- Opowiadanie: kwiatsniegu - SZKOŁA BALETOWA

SZKOŁA BALETOWA

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

SZKOŁA BALETOWA

– Kiedy ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała – oznajmił Adam. Jakby to miało teraz jakiekolwiek, choćby najmniejsze znaczenie. Nie odpowiadałam. Patrzyłam na przejeżdżające samochody. Światła ich reflektorów raziły moje oczy. Były coraz bliżej… i bliżej. Jak ogromne ślepia jakiegoś potwora. Był tak blisko… Jeszcze chwila i zmiótłby mnie z powierzchni ziemi. Zostałaby tylko krwawa plama na asfalcie. Ot co. Dowód mojego istnienia na tym nic nie znaczącym świecie. Dowód, którym i tak mało kto zawracałby sobie głowę. Następny. Światło rażące jak nigdy dotąd. Nic nie widziałam. Nic oprócz światła. Za wszelką cenę starałam się nie zamykać oczu. Nadzieja. To światło dawało mi taką nadzieję… Jeszcze chwila… Za chwilę wszystko się skończy. Modlitwy nareszcie zostaną wysłuchane… Odjechał. Srebrny opel. Znikł za zakrętem, a wraz z nim nadzieja, którą dawało światło lamp. Nie było światła. Nic nie było. Była już tylko ciemność. Czułam jak w moich żyłach rozchodzi się reszta adrenaliny. Lubiłam to.

– Wiesz… – kontynuował Adam. – Będę za tobą tęsknił… – wyznał. Wywróciłam oczami. Oczywiście nie zrobiłabym tego, gdyby było jasno. Nie darowałby mi. A raczej nie zrozumiałby, o co mi chodzi… Nadjeżdżał kolejny samochód. W świetle jego reflektorów twarz chłopaka wyglądała, sama nie wiem… jakoś dziwnie. Jak gdyby był zmartwiony, zmęczony i pobudzony zarazem. Jego kruczoczarne włosy były w „kontrolowanym nieładzie”. Jak zawsze zresztą. Jakby dopiero co wstał z łóżka. Mogłam się tylko domyślać, ile czasu musiał poświęcić na uzyskanie takiego efektu. Po atrakcjach dzisiejszego dnia również padałam na twarz. Nawet nie chciałam myśleć o jutrzejszym…

– Ja za tobą też – wydukałam, wpatrując się w swoje japonki, jakbym widziała je pierwszy raz w życiu. Nie skłamałam. Nie powiedziałam też szczerej prawdy. To było coś pośredniego. O ile coś takiego w ogóle istnieje.

– Może to głupio zabrzmi… oczywiście cieszę się, że się tam dostałaś, ale… jakoś nie przyszło mi do głowy, że jeśli będziesz tam, to nie będzie cię już tutaj… – powiedział. – Na pewno nie chcesz, żebym z tobą pojechał? – zapytał po raz tysięczny dzisiejszego dnia.

– Sam wiesz… mama, Maciek, Artur… – nie wiedziałam już jakich argumentów mam używać.

– Hm… – Wyciągnął z kieszeni komórkę. Spojrzał na jej ekran. – No, moja droga, mamy pierwszy września.

– Chyba żartujesz, już dwunasta?! – ożywiłam się. – Nie, no… matka mnie zabije.

– Może nie będzie tak źle – próbował mnie pocieszyć, co nie za dobrze mu wychodziło. – Autobus już jedzie. – Istotnie zauważyłam zbliżający się pojazd. Toczył się powoli. Jakby zasypiał już, ze względu na późną porę. Zerwałam się z ławki i pobiegłam w jego stronę.

– Klara, zaczekaj! – krzyknął Adam. Stałam już w drzwiach, a kierowca wyraźnie się niecierpliwił. Czarnowłosy podszedł do mnie i na nic nie zwracając uwagi, popatrzył prosto w oczy. Myślałam, że mnie pocałuje czy coś, ale zamiast tego powiedział tylko:

– Uważaj na siebie.

 

Powoli otworzyłam oczy. Bardzo powoli. Piekły mnie strasznie. Oto nadszedł wielki dzień. Teraz wyjadę i wszyscy będą mieli święty spokój. Wszyscy zadowoleni. Czy może być coś lepszego? Pozostaje jedno pytanie: Czy ja jestem zadowolona? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że nie mogłam tu zostać ani chwili dłużej. Dusiłam się. W szkole, w domu, w tym przeklętym mieście, wśród ludzi… To wszystko mnie przytłaczało. Cały ten cholerny Białystok. Rozważania na temat tego wszystkiego przerwało mi otwarcie drzwi od mojego pokoju. Nie musiałam nawet zgadywać, żeby wiedzieć, kto w nich stoi.

– Klara, wstawaj! Zaraz jedziemy – krzyczał Maciek. Właśnie. Tego nie mogłam zrozumieć. Jak można się tak wydzierać o trzeciej nad ranem?

– Spadaj – powiedziałam półgłosem. Obróciłam się na drugi bok. Nie miałam ochoty wstawać. Na nic nie miałam ochoty. A już na pewno nie na oglądanie parszywej gęby mojego jedenastoletniego brata.

– A mama mówiła, żebyś poszła spać wcześniej. Chyba o pierwszej wczoraj wróciłaś. Swoją drogą… To bardzo ciekawe, co wy tam robiliście tyle czasu…

– Zamknij się! – wrzasnęłam i rzuciłam w niego poduszką.

– Chcecie sąsiadów pobudzić? – zapytał Artur, wchodząc do pokoju. Świetnie, tylko jego tu jeszcze brakowało. – Maciek, bierz jakąś torbę i idź do samochodu. Klara, czy ty w ogóle masz zamiar dzisiaj wstać?

– To, że ożeniłeś się z moją matką, nie oznacza, że jesteś moim ojcem – mówiłam podniesionym głosem. – A skoro nim nie jesteś, to wynoś się stąd! Myślisz, że tabliczka z napisem nie wchodzić wisi na drzwiach tylko dla ozdoby? – dorzuciłam zrzucając z siebie kołdrę i siadając na łóżku.

– Ja naprawdę nie rozumiem, o co tobie chodzi… – stwierdził. Denerwował się. Za wszelką cenę starał się nie wybuchnąć. Wyczuwam to w jego głosie. Nie chciał znowu podpaść matce. – Czego ty tak właściwie ode mnie chcesz?

– Czego ja chcę? Chcę się obudzić któregoś dnia i usłyszeć od matki, że rozjechała cię ciężarówka. Albo, że przynajmniej odszedłeś i już nigdy nie wrócisz – stwierdziłam.

– Słuchaj… naprawdę nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje. Ale przecież możesz nam powiedzieć. Jak nie mnie to Joannie… Pomożemy ci.

– Śmiechu warte. Ty chcesz pomagać. W ogóle to kiedy ty się zacząłeś tak mną przejmować? Wiesz co? Mam cię dość! – wrzasnęłam mijając go w drzwiach. Zamknęłam się w łazience. Zamek sam się zatrzasnął, co było trochę dziwne, ale mało mnie to wtedy obchodziło. Wpatrywałam się w to, co zobaczyłam w lustrze. Dwie godziny snu to zdecydowanie za mało. Na świecie nie ma takiej ilości korektora, która zakryłaby te wory pod oczami. O włosach nie wspomnę. Kaskady rudych loków opadały mi w nieładzie na ramiona. Denerwowały mnie. Postanowiłam spróbować doprowadzić je do porządku, ale one żyły swoim życiem. Istna katastrofa. Przezwisko „Ruda” chodziło za mną od… odkąd pamiętam. Chociaż to i tak brzmiało lepiej niż „Marchewka”, bądź „Rudy Rydz” jak to swego czasu zwykli nazywać mnie w przedszkolu. Niestety. I czyja to była wina? Mamy. To po niej odziedziczyłam tę płomienną rudą burzę. Usiłując je rozczesać, słyszałam jak Maciek wali w drzwi. Jak krzyczy, żebym go wpuściła. Bo już dłużej nie wytrzyma… Cóż. Nie miałam najmniejszego zamiaru.

 

Maciek spał z nosem przyklejonym do szyby. Od strony ulicy musiało to zabawnie wyglądać. Nie wiem po co go ciągnęli. Jakby nie mógł zostać sam w domu. Artur prowadził. Co jakiś czas mówił coś do mamy. Do mnie nikt się nie odzywał. Trudno. I tak bym nie usłyszała. W uszach miałam słuchawki od mp3. Dźwięk był ustawiony dość głośno. Za głośno . Głos Hayley Williams śpiewającej „Careful” rozrywał mi głowę od środka. Mimo to nie przyciszałam. Moja tymczasowa fascynacja – „Paramore”. Tego było mi teraz trzeba. Muzyki i świadomości, że za parę godzin będę w zupełnie innym miejscu. Z dala od tego wszystkiego.

Słuchałam już chyba trzydziestej piosenki, kiedy mama postanowiła do mnie przemówić. Oczywiście nie zauważyłabym tego, gdyby nie odwróciła się do tyłu w swoim siedzeniu. Chcąc nie chcąc, byłam zmuszona wyjąć słuchawki z uszu. Trochę to zabolało.

– Zaraz zatrzymamy się na postój – powiedziała mama.

– Nie potrzebuję żadnego postoju – odparowałam.

– Ale ja potrzebuję – odezwał się Maciek sennym głosem.

– Nie trzeba było pić tyle tego gazowanego świństwa – stwierdziłam. Wypił chyba ze dwa litry coli.

– Szkoda, że Adam nie mógł z nami jechać – powiedziała ni z tego ni z owego mama. – Miałabyś przynajmniej z kim rozmawiać.

– Adam? – głupio to zabrzmi, ale w pierwszej chwili nie wiedziałam, o kim ona tak właściwie mówi. – No… nie mógł. Przecież jest w poczcie sztandarowym swojej szkoły – skłamałam. Swoją drogą to nawet by się przydał w znoszeniu tych wszystkich walizek z ósmego piętra. Że też ta winda musiała się zepsuć…

– Tak właściwie, to gdzie wy wczoraj byliście do tak późnej pory? – zainteresował się Artur. Zamiast odpowiedzieć ponownie założyłam na uszy słuchawki. A co mi tam. Niech się trochę pomartwią. Niech nie śpią po nocach. Niech snują domysły, co też ich szesnastoletnia córka może robić z osiemnastoletnim chłopakiem do pierwszej nad ranem. Ich wyobrażenia będą na pewno o wiele ciekawsze niż rzeczywistość.

 

Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Doszłam do wniosku, że jednak dobrze byłoby odwiedzić łazienkę. Wyszłam więc z samochodu i wraz z Maćkiem ruszyłam w stronę automatycznie otwieranych drzwi. W środku, jak to w takim miejscu, nie było niczego nadzwyczajnego. Brat od razu pobiegł w stronę komiksów. No cóż. Było tu kilku ludzi. Kasjerka nie zwracała na mnie uwagi. Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Dla rozrywki? Być może… Prawdopodobnie chciałam ubarwić trochę tę szarą rzeczywistość, która zewsząd mnie otaczała. A może po prostu chciałam poczuć w żyłach adrenalinę, którą tak lubiłam? Sama nie wiem. W każdym razie, upewniwszy się, że nikt mnie nie obserwuje, zaczęłam wkładać do kieszeni wszystko, co nawinęło mi się pod ręce. Nic nadzwyczajnego. Paczka gum do żucia i kilka innych rzeczy.

Serce waliło mi jak szalone. Zadowolona z siebie przeszłam do baru serwującego śniadania. Zlokalizowałam łazienkę i weszłam do środka całkowicie ignorując kartkę informującą, że należy się dwa złote za skorzystanie. Skoro nie było zamka, to mało mnie to obchodziło. Rozdzwoniła mi się komórka. Lena. Moja koleżanka z gimnazjum. Nie miałam ochoty tłumaczyć jej z jakiego powodu zmieniłam miejsce zamieszkania, nikomu o tym nie mówiąc. Wyłączyłam telefon.

Gdy tylko otworzyłam drzwi, aby wyjść, ukazała mi się wykrzywiona twarz kobiety w średnim wieku. Miała na sobie fartuch, podpierała się pod boki i patrzyła na mnie groźnie. Palcem wskazywała kartkę wiszącą na drzwiach.

– Należy się dwa złote – powiedziała stanowczo. Wywróciłam oczami. Nie miałam zamiaru jej płacić. W końcu… przyda się jakaś rozrywka. – Bo pójdziemy do kierownika – dodała. Gorączkowo zastanawiałam się, jak ją wyminąć, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Że też ona nie ma co robić, tylko pilnować kto wchodzi i wychodzi z kibla. Coraz bardziej się denerwowałam. Denerwowałam? Byłam po prostu wściekła. Przecież to nie majątek. Będzie mi tu awanturę robiła… – Dobrze moja panno. Nie chcesz rozmawiać ze mną, to pogadasz z kierownikiem – mówiąc to złapała mnie za ramię. Szarpnęła dość mocno, przez co, na moje nieszczęście, wszystko wypadło mi z kieszeni bluzy. Kobieta popatrzyła na te wszystkie rzeczy. – Pokaż paragon – zażądała. Kotłujące się we mnie emocje sięgały zenitu. Taka afera przez durne dwa złote… – Pokaż paragon, mówię! – wrzeszczała szarpiąc mną. Nie wytrzymałam.

– Nie mam tego cholernego paragonu! –wrzasnęłam wyrywając się. Wtedy rozległ się jakiś huk od strony kuchni. Poczułam dym. Coś wybuchło. Gaz? Nie wiem. Wówczas zarejestrowałam tylko to, że kobieta mnie puściła. Pobiegła zobaczyć, co się stało. W głowie miałam tylko jedno: uciekaj. Byłabym skończoną idiotką, gdybym nie posłuchała tego głosu. Ruszyłam z miejsca, zostawiając wszystkie rzeczy na podłodze i ile sił w nogach pobiegłam ku drzwiom. Mało co nie przewróciłam jakiejś dziewczyny, ale to było mało istotne. Udało się. Nie mogłam w to uwierzyć. Udało mi się.

Wpadłam do samochodu jak szalona. Maciek popatrzył na mnie zdziwiony.

– Już myślałem, że się w kiblu utopiłaś. Co tak długo?

– No właśnie. Miałam już iść cię szukać – powiedziała mama, odwracając się do nas. – Czemu jesteś taka zadowolona? – zapytała. Sama też się uśmiechnęła. Chyba dlatego, że przez ostatnie kilka miesięcy nie miała okazji zobaczyć na mojej twarzy nic prócz frustracji, złości bądź agresji.

– Po prostu chcę być już na miejscu – odpowiedziałam, obserwując dym powoli wydostający się z okien stacji benzynowej…

Po paru godzinach dojechaliśmy na miejsce. Nareszcie. Wysiadłam i pewnym krokiem podeszłam do drzwi frontowych. Dziwne. Miałam takie jakieś… nieopisanie uczucie… jakbym po raz pierwszy, od bardzo dawna, była w… domu. Byłoby to wszystko wspaniałe, gdyby nie fakt, iż owego budynku nie widziałam nigdy w życiu. Znajdowałam się przy ul. Moliera. A on był tuż przede mną. Niewzruszony. Potężny budynek. Oto miałam przed sobą Państwową Szkołę Baletową im. Romana Turczynowicza w Warszawie.

 

Ledwo żyłam… Naprawdę. Na brak atrakcji nie mogłam narzekać. Aktualnie siedziałam na łóżku w bursie przy ul. Miodowej. Dochodziła północ. Patrzyłam przez okno. Na gwiazdy. Tak bardzo odległe od świata. Ode mnie. Gdzieś tam w przestrzeni musi być świat lepszy od tego, w którym przyszło mi żyć. Bez wątpienia. Po prostu musi gdzieś tam być. Wiem to. Włączyłam komórkę. Był esemes od Adama: < Cześć Klara. Dojechałaś na miejsce? Czemu nic nie piszesz? W wiadomościach mówili o pożarze na trasie Białystok – Warszawa. Odkąd o tym usłyszałem, nie myślę o niczym innym. Odpisz. Adam >Muszę przyznać, że miał jedną, wspaniałą cechę. A mianowicie: Nie nazywał mnie Rudą jak wszyscy, tylko zwyczajnie Klarą. Za to go lubiłam. Natomiast jego zamiłowania do zjawisk paranormalnych nie byłam w stanie pojąć. W kółko czytał jakieś książki na ten temat, a później opowiadał mi ich treść, co wcale nie sprawiało mi przyjemności, gdyż nic z tego nie rozumiałam. Szczerze mówiąc ta jego pasja zawsze wydawała mi się mało inteligentna. Pomijając owe hobby Adam był w porządku. Wystukałam na klawiaturze odpowiedź: < Hej, Adam! Nie mogłam wcześniej napisać. Rozładowała mi się komórka. Nic nie słyszałam o żadnym pożarze. Rozpoczęcie roku nawet fajne. Klara >Wyłączyłam telefon i położyłam się spać. Zanim zamknęłam oczy, ktoś otworzył drzwi do pokoju.

– Mamo, oddaj mi tę torbę. Rano się rozpakuję – rozległ się dziewczęcy głos.

– Dobrze, skarbie. No to co… zobaczymy się za dwa tygodnie – przemówiła mama dziewczęcego głosu. Zanim moje oczy przyzwyczaiły się do światła, dziewczyna zdążyła już usiąść na łóżku i dokładnie mi się przyjrzeć.

– Cześć – powiedziała, posyłając mi promienny uśmiech. Naprawdę nie wiedziałam, z czego ona się tak cieszy. – Jestem Magda. A ty? – zapytała. Znowu się uśmiechnęła, zachęcając mnie do odpowiedzi.

– Klara – odparłam.

– Klara? To tak jak w „Dziadku do orzechów” – zaśmiała się. Mimo woli też się uśmiechnęłam. – Musisz być dobra, skoro przyjęli cię do siódmej klasy. Nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca. Jak ci się tu podoba? Skąd jesteś? Przepraszam, jeśli cię obudziłam. Czy ja cię przypadkiem skądś nie znam?

– Raczej wątpię –stwierdziłam. Tego mi jeszcze brakowało. Miałam tu istną katarynkę…

Przez ponad godzinę rozmowy Magda usiłowała wydusić ze mnie wszystko, co się tylko dało. Jednak niewiele jej powiedziałam. Nikomu nie można ufać. A już na pewno nie takim gadułom. Nigdy nie wiadomo co zapamiętają i komu później powtórzą. Aczkolwiek byłam zmuszona powiedzieć jej skąd jestem i jak to się stało, że w ogóle trafiłam do szkoły baletowej w wieku lat szesnastu zamiast dziesięciu jak normalny człowiek. Opowiedziałam, jak za namową koleżanki zapisałam się na tańce musicalowe i instruktorka stwierdziła, że mam nadzwyczajny talent do tańca klasycznego. Najtrudniejsze figury wykonywałam prawidłowo bez wcześniejszego przygotowania. Określiła to mianem niezwykłego zjawiska i wręcz kazała zdawać do szkoły tanecznej. Zważywszy, że nigdy wcześniej w niczym nie byłam naprawdę dobra, postanowiłam spróbować. Udało się. Żałowałam tylko jednego, a mianowicie tego, że nie zdecydowałam się na ten krok sześć lat temu.

 

***

Spędziłam tu już trzy tygodnie mojego tak zwanego życia. I sama nie wiem, co mam o tym wszystkim sądzić. Klasa dość szybko mnie zaakceptowała. Co prawda w naszym roczniku nie trafił się żaden chłopak, ale i tak było dobrze. Oczywiście wszyscy mówili do mnie Ruda. Ale to było do przewidzenia. Byłam do tego przyzwyczajona. Zdążyłam również przeżyć już jedno upokorzenie. A mianowicie: pierwszego dnia nauki, po tych nocnych rozmowach z Magdą, z którą o dziwno się zakolegowałam, wyglądałam tak strasznie, że postanowiłam użyć tuszu do rzęs. Gdy nauczycielka mnie zobaczyła, od razu, przy całej klasie powiedziała: „Panno Zakrzewska, rozumiem, że jest pani nowa, ale to jest szkoła państwowa i trzeba się tu należycie zachowywać. Proszę iść do łazienki i zmyć to z siebie.” I wręczyła mi chusteczkę. Myślałam, że spłonę ze wstydu. Jednak złe wrażenie całkowicie zatarłam na lekcji tańca. Bez wątpienia byłam najlepsza. W balecie, tańcach ludowych… we wszystkim. Gdy tańczyłam, czułam się jak… opętana. Nie mogłam przestać. Byłam po prostu wolna. Zazdrosne spojrzenia koleżanek sprawiały mi, co tu kryć… przyjemność. Tak wielką przyjemność, że aż trudno to opisać.

Wszystko toczyło się tutaj jak w zegarku. Rano wstawałam, jadłam śniadanie, szłam do szkoły, następnie sześć lekcji plus cztery godziny tańca. W międzyczasie obiad. I z powrotem do bursy. Odrabianie lekcji, kolacja… Natomiast światło trzeba było gasić o dwudziestej drugiej. Ledwo wyrabiałam się z nauką. Czasem byłam zmuszona siedzieć pod kołdrą wraz z książką i latarką. Po tak intensywnej nauce dosłownie padałam na twarz. Prawie nie miałam czasu na nic innego poza odrabianiem lekcji. Jednak najdziwniejsze było to, że taki tryb życia mi się… podobał.

Atmosfera w bursie była dość swobodna. Wszyscy odnosili się uprzejmie do siebie nawzajem. W miarę możliwości starsi uczniowie pomagali młodszym, czego ja w ogóle nie byłam w stanie pojąć. Cała ta dzieciarnia po prostu grała mi na nerwach. Wszyscy czuli się tu jak u siebie w domu i wchodzili do cudzych pokoi nawet nie prosząc o pozwolenie. Nietrudno sobie wyobrazić moje zdenerwowanie, gdy któregoś razu, najspokojniej w świecie weszłam do swojego pokoju i zastałam w nim trzy pierwszoklasistki. Mało tego. Nie dość, że przesiadywały tam bez mojej zgody to jeszcze oglądały sobie moją paczkę, która leżała na łóżku, którego idealnie zasłana pościel aktualnie była zbita w jedną wielką kulę. Dziewczynki chichocząc podawały sobie nawzajem szkarłatny materiał. Widocznie dopiero ją przysłali. Na podłodze leżały strzępki przeźroczystej folii.

– Won mi stąd! Ale już! – wrzasnęłam.

– Spokojnie,Ruda– powiedziała Magda. Siedziała na krześle przy drzwiach. Wcześniej jej nie zauważyłam. – Chciały tylko ją obejrzeć.

– Jest śliczna – stwierdziła jedna z nich. – W życiu nie widziałam tak pięknej paczki klasycznej. Nawet Sylwia takiej nie ma.

– No ba – odezwała się druga. Miała włosy związane w dwa mysie ogonki. Patrzyła na mnie przez szkła okrągłych okularów, oczami wyrażającymi szczery zachwyt. Te oprawki bynajmniej jej nie pasowały. – A te czarne koronki? Marzenie – szepnęła gładząc delikatny materiał. Kilka cekinów posypało się na podłogę. – To na bożonarodzeniowe przedstawienie? – zapytała.

– To nie wasz zakichany interes! – krzyczałam. – Zniszczyłaś ją!!! – w tym momencie ktoś zatrzasnął drzwi od naszego pokoju.

– Opanuj się, to tylko kilka koralików – Magda chciała ratować sytuację. Jednak okularnica nie traciła więcej czasu. W jednej chwili była już przy drzwiach. Rzuciła się do ucieczki. Ja za nią. Nie miała najmniejszych szans.

Jakiś czas biegłyśmy korytarzem. Już miałam sięgnąć tych jej mysich ogonków, gdy ktoś złapał mnie w talii i podniósł do góry. Dziewczynka wpadła do windy i zjechała nią na dół.

– Puszczaj mnie! – wrzasnęłam. – Widzisz co narobiłeś? Przez ciebie mi zwiała!

– Uspokój się – rzekł stanowczo chłopak najwyraźniej niezbyt wzruszony moim podniesionym głosem. – Co ona ci zrobiła? – zapytał. Zastanowiłam się chwilę. Co tak właściwie ta mała mi zrobiła? Urwała parę koralików z mojej paczki, na której znajdowały się ich setki…

– Właściwie to nic… – odpowiedziałam cicho.

– A ty jej? Mam nadzieje, że jeszcze nic.

– Co to w ogóle są za pytania? – zdenerwowałam się. – Puść mnie natychmiast! – zażądałam. Chłopak zwolnił uścisk i znalazłam się na podłodze. Miał kasztanowe, lekko odwijające się na końcach włosy. – Znalazł się. Obrońca małych okularnic – prychnęłam. On natomiast tylko się zaśmiał.

– Wiesz… kogoś mi przypominasz – stwierdził.

– Nie dam się na to nabrać – teraz to ja się zaśmiałam. – Zaręczam ci, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.

– Mówię serio – zapewnił. – Jak masz na imię?

– A ty? – opowiedziałam pytaniem na pytanie.

– Dawid – poinformował, patrząc na mnie wyczekująco.

– Fajnie – stwierdziłam, oddalając się w kierunku windy.

– Ej! Ruda, czekaj! Nie powiedziałaś mi jak się nazywasz!

– Naprawdę? – uśmiechnęłam się. – No to masz zagadkę do rozwiązania – stwierdziłam, wchodząc do windy. Musiałam znaleźć tę małą i powiedzieć, że zrezygnowałam już z planu pozbawienia jej życia, więc nie będzie zmuszona do spędzenia jego reszty zamknięta w łazience na cztery spusty.

 

Następnego dnia odnalazłam ową okularnicę w przerwie na obiad. Dziewczyna, gdy tylko mnie zauważyła, od razu chciała uciekać. Jednak przeprosiłam ją za wczoraj i więcej nie szczękała już zębami na mój widok.

Gdy wróciłam do stolika,Magda akurat po raz kolejny opowiadała paru innym dziewczynom, dlaczego nie było jej na rozpoczęciu roku. Będąc na stacji benzynowej, stała się mino woli świadkiem pożaru. Przyjechała wówczas straż, policja, a nawet telewizja. Przesłuchali wszystkich, którzy się tam znajdowali. Wtedy coś mnie tknęło. Zrozumiałam, że była tą dziewczyną, której o mały włos nie przewróciłam w drzwiach, uciekając. Całe szczęście ona mnie nie rozpoznała…

Jednak nie tylko w moim życiu działy się dziwne rzeczy. Cioteczna siostra Alicji, która ukończyła tę szkołę rok temu, podczas wakacji zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Po prostu nie wróciła na noc do domu, a rano jej zwłoki zostały wyrzucone przez morze. O ile to, co z niej zostało, można było nazwać zwłokami… Gdy Alicja nam o tym opowiadała, wszystkie słuchałyśmy z zapartym tchem. Nigdy czegoś podobnego nie słyszałam. Przez chwilę miałam wrażenie, wręcz nadzieję, że Alicja jedynie żartuje. Jednak jej śmiertelnie poważna mina zupełnie na to nie wskazywała. Przez jakiś czas żadna z koleżanek nie przemówiła nawet słowem. Natomiast w mojej głowie zaczęła się kotłować tylko jedna myśl. Zastanawiałam się, jak takie rozszarpane ciało wygląda..

 

Po obiedzie zamknęłam się w łazience. Siedziałam tam sama. Nie miałam ochoty iść na francuski. Jakoś w ogóle nie mogłam pozbierać myśli. Po tym czego się nasłuchałam na obiedzie… Zgroza. Siedziałam na zimnym parapecie, przyglądając się metalowym kranom i zielonym kafelkom na ścianach. Niektóre były popękane. Brudne. Na korytarzu było dość głośno. Najwidoczniej przerwa jeszcze trwała. Oprócz podziwiania wystroju szkolnej łazienki słuchałam jeszcze muzyki na „pożyczonym” odtwarzaczu Magdy. Swój gdzieś posiałam. Chociaż bardziej prawdopodobna była opcja, iż ktoś mi go po prostu ukradł. W pewnym momencie usłyszałam krzyki. Wtem do łazienki wbiegł nie kto inny jak Sylwia Kwiatkowska. Po prostu świetnie. Już lepiej być nie mogło. Owa Sylwia była uczennicą ostatniej klasy i przy okazji prezenterką telewizyjną jakiegoś programu dla nastolatek, który mało kto oglądał, dzięki któremu stała się rozpoznawalna. Nie jestem pewna jak to do końca było. Z tego co opowiadały mi dziewczyny, wynikało, że w zeszłym roku do szkoły przyjechała telewizja. Dyrektorka oczywiście zadbała o to, aby przedstawić im Sylwię – chlubę całej szkoły. Prawdopodobnie tak spodobała się ekipie, że aż zaproponowali jej „stanowisko wydajnej pracy”, które obecnie piastowała. Ogólnie rzecz biorąc, była uważana za najlepsza uczennicę i ulubienicę nauczycieli. No i oczywiście była „sławna”.

Stanęła opierając się o drzwi. Miała potargane blond włosy i przyklejony uśmiech na twarzy. Właśnie tak w największym skrócie mogłabym ją opisać. Natomiast za drzwiami dalej rozbrzmiewały krzyki jakichś małolat proszących ją o autograf.

– Te fanki kiedyś mnie wykończą – stwierdziła łapiąc oddech. Jak zwykle cały czas się uśmiechała. Zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogóle możliwe, ażeby nie bolały ją mięśnie twarzy. – Nie powinnaś już iść na lekcję? – zapytała.

– Nie twój interes – odpowiedziałam.

– To ty jesteś tą dziewczyną, którą przyjęli do siódmej kasy? – zainteresowała się. – Wiesz, kiedyś już tu była taka ruda… – zamyśliła się przez chwilę. - Co masz z baletu?

– No ba. Piątkę.

– Ja też – pochwaliła się, jakby mnie to w ogóle obchodziło. Krzyki ustały. Było już po dzwonku. Sylwia nacisnęła klamkę. – Cholera – zaklęła. Ciekawe. Miss uśmiechu potrafi przeklinać? – Chyba się zatrzasnęłyśmy – stwierdziła.

– Litości – szepnęłam na tyle cicho, żeby mnie nie usłyszała. Już wszystko było lepsze od siedzenia z nią tutaj. Nawet kolejna lekcja francuskiego. Podeszłam do drzwi. Zatrzaśnięte na amen.

– Hej, nie chciałabyś, tak po znajomości, dostać mojego autografu? – zapytała znowu szczerząc te swoje idealnie białe zęby.

– Chyba cię pogięło – prychnęłam. Chwilę później pomyślałam o Lenie, która wręcz uwielbiała jej program. Jednak nie miałam zamiaru aż tak się poświęcać. W tym momencie drzwi gwałtownie się otworzyły. O mały włos nie dostałam nimi po twarzy. Do łazienki wbiegła jakaś dziewczyna i pośpiesznie nas wymijając, wpadła do kabiny. Chyba wymiotowała.

– To chyba jakaś epidemia – zaniepokoiła się Sylwia. – Coś musiało być dzisiaj w jedzeniu na stołówce. To już dziś trzecia osoba.

 

Całe szczęście do rozmawiania z Sylwią nie byłam już więcej zmuszana. Życie toczyło się w miarę spokojnym rytmem. Czasem się z kimś kłóciłam lub w przypływie złego nastroju wręcz pyskowałam nauczycielom. W moim przypadku to normalka. Któregoś dnia za karę musiałam odnieść wszystkie słowniki do francuskiego z powrotem do biblioteki. Było ich naprawdę dużo, więc nie widziałam, gdzie idę. I wtedy znowu na niego wpadłam.

– Idioto! Patrz jak chodzisz! – wrzasnęłam na cały korytarz na jegomościa o kasztanowych włosach. Przy zderzeniu upadłam wraz z książkami na ziemię. Natomiast chłopak nic nie mówił. Tylko dziwnie się przyglądał. – Mowę ci odebrało? Nie stój tak, tylko pomóż mi wstać – zażądałam. W tym momencie jego plecak z niewiadomych przyczyn się rozwalił i wypadły z niego wszystkie książki. A on co? Nic. Tylko tak patrzył. Po chwili ukląkł obok i zaczął zbierać swoje książki.

– Zawsze tak wpadasz na ludzi? – zapytał. – Mogłaś mnie zabić! I to nie jest pierwszy raz – zaśmiał się.

– Nie jesteś z porcelany. Przeżyjesz – stwierdziłam oschle. Pozbierałam już prawie wszystkie słowniki. Jeden miał teraz porwaną okładkę. Może w bibliotece tego nie zauważą… Dawid uważnie mi się przyjrzał.

– Jesteś pewna, że nigdy wcześniej się nie widzieliśmy? Czy ty przypadkiem nie masz na imię Eliza?

– Odwaliło ci, czy co? – Nie wiedziałam co to ma być. Wygłupiał się czy jak? – Jestem Klara… – wyparowałam. Wtedy spojrzał na swój plecak. Jakby dopiero zauważył, że się rozwalił. Teraz wszystkie książki był zmuszony trzymać pod pachą.

– Interesujące… – powiedział. – W takim razie musimy się spotkać.

 

***

Wpatrywałam się w niego półprzytomna. Nie docierało do mnie ani jedno jego słowo. Sama nie wiem… To wszystko było jakieś dziwne.

– Jeszcze raz – powiedziałam. – Chcesz powiedzieć, że była najlepszą uczennicą, miała zostać absolwentką i nagle z niewiadomych przyczyn wyjechała sobie w świat? I do tego dziwnym trafem wyglądała zupełnie jak ja?

– Dokładnie tak – potwierdził Dawid.

– Wiesz co? Jeszcze tak szurniętego chłopaka jak ty, to nie widziałam – stwierdziłam wstając. Też sobie opracowałeś sposób podrywania dziewczyn… – dodałam na koniec.

– Zaczekaj – powiedział, przytrzymując moją rękę. Usiadłam z powrotem na kanapie kawiarni „Pędzący królik”, która znajdowała się tuż przy szkole. Zawsze spotykaliśmy się w tym miejscu. – Ja cię wcale nie podrywam.

– Dlaczego nie? – zapytałam rozczarowana. Bo niby po co były te wszystkie spotkania? No i co w końcu mogło mu się we mnie nie podobać?

– No… może trochę, ale to wszystko prawda. Widzisz… byliśmy parą, a ona raptem wyjechała bez słowa… Gdy cię zobaczyłem… powróciły wspomnienia.

– I co? Myślałeś, że jestem tą twoją Elizą z jakimś zanikiem pamięci?

– Coś w tym stylu – przyznał.

– Przykro mi, że się zawiodłeś.

– Kto powiedział, że się zawiodłem? Widziałem jak tańczysz. Jesteś po prostu niesamowita.

– Tak, jasne. Pewnie wszystkim dziewczynom to mówisz – odparowałam.

– Nie wszystkim, tylko tym najładniejszym – powiedział, wykrzywiając usta w niewinnym uśmiechu. Miałam wrażenie, że robię się czerwona. Na pewno zauważył. Jak się jest rudym, takich rzeczy po prostu nie da się ukryć. – Powinniśmy wziąć razem udział w konkursie bożonarodzeniowym.

– Czy ja wiem… Może… – zastanowiłam się nieco zbita z tropu.

– Tak więc kto u ciebie jest tancerzem? Ojciec, czy mama? A może oboje? Wiesz… taki talent – zmienił temat.

– Nikt – odparłam. – Poza tym nie mam ojca – wyznałam. Nie wiem, czemu to powiedziałam. Miałam wrażenie, że mogę mu ufać. Z nikim prócz Adama o tym nie rozmawiałam. Przez chwilę milczeliśmy.

– Nie chcę być wścibski… ale co się z nim stało? – zapytał. Był wścibski.

– Popełnił samobójstwo – powiedziałam, wpatrując się w róg stołu. – Rzucił się z wieżowca.

– Przykro mi – powiedział Dawid. Zaczęłam żałować, że mu to wszystko powiedziałam. Byłam zła na siebie. Wtedy chłopak podsunął się bliżej i popatrzył mi w oczy. Nie wiem czemu, ale przypominał mi wtedy Adama…

– Wiesz… jesteś naprawdę piękna… – stwierdził. Co on nie powie. I wtedy to się stało. Mój Boże, całowałam się z uczniem dziewiątej klasy! Gdzieś obok nas kelnerowi upadła filiżanka. A w mojej głowie jak neonówka iskrzyło się tylko jedno zdanie: Właśnie zdradziłaś Adama. Nagle Dawid przestał robić to… co robił wcześniej i powiedział zdanie, które wywróciło całe moje życie do góry nogami. Zresztą nie po raz pierwszy zostało całkowicie poprzewracane.

-Ruda… myślę, że możesz mieć zdolności telekinezy.

Telekineza. Poruszanie przedmiotami wolą umysłu. Czy to możliwe? Oczywiście, było parę dziwnych przypadków. Czasem zamek sam się zamykał, wybuchał pożar, potem znowu plecak nagle się rozwalał, a teraz eksplodująca filiżanka. Ale żeby zaraz telekineza? Jeśli nawet, to u mnie ujawniała się tylko w obliczu skrajnych emocji. Jednak to wszystko jakoś nie mieściło mi się w głowie. Za dużo… za dużo tego wszystkiego… Czułam się jakbym grała w jakimś filmie czy coś… Albo jakbym śniła. Może to wszystko jest jedynie snem? Cała ta szkoła… Dawid… Albo zwykłym żartem? Niewykluczone przecież, że wiedział o tych kilku wypadkach, a teraz najzwyczajniej w świecie robił sobie ze mnie żarty. Sama nie wiem… Przecież by mnie nie śledził w Białymstoku… Najdziwniejsze jednak było to, że Eliza miała takie same zdolności…

 

***

Byłam sama w pokoju. Za oknem było już prawie ciemno. Zmierzch. Siedziałam z kolanami podciągniętymi pod brodę. Było mi dziwnie zimno. Bolała mnie głowa. Za dużo myślałam. O tym co się stało w kawiarni… Nie czułam się z tym dobrze. Nie czułam się dobrze z myślą, że jestem nie w porządku wobec Adama, który zapewne i tak jest już na mnie obrażony za to, że w ogóle do niego nie dzwonię. Że nie wspomnę o Lenie, która zapewne całkiem już zapomniała o moim istnieniu. Zresztą nieważne. Najgorsza była ta cała telekineza! Jak ja w ogóle mogłam żyć tyle czasu i nic o tym nie wiedzieć? Nic nie zauważyć. Dawid mówił, że to nic nadzwyczajnego. Że takie uzdolnienia po prostu się zdarzają. Rzadko, ale jednak. Mimo tego moja świadomość wcale nie chciała tego pojąć i czułam się jak jakiś wybryk natury. Spojrzałam na ołówek, leżący na biurku… Nie… nie powinnam… Chyba zaczynam wariować. Skupiłam na nim całą siłę woli. Nic. Postarałam się jeszcze bardziej. Myślałam tylko o tym, żeby go poruszyć. Wstrzymałam oddech… Początkowo ołówek jedynie drgnął, jednak później potoczył się po drewnianym blacie i upadł na podłogę… Schowałam głowę pod kołdrę. Niemożliwe. Ja nie chcę… Głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej… Zamknęłam oczy.

Było ciemno. Tak ciemno, że nic nie widziałam. Jednak szłam przed siebie. Znałam tę drogę na pamięć. Dobrze wiedziałam, gdzie jest jej pokój. Szłam boso. Podłoga była zimna. Co jakiś czas skrzypiały deski. Nie przejmowałam się tym. Zawsze spali kamiennym snem. Drzwi były uchylone. Ostrożnie weszłam do środka. Spała. Wyglądała tak niewinnie. Jak aniołek. Przez sen poruszała ustami. Chyba coś jej się śniło. Zdjęłam z niej kołdrę i położyłam na ziemi. Była przede mną. W tej swojej jedwabnej koszuli nocnej. Dotknęłam swoją lodowatą dłonią jej twarzy, ust… Wodziłam swoją ręką po jej rękach. Później po długich nogach tancerki. Jej skóra była taka miękka, taka delikatna… taka…ciepła. Odsłoniłam jej szyję i dekolt. Odgarnęłam jej długie, jasne włosy na bok. Była taka bezbronna… Ironia losu… Chwyciłam siekierę obiema rękami. Była ciężka. Nie mogłam się wycofać. Nie teraz… Wiedziałam, po co tu przyszłam. Przystawiłam ostrze do jej szyi. Serce waliło mi tak mocno… Jakby zaraz miało eksplodować. Boże… jak ja uwielbiam tę adrenalinę. W jednej chwili, bijąc się z myślami, brałam zamach… z całej siły. W drugie j głowa dziewczyny była już na środku pokoju. Jej oczy były szeroko otwarte. Nigdy tego nie zapomnę. Wszędzie była krew. Tryskała z martwego tułowia. Mnóstwo krwi. Kręciło mi się w głowie. Nie mogłam ustać na nogach. Byłam jak opętana. Taka adrenalina… jak w jakiejś ekstazie… Boże… czemu uczyniłeś to uczucie tak dobrym? Gdzieś w oddali ktoś krzyczał… ja krzyczałam.

– Ruda!!! – wrzeszczała Magda.

– O Boże… – próbowałam złapać oddech. Serce z przerażającą siłą łomotało mi o żebra.

– To tylko sen – dziewczyna próbowała mnie uspokoić. Jednak ja cały czas trzęsłam się jak osika. Poczułam coś mokrego na twarzy. Płakałam… Magda podsunęła się bliżej i mnie przytuliła. – Wszystko w porządku – szepnęła. Jednak jej głos bynajmniej w porządku nie był. Brzmiał jakoś tak… dziwnie. Usłyszałam dźwięk syren… pod szkołą była policja…

– Magda… co się stało? – zapytałam. Głos mi się załamywał.

– Słuchaj… Ktoś… Ktoś zamordował uczennicę… Sylwia Kwiatkowaska… ona nie żyje.

 

***

Powoli szłam korytarzem. Minęłam gabinet pielęgniarki. Kilka łóżek było zajętych. Ostatnio w szkole podejrzanie często zdarzały się zatrucia pokarmowe.

Było chłodno. Za chłodno jak na randkę z chłopakiem w parku. Ale Dawid się uparł. Chyba chciał mi coś dać, więc szłam na podwórko z czystej chciwości. Miałam na sobie płaszcz i zimowe buty. Byłam również uzbrojona w małą, składaną parasolkę. Jesień tego roku była bardzo zimna. Ciągle wiało i padał deszcz. Duża wilgotność powietrza niekorzystnie wpływała na moje włosy, które sterczały we wszystkie strony bardziej niż zwykle. Nic nie mogłam na to poradzić. Nie było mowy o codziennym prostowaniu takiej burzy. Jednak tak naprawdę mało mnie to obchodziło. W rzeczywistości próbowałam odwrócić swoje myśli od tych najistotniejszych spraw. A mianowicie od tego, że kilka tygodni temu w szkole popełniono morderstwo. Patrząc na całą sprawę logicznie, bez trudu można było zauważyć, że nikt nie miał żadnego motywu. Bo niby po co ktoś miał ją zabijać? Przez to cała sprawa była jeszcze dziwniejsza. I do tej pory nie znaleziono sprawcy. Czy się bałam? No cóż… może trochę. Zwłaszcza, że… śniła mi się jej śmierć. A to było dużo gorsze niż telekineza, do której powoli zaczynałam się przyzwyczajać. Paranormalna umiejętność z czasem okazała się wręcz przydatna. Ale mniejsza tym. Sylwia Kalinowska nie żyła! Mało tego. Ktoś z zimną krwią odrąbał jej głowę siekierą. Oczywiście uczniom tego nie powiedziano, ale… przecież ja to widziałam. Byłam tam… we śnie… chyba… Sama nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Nikomu nie powiedziałam o mojej proroczej wizji. Przecież we śnie nie byłam obserwatorem… To ja trzymałam w rękach narzędzie zbrodni… O Boże… Chyba zaczynam wariować.

Uczniom nie powiedziano jak zginęła chluba Państwowej Szkoły Baletowej. Całe tłumy przybyły na pogrzeb. Nauczyciele, uczniowie, rodzina… „fani”. Wszyscy płakali i klęli na los, że zginęła tak młoda, wspaniała osoba. Ja nie płakałam. W ogóle. Patrzyłam na głowę Sylwii, leżącą w trumnie pod nieco dziwnym kątem. I na dyrektorkę. Na jej minę, wyrażającą obawę, aby głowa przypadkiem całkiem się nie stoczyła.

W szkole nie było bezpiecznie. To było pewne. Morderstwo… te podejrzane zatrucia… Mama nawet chciała mnie stąd zabrać, ale odmówiłam. Nie mogłabym wrócić do domu. Kochałam taniec i teraz dla mnie liczył się tylko on. Taniec i konkurs bożonarodzeniowy. Szczerze mówiąc, myślałam, że ze względu na ostatnie wydarzenia zostanie odwołany. Jednak dyrekcja postanowiła z niego nie rezygnować i poświęcić go pamięci zamordowanej uczennicy. Nie mogli przecież przyznać, że z pieniędzy za bilety wstępu na przedstawienie szkoła miała największy roczny dochód.

Uczestnictwo w konkursie było dość dowolne. Mógł wziąć w nim udział każdy, kto pomyślnie przeszedł eliminacje. Można było wystąpić samemu bądź z partnerem. Razem z Dawidem tańczyliśmy pas de deux. Układ był jeszcze niedopracowany, ale do występu pozostało jeszcze sporo czasu. Za pierwsze miejsce jest dość pokaźna nagroda pieniężna, z którą wiązałam poważne nadzieje.

Doszłam już prawie do głównych drzwi wejściowych, gdy zauważyłam znajome czarne włosy.

– Adam? – zdziwiłam się. – Co ty tu do licha robisz?

– Przyjechałem cię odwiedzić – odparł posyłając mi promienny uśmiech. – W ogóle do nas nie przyjeżdżasz, nie dzwonisz… więc siłą rzeczy musiałem sprawdzić czym tak mocno jesteś zajęta.

– No wiesz… taniec, nauka… na nic nie ma czasu – próbowałam się usprawiedliwić. – I chciało ci się tak na jeden dzień przyjeżdżać?

– Mam stryja w Warszawie. No wiesz… tego, który jest policjantem. U niego będę nocował, więc się nie martw. Nie będę spał pod mostem – wyjaśnił. – A jak tam… no wiesz… Trzymasz się jakoś?

– Jakoś muszę… Wszyscy musimy – powiedziałam cicho, znowu myśląc o Sylwii. Staliśmy przez dłuższą chwilę w ciszy. Rozmowa się nam nie kleiła… Nie tak jak z Dawidem… Stop! Odpędziłam z głowy jego wspomnienie. Zamiast tego zaczęłam ciągnąc Adama w kierunku schowka na miotły.

– Klara, co ty wyrabiasz? – zdziwił się chłopak.

– Cicho bądź. Coś ci pokażę.

 

Adam stał wpatrując się wytrzeszczonymi oczami w miotłę, która jak gdyby nigdy nic unosiła się pod sufitem. Chyba był w szoku.

– Ja nie mogę… i ty… od dawna… tak? – jąkał się. – Czemu nic mi wcześniej nie powiedziałaś?!

– Sama dopiero co się dowiedziałam. Koleżanka takiego… takiego jednego chłopaka również miała takie zdolności… On mi wszystko wyjaśnił. Na początku było ciężko, ale teraz to dla mnie łatwizna – pochwaliłam się. – To się nazywa telekineza.

– Wiem jak to się nazywa – powiedział oburzony. – Czytałem o tym… I o paru innych rzeczach też… Nie no… po prostu odjazd. Myślisz, że mogłabyś na niej polecieć? – zaśmiał się. Jednak w jego oczach widziałam, że traktuje te sprawę całkiem poważnie.

– Próbowałam – przyznałam, opuszczając wzrok i zapewne się czerwieniąc. Miotła powoli opadła na podłogę. – Ale sam widzisz. Gdy przestaję patrzeć na dany przedmiot, on zaraz spada.

– Szkoda. Mógłbym się wtedy pochwalić, że moja dziewczyna jest czarownicą – znowu się śmiał. Następnie do mnie podszedł. Powoli i na pozór nieśmiało. Nie bardzo miałam dokąd uciec, nawet gdybym chciała. Tuż za plecami miałam jakieś półki. Schowek był naprawdę bardzo mały… W każdym razie wyszliśmy z niego po około dziesięciominutowej sesji całowania. Na moje nieszczęście, w drodze powrotnej natknęliśmy na całkiem przemoczonego Dawida. Najwyraźniej padał deszcz. Później musiałam za nim chodzić przez dwa dni przepraszając i przekonując, że Adam jest jedynie kuzynem jednej z uczennic i po prostu nie mógł trafić do jej pokoju, no a ja, jako dobry i przykładny obywatel, tylko pomagałam mu w odnalezieniu drogi.

 

***

Dziewczyna po drugiej stronie wykonała skomplikowany piruet i wciąż się obracając, lekko usiadła na ziemi. Chłopak zrobił szpagat w locie i wylądował tuż przy niej. Później ją podniósł i tańczyli już razem. Byli niesamowici, szczególnie ona. Nie można było oderwać od niej wzroku. Jednak najlepsze było to, że tą dziewczyną po drugiej stronie lustra byłam właśnie ja. Po raz pierwszy uwierzyłam, że możemy wygrać w dzisiejszym konkursie.

Mocniej przyjrzałam się naszym odbiciom w lustrach, którymi była „wytapetowana” cała sala. Wyglądałam niesamowicie. Moja paczka była wręcz obłędna. Szkarłatny, satynowy materiał. U góry imponujący gorset, zawiązywany z tyłu i wyszywany czarną, błyszczącą nicią w skomplikowane wzory. U dołu rozłożysta spódnica. I ta czarna, połyskująca setkami cekinów koronka… marzenie. Na nogach miałam najprawdziwsze pointy. Czarne. Prezent od Dawida. Nawet włosy udało mi się upiąć w gustowny koczek z wpiętą z boku czerwoną różą. Wyglądałam wręcz bajecznie i chyba tylko ślepy by tego nie zauważył. Dawid miał na sobie collet pasujący do mojego stroju. Prezentowaliśmy się jak zawodowi tancerze, a wygląd to przecież połowa sukcesu.

Sprawy o dziwo się nie komplikowały. Dawid był na co dzień. Adam, że tak powiem „od święta”. Obu udawało mi się, w razie potrzeby, kunsztownie okłamywać, więc żaden nie cierpiał. Wszyscy byli szczęśliwi, wiec nie miałam wyrzutów sumienia. Prawie.

Jeszcze raz przećwiczyliśmy nasz układ. Entrée, adagio, wariacja Dawida (podczas, której pozostawałam na ziemi bez ruchu w pół szpagacie), następnie moja ( podczas której wykonywałam tak imponujące figury, że wszystkie dziewczyny zzielenieją z zazdrości), no i coda. Finał był najlepszy. Wręcz obłędny. Te wszystkie unoszenia, piruety, szpagaty. Tańczyliśmy jak zawodowcy. Musieliśmy wygrać. Nie mieli innego wyjścia. Po prostu musieli nam przyznać tę nagrodę.

– Zwycięstwo mamy jak w banku – powiedział Dawid. – Chociaż obawiam się, że jeśli z tobą zatańczę, to całkowicie mnie przyćmisz – dodał. Uśmiechnęłam się. Jednak w lustrze spostrzegłam, że nie wyszło to tak realistycznie, jak chciałam.

– Staraj się nie myśleć o tym morderstwie. W końcu go złapią. Zresztą przy mnie nic ci nie grozi – zapewnił. Dobrze, że tak to zinterpretował. Tyle, że ja wcale nie myślałam o Sylwii. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, że przez to, że tańczyłam lepiej od niego, mogliby nas nie wybrać jako parę…

– Nie boję się śmierci – oznajmiłam. Dawid zmarszczył brwi. – Nigdzie nie może być gorzej niż na ziemi. Co? Nie patrz tak na mnie. Skoro chodzimy już ze sobą ponad dwa miesiące, to powinieneś wiedzieć, że nie jestem w pełni normalna.

– Tak, jasne – uśmiechnął się… mało przekonywująco. Postanowiłam się nim teraz nie przejmować. Najważniejszy był konkurs. Aby uniknąć patrzenia mu w oczy niby to od niechcenia podeszłam do ściany ze zdjęciami. Jakoś nigdy nie zwracałam na nie uwagi. Jedno rzuciło mi się w oczy. Było na nim tylko parę osób: dziewczyna podobna do Alicji, Sylwia, Magda, Dawid i… ja. Podobieństwo było wręcz nieprawdopodobne. Wtedy zrozumiałam.

– Czy to Eliza? – zapytałam. Jednak nigdy nie doczekałam się odpowiedzi. Nagle drzwi do sali tanecznej się zatrzasnęły. Byliśmy już we troje. Ja, Dawid i … Magda. Dziewczyna podeszła do niego i pocałowała na moich oczach.

– Co jest grane? – odezwałam się pierwsza. Zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi.

– Eliza, przestań udawać do cholery! – wrzasnęła Magda. Dawid nic nie mówił. Uśmiechał się, patrząc jak Magda podchodzi do mnie z wielkim nożem o lśniącym ostrzu w prawej ręce. – Nie wiem kiedy, nie wiem jak się wydostałaś, ale wiem jedno… nie będę twoją kolejną ofiarą!

– Ludzie, do reszty was pogięło?! – krzyknęłam. Gorączkowo próbowałam coś wymyślić. – Ja nikogo nie… nikogo nie zabiłam! Nie jestem Elizą!

– Co jest? – odezwał się Dawid. – Przecież nie boisz się śmierci… - powiedział szeptem.

– Błagam, błagam zlitujcie się – powtarzałam nerwowo. – Pozwólcie mi chociaż… po konkursie… Ja muszę wystąpić! – krzyczałam.

– Nie martw się. Magda poradzi sobie równie dobrze. Ludzie zobaczą twoją choreografię – zapewnił Dawid.

– Ona? – prychnęłam. – Na scenie porusza się z gracją słonia w składzie porcelany.

– Zamknij się! – wrzasnęła Magda. – Nie uważacie, że to nieodpowiednia pora na takie rozmowy? – zapytała wymierzając lśniącym ostrzem w moją twarz. Głośno przełknęłam ślinę. Byłam przerażona. Zaraz miałam zginąć i to w wyniku jakiejś straszliwej pomyłki. Moją jedyną nadzieją były zdolności, których nie potrafiłam w pełni prawidłowo wykorzystywać. W jednej chwili całą siłą woli starałam się przewrócić Magdę. W drugiej – dziewczyna była już po przeciwnej stronie sali, usiłując wstać z podłogi. Nic dziwnego, że chwiała się na nogach po tak silnym uderzeniu. Oboje mieli zdezorientowane miny. Nie przewidzieli takiego obrotu sprawy. Myślałam, że to już koniec. Że po prostu stamtąd ucieknę i tyle. Powstrzymał mnie fakt, iż nagle ktoś wyważył drzwi. Chociaż nie wiem, czy „wyważył” to dobre słowo. One po prostu wyleciały z zawiasów i wylądowały po drugiej stronie, rozbijając wszystkie lustra. Wszędzie było pełno szkła. Jakiś odłamek wpadł Dawidowi do oka… prawie natychmiast trysnęła z niego krew…

Ku wielkiemu zdumieniu wszystkich, a głównie mojemu, do sali wbiegł Adam. Był trupio blady i ledwo trzymał się na nogach. Szybko podbiegł do mnie osłaniając mnie swoim ciałem. Nie wiedziałam, o co chodzi. Skąd mógł wiedzieć, że maja przyjaciółka i chłopak właśnie byli w trakcie próby zadźgania mnie wielkim nożem kuchennym?

– Adam? Skąd ty tu… – chciałam zadać pytanie, jednak na widok tego, co właśnie zobaczyłam, głos uwiązł i w gardle…

Na początku poruszali się bardzo niezdarnie. Jakby nie byli w stanie udźwignąć swoich nóg. Jednak to się zmieniło, gdy tylko wyczuli potencjalną zdobycz. Ich wygląd po prostu trudno opisać. Samo patrzenie na nich przyprawiało o dreszcze, a co dopiero starcie z takim… czymś. Ich cera była jakiegoś dziwnego odcieniu zieleni… Chodzili przygarbieni, nieporadni… Gęby mieli otwarte, kapała z nich jakaś dziwna ciecz. Zapach, który wydzielali, przyprawiał o mdłości. Cali byli w ranach. Jakby przed chwilą toczyli walki miedzy sobą. Niektórym brakowało poszczególnych części ciała. Ci bez nóg czołgali się po ziemi. Na przedzie szedł chłopak z oderwaną głową zwisającą mu pod dziwnym kątem na ostatnim skrawku tkanki. Robiło mi się niedobrze. Nasza szkoła została… zaatakowana przez zombie.

Gdy tylko zauważyli Dawida… gdy tylko poczuli zapach krwi… od razu się na niego rzucili. Nie byli już tak nieporadni jak wcześniej. Poruszali się jak dzikie koty, szybko i zwinnie. Napadli na niego ze wszystkich stron. Chłopak wyrywał się i wrzeszczał. Jednak nie tak głośno jak Magda kuląca się w kącie. Natomiast Adam z całych sił przyciskał mnie do ściany. Jeden z nich wskoczył Dawidowi na plecy. Bez większego wysiłku skręcił kark. Następnie oderwał głowę. Nie mogłam na to patrzeć. Rozrywali ciało Dawida na strzępy. Wyrywali go sobie nawzajem. Kłócili się jak o jakiś cholerny kawał mięsa… Zajęci chłopakiem nie zauważyli, jak Adam zaczął odciągać mnie w kierunku drzwi. Gdyby nie on pewnie dalej stałabym tam trzęsąc się jak galareta. Rzuciliśmy się do ucieczki. Magda biegła tuz za nami. We troje z niewyobrażalną prędkością (za sprawą ogromnej ilości adrenaliny w żyłach) wybiegliśmy z sali. Kątem oka spostrzegłam, że oni… Dawida… oni go zjadali…

Cała szkoła była nimi przepełniona. Wszyscy uczniowie… nawet nauczyciele. Wszyscy bez wyjątku stali się potworami. Nie mieliśmy gdzie się ukryć. Co jakiś czas ktoś się na nas rzucał, ale dzielnie odpieraliśmy ataki kopniakami, bądź po prostu silnym ciosem w nos przeciwnika wychodząc z całej sytuacji bez większych obrażeń. Szczególnym bohaterstwem odznaczył się Adam, który obronił mnie przed atakiem potężnie zbudowanej, szkolnej kucharki, która za to wgryzła mu się ostrymi jak żyletki zębami w ramię. Jakoś udało nam się ją odpędzić. Z adamowego ramienia trysnęła krew. Rana wyglądała dość groźnie, ale mimo wszystko chłopak zapewniał, iż nic mu nie będzie. Natomiast reszta uciekinierów trzymała się dobrze. Jednak długo byśmy tak nie wytrzymali. Całe szczęście skończyło się na tym, że znaleźliśmy się w damskiej toalecie. Było już ciemno. Nic nie widziałam. Nastąpiłam na coś miękkiego… Adam zapalił światło. Była to… nasza wychowawczyni. W pierwszej chwili jej nie poznałam. Cała była we krwi. Jej ciało było rozszarpane. Jeżeli to, co z niej pozostało, w ogóle można było nazwać ciałem. Była go pozbawiona od pasa w dół… zakryłam usta dłonią. Magda pobiegła do kibla i zaczęła wymiotować. Robiła to tak głośno, że i mi się zachciało. Adam tylko głośno przełknął ślinę.

 

Spędziliśmy w łazience kilka godzin… może minut… nie wiem. Nic już nie wiedziałam. Nie wiedziałam nawet gdzie jest góra, a gdzie dół. Chciałam się wreszcie obudzić z tego koszmaru. Przez szybę w drzwiach widzieliśmy ich. Walczyli ze sobą Cały czas. Atakowali jedni drugich. Próbowali wyważyć drzwi…

– Mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć, o co tutaj chodzi?! – wrzasnęłam na Adama. W momencie kiedy to zrobiłam, wybuchła jedna z umywalek.

– Ja mam ci tłumaczyć? Proszę bardzo. To wszystko sprawka Elizy. Wygląda na to, że potrafi ona wpływać na umysły innych ludzi. Nie jest to wcale takie proste. Te ciągłe zatrucia pokarmowe wśród uczniów, o których było tak głośno… myślę, iż to zaczęło się już na początku roku. Może było to cos w rodzaju reakcji obronnej na obca siłę w podświadomości. Sam nie wiem. Nie wiem, jak to zrobiła… To już nie jest zwykła telekineza… Nie wiem, kto ją tego nauczył, ale potrafiła przemienić ludzi w zombie. Tam za drzwiami masz efekt tych eksperymentów – powiedział. Jakoś nie mogłam tego wszystkiego ogarnąć.

– Skąd o tym wiesz? Przecież byłeś w Białymstoku – już niczego nie byłam pewna. Przypomniało mi się, że ostatnio mieszkał przez jakiś czas u stryja.

– W tym sęk, że nie byłem. Później ci wytłumaczę – obiecał. Wkurzało mnie to jego „później”.

– No ale… skąd ty w ogóle możesz to wszystko wiedzieć? Cała ta telekineza to jakiś kosmos… ale zombie? To wykracza poza wszelkie granice – stwierdziłam. Adam tylko zagadkowo się uśmiechnął.

– Mówiłem ci już, że mój stryj pracuje w policji… Prowadził śledztwo… Zresztą zawsze trochę interesowałem się zjawiskami paranormalnymi, czytałem o tym. Nie wiem jak to wytłumaczyć… po prostu w pewnym momencie wszystko złożyło mi się w jedną całość. Jak grom z jasnego nieba. Możesz mi wierzyć lub nie, ale ja jestem pewien, że tak właśnie było – powiedział.

– Ale… dlaczego ona to robi? – zapytałam po chwili milczenia, chociaż domyślałam się już odpowiedzi.

– Mści się. Jestem tu już od jakiegoś czasu i przeprowadziłem rozeznanie wśród policyjnych akt. Wbrew powszechnie krążącej opinii wcale nie wynikało z nich, że Eliza uciekła z domu… A zresztą….teraz niech ona ci tłumaczy. – Wskazał z pogardą na Magdę. Dziewczyna dalej obejmowała sedes i co jakiś czas wymiotowała, spojrzawszy na zwłoki. Cała była zielona.

– Słucham – powiedziałam. Uświadomiłam sobie, że głos mi zadrżał. W łazience było dziwnie zimno. Chłód pulsował ze wszystkich zielonych kafelków. Co jakiś czas przejmowały mnie fale dreszczy, zważywszy, że miałam na sobie samą paczkę i pointy.

– Nie patrzcie tak… Ja… My naprawdę nie chcieliśmy – jąkała się. Łzy cisnęły jej się do oczu. – Nigdy tego nie zrozumiecie – mówiła już pewniej. Wstała. Siedziałam na podłodze koło Adama, któremu jakoś udało się zatamować krwotok. Jednak, gdy tak patrzyła na nas z góry… W jej oczach było coś takiego… Bałam się jej. – Nigdy nie zrozumiecie, jak to jest. Gdy pragniesz czegoś tak bardzo… Bardziej niż czegokolwiek innego i… ktoś kogo nienawidzisz to posiada. Czuje się wtedy taką… zazdrość. Taką piekielną zazdrość. Każdy oddech… każda myśl o tym wywołuje piekielny ból. Tak wielki, że nie sposób z tym żyć. Ja to czułam… Wszyscy to czuliśmy, gdy na nią patrzyliśmy. Zbliżał się koniec roku. Był konkurs… zwycięzca miał dostać rolę w musicalu… To było bez sensu… – zacięła się. – Wszyscy wiedzieli, kto wygra. Postanowiliśmy się jej na jakiś czas pozbyć.

– O Boże… zabiliście ją! – przerwałam jej monolog. Ale ona zdawała się tego nie słyszeć. Podeszła do drzwi i kontynuowała swoją wypowiedź.

– Nie chcieliśmy jej zabić. Zwabiliśmy ją do teatru. Niczego się nie spodziewała. W końcu wszyscy się przyjaźniliśmy. Zeszliśmy do garderoby, aby pooglądać stroje na wieczór… Wtedy Dawid znienacka ją popchnął. Zamknęliśmy ją w kufrze na kostiumy… Wrzeszczała tak głośno… Było ją słychać w całym Teatrze Wielkim. Waliła w pokrywę kufra. Ale my byliśmy głusi… Ucichła wraz z rozpoczęciem konkursu. Nie wiem. Może po prostu zemdlała? Albo miała klaustrofobię… Jak można aż tak się bać? Przecież byśmy ją wypuścili.

– Ale nie przewidzieliście co się może stać– zauważył Adam.

– Sylwia wygrała. Jednak nieważne było, kto z nas wygra. Ważne, żeby to nie była ta przeklęta Eliza. Wróciliśmy po nią rano… Była trupioblada… W pierwszej chwili z przerażeniem pomyśleliśmy, że nie żyje. Jednak chwilę potem otworzyła oczy i dosłownie rzuciła się na mnie. Zaczęła krzyczeć, że nie umknie nam to na sucho… że zgnijemy w więzieniu i tym podobne bzdury. Zaczęła mnie dusić… Była jak… jak jakieś dzikie zwierzę… jak opętana… Wtedy ktoś ją odepchnął. Nie wiem kto konkretnie… Może wszyscy? Wiem tylko tyle, że upadła do tyłu… Z ogromną siła uderzyła o ten cholerny kufer… Głową… Zaczęła jej lecieć krew… Dużo krwi… Była wszędzie. – Myślałam, że zobaczymy zaraz wielką scenę płaczu. Ale zamiast tego podniosła oczy. Popatrzyła na nas z taka pasją w oczach… z takim gniewem i zakończyła swoją opowieść. – Wrzuciliśmy ją do Wisły.

– A teraz ona wróciła z zaświatów i postanowiła wymordować całą szkołę – dopowiedział Adam.

– Skąd mogliśmy wiedzieć, że to się tak skończy? Wszystko szło dobrze. Nikt się niczego nie domyślał… Aż do teraz, gdy zjawiła się ona… – Magda spojrzała na mnie. – Zupełnie jak Eliza.

– Nawet nie upewniliście się, czy na pewno nie żyje… – jęknęłam. Od nadmiaru informacji kręciło mi się w głowie. Wtem usłyszeliśmy jakiś dziwny chrzęst. Nagle szyba w drzwiach rozsypała się w drobny mak. Wyważone przygniotły Magdę. Stanęli na nich, całkowicie ją miażdżąc. Nie zdążyła nawet nabrać do płuc powietrza, aby krzyknąć. Dał się słyszeć tylko jeden, cichy, mrożący krew w żyłach jęk. Nic nie mogliśmy zrobić. Już byli w środku. Na początku tylko stali, przyglądając się nam. Z ich gardeł wydobywał się złowrogi charkot. Obnażali swoje ociekające krwią zęby… prężąc się do skoku…

Adam, nie tracąc zimnej krwi, złapał mnie za ramię. Chwilę później spadaliśmy w dół wraz z odłamkami rozbitej okiennej szyby, wprost na dach stołówki zasłany idealnie białym, czystym, niczym nieskażonym śniegiem…

 

***

Nawet sobie nie wyobrażałam, że jest aż takie wielkie. Wyglądało imponująco. Było przerażające. Chociaż niewiele widziałam. Wszędzie było pełno sadzy. Wchodziła do oczu. Zewsząd wzlatywał dym. Dusiłam się… Co jakiś czas dała się słyszeć kolejna eksplozja. Następny budynek runął jak domek z kart. To był koniec. Nie było już ludzi. Nikogo nie było… Warszawa płonęła.

– Jezu Chryste… – jęknęłam. – Umarli i powrócili z zaświatów, żeby zniszczyć Złote Tarasy.

– Oni wcale nie umarli – zauważył Adam. – Są tylko pod jej kontrolą. Chociaż biorąc pod uwagę to, że jest ich coraz więcej zapewne zarażają się przez ukąszenie. Standard.

Zeskoczyliśmy z dachu. Był już wieczór. Szczękałam zębami z zimna. Mimo wszystko biegłam dalej. Kierowaliśmy się do Teatru Wielkiego – jedynego budynku, który potencjalnie mógł nam zapewnić jakieś schronienie.

– Ale. – zaczęłam. – Ja dalej nie rozumiem wszystkiego.

– Nawet ja nie rozumiem wszystkiego – zaśmiał się. Jego śmiech był całkowicie nie na miejscu. – Chodzi o to, że dusza osoby, zwłaszcza młodej osoby, która zginęła niesłusznie, czy też została zamordowana, tak jak Eliza, nie może tak po prostu iść do nieba.

– Tak wiem… ale żeby zaraz zamieniać ludzi w krwiożercze bestie niszczące wszystko na swej drodze? Czy krzywda jej wyrządzona była naprawdę aż tak wielka, aby teraz cierpieli niewinni ludzie?

 

***

Kufer. Ogromny kufer na kostiumy stał na środku sceny. Nad nim, na złotych linach wisiało pięciu skazańców. Byli tu wszyscy… Siostra Alicji, Sylwia, Magda… Dawid. Ich gnijące, sine ciała były owinięte w jakieś szmaty. Ich języki były wywalone na wierzch. Cali byli w ropiejących ranach. Ten zapach… przyprawiał o mdłości. Ptaki… Wszędzie były wrony. Dziobały wisielców ze wszystkich stron. Wydłubywały oczy. Usiłowały odrywać języki… Takiego widoku się nie zapomina. Takie wspomnienie śni się po nocach jeszcze bardzo, bardzo długo. Widok ptaków konsumujących ludzkie ciała… Ledwo rozpoznawałam ich twarze. Byli tu wszyscy ze zdjęcia… prawie.

Zabarykadowaliśmy wszystkie wejścia. Jednak mimo wszystko prędzej czy później tu wejdą. Nie wiedzieliśmy co robić. Stanąć do nierównej walki i zginąć, czy po prostu biernie czekać na śmierć? Nie było słychać nawet syren policyjnych wozów. Wyglądało na to, że opanowali całe miasto. Siedziałam na miękkim fotelu w ostatnim rzędzie. Byle jak najdalej od sceny. Adam krążył między miejscami na widowni. Nagle się zatrzymał i spojrzał na mnie. Jego wzrok był nieobecny. Pusty. Zrobiło mi się jakoś tak smutno. Nie wiem jak to nazwać… Wyrzuty sumienia? Czy to możliwe, żeby aż tak mu na mnie zależało? Przecież narażał dla mnie życie. A co dostał w zamian?

– Gdybym tylko wiedział – zaczął Adam. – Za nic w świecie bym cię tu nie puścił. Ta twoja nagła fascynacja tańcem… Gdybym tylko wiedział…

– Usiądź na chwilę. Wyglądasz jakbyś zaraz miał zemdleć– usiłowałam zmienić temat. Nie chciałam, żeby się teraz nad sobą użalał. – Nie rozumiem tylko jednego… Dlaczego ona nam się nie ukazała?

– Klara… – Adam szukał odpowiednich słów. – Ona… ona żyje w tobie. To dlatego tak świetnie tańczysz… jesteś do niej taka podobna… No i masz zdolności telekinezy. Zrozum. Jesteście jednością. Jeśli ty rośniesz w siłę, ona też. Jeśli ty słabniesz, ona również… Naprawdę nie wiem, czemu wybrała akurat ciebie… – tłumaczył.

– Czyli, że. – zawahałam się. – Gdyby nie ona to ja w ogóle nie potrafiłabym tańczyć?

– Tak myślę… – odpowiedział. – Przykro mi…

– I skąd ty to wszystko wiesz? – zapytałam. Nie chciałam myśleć o tym, ze mogłabym utracić talent. Za wszelką cenę nie dopuszczałam do siebie tej myśli.

– Mówiłem ci. Te akta, twoje opowieści, filmy, książki, które czytałem… To wszystko samo złożyło mi się w całość.

– Ale… Dlaczego tu zostałeś? Skoro domyślałeś, się, co może się wydarzyć to dlaczego stąd nie uciekłeś? – zapytałam. – Jesteś tu pomimo tego, że wiesz, iż zaraz zginiemy – powiedziałam ledwo dosłyszalnie.

– To nieważne – powiedział podchodząc do mnie i przytulając. – Klara, ja cię po prostu kocham. Zresztą znamy się przecież od zawsze. Wiem o tobie wszystko i nie mógłbym cię zostawić samej – powiedział. Pocałował mnie. Wtedy coś do mnie dotarło. Odskoczyłam od niego jak oparzona. Zakryłam usta dłonią.

– Nie możesz wiedzieć… wszystkiego – głos mi drżał. Łzy napływały do oczu. Cały obraz mi się rozmył. Zgięłam się wpół… osunęłam na podłogę…

– Klara… wiem. Wiem, że mnie okłamywałaś. Wiem o Dawidzie… Magda mi powiedziała, ale to nieważne… Nawet nie wiesz ile razy próbowałem odejść. Wyjechać gdzieś bez słowa i nigdy nie wrócić. Ale to silniejsze ode mnie. To jak… jak jakiś narkotyk… Ja po prostu nie mogę cię zostawić. Klara ja cię… kocham. – Zatkałam sobie uszy rękami. Nie miał prawa o tym wiedzieć. Nikt nie mógł. O Boże… – Ja wiem, jak naprawdę zginął twój ojciec. Byłem wtedy na dachu.

– Ja nie chciałam – zaczęłam się tłumaczyć. Głos mi się załamywał. Łzy lały się strumieniami. Płakałam. Tak strasznie płakałam… – Zrozum… ja… on… byliśmy na dachu… Tak strasznie go nienawidziłam… tak bardzo, tak bardzo pragnę

Koniec

Komentarze

O... wiele... za... dużo... zgadnij, czego.

Nowa Fantastyka