą ich od­le­głość. Do­sko­czył do star­ca, za­ła­pał go za ko­szu­lę i uniósł pięść do ciosu. Za­mach­nął się, lecz jego ręka zo­sta­ła po­wstrzy­ma­na niedź­wie­dzim chwy­tem Ga­le­ba. Wy­stra­szo­ny Yorick wtu­lił głowę w ra­mio­na i sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi wpa­try­wał się w wy­krzy­wia­ją­cy twarz Flyna gry­mas zło­ści.

– Gdzieś po­lazł, ro­ba­ku!? – ryk­nął herszt.

– Spo­koj­nie, chłop­cze. Ja tylko… – Sta­rzec urwał i wy­cią­gnął przed sie­bie za­wi­nię­ty w ma­te­riał pa­ku­nek. – Sam zo­bacz. Jutro mo­że­my zgi­nąć, więc po­my­śla­łem, że szko­da by­ło­by się nie napić.

Flyn wy­swo­bo­dził dłoń i wy­rwał z rąk star­ca pod­su­nię­ty to­bo­łek. Ma­te­riał roz­wi­nął się i na trawę wy­pa­dły czte­ry flasz­ki.

– Skąd to masz? – za­py­tał Flyn, rów­nie osłu­pia­ły, co wście­kły.

– Z karcz­my nie­opo­dal, nie­ca­ła go­dzi­na mar­szu…

– W karcz­mie byłeś?! Kurwa twoja mać! Mie­li­śmy tu sie­dzieć i się nie wy­chy­lać, a nie pa­łę­tać po karcz­mach! – Głos hersz­ta niósł się echem po lesie, pło­sząc oko­licz­ne ptac­two. – Mordę ci po­wi­nie­nem za to obić!

– Za gło­śno – po­wie­dział Za­phat, kiedy Flyn na­bie­rał po­wie­trza w płuca do ko­lej­ne­go krzy­ku.

Czar­no­skó­ry tro­pi­ciel rzad­ko się od­zy­wał, lecz kiedy to robił, nie spo­sób było nie za­uwa­żyć – jego opa­no­wa­ny głos dud­nił głę­bo­kim basem, jakby Za­phat prze­ma­wiał z wnę­trza stud­ni. Te dwa słowa wy­star­czy­ły, by Flyn zdał sobie spra­wę, że jego krzy­ki mogą spro­wa­dzić im na głowy kło­po­ty. Wy­rów­nał od­dech i za­py­tał:

– Skąd wie­dzia­łeś, że nie­da­le­ko jest karcz­ma?

– Miej­sce wy­da­ło mi się zna­jo­me i chcia­łem spraw­dzić, czy mam rację – tłu­ma­czył Yorick po­spiesz­nie. – Od­sze­dłem ka­wa­łek, a potem jesz­cze ka­wa­łek, lecz pew­ność zy­ska­łem do­pie­ro, kiedy na ho­ry­zon­cie uj­rza­łem karcz­mę na skrzy­żo­wa­niu. To po­łu­dnio­we gra­ni­ce kró­le­stwa. Miesz­ka­łem nie­gdyś w mia­stecz­ku, ka­wa­łek dalej wzdłuż kró­lew­skie­go trak­tu, który prze­ci­na ta droga. Byłem po­moc­ni­kiem gra­ba­rza i po ro­bo­cie czę­sto na­wie­dza­li­śmy ten przy­by­tek z po­wo­du wina, które tam ser­wo­wa­no. No i po­my­śla­łem, że skoro je­stem już bli­sko go­spo­dy, to grzech nie wstą­pić po kilka fla­szek.

– Czym za­pła­ci­łeś? W ba­ga­żach nie było pie­nię­dzy.

– Dziew­czy­na miała na szyi złoty łań­cu­szek, i wiesz…

Flyn zmełł w ustach prze­kleń­stwo. Yorick schy­lił się i ze­brał trzy z czte­rech bu­te­lek. Ostat­nią Flyn przy­gnia­tał stopą.

– Wi­dział cię ktoś, kto mógł roz­po­znać?

– Chłop­cze, ze trzy­dzie­ści zim mi­nę­ło! Któż by mnie miał roz­po­znać? Choć po praw­dzie szyn­karz przy­po­mi­nał tego sprzed lat. Pew­ni­kiem to jego syn, bo takie in­te­re­sy prze­cho­dzą z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie.

– Mam na­dzie­ję, że to praw­da, Yoric­ku. – Złość wy­pa­ro­wa­ła z Flyna, za­stą­pio­na ulgą, że sta­rzec się od­na­lazł. Ich szan­se na wyj­ście żywo z ju­trzej­szej walki na po­wrót wzro­sły. – Trzy flasz­ki zo­sta­wiam. Ostat­nią… Skoro za­pła­ci­łeś za wino zło­tem dziew­czy­ny, to i jej się coś na­le­ży.

Flyn pod­niósł bu­tel­kę, od­wró­cił się na pię­cie i od­szedł w stro­nę dębu ro­sną­ce­go na skra­ju obo­zo­wi­ska, do któ­re­go przy­wią­za­li za­kne­blo­wa­ną ka­płan­kę. Tal­ben uniósł brwi i zer­k­nął po kolei na po­zo­sta­łych, uśmie­cha­jąc się wy­mow­nie.

– Na amory mu się ze­bra­ło? – rzu­cił pół­gło­sem Galeb.

– Ra­czej na chę­do­że­nie, coby od­pę­dzić tro­ski i złe myśli. Jutro może być mar­twy, więc chce sko­rzy­stać. Tylko po co mar­no­wać wino, skoro dziew­ka jest przy­wią­za­na, więc i tak mu się nie oprze.

Galeb prych­nął i obej­rzał się za zni­ka­ją­cym za drze­wem hersz­tem.

Rzu­co­na przez Tal­be­na uwaga nie uszła uwa­dze Flyna, który jesz­cze przez chwi­lę na­słu­chi­wał, czy aby to­wa­rzy­sze go nie obśmie­wa­ją, lecz gdy sta­rzec otwarł bu­tel­kę i roz­po­czął jedną ze swo­ich opo­wie­ści, stra­cił za­in­te­re­so­wa­nie.

– Po­słu­chaj­cie! – Yorick wy­pluł korek i po­cią­gnął z flasz­ki so­lid­ny łyk. – Jed­ne­go dnia po­pi­li­śmy w tej karcz­mie. Ja, gra­barz i jesz­cze dwóch ta­kich. Po­snę­li­śmy na ła­wach, a rano tu­mult, ktoś mnie szar­pie, chło­pa­ki się wy­dzie­ra­ją. Otwie­ram oczy i co widzę? Gwar­dzi­ści! Na szczę­ście tylko nas prze­słu­chać chcie­li, bo nie­da­le­ko do krwa­wej jatki do­szło. O! Tu, w tym lesie! Dwa­na­ście, czy trzy­na­ście tru­pów. Pu­ści­li nas wolno, ale co się stra­chu na­je­dli­śmy…

 

8.

 

Woź­ni­ca spiął konie i za­trzy­mał powóz tuż przy staj­niach na za­ple­czu karcz­my. Czwór­ka eskor­tu­ją­cych po­jazd gwar­dzi­stów ze­sko­czy­ła z sio­deł i po­pro­wa­dzi­ła wierz­chow­ce do wnę­trza pach­ną­cej sia­nem za­gro­dy.

W za­pa­da­ją­cym zmro­ku dwie po­sta­cie ze­szły z tyl­nej ławy, po czym ru­szy­ły w stro­nę wej­ścia do przy­byt­ku.

– A pa­nicz dla­cze­go nie wy­cho­dzi? – za­in­te­re­so­wał się mag.

– Może za­snął? – pod­su­nął Gal­dur.

– Albo umarł.

Dy­plo­ma­ta wy­krzy­wił twarz w gry­ma­sie ni to uśmie­chu, ni dez­apro­ba­ty.

– Nawet tak nie żar­tuj, Si­rio­nie. Pa­ni­czu Ne­dzie! – za­wo­łał Gal­dur, wra­ca­jąc do po­wo­zu. – Je­ste­śmy na miej­scu! Pierw­szy przy­sta­nek!

Drzwi otwar­ły się na oścież i z ka­re­ty wy­padł pa­nicz Ned. Rym­nął o ubitą zie­mię, wznie­ca­jąc tuman kurzu i za­beł­ko­tał coś nie­skład­nie. Dy­plo­ma­ta przy­padł do niego, a se­kun­dę póź­niej zna­lazł się przy nich Si­rion.

– Otru­ty? – za­py­tał Gal­dur.

Chło­pa­kiem wstrzą­snę­ły tor­sje, a treść jego żo­łąd­ka za­pa­sku­dzi­ła szaty maga.

Si­rion uniósł głowę Neda, który po­now­nie wy­po­wie­dział kilka nie­zro­zu­mia­łych słów i bek­nął po­tęż­nie. Cza­ro­dziej zmarsz­czył nos, roz­chy­lił opa­da­ją­ce po­wie­ki chło­pa­ka.

– Urżnię­ty jak byle cham – wy­ce­dził mag i pu­ścił głowę pa­ni­cza, po­zwa­la­jąc jej ude­rzyć o zie­mię. – Idź do środ­ka, Gal­du­rze, za­płać za po­ko­je i stra­wę. Ja po­le­cę gwar­dzi­stom za­brać pa­ni­cza.

Dy­plo­ma­ta ski­nął głową i ru­szył ku drzwiom karcz­my. Si­rion z nie­sma­kiem przyj­rzał się za­bru­dzo­nej wy­mio­ci­na­mi sza­cie, splu­nął w kurz i ge­stem przy­wo­łał gwar­dzi­stów, kiedy ci po­ja­wi­li się w drzwiach staj­ni.

– Za­bierz­cie go! – na­ka­zał.

Żoł­nie­rze bez słowa pod­nie­śli chło­pa­ka i ru­szy­li za ma­giem.

Cze­ka­ją­cy w go­spo­dzie Gal­dur wska­zał zbroj­nym pokój na pię­trze, gdzie mieli uło­żyć Neda. W tym cza­sie Si­rion ro­zej­rzał się po wnę­trzu sali. Przy stole na ty­łach sie­dzia­ło czte­rech męż­czyzn, mocno już pi­ja­nych. Oprócz nich w karcz­mie był jesz­cze sto­ją­cy za kon­tu­arem szyn­karz, dwój­ka po­dróż­nych po­si­la­ją­ca się nie­opo­dal ko­min­ka i słu­żeb­na dziew­ka, krą­żą­ca z dzba­na­mi z winem w te i nazad, od szynk­wa­su do stołu czwór­ki pod­chmie­lo­nych bie­siad­ni­ków.

Cza­ro­dziej wy­brał stół, roz­siadł się i za­pro­sił dy­plo­ma­tę, zaś wra­ca­ją­cym gwar­dzi­stom po­le­cił zająć miej­sca przy wyj­ściu.

– Cie­ka­we, skąd pa­nicz wziął go­rzał­kę? – za­sta­no­wił się Gal­dur.

– Na Zo­rath! A czy to ważne? Mia­łeś oka­zję się prze­ko­nać, jak po­waż­nie syn lorda Cal­la­na pod­cho­dzi do obo­wiąz­ków, które wy­zna­czył mu oj­ciec.

– Dajże spo­kój, Si­rio­nie. Czyż­byś sam się nigdy nie spił za młodu?

– A spi­łem! Ow­szem, że spi­łem. Tylko ja po pi­ja­ku nigdy nie ugo­dzi­łem mie­czem sługi, który nie dość szyb­ko znik­nął mi z oczu.

– O czym mó­wisz? Prze­cież do ni­cze­go ta­kie­go nie do­szło.

– Tym razem nie. Ale tylko dla­te­go, że Ned prze­sa­dził. Gdyby nie schlał się do nie­przy­tom­no­ści, to miał­byś oka­zję zo­ba­czyć nie­je­den jego wy­bryk.

Dy­plo­ma­ta za­sę­pił się, tra­wiąc usły­sza­ne słowa. Do­pie­ro gdy po­słu­gu­ją­ca dziew­czy­na pod­sta­wi­ła im pod nosy miski aro­ma­tycz­nej po­traw­ki i chleb, Gal­dur uniósł wzrok i szep­nął:

– Jest aż tak źle?

Cza­ro­dziej ode­rwał skór­kę z krom­ki, za­mo­czył ją w misce i we­pchnął sobie w usta, wzrok za­wie­sza­jąc na czwór­ce bie­sia­du­ją­cych miej­sco­wych. Prze­żuł na­siąk­nię­ty wy­wa­rem chleb, prze­łknął i od­po­wie­dział:

– Z każ­dym mie­sią­cem coraz go­rzej.

 

9.

 

Dawno mi­nę­ła pół­noc, a Flyn nadal sie­dział na­prze­ciw dziew­czy­ny.

Wpierw pa­trzy­ła na niego z po­gar­dą. Potem, gdy od­kor­ko­wał bu­tel­kę, pró­bo­wa­ła coś po­wie­dzieć, lecz kne­bel sku­tecz­nie jej to unie­moż­li­wiał. Szarp­nę­ła kilka razy wię­za­mi, a póź­niej od­wró­ci­ła twarz. I tak sie­dzia­ła od tam­tej chwi­li, nie pa­trząc na po­cią­ga­ją­ce­go z flasz­ki chło­pa­ka, który roz­siadł się na kępie mchu i wbi­jał nie­ru­cho­my wzrok w jej po­wab­ne lico.

Resz­ta kom­pa­nii spała albo czu­wa­ła. We flasz­ce nie zo­sta­ło już wiele i Flyn uznał, że może jed­nak po­dzie­li się tą reszt­ką. Tru­nek koił nerwy, ale zbyt­nia jego ilość mogła wpły­nąć na ju­trzej­sze za­da­nie.

Pod­niósł się cięż­ko, pod­szedł do ka­płan­ki i jed­nym ru­chem wy­rwał kne­bel. Dziew­czy­na na­bra­ła po­wie­trza, po czym roz­ka­sła­ła się z po­wo­du su­cho­ści w ustach.

Flyn przy­sta­wił szyj­kę bu­tel­ki do jej ust i prze­chy­lił. Kilka łyków póź­niej opróż­nio­na do dna flasz­ka wy­lą­do­wa­ła na ziemi, a dziew­czy­na ję­zy­kiem zwil­ży­ła wargi, roz­pro­wa­dza­jąc po nich cierp­ko-słodki smak trun­ku.

– Nie myśl, że będę ci dzię­ko­wać – wy­chry­pia­ła.

– Nie po­trze­bu­ję po­dzię­ko­wań – od­parł Flyn. – Chcę tylko wie­dzieć jak masz na imię.

– Po co?

– Ty znasz moje, więc po­my­śla­łem, że skoro już roz­ma­wia­my…

– Pro­szę, roz­wiąż mnie i oddaj szka­tuł­kę. – Głos ka­płan­ki wró­cił do normy, a wraz z nim jej po­przed­nia śpiew­ka. – Mo­żesz oca­lić mi­lio­ny ist­nień.

– Mi­lio­ny? Przed­tem mó­wi­łaś o set­kach ty­się­cy. To ile w końcu?

– Nie wiem. Ale wiele. Mo­żesz za­koń­czyć ty­ra­nię Mor­de­na, tylko oddaj mi pu­deł­ko.

Flyn wes­tchnął i na po­wrót usiadł na kępie mchu.

– Co jest ta­kie­go w tym pu­deł­ku? Serce Mor­de­na, które trze­ba prze­bić osi­ko­wym koł­kiem? Albo nie, nie mów…

– Po pro­stu mi uwierz.

– A ty byś uwie­rzy­ła komuś, kto każe ci oddać je­dy­ne, dzię­ki czemu ma szan­sę na prze­ży­cie? – Dziew­czy­na nie od­po­wie­dzia­ła. – Uży­łaś mo­je­go imie­nia. A ja nadal nie znam two­je­go.

– Na imię mi Au­ro­ra.

– Więc po­słu­chaj, Au­ro­ro: nie oddam ci szka­tuł­ki. Jutro, kiedy wy­peł­ni­my za­da­nie, mam za­miar znik­nąć i za­cząć nowe życie. Nie dbam co się sta­nie z resz­tą. Je­ste­śmy nie­da­le­ko gra­ni­cy kró­le­stwa. Mo­żesz pójść ze mną.

– Mo­żesz już teraz za­cząć nowe życie, bez stra­chu o gniew Mor­de­na. – Dziewczyna westchnęła i spojrzała Flynowi w oczy. – Ja, mój ojciec i nasi towarzysze od ponad dwóch dekad szukaliśmy tego, co jest w szkatułce. Kiedy Morden doszedł do władzy, uwziął się na nas, a my zbyt późno zrozumieliśmy dlaczego. Rozbił nas, a potem wyłapywał, jednego po drugim. Jestem ostatnia, Flyn. I tylko ja wiem co zrobić, by świat wyglądał inaczej, by pozbawiony tyrana mógł wrócić na właściwe tory. A to jest ostatnia szansa, żeby tego dokonać. Dlatego proszę cię: uwolnij mnie i oddaj pudełko.

– A ty cały czas swoje – żach­nął się Flyn. – Opowiadasz bajki i myślisz, że w nie uwierzę. Próbujesz mnie przekonać, ale naprawdę nie mówisz nic, pełno dziur w tej historyjce. Skoro miałaś dostęp do króla, dlaczego nie ukradłaś jego skarbu?

– Myślisz, że Morden nie dbał o coś tak ważnego? Że trzymał to w dostępnym miejscu? Nie masz pojęcia, co znosiłam przez ostatnie trzy lata, przywdziewając szaty kapłanki i czekając na okazję, w bezustannym strachu, że ktoś odkryje, kim naprawdę jestem. Ta ostatnia szansa jest jedyną, którą dostałam.

– Nie, ni­cze­go ci nie dam. Ale po wszyst­kim mogę po ciebie wró­cić.

– Po wszystkim? Zrozum, że jeśli nie oddasz mi szkatułki, jutro rano umrzesz.

Flyn pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem szyderczo.

– Wiesz co właśnie zrozumiałem? Że niepotrzebnie pozwoliłem ci mówić. Taka milcząca bardziej mi się podobałaś.

Aurora poczerwieniała na twarzy.

– A żebyś zdechł! Ty i cała reszta!

Jej głos po­niósł się po­śród otu­lo­nych mro­kiem drzew, pod­ry­wa­jąc czu­wa­ją­ce­go Ga­le­ba. Zwa­li­sta syl­wet­ka za­ma­ja­czy­ła głęb­szym mro­kiem na tle noc­ne­go lasu i sze­lesz­cząc li­sto­wiem ru­szy­ła w kie­run­ku Flyna. Chło­pak szyb­ko pod­niósł kne­bel i we­pchnął go na po­wrót w usta pro­te­stu­ją­cej Au­ro­ry.

– Flyn? – za­wo­łał cicho Galeb.

– Wra­caj do resz­ty, też już idę.

Galeb przy­sta­nął, mach­nął ręką, dając znać, że usły­szał po­le­ce­nie i ru­szył z po­wro­tem.

– Durna dzie­wu­cho – wy­ce­dził Flyn, kiedy sta­nął nad dziew­czy­ną. Na­chy­lił się ku niej. – Miałem po ciebie wrócić, ale teraz myślę, żeby zostawić cię tutaj na pastwę drapieżników i narastającego pragnienia.

Flyn wy­cią­gnął z cho­le­wy nóż o dłu­gim ostrzu. Wy­pro­sto­wał się i spoj­rzał w niebo, na jasny sierp księ­ży­ca i mru­ga­ją­ce do­oko­ła niego blade gwiaz­dy. Do świtu było już nie­da­le­ko.

– My­ślisz, że je­stem byle ma­toł­kiem. Robakiem bez rozumu i ambicji, któ­re­go można uro­bić. Ale się my­lisz, Auroro. Po­ka­żę ci, jak bar­dzo.

 

10.

 

Wy­je­cha­li z sa­me­go rana, kiedy słoń­ce ledwo wy­chy­li­ło się zza ho­ry­zon­tu.

Ned, po­ga­nia­ny przez glę­dze­nie dy­plo­ma­ty oraz kar­cą­cy, pełen dez­apro­ba­ty wzrok maga, nie zdą­żył nawet wziąć ką­pie­li i zjeść śnia­da­nia. Głowa pę­ka­ła mu od wy­pi­tej wczo­raj go­rzał­ki, w ustach miał sucho po­mi­mo wy­chy­lo­ne­go z sa­me­go rana wia­dra wody, a żo­łą­dek wy­czy­niał dzi­kie harce, jakby się chciał wy­rwać na wol­ność, pró­bu­jąc opu­ścić trze­wia raz górą, raz dołem. Pa­nicz prze­kli­nał w my­ślach sta­re­go pier­do­łę Gal­du­ra, bo to on na­ka­zał stangretowi zbo­czyć z trak­tu kró­lew­skie­go i po­je­chać skró­tem, dzię­ki któ­re­mu mieli do­trzeć do sto­li­cy dzień wcze­śniej niż za­kła­da­li. I nie by­ło­by w tym nic złego, gdyby nie to, że ta szyb­sza droga pełna była dziur i wy­bo­jów, na któ­rych ka­re­ta nie­mi­ło­sier­nie pod­ska­ki­wa­ła, przy­spa­rza­jąc Ne­do­wi do­dat­ko­wych cier­pień.

Pa­nicz trzy­mał się za głowę i bła­gał bogów by ten kosz­mar się skoń­czył. Miał nie pić, lecz sy­tu­acja była nie do znie­sie­nia, zaś jemu udało się przed opusz­cze­niem karcz­my zwi­nąć bu­tel­kę wina. Do­brze, że we­wnątrz po­wo­zu znów był sam i mógł teraz, trzę­są­cy­mi się dłoń­mi od­kor­ko­wać przy­jem­nie chłod­ną flasz­kę.

Wal­cząc z za­tycz­ką Ned roz­pa­mię­ty­wał, jak bez­czel­ny Si­rion przed po­dró­żą rzu­cił ką­śli­wą uwagę o tym, że woli chłód po­ran­ne­go po­wie­trza od smro­du wczo­raj­sze­go al­ko­ho­lu. Gal­dur mu przy­tak­nął. Potem obaj znów usie­dli na tyl­nej ławie. I niech tam sie­dzą, obesrań­cy!

Ned obie­cy­wał sobie, że kiedy obej­mie po ojcu ba­ro­nię, nie­zwłocz­nie wpro­wa­dzi nowe po­rząd­ki. I będą to po­rząd­ki, które wielu nie przy­pad­ną do gustu.

Nikt nie bę­dzie bez­kar­nie nim po­mia­tał.

Korek wresz­cie wy­lą­do­wał na pod­ło­dze. Ned już miał przy­tknąć szyj­kę bu­tel­ki do ust, kiedy po­wo­zem szarp­nę­ło, a z ze­wnątrz roz­legł się kwik koni i ludz­kie okrzy­ki. Ka­re­ta sta­nę­ła gwał­tow­nie. Pa­nicz upadł po­mię­dzy ka­na­py, bu­tel­ka wy­pa­dła mu z rąk i się stłu­kła.

Po­wo­zem bu­ja­ło, jakby gi­gant jakiś szar­pał nim raz w prawo, raz w lewo. Do wcze­śniej­szych dźwięków do­łą­czył szczęk oręża oraz od­gło­sy walki. Kiedy Ned wresz­cie zła­pał rów­no­wa­gę i wyj­rzał na ze­wnątrz, naj­pierw doj­rzał cią­gną­ce­go za sobą ka­wa­łek dy­sz­la konia, który ze­rwał się z za­przę­gu. Potem zza ka­re­ty wy­strze­li­ły dwa zyg­za­ki bły­ska­wic, ude­rza­jąc w cele scho­wa­ne gdzieś na stro­mym, po­ro­śnię­tym gę­stwi­ną zbo­czu. Na­stęp­nie z przy­droż­nych krza­ków wy­sko­czył zbir z mie­czem w jed­nej i czymś przy­go­to­wa­nym do rzutu w dru­giej ręce.

Pa­nicz scho­wał się po­ni­żej kra­wę­dzi okna.

Z tyłu ka­re­ty roz­legł się rumor, coś ude­rzy­ło kilka razy w drew­nia­ną kon­struk­cję ka­bi­ny, ktoś jęk­nął gło­śno.

Ukry­ty przed ocza­mi na­past­ni­ków Ned za­sta­na­wiał się go­rącz­ko­wo, co ma teraz zro­bić. Ucie­kać? Wal­czyć? Kiedy myśli prze­le­wa­ły się przez jego zbo­la­łą głowę, nagle zdał sobie spra­wę, że nie sły­szy już kwiku koni oraz po­krzy­ki­wań. Tu­mult na ze­wnątrz ucichł i choć jego uszu nadal do­cho­dzi­ły od­gło­sy walki, to były one teraz nie­zbyt in­ten­syw­ne. Uchy­lił drzwi i ostroż­nie spoj­rzał w kie­run­ku, z któ­re­go do­cho­dzi­ły dźwię­ki ście­ra­ją­ce­go się że­la­za: na placu boju zo­sta­ła tylko dwój­ka ad­wer­sa­rzy. Wal­czy­li przy oba­lo­nym drze­wie, przed czo­łem po­zba­wio­ne­go koni po­wo­zu.

Ned zer­k­nął w drugą stro­nę. Za tyl­nym kołem w pla­mie krwi za­le­gał Si­rion. Kilka kroków dalej Gal­dur pu­stym wzro­kiem wpa­try­wał się w ko­ro­ny po­chy­la­ją­cych się nad drogą drzew. Z jego pier­si wy­sta­wa­ło drzew­ce strza­ły. Oprócz maga i dy­plo­ma­ty od tam­tej stro­ny pa­nicz na­li­czył jesz­cze trzy ciała.

Straż­nik i ban­dy­ta sie­kli się ze zło­ścią, żaden nie ustę­po­wał, ani nie zy­ski­wał prze­wa­gi. Ned uznał wresz­cie, że nie może li­czyć na umie­jęt­no­ści żoł­nie­rza i czas naj­wyż­szy wziąć spra­wy w swoje ręce. Za­czął się roz­glą­dać za bro­nią, kiedy z kozła zsu­nę­ło się ciało stan­gre­ta. Trup ude­rzył o zie­mię tuż obok stóp pa­ni­cza, w ręce wciąż ści­skał kuszę, a z przy­tro­czo­ne­go do jego pasa koł­cza­nu wy­sy­pa­ło się na drogę kilka beł­tów. Ned wy­rwał broń z uści­sku mar­twe­go woź­ni­cy, na­cią­gnął cię­ci­wę, umie­ścił po­cisk w ło­ży­sku i ostroż­nie ru­szył ku wal­czą­cym.

Choć star­cie wy­raź­nie tra­ci­ło na im­pe­cie, a zmę­cze­nie dało się za­uwa­żyć w ru­chach obu prze­ciw­ni­ków, do­kład­ne wy­ce­lo­wa­nie i po­sła­nie bełtu tak, by tra­fić w cel, dla nie­wpraw­ne­go strzel­ca było za­da­niem pra­wie nie­wy­ko­nal­nym. Ned mimo wszyst­ko nie chciał ry­zy­ko­wać po­strze­le­nia gwar­dzi­sty.

Po ko­lej­nym cio­sie zbira żoł­nierz cof­nął się i nie­szczę­śli­wie na­stą­pił na ciało osił­ka z roz­rą­ba­ną czasz­ką. Za­chwiało nim, a to wy­star­czy­ło, by ban­dy­ta wy­ko­rzy­stał oka­zję, przy­sko­czył i we­pchnął sztych po­ni­żej na­pier­śni­ka ad­wer­sa­rza. Gwar­dzi­sta wy­pu­ścił broń z ręki, zła­pał swo­je­go za­bój­cę za ko­szu­lę i upa­da­jąc po­cią­gnął go za sobą.

Ned wła­śnie na to li­czył. Po­stą­pił ku na­past­ni­ko­wi, a kiedy ten oswo­bo­dził się z uchwy­tu nie­bosz­czy­ka i prze­wró­cił na plecy, pa­nicz wy­ce­lo­wał w niego kuszę.

– A teraz zdech­niesz, ro­ba­ku – wy­ce­dził Ned, pa­trząc w oczy zbira.

Ban­dy­ta od­wza­jem­nił spoj­rze­nie, a jego czoło prze­cię­ła głę­bo­ka zmarszcz­ka. Upu­ścił miecz i w obron­nym ge­ście wy­cią­gnął przed sie­bie otwar­tą dłoń.

– Cze­kaj! Nie strze­laj! – krzyk­nął. – Mam coś, co mia­łem ci prze­ka­zać. Tylko po­cze­kaj, po­zwól, żebym wy­jął…

Zbir mówił szyb­ko, wolną ręką się­ga­jąc pod ko­szu­lę.

– Dło­nie na wi­do­ku, obe­srań­cu, bo wpa­ku­ję ci strza­łę w ten pusty łeb! – Ned po­sta­no­wił już, że za­bi­je tego głup­ca, lecz chciał się jesz­cze przez chwi­lę na­pa­wać jego stra­chem. – Mia­łeś coś prze­ka­zać? I dla­te­go wszyst­kich po­za­bi­ja­li­ście? My­ślisz, że roz­ma­wiasz z głup­cem?!

– To praw­da, sama praw­da! Lord Mor­den kazał zabić wszyst­kich, oprócz cie­bie. I prze­ka­zać ci szka­tuł­kę. Wy­cią­gnę ją i zo­ba­czysz, panie, że nie kła­mię.

Ban­dyta raz jesz­cze się­gnął pod ko­szu­lę. Ned czuj­nie ob­ser­wo­wał jego ruchy, gotów wy­strze­lić w każ­dej chwi­li. Zbir wy­do­był wresz­cie nie­wiel­kie, drew­nia­ne pu­deł­ko. Po­kry­wa była za­la­ko­wa­na, z od­bi­tą w wosku pie­czę­cią.

– Rzuć mi je pod nogi – na­ka­zał pa­nicz, a ban­dy­ta po­słusz­nie wy­ko­nał po­le­ce­nie.

Ned pod­niósł po­da­rek i we­pchnął go za pas.

– Przed śmier­cią chcesz wy­rzec ja­kieś ostat­nie słowa?

– Lord Mor­den, mia­łem z nim umowę…

Ned po­cią­gnął za ję­zy­czek spu­stu, a wy­pusz­czo­ny po­cisk wbił się w bark oprysz­ka. Pa­nicz za­klął. Naj­wy­raź­niej kac po wczo­raj­szej go­rzał­ce nadal mocno go trzy­ma­ł. Ner­wo­wo po­now­nie na­cią­gnął kuszę, za­ła­do­wał, wy­mie­rzył w dy­szą­ce­go z bólu, ści­ska­ją­ce­go drzew­ce po­ci­sku, zbira.

– A żeby cię, kur­wi synu, kto w zadek jeżem wy­chę­do­żył! – krzyk­nął ban­dy­ta.

– Cie­ka­wa obe­lga. – Ned uśmiech­nął się kpią­co i raz jesz­cze po­cią­gnął za spust. – Jak na trupa.

 

11.

 

To już za chwi­lę. Już sły­chać tę­tent kopyt.

Flyn moc­niej za­ci­snął spo­co­ną dłoń na rę­ko­je­ści mie­cza i zer­k­nął w stro­nę cza­ją­ce­go się nie­opo­dal Ga­le­ba, któ­re­go za­da­niem było oba­lić nad­rą­ba­ne wcze­śniej drze­wo i za­blo­ko­wać drogę.

Byłoby idealnie, gdyby drze­wo upa­dło za dwój­ką kon­nych gwar­dzi­stów, lecz przed ka­re­tą. To mogło się udać, po­trzeb­ne było jed­nak wy­bra­nie ide­al­ne­go mo­men­tu. Flyn wzno­sił modły do Zorath, żeby osi­łek się nie po­my­lił.

Po dru­giej stro­nie, kawałek dalej, przy­cza­ił się Za­phath – czar­no­skó­ry tro­pi­ciel zaj­mie się wy­eli­mi­no­wa­niem tyl­nej stra­ży. Z kolei ukry­wa­ją­cy się po­wy­żej na skar­pie Tal­ben i Yorick strza­ła­mi z łuków ubiją woź­ni­cę i wspo­mo­gą resztę. Flyn wziął na sie­bie wy­eli­mi­no­wa­nie dwój­ki pa­sa­że­rów i prze­ka­za­nie pu­deł­ka trze­cie­mu.

Plan nie był ide­al­ny. Gdyby mieli wię­cej czasu oraz in­for­ma­cji, a Lord Mor­den dał im coś wię­cej, niż trzy mie­cze i dwa łuki, za­sadz­kę można by było ob­my­ślić le­piej. Z tym, co mieli, wiele rze­czy mogło pójść nie tak.

I pew­nie pój­dzie, po­my­ślał Flyn.

Dwój­ka kon­nych wła­śnie wy­je­cha­ła zza za­krę­tu. Za nimi, w niewielkiej od­le­gło­ści, to­czył się pod­ska­ku­ją­cy na wy­bo­jach powóz, cią­gnąc ogon w po­sta­ci ko­lej­nych dwóch jeźdź­ców.

Kiedy po­jazd mijał ukry­te­go w krza­kach Flyna, roz­legł się trzask ła­ma­ne­go drzewa. Jeden z jeźdź­ców na­tych­miast spiął konia, in­stynk­tow­nie re­agu­jąc na sy­tu­ację. Drugi nie miał tyle szczę­ścia oraz umie­jęt­no­ści – gruby pień drze­wa runął na drogę, przy­gnia­ta­jąc gwar­dzi­stę razem z wierz­chow­cem. Flyn o mało nie krzyk­nął z powodu nadspodziewanie dobrego wyczucia czasu przez Galeba.

Woź­ni­ca pró­bo­wał wy­ha­mo­wać powóz, jed­nak on także za­re­ago­wał zbyt późno, i cią­gną­ce po­jazd konie wpa­dły na wierz­chow­ca oca­la­łe­go gwar­dzi­sty. Po całej oko­li­cy roz­nio­sły się kwik i rże­nie ko­tłu­ją­cych się zwie­rząt. Nad głową Flyna brzęk­nę­ły dwie cię­ci­wy. Jedna ze strzał prze­szy­ła kark woź­ni­cy, druga wbiła się w pierś gra­mo­lą­ce­go się z ziemi ły­se­go męż­czy­zny, który spadł z tyl­nej ławy po­wo­zu, kiedy po­jazd gwał­tow­nie wy­tra­cił pręd­kość.

Drugi z męż­czyzn zaj­mu­ją­cych miej­sce na tyle ka­re­ty zdo­łał utrzy­mać się na swoim miej­scu, a teraz, kiedy wszyst­kie konie ze­rwa­ły się z uprzę­ży i po­jaz­dem prze­sta­ło szar­pać, wy­cią­gnął rękę w kie­run­ku Yoric­ka i Tal­be­na. Skwier­czą­ca po­dwój­na bły­ska­wi­ca opu­ści­ła jego palce. Roz­legły się dwa, zlane w jedno, okrzy­ki bólu.

Flyn wy­sko­czył z gęstwiny, świa­dom, że na strzel­ców nie może już li­czyć. Wy­rwał zza pasa nóż i miot­nął nim w maga, który uchy­lił się przed po­ci­skiem. To wystarczyło, by herszt w kilku su­sach do­biegł do ka­re­ty, wsko­czył na po­dest i ude­rzył przeciwnika bar­kiem. Mag przy­trzy­mał się dachu, by nie upaść, a wów­czas Flyn zła­pał go wolną dło­nią za głowę i grzmot­nął nią kilka razy o ka­bi­nę po­jaz­du. Na­stęp­nie cof­nął rękę z mie­czem, we­pchnął sztych głę­bo­ko w trze­wia czarodzieja, po czym zrzu­cił umie­ra­ją­ce­go na zie­mię.

Niedaleko za po­wo­zem Za­phat ście­rał się z gwar­dzi­stą z tyl­nej stra­ży. Ciało dru­gie­go le­ża­ło nie­opo­dal, tuż obok koń­skie­go tru­chła. Flyn ze­sko­czył z po­wo­zu i ru­szył pomóc tro­pi­cie­lo­wi. Od wal­czą­cych dzie­li­ło go za­le­d­wie kilka kro­ków, kiedy żoł­nierz zdo­łał oba­lić Za­pha­ta i płynnym ruchem wbić miecz w jego serce.

Wściekły Flyn za­mach­nął się i ciął od­wró­co­ne­go do niego tyłem przeciwnika w kark, nie­mal po­zba­wia­jąc go głowy.

Po drugiej stronie, przed czołem powozu, Galeb nadal wal­czył z ostatnim ży­ją­cym straż­ni­kiem.

Zwa­li­sty drab ma­chał mie­czem jak to­po­rem, w każde ude­rze­nie wkła­da­jąc całą siłę. Jego oponent naj­wy­raź­niej zo­rien­to­wał się, że uni­ka­nie cio­sów Ga­le­ba jest tak­ty­ką o wiele mą­drzej­szą od przyj­mo­wa­nia ich im­pe­tu i uchy­lił się zręcz­nie przed ko­lej­nym rąb­nię­ciem, po czym cię­ciem z góry roz­pła­tał osił­ko­wi czasz­kę.

Flyn zo­stał sam.

Ze­rwał się do biegu, wy­mi­nął ka­re­tę i z furią na­tarł na ostat­nie­go gwar­dzi­stę. Ciął i rąbał, wy­pro­wa­dzał pchnię­cia, za­sła­niał się przed cio­sa­mi, a w mię­śniach czuł pa­lą­cy ogień. Zmę­cze­nie da­wa­ło znać o sobie z każ­dym ko­lej­nym ude­rze­niem, jed­nak i żoł­nierz zwal­niał, coraz sła­biej ro­biąc mie­czem. Flyn ciągle na­pie­rał, zmu­sza­jąc go do co­fa­nia się krok za kro­kiem. Miecz cią­żył w dłoni, pot za­le­wał oczy i kiedy my­ślał, że już wię­cej razy nie da rady unieść oręża do ciosu, gwar­dzi­sta na­stą­pił na dłoń mar­twe­go Ga­le­ba. Za­chwiał się, a Flyn nie prze­pu­ścił ze­sła­nej przez los oka­zji i prze­bił ad­wer­sa­rza na wylot.

Żoł­nierz upu­ścił broń, zła­pał swojego zabójcę za ko­szu­lę. Gdy ugię­ły się pod nim nogi, za­ci­śnię­ty­mi kur­czo­wo dłoń­mi po­cią­gnął go za sobą.

Wy­swo­bo­dze­nie się z uchwy­tu nie­bosz­czy­ka za­ję­ło Fly­no­wi chwi­lę, a gdy od­to­czył się na bok, uj­rzał ru­do­wło­se­go mło­dzi­ka, który mierzył do niego z kuszy.

– A teraz zdech­niesz, ro­ba­ku – wy­ce­dził ru­dzie­lec.

Tak bli­sko. Zo­sta­ło już tylko prze­ka­zać szka­tuł­kę ostat­nie­mu ży­we­mu pa­sa­że­ro­wi i… W tej chwi­li Flyn zro­zu­miał, że mimo wszyst­ko nadal jest dla niego na­dzie­ja.

– Cze­kaj! Nie strze­laj! – krzyk­nął, upu­ścił broń i za­sło­nił się ręką. Za­czął szyb­ko wy­ja­śniać, świa­dom, że jego życie wisi na wło­sku: – Mam coś, co mia­łem ci prze­ka­zać. Tylko po­cze­kaj, po­zwól, żebym wy­jął…

Flyn się­gnął pod ko­szu­lę.

– Dło­nie na wi­do­ku, obe­srań­cu, bo wpa­ku­ję…

Zdzie­lo­ny pła­zem mie­cza ru­do­wło­sy chło­pak urwał w pół zda­nia, upuścił broń i nie­przy­tom­ny osu­nął się na zie­mię. Za jego ple­ca­mi stała Au­ro­ra, z burzą zmierz­wio­nych loków i za­cię­ty­mi usta­mi. Wy­ce­lo­wa­ła sztych w twarz Flyna.

– Ura­to­wa­łam ci życie, w za­mian chcę pu­deł­ko.

– Po­słu­chaj, Au­ro­ro…

– To ty po­słu­chaj! – prze­rwa­ła mu dziew­czy­na. – Gdyby nie ja, zgi­nął­byś. Daję ci kolejną szan­sę, ro­zu­miesz? Od­dasz szka­tuł­kę, a potem odej­dziesz, za­czniesz nowe życie i nigdy się już nie spo­tka­my.

– A Mor­den? On nie od­pu­ści.

– Flyn, już ci to mówiłam: jeśli zro­bisz, co każę, nie bę­dzie już wię­cej Mor­de­na. Nie chcę cię za­bi­jać, ale zro­bię to, jeśli nie dasz mi wyboru.

Chło­pak spoj­rzał w zie­lo­ne oczy Au­ro­ry. Nie było w nich śladu fał­szu, a wy­łącz­nie że­la­zna de­ter­mi­na­cja. Flyn wyciągnął szkatułkę z zanadrza. Dziewczyna wy­szarp­nę­ła mu ją z dłoni i bez słowa ru­szy­ła w stro­nę, z któ­rej nad­je­chał powóz.

To nie mogło się tak skoń­czyć. Flyn po­de­rwał się i ruszył w ślad za Au­ro­rą, gdy ponad jego ra­mie­niem świ­snął bełt. Ugo­dzo­na w plecy dziew­czy­na wy­gię­ła się w łuk i upa­dła.

Flyn od­wró­cił się w stro­nę strzel­ca.

Jego wzrok spo­tka­ł się ze spoj­rze­niem ru­do­wło­se­go, który na chwiejnych nogach stał przy powozie, w rę­kach ponownie dzier­żąc kuszę. Ru­dzie­lec ponownie na­cią­gnął cię­ci­wę i się­gnął po za­tknię­ty za pas bełt. Flyn nie tra­cił wię­cej czasu, do­sko­czył do prze­ciw­ni­ka, sil­nym cio­sem w szczę­kę po­wa­lił go na zie­mię, a potem usiadł na nim i za­pa­mię­ta­le okła­dał pię­ścia­mi, do­pó­ki ten nie prze­stał sta­wiać oporu.

Nie mógł sobie po­zwo­lić na ko­lej­ny błąd, który mógł­by kosz­to­wać go życie. Zła­pał upusz­czo­ny przez ru­dziel­ca pocisk, ści­snął go obu­rącz i z im­pe­tem wbił w skroń nie­przy­tom­ne­go prze­ciw­ni­ka.

Zo­sta­wił trupa i pod­biegł do Au­ro­ry. Pod­ło­żył dłoń pod jej głowę. Dziew­czy­na jesz­cze żyła, lecz z każ­dym, coraz płytszym od­de­chem zbli­ża­ła się do nie­uchron­ne­go kresu.

– Oddaj to mo­je­mu ojcu… – Pod­su­nę­ła Fly­no­wi pu­deł­ko. – Nie ma ni­cze­go waż­niej­sze­go… Obie­caj mi. Na swój honor…

Flyna nic z nią nie łą­czy­ło, więc czemu miał­by speł­nić jej kolejne ży­cze­nie? I jak, do czor­ta, niby miał­by zna­leźć jej ojca?

Nie, nie bę­dzie ni­ko­go szu­kał, ma swoje zmar­twie­nia. Ale jej powie, że tak. Że speł­ni proś­bę. Ode­brał pu­deł­ko. Skła­mie, żeby mogła umrzeć w spo­ko­ju.

– Obie­cu­ję.

– Ura­to­wa­łam cię… Je­steś mi to wi­nien…

Au­ro­ra za­mknę­ła oczy, jej od­dech się urwał, a głowa zsu­nę­ła z ręki Flyna.

 

12.

 

Ned wsparł się o koło po­wo­zu i ro­zej­rzał.

Był je­dy­nym, który prze­żył. Wokół za­le­ga­ły ciała gwar­dzi­stów i ban­dy­tów, do tego trupy Si­rio­na i Gal­du­ra, oraz tru­chła dwóch koni. No i jesz­cze woź­ni­ca. Ned prze­szu­kał jego ubranie. W kie­sze­ni płasz­cza zna­lazł to, czego naj­bar­dziej mu w tym mo­men­cie bra­ko­wa­ło.

Od­kor­ko­wał flasz­kę, w po­wie­trzu roz­nio­sła się ostra woń go­rzał­ki. Przy­warł usta­mi do szyj­ki i kil­ko­ma ły­ka­mi opróż­nił ją do dna. Za­krę­ci­ło mu się w gło­wie, ale już po chwi­li po­czuł się znacz­nie le­piej.

Pod­szedł do ciała maga i trą­cił je butem.

– No i masz za swoje, dur­niu. – Spoj­rzał na prze­bi­te­go strza­łą Gal­du­ra. – I ty też!

Uśmiech­nął się, bo oto wy­peł­ni­ła się spra­wie­dli­wość – ci, któ­rzy śmie­li z niego drwić i nim po­mia­tać do­sta­li za­słu­żo­ną karę. Gwar­dzi­stów też mu nie było szko­da, bo od tego w końcu są: żeby umie­rać za swo­ich panów.

Ned przy­po­mniał sobie o pu­deł­ku, które dał mu ban­dy­ta. Wy­cią­gnął je, ze­rwał pie­częć i otwo­rzył.

W środ­ku znaj­do­wał się list, a pod nim okrą­gły amu­let wiel­ko­ści dłoni, na któ­re­go po­wierzch­ni wy­ry­te były geo­me­trycz­ne sym­bo­le. Samą kra­wędź opla­tał zja­da­ją­cy wła­sny ogon wąż. Ned scho­wał przed­miot do kie­sze­ni, roz­ło­żył list i prze­biegł wzro­kiem kilka pierwszych linijek tekstu:

Pierw­sze i naj­waż­niej­sze, co po­wi­nie­neś wie­dzieć: ty na­pi­sa­łeś ten list”.

Co to za bred­nie?

Prze­czy­taj go uważ­nie, a po­sią­dziesz wielką wła­dzę. Znamy sie­bie tak samo do­brze po­mi­mo dzie­lą­cej nas prze­pa­ści, a pew­nie ja znam cię le­piej.

Scho­waj teraz list do szka­tuł­ki i ni­ko­mu jej nie po­ka­zuj. Zaraz nad­je­dzie powóz, lek­tu­rę do­koń­czysz póź­niej, w bezpiecznym miejscu”.

Ned po­my­ślał, że to jakaś wie­rut­na bzdu­ra, lecz w tej wła­śnie chwi­li usły­szał tę­tent kopyt.

W jego stro­nę gnała czar­na ka­re­ta, za­przę­żo­na w szóst­kę koni, po­ga­nia­nych przez woź­ni­cę, sie­dzą­ce­go na ławie w to­wa­rzy­stwie dwój­ki zbroj­nych. Stan­gret szarp­nął lejce, zmu­sza­jąc wierz­chow­ce do za­trzy­ma­nia się tuż przed pniem oba­lo­ne­go drze­wa. Żoł­nie­rze ze­sko­czy­li na zie­mię, do­by­li mie­czy.

– Coś za jeden!? – krzyk­nął jeden ze zbroj­nych.

Ned po­spiesz­nie scho­wał list do szka­tuł­ki, którą za­tknął po­now­nie za pas, i z unie­sio­ny­mi w górę rę­ka­mi od­po­wie­dział:

– Ned Romus, na­stęp­ca ba­ro­na Cal­la­na Ro­mu­sa! Ja i moi lu­dzie zo­sta­li­śmy na­pad­nię­ci!

Drzwi po­wo­zu otwar­ły się i ze środ­ka wy­szedł wy­so­ki chu­dzie­lec w nie­bie­skich sza­tach maga. Zaraz za nim po­ja­wił się drugi męż­czy­zna, któ­re­go ubiór rów­nież wska­zy­wał na pa­ra­nie się magią. Ten jed­nak miał na sobie czar­ne szaty, co ozna­cza­ło, że był ar­cy­mi­strzem swo­je­go za­ko­nu.

Niż­szy rangą cza­ro­dziej wy­mi­nął żoł­nie­rzy i spoj­rzał na za­gra­dza­ją­cy drogę pień. Wy­sta­wił przed sie­bie dło­nie, które roz­bły­sły mio­do­wą po­świa­tą, a po chwi­li prze­szko­da unio­sła się nad zie­mię i zo­sta­ła od­rzu­co­na precz.

– Dzię­ku­ję, Gar­ric­ku – po­wie­dział ar­cy­mag do młod­sze­go to­wa­rzy­sza, po czym zwró­cił się do Neda: – Znam ba­ro­na Ro­mu­sa, a ty, chłop­cze, rze­czy­wi­ście go przy­po­mi­nasz.

– Zatem pro­szę, panie – jak szlach­cic szlach­ci­ca – o pod­wie­zie­nie mnie do po­bli­skiej karcz­my, ka­wa­łek drogi stąd, w kie­run­ku, w któ­rym zdą­ża­cie. Z go­spo­dy będę mógł wy­słać gońca po pomoc do naj­bliż­sze­go gar­ni­zo­nu.

– To roz­sąd­na proś­ba, Ar­tha­sie – za­uwa­żył męż­czy­zna na­zwa­ny Gar­ric­kiem. – Pod­wie­zie­nie pa­ni­cza nie opóź­ni nas już bar­dziej, a ktoś musi zająć się tym, co tutaj za­szło. Sam chęt­nie po­słu­chał­bym…

– Nie mamy na to czasu – uciął ar­cy­mag. – Wra­caj do środ­ka. A ty, Ne­dzie Ro­mu­sie, usią­dziesz na ławie z tyłu. Pod­wie­zie­my cię gdzie zechcesz.

Kiedy obaj cza­ro­dzie­je znik­nę­li w po­wo­zie a pa­nicz zajął miej­sce z tyłu, stan­gret strze­lił lej­ca­mi i konie ru­szy­ły z ko­py­ta.

Całą drogę do karcz­my Ned z ponurą miną rozmyślał o znie­wa­dze, ja­kiej do­pu­ści­li się wobec niego cza­ro­dzie­je, nie za­praszając go do środ­ka. Uwa­ża­ją się za lep­szych, lecz przyj­dzie czas, kiedy za­pła­cą mu za swoją aro­gan­cję.

Ned po­kle­pał szka­tuł­kę.

Kiedy już doj­dzie do wła­dzy, wszy­scy mu za­pła­cą.

 

13.

 

Tyle śmier­ci z po­wo­du jed­ne­go pu­deł­ka.

Flyn ob­ró­cił szka­tuł­kę w dło­niach. Jej ad­re­sat był martwy, nie było szans na wy­peł­nie­nie misji. Co gor­sza, to on go zabił.

Było na­praw­dę źle. Nieważne, co mówiła Aurora, Morden nie od­pu­ści, znaj­dzie go i za­bi­je. Za­pew­ne w jakiś wy­szu­ka­ny, bo­le­sny spo­sób.

Czy był sens ucie­kać? Może, ale trze­ba znik­nąć na dobre, gdzieś za gra­ni­ca­mi kró­le­stwa. Zmie­nić wszyst­ko, wy­my­ślić od nowa całe swoje życie.

A pu­deł­ko ci­snąć precz. To jedyne rozsądne wyjście. Jed­nak szko­da by­ło­by nie do­wie­dzieć się, co tak waż­ne­go skry­wa jego wnę­trze. Flyn od­rzu­cił wąt­pli­wo­ści i ze­rwał pie­częć.

W środ­ku znaj­do­wał się list, a pod nim amu­let, na któ­re­go po­wierzch­ni wy­ry­te były ta­jem­ni­cze sym­bo­le. Jego kra­wędź opla­tał zja­da­ją­cy wła­sny ogon wąż. Flyn scho­wał przed­miot pod ko­szu­lę, a list roz­ło­żył. Do­brze, że w trak­cie nud­nych wie­czo­rów, kiedy kom­pa­nia nie miała nic do ro­bo­ty, stary Yorick na­uczył go czy­tać. Prze­biegł wzro­kiem kilka pierwszych li­ni­jek tek­stu:

Pierw­sze i naj­waż­niej­sze, co po­wi­nie­neś wie­dzieć: ty na­pi­sa­łeś ten list.

Prze­czy­taj go uważ­nie, a po­sią­dziesz wielką wła­dzę. Znamy sie­bie tak samo do­brze po­mi­mo dzie­lą­cej nas prze­pa­ści, a pew­nie ja znam cię le­piej.

Scho­waj teraz list do szka­tuł­ki i ni­ko­mu jej nie po­ka­zuj. Zaraz nad­je­dzie powóz, lek­tu­rę do­koń­czysz póź­niej, w bezpiecznym miejscu”.

Flyn zmarszczył brwi. Chciał zagłębić się w dalszej części listu, kiedy usłyszał hałas czyniony przez zbliżającą się traktem karetę. Padł na zie­mię, ukrył pu­deł­ko i pod osło­ną oba­lo­ne­go drze­wa od­czoł­gał się w po­bli­skie za­ro­śla.

Stan­gret spiął lejce, zmu­sza­jąc wierz­chow­ce do za­trzy­ma­nia się tuż przed pniem. Żoł­nie­rze na­tych­miast ze­sko­czy­li na zie­mię, do­by­li mie­czy. Ostroż­nie po­de­szli do prze­szko­dy, wzro­kiem prze­cze­su­jąc oko­li­cę.

Prze­sko­czy­li nad pniem, obe­szli pozbawiony koni powóz do­oko­ła, zaj­rze­li do środ­ka. Za­trzy­mywali się przy każ­dym ciele, po­sztur­chu­jąc je bu­ta­mi. Wresz­cie jeden z żoł­nie­rzy wró­cił pod ka­re­tę i za­mie­nił kilka słów z kimś w środ­ku.

Z po­wo­zu wy­szedł wy­so­ki chu­dzie­lec w nie­bie­skich sza­tach maga. Zaraz za nim po­ja­wił się drugi męż­czy­zna, któ­re­go czarny ubiór rów­nież wska­zy­wał na pa­ra­nie się cza­ro­dziej­ską sztu­ką.

Wyż­szy z pa­sa­że­rów spoj­rzał na za­gra­dza­ją­cy drogę pień drze­wa. Wy­sta­wił przed sie­bie dło­nie, a po chwi­li prze­szko­da unio­sła się nad zie­mię i zo­sta­ła od­rzu­co­na w za­ro­śla.

– Co z tym ro­bi­my, Ar­tha­sie? – za­py­tał chu­dzie­lec w błę­ki­cie.

– Nic, Gar­ric­ku. Mamy waż­niej­sze spra­wy. Po­in­for­mu­je­my o tym ba­ła­ga­nie kogoś w naj­bliż­szym mie­ście.

– Panie, nie­da­le­ko stąd jest go­spo­da na skrzy­żo­wa­niu dróg – wtrą­cił się stan­gret.

Mag w czar­nych sza­tach ski­nął woź­ni­cy i skie­ro­wał kroki z po­wro­tem do po­wo­zu. Jego to­wa­rzysz ru­szył w prze­ciw­nym kie­run­ku. Za­in­te­re­so­wa­ło go ciało dziew­czy­ny, lecz gdy pod­szedł do niego na mniej niż pięć kro­ków, sta­nął jak wryty.

– Ar­tha­sie! – Chu­dzie­lec od­wró­cił głowę w stro­nę po­wo­zu. – Mu­sisz tu po­dejść. To… Po pro­stu po­dejdź.

Męż­czy­zna na­zwa­ny Ar­tha­sem za­wró­cił. A gdy sta­nął ramię w ramię z towarzyszem, rów­nież jakby go za­mu­ro­wa­ło.

– Wiesz, że to nie ona.

– Wiem. Lecz po­do­bień­stwo…

Jesz­cze długą chwi­lę ma­go­wie stali, jak za­hip­no­ty­zo­wa­ni wpa­tru­jąc się w twarz mar­twej Aurory. Z odrę­twie­nia wy­rwał ich dzie­cię­cy głos.

– Tato, co się stało?

Flyn zer­k­nął na powóz. Na schod­kach stała kilkuletnia dziew­czyn­ka z burzą gra­na­to­wych loków na gło­wie.

Ar­thas szyb­kim kro­kiem pod­szedł do dziec­ka.

– Ru­sza­my! – krzyk­nął i ski­nął na żoł­nie­rzy. – Nie mo­że­my dłu­żej tutaj mi­trę­żyć.

– Co wuj tam oglą­da? – do­cie­ka­ło dziec­ko, pró­bu­jąc z wy­so­ko­ści ostat­nie­go schod­ka doj­rzeć coś ponad ra­mie­niem ojca.

– Nic, co po­win­no cię in­te­re­so­wać. – Dziew­czyn­ka zro­bi­ła na­bur­mu­szo­ną minę. – No, już, wchodź do środ­ka.

Ar­thas od­wró­cił się do to­wa­rzy­sza i ge­stem po­na­glił go do po­wro­tu. Dziec­ko w tym cza­sie za­pa­trzy­ło się w miej­sce, skąd ob­ser­wo­wał drogę Flyn. Dziew­czyn­ka nie mogła go wi­dzieć, nie z tej od­le­gło­ści, a mimo to chło­pa­ko­wi wy­da­wa­ło się, że spoj­rze­nie zie­lo­nych oczu dziec­ka prze­wier­ca go na wylot.

– Pro­si­łem cię, żebyś we­szła do środ­ka! – zbesz­tał córkę Ar­thas. – Na­tych­miast, Au­ro­ro!

Fly­no­wi za­krę­ci­ło się w gło­wie.

Miał py­ta­nia – mnó­stwo pytań. Jed­nak to naj­waż­niej­sze, od któ­re­go za­le­żała jego przy­szłość, mu­siał zadać sobie sam:

Czy jest w nim wię­cej od­wa­gi, by iść po swoje, czy ho­no­ru, by do­trzy­mać zło­żo­nej obiet­ni­cy?

Tego pierw­sze­go nigdy mu nie bra­ko­wa­ło.

Z dru­gim by­wa­ło róż­nie…

Koniec

Komentarze

Z każdym krokiem uszu skazańców dochodziły coraz wyraźniejsze wrzaski agonii.

A nie do uszu?

 

Ciura kojarzy mi się z obozem wojskowym, a nie okrętem.

 

A najpewniej oba.

Nie podoba mi się.

 

Złość gdzieś już wyparowała z Flyna, zastąpiona ulgą, że starzec wrócił. Ich szanse na wyjście żywo z jutrzejszej walki na powrót wzrosły.

 

Jak zawsze na forum zachwyca mnie to, że każdy podchodzi inaczej do tematu.

Podoba mi się kradzież wymuszona straszliwą groźbą.

I przesympatyczny nowy herszt.

Czuję mocny niedosyt związany z imperium, kapłankami i losami władcy.

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Outta!

 

Większość wiesz z bety więc będzie podsumowanie.

 

Ogólnie profesjonalne fantasy zmierzające w kierunku dark. Naprawdę dobrze mi się czytało. Dialogi fajne i realistyczne. Postacie dobrze nakreślone. Świat może nie jakiś bardzo nowy ale i tak ciekawy. Umiejętnie rozłożone akcenty i haki.

 

Podobało mi się w sumie nawet bardzo więc zdecydowanie klikam!

 

Pozdrawiam!

Hej, Outta.

Przeczytałem początek, dokładnie do zdania Zwymiotował. Pomyślałem, że zatrzymał się w tym miejscu i napiszę Ci parę słów o wstępie, który w opowiadaniach jest dosyć ważny.

Wstęp masz obrazowy, nawet bardzo i w zasadzie nic bym do niego nie miał, gdybyś nie przedstawiał go z perspektywy Flyna. Narrator wszechwiedzący nie tylko widzi wszystko, ale też czuje wszystko. W przypadku Flyna, który idzie na śmierć przez tortury, wszelkie metafory i bujne opisy nie miałyby miejsca. Człowiek przed śmiercią nie zauważa takich drobiazgów jak:

Tunel kończył się drewnianą bramą, poznaczoną szerokimi karbami, przez które do wnętrza wpadały pionowe smugi światła. (…)

ukazując skazańcom widok zalanej słonecznym blaskiem areny królewskiego amfiteatru (…)

a jeszcze inne zamienione w bezkształtne sterty mięsa, nad którymi muchy roiły się połyskującymi czernią chmarami. (…)

To znaczy skazany nie myśli w ten sposób w takim miejscu i czasie. A narrator powinien pokrywać się z jego odczuciami.

Znacznie chętniej widziałbym wstęp zaczynający się od opisu areny przez narratora, ale który znajduje się gdzieś nad nią, w pewnej odległości, i obejmuje wszystko wzrokiem. Wtedy to, co dzieje się na dole, nie ma takiej dynamiki i postrzegane jest jako scena teoretycznie statyczna. Tak przedstawiona scena może zawierać wszelkie obrazowe opisy, ba, nawet powinna. Miałbyś wtedy szerokie pole do popisu. Mógłbyś uwzględnić nie tylko samą arenę, ale także trybuny, tłum, atmosferę na widowni. Dosłownie wszystko. Nawet kruki siedzące gdzieś na najwyższych słupach i czekające na żer.

Dopiero wtedy mógłby się pojawić Flyn w tunelu, ale opis sytuacji z jego perspektywy powinien być okrojony do niezbędnego minimum człowieka zdruzgotanego i gotowego na śmierć:

Mrużąc porażone światłem oczy, chłopak rozejrzał się wokół i z miejsca tego pożałował. Jego serce zamarło, a w oczach na powrót pociemniało na widok koszmarnego obrazu, który rozciągał się przed nim w całej swej grozie.

Poruszaliśmy już to wiele razy, główny bohater ma się poruszać, coś robić i reagować, a nie CZUĆ. Ja, jako czytelnik mam coś poczuć, a nie główny bohater. Nie wtłaczaj mi jego odczuć, tylko pozwól samemu się o tym przekonać. Więc Flyn też nie powinien żałować i zamierać, tylko stać. Z dwóch pierwszych akapitów wiem, że na pewno się nie cieszył.

Po arenie rozrzuconych było kilka dziesiątek ciał, z których jedne były rozczłonkowane, inne nadpalone, a jeszcze inne zamienione w bezkształtne sterty mięsa, nad którymi muchy roiły się połyskującymi czernią chmarami. Na środku czekało na skazańców czterech drabów, obleczonych w nasiąknięte krwią i zapaskudzone strzępami tkanek kubraki oraz skórzane, sięgające łokci rękawice. Twarze katów skrywały trójkątne, spiczaste kaptury.

A to jest właśnie część opisu, która powinna pojawić się na początku z perspektywy narratora nad areną.

Flyn zaciskał zęby, bezskutecznie starając się opanować dygoczące członki (ciało) w obliczu paskudnej zapewne śmierci i modlił się do Goreasa, by (śmierć) nastąpiła ona szybko, nie okraszona zanadto bólem. Jednocześnie(ak) zdawał sobie sprawę, że on i jego kompani mają pecha zostać straceni jako ostatni. Sam kilka razy był gapiem na comiesięcznych przedstawieniach, w trakcie których najlepsi w swoim fachu mistrzowie tortur – ku uciesze ludu Sult i satysfakcji Lorda Mordena – odbierali życia kilkudziesięciu skazańcom naraz. Nie wiedział, co konkretnie go czeka, ale finałowe egzekucje były zawsze wyjątkowo brutalne i widowiskowe.

Żołądek zacisnął się jeszcze bardziej, żółć podeszła mu do gardła. Zwymiotował.

Myślę, że lepiej jak członki nie dygocą, tylko ciało, przynajmniej mi kojarzą się groteskowo. I wiem, że stoi w obliczu śmierci, Outta… I że chłopak nie chce odczuwać zbyt dużo bólu. Nie trzeba o tym pisać. Tym samym przechodzę płynnie do ostatniej sprawy, czyli usuwania z tekstu rzeczy zbędnych, bo nadal są. Masz przykłady powyżej, czy chociażby kolejny tutaj:

Grupka skutych łańcuchami mężczyzn truchtała w asyście tuzina ponurych żołnierzy prowadzącym w górę, ciemnym korytarzem.

Jakie ma znaczenie, czy korytarz idzie w górę czy w dół? A to zdanie otwierające opowiadanie.

Sugeruję Ci wpisać w nagłówku każdej strony rozpoczętego opowiadania: Wycinać wszystkie zbędne zdania i opisy nie mające wpływu na fabułę. I mówię to całkiem serio.

 

Niemniej jednak opowiadanie rozpoczyna się bardzo ciekawie i na pewno wrócę z komentarzem po jego przeczytaniu.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Karby to nacięcia a nie szpary. Światło przez karby na desce nie prześwieca.

Szczerze? Za dużo ozdobników. Chociaż pewnie jestem raczej niedoceniającym sztuki barwnych, opisów prymitywem. Pierwsze sto słów przeczytałem. Potem co trzecie, i tak do jednej trzeciej. Próbowałeś może kiedyś patrzeć na młode afrykańskie nietoperze żywiące się owocami? Przydałobycisię ;D

Ą i Ę - wyroby rzemieślnicze

Hej.

 

@Ambush

 

Dzięki za przeczytanie, klika i zostawienie po sobie śladu :) Ciura zostaje, a świat to randomowy fantasyland, którego użyłem również w tekście “Akzciwakęr”.

 

@Edward

 

Dzięki za betę, bro. I za klika :)

 

@Darconie

 

Tak, już nieraz rozmawialiśmy na te tematy i pomimo tego, że tamte rozmowy pamiętam, to jakoś nie potrafię przebić tej ściany, która stoi na mojej drodze i przeszkadza. Jak zwykle Twoje rady są cenne i w punkt, ale ja już chyba lepiej nie potrafię, więc ten punkt widzę, tylko on jest za tą wspomnianą ścianą, zaś wartość Twoich rad dewaluuje się z powodu słabego kursu moich zdolności.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli – Twoje komentarze, w ogóle Twoja obecność pod moimi tekstami, to dla mnie ogromna wartość, jako że uważam Cię za jedną z najbardziej świadomych literacko (jeśli nie najbardziej) osób na forum. Niestety to chyba wygląda tak, że kiedy dasz małpie walizkę z milionem dolarów, to małpa nie będzie wiedziała, co z tym milionem zrobić. Jedyna różnica pomiędzy mną a małpą jest taka, że ja widzę, znam i doceniam wartość podarku – cóż jednak z tego, skoro nie potrafię z niego właściwie skorzystać.

 

Jakie ma znaczenie, czy korytarz idzie w górę czy w dół?

No, nie ma. Ta sprawa, jak i wcześniej poruszana, dotycząca opisu przez narratora wszechwiedzącego, a nie przez Flyna, to wina tego, że ja to wszystko widzę w głowie w bardzo filmowy sposób – widzę bohatera i towarzyszy idących w stronę wrót, widzę te smugi światła oczami Flyna, potem oślepia mnie światło, tak jak oślepiło Flyna – mam taki white screen przez moment, z którego wyłania się widok areny – potem widzę kolejne rzeczy. To wszystko w mojej głowie to są wyraźne, następujące po sobie sekwencje zdarzeń, w których “kamera” skupia się na tle, moment później na bohaterze, to znowu na oprawcach, potem znów na tle, trybunach, loży królewskiej i tak dalej. I ja to opisuję jak widzę, chyba zbytnio skupiając się na tym, by opisać to jak najdokładniej.

Nie wiem co z tym zrobić, może rzeczywiście pójdę za Twoją radą i będę klepał w myślach po każdym akapicie: wróć do początku i tnij z gruntem wszystko tak, jak radził Darcon.

 

@SPW

 

Poprawię za moment. Coś jeszcze?

 

@Dysonans

 

Rozumiem. Choć – szczerze – mając na uwadze Twoje wpisy z SB, trudno mi w to uwierzyć, bo to zazwyczaj niezrozumiałe dla nikogo, prócz Ciebie, ciągi asocjacyjne, przeładowane ozdobnikami, które nie niosą zwykle żadnej treści, niczemu nie służą, i – nadal zupełnie szczerze – są męczące. Kiedyś je czytałem, ale teraz czytam co czwarte słowo w co trzecim wpisie i wydaje mi się, że i tak mi nie umyka nic, co chcesz przez SB przekazać. O ile w ogóle tam jest jakiś przekaz.

Niemniej jednak dziękuję za częściową lekturę. Do młodych afrykańskich nietoperzy nie mam dostępu ze względu na wykształcenie dziadka psa mojego parlamentarzysty, który pracował przy pogłębianiu Rowu Mariańskiego na Phobosie w trakcie drzemek.

 

Known some call is air am

Outta, znacznie łatwiej poprawia się cudze teksty, bo człowiek nie jest z nimi emocjonalnie związany. :) Tym samym i ja popełniam dużo błędów, i pewnie jednokrotnie takie, które wytykam innym. Rozumiem więc “ścianę”, stąd proponowałem nagłówek. Sam mam podkładkę do pisania opowiadań, gdzie pierwszy akapit to zbiór błędów, których nie powinienem więcej popełniać. Niektóre fragmenty są nawet wytłuszczone, a i tak nadal strzelam gafy. Co prawda, może już nie w detalu, a bardziej w konstrukcji całości, ale nie wyzbyłem się ich całkowicie, a podkłada ma dobre kilka lat. Stąd znacznie mniej ostatnio piszę, ale z tego absolutnie nie polecam brać przykładu. :)

Opowiadania masz bardzo dobre i tak trzymaj. Moje uwagi to taki “detailing”, które nie zawsze jest konieczny. Najczęściej komentuję tylko dobre lub bardzo dobre opowiadania, choć czytam lub skanuję wzrokiem pewnie dwie albo trzy setki rocznie. Ostatnio niechętnie opuszczam swoją strefę komfortu, a do średnich opowiadań komentarz musiałbym pisać na tysiące znaków. Nie mówiąc już o słabych, gdzie prawie każde zdanie należałoby poprawić. Trudno napisać wtedy komentarz na kilka zdań, żeby nie miał negatywnego lub wręcz hejterskiego wydźwięku.

Robisz dobrą robotę i nie musisz sam sobie podcinać skrzydeł. Nie przyniesie to dobrych skutków. To akurat wiem na pewno. :)

Pozdrawiam.

 

Mam bardzo mieszane uczucia. Końcówka (od chwili mieszania się rzeczywistości) wynosi Ci to opko z dość przeciętnego (wybacz!) awanturniczego fantasy w bardzo ciekawe rejony. Dlaczego tyle miejsca poświęcasz w tekście tej pierwszej części, a po macoszemu traktujesz tę drugą? Autorze, why?!?!?!?! 

No dobra, ale na poważnie. Pierwszy fragment – wyróżnia się brutalnością i dla mnie nie ma wystarczającego uzasadnienia w świetle reszty tekstu. Rozumiem, że miał pokazać okrucieństwo Mordena, ale zabrakło mi tkanki łącznej pomiędzy tym fragmentem, a ciągiem dalszym. Zmiana nastroju jest zbyt duża. Jeśli dobrze zrozumiałam tekst, to Ned w przyszłości stanie się Mordenem – i tak, pokazujesz kim się stał, pokazujesz kim był na początku, środka nie ma wcale. I ta przepaść i fabularnie, i pod kątem nastroju jest bardo duża, przez co nie klei mi się to w spójną całość, nie tworzy ramy, która miałaby w reszcie tekstu wystarczające umocowanie. 

Postaci – Ned jest jedyną postacią, która ma w tekście osobowość, jakiś charakter. Flyn – tutaj dla mnie trochę za dużo skaczesz – pomiędzy młodym wystraszonym chłopakiem, a oprychem, a hersztem bandy. Trochę tchórza, trochę oportunisty, trochę desperata – i to powinno się kleić, ale jakoś mnie nie przekonało. Pomysł na postać fajny – podoba mi się jej moralna niejednoznaczność – ale niedopracowany. Jakby zabrakło konsekwencji i skupienia się na tych aspektach postaci. Myślę, że Flyn byłby bardziej przekonujący i wyrazisty, gdyby było więcej charakterystyki postaci przez działanie. U Ciebie jest więcej Flynowych autorefleksji i komentarzy wyjaśniających w narracji.

Aurora – sorry, ale wyszło Ci takie trochę głupiutkie dziewczę… To jak dała się złapać (serio, wyleciało jej z głowy, że ma przed sobą grupkę facetów? :P), to “oddaj szkatułkę, bo tak” i “wiem, o co chodzi, ale nie powiem” – kurczę, no nie kupuję tego. Nie przy tak wysokiej stawce. 

Mag i dyplomata – jeden łysy, drugi brodaty… Trochę różnicuje ich stosunek do Neda, szkoda że nie ma tego więcej. Łatwiej zapadają w pamięć postacie o charakterystycznych zachowaniach niż charakteryzowane przez (sam) wygląd. 

Zastanawiam się też, czy to żonglowanie synonimami (przynajmniej trzema do ważniejszych postaci) jest potrzebne. 

 

Językowo – ja bym cięła. Przede wszystkim te miejsca, w których wyjaśniasz czytelnikowi, o co chodzi. Przyjrzyj się szczególnie zdaniom z dopowiedzeniami i tym, w których powielasz informacje, które się już w tekście wcześniej pojawiły. Zabrakło mi w tym tekście zwięzłości składniowej. W wielu miejscach tworzysz zdania niejako “na około”, używając wielu słów tam, gdzie nie zawsze jest to potrzebne. To spowalnia akcję i rozmydla nastrój. Z jednej strony są to rzeczy drobne, z drugiej wpływają na poziom satysfakcji z lektury. 

 

Przykłady:

 

Tunel kończył się drewnianą bramą, poznaczoną szparami, przez które do wnętrza wpadały pionowe smugi światła.

 

-- Może: Tunel kończył się drewnianą bramą, przez której szpary do wnętrza wpadały…

 

Z zamku na dziedziniec wypadł naburmuszony młodzian, odziany w zdobne szaty, świadczące o jego szlacheckim stanie.

 

Może: Z zamku na dziedziniec wypadł naburmuszony młody szlachcic odziany w zdobne szaty. 

 

Obojętnym wzrokiem omiótł brodacza w niebieskiej szacie maga – to to był mag czy brodacz w szacie maga? ;) Może:

Obojętnym wzrokiem omiótł brodatego maga w niebieskiej szacie.

 

Gdy siedzący dotąd na plecach herszta oprawca skinął na pilnujących Flyna gwardzistów, chłopakowi ponownie ze zgrozy zrobiło się słabo.

 

Nie zawsze warto “dojaśniać” emocje bohatera. Więcej wiary w czytelnika – nakreśliłeś konkretną, przerażającą sytuację, czytelnik zrozumie, dlaczego bohaterowi zrobiło się słabo. 

 

W akcie sprzeciwu szarpnął mocno ciałem, lecz udało mu się jedynie obrócić na plecy, po czym silne katowskie dłonie usadziły go w miejscu.

 

– Jak wyżej.

 

– A żeby was, kurwie syny, kto w zadki jeżem wychędożył! – Ledwo skończył i zacisnął powieki w oczekiwaniu – A tu mi totalnie to przekleństwo zepsuło imersję. Jak na to, co miało go spotkać, to ta wypowiedź jest bardzo lajtowa. Zaraz mają go nabić na pal, a on im o jeżach i chędożeniu w zadek?  W dodatku pełnym zdaniem… 

 

Takich miejsc jest więcej, ale że tekst długi, to na tym poprzestanę. Miałam też wrażenie, że końcówka jest lepiej napisana niż początek. 

It's ok not to.

Masz rację, dogs. Zresztą tak jak i Darcon. Do niektórych pytań odniosę się jutro, ale zarówno Twój komentarz, jak i komentarz Darcona, dały mi asumpt do wyczyszczenia tego tekstu z nadmiaru znaków. Jutro się tym zajmę. 

A tymczasem pozdrawiam serdecznie. 

Q

Known some call is air am

5k poszłooo w niebyt, to jednak nie koniec. No i chyba muszę – za radą dogs – dać mocniejszy background do zachowania Aurory, żeby nie wyszła na idiotkę, która z motyką na słońce się porwała. To jest akurat to, co zostało mi w głowie, ale skoro tak bardzo razi jej zachowanie, trzeba będzie z głowy wyciągnąc kilka zdań i wpleść je w tekst. Więc jeszcze trochę wytnę, a trochę dodam, no i ostatecznie nie wiem ile z tego wyjdzie znaków :)

Known some call is air am

Widzę, Outta, że odchudzanie tekstu idzie pełną parą :D

 

dać mocniejszy background do zachowania Aurory

Tak!

 

Więc jeszcze trochę wytnę, a trochę dodam, no i ostatecznie nie wiem ile z tego wyjdzie znaków :)

 

Dobrze opowiedziana historia jest ważniejsza od ostatecznej liczby znaków. I w sumie nie dziwię się, że nie chciałeś tekstu ciąć – od strony treści nie masz tu zbędnych wątków czy bohaterów, wręcz przeciwnie, niektóre (jak chociażby Aurora) aż proszą się o rozbudowę. A techniczny lifting to jednak inna kategoria cięcia ;)

It's ok not to.

A ja zabrałam się rano do czytania :D Teraz wchodzę i widzę komentarz, że Ty zacząłeś ciąć xD

Jeszcze 283 znaki i wchodzisz do konkursu. Zmień przedmowę i nie bluźnij więcej, że niektórych opek nie da się ciąć :P

Już jestem poniżej granicy, ale w sumie nie wiem jeszcze ile będę musiał dodać, żeby uwiarygodnić Aurorę ;)

Known some call is air am

Przeczytałem do końca, ale to nie moja bajka. Początek zapowiadał mroczny, ciężki klimat, ale zaraz po wstępie skręciłeś w przygodowo zawadiackie fantasy. Pewnie kwalifikuje się na jakiś konkretny podgatunek.

Tak czy inaczej, to nie są rewiry moich zainteresowań. Jeśli chodzi o motywy i reakcje, to ja na to przymykam oko, bo tak charakteryzuje się ten kierunek. Bohaterowie reagują na ogól głośno, rubasznie, często z butelczyną w ręku lub po pijaku, a świat potrafi być tak samo brutalny, jak naiwny. Czasem reakcje są na wyrost, a czasem jest wzruszenie ramion, gdy walą się światy. Dobry przykładem jest tutaj chędożenie jeżem i to, co za sobą pociągnęło, a które w klasycznym fantasy (poważnym lub patetycznym, nie wiem czy określa to jakiś podgatunek) by nie przeszło.

Napisane sprawnie i na taką ilość znaków czyta się szybko.

Powodzenia w konkursie.

Pozdrawiam.

 

Przeczytałem do końca, ale to nie moja bajka.

Moja też nie, Darconie. To chyba ostatnie fantasy, które napisałem, bo prawdę mówiąc nie bardzo to czuję. I nawet mrocznego nie czuję, chyba, że w stylu WH40K, ale to już bardziej space opera.

 

Bohaterowie reagują na ogól głośno, rubasznie, często z butelczyną w ręku lub po pijaku, a świat potrafi być tak samo brutalny, jak naiwny

O! I to chyba jest to, co powoduje, że tego nie czuję. Pisałem na konkurs, a w sumie warto czasem się zmierzyć z czymś nowym, wyjść z tej popularnej strefy komfortu. 

 

Dobry przykładem jest tutaj chędożenie jeżem i to, co za sobą pociągnęło, a które w klasycznym fantasy (poważnym lub patetycznym, nie wiem czy określa to jakiś podgatunek) by nie przeszło.

Chodzi Ci o te zabawy z czasem? Czy o takie proste, wręcz erpegowe rozwiązanie, w którym bohater wychodzi cało z niezłej kabały, bo musi dostać questa, żeby fabuła się kręciła? Ten akurat okrzyk Flyna o chędożeniu jeżem jest ważny, bo spina ze sobą dwie linie czasowe.

Dogs miała zastrzeżenia co do tego, że te dwie rzeczywistości przenikają się dopiero na końcu, ale tak naprawdę pętla wcale nie musi się zamykać ostatnią sceną. Punktem węzłowym może być sytuacja ze skokiem Aurory przez portal, ale równie dobrze w oryginalnej wersji mogło do tego dojść, a węzeł jest na końcu rozmowy Flyna ze związaną Aurorą – w jednej wersji mógł ją zabić, pozbyć się kłopotu / mógł zostawić jej ten nóż, żeby się uwolniła – albo go nie zostawić / mógł noża nie zostawiać, ale Aurora uwolniła się za pomocą szkła z pozostawionej przez Flyna flaszki. A czemu to Flyn nie może być Mordenem? Prawdę powiedziawszy, to według mnie może, bo nigdzie w historii nie pojawia się motyw, który by tę ścieżkę zamykał. Może też dlatego Flyn nie zagrał dogs, bo w założeniu miał być nieoczywisty, i to w taki sposób, żeby możliwość FLyn → Morden była otwarta, choć mniej możliwa niż opcja Ned → Morden.

W linii Neda, tej w przeszłości pojawiają się imiona Zorath i Agrapusa, ale nie ma żadnej wzmianki nawet o Goreasie. Ponadto – jeśli już mówimy o skręcaniu w stronę awanturniczego fantasy – to świat, w którym jeszcze nie ma Mordena jest spokojniejszy, bardziej poukładany, bezpieczniejszy i właśnie sprzyjający awanturniczości. Gdybym opisywał historię Flyna w świecie z Mordenem, to całość byłaby bliższa temu, co pojawia się w pierwszym rozdziale.

No cóż, może przekombinowałem i wyszło jak wyszło. Jeszcze to trochę dopieszczę, a potem już będę się trzymał z daleka od fantasy, przedkładając nad nie bardziej przeze mnie lubiane sf, cyberpunk i takie tam ;)

 

Dzięki za komentarz.

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Nie, nie. Zabawy z czasem są w porządku. Do zakończenia też nic nie mam. Chodzi o:

Ten akurat okrzyk Flyna o chędożeniu jeżem jest ważny, bo spina ze sobą dwie linie czasowe.

Gdzie punktem zwrotnym, ważnym, jest karczemny okrzyk. :), który dla mnie charakteryzuje właśnie takie zawadiacko przygodowe fantasy. Za to nie wyobrażam go sobie na przykład w Drodze Królów Sandersona.

 

Ah, rozumiem. Po prostu uwiera Cię konwencja :)

Sandersona nie czytałem. Zresztą ostatnio sięgam wyłącznie po sf i klasyki, których nie czytałem, więc pewnie do Sandersona nie dojdę nigdy ¯\_(ツ)_/¯

Known some call is air am

Uwiera to może za duże słowo. :) Jest mi raczej obojętna. Sandersona podałem dla przykładu. Nie jestem wielkim fanem, choć chłop pisze dobrze. Jak nic jego nie przeczytasz, też przeżyjesz. :)

Pozdrawiam

Cześć, Outta!

 

Doczytane. Pozwól, że przejdę do konkretów.

 

Na plus na pewno ciekawe podzielenie narracji, która wcale nie ułatwia zabawy z czasem.

Najlepiej napisane wydały się fragmenty Neda. Nie widzę w nim żadnej pozytywnej cechy, ale to nie jest minus (o tym później). Samych łotrzyków mieliśmy okazję oglądać wyłącznie w walce, zatem nie dostali czasu scenicznego, by dać się polubić (lub też nie) – zatem ich losy mijają bez większych emocji.

 

Z drobnych zgrzytów:

– myślę, że ukrywanie się w chaszczach może nieco sabotować fakt, że jeden z ukrywających nawala mieczem w drzewo ;)

– z perspektywy Flyna, nie widzę sensu w uwalnianiu Aurory. Jeśli chodzi wyłącznie o ładną buzię, to wypada średnio w kontekście stawki o życie i topora, który wisi nad łbami bandziorów.

– trick z drzewem zwalonym na drogę jest chyba starszy niż cały gatunek. Szkoda, że nie pokusiłeś się o coś bardziej oryginalnego, jednak rozumiem nostalgię.

– jak Flyn dał radę gwardziście? Tylko dlatego, że ten popełnił jeden błąd, następując na trupa? Czy młody i – jak rozumiem, mniej doświadczony w walce mieczem – Flyn sam nie popełniał żadnych błędów w walce, nie dając okazji gwardziście? Te przebijanie na wylot człowieka w zbroi także mnie zastanowiło.

– pogaduchy w ferworze walki zawsze wydają mi się niewiarygodne i przekombinowane. Gdy widzę, że zostaję sama na placu boju, nie daję napastnikowi szansy na monologowanie, szczególnie jeśli mam w rękach długodystansową broń, a mój obecny nastrój wyznacza kac. Na szczęście, kusza wystrzela na koniec.

 

Mam dylemat. Z jednej strony chciałam poczytać w konkursie o dark fantasy z motywem time loopa: alternatywnych rzeczywistości/manipulacji czasem – lub kradzieży czasu, właśnie – nazwijmy ten rodzaj świata przedstawionego jako dark time. Sama zastanawiałam się, jak coś takiego ugryźć. Ale. Z drugiej strony to specyficzne i kolosalnie trudne do napisania.

Jestem natomiast pewna, że wskazówki, które zostawiasz w tekście są zdecydowanie zbyt subtelne i małoznaczące (co samo w sobie nie jest niczym złym), żeby pokazać ogrom intrygi politycznej, która stoi tu przecież na pierwszym planie. Opowiadanie spokojnie można zinterpretować jako kontynuację zdarzeń na jednej osi fabularnej, a zbieżność imion uznać za zwykły przypadek. Klasyczna magia (portale, magiczne kule, szaty) może być tylko klasyczną magią.

 

Tymczasem tutaj jest ukryty świetny pomysł. Zapętlenie Neda/Flyna zasługuje na dużo więcej ekspozycji, niż prezentujesz – i nie mówię o limicie, bo na moje oko wciąż sporo można wywalić (co na przykład? Awanturnicze kino z kategorii „generic fantasy swordfight”; okoliczności awansu Flyna na herszta, które można bez szkody sparafrazować), robiąc więcej miejsca na czasoprzeplatanie. Już samo założenie cesarza, że grupka losowo zrekrutowanych bandziorów – bez wyraźnej struktury przywódczej i pomyślunku w działaniu (dali się złapać) – spełni jego oczekiwania jest co najmniej naiwna, lub także wynika z całkowitej desperacji. Dlaczego nie nająć profesjonalistów, a później się ich pozbyć? Scena otwierająca opowiadanie jest bardziej wstępem do powieści, nie do spójnej, intrygującej politycznej konspiracji – szczególnie, że zakulisowo działa tutaj bractwo/organizacja, świadome (i wykorzystujące?) potencjał czasu.

 

Kwestia fabuły. Rozumiem, że samo odczytanie listu uruchomiło destabilizację czasu i przestrzeni? Czy Flyn jest „randomem”, który sam ściągnął na siebie przeznaczenie listu, czy też nieświadomie ocalił świat przed przyszłym tyranem Nedem? Czy jednak został nim na jego miejsce? Czyja rzeczywistość jest tą właściwą? Czy istnieją dwa listy? Czy dwa wątki dzieją się niezależnie od siebie? Czyja oś czasu jest tą „kanoniczną”?

Rozkapryszony panicz, który zostaje tyranem jest konsekwentnym, logicznym założeniem płynącym z cech charakteru i zachowania, jakie demonstruje w tekście Ned. Nie mamy jednak za wiele poszlak fabularnych, przez co pomysł nieco kuleje – wciąż nie jestem pewna, czy o to chodziło. Jeżeli natomiast jego przeciwwaga/dopełnienie – Flyn – także miałby być tym, który napisał list, w jakim celu? Wyłącznie dla Aurory? By wypełnić dane słowo, czy też powstrzymać Aurorę przed śmiercią?

 

W tekście trzeba tych rzeczy szukać – a wcale nie ma ich dużo – co znaczenie utrudnia lekturę. Ze trzy razy musiałam wracać się do niektórych wątków, a i tak nie powiem, że ułożyły się w logiczną całość. Z mojej strony jest to największy zarzut. Teksty o czasie muszą być na tyle łopatologiczne, na ile mogą sobie pozwolić bez zepsucia zgadywanki; sama zabawa z czasem jest już ryzykowna sama w sobie. Tekst powinien oferować tyle wskazówek, poszlak i narzędzi do rozgryzienia fabuły, by czytelnik nie czuł się totalnie zagubiony – inaczej zwyczajnie straci moc, bo nie samą alternatywną rzeczywistością stoi. Wiele „pomocy” może być błędnych lub nieprzydatnych, jeśli oczywiście służy to zabawie. Kawałki czasu są jak puzzle, które wskakują na swoje miejsce. Tym gorzej wypada – imo – otwarte z dwóch stron zakończenie, które nijak nie potwierdza ani nie urzeczywistnia żadnej z teorii. Ten przeciąg nieco mnie rozczarował. Szkoda, bo pomysł jest naprawdę świetny – ale tak na całą powieść, najlepiej. ;)

 

Mam nadzieję, że Cię nie zraziłam.

 

coraz słabiej robiąc mieczem

Czy „robienie mieczem” jest celowe, czy też chodziło o rąbanie?

 

Pozdrawiam!

Cześć :)

 

Samych łotrzyków mieliśmy okazję oglądać wyłącznie w walce, zatem nie dostali czasu scenicznego, by dać się polubić (lub też nie) – zatem ich losy mijają bez większych emocji.

Te postacie to raczej rekwizyty, i tylko Yorick ma trochę miejsca, ponieważ jego wyprawa do karczmy i historia, którą opowiada pod koniec siódmego rozdziału są ważne dla zabawy z czasem. Piszesz dalej, że wskazówki dotyczące mieszania czasem są zbyt subtelne, za mało łopatologiczne. No i właśnie ta opowieść to jedna z tych podpowiedzi. Wspominana później czwórka biesiadników w karczmie, których obserwuje Sirion, to właśnie Yorick i jego ówcześni znajomkowie. Yorick w tej swojej opowiastce mówi też o trupach, że było ich “dwanaście, czy trzynaście”, co też ma znaczenie, ale o tym za moment.

 

– myślę, że ukrywanie się w chaszczach może nieco sabotować fakt, że jeden z ukrywających nawala mieczem w drzewo ;)

Niby tak, ale to się dzieje w obozie, będącym w znacznym oddaleniu od drogi i w dodatku dzień wcześniej, na wieczór.

 

– z perspektywy Flyna, nie widzę sensu w uwalnianiu Aurory. Jeśli chodzi wyłącznie o ładną buzię, to wypada średnio w kontekście stawki o życie i topora, który wisi nad łbami bandziorów.

No i jej nie uwalnia. A w zasadzie nie wiemy czy uwalnia. Żeby zaistniała możliwość, że Aurora sama się uwalnia, zostawiłem jej opróżnioną butelkę wina, którą mogła rozbić, a szkło wykorzystać do przecięcia więzów.

 

– trick z drzewem zwalonym na drogę jest chyba starszy niż cały gatunek. Szkoda, że nie pokusiłeś się o coś bardziej oryginalnego, jednak rozumiem nostalgię.

Masz rację. Ale to efektywny sposób, w dodatku Flyn et consortes nie mieli zbyt wiele możliwości, żeby opracować coś innego. Morden dał im bardzo niewiele sprzętu. Inna sprawa – ja naprawdę nie czuję się dobrze w takiej łotrzykowskiej konwencji, bo nie czytam już od wielu lat podobnych historii, o czym wspomniałem w odpowiedzi dla Darcona.

 

– jak Flyn dał radę gwardziście? Tylko dlatego, że ten popełnił jeden błąd, następując na trupa? Czy młody i – jak rozumiem, mniej doświadczony w walce mieczem – Flyn sam nie popełniał żadnych błędów w walce, nie dając okazji gwardziście? Te przebijanie na wylot człowieka w zbroi także mnie zastanowiło.

Nie wiadomo, bo nie wynika to z tekstu, kim jest Flyn, co konkretnie robiła kompania rabusiów i jakie ma doświadczenie. Flyn jest młody, ale to nie znaczy przecież, że nie może umieć walczyć. Zresztą, gwardziści też nie muszą być doświadczonymi wojami. Co do przebijania zbroi – tak, to byłaby bzdura. Tylko to są konni gwardziści, eskortujący powóz, a nie ciężkozbrojni w pełnych płytach. Myślałem raczej o napierśniku stalowym, pod nim przeszywanica, ogólnie raczej lekkie opancerzenie, biorąc pod uwagę, że mieli być kilka dni w drodze.

 

– pogaduchy w ferworze walki zawsze wydają mi się niewiarygodne i przekombinowane. Gdy widzę, że zostaję sama na placu boju, nie daję napastnikowi szansy na monologowanie, szczególnie jeśli mam w rękach długodystansową broń, a mój obecny nastrój wyznacza kac. Na szczęście, kusza wystrzela na koniec.

No, tak, w zasadzie racja. Tylko to było tutaj konieczne, bo nie bardzo wiedziałem, gdzie indziej wepchnąć łopatę. Poza tym – pisałem wcześniej to Darconowi – ten karczemny, przedśmiertny okrzyk Flyna, jest narzędziem do spięcia pętli.

 

na moje oko wciąż sporo można wywalić (co na przykład? Awanturnicze kino z kategorii „generic fantasy swordfight”; okoliczności awansu Flyna na herszta, które można bez szkody sparafrazować

Znów tak, masz rację, ale to się właśnie mieści w tej konwencji, a przynajmniej ja to tak widzę. I nie czuję się z tym dobrze ;)

 

Już samo założenie cesarza, że grupka losowo zrekrutowanych bandziorów – bez wyraźnej struktury przywódczej i pomyślunku w działaniu (dali się złapać) – spełni jego oczekiwania jest co najmniej naiwna, lub także wynika z całkowitej desperacji. Dlaczego nie nająć profesjonalistów, a później się ich pozbyć?

Cholernie naiwne. Ale ta grupka nie jest losowa, ona jest cholernie konkretna. Cesarz chce być cesarzem, pamięta okoliczności, ten punkt w czasie, które doprowadziły do tego, że został cesarzem. Pamięta co się wydarzyło, zanim dostał amulet. Skoro to zadziałało raz, wtedy, to czemu miałoby nie zadizałać po raz kolejny? Cesarz gra znaczonymi kartami, wie co ma w ręku i że to pozwoli mu wygrać, każde dobranie karty (tutaj: wynajem profesjonalistów) jest niepotrzebnym ryzykiem. Morden pamięta ilu było rabusiów i ilu gwardzistów, pamięta wszystkie okoliczności, co się działo, gdzie się to działo, kto dał mu amulet i tak dalej. Morden, sprawując już władzę jako cesarz, czekał na ten moment, w którym będzie mógł stworzyć pętlę dla siebie z przeszłości, dzięki której zdobędzie władzę. I to niezależnie czy Mordenem jest Ned, czy Flyn. Bo to również jest kwestia otwarta – nigdzie nie ma wyraźnej wskazówki, która wykluczałaby którąś z tych możliwości. Nawet opowieść Yoricka niczego nie wyklucza, ponieważ Yorick wspomina, że było “dwanaście, czy trzynaście trupów” – nie pamięta dokładnie, ale w przypadku ścieżki, w której Ned zdobywa amulet trupów jest dwanaście, w przypadku Flynowej jest ich trzynaście.

 

szczególnie, że zakulisowo działa tutaj bractwo/organizacja, świadome (i wykorzystujące?) potencjał czasu.

To raczej bractwo, które pilnuje, by nikt nie użył amuletu, co niestety się dzieje. Amulet znika z siedziby bractwa, jeśli jego przyszła wersja pojawia się w przeszłości, bo nie mogą istnieć dwa amulety w jednym czasie. Samuel z Arthasem o tym mówią – że amulet znikał na chwilę sześciokrotnie od ostaniego Odzyskania – a to oznacza, że w którymś momencie w przyszłości ktoś go weźmie i użyje, więc bractwo czekało na to siódme zniknięcie, żeby go odzyskać dla siebie ponownie. Tutaj nie wiemy kto i kiedy go zabrał z siedziby, ale ktoś musiał.

 

Rozumiem, że samo odczytanie listu uruchomiło destabilizację czasu i przestrzeni?

Nie jest powiedziane, co zapoczątkowało pętlę. Otwarcie listu może być punktem węzłowym równie dobrze, co skok Aurory w portal albo zakończenie nocnej rozmowy Flyna z Aurorą.

 

Czy Flyn jest „randomem”, który sam ściągnął na siebie przeznaczenie listu, czy też nieświadomie ocalił świat przed przyszłym tyranem Nedem? Czy jednak został nim na jego miejsce?

Może być tak, że Flyn ocalił świat przed przyszłym tyranem Nedem, a może być tak, że ścieżka Neda kończy tyranię przyszłego tyrana Mordena, którym stał się Flyn po przeczytaniu listu. To wszystko są kwestię otwarte, można je odczytywać na więcej niż jeden sposób i takie było moje zamierzenie od samego początku. Potem mi się to nieco rozjechało, nawet na moment z tego zrezygnowałem, ale po uwagach dogs i Darcona, kiedy zacząłem ciąć i dopisywać, postanowiłem wrócić do pierwotnej koncepcji.

 

Czyja rzeczywistość jest tą właściwą? Czy istnieją dwa listy? Czy dwa wątki dzieją się niezależnie od siebie? Czyja oś czasu jest tą „kanoniczną”?

Zależy jak odczytasz ;) List jest tylko jeden. Wątki dzieją się zbieżnie do pewnego momentu, potem już nie… A może jednak? ;) Nie wiem czyja oś czasu jest kanoniczną, bo kanoniczne mogą być obie. A może kanoniczna jest gdzieś dalej w czasie, a to jest tylko kolejna iteracja pętli, a może nawet kilku pętli.

 

Rozkapryszony panicz, który zostaje tyranem jest konsekwentnym, logicznym założeniem płynącym z cech charakteru i zachowania, jakie demonstruje w tekście Ned. Nie mamy jednak za wiele poszlak fabularnych, przez co pomysł nieco kuleje – wciąż nie jestem pewna, czy o to chodziło.

O to chodziło.

 

Jeżeli natomiast jego przeciwwaga/dopełnienie – Flyn – także miałby być tym, który napisał list, w jakim celu? Wyłącznie dla Aurory? By wypełnić dane słowo, czy też powstrzymać Aurorę przed śmiercią?

Jesli to Flyn jest Mordenem, wówczas napisał list w tym samym celu, w którym napisałby go Ned, gdyby to on był Mordenem – żeby zyskać władzę. W tym pierwszym przypadku Aurora jest tylko pionkiem, a jej wejście w portal było częścią pętli, o której Morden wiedział, w tym drugim przypadku przejście Aurory może – ale nie musi – naruszyć pętlę.

 

Ze trzy razy musiałam wracać się do niektórych wątków, a i tak nie powiem, że ułożyły się w logiczną całość.

Moim zdaniem są całkiem spójne, ale rozumiem Twoją konsternację. Staramy się pisać to, co lubimy czytać – a przynajmniej ja tak mam. I dla mnie nie ma lepszych dzieł z pętlami czasowymi, od tych, które zostawiają mi miejsce na interpretację, a za najciekawsze uznaję takie, w których nie sposób znaleźć jednego logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego, bo gdzieś coś się wali i otwiera mozliwości do stworzenia kolejnego takiego ciągu, który też gdzieś znow może się zawalić i otworzyć… I tak w pętli :) Swego czasu ogromne wrażenie wywarł na mnie film “Predestynacja”, albo komiksy “Władca gór” i “Korona Ogotaia” i właśnie coś w ten deseń spróbowałem tym tekstem ukulać :)

 

Teksty o czasie muszą być na tyle łopatologiczne, na ile mogą sobie pozwolić bez zepsucia zgadywanki; sama zabawa z czasem jest już ryzykowna sama w sobie. Tekst powinien oferować tyle wskazówek, poszlak i narzędzi do rozgryzienia fabuły, by czytelnik nie czuł się totalnie zagubiony – inaczej zwyczajnie straci moc, bo nie samą alternatywną rzeczywistością stoi.

To chyba zależy od podejścia i oczekiwań. Ja oczekuję od utworów mieszających czasem pogubienia mnie, które pozwoli mi przez kilka kolejnych dni (a czasem nawet lat ;) mysleć o tym dziele, składać jego elementy, analizować, porzucać i po jakimś czasie znów wracać. Rozumiem, że nie wszystkim coś takiego leży i jestem świadom, że mój tekst nawet nie stoi obok czegoś tak dobrego, jak wspomniane przeze mnie dzieła. Ale spróbowałem i wyszło jak wyszło, lepiej nie potrafię :)

 

Kawałki czasu są jak puzzle, które wskakują na swoje miejsce. Tym gorzej wypada – imo – otwarte z dwóch stron zakończenie, które nijak nie potwierdza ani nie urzeczywistnia żadnej z teorii. Ten przeciąg nieco mnie rozczarował. Szkoda, bo pomysł jest naprawdę świetny – ale tak na całą powieść, najlepiej. ;)

Tylko układanie puzzli można zacząć od któregokolwiek elementu. A czasem zdarzy się, że kilku brakuje ;) (Teraz sobie przypomniałem jak w zeszłym roku z młodym układaliśmy puzzle Harry Potter 1500 elementów. Kiedy skończyliśmy, okazało się, że dwóch brakuje – jeden to jakiś nieistotny element tła, ale Ron do dziś nie ma nosa ;)).

Co do powieści – też tak myslałem, ale ja się boję dłuższych tekstów. Prawdę powiedziawszy, to ten jest najdłuższym, jaki napisałem.

 

Dzięki za rozbudowany komentarz. Nie zraziłaś mnie niczym, bo czym niby? Same konkrety, podane w uprzejmy sposób. Nawet jakbyś była bardziej szorstka, to spokojnie, ja nie jestem aż taki delikatny i wiele zniosę :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

PS. Robienie mieczem jest celowe.

Known some call is air am

Hmmm, fajne, dużo zalet, ale mam problem z bifurkacją historii. Nie rozumiem, skąd ona się wzięła i to mnie gryzie.

Poza tym postaci w porządku. Ned kojarzył mi się z Neronem.

Czy dobrze rozumiem, że mag z własnej woli udał się przeszłość? Dlaczego to zrobił? Dla mnie to jakaś masakra…

Babska logika rządzi!

Hej!

 

Czy dobrze rozumiem, że mag z własnej woli udał się przeszłość? Dlaczego to zrobił? Dla mnie to jakaś masakra…

Nie. Mag nigdzie nie przechodził :)

ale mam problem z bifurkacją historii. Nie rozumiem, skąd ona się wzięła i to mnie gryzie.

No dobra, to jednak dam tutaj przykłady, jak można odczytywać te bifurkacje, bo widzę, że się gubicie ;) W zasadzie takie było założenie, żeby się odbiorca trochę pokręcił, ale niech będzie.

 

No to zacznijmy może od mozliwości, w której Ned jest/był Mordenem, a działania Flynna i Aurory doprowadziły do wyjścia z pętli.

W jakiej kolejności należy wówczas czytać ten tekst, po rozdziałach? Ano tak:

 

2 → 4 (dwa pierwsze rozdziały w tej wersji dzieją się w kanonicznej wersji czasu, przed powstaniem pętli) → 6 → 8 → 10 → 12 (to sekwencja pętli czasowej, w której Ned zostaje Mordenem po przeczytaniu listu i postępowaniu według instrukcji w nim zawartych. W tej wersji zakładamy, że Flynn i jego kompani pojawiają się w każdej iteracji pętli, ale postępują nieco inaczej niż w opisujących ich działania rozdziałach. Dlaczego? Ponieważ nie ma z nimi Aurory, która w 5 rozdziale, będącym punktem węzłowym, wyprowadza czas z pętli – we wcześniejszych iteracjach nie przeszła za Flynem. Tutaj następuje około dwudziestopięcioletni przeskok do sceny otwierającej opowiadanie, po której mogły następować kolejne, takie same iteracje pętli, aż do tej z Aurorą przechodzącą przez portal) → 1 → 3 → 5 (tutaj jest punkt węzłowy, ponieważ w tej scenie Flyn przechodzi do momentu po 4 rozdziale. W tej wersji Aurora przechodzi właśnie za Flynem, co ostatecznie doprowadzi do zamknięcia pętli) → 6 (ponownie Arthas dowiaduje się o zniknięciu amuletu, jak wcześniejszych iteracjach) → 7(w tej iteracji po raz pierwszy Yorick dociera do karczmy, w której siedzi on sam, tylko dwadzieścia pięć lat wczęśniej. W poprzednich iteracjach nie kupił wina, bo nie miał czym zapłacić) → 8 (dla Neda wydarzenia pozostają takie same jak we wcześniejszych pętlach) → 9 (wcześniej nie było rozmowy z Aurorą, bo Aurory nie było) → 11 (dzięki Aurorze ginie Ned, a nie Flyn) → 13 (Mordena już nie ma, Flyn ma szansę zwrócić amulet i wyprostować czas. Umiarkowany happy end, a co potem się działo, to już zupełnie inna historia ;)).

 

No, ale możemy też rozważać taką, mocno pokręconą mozliwość:

 

Flynn to Morden, przeskok Aurory zdarzał się w poprzednich iteracjach. Więc pętla wygląda tak:

 

1 → 3 → 5 → 2 → 4 → 6 → 7 → 8 → 9 (To jest punkt węzłowy, w którym dzieje się coś, co pozwala Aurorze się uwolnić – Flynn zostawia jej nóż? Upuszczona butelka zostaje przez Aurorę rozbita, a szkłem dziewczyna przecina więzy?) → 11 → 13 (zakładamy, że Flynn przeczytał list i postąpił według instrukcji, stając się Mordenem. Po ostatnim rozdziale przeskakujemy około 25 lat i przechodzimy na powrót do rozdziału pierwszego. W tym przypadku rozdziały 10 i 12 nie dzieją się w tej pętli)

 

A jednocześnie Ned to Morden, przeskok Aurory zdarzał się w poprzednich iteracjach i wtedy pętla wygląda tak:

 

1 → 3 → 5 → 2 → 4 → 6 → 7 → 8 → 9 (To jest punkt węzłowy, w którym Flyn robi coś, co nie pozwala Aurorze interweniować w czasie ataku – zabija ją? Gwałci, zabiera flaszkę, a dziewczyna zostaje tak związana i nie może się uwolnić?) → 10 → 12 (zakładamy, że Ned przeczytał list, postapił według instrukcji i stał się Mordenem. Po ostanim rozdziel przeskakujemy te 25 lat i wracamy do rozdziału pierwszego. W tym przypadku rozdizały 11 i 13 nie dzieją się w tej pętli).

 

Jak to pożenić? Niezależnie, czy list przeczyta Ned czy Flynn, to i tak każdy z nich postapi według instrukcji i stanie się Mordenem. W tej wersji punktem węzłowym jest też rozdział dzewiąty, i jest to punkt węzłowy dla dwóch pętli, dziejących się równocześnie i wracających do siebie na powrót w punkcie piątym, czyli węzłowym na oryginalnej ścieżce czasu. Jak to wygląda w praktyce? Zrobiłem taki schemat, który może pozwoli Wam zrozumieć:

 

 

Teraz tylko wystarczy sobie wyobrazić, że te dwie pętle są połączone, w punkcie 9 się rozszczepiają, biegną osobno (jedna zawiera punkty od 10, druga od 11), po czym znów się łączą w punkcie 5 i znów się rozszczepiają w 9. Należy jednak pamiętać przy tym schemacie, że w obu pętlach od 9 do 5 mijają dwie i pół dekady, więc w rzeczywistości połączenie pętli następuje tylko na krótkim odcinku obwodu.

Coś takiego (1 i 3 mogą być takie same w obu pętlach przed połączeniem w 5, a mogą się nieco różnić, więc można 1 i 3 przypisać na przykład tylko do pętli Neda = Mordena, albo odwrotnie):

 

 

Te pętle równie dobrze mogą dziać się nie równocześnie, tylko naprzemiennie – czas robi sobie podwójną pętelkę, ósemkę, znak nieskończoności – i raz Ned jest Mordenem, a raz Flyn. Ta podwójna pętla nie ma końca, czas nie biegnie dalej, Strażnicy Ciągłości zawalili swoją robotę. W razie pytań lub wątpliwości, proszę pytać ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cholera, musiałabym pamiętać, co wydarzyło się w poszczególnych rozdziałach, żeby to rozkminić. A że siedzę w robocie i czekam, aż debilny program się załaduje, to powtórne czytanie raczej nie wchodzi w grę. Aż tak badziewnych aplikacji nie musimy używać.

Nie. Mag nigdzie nie przechodził :)

Czyli mag siedzący z tyłu na ławce powozu, za paniczem, nie znalazł się w tym samym czasie co zbójnicy z musu?

Babska logika rządzi!

Przeczytałem, Powodzenia. :)

Plus za wspomnienie o honorze.

Hej!

 

@Finkla

 

Czyli mag siedzący z tyłu na ławce powozu, za paniczem, nie znalazł się w tym samym czasie co zbójnicy z musu?

Nie. Sirion jest obecny we wszystkich liniach czasu, zarówno był w oryginalnej, jak i w pętlach. Nie ma nic wspólnego z Bractwem i znalazł się tam z musu, ale tym musem był rozkaz ojca Neda, któremu Sirion służy.

 

@Misiu

 

Dzięki za lekturę :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Po przeczytaniu opowiadania byłam mocno zdezorientowana i nie bardzo wiedziałam, co tam się wydarzyło, ale cóż, zawsze tak mam, kiedy czytam o przemieszczaniu się w czasie – nie umiem tego objąć rozumem i gubię się. Pomogła mi nieco lektura komentarzy, ale nadal nie mogę powiedzieć, że wiem wszystko. Mimo to Jutrzenkę nowego porządku czytało się nieźle.

 

Po are­nie roz­rzu­co­nych było kilka dzie­sią­tek ciał, z któ­rych jedne były roz­człon­ko­wa­ne… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Po are­nie roz­rzu­co­nych było kilka dzie­sią­tek ciał, niektóre roz­człon­ko­wa­ne

 

od­bie­ra­li życia dzie­siąt­kom ska­zań­ców naraz. → …od­bie­ra­li życie dzie­siąt­kom ska­zań­ców naraz.

Życie nie ma liczby mnogiej. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html

 

Mo­nar­cha wska­zał na le­żą­ce u jego stóp pięć pa­kun­ków. → Raczej: Mo­nar­cha wska­zał pięć pakunków, le­żą­cych u jego stóp.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Pil­nuj jej, ro­ba­ku, bo to od niej za­le­żą wasze życia.– Pil­nuj jej, ro­ba­ku, bo to od niej za­le­ży wasze życie. Lub: – Pil­nuj jej, ro­ba­ku, bo to od niej zależy życie każdego z was.

 

Cze­ka­ją­cy we­wnątrz go­spo­dy Gal­dur wska­zał zbroj­nym pokój na pię­trze… → A może: Cze­ka­ją­cy w gospodzie Gal­dur wska­zał zbroj­nym pokój na pię­trze

 

od szynk­wa­su do sto­li­ka czwór­ki pod­chmie­lo­nych bie­siad­ni­ków. → …od szynk­wa­su do stołu czwór­ki pod­chmie­lo­nych bie­siad­ni­ków.

W dawnych karczmach stawiano ciężkie stoły, nie stoliki.

 

Flyn wy­cią­gnął z cho­le­wy wy­so­kie­go buta nóż o dłu­gim ostrzu. → Czy dookreślenie jest konieczne? Cholewa to część buta okrywająca łydkę.  

 

na­ka­zał woź­ni­cy zbo­czyć z trak­tu kró­lew­skie­go… → Skoro podróżowali karetą, to raczej: …na­ka­zał stangretowi zbo­czyć z trak­tu kró­lew­skie­go

Woźnica i stangret to nie to samo.

 

Po­zwa­la­ją sobie na zbyt wiele!

Ned obie­cy­wał sobie, że kiedy… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Do wcze­śniej­szy od­gło­sów do­łą­czyły szczęk oręża oraz inne od­gło­sy walki. → Jak wyżej.

Proponuję: Do wcze­śniej­szy dźwięków do­łą­czył szczęk oręża oraz od­gło­sy walki.

 

Kilka me­trów dalej Gal­dur… → Czy w czasach tego opowiadania na pewno wiedziano, czym są metry?

 

Za nimi, w od­le­gło­ści dzie­się­ciu me­trów, to­czył się… → Jak wyżej.

 

roz­legł się gło­śny trzask ła­ma­ne­go drew­na. → Przypuszczam, że do zasadzki podcięto rosnące drzewo, więc: …roz­legł się gło­śny trzask ła­ma­ne­go drzewa.

 

Kil­ka­na­ście me­trów za po­wo­zem… → To na pewno były metry?

 

chło­pak urwał wpół zda­nia… → …chło­pak urwał w pół zda­nia

 

Jego spoj­rze­nie spo­tka­ło się ze spoj­rze­niem ru­do­wło­se­go… → A może: Jego wzrok spotkał się ze spoj­rze­niem ru­do­wło­se­go

 

Ned prze­szu­kał jego ciało. → Raczej: Ned prze­szu­kał jego ubranie.

 

Przy­warł usta­mi do szyj­ki i kil­ko­ma ły­ka­mi opróż­nił za­war­tość. → Można opróżnić flaszkę, ale nie jej zawartość.

Proponuję: Przy­warł usta­mi do szyj­ki i kil­ko­ma ły­ka­mi wypił za­war­tość. Lub: Przy­warł usta­mi do szyj­ki i kil­ko­ma ły­ka­mi opróż­nił ją z za­war­tości.

 

i prze­biegł wzro­kiem pierw­sze kilka li­ni­jek tek­stu: → Raczej: …i prze­biegł wzro­kiem kilka pierw­szych li­ni­jek tek­stu:

 

Prze­biegł wzro­kiem pierw­sze kilka li­ni­jek tek­stu: -> Prze­biegł wzro­kiem kilka pierw­szych li­ni­jek tek­stu:

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Reg :)

 

Dzięki za lekturę i przepraszam za skonfundowanie Cię tymi pętlami czasowymi – ja sam nie do końca rozumiem jak to powinno działać, ale zrobiłem sobie kilka wykresów i wygląda to nie najgorzej, jeśli nie będzie się kopać zbyt głęboko ;)

Babole oczywiście poprawiłem za Twoimi sugestiami. Dziękuję.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Outta, nie masz za co przepraszać. Owszem, nie ogarniam sprawy przemieszczania się czasie, ale to mój problem, a opowiadanie przyjmuję z całym dobrodziejstwem inwentarza i cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne.

Serdeczności. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Hej, całkiem przyjemny tekst, choć nieco przydługi (jak na pokazane wydarzenia) albo jakiś istotny aspekt dotyczący czasu mi umknął. Dosyć długo wprowadzasz czytelnika w świat i budujesz sieć powiązań, a kiedy wreszcie zaczyna się robić ciekawie i zbliżamy się do sedna, opowiadanie się kończy, pozostawiając pewien niedosyt.

Przy czym sam motyw kilku różnych zakończeń, które nastąpiły jednocześnie (albo w równoległych ścieżkach czasowych) wypadł całkiem nieźle. Linii czasowych jest przynajmniej dwie (jak nie trzy lub cztery), bo wciąż mam wrażenie, że Aurora zginęła dwa razy, tylko nie każdą linię pociągnąłeś (widziałem jakieś schematy w komentarzach, ale póki co jeszcze kminię samodzielnie ;-) ).

Udane przedstawienie pętli czasowej, różnych perspektyw i aury tajemnicy, również kreacje bohaterów wypadły – choć klasycznie – całkiem przekonująco. Wciągnęło, ale za mało pokazałeś, by usatysfakcjonować czytelnika (czyli jest naprawdę nieźle, bo chcę więcej).

Tyle póki co. To chyba ostatni tekst złodziejski, który zakolejkowałem. Pewnie się jeszcze odezwę jak przekminię do końca rzucę okiem na komentarze.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka