- Opowiadanie: Bolly - Bartek

Bartek

Nie mając nic ciekawszego do roboty, zastanawialiśmy się kiedyś wspólnie z siostrą, jakby to było móc się odżywiać, jak rośliny, za pomocą fotosyntezy, i tak przyszedł mi do głowy pomysł na pierwszą część tego opka. A potem już jakoś poleciało.

Miałem wątpliwości, czy oznaczyć tekst jako szort, czy jako opowiadanie, bo nieznacznie tylko przekroczyłem umowną granicę 10 tysięcy znaków. Jeżeli osoby decyzyjne uznają, że mimo wszystko jest jeszcze szortem, zmienię oznaczenie.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Ambush, Użytkownicy III

Oceny

Bartek

Bartek był rośliną.

Dosłownie.

Na pozór nie różnił się niczym od innych chłopców, lecz ilekroć na placu zabaw pozdzierał sobie kolana, wzbudzał zdumienie, krwawiąc na zielono, w jego żyłach płynął bowiem najprawdziwszy chlorofil. Nie musiał też wcale jeść ani pić. Choć mógł odżywiać się w zwykły sposób, wystarczyło, że ściągnął na chwilę buciki i skarpetki i wpuścił nóżki w ziemię, zwracając twarz ku słońcu, by skutecznie zaspokoić głód.

Gdy pewnego dnia, zapomniawszy przygotowanych mu przez ojca kanapek, zrobił to na przerwie na trawniku przed szkołą, koledzy natychmiast urządzili sobie z niego pośmiewisko.

– Dziwoląg, dziwoląg! – wołali, bezlitośnie wytykając go palcami. Nie rozumiał dlaczego. Tajemnicza i potężna różnica wyrosła nagle pomiędzy nim a rówieśnikami jak przepaść, jak mur – różnica, której nie pojmował, a którą po raz pierwszy zdarzyło mu się boleśnie odczuć.

– Tatusiu, czy jestem dziwolągiem? – zapytał przez łzy, stanąwszy na progu ojcowskiej pracowni.

Tyczkowaty, łysiejący mężczyzna w białym fartuchu laboratoryjnym oderwał się od mikroskopu, pod którym od rana do wieczora oglądał tajemnicze zielone kształty, popatrzył z powagą na Bartka i rzekł uroczyście, akcentując każde słowo:

– Nie jesteś dziwny, syneczku. Jesteś wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju.

– Naprawdę? I nie zamieniłbyś mnie na żadnego innego?

Uczony przyklęknął przed chłopcem i położywszy mu dłoń na ramieniu, skinął głową z lekkim uśmiechem. Zza okrągłych szkiełek okularów jego wodniste oczy z żarliwą miłością spoglądały na dziecko.

– Jesteś dokładnie taki, jakiego zawsze chciałem mieć – wyszeptał Bartkowi do ucha, gdy ten objął go mocno za szyję. – Jesteś najlepszym synem, jakiego botanik mógłby sobie wymarzyć.

 

*

 

Bartek od maleńkości nade wszystko uwielbiał spacery z ojcem po lesie. Wśród drzew czuł się swojsko i swobodnie, jak w towarzystwie rodziny i znajomych. Czasem wydawało mu się nawet, że gdzieś tam, pod warstwą kory, biją żywe serca i tlą się dusze podobne do jego własnej, a w szumie poruszanych wiatrem liści słyszy słowa wypowiadane w pradawnym, niezrozumiałym języku.

– One chcą, żebyś poznał ich imiona – wyjaśnił pewnego razu profesor. – To jest grab, to jesion, a to… to, mój drogi, jest Quercus robur, dąb szypułkowy…

Nie wiedząc dobrze, dlaczego to robi, Bartek podszedł i przytulił się do tęgiego, chropawego pnia.

Kiedy tak stał, zbliżyło się do niego bez lęku kilka wiewiórek. Przypatrywały mu się chwilę, po czym jedna z nich zwinnie wdrapała się po jego nodze i schowała trzymany w pyszczku orzech do kieszeni jesiennej kurteczki chłopca. Reszta poszła za jej przykładem.

– Wygląda na to, Bartuniu, że mianowały cię swoim bankierem – zaśmiał się uczony. – To wielka odpowiedzialność!

Bartek uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi, prezentując zdekompletowane mleczne uzębienie.

 

*

 

Upłynęło parę lat i wyobraźnią dorastającego Bartka, jak każdego chłopca w jego wieku, bez reszty zawładnęły dziewczęta. Blondynki, brunetki, a czasem rude, za dnia nie pozwalały mu skupić się na lekcjach, a w nocy nawiedzały go w snach.

Po jednym z takich snów, wyjątkowo przyjemnym, z udziałem kilku okładkowych celebrytek i atrakcyjnej koleżanki z klasy, rankiem obudził się w pościeli pokrytej grubą warstwą szarozielonego pyłku. Gdy zawstydzony zwierzył się z tego ojcu, ten zrozumiał, że nadeszła pora, by przeprowadzić z Bartkiem poważną rozmowę. rozmowę. O kwiatkach, pszczółkach i motylkach, o jednopienności i wiatropylności…

– I stąd właśnie, mój synu, biorą się…

– …dzieci?

Profesor spuścił wzrok i chrząknął z zakłopotaniem.

– Cóż, czasem dzieci, a czasem… żołędzie.

 

*

 

Bartek rósł bardzo szybko.

Bardzo, bardzo szybko.

Już w czwartej klasie koledzy wchodzili mu pod pachę, a kiedy rozpoczynał naukę w liceum, musiał się schylać, przechodząc przez drzwi. Z jednej strony cieszyło go to, gdyż skutecznie zniechęcało szkolnych prześladowców do szukania zwady ze spokojnym z natury chłopakiem, z drugiej zaś przysparzało mu zmartwień, bowiem boleśnie pogłębiało jego wyobcowanie. A Bartek z całego serca pragnął być częścią czegoś większego. Nie posiadał się więc z radości, gdy przyjęto go do lokalnej drużyny koszykarskiej, z której szybko go jednak wyrzucono, ponieważ, zdaniem trenera, warunki fizyczne miał wprawdzie wyśmienite, ale ruchy – drewniane. Do domu wrócił przybity; na szczęście miał kogoś, kto zawsze był przy nim, kiedy tego potrzebował, i na czyje wsparcie mógł liczyć w każdej sytuacji.

– Och, już jesteś? – zdziwił się profesor, gdy przechodząc korytarzem, spostrzegł Bartka siedzącego w swoim pokoju na łóżku, z twarzą wspartą na dłoniach. – Nie powinieneś być teraz na treningu?

Chłopak nic nie powiedział, tylko westchnął ciężko i ze smutkiem. Ale uczony zrozumiał.

– Właściwie dlaczego tak zależało ci na tej koszykówce? – zapytał. – Przecież ty nigdy nie lubiłeś sportów.

Odpowiedziało mu kolejne głębokie westchnienie. Mężczyzna podrapał się po brodzie.

– Nie miałem niestety czasu nic ugotować – odezwał się po chwili. – Co ty na to, żebyśmy zamówili sobie pizzę? Cztery sery, twoją ulubioną?

Bartek uśmiechnął się. Kto jak kto, ale ojciec wiedział, jak poprawić mu humor.

Niebawem siedzieli już obydwaj przy kuchennym stole i racząc się pyszną pizzą rozmawiali o przedwcześnie przerwanej koszykarskiej karierze chłopca.

– Wiesz, Bartuniu – rzekł uczony, wysłuchawszy syna z uwagą – jeśli o mnie chodzi, uważam, że nie ma sensu zmuszać się do czegokolwiek tylko po to, żeby zyskać sympatię i podziw innych. Zacznij lepiej robić to, co naprawdę kochasz, a zawsze znajdziesz przyjaciół, z którymi będziesz mógł dzielić swoje pasje.

Bartek zmarszczył brew, po raz pierwszy w życiu starając się odpowiedzieć sobie na pytanie, co go właściwie interesuje, i po krótkim namyśle coś mu przyszło do głowy. Z rozrzewnieniem wspominał, jak przed laty zdarzyło mu się zagrać główną rolę w szkolnym przedstawieniu „Pinokia”. W drewnianego pajacyka wcielił się nad wyraz przekonująco, zbierając pochwały od rówieśników i nauczycieli, i choć później nie wiedzieć czemu systematycznie pomijano go nawet w castingach do jasełek, gdzieś w głębi duszy liczył na to, że jeszcze kiedyś wystąpi na deskach teatru. Zwierzył się z tego marzenia profesorowi, a ten już następnego dnia zabrał go na przesłuchanie do młodzieżowego kółka teatralnego „Szekspir”.

– Drewno. Totalne drewno – mruknęła prowadząca, ujrzawszy próbkę aktorskich umiejętności nowego kandydata. Gdy zawiedziony Bartek już miał się odwrócić i odejść, a uczony gorąco zaprotestować przeciwko krzywdzącemu, jego zdaniem, osądowi, niespodziewanie klasnęła w dłonie i dodała z entuzjazmem: – Z nieba nam spadasz, drogi chłopcze, bo niedługo wystawiamy „Laurę i Filona” i przydałby nam się ktoś, kto zagra jawor. Weźmiesz tę rolę? No, nie daj się prosić!

Sielanka Karpińskiego zapoczątkowała dłuższą przygodę Bartka z młodzieżowym teatrem, w którym prędko zapuścił korzenie; ostatecznie w każdej sztuce jest jakaś sceneria, a w niej co najmniej jedno drzewo. Koleżanki i koledzy z kółka polubili go, a prowadząca wprost rozpływała się w zachwytach nad nieprzeciętnym talentem chłopaka i poziomem jego aktorstwa.

– Ach, jak on szumi, jak szeleści liśćmi, z jaką gracją kołysze się na wietrze! – chwaliła go po każdym spektaklu. – On nie gra drzewa, on nim naprawdę jest!

Bartek promieniał, a profesor, siedzący niezmiennie w pierwszym rzędzie, pęczniał z dumy.

 

*

 

Mijały lata, a Bartek rósł, nie tylko wzwyż, ale i w barkach. Nie było dnia, by jakiś nieznajomy z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami nie obejrzał się za nim na ulicy i kręcąc z uznaniem głową, nie szepnął: „Chłop jak dąb!”. Jego ojciec przeciwnie – kurczył się i wiądł w miarę jak starość, podstępna jemioła, wysysała z niego życiodajne soki. Zgarbiony, całkiem wyłysiały, z twarzą zoraną zmarszczkami i oszpeconą brodawkami, stał się w końcu podobny do pochylonego wiatrem suchego drzewa o spękanej, porosłej hubą korze. Mimo to nie zrezygnował ze swych badań botanicznych i prowadził je wciąż z taką samą, a nawet większą niż dotychczas intensywnością. Bywało, że ku zmartwieniu Bartka jadał i sypiał w laboratorium, mało interesując się światem zewnętrznym.

– Za dużo pracujesz, tato – mawiał chłopak, widząc profesora ślęczącego od bladego świtu nad kolejnym doświadczeniem. – Powinieneś odpocząć.

– Pewnie masz rację, syneczku – wzdychał uczony, nie odrywając jednak zmęczonego oka od mikroskopu.

Aż któregoś dnia w obecności Bartka nagle zatoczył się na stół, trzymając się kurczowo za serce.

– Nic mi nie jest – wysapał, gdy ten przypadł do niego i nerwowo zaczął dopytywać, co się stało. – To chwilowe… Przejdzie…

– Chodź, tato, trzeba cię zabrać na świeże powietrze. Okropnie tu duszno! – powiedział Bartek, biorąc ojca pod ramię i prowadząc w kierunku drzwi. Staruszek nie stawiał oporu.

Gdy znaleźli się w skąpanym blaskiem ciepłego, majowego słońca ogrodzie, uczony zamrugał gwałtownie.

– Właściwie kiedy ostatnio wychodziłem z domu? – szepnął na widok wypielęgnowanych przez syna kwietnych rabatek i majaczącej w oddali zielonej, szumiącej ściany lasu.

Bartek pomógł mu usiąść na ławeczce pośród wonnych azalii, a sam stanął z tyłu i delikatnie, gestem pełnym miłości i troski, ujął odchyloną głowę ojca w swe ogromne dłonie. Zacisnął powieki, by nie uronić łzy wzruszenia nad kruchością człowieka, który był dla niego wszystkim – przyjacielem, mentorem i najlepszym rodzicem, jakiego ludzko-roślinna hybryda mogłaby sobie wymarzyć.

„Tyle mu zawdzięczam, a tak niewiele zostało mi czasu, by mu za to godnie odpłacić! Zresztą czy potrafię?” – pomyślał z rozpaczą chłopak. Spojrzawszy w niebo, skrzywił się. „To słońce go razi. Ach, gdybym był drzewem – prawdziwym drzewem – większy miałby ze mnie teraz pożytek…”

Wtem poczuł, że zachodzi w nim cielesna zmiana, zdumiewająca, drastyczna i niemal kompletnie bezszelestna. W przeciągu kilku minut jego mięśnie zastygły, skóra poszarzała, stwardniała i pokryła się podłużnymi bruzdami, z rozdartych butów wypełzły i wpiły się w ziemię łapczywe macki korzeni, a z dziur w koszuli wystrzeliły w górę konary błyskawicznie obrastające liśćmi. Metamorfoza nie była bolesna ani nie przerażała go; powitał ją radośnie, jak spełnienie życzenia przez ducha lampy z bajki o Aladynie, którą dawno, dawno temu ojciec opowiadał mu na dobranoc.

Nieświadomy niczego profesor odetchnął głęboko i ukołysany śpiewem ptaków, zasnął. W rozłożystym cieniu młodego Quercus robur spało mu się słodko i przyjemnie.

Koniec

Komentarze

Miło się czytało dzięki prostej, klarownej narracji.

Science to w ilościach śladowych, praktycznie czysta fiction, ale to nie wada, lecz w tym przypadku zaleta. Pozwoliło to na ominięcie pułapki usiłowań uzasadnień, dlaczego i jak.

Pozdrawiam.

Początek i wstęp sugerowały (przynajmniej mi), że pójdziesz mocno w science. Trochę się rozczarowałem ;) Nie wpływa to oczywiście na ocenę opowiadania, a jest ono sprawnie napisane i ogólnie mi się podoba.

Spodziewałem się mocniejszej końcówki (śmierci profesora), myślę że to by lepiej zagrało. 

No i pojawiają sie u mnie, niestety, pytania. Kto stworzył chłopca (choć się domyślam, to nie wybrzmiało to wprost), co na to świat, czy jest więcej takich chłopców, itd? Może te pytania pojawiają się bo zakotwiczyłem sobie w głowie jakieś naukowe podejście na początku, a to po prostu baśń o chłopcu drzewie.

Dziękuję za miłe komentarze. To miód na moje serce.

 

czy jest więcej takich chłopców

No cóż, akurat na to pytanie odpowiedź znajdziesz w tekście:

– Nie jesteś dziwny, syneczku. Jesteś wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Hej,

 

chyba warto byłoby przeczytać jakiemuś dziecku i zapytać co myśli. Zastanawiam się czy zwróciłyby uwagę na np. na to, że chłopak nie ma matki? Z drugiej strony myślę, że tekst broni się jako prosta opowiastka o chopcu drzewie, który żył poszukując jakiejś prawdy o sobie i chyba na końcu ją znalazł.

 

Dorośli mogą się pewnie zastanawiać nad motywami profesora czy sytuacją prawną powstałej hybrydy człowieka z rośliną. Ale może nie zagłebiajmy się aż tak mocno w te tematy :)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Akurat tego opowiadania nie pisałem z myślą o dziecięcym odbiorcy. Choć może wydawać się proste, w zamierzeniu miało być trochę jak góra lodowa – sporo trzeba sobie dopowiedzieć.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Ja właśnie miałem skojarzenie z taką bardziej bajką/baśnią – czytasz dzieciakowi i pytasz go: co byś powiedział, gdyby chłopak drzewo przyszedł do Twojej klasy, gdyby grał z Tobą w piłkę.

 

Jeżli chodzi o głębię, to dla mnie chyba jest właśnie zbyt głęboka, nie dostrzegam tych zarysów fabularnej góry lodowej. Brakuje mi czegoś takiego, jak w przywoływanym Pinokiu, motywów postaci i logicznej konstrukcji świata – Gepetto wystrugał Pinokia, żeby mieć towarzysza, Pinokio opuszcza dom, bo chce przeżyć przygody, Pinokio chce być prawdziwy, che zostać prawdziwym chłopcem. No i gdzieś tam jeszcze jest wróżka, która zapewnia magię opowieści i sprawia, że marzenia się spełniają. Tutaj mam bardzo nikłą wiedzę o powodach stworzenia Bartka, o tym, co kierowało profesorem, z drugiej strony nie ma również takiego młodzieńczego buntu, chęci odnalezienia siebie w świecie przez bohatera. Sama końcówka jest także dla mnie dość enigmatyczna – śmierć/nieśmierć profesora, zamienienie się w drzewo przez chłopaka, co może mieć mnóstwo znaczeń. No i brakuje tej “magii”. Być może jej rolę mogłaby pełnić nauka, ale za mało wiemy – choćby o procesie powstania Bartka czy mechanizmach rządzących przemianą w drzewo.

 

Pozdrawiam!

 

 

 

Che mi sento di morir

“Pinokio” to dobry klucz do odczytania tego opka. Bo Bratek to “odwrócony” Pinokio – tamten zaczął jako drzewo, a Bartek skończył. ;-)

 

Tutaj mam bardzo nikłą wiedzę o powodach stworzenia Bartka, o tym, co kierowało profesorem

Może profesor po prostu chciał mieć syna, a że był bezpłodny, postanowił połączyć własne DNA z DNA dębu szypułkowego? Kto wie? ;-)

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Historia ładna, choć w gruncie rzeczy bardzo smutna. Odrzucenie, samotność, niezrozumienie, to bardzo trudne tematy. Bajeczka nie tylko dla dzieci.

Lożanka bezprenumeratowa

Przeczytałem rano w drodze do pracy, a teraz wracam z komentarzem.

Chyba najbardziej podoba mi się, że Twoja opowieść porusza tematykę inności, wykluczenia, odstawania od całej reszty. Bardzo realistyczne wydają mi się te początkowe próby bohatera Bartka, żeby zasłużyć sobie jakoś na sympatię i akceptację ze strony innych, chociaż z góry wiadomo, że raczej nie pójdą dobrze – bo jest, jaki jest. Jakoś w duchu chciałem i kibicowałem, żeby sprawy potoczyły się inaczej, żeby mimo tej inności Bartek odnalazł się w grupie i znalazł pośród rówieśników swoje miejsce :P

Spodobała mi się także narracja, te wszystkie wstawki “zapuścił korzenie”, “chłop jak dąb”, “gra jak drewno”.

Ubodło natomiast, że ojciec zwraca się do syna lat kilkanaście per “Bartuniu”, trochę to dziwne. Aczkolwiek zapewne różne stosunki panują w różnych rodzinach.

Może trochę zabrakło wyjaśnienia, po co Bartek w ogóle powstał, nie zostało wyjaśnione jak, ale cholercia, fajne to i klimatyczne. Polecę do zasobów bibliotecznych.

Pozdrawiam!

 

Ubodło natomiast, że ojciec zwraca się do syna lat kilkanaście per “Bartuniu”, trochę to dziwne. Aczkolwiek zapewne różne stosunki panują w różnych rodzinach.

No, ja mam prawie 35 lat na karku, a mój tato dalej zwraca się do mnie “Marcinku” lub “Marcineczku”. :-)

 

Cieszę się, że tekst wzbudził w Tobie emocje. Problematyka fizycznej odmienności, a nawet niepełnosprawności (bo to “bycie rośliną” można potraktować metaforycznie), rzeczywiście wybrzmiewa w nim mocno.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Opowiastka lekka, dobrze napisana. Bardziej bajkowa niż naukowa. W pewnym momencie czytania weszło mi w głowę i nie chciało wyjść “I am Groot!”. I proszę – na końcu został dębem. Bartkiem, choć dużo od najsłynniejszego krewnego młodszym.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Hej, Bolly.

Miła i przyjemna opowieść o chłopcu drzewie, być może wzorowana na Pinokiu. Jakoś nie zmusiła mnie do rozważań, taki wybryk natury jakich wiele. Kiedyś oglądałem film Człowiek słoń albo Człowiek lew, o nastolatku, który miał zdeformowaną głowę. Temat podobny.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Sympatyczna bajkowa opowieść. Inność zawsze wzbudza emocje. Ładnie napisana historia, ale w zakończeniu brakuje mi, że profesor zasnął na wieki, albo po jego obudzeniu reakcji na przemianę Bartka w drzewo. Gdyby to przeczytać dzieciom, takie pytania by padły. :)

Dziękuję za komentarze.

 

Miła i przyjemna opowieść o chłopcu drzewie, być może wzorowana na Pinokiu.

Nie być może, tylko na pewno.

 

Jakoś nie zmusiła mnie do rozważań

Szkoda. :-(

 

Gdyby to przeczytać dzieciom, takie pytania by padły. :)

Jak już wcześniej wspomniałem, akurat tego tekstu nie pisałem z myślą o dzieciach jako docelowym odbiorcy.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Nowa Fantastyka