- Opowiadanie: gallahad - Faoilleach

Faoilleach

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Faoilleach

Dzień Nadziei. Dzień Światła. Dzień, w którym po ponad dwumiesięcznej nieobecności Słońce rodziło się na nowo. Na chwilę, na kilka sekund, ale nam to wystarczało. My zawsze z utęsknieniem wyczekiwaliśmy tego dnia.

Bóg Słońce ukazywał się zza horyzontu oświetlając swoimi ciepłymi promieniami naszą zmarzniętą krainę, nasze blade twarze. I chociaż to tak niewiele, ledwie zapowiedź końca zimy, we wszystkie serca wstępowała nowa nadzieja. Czuliśmy powiew wciąż jeszcze odległej wiosny, zwiastun przyszłego odrodzenia. To naprawdę nic wielkiego, bo przecież przez nocną szarówkę przebijało się ledwo kilka nieśmiałych promieni prawdziwego Słońca, ale dla nas od zawsze był to ważny dzień. Wszyscy, Rolnicy i Myśliwi, mężczyźni i kobiety, dzieci i starcy, wszyscy opuszczali swoje schronienia i z wyczekiwaniem wpatrywali się w horyzont. I ze wszystkich piersi, nie ważne, jaki oddech je wypełniał, w tym samym momencie wydobywał się jeden wspólny jęk rozkoszy. Niektórzy zdejmowali futrzane kaptury i grube rękawice, by chłonąć promienie Słońca każdym fragmentem skóry. Na niektórych rzęsach zamarzały łzy.

Ten dzień co roku był wyjątkowy, z wyjątkiem roku obecnego. W tym roku padało.

Staliśmy długo, nieruchomo, a śnieg obsypywał nas obficie, zamieniając wszystkich w żywe zaspy. Północny wiatr targał nami bez litości, ale my staliśmy, niczym głazy, a wszystkie oczy zwrócone były w jedną stronę. Jakby nasz wyczekujący wzrok, nasze wspólne modlitwy mogły przerwać wszechogarniającą ciemność.

Staliśmy długo, dłużej niż zwykle, ale nie zostaliśmy nagrodzeni za swoją wytrwałość. W końcu niektórzy zaczęli rezygnować. Otrzepywali się ze śniegu, burząc jednolicie biały krajobraz i brnęli powoli do swoich jaskiń, chat i zamków. Nie patrzyli na tych, którzy zostali, jakby wstydzili się swojego zachowania. Ale chyba najbardziej wstydzili się tego, że w ogóle przyszli.

W końcu została nas tylko garstka. Najbardziej zdesperowani, najbardziej uparci albo po prostu mający najwięcej wolnego czasu. Garstka odmieńców.

– Zaraza… – Kolejna nieruchoma zaspa zamieniła się w człowieka. Gigantyczny, opatulony gęstym, brązowym futrem, z zarośniętą twarzą wyglądał bardziej jak niedźwiedź, niż jak człowiek, ale splunął pod nogi w zupełnie ludzkim geście.

Nie spojrzeliśmy na niego, myśląc, że i on odejdzie skruszony, ale on był inny.

– No i co tak stoicie?! – spytał wściekle. Nawet zachowywaniem przypominał niedźwiedzia obudzonego w środku zimy. – Myślicie, że bogowie zlitują się nad wami? Ich nie obchodzi nasz los.

Inni odwrócili się do niego, oczekując, że powie coś jeszcze i zakończy nasze oczekiwanie, ale on odszedł pomrukując. Niektórzy z nas ponownie spojrzeli na horyzont, jednak większość zapomniała już o Bogu Słońca. Człowiek-niedźwiedź swoimi słowami obrócił ich myśli w inną stronę.

– Rację ma – odezwał się któryś z nich. – Bogowie o nas zapomnieli. Słońce już do nas nie wróci.

– Ale co myśmy zrobili? – Wysoka, blada kobieta podniosła ręce w dość dramatycznym geście. – Nie zmienialiśmy tradycji, żyliśmy tak, jak od zawsze żyli nasi przodkowie.

Powoli narastał szum ściszonych głosów. Szukanie winnych, pochopne wyciąganie wniosków, wygrzebywanie dawnych sporów. Szepty, szmery, przekrzykiwania. Tylko Wilk wciąż nieruchomym wzrokiem spoglądał w horyzont, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Tylko on jeden miał jeszcze nadzieję.

Westchnęłam głęboko, próbując odnaleźć w sobie siłę, żeby ich uspokoić. Szukałam słów, które rozproszyłyby ich i moje obawy. Wolałabym znać zaklęcie, potrafiące przywołać Boga Słońce i przywrócić ład w naszej niestabilnej społeczności, ale takiego czaru nie posiadałam w moim skromnym repertuarze. Zupełnie nieprzygotowana otwierałam już usta, by zacząć monolog, kiedy ktoś mocno chwycił mnie za łokieć.

– A ty co tak stoisz? – spytała opatulona w białe futra postać. – Jesteś wiedźmą. Żyjesz wśród nas, żeby przebłagiwać za nas bogów, więc zrób coś? Czy nie po to cię przygarnęliśmy?

Cofnęłam łokieć, strącając z siebie intruza, jednak drzazga jego słów utknęła głęboko w moim sercu. Tak, byłam obca. Zawsze, gdziekolwiek byłam, byłam obca. Moje myśli nie były ich myślami, moje uczucia różniły się od ich doznań. Jak miałam wskazywać im, jak mają rozumieć otaczający świat, skoro sama nie pojmowałam ich? Mimo wszystkich tych wątpliwości odezwałam się pewnym, mocnym głosem.

– Jestem Wiedźmą i znam bogów lepiej, niż większość z was i nie widzę powodu, dla którego mieli by gniewać się na nas.

– Jesteś obca, nie znasz naszych bogów – krzyknął ktoś z tłumu. Być może ta sama, biała istota.

– Kiedyś byłam obca, teraz należę do ludzi północy. Żyję między wami dość długo, żeby poznać waszych bogów i wasze zwyczaje.

– A może to przez ciebie bogowie odwrócili się od nas – krzyknął ktoś. – Gniewają się na nas, bo coraz więcej obcych jest wśród nas.

– Kiedy przyjęliście mnie do swojej społeczności, jako wiedźmę, uważaliście, że będę potrafiła zrozumieć i rozwiązać wasze problemy – odpowiedziałam prawie spokojnie.

– Wtedy myśleliśmy, że nasza Wiedźma umiera…

– A skoro wciąż żyje, będzie pierwszą osobą, którą teraz odwiedzę – przerwałam im, nie mogąc słuchać ich oszczerstw. Odwróciłam się i odeszłam. Znowu obca, znowu niechciana. Oni spojrzeli po sobie, pomruczeli jeszcze przez chwilę, zapewne zmawiając się przeciw mnie, po czym powoli rozeszli się do swoich zająć.

I tylko Wilk niczego nie zauważył. Stał, martwym wzrokiem wpatrując się w horyzont. Wciąż oczekując cudu, który wcześniej czy później i tak miał się zdarzyć.

 

Drobna, czarna postać brodziła przez gęsty śnieg. Północny krajobraz był spokojny, jednostajny, ale dziewczyna, przedzierająca się przez niego gotowała się w środku. Lodowaty wiatr nie ostudził jej wściekłości i dopiero, kiedy prawie osiągnęła cel swojej wędrówki, odległy sygnał przedarł się przez gąszcz jej mrocznych myśli.

Będąc tuż przed wepchniętą między dwie skalne ściany chatą Wiedźmy, usłyszała długie, pełne tęsknoty, wilcze wołanie. Odwróciła się, przeszukując wzrokiem jednolicie biały teren. Ostatni uczestnik sabatu zrezygnował z daremnego oczekiwania i wyciem ogłaszał swój smutek. Słońce nie wzeszło. Bogowie opuścili północną krainę.

Dziewczyna opuściła głowę, nagle pełna pokory. Cóż znaczyło jej rozżalenie wobec takiej tragedii? Wobec żałoby całej krainy, wobec tych wszystkich śmierci, które spadną na jej lud, z zimna, z głodu, ze smutku? Wcześniej koncentrowała się na sobie, zapominając o tym, co naprawdę ważne. Zachowywała się jak zwykły człowiek, nie jak wiedźma. Teraz powoli zaczynała rozumieć powagę sytuacji.

Stłumiła skowyt-odpowiedź, cisnący się jej na usta, po czym weszła do chatki.

Wewnątrz owionęło ją przyjemne ciepło. Zdjęła ciężki od śniegu płaszcz i stanęła pośrodku izby, czekając, aż gospodyni wyłoni się z któregoś z mrocznych zakamarków swojej nory. Drgające cienie wypełzające z niskiego paleniska sprawiały wrażenie żywych istot i zapewne niektóre z nich posiadały własną wolę. Zdecydowanie nie wszystkie były przyjaźnie nastawione wobec obcych, ale młoda wiedźma już dawno przestała bać się cieni. Pozwoliła im prześlizgiwać się po swoim ciele, bo wiedziała, że niewiele mogą jej zrobić.

W końcu jedna z brył skrytych w półmroku poruszyła się, okazując drobną, pomarszczoną, przygarbioną istotę.

– No, proszę. – Stara Wiedźma nie miała zwyczaju uprzejmie witać gości. – Któż to raczył odwiedzić swoją starą nauczycielkę.

– Witaj, Babciu – dziewczyna pozdrowiła staruszkę przydomkiem, którym od wieków adeptki magii zwracały się do swoich Mistrzyń.

– Tylko mi tu nie babciuj! Miesiącami cię nie widzę. Sama musiałam przetrwać zimę. Nawet nie sprawdziłaś, czy jeszcze żyję. Ale gdy tylko zaczynają się problemy, okazuje się, wie wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Słońce nie wzeszło…

– Wiem. Może i jestem stara i ślepa, ale nie głupia. Dziwne, żeby pokazało się w taką pogodę.

– Chyba powinnyśmy coś zrobić…

– A co niby chcesz zrobić? Rozpędzić chmury i siłą wyciągnąć Słońce zza horyzontu?

– Nie, ale przecież nie możemy tak po prostu czekać – oburzyła się dziewczyna. A gdy jej nauczycielka zachował pełną powątpiewania ciszę, mówiła dalej: – Możemy udać się na pustkowie, odprawić rytuał, złożyć ofiarę. Pokazać ludziom, że o nich dbamy.

– A więc, chcesz, przywrócić Słońce, czy chcesz, żeby ludzie uznali cię za swoją? – Wiedźma jak zwykle okazała się wiedzieć więcej, niż powinna. Jako prawdziwa adeptka magii potrafiła spoglądać w ludzkie dusze, dostrzegać najskrytsze myśli.

– I jedno i drugie – zająknęła się młodsza z czarownic. – Przecież to jest ze sobą połączone. Przyjęliby mnie, gdybym…

Skrzekliwy śmiech staruszki urwał jej słowa.

– Oj, dziecko – zaskrzeczała Wiedźma. – Ty zupełnie nie rozumiesz, co to znaczy być wiedźmą. Jak niby chcesz dokonać takiego cudu?

Dziewczyna założyła ręce na piersi, zmarszczyła brwi. Nie była do końca pewna, o co pyta jej nauczycielka. Odpowiedziała dopiero po chwili, a gdy mówiła, głos jej lekko drżał.

– Pójdę na pustkowie. Odnajdę miejsce, gdzie sypiają bogowie i zapytam ich, dlaczego zima wciąż trwa. I zrobię wszystko, co tylko będzie w mojej mocy, by przerwać mrok.

Staruszka przez chwilę trzęsła się od tłumionego śmiechu, ale gdy odpowiadała, mówiła zupełnie poważnie.

– Spytaj Zimy, czego nie odchodzi, jeśli chcesz. Ale wiesz, co ja zrobię? Zejdę między ludzi i zacznę wieszczyć. Powiem, że obrazili dawnych bogów i że jeśli nie zmienią swego postępowania, to Słońca już nigdy nie będzie. Potem każę im złożyć w ofierze nowonarodzone jagnię, bo już dawno nie jadłam mięsa. Na koniec obiecam, że wstawię się za nich u bogów i jak śnieżyca się skończy, a na pewno kiedyś się skończy, będą mnie po rękach całować.

 

Młoda wiedźma wyszła z chatki. Szczelniej otuliła się płaszczem, by obronić się, nie tyle przed siarczystym mrozem, ile przed rzeczywistością, której nie chciała uznać za własną. Mistrzyni zaoferowała jej nocleg, ale dziewczyna wolała wyruszyć natychmiast, póki wciąż czuła w sobie wystarczającą determinację. Nie miała za to skrupułów, żeby przyjąć od Wiedźmy wyprawkę na drogę. Zioła, które pozwalały nie sypiać przez kilka dni, płytki, które po złamaniu stawały się ciepłe i ogrzewały stopy i dłonie, ogień, który palił nawet śnieg. I błogosławieństwo, żeby wróciła bezpiecznie z wyprawy.

Między wiedźmami panowały dość skomplikowane stosunki. Mogły się ze sobą nie zgadzać, mogły unikać się wzajemnie, schodzić sobie nawzajem z drogi a nawet żywić do siebie prawdziwą nienawidzić i jawnie sobie szkodzić, ale, gdy tylko któraś znalazła się naprawdę w potrzebie, zawsze mogła liczyć na pomoc swoich sióstr.

Młoda dziewczyna za krótko parała się magią, by zdawać sobie sprawę z tych wszystkich zawiłości. Szła przed siebie, nie do końca zdając sobie sprawy z kierunku, który obrała. Wierzyła, że to droga wybiera idącego, a nie idący drogę. A może po prostu zbyt wiele innych spraw zaprzątało jej myśli, by miała zastanawiać się jeszcze i nad tym. I, w pewnym sensie, zrobiła rzecz najlepszą z możliwych, bo droga zaprowadziła ją właśnie do niego.

Stał całkowicie nieruchomo pośród wirującego śniegu. Tak, jak to potrafią tylko wilki. Zupełnie jakby na nią czekał.

Przez jakiś czas patrzyli na siebie, aż w końcu on skinął głową, odwrócił się i odszedł. Po kilku krokach zatrzymał się znowu, jakby czekając. W końcu dziewczyna zdecydowała się i ruszyła za nim. Szła w milczeniu, zauroczona, nie zastanawiając się nad kierunkiem marszu, jakby samo poruszanie się było ważniejsze od celu wyprawy. Zapewne dlatego dosyć późno zorientowała się, że Wilk prowadzi ją z powrotem do ludzkich siedzib. Zatrzymała się, patrząc na niego ze złością. Jakby celowo okłamał ją lub zdradził. Otrząsnęła się z tych destruktywnych myśli. Jako wiedźma nigdy nie powinna obwiniać nikogo za własne decyzje.

Tym razem starannie obrała kierunek. Ruszyła na południe, nie dlatego, że chciała odnaleźć Słońce i zmusić je, żeby wzeszło, ale dlatego, że w tamtą stronę pustkowie ciągnęło się najdalej. Najłatwiej też było spotkać istoty, które żyły bliżej bogów i wiedziały o bogach więcej niż ludzie.

Wilk dogonił ją brodząc przez gęsty śnieg.

– Zaczekaj – zawołał. – Dokąd idziesz?

– Na pustkowie – odpowiedziała, nie zatrzymując się.

– Nie możesz iść sama na pustkowie. Nie podczas końca zimy.

– Jestem wiedźmą – uśmiechnęła się krzywo. – Mogę robić, co chcę i kiedy chcę.

– Ale teraz jest Faoilleach, miesiąc wilków, teraz wszyscy najsilniej trzymamy się stada. Nikt nie chodzi samotnie na pustkowie w ten czas.

– Zwykli ludzie może nie. Ale ja jestem wiedźmą i mam do załatwienia sprawy, które są ważniejsze niż jakieś zabobony. Poza tym, nie jestem jedną z was.

– Jako wiedźma tym bardziej powinnaś trzymać się zasad. Żyć zgodnie z ustalonym porządkiem. I też jesteś człowiekiem. Nade wszystko człowiekiem. Jesteśmy stadem.

Wreszcie zatrzymała się i spojrzała na niego.

– Idę na pustkowie, żeby dowiedzieć się, dlaczego ustalony porządek uległ zmianie. A potem zrobię wszystko, co w mojej mocy, by go przywrócić.

Popatrzył na nią bez słowa. Z jej spojrzenia, z całej jej postawy bez trudy wyczytał, że nikt ani nic nie byłoby w stanie odwieść jej od tej szalonej wyprawy.

– Idę z tobą – postanowił zatem.

 

Przedzierali się przez pustkowie w całkowitym milczeniu. Szli, a płatki śniegu tańczyły wokół nich tworząc migocącą, białą ścianę. Kierowali się własnymi zmysłami. Instynktem, który ludzie posiadali, zanim nauczyli się ufać narzędziom. Wspomagali się ziołami Wiedźmy i suszonym mięsem, które Wilk miał przy sobie. Ogrzewali zmarznięte stopy i dłonie magicznymi płytkami.

Marsz po śniegu nie był łatwy, często grzęźli po kolana w zaspach. Czasami musieli obchodzić dookoła niebezpiecznie wyglądający teren. Szli prawie bez odpoczynku, więc po jakimś czasie ich ciała zaczęły buntować się przeciw nim.

Wiedźma ponownie sięgnęła po magiczne zioła, ale tym razem Wilk ją powstrzymał.

– Odpocznijmy – zaproponował.

– Odpoczywaj, jeśli chcesz, ja idę dalej, mam zadanie do wykonania – odpowiedziała ze złością.

– Na pustkowiu jesteśmy stadem, jesteśmy jednym. Teraz nie możemy się rozdzielić. Jeśli chcemy przetrwać, musimy trzymać się razem, a żeby odzyskać siły, musimy odpocząć.

– Uważasz, że wiesz więcej niż ja? Też chodziłam na pustkowie. Przemierzyłam je całe zupełnie sama. Nie mam czasu na odpoczynek.

– Wierzę, że potrafisz sobie radzić. Ale nic nie osiągniemy, jeśli będziemy ślepo pędzić przed siebie. Zastanów się.

– Przepraszam. – Wiedźma ciężko usiadła na ziemi. Zupełnie, jakby nagle opuściły ją siły. – Masz całkowitą rację i to ja powinnam wiedzieć i mówić takie rzeczy. Ale ja nie dopuszczam do siebie myśli o porażce. Nie będę potrafiła wrócić, jeśli nam się nie uda.

Wilk spojrzał na nią, ale nie skomentował jej słów.

– Chodźmy pod tamte skały – powiedział. – Wiatr będzie mniej dokuczliwy. Spróbuję znaleźć coś, żeby rozpalić ogień, a później zapoluję na świeże mięso.

– Ogień zostaw mi, potrafię go rozpalić bez drewna. Idź polować i niech Los się do ciebie uśmiechnie.

 

Wiedźma wyciągnęła z torby pojemniczek z magicznym ognień. Ułożyła kilka kamieni i wypuściła na nie płomień. Od razu rozjaśniał, roztaczając wokół przyjemne ciepło. Jeden jasny punkcik pośród całkowitej ciemności. Dziewczyna zapatrzyła się w żar, próbując odnaleźć w sobie spokój, siłę. Oddała się medytacji, ale nawet wtedy żaden bóg nie zechciał odezwać się do niej. Tylko jedna niepokojąca myśl pojawiła się w jej myślach: „Jak przekonać Zimę, żeby odeszła?”

Wilk podszedł do ognia, tak cicho, że nie usłyszała jego kroków. Usiadł naprzeciw. Czekał.

– Nic nie złapałem – powiedział, gdy Wiedźma dostrzegła jego obecność.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Nie chciała przyznać, że i ona poniosła porażkę.

– Jak podoba ci się mój magiczny ogień? – spytała zamiast tego.

– Ogień jest ogniem. Jest mi zimno, a on może mnie ogrzać.

Siedzieli obok siebie, każde pogrążone we własnych myślach.

– Może ogień zwróci na nas czyjąś uwagę i skróci nasze poszukiwania – przerwał milczenie Wilk.

– To dobrze, czy źle? – spytała Wiedźma.

– Nie mam pojęcia, tylko stwierdzam fakt.

– Uważasz, że powinniśmy wystawić wartę?

– Możesz spać spokojnie, usłyszę i wyczuję, jeśli coś żywego będzie próbowało zbliżyć się do nas. Jestem głodny.

Wiedźma uśmiechnęła się leciutko. Przez ułamek sekundy pomyślała, że jednak dobrze jest mieć kogoś przy sobie. Dzielić z kimś obowiązki i chwile spoczynku. Być częścią stada.

 

Wstali, nie wiedząc, czy minęło kilka, czy kilkanaście godzin. Nic się nie zmieniło. Krajobraz wyglądał tak samo, jak poprzedniego dnia. Nic tylko śnieg, tylko pustka.

Ruszyli dalej na południe. Poruszali się w milczeniu, gubiąc rachubę czasu. Gubiąc się całkowicie w jednolicie białym świecie.

W pewnym momencie Wilk się zatrzymał.

– Mięso – powiedział.

– Co takiego?

– Skrzypienie śniegu, chaotyczny ruch, zapach życia. Mięso. Śnieg nie pada już tak intensywnie, więc jakieś zwierze wyszło na powierzchnię.

– Idziesz polować?

– Tak. Zaczekaj tu na mnie. Cokolwiek by się nie stało, nie ruszaj się stąd. Ja zaraz wrócę – powiedział do niej, ale tak naprawdę już go nie było. Jego myśli zajmowało nadchodzące polowanie.

Wiedźma z niedowierzaniem odprowadziła go wzrokiem. Mimo wszystkich wspólnie spędzonych chwil i zapewnień, że są stadem, zostawił ją samą. Stała przez chwilę, nie wiedząc, co robić, gdy odległy błysk przyciągnął jej uwagę. Migotanie zupełnie inne od północnych świateł. Zupełnie różne od wszystkiego, co znał ludzki świat. Oto któryś z bogów nareszcie zdecydował się do niej przemówić. Jeszcze raz spojrzała w kierunku, w którym oddalił się Wilk. Przypomniała sobie jego słowa. „Teraz jest Faoileach, miesiąc wilków, nikt nie chodzi samotnie na pustkowie w ten czas.” Każde dziecko urodzone w północnych krainach mogłoby powiedzieć to samo. Koniec zimy był najniebezpieczniejszym okresem roku. Ludzie często to lekceważyli, myśleli o nadchodzącej wiośnie i zapominali o pustych spichlerzach, głodzie, wyczerpaniu. W tym czasie zima najobficiej zbierała swoje żniwo. Jej ofiarą najczęściej padali głupcy, którzy przeceniali własne siły i samotnie udawali się w miejsce, z którego nie potrafili wrócić.

A jednak wiedźmę coś nieodparcie pchało na lodowe pustkowie. I najwidoczniej to coś chciało, żeby była sama. Zresztą, ona nie była zwykłą śmiertelniczką, była wiedźmą. Więc czy zasady śmiertelników dotyczyły i jej? Po chwili wahania ruszyła w białą nicość.

Szła przed siebie, starając się nie myśleć o tym, czy postępuje słusznie. I nic nie powstrzymałoby by jej marszu, gdyby nie głęboki śnieg. Nagle zapadła się po kolana, później po pas, a gdy próbowała się wydostać, z każdym ruchem zagłębiała się jeszcze bardziej. Poczuła narastającą panikę. Zamknęła oczy i koncentrując swą wolę, zapanowała nad własnym, przerażonym umysłem. Naparła plecami na ścianę śniegu za nią, i za pomocą prostego zaklęcia, stworzyła z niej oparcie. Wbiła w śnieg piętę z całej siły myśląc o podporze. Wizualizując sobie coś trwałego, stałego. Pomału, krok po kroku, wypełzła ze śniegowej jamy.

Przez jakiś czas leżała na stabilnej warstwie śniegu, dziękując bogom, że pozwolili jej wyjść cało z opresji. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie ma przy sobie swojej torby. Wszystkie jej zapasy i magiczne przedmioty zginęły pod warstwą śniegu. Wiedźma stłumiła w sobie panikę. Przecież coś takiego nie mogło jej powstrzymać.

Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powrócić do miejsca, w którym rozstała się z Wilkiem, ale coś nieodparcie pchało ją do dalszej wędrówki. Coś ją przyciągało, coś nieokreślonego kazało jej iść dalej, poruszać się. Szerokim łukiem obeszła niebezpieczną szczelinę i ruszyła w pustkę.

 

Niestrudzenie szła przed siebie. Było jej coraz zimniej. Dotkliwy mróz przenikał przez grube futra, wełniane swetry i delikatne koszule, dotykając swoimi lepkimi paluchami jej nagiej skóry. Wirujące, ciężkie płatki śniegu wciskały się pod kaptur, do rękawów, w najmniejsze szczeliny płaszcza. Stopy bolały, jakby chodziła po rozżarzonych węglach, a nie po kilkumetrowej warstwie śniegu. Już wkrótce nie byłyby w stanie jej nieść.

Skuliła się, zapadła się w sobie, stawała się coraz mniejsza i mniejsza. Szła pochylona, prawie na czworaka, ale wciąż parła naprzód.

Nie zauważyła, kiedy ją dogonił, nie usłyszała, kiedy podszedł do niej. Szła, nie zważając na nikogo, ani na nic. Nie pamiętała już, jaki jest cel jej wędrówki. Niewidzącymi oczyma wpatrywała się w horyzont. Nawet, kiedy stanął przed nią, nie próbowała go ominąć, po prostu wpadła prosto w niego. I pewnie, gdyby był tylko duchem, a nie ciałem z krwi i kości, przeszłaby przez niego, nic nie poczuwszy. Opętana jedną tylko myślą – poruszać się, kroczyć przed siebie.

Siłą zaciągnął ja w osłonięte od wiatru miejsce. Podał jej świeżo zabitego zająca i rozciął zwierzęciu brzuch. Zdjął jej rękawice, żeby mogła swobodnie jeść. Gorąca krew raniła jej zdrętwiałe z zimna palce. Nie do końca panowała nad własnym ciałem, nad trzęsącymi się rekami, brudząc ubranie i twarz jasna krwią. Jednak ofiara pomogła i wkrótce poczuła rozchodzące się z żołądka ciepło. Wilk tymczasem ściągnął jej grube buty i skarpety. Wsunął jej zsiniałe stopy pod swoje futro, cały czas rozcierając. Syknęła z bólu, kiedy nogą dotknęła jego gorącej skóry.

– Postaraj się nie zasnąć. Mów coś do mnie, mów cały czas – usłyszała głos Wilka, zanim zapadła w sen.

 

Kiedy się obudziła, była sama. Lodowe pustkowie rozciągało się od horyzontu po horyzont. Jednolicie białe, idealnie gładkie. Nieskończone we wszystkich kierunkach. Śnieg przestał padać, ale powietrze gęste było od skrzących się drobinek, jakby pełne gwiazd.

A pośrodku pojawiła się postać spowita w płaszcz z wirującej bieli. Królowa Śniegu. Perfekcyjna Pani Zimy o skórze bielszej niż świeży śnieg, włosach czarniejszych niż najciemniejsza zimowa noc, oczach mieniących się niczym polarne zorze.

Królowa wyciągnęła rękę, a wiedźma wychyliła się, by ją chwycić. Nie marzyła o niczym innym, jak tylko stać się częścią zimowego królestwa, ale ktoś mocno ją przytrzymał. Ktoś tulił ją do siebie, tak, że czuła na sobie ciepło jego ciała.

Królowa Śniegu opuściła rękę, a zły grymas przeszedł jej po twarzy.

– Po co w takim razie do mnie przybiliście? – spytała.

– Pani, – młoda wiedźma pochyliła głowę, przypominając sobie, kim jest i po co przybyła na pustkowie. – Co roku po zimie następuje lato, dni stają się coraz cieplejsze i coraz jaśniejsze. Dojrzewają owoce, zwierzęta się rozmnażają, a kiedy wszystko dobiega końca, świat na powrót zastyga w bezruchu, w ciemności, we śnie. Jednak w tym roku coś się zmieniło. Słońce nie wzeszło, wciąż panuje mrok, choć nowy dzień powinien już zacząć się budzić. Chcielibyśmy wiedzieć, co się stało?

– Wiec przyszliście, żeby mnie przepędzić? – Królowa zaśmiała się perliście. – Ciekawe, jak zamierzacie tego dokonać?

– Nie chcemy cię przepędzać, chcemy tylko spytać, dlaczego w tym roku odwieczny porządek rzeczy uległ zmianie.

– Jestem Królową, przychodzę i odchodzę kiedy chcę. Nikomu nie muszę się tłumaczyć. Szczególnie takim, którzy nieproszeni przychodzą do mego królestwa.

– Chcemy tylko wiedzieć, co możemy dla ciebie zrobić. W jaki sposób wybłagać twoja przychylność?

– Chcecie mi coś dać? Złożyć ofiarę? Ciekawe, bo przychodząc tu sami złożyliście się w ofierze.

Weź mnie, jeśli to wystarczy za dar, chciała powiedzieć Wiedźma, ale Wilk mocniej przytulił ją do siebie.

– Twój czas przeminął – warknął. – Odejdź.

– Przyszliście tu z własnej woli – powtórzyła Królowa z krzywym uśmiechem. – Ty należysz do mojego królestwa. Znasz i szanujesz panujące tu zasady. Chętnie witam cię na moich ziemiach. Pozwolę ci odejść, ale dziewczyna jest moja. To jej wybór.

– Ta dziewczyna nie należy do nikogo. Jest wolna. A jeśli przywłaszczysz sobie coś, co jest wolne, zniszczysz to i nie będzie już tego wcale. A przecież ty nie jesteś taka. Nie niszczysz bez potrzeby. Nie bierzesz więcej, niż to koniecznie.

– Skąd możesz wiedzieć, jaka jestem?

– Zawsze przychodziłaś w najodpowiedniejszej ku temu porze – powiedziała cicho Wiedźma. – I odchodziłaś, zanim tak naprawdę przestaliśmy się tobą zachwycać. Teraz też powinnaś już odejść. A w przyszłym roku my z niecierpliwością oczekiwać będziemy na twój powrót.

– Łżesz! Nikt nigdy mnie nie wita. Nikt mnie nie oczekuje.

– Ja zawsze wychodzę na pustkowie podczas święta Samhain, żeby poczuć, jak przybywasz. Zawsze tańczę, gdy pada pierwszy śnieg. Podziwiam dzieła sztuki, które tworzysz z lodu. Kocham cię. Ale teraz skończył się już twój czas. Pozwól nam za sobą zatęsknić.

Królowa Śniegu zaśmiała się swoim czystym, lodowato ziemnym głosem. Jej śmiech zatrząsł całą krainą i obudził młodą Wiedźmę. Dziewczyna otworzyła oczy i znalazła się na lodowym pustkowiu. Leżała spowita w grube futra, czując przy sobie przyjemne ciepło i spokojny oddech Wilka. Zamknęła oczy i zapadła w sen bez snów.

 

Obudziło ją delikatne kołysanie. Z trudem otworzyła oczy. Wciąż czuła przeszywające ją do szpiku kości zimno, ale umysł miała już trzeźwiejszy. Poruszała się przez jasną, ośnieżoną krainę, a odwieczna biel raziła ją w oczy.

Kołysanie, które czuła, były to kroki niosącego ja Wilka. Z trudem przedzierał się przez śnieg, zagłębiając się głębiej niż zwykle. Mimo dodatkowego ciężaru niestrudzenie parł przed siebie. Szedł prosto na północ, mając za wyznacznik swój własny cień.

– Mogę iść sama – wyszeptała Wiedźma.

– Nie jestem tego pewien, masz odmrożone stopy.

– Wróciłeś po mnie.

– Oczywiście, przecież powiedziałem, że wrócę. Jesteśmy stadem.

– Przepraszam…

– Za co?

– Że cię w to wmieszałam. Za to, że ci nie zaufałam na tyle, żeby na ciebie poczekać. Za wszystko.

– To już przeszłość. Ważne, że to już koniec.

– Jak to koniec? Przecież jeszcze nie wykonałam zadania. Muszę sprawić, by Słońce wzeszło.

– Spójrz przed siebie, co widzisz?

Przeszukała wzrokiem jednolicie biały krajobraz, nie bardzo wiedząc, czego ma wypatrywać.

– Cień – odpowiedziała po dłuższej chwili. – Widzę cień.

Odwróciła głowę, by dać się oślepić pierwszym promieniom gorącego słońca.

– Ale przecież… – wymamrotała. – Przecież ja nic nie zrobiłam.

– Osiągnęłaś swój cel. Zima się skończyła i Słońce wzeszło. A co więcej, żyjesz. Oboje żyjemy.

– Ale ja nic nie zrobiłam – powtórzyła. – Gdyby nie ja, Słońce i tak by wzeszło.

– Może tak, może nie.

– Ale co ja mam powiedzieć, jak wrócimy? Mogę chwalić się, ze to wszystko jest moją zasługą, a przecież nawet nie wiem, czy to prawda. Bo niby co mogłabym powiedzieć, że niby jak powstrzymałam Zimę? – Przełknęła następne, cisnące się na usta słowa, przypominając sobie przedziwny sen. Teraz wydawał jej się jedynie zwykłym majakiem. – Mogę też nic nie mówić – odezwała się po dłuższej chwili. – Wrócić miedzy ludzi, jak gdybym nigdy nie odchodziła, ale wtedy nic się nie zmieni, a ja wciąż będę obca. A może to jednak przeze mnie Słońce nie wschodziło, a gdy odeszłam…

– To wszystko przeszłość. Nie ma już znaczenia. Powiesz, co zechcesz i uwierzysz, w co zechcesz. Nie możesz uzależniać tego, kim jesteś od opinii innych ludzi. Oni są tacy, jak ty, ich poglądy zmieniają się, tak jak twoje. Nikt nie zna prawdy. Nikt nie wie, kto się myli, a kto ma rację. Nie warto o tym myśleć.

– A jak ty myślisz? – spytała po chwili. – Czy cała ta wyprawa miała sens?

– Nie warto rozpatrywać tego, czego nie możemy już zmienić. Ja po prostu cieszę się, że żyjemy i wracamy do domu.

Wiedźma przytuliła policzek do wilczego futra. Skoncentrowała się na jasnych, gorących promieniach Słońca. Skoncentrowała się na chwili obecnej, na tu i teraz. Na tym, że żyła, że nie była sama. I że wracała do domu.

Koniec

Komentarze

Jak ja to nazywa "Bajeczka z morałem". Trochę przydługawa, ale ogólnie nie jest źle. Kilka powtórzeń mi tam mignęło po drodze i zgrzytnęły dwa czy trzy zdania.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zgadzam się, coś w rodzaju bajki z morałem. Ale czy to coś niedobrego?
Do niczego się nie czepnę, bo w sumie nieźle, myślę, napisana ta opowieść.

Brodzenie w śniegu. Taka sobie bajeczka. Ale czy to coś niedobrego?

 Nawet zachowywaniem przypominał niedźwiedzia obudzonego w środku zimy - a nie "zachowaniem"?
drzazga jego słów utknęła głęboko w moim sercu - slicznie :D
 Lodowaty wiatr nie ostudził jej wściekłości i dopiero, kiedy prawie osiągnęła cel swojej wędrówki, - czy tutaj 'swojej" nie jest zbędne?
 aż gospodyni wyłoni się z któregoś z mrocznych zakamarków swojej nory.- to samo "swojej", z tekstu wiadomo, że to nora gospodyni :)
drogi a nawet żywić do siebie prawdziwą nienawidzić i jawnie -  literówka, nienawiść
Szli prawie bez odpoczynku, więc po jakimś czasie ich ciała zaczęły buntować się przeciw nim - zbędne "przeciw nim"
Zupełnie, jakby nagle opuściły ją siły.- Nagle opuściły ją siły.Zresztą nie wiem. Jakoś mi szyk nie pasuje. Byc może nie mam racji.
magicznym ognień - ogniem, literówka
 Poruszali się w milczeniu, gubiąc rachubę czasu. Gubiąc się całkowicie w jednolicie białym świecie. - tracąc rachubę czasu
 Poczuła narastającą panikę. i za kilka zdań : Wiedźma stłumiła w sobie panikę.
Tyle uwag. mam nadzieję, że będą pomocne( jesli uznasz je za słuszne , oczywiście).

Generalnie opowiadanie bardzo mi się podobało. Potrafisz zaciekawić czytelnika. Tylko czuję niedosyt. Oczywiście rozumiem, że cel opowiadania był taki, a nie inny, ale kurczę...czemu tak szybko się skończyło??
Pzdr

Nowa Fantastyka