- Opowiadanie: Ambush - Siódmy głos

Siódmy głos

Myślałam już, że nie zdążę.

Postarałam się! Oto moje nowe uniwersum i bohaterowie do których planuję jeszcze nieraz wracać.

Mam nadzieję, że czytelnicy znajdą tu honor, kradzież i emocje.

Chwała betującym, którzy czynią opowiadania lepszymi!

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Siódmy głos

Topiel Zatraty z pewnej odległości wyglądała jak duży, malowniczy staw, jednak otaczające ją wynaturzone, pokryte purpurowymi liśćmi drzewa, zdradzały wyraźny wpływ magii.

Sójka leżała na brzuchu. Jedną ręką trzymając się gałęzi pokracznej brzozy, usiłowała zaczerpnąć do miski płynu ze zbiornika.

Dziewczynka obserwowała toń, powoli napełniającą się miskę i swoją dłoń. Czuła napięcie całego ciała, nie tylko dlatego, że była naciągnięta ponad miarę, ale również z powodu obawy, czy jej bracia na pewno zachowają czujność.

Słowika swędział tyłek – pomyślała, wtedy zawsze jest rozkojarzony.

Rzuciła okiem na wielki mangrowiec rosnący po drugiej stronie stawu, jedyne owocujące tu drzewo, którego korony sięgały aż do murów świątyni Macierzy.

Mam nadzieję, że nie zmienię się w kolejny owoc… – pomyślała.

Nie spuszczając ani na moment wzroku z Topieli, zaczęła czołgać się do tyłu.

 

***

Dudek próbował rozłożyć ciężar równo na obie nogi. Stał w gotowości, obserwując starszego brata i Sójkę. Mógłby już oprzeć się o drzewo, bo dziewczyna wykonała zadanie i powoli opuszczała niebezpieczny obszar, ale wciąż był czujny. W momencie, kiedy siostra podniosła się na czworaka, z Topieli Zatraty wystrzeliły blade, kolczaste macki.

Sójka wrzasnęła i podskoczyła jak kot, a Dudek i Słowik odcięli macki mieczami, jak prawdziwi wojownicy.

– Mało brakowało – sapnął bliźniak dziewczynki, dwunastoletni Dudek.

– Szybcy jak spinele – dodał najstarszy Słowik.

– Mówiliście piękni jak spinele? – Sójka śmiała się, patrząc im wyzywająco w oczy.

Wciąż dyszała, źrenice miała małe jak szpilki, ale zadziornie szczerzyła zęby w uśmiechu.

– Myślisz, że jak trzymasz fant, to cię nie kopniemy w tyłek?! – zaczepił ją starszy brat.

– Chyba nie muszę odpowiadać…

– Sójka daj, pomogę ci nieść czarkę! – przymilał się Dudek.

– Zapomnij, planktonie!

– Spokój – rozkazał najstarszy brat. – Idziemy do klienta, potem nad Zieloną Rzekę i do niedomu.

 

***

Kapłan Macierzy Agat Kras z zainteresowaniem obserwował poczynania małych uliczników. Lubił śledzić igraszki Topieli. Toń nie tylko polowała i rodziła soczyste purpurowe owoce, których kapłani używali do przyrządzania lekarstw i magicznych eliksirów. Często miał wrażenie, że staw myśli i czuje.

Agat był nieco rozczarowany sukcesem smarkaczy. Wolał, kiedy wygrywała Topiel Zatraty, nie tylko dlatego, że każdy kolejny nieszczęśnik wzmacniał roślinę i moc świątyni.

Zamyślił się, dotykając smukłymi palcami aksamitnej, czarnej brody.

Analizując fakty, wspominał dzieciństwo, gdy wplatał barwną przędzę w kobierce. Porządkowanie informacji było jak układanie przędzy tak, by odpowiednie kolory trafiły na właściwe miejsce. Podobno zapowiadał się na doskonałego rzemieślnika, ale Macierz wybrała go dla siebie.

Kiedy osnowa konceptu była już gotowa, przywołał sługę.

– Przyprowadź mi tu Perza Ptasznika – rozkazał, a potem udał się na poranne modlitwy do świątyni.

 

***

– Gdybyś mógł, łaskawy Perzu, poczekać jeszcze kilka dni – pulchny człowieczek o upstrzonych plamami dłoniach kłaniał się nisko. – Kończę buty dla szlachetnych kapłanek Sztormu, kiedy je dostarczę, oddam wszystko, co do grosza.

– Jesteśmy krajanami, Krwawniku Safianiarzu. – Perz siedział rozparty na ławie, ledwie zaszczycając rozmówcę spojrzeniem. – Właśnie dlatego traktuję cię wyjątkowo łaskawie. Ty jednak nadużywasz mojej szczodrości i dobroci – mówił cicho, przeżuwając tutejszy przysmak, podpłomyk z ośmiornicą.

Gdy skończył, sięgnął do miski z małżami. Nie używał szczypczyków jak eleganccy klienci, tylko uderzał w skorupy ostrym kamieniem. Otworzył trzy muszle i siorbiąc głośno, wyjadł ich zawartość. Kolejną zmiażdżył, aż na twarz i koszulę prysnął mu winny sos.

Krwawnik pobladł i, nie będąc w stanie skryć emocji, otarł pot z twarzy. Jego łydki dygotały jak trzcinki, mimo że rozmiarem przypominały raczej solidne kłody. Rosły mężczyzna, który z pewnością zbliżał się już do czterdziestki, wyglądał, jakby miał się zaraz popłakać.

Wtedy jednak do karczmy wszedł młodzieniec, odziany w czerwony strój kapłana Macierzy. Oglądali się za nim na równi mężczyźni i kobiety.

Chłopiec skłonił głowę i wyrecytował:

– Agat Kras, Wielki Wiedzący, wzywa cię do siebie, Perzu Ptaszniku.

Wywołany usiadł wyprostowany jak struna, siłą woli hamując potrzebę zerwania się na równe nogi.

– Kiedyż to Wielki Wiedzący się mnie spodziewa? – spytał, symulując zblazowanie.

– Już – odparł spokojnie chłopiec.

Perz dopił wino, otarł usta i wstał, poprawiając fałdy atłasowego, zielonego płaszcza.

– Za kolejny tydzień zwłoki doliczę do długu dziesiątą część. Jeśli jednak nie spłacisz go w terminie, moje ptaszki spalą ci warsztat – rzucił beztrosko do Krwawnika i wyszedł z karczmy.

Safianiarz przez chwilę biegł za nim, jakby dalej chciał prosić o łaskę. Kiedy wreszcie dotarło do niego, że zyskał to, o co zabiegał, giął się w ukłonach, aż Perz z pięknym młodzieńcem nie zniknęli mu z oczu. Wreszcie zmówił krótką modlitwę do Sztormu i czym prędzej wrócił do warsztatu. Wiedział, że musi zdobyć pieniądze na zwrot długu. Zazwyczaj „zdobycze jednego roku” trzymały się razem, ale Perz Ptasznik nie zachowywał się jak towarzysz niedoli i krajan.

Każdy mieszkaniec Astry wiedział, że raz na siedem lat Rada Siedmiu wskazywała cel uderzenia armii imperium. Przed wiekami były to ziemie u źródeł trzech świętych rzek, a potem kolejne krainy. Natchniona przez bogów Rada Siedmiu wysyłała wojowników na podbój wysp zapewniających przyprawy i jedwab, górzystych krain gwarantujących surowce i wolnych miast mogących dostarczyć zręcznych rzemieślników.

W wyniku wojen regularnie pojawiali się w imperium mali niewolnicy. Przed dwudziestu laty z krainy Ude przywleczono dzieci, którym nadano imiona pospolitych chwastów. Chabry, Maki, Skrzypy, Malwy i Stokrotki wspierały się i pomagały sobie nawzajem, nawet jeśli osoby noszące widziały się pierwszy raz w życiu. Każde z nich pamiętało oderwanie od rodziny, strach, poczucie obcości i samotność.

Perz nie wspierał dawnych towarzyszy niedoli, nie przechowywał w pamięci ojczyzny. Nie tylko nadzorował przywiezione sześć lat temu ze Złotogór „ptaszki”, ale podobno szpiegował dla tajnych służb Astry.

 

***

Ptaszki wróciły do niedomu znacznie wcześniej niż zwykle. Dzieciaki, które zazwyczaj do zmroku snułyby się po zaułkach miasta, próbując coś wyżebrać, ukraść, czy podsłuchać nowiny, dotarły do dzielnicy portowej, zwanej od imienia boskiego patrona Sztormową. Tu wszystko smakowało solą, domy bywały niszczone przez wiatr i fale.

W Sztormowej mieszkali rybacy i inni biedacy, którym w życiu powinęła się noga. Nawet marynarze, dopóki nie byli całkiem spłukani, szukali kwater w wyżej położonej dzielnicy Czerwonej, lub w tawernach przy rzece Żółtej.

Przekazywana z ust do ust nowina i nadzieja na okruszki zwabiła dzieciaki w komplecie. Ptaszki, jak każda zdobycz, odziane były w parciane portki i koszule, zbierane rzemiennymi paskami. Te, które radziły sobie lepiej nosiły sandały, lub drewniane chodaki, ale większość była bosa.  

Sójka wraz braćmi – Słowikiem, Dudkiem i Wróblem – siedzieli za ławą zastawioną miskami z zupą rybną, koszykami ze świeżym chlebem i pokrojonymi w plastry słodkimi ananasami.

Czternastoletni Słowik, wysoki jak dorosły mężczyzna, witał przybywające dzieciaki i jak zawsze je organizował:

– Mewa, Cyranka, siadajcie obok Trznadla.

– Jerzyk, idź z chłopakami po więcej chleba.

– Derkacz, jeszcze raz naplujesz komuś do miski, a wylecisz od stołu! – upomniał pulchnego rudzielca.

Dzieciaki słuchały go bez gadania. W końcu wszystkie siedziały za stołem i pakowały do ust łyżki pełne jedzenia, aż po brudnych brodach ściekał sok owocowy pomieszany z polewką. Najszybciej zajadali ci, którym na co dzień się nie wiodło, straszliwie sepleniąca Przepiórka, mały Trznadel i nieco głupawy Drozd.

Sójka siedziała zadowolona z siebie i braci. Po raz kolejny udowodnili, że są świetną drużyną. Perz na jakiś czas się odczepi. Dostarczyli płyn z Topieli czarodziejce zajmującej się wytwarzaniem odmładzających specyfików. W zamian dostali lekarstwo na robaki, dwa złote gryfy i garść miedziaków. Miedziaki przeznaczyli na poczęstunek, jednego gryfa przynieśli jako zarobek, a drugiego zakopali w skrytce w wydmie nad Zieloną Rzeką.

To nie był pierwszy przypadek, kiedy Sójka z braćmi karmili pozostałe ptaszki. Każdy taki raz dawał jej poczucie siły i koił wyrzuty sumienia, za te wszystkie dni, gdy nie miała się czym podzielić, kiedy odwracała głowę i pozwalała cierpieć dzieciom. Gdy Perz lał dupy i karał głodem tych, którym nie udało się zarobić na swoje utrzymanie.

Sójka czuła się wtedy winna, ale tłumaczyła sobie, że najważniejsi są oni – bracia i siostrzyczka. Tak powtarzała im matka, kiedy podczas oblężenia miasta przez armię Astrian wpychała ich do piwnicy, wraz z bukłakami wody i woreczkiem zawierającym gałki – kulki ugotowanej kaszy.

Po sześciu latach Sójka nie pamiętała już domu, ani twarzy matki, jedynie zielonkawe oczy, miękkie dłonie i zapach gałek z szałwią i lubczykiem.

Najedzone dzieci zaczęły śpiewać piosenki i tańczyć dokoła stołu. Wróbel był w swoim żywiole, tańczył w kole z Przepiórką i Trznadlem. Śmiali się głośno, wyrzucali w górę ręce, by po chwili ruszyć w przeciwną stronę. Dudek śpiewał z innymi i klaskał w dłonie.

Nagle wszystko ucichło. Dzieci zamarły, wpatrując się w otwarte wrota.

– Zapomniałem o jakimś święcie? – spytał Perz, szczerząc zęby w uśmiechu, od którego dzieciakom cierpła skóra. – Wszechmocny Sztorm zmienił pływy, czy może Stalowy Żmij sypnął na miasto złotem?

Mężczyzna siadł na ławie, swobodnym gestem dłoni strącając z niej troje malców, w tym Wróbla.

– Mieliśmy dobry dzień – Słowik wstał zza ławy. Odkąd przerósł Perza, bardzo lubił przy nim wstawać. – Wszyscy wykonali zadania – dodał i położył na ławie złotego gryfa.

– Wszyscy wspólnie uzbierali jeden, złoty pieniążek – Perz zdziwił się teatralnie.

Sójka parsknęła gniewnie.

– Pewnie wiesz, nasz szlachetny opiekunie, że gryf dzieli się na sto błysków, a każdy błysk na sto groszy – tłumaczyła jak dziecku. – Skoro dwa tuziny młodszych dzieci miały uzbierać dziś po pięćdziesiąt groszy, dwa tuziny starszych po dwa błyski, a starszyzna po czterdzieści błysków, to razem daje to równego gryfa.

– Całe szczęście, że mi to wyjaśniłaś, mądralo… Nie wiem, Słowik, czy nadajesz się na przywódcę tej hałastry, skoro nie umiesz zapanować nad siostrą! – Perz ponownie wyszczerzył zęby w uśmiechu nasuwającym na myśl atakującego psa.

Słowik zacisnął szczęki i z impetem położył na ławie pięści, ale nic nie powiedział.

– Jak ty to policzyłaś?! – spytał z uznaniem Dudek, ale ucichł, widząc spojrzenie starszego brata.

Perz usiadł za ławą, sięgnął po ananasa i chrupał z apetytem. Po chwili zapytał:

 – Jakie nowiny mi przynosicie? Również będzie jedna, ale duża?

Poszczególni trójkowi recytowali wszystkie informacje, które udało im się pozyskać tego dnia:

– Żółtą spławiono trzydzieści cztery barki pełne zboża i płodów rolnych. Spadły ceny na targowisku.

– Kupiec Borsuk Płóciennik oskarżył żonę o cudzołóstwo i gonił, aż do świątyni Sztormu, gdzie się schroniła.

– Pełno spineli kręci się w Sztormowej i przy porcie rzecznym. Wyniosły z kopalń dwukrotnie większą, niż zazwyczaj liczbę sztabek żelaza.

– A ja widziałem, jak macki z Topieli Zatraty wciągnęły jednego spinela. Po chwili Topiel wypluła stworzenie, które podniosło swój koszyk i pognało w stronę rzeki.

– Wczesnym rankiem i w nocy macki sięgają aż do Sztormowej i do portów nad rzeką Żółtą – dodała szybko Wrona, drobna, ale obrotna dziesięciolatka.

– To by tłumaczyło tak częste zaginięcia marynarzy i innych klientów karczem i zamtuzów… – zamyślił się Perz. – Dobrze! – wskazał palcem Wronę. – Doceniam, że ktoś potrafi opuścić łóżko przed świtem i nie liczy się dla niego jedynie miska ze strawą i leniuchowanie. A skoro już mowa o leniach… Sójka, chodź, musimy porozmawiać.

Sójka przymknęła na moment oczy, przełknęła ślinę i pokazała braciom, że mają zostać na swoich miejscach. Nie tylko Słowik był gotowy do bójki, Dudek zacisnął pięści i stanął na szeroko rozstawionych stopach.

 

***

Poszli do izby zajmowanej przez Perza. Pachniało w niej nieświeżymi koszulami, przetrawionym winem i strachem.

Sójka poznała wysoki stołek na którym dostawała lanie. Nazywali go słupkiem bolidupkiem. Pamiętała poczucie bezradności i majtające w powietrzu nogi.

– Siadaj – polecił mężczyzna, wskazując stojący w rogu zydel.

Klapnęła nisko.

Małych na duży, dużych na mały. Cały Perz! Ciekawe czemu chcesz, żebym kucała jak żaba – pomyślała. – Jak spróbujesz mnie skrzywdzić to i tak doskoczę!

O Perzu plotkowano, że w swojej izbie obściskiwał krąglejsze i ładniejsze wychowanki, ale Sójką nigdy się nie interesował. Poza tym kopniaki były celne i bolesne, potrafiła rzucać kamieniami i bić się nie gorzej od innych uliczników.

– Mam dla ciebie specjalne zadanie – mruknął mężczyzna.

– Dużo można zarobić? – Zielone oczy błysnęły hardo.

Perz milczał przez chwilę, wpatrując się natarczywie w Sójkę. Dlatego uśmiechnęła się wrednie i oparła swobodnie o ścianę. Chciała, żeby zobaczył, że jest rozluźniona, jak kot po polowaniu. 

– Można nie wylecieć z niedomu! – Perz zmełł pod nosem przekleństwo, bo zabraniał używania tego słowa. – Jesteście już duzi, a jeszcze nie znaleziono dla was przydatnego dla imperium Astry zajęcia. Może po prostu nie nadajecie się do żadnej uczciwej roboty…

– Słowika chcieli zabrać do armii, ale przekazałeś łaskawie swoją opinię i nic z tego nie wyszło – syknęła wściekle, unosząc się nieco.

Perz uśmiechnął się, jakby właśnie na to czekał. Dlatego zaraz dodał łaskawie:

– Mam dla ciebie zlecenie… zarobisz kolejnego gryfa i zasługę u mnie – mruknął przymilnie.

– Jakie to zadanie? – spytała ostrożnie.

Powiedzieć, że nie ufała Perzowi to jakby stwierdzić, że w Sztormowej, pojawia się czasem słona woda.

Czego chcesz? – pytała w myślach. Drobną kradzież, czy szpiegowanie kogokolwiek w mieście, mógłbyś mi zlecić jako normalny obowiązek, więc po co te podchody?

Mężczyzna usiadł obok “słupka bolidupka”, bawił się kawałkiem czarnej skały, służącej mu za przycisk do dokumentów, i wyglądał, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Jednak ona dobrze wiedziała, że Perz niczego nie robi spontanicznie i wszystko ma dokładnie zaplanowane. Jego miłe zachowanie było kolejnym elementem, który budził niepokój.

– Chce się z tobą spotkać pewna niezwykle ważna osoba, która doceniła twoje hmm… unikalne talenty – wyjaśnił, obserwując ją kątem oka.

Dziewczyna uśmiechnęła się, przywołując na twarz minę mogącą stać się inspiracją obrazu o tytule „Niewiedza i niewinność”. Wreszcie westchnęła teatralnie:

– Pewnie i tak mi nie powiesz, kim jest ta osoba… To może chociaż wyjaw, kiedy mam się spotkać z tym… tajemniczym nieznajomym? Mam nadzieję, że to nic nielegalnego!

– Ależ wiem. – Głos Perza spływał fałszywą słodyczą. – Wolelibyście głodować, niż zwinąć choćby jabłko ze straganu!

– Oczywiście, że nie! – zaprzeczyła żarliwie. – Przecież obydwoje pamiętamy jak kazałeś nam kraść dojrzewające pod powałami domów bażanty i zające? Bo ja potrafię dosięgnąć wszystkiego, kiedy stanę na ramionach Słowika!

Z zadowoleniem dostrzegła, jak podskakuje mu grdyka. Nagle zerwał się, ujął w dłonie, krótki bicz z psiej skóry i uderzył nim w swoją dłoń.

Bezwiednie przykurczyła palce u nóg i napięła łydki, a on widząc to, uśmiechnął się zadowolony.

– Zaprowadzę cię po śniadaniu. Idź, wypocznij, żebyś miała siłę do pracy – mruknął cicho.

 

***

 

Kolejnego dnia o świcie ruszyli wykutymi w skale, stromymi schodami wiodącymi w stronę górnych dzielnic. U podnóża mężczyzna złapał ją za ramię, pchnął na ścianę budynku i syknął:

– Jeśli nie będę przy całej rozmowie, masz mi powtórzyć wszystko co do słowa! Nawet jeśli czegoś nie zrozumiesz, albo pomyślisz, że to nieważne.

Czerwona na twarzy dziewczyna kiwnęła głową.

– Nie żartuję, masz mi powtórzyć! – dodał.

Nie odpowiedziała, wyrwała się i ruszyła przodem. Spięła chude plecy i zacisnęła dłonie w pięści.

Byli już niemal na szczycie schodów, gdy spytał:

– Myślisz, że nie widzę twoich braci czających się za nami?

– Widziałeś tylko jednego… – odparła niedbale.

– No, ale przecież wiem, że nie chroni cię ośmiolatek!

– Nie chodzi o to, żebyś się tego nie domyślał. Wiedz, że bracia, że zawsze są tuż za mną i że jeśli przytrafi mi się coś złego, będą tuż za tobą…

– Wróbelek też? – parsknął. – Przed chwilą upadł na schodach, a potem wdepnął w końskie gówno!

Nie przejmowała się jego złośliwościami. Słowik i Dudek kryli się znakomicie, a ona czuła się pewniej, wiedząc, że są tuż za nimi.

– Idziemy do świątyni Macierzy? – spytała zdziwiona, kiedy za schodami skręcili w prawo.

– Tak. Milcz, słuchaj, udawaj bystrą i grzeczną! – polecił.

Zamilkła. Zamierzała udawać grzeczną. Wiedziała, że jest bystra i że ten żerujący na dzieciach rekin dobrze o tym wie.

Po lewej Topiel Zatraty lśniła błękitem. Dziewczyna kątem oka widziała, jak Wróbel za pomocą drewnianego miecza walczy z wymyślonymi mackami. Przez moment przeraziła się, że Perz dowiedział się o źródle ich ostatniego zarobku i prowadzi ją wprost nad Topiel. Jednak minęli staw, weszli na strome wzgórze i mając po lewej porfirowe mury świątyni, dotarli do potężnych, czarnych wrót. Perz ujął w obie dłonie metalowy trzpień przypominający topór bojowy i uderzył nim wysadzane grubymi na pięść ćwiekami drewno.

Wrota uchyliły się i stanął w nich smukły blondyn o szmaragdowych oczach i pełnych, jak u dziewczyny, ustach.

Sójka popatrzyła na niego z zachwytem, mimo że doskonale wiedziała, iż Macierz dając swym sługom wiedzę i moc, pozbawia ich męskości.

– Przybywamy na wezwanie wiedzącego Agata.

– Jesteście oczekiwani – odparł młodzieniec z ukłonem i powiódł ich w głąb świątyni.

Wędrowali owalnymi korytarzami wykutymi w krwistoczerwonej skale. Można było odnieść wrażenie, że otacza ich ciało żywej istoty. Legenda głosiła, że świątynia Macierzy mieściła się w łonie samej bogini.

Sójka była skrępowana. Zbliżający się czas, kiedy sama miała stać się kobietą, przerażał ją. Niewiasty, które znała, cechowała impulsywność, łatwe uleganie emocjom, a czasem nawet zachowania wyzbyte logiki. Zastanawiała się, czy ją zmieni.

Martwiło ją, co pocznie, kiedy jakiś mężczyzna się nią zauroczy, lub jeśli żaden na nią nie spojrzy. Wszystkie te niepokoje wróciły teraz do niej z mocą fali przypływu, a przecież wiedziała, że Macierz czuje i słyszy myśli osób przebywających w jej łonie.

Szła za Perzem z opuszczoną głową, starając się nie dotykać niczego i oczyścić głowę z myśli. Tylko jak miała to zrobić, skoro nie wiedziała, po co ją przyprowadzono do świątyni. 

Perz potknął się na schodach i pchnął ją. Dotknęła miękkiej, ciepłej ściany, a w jej głowie zabrzmiała modlitwa:

Każdy jest zrodzon z matki

Czuje ból i łaknienie…

Sójka poczuła wręcz fizycznie bolesny niepokój. Dotyk zawsze przynosił jej wiele doznań i myśli.

Pchnąłeś mnie przypadkiem, czy to jakiś podstęp?! – pomyślała. – I po coś mnie tu przywlekł…? Na gnijącą mątwę, czy to może mieć coś wspólnego z naszą ostatnią zdobyczą?

Wreszcie dotarli do końca korytarza, a przewodnik uchylił ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi i wpuścił ich do dużej, jasnej komnaty. Tu również wszystko było zaokrąglone i czerwone, ale szeroki, otwarty na miasto i ocean taras, spowodował, że dziewczyna poczuła się lepiej.

Perz usiadł na krześle i gestem kazał nalać sobie wina. I niemal od razu zaczął krzyczeć na sługę:

– Wołałem wina, guzdrało!

Siedział rozparty, stukał palcami w inkrustowany różnokolorowym koralem stolik i śmierdział.

Byłbyś głupi, gdybyś się nie bał – pomyślała. A głupi akurat nie jesteś.

Młody kapłan podał Perzowi z ukłonem konchę wypełnioną do połowy czerwonym winem, a potem spojrzał na Sójkę pytającym wzrokiem.

Odmówiła gestem dłoni, wpatrując się zachłannie w widok z tarasu. Łaknąc powietrza i przestrzeni, podeszła do samej krawędzi. Nisko w dole widziała Sztormową jakby tonącą w oceanie, znacznie bliżej lśniącą Topiel Zatraty. Za nią i za gęstymi kępami palm, dwa place miejskie, pełne eleganckich sklepów i prowadzącą w stronę portu na rzece Żółtej ulicę Zbożową. Ponad dzielnicą Żółtą, na łagodnym wzgórzu cisnęły się kształtne rezydencje, z ogrodami na dachach, a jeszcze wyżej stroma skała, na której stał zamek władcy Astry.

Sójka oparła się brzuchem o krawędź, chcąc zobaczyć Zieloną rzekę, zwaną w mieście Sztuczką. Nagle za plecami usłyszała głos:

– Chciałaś dostrzec Sztuczkę? To ryzykowne, bo trzeba się wychylić.

Obróciła się gwałtownie. Stał przed nią odziany w purpurę na oko czterdziestokilkuletni mężczyzna. Jak wszyscy wiedzący, miał niewiarygodnie piękną twarz i smutne oczy.

– Nie zamierzałem cię przestraszyć – dodał melodyjnym głosem.

– Nie lękam się byle czego – odparła hardo.

– Może zrzucimy dziką góralkę z tarasu wprost do Topieli? – zaproponował Perz, szczerząc zęby w uśmiechu, przypominającym pysk atakującego psa. Wyszedł szybko na taras, trzymając w dłoni kolejny, pełny kielich. – Wtedy na pewno poczuje strach!

Sójka zrobiła krok w bok. Pijany Perz bywał nieobliczalny. Pamiętała jeszcze rozbitą głowę Pelikana.

Wiedzący spojrzał na jej opiekuna jak na robaka, ale niemal natychmiast ukrył odrazę pod kurtyną gęstych, ciemnych rzęs.

– Fascynuje mnie twoje zamiłowanie do bezzasadnej przemocy, Perzu – mruknął wyniośle.

– Mam też wiele innych zalet!

– Nie wątpię.

– Kazałeś przyprowadzić dziewczynę. Oto jest – Perz wskazał Sójkę, jakby ich gospodarz mógł mieć wątpliwość, o kogo chodzi.

– Dziękuję, że zechciałeś… – szepnął Agat. – A teraz, proszę, zostań w komnacie, ciesz się łaskami Macierzy i pozwól mi porozmawiać z dziewczynką.

Perz ukłonił się dworsko, ale nie udało mu się uśmiechnąć. Wrócił do komnaty i słyszeli jak krzyczy na sługę.

Kiedy zostali sami, Agat zapytał:

– Słyszałem, że dobrze znasz miasto i radzisz sobie z nietypowymi zleceniami? – spytał, choć Sójce zdawało się, że wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Dlatego jedynie skinęła głową.

– Na początek powiedz mi, byłaś już kiedyś nad Sztuczką?

– Byłam. To rzeka Zielona. Mieszczą się tam liczne warsztaty kowali, złotników i mieczników.

– A jak sądzisz, skąd ta druga nazwa?

– Bo robi sztuczki. Płynie do miasta całkiem jak Żółta, ale w ostatniej chwili zawraca.

Wiedzący skinął głową.

– Wiesz może czemu?

– Trójok i Zamkowa skała zagradzają jej drogę.

– Brawo – odparł, a spokój wypowiedzi nie pasował zbytnio do tego słowa. – Mam wrażenie, że jesteś odpowiednią osobą i że moglibyśmy sobie nawzajem pomóc – kontynuował. – Ale najpierw muszę cię wypróbować…

– Co to za próba?

– Wiesz co jest za Sztuczką?

– Kopalnie. Byłam kilka razy w tamtej okolicy – odparła zastanawiając się, czy ktoś ich śledził i czy wie o ich skrytce. – Od sześciu lat tu mieszkam, znam całe miasto.

– Jak własną sakiewkę?

Dziewczyna skinęła głową.

– Zobaczę, czy się nadasz. Mogę ułatwić ci wejście do pewnego miejsca…

– Do którego chciałabym wejść? – spytała wpatrując się z uwagą w jego oczy.

– Do którego powinnaś wejść, żeby zdobyć coś, czego potrzebuję.

– Czy to bezpieczne?

– Nie sądzę.

– To co miałoby mnie skłonić do tej wyprawy? Nie lubię niepotrzebnego ryzyka.

Mężczyzna przez chwilę patrzył na ocean, milcząc.

– Za rok Rada Siedmiu wyśle wojska na wojnę. W mieście pojawią się nowe, zdobyczne dzieciaki. Jaki los czeka wtedy ciebie i twoich braci?

– Od wielu miesięcy się nad tym zastanawiam… Perz też nie daje nam o tym zapomnieć…

– Mógłbym zapewnić twoim braciom dobre miejsce.

– No tutaj raczej się nie wybierają! – parsknęła, a potem zrobiła głupią minę, czując że mogła obrazić wiedzącego.

– Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, ile zyskujemy, tracąc tak niewiele – odparł z łagodnym uśmiechem. – Twoich braci z wyjątkiem tego małego, Wróbelka. Dobrze zapamiętałem imię? Mogę polecić do straży, do Akademii Armii Astry, albo jako marynarzy na barki. To też dobre zajęcie. Jeśli ci się uda, pomożemy sobie nawzajem.

– A jeśli mi się nie uda?

– Cóż… Faktycznie jesteś rozsądna, zatem będę z tobą rozmawiał jak z osobą dorosłą – mruknął, a ona uniosła brwi. – Podzielmy zatem kontrakt na trzy części. Za pierwszą, najłatwiejszą, dostaniesz dziesięć błysków, a właściwie czterdzieści, bo mogę do niej zatrudnić również twoich braci.

Te słowa wyraźnie się jej spodobały i nieco ją uspokoiły. Jednak niemal natychmiast przechyliła głowę i zapytała zaczepnie:

– Słyszałam kiedyś takie powiedzenie: Jeśli ktoś płaci złotem za jajko, stracisz kurnik, lub żonę.

– Czyżbyś miała żonę? – Agat zachichotał, zasłaniając usta wąską dłonią.

– Straciłam kurnik – odpowiedziała, markotniejąc. – Sześć lat temu, straciłam wszystko poza braćmi.

– Ja po twoim, a ty po moim imieniu poznajemy, że byliśmy kiedyś zdobyczą. Nie ma do czego wracać…

– Wróciłabym…

– Może, ale nie masz gdzie. Nie poznałabyś miejsca, w którym się urodziłaś. Nie odnalazłabyś tam niczego, co ukoiłoby twoje serce. Powrót mógłby roztrzaskać naczynie, którym teraz jesteś, nie dając nic w zamian… Za to w Astrze możesz dobrze żyć.

– To gdzie mam iść, co ukraść, albo kogo zabić?! – spytała unosząc hardo brodę.

– Pierwszym zadaniem – odparł spokojnie, jakby nie dostrzegł jej zachowania i nie usłyszał zaczepki – będzie przebranie się za spinele. Nie rób takiej miny. Jutro u kupca Powoja Mruka pobierzesz kosze ze specjalnymi szatami.

– Mają ręce do ziemi!

– Też je otrzymasz.

– Raczysz żartować, szlachetny Agacie!

– Nie, ale widzę że liczysz już na zapłatę, stąd ta niespodziewana grzeczność… Przez tydzień macie chodzić po mieście jako spinele, przynajmniej przez sześć godzin dziennie. Będziecie obserwowani. Jeśli nikt nie zwróci na was większej uwagi, dostaniecie zapłatę.

– Co dalej?

– Dowiesz się, kiedy uznam, że możesz być przydatna. Nie ma co mącić ci w głowie, jeśli nie skorzystam z twoich usług…

Dziewczyna popatrzyła na ocean. W jej głowie kłębiły się dziesiątki pytań i myśli, ale domyślała się, że wiedzący nic więcej nie powie. Dlatego skinęła głową i posłała mu życzliwy uśmiech, jak klientowi, który dobrze płaci.

Wiedzący odprowadził ją do mocno już wstawionego opiekuna.

– Czego chciał? – zapytał Perz, gdy tylko opuścili świątynię.

– Mamy szpiegować takiego jednego człowieka – odparła spokojnie.

Usiłował ją kopnąć, ale dwukrotnie się uchyliła, a potem zwiała mu ulicą Zbożową.

 

***

Tydzień spinelowy okazał się niezwykle udany. Zgodnie z umową odebrali od kupca kosze wypełnione kompletnymi kostiumami. Były to dziwaczne stroje składające się ze wspartych na fiszbinach długich, brązowych kożuchów. Konstrukcja była dość ciężka, ale poruszanie się w niej ułatwiały umocowane u dołu liczne, małe kółka.  Doczepione do kożuchów ręce, majtały się dzieciom poniżej kolan. Założyły czarne, skórzane rękawiczki, gdyż spinele miały ciemną skórę dłoni. Dzieło wieńczyła opadająca na nos skudlona, futrzana czapa, ozdobiona na czubku metalowym talerzem. Mniej więcej na wysokości oczu w czapie znajdowała się szczelina, która umożliwiała rozglądanie się dokoła, choć mały Wróbel musiał wciąż ją poprawiać, aby coś widzieć.

Słowik okazał się za wysoki do tej zabawy, ale pozostali, od rana do popołudnia wędrowali po mieście, czasami niosąc przed sobą kosze z trocinami. W odróżnieniu od prawdziwych spineli nie dźwigali ciężarów. Mimo to, nieco męczyła ich konieczność nieustannego biegania na przygiętych nogach. Na szczęście dzięki fiszbinom, dało się w stroju zawisnąć i chwilę odpocząć. 

Do tego mogli bezkarnie zabierać ze straganów jedzenie. Spinele zawsze brały, co chciały, a kopalnia sumiennie regulowała wszystkie rachunki. Rodzeństwo musiało jedynie uważać, żeby kupcy nie dostrzegli obecności aż czterech rąk. Nie mogli również rozmawiać, gdyż spinele porozumiewały się za pomocą dziwacznych, metalicznych skrzypnięć, dlatego oni również zaczęli używać gestów i nieartykułowanych dźwięków.

Przechylenie głowy mocno w prawo oznaczało: zawracamy. Pisk przypominający pocieranie szkłem o kamień: czas na przerwę, a, nadużywane przez Wróbla, rozpaczliwe machanie rękami: chce mi się siku! Kiedy jedno z nich unosiło doczepioną długą rękę, pytało: Czy wszystko w porządku? Uniesienie dłoni przez pozostałych było potwierdzeniem.

W spinelowym kostiumie wędrowanie po mieście było nieco inne. Pierwszego dnia Wróbel tak się rozpędził u podnóża zamku, że zjechał aż w krzaki porastające brzeg rzeki Zielonej. Na szczęście ani jemu, ani konstrukcji kostiumu nic się nie stało, lecz od tej pory zwykle z przodu szedł Dudek, w środku Wróbel, a na końcu Sójka. Przemykali wzdłuż rzeki Żółtej i morskiego nabrzeża, kiedy zgłodnieli, zachodzili na targ, a w największy skwar, zaszywali się w ogrodach pod zamkiem, by trochę odpocząć.

Pewnego wieczora gdy wymęczona niewygodnym kostiumem i upałem Sójka usiłowała się zdrzemnąć, podeszła do niej mała Wrona i uśmiechnęła się szeroko, prezentując szczerby w miejscu dolnych zębów.

– Mogę dać kilka groszy… – mruknęła Sójka, która chciała odpocząć.

Wrona zaczerpnęła powietrza i wyrecytowała na jednym oddechu:

– Zapłata czeka w karczmie Złota Rybka. Drugiego dnia masz przyjść tam, gdzie byłaś całkiem sama. Masz dać dziewczynce jednego błyska!

Sójka nie była pewna, czy srebrny pieniądz naprawdę był częścią wiadomości, ale mogła sobie pozwolić na szczodrość. Wyjęła monetę z sakiewki i podała dziecku, po czym poszła szukać braci.

Dwaj starsi fechtowali drewnianymi mieczami na dziedzińcu. Słowik z zapałem atakował, a Dudek bronił się ospale, zerkając tęsknie na dach, na którym zostawił szkice swoich machin. Wróbla nie było. Wystrugał sobie procę i razem z Drozdem pobiegli na nabrzeże, w pobliże świątyni Sztormu.

 

***

Po dwóch dniach udała się do świątyni Macierzy. Nie powiedziała o planowanym spotkaniu braciom i, na wszelki wypadek, po drodze starannie gubiła tropy. Wreszcie, nieco zziajana, zastukała w czarne drzwi, zastanawiając się, co powinna powiedzieć, ale smutny mężczyzna, który jej otworzył, o nic nie pytał. Powiódł ją wprost do komnaty wiedzącego Agata.

Stała na tarasie obserwując wpływające do portu statki, ptaki przecinające bezchmurne niebo i śpieszących do swoich spraw przechodniów.

Pewnie ma rację. Teraz to już moje miasto…– pomyślała.

Dołączył do niej uśmiechnięty Agat.

– Zadanie wykonaliście znakomicie – pochwalił ją.

– Ja też jestem zadowolona, tylko teraz chciałabym wiedzieć, co dalej.

– Masz trzy dni, aby z innymi spinelami zejść do kopalni – rzucił od niechcenia.

Sójka poczuła, że brakuje jej tchu.

Pozwoli mi odejść, czy zrzuci do Topieli? Pewnie każe oddać całe srebro. Niech już będzie nasza strata, byleby się tylko nie mścił…!

Kiedy się odezwała jej głos brzmiał matowo:

– Tam nie da się wejść i nie sposób potem wyjść na powierzchnię! Czy możemy o tym zapomnieć?

– Słyszałem, że jesteś odważna…

– Ale nie szalona! – ucięła.

– Postaram się pomóc. Najważniejsze jest to, że nim miesiąc dobiegnie końca, musisz przynieść mi oko Żmija.

– Tak po prostu?! Mam wyjść z bezdennych czeluści i przynieść klejnot Stalowego Żmija? Królewski kamień mocy? Teraz, kiedy jak powiadają, stary król jest chory?! Chcesz wpłynąć na wybory! Nie jestem głupia! – wrzasnęła, biorąc się pod boki.

Zamierzała dodać sobie animuszu, ale nagle poczuła się mała i bezradna.

– Podobno ktoś kiedyś wdarł się do kopalni, ale nie mógł odnaleźć drogi powrotnej… – zaczął z wahaniem. – Tylko, że wy za Zieloną rzeką spędziliście wiele godzin i znacie pewnie z tuzin wejść.

– Od kiedy nas obserwowaliście?! Widziałam wiedzącego tam nad Topielą… To byłeś ty!

Agat wzruszył ramionami, więc kontynuowała:

– Bywało, że wchodziliśmy do korytarzy, ale najwyżej kilka stóp, żeby pozbierać to, co spinelom wypadło z koszyków. Wiem, że się zwężają, a potem mocno opadają. Nikt z nas nie poszedł w głąb!

– Zapłacę i za wejście i za dostarczenie oka.

– Czyli jak będę umierać z głodu i strachu w najczarniejszej ciemności, moi bracia dostaną nagrodę? – westchnęła gorzko.

Cały czas zastanawiała się jakie mają szanse na przeżycie, jeśli odmówi. W sercu czuła, że niewielkie. Wiedzący był spokojny i łagodny, ale to na pewno nie on tropi i ucisza wrogów Macierzy. Kręciło jej się w głowie i miała wrażenie, że przestrzeń za tarasem ją wciąga. Chwyciła się kolumny i wtedy znowu usłyszała słowa bogini:

Mleczna pierś dla wiernych,

ostry nóż dla zdrajców!

 

Zatkała sobie uszy, krzycząc:

– Dobrze, już dobrze! Pójdę!

Agat wyjął z fałd czerwonej szaty złoty łańcuszek, na którego końcu zawieszony był przeźroczysty kamień wielkości gołębiego jajka.

– To kamień Macierzy – powiedział. – Będzie chciał do niej wrócić. Pomoże ci wydostać się z czeluści. – Potem podał jej niewielki flakonik i dodał: – Ten olej zabije twój zapach. Nawet wyczulony nos Stalowego Żmija nie odkryje, że jesteś człowiekiem. Zapamiętaj, kiedy tylko zdobędziesz kamień, daj się prowadzić do góry! – rozkazał na koniec.

Przygnębiona Sójka kiwnęła głową, ale nie odezwała się ani słowem.

 

***

Rodzeństwo nie byłoby sobą, gdyby nie próbowało przechytrzyć wiedzącego.

Kiedy Sójka wyznała braciom jakie otrzymała zadanie, Słowik wysłał w okolice kopalni wszystkie ptaszki. Dudek narysował na pergaminie Sztuczkę, a potem na podstawie własnej wiedzy i relacji kolejnych dzieciaków, odznaczał na nim kolejne wejścia do kopalni.

Spinele używały trzech głównych korytarzy, dwóch od strony zamku i jednego bliżej skały zwanej Trójokiem. Jednak podczas obserwacji odkryto kolejny tuzin wejść.

Następnego dnia o świcie Sójka i Dudek wepchali do kostiumów spineli worki z gałkami, suszonymi morelami i paskami suszonych ryb.

– A co będą pić? – zatroszczył się przejęty Wróbel.

– Po ścianach kopalni płynie woda. Ponoć to stamtąd wypływają strumienie zasilające rzekę Zieloną – wyjaśnił mu Słowik, po czym szybko dodał: – Ryby wyjmijcie. Magiczne perfumy są dobre, ale smrodku suszonej makreli nic nie zagłuszy.

– Na ile starczy im jedzenia?! – Wróbel miał łzy w oczach.

– Na dwa dni – odpowiedział kategorycznie najstarszy brat. – Objadać będą się, kiedy wrócą!

– Urządzimy sobie ucztę?

Słowik kiwnął głową.

Na koniec bliźniaki polały się płynem z flakonika. Przeprawili się przez rzekę małą łódką, potem Sójka z Dudkiem dołączyli do zmierzających do kopalni spineli, a ich bracia zaszyli się w nadrzecznych krzakach.

– Ja już nie wiem, którzy to nasi – szepnął przejęty Wróbel.

– To dobrze – odparł Słowik, strugając nożem patyk.

Spinele trawersowały zbocze wzgórza. Od tysięcy lat wydeptywały ścieżki wśród piargów usypywanych przez nie same. Potem kolejno wchodziły do jaskiń, będących wejściem do kopalni i zarazem świątyni Stalowego Żmija. Mimo otaczającej ich ciemności Dudek widział kiwającą się na boki Sójkę. Słyszał ciurkanie wody, szmer kroków i szuranie popychanych po skalnej posadce ciężkich koszy. W korytarzu było coraz ciaśniej i poślizgnięcie się na wilgotnej posadzce groziło upadkiem w dół. Po raz kolejny podziękował w myślach twórcy przebrania.

Niespodziewanie poczuł z lewej strony gorący powiew, niczym oddech żywej istoty, a potem okropny ból głowy. Wrzasnął, wypuszczając z rąk kosz.

Spinel przed nim obrócił się i pomachał w górze wiotką dłonią.

Dudek przechylił głowę, sygnalizując, że mają zawracać, choć już wcale nie musiał. Widząc, że w stroju brata brak połowy nakrycia głowy, a z opalonej, łysej skroni płynie obficie krew, Sójka wrzasnęła przeraźliwie i zawróciła. Chłopak usiłował zasłonić ranę ręką. Zataczał się, a kółka w jego stroju skrzypiały przeraźliwie.

Poczuł jak siostra chwyta go pod pachy i wrzuca do kosza. Nad głową wirowała mu jaskinia, niebo i przerażona twarz Sójki. Kosz podskakiwał na kamieniach, Dudka dręczyły mdłości i obawa, że Sójka nie utrzyma kosza.

Kiedy zziajana dziewczyna dotarła do rzeki, z krzaków wyskoczyli pozostali bracia.

– Co się stało?! – krzyknął Słowik, a Wróbel zaczął głośno płakać.

Sójka szlochając, zerwała z głowy olbrzymią czapę.

– Nie wiem, w niższym korytarzu uderzył w nas podmuch. Ciepły jakby z pieca. Mnie nic się nie stało, a jemu zdarło strój, prawie z głową!

Wydobyli brata z przebrania i przemyli mu ranę wodą z bukłaka. Dudek leżał nieruchomo, a kiedy próbowali go ocucić, przewrócił się na bok i zaczął gwałtownie rzygać. Miał zamknięte oczy i najwyraźniej nic do niego nie docierało.

– Koniec z tym! Nie pozwolimy się zabić tylko dlatego, że jesteśmy zdobyczą! – warknął Słowik. – Niech nas wywalą z niedomu. Zatrudni nas kupiec, albo armia, a jak nie, to będziemy żyć na ulicy! Wszystko jest lepsze od tej kopalni!

– Słowik! Pozwól mi iść. Nie możemy narażać się Macierzy! Zemsta wiedzących może być straszna!

– Co nam zrobią?! Przecież nas nie zabiją!

– Skąd wiesz?! Poza tym wystarczy, że nas rozdzielą?! – zaszlochała. – On wybrał mnie… pewnie dlatego, że jestem dziewczyną!

Przybity Słowik opuścił głowę. Patrzył z rozpaczą to na siostrę, to na leżącego brata. Drżącą dłonią odgarnął z oczu włosy.

– Idź – szepnął wreszcie obejmując siostrę. – Idź, ale jak za dwa dni nie będzie cię tutaj, to rozgrzebiemy tę dziurę, choćbyśmy mieli wywlec z niej Stalowego Żmija.

Potem pomógł Sójce umocować nakrycie głowy i patrzył jak dziewczynka wraca na ścieżkę spineli.

Wróbel objął brata w pasie i szepnął:

– Nie przejmuj się. Jest szybka i zwinna. Poradzi sobie!

 

***

Minęła już godzina, a ona wciąż schodziła. Z początku pocieszała się, że rozpozna korytarz, którym przyszła. Później zapamiętywała drogę z pomocą naprędce ułożonego wierszyka, w którym rymowały się frazy „ściana wyszczerbiona, gnam w lewo jak szalona”, oraz „spad zbyt stromy z prawej strony”.

W końcu jednak nic nie pomagało i zrozumiała, że nie wie już skąd przyszła. Kiedy zdawało jej się, że dotarła do samego środka ziemi, tak głęboko, że nie należało się spodziewać ani światła, ani nawet szczurów, ponownie poczuła ciepły powiew. Zaszlochała, osłaniając bok głowy rękoma. Jednak nie poczuła uderzenia ani bólu. Tylko po kilku kolejnych krokach wyszła z ciasnego korytarza na otwartą przestrzeń. Wciąż poruszała się w dół, ale widziała wyjścia kolejnych korytarzy, z których, jak mrówki wypływały strumienie spineli. 

Daleko w dole pyszniła się szeroka na pięćdziesiąt stóp aula.

Idący przed Sójką dochodzili do szerokich lad, na które wysypywali jadło. Inne spinele zgarniały bez ładu i składu do swoich koszy jabłka, wędzone ryby, rzepę, czy ciasta, i niosły dalej. Dotychczasowi towarzysze Sójki ruszyli na podest prowadzący do góry, czyli jak się domyśliła, do wyjścia. Ona jednak ustawiła się w kolejce tych odnoszących jadło w głąb kopalni.

Nikt nie zareagował ani na fakt, że niczego nie wysypała z kosza, ani na samowolną zmianę trasy.

Dźwigając kosz z chlebem i rzepą, zniknęła w kolejnym korytarzu. Ten zawiódł ją do właściwej kopalni. W głębi mrocznych korytarzy widziała spinele rąbiące kilofami ściany, oparte na pradawnym ogniu piece wielkości dwóch albo trzech domów, z których wylewał się roztopiony metal. Mrok kopalni nieustannie rozświetlały złote i srebrne błyski.

Jakby pływały tam olbrzymie ryby – przemknęło jej przez myśl.

Nie ruszyła w głąb kopalni, bo wiedziała, że to, czego szuka, musi być gdzie indziej. Odpoczęła chwilę w spokojnym kącie, a potem dołączyła do spineli niosących srebrne okruchy. Była już bardzo zmęczona, bolały ją nogi i ramiona, a od pyłu szczypały oczy. Jednak mimo to wciąż szła – uparcie jak spinel.

Tego dnia jeszcze trzykrotnie wróciła do auli, w której składowano jedzenie, za każdym razem wybierając potem inny korytarz. Po kolejnych niepowodzeniach ocierała brudnymi dłońmi łzy i sięgała po coś do jedzenia.

Wreszcie, kiedy nie miała już zapasów, ruszyła korytarzem do góry. Wbrew początkowym obawom, nie prowadził on w stronę powierzchni. Ściany idealnie okrągłego tunelu pokrywały pasma wielobarwnych łupków, o fakturze przypominających skórę gada. Płynęła po nich woda i Sójka mimo obaw zbliżyła się i łapczywie spiła chłodne krople.

Nie miała już siły przebierać nogami. Bolały ją ramiona, plecy i gardło. Czasami nie potrafiła odgonić okrutnej myśli, że straciła wszystkie zmysły, a kopania wchłaniała ją, lub zmienia w spinela.

Po chwili, która zdawała się nieskończonością, jedną ze ścian zastąpiły przejrzyste, kryształowe arkady i ponownie pojawiło się światło i dźwięki. Wtedy mogła zobaczyć kolejną wielką grotę. Wewnątrz było jasno, nie tylko dzięki płonącym lampom olejnym, ale przez liczne świetliki, wąskie kanały sięgające jak się wydawało aż na powierzchnię. Spiralny tunel sprowadzał ich powoli w dół. Wysokie na sto stóp ściany groty, pokryte były identycznymi, na wpół otwartymi tunelami.

Dno wypełniały wysokie na kilka, a nawet kilkanaście stóp fioletowe stalagmity. Na samym środku, na dwunastu przyciętych, ametystowych słupach stał złoty posąg smoka.

Przy posągu zobaczyła kilka istot niebędących ani spinelami, ani ludźmi. Mimo, że ich ciała skrywały szerokie, grafitowe płaszcze, dostrzegała, że byli niezwykle wysocy i smukli. Wydawali polecenia spinelom, najwyraźniej nie zawsze za pomocą słów. Kilku z nich wnikliwie oglądało przynoszone w mniejszych koszach klejnoty. Większość odrzucali, ale niektóre z namaszczeniem odkładali do kuferka u stóp złotego smoka.

Dziewczynka rozglądała się za zacisznym miejscem, gdzie mogłaby odpocząć dłuższą chwilę i poczekać na sprzyjającą okazję. Nie miała pojęcia, czy krzątanina w wielkiej grocie kiedykolwiek ucichnie, ale wiedziała, że nie jest w stanie wykonać zadania, dopóki choć część tych istot nie uśnie, albo gdzieś nie odejdzie.

Wiedziała już, że spinele nie oceniają zachowania innych osobników i jeśli tylko znajdzie miejsce, gdzie nie będzie rzucać się w oczy, nie powinna mieć problemu z drzemką.

Kiedy wpadające przez świetliki światło zmieniło barwę na pomarańczową, wydarzyło się coś, co zmieniło ocenę sytuacji. W tunelu na przeciwległej ścianie zobaczyła połyskujące, srebrne cielsko. Stalowy Żmij półbóg, władca kopalni i wszystkich jej skarbów, spełzł na dno jaskini.

Podekscytowane spinele ruszyły ku niemu, zgrzytając i popiskując z przejęcia. Podtykały mu pod pysk smakołyki i polerowały łuski własnymi futrami. Żmij cierpliwie pozwalał im na te zabiegi, ale w pewnym momencie chwycił w paszczę jednego. Pożerane stworzenie dalej czyściło pysk potwora, dopóki wreszcie nie zniknęło w gardzieli.

Posiliwszy się, gad podpełzł powoli do posągu.

Kapłani Żmija – jak ich nazwała w głowie – zrzucili kaptury i wtedy Sójka zobaczyła, że wszyscy byli albinosami o regularnych rysach i bladoniebieskich oczach. Nie była w stanie rozróżnić ich płci. Może po prostu jej nie mieli. Cali lśnili bielą, z wyjątkiem upiętych w wysokie koki, szaroróżowych włosów.

Kapłani nakarmili bestię wyselekcjonowanymi klejnotami i uśpili ją, nucąc monotonną, ale niepokojącą pieśń.

Kiedy bestia zasnęła, kapłani wniknęli w ametystowe słupy. Podchodzili do nich kolejno, potem ich ciała stawały się przejrzyste i jakby wpływały w kryształy.

Sójka wepchała się w kąt i zapadała w krótkie drzemki. Minęła jeszcze może godzina lub dwie. Kiedy w jaskini zrobiło się całkiem ciemno, spinele również poszły spać. Nie układały się, nie szukały wygodnych miejsc. Zwyczajnie spowolniły w korytarzach i kolejkach, a potem jakby oklapły i znieruchomiały, oparte jedne o drugie.

Sójka czekała, aż wszystko ucichnie, ale wciąż słyszała rytmiczne dudnienie. Wreszcie zrozumiała, że dudni jej serce. W oddali posąg lśnił i był doskonale widoczny nawet w lichym blasku dogasających lamp. Niestety po jego prawej stronie srebrzyły się łuski prawdziwego smoka.

– Nie ma na co czekać – szepnęła do siebie. – Ruszaj, dziewczyno!

Poturlała się w stronę posągu, mijając bure kupki śpiących spineli. Podeszła do posągu usiłując trzymać się jak najdalej od gada. Próbowała oddychać i poruszać się jak najciszej.

Niestety, mimo starań kółka skrzypiały, a zęby dzwoniły o siebie. Miała wrażenie, że wywołuje hałas, głośniejszy od portowych dzwonów. Na dodatek, kiedy stanęła u stóp posągu zrozumiała, że nie dosięgnie do smoczej głowy. Przez długą chwilę stała i bezradnie gapiła się w górę. Wreszcie zaklęła szpetnie, wysunęła się z kostiumu i podeszła do lśniącej, smukłej kolumny. Kiedy dotknęła kryształu, poczuła sny śpiących kapłanów i dręczące ich obawy.

Trzeba wskazać dowódcę wyprawy. Którego książę będzie najlepszym wyborem? Macierz nie zgadza się, że Sztormem, kogo poprzeć? – usłyszała w głowie.

Wspięła się zręcznie na samą górę, stając twarzą w twarz ze złotym smokiem. W rozwartej paszczy dostrzegła platynowe, grube kły. Nie poświeciła im jednak uwagi, skupiając się na oku. Okazał się nim luźno osadzony w oczodole, krwiście czerwony, przejrzysty kamień. Podważyła go, wpychając mały palec. Złoty pręcik, rozciął jej skórę, jak brzytwa. Wydłubała zręcznie klejnot i schowała do mieszka na szyi. Krople krwi, spłynęły jak łzy, po pysku posągu.

Stalowy Żmij poruszył się we śnie, węsząc. Zeskoczyła pośpiesznie, a potem weszła w swoje przebranie. Nie poszło jej to równie gładko, jak wcześniej. Głowa dziwnie sterczała, a kożuch pękł na plecach, ale już się tym nie przejmowała.

Bez wahania ruszyła korytarzem w górę. Sprawnie minęła korytarze kopalni i przeszła do wielkiej jaskini. W międzyczasie spinele obudziły się i powoli ruszały do pracy. Ustawiła się w kolejce do ławy z jadłem, zabrała rzepę i bułkę, po czym schowała je do worków w kostiumie. Powoli wędrowali w górę.

Niestety niespodziewanie coś się popsuło. Nagle wszystkie spinele ruszyły w dół. Biegły zewsząd wzywane bezgłośnym rozkazem. Zatkały ciałami tunele i utknęły na dobre. Sójka usiłowała mimo wszystko przepchać się w górę. Jednak korytarze były zapchane, a z górnych poziomów nadchodziły kolejne stworzenia, które usiłowały za wszelką cenę zejść w dół. W niedrożnych korytarzach było niesamowicie ciasno i gorąco. Kolejne spinele wczołgiwały się na nią, gniotąc i uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Czuła zapach rozgrzanych futer i idealnie zgrane uderzenia tysięcy serc. Kręciło jej się w głowie i brakowało tchu.

Kiedy myślała już, że zginie uduszona w tłumie oszalałych futrzaków, usłyszała przeciągły ryk. Stalowy Żmij nie spał i sądząc po nasileniu dźwięków, był coraz bliżej.

Sójce wydawało się, że za chwilę oszaleje ze strachu. Wreszcie wyszarpała zza pazuchy wisior Macierzy i rozkazała głośno:

– Teraz mnie stąd wyprowadź!

Poczuła szarpnięcie i nagle zyskała siły, by przepychać się i brnąć w górę, choćby po ciałach. Wyskoczyła z kostiumu i ruszyła. Desperacka siła gnała ją ku powierzchni. Miała wrażenie, że tonie i rozpaczliwie usiłowała wypłynąć i zaczerpnąć tchu. Czołgała się po grzbietach spineli, spadała między nie i gnała na czworaka, nie bacząc na krwawiące kolana i stopy.

Nagle usłyszała przeraźliwy chrzęst, jakby runęły chodniki kopalni. Obejrzała się i wrzasnęła.

Zapchanym korytarzem, miażdżąc i rozszarpując ciała blokujących mu drogę spineli, przesuwał się Stalowy Żmij.

Usiłowała jeszcze przyśpieszyć. Drapała pazurami, ryczała na cały głos i bez litości wbijała kończyny w futra i w skałę, ale mimo desperackich starań, gad poruszał się szybciej. Kiedy już myślała, że nic jej nie uratuje, część umysłu, którą zawładnął klejnot nakazała: Skacz w bok!

Bez wahania wcisnęła się w wąski tunel wentylacyjny i postękując z wysiłku, zaczęła mozolną wędrówkę w górę. Pełzła łokieć po łokciu, obsuwała się, ale zaraz od nowa rozpoczynała wspinaczkę. Potem pchnięta niewytłumaczalnym impulsem, ukryła się w skalnej niecce.

Wyczucie chwili okazało się doskonałe, bo w tym samym momencie, Żmij dotarł do tunelu i nie mogąc w niego wleźć, zaczął ziać ogniem. Żar poparzył Sójce stopę, której nie schowała dostatecznie szybko i osmalił włosy.

Wystraszona i wyczerpana zwinęła się w kłębek w kryjówce i dłuższą chwilę leżała, drżąc. Było jej na przemian zimno i gorąco, dręczyły ją głód i pragnienie, a przede wszystkim czuła obezwładniającą słabość. Kiedy w korytarzach poniżej ucichł wściekły ryk, a dał się słyszeć zwykły szelest wędrujących spineli, odważyła się z powrotem wpełznąć do tunelu wentylacyjnego.

Powoli i z wysiłkiem poruszała się w górę, pstrząc skałę krwawymi piętnami.

W końcu dotarła tak wysoko, że widziała już ptaki, niebo i drzewa. Niestety wylot okazał się zbyt wąski.

Nie dam rady zejść z powrotem i od nowa szukać drogi – westchnęła w myślach. Mam nadzieję, że Agat dotrzyma słowa i zapłaci moim braciom…

Wtedy nagle do jej uszu dobiegły słowa:

– Powiedział, że mamy czekać, to będziemy czekać! Nie obchodzi mnie, co powie Perz. Słowik nie pozwoli mu nas skrzywdzić.

– Przepiórka?! – krzyknęła Sójka, zbliżając usta do otworu. – Przepiórko, to ty?!

– Słyszałaś?! Sójka woła!

– Niemożliwe, skąd?!

– Spod ziemi!

– Trznadel, leć po Słowika, a ja jej dam wody.

 

***

Perz popijał w karczmie piwo i z zawodową ciekawością słuchał najświeższych pogłosek.

Kolejnego dnia miała się odbyć na zamku królewskim Rada Siedmiu. Cała Astra drżała z niecierpliwości. Wszyscy chcieli się dowiedzieć, dokąd i pod czyją wodzą tym razem ruszą wojska imperium.

Perz wiedział już na kogo będą głosować kupcy, a kogo wskażą rzemieślnicy, ale był bardzo ciekaw decyzji świątyń.

Podobno Bajezid był mądry, ale ostrożny, Salomon gwałtowny i czasem okrutny, a Adam wcale nie był zainteresowany dziedziczeniem tronu, chciał jedynie badać gwiazdy.

W mieście trwały nielegalne zakłady, w których można było sporo zarobić i równie wiele stracić.

Gdyby tak móc wpłynąć chociaż na jeden głos… – rozmarzył się Perz, opływałbym w dostatki do końca życia!

Wiedział, że jego mocodawcy, a więc i on sam, będą służyć każdemu władcy Astry, bez względu na to, kim będzie. Głośno mówił, że nie ma zdania w tej kwestii, ale chciał wiedzieć.

 

***

Słońce powoli chowało się za zamkiem, ale wciąż jeszcze było jasno.

Sójka wybrała Tawernę pod Małpą, nie tylko dlatego, że podawano tam najlepsze ryby w mieście. Położona nieco za portem na rzece Żółtej, była miejscem spokojnym i eleganckim.

Musiała co prawda zapłacić z góry, ale teraz siedzieli z braćmi za szeroką ławą, zajadali świeży chleb, pieczoną flądrę i marynowane śledzie. Karczmarz przyniósł im nawet dzban wina.

– Wypijmy za zdrowie i powodzenie nowego astryjskiego wojaka! – Wciąż jeszcze na wpół łysy Dudek uniósł kielich.

– Wypijmy za marynarza Dudka! – Słowik odpowiedział toastem.

– I za to, że Dudek znowu gada! – westchnął Wróbel, któremu zamiast wina zamówili sok z winogron.

– Za Sójkę, bez której nic by się nie udało! – powiedzieli chórem.

Dziewczyna piła wino i nie chciało jej się z nimi przekomarzać. Cieszyła się, że żyje. Miała nadzieję, że żaden z ptaszków nie wygada się za szybko o tym, co robiły za Sztuczką.

 

***

 

Zebranie Rady Siedmiu odbywało się tego roku w świątyni Macierzy. Dzięki pomysłowości konstruktora i mocy bogini, nikt nie mógł podsłuchać, o czym tam rozmawiano.

Zjawili się już przedstawiciele trzech świątyń, kupiec Beryl Zamorski reprezentant rzeki Żółtej i Mak Złotnik znad rzeki Zielonej. W imieniu zamku miał głosować królewski kanclerz Ben Afal, a Trójoka reprezentowała tajemnicza zakapturzona postać.

Pierwsze i chyba najważniejsze głosowanie dotyczyło celu przyszłorocznego ataku armii imperium i wyboru dowódcy. Biorąc pod uwagę zły stan zdrowia króla Bajezida VI, było niemal pewne, że książę, który powiedzie armię do boju, wkrótce zostanie nowym władcą.

Przedstawiciele Stalowego Żmija z uwagą obserwowali czary, do których wpadały klejnoty. Na najmłodszego księcia Adama głosował nie wiadomo czemu Sztorm. Na najstarszego Bajezida kanclerz i kupcy. Do czary średniego księcia wpadły najliczniejsze klejnoty, w tym rubin, będący własnością Stalowego Żmija.

 

Koniec

Komentarze

Cześć! Komentarz pobetowy, więc nie będę się mocno rozpisywał… :P

 

Bardzo podoba mi się świat przedstawiony, jest wyjątkowo barwnie opisany, a przy tym intrygujący. Nie mogę się doczekać kolejnych opowiadań, w których podejmiesz niektóre z zasygnalizowanych tutaj wątków :)

 

Śledzenie perypetii Sójki było przyjemnym doznaniem. Finałowy akt kradzieży w kopalni wyszedł naprawdę przekonywująco. Dało się odczuć atmosferę zaszczucia :)

 

Samo zakończenie dobre, chociaż pozostawia czytelnika nienasyconego i żądnego kolejnych epizodów. Jestem niezmiernie ciekaw, jaki będzie wpływ lekko zmanipulowanego głosowania na dalsze losy Imperium :)

 

Pozdrawiam serdecznie i biegnę klikać. Powodzenia w konkursie! :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Hej! Jeszcze nie zdążyłam przeczytać nowego fragmentu z Sójką. :) 

Musiała, co prawda zapłacić z góry, ale teraz siedzieli z braćmi za szeroką ławą

Po „co prawda” przecinek. 

 

szybko, o tym

Tu bez przecinka. 

 

Poza tym – uroczy fragment, sympatycznie zamyka wątek Sójki i braci. Oczywiście nie jestem fanką happy endów i ja bym tam kogoś okaleczyła, kogoś uśmierciła (itd. XD), ale opowiadanie jest w innym, Twoim niepowtarzalnym stylu i tak też na nie patrzę. A w tej sytuacji – to pasuje. ;) 

Komentarz pobetowy zostawię, kiedy wrócę do domu. :) 

Na razie tylko kliknę. :) 

 

Pozdrawiam i cieszy mnie, że zdążyłaś. :) 

Hej 

 

Podobają mi się ptaszki i więź między nimi, to bardzo fajnie wyszło i w mojej ocenie wypada bardzo dobrze. Kradzież w kopalni też mi się podobała. Czuć klaustrofobiczny klimat i beznadziejne położenie bohaterki. Podobają mi się kapłani, wąż i te dziwne stwory, które pracują w kopalni. Generalnie dobre opowiadanie, klikam i pozdrawiam :) 

 

P.S. A to co mi się mniej podobało, napisałem w becie, co mi się podoba też ;) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Witam w klubie OMC spóźnialskich! wink

W komentarzach robię literówki.

Witaj NaN, OMC to wpadną tu o 23;)

 

@Bardziejaskrze Dziękuję za uwagi i czytanie, że o kliku nie wspomnę. Widzisz, wielu betujących daje większą szansę do biblio;)

 

@Ananke, Tobie dziękuję, kłaniając się w pas. Gdybym Cię nie powstrzymała, napisałabyś za mnie<3

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, ja tylko dawałam drobne wskazówki, wszystko sama świetnie opisywałaś. :) 

 

Może trochę powtórzę słowa z bety, ale chcę dodać bardziej uporządkowany komentarz.

Podoba mi się świat, w którym poznajemy małych niewolników, bo tych dorosłych to w opowiadaniach jest sporo. Bardzo fajnie nakreśliłaś staw i chętnie dowiedziałabym się o nim coś więcej. Podobnie jak o spinelach – jaka jest ich rola, czy to sługi podobne do trogów z „Rozczarowanych”? 

Z ilością ptaszków w rodzeństwie to już wspominałam – mimo wszystko jednego bym zabrała i mocniej skupiła się na trójce. 

Na plus na pewno wredny Perz, który sprawował pieczę nad dziećmi, choć kompetencje miał zerowe. Tu bił, tu pił – to fajnie podkreślało warunki, w jakich przyszło żyć Sójce. 

Co do Sójki – sympatyczna postać, dobrze nakreśliłaś jej uparty charakter i końcową determinację, żeby wejść do kopalni. Zmęczenie, zagubienie, pragnienie – dobrze oddałaś jej drogę ku nieznanemu. Większy niedosyt miałam jednak przy Żmiju i łatwej kradzieży. Podobnie jak braku napięcia odczuwanego z wędrowania obok spineli. 

Na plus na pewno rodzaj kradzieży, którą wykorzystano do politycznej rozgrywki, choć nie wiem jak w takiej sytuacji to działa – czy zgłoszenie kradzieży nie anuluje wyborów? 

Opowiadanie magiczne, klimatyczne, takie bardziej ku pokrzepieniu serc – bohaterowie przeżywają, wygrywają, mogą świętować. Może mniej w moim stylu (ja mam jednak skłonności do gorzkich zakończeń i bolesnego doświadczania bohaterów), ale przyjemne w lekturze. A to najważniejsze. :) 

Pozdrawiam i jak będziesz jeszcze kiedyś szukać betującej marudy – daj znać. heart

@Bardzo chętnie Ananke. Teraz sama postaram się tropić siękozę, bo zwalczyłam już byłozę i miałozę;)

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Ambush!

Czytało mi się całkiem przyjemnie, wartko poprowadzona historia. Zdecydowanie na plus opis tego świata dzieci wyrwanych z domu, stających się ulicznikami w wielkim mieście. Myślę, że udało Ci się znakomicie wyważyć pomiędzy beztroską dzieciństwa a powagą niewolnictwa. Kapitalne są też fragmenty dotyczące Sójki błądzącej w jaskini, związane z tym wrażenia i uczucia wydają mi się całkiem wiarygodne.

Sama kreacja dziewczyny też ciekawa, delikatnie sugerujesz, że nie jest neurotypowa – zwłaszcza w tej scenie, gdzie mając pewnie ograniczoną wiedzę o procesie dojrzewania, martwi się możliwą utratą zdolności do logicznego myślenia. Dość głęboka autorefleksja, ale chyba możliwa dla zdolnej dwunastolatki; z Wiedzącym rozmawia na poziomie kombinacyjnym jak dorosła, nie bardzo jednak kontrolując zadziorność; w podziemiach odsuwa myśli o własnej sytuacji, skupiając się na rodzinie. Mocno balansujesz na granicy wiarygodności zachowań tak młodej osoby, ale na pewno jej rażąco nie przekraczasz.

Co budzi moje wątpliwości w obrazie świata: imperium planowo co siedem lat napada na któregoś z drobniejszych sąsiadów i jeszcze nie zmontowali przeciw niemu porządnej koalicji? Wspominasz coś o rzemieślnikach, głównie jednak uprowadzają dzieci. Historycznie robiono tak głównie w okresach dostatku, bo takie dziecko trzeba długo żywić, nim zacznie wykonywać użyteczną pracę, ale za to zasymiluje się kulturowo i można uniknąć buntów niewolników. (Osobny temat to niewolnictwo seksualne, do tego celu porywano i hodowano małe dziewczynki w okresach epidemii chorób wenerycznych lub dla kulturowej obsesji dziewictwa). W każdym razie państwo, dla którego to istotna gałąź gospodarki, musiałoby przecież dbać o to, aby przyuczać uprowadzone dzieci do użytecznej pracy, zamiast (jak tutaj) stymulować nimi wzrost przestępczości.

A co z Perzem? Niby gangster trzęsący co najmniej kawałkiem wielkiego miasta, uprawiający lichwę i wymuszający haracze, a pozwala sobie pyskować dwunastoletniej rachmistrzyni, bo się boi, że jej dwa lata starszy braciszek wystawi mu jedynki poza nawias? To już mniejsza o jego własną dumę, ale straciłby resztki poważania, gdyby usłyszał to ktokolwiek postronny…

– Pewnie wiesz, nasz szlachetny opiekunie, że gryf dzieli się na sto błysków, a każdy błysk na sto groszy – tłumaczyła jak dziecku. – Skoro dwa tuziny młodszych dzieci miały uzbierać dziś po pięćdziesiąt groszy, dwa tuziny starszych po dwa błyski, a starszyzna po czterdzieści błysków, to razem daje to równego gryfa.

Chyba miało być “a starszyzna czterdzieści błysków” (jako całość, nie zaś: każdy przedstawiciel starszyzny z osobna).

Wreszcie zastanawiam się, czy początek i koniec nie są trochę niedopasowane. Scena ze stawem bardzo malownicza, ale wydawałoby się, iż tak interesująco opisany byt odegra jeszcze jakąś większą rolę w fabule, zwłaszcza w oparciu o słowa “często miał wrażenie, że staw myśli i czuje”. Na końcu zaś – czemu Perz teraz mówi o wpływaniu na głosy, skoro ewidentnie to Agat dążył do przeprowadzenia manipulacji? A zamykającą tekst informację o tym, kto na jakiego księcia głosował, czytelnik może łatwo skwitować wzruszeniem ramion, nie ma to wcale związku z wcześniejszą treścią fabuły…

Językowo parę miejsc mi zgrzytnęło, zwłaszcza pod kątem interpunkcji. Przykładowo…

W Sztormowej mieszkali rybacy i inni biedacy, którym w życiu podwinęła się noga.

Powinęła.

– Kupiec Borsuk Płuciennik oskarżył żonę o cudzołóstwo i gonił, aż do świątyni Sztormu, gdzie się schroniła.

Jeżeli to nazwisko, może być różnie, ale chyba jednak przez ó zamknięte.

– To by tłumaczyło tak częste zaginięcia marynarzy i innych klientów karczm i zamtuzów…

Lepiej “karczem”.

Perz milczał przez chwilę i wpatrując się w nią natarczywie.

Brak zgodności form.

Powiedzieć, że nie ufała Perzowi, to, jakby stwierdzić, że w Sztormowej, pojawia się czasem słona woda.

Dwa niepoprawne przecinki: przed jakby, bo podstawowe zdanie brzmi Powiedzieć to jakby stwierdzić, a to w roli łącznika (wprowadzenia definicji) nie wytwarza przecinka; przed pojawia, bo samotnego okolicznika (miejsca – w Sztormowej) nie wydzielamy przecinkiem.

Mężczyzna usiadł obok “słupka bolidupka”, bawił się kawałkiem czarnej skały, służącej mu za przycisk do dokumentów i wyglądał, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.

A tu brakuje przecinka po dokumentów (domknięcie wtrącenia), zresztą analogiczny błąd w wielu więcej miejscach.

 

Podsumowując – tekst uważam za całkiem udany i wydaje mi się, że pomimo niedociągnięć redakcyjnych należy mu się kliknięcie do Biblioteki. Pozdrawiam serdecznie!

Witaj @Ślimaku Zagłady! Cieszę się, że wpadłeś.

Pisząc o imperium, miałam w głowie Imperium Osmańskie z ich koncepcją na wykorzystanie wszystkich pozyskanych zasobów;)

 

Co do niewykorzystanego stawu, oraz kilku innych elementów, które wskazywały bety, to cóż… posłuchałam jury i wymyśliłam uniwersum. To nie jest jednorazowa przygoda. W Astrze będzie się jeszcze działo. Właśnie dlatego staw, bracia, Perz czy Agat mają w mojej głowie zapewnione liczne przygody;)

 

A tu brakuje przecinka po dokumentów (domknięcie wtrącenia), zresztą analogiczny błąd w wielu więcej miejscach.

 

Czyli i jako łącznik nie załatwia sprawy?!

To chyba nie ma dla mnie nadziei;/

Lożanka bezprenumeratowa

Czyli i jako łącznik nie załatwia sprawy?!

A, czyli jako wtrącenie. 

 

To chyba nie ma dla mnie nadziei;/

Dla mnie też. XD Cóż, możemy sobie razem dodawać otuchy. :D

 

Powiedzieć, że nie ufała Perzowi, to, jakby stwierdzić, że w Sztormowej, pojawia się czasem słona woda.

Jeden był na becie, musiał umknąć przy poprawkach. Ten pierwszy przeoczyłam, bo ślepa jestem. XD

 

 

pozwala sobie pyskować dwunastoletniej rachmistrzyni, bo się boi, że jej dwa lata starszy braciszek wystawi mu jedynki poza nawias? To już mniejsza o jego własną dumę, ale straciłby resztki poważania, gdyby usłyszał to ktokolwiek postronny…

Ślimaku, ja odebrałam to tak, że koniec Perza bliski. Jasne, kiedy został opiekunem grupy dzieci 5-8 lat – bił ich, poniżał, słuchali się go. Ale lata mijały, Perz coraz częściej zaglądał do kieliszka i już refleks nie ten sam, a i strach przed bandą dzieciaków 12-14 lat powoli wykiełkował. Mimo wszystko, taka wizja zaczajenia się bandy nastolatków, nie jest przyjemna. A alkohol robi sieczkę z mózgu. :) 

@Cezary_cezary dzięki za betę, miły komentarz i kliczka. Umknąłeś mi, a sama nie lubię jak mi po komentarzu autor robi: “następny proszę!”.

Lożanka bezprenumeratowa

Czyli i jako łącznik nie załatwia sprawy?!

To chyba nie ma dla mnie nadziei;/

Nadzieja jest zawsze, zwłaszcza w interpunkcji. Po prostu zasada o wydzielaniu wtrąceń przecinkami ma pierwszeństwo przed zasadą o niestawianiu przecinka przed spójnikami łączącymi. Wydawałoby się, że to bardzo proste, ale w sumie wielu polonistów też o tym nie wie.

Tydzień spinelowy okazał się niezwykle udany. Zgodnie z umową odebrali od kupca kosze wypełnione kompletnymi kostiumami. Były to dziwaczne stroje składające się ze wspartych na fiszbinach długich, brązowych kożuchów.

Te pierwsze zdanie bardzo wyprzedza fakty. Być może warto by było z niego zrezygnować, żeby zostawić czytelnika w niepewności czy Sójce się uda. Z drugiej strony zdanie ustawia bardzo konkretne nastawienie, pozytywne nastawienie, że coś się udało. Byłoby fajnie, gdyby potem jednak ten dobry nastrój złamać.

Jeszcze mi tam kilka przecinków mignęło, ale przyznam, że już ignorowałem, bo się zaczytałem. Ale może warto, żebyś przejrzała tekst pod tym kątem.

Czytało mi się bardzo dobrze. Kreacja postaci ujęła mnie za serce. Opowieść o pyskatych dzieciakach rozrabiakach i podłym opiekunie naprawdę przypadła mi do gustu.

Sama kradzież z włamaniem do kopalni okazała się w sumie niewielką częścią tekstu, ale nadal podobało mi się, jak ją skonstruowałaś. Jest napięcie, zaszczucie, chwila beznadziei. Super. 

Pewnie można by się przyczepić do tego, o czym wspomniałem wyżej, czyli że wątek złodziejski, moim zdaniem, stanowił w sumie niewielką część opowiadania. Dla mnie to jednak nie jest problem, bo po prostu tak skonstruowana historia, takie dobranie proporcji elementów tekstu, mi osobiści bardzo się podobało. Dzięki temu mogłem poczytać więcej o postaciach i o świecie. A jedno i drugie było bardzo ciekawe.

Nie jestem pewien, dlaczego, ale mam wrażenie, że te opowiadanie oglądałoby się genialnie, gdyby zostało zekranizowane przez Studio Ghibli. No, nie wiem, całość miała dla mnie taki trochę mangowy… styl? Klimat? Może to przez nazewnictwo albo fakt, że bohaterami są dzieci? Bo, np. scena, kiedy chodzą po mieście przebrani za spinele jest jakby żywcem z anime wyjęta. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale z każdej strony jest to komplement :)

Gdybyś więc kiedyś chciała, tak jak obiecałaś w nagłówku, napisać coś o tych smarkach więcej, to ja z przyjemnością poczytam i chętnie pobetuję, aby dołożyć grosza do tego sukcesu!

Dzięki za świetną lekturę!

XXI century is a fucking failure!

Cześć, Ambush!

 

Szajka nieletnich huncwotów rodem z mrocznych złodziejskich realiów bandy Fagina oraz bajkowej Nibylandii Piotrusia Pana. Osobiście bardziej podobały mi się żywe, realne perypetie sierot; z przymrużeniem oka potraktowałam bezczelne odpyskowywanie Sójki ludziom potężniejszych od niej samej, a także jej beztroską misję, z której wychodzi niemal bez szwanku. Kopalniana przygoda jest złożona właściwie z cudownych przypadków, bardzo bajkowych właśnie: dzieci wiedzą wszystko o mieście; dzieci umiejętnie używają przebrania; dzieci sukcesywnie oszukują pradawny kapłański kult. Często pojawia się wrażenie, że Sójka umyka tarapatom, bo jest protagonistką bajki o dorastaniu i sile małoletniego urwisa, a dodatkowo rezolutną dziewczynką pokroju Pippi, która nożem wydłubuje oko smokowi ;) Lekkość klimatu i forma historii nie są oczywiście minusem.

 

Słowotwórstwo pomysłowe, chociażby „niedom”. Fajny botaniczno-zoologiczny klimat.

Bawi fakt że sepleniące dziecko dostało na imię Przepiórka :D psepiulka xD

 

czy może Stalowy Żmij sypnął na miasto złotem?

Coś tu nie, ale nie jestem pewna, co. Sypnął na miasto złoto albo sypnął złotem w miasto?

Dojrzewające bażanty i zające

W sensie suszące się mięsiwo? Bo w pierwszej chwili wyobraziłam sobie małe bażantki, które mieszkają pod powałą ;)

 

Wiedz, że bracia, że zawsze są tuż za mną

Coś tu się zapętliło.

 

IMO szkoda, że nie było więcej świata przedstawionego! Szczególnie, że charakterystycznie zarysowane kasty i intrygi wyborcze wskazywały na jakieś wielkie polityczne wydarzenie – niewątpliwie z użyciem sierot, tymczasem wydało mi się, że intryga przemknęła chyłkiem, bokiem sceny. Szkoda, że nie było więcej o panteonie bogów i polityce tego świata, ale te rozwiązanie tłumaczy się samo – przez pryzmat dziecięcej narracji poznajemy mniej lub bardziej ograniczony świat – nie jest on przedstawiony z lotu, nomen omen, ptaka. Chociażby pojawia się kolejna fajna świątynia w tym konkursie, tym razem w łonie bogini.

 

Narracja z użyciem dziecięcego pova jest dużym wyzwaniem. Ciężko napisać wiarygodną wersję małoletniego narratora, pozbawioną zgrzytów. Momentami Sójka wypada na trochę zbyt doświadczoną; jej umiejętności oratorskie pozwalają odgryźć się dorosłym, którzy puszczają uwagi mimo uszu. Natomiast jej rozmyślenia o dorastaniu i troska o rodzeństwo wypadły uroczo i realistycznie ;)

Pozdrawiam!

@Cearn

Te pierwsze zdanie bardzo wyprzedza fakty.

Fakt, może przy kolejnym podejściu spróbuję bardziej zaskakiwać.

Zmobilizowana Twoim przemiłym komentarzem na pewno pchnę Sójkę do nowych zadań.

Może nawet spełnię marzenie Ananke i kogoś ubiję;D

A jak już napiszę, to oczywiście zaproszę Cię do bety.

 

@Żongler

Dojrzewające bażanty i zające

Tak mają skruszeć. Sama nigdy tego zwierzętom nie robiłam, ale ponoć dziczyzna traci wtedy zapaszek.

Postaram się pokazać więcej świata w kolejnych opowiadaniach, do których dojrzewam;)

Kobiecych rozmyślań broniłam ciałem, przed rozjuszonymi betami z widłami!;)

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć!

 

Przeczytane, komentarz wieczorem albo jutro rano. Póki co kliczek.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Fajny świat, a przy tym widać, że pokazujesz tylko ten kawałek, który akurat jest Ci potrzebny, a na zapleczu zostało tego dobra o wiele więcej.

Protagonistka wzbudza sympatię, kibicowałam dziewczynie.

Ciekawy pomysł z tematycznymi imionami – ułatwia zorientowanie się, kto jest kim. Ciekawam, co z tego wynika socjologicznie, skoro niewolnicy z jednego naboru na ogół się wzbierają. Nie ma buntów?

Zakończenie trochę dziwne – jest tak oderwane od Sójki i większości fabuły, że nadaje całości kształt wstępu do czegoś większego.

zbierane w pasie rzemiennymi paskami.

Tak sobie to wygląda.

Babska logika rządzi!

Witaj Finklo, cieszę się, że wpadłaś. Jurki zachęciły mnie do wykonania zadania, o którym od dłuższego czasu myślałam, więc kłaniam im się w pas;)

Nieco wzorowałam się na Imperium Osmańskim. Mieli dużo niewolników, którym dawali sporo swobody, a bunty były tylko, kiedy państwo słabło. Paski w pasie poprawiłam.

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo ciekawie się czytało! Nie pasowało mi zakończenie, bo mało odnosiło się do samego opowiadania, robiąc z tekstu fragment czegoś większego. Jednak doceniam fabułę, bohaterów, którzy są jacyś, oraz światotwórstwo, którego jest tu sporo. To jest dobre opowiadanie! Pozdrawiam serdecznie! :)

Cieszę się ogromnie Jolko, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Mama nadzieję, że uda mi się wrócić do Astry. Zwłaszcza, że dzieci niedługo jadą na ferie!;)

Lożanka bezprenumeratowa

No i dobrze! Dzieci niech jadą, a ty pisz! :)

Cześć!

 

Jestem wreszcie. Najbardziej zapamiętam bohaterów oraz ich umiejętne wykorzystanie do wprowadzenia czytelnika w całkiem złożony świat. By wyjaśnić setting, trzeba nieco znaków, co groziło infodumpem, ale u ciebie wyszło całkiem płynnie, stopniowo i z rozmysłem pokazałeś kto jest kim i jak tak trafił, co czyni opowieść ciekawą i bardzo przystępną.

Wyrwane z gniazda dzieci to nieco sztampowy temat, ale nie poszłaś w standardowy powrót do domu, tylko pokazałaś stawanie na własnych, w którym starsza siostra przejmuje inicjatywę. Ptasznik paskudny, ptaszki (dzieciaki) autentyczne, motyw ze żmijem i kopalnią całkiem sprawnie podany (tu robotę zrobiły spinele, którym również zaoszczędziłaś infodumpu, sprytnie przemycając je czytelnikowi). Wzajemne interakcje rodzeństwa dodają prawdziwości i głębi bohaterom, przez co świat wypada naprawdę dobrze. Prawie do końca było super (do “wyjścia na powierzchnię”), a potem postawiłaś na krótkie, szybkie scenki i się zgubiłem nieco. Zakładam, że limit miał z tym coś wspólnego.

Dobre i ciekawe opowiadanie, bohaterowie zdecydowanie z potencjałem na dalsze przygody.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

@krar85 cieszę się, że wpadłeś i dziękuję za wszystkie P, w tym za pochwały i “prawie do końca”;) Mam nadzieję kontynuować “ptasie” dzieje.

Lożanka bezprenumeratowa

Czuć rękę pani geolog :)

 

Opowiadanie dzieli się w zasadzie na dwie części. Jako fan serii “Życie codzienne…” doceniam klimat miasta, ciężki los dzieci i chodaki jako duży cymes. Rozmówki dzieci i postać Perza uważam za udane, choć dziwi mnie, że Perz daje dzieciakom tyle swobody. Miasto jest opisane niezgorzej, a świątynia bardzo ciekawie.

 

Słabością tej części jest to, że rozmowy, czasem osuwające się w małe infodumpy, przeważają nad akcją i napięciem. W zasadzie po samym wstępie bohaterka musi głównie być asertywna. Nie jest to wada, ale ja bym widział ucięcie części dialogów z Perzem i kapłanem i rozszerzenie ataku macek albo jakaś akcja przy udawaniu spineli na targu.

 

Druga część jest zacna, czuje się to wnętrze góry, udziela się ciasnota, czytelnik może poczuć strach o bohatera. Bardzo dobrze sugerujesz poczucie, że Sójka jest daleko od bezpiecznego miejsca, zagrożona zewsząd, a zarazem nie wie, co ją czeka.

 

Słabością drugiej części są nieco naiwne spinele i niezbyt czujny Żmij, a także łatwe wyjście.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dzięki za wnikliwą recenzję GS, postaram się wyciągnąć wnioski dla kolejnych opowiadań w tym świecie. Wyście chyba powariowali z tą łatwością! Już bety marudziły i rzucałam pod nogi kolejne kłody, a tu dalej źle. To co? Powinien ją zjeść?!;P

Lożanka bezprenumeratowa

Przeczytałem. Powodzenia. :)

Do zakończenia:

Do czary średniego księcia wpadły najliczniejsze klejnoty, w tym rubin, będący własnością Stalowego Żmija.

dorzuciłbym

Do czary średniego księcia wpadły najliczniejsze klejnoty, w tym jako siódmy rubin, będący własnością Stalowego Żmija.

Dzięki Misiu.

Lożanka bezprenumeratowa

Ale chyba nie jako siódmy. Dobrze pamiętam, że wszystkich klejnotów było siedem?

Babska logika rządzi!

Słusznie prawisz Finklo. Bo to był czwarty głos na średniego księcia, niech imię jego będzie pochwalone!;)

Lożanka bezprenumeratowa

Przy trzecim byłoby bardziej dramatycznie… ;-)

Babska logika rządzi!

Cześć, Ambush!

 

Intrygujący element światotwórczy w postaci Topieli na początek. Bardzo żałuję, że to jeziorko nie odegrało w historii większej roli, bo wziąłem je za Strzelbę Czechowa. Natomiast budowanie miasta przez te wszystkie rzeczki, nie-rzeczki, itede – bardzo zgrabne. Stosujesz proste nazwy, ale dzięki temu jakoś się rozeznałem w tym mieście. Jeszcze dołącz mapkę miasta i będę mógł napisać przewodnik ;)

Co do nazw – na początku trochę się skrzywiłem, że zamiast imion poszłaś na łatwiznę. Swoją drogą pierwsze akapity były przez to bardzo mylące, bo oto Sójka (a stała na początku zdania, więc nie wiedziałem, że wielka litera dlatego, że to imię) leży na brzuchu… na drzewie… Ale ostatecznie, po wyjaśnieniach, uważam to za ciekawy zabieg światotwórczy.

Ze światotwórstwa trochę mi zabrakło więcej słów o spinelach. Tzn. było sporo, ale zanim się przebrali niewiele było o ich wyglądzie, a jeśli było, to mi umknęło. A nagle dostaliśmy dość hmm… rozbudowane przebrania. Te kółka trochę burzyły moją wiarę – nie wiem, jakim cudem chodzili po korytarzach kopalni w górę i w dół.

Dialogi wypadały też trochę infodumpowo – to można tłumaczyć faktem, że rozmówcami były dzieci. Ale z drugiej strony dzieci, które były bardzo ogarnięte.

Wyszedł trochę baśniowy klimat, a Perz i dziecięcy gang przywodził mi trochę na myśl Oliviera Twista. Połączyłaś to dość udanie, ale faktycznie czuć, że to nie będzie samodzielne opowiadanie, tylko coś, co będziesz chciała pociągnąć dalej.

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

@Krokusie dzięki, że wpadłeś i cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało. Otrzymałam od Ciebie bardzo dużo informacji, których na pewno użyję w przyszłości. Co do mankamentów, to będę pracować, choć mam wrażenie, że wspięłam się w tym opowiadaniu na wyżyny moich możliwości i to po uwzględnieniu krzesełka, które mi podsunęli betujący;) Niemniej jednak liczę na dalszy rozwój.

Lożanka bezprenumeratowa

Khaire!

 

Na wstępie muszę zaznaczyć, że to nie moja bajka. Nie przepadam za czytaniem o dziecięcych bohaterach ani tych dorosłych, którzy przy rezolutnych dzieciach wyglądają na nieco większe dzieci.

 

Mając to na uwadze, napiszę tylko o tym, co mi się podobało:

– światotwórstwo – uważam, że każdy Demiurg powinien podchodzić do swojego uniwersum z miłością i uwagą i czuję to w Twoim opowiadaniu na każdym kroku. Panujący w nim klimat nie musi mi się nawet podobać, ale nie sposób nie docenić szczerego zaangażowania.

Nie ma w Twoim nazewnictwie, panteonie, magii czy układzie społecznym wydumania na potrzebę chwili, te systemy są wewnętrznie spójne, a dodatkowo odpowiada im klimat narracji. Niełatwo też wymyślić i zarysować nową rasę, która będzie jakoś interesująca i nie powielała zbyt wielu schematów z niezliczonych uniwersów książkowo-filmowo-growych, a Twoje spinele wypadły całkiem obiecująco!

– przebijający się miejscami vibe mrocznej baśni, który przywodził mi na myśl “Czarny kryształ” albo “Labirynt”.

 

A na koniec dwie literówki, które rzuciły mi się w oczy:

Nikt z nasz nie poszedł w głąb!

Macierz nie zgadza się, że Sztormem, kogo poprzeć? – usłyszała w głowie.

Czy tu nie miało być nie zgadza się ze Sztormem?

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

@D_D dziękuję za wizytę i miłą recenzję. Doceniam zwłaszcza to, że doczytałeś do końca, mimo nie niekorzystnych warunków ramowych.

Lożanka bezprenumeratowa

Czy to jest na pewno samodzielne opowiadanie? Bo po lekturze miałam wrażenie, że albo czegoś nie doczytałam, albo nie zrozumiałam. Nie wykluczam, że może coś pominęłam, a może coś mi umknęło…

Nie umiem znaleźć uzasadnienia – poza tym, że zadanie zostało Sójce zlecone przez Agata – dla wysłania jej do kopalni, by ukradła oko Żmija. Nie zorientowałam się, jakie było rzeczonego oka znaczenie w opisanym na końcu głosowaniu.

Owszem, Ambush, Twoje nadzieje spełniły się – znalazłam tu zarówno honor jak i kradzież, a lekturze towarzyszyły emocje. :)

 

je­dy­ne owo­cu­ją­ce tu drze­wo, któ­re­go ko­ro­ny się­ga­ły aż do murów świątyni Macierzy. → …je­dy­ne owo­cu­ją­ce tu drze­wo, któ­re­go ko­ro­na się­ga­ła aż do murów świątyni Macierzy.

Jedno drzewo ma jedną koronę.

 

do karcz­my wszedł na­sto­let­ni chło­piec… → To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, jest zbyt współczesne – powstało w połowie XX wieku.

 

jak to­wa­rzysz nie­do­li i kra­ja­nin. → …jak to­wa­rzysz nie­do­li i kra­ja­n.

 

pa­ko­wa­ły do ust pełne łyżki je­dze­nia… → …pa­ko­wa­ły do ust łyżki pełne je­dze­nia

 

za­pach gałek z szał­wią i lubcz­kiem. → Literówka.

 

– Pełno Spineli kręci się w Sztormowej i przy porcie rzecznym. → Dlaczego wielka litera?

 

wska­zał pal­cem na Wronę. → …wska­zał pal­cem Wronę.

Palcem wskazujemy kogoś/ coś, nie na kogoś/ na coś.

 

…po­my­śla­ła. – Jak spró­bu­jesz mnie skrzyw­dzić to i tak do­sko­czę! → Zbędna półpauza przed myśleniem. Przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

 

– Pew­nie i tam mi nie po­wiesz, kim jest ta osoba… → Czy tu aby nie miało być: – Pew­nie i tak mi nie po­wiesz, kim jest ta osoba

 

po­my­śla­ła. – I po coś mnie tu przy­wlekł…? → Zbędna półpauza przed myśleniem.

 

Od­mó­wi­ła ge­stem dłoni… → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się dłońmi/ rękami.

 

Kiedy jedno z nich uno­si­ło w górę do­cze­pio­ną długą rękę… → Masło maślane – czy można coś unosić w dół?

 

– Za­pła­ta czeka w karcz­mie Złota rybka.– Za­pła­ta czeka w karcz­mie Złota Rybka.

 

– Po­dob­no ktoś kie­dyś wdarł się do ko­pal­ni, ale nie mógł od­na­leźć drogi na ze­wnątrz… → A może: – Po­dob­no ktoś kie­dyś wdarł się do ko­pal­ni, ale nie mógł od­na­leźć drogi powrotnej

 

Nikt z nasz nie po­szedł w głąb! → Literówka.

 

Agat wyjął z połów czer­wo­nej szaty złoty łań­cu­szek… → Poły to dolne części stroju rozpinanego w przodu i obawiam się, że nie służą do przechowywania czegokolwiek. Czy na pewno wyjął jeden łańcuszek z dwóch pół?

A może miało być: Agat wyjął z fałd czer­wo­nej szaty złoty łań­cu­szek

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika poła.

 

Potem podał jej nie­wiel­ki fla­ko­nik i dodał… → Zbędne dookreślenie – flakonik jest niewielki z definicji.

 

nos Sta­lo­we­go Żmija nie od­ry­je, że je­steś czło­wie­kiem. → Literówka.

 

Mi nic się nie stało… → Mnie nic się nie stało

 

Bo­la­ły ra­mio­na, plecy i gar­dło. Cza­sa­mi na­cho­dzi­ła myśl, że stra­ci­ła wszyst­kie zmy­sły, a ko­pa­nia wchła­nia­ła lub zmie­nia w spi­ne­la. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Po­de­szła do po­są­gu usi­łu­jąc trzy­mać jak naj­da­lej od gada. → Chyba miało być: Po­de­szła do po­są­gu, usi­łu­jąc trzy­mać się jak naj­da­lej od gada.

 

ob­su­wa­ła się w dół… → Masło maślane – czy można obsuwać się w górę?

 

Wszy­scy chcie­li się do­wie­dzieć, gdzie i pod czyją wodzą tym razem ruszą wojska imperium.

 → Wszy­scy chcie­li się do­wie­dzieć, dokąd i pod czyją wodzą tym razem ruszą wojska imperium.

 

Sójka wy­bra­ła Ta­wer­nę pod małpą… → Sójka wy­bra­ła Ta­wer­nę Pod Małpą

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyznaję, zgubiłem się. Najbardziej mi podszedł sam główny heist i przygotowania do niego, chyba najlepiej napisana część, budzi największe emocje. Wprowadzenie trochę za długie, rozmowa bohaterki z kapłanem (BTW, niech ci Przedwieczni błogosławią za postać klechy, który nareszcie nie jest ani kompletnym zwyrodnialcem, ani cyniczną pi*dą!) brzmi trochę jak przeprowadzona na użytek czytelnika, a nie bohaterów… Końcówki nie rozumiem. :(

Świat fajny, można by go opisać jeszcze trochę bardziej (spinele wyobraziłem sobie jako Jawów z ,,Gwiezdnych Wojen” :D). Ogólnie skojarzył mi się nie tyle z Turcją, co z państwem Azteków (kult węża i rytualne wojny). Powrzucać jeszcze trochę egzotycznych elementów (np. w architekturze albo ogólnie w nazewnictwie) i byłby git. 

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Dzięki za wizytę Regulatorzy. Naniosłam poprawki z drobnymi wyjątkami:

 

Jedno drzewo ma jedną koronę.

 Ale ono było wyjątkowe????

 

Potem podał jej niewielki flakonik i dodał… → Zbędne dookreślenie – flakonik jest niewielki z definicji.

 To był flakonik niewielki nawet jak na flakonik????

 

Zgodnie z zaleceniami Jury stworzyłam świat i musiałam sporo nad nim myśleć. Dlatego planuję korzystać z niego. I pewnie z tego wynika pewna tajemniczość (lub co nie daj Boże fragmentaryczność) świata. Nie chciałam okrywać wszystkich kart, żeby zachęcić czytelników do kontynuowania znajomości;)

Lożanka bezprenumeratowa

@SNDWLKR wspólczuję zagubienia i czuję się nieco winna. Kapłan jest wielowymiarowy, bo mroczną stronę Agata też pokazałam. Mam nadzieję rozbudować świat i jeszcze Cię zachwycić;)

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ale ono było wy­jąt­ko­we????

To był fla­ko­nik nie­wiel­ki nawet jak na fla­ko­nik????

Ambush, zadałaś mi dwa pytania, ale nie udzielę odpowiedzi na nie, bo jej nie znam – to Twoje opowiadanie. ;)

 

Nie chcia­łam okry­wać wszyst­kich kart, żeby za­chę­cić czy­tel­ni­ków do kon­ty­nu­owa­nia zna­jo­mo­ści;)

Rozumiem Twoje podejście do sprawy, ale mam wrażenie, że opowiadanie na tym nieco ucierpiało.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To były uśmieszki a nie pytania regulatorzy. Edytor tutejszy zamienia.

Może w kolejnych opowiadaniach się poprawię.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, wiem co nieco o tutejszym edytotrze, ale nie znam go osobiście, więc tak do końca nie mam pojęcia na co go stać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam nadzieję rozbudować świat i jeszcze Cię zachwycić

Trzymam kciuki. :)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

@Anet, dzięki. Zamierzam kontynuować.

Lożanka bezprenumeratowa

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Tak tylko w podziemiach ????

Lożanka bezprenumeratowa

AI ma ograniczone zdolności rozumienia moich komend ;(

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Wyszło bardzo ładnie.

Lożanka bezprenumeratowa

Oto moje nowe uniwersum i bohaterzy, do których planuję jeszcze nie raz wracać.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino nie namawiaj, nie wiem czy znajdę miejsce dla kotka. Mam spinele;P

Jak mówią Rosjanie: Я тонкий намек понялa;P

Lożanka bezprenumeratowa

Dla kotka zawsze znajdzie się miejsce:

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

W czasie konkursu nie chciałem ujawniać swojej oceny. Teraz już mogę, więc klikam. :)

A koty w komentarzach cudne.

@Misiu, ale to opowiadanie już jest w bibliotece. Gdyby nie było, nie brałoby udziału w konkursie. Niemniej dziękuję za miłe słowa;)

Lożanka bezprenumeratowa

Łowuszko, nie sprawdzałem biblioteki. Słusznie, że jest. :)

Nowa Fantastyka