
III epizod z uniwersum pani kapitan
Wyrazy wdzięczności dla: BosmanMat i skryty
III epizod z uniwersum pani kapitan
Wyrazy wdzięczności dla: BosmanMat i skryty
Stał w oświetlonej strefie hangaru i czujnie się rozglądał. Mrok jednak otulał otoczenie na tyle szczelnie, że mężczyzna nie mógł dostrzec szczegółów. Szmer spokojnego oddechu przybysza mieszał się z cichymi odgłosami wygaszanych silników niewielkiego promu, którym tu przybył. Mężczyzna obserwował, jak wzniecone przy lądowaniu drobinki kurzu igrają w mglistym świetle jedynego włączonego reflektora. Przymrużył oczy, pozwalając źrenicom spokojnie się zaakomodować i przez chwilę skupił uwagę na części drobinek. Obserwował ich powietrzny taniec.
Szczęk zamykanego włazu wybił go z kontemplacji. Spojrzał na swój pojazd, upewniając się, że ten wszedł w stan uśpienia.
Ponownie się rozejrzał.
– Halo? Jest tu kto? – zawołał, ale odpowiedział mu tylko cichy szum instalacji wentylacyjnej oraz postękiwania masywnych elementów konstrukcyjnych transportowca.
Okazała kosmiczna galera, przypominająca z grubsza opancerzonego żuka gnojowego, zdawała się dryfować w przestrzeni międzyplanetarnej. Jedynie przytłumione odgłosy pracujących silników korekcyjnych świadczyły o dyskretnych modyfikacjach jej położenia. Przybysz wychwytywał te dźwięki oraz wyczuwał delikatne drżenie podłoża.
Wziął głęboki oddech. Zaczynał się niecierpliwić.
– Nie przywitasz się nawet? – zawołał ponownie, tym razem jednak bez większych nadziei na odpowiedź. – Życzliwi ostrzegali, że jest nieco odklejona. – Wodząc wokół wzrokiem, pomyślał o wspólniczce, współwłaścicielce ich nowego transportowca.
Zdegustowany, postanowił w końcu samodzielnie odnaleźć drogę na mostek. Nim jednak zrobił krok, z ciemności dobiegł krzyk:
– Orientuj się!
– Co do chu…?! – Nie zdążył dokończyć, gdyż potężny kopniak w klatkę piersiową powalił go na podłogę.
***
Kilka tygodni wcześniej
Rampy załadunkowe stacji towarowej orbitującej wokół Marsa tętniły życiem. Rozładunkom i załadunkom dokujących transportowców, i innych statków, towarzyszył potworny harmider i rozgardiasz. Szeregiem prac wykonywanych głównie przez zautomatyzowane pojazdy zarządzali przekrzykujący się operatorzy i inni pracownicy. Nie lepiej było w sekcjach hotelowych, gdzie oprócz miejsc do spoczynku, można było zażyć też nieco rozrywki. Tłumnie odwiedzane restauracje, czy knajpy o niższym standardzie, stanowiły ulubione miejsca spotkań magazynierów, kontrahentów oraz pozostających nieraz tygodniami na kosmicznym odludziu pilotów.
Wiedząc o tym, Henryk zawczasu zarezerwował miejsce dla dwóch osób w lokalu „Pierogi u Stasi”. Złośliwi co prawda insynuowali, że to nie smak wyrobów garmażeryjnych kusi bywalców a nieograniczona dostępność bimbru, ale za to można tu było porozmawiać, nie rzucając się w oczy, co bardzo mu odpowiadało.
– Jak widzę, bezbłędnie wybrałeś lokal. – Szykownie ubrany mężczyzna przywitał się z Henrykiem w asyście kwiecistego beknięcia dochodzącego z sąsiedniego stolika, które zostało zakończone kulturalnym: Ooo, pardon.
– A tak, ponoć stołuje się tu tylko żulerska elita – Henryk uśmiechnął się szeroko, demonstrując nieskazitelnie białe zęby. – Siadaj Adamie, mamy sporo do omówienia. – Wskazał miejsce naprzeciw.
Po złożeniu zamówienia, nie tracąc czasu, przeszli do głównego tematu spotkania.
– Więc rozmawiałem z tą całą kapitan.
– Byłeś u niej? Ponoć kupiła okazyjnie całkiem ładny stateczek ze złomu.
– Tak, nadzwyczaj ładny. – Henryk stwierdził ironicznym tonem i uniósłszy brwi, spojrzał ze sceptycznym wyrazem twarzy na rozmówcę. – Ładniejsze widywałem już tylko składowiska odpadów toksycznych. Tych, na rubieżach Układu.
– Uuu, to grubo – skwitował gość z uśmiechem. – A jak sama rozmowa?
– No cóż, mówiła, że miała jakąś awarię elektroniki na transportowcu, który finalnie spłonął. Ale tak się szczęśliwie złożyło, że miała też akurat wykupione wysokie ubezpieczenie, które obejmowało takie nieszczęśliwe zdarzenia. Jak widzisz, to pechowy, ale zaradny rudzielec.
– Ciekawe. – Gość zastanowił się przez chwilę. – Bez wątpienia, albo jest faktycznie pechowym, zabawnym rudzielcem, albo może jednak to wyrachowana suk… – Odgłos beknięcia, niczym ryk jelenia na rykowisku, ponownie rozniósł się w sąsiedztwie.
– Tak czy inaczej, chce kupić nowy transportowiec, ale trochę jej braknie, bo planuje zainwestować w sprzęt do fedrowania na planetoidach. Ma doświadczenie, kontakty, dojścia, a przynajmniej tak twierdzi. – Henryk pogładził krótką, perfekcyjnie przystrzyżoną czarną brodę. – Szkoda byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Nie sądzisz?
– Kosmiczne górnictwo. Cóż… – Gość wyraźnie się zamyślił. – A co będziemy z tego mieli?
– To, co zwykle. – Henryk rozlał bimber do kieliszków. – Będziemy odcinać kupony. – Popatrzył uważnie na doradcę. – I co sądzisz?
– Co sądzę? – Ten westchnął. – Jestem twoim doradcą inwestycyjnym nie od wczoraj i nie jedną firmę już wsparłeś finansowo, by potem wyssać z zyskiem. Jednak w przypadku wchodzenia interesy z tą damą, możesz mieć problem. Znana jest w środowisku górniczym ze swojej nieobliczalności.
– Co może pójść nie tak? – Henryk wydawał się całkiem zdecydowany.
– Priorytet to dobrze skonstruowana umowa.
– Od tego mam ciebie. Nie znam nikogo, kto znałby się na tym lepiej.
– No, tak, ale z wykonaniem jej zapisów mogą pojawić się komplikacje.
– Co masz na myśli?
– Umowa byłaby standardowa, jak rozumiem? – Adam dopytał, a Henryk potwierdził skinieniem głowy. – Więc inwestujesz i dajesz jej powiedzmy pół roku na uzyskanie jakichś, tu wyliczę potem dokładnie jakich, zysków, tak?
– No tak, jak zwykle.
– Gdy nasza kapitan się nie wywiąże, przejmujesz firmę z całym sprzętem. I niby wszystko jest klarowne. Tylko, z tym przejęciem jej dobytku może wyniknąć pewna trudność. – Doradca uniósł pełny kieliszek, podkreślając tym gestem kluczowe znaczenie dalszej części wypowiedzi: – I tu właśnie wkracza element nieobliczalności pani kapitan.
– To brzmi jak wyzwanie. – Henryk zaśmiał się i bez ceregieli pociągnął kielona. – Podczas tych kilku spotkań, które odbyliśmy, zauważyłem, że chwilami bywa nieco narwana. Ale jakby spróbować ją trochę obłaskawić, uśpić czujność, a potem okręcić wokół palca, tooo… – zrobił wymowną pauzę. – Kto wie? Kto wie? – powtórzył w zamyśleniu. – W końcu prawie każda baba okazuje się być zwykłą babą. – Roześmiał się szczerze ubawiony swoją konkluzją.
Doradca nie odwzajemnił uśmiechu.
– No, dobrze. – Poluzował wiązanie krawata pod szyją. – Masz jakieś wstępne kosztorysy, plany, cokolwiek, na podstawie czego mógłbym oszacować koszty? Ryzyko?
***
– Chlebkiem i solą witam szanowną panią kapitan na pokładzie naszego nowiusieńkiego transportowca. – Sylwester wyszczerzył usta w szerokim, niemalże bezzębnym uśmiechu i ukłonił się w tak niezręczny sposób, że profesjonalni lokaje najpewniej zesłaliby go za to na samo dno piekieł. Zupełnie się tym jednak nie przejmował.
Pracował dla właścicielki przedsiębiorstwa od niedawna i pomimo podejrzanej przeszłości, szemranych znajomości, czy wyglądu starego menela, przypadł jej do gustu.
– A bimbru tam nie masz gdzie schowanego? – zapytała, mrugnęła porozumiewawczo, i pozornie obojętnie ominęła go, o mało nie strącając suchej bułki i słonego proszku.
– Ooo, pani kapitan to mnie już zna lepiej, niż cały urząd zapomogowy i osobisty dzielnicowy razem wzięte. – Zagadnięty pośpiesznie odstawił co miał w dłoniach i sięgnął za pazuchę. – Otóż i trunek bogów. – Uśmiechnął się czule na widok manierki wypełnionej alkoholem i pobiegł za przełożoną.
Mostek kapitański powitał załogę ferią odpalanych automatycznie świateł, podświetleń różnorakich przycisków funkcyjnych, monitorów oraz terkoczącym dźwiękiem załączanego ekspresu do kawy. Jego toporne brzmienie oraz archaiczny wygląd kontrastował z nowoczesnym designem pomieszczenia. Kapitan, spostrzegłszy go, uniosła pytająco brew.
– Nie mogłem sobie odmówić zainstalowania tutaj naszego ekspresu z tamtej łajby. – Sylwester usprawiedliwiająco schował głowę w ramionach. – Te nowoczesne wynalazki są do niczego. Do niczego. – Pogładził brodę zadowolony z miny kapitan, świadczącej o pełnej akceptacji tej decyzji.
– No dobrze, zatem opowiadaj Sylwuś, co tam słychać w wielkim świecie? Zakładam, że wróciłeś z obchodu z plotkami z całej Galaktyki – zagadnęła wesoło, gdy już zapoznali się z sytuacją na transportowcu i wygodnie rozsiedli w swoich fotelach. – No, dawaj – zachęciła, biorąc łyk kawy.
– Ano – przytaknął i wyszczerzył srogo przetrzebione zęby. – Wiem już, co to za jeden, ten cały Henryk – stwierdził, chowając za pazuchę pustą manierkę i sięgając po filiżankę z kawą. – Co prawda Maniek podsłuchał całą rozmowę, zanim jeszcze weszliśmy z nim w układy. W dodatku częściowo zagłuszył jego wywody…
– Zagłuszył? – Spojrzała uważnie na rozmówcę.
– Nooo, za głośno bekał. – Sylwester wzruszył ramionami.
– Ach, tak. – Kapitan pokiwała głową na znak pełnego zrozumienia.
– Ale co trzeba, to usłyszał i mnie obznajomił. – Zapewnił Sylwester. – Obznajomił. Taaa… Zatem…
Kapitan słuchała uważnie relacji ze spotkania inwestora z doradcą w lokalu „Pierogi u Stasi”, a z każdym zdaniem rysy jej twarzy stawały się coraz ostrzejsze. W pewnym momencie stwierdziła:
– Cóż, trudno. Już dawno straciłam nadzieję na normalnego wspólnika. Ten drań miał kasę, którą zainwestował. To najważniejsze.
– A co potem? Jak przyjdzie i zacznie się tu panoszyć?
– Cóż, będę musiała mu uświadomić to i owo.
– A, no tak. No, tak. – Sylwester upił łyk kawy, po czym stwierdził: – Myślę, że to, co Maniek powiedział mi o podsumowaniu ich rozmowy, zmotywuje szanowną panią kapitan do jeszcze bardziej stanowczego zajęcia stanowiska w sprawie pana Henryka.
– A co to takiego? Dawaj – zachęciła.
– Cóż, więc… – Wiernie przekazał końcówkę sprawozdania Mańka.
– Okręcić wokół palca? Ojebać z majątku? Zwykła baba?! Ze mnie?! – Zazgrzytała zębami. – No, kurwa, chyba jednak nie!
***
Teraz oddychał ciężko. Leżał na plecach, a ona przygniatała mu tors butem.
– Dzień dobry – przywitała się, patrząc uważnie w oczy zszokowanego mężczyzny.
– Pojebało cię do reszty? – Szarpnął się, ale nie zdołał wyswobodzić. Pochwycił więc mocno jej but. Wykorzystała to natychmiast jako punkt oparcia i wyrywając się, zrobiła proste salto w tył, z bezbłędnym lądowaniem.
– Ja tylko ustanawiam reguły gry, Heniu – zakomunikowała spokojnym głosem i uniosła brew.
– Reguły są takie… – zaczął nerwowo, szybko podnosząc się z podłogi – …że jako wspólnik…
– …śpisz w magazynku przy hangarze – dokończyła.
– Naprawdę cię pojebało! – huknął. – Szukasz ze mną zaczepki? Ze mną?! – grzmiał, ledwo nad sobą panując. – Jestem silniejszy! Mógłbym…
– Ale to ja mam wredniejszy charakter – spokojnym tonem weszła mu w zdanie, wolnymi ruchami gładząc żakiet. Następnie poprawiła zapięcie skórzanego pasa, który ściśle oplatał talię.
Naprawdę jest obłąkana – przeleciało mu przez myśl. – Albo ją teraz usadzę, albo…
Postanowił nie czekać. Doskoczywszy do niej, trzasnął ją otwartą dłonią w twarz, a następnie uderzył pięścią w brzuch. Kobieta bezgłośnie upadła na kolana i skuliła się. Usatysfakcjonowany, zrobił dwa kroki w tył i czekał.
Kapitan przymrużyła oczy, uniosła lekko głowę i spojrzała na niego zaciekawionym wzrokiem. Spływające krople potu wypłukiwały czarny makijaż z powiek. Końcem języka oblizała krwawiące usta.
– Tylko na tyle cię stać? – podsumowała drwiąco.
Henryk otworzył usta, żeby odpowiedzieć na zaczepkę. Nim jednak wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, poderwała się raptownie. Zrobiła w powietrzu salto w tył, trafiając go butem w podbródek.
Rozdziawione usta zaskoczonego mężczyzny zatrzasnęły się z nieprzyjemnym zgrzytem zębów. Odgięło go do tyłu. Szybko jednak wrócił do pionu. Gdy skoczyła ponownie, chcąc trafić go z półobrotu, zdążył się odchylić i pochwycił jej nogę w kleszcze. Natychmiast wykorzystała to jako punkt zaczepienia i odbiwszy się drugą nogą od podłogi, wymierzyła mu ponowny cios w twarz.
Tym razem stracił balans. Ratując się przed upadkiem na plecy, podwinął prawą nogę. Chwilowo zadziałała jak podpora, jednak druga kończyna pozostała wysunięta.
– Mam cię! – kapitan syknęła i całym ciężarem wbiła się w nią butami. Trzask łamanych kości i wrzask ofiary rozniósł się po hangarze. – Masz, ty chuju! – Kobieta triumfowała, a Henryk z łoskotem runął na podłogę. Z rany wystawały przełamane kości.
Widząc to, kapitan błyskawicznie odskoczyła na bok i stanąwszy w lekkim rozkroku, spokojnymi ruchami zajęła się strącaniem niewidocznego pyłku z rękawa. Ponowny rzut oczu na kończynę i roztrzęsioną ofiarę upewnił ją, że powitanie Henryka dobiega końca.
– Jestem twoim wspólnikiem, a nie, kurwa, workiem treningowym! – mężczyzna ryknął wściekle, cały się trzęsąc.
– Wiem, ale chciałam ci wybić z głowy marzenia o ojebaniu mnie z dobytku… – Obdarzyła go najwybitniejszym z palety najwredniejszych uśmiechów, jakim dysponowała. – Kilka godzin w komorze regeneracyjnej na stacji zagoi twoją nóżkę. A gdy już wrócisz, będzie tak… – Spoważniała. – Śpisz w magazynku przy hangarze, to raz. A dwa – zrobiła wymowną pauzę, w trakcie której zlizała z wargi resztkę ściekającej krwi. – Jeśli ta lekcja będzie dla ciebie nie dość zrozumiała, powtórzę ją. Tyle że wtedy raczej nie będzie już czego zbierać z podłogi.
Hejoo,
już w becie pisałem, że mi się podoba.
Tekst jest bardzo fajny. Szybko wciąga, nurt historii porywa i nie można mu się oprzeć. Kapitan kradnie show i aż nie da się jej nie lubić.
Betujac dobrze się bawiłem.
Miałem frajdę to nie pozostaje mi nic innego jak kliknąć :))
Pozdrawiam
Kto wie? >;
Basko, ponad trzynaście tysięcy znaków to już nie szort. Na tym portalu szorty kończa się na dziesięciu tysiącach znaków. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej
Bywają miejsca, gdzie w dialogu zabrakło kropeczek.
Warto zaznaczyć wulgaryzmy.
No powiem Ci, że duże lepiej czyta mi się takie teksty, gdzie wyobraźnia może się nieco rozpędzić.
Fajnie opisujesz technikalia (mogłoby być więcej), dobrze wyszły dynamiczne sceny.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć Baska.Szczepanowska! Środowy dyżurny melduje się na posterunku :)
Początek opowiadania jest intrygujący i dobrze wprowadza do dalszej lektury. Niestety dalsza część wypada na tym tle słabiej.
Rozmowa Henryka z doradcą jest dość sztampowa i przez to niezbyt porywająca. Zabrakło mi też większej ekspozycji samego lokalu, przedstawienia atmosfery panującej w karczmie.
Kolejna scena, w której pani Kapitan rozmawia z Sylwestrem wyszła już znacznie lepiej. Jest dość zabawnie (trochę przez ten bimber mi się skojarzył niejaki Jakub W.). Trochę rażą te przekleństwa na końcu, ale da się to przeżyć.
Ostatnia scena, czyli walka niestety zupełnie do mnie nie trafiła. Wydaje mi się, że pokaz siły mógłby się odbyć w bardziej wyrafinowany sposób niż zwykle mordobicie. Sam zapis walki też pozostawia nieco do życzenia, nie byłem w stanie poczuć dynamiki.
Pod względem językowym nic specjalnie nie zgrzytało, więc zdecydowanie na plus.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Witam.
Jakiś ten wspólnik biznesman niewiarygodny. Chce zabrać majątek pani kapitan, a nawet ochroniarza nie ma:). To wygląda raczej na to, że stał się konkubentem, a wredna partnerka go tłucze, no cóż, równouprawnienie kobiet to równouprawnienie:).
Pozdrawiam.
Feniks 103.
audaces fortuna iuvat
…z cichą fonią wygaszanych silników ← napisałbym: …z cichymi odgłosami wygaszanych silników
Pani kapitan od dawna może się cieszyć moją sympatią i czułbym się zaszczycony, gdyby było też odwrotnie. :)
skryty
Dziękuję.
regulatorzy,
ponad trzynaście tysięcy znaków to już nie szort
Słusznie. Niechaj moim usprawiedliwieniem będzie, że gdy skończyłam pisać pierwotną wersję tej historii, miała ona połowę mniej znaków. Kompletnie nie zwróciłam uwagi na to, że aż tyle znaków “doklepałam” jeszcze xd
Ambush,
Bywają miejsca, gdzie w dialogu zabrakło kropeczek.
Ma wiedza jest zbyt mała, aby móc ogarnąć gdzież one są jeszcze… :/ Liczę, że fabuła na tyle pochłonie potencjalnego czytelnika, że (być może) przeoczy on owe niedociągnięcia xd
Warto zaznaczyć wulgaryzmy.
hm, napisałam “na górze”, czy może gdzieś jeszcze?
Fajnie opisujesz technikalia (mogłoby być więcej), dobrze wyszły dynamiczne sceny.
Radam z takiej recenzji xd
Dziękuję,
cezary_cezary,
Rozmowa Henryka z doradcą jest dość sztampowa i przez to niezbyt porywająca.
Odczytałam ten fragment z podziałem na role i stwierdza, że może i faktycznie… Może go nieco skoryguję, zobaczę.
Ostatnia scena, czyli walka niestety zupełnie do mnie nie trafiła. Wydaje mi się, że pokaz siły mógłby się odbyć w bardziej wyrafinowany sposób niż zwykle mordobicie.
Taaaaa, rozumiem. Jendakoż (o zgrozo) ja lubię nawalanki, szczególnie takie “prymitywne” mordobicia xd Nad unikaniem braku dynamizmu – właśnie pracuję, z większym, lub mniejszym niestety powodzeniem… Cóż, może następnym razem wyjdzie lepiej.
Pod względem językowym nic specjalnie nie zgrzytało, więc zdecydowanie na plus.
Ufff xd
Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej
Dziękuję za garść cennych uwag i wzajemnie, pozdrawiam :)
feniks103,
Jakiś ten wspólnik biznesman niewiarygodny. Chce zabrać majątek pani kapitan, a nawet ochroniarza nie ma
Ciekawa uwaga. Kompletnie nie brałam pod uwagę, że będzie potrzebował ochrony. Hm…
To wygląda raczej na to, że stał się konkubentem,
xd
Dzięki i również pozdrawiam :)
Koala75,
…z cichą fonią wygaszanych silników ← napisałbym: …z cichymi odgłosami wygaszanych silników
fonia, feeria, aura… to moje ulubione słowa, ale skoro Miś tako rzecze… już zmieniam xd
Pani kapitan od dawna może się cieszyć moją sympatią i czułbym się zaszczycony, gdyby było też odwrotnie.
Cóż, szepnę jej słówko… xd
Dziękuję, żeś tu zawitał. Ślę serdeczności :))
Historia nabiera wyrazu i wzbudza ciekawość, jak też potoczy się ten szczególny układ pani kapitan i Henryka.
A choć wykonanie pozostawia nieco do życzenia, czytało się nieźle. ;)
Szykownie ubrany mężczyzna przywitał się z Henrykiem w asyście kwiecistego beknięcia… → Nie bardzo wiem, jak beknięcie może być kwieciste. Nie wydaje mi się też, aby beknięcie mogło stanowić jakakolwiek asystę.
Proponuję: Szykownie ubrany mężczyzna przywitał się z Henrykiem, czemu towarzyszył akompaniament donośnego beknięcia…
…i nie jedną firmę już wsparłeś finansowo… → …i niejedną firmę już wsparłeś finansowo…
– W końcu prawie każda baba okazuje się być zwykłą babą. – Roześmiał się szczerze ubawiony swoją konkluzją. -> – W końcu prawie każda baba okazuje się być zwykłą babą – roześmiał się, szczerze ubawiony swoją konkluzją.
Poluzował wiązanie krawata pod szyją. → Zbędne dookreślenie – czy mógł mieć węzeł krawata w innym miejscu?
…powitał załogę ferią odpalanych automatycznie świateł… → …powitał załogę feerią odpalanych automatycznie świateł…
…oraz terkoczącym dźwiękiem załączanego ekspresu do kawy. → …oraz terkoczącym dźwiękiem włączonego ekspresu do kawy.
Za SJP WPW: załączyć – załączać «dołączyć coś do jakiegoś pisma lub dokumentu»
Jego toporne brzmienie oraz archaiczny wygląd kontrastował z nowoczesnym designem pomieszczenia. → Piszesz o dwóch czynnikach, więc: Jego toporne brzmienie oraz archaiczny wygląd kontrastowały z nowoczesnym designem pomieszczenia.
– No, dawaj – zachęciła, biorąc łyk kawy. → – No, dawaj – zachęciła, wypijając łyk kawy.
Łyków się nie bierze!
– Okręcić wokół palca? Ojebać z majątku? Zwykła baba?! Ze mnie?! – Zazgrzytała zębami. → Zgrzytanie zębów jest odgłosem paszczowym, więc didaskalia małą literą.
Zrobiła w powietrzu salto w tył… → Czy dookreślenie jest konieczne – czy mogła zrobić salto inaczej, nie w powietrzu?
Ponowny rzut oczu na kończynę… → Ponowny rzut oka na kończynę…
Zwrot „rzut oka” to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.
– Jestem twoim wspólnikiem, a nie, kurwa, workiem treningowym! – mężczyzna ryknął wściekle… → – Jestem twoim wspólnikiem, a nie, kurwa, workiem treningowym! – Mężczyzna ryknął wściekle…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
feria … ferie to bywają zimowe. A jeśli chodzi o światła, barwy, etc, to może być feeria.
OK, przyjemnie się czyta o babce, która potrafi zadbać o siebie.
Mam wątpliwości, czy połamanie facetowi kości sprawdzi się w długim okresie. A jeśli pozbawiać majątku przyjdzie z gorylem? I jakim cudem ten facet jeszcze jest bogaty, skoro wdaje się w szemrane interesy, a jednocześnie nie potrafi zapewnić sobie bezpieczeństwa? IMO, tej historii dobrze by zrobiło rozwinięcie, pokazanie, co stanie się w przyszłości, jak pani kapitan postawi na swoim. Bo jeden łomot wiosny nie czyni.
Trochę mam wrażenie, że fantastyka jest pretekstowa. Bo gdyby ona go sponiewierała na zwyczajnym okręcie, a nie kosmicznym, czy to by coś zmieniło?
Ale niech Ci będzie.
Babska logika rządzi!
Fajnie się czytało, choć nie ukrywam, że poprzednie krótkie przygody pani kapitan mi się bardziej podobały ;)
Fajna bohaterka, aczkolwiek trochę zbyt narwana i brakuje jej finezji, bo przemocą nie załatwi wszystkiego, w którymś momencie trafi na mocniejszego i co wtedy?
Natomiast jeśli chodzi o wspólnika… Facet przejmuje za bezcen czyjeś statki, narobił sobie w ten sposób wrogów i tak sobie łazi bez ochrony? I czemu właściwie chce z nią lecieć? To że wyłożył kasę, nie oznacza, że musi brać udział w wyprawach.
Chętnie poczytałabym to opko w postaci bardziej rozwiniętej. To znaczy, jak potoczyła się dalej współpraca. Bo to może iść w każdym możliwym kierunku, od wielkiego romansu, przez utarcie nosa wspólnikowi, po upadek pani kapitan.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Brakuje przecinków przy wołaczach:
– Siadaj[+,] Adamie, mamy sporo do omówienia.
– No dobrze, zatem opowiadaj[+,] Sylwuś, co tam słychać w wielkim świecie?
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)