- Opowiadanie: tomaszg - Cholerny świat, czyli jak w jedną chwilę zmieniłem całe parszywe życie

Cholerny świat, czyli jak w jedną chwilę zmieniłem całe parszywe życie

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Cholerny świat, czyli jak w jedną chwilę zmieniłem całe parszywe życie

Czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się, co dzieje się ze śmieciami, które codziennie wrzucamy do kosza? Czy myśleliśmy, gdzie trafiają skórki, papierki, folie i opakowania po mleku, jogurcie i tysiącu innych rzeczy? A czy pochyliliśmy się nad tym, jakie brudy kryją się za prezentacjami dotyczącymi atomu i samochodów, czy to spalinowych, czy elektrycznych, i nachalną reklamą związaną z komputerami, telefonami i każdą nową rzeczą na rynku?

Wszyscy uśmiechają się do nas z ekranu, zapewniając, że wszystko jest naj, naj, naj, tymczasem prawda i niewygodne fakty wychodzą dopiero po długich dziesięcioleciach.

Gdy mówimy o katastrofach nuklearnych, często na myśl przychodzi Hiroshima, Nagasaki, Czarnobyl czy Fukushima, być może jeszcze kombinat Majak, gdzie produkowano pluton, czy poligon Tockoje, na którym tysiące żołnierzy zmuszono do przejścia przez epicentrum eksplozji, czy jezioro Szagan z florą i fauną z koszmarów, powstałe przez odparowanie milionów metrów sześciennych skały i gruntu.

A ogromne obszary w stanie Waszyngton, gdzie stosowano segregację rasową i codziennie wylewano do wody i ziemi tony radioaktywnego szlamu i ścieków? Miejsca takie jak Richland, z centralnym planowaniem, całkowitą inwigilacją i nagrodami dla zarządu za niszczenie ludzi? Czym to się różniło od krytykowanego przez Amerykanów socjalizmu?

Jeżeli ktoś oglądał film z Julią Roberts, to Hinkley jawi się jako drobny, niewinny żart. W prawdziwej, brutalnej rzeczywistości dziesiątki tysięcy amerykańskich obywateli i miliony metrów kwadratowych ziemi napromieniowano wyłącznie dlatego, żeby dotrzymać terminów czy zaoszczędzić kilka dolców. Na porządku dziennym były zastrzyki z plutonu, niszczenie jąder zdrowym mężczyznom w sile wieku czy celowe zanieczyszczanie powietrza w celu zbadania dróg przemieszczania się radioaktywnych nuklidów.

Czym to się różniło od tortur doktora Mengele i horroru jednostki siedemset trzydzieści jeden? Tym, że broniono demokracji? A który naród nie twierdzi, że jego ustrój jest lepszy?

Ktoś mógłby oczywiście powiedzieć, że to zamierzchła przeszłość, a wyniki pseudo-eksperymentów ocaliły tysiące pilotów i marynarzy.

Przejdźmy do codzienności i spójrzmy na całkiem przyjemną dla oka Justin, która niby przypadkiem spotyka Toma Cooka i co chwila rozpakowuje dziesiątki nowych zabawek z fabryki. Łatwo, prosto i przyjemnie jest pisać grubym, spasionym lobbystom, że Elon Musk wielkim myślicielem jest, a każda porażka przybliża do sukcesu. Świetnie jest mówić opłaconym dziennikarzom o świetlanej przyszłości elektryków czy zamienników starego, dobrego cukru. I super jest latać aktywiszczom na zjazdy klimatyczne w najpiękniejszych miejscach świata.

Owszem, to wszystko jakoś wpływa na planetę, ale czy uzdrawia prawdziwą naturę rzeczywistości? A chmury w IT? AI? Preparaty terapii genowej, zwane szczepionkami? Co się za nimi naprawdę kryje? Czy rad w zegarkach, ołów w farbach, papierosy, DDT, butelki PET i Roundap od Monsanto naprawdę niczego nas nie nauczyły? A może ludzie mają mentalność niewolnika i pamięć muszki owocówki? I czy kiedykolwiek uda się zbudować cywilizację, w którejrym liczy się inteligencja i umysł, a nie instynkty i emocje? Czy jest na to chociaż cień szansy?

 

***

 

– Czy pamiętasz, jak napisałeś nauczycielce, że jej lekcje są mocno do bani?

Zamarłem. O całej sprawie wiedziały dokładnie trzy osoby, tymczasem dzisiaj wypłynęła na chacie z AI. Nie wiedziałem, jak to możliwe, ale z wrażenia aż upuściłem telefon na podłogę.

– Cholerny świat – zakląłem, widząc, że coś z niego odpadło.

Schyliłem się i podniosłem mały, czarny kawałek plastiku. Obróciłem go z zadumą w rękach. To był wyłącznik, który zechciał mieć własne zdanie, i postanowił usamodzielnić się i pójść w świat. Ucieszyłem się, że zawróciłem go ze złej drogi, ale zrobiło mi się smutno, bo telefon służył przez osiemnaście miesięcy, nie drażnił oczu i uszu, i wiedziałem, że nadal mógłbym go spokojnie używać. Zacząłem snuć różne teorie, co mógłbym zrobić w tej przykrej sytuacji, i w końcu wpadłem na pomysł, żeby użyć taśmy klejącej i usadzić niesforny kawałek na swoim miejscu.

Wiedziałem, że to tylko prowizorka, i choć te bywają najdłuższe, zacząłem szukać nowego modelu. Nie okazało się to zbyt łatwym zadaniem. Kolejne sensowne urządzenia tego samego producenta pozbawione zostały różnych funkcji, były większe i wyglądały jak cegła, czy, przynajmniej na papierze, promieniowały, co wynikało między innymi ze stosowania standardu 5G.

Po dłuższym namyśle wybrałem coś, co wśród zalewu tandety wyglądało w miarę rozsądnie. Nie chciałem nówki sztuki, a to z tej prostej przyczyny, że w każdej chwili można było znaleźć powód, żeby nic kupić, bo za chwilę pojawi się coś nowego. Dobrym przykładem był black frajer czy grudzień, gdy aktualne modele miały co najmniej jedną wersję androida w plecy, a za kilka dni planowano kolejne. Te ostatnie były odpowiednio droższe, bo z podatkiem od nowości, w stosunku do których opłacało się czekać kolejne pół roku.

Zdecydowałem się kupić egzemplarz używany, jednak pierwszy sprzedający wystawił mnie do wiatru, a drugi wysłał telefon, ale bez obiecanych papierów i z innym pudełkiem. Całość nie pochodziła z kradzieży, mimo to szukałem dalej. W końcu trafiłem na urządzenie, które być może nie było idealne, ale przynajmniej dawało jakąś nadzieję na normalność.

Zacząłem od wyczyszczenia i odświeżenia obudowy, jak również naklejenia matowej folii renomowanej niemieckiej firmy. Kolejnym krokiem było ustawienie obrazu, czyli wybranie tych wszystkich ustawień czcionek, jasności, filtra światła, ostrości i kilku innych rzeczy. Telefon jakoś działał, ale nie byłem zadowolony. Czułem się przy nim, jakbym się cofnął dziesięć lat. Obraz na ekranie, teoretycznie lepszy, wyglądał biednie i cukierkowo, a do tego cały czas musiałem chodzić z przejściówką na słuchawki.

Mój stosunek do niego zmienił się po wizycie w restauracji. Próbowałem czytać książkę i poczułem, że ktoś chwyta mnie za rękę.

– Hej! – krzyknąłem, mocno zdziwiony, że chłopak nie wygląda na zakapiora ani żebraka.

– Jang Liang Tun, lat trzynaście. Mahana Natana, piętnaście – recytował jednostajnym tonem, zupełnie, jakby był w transie, a ja mu bezceremonialnie przerwałem:

– Co to niby ma znaczyć?!

– Nie jesteś zadowolony z tego zakupu. Oni tu są. Musisz iść do wykrzywionego lasu o trzeciej w nocy, rzucić za siebie łapę koguta i powiedzieć trzy razy „idź precz”.

Poczułem przenikliwie zimno. Wyrwałem rękę i odsunąłem się na kilka kroków, uważnie go obserwując, ale nie wydawał się być wariatem i tylko uśmiechał smutno.

– Idiota – warknąłem i odwróciłem się w swoją stronę.

O całej sprawie prawie od razu zapomniałem. I pewnie bym do niej nie wracał, gdyby nie to, że podświadomie czułem, że coś jest nie tak. Rzeczywiście coś było na rzeczy. Od lat tak miałem, że niektóre urządzenia bardzo lubiłem, a innych wręcz nie znosiłem, śmiejąc się w duchu, że są przeklęte.

W domu zacząłem co nieco czytać na ten temat. Data produkcji telefonu przypadała na okres, gdy rządy bezprawnie zamykały cały świat w areszcie domowym. Zwykli ludzie nie mieli wstępu do lasów czy na cmentarze, najgorsze jednak było to, że zmuszano ich, żeby dusili się pod brudnymi, śmierdzącymi szmatami i zapomnieli o służbie zdrowia.

A gdyby w innych krajach było gorzej niż w Polsce? I przy produkcji mojego gadżetu ucierpiał jakiś dzieciak? Albo ktoś zmarł, gdy go składał?

Zacząłem patrzyć innym wzrokiem na telefon, który leżał tuż przede mną. Pomyślałem, że trzeba poszukać specjalisty od tych spraw. Ta myśl zaprzątała mi głowę kilka dni. Nigdy nie wierzyłem we wróżki i wróżów, tym razem jednak następnego dnia w domu otworzyłem gazetę i zacząłem przesuwać palcem po stronie z ogłoszeniami.

I wtedy stało się coś, co ciężko wyjaśnić. Kubek, który stał tuż obok, przewrócił się sam z siebie. Nie miałem tam na szczęście dużo kawy. Zawartość wylała się, a ja zobaczyłem, że jedno z ogłoszeń jest zalane bardziej niż inne.

Przez chwilę biłem się z myślami, ale w końcu wykręciłem numer.

– Dzień dobry, chciałbym się umówić.

– Tak. Słyszę, że problem jest nagły. Proszę przyjść jutro o dwudziestej.

– Mam się jakoś przygotować? Coś przynieść?

– O nie, sproszkowane łapy ropuchy załatwię sam. – Głos w słuchawce zaczął się śmiać. – Widzimy się jutro.

– Dziękuję, do widzenia.

– Do widzenia.

Cały wieczór i cały następny dzień byłem mocno poddenerwowany. Kilka razy myliłem się w pracy, a wychodząc, o mało nie zapomniałem karty wejściówki. Pod podanym adresem byłem z piętnaście minut wcześniej. Stałem przed klatką i wypaliłem papierosa, a potem wzruszyłem ramionami i zadzwoniłem domofonem pod odpowiedni numer. Nikt się nie odezwał, natomiast od razu otwarto mi drzwi. Wszedłem do środka i wjechałem windą na dwunaste piętro. Drzwi numer sto dwanaście znajdowały się po lewej. Przywitał mnie tam mężczyzna w podeszłym wieku.

– Proszę wejść, rozgościć się i wyciągnąć telefon.

Nic nie odpowiedziałem.

– A wie pan, dlaczego obecne urządzenia są klejone?

– Żeby były wodoszczelne.

– Nie mówię o bajeczkach dla gojów i grzecznych dzieci. – Machnął ręką.

– Więc o co chodzi?

– Kiedyś można było wszystko otworzyć, przedmuchać, wyczyścić. A teraz? Jeśli coś jest zamknięte, towarzyszy nam przez długie lata.

– Chodzi o jakieś czary? – Próbowałem wejść w jego tok myślenia.

– A nazywaj to pan jak chcesz.

– To nie ma żadnego ratunku?

– Tego nie powiedziałem. – Uśmiechnął się szeroko. – No dobrze, pokaże pan to cudo.

Wyciągnąłem telefon z kieszeni i podałem mu z widoczną odrazą na twarzy.

– Sam chciałem taki kupić – przyznał. – Jak się sprawuje?

Chciałem powiedzieć „chujowo”, ale ugryzłem się w język i tylko skromnie stwierdziłem:

– Przecież sam pan wie. Inaczej byśmy się nie spotkali.

– No tak – westchnął. – Oczywiście.

Obracał telefon w rękach, ale nic się nie działo, a ja pomyślałem, że to chyba jednak jakiś hochsztapler i oszust.

– Jak myślisz, dlaczego telefonu stały się tak popularne? – Niespodziewanie przeszedł na ty.

– Bo są wygodne? – wypaliłem.

– Ale dlaczego rządy wszystkich krajów tak bardzo ułatwiają ich rozwój?

– Bo mają z tego przychody?

– To też, ale nie o to mi chodziło. I nie o szpiegowanie.

– To o co?

– To walka o rząd dusz, i to dosłownie.

– No tak, ludzie wpatrują się całymi godzinami. A potem się handluje danymi.

– Można i tak powiedzieć – mruknął. – Ja to inaczej definiuję. Jako walkę dobra ze złem.

– Nie rozumiem.

– Wyobraź sobie, że coś wpływa na ciebie, promieniuje czy jak tam chcesz to sobie definiować.

– Powtarzasz się.

– Mówiłem o jakimś niewielkim przedmiocie w środku, może nawet ziarnku piasku. Teraz mam na myśli prawdziwe promieniowanie, takie, które wpływa na nasz mózg, ciało i płodność.

Zacząłem myśleć, że ten człowiek to jednak płaskoziemca, idiota, który wierzy w największe durne teorie z internetu. On chyba to wyczuł, bo złapał moją rękę. Przeszył mnie prąd.

 

***

 

– Co jest, do jasnej ciasnej?! – krzyknąłem, cofając się gwałtownie kilka kroków do tyłu.

Stałem z wróżbitą w lesie z ogromnymi drzewami.

– Gdzie my jesteśmy?! Co tu się odjaniepawla?!

– Azja. – Stary spokojnie ukucnął, wziął do ręki patyk i z zainteresowaniem zaczął śledzić coś w trawie.

– Ale jak? I dlaczego?

– A srak. I na wznak. Są rzeczy, o których nie śniło się nawet filozofom. Twoje ciało jest zupełnie bezpieczne w Polsce. Chodź, zobaczysz coś ciekawego.

Ukucnąłem przy nim, a on zaczął wskazywać ręką. Zobaczyłem bogatą faunę i florę, tysiące mniejszych i większych zwierząt, które trwały w zamkniętym kręgu życia, poczynając od ogromnych mrówek, przez latające bąki, pszczoły, motyle, na pancernikach, ryjówkach i wężach skończywszy. Przez dłuższą chwilę przyglądałem się temu z mocną fascynacją, a potem zwróciłem uwagę na coś jeszcze. Powietrze było tu niezwykle czyste. Uderzało bogactwo woni, a sama zieleń nie wydała się być skażona cywilizacją.

Mój przewodnik duchowy, bo chyba tak powinienem mówić, wstał i pokazał, żebyśmy poszli ścieżką, która pojawiła się magicznie tuż obok nas. Tu było znacznie ciekawiej. Widziałem małe i duże małpy, liczne ptaki, kolorowe papugi, a nawet, co mniej bardzo zdziwiło, liczne biegające stworzenia, trochę podobne do naszych jeleni i dzików.

Zieleń. Czystość. Siła.

Chyba tak można zdefiniować ten pierwotny świat. W pewnym momencie dróżka się skończyła, a my wyszliśmy z lasu. Dotarliśmy do krawędzi skalnej, z której rozpościerał się widok na znajdującą się poniżej dolinę i otaczającą ją góry. Poczułem się trochę jak w wielkim kanionie. Na dole widziałem płynącą rzekę, jak również gęsty las. Z daleka, na ścianie z drugiej strony, dało się nawet zauważyć wodospad. Dostrzegłem też daleko wioskę z niewielkimi chatkami, wśród których kręcili się miniaturowi ludzie.

Byłem tak zauroczony, że ocknąłem się dopiero wtedy, gdy wróż poklepał mnie po plecach. Mężczyzna pokazał dłonią, że na dół zejdziemy niewielką ścieżką na skalnej ścianie, z której można było spaść w każdej chwili.

– Ciii. – W pewnym momencie przyłożył palec do ust.

– Widzą nas?

– Może jako cienie. Nie mam pojęcia.

W wiosce widziałem Chińczyków, którzy żyli w prawdziwej zgodzie z naturą. Ich zwierzęta cicho mruczały, oferując jajka i mleko, a gdy trzeba, również skórę i mięso. Rodzice, niezależnie od gatunku, chronili młode. Nikt nie zabijał tu dla samej przyjemności. Dzieci były żywe, ruchliwe i śmiały się. Gdy któreś upadło i nabiło sobie guza albo zrobiło coś głupiego, reszta śmiała się do rozpuku, traktując to jako doskonałą lekcję.

– Zobacz. To Jang. – Mój przewodnik powiedział to szeptem i pokazał na jednego z chłopców, a potem pstryknął palcami.

 

***

 

Wszędzie, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się wysokie na wiele pięter hale, nad którymi górowały dymiące kominy. Aż po horyzont widziałem całe morze ohydnego, brudnego betonu z wystającymi prętami, od którego biło straszliwe gorąco, bo tak był nagrzany słońcem i tym, co działo się w środku. W oknach budynków wstawiono kraty, a między nimi ze zgarbionymi plecami ciągnął się nieskończony potok szarych, zmęczonych ludzi, popędzanych przez odkarmionych strażników z ogromnymi, wściekłymi dobermanami.

– Co to ma być? – Wzdrygnąłem się, widząc wśród biedaków znajomą twarz chłopca z wioski.

– Jedna z wielu licznych fabryk, które produkują cuda współczesnej techniki. Teraz pracują na trzy zmiany.

– Nie opłaca się bardziej używać maszyn?

– Często tak, ale wtedy do głosu dochodzą obrońcy praw człowieka, którzy mówią, że każdy musi pracować.

– Ale… ale… ale to jest nowoczesne niewolnictwo.

– Naprawdę? No co ty nie powiesz? – Uśmiechnął się smutno, a mnie zrobiło się ciemno przed oczami.

 

***

 

To był Nowy Jork, co poznałem po charakterystycznych wieżowcach. Był wieczór. Właśnie padał śnieg, który powinien być biały, ale odstraszał brudem. Tysiące samochodów stało w korkach, a jęk klaksonów mieszał się z odgłosami wielkiego miasta. Szczury, śmieci, do tego morze sztucznie uśmiechniętych ludzi i żebraków, którzy niemal zamarzli na kość. Większość z tych biedaków gdzieś się spieszyła, zupełnie jakby uczestniczyła w jakimś wyścigu, i dlatego tym bardziej moją uwagi zwróciły setki namiotów przed jednym ze sklepów.

– Nowa premiera iPhone. Większość ma za to płacone.

– Aha.

– Ale nie ma żadnego ubezpieczenia, i nie liczy im się to do emerytury.

– Super.

Przeszliśmy trochę dalej, gdzie co i rusz podjeżdżały kolejne limuzyny, z których wysiadali ludzie niewiadomej płci. Większość wyglądała karykaturalnie. Mężczyźni naśladowały kobiety, a panie wstydziły się kształtów i piersi, równocześnie sukienki, jeśli tak je można nazwać, eksponowały kształt genitaliów.

Wróżbita pokazał palcem, żebym był cicho.

Wyglądało to cokolwiek dziwnie. Widziałem dekadencję i zepsucie Kapitolu z książek Suzanne Collins, do tego przypomniały mi się słowa z internetu, że to pajace w strojach dla pajaców, które pajacują dla ogłupiałych ciemnych mas.

Poszliśmy za jedną z kobiet. Weszła do domu, a właściwie małej klitki. Przestała się śmiać, ściągnęła szpilki, wzięła wino i zaczęła tępo patrzeć przez okno, za którym widać było ścianę sąsiedniego budynku.

W środku zrobiło się smutno, a wróż nawet nie chciał nawet tego komentować.

 

***

 

– Po co mi to wszystko pokazujesz? – jęknąłem, gdy wróciliśmy do mieszkania w Warszawie.

– Pracujesz, żeby mieć kolejne rzeczy, a producenci zmuszają takich jak Jang, żeby produkowali je jeszcze szybciej.

– Taka jest cena postępu.

– A dlaczego co roku musi być dostępny nowy model? Żeby móc powiedzieć, że starych się nie wspiera? W wielu momentach wzrost prędkości jest iluzoryczny.

– No chyba nie – powiedziałem to zupełnie bez przekonania, wiedząc, że ma rację i duża część premier AMD, Intela czy Apple to mocno odgrzewane kotlety.

– A myślisz, że pracownicy w Google czy Apple są szczęśliwi? Że śmieją się jak na prezentacjach?

– I co teraz?

– Co jakiś czas kolejny gatunek wpada w ślepą uliczkę. Kiedyś dinozaury, a teraz ludzie.

– Umrzemy?

– Wszyscy kiedyś umrą. Ale w przyrodzie nic nie ginie. Jak byłeś, jesteś dobrym człowiekiem, to nie będzie żadnego problemu. Na początek przestań mówić jak oni. Nie ma konsumpcji treści, jest tylko czytanie. Nie ma salonów celebrowania natury, są warzywniaki.

– Ale co zrobić z tym telefonem?

– To twoje okno na świat. Obciążone grzechem pierworodnym, ale każdy grzech może być odpuszczony. Używaj telefonu do dobrych rzeczy, dbaj o niego, nie zmieniaj co roku.

– Tylko tyle?

– A co, mam jeszcze fakturkę na pięć tysięcy wystawić? Albo abonament kazać zapłacić? Dwie stówy się należą. Gotówka mile widziana.

– Gwarancja wolności.

– W rzeczy samej.

 

Kilka dni później

Spojrzałem w telewizor, gdzie straszono koalicją z tą czy inną partią. W zależności od stacji mówiono o Tusku, Kaczyńskim, Unii i WHO. Polacy wyraźnie dawali się zniszczyć, wprowadzając jakieś gówniane strefy czystego transportu, religijne obrzędy mniejszości czy inne ograniczenia, których nie było w krajach najbardziej rozwijających się.

W internecie nie działo się lepiej. Cały czas wspominano o antysemityzmie, ale pomijano zbrodnie wojenne tu i tam. Wszyscy ekscytowali się reklamami na YouTube czy podwyżkach gównianych, niepotrzebnych abonamentów, dramą patodeveloperów, jakąś kiecką czy zwycięstwem w zapomnianej przez Boga wiosce, gdzie pasy szczekają dupami, a diabeł mówi dobranoc.

Mój wzrok padł na półkę i zatrzymał się na książce „1984”. Kupiłem ją kilka lat temu, uważając, że powinna znaleźć się w każdym domu. Wydrukowano ja na parszywym papierze, może nie tak słabym jak ten z lat dziewięćdziesiątych, ale jednak.

Wszystkie prognozy ekonomistów i przewidywania przypomniały komunikaty Ministerstwa Wojny i Miłości, i poczułem, że choćby stawać na rzęsach, nigdy się nie zmienią. Zacząłem zastanawiać się, jak bardzo straciłem wiele lat życia na próbie zdobywania tego, co z góry niedostępne, czyli szacunku różnych ludzi, tak zwanej pozycji społecznej, majątku i stabilizacji. Wydawać się mogło, że to dobre i wartościowe, teraz jednak zrozumiałem, że rację miała patologia, mnożąca się jak króliki, a najlepiej pokazał to wybitny wstęp do „Idiokracji”.

Nie wiedziałem, co dalej ze sobą zrobić. Zacząłem przeglądać internet i myśleć, jaka byłaby najlepsza możliwa ścieżka rozwoju ludzkości, i co, jako jednostka, mogę dać z siebie.

Może udostępniać całą moją twórczość i pracę za darmo?

Ludzie, przynajmniej ci dobrzy i szlachetni, od zawsze chcieli się dzielić. Przykładem tego było open source, architektura RISC-V i wiele innych rzeczy. To napędzało innowacje, a sama ludzkość miała więcej możliwości rozwoju niż kiedykolwiek w historii, musiała tylko chcieć to wykorzystać. Drobnymi przykładami mogłoby być wprowadzenie na rynek dopracowanych i realnie lepszych produktów, implementacja oszczędnych rdzeni x86 bez przestarzałych instrukcji, baterii-plecków w telefonach czy obowiązku przechowywania danych i firmware na łatwych do wymiany nośnikach, ewentualnie takiego projektowania elektroniki, żeby nie zużywała energii w trybie bezczynności.

 

Epilog

Postscriptum do całej historii dopisało życie. Tydzień później jechałem autobusem, a impuls do zmian wyzwoliła pewna kobieta.

Ogólnie nie zazdrościłem paniom i nie zabiegałem o ich atencję. Napędzały je emocje, a ich rytm wyznaczały miesięcznice. Wiele z nich niestety bezgranicznie wierzyło w obietnice popkultury, ubierało się w tych samych sklepach i stosowało te same triki, dziwiąc się, że efekt jest taki sam jak u koleżanek, czyli co najwyżej średni.

Dziewczyna spojrzała w moim kierunku. Jej wzrok błyskawicznie ocenił moją fryzurę, ubiór, stopień czystości i schludności i… telefon, a komputerek w jej móżdżku błyskawicznie wszystko przeliczył i wydał werdykt, ile jestem wart w banknotach NBP. Wzbudziłem zainteresowanie, i to było widać jak cholera, a ona zapewne miała już cały misterny plan, jaką bieliznę ubierze na pierwszą, drugą i trzecią randkę, gdzie pójdziemy i weźmiemy ślub, i jak będą wyglądać nasze dzieci.

Westchnąłem. Wszechświat miał dla mnie nowe wyzwanie i czekała mnie ciężka harówa, czy, jak kto woli, maszyny znów nas zaprogramowały. I pomyśleć, że zaczęło się tylko od zepsutego wyłącznika.

 

PS. W poniedziałek kupuję nowy samochód, na gaz. Z Euro 6, jakby kto pytał.

Koniec

Komentarze

Interesujący tekst. Oczywiście konfowy jak u szesnastoletniego incela;) ale inspirujący.

Czytałam z zajęciem, a momentami wręcz z przyjemnością, lub innymi emocjami, ale to też w sumie fajne.

Lożanka bezprenumeratowa

Jeśli coś jest niczym, to czym jest wszystko? Zapytaj o to pradziadka lub babcię. :) Nie znasz ich, nie pamiętasz? Czy ktoś będzie cię pamiętał za kilka pokoleń? Czy to wogóle ważne?

Ą i Ę - wyroby rzemieślnicze

Nowa Fantastyka