- Opowiadanie: Perrux - Gdzie zefir obrywa, tam Wichurkę pośle

Gdzie zefir obrywa, tam Wichurkę pośle

Świat, którym rządzi różowy pył oraz podmuchy zefiru, został już raz przedstawiony w opowiadaniu “Zakrzywienie czasozefiru”.

Historia pojawiła się w mojej głowie kilka lat temu, w pierwotnej wersji miała nawet pojawić się w magazynie Silmaris (ten jednak wyzionął ducha). Dlatego szczególne podziękowania dla autorów konkursu, którzy sprawili, że jeszcze raz usiadłem do tego pomysłu i doprowadziłem historię do końca. Gdyby nie “Honor wśród złodziei”, być może nigdy nie opuściłaby szuflady :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Gdzie zefir obrywa, tam Wichurkę pośle

Wichurka, wyczerpana wspinaniem na hiperfigowiec, skuliła się wśród gęstych pnączy, opierając plecy o konar. Gigantyczny krater otulony hiperdrzewami zdawał się najpiękniejszym miejscem, jakie w życiu widziała. Był taki… radosny? Widok monstrualnych motylo-waleni krążących nad miastem świadczył o pełni życia i dobrobycie. Ściągnięte przez aurę handlu i sztuki bestie dudniły radośnie, zachęcane brzdękaniem grajków, ukłonami aktorów i wrzaskami filozofów. A to wszystko otoczone setkami handlarzy i tysiącem klientów.

Doprawdy wiele zwykło-niezwykłych aktywności odbywało się w barwnym pierścieniu ogromniastej doliny, nadając kształt baśniowym historiom zasłyszanym przez Wichurkę gdzieś na dalekim zachodzie.

Smużne Miasto. Ono naprawdę istnieje!

Błyszczącymi oczami obserwowała różowe drobinki pyłu, które tańczyły w powietrzu niczym sypiący się z nieba brokat. Wyglądały tak samo jak na Wyspach, w Pustych Kanionach czy na Wietrznych Nizinach. Tak samo jak zawsze i wszędzie. Z jakiegoś powodu ich taniec wydawał się jednak niewłaściwy. Wichurka nigdy wcześniej nie widziała miejsca, w którym kruszyny zefirowego pyłu występowały tak nielicznie.

To prezentowało się na swój sposób pięknie. Jak wyglądałby świat zupełnie pozbawiony różowego proszku? Nie, nawet nie chciała sobie tego wyobrażać. Wlepiła wzrok w unoszące się nad miastem Smugi i przymykając jedno oko, podążała palcem za wzorami. Czy nie obiecała Ardonowi wrócić w ciągu godziny? To tylko obietnica – pomyślała. Nie pierwsza i nie ostatnia. Może kiedyś spróbuje nawet jakąś spełnić.

 

***

 

– Przestań się boczyć, Kapuściana Głowo. – Wichurka zaczepiła kompana, który wciąż nie wyglądał na chętnego do rozmowy.

Przespała się na szczycie hiperfigowca. Kilka godzin. Ardon chyba miał powody do gniewu.

– Co ci zależy, dzieciaku? – odburknął. – Daj mi święty spokój. Chociaż jeden dzień.

– Nie jestem dzieciakiem. I nie zapominaj, że to ja wpadłam na nasz wspaniały pomysł.

– Wspaniały, bo twój?

Wichurka prychnęła, szturchając mężczyznę ze złością.

– Chciałam ci tylko powiedzieć, jak bardzo na ciebie liczę, Kapuściana Głowo.

– Nie jestem żadną kapuś…

– Cicho. Zapomniałeś już, że dzisiaj grasz naukowca? Szalonego i cudacznego, ale jednak naukowca. Rozchmurz się, bo spartolisz cały plan.

– Rozchmurz? Zostanę kujonem, a nie wizjonerem. Będę zamknięty w sobie i żałosny, rozumiesz? Zresztą to ty lubisz wszystko psuć, jak wchodzisz z tymi swoimi czarami.

Głupiec. Nic nie rozumiał! To nie czary, tylko czysta fizyka. Oczywiście w połączeniu z osobliwymi zdolnościami Wichurki. Przez chwilę zastanowiła się, dlaczego inni są tak ograniczeni. Jak można nie umieć wykorzystać pyłu? Ba! Jak można go nawet nie widzieć?!

– To chyba tutaj. – Wskazała kamienny dom, trzykrotnie wyższy od pozostałych.

W drzwiach wejściowych wykuto relief przedstawiający dwa psoraki z przesadnie wielkimi kłami. O ile rzeźba ujadających stworów robiła wrażenie, nie świadczyła zbyt dobrze o gościnności gospodarza. Ardon pociągnął za mosiężną kołatkę, która wyglądała jak kolczyk przebijający nos jednego z drapieżników. Chwilę później drzwi uchyliły się, odsłaniając zgarbioną postać.

– Co za licho was przywiało? – warknął wysoki starzec. Wyglądał niepozornie jak na wielkiego mistrza licytacji.

– Szanowny panie – zaczął Ardon, ukłoniwszy się stanowczo zbyt nisko – reprezentuję potencjalnego kupca Wielkiego Tłokoschronu.

– Jajogłowy?

Ardon z udawanym przestrachem kiwnął głową.

– Przyjdzie wieczorem i bez dzieciaka. Nie mam teraz czasu na akademickie wywody.

– Proszę tylko o pół godziny, nic więcej! Mój pan jest… jest… niecierpliwy. – Ardon potrząsnął nerwowo głową i zgarbił się jeszcze bardziej. Nawet Wichurka prawie uwierzyła, że patrzy na inteligentnego nieudacznika.

– Wieczorem i bez dzieciaka.

Staruszek nie wydawał się skłonny do negocjacji, a rozmowę wyraźnie uznał za zakończoną. Zamachnął się, by trzasnąć drzwiami tuż przed nosem gości.

Sytuacja wymagała natychmiastowej reakcji. Młody mężczyzna stał jednak bez ruchu, szczękając zębami ze strachu równie fikcyjnego jak rola, którą odgrywał. Jak zwykle przestawił się zbyt mocno. Przed drzwiami staruszka stał teraz naukowiec, mający zaledwie bladą świadomość, że jego ciało należy do Ardona – jednego ze słynnych aktorów. Nie był w stanie wyjąkać choćby sylaby, choć doskonale wiedział, że jeśli Breoeo zamknie zaraz drzwi…

– Wszystko przekażę ojcu! – Wichurka zwinnie wskoczyła na próg i zabawnie tupnęła nóżką.

Staruszek poczerwieniał i wybałuszył oczy tak nienaturalnie, jakby miał wśród przodków żabę. Najwyraźniej nie przewidział, że ktoś może zaangażować własne dziecko w rozpoznanie szczegółów technicznych wynalazku. Nie musiał tego rozumieć, musiał za to działać. Podpaść córce kogoś, kto jest zdolny licytować Wielki Tłokoschron? Perspektywa niezbyt miła nawet dla takiego twardziela jak Breoeo.

– Zapraszam do środka – powiedział w końcu i zaprowadził gości na prywatny wykład.

 

Gdy staruszek już trzeci kwadrans rysował na tablicy dziwne szlaczki i wypisywał jeszcze dziwniejsze wzory, Wichurka stwierdziła, że nadszedł czas działania. Tak. Jeśli chciała ukraść ten diabelny wehikuł, musiała wreszcie podjąć kolejny krok. Krok niezbyt przyjemny i niosący niemałe ryzyko.

Poszło gładko – powiedziała cicho i spuściła głowę, wykrzywiając buzię w zabawnym grymasie. – Teraz moja kolej. Kolej głównej aktorki, która wszystko potrafi najlepiej.

W ustach dwunastolatki zabrzmiałoby to nawet zabawnie, gdyby nie dwa fakty. Po pierwsze miała sporo racji, po drugie – zdanie nie zostało wypowiedziane bez celu. Dziewczyna chciała po prostu podnieść pewność siebie.

Dureń, jak go tytułowała, wypełzł z ukrycia, uderzając ciało Wichurki potwornym chłodem. Właściwie był skupieniem niezwykłej mocy, równie przydatnej, co męczącej. Prezentem od natury, jak mawiał Ardon. Jednak przez swoją właścicielkę Dureń najczęściej nazywany był po prostu Durniem.

Wokół jej głowy pojawił się miraż, jakby powietrze zaczęło drgać od gorąca. Zęby zatrzeszczały pod naporem zaciskanej szczęki, kciuki zsiniały w uścisku, a skronie pokryły się wilgocią. Minęła chwila, nim dziewczyna skończyła formować zbitkę oplatającą staruszka różowym blaskiem. Drobiny niechętnie poddawały się jej woli, jednak ostatecznie żadna nie zaprotestowała. Zgromadzenie całego pyłu z pomieszczenia w jednym miejscu doprowadziło do zamierzonego efektu – delikatnego powiewu i towarzyszącego mu zakrzywienia czasu.

Breoeo nagle zwolnił, niemal zatrzymał się w połowie kroku, a wypowiadane słowa utknęły mu w gardle, zlewając się w jedną nieskończoną sylabę. Stał się obrazem, nieruchomym bytem, posągiem, z którego wydobywał się głos. Minęło kilka chwil, nim zaczął rozmywać się w oczach Wichurki, by w końcu – zupełnie znikając z pola widzenia – utknąć w innym wymiarze czasu.

Padła na kolana, wrzeszcząc z bólu i wyczerpania. Dureń zdążył już wrócić z ogromną mocą, wbijając się w głowę dziewczyny niczym garść niewidzialnych szpilek. Krew trysnęła z ust setką drobniutkich kropelek, a ciało przeszył dreszcz niepokoju.

Dopiero wtedy odetchnęła. Miała pewność, że zaczną szukać staruszka jeszcze dziś. I oczywiście nie znajdą. Efekt potrwa kilka dni – pomyślała z przekonaniem, analizując ilość zgromadzonego pyłu.

Podejrzewała, że słońce zdąży zajść co najmniej trzykrotnie, nim staruszek dokończy przerwany krok i zorientuje się, że czas zwariował dokładnie wokół jego ciała.

 

***

 

Gusław rzucił kartki papieru na stół. Dwa portrety, rysowane wyraźnie w pośpiechu, przykleiły się do wilgotnego blatu. Dzieciak o kręconych włosach i zbliżający się do trzydziestki chudzielec patrzyli na niego oczyma wymalowanymi węglem. Dziewczyna miała nie więcej niż dwanaście lat i wyglądała równie niewinnie, co obco. Przenikliwy wzrok nie pasował do nastolatki.

– Niemożliwe – wysyczał szeryf przez zaciśnięte zęby. – Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe.

– Przysięgam na Smugi Protektorów! – krzyknął w odpowiedzi strażnik. – Jeszcze tydzień temu ich tu nie było. Mówię, panie, w żadnych spisach ich nie ma. Musieli dopiero co przybyć.

Gusław potrzebował kilku nerwowych kroków, by znaleźć się tuż przed guzikami auto-katalogu. Wciskał kolejne klawisze z niemałą siłą, napędzając sprężyny mechanicznej biblioteki. Hasło na szczęście było krótkie, pięść uderzająca guziki nawet nie zdążyła rozboleć.

W-I-C-H-U-R-K-A.

Maszyna zaskrzeczała dziesiątkiem tłoków i setką kół zębatych, po czym wypluła z siebie kilka sklejonych kartek papieru.

Szeryf objął notatki krytycznym spojrzeniem.

– Psiamać – westchnął. – Nie mamy portretu.

– Ale wiek się zgadza. – Strażnik nie spojrzał nawet na papier, jak zwykle kierował się wyłącznie pogłoskami. Pogłoskami, które w tej kwestii najwyraźniej nie wprowadzały w błąd. – Plotka już się rozeszła po mieście. Gadają, że ta mała cholera chce ukraść kolejny wynalazek. Że tym razem chce zamoczyć paluchy w licytacji na naszym placu.

– O czym jeszcze ludzie gadają?

– A zmyślają, jak zwykle. – Grubas wzruszył ramionami. – Dodają od siebie i różne bzdury wychodzą.

– Bzdury? – Gusław nie zamierzał ignorować niczego.

– No że moce ma jakieś specjalne i wicher zawsze się pojawia razem z nią. Chodzą słuchy o jakichś przeklętych czarach, co to nimi zefir przywołuje niby czarownica z bajek.

– I ty w to wszystko wierzysz?

– Ja? Nie, a skądże. Ale jakieś dziwy się dzieją z tą dziewczyną, bo w końcu przyszła do nas bez karawany meteorologów. Setkę mil musiała przebyć pozbawiona prognoz, a nie spotkało jej po drodze żadne zakrzywienie. Jak to niby możliwe, że wicher jej nigdzie nie capnął?

– Wystarczy tych plotek, resztą sam się zajmę. – Szeryf skinieniem głowy odesłał podwładnego i pogrążył się w lekturze.

Dziewczyna miała najwyraźniej obsesję na punkcie grabieży wielkich wynalazków, pojawiała się bowiem wszędzie, gdzie ludzie postanowili oszukać naturę. Wszędzie, gdzie naginano prawo zakrzywienia. I zawsze, dosłownie zawsze, wynalazek nagle znikał.

Po czym znikała i ona.

 

***

 

– Kiedy to wszystko ci się znudzi?

– Co niby?

– Ta twoja walka z ujarzmiaczami pyłu.

– Jak zwykle nic nie rozumiesz, Kapuściana Głowo.

Wichurka westchnęła, nie mając ochoty kolejny raz wyjaśniać znaczenia swojej prywatnej misji. Dlaczego nikt nie rozumiał, że igraszki z zefirem mogą spowodować anomalie na całym świecie? Że różowy pył stanowi jeden wielki organizm, który żywo reaguje na zaburzenia w jego naturalnym procesie życia? Głupota ludzka napędzana ewolucją i ciągłą chęcią rozwoju zdawała się nie mieć granic.

I właśnie dlatego Wichurka postanowiła wykorzystać Durnia do ratowania świata przed bezmyślnością wszechobecnych tępaków. Wiedziała, że brzmiało to chełpliwie i nadto wyniośle, ale… ale tym właśnie zwykła się zajmować. Nigdy nie odczuwała co prawda dumy, ale już od dawna towarzyszył jej niezwykły dreszczyk, wywołany najpewniej przez potworną dawkę satysfakcji. Mogła podróżować po świecie, poznawać najbardziej egzotyczne miejsca i niezmiennie ucierać nosa zarozumiałym naukowcom. Czego chcieć więcej?

– Wiesz co, matołku? Chyba nigdy mi się to nie znudzi.

– Zobaczymy, co powiesz, jak dorośniesz. – Ardon uśmiechnął się, jakby pewny swoich racji.

– Przecież dorosłam już dawno temu! – wzburzyła się Wichurka. – To ty zachowujesz się jak dzieciak.

– Cicho już, bo zaraz nas tu znajdą. Skup się lepiej, chyba ktoś nadchodzi.

Siedzenie w potężnej beczce do wina nie sprawiało może szczególnej przyjemności, ale dźwięki i wibracje otoczenia całkiem nieźle przechodziły przez drewnianą skorupę. Rzeczywiście dało się poczuć kroki kilku osób, w pośpiechu schodzących do piwnicy ulokowanej pod podłogą posiadłości Breoeo. Ardon pracował kiedyś w miejskiej straży i jeśli Smużne Miasto działało na podobnych zasadach, nikt nie będzie tracił czasu na dokładne przeszukanie spiżarni. Miast tego, pozostawieni bez nadzoru strażnicy, zaczną plotkować o bieżącej sytuacji, zdradzając przy tym sporą dawkę cennych informacji. Zresztą, w okolicy zamieszkanej przez miejskie szychy trudno było teraz o lepsze miejsce do ukrycia, a donosy o wyczerpanej nastolatce mogłyby wszystko zepsuć.

Tak, była doprawdy zmęczona, mimo że od użycia Durnia minęło już całkiem sporo czasu. Tuż przed spotkaniem z Breoeo, zapewne gdzieś w gęstwinie miejskiego targu, ktoś musiał ukraść jej specjalnie przygotowany woreczek owoców. Gdyby tylko mogła teraz zjeść coś słodkiego, z pewnością odzyskałaby część sił.

Kroki ustały.

– I jak niby przeprowadzą tę całą licytację, hę? Bez mistrza publicznych aukcji i organizatora imprezy?

– Ja tam mówię wam wszystkim już po raz wtóry – zabrzmiał gruby głos – zasłyszałem w namiocie szefa, że karawany już dawno ze świata pozjeżdżały i nie ma siły nic przekładać. Wstyd ino na cały świat byśmy zebrali. Nowoczesne miasto, co to nie umie sprzedać wynalazku jak należy. Dziś w samo południe się zacznie, czy znajdziemy staruszka, czy nie.

– A może i racja. Co to za problem przyjmować kolejne kwoty i drzeć się: „Kto da więcej?!” Sam bym się nadał, jak ten śledź na spotkaniu w gorzelni.

– Co za idioci. – Trzeci głos, a w zasadzie cichy pomruk, dobiegł z miejsca niepokojąco zbliżonego beczki. Strażnik odchrząknął i zaatakował towarzysza grzmiącym basem: – Nad oszustami też tak łatwo zapanujesz, mądralo? Zabezpieczysz imprezę przed złodziejami i krętaczami? Tyle złota i emocji miasto dawno nie widziało, a ujarzmić to wszystko…

Mężczyzna zamarł, a wraz z nim zamarli i tymczasowi mieszkańcy ogromniastej beczki. Ardon wymownie spojrzał na pokrywę, czekając aż ktoś ją uniesie i zastanawiając się, co ich zdradziło.

Niepotrzebnie. Powodem nagłej ciszy okazało się poskrzypywanie schodów, uginających się pod ciężarem nadchodzącej osoby. Osoby o głosie szorstkim jak kora hiperfigowca.

– Wszystkie siły natychmiast do Wielkiego Tłokoschronu! Dostałem polecenie z góry, zabezpieczamy cholerną machinę. Licytacja zaczyna się już wieczorem.

– Znaczy… dzisiaj? – Źródłem pytania musiał być ociężały umysłowo strażnik.

– Wszyscy na górę. Natychmiast.

Odgłos kroków, który potoczył się przez spiżarnię, zgasł dopiero, gdy trzasnęły drzwi u szczytu schodów.

Wichurka uniosła kąciki ust, pierwszy raz od czasu utraty energii. O to właśnie chodziło. Miała doskonały plan, jak rozegrać licytację. Jak sprowokować bójkę.

I jak wykraść diabelski wehikuł.

Tym razem nie wystarczy rąbnąć jakiegoś marnego świecidełka zaburzającego rytm wichru, czy innego głupiego artefaktu do produkcji sztucznych drobin pyłu. Nie chodziło nawet o zwinięcie kosztowności z lokalnego banku, za które kupiłaby narzędzia potrzebne do kolejnej misji. Teraz celem stał się słynny pojazd, budzący tak wielkie emocje, że Wichurka musiała wspiąć się na wyżyny możliwości, by ułożyć cały ten misterny plan. Plan przechytrzenia innych rabusiów, z całą pewnością panoszących się po mieście już od tygodni.

W gruncie rzeczy nie uważała się za złodziejkę. A przynajmniej nie lubiła, gdy ktoś ją tak nazywał. Przecież nie buchnęła jeszcze nic dla własnej korzyści! Miała swój honor i wszystko co robiła, nawet jeśli było złe, miało wyższy cel.

 

***

 

Szeryf Gusław nie potrafił zrozumieć zniknięcia Breoeo. Domyślał się jednak, kto mógł maczać w tym palce.

Odpiął płaszcz w kolorze dojrzałych wiśni, włożył binokle i zamknął za sobą drzwi tłokochodu. Maszyna zasyczała jak wąż, sprzężone powietrze wyzwoliło ruch wewnątrz cylindra. Gdy skierował pojazd w stronę Głównego Placu, nie potrafił zebrać myśli – znów przed oczami miał nastolatkę; smarkulę, która wciąż była krok przed nim, z dziecinną łatwością realizując szalony plan. Westchnął. Powietrze pachniało jesienią i bezradnością, czyli wszystkim, czego szczerze nienawidził. Szyldy pobliskich sklepów gapiły się jaskrawymi literami wymyślnych haseł i reklamowych sloganów. Licytacja prawdziwie owładnęła Smużnym Miastem – grupy przyjezdnych, powszechny powiew ekscytacji i wszechobecni bukmacherzy, zachęcający do obstawiania nabywcy najnowszego wehikułu… I gdyby nie ta parszywa smarkula…

Szeryf nagle pociągnął za dźwignię w rozpaczliwej próbie zatrzymania pojazdu. Tłoki zamarły, hamulce rozgrzały się do czerwoności. Maszyna wytraciła prędkość zaledwie dwa kroki przed mężczyzną, który – jak gdyby nigdy nic – stanął na samym środku alei.

Jak to możliwe, że wcześniej go nie dostrzegł? Przecież nikt nie wyrasta spod ziemi w ciągu ułamka sekundy. Chyba że… Gusław odetchnął, gdy dostrzegł ciemną twarz oszpeconą bliznami.

Griaomao – najemnik, szpieg, informator. Prawdziwy mistrz swego fachu.

Tak, on zdecydowanie zwykł pojawić się w jednej chwili i właśnie za to mu się płaciło. Potrafił też rzucać rewelacjami z rękawa, zupełnie od niechcenia i ze znudzonym wyrazem twarzy. Gdyby ktokolwiek inny zmaterializował się tak niespodziewanie i nagle, szeryf byłby przekonany, że przybysz właśnie został przywiany przez wicher wprost z odmętów przeszłości.

Griaomao odczekał dłuższą chwilę i podszedł do drzwi tłokochodu, machając dłonią pulchną jak ciało motylo-walenia. Po czym zrobił to, z czego był znany – rzucił rewelacjami z rękawa.

– Jak to?! Nadal w środku?! – wrzasnął Gusław.

– Dziewczyna weszła do środka, razem z partnerem. I nie wyszła. Sprawdziłem okolicę, sprawdziłem wszystkich i wszystko. A skoro ja tak mówię…

Szeryf wskoczył do wozu i trzasnął za sobą drzwiami, nie dając szpiegowi skończyć wywodu.

 

***

 

– Chwyć się mojego barku, o tutaj… Dobrze, teraz oprzyj się. Na trzy skaczemy. Raz, dwa, trzy! Brawo, o to chodzi. Skup się, jeszcze kilka kroków i będziemy przy schodach.

– Ależ jestem zmęczona – westchnęła Wichurka, czując jak nogi uginają się jakby były z waty. – Nie mogliśmy posiedzieć jeszcze trochę?

– Nie narzekaj, to był w końcu twój pomysł. Uwaga. Raz, dwa… Hop! Brawo, świetnie sobie radzisz. Hop! Świetnie. Hop! Hop! Hej, wyżej nogi, bo zaraz zgramolimy się na dół. Jeszcze tylko kilka kroków i wyjdziemy z piwnicy. Złap się poręczy, o, tutaj, ja muszę chwycić za klamkę.

– Otwarte?

– No ba! Po co mieliby zamykać? Złap no się z powrotem, idziemy dalej. Nie spiesz się tak, bo zaraz całkiem padniesz na ziemię. I nie patrz tak na krzesło, zaraz cię posadzę, spokojnie. Powoli… powoli… Dobra, odwróć się. I klapnij. Tak, właśnie tak. Ja poszukam czegoś, co postawi cię na nogi. Mam nadzieję, że staruszek lubi słodycze.

Wichurka nie odezwała się ani słowem. Zwyczajnie nie miała na to siły. Kto by przypuszczał, że droga z piwnicy do kuchni może być tak męcząca? Ach… ten Dureń… Jak zwykle pomocny i jak zwykle uciążliwy. Zanim stał się Durniem, Wichurka zwykła nazywać go Głodomorem. Czym tak naprawdę był – nie była pewna; wiedziała natomiast, że potrafił pochłonąć całkiem sporo energii.

Kiedy Ardon pojawił się ze słoikiem miodu i pudełkiem truskawek, odetchnęła. A gdy miód znalazł się już w brzuchu, roznosząc rozkoszne ciepło po całym ciele, westchnęła raz jeszcze, przeciągle i głośno. Po czym wstała.

– Już? – Ardon zmarszczył brwi. – Na pewno jesteś gotowa?

– Gotowa jak nigdy! – krzyknęła z uśmiechem, czując, jak wewnętrzna siła skacze jej po trzewiach i pcha do działania. Wiedziała, że zastrzyk energii nie wystarczy na długo, a znużenie zapewne wróci w najmniej odpowiednim momencie. – Buchnijmy wreszcie tę głupkowatą maszynę! Pora na…

Drzwi nagle otworzyły się, odsłaniając postawną sylwetkę. Mężczyzna dyszał jak pies, szeroko rozłożone ręce zamykały drogę ucieczki.

– Mam was – wycharczał, ledwo łapiąc oddech. – Wiedziałem, że prędzej czy później was dorwę.

„Gusław, szeryf Smużnego Miasta” – głosiła plakietka na jego mundurze.

Ardon ugiął nogi i z krzykiem wystrzelił naprzód, napierając na stojącego w progu mężczyznę. Wichurka była krok za nim. I może udałoby jej się uciec, gdyby nie widok kompana leżącego na plecach i duszonego przez szeryfa. Nie. Po prostu nie mogła go zostawić. Skuliła się za budynkiem i skoncentrowała myśli.

– Dalej – powiedziała do siebie, a głos zadrżał jej tylko trochę. – Dasz radę.

Musiała być precyzyjna. Nie chciała przecież rzucić Ardonem wprost w nieprzewidywalny wir czasoprzestrzeni. Wytężyła zmysły.

Powietrze wokół napastnika wypełniały fale akustyczne. Najpierw ich źródłem były rzucane przekleństwa, później – zwoływanie przez Gusława pobliskiej straży. Wystarczyło wejść w trans i skupić drobiny pyłu na drgającym powietrzu. Tak, żeby otoczyły wyłącznie szeryfa. Ale czy miała wystarczająco sił? Czy kiedykolwiek formowała zbitkę tak szybko po odzyskaniu energii? Na zabójczy wicher – pomyślała. Jeśli nie będę wystarczająco precyzyjna…

Ktoś z tyłu ryknął, po kamiennej uliczce rozszedł się tupot wojskowych butów.

Skoczyła zupełnie odruchowo i zacisnęła dłonie na drewnianym parapecie. Pozostało jedno – wdrapać się wyżej, wykorzystując elementy budynku. Balustrada, balkon, okiennica i kolejny parapet. Wiedziała, że nie ucieknie straży. Mogła zyskać jedynie czas. Czyli wszystko, czego teraz było jej potrzeba.

Kiedy spoczęła już na kamiennej loggii, skupiła wszystkie myśli na cząstkach pyłu.

Dwunastoletnia dziewczyna, istne uosobienie pewności siebie, swady i zdecydowania, siedziała na zimnych kamieniach i szczękała zębami z przerażenia. Sława Smużnego Miasta nie brała się bowiem z niczego. Cały świat wiedział, że ta niezwykła metropolia osiadła w potężnej dolinie, odgrodziwszy się hiperfigowcami od całej reszty globu. A także od wiatru.

Pył, spleciony w nieskończoną koegzystencję z hulającym po świecie wichrem, wirował tutaj w postaci zawiesiny tak rzadkiej, jak cząstki światła w głębi oceanu. Znalazła w zasięgu wzroku zaledwie kilka tuzinów drobin, musiała jeszcze skupić je wszystkie w konkretnym punkcie. Czy można wymagać od kogoś tak szalonej precyzji? Owszem, od doświadczonego chirurga, kusznika-snajpera czy któregoś z wiatroprotektorów. Ale na pewno nie od zwykłej dziewczyny.

No właśnie – zwykłej. Natychmiast dodała sobie otuchy, rozmyślając, jak bardzo to określenie do niej nie pasuje. W jednej chwili przed oczami stanęły jej wszystkie poprzednie sukcesy. Uśmiechnęła się, zmrużyła powieki i rozkazała robić różowym drobinom dokładnie to, czego chciała.

Nie mogła przy tym zauważyć straży wbiegającej na ostatnie piętro wapiennego budynku. Nie miała też prawa dostrzec obezwładnionego Ardona, który właśnie machał uwolnioną z uścisku ręką i zdzierał gardło, ostrzegając przed nadciągającym niebezpieczeństwem.

Okiennica buchnęła z hukiem, rozpraszając Wichurkę w ostatniej chwili. Dureń zdążył już szarpnąć ciałem w okropnym bólu i opuścić je tylko po to, by spleść zbitkę w zupełnie przypadkowym miejscu.

Na dachu sąsiedniej budowli.

Na dziwacznym urządzeniu, które natychmiast zmieniło kolor i zaczęło wyć niczym rozdzierany psorak.

 

***

 

Szeryf rozdziawił usta i bez słowa obserwował rodzącą się historię. Silny podmuch wiatru zakołysał pióropuszem liści pobliskiej palmy i z rykiem zaatakował Miejski Czujnik Zakrzywienia.

Gusław zdawał sobie sprawę, co to oznaczało.

Osiemdziesiąt cztery aparaty górujące nad miastem nieustannie monitorowały siłę wiatru. Istniały tylko na wszelki wypadek, dla zwiększonego poczucia bezpieczeństwa. Wiatroprotektorzy nigdy nie dopuściliby przecież do katastrofy – kontrolowali wicher z wielkim oddaniem, parając się zabawą cudacznymi cząsteczkami pyłu. I broniąc tym samym lud przed zabójczą mocą zakrzywienia.

Potężne Smugi, rozciągające się na niebie w pozornym nieładzie, gościły na obrazach i rzeźbach całego świata. Stanowiły nieodłączny element metropolii, jej słynny, znany w najdalszych zakątkach globu symbol. Niewiele osób wiedziało, jak naprawdę działają. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że to najskuteczniejszy mechanizm przewidywania pogody, jaki kiedykolwiek został wynaleziony.

Gusław miał kiedyś okazję ujrzeć generatory tych tajemniczych, srebrzysto-zielonych wstęg. Przekonał się, że wytwórnie Smug są tak naprawdę cielskiem tysięcy tłoków i miliardów kół zębatych. Że zapotrzebowaniem energetycznym równają się ze stadem wygłodniałych motylo-waleni.

Nie mógł się zatem dziwić, że wiatroprotektorzy zadali sobie kiedyś pytanie: co, gdyby pewnego dnia zabrakło środków, by zasilić Smugi? I w odpowiedzi stworzyli rezerwowy system alarmujący, złożony z osiemdziesięciu czterech mechanicznych czujników.

Syreny alarmowe nie miały jednak okazji do pracy. W całej historii Smużnego Miasta.

Aż do teraz.

Nadchodzi prawdziwa panika – pomyślał Gusław, zatykając uszy w obronie przed świdrującym piskiem syreny. Już od pięciu lat pełnił rolę szeryfa, między innymi dlatego, że rzadko się mylił. Nie mylił się i tym razem.

Miasto doprawdy oszalało. Domostwa w jednej chwili wypluły setki mieszkańców, którzy wyglądali teraz jak stado mrówek uciekających z płonącego mrowiska. Nie pakowali dobytku, nie zważali na tratowanych biedaków, nie kalkulowali, czy aby biegną w bezpieczne miejsce. Bezmyślna tłuszcza ruszyła ku najbliższej bramie jak stado gonionego bydła, wzbijając w powietrze chmurę kurzu i strachu.

Szeryf uskoczył w ostatniej chwili.

– Stać! – wrzasnął ile sił. – Gdzie wy, do jasnej wichury, pędzicie?! Jeszcze traficie w niebezpieczny rejon!

– W rzeczy samej. – Jeden ze strażników wstał z kolan i otrzepał kurz. – Tam nie jest bezpiecznie.

– Słucham?

– Nie widział pan prognoz? – Strażnik zmarszczył czoło i pomógł wstać szefowi. – Za Bramą Ogrodów pojawią się dzisiaj ruchy powietrza, a ci głupcy właśnie tam biegną.

Gusław zawsze wiedział, co robić. Zawsze miał w głowie multum pomysłów i zawsze był pewien swoich decyzji. Wielka licytacja, szalona nastolatka i pierwszy w historii alarm, wspólnie budujące katastrofę, w żaden sposób nie chciały jednak wpasować się w definicję „zawsze”.

Przymknął oczy i ułożył dłonie na skroniach, próbując w jakiś sposób zmusić umysł do pracy na wyższych obrotach. Skupić się na obronie maszyny? Zająć się Wichurką? Powstrzymać pędzący ku zagładzie tłum? Czegokolwiek by nie wybrał, jakaś część układanki musiała skończyć się tragedią. Dysponował zaledwie trzema jednostkami straży, które akurat znajdowały się w pobliżu. Przeczucie podpowiadało mu, że potrzebuje jeszcze drugie tyle.

A co, gdyby podzielić zadania? Jeden oddział do czuwania nad więźniami, drugi do zatrzymania tłumu, a trzeci do zabezpieczenia Wielkiego Tłokoschronu? Nie. Pojedyncza jednostka to za mało, by skutecznie obronić maszynę w obliczu piekielnego chaosu. Może, gdyby zabrał ze sobą dwa…

Na zabójczy wicher – pomyślał. Jest jeden sposób! Ale czy naprawdę chciał zrobić coś tak niedorzecznego? Zaprowadzić złodzieja wprost do najcenniejszego skarbu?

– Wy czterej – polecił, wskazawszy na grupkę strażników stojących tuż przy nim – macie za wszelką cenę zatrzymać tłum. Natychmiast.

Nie usłyszał odpowiedzi, oddział pierwszy wziął do serca ostatnie słowo rozkazu. Ruszyli bez zwłoki, wsparte na barkach miotacze pneumobełtów odbijały się od twardych mięśni i podskakiwały w rytm biegu.

– Cała reszta do mnie – kontynuował szeryf. – Przyprowadzić więźniów i tłokochody.

Na Smugi Protektorów – pomyślał, pokręciwszy głową z niedowierzaniem. Czemu wszystko się tak cholernie sypie?

Syrena wyła z pełną siłą, przewiercając miasto dzikim jazgotem.

 

***

 

– Nie szarp tych krat, to bez sensu – powiedziała spokojnie Wichurka, leżąc na drewnianej podłodze wozu i próbując zatamować krwotok. Wąskie strużki cieczy wypływały zewsząd: z nosa, oczu, ust, uszu.

Ardon zatrzymał się na moment, ale zaraz powrócił do wściekłego atakowania metalowych prętów.

– Gdzie tak pędzisz, zefirowy pomiocie?! Uważ… Aj! Aua! Wolniej, bo zaraz wylecimy z drogi! Naprawdę nie rozumiesz, że wieziesz rannego dzieciaka?!

– Nie krzycz, proszę. Dość już mi w głowie dudni.

– Łatwo powiedzieć. Widziałaś jak ten parszywy zefir… O rany, znowu cieknie? Myślałem, że zatamowaliśmy już to cholerstwo. Daj mi tę szmatę, pomogę ci.

– Zaraz przestanie, po prostu Dureń nie lubi częstej pracy.

Rzeczywiście, chwilę później poczuła się lepiej. Wtuliła się w ramiona kompana, by zamortyzować dzikie szarpnięcia wozu. Przynajmniej tak sobie wmawiała – w praktyce zrobiła to z innego powodu. I choć nigdy by tego nie przyznała, samotna walka przeciw rozwojowi techniki mogła złamać każdego. Ty kontra reszta świata – jak długo można toczyć tak nierówny bój? O ile dorastanie w rynsztokach Zacienionej Przystani formowało prawdziwych twardzieli, Wichurka właśnie tam wykształciła w sobie wrażliwość na losy kolejnych pokoleń, która pchała ją teraz do prywatnej wojny z elitami.

Przypomniała sobie wczesne lata dzieciństwa, gdy dyktator obwieścił bezkompromisową walkę z naturą. Do dziś pamiętała opowieści o grupie naukowców w śmiesznych binoklach, ciągle konstruujących nowe machiny celem wyparcia zefiru z Przystani. Wciąż miała przed oczami anomalie, huragany i nawałnice, które nawiedziły pobliskie wioski niedługo później. Nadal w koszmarach widywała ludzi znikających z oczu, trafiających w bezlitosną dziurę ugiętego czasu.

Tam straciła wszystkich, których kiedykolwiek kochała. A przynajmniej tak podpowiadały jej wspomnienia, które coraz bardziej się już zacierały.

Teraz, gdy niepokorny Dureń wykańczał jej ciało fizycznie i psychicznie, znów uciekała w przeszłość. Zabieg niewiele pomógł, pierwszy raz od dawna zaczynało brakować jej wsparcia. Mimo że tak naprawdę nigdy wcześniej go nie doświadczyła.

– Nie na to się pisałem – mruknął Ardon, rozluźniając uścisk. – Uwierzyłem w twoją sprawę, naprawdę. Ale to wszystko źle się skończy. Nie możemy walczyć za wszelką cenę.

– Nie możemy? – spytała Wichurka. – Dlaczego?

Spojrzał jej w oczy. Potwornie zmęczone, pełne zmartwienia oczy, osadzone na delikatnej twarzy dziecka. Widok był doprawdy smutny. Dlaczego tak cierpiała? Dlaczego tak bardzo jej zależało?

– Znowu nic nie rozumiesz, Kapuściana Głowo – rzekła, jakby wyczuwając jego myśli. – Powiadają, że chcą postępu i rozwoju. Ale jakim kosztem? Mówiłam ci już, ich w ogóle nie obchodzi, że mogą zniszczyć całe wioski. Że stworzą ludzi takich jak… – Umilkła na moment. – Takich jak ja.

Ardon po raz pierwszy dostrzegł, że gdzieś pod maską wesołej dziewczyny krył się prawdziwy żal. Teraz, gdy wreszcie się otworzyła, w pewnym stopniu ją zrozumiał. I po prostu musiał pomóc.

Nadszedł czas, by wrócić myślami do czasów spędzonych w miejskiej straży i przeanalizować sytuację od podstaw. Dlaczego szeryf wpakował ich do jednego z wozów? Gdzie mogli tak pędzić w otoczeniu dwóch oddziałów? Jakim cudem nie wylądowali jeszcze w więzieniu? Elementy układanki w żaden sposób nie chciały złożyć się w całość. Chyba że…

Olśniło go w jednej chwili. Więzienny wóz konwojowała grupa strzelców w białych surdutach z masywnymi tarczami i lekkimi pneumoletami; z kolei jednostka skupiona wokół szeryfa to już pancerna straż dzierżąca mechawłócznie. Teraz decyzja Gusława wydawała się nie tylko sensowna, ale i banalnie prosta.

– Nie jesteśmy częścią planu – rzucił, ni to do siebie, ni to do Wichurki. – Szeryf założył, że może się spóźnić. Rozumiesz, co to oznacza? Jedziemy wprost do przeklętej maszyny.

– I pewnie będzie trzeba ją odbić.

– Otóż to. Formacja żółwia ochroni przed ostrzałem, a mechawłócznie przydadzą się do szarży. Szeryf po prostu potrzebował dwóch oddziałów. A my…

– Zwyczajnie nie mieli co z nami zrobić – dokończyła Wichurka słabym głosem, choć dało się wyczuć nutę podniecenia. Po chwili westchnęła zawiedziona i dodała: – Tyle że ja nie mam już sił.

W rzeczy samej, nie miała. Chęć działania okazała się jednak silniejsza – pozbawione energii mięśnie skurczyły się w niepewnym ruchu, chwilę później Wichurka stała na przedzie wozu, zaciskając dłonie na stalowych prętach krat. I wyrzucając z głowy wszystkie ponure myśli, jakby „poddać się” nie występowało w jej wewnętrznym słowniku. I choćby nie wiem co, nie miała zamiaru wpisywać dziś tego zwrotu.

 

***

 

Gdy dotarli na miejsce, szeryf zatrzymał straż i zamarł.

– A niech to psorak zawyje! – krzyknął ktoś z boku.

Strzępy satynowej koszuli Wielkiego Tadda, jednego z głównych wiatroprotektorów, poleciały z miejskiej sceny, stając się najdroższymi szmatami w metropolii. Gusław nie widział jeszcze naukowca w takim stanie. Wszystko wskazywało na to, że powszechnie szanowany Tadd, nie bez powodu nazwany Wielkim, próbował bronić Tłokoschronu. Jak to się stało, że tak ważny protektor miasta stał teraz w otoczeniu bandytów, którzy najwyraźniej zdobyli maszynę i przygotowywali się do ucieczki?

Gusław wiedział, że trzeba dopaść bydlaków. Miał też świadomość, że naukowcowi nie może spaść włos z głowy.

– Zostawcie go w spokoju, łajzy! – ryknął jeden z jego ludzi, jakby zbulwersowany profanacją.

W odpowiedzi bandyci chwycili za broń i ustawili się wzdłuż sceny, czekając na natarcie. Jeden z nich teatralnie splunął.

Gusław szybko przebiegł wzrokiem po każdej z dwunastu obcych twarzy. Poczuł mdłości na samą myśl, że znów musi walczyć z wrażeniem bezradności. Na nic mogły się teraz zdać wytrawne zdolności stratega – złodzieje zdawali się po trzykroć silniejsi fizycznie, a do tego lepiej wyszkoleni. Z początku miał nadzieję, że przy łokoschronie spotka co najwyżej kilku biedaków zaślepionych chęcią zarobku. Niestety znów się pomylił – mężczyźni już na pierwszy rzut oka wyglądali na wybitnych fachowców przybyłych z innej krainy. Zapewne precyzyjnie wykorzystali alarm, który wstrząsnął miastem i…

No właśnie, alarm! – pomyślał nagle, składając wszystkie zdarzenia w całość. Czy grupa zbrojnych zbirów mogła działać wspólnie z Wichurką? Czy ta mała naprawdę weszła w tak paskudne znajomości? Czy wszystkie poprzednie zajścia doprawdy stanowiły ciąg doskonale przemyślanego planu?

Był jeden sposób, by rozwiać wątpliwości.

Wbił rękę pomiędzy kraty i szarpnął zakrwawioną sukienkę, by po chwili przystawić dziewczynie nóż do gardła. Najpierw zajęczała z bólu, później – ze strachu. Gusław mógł teraz jednym ruchem zakończyć legendę złodziejskiej mistrzyni, obrończyni wichrów. Mógł, ale nie chciał, przynajmniej nie teraz. Musiał sprawdzić, czy zbirom zależy na dziewczynie.

Nie puszczając noża, odwrócił się w ich kierunku, by ujrzeć przerażone twarze.

I zobaczył. Sęk w tym, że prawdziwy strach zagościł tylko na jednej z nich. Tej należącej do Wielkiego Tadda. Pozostali – wyraźnie zdziwieni – mrużyli oczy albo uśmiechali się pod nosem.

– Nie rób tego, chłopcze – powiedział wiatroprotektor ochrypłym głosem. – Pozwól dziewczynie… Au! Aj, aua!

Ktoś niedbale kopnął starca, utwierdzając Gusława w przekonaniu, że bandyci – jak to zwykle z bandytami bywa – nie stanowią części niczyjego planu. Odłożył nóż, westchnął i dał rozkaz do natarcia.

 

***

 

Nie pierwszy raz patrzyła, jak giną ludzie. I pewnie nie ostatni. Chociaż… kto wie? Może wreszcie nadszedł jej czas? Może zakończy misję tu i teraz?

Wrzask Ardona wciąż świdrował powietrze, jego przebite kawałkiem metalu udo krwawiło coraz bardziej. Nie mieli pojęcia, czy ktoś zaatakował ich celowo, czy może pocisk trafił do wozu przez przypadek. Wiedzieli tylko, że nastąpiło to potwornie szybko i wywołało równie potworny ból. Reszta nie miała właściwie znaczenia.

Jeszcze kilka chwil i Wichurka straci kolejnego kompana. Trzeba działać – pomyślała, słaniając się na nogach. Natychmiast.

Rozpaczliwie rzuciła się w kierunku rannego, nie mając najmniejszej ochoty patrzeć na śmierć przyjaciela. Energii wystarczyło, by rozerwać rękaw sukni i związać opaskę na rannej nodze. Krew ciekła bez przerwy, jakby nabijając się z nieporadnie splecionego węzła.

Uklękła i wrzasnęła ze wszystkich sił, a drobinki pyłu zaczęły formować się w olbrzymią kulę. Zaraz… Przecież nie użyła Durnia. Skąd obok wozu pojawiła się zbitka, wirująca w powietrzu i emanująca różowym blaskiem? W jaki sposób zmusiła pył do działania, nie wydając choćby najkrótszego rozkazu? Ba, nie mając tego nawet w planach? Chyba że…

– Na zabójcze wichry – westchnęła, patrząc na wykrzywioną w skupieniu twarz Wielkiego Tadda.

Wiatroprotektor zdawał się właśnie koncentrować na trzech czynnościach: kurczowym zaciskaniu warg, gromadzeniu drobin pyłu i bezlitosnym burzeniu Wichurce jej wieloletniego spojrzenia na świat.

Od zawsze żyła w błędzie.

Szeroko otwarte oczy z uwagą pochłaniały tańczące okruszki zefiru, a umysł w kółko zadawał jedno pytanie. Jak to możliwe? Jak mogła wcześniej nie odkryć, że istnieją inni, którzy potrafią sterować pyłem?

Na rozważania zabrakło jednak czasu. Świat wokół zwolnił, zawirował i zaczął rozpływać się na wszystkie strony niczym poranna mgła. Dwie różowe kule wisiały w powietrzu – jedna otaczała Wichurkę, druga wiatroprotektora.

– Nie mamy wiele czasu. – Wielki Tadd zamknął oczy, gdy jego Dureń wrócił już do ciała. W jakiś sposób potrafił panować nad bólem.

– Przenosisz nas w przyszłość? – zapytała dziewczyna, oczyściwszy usta z krwi.

Nie odpowiedział. Wydawało się, że w jakiś sposób… zatrzymał czas?

 Efekt nie trwał długo. Gdy tylko każda z obecnych przy scenie osób rozpłynęła się w stanowczo zbyt różowym powietrzu, całe otoczenie wróciło do życia.

– Masz siłę, żeby iść?

– Mam! – Wichurka wstała tylko po to, by po chwili ponownie upaść na kolana.

Wielki Tadd westchnął, objął dziewczynę ramieniem i poprowadził ją w kierunku źródła całego zamieszania – Wielkiego Tłokoschronu.

Maszyna wyglądała… dziwnie. Cylindryczna puszka, zdolna pomieścić najwyżej trzech pasażerów, emanowała różnobarwnym blaskiem, a umieszczony na dachu komin ział białymi obłokami dymu. Przy zatrzaśniętych drzwiach Wichurka dojrzała dziesięć guzików – do każdego z nich przyporządkowano jedną cyfrę.

Wiatroprotektor podszedł do panelu z klawiszami i wklepał długą sekwencję kodu. Maszyna zajęczała żałośnie, wypluła z podwozia czarną maź, po czym zwyczajnie się rozpadła. Wichurka odskoczyła, gdy tysiące najróżniejszych cząsteczek rozsypało się po podłożu. Cząstek, które jeszcze przed chwilą wspólnie tworzyły cylindryczny pojazd.

– Wielki Tłokoschron nie istnieje – powiedział Tadd, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. – I nigdy nie istniał.

Oderwała wzrok od szczątków pojazdu i spojrzała na mężczyznę pytająco.

– My, wiatroprotektorzy, oszukaliśmy wszystkich – wyjaśnił. – A przede wszystkim oszukaliśmy ciebie.

Nastała krótkotrwała cisza, przerywana sykiem wydobywającym się z pozostałości pojazdu. Co dziwne, panująca wokół anomalia nie była teraz widoczna gołym okiem. Jeśli wierzyć Wielkiemu Taddowi, wir czasoprzestrzenny wywołał efekt zbliżony do zatrzymania czasu – wiatroprotektor wraz z Wichurką zyskali jakieś pół godziny.

Życie wokół zdawało się toczyć w normalnym tempie, ale nie dla wszystkich. Nie dla Ardona, nie dla Gusława, nie dla złodziei i nie dla strażników. Oni wszyscy… cóż, za jakiś czas po prostu pojawią się w miejscu, w którym najpierw zastygli, a później rozpłynęli się w różowym blasku. Nawet nie spostrzegą, że od zakrzywienia minęła choćby chwila. Dziwne. W jaki sposób naukowiec poznał te niezwykłe właściwości pyłu? I po co to wszystko zaplanował?

W końcu pozbierała myśli.

– Wiedzieliście, że będę chciała buchnąć maszynę. Czy… czy ten cały diabelski wehikuł od początku był jedną wielką pułapką? Pułapką na mnie?

– Potrafisz szybko myśleć. – Wielki Tadd uśmiechnął się. Podszedł do skrzynki leżącej wśród pozostałości pojazdu i wyciągnął z niej woreczek owoców. Miał świadomość, że to właśnie owoce najszybciej przywracają siły po spleceniu zbitki. – Chodź za mną, mała. Przekonaj się, dlaczego tak bardzo chcieliśmy cię tu sprowadzić.

Zjadła, a Dureń radośnie szarpnął jej ciałem, gdy tylko poczuł przypływ dodatkowej energii. Czy powinna posłuchać tego dziwnego mężczyzny? Stwierdziła, że nie ma nic do stracenia. Pozostawienie rannego Ardona nie mogło mu przecież zaszkodzić – czas, jakimś cudem zatrzymany, zatamował upływ krwi najskuteczniej jak to tylko możliwe. Westchnęła, po czym pozwoliła poprowadzić się do tajnej siedziby słynnych Strażników Wiatru ze Smużnego Miasta.

 

***

 

– Zapewniamy, że twój przyjaciel z tego wyjdzie – nieustępliwie przekonywał Wielki Tadd. Wciąż nie otwierał sejfu, za wszelką cenę chciał wpierw rozwiać obawy dziewczyny. – Co więcej, po tej paskudnej ranie nie zostanie mu nawet najmniejsza blizna.

Palant! – odpowiedziała w myślach. Wzburzyła się jeszcze bardziej, kiedy odkryła, że kolejna osoba traktuje ją jak dziecko. Naprawdę sądził, że w życiu nie widziała podobnej rany? Jeśli w jakiś sposób ocalą Ardona, Kapuściana Głowa może zapomnieć o chodzeniu przez kilka najbliższych miesięcy. Może nie skończyła jeszcze trzynastu lat, ale na pewno nie była aż tak naiwna. Z drugiej strony… czy nie mówiło się, że dziwacy ze Smużnego Miasta potrafią czynić cuda? Ich reputacja sięgała wszystkich krańców świata.

– Jak chcecie mu pomóc?

– Już mówiłem, cały sekret tkwi za tym włazem. – Wielki Tadd ponownie wskazał stalowy sejf. – W środku hula prawdziwy żywioł. I to właśnie z jego pomocą uratujesz przyjaciela. Musimy tylko wiedzieć, że zechcesz do nas dołączyć.

Mężczyzna już wcześniej dał Wichurce do zrozumienia, że z jakiegoś powodu uważa ją za wyjątkową. Nie okazała zdziwienia, w końcu sama też miała o sobie podobne zdanie. Bardziej tajemnicza wydała się zapowiedź, że być może tylko ona będzie w stanie wykorzystać znalezioną przez naukowców „sekretną moc”.

Tadd próbował również przekonywać, jak wiele ją łączy z grupą wiatroprotektorów i jak zbieżne cele im przyświecają. Zasugerował, że na co dzień wykorzystują niezwykłą moc wichru, zupełnie nie zaburzając jego naturalnych procesów. Czy mówił prawdę? Nie miała pojęcia. Musiała za to podjąć decyzję.

Skinęła głową.

Protektor nie zastanawiał się nawet przez chwilę – pociągnął za dźwignię, zmuszając właz do ustąpienia.

Uwięzione wewnątrz drobiny pyłu natychmiast rozpoczęły taniec, jakby zachęcone otwarciem stalowej klapy. Jak to możliwe, że nie były różowe? Zielonkawy proszek szalał we wnętrzu sejfu niczym zamknięty w puszce huragan.

– Zapamiętaj moje słowa, dobrze? – Wielki Tadd cofnął się o kilka kroków. – Wyobrażasz sobie, jak trudno zdobyć taki pył? Ale nie krępuj się. Śmiało, wykorzystaj całość. Wtedy zrozumiesz, jak ważną rolę możemy odegrać razem w przyszłości. Teraz proszę cię tylko o jedno: wróć do mnie i opowiedz, co się dziś wydarzyło.

Nie myślała długo, postanowiła po prostu spleść zbitkę z tej dziwnej zielonej substancji. Z początku nie miała pewności, czy zdoła kontrolować nieznany pył, lecz ten okazał się jeszcze bardziej posłuszny od swego różowego brata. Emanująca zielonkawym blaskiem zbitka poczęła kurczowo zaciskać się wokół Wichurki, jakby sama przejęła nad sobą kontrolę.

Dziewczyna zapadła w głęboki sen jeszcze zanim huk wypełnił pomieszczenie.

 

***

 

Obudziła się z potwornym bólem głowy i świdrującym dźwiękiem w uszach. Jedno spojrzenie w dół wystarczyło, by oprzytomniała. Czy… znajdowała się na szczycie hiperfigowca? Tego samego, na którym drzemała dziś rano?

Podążyła na dół, skacząc z gałęzi na gałąź tak zwinnie, jakby chciała udowodnić, że wywodzi się od szympansa. Przywitała ją sylwetka Ardona – wyglądał ponuro, ale jego noga zdawała się być zupełnie zdrowa.

– Obiecałaś wrócić w ciągu godziny – powiedział z wyrzutem. – Ruszamy wreszcie do miasta? W końcu przysięgłaś sobie, że dzisiaj zwiniesz ten przeklęty Tłokoschron.

Koniec

Komentarze

Hej Perrux !!!!

 

Wiem ile kosztuje napisanie opowiadania na ponad 40k znaków. Trzeba się bardzo postarać, przynajmniej ja tak mam. Ale dla mnie twój tekst w 95% jest niezrozumiały. Chyba po prostu jestem za głupi, ale jeśli kierujesz tekst do zwykłych czytelników (IQ powiedzmy 120) to pomysł jest chybiony. Jak ja nie zrozumiałem a IQ=120 z pewnością mam, to oni też nie zrozumieją. Trochę mnie dziwi bo na pewno, masz i wyobraźnię i wiedzę i inteligencję a może i talent, czemu nie napisać czegoś lżejszego??? Toż to Lem pisał niezrozumiale ale jak sam mówił, nie zależało mu już na czytelnikach… pisał dla przyjemności czy coś, nie pamiętam dokładnie.

I tekst jest w pewnych momentach naprawdę dobry, jest dobry a potem po chwili i tak nic nie rozumiem. Kurcze gdybym czytał książkę to dawno bym ją już odrzucił. Tutaj przeczytałem całość bo tak sobie postanowiłem, że będę wszystko do końca czytał, bez względu czy nie rozumiem, czy mnie nudzi…

To taki mój komentarz! Na koniec dodam, że lepiej jak nie rozumiałem niż jakby mnie nudziło :)

 

Pozdrawiam!!! Powodzenia w konkursie!

Jestem niepełnosprawny...

Dzięki za wizytę i spostrzeżenia, Dawidzie. Cieszę się, że mimo braku zrozumienia dotarłeś do końca i tekst Cię nie wynudził :)

Podoba mi się pomysł na rezolutną Wichurkę i jej umiejętność panowania nad różowym pyłem, ale muszę wyznać, że chyba nie do końca pojęłam sprawy związane z kradzieżą wynalazku, że o manipulacji czasem i przenoszeniem się do innych światów nie wspomnę.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

sku­li­ła się wśród gę­stych pną­czy, opie­ra­jąc ple­ca­mi o konar. → …sku­li­ła się wśród gę­stych pną­czy, opie­ra­jąc ple­cy o konar.

 

kru­szy­ny ze­fi­ro­we­go pyłu wy­stę­po­wa­ły tak mało licz­nie. → …kru­szy­ny ze­fi­ro­we­go pyłu wy­stę­po­wa­ły tak nielicz­nie.

 

Prze­spa­ła się na szczy­cie hi­per­fi­gow­ca. Kilka go­dzin. Chyba miał po­wo­dy do gnie­wu. → Dlaczego hiperfigowiec miał powody do gniewu?

 

Wi­chur­ka zwin­nym ru­chem wsko­czy­ła na próg… → A może wystarczy: Wi­chur­ka zwin­nie wsko­czy­ła na próg

 

– Ja? Nie, a jakże. → Pewnie miało być: – Ja? Nie, a skądże.

Mówimy a jakże, gdy chcemy coś podkreślić lub odpowiedzieć twierdząco na pytanie.

 

i drzeć się: „Kto da wię­cej”! → …i drzeć się: „Kto da wię­cej?!”.

 

I jeśli ktoś chciał­by jej przy­pi­sać łatkę zło­dziej­ki… → I jeśli ktoś chciał­by jej przypiąć łatkę zło­dziej­ki

 

Od­piął płaszcz w ko­lo­rze doj­rza­łych lilii… → Czyli w jakim? Bo lilie mogą mieć bardzo różne kolory – od bieli, przez odcienie żółci, pomarańczu, różu, czerwieni, do brązu niemal.

 

czu­jąc jak nogi ugi­na­ją się jakby były ule­pio­ne z waty. → Czy z waty można cokolwiek ulepić?

Proponuję: …czu­jąc że nogi ugi­na­ją się, jakby były z waty.

 

Na za­bój­czy wi­cher – po­my­śla­ła. – Jeśli nie będę wy­star­cza­ją­co pre­cy­zyj­na… → Druga półpauza jest zbędna, przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli bohaterów.

 

Silny po­dmuch wia­tru po­ru­szył pió­ro­pu­szem liści po­bli­skiej palmy… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Silny po­dmuch wia­tru zakołysał pió­ro­pu­szem liści po­bli­skiej palmy

 

Na za­bój­czy wi­cher – po­my­ślał. – Jest jeden spo­sób! → Druga półpauza jest zbędna.

 

Na Smugi Pro­tek­to­rów – po­my­ślał, po­krę­ciw­szy głową z nie­do­wie­rza­niem. – Czemu wszyst­ko się tak cho­ler­nie sypie? → Jak wyżej.

 

– I pew­nie bę­dzie trze­ba ją odbić.

– Do­kład­nie.https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokladnie;1075.html

Proponuję: – I pew­nie bę­dzie trze­ba ją odbić.

Właśnie./ Otóż to./ Tak myślę.

 

Po chwi­li wes­tchnę­ła z za­wo­dem i do­da­ła… → Po chwi­li wes­tchnę­ła zawiedziona i do­da­ła

 

Wi­chur­ka stała na prze­dzie wozu, za­ci­ska­jąc dło­nie na sta­lo­wych prę­tach krat. I wy­rzu­ca­jąc z głowy… → …Wi­chur­ka stała na prze­dzie wozu, za­ci­ska­jąc dło­nie na sta­lo­wych prę­tach krat i wy­rzu­ca­jąc z głowy

 

że  przy tło­ko­schro­nie… → Jedna spacja wystarczy.

 

Odło­żył nóż, wes­tchnął i roz­ka­zał na­tar­cie.Odło­żył nóż, wes­tchnął i dał rozkaz do natarcia.

 

Ode­rwa­ła wzrok od szczą­tek po­jaz­du… → Ode­rwa­ła wzrok od szczą­tków po­jaz­du

 

Wiel­ki Tadd po­now­nie wska­zał na sta­lo­wy sejf.Wiel­ki Tadd po­now­nie wska­zał sta­lo­wy sejf.

Wskazujemy coś, nie na coś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Prruksie!

 

Zastanawiam się, czy wspomniany w przedmowie tekst jest konieczny do zrozumienia świata, jaki tu przedstawiłeś. Jeśli tak, to niestety nie mamy do czynienia z samodzielnym opowiadaniem. Jeśli nie, to mam wrażenie, że zbyt dużo zostało w Twojej głowie, a za mało wyjaśniłeś.

Odniosłem wrażenie, że świat, o jakim piszesz, masz bardzo przemyślany, ale za mało mi powiedziałeś o jego prawidłach. Próbuję go śledzić, ale z racji faktu, że kompletnie go nie rozumiem, jestem bezrefleksyjnym świadkiem wydarzeń, który pokornie przyjmuje to, co się dzieje. Do tego targnąłeś się na słowotwórstwo, co początkowo wzbudziło moją ciekawość, ale ta stopniowo opadała, bo nie dostałem rozwinięcia.

Podobnie, jak światotwórstwo, odbieram wyjaśnienie samej kradzieży. Jest to jeden ze sposobów pokazywania klasycznego heistu, ale żeby wypalił, na końcu muszę być w stanie poskładać wszystko w jedną całość. Myślę, że nawarstwienie wątpliwości zwyczajnie odwiodło mnie od sprawnego połączenia informacji.

Natomiast ostatnich kilka linijek to… Zakończenie typu “ale to był sen” to w większości przypadków strzał w kolano. Bo sny rządzą się innymi prawami, często brakiem logiki i konsekwencji, a to w światotwórstwie jest kwestią bardzo istotną. Łącząc to z niepełnym zrozumieniem świata czuję się trochę oszukany.

Zatem, podsumowując, widzę tu szerszy pomysł na świat i napad (i za to właśnie klik), ale zabrakło wyjaśnień dla czytelnika. Nie chodzi mi oczywiście o rzucenie bloku tekstu z wyjaśnieniami, a wplecenie tego wszystkiego w tekst. W obecnej postaci dostrzegam ciekawe twisty, które nie wybrzmiewają tak, jak by mogły, a i satysfakcja z lektury jest zdecydowanie poniżej oczekiwanej.

 

Pozdrawiam i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej!

 

Ten pierwszy fragment jest dość ładny, choć ciut ciężko mi się czytało, byłam przytłoczona tymi porównaniami i samym opisem dla opisu, zazwyczaj wolę najpierw/jednocześnie mieć już jakąś akcję, która trzyma mnie przy tekście.

 

Fajnie, że nie udało się wejść do środka od razu. :)

 

Minęła chwila, nim skończyła

Uciekł podmiot

 

Ciekawy pomysł z uwięzieniem ciała w czasie. Lubię motywy czasu, więc jestem zainteresowana. ;)

 

Trochę szkoda, że od początku wiemy, że Wichurka kradnie wszystkie wynalazki. Z jednej strony otwiera to wątek kryminalny, ale z drugiej powiela prawie wszystko, co wiemy.

 

Hm… Wichurka ratująca świat. Dziewczyna ma 12 lat, super moce, a ja trochę odpadam. XD Jakoś nie jestem fanką superbohaterów, zwłaszcza w połączeniu z młodym wiekiem. :p

 

Wyjaśnienie, że Wichurka nie uważa się za złodziejkę, trochę zapycha. Lepiej, kiedy czytelnicy sami się tego domyślą.

 

Zjedzenie słoika miodu? XD Ja rozumiem, że chciała słodkiego, ale jednak cały słoik miodu… :p

 

Hm, dalej średnio mi się czyta o dziewczynie, która ma taki talent, nawet po jednej akcji, od razu zaczyna drugą, mimo że nigdy tego nie robiła. Tylko że ja nie czułam wcale żadnego napięcia, bo wiedziałam, że przywoła pył. I ta narracja przy Wichurce taka dość nastoletnia. Za to fajnie, że wkroczyła straż.

 

I na plus na pewno zaliczam Twój styl pisania: dokładny, szczegółowy, przyjemnie się czyta.

 

Silny podmuch wiatru poruszył pióropuszem liści pobliskiej palmy i z rykiem zaatakował Miejski Czujnik Zakrzywienia.

Zdawał sobie sprawę, co to oznaczało.

Podmiot uciekł.

 

Przez to, że skaczesz w narracji, ciężko się wczuć w bohaterów. Tu dziewczyna, tu szeryf, jakoś tak nie mogę uchwycić tutaj równowagi. A samo uwięzienie bohaterów okazało się zbędnym elementem, bo i tak dość szybko nastąpiło uwolnienie.

 

Za to bardzo podoba mi się pomysł na moc sterowania pyłem, taki baśniowy i ciekawy. Świetnie to wszystko opisujesz, można sobie wyobrazić ten pył i jego działanie.

 

Na koniec sporo streszczasz, dziewczyna jak zawsze wyjątkowa, no i równie irytująca. Wiem, czemu nie mogę przeboleć fabuły: bo od początku do końca mamy super moc, która działa, a dodatkowo jeszcze sprawia, że bohaterka jest kimś w rodzaju wybrańca. Od niej wszystko zależy, motyw znany tak dobrze, że aż za dobrze.

 

Oczywiście udaje się okiełznać zielony pył, który przenosi w czasie. Całkiem dobre zakończenie, ale ja byłam już zmęczona główną bohaterką i tak jakoś nie zaskoczyło mnie za bardzo, tzn. nie wywołało efektu „wow”.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Dzięki za kolejne komentarze. Cóż, wygląda na to, że mogłem przygotować nieco łagodniejsze wprowadzenie w świat i historię.

 

Reg, dzięki za korektę, poprawki już naniesione. Wróciłem po kilku latach przerwy i widzę, że wciąż można na Ciebie liczyć :)

 

Krokusie, wspomniany w przedmowie tekst jest wyraźnie inny, łączy go tylko świat, w którym wiatr koegzystuje z różowym pyłem, powodując zakrzywienie czasu. Sam bardzo lubię, kiedy autorzy wrzucają mnie w tajemniczy świat bez większych wyjaśnień, a szczegóły mogę poznawać poprzez konkretne zdarzenia i wypowiedzi bohaterów. Tutaj zaryzykowałem z takim właśnie zabiegiem, ale najpewniej zabrakło nieco wyczucia.

Dzięki za uwagi, wezmę je pod uwagę przy tworzeniu kolejnej historii :)

Co do zakończenia, nie mam pewności, czy dobrze je zrozumiałeś. W ostatnim akapicie okazuje się, że zielony pył działa przeciwnie do różowego, w wyniku czego zakrzywienie czasu rzuciło Wichurką w przeszłość. A to wszystko zgodnie z planem wiatroprotektorów, którzy właśnie tego oczekiwali, przygotowyjąc całą intrygę. Według mnie takie zakończenie nie ma wiele wspólnego z "ale to był sen", ale możesz się że mną nie zgadzać :D

 

Ananke, dzięki za cenne uwagi, rozumiem Twoje odczucia. Podejrzewałem, że bohaterka i narracja nie każdemu przypadną do gustu. Wprowadziłem poprawki, zastanowię się jeszcze, czy zupełnie nie usunąć fragmentu z informacją, że Wichurka nie uważa się za złodziejkę.

Bardzo się cieszę, że spodobał Ci się pomysł na moc bohaterki i styl :)

Bardzo proszę, Perruksie, cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

Wróciłem po kilku latach przerwy i widzę, że wciąż można na Ciebie liczyć :)

Perruksie, owszem, miałeś przerwę, ale wzrok na tym nie ucierpiał – dobrze widzisz, można na mnie liczyć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Perruxie!

 

Póki co, moje top 3 w konkursie.

Steampunk? Czy Airpunk? A może Retropunk?

 

Tak czy siak, światotwórstwo dobre i zadbane: od nazw własnych, przez strukturę świata, po dopasowane do konwencji wulgaryzmy. Jako miejsce akcji wyróżnia się już samo miasto w dolinie, otoczone naturalną barykadą z drzew, niczym ogrodzony ogród (Eden xd). Różowy pył jako organizm to solidny fundament świata.

Są też niezmienne fakty. Cukier pomaga odzyskać siły, w każdym możliwym wszechświecie.

 

Widzę duży potencjał na grimdark, zamiast wesołej bioshockowej przygody. Wiatr wykorzystywany do manipulacji czasu jest czymś tak podłym, że aż dziwne, że ludzie nie korzystają z tego na potęgę, na wszystkich czarnorynkowych płaszczyznach. Ale pewnie wykorzystują, skoro mamy łajdaków używających dziecko do… no właśnie, do czego? Cofnięcia się w czasie, celem „opowiedzenia, co dziś się wydarzyło”? Jeżeli Tadd używa czasu jako prezentacji możliwości zielonego pyłu i skłonienia Wichurki do dołączenia do ich złodziejskiej szajki, myślę, że doszło do przedobrzenia z teatralnością i dramatyzmem. Mimo, że robią to wszystko bez konsekwencji (dzień się resetuje), dlaczego nie spróbować z czymś prostszym, dużo mniej ryzykownym, nie burzącym porządku całego miasta? Tak czy siak, „Join me!” w wykonaniu antagonisty jest chyba najsłabszym elementem tekstu.

 

Porządnie napisane postaci ze własną motywacją i odpowiednio usprawiedliwiającą je przeszłością (strażnik miejski; sierota), chociaż! mimo mocy i wiedzy, Wichurka wydała mi się zbytnio dorosła, chociażby w dotrzymywaniu tempa dedukcji w dyskusji z kompanem na temat ich roli w planie szeryfa. Urwis o skłonnościach kleptomańskich, w dodatku działający w imieniu nauki i tylko trochę własnych emocjonalnych pobudek, jest jednym z oryginalniejszych pomysłów na protagonistę – a jednocześnie wcale nie (chociażby Hugo czy Oliver Twist), jednak przyjęcie narracji ograniczonej przez niedorosłą perspektywę nie jest łatwe. Nie jestem pewna, czy balans między wszystkowiedzącym, sarkastycznym narratorem a żeńskim Piotrusiem Panem jest zachowany. Czytało się dobrze, choć w paru momentach byłam podejrzliwa, czy dziecko faktycznie postąpiłoby tak, jak postąpiło – i czy opisałoby to w taki sposób.

 

 – Wielki Tłokoschron nie istnieje – powiedział Tadd, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. – I nigdy nie istniał.

Nie jestem fanką takich plottwistów, bo mało w nich plot, a za dużo usilnego twistu, ale tutaj nawet zagrało – w tym sensie, że było katalizatorem konfliktu i spoiwem świata przedstawionego, ukazującym płytką naturę ludzką, czyli ok, ale nic nadzwyczajnego.

 

Widać w niektórych miejscach, że fabuła pocięta tak, by składała się w całość mimo paru niekoniecznie pasujących momentów – kiedy było to wygodne dla kamery. Chociażby Gusław nieco slapstickowo wpada na parę złodziei. Z drugiej strony, plus za niespodziewany zwrot wiatru.

 

Że zapotrzebowaniem energetycznym przypominają stado wygłodniałych motylo-waleni.

A nie równają się z?

 

Breoeo nagle zwolnił, niemal zatrzymał się w połowie kroku, a wypowiadane słowa utknęły mu w gardle, zlewając się w jedną nieskończoną sylabę. Stał się obrazem, nieruchomym bytem, posągiem, z którego wydobywał się głos. Minęło kilka chwil, nim zaczął rozmywać się w oczach Wichurki, by w końcu – zupełnie znikając z pola widzenia – utknąć w innym wymiarze czasu.

Ładne.

 

Pozdrawiam i powodzenia ;)

Cześć, Żonglerko.

 

Szególnie cieszy mnie, że świat się spodobał, być może jeszcze do niego wrócę :)

Jeśli chodzi o grimdark (albo ogólnie cokolwiek z dark w nazwie), ostatnio mało go czytam, więc pewnie trudniej byłoby zabrać się za coś swojego. Ale przyznaję rację, że w przedstawionym świecie o mroczniejszą historię nie byłoby trudno.

 

Dobrze zrozumiałaś, że prezentacja zielonego pyłu miała na celu skłonić Wichurkę do dołączenia do grupy Tadda.

 

dlaczego nie spróbować z czymś prostszym, dużo mniej ryzykownym, nie burzącym porządku całego miasta?

Koncepcja calej intrygi miała ma celu przyciągnąć Wichurkę do Smużnego Miasta (nie wiedząc, gdzie się aktualnie znajduje), a później sprawdzić, czy potrafi wykorzystać zielony pył i jednocześnie przekonać ją do dołączenia. Takie trzy w jednym ;) Ale bardzo możliwe, że masz rację z przesadnym dramatyzmem. Myślę, że to, o czym piszą poprzedni czytelnicy (więcej wyjaśnień w tekście), mogłoby pomóc – Tadd nie jest tak naprawdę członkiem żadnej szajki, a jednym z Wiatroprotektorów (strażników kontrolujących pogodę w mieście), dlatego zachowuje się bardziej dostojnie i "teatralnie". I chce wciągnąć Wichurkę do swojej słynnej, szanowanej na całym świecie grupy.

 

Co do wieku Wichurki… Sam zastanawiałem się, czy nie dodać jej kilku lat, ale jednak nie zdecydowałem się na to. Założyłem, że przeszłość zmusiła ją, by dorastała o wiele szybciej od swoich rówieśników. Ale zdaje sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć i dobrze rozumiem, co masz na myśli.

 

Dzięki za wszystkie uwagi, takie komentarze zawsze pozwalają spojrzeć na tekst z innej strony :)

Perruxie!

 

Zaczęło się dobrze, bo językowo jest naprawdę nieźle. Jeśli chodzi o samą konstrukcję zdań, akapitów (jakkolwiek dziwnie ta analiza warstwy technicznej nie brzmi, chciałem zwrócić na nią uwagę xD), to muszę przyznać, że stoi to na wysokim poziomie.

I tak – najbardziej podobały mi się sam początek i końcówka. Niestety w środku robi się nieco zbyt duże, jak dla mnie, zamieszanie. Sam zarys świata przedstawionego i zasad nim rządzących jest bardzo ciekawy, ale gdy pojawiły się szczegóły – nieco wymiękłem. Mam wrażenie, że albo pojawiło się za dużo niuansów na tak krótkie opko, albo dałoby się to zmieścić, ale znaczna ich część została w Twojej głowie. Pogubiłem się nieco w rozwinięciu i bardzo chciałem wyciągnąć jak najwięcej z lektury, ale niestety muszę przyznać, że ździebko poległem.

Co nie zmienia faktu, że pomysł i konstrukcję bohaterów miałeś naprawdę dobre. Gdyby nieco poszerzyć miejsce na wytłumaczenie reguł i szczególików, to zdecydowanie bardziej by mi się spodobało i myślę, że tekst byłby przyjemniejszy w odbiorze.

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dzięki za wizytę, Barbarianie. Nie jesteś pierwszą osobą, która nieco poległa w tańcu z zefirowym pyłem, więc pomyślę, czy nie dodać w kilku fragmentach jakichś zdań-wskazówek, które pomogłyby czytelnikom śledzić historię.

Fajnie, że pomysł i zarys świata zaciekawił :)

Cześć :)

Przede wszystkim podobał mi się świat, barwnie opisany i pięknie przedstawiony. I jak zwykle nie przepadam za tekstami, gdzie bohaterem jest dziecko, tak tu zupełnie mi to nie przeszkadzało. Dziewczynka jest nad wyraz dojrzała, a tekst tłumaczy, dlaczego taka jest. Choć dziewczyna ma też w sobie pewną naiwność, charakterystyczną dla dzieci.

Historia sama w sobie też w porządku, zwarta i na temat, bez zbędnych wątków i dłużyzn. Opisy pięknie tu grają… tylko czasem się w nich gubiłam ;) Być może dlatego, że tego gatunku nie czytam często, więc i nie wszystko umiałam sobie sprawnie wyobrazić .

Bardzo przyjemny tekst. Choć świat pełen jest oryginalnych pomysłów, to (nie znając poprzedniego opowiadania) nie miałem trudności, by zrozumieć fabułę. No może poza samą końcówką, nie jestem pewien, jak to zinterpretować. Pomysł na pył świetny, postacie bardzo lubialne. Mam nadzieję, że uda Ci się dostać do biblioteki w wyznaczonym czasie, bo tekst na to zasługuje.

Przychodzę ponarzekać na pogodę: dlaczego tego tekstu nie zawiało jeszcze do Biblioteki? D:

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Kasjopejo, dzięki za lekturę i podzielenie się wrażeniami. Takie konkretne wylistowanie odczuć po lekturze zawsze jest cenne dla autora :)

 

Zygfrydzie, fajnie, że uznajesz pomysły za oryginalne, to dla mnie jeden z najprzyjemniejszych komplementów. Co do zrozumienia końcówki, cóż… biorę winę na siebie. Chodziło głównie o wspomniany przez Żonglerkę motyw „join me” – na koniec okazuje się, że Wichurka potrafi okiełznać zielony pył przenoszący w przeszłość. Teraz tylko musi podjąć decyzję, czy wrócić do Wielkiego Tadda i dołączyć do jego grupy wiatroprotektorów.

 

Żonglerko, miło widzieć z powrotem pod tekstem :D Został jeszcze 1 klik, więc nadzieje pozostają.

 

Verus, witam jurorkę :) Nie spodziewałem się wizyty przed spełnieniem wymagania z Biblioteką :D

Verus, witam jurorkę :) Nie spodziewałem się wizyty przed spełnieniem wymagania z Biblioteką :D

Uznałam, że jeden brakujący klik to już raczej tekst wejdzie. :p

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Przeczytałem. Powodzenia.

Plus za wspomnienie o honorze. :)

Dzięki, misiu :)

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet :)

Nowa Fantastyka