
Betowali: CM, Golodh i Krokus. Dziękuję za pomoc!
Betowali: CM, Golodh i Krokus. Dziękuję za pomoc!
Szczęście miało zapach truskawek i jaśminu. Wyglądało jak różowa morska piana, a gdy go dotykałam, mieniło się tysiącami drobnych błysków.
Widziałam długą brukowaną ulicę, stragany z warzywami i przemokniętych, zmarzniętych ludzi o smutnych twarzach – oraz to, co niematerialne – emocje, zaklęcia, zabłąkane widma. I szczęście. Dawno przestałam szukać go u bogaczy. Właściciel wielu ziem nie był wcale szczęśliwszy od zwyczajnego sklepikarza sprzedającego kapelusze.
Przygotowałam flakon. Sięgnęłam do głębi swojego jestestwa, tam, gdzie kłębiła się, paląca i nieokiełznana, moc. Wydobyłam jej odrobinę, a ona zamruczała z wdzięczności, po czym wzleciała, i, skręcając się, popłynęła powoli w kierunku sklepiku na rogu ulicy.
Zawsze w takich chwilach czułam się jak mała dziewczynka wdrapująca się na płot, by zerwać czereśnie z sadu sąsiada. Było trochę wstydu, trochę strachu, był też dreszcz przygody, a potem satysfakcja, gdy udało się zdobyć upragnioną rzecz i umknąć na czas.
Teraz nie musiałam uciekać ani obawiać się, że ktoś mnie przyłapie. Byłam filganką, potomkinią Reeta i mogłam władać najpotężniejszą magią na świecie. Choć złożyłam przysięgę, by nikomu nie szkodzić, to w niektórych sytuacjach nauczyłam się ją… naginać.
Nie szkodziłam przecież aż tak bardzo. Właściwie to nawet czyniłam dobro. A przynajmniej tak sobie zawsze powtarzałam. Przecież co złego jest w zabieraniu komuś czegoś, czego ma wiele, by sprzedać to innej, bardziej potrzebującej osobie? W dodatku dzięki temu mogłam utrzymać siebie i Bilevię. To nie jest złe, prawda? Prawda?
Pytanie uleciało w stronę nieba niczym para z ust w mroźny dzień. Nie wiedziałam, komu je zadawałam przez ten cały czas. Matka zawsze mówiła, że nigdy nie należy się zbyt długo nad czymś zastanawiać. Ja robiłam to bez przerwy.
Moja moc wniknęła do jestestwa kapelusznika i poczęła pić jego szczęście. Piła łapczywie, jak spragnione zwierzę, syciła się i napełniała, aż w końcu wysłałam do niej sygnał dość! i przywołałam z powrotem do siebie. Nie można było przesadzić, musiałam pozostawić odpowiednią ilość szczęścia jego pierwotnemu właścicielowi.
Wiązka mocy wróciła i zawisła nad odkorkowanym flakonem, po czym wypluła skradzione szczęście. Wpłynęło do naczynia, zasyczało niczym wino musujące, a ja zakorkowałam buteleczkę, posypałam pyłem gricea i wysłałam wprost do mojego sklepu.
Minęła mnie grupka roześmianych dzieci. One miały najwięcej szczęścia, wyróżniały się spośród ciemnego tłumu. Ale szczęścia dzieci nigdy nie ruszałam. Nie mogłabym. Nawet ja miałam jakieś granice.
Ruszyłam dalej uliczką, rozglądając się uważnie. Nie zauważyłam jednak kolejnego odpowiedniego celu, a nie chciałam zabierać marnych resztek komuś, kto i tak nie miał ich zbyt wiele. Ludzie snuli się po ulicach jak duchy, bez energii, przygarbieni, coraz mniej szczęśliwi. Znacznie mniej niż kilka lat temu. Zmęczeni i zapracowani, nawet nie mieli czasu, by to zauważyć.
Mijałam poszarzałe twarze i podkrążone oczy. Zapadnięte policzki kobiety, która od wielu dni nie miała ochoty jeść, czerwone dłonie staruszka, który w apatii nie pomyślał o tym, by okryć je rękawiczkami. Żona piekarza z zapuchniętymi oczami wyglądała, jakby przepłakała kilka ostatnich nocy.
Niektórzy starali się schować pod ubraniem drobne, czarne kwiaty o bardzo cienkich płatkach, inni się z nimi nie kryli. Jeszcze inni nie mieli wyboru – porastające ich ciało kwiecie wpełzło im już na szyje i brody, dotykało ust, zbliżało się do oczu. Niedługo spod powiek wychyną im czarne płatki, obejmą gałki oczne, zakryją tęczówki i źrenice, a potem rozpocznie się ostatnie stadium. Całkowita zamiana w kępę kwiatów.
Nikt nie wiedział, w jaki sposób pojawiła się ta zaraza. Niektórzy mówili, że przywędrowała do nas z kosmosu. Czarna diaskia – komuś kwiaty skojarzyły się z roślinami widzianymi w ciepłych krajach, więc zaczął je tak nazywać, inni go naśladowali i tak się przyjęła ta nazwa. Od reszty chorób różniła się tym, że opanowywała nie tylko ludzi i zwierzęta – ale też rośliny, meble, budynki, nawet ziemię czy skały.
Czarna diaskia sprawiała, że z tego świata znikało szczęście. Ona też sprawiła, że jestem teraz tym, kim jestem.
I że usilnie próbuję dotrzymać obietnicy danej rodzicom.
***
Landen wyglądało z tej wysokości jak idealnie symetryczna mapa z wielkim kołem pośrodku. Zauważałam coraz więcej szczegółów – czerwone dachy, kłębiących się na rynku ludzi i wielką fontannę. I tu zaraza odcisnęła swoje piętno – niektóre budynki były gęsto porośnięte czarną diaskią.
– Lądujemy – oznajmiłam.
Bilevia spojrzała na mnie roziskrzonymi oczami. Zawsze cieszyła się, gdy przybywałyśmy do nowego miasta. Błękitne włosy spływające po plecach drgnęły, białe dłonie rozluźniły się nieco, a potem zaczęły porządkować ladę.
– Gdy wszystko wyprzedamy, zostawię cię tu na chwilę.
– Dlaczego? – Na gładkim czole siostry pojawiła się zmarszczka niepokoju.
– Zakupy. Potrzebuje pyłu gricea.
Wydęła wargi. Nie znosiła zostawać sama.
Otworzyłam drzwi i patrzyłam, jak sklep powoli ląduje, a zgromadzeni na rynku mieszczanie umykają i ustawiają się w odległości, żeby go podziwiać. Krzyczeli: „Ludzie, przybył latający sklep!”, klaskali, otwierali szeroko oczy. Dzieci podskakiwały z radości. Poczułam dumę.
Gdy sklep dotknął bruku, mieszczanie zgromadzili się przede mną, rozbrzmiał gwar.
– Zapraszam! – zawołałam.
Wnętrze wypełniło się śmiechami i rozmowami. Bilevia siedziała za ladą, uśmiechając się promiennie. Ja doradzałam, krążąc wśród regałów pełnych flakonów w trzech rozmiarach. Przychodzili różni ludzie. Wielu w bardzo zaawansowanym stadium czarnej diaskii. Wiedzieli, że nie zostało im zbyt dużo czasu, więc ostatnie pieniądze pragnęli przeznaczyć właśnie na szczęście.
– Jak wy to robicie, że po tym człowiek tak cudownie znika, rozpływa się, roztapia… Kupiłam kiedyś jeden flakon – mruczała kobieta z zamglonymi oczami.
– Mnie chyba wystarczy ten najmniejszy, ale na wszelki wypadek wezmę średni – stwierdził mężczyzna, którego twarz, niczym czarne pająki, pokrywały kwiaty.
– Ale drogie! – wykrzyknęła kobieta, która zapytała mnie o cenę największego z flakonów.
– Niestety, musiałam podnieść ceny ze względu na niską dostępność składników – wyjaśniłam.
Nie była z tego zadowolona.
Dzień upłynął szybko. Kiedy słońce zaczęło zachodzić, wyprzedałam cały towar skradziony w innym mieście. Uniosłam z powrotem sklep w powietrze. Był jednocześnie naszym domem, a także bezpieczną oazą dla Bilevii. Ona nie potrzebowała skradzionego szczęścia. Wciąż promieniała własnym. I nie chciałam, żeby to się zmieniło.
Westchnęłam. Kiedyś w jeden wieczór potrafiłam złowić tak wiele towaru, że starczało go na kilka dni. Teraz nie było tyle szczęścia w ludziach. Zamierzałam kupić całą skrzynkę pyłu gricea, ale musiałam na razie zadowolić się kilkoma woreczkami. Zastanawiałam się, co poczniemy z Bilevią. Niedługo nie będziemy miały za co żyć.
– Martwi cię coś? – zapytała siostra.
W jej okrągłych błękitnych oczach kryło się zatroskanie. Nie chciałam, żeby się denerwowała, ale musiałam powiedzieć jej prawdę.
– Na świecie jest coraz mniej szczęścia. Boję się, że niedługo nie będę miała czego kraść – wyznałam po prostu.
Bilevia zmarszczyła brwi.
– Powinnaś jednak się zastanowić nad produkowaniem szczęścia.
– Produkowaniem? – powtórzyłam natychmiast. – Nie ma mowy!
Nasz sklep rzecz jasna nie był jedynym, w którym dało się kupić szczęście, lecz właściciele innych po prostu je sztucznie produkowali. Ja używałam prawdziwego. Dlatego ludzie, którzy kupowali nasze flakony, byli naprawdę szczęśliwi. Nie mogłabym poić ich sztucznymi eliksirami, które tylko mamiły umysły. Działały bardzo podobnie do alkoholu – jedynie przez kilka godzin, człowiek po nich miał tylko złudzenie szczęścia, a następnego dnia powodowały efekty uboczne – ogromną rozpacz.
– To co zamierzasz zrobić? – wyrwało mnie z zamyślenia pytanie Bilevii.
– Nie wiem… – mruknęłam. – Na razie coś tam jeszcze pokradnę, a później… zobaczymy.
***
Tylko filgan mógł używać pyłu gricea do przenoszenia tak dużych obiektów, jak sklep, żadnemu innemu magowi nie starczyłoby mocy. Pyłu mogłam używać również do przenoszenia samej siebie. Zerknęłam na majaczące daleko w dole miasto i skoczyłam. Ogarnął mnie szaleńczy pęd, błękitne włosy tańczyły wokół głowy, koszula próbowała wydostać się spod kamizelki, a powietrze chłostało po twarzy. Gdy zawirowało mi w głowie, sypnęłam garścią fioletowego proszku i znacznie zwolniłam, a potem łagodnie spłynęłam na ziemię.
Szłam uliczkami Landen, a mieszkańcy patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami, wielu się za mną odwracało lub zagadywało. Jako filganka wyróżniałam się z tłumu białą skórą i błękitnymi włosami, choć niektórzy mi machali, bo kojarzyli mnie ze sklepu. Byłam zadowolona, że robi się coraz bardziej znany, ale zbyt dużo rozgłosu mogłoby mi zaszkodzić. Może pora zniknąć na jakiś czas.
– Faliano…
Doprawdy byłam aż tak znana, że kojarzono moje imię? Odwróciłam się, zaciekawiona i ujrzałam przygarbioną staruszkę. Wydawała się schorowana, nie zauważyłam jednak kwiatów czarnej diaskii.
– Faliano, czy mogłabyś mi sprzedać trochę szczęścia?
Zmarszczyłam brwi. Dlaczego staruszka nie przyszła do sklepu, skoro chciała kupić szczęście?
– Przykro mi, ale wyprzedałam cały towar.
Kobieta powoli się do mnie zbliżyła.
– Ach, szkoda. Ale i tak nie mam pieniędzy – zaskrzeczała. Zmarszczki pokrywające jej twarz były bardzo głębokie, obwisłe powieki opadały ciężko na oczy. Gdy jednak spojrzała w górę, zauważyłam, że w tęczówkach tlą się płomienie.
– Jest pani jasnowidzką.
Skinęła głową.
– Nikt już jednak do mnie nie przychodzi, więc zostałam bez grosza przy duszy. W tych czasach nikt nie chce znać swojej przyszłości. Ludzie stają się coraz bardziej ociężali, zapadają powoli w sen…
Pokiwałam głową.
– Jest w nich coraz mniej szczęścia – dodała.
– To prawda – przyznałam odruchowo i szybko ugryzłam się w język, żeby nie powiedzieć za dużo.
Zwróciła na mnie płonące oczy.
– Potrzebują go więcej. A ty im je możesz dać.
Westchnęłam.
– Ach, nie jestem pewna. Coraz trudniej mi zdobyć… eee… składniki.
– Czy znasz legendę o najszczęśliwszej osobie na świecie?
Zmarszczyłam brwi. Coś mi świtało na skraju pamięci.
– Przeczytaj ją. Bo nadszedł czas na uwolnienie szczęścia i rozprowadzenie go między ludźmi. A ty jedyna umiesz je skraść.
Otworzyłam oczy szeroko. Skąd wiedziała, że kradnę? Jej zdolność jasnowidzenia była tak wielka?
– Skradnij szczęście najszczęśliwszej osoby na świecie. Jest go tyle, że nie zmieści się w twoim magazynie. A potem sprzedawaj. Świat się kończy, niedługo cała planeta obrośnie czarną diaskią. Jedyne, czego w takiej sytuacji ludziom potrzeba, to żeby byli szczęśliwi.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Staruszka brzmiała jak wariatka, a jednak obietnica pełnego magazynu była bardzo nęcąca.
Uderzyła mnie nagle wizja, obraz wysłany z obcego umysłu. Ujrzałam biały pałac z wysokimi wieżami i rozległymi ogrodami.
– Najszczęśliwsza osoba na świecie jest tam – powiedziała staruszka.
Potem odeszła, zostawiając mnie na ulicy z szeroko otwartymi oczami i pytaniami wymalowanymi na twarzy.
***
Budynek biblioteki ze spadzistym dachem sięgającym ziemi wyglądał jak przewrócona grzbietem do góry książka. Na szczęście przybytek wciąż był otwarty, choć gdy weszłam, rozległa sala świeciła pustkami. Wysokie regały zajmowały niemal każdą wolną przestrzeń, pomiędzy nimi wiły się kręte schody prowadzące na wyższe kondygnacje. Pośrodku stało kilka stolików, krzeseł i foteli.
Zauważyłam kobietę rozkładającą książki na półkach i natychmiast do niej podeszłam.
– Chciałabym przeczytać legendę o najszczęśliwszej osobie na świecie – powiedziałam.
Bibliotekarka wytrzeszczyła oczy, ale prawdopodobnie w związku z moim wyglądem, nie z prośbą. Skinęła głową i poprowadziła do działu z mitami i legendami. Chwilę później trzymałam w rękach niezbyt gruby tom. Podziękowałam i powędrowałam do najbliższego fotela. Odszukałam w spisie treści legendę i zaczęłam czytać.
U zarania dziejów, gdy Reet i Ganea stworzyli już ludzi, obserwowali ich poczynania tak, jak matka patrzy na pierwsze kroki swojego dziecka. Bogowie nie czuli jednak zadowolenia. Czegoś było im brak, lecz nie mogli zrozumieć, czego. Ludzie dostali przecież emocje, wiarę i magię, a mimo to przypominali bardziej rośliny, które otrzymały możliwość ruchu, niż rozumne istoty.
Wtedy Reet i Ganea stworzyli szczęście. Gdy to się stało, zaczęli nim napełniać ludzi. Każdego sprawiedliwie obdarowywali taką samą ilością. Jednak wkrótce zauważyli, że szczęście umieszczone w ludziach zaczyna żyć własnym życiem – to zmniejsza się, to zwiększa w zależności od doświadczeń właściciela i niemożliwe jest, żeby wszyscy mieli go po równo.
Bogom została ostatnia osoba do napełnienia, lecz mieli jeszcze ogromną ilość szczęścia. Postanowili wlać całą resztę do jednego człowieka. Miał on stanowić pewnego rodzaju skarbiec szczęścia i podzielić się nim, gdy na świecie go zabraknie.
Osoba ta, imieniem Salia, była pierwszą najszczęśliwszą osobą na świecie. Jako zwykła pasterka nie miała wiele, a jednak życie upłynęło jej tak, jakby płynęła na ciepłym obłoku lecącym ponad cierpieniem innych. Ganea i Reet obserwowali ją uważnie i ujrzeli, że mimo wszystko szczęście Salii maleje pod wpływem jej doświadczeń.
Gdy Salia urodziła pierwsze dziecko, przejęło ono większość jej szczęścia. Jednak kiedy syn dorastał, widział cierpienie świata, widział choroby, klęski i wszelkiego rodzaju tragedie, a jego własnego szczęścia ubywało. Salia patrzyła, jak jego pełne radości oczy powoli gasną. Postanowiła zatem ukryć syna z dala od innych, z dala od cierpienia, chorób i nieszczęść. Tak dorastał, a w końcu i on miał dzieci i przekazał szczęście swojemu potomkowi, który również został ukryty przed cierpieniem.
I tak potomkowie Salii przekazywali sobie szczęście przez lata, jednak z biegiem czasu cierpienie rozrastało się po świecie, a ich kryjówki musiały stawać się coraz bardziej wymyślne. Jednak gdy świat będzie w potrzebie, następca Salii wyjdzie z ukrycia i obdarzy ludzi szczęściem.
Skończyłam czytać, ale jeszcze długo po tym nie zamknęłam książki. Wpatrywałam się w litery, czytałam zdania po kilka razy i próbowałam dostrzec ukryty w nich sens. Jedno było pewne – skoro kryjówki stawały się coraz bardziej wymyślne, nie tak łatwo będzie znaleźć najszczęśliwszą osobę na świecie.
Gdy wreszcie opuściłam bibliotekę, rzuciłam pod nogi pył gricea i wzleciałam z powrotem do sklepu.
– Długo cię nie było – powiedziała Bilevia, gdy przekroczyłam próg.
Zerknęłam z niepokojem na jej oczy, ale na szczęście nie zgasły. Mimo mojej nieobecności zachowała swoje naturalne szczęście.
– Przepraszam. Pojawiła się… niespodziewana sytuacja. Ale dzięki temu może uda nam się rozwiązać problem, o którym mówiłam przed wyjściem.
– Jak?
Opowiedziałam szybko o napotkanej jasnowidzce i o legendzie
– Faliano, przecież to legenda. A starucha mogła być zwyczajną oszustką.
– Wiem, ale… i tak niedługo nie będziemy miały czego kraść. W dodatku nasz sklep robi się coraz bardziej znany. Nie chcemy, żeby ludzie zaczęli węszyć i dowiedzieli się, że kradnę szczęście, zamiast je wytwarzać. Wypada nam… zniknąć na jakiś czas. A co nam szkodzi podczas tego zniknięcia sprawdzić, czy w legendzie kryje się ziarno prawdy?
Bilevia zmarszczyła brwi. Nie wyglądała na przekonaną.
– Jeśli się uda… Nie będę musiała już kraść. Przez długi czas. Będziemy mieć tyle szczęścia, że nie zmieści się w magazynie.
– Wspaniale.
Siostra splotła palce dłoni i oparła na nich brodę. Wyglądała jak zamyślona marzycielka, ale ja wiedziałam, że będąc w tej pozycji, daje do zrozumienia, że nie będzie się już więcej odzywać. Podsunęłam stołek i usiadłam naprzeciwko.
– Jeśli nie chcesz, nie będziemy sprawdzać tej legendy – zaczęłam. – Lecz czy naprawdę nie chcesz się przekonać? Spróbować?
Odwróciła głowę. Już myślałam, że to koniec rozmowy, że będzie milczeć do jutra, ale w końcu na mnie spojrzała. Widziałam dokładnie białe plamki przemykające w jej błękitnych tęczówkach jak rybki w stawie.
– A co, jeśli się okaże, że legenda jest nieprawdziwa? – zapytała.
– Na razie tego nie wiemy. To jak, zgadzasz się?
Bilevia westchnęła i skinęła głową. Odetchnęłam z ulgą.
– Zatem… od czego chcesz zacząć? – Zmrużyła oczy.
Od pałacu. Strzeliste wieżyczki, wielkie ogrody i wysokie okna. Podróżowałam naprawdę wiele, ale nie miałam pojęcia, gdzie mógł się znajdować. Żeby lepiej mu się przyjrzeć, nakazałam mocy wydobyć wizję. Płaski obraz budowli zawisł w powietrzu na wysokości moich oczu.
– Muszę znaleźć to miejsce – wyjaśniłam.
Bilevia rzecz jasna nie mogła wiedzieć, gdzie znajdował się pałac, była znacznie młodsza i nie widziała żadnych miejsc poza tymi, które zwiedziła ze mną.
– Ten pałac wygląda jak nieprawdziwy – przyznała w zamyśleniu.
Wzruszyłam ramionami. Sklep szybował nad wioskami, miastami i polami. Nawet z tej odległości widziałam wielkie czarne plamy śmiertelnych kwiatów znaczące łąki. Zacisnęłam pięści. Przed oczami znów stanęła mi wizja kępy kwiatów na słomianym dachu.
Kwiatów jest coraz więcej. Wystrzeliwują pąki, otwierają się jak czarne oczy, liście pełzną we wszystkich kierunkach. Cienkie płatki drżą.
Nie myśl o tym. To droga donikąd.
Kłębią się niczym wzburzony ocean. Pod spodem, w małej chacie, jest czwórka ludzi pogrążona w głębokim śnie.
Muszę ją znaleźć. Dla Bilevii. Dla rodziców. I dla siebie.
Dach się zawala.
Wstałam tak gwałtownie, że siostra drgnęła. Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem między regałami.
– Jak go zamierzasz znaleźć?
– Nie wiem – odpowiedziałam trochę za szybko i za głośno.
Bilevia przyzwyczaiła się już, że na wszystko zawsze miałam jakieś rozwiązanie. Gdy pojawiał się problem, wydobywałam z siebie moc i po jakimś czasie problem się rozpływał. Nie każdy, ale jednak. Teraz też pewnie myślała, że za chwilę sobie poradzę, ja jednak miałam w głowie pustkę.
Usiadłam znowu na stołku. Zastukałam niecierpliwie palcami o ladę. Władałam tak potężną mocą, a rozpoznanie głupiego budynku stanowiło dla mnie problem…
Wyprostowałam się. Obraz pałacu wiszący przed nami zamazał się i rozpłynął.
– Źródełko Dila – mruknęłam.
Przymknęłam oczy, pył gricea zawirował pod podłogą. Sklep zmienił kierunek lotu.
– Myślisz, że tam znajdziesz odpowiedź? – zapytała Bilevia.
– Jeśli odpowiednio poproszę.
***
Źródełko Dila skrywało się pośród Gór Burzy. Lot tam zajął nam trzy dni, a dotarłyśmy w środku nocy. Gdy zauważyłam wreszcie na horyzoncie pasmo stromych szczytów, Bilevia spała z ramionami złożonymi na ladzie. Nie budziłam jej, weszłam po schodach na wyższe piętro, a potem wspięłam się po drabince prosto na płaski dach.
Góry Burzy, okryte granatem, ciemne i milczące, majaczyły niczym uzębienie jakiegoś giganta. Ponad nimi połyskiwały gwiazdy. Usiadłam i obserwowałam, jak się zbliżamy. Powoli niebo jaśniało, a Tańczący Tryton, Łza Ganei i Gwiazdozbiór Szczura bledły, przesuwając się w stronę horyzontu. Gdy wzeszło słońce, miałam gotowy plan działania, jak postąpić ze Źródełkiem Dila.
Przyprowadziła mnie tam kiedyś Notta, nauczycielka, z którą miałam lekcje po tym, jak skończyłam uniwersytet. Uczyła mnie silnych zaklęć dostępnych tylko dla filganów. Jednym z nich było zaklęcie wiedzy. Filgani z całego świata przybywali do źródełka Dila i przelewali do niego swoją wiedzę. Każdy dokładał cegiełkę.
Jeśli ktoś bardzo potrzebował jakiejś odpowiedzi, zaglądał do źródełka, a ono mu ją pokazywało. Trzeba było jednak wiedzieć, jak postępować, żeby taką otrzymać. Musiałam się zatem odpowiednio przygotować.
Poszłam na dół. Bilevia już nie spała. Ze zmarszczonym czołem obserwowała, co robię.
– Po co ci to? – zapytała, gdy ściągnęłam z półki największy pusty flakon.
– Muszę być w potrzebie, by otrzymać odpowiedź od źródełka – odparłam, biorąc kolejny. – Notta mi kiedyś opowiadała o przypadku człowieka, który był bardzo spragniony i natrafił na to źródełko. Zanim jednak się napił, ujrzał na nim Ocean Wielki. Czyli miejsce, gdzie jest najwięcej wody na świecie.
– A więc ty… – Siostra otworzyła szeroko oczy, kiedy zrozumiała, co chcę zrobić.
Pokiwałam głową.
– Nie! Dopadnie cię rozpacz! – ostrzegła Bilevia.
– Spokojnie. Dam radę. A po wszystkim wrócę do normalnego stanu i nic mi nie będzie.
Obie wiedziałyśmy, że to nieprawda. Smutek, nawet trwający krótko, zostawiał ślady na całe życie.
Gdy ustawiłam obok siebie na ladzie pięć największych flakonów i je odkorkowałam, uwolniłam moc. Wypadła na zewnątrz ciała, wijąc się, ruchliwa jak glista. Widziałam różową łunę mojego własnego szczęścia bijącą z każdej kończyny. Moc podążyła z powrotem do ciała i zaczęła wysysać cenną światłość.
Łuna znikała powoli, a ja zaczynałam czuć dziwny ciężar. W końcu zgasła zupełnie, choć wiedziałam, że została we mnie kropelka konieczna do przeżycia. Poczułam senność, zakręciło mi się w głowie, zachwiałam się.
– W porządku? – zapytała Bilevia, obserwując mnie uważnie.
Kiwnęłam głową, po czym wydarłam z siebie pijaną szczęściem moc. Nie poczułam fizycznego bólu, ale przypominało to wyrwanie sobie serca. Ogarnęła mnie pustka, nicość, obezwładniający, dojmujący i bezlitosny brak.
Moc wypluła z siebie różową pianę do dużego flakonu. Tylko jeden wystarczył. Prawie całe moje szczęście zmieściło się tylko w jednym flakonie. Ciekawe. Nie ubodło mnie to jakoś szczególnie, poczułam nagle obojętność, równie przytłaczającą, co pustka. Wpatrując się przed siebie, zakorkowałam flakon. Pozostałe cztery odstawiłam na półkę.
Deski pękają, słoma szeleści, wszystko spada. Czarne kwiaty sypią się jak popiół.
Mrugnęłam. Chciałam odpędzić natrętną wizję, ale czułam się słaba. Nie potrafiłam stawić jej czoła.
Sypią się na bladą twarz kobiety. Ma zamknięte oczy i lekko rozchylone usta.
– Faliano!
Nie mogłam się wyrwać.
Kobieta ma błękitne włosy. Niedaleko leży mężczyzna. Jego oczy również są zamknięte. Oboje leżą w oddaleniu od siebie, przysypani drewnem, słomą, gruzem i kwiatami. Ich ręce są wyciągnięte, jakby chcieli się dotknąć.
Cofałam się krok po kroku, aż moje plecy natrafiły na ścianę. Osunęłam się po niej na podłogę. A więc tak czują się ci, którzy mają w sobie jedną kroplę szczęścia. Musiałam to przezwyciężyć. Miałam zadanie do wykonania.
– Faliano, odezwij się – prosiła Bilevia.
Wstałam i spojrzałam na siostrę, ledwo ją zauważając.
– Wychodzę. Mam misję.
Odwróciłam się od przerażonej twarzy, otworzyłam drzwi i wyskoczyłam.
***
Miałam nadzieję, że szybko odnajdę drogę do Źródełka Dila. Ze zwieszoną głową wędrowałam po ścieżkach. Widok wschodzącego słońca barwiącego skały na czerwono, a śnieg na różowo, ogromnej panoramy widocznej z wysokości, tak rozległej, że kręciło się w głowie oraz roziskrzonych wód i potoków był mi całkowicie obojętny. Gęste, ciskające piorunami chmury widoczne w oddali nie przeraziły mnie szczególnie.
Czułam się tak, jakbym dźwigała na plecach worek kamieni. Coś mnie dławiło w przełyku, a oczy piekły. Lęk przyszedł bez ostrzeżenia. A co, jeśli się nie uda? Wydało mi się nagle, że nawet gdyby misja się powiodła, nie będzie dobrze. Że nigdy już nie będę szczęśliwa. I żadne szczęście, prawdziwe czy sztuczne, tego nie zmieni.
Nie mogłam złapać oddechu, płuca zrobiły się ciężkie i jakby wypełnione ziemią. Tonęłam, rozpaczliwie chwytając powietrze. Obejmowały mnie smugi granatu i czerni. Potrząsnęłam głową, zacisnęłam mocno powieki. Gdy je otworzyłam, zdałam sobie sprawę, że leżę na ścieżce. Nie mogłam się poruszyć. Zmusiłam ciało do wysiłku, zaciskając zęby tak mocno, że zaczęły mnie boleć szczęki. Po kilku trudnych chwilach wreszcie stałam. Chwiejnym krokiem ruszyłam dalej.
Gdy pomiędzy skałami ukazała mi się cienka wstęga wody, padał już agresywny, burzowy deszcz. Przemoczona, ruszyłam pospiesznie wzdłuż niej i po jakimś czasie ukazał mi się koniec potoku. A tam błyszczało źródełko.
Wstrzymałam oddech, przygryzłam dolną wargę, po czym powoli ruszyłam w stronę zbiornika. Zbliżałam się powoli, czając się jak dzikie zwierzę. Na czworakach podpełzłam do źródełka.
W tafli wody ujrzałam swoją twarz. Była jakaś dziwna, poszarzała, zmieniona, ale najbardziej przeraziły mnie oczy. Puste i martwe jak u zwłok.
Obok nich mignęło mi coś znajomego. Zdążyłam ujrzeć charakterystyczną kwadratową wieżyczkę ratusza, nim obraz zniknął, ale to mi wystarczyło. Rufia, miasto na północy.
Sypnęłam pyłem gricea. Wkrótce stałam już we wnętrzu sklepiku. Kapała ze mnie woda, wokół tworzyła się kałuża. Bilevia patrzyła z wyrzutem.
– Co tak długo?
Potrząsnęłam głową, po czym chwyciłam flakon z moim szczęściem. Piłam łapczywie, bez zaczerpnięcia tchu, aż zrobił się pusty. Szczęście smakowało jak wiśnie i cynamon, jak letni wieczór i jak powiew wiatru niosącego woń pierwszych wiosennych kwiatów. Musowało w ustach, skakało po języku, a potem spływało dalej, sycąc każdą cząstkę jestestwa.
Zakręciło mi się w głowie, a ciężar przytłaczający moje barki uleciał i rozpłynął się w powietrzu. Rzeczywistość odzyskała swoje kolory. Czułam się tak, jakbym wypłynęła na powierzchnię po ciężkiej walce w głębinach.
– Rufia – oznajmiłam. – Tam lecimy.
***
Do Rufii dotarłyśmy już następnego wieczoru. Nie zeskakiwałam jednak od razu, postanowiłam przeczekać noc i poszukać wskazówek w ciągu dnia. Zastanawiałam się, czy źródełko rzeczywiście podało mi miejsce pobytu najszczęśliwszej osoby na świecie, czy może też chodziło o coś innego.
Nigdy nie byłam w Rufii, ratusz widziałam kiedyś na obrazie. Gdy nad nią przelatywałyśmy, szukałam wzrokiem pałacu. Serce mi zamarło. Nie było go tam. Tak ogromną budowlę od razu bym zauważyła. Dostrzegłam ulice, ogrody i mnóstwo kamienic, a całe miasto otaczały surowe szare mury.
Nie spodziewałam się, że legendarną osobę znajdę od razu, ale poczułam zwątpienie. Otrzymałam nieprawdziwe informacje, nie wiedziałam tylko, czy od jasnowidzki, czy od źródełka.
Gdy rano spłynęłam do miasta, od razu uderzył mnie tłok. Ludzie mijali mnie, zajęci swoimi sprawami, kręcili się przed witrynami sklepów, kłębili w uliczkach. Irytowali. Aż mnie wszystko świerzbiło. Zapragnęłam natychmiast wrócić do sklepu, ale zaraz zganiłam się za ten pomysł. Musiałam poszukać tu jakichś wskazówek, nie mogłam od razu odlatywać, mimo że brak pałacu był oczywisty.
Chodziłam po Rufii do wieczora. Przemierzyłam miasto wzdłuż i wszerz. Sondowałam wszystkie napotkane osoby pod kątem ilości szczęścia. Pytałam też o pałac – w karczmie, w świątyni, w ratuszu, przypadkowych ludzi na ulicy. Czułam się bardzo głupio. Wróciłam do sklepu zrezygnowana.
Bilevia głaskała moje włosy, gdy z głową opartą na ladzie opowiadałam jej o mojej porażce.
– A co, jeśli Rufia nie ma nic wspólnego z pałacem, który pokazała ci jasnowidzka? – zapytała w końcu.
– Nie wiem. Ale to nasz jedyny trop.
– A może po prostu na świecie nie ma najszczęśliwszej osoby?
Podniosłam głowę.
– Jak to: nie ma? Ktoś musi być najszczęśliwszy.
Siostra przygryzła wargę.
– Chodziło mi o to, że może nie aż tak, jak w legendzie.
– Musimy sprawdzić. Nie wykorzystałyśmy jeszcze wszystkich opcji. To nie jest jeszcze czas na to, by się poddać. Prawda?
Bilevia spojrzała na mnie ponuro, ale widziałam, że walczy z uśmiechem.
– Prawda – przyznała w końcu.
Następnego dnia jeszcze wcześniej spłynęłam do miasta. Chciałam wierzyć, że odnajdę osobę, która jest skarbcem szczęścia i będę je rozprowadzać po ludziach. Przecież to samolubne trzymać taką jego ilość tylko dla siebie.
Zwłaszcza, gdy czarna diaskia wysysa ze wszystkich, co się da.
Kryjówki najszczęśliwszych osób stawały się coraz bardziej wymyślne. Wiadomo zatem, że nie będzie łatwo je znaleźć, ale to już było jasne od początku. Kryjówki… Westchnęłam. Byłam w kropce.
Znowu zaczęłam przechadzać się po mieście, ale tym razem nie szukając. Determinacja gdzieś uleciała. Niemal nie widziałam ludzi mijanych na ulicy. A może po prostu sobie odpuszczę i zajmę się produkcją sztucznego szczęścia? Nie chciałam już kraść. Moje produkty stracą na jakości, ale tak jest przecież ze wszystkim. Jak trudno było znaleźć odzienie z porządnego materiału! Zatem co z tego, że będę sprzedawać sztuczne szczęście?
Usiadłam przy jakiejś karczmie i zamówiłam herbatę. Była ohydna, taka nieprawdziwa, taka sztuczna… Nie, przecież tak nie można! Rozejrzałam się po rynku. Ze zgrozą zauważyłam, że czarna diaskia oplata jedną ze ścian ratusza. Była też w wielu innych miejscach, wyrastała z kostki brukowej.
To jasne, że świat się kończy. Cała planeta w końcu obrośnie czarnymi kwiatami. Niech ludzie dostaną trochę szczęścia na swoje ostatnie dni. Prawdziwego, nie sztucznego. I niech Bilevia też dostanie, gdy zabraknie jej własnego.
Coraz bardziej wymyślne… A siostra co powiedziała? Że pałac wygląda jak nieprawdziwy? Zerwałam się, nie dopijając herbaty. Zaczęłam znów, bez ładu i składu, krążyć po mieście. Rzuciłam zaklęcie wykrywające czary. Przecież to oczywiste, że dziś do ukrycia najszczęśliwszej osoby na świecie musiano używać magii. Zaraz jednak zwolniłam. Miasto było pełne śladów magii. Równie dobrze mogłam szukać igły w stogu siana.
Cóż, innego sposobu nie było. Zabrałam się do sprawdzania tych głupich śladów.
Zaklęcie odganiające szczury, zaklęcie leczenia trądziku, zaklęcie nabłyszczające… Nie, to nie miało sensu. Ale uparcie sprawdzałam dalej.
W końcu, po odkryciu czaru żyjącej peruki na głowie jakiegoś eleganckiego starszego pana, zrezygnowałam. Spacerowałam ze zwieszoną głową. Powoli zapadał wieczór. Kolejny bezowocny dzień w Rufii.
A po nim noc pełna niepokoju i bezsensownych powrotów do kiedyś. Do tego lepszego, piękniejszego kiedyś, w którym wszystko było stabilne, pełne słońca i kwiatów, lecz nie czarnych, a kolorowych.
Wydostaję się ostatkiem sił spod wielkiej krokwi, która spadła na podłogę. Pełznę do leżącej obok siebie pary.
– Nie… – szepczę, patrząc na ich twarze.
W oczach kłębią mi się łzy.
Kobieta nagle unosi powieki.
– Obiecaj mi coś… – mówi chrapliwym, ledwie słyszalnym głosem.
– Mamo, nie… Ja bez was sobie nie poradzę. Nie umiem…
– Obiecaj! – powtarza głośniej.
Milczę, czekając, co powie dalej.
– Obiecaj, że Bilevia codziennie będzie szczęśliwa. Aż do końca.
Łzy przelały się nad powiekami i spłynęły po moich policzkach.
– Obiecuję.
***
Nie zleciałam dziś do Rufii. Unosiłyśmy się z Bilevią nad miastem, ponad chmurami, a ja prostymi zaklęciami porządkowałam czysty magazyn. Nie chciałam siedzieć z siostrą. Nie chciałam patrzeć, jak gaśnie radość w jej oczach, jak obietnica zostaje złamana.
Zaklęcia porządkujące wymagały tak mało mocy, że nawet nie musiałam się specjalnie koncentrować. Nie myślałam o legendzie, a jednak te słabiutkie czary porządkujące podsunęły mi pewien pomysł.
Pobiegłam do Bilevii. Nie nastawiałam się na to, że mój pomysł mi pomoże, ale starałam się tryskać większym entuzjazmem niż ten, który w rzeczywistości mnie wypełniał.
– Wymyśliłam coś – pochwaliłam się.
Z ulgą zobaczyłam, że się udało. Oczy Bilevii nieznacznie pojaśniały.
– Kiedy szukałam wczoraj śladów magii, było ich tak wiele, że przypominało to szukanie igły w stogu siana. Ale nie pomyślałam o jednym. Niektóre zaklęcia są tak słabe, że zostawiają niemal niewidoczne ślady. Silne zaklęcia zostawiają natomiast bardzo wyraźne ślady. Chyba, że… – zawiesiłam głos, patrząc, jak Bilevia niecierpliwie słucha – …ktoś starał się je zamaskować.
– A więc myślisz, że zaklęcie, którego szukasz, jest zamaskowane?
Pokiwałam głową.
– Oczywiście, że tak. Jeśli ukryłabyś jakąś osobę za pomocą magii, to pewnie zamaskowałabyś to zaklęcie, prawda?
– Tak – odparła powoli Bilevia. – Ale czy to dla nas dobra wiadomość? To oznacza, że będziesz musiała szukać tego, co niewidoczne.
– Bardzo dobra wiadomość. Zapominasz, że jesteśmy filgankami, potomkiniami Reeta. Magia jest nam bardziej posłuszna niż innym. Mogę przygotować zaklęcie, które ujawni i zamaskowane ślady magii. A wtedy zawęzi się znacznie pole moich poszukiwań. Sprawdzę tylko te zaklęcia, które ktoś z jakichś powodów zamaskował.
Bilevia powoli pokiwała głową.
– To wydaje się rozsądne.
– A zatem do dzieła! – wykrzyknęłam.
Po chwili już spadałam w stronę Rufii. Gdy wylądowałam, natychmiast przywołałam moc i poprosiłam ją, by ujawniła mi zamaskowane zaklęcia. Ślady magii widziałam jako różnokolorowe błyski widoczne wszędzie – na dachach, ludziach, zwierzętach, straganach, drogach. Wyglądało to tak, jakby ktoś nałożył rozgwieżdżone niebo na miasto.
Wkrótce okazało się, że mój pomysł nie był tak łatwy do zrealizowania, jak mi się z początku wydawało. Musiałam obserwować każdą część miasta i dokładnie porównywać, jak wyglądała przed i po rzuceniu zaklęcia.
Zaczęłam od wschodniej części Rufii, a potem powoli przesuwałam się do zachodniej. Słońce płynęło po niebie, a ja wypatrywałam nowych gwiazd wśród migoczących wokół błysków. Spacerowałam pośród galaktyki, mijałam mgławice emocji i księżyce niewypowiedzianych słów.
Zamaskowanych zaklęć nie wykryłam zbyt wiele. Silnie odurzające zaklęcie miłosne, tajny schowek na alkohol w bibliotece, młoda skóra jako wynik iluzji… Powoli ogarniało mnie znużenie.
W zachodniej dzielnicy miasta, tuż przy murach, gdzie stały niskie kamienice i panował znacznie mniejszy ruch, odkryłam całkiem pokaźny skarbiec prawdopodobnie jakiejś zorganizowanej grupy złodziejskiej. Zaklęcie zabezpieczające, które zostało na niego nałożone, nie było dla mnie trudne do złamania.
Błysk czaru mrugnął do mnie zachęcająco, ale wiedziałam, że nie mogę. Obowiązywała mnie przysięga, poza tym nie chciałam się narażać groźnym zbirom. Popatrzyłam raz jeszcze na kamienicę, w której był ukryty. Gdzieś po lewej mrugnęła jakaś nowa gwiazda. Spojrzałam natychmiast w jej stronę, ale okazało się, że nic tam nie ma. Dziwne.
Już miałam odejść, gdy zamarłam.
Mogłam odkryć zamaskowane zaklęcia, bo byłam filganką. Ale co, jeśli osoba, która zamaskowała zaklęcie, również była filganem?
Zmrużyłam oczy i intensywnie wpatrywałam się w miejsce, gdzie zniknęła gwiazda. Tak! Coś wyraźnie znowu błysnęło. Popędziłam w tamtą stronę. Gdy trzeci raz zobaczyłam błysk, byłam już pewna. Zamaskowano tam jakiś czar wyjątkowo silnym zaklęciem ukrywającym, tak silnym, że prawie go nie wykryłam. Tak silnym, że tylko filgan mógł takie rzucić.
Trafiłam na podwórko jednej ze starych kamienic. Bojąc się, że ktoś mnie stąd przepędzi, nakazałam mocy uczynić moje ciało przezroczystym. Gwiazdka zamaskowanego zaklęcia lewitowała w powietrzu nade mną. Musiałam użyć pyłu gricea, by się do niej zbliżyć.
Dłuższy czas zajęła mi identyfikacja zaklęcia. Nie było to łatwe, pasowało tu bowiem wiele różnych czarów. Wyglądało to tak, jakby na powierzchni wielkości ziarenka piasku skoncentrowane było kilkadziesiąt zaklęć. Przygryzłam wargi. Nigdy czegoś takiego nie spotkałam.
Nie wiem, co mnie do tego skłoniło, ale w pewnym momencie po prostu wyciągnęłam rękę i spróbowałam dotknąć palcem zbitki szalejącej magii.
Wtedy poczułam silne szarpnięcie, moc we mnie zawirowała, a ja spadałam, spadałam tak szybko, że widziałam tylko smugi zamazanych barw. Zanim umysł pojął, co się stało, moje ciało uderzyło w podłoże. Nie spadłam jednak na ubitą ziemię podwórka kamienicy, a na trawę. Dziwnie miękką, dziwnie zieloną. Uniosłam się i rozejrzałam.
Otaczał mnie okazały ogród, tuż przy sobie zobaczyłam krzewy jaśminu, nieco dalej zaczynał się żywopłot, zza niego wystawały jabłonie pełne soczyście czerwonych owoców. Niedaleko na klombie rosła kępa aksamitek.
Spojrzałam w górę i zobaczyłam biały mur.
Pałac z wizji… Nie miałam jednak okazji mu się przyjrzeć, bo natychmiast usłyszałam kroki. Upewniłam się, że nadal jestem okryta czarem niewidzialności i przykucnęłam za jaśminem.
Osoba, która przybyła, najwyraźniej była bardzo silnym magiem, bo natychmiast przejrzała moje sztuczki. Kula zielonego ognia wystrzeliła tak szybko, że ledwo zdążyłam osłonić się tarczą. Wyskoczyłam zza krzewu i natychmiast posłałam w stronę atakującego własny pocisk. Młody mężczyzna ubrany w strój przypominający odzienia służących, jakie widziałam kiedyś na dworze królewskim, osłonił się przed moim zaklęciem i natychmiast ponowił atak.
Przeciwnik nie był na szczęście filganem, ale za to umiał walczyć z niesamowitą szybkością. Ledwo nadążałam z blokowaniem jego ataków. Byłam od niego dużo silniejsza, ale brakowało mi umiejętności. Musiałam wykorzystać swoją siłę.
Ogniste kule rozbijały moje tarcze raz po raz, a ja nie miałam szans zaatakować. Pośród szumu błyskawicznie wyczarowywanych pocisków usłyszałam kroki. Po chwili pojawił się drugi mężczyzna. Zaklęłam i wzmocniłam tarczę.
On też nie był filganem, ale od razu poznałam, że również umiał nieźle walczyć. Oddalił się od pierwszego z mężczyzn, nie mógł mnie jednak obejść i zajść od tyłu, bo za plecami miałam żywopłot. Teraz na pewno nie zdołałabym zaatakować, wyczarowywałam tarczę za tarczą, a żeby wysłać pocisk, musiałabym się na chwilę odsłonić.
Nie wiedziałam, jak wykorzystać moją siłę przeciw dwójce magów. Nie chciałam użyć jakiegoś zaklęcia robiącego dużo hałasu, bo obawiałam się, że zostanę zauważona przez większą liczbę osób.
Nie brałam udziału w pojedynku od czasów szkolnych. Zupełnie nie umiałam walczyć. Jedyne, co umiałam, to kraść.
Właśnie. Zmrużyłam oczy i wysłałam niewidoczną dla magów wiązkę mocy. Wleciała do pierwszego z przeciwników i wypiła jego szczęście prawie do cna. Mężczyzna na chwilę przerwał walkę. Zachwiał się. Potem kontynuował, ale tym razem jego ruchy były nieskoordynowane, niechętne, pociski wysyłał o wiele wolniej, jakby nie miał siły na walkę, jakby mu się nie chciało i za chwilę miał zrezygnować.
Tak! To był strzał w dziesiątkę. Po chwili moja moc wypiła szczęście i z drugiego napastnika.
Teraz byli znacznie osłabieni. Smutek zawisł nad nimi niczym czarna chmura, jego ciężar przygniatał mężczyzn, a ich oczy zgasły. Z łatwością mogłam ich pokonać.
Wyskoczyłam zza tarczy i uderzyłam pociskiem w pierwszego z napastników. Nawet się nie bronił. Kula energii trafiła w niego z całą siłą, mag padł na ziemię bez przytomności. Natychmiast zaatakowałam drugiego przeciwnika. Po chwili i on leżał bez zmysłów.
Chwilę stałam, próbując uspokoić oddech. Potem dla pewności rzuciłam na nieprzytomnych przeciwników zaklęcia usypiające. Już miałam ruszyć dalej, kiedy się zatrzymałam. Nie mogłam tak ich zostawić.
Przywołałam moc, która wypiła szczęście napastników i oddałam je każdemu. Nie można było ich zostawić w takim smutku, nigdy tak nie robiłam, zawsze kradłam tyle szczęścia, żeby jego właścicielowi zostało go jeszcze całkiem dużo. Gdybym ich zostawiła tylko z jedną kropelką, popadliby w całkowitą rozpacz.
Rzuciłam na siebie ponownie zaklęcie przezroczystości, które się rozpłynęło podczas walki, po czym wreszcie przyjrzałam się pałacowi.
Tak, to była z pewnością budowla z wizji jasnowidzki.
Ruszyłam w głąb ogrodu. Było tu pięknie. Kwiaty wydawały się większe i barwniejsze niż gdziekolwiek indziej, trawa miękko uginała się pod stopami. Żwir na wąskich ścieżkach chrupał przyjemnie, a żywopłot zielenił się tak soczyście, że chciało się go dotknąć.
Zastanawiałam się, gdzie właściwie się znalazłam. Przeanalizowałam możliwości, znane mi zaklęcia pasujące do tego, co właśnie widziałam i sposób ich wykorzystania. Jedyna opcja, która przychodziła mi do głowy, była bardzo nieprawdopodobna. Ta skoncentrowana zbitka zaklęć lewitująca nad podwórkiem za kamienicą… Czy to możliwe, że byłam teraz w niej?
Rozejrzałam się. Niebo wydawało się nieskazitelnie błękitne, bez jednego obłoku. Tylko gdzieś na obrzeżach, na skraju spojrzenia, falowały, jakby za tym wszystkim, za niebem i za ogrodem, przezroczyste plamy szarości. Czy to był miniaturowy świat ukryty przed wszystkimi?
Tylko bardzo silny filgan mógłby stworzyć coś takiego. Z każdą chwilą chodzenia po ogrodzie rosła we mnie pewność, że to musi być kryjówka najszczęśliwszej osoby na świecie.
Próbowałam wykryć ślady magii, ale wszystko w tym miejscu było jednym wielkim śladem magii – gdy użyłam zaklęcia wykrywającego, zostałam oślepiona blaskiem wydobywającym się ze wszystkich stron. Unosiłam się pośród bieli. W mieście czułam się tak, jakbym wędrowała przez miniaturową galaktykę – teraz miałam wrażenie, że jestem w środku jednej z gwiazd. I pewnie tak istotnie było. Blask z powodzeniem zasłaniał szczęście, nie mogłam więc też dojrzeć, czy ktoś znajduje się w pobliżu.
Nie natrafiłam nigdzie na ślady czarnej diaskii. Oczywiście, musieli utrzymywać przecież najszczęśliwszą osobę w niewiedzy, co naprawdę dzieje się właśnie ze światem. Krążyłam po ścieżkach, nasłuchując i starając się zbliżyć do pałacu. Wkrótce ujrzałam schody prowadzące do jednego z wejść.
Odczekałam parę dłuższych chwil, a potem wzięłam głęboki oddech i przemknęłam prosto do pałacu.
Zostałam natychmiast oszołomiona obfitością ozdób. Z każdej strony błyszczały połyskujące wazy, marmurowe rzeźby i lustra w misternie zdobionych ramach. Zaczęłam wędrować długimi korytarzami i pięknie udekorowanymi komnatami, które zdawały się być tak liczne, że mogłoby mieszkać tu całe miasto. Natrafiłam na pokój, w którym wszystko było zrobione ze srebra, na komnatę pełną barwnych, wymyślnych masek i na pomieszczenie, w którym nie było nic poza leżącym na środku rubinem.
Westchnęłam. Znowu czekało mnie szukanie igły w stogu siana.
Po przejściu korytarzem z wielkimi oknami wychodzącymi na okazały dziedziniec, znalazłam się znowu w komnacie pełnej srebra. Zaklęłam. Wyglądało na to, że kręciłam się w kółko. Musiałam ustalić jakiś plan. Chodziłam po pomieszczeniu, przyglądając się srebrnym meblom i stojącym na nich połyskującym przedmiotom. Nawet ściany pokryto srebrem. Szkatułki, wazony i stojący na kominku duży kandelabr, pusty jednak, bez świec, oszałamiały swoją szklistą przejrzystością. Ponieważ wciąż miałam na sobie zaklęcie przezroczystości, czułam się, jakbym sama była ze srebra.
Tu nie dało się wymyślić dokładnego planu. Musiałam po prostu starać się zapamiętywać drogę i omijać pomieszczenia, w których już byłam, a szukać nowych. Ruszyłam dalej.
W zasadzie nie wiem, czego się spodziewałam. Że w którejś z łazienek natrafię na pławiącego się w szczęściu człowieka w platynowej wannie? Pałac wydawał się pusty. Podejrzewałam jednak, że gdzieś czają się magowie w strojach służących, ale budynek musiał być tak wielki, że trudno było natrafić na jakiegokolwiek mieszkańca.
Gdy weszłam do komnaty z dużym kominkiem i fotelami, usłyszałam głosy dobiegające z korytarza. Drgnęłam i przykucnęłam za jednym z mebli, nasłuchując. Jakie było prawdopodobieństwo, że rozmawiające osoby wejdą akurat tutaj?
Wstrzymałam oddech. Głosy przybliżyły się już na tyle, że mogłam zrozumieć poszczególne słowa.
– …nie przyszedł wczoraj na kolację. Na śniadanie też nie.
– To u niego normalne. Czasami przez kilka dni nie wychodzi z kandelabru…
Z mocno bijącym sercem nasłuchiwałam kroków. Coraz bliżej… Czy tu wejdą?
Kroki zaczęły się oddalać. Odetchnęłam z ulgą. Ogarniał mnie taki lęk, że dopiero po chwili dotarł do mnie sens tego, co usłyszałam. Miałam wrażenie, że podsłuchani ludzie rozmawiali o właścicielu tego pałacu. Czyli, miałam nadzieję, o najszczęśliwszej osobie na świecie. Ale… nie wychodzi z kandelabru? Co to mogło oznaczać?
Wpatrywałam się w podłogę, próbując zrozumieć. Kandelabr… Zacisnęłam zęby. Skoro cały pałac został magicznie pomniejszony, tak, że stanowił mikroświat, to czemu by nie pomniejszyć czegoś jeszcze bardziej, by stanowiło mikroświat w tym mikroświecie? Albo kogoś? Tak! To musiało być to. Tylko… Widziałam tu mnóstwo, naprawdę mnóstwo kandelabrów. I nie mogłam sprawdzić za pomocą magii, który jest właściwy.
Nagle przypomniał mi się pusty kandelabr, który widziałam w komnacie ze srebrem. A jeśli to był ten? Wyglądał szczególnie, w dodatku jako jedyny, który mijałam, był bez świec. Tylko jak wrócić do tej głupiej komnaty?
Próbowałam odtworzyć drogę, którą tu przyszłam. Kluczyłam po pomieszczeniach, a gdy tylko napotykałam jakiś kandelabr, obmacywałam go dokładnie.
Kiedy już miałam ochotę wrzasnąć, odnalazłam wreszcie srebrną komnatę. Natychmiast przyskoczyłam do stojącego na kominku kandelabru. Dotknęłam go.
I zaczęłam spadać pośród wirujących barw.
***
Ocknęłam się na srebrnej, błyszczącej podłodze. Rozejrzałam się. Byłam w tunelu o okrągłych srebrnych ścianach. A więc się udało, znajdowałam się we wnętrzu kandelabru.
Gdy postawiłam pierwszy krok, zachwiałam się niepewnie. Coś dziwnego działo się tu z grawitacją. Po kilku krokach zrozumiałam, że można było chodzić po każdej ze ścian, jakby była podłogą. Chwilę mi zajęło przyzwyczajenie się do tego.
Szłam dalej tunelem, którego koniec niknął w dziwnej srebrnej mgiełce. Ściany wyglądały, jakby kandelabr polerowano też od środka. Po jakimś czasie przede mną pojawił się zakręt. Wstrzymałam oddech i go minęłam.
Nic nowego nie zobaczyłam, ale po kilku krokach ze srebrnej mgiełki zaczęły wyłaniać się jakieś kształty. Po chwili ujrzałam przedmioty stojące na każdej ze ścian tunelu. Różności – grzebienie, sosjerki, buty, poduszki, meble, błyszczące kamienie szlachetne. Było ich tak wiele, że mieniły się w oczach. Nie panował tu jednak bałagan – przedmioty były dokładnie ułożone, grzebienie leżały koło małych lusterek, buty, choć miejscami pojedyncze, stały równo pod stołami.
Meble dopasowywały się kształtem do okrągłych ścian kandelabru – szafy i szafki były zagięte, nogi stołów różnej długości. Kluczyłam między meblami, prąc naprzód, lecz nagle zwolniłam, bowiem z mgiełki wyłoniły się krzesło i biurko oraz siedzący przy nim człowiek.
Zbliżyłam się ostrożnie. Głowę miał pochyloną, jedną dłoń przyłożoną do czoła, a powieki mocno zaciśnięte. Nie wiedziałam, czy zdawał sobie sprawę z mojej obecności. Podeszłam bliżej. W jego siwych włosach zauważyłam pojedyncze błękitne pasemka. A więc też był filganem. Czyżby on stworzył to wszystko?
Powieki otworzyły się, błękitne oczy starca zwróciły się na mnie. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, potem mężczyzna odwrócił wzrok, znów pochylił głowę i zacisnął powieki, jakby moja obecność nie zrobiła na nim wrażenia.
– Czy to pan jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie? – wypaliłam.
Nie poruszył się. Mijały chwile. Już myślałam, że mi nie odpowie, ale w końcu odrzekł:
– Nie.
Zmarszczyłam brwi. Spróbowałam sprawdzić poziom jego szczęścia. Znów oślepiła mnie biel, lecz pośród niej coś ujrzałam – malutką kropkę czerwieni i nikły cień różu. Nie miałam pojęcia, czym była plamka czerwieni, ale nie miałam teraz czasu się nad tym zastanawiać. Nie dałam rady stwierdzić, czy szczęścia jest dużo, czy mało, musiałabym w tej sytuacji je ukraść, tak jak to zrobiłam z atakującymi mnie magami, żeby ocenić jego poziom.
Jednak i bez tego mogłam uwierzyć mężczyźnie. Nie wyglądał na szczęśliwego.
– Gdzie w takim razie on jest? – zapytałam.
– Jak tu się dostałaś?
– Przypadkiem.
Zastanawiałam się, czy on też umiał walczyć tak sprawnie, jak magowie w pałacu. Jeśli tak, to gdyby mnie zaatakował, z pewnością zostałabym pokonana. Postanowiłam więc zaryzykować, nie miałam nic do stracenia.
– Przypadkiem podczas poszukiwań najszczęśliwszej osoby na świecie – uściśliłam. – Legenda mówi, że gdy świat będzie potrzebować szczęścia, osoba ta ujawni się i podaruje mu swoje szczęście.
– Świat sam siebie pozbawił szczęścia. Więc na nie nie zasługuje.
Zacisnęłam pięści, czując, jak moc we mnie zawrzała z gniewu.
– Nie zna pan każdego! Są osoby, które naprawdę zasługują na szczęście!
Nie odpowiedział. Zmrużyłam oczy.
– Czarna diaskia niedługo porośnie całą planetę – powiedziałam cicho. – Teraz jest dobry moment, by rozprowadzić szczęście po świecie.
– Czarna diaskia to wynik ludzkiej głupoty i chciwości. Nie przywędrowała do nas z kosmosu. To ludzie ją stworzyli.
– Niby jak?!
– Biegnąc coraz szybciej, chcąc coraz więcej, robiąc coraz mniej.
Czułam wzbierający gniew, musiałam się jednak opanować. Jeszcze raz spróbowałam ocenić poziom szczęścia mężczyzny. Biel mnie raziła, jednak starałam się dostrzec ilość różu. Tuż nad nim unosiła się plamka czerwieni. Znowu mnie zastanowiło, co to mogło być. Mężczyzna nagle wstał i odszedł od biurka, a wtedy zauważyłam, że zarówno różowe szczęście, jak i czerwona kropka poruszają się wraz z nim.
Powróciłam wzrokiem do świata materialnego. Mężczyzna pochylał się, szukając czegoś w kufrze leżącym na ścianie.
– Gdzie jest najszczęśliwsza osoba na świecie? – zapytałam.
– Najszczęśliwsza osoba musi być odcięta od całego świata zupełnie, od wszelkich nieszczęść i chorób, a zwłaszcza od zarazy, jaką są ludzie – mruknął filgan. – Jest w miejscu, gdzie się wszystko zaczyna.
– Czyli gdzie?
Znalazł w kufrze błyszczącą, drewnianą fajkę, wrócił z nią do biurka i zaczął ją nabijać.
– Odejdź – wycedził.
Poczułam uderzającą we mnie moc, tak silną, jakby uderzyła we mnie kamienica. Znów wirowały wokół mnie smugi kolorów, ale tym razem nie spadałam, a się wznosiłam.
***
– A zatem myślisz, że on nic nie wiedział? – pytała Bilevia.
Siedziałyśmy przy ladzie. Herbata, nietknięta, dawno wystygła. Wpatrywałam się w blat, jakbym spodziewała się tam ujrzeć odpowiedzi na wszystkie pytania.
– Nie wiem – odparłam. – Równie dobrze mógł to być jakiś filgan spędzający stare lata w ukrytym pałacu, żeby mieć spokój, a nie, żeby kogoś ukrywać. Powiedział, że najszczęśliwszy człowiek jest w miejscu, gdzie wszystko się zaczyna.
Bilevia się zastanowiła.
– Gdzie mogło się wszystko zacząć? – myślała na głos. – Może w kosmosie? Bogowie podobno właśnie tam się urodzili.
– Nawet tak wiekowy filgan nie byłby tak potężny, żeby ukryć kogoś w kosmosie. Nie, to nie to. On powiedział dokładnie: „gdzie się wszystko zaczyna”. Zaczyna, nie zaczęło. Zatem tu nie chodzi o stworzenie świata czy bogów. To musi być miejsce, gdzie nieustannie się coś zaczyna…
– To może źródło? Stamtąd cały czas wypływają wody…
– W pobliżu Rufii nie ma żadnych źródeł. A przecież jasnowidzka i źródełko Dila wyraźnie mi wskazały to miejsce.
– A jeśli się myliły?
Zamknęłam oczy. Miałam wrażenie, że umknęło mi coś ważnego. Chwyciłam filiżankę z herbatą. Na powierzchni pływały czerwone płatki hibiskusa. Przypomniało mi to czerwoną plamkę, którą widziałam, gdy próbowałam wykryć szczęście filgana w pałacu. Nagle, jak błyskawica, uderzyło mnie olśnienie.
– Wiem! – wykrzyknęłam.
Bilevia spojrzała na mnie pytająco.
– On… Widziałam czerwoną plamkę nad jego szczęściem, gdy próbowałam zbadać jego poziom – mówiłam gorączkowo. – Już wiem, co to było. To najszczęśliwsza osoba na świecie. Jej szczęście było tak wielkie, że aż widziałam je w odcieniu czerwieni, nie różu.
– Ale gdzie ona była?
– W miejscu, gdzie się wszystko zaczyna. W umyśle.
– W umyśle? – Siostra nie rozumiała.
– Tak. Co daje początek każdej naszej decyzji, każdemu przedsięwzięciu, każdej czynności? Nasze myśli. To tam się wszystko zaczyna.
Bilevia pokiwała głową.
– Dobrze. Czyli co teraz? Jak zdobędziesz to szczęście?
Przygryzłam wargi. Stary filgan nie wydawał się skory do współpracy, namówienie go do czegokolwiek graniczyło z cudem. W dodatku teraz pewnie nie dostałabym się do pałacu tak łatwo, po moim wtargnięciu pewnie wzmogli czujność. Ale nie mogłam się poddać. Musiałam coś wymyślić.
Wymyślić… to jest myśl.
Uśmiechnęłam się. Już wiedziałam.
– Zamienię się w myśl – oznajmiłam.
Bilevia wyprostowała się, w oczach miała przerażenie.
– Nie… nie pozwolę ci… To niebezpieczne!
Miała rację. Transformacja w coś tak ulotnego, jak myśl, niosła ze sobą wiele niebezpieczeństw. Nie dość, że przebywając w czyjejś głowie jako myśl zbyt długo, można było ulec zapomnieniu, to jeszcze bardzo trudno było się zamienić z powrotem w człowieka.
– Bilevio, dzięki temu zdobędziemy szczęście. Odmieni się nasze życie i odmienimy też życie innych.
– A co, jeśli nie zdołasz się zamienić z powrotem w człowieka?
Położyłam dłoń na jej nadgarstku.
– Jestem całkowicie pewna, że mi się uda. Pamiętasz, jak transformowałam się w szpilkę sosny? Z łatwością wróciłam do swojej oryginalnej postaci.
– Myśl to co innego. Nie pozwalam ci! – Ostatnie zdanie powiedziała tak rozkazującym tonem, że przeszedł mnie dreszcz.
Westchnęłam.
– Dobrze. W takim razie wymyślę inny sposób.
***
W powietrzu nocy unosił się chłód, ale nie zwracałam na to uwagi. Było bardzo jasno od bezchmurnego, rozgwieżdżonego nieba i księżyca w pełni. Sklep leciał nisko nad miastem. Wzięłam ostatni głęboki wdech i zamknęłam oczy.
Wybacz mi, Bilevio. Musiałam cię okłamać.
Nie było innego sposobu niż zamiana w myśl. Musiałam to zrobić. Musiałam ukraść to szczęście. Dla ludzi, którzy go zechcą. A przede wszystkim dla Bilevii.
Zatopiłam się w sobie, rozprowadzając moc po całym ciele. Gdy to się udało, rozpoczęłam proces przemiany.
Na początku było tylko nieprzyjemnie. Jakby całe ciało swędziało od środka. Znałam dobrze to uczucie z innych przemian. Na razie nie było tak źle, ale ciało i tak spięło się, pamiętając, co następowało potem.
Swędzenie stawało się coraz silniejsze, aż w końcu przerodziło się w ból, najpierw słaby, potem coraz silniejszy i silniejszy. Nie poruszyłam się jednak i nie wydałam żadnego dźwięku. Nie mogłam – moja moc całkowicie mnie unieruchomiła. To był już ten etap, na którym nie miałam drogi odwrotu, wiedziałam, że przemiana zostanie przeprowadzona do końca.
Ból narastał. Gdybym mogła, dawno wyłabym i się tarzała, a może nawet i targnęła na swoje życie. Byle tylko nie czuć tych cholernych igieł wbijających się w każdą cząstkę ciała, byle nie czuć ognia palącego wszystkie członki, byle nie czuć noży tnących skórę.
Wiedziałam, że moje kończyny powoli zanikają, wydłużają się groteskowo, rozmazują. A potem już nie było mnie.
Była tylko myśl. Początek wszystkiego.
Wskoczyłam do najbliższego umysłu, a więc do głowy śpiącej Bilevii. Otoczyły mnie jej myśli – ciepłe, zielone i błękitne, tańczące leniwie jak kwiaty na lekkim wietrze. Układały się w coś na kształt wstęgi, tworząc sen. Miałam nadzieję, że dobry. Nie sprawdzałam jednak, o czym siostra śni, nie chciałam tego robić bez jej pozwolenia. Poniżej, podobne do spopielonych strzępków pergaminu, unosiły się myśli zimne i szare. Było ich zdecydowanie mniej niż tych jasnych, co stwierdziłam z zadowoleniem.
Podpłynęłam do wstęgi i wpasowałam się tam jako jeden z jej elementów, żeby Bilevia nie mogła zauważyć, że wpłynęła do jej głowy obca myśl. Wiedziałam, że szanse na to, że mnie zauważy podczas snu, są niewielkie, ale wolałam nie ryzykować. Jednocześnie zaczęłam szukać innych śpiących umysłów poniżej, by wskoczyć do nich i dostać się do pałacu.
Pode mną było całe mrowie umysłów. Wybrałam jeden i wyzwoliłam moc, poczułam, że zamieniam się w smugę pędzącą szybciej niż spadająca gwiazda, a po chwili już znajdowałam się pośród myśli jakiegoś mieszczanina, nie tak ciepłych, jak myśli Bilevii, o wiele bardziej szarych i jakby chropowatych. Tutaj również nie sprawdzałam, czego dotyczą myśli, szanując prywatność właściciela umysłu. Odnalazłam następny, wyzwoliłam moc i do niego przeskoczyłam. A potem do następnego i następnego, zbliżając się do miejsca, gdzie przebywał stary filgan.
Wędrówka po umysłach była niczym lot pszczoły po łące pełnej kwiatów, tyle że niektóre były spopielone. Spieszyłam się, starając się wybrać odpowiedni kierunek, ale i tak kilka razy zabłądziłam, oddalając się od celu.
Wreszcie odnalazłam jeden z pomniejszonych umysłów magów znajdujących się w pałacu. Wskoczyłam tam i z łatwością mogłam już namierzyć umysł filgana – wiekowy i potężny, wyróżniał się spośród umysłów swoich sług. Wskoczyłam do niego.
Filgan nie spał, więc natychmiast wpasowałam się w jego myśli, by mnie nie zauważył. Tu było wiele szarych barw, a nawet zupełnie czarnych oraz pojedyncze jaśniejsze. Chyba z wiekiem każdy umysł wypełniał się ciemniejszymi barwami.
Zauważyłam też obecność innego jestestwa. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób działała ta magia, ale podejrzewałam, że owa najszczęśliwsza osoba żyje w jakimś nieprawdziwym, stworzonym tylko dla niej świecie. Wysłałam ku temu jestestwu wiązkę mocy.
Moc piła szczęście bardzo długo. To było aż niemożliwe. W całym życiu tyle nie ukradłam. Wyglądało to tak, jakbym do tej pory zbierała krople, a teraz dostała całe jezioro. A zatem potomkowie Salii musieli naprawdę dokładnie pielęgnować dany im dar. Bałam się, że moja moc tego nie udźwignie, ale w końcu przestała pić, a w najszczęśliwszej osobie pozostawiła zwyczajną ilość szczęścia.
To na pewno zostało natychmiast zauważone. Najszczęśliwsza osoba pewnie właśnie przeżywała szok, ale gdy minie, prawdopodobnie natychmiast powiadomi starego filgana. Musiałam uciekać.
Obarczona ogromnym balastem skradzionego szczęścia, poruszałam się nieco wolniej. Z trudem przeskakiwałam z jednego umysłu do drugiego. Wreszcie znalazłam się w głowie Bilevii. Mogłam rozpocząć proces przemiany.
***
– Faliano! – Głos Bilevii stawał się coraz bardziej rozpaczliwy.
Jej myśli wirowały jak szalone, trącały mnie, stawały się coraz bardziej agresywne, szumiały jak fale, ale ten szum powoli zamieniał się w dźwięk podobny do buczenia roju wściekłych owadów. Mój świat rozpadł się jak stłuczona filiżanka. Nie udało się. Nie udało.
Nie byłam w stanie się poruszyć, uwolnić mocy. Opadałam powoli na samo dno, tonęłam. Myśli pływały nade mną jak drapieżne ryby. Odchodziłam w zapomnienie.
Faliano, gdzie jesteś?
Rozpaczliwa myśl Bilevii poderwała mnie do góry, ale tylko na chwilę. Znów zaczęłam opadać jak liść, którym bawi się wiatr.
Ostatkiem sił krzyknęłam całą sobą, tak, jak może krzyczeć tylko myśl:
W twojej głowie!
Kilka myśli Bilevii wyrwało się z wiru i popłynęło w moją stronę.
Zamieniłaś się w myśl?! – krzyczały.
Zaczęły mnie unosić. Były delikatne, podobne do płatków kwiatu.
Bilevio, przepraszam. To był jedyny sposób. Ale teraz… ja… nie umiem. Nie jestem w stanie przemienić się z powrotem.
Płatki wokół mnie nagle poczerniały. Czerń zaczęła się rozchodzić jak plama tuszu na płótnie i zabarwiać inne. Powoli przestawały wirować, zatrzymały się i zaczęły lekko kołysać.
Spróbuj jeszcze raz.
Nie wiedziałam, jak jej to przekazać.
Bilevio, próbowałam do rana. Nie da się tego zrobić w żaden sposób.
Niektóre myśli Bilevii zaczęły się rozpadać.
Ale… udało mi się odnaleźć osobę, która była skarbcem szczęścia. Ukradłam je. Jest go tak wiele, że starczy dla ogromnej liczby ludzi.
Wiedziałam, że siostra płacze. Że obietnica zostaje złamana. Niemal widziałam, jak siedzi za ladą.
Za ladą, na stołku, który bardzo gęsto porasta czarna diaskia. Sięga podłogi, wpełza w szpary między deskami. Porasta też stopy Bilevii, nogi i biodra, wpełza na brzuch. Siostra jest całkowicie unieruchomiona. Kwiaty wyrastają spod skóry, którą w wielu miejscach przebiły. A wcześniej pożarły już niemal pół ciała Bilevii, pożarły żołądek, jelita, nerki i teraz wyciągają swe łodygi w stronę serca.
Zawiodłam cię. Nie musisz mi wybaczać.
Myśli siostry, te delikatne płatki, tak inne od płatków czarnej diaskii, poderwały mnie jeszcze wyżej.
Już ci wybaczyłam. Ale, Faliano, nie zostało mi wiele czasu.
Wiem, Bilevio. Będę przy tobie do końca, jeśli mnie nie zapomnisz. Będę jako myśl w twojej głowie.
Płatki, które mnie unosiły, nieznacznie pojaśniały.
Nie zapomnę.
Byłam już w stanie unieść się o własnych siłach. Wzleciałam i poszukałam w sobie wiązki mocy, która jarzyła się czerwienią. Nieludzkim wysiłkiem nakazałam jej przelać całe szczęście wprost do Bilevii.
Co się dzieje? Dlaczego…
Myśli siostry zamilkły. A potem wszystkie rozjarzyły się, najpierw różem, a potem czerwienią. Nie było już ani jednego czarnego płatka.
Wszystko dobrze, Bilevio?
Tak – odpowiedziała od razu. Cieszę się, że ze mną jesteś.
Spadł ze mnie jakiś ciężar. Teraz już mogłam swobodnie dryfować pośród myśli siostry. Zauważyłam, że jestem spopielonym płatkiem, teraz jedynym takim w głowie Bilevii, ale to było nieważne. Liczyło się to, że dopełniłam obietnicy.
Milczałyśmy, smakując ciszę inną niż zwykle. Unosiłyśmy się razem pośród czerwieni szczęścia, nie chcąc widzieć czerni, która nadchodziła.
Klikam – tekst czytałem na becie i już wtedy przedstawiał solidny poziom biblioteczny. Na pewno trzeba wspomnieć bogaty język, poprowadzony z dość nietypową narracją, który wbrew pozorom jest bardzo przyjemny do czytania – przez tekst się płynie, niby powoli, ale w taki kojący sposób. Powiedziałbym, że szczególnie z tego względu to opowiadanie spokojnie można aspirować do kategorii fantastyki cozy:P
Na wspomnienie zasługują również pomysły w tekście, na czele z głównym wątkiem. Kradzież szczęścia, sam wątek latającego sklepu i legenda o najszczęśliwszym człowieku to solidny materiał na dobrą opowieść. Nie wiem czy gdzieś to spotkałem, ale na pewno bardzo mi się spodobało:)
Póki co tak krótko, żeby kliknąć. Ostatecznej wersji jeszcze nie widziałem, więc z dłuższym komentarzem (i potencjalną krytyką:P) wrócę jak przeczytam drugi raz:P
Слава Україні!
Cześć, Sonato!
Przeczytałem Twoje opowiadanie. Z niesłabnącym zaciekawieniem śledziłem kolejne losy Faliany, lektura była płynna. Z pewnością jest to zasługa melodyjnego i bogatego języka, którym się posługujesz. Pod względem fabularnym jest dobrze, chociaż samo zakończenie było dość przewidywalne.
Tyle uwag ogólnych, pozwolę sobie zatem na odrobinę szczegółów:
Nie zauważyłam jednak kolejnego odpowiedniego celu, a nie chciałam zabierać marnych resztek komuś, kto i tak nie miał ich zbyt wiele.
To brzmi, jakby ktoś miał niewiele resztek, taka była intencja?
Niektórzy starali się schować pod ubraniem drobne, czarne kwiaty o bardzo cienkich płatkach, inni się z nimi nie kryli. Jeszcze inni nie mieli wyboru – porastające ich ciało kwiecie wpełzło im już na szyje i brody, dotykało ust, zbliżało się do oczu. Niedługo spod powiek wychyną im czarne płatki, obejmą gałki oczne, zakryją tęczówki i źrenice, a potem rozpocznie się ostatnie stadium. Całkowita zamiana w kępę kwiatów.
Bardzo obrazowo napisane, brawo :)
Pyłu mogłam używać również do przenoszenia samej siebie. Zerknęłam na majaczące daleko w dole miasto i skoczyłam. Ogarnął mnie szaleńczy pęd, błękitne włosy tańczyły wokół głowy, koszula próbowała wydostać się spod kamizelki, a powietrze chłostało po twarzy. Gdy zawirowało mi w głowie, sypnęłam garścią fioletowego proszku i znacznie zwolniłam, a potem łagodnie spłynęłam na ziemię.
Postanowiła zatem ukryć syna z dala od innych, z dala od cierpienia, chorób i nieszczęść. Tak dorastał, a w końcu i on miał dzieci
Jeżeli najszczęśliwszy człowiek świata nie rozmnaża się przez pączkowanie, to skąd potomkowie? Jeżeli był trzymany w ukryciu przed innymi ludźmi to mógłby mieć problem ze znalezieniem partnerki/partnera.
Obie wiedziałyśmy, że to nieprawda. Smutek, nawet trwający krótko, zostawiał ślady na całe życie.
Au, mocne!
Miałam zadanie do wykonania. Zadanie, które nagle wydało mi się nieważne.
Pierwsza część wskazuje na determinację, a potem nagle wyznanie, że zadanie wydawało się nieważne? Coś umknęło w edycji?
Wyskoczyłam zza tarczy i uderzyłam pociskiem w pierwszego z napastników. Nawet się nie obronił.
Czy tutaj nie powinno być: “Nawet się nie bronił”?
Było tu niezwykle pięknie
Czy “niezwykle” jest tutaj konieczne?
Gdy weszłam do komnaty z dużym kominkiem i przytulnymi fotelami, usłyszałam głosy dobiegające z korytarza
Nie do końca pasuje mi tutaj użycie przymiotnika “przytulnymi”, ona na nich zdążyła usiąść żeby się o tym przekonać? :P
Skoro cały pałac został magicznie pomniejszony, tak, że stanowił mikroświat, to czemu by nie pomniejszyć czegoś jeszcze bardziej, by stanowiło mikroświat w tym mikroświecie?
Inception vibes! :)
W ogólnym rozrachunku: podobało mi się Twoje opowiadanie. Biegnę klikać :P
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hej Ciekawy pomysł na świat, bohaterkę i motyw kradzieży szczęścia. Przedstawienie nieszczęścia w postaci kwiatów i świata, który się zatraca w “zarazie” na własne życzenie też do mnie przemawia :). Bajkowość opowiadania to nie moje klimaty, ale doceniam właśnie taki kształt historii, który dla mnie byłby trudny do opisania. Latające sklepy, rozkwitające wokół czarne kwiaty i wszechobecna magia robią fajny klimat, który jest wciągający :). To co mnie nie przekonuje to bardzo powolny rozwój akcji. Wydarzenia w Rufii ciągną się strasznie. Najpierw bohaterka chodzi po mieście, następnie chodzi po mieście. Chwila akcji z magami i chodzi po pałacu, dużo jest takich przestojów, które dla mnie są nużące. Sytuacji nie poprawiają rozmowy z Bilevia, które też wydają się niewiele wnosić do historii. Zastanawia mnie też motywacja bohaterki, która kradnie szczęście innym, ale chce uchodzić za dobrą istotę. Ostatnia kradzież, która miała być dla dobra wszystkich, też okazuje się być tylko dla Bilevi. A reszta niech sobie tam gnije w czarnych kwiatach ;). Więc bohaterka jest dla mnie nieszczera i to chyba nie był zabieg celowy ;). Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Golodh, bardzo mi miło! Cieszę się, że język opowiadania się spodobał i że pomysły na latający sklep i legendę też przypadły do gustu :) Dziękuję za komentarz, klika i betę!
Cześć, cezary_cezary! Dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że czytałeś z zaciekawieniem, a język uważasz za melodyjny i bogaty. Co do zakończenia – szkoda, że przewidywalne, ale lepsze nie wpadło mi do głowy :)
To brzmi, jakby ktoś miał niewiele resztek, taka była intencja?
Tak, trochę koślawo brzmi, ale nie mam pomysłu, jak to inaczej napisać bez powtórzeń.
Jeżeli najszczęśliwszy człowiek świata nie rozmnaża się przez pączkowanie, to skąd potomkowie? Jeżeli był trzymany w ukryciu przed innymi ludźmi to mógłby mieć problem ze znalezieniem partnerki/partnera.
Zamysł był taki, że sługi/rodzina wyruszali w świat i szukali partnerów.
Inception vibes! :)
A właśnie kilka dni temu oglądałam :)
Usterki poprawione. Dzięki raz jeszcze za komentarz i cieszę się, że w ogólnym rozrachunku tekst się podobał!
Bardjaskier, dziękuję za komentarz! Miło mi, że pomysły na bohaterkę, świat i kradzież szczęścia się spodobały i że przemawia do Ciebie pomysł na kwiaty i zarazę. Cieszę się, że klimat wciągnął :) Akcja rzeczywiście rozwija się powoli, bo nie chciałam, żeby odnalezienie celu całej wyprawy zdarzyło się za wcześnie. Bohaterka – czy ja wiem, czy nieszczera? Chciała podarować szczęście ludziom i Bilevii, ale skoro nie mogła się zamienić z powrotem w człowieka i rozprowadzać szczęścia, dała je całe siostrze, bo innym już nie mogła :)
Widzę, że spodobał Ci się temat magicznych epidemii. Bardzo porządnie napisany tekst, ale mam wrażenie, że ten wątek wypadł tu nieco gorzej w stosunku do Dobranoc, Afryko. Może po części dlatego, że sam pomysł zarazy mniej oryginalny, zbliżony motyw dość popularny w twórczości japońskiej jako choroba Hanahaki (nie mylić z realną i nieco mniej niebezpieczną chorobą Kawasaki). Zmyliło mnie też to, że trochę piszesz czarną diaskię (jaka ładna nazwa!) jakby metaforę chybionego rozwoju cywilizacji i smutku ogarniającego ludzkość, a z drugiej strony pokazujesz, że jest w świecie przedstawionym istotnym czynnikiem powodującym ten smutek. Inna rzecz, iż przy straszliwej pandemii grożącej wszystkim rychłym zgonem spodziewałbym się, na podstawie wiedzy historycznej, raczej rozkładu organizacji społecznej i hedonizmu niż apatii. Dalej: piszesz z pewną dosłownością biologiczną, zmuszającą w końcu do zastanowienia, co utrzymuje chorych tak długo przy życiu mimo całkowitego zniszczenia ważnych narządów miąższowych – i gdzie ci nieszczęśnicy mają jakiś układ immunologiczny, że swobodnie im się namnażają w organizmie komórki roślinne – i jakim nawet systemem magicznym wytłumaczyć roślinę, która równie dobrze rośnie w żywym ciele jak na laminowanym drewnie. Połowa finału (zachorowanie Bilevii) była dla mnie od początku dość oczywista, ale druga połowa zaskoczyła.
Nieludzkim wysiłkiem nakazałam jej przelać całe szczęście wprost do Bilevii.
Może warto poczekać na inne opinie, bo to moje subiektywne zdanie, ale raczej odradzam takie frazy, pokaż ten wysiłek jakoś obrazowo albo odpuść, a tak to wygląda, jakbyś instruowała dość tępawego odbiorcę, że w tym miejscu ma się wzruszyć.
I dla jasności: utwór bardzo sprawnie napisany, pokazujesz emocje postaci na ogół pewnie lepiej niż ja kiedykolwiek będę umiał, z przyjemnością klikam do Biblioteki. Staram się zaproponować, co go w moim odczuciu potencjalnie dzieli od wybitności.
Czuję potrzebę wymyślenia gatunku dla tego opowiadania. Pomysł mam taki – magiczno-poetycka proza impresjonistyczno-przytulaśna.
Moje wrażenia po lekturze tego tekstu są bardzo pozytywne. Czytało mi się to dobrze. Kolejne zdania lały się na oczy jak balsam. Powolne tempo trafiło mi w gusta, ale muszę zaznaczyć, że miałem akurat klimat na takie masowanie czytelniczej duszy. W każdym innym przypadku mogłoby to się wydać nieco nużące. I to pewnie jest słabość tego tekstu, ponieważ obawiam się, że niewielu czytelników lubi aż tak powolne masowanie. Ale mi się to podobało. Podobała mi się również nietypowa narracja. Zastosowane tutaj przeskoki między stylem są nietypowe, a nawet bym powiedział, że ryzykowne, ale w tym wypadku bardzo mi przypadły do gustu.
Świat opowiadania namalowany jest niezwykle obrazowo, stąd moje skojarzenie z impresjonizmem. Napisane jest również bardzo przyjemnie, a jeśli przegapiłem jakieś wpadki interpunkcyjne, gramatyczne itp, to dlatego, że czytało mi się dobrze i nie zwracałem uwagi na drobiazgi.
Mam pewną wątpliwość co do ostatniej kradzież, o czym również wspomniał Bardjaskier. Tu wszystko jest jasne i czytelne, ale jednak miałem podobne skojarzenie – bohaterka nie do końca jest aż tak dobra i szczera, za jaką chciałaby uchodzić.
Poza tym bardzo przyjemny tekst. Dziękuję za lekturę!
XXI century is a fucking failure!
Cześć, Ślimaku Zagłady! Dziękuję za opinię. Nie wiedziałam o chorobie Hanahaki, ale spodziewałam się, że taki motyw mógł gdzieś już występować.
Zmyliło mnie też to, że trochę piszesz czarną diaskię (jaka ładna nazwa!) jakby metaforę chybionego rozwoju cywilizacji i smutku ogarniającego ludzkość, a z drugiej strony pokazujesz, że jest w świecie przedstawionym istotnym czynnikiem powodującym ten smutek.
Hmm, może rzeczywiście nie powinnam, ale w opowiadaniu podkreśliłam, że to jeden z czynników – ludzie są smutni, dopada ich choroba jakby trochę z tego powodu i ona również powoduje smutek, ale też podkreśla ten, z którego się zrodziła.
Dalej: piszesz z pewną dosłownością biologiczną, zmuszającą w końcu do zastanowienia, co utrzymuje chorych tak długo przy życiu mimo całkowitego zniszczenia ważnych narządów miąższowych – i gdzie ci nieszczęśnicy mają jakiś układ immunologiczny, że swobodnie im się namnażają w organizmie komórki roślinne – i jakim nawet systemem magicznym wytłumaczyć roślinę, która równie dobrze rośnie w żywym ciele jak na laminowanym drewnie
Magia nie zna granic :) Podobnie było w Unicestwieniu, ale tam nie magia.
Może warto poczekać na inne opinie, bo to moje subiektywne zdanie, ale raczej odradzam takie frazy, pokaż ten wysiłek jakoś obrazowo albo odpuść, a tak to wygląda, jakbyś instruowała dość tępawego odbiorcę, że w tym miejscu ma się wzruszyć.
Aa rzeczywiście słabe zdanie, pomyślę i spróbuję pokazać ten wysiłek.
I dla jasności: utwór bardzo sprawnie napisany, pokazujesz emocje postaci na ogół pewnie lepiej niż ja kiedykolwiek będę umiał, z przyjemnością klikam do Biblioteki. Staram się zaproponować, co go w moim odczuciu potencjalnie dzieli od wybitności.
Nie aspirowałam do wybitności, ale na pewno Twoje uwagi pomogą mi się do niej przybliżyć następnym razem :) Cieszę się, że według Ciebie opowiadanie jest sprawnie napisane i że podobało się pokazywanie emocji bohaterów. Dziękuję raz jeszcze za tak dogłębny komentarz.
Caern, dziękuję za komentarz! Wow, masowanie czytelniczej duszy! Miło mi, że opowiadanie się podobało i że wrażenia są bardzo pozytywne. Główna bohaterka chciałaby być szczera, ale potem już nie ma możliwości obdarować wszystkich szczęściem. Dziękuję raz jeszcze za opinię i lekturę i cieszę się, że ogółem tekst przypadł do gustu :)
Hej Sonato!
Miałem zaszczyt doklikać do biblioteki, a ponieważ powiedziano mi że mogę – także nominuję.
Zastanawiałem się trochę jak mogę to opowiadanie skomentować i mogę powiedzieć przede wszystkim że jest pięknie napisane, czuć w nim magię. Bardzo oryginalny pomysł i ciekawych bohaterów zamknęłaś w urzekająco prostej, trochę baśniowej historii, przez co całość jest dla mnie autentyczna w taki sposób, w jaki autentyczne są legendy.
Chylę czoła przed kreacją bohaterki oraz niesamowitym, szczerym i słodko-gorzkim zakończeniem, naprawdę łza zakręciła mi się w oku.
Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!
Cześć, BosmanMat! Dziękuję za przeczytanie i bardzo miły komentarz, znacznie mi poprawił humor :) Cieszę się, że opowiadanie według Ciebie jest pięknie napisane, że czujesz w nim magię i że podobał Ci się pomysł oraz bohaterowie. Miło mi, że zakończenie zdołało zakręcić łezkę w oku!
Jest tu niezły pomysł kradzieży szczęścia, osadzony w świecie opanowanym szczególną zarazą i tylko szkoda, że rzecz została opisana w tak rozwlekły, miejscami nudnawy sposób. Mam wrażenie, że skrócenie tej historii byłoby dla niej korzystne, no ale to tylko moje odczucie.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
Bilevia siedziała za ladą, uśmiechając się promieniście. → Czy tu aby nie miało być: Bilevia siedziała za ladą, uśmiechając się promiennie.
…pełnych flakonów z różową esencją w trzech rozmiarach. → Jak można dostrzec rozmiar esencji?
– Mi chyba wystarczy ten najmniejszy… → – Mnie chyba wystarczy ten najmniejszy…
Choć rozumiem, że klient nie musiał wyrażać się poprawnie.
Wciąż promieniowała własnym. → Wciąż promieniała własnym.
…ujrzałam przygarbioną staruszkę. Wydawała się stara i schorowana… → Czy przygarbiona staruszka mogła wydawać się młoda?
Zwróciła na mnie swoje płonące oczy. → Czy zaimek jest konieczny? Czy mogła zwrócić na Falianę cudze oczy?
Coraz ciężej mi zdobyć… eee… składniki. → Coraz trudniej mi zdobyć… eee… składniki.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
Bibliotekarka wytrzeszczyła na mnie oczy, ale prawdopodobnie w związku z moim wyglądem, nie z moją prośbą. Skinęła głową i poprowadziła mnie do… → Nadmiar zaimków. Miejscami nadużywasz zaimków.
Ponad nimi, wysoko w górze, połyskiwały gwiazdy. → Masło maślane – czy coś może być wysoko w dole?
Zeszłam na dół. → A czy można zejść na górę?
…zakorkowałam flakon. Pozostałe cztery odłożyłam na półkę. → …zakorkowałam flakon. Pozostałe cztery odstawiłam na półkę.
Po kilku ciężkich chwilach wreszcie stałam. → Po kilku trudnych/ niełatwych chwilach wreszcie stałam.
…ale zaraz samą siebie zganiłam za ten pomysł. → A może wystarczy: …ale zaraz zganiłam się za ten pomysł.
Kryjówki najszczęśliwszych osób stawały się coraz bardziej wymyślne. Wiadomo zatem, że nie będzie łatwo ich znaleźć… → Piszesz o kryjówkach i osobach, które są rodzaju żeńskiego, więc drugie zdanie winno brzmieć: Wiadomo zatem, że nie będzie łatwo je znaleźć…
Usiadłam w jakiejś kawiarence i zamówiłam herbatę. → Skąd kawiarenka w opisanym świecie?
Zaczęłam znów krążyć po mieście bez ładu i składu. → Czy dobrze rozumiem, że miasto było bez ładu i składu?
A może miało być: Zaczęłam znów, bez ładu i składu, krążyć po mieście.
W oczach kłębią mi się łzy. → Czy łzy mogą kłębić się?
…spróbowałam dotknąć palcem zbitka szalejącej magii. → …spróbowałam dotknąć palcem zbitki szalejącej magii.
…i uderzyłam pociskiem w pierwszego z napastników. Nawet się nie bronił. Kula energii uderzyła w niego… → Czy to celowe powtórzenie.
Z każdej strony błyszczały do mnie połyskujące wazy… → Nie wydaje mi się, aby błyszczenie było przeznaczone do kogoś.
…budynek musiał być tak wielki, że ciężko było natrafić… → …budynek musiał być tak wielki, że trudno było natrafić…
Z ciężko bijącym sercem nasłuchiwałam kroków. → Z mocno bijącym sercem nasłuchiwałam kroków.
Tylko jak wrócić do tej cholernej komnaty… → Skąd Faliana zna współczesne przekleństwo?
– Cholera! – wykrzyknęłam. → Jak wyżej.
Odmieni się nasze życie i odmienimy też życia innych. → Odmieni się nasze życie i odmienimy też życie innych.
Życie nie ma liczby mnogiej. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html
…byle nie czuć noży piłujących skórę. → Noże chyba tną, nie piłują.
Myśli pływały nade mną jak piranie. → Skąd Faliana wiedziała o piraniach?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej Sonato, odczucia po lekturze mam nieco mieszane, z przewagą pozytywnych. Na plus zdecydowanie ciekawa kreacja surrealistyczno-baśniowego świata i jego opisanie za pomocą barwnego, obrazowego języka. Fabularnie opowiadanie również nie pozwala się nudzić. Może zaskoczenia żadnego tu nie ma, ale też mi go nie brakowało :-)
Na minus (według mnie, bo niektórzy preferują takie rozwiązania) nieco chaotyczny początek, od razu wrzuceni jesteśmy w nieco infodumpowy wir wydarzeń, pojęć i postaci, które tworzą strukturę tego świata, jednocześnie nie otrzymując zbyt wielu wyjaśnień “co? jak? i dlaczemu?”.
Muszę też przyznać, że nie przekonały mnie dialogi i to na przestrzeni całego tekstu. Niemal wszystkie rozmowy brzmią mi nieco sztucznie, jakby były wyłącznie narzędziem do posunięcia fabuły do przodu, a nie faktyczną wymianą zdań pomiędzy żywymi ludźmi.
Podsumowując, gdyby była potrzeba kliknięcia do biblioteki, to bym kliknął. Ale z tego co widzę, takiej potrzeby już nie ma, i słusznie! :-)
Regulatorzy, dziękuję za komentarz i wnikliwą łapankę. Poprawki wprowadziłam wszystkie poza kłębiącymi się łzami, bo to mi akurat jakoś tam pasowało. Cieszę się, że pomysł na kradzież szczęścia uważasz za niezły! Szkoda, że tekst wydał Ci się rozwlekły, chciałam dobrze i starałam się nie doprowadzić do finału zbyt szybko, ale chyba przedobrzyłam :)
Krzkot1988, dziękuję za opinię! Cieszę się, że język i kreacja świata się podobały. Hmm, na początku rzeczywiście dałam trochę infodumpów, ale też starałam się z nimi nie przesadzić, może to dlatego paru kwestii nie wyjaśniłam zbyt dokładnie. Dialogi natomiast to moja pięta Achillesa, ale pracuję nad nimi :) Dobrze, że mimo wszystko miałeś jednak przewagę pozytywnych wrażeń z opowiadania :)
Westchnęłam. Kiedyś w pół dnia potrafiłam złowić tak wiele towaru, że starczało go na kilka dni.
Bardzo ładnie opowiedziana historia. Podoba mi się zarówno pomysł, jak dla mnie świeży, ale co ja tam czytałam;) , ale i plastyczne, metodyczne przedstawienie całej opowieści.
No i masz kradzież pełną gębą, nikt się nie przyczepi, że nie ma złodziejstwa.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Bardzo proszę, Sonato. Miło mi, że uznałaś uwagi za przydatne. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Właśnie kupiłam olejek jaśminowy, aż poczułam ten zapach z opowiadania. :)
Zaczynasz ładnie, takim zapachem, uroczo i wciągająco. Ale od momentu informacji o byciu potomkinią Reeta, moja uwaga trochę spada. Od razu wiemy, że bohaterka włada potężną magią, to dla mnie psuje odbiór, wolałabym odkrywać to powoli, bez pośpiechu, bez wyjaśnienia we wstępie. Ten klimat szczęścia i mocy był taki radosny, beztroski, a tu mamy już wzmiankę o potędze i tak średnio to wygląda. A dalej też takie streszczenia, np. warto pokazać, że bohaterka nagina tę przysięgę, a nie pisać, że to robi.
Dodatkowo mamy informację, że robi to, by utrzymać Bilevię i siebie, więc jak to się ma do tej wielkiej mocy? Widzisz, problem streszczeń ma to do siebie, że operujesz słowami bohaterki, a czytelnik nie może wyciągać wniosków tylko… dostaje gotowe informacje i jak coś mu nie gra – to czytanie też idzie gorzej.
Od momentu wessania szczęścia opowiadanie znowu mi się bardzo podoba. Piszesz tak plastycznie, że czytam z wielką przyjemnością (ale wiedziałam, że tak będzie po czytaniu poprzedniego tekstu xd).
Czarna diaska brzmi fascynująco. Ciekawe co to za choroba. Ten wątek to duży plus.
Szczęście we flakonie trochę zdziwiło, może rozczarowało? Bo z wypowiedzi kobiety to trochę jak narkotyk (człowiek znika, rozpływa się, roztapia), myślałam, że to będzie bardziej jak Felix Felicis, tzn. nie to dokładnie, ale po prostu jakieś ciekawe działania, trochę inne niż taka morfina.
Tym bardziej, jako filganka, mogłaby znaleźć lepszą pracę, skoro nie mają za bardzo za co żyć, a ona ma taką moc, że przenosi sklep. Ktoś by ją pewnie zatrudnił.
Na pewno bardzo oryginalny, nietypowy pomysł. Kradzież szczęścia, to jest to na co czekałam w konkursie! :)
Hm, legenda dość prosta, tzn. ta końcówka średnio mnie przekonuje, jakaś taka urwana.
Lot do źródła znowu daje nam sporo streszczeń, a można by zawrzeć trochę mniej tych wyjaśnień i wpleść je w rozmowę z siostrą. Zwłaszcza że wydaje się, jakby tam dotarły, a kiedy już traci szczęście, dopiero szuka drogi do źródła.
Chociaż sama scena z utratą szczęścia podobała mi się.
Kończyny nie chciały się poruszyć
Przy pierwszoosobowej brzmi to dziwnie.
Podobnie dziwnie jak pisanie o rodzicach „para”, o kobiecie „matka”, wiesz, tak szczerze to ja od pierwszego fragmentu przed szukaniem źródła wiedziałam, że to jej rodzice tam leżą, więc robienie z tego tajemnicy i pisanie o nich jak o obcych, nie ma za bardzo sensu. Brzmi to sztucznie.
Podoba mi się, że po przyjeździe do miasta nie trafiają od razu na trop. Fajnie też z tymi zaklęciami, że tak wiele i trudno znaleźć to prawdziwe.
Zapominasz, że jesteśmy filgankami, potomkiniami Reeta. Magia jest nam bardziej posłuszna niż innym. Mogę przygotować zaklęcie, które ujawni i zamaskowane ślady magii.
To już trochę na minus, bo przez to, że jest taka potężna, jednocześnie nie mając pracy, ciężko uwierzyć, że ta potęga nie jest czymś więcej niż tylko potrzebną funkcją spełniającą określoną rolę w opowiadaniu.
Słońce płynęło się niebie
Wpadło nieproszone się
ja wypatrywałam nowych gwiazd wśród migoczących wokół błysków.
Coś nie tak.
ale za to umiał się walczyć
Bez się
Co do znalezienia pałacu i walki – z pałacem całkiem fajnie wyszło, ale walka trochę taka sucha, bez dialogów, nie pytaliby, kim jest, co tu robi?
Opowiadanie zbacza w kierunku obłędni – magiczny pałac, miniaturowy, kandelabr, wpadnięcie tam, chodzenie po ścianach…
Ale mi to nie przeszkadza, a chociaż klimat się zmienia, czytam z ciekawością.
– Jak tu się dostałaś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Wiemy, że odpowiedział pytaniem na pytanie. :)
Rozmowa bardzo mi się podobała, jest tajemniczo, dostajemy wskazówki odnośnie zarazy (jednak nie kosmos a ludzie).
Myślę, że opowiadaniu i jego dynamice dobrze zrobiłoby mniej streszczeń, a więcej dialogów. Spójrz tutaj:
Miała rację. Transformacja w coś tak ulotnego, jak myśl, niosła ze sobą wiele niebezpieczeństw. Nie dość, że przebywając w czyjejś głowie jako myśl zbyt długo, można było ulec zapomnieniu, to jeszcze bardzo trudno było się zamienić z powrotem w człowieka.
Rozmawiają, mamy szalony pomysł zmienienia się w myśl, Bilevia ogranicza się do "to niebezpieczne" i dostajemy akapit wyjaśnień, spowalniający akcję. Jak dla mnie lepiej, gdyby Bilevia w emocjach o tym powiedziała.
Takich scenek było więcej, przez co Bilevia jako postać, została ograniczona do rzucania krótkich haseł. Brakuje mi bardzo jej osobowości.
Za to z plusów: już wspomniałam, że zamiana w myśl to świetny pomysł? A teraz jeszcze widać przemianę, rewelacja! Dawno nie czytałam czegoś tak świeżego. Druga sprawa – ukrywanie w umyśle, a nie w wieży, zamku, twierdzy. Bardzo oryginalne. Oczywiście gdzieś tam były podobne pomysły (choćby u Zanaisa, poza tym „Black Mirror” przoduje w eksploracji umysłu), ale nie w takich klimatach, nie w takich okolicznościach. ;)
Dość szybko poszło bohaterce z przeniesieniem się jako myśl do filgana, wejściem tam (zero ochrony?) i skradzeniem szczęścia.
Już myślałam, że jakoś się uda, dasz happy end – ale nie! Uff! Końcówka jednocześnie piękna i gorzka. Ja takie lubię. Ludzie nie dostaną szczęścia, najszczęśliwszy człowiek też już go nie ma, siostry umierają.
No to teraz pokuszę się o małą analizę.
Czym jest szczęście? Te ulotne chwile, trochę taka myśl w umyśle, wspólne umieranie, kiedy nie ma nadziei.
A czym nieszczęście?
Złamane obietnice, samotność, świadomość, że zabraknie drugiej osoby.
I czy gdyby Faliana nie ruszyła po to szczęście, zaraza jeszcze by ich nie dotknęła?
To nie jest pytanie, na które chcę poznać odpowiedź. To moje luźne przemyślenia, a ja lubię, kiedy opowiadania pozwalają mi snuć różne wizje alternatywy.
Czy nie ważniejsze jest cieszyć się tu i teraz, nawet w czasie wojny, zarazy, niż szukać szczęścia dla wszystkich? Bo może chcąc dać je wszystkim, nie zdążymy dać go wybranej osobie? A jeśli zdążymy – będzie za późno? I to szczęście okaże się tylko ostatnim dobrym przebłyskiem przed mrokiem skąpanym w śmierci.
Nawet jeśli pisząc miałaś zupełnie inne podejście, ja dziękuję Ci za te wszystkie przemyślenia, które dostarczyłaś mi po lekturze.
Co do samego opowiadania, najbardziej przeszkadzała mi postać Bilevii, bo jest papierowa i w sumie tylko po to, żeby być. Sama kreacja Faliany też mnie uwierała – taka potężna, a pracy nie może znaleźć. Skoro chciałaś zrobić z niej potężną, warto w zamian dla równowagi dodać coś więcej, np. trochę:
– mroku (zła przeszłość i nikt nie zatrudni);
– pogardy dla falganów;
– słabości (ma nałóg i nie da rady wciąż używać mocy).
Albo niech ma zakaz używania mocy z powodu, który odkryjemy w tekście.
Albo jeszcze inne, które by wyjaśniały to, co było bez sensu. Plus ubarwiłyby bohaterkę, bo wiemy, że straciła rodziców, że pracowała w sklepie sprzedając kradzione szczęście, była potężna, dbała o siostrę i… tyle. To mało jak na pierwszoosobówkę z takim limitem.
Ale sam świat, rządzące nim prawa, zaraza, magia, plastyczne opisy – to mnie oczarowało i to było dla mnie niesamowite.
Pozdrawiam,
Ananke
Ambush, dzięki za komentarz! Powtórzenie poprawiłam. Cieszę się, że podobał Ci się pomysł i przedstawienie historii :)
Ananke, dziękuję za tak rozbudowany komentarz! Przyznaję, że w opowiadaniu niektóre rzeczy są streszczone – nie jest to zbyt zgrabny zabieg, ale z drugiej strony jakbym wszystko rozpisała, to wyszłaby z tego powieść :) Cieszę się, że podobał się styl i pomysł na chorobę, a także na kradzież szczęścia.
Szczęście we flakonie trochę zdziwiło, może rozczarowało? Bo z wypowiedzi kobiety to trochę jak narkotyk (człowiek znika, rozpływa się, roztapia), myślałam, że to będzie bardziej jak Felix Felicis, tzn. nie to dokładnie, ale po prostu jakieś ciekawe działania, trochę inne niż taka morfina.
Chyba niepotrzebnie dałam wypowiedź tej kobiety, bo generalnie założenie miałam takie, że jest to naturalne szczęście i działa w sposób całkiem naturalny, a nie jak eliksir. To znikanie, roztapianie się miało wynikać z nagłego zastrzyku takiej dawki szczęścia.
Tym bardziej, jako filganka, mogłaby znaleźć lepszą pracę, skoro nie mają za bardzo za co żyć, a ona ma taką moc, że przenosi sklep. Ktoś by ją pewnie zatrudnił.
Tego nie dałam rady opisać, nie przekraczając limitu – Faliana z łatwością znalazłaby jakąkolwiek pracę, ale ona nie chciała jakiejkolwiek, tylko taką, jaką lubi, a to już nie byłoby takie łatwe, musiałaby od podstaw wymyślać cały plan. Poza tym chciała, żeby Bilevia była szczęśliwa, a nie byłaby szczęśliwa, widząc, jak Faliana się męczy w jakiejś pierwszej z brzegu pracy. No i to też wiązałoby się z częstszymi nieobecnościami.
Większość wskazanych usterek poprawiona. Hmm, Bilevia rzeczywiście rzuca tylko krótkimi hasłami, trochę mogłam podkręcić jej charakter… Lecz miło, że podobał Ci się pomysł na zamianę w myśl i ukrywanie czegoś w umyśle! No i że końcówka też przypadła do gustu :)
Czym jest szczęście? Te ulotne chwile, trochę taka myśl w umyśle, wspólne umieranie, kiedy nie ma nadziei.
Przyszło mi na myśl “W życiu piękne są tylko chwile” by Dżem :)
Bardzo się cieszę, że miałaś takie refleksje. Mniej więcej miałam podobne przemyślenia, pisząc ten tekst. Nie da się wszystkich uszczęśliwić, ale czasami nie da się uszczęśliwić też najbliższych. Ważne też, żeby umieć uszczęśliwić samego siebie.
Szkoda, że bohaterki nie przekonały, ale cieszę się, że były w opowiadaniu też elementy, które oczarowały :) Raz jeszcze dziękuję za piękny komentarz!
three goblins in a trench coat pretending to be a human
gravel, witam jurorkę! Ładny obrazek :)
nie jest to zbyt zgrabny zabieg, ale z drugiej strony jakbym wszystko rozpisała, to wyszłaby z tego powieść :)
To prawda. :) Dlatego ja zamiast streszczeń wolę już informacje przemycone w dialogach, trochę mniej to wtedy nachalne i bardziej naturalne. Ale wiem, że nie zawsze tak się da. ;)
naturalne szczęście i działa w sposób całkiem naturalny
Szczęście jest trudne do wychwycenia jako esencja, dlatego przydałoby się może pokazać to na konkretnym przykładzie działania. ;)
Tego nie dałam rady opisać, nie przekraczając limitu – Faliana z łatwością znalazłaby jakąkolwiek pracę, ale ona nie chciała jakiejkolwiek, tylko taką, jaką lubi
Ale czemu się nie da bez przekroczenia limitu? Tu wystarczy jedno zdanie Faliany w stylu: “Mogłam przyjąć tę dobrze płatną posadę…” czy coś w trakcie rozmowy z siostrą, drobne pokazanie, że robi to, co lubi, mimo że mogłaby gdzieś indziej pracować. Bo w ostatecznym rozrachunku, Faliana mocno ryzykuje i mają coraz mniej pieniędzy, a jest taka zdolna. Takie rzucone hasło w dialogu “Jak to nie wyjdzie, przyjmę pracę od X”, byłoby pokazaniem, że inne prace stoją przed nią otworem.
Poza tym, gdyby Faliana dostała naprawdę dobrą pracę, mogłaby zapewnić Bilevii więcej szczęścia, pracując pół roku, a drugie pół odpoczywając. Chodzi mi o skalę. Taka praca sprzedawcy jest mimo wszystko męcząca, ile w tym stresu, wymykania się, a nie dostają za dużo.
Dżem to zespół, którego kiedyś nałogowo słuchałam. :)
Bardzo ładny świat, taki poetycki, może trochę jednorożcowy. Dziwne, że tak go odbieram, wszak pokryty czarnymi kwiatami, ale jednak. To pewnie przez słodki opis szczęścia na początku.
Plus za oryginalność kradzieży – nie szajka włamująca się do skarbca, tylko dziewczyna kradnąca ludziom szczęście. Fajne, fajne. A przy tym zadbałaś, żeby to miało jakiś większy cel.
Zaskoczyli mnie rodzice sióstr. Jak można traktować dzieci tak niesprawiedliwie, by w ostatnim życzeniu przed śmiercią zażądać od jednego dziecka, żeby poświęciło się uszczęśliwianiu drugiego? To jest dla mnie straszne.
I jeszcze podobało mi się, że nie wystarczy przewaga siłowa do wygrania walki. Na szczęście bohaterka ruszyła głową, a ja lubię, kiedy zwyciężają sprytniejsi.
Chętnie dowiedziałabym się więcej o przyczynach zapadania na czarną diaskię. No, z głupoty i chciwości. Ale od czego konkretnie, jak się zaszczepić?
Babska logika rządzi!
Ananke,
Dlatego ja zamiast streszczeń wolę już informacje przemycone w dialogach, trochę mniej to wtedy nachalne i bardziej naturalne. Ale wiem, że nie zawsze tak się da. ;)
Następnym razem tak zrobię! :)
Szczęście jest trudne do wychwycenia jako esencja, dlatego przydałoby się może pokazać to na konkretnym przykładzie działania. ;)
Trochę to pokazałam poprzez opinię klientki, ale chyba to było za mało :c
Bo w ostatecznym rozrachunku, Faliana mocno ryzykuje i mają coraz mniej pieniędzy, a jest taka zdolna. Takie rzucone hasło w dialogu “Jak to nie wyjdzie, przyjmę pracę od X”, byłoby pokazaniem, że inne prace stoją przed nią otworem.
Pierwszą alternatywą dla niej byłaby produkcja szczęścia, ale się przed tym wzbraniała, dlatego tak chciała najpierw spróbować ukraść szczęście. Jednak jakby nie miała wyjścia, poszłaby właśnie w tę stronę – to by była chociaż namiastka tego, co chciałaby robić :)
Finklo, dziękuję za wizytę i cieszę się, że świat Ci się spodobał oraz że pomysł na kradzież uważasz za oryginalny!
Zaskoczyli mnie rodzice sióstr. Jak można traktować dzieci tak niesprawiedliwie, by w ostatnim życzeniu przed śmiercią zażądać od jednego dziecka, żeby poświęciło się uszczęśliwianiu drugiego? To jest dla mnie straszne.
Bilevia była młodsza i wtedy jeszcze była dzieckiem, a Faliana starszą, dorosłą siostrą, dlatego musiała przejąć obowiązki rodziców i się nią opiekować. Rodzice chcieli żeby robiła to jak najlepiej, dlatego tak powiedzieli, choć być może trochę przesadziłam…
Chętnie dowiedziałabym się więcej o przyczynach zapadania na czarną diaskię. No, z głupoty i chciwości. Ale od czego konkretnie, jak się zaszczepić?
Przyczyn jest wiele i nie da się ustalić jednej, podobnie jak z zatruwaniem środowiska, ale mój zamysł był taki, że czarna diaskia jest wynikiem magicznych eksperymentów, służących niby rozwojowi świata, ale mających swoje konsekwencje, z których krok po kroku wyewoluowała zaraza.
Dzięki raz jeszcze za komentarz i bardzo się cieszę, że wiele elementów opowiadania przypadło do gustu :)
Następnym razem tak zrobię! :)
No nie jest z tym łatwo, sama dobrze to wiem. :)
by była chociaż namiastka tego, co chciałaby robić :)
Ale nie mieliśmy tam większej informacji, że produkcja szczęścia to dla niej większe pieniądze, wręcz przeciwnie: ludzie do niej przychodzili, bo szczęście było tu lepsze, bardziej prawdziwe, gdyby je produkowała, mogłaby stracić klientów. Czy coś przeoczyłam?
choć być może trochę przesadziłam…
Jak dla mnie nie. Niestety takie prośby są nawet w naszym życiu, znam taką sytuację. Co nie zmienia faktu, że też uważam to za chore, ale umierający rodzice różne rzeczy potrafią powiedzieć, nie myśląc, że krzywdzą jedno dziecko kosztem drugiego. W końcu chodzi o „szczęście”.
Cześć, Sonato!
Póki co mój faworyt w konkursie, jako zdecydowanie najoryginalniejszy pomysł, jaki do tej pory przeczytałam (7/11).
Dobre, spójne, ciekawe światotwórstwo. Czarna diaskia, pył gricea, nocne niebo, katastrofalna zamiana w myśl – ładne i tragiczne elementy nieszczęśliwego, jakby nie patrzeć, świata napędzanego szczęściem.
Trochę zbyt oczywiste wg mnie: magiczne pojedynki, magiczne akademickie wykształcenie, mikroświat z dodatkowym mikroświatem – ogólnie wszystko prostolinijnie magiczne można by bez szkody porzucić lub ograniczyć. Idąc tym tropem, szczęście jako materia niekoniecznie podoba mi się w wersji płynu do przyjęcia, jednak rozumiem jego cel i idącą z nim w parze wygodę: jest policzalny, łatwy do gromadzenia i przechowywania, a także do sprzedaży. Jednak można było pójść zdecydowanie głębiej, w stronę jakiejś „pierwotnej rudy” szczęścia jako czegoś niekoniecznie materialnego – jeśli mowa tu o szczęśliwości człowieka, być może właśnie „myśl” mogłaby być pewną jego jednostką. Ogólnie, dość ciekawy temat, który na pewno zostanie na dłużej w moich, nomen omen, myślach.
Koloryzowanie przestępstwa (złodziejstwa) jako uświęcającego środki i jako uzasadnione źródło zarobku jest przyjemnym i sensownym zabiegiem – kupuję latający sklep bez marudzenia (szczęście też bym kupiła, tak nawiasem mówiąc – jakaś zniżka dla portalowiczów?).
Plus, że protagonistka sama dochodzi do rozwiązania, napędzając tym samym fabułę – może jedynie jasnowidząca staruszka jest nieco zbyt dosłowna, ale fabuła jedzie bez zgrzytów dalej, jak najbardziej wiarygodnie i nie tak oczywiście, jakby się można było spodziewać.
Duży plus za ponure zakończenie.
Pozdrawiam i powodzenia!
Pierwsza część opowiadania mnie zachwyciła, druga podobała mi się nieco mniej, ale nominowałem do piórka, bo to w sumie najlepszy tekst, na który natrafiłem na dyżurze od dłuższego czasu. Przede wszystkim za bardzo przyjemny język i cudowne światotwórstwo z wieloma oryginalnymi pomysłami. Fabularnie też wciąga – pomysł na sklep, szukanie najszczęśliszego człowieka. Sam skok na pewno oryginalny, choć poczułem niedosyt. Zakończenie dość wyraziste.
Sonato, obiecałem sobie, że nie będę czytał tekstów konkursowych przed końcem konkursu. Tytuł przyciągał jednak z taką mocą, że postanowienie złamałem i nie żałuję. Bardzo mi się podobało. Nic więcej nie dodam i nie czytam innych komentarzy, żeby uwagi w nich zawarte (zawsze jakieś są) nie zepsuły mi przyjemności. :)
Ananke,
Ale nie mieliśmy tam większej informacji, że produkcja szczęścia to dla niej większe pieniądze, wręcz przeciwnie: ludzie do niej przychodzili, bo szczęście było tu lepsze, bardziej prawdziwe, gdyby je produkowała, mogłaby stracić klientów. Czy coś przeoczyłam?
W sytuacji, kiedy naturalne szczęście się kończyło na świecie, produkcja sztucznego szczęścia byłaby nie tyle większymi pieniędzmi, co jakimikolwiek; a gdyby jednak Faliana nie chciała produkować szczęścia, musiałaby zamknąć sklep i robić zupełnie coś innego, a tego nie chciała, bo sklep był przecież jej oczkiem w głowie, tę “markę” budowała latami, była z niego dumna, jak napisałam tu:
Otworzyłam drzwi i patrzyłam, jak sklep powoli ląduje, a zgromadzeni na rynku mieszczanie umykają i ustawiają się w odległości, żeby go podziwiać. Krzyczeli: „Ludzie, przybył latający sklep!”, klaskali, otwierali szeroko oczy. Dzieci podskakiwały z radości. Poczułam dumę.
Żongler, dziękuję za wizytę! Cieszę się, że pomysł uważasz za oryginalny i że światotwórstwo się spodobało. Tak, niektóre elementy magiczne są proste, ale nie chciałam ich ograniczać, wg mnie były ważnym elementem świata. Hmm, pomysł na “pierwotną rudę” szczęścia jako coś niematerialnego brzmi ciekawie, podobnie myśl jako jednostka. Kiedyś coś podobnego mi przyszło do głowy – pisałam opowiadanie o sklepie z myślami, gdzie sprzedawano szczęśliwe myśli, ale to było mocno dziwaczne opowiadanie i ten motyw nie pasowałby mi tu, do fantasy, a właśnie do weirdu. Miło mi, że kupujesz latający sklep i że fabuła oraz zakończenie przypadły do gustu! Dziękuję raz jeszcze za komentarz :)
zygfryd89, miło mi, że pierwsza część zachwyciła i że ogółem też się podobało! Cieszę się, że język uważasz za przyjemny, a światotwórstwo za pełne oryginalnych pomysłów, no i że opowiadanie wciągnęło. Bardzo dziękuję za opinię!
Koalo75, cieszę się, że tytuł przyciągnął i że opowiadanie się podobało! Dziękuję za wizytę :)
Sonato, masz rację, że sytuacja była coraz bardziej dramatyczna, więc zamiast kradzionego szczęścia, Falina musiałaby produkować sztuczne. Mi tylko chodziło o to, że przy podkreślaniu jej silnej mocy, nie mamy tutaj fuchy bardziej poważnej, bo prowadzenie sklepu nie kojarzy się z czarodziejami, którzy potrafią (cytując tekst) “władać najpotężniejszą magią na świecie”. :)
To, że ona to kochała – jasne, wiem, ale chyba (co wynika z opowiadania) bardziej kochała siostrę i mogłaby wcześniej zapewnić im dobre życie, bo w pewnym momencie pada stwierdzenie, że wkrótce “nie będziemy miało za co żyć”.
Może gdyby nie ta informacja, trochę inaczej bym patrzyła na całość i skupiła się na tym, że Falinie interes idzie w miarę dobrze, że trzeba teraz produkować szczęście, obroty spadną, ale nie jakoś drastycznie. No i wtedy nie czepiałabym się tego, że jako tak potężna, nie ma odpowiedniej pracy.
Wybacz, że się tak czepiam, ale to też wynika z tego, że opowiadanie, świat – wszystko mi się podoba i te drobne nieścisłości mi tak nie pasują, że muszę o nich napisać. :P Trochę jak marudzenie fanów Gwiezdnych Wojen, że szturmowcy mają słabego cela (bo mają, ale to nie przeszkadza dobrze się bawić przy oglądaniu scen walk). ;)
Ananke, napisałam to stwierdzenie “nie będziemy miały za co żyć”, żeby dać głównej bohaterce dodatkową motywację do poszukiwania tego najszczęśliwszego człowieka na świecie. Faktycznie nie pasuje, bo to był skrót myślowy – w rzeczywistości miałyby za co żyć – ale miał też podkreślać emocje Faliany, która była zła, że to, co robi (sprzedaż kradzionego szczęścia), musi się skończyć. Nieścisłości są, ale na razie je tak zostawię, bo mi to wszystko jednak składa się na zamierzony obraz głównej bohaterki. Ale cieszę się, że świat i opowiadanie Ci się podobają :)
Cześć!
Całkiem ciekawy tekst, z dosyć klasyczną, choć pomysłowo pokazaną bohaterką. Momentami bywa wręcz banalnie, ale przez większość czasu jest naprawdę nieźle, zwłaszcza że fantastyki jest tu mnóstwo. Pięknie rysujesz świat z perspektywy bohaterki. Z dłuższym komentarzem wpadnę w tygodniu.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, Osatanie!
Wracam pobetowo-nominacyjnie!
Na pierwszy plan przebija się tu światotwórstwo. Zrobiłaś to bardzo sprawnie, szczególnie jeśli chodzi o np. pył gricea. Nie ma o nim infodumpu, ale wiem co i jak. Świetną robotę robi też czarna diaskia. Bardzo mnie intrygowała od początku (swoją drogą uważam, że to musi być niezwykle… hmm… efektowna i ładnie wyglądająca choroba, choć chyba nie miałbym ochoty na nią zachorować).
To rzutowało też na klimat opowiadania. Pod tym względem jednak jestem lekko rozdarty. Wplotłaś tu baśniowe klimaty, które ładnie przebijają się przez smutny klimat całego tekstu. No i tu muszę stwierdzić, że zwyczajnie nie jestem fanem takich tekstów. Z drugiej jednak strony jest to bardzo spójne z treścią opowiadania, więc tak czysto analitycznie jest to zrobione dobrze.
Co do bohaterki, to oczekiwałbym od niej może troszkę więcej złodziejskiego cwaniaczkowania, na co trochę się nastawiłem, gdy na początku stwierdziła, że lubi naginać przysięgę. Tymczasem wyszła troszkę za dobra, choć jej motywacje są jasne – opiekuje się Bilevią. Ale to już zarzut pod kątem konkursu, nie mający znaczenia przy piórku.
Natomiast Bilevia jest bohaterką intrygującą i zmuszającą do przemyśleń. Jest odseparowana i szczęśliwa. Gdybym miał pokazać kogoś, kto jest szczęśliwy, pewnie w pierwszym odruchu zbudowałbym beztroskiego lekkoducha, a Bilevia taka nie jest. Człowiek szczęśliwy niekoniecznie jest człowiekiem beztroskim i za to muszę pochwalić.
To tekst zupełnie nie w moim klimacie, konkursowo inny niż pozostałe, które dotychczas przeczytałem, ale nie mogę odmówić mu jakości. Tym bardziej że w kilku miejscach byłem bardzo usatysfakcjonowany językiem, co, przyznaję, ma dla mnie niemałe znaczenie.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Hej!
Będę szczery, bez owijania w bawełnę, ok?
Gdybym nie był typem czytelnika, który nie odpuszcza, to pewnie porzuciłbym Twoje opowiadanie i go nie doczytał. Po pierwsze: nie poczułem się po przeczytaniu pierwszego rozdziału dostatecznie zahaczony, żeby poczuć się zainteresowanym. I to nawet pomimo tego, że pod koniec tego pierwszego rozdziału wprowadzasz naprawdę świetny pomysł, którym jest magiczna zaraz – i to jaka ładna zaraza!
Co jeszcze byłoby temu winne oprócz braku ostrego haczyka? Przyznam szczerze, że to przez język. On jest ładny, nie przeczę, bardzo poetycki, ale jak dla mnie przekracza on momentami granicę purpury. Jest tego zwyczajnie za dużo jak na mój gust, bardzo szybko odczułem przesyt. Ale to ja; to moje odczucia, wynikające z preferencji czytelniczych, więc się tym zanadto nie przejmuj :)
Czarna diaskia… Są takie motywy w książkach, filmach, ogólnie w opowieściach, które wzbudzają mój niepokój. I w zasadzie nie wiem, co akurat w nich jest takiego, ale coś być musi, skoro mocno oddziałują na moją wyobraźnię. Ta Twoja zaraza właśnie taka jest. To naprawdę genialny pomysł. W komentarzu pod opowiadaniem napisałaś, że traktujesz tę zarazę w dosłowny sposób, że jest efektem jakichś magicznych eksperymentów i w sumie spoko. Choć ja, aż do przeczytania Twojego komentarza traktowałem ją w sposób bardziej metaforyczny – to ludzie sami sobie zgotowali ten los, biegnąc naprzód, bez oglądania się na innych, utracili zdolność cieszenia się małymi rzeczami, zatracili indywidualizm na rzecz stania się jedną z pędzących owiec, zdążających stadnie do jakiegoś ulotnego szczęścia i spełnienia, lepszego jutra, majaczącego na horyzoncie, do którego nigdy mają nie dobiec. No, ale miało być dosłownie, więc niech będzie po Twojemu ;)
Potraktowanie szczęścia jako substancji, którą można pobierać od innych dzięki magii, to też fajny motyw, który należy pochwalić.
Przedstawiony przez Ciebie świat jest baśniowy, może nawet bajkowy. Jest królestwo, jest w nim magia, jest latający od miasta do miasta sklep i są ludzie w tych miastach, dla których sklep jest atrakcją, ale w żaden sposób nie uchodzi za coś dziwnego. Wiesz, w świecie, który nie jest bajkowy, raczej spodziewałbym się miejscowych władz, którym raczej nie spodobałoby się, że jakiś sklep z wiedźmą ląduje im na ryneczku. Oczywiście to nie zarzut, ale stwierdzenie faktu ;) Ten język, który mnie zmęczył, pasuje do tej konwencji, ale nadal uważam, że za dużo tych ozdobników w tekst nawtykałaś.
No to teraz Foliana. Dziewczyna ma swój biznes, włada potężną magią, chroni siostrę przed złym światem i niezłomnie dąży do celu – wypisz wymaluj heroina spod znaku YA. No i to byłoby ok, gdybym podczas lektury nie miał ciągłego wrażenia, że Foliana jest nieszczera, a wszystkie jej działania podszyte są użalaniem się nad sobą i swoim ciężkim losem. Nie polubiłem jej. Jej siostry również, choć – przyznam – że zrobiło mi się jej na końcu żal (siostr, nie Foliany).
Fabułę prowadzisz w sposób, który nazwałbym erpegowym. Jest zadanie do wykonania, jest zleceniodawca questa. Potem jest biblioteka i background ze wskazówkami. Kolejny przystanek na drodze bohaterki to źródełko, gdzie dowiaduje się, że ma lecieć doRufii, potem jest miast poszukiwania. Ten kieszonkowy wymiar to fajny, choć nienowy, pomysł. Za to kieszonkowy wymiar w kieszonkowym wymiarze jest matrioszką, której wcale nie było Ci trzeba, żeby to się wszystko sklejało – wymiar w kandelabrze to już IMHO przesada, której nie kupiłem. Nie, żeby to się kłociło z resztą opowiadania, bo wcale tak nie jest, ale to naprawdę było dla mnie zupełnie nadmiarowym dodatkiem.
Końcówką mnie z kolei zaskoczyłaś. Serio, nie spodziewałem się, że siostra protagonistki złapała chorobę. To pewnie dlatego, że po drodze traktowałem diaskię nie jako chorobę, która zarazić może się każdy (jak Ty sugerujesz w swoim komentarzu), tylko jako chorobę duszy (co napisałem wcześniej). Stąd też wzięło się moje przekonanie, że Bilevia nie może być chora, bo skoro jest w niej tak wiele naturalnego szczęścia, to choroba nie może jej dotknąć. Miałem nawet przez chwilę (dłuższą) podejrzenie, że to Foliana i Breivia są potomkiniami najszczęśliwszego człowieka – niewiele trzeba by przemodelować w tekście, żeby podrzucić akurat taki rodzaj plot twistu na koniec ;)
No dobra, starczy tego – Twoje opowiadanie, Sonato, na pewno jest tekstem bibliotecznym, ale w mojej ocenie do piórka jednak mu trochę brakuje. Choć może raczej powinienem napisać – ma czegoś za dużo. W głosowaniu piórkowym będę na NIE.
Dziękuję za lekturę i pozdrawiam serdecznie :)
Q
Known some call is air am
No to może tak: będę na NIE, ale bardzo niewiele mi zabrakło do TAK-a.
Masz wspaniałe pomysły, naprawdę imponujące, jak cała ta idea kradzieży szczęścia. Jak zaraza widoczna w postaci rosnących na ludziach i miejscach kwiatów. To one zadecydowały o tym, że byłam bardzo bliska TAK-a.
O tym, że to będzie jednak NIE, zadecydował natomiast po pierwsze sposób ukazania głównej bohaterki, po drugie, przede wszystkim – prowadzenie narracji. Foliana nie przekonała mnie jako bohaterka – za mało w niej, jak na to, co przeżywa, goryczy i strachu (na moje wyczucie, to może być subiektywne).
Ale gdybym miała tylko swoje subiektywne uwagi do bohaterki, to bym została przy TAK-u. Zdecydował fakt, że – przy naprawdę wybitnych, znakomitych pomysłach – fabułę prowadzisz w sposób bardzo prosty, podsuwając bohaterce tropy w sposób, który nieco za mało, jak na mój gust, maskuje rękę autorki. W zasadzie cała sekwencja wydarzeń od spotkania z jasnowidzką do końca jest tak poprowadzona, i to mnie nie przekonuje.
Ale generalnie – tekst jest fajny, ma momenty i motywy wybitne, niewiele mu IMHO brakuje do bycia naprawdę bardzo dobrym.
ninedin.home.blog
Verus, witam jurorkę :)
Krar85, dziękuję za wizytę i cieszę się, że mimo wszystko ogółem się spodobało!
Krokusie, witam wiernego betującego! Cieszę się, że światotwórstwo się podobało no i że mimo, że nie jesteś fanem takich tekstów, to jednak uważasz, że klimat jest dobrze zrobiony. Super, że Bilevia zaintrygowała! Tak, nie była osobą beztroską, a raczej taką bardziej… zamyśloną.
To tekst zupełnie nie w moim klimacie, konkursowo inny niż pozostałe, które dotychczas przeczytałem, ale nie mogę odmówić mu jakości. Tym bardziej że w kilku miejscach byłem bardzo usatysfakcjonowany językiem, co, przyznaję, ma dla mnie niemałe znaczenie.
Ooo, no to mi miło!
Dziękuję za komentarz i raz jeszcze za betę!
Outta Sewer, dziękuję za szczery komentarz! Szkoda, że nie przypadło do gustu, ale cieszę się, że pomysł na zarazę się spodobał.
Choć ja, aż do przeczytania Twojego komentarza traktowałem ją w sposób bardziej metaforyczny – to ludzie sami sobie zgotowali ten los, biegnąc naprzód, bez oglądania się na innych, utracili zdolność cieszenia się małymi rzeczami, zatracili indywidualizm na rzecz stania się jedną z pędzących owiec, zdążających stadnie do jakiegoś ulotnego szczęścia i spełnienia, lepszego jutra, majaczącego na horyzoncie, do którego nigdy mają nie dobiec.
Piękne! Myślę, że taka interpretacja też jest właściwa, bo właśnie o czymś takim myślałam – eksperymenty, o których pisałam, miały być wynikiem tego “biegu”.
Potraktowanie szczęścia jako substancji, którą można pobierać od innych dzięki magii, to też fajny motyw, który należy pochwalić.
Miło mi :)
Co do purpury i ozdobników, to przyznaję się bez bicia, że mam taką tendencję, ale wiem, że nie każdemu musi ten język odpowiadać. No i szkoda, że głównej bohaterki nie polubiłeś, ale cieszę się, że jej siostra pod koniec wzbudziła jakieś uczucia. Plot twist z tym, że to główna bohaterka i jej siostra są potomkiniami najszczęśliwszych ludzi – mogłam go zastosować, ale wydawał mi się za bardzo oczywisty. Dziękuję raz jeszcze za komentarz i mam nadzieję, że mój język za bardzo nie zmęczył podczas czytania!
Ninedin, dziękuję za wizytę i opinię!
Masz wspaniałe pomysły, naprawdę imponujące, jak cała ta idea kradzieży szczęścia. Jak zaraza widoczna w postaci rosnących na ludziach i miejscach kwiatów. To one zadecydowały o tym, że byłam bardzo bliska TAK-a.
Bardzo mi miło!
Szkoda, że bohaterka nie przekonała, ale rozumiem, dlaczego. Prowadzenie fabuły rzeczywiście mogłam wymyślić inaczej, będę o tym pamiętać na przyszłość. Dziękuję raz jeszcze za celne uwagi!
Cześć Sonato!
Wpadam z komentarzem z perspektywy kilku dni. Bardzo spodobał mi się świat, tajemnicza zaraza oraz wizja cudownego sklepu mogącego wędrować w przestworzach i sprzedawać ludziom deficytowy towar (skąd go biorą, to inna sprawa). Pomysł z kwiatami przepiękny, fantastyczny, tajemniczy, mroczny. To jest fantasy! Byłem ciekaw, jak z tego wybrniesz pod koniec, wybrałaś nieco symboliczny wydźwięk, chyba najlepszy w tej długości formie. Trochę natomiast zabrakło konkretu, pokazania funkcjonowania tego świata, który przecież istnieje i żyje własnym życiem niezależnie od protagonistki. Bo dostaliśmy tylko okruszki settingu, rozsiane tu i tam w siostrzanej historii, przez co mam wrażenie, że jest on jedynie dekoracją do opowieści i bez bohaterek jedynie obumiera. Przykładowo zapewniasz, że wszystko powoli obumiera, ale w interakcjach z ludźmi tego nie widać. Nie chodzi mi o jakiś patos, ale budowę atmosfery nieuchronnego końca, której tutaj nie czuję, przez co jest trochę dziwnie.
Sam motyw szukania szczęścia dla ludzi w czasach ostatecznych, który z czasem nieco ewoluuje, wypada świetnie i przekonująco, zwłaszcza że naprawdę sporo miejsca poświęciłaś na pokazanie motywacji bohaterki. Z jednej strony pasuje to do opowieści skupionej na losach i odczuciach filganek, ale mam wrażenie, że trochę zabrakło balansu: za dużo świata wewnętrznego i zwracania uwagi na troski, ciągłego wracania do przeszłości, zbyt mało interakcji zewnętrznych współgrających z taką sytuacją. Albo inaczej, te interakcje jakoś nie do końca się kleją z motywami i nie widać ich w działaniach. Przykładowo źródło: bohaterki przygotowuje się, ociera o jakąś formę zatracenia, po czym na miejscu, na podstawie zaledwie skrawka, stwierdza aha i już wie, co ma robić. To trochę tak, jakby patrząc na poczynania, a czytając co w głowie siedzi mieć wrażenie, że czytam o dwóch różnych osobach. Ale może zwyczajnie perspektywa jest mi na tyle odległa, że nie mogłem się wczuć.
Fantastyka szczodrze obdarzasz czytelnika, a końcówka jest w tym względzie szczególna, motyw z siedzeniem w świeczniku starego dziwaka jest groteskowy i wpasowuje się w całość bardzo ładnie. Liczyłem, że może coś wyjaśnisz, ale symbole i ogólniki są tu imho na miejscu, bo z niełatwym problemem się dziewczyny zmagają.
Dobra, pomarudziłem, a to przecież kawał solidnego i ciekawego fantasy z klasyczną, ale ciekawą i osadzoną w niezwykłym świecie bohaterką. Piórkowo będę na NIE, rozdźwięk między myślami a czynami jakoś nie daje mi spokoju, wygląda niespójnie, ale nie zmienia to faktu, że jest to ciekawy, bardzo barwnie napisany i naprawdę udany tekst.
2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Piękne! Myślę, że taka interpretacja też jest właściwa, bo właśnie o czymś takim myślałam – eksperymenty, o których pisałam, miały być wynikiem tego “biegu”.
Aye. Tylko ja brałem to jako chorobę duszy, która pochodzi z wewnątrz, a nie z zewnątrz :) Czyli ja bardziej metaforycznie, Ty bardziej dosłownie.
Co do purpury i ozdobników, to przyznaję się bez bicia, że mam taką tendencję, ale wiem, że nie każdemu musi ten język odpowiadać.
Wiesz, mnie to trochę przeszkadza, ale są odbiorcy, którzy czegoś podobnego oczekują. Szczerze powiedziawszy, to też miałem tendencję do takiego pisania, ale mnie tego tutaj oduczono i… kiedy ostatnim razem chciałem napisać tekst, w którym miałem zamiar nawtykać takich purpurowych ozdobników, to nie mogłem, nie umiałem, strasznie się tym męczyłem i ogólnie dupa z tego wyszła ;) Więc nie warto może porzucać takiego stylu, bo potem może się zdarzyć, że będzie trudno do niego wrócić :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Krar85, witam ponownie! Bardzo się cieszę, że spodobał Ci się pomysł na świat, sklep i kwiaty. Przyznam, że chciałam to opowiadanie uczynić jeszcze bardziej symbolicznym, ale zrezygnowałam, bojąc się, że za bardzo odejdę od gatunku fantasy.
Przykładowo zapewniasz, że wszystko powoli obumiera, ale w interakcjach z ludźmi tego nie widać. Nie chodzi mi o jakiś patos, ale budowę atmosfery nieuchronnego końca, której tutaj nie czuję, przez co jest trochę dziwnie.
Nie wszyscy chcieli pogodzić się z tym, że świat się kończy, niektórzy wręcz odrzucali od siebie tę wizję. Ale atmosferę starałam się zbudować na tyle, ile umiałam :)
Miło mi, że spodobał się motyw szukania szczęścia. Co do pokazywania dużo świata wewnętrznego, a mało zewnętrznego, to ja w sumie już tak mam. Ale będę się starała to równoważyć w przyszłych tekstach. Super, że końcówka przypadła do gustu i że opowiadanie uważasz za udane i dziękuję za rozbudowaną opinię!
Outta Sewer,
Wiesz, mnie to trochę przeszkadza, ale są odbiorcy, którzy czegoś podobnego oczekują. Szczerze powiedziawszy, to też miałem tendencję do takiego pisania, ale mnie tego tutaj oduczono i… kiedy ostatnim razem chciałem napisać tekst, w którym miałem zamiar nawtykać takich purpurowych ozdobników, to nie mogłem, nie umiałem, strasznie się tym męczyłem i ogólnie dupa z tego wyszła ;) Więc nie warto może porzucać takiego stylu, bo potem może się zdarzyć, że będzie trudno do niego wrócić :)
Tak, mnie też tutaj chcieli tego oduczyć, ale za mocno ten styl we mnie siedzi i nie umiem inaczej :)
Cześć, Sonata :) Dawno mnie nie było – wróciłam skuszona konkursem.
Widzę, że nietypowe złodziejstwo sobie wybrałaś ;) co zawsze jest na plus. Czytało się przyjemnie -obrazowe, lekkie (jeżeli chodzi o formę, nie temat) z ciekawymi porównaniami i ozdobnikami. I choć aż takim fanem takich zabiegów nie jestem (nawet jeżeli sama nieraz je poczyniłam), to tu mi one pasowały, zarówno do świata jak i opowieści.
Kasjopejatales, cześć! Dzięki za przeczytanie i opinię. Złodziejstwo rzeczywiście nietypowe wybrałam. Cieszę się, że czytało Ci się przyjemnie :)
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
No to nieźle! Dzięki za wizytę, Anet :)
Cześć, Szonato!
Bardzo ładnie napisany tekst. Plastyczność opisów i lekka poetyka, która na szczęście nie wpada w zbytnią kwiecistość i purpurę, są chyba największymi atutami tego tekstu. Przepłynęłam przez tę historię bez większych zakłóceń. Z technikaliów: zatrzymałam się właściwie wyłącznie na "jedwabiście bladej" twarzy. Jedwabisty, czyli gładki. Jedwabista bladość wywołała zgrzyt. Poza tym jednak bardzo ładnie malowałaś przed moimi oczami obrazy, a vibe całego opka mocno mi się kojarzył z Miyazakim, co proszę odczytywać jako duży komplement – totalnie widziałabym tę historię jako jakąś ładną animację.
Na samym początku miałam lekkie wrażenie przytłoczenia informacjami: mamy sporo gadania o mocach bohaterki, wyjaśnienie jak działają, zaraz potem kawałek o zarazie, a wszystko podane bezpośrednio w narracji. Zwykle nie jestem przeciwko infodumpom, uważam, że to normalne narzędzie narracyjne i można z nich korzystać, ale akurat w przypadku Twojego tekstu coś mi w nich nie zagrało. Może fakt, że znalazły się na samym początku i zamiast mocnego "wejścia" w historię, zarzucenia haczyka, dostałam sporo podanych na sucho danych, potrzebnych do zrozumienia tekstu.
Niemniej opowiadanie ciekawe, osadzone w interesującym świecie, który chętnie poeksplorowałabym dalej. Było tu dużo elementów, które mnie zaintrygowały, jak na przykład zaraza, moce bohaterki czy jej relacja z siostrą oraz obietnica złożona matce. Ślimakowi czarna diaskia skojarzyła się z Hanahaki, mi z kolei przypominała softową wersję grzybowej zarazy z cyklu o Ambergris Vandermeera.
Trochę szkoda, że bohaterce wszystko przychodziło bez większych trudności, a rozwiązanie problemów wygodnie wynikało z prawideł świata, jak choćby przemiana w myśl. Bohaterka musi się zamienić w myśl, żeby osiągnąć cel, a świat akurat dopuszcza możliwość, by istoty materialne przemieniały się w myśli. Nie zrozum mnie źle, motyw myślowej kradzieży bardzo mi się podobał, nasunął skojarzenia z Incepcją. Po prostu rozwiązanie pojawiło się w sposób wręcz cudowny i dlatego uderzyło jako swego rodzaju imperatyw. Zwłaszcza, że wcześniej nie było ani słowa o zdolnościach bohaterki do przemiany.
Pomijając jednak te drobne uwagi, opowiadanie czytało się bardzo przyjemnie i szybko. 60k znaków zleciało jak z bicza strzelił. Plastyczność opisów – miodzio.
Dziękuję za udział w konkursie i powodzenia w dalszym pisaniu!
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Cześć Sonato!
Miałam z Twoim tekstem ogromny problem, bo to jest naprawdę dobre opowiadanie – dopracowane, umiejscowione w ciekawym świecie, ze sprawnie nabudowaną fabułą – ale nie mogłam powstrzymać myśli, że mnie znudziło.
Najbardziej do gustu przypadł mi świat. Czarne kwiaty zabijające i naturę, i ludzi tworzyły nastrój przygnębiającego umierania, choć bohaterka sprzedawała przecież szczęście, które powinno się dobrze kojarzyć. Ta atmosfera była nabudowywana sukcesywnie i skutecznie, a plot twist z umierająca od diaskii siostrą głównej bohaterki dołożył swoją cegiełkę do poczucia beznadziei na samej końcówce.
Nie zagrało mi jednak uzasadnianie zagłady pośpiechem ludzi, ich brakiem zainteresowania rzeczywistością, bo wydało mi się bardzo banalne i ograne. Nie było w tej kwestii niczego nowego i samo wyjaśnienie zagadki diaski nie wydało mi się przez to interesujące.
Faliana, bohaterka, na początku wydała mi się znacznie bardziej interesująca – jej uzasadnianie kradzieży od początku uczyniło ją postacią raczej szarą, a takie w literaturze lubię. Mam jedynie wrażenie, że potem moja ciekawość opadała, cechy się rozmywały i w końcu złapałam się na tym, że najbardziej interesuje mnie, co ją tak straumatyzowało, co takiego obiecała rodzicom, dlaczego tak walczy. I nie zrozum mnie źle – uważam, że to jak najbardziej dobra rzecz, że takie rzeczy wzbudzały ciekawość, zwracam jedynie uwagę, że na przestrzeni tekstu wydajesz się rezygnować z części cech Faliany.
Niezwykle spodobała mi się scena podróży przez myśl, pewność bohaterki, że sobie poradzi (a i wątek pochodzenia z potężnego rodu dodawał temu kolorytu). Umiesz pisać niesamowite opisy i widać to zarówno w pierwszym zdaniu – przedstawieniu szczęścia jako czegoś materialnego, co swoją drogą też było świetnym zabiegiem – i później, przy nowych miejscach, przy rozpaczy i samych podróżach. Świat stawał się dzięki temu kolorowy, co dobrze współgrało z fabułą.
I fabuła to dla mnie najtrudniejsza do skomentowania tutaj rzecz, bo tak – bardzo mi się podoba sam koncept kradzieży szczęścia, ale samo poszukiwanie najszczęśliwszego człowieka na świecie jawiło mi się raczej naiwnie. Znacznie lepiej za to zagrało rozwiązanie zagadki, uczynienie tej osoby chronioną zgrabnie myślą. Dziwię się jednak, że podczas gdy bohaterka była bombardowana w umyśle swojej siostry i niemal zginęła, ów najszczęśliwszy człowiek spokojnie żył w głowie osoby, która była przekonana, że ludzie sami ściągnęli na siebie zagładę. Mam wrażenie, że to rozwiązanie nie było wystarczająco uzasadnione, przez co ostatecznie nie trafiło do mnie tak, jak pewnie powinno.
Dziwi mnie też stosunkowo szybka akceptacja swojego losu przez główne bohaterki – przecież skoro Bilevia nie może wyjść ze sklepu to bez siostry, która nie może jej pomóc, przynieść jedzenia, zarobić pieniędzy, nie zostało jej wiele życia. Wątek ten w ogóle się w końcówce nie pojawił i nie wiem, czy to ja coś źle zrozumiałam, czy po prostu widzę tu jakąś dziurę.
W pozostałej części – podobał mi się bardzo motyw jeziora, które udziela odpowiedzi na pytania i sposób, w jaki to robi. Unieszczęśliwienie się w imię znalezienia szczęścia – no cudne. Same poszukiwania jednak moim zdaniem zajmowały nieco za dużą przestrzeń, przez co ciężko było mi się zaangażować w opowieść.
Podsumowując – to naprawdę solidny warsztatowo tekst, widać tu doświadczone pióro, widać zdolność do budowania złożonych i solidnych fabuł, ale moim zdaniem brakuje mu czegoś angażującego, bardziej wyrazistego, czegoś, co mogłoby do niego bardziej przywiązać. Czy to bardziej wyrazistego bohatera, czy nieco szybszego tempa – nie mam pewności. Chyba tyle mogę powiedzieć. Dzięki za lekturę i za udział w konkursie!
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Cześć, jurorko grav! Super, że podobały się opisy. Jedwabistą bladość wywaliłam, rzeczywiście nieco zgrzytała.
– totalnie widziałabym tę historię jako jakąś ładną animację.
Pewnie przez te niebieskie włosy :D
Mi też nie grają te infodumpy, tak to jest z tymi opowiadaniami ze światotwórstwem, że ciężko wszystkie informacje zgrabnie podać.
grzybowej zarazy z cyklu o Ambergris Vandermeera.
Brzmi intrygująco O_O
Trochę szkoda, że bohaterce wszystko przychodziło bez większych trudności,
A starałam się jej utrudniać, jak tylko się dało ;)
Super, że mimo pewnych wad opowiadanie czytało się przyjemnie! Bardzo dziękuję za wspaniały jurorski komentarz!
Witam jurorkę Verus! Oj, szkoda, że znudziło. Choć w zasadzie mnie podczas pisania trochę też ;) Cieszę się, że świat przypadł do gustu!
Nie zagrało mi jednak uzasadnianie zagłady pośpiechem ludzi, ich brakiem zainteresowania rzeczywistością, bo wydało mi się bardzo banalne i ograne.
Ano, trochę to ograne, chyba w ogóle by było lepiej bez uzasadnienia.
zwracam jedynie uwagę, że na przestrzeni tekstu wydajesz się rezygnować z części cech Faliany.
Jak tak pomyślę, to w sumie prawda. Nie wiem, dlaczego tak się stało, może za bardzo skoncentrowałam się na innych elementach.
Dziwię się jednak, że podczas gdy bohaterka była bombardowana w umyśle swojej siostry i niemal zginęła, ów najszczęśliwszy człowiek spokojnie żył w głowie osoby, która była przekonana, że ludzie sami ściągnęli na siebie zagładę.
Jak tak czytam ten opis, to strasznie zagmatwane mi się to opko wydaje. Najszczęśliwszy człowiek mógł żyć w głowie nieszczęśliwej osoby, bo wyimaginowany świat, w którym żył, nie łączył się w żaden sposób ze światopoglądem tej osoby.
przecież skoro Bilevia nie może wyjść ze sklepu to bez siostry, która nie może jej pomóc, przynieść jedzenia, zarobić pieniędzy, nie zostało jej wiele życia. Wątek ten w ogóle się w końcówce nie pojawił i nie wiem, czy to ja coś źle zrozumiałam, czy po prostu widzę tu jakąś dziurę.
Bo Bilevia miała już pożarte pół ciała, więc i tak nie zostało jej zbyt wiele życia i właściwie to jej sytuacja się tak na dobrą sprawę niewiele zmieniła. To, że niedługo umrze, opisałam jako “nadchodzącą czerń”, choć chodziło mi tu bardziej o chorobę.
Same poszukiwania jednak moim zdaniem zajmowały nieco za dużą przestrzeń, przez co ciężko było mi się zaangażować w opowieść.
A tak, bo właśnie starałam się trochę utrudnić bohaterce zadanie, ale jak widać przy okazji przynudziłam :P
Cieszę się, że tekst warsztatowo się spodobał. No szkoda, że nie zdołał bardziej zaangażować, chyba ogółem fantasy to nie jest moja mocna strona. Dziękuję za rozbudowany komentarz!
ludzi o smutnych twarzach – oraz to, co niematerialne – emocje
Nie wiem, po co to wydzielać.
przestałam szukać go u bogaczy
Przestałam go szukać (akcent!).
Właściciel wielu ziem nie był wcale szczęśliwszy
Może lepiej: Właściciel rozległych ziem nie bywa szczęśliwszy.
kłębiła się, paląca i nieokiełznana, moc
Hmm.
popłynęła powoli
Aliteracja.
Zawsze w takich chwilach czułam się jak mała dziewczynka wdrapująca się na płot, by zerwać czereśnie z sadu sąsiada.
Hmmmmmmmmmm.
dreszcz przygody
Dreszcz podniecenia – przygoda to nie emocja.
Choć złożyłam przysięgę, by nikomu nie szkodzić, to w niektórych sytuacjach nauczyłam się ją… naginać.
W niektórych sytuacjach się nauczyła, czy naginać w niektórych sytuacjach? Zdanie ciut infodumpowe.
Przecież co złego jest w zabieraniu komuś czegoś, czego ma wiele, by sprzedać to innej, bardziej potrzebującej osobie?
"Osoba" tak użyta jest współczesna. Ponadto:
Szeryf Nottingham prosi na słówko ;D
W dodatku dzięki temu mogłam utrzymać siebie i Bilevię.
Hmmmm…
To nie jest złe, prawda? Prawda?
A kto powiedział, że zło nie może mieć dobra za przyczynę? (Tak, szukałam wczoraj czegoś w Summie XD)
Nie wiedziałam, komu je zadawałam przez ten cały czas.
?
poczęła pić
Zaczęła pić. Albo i spijać.
musiałam pozostawić odpowiednią ilość szczęścia jego pierwotnemu właścicielowi
Hmmmm. Szczęście pojęte jako substancja. Ciekawe… ułatwia życie utylitarystom etycznym :) wystarczy menzurka i już wszystko wiedzą XD
wyróżniały się spośród ciemnego tłumu
Hmmm. "Ciemnego"?
Nawet ja miałam jakieś granice.
Hę? Szanowałam jakieś granice, może, ale miałam?
nie chciałam zabierać marnych resztek komuś, kto i tak nie miał ich zbyt wiele
"Ich" wytnij, to nie będzie wyglądało, że nie miał resztek.
Zmęczeni i zapracowani, nawet nie mieli czasu, by to zauważyć.
Hmmm.
Jeszcze inni nie mieli wyboru – porastające ich ciało kwiecie wpełzło im już na szyje i brody
Tnij zaimki: Jeszcze inni nie mieli wyboru – porastające ciała kwiecie wpełzło im już na szyje i brody.
wychyną im czarne płatki
"Im" też można wyciąć.
Całkowita zamiana w kępę kwiatów.
Hmm.
Nikt nie wiedział, w jaki sposób pojawiła się ta zaraza.
Hmmm.
Czarna diaskia – komuś kwiaty skojarzyły się z roślinami widzianymi w ciepłych krajach, więc zaczął je tak nazywać, inni go naśladowali i tak się przyjęła ta nazwa.
Trochę niezgrabne zdanie. Ale metafora fajna.
Od reszty chorób różniła
Od innych chorób.
opanowywała nie tylko ludzi i zwierzęta
Opanowywała?
Landen wyglądało z tej wysokości jak idealnie symetryczna mapa z wielkim kołem pośrodku.
Mapa?
Zawsze cieszyła się
Nie stawiaj jednosylabowców na miejsca akcentowane: Zawsze się cieszyła.
Błękitne włosy spływające po plecach drgnęły
…? Włosy drgnęły? Przecież ona widzi Bilevię od przodu?
białe dłonie rozluźniły się nieco
Myślałam, że jest podniecona i uradowana, a nie wystraszona?
umykają i ustawiają się w odległości,
Hmm.
Poczułam dumę.
A może jednak to pokaż?
Gdy sklep dotknął bruku, mieszczanie zgromadzili się przede mną, rozbrzmiał gwar.
Podzieliłabym.
którego twarz, niczym czarne pająki, pokrywały kwiaty
Hmm. Rozumiem, dlaczego zastosowałaś taki szyk, ale jednak trochę źle się to parsuje.
Nie była z tego zadowolona.
Hmm.
Kiedy słońce zaczęło zachodzić, wyprzedałam cały towar skradziony w innym mieście.
Hmmmmmmm.
Uniosłam z powrotem sklep w powietrze.
Uniosłam sklep z powrotem w powietrze. Albo: Znów uniosłam sklep w powietrze.
Był jednocześnie naszym domem, a także bezpieczną oazą dla Bilevii.
Hmm.
złowić tak wiele towaru
A może po prostu: tyle towaru?
Teraz nie było tyle szczęścia w ludziach.
Teraz w ludziach nie było tyle szczęścia.
musiałam na razie zadowolić się
Szyk: na razie musiałam się zadowolić.
Niedługo nie będziemy miały za co żyć.
Nareszcie realistyczne fantasy :)
W jej okrągłych błękitnych oczach kryło się zatroskanie.
Czyli?
musiałam powiedzieć jej prawdę
Musiałam jej powiedzieć, albo w ogóle wytnij zaimek.
– Powinnaś jednak się zastanowić nad produkowaniem szczęścia.
Trochę niezgrabne zdanie.
Nasz sklep rzecz jasna nie był jedynym, w którym dało się kupić szczęście, lecz właściciele innych po prostu je sztucznie produkowali
Nasz sklep, rzecz jasna, nie był jedynym, w którym dało się kupić szczęście, lecz konkurencja po prostu je sztucznie produkowała.
Nie mogłabym poić ich
Ich poić.
Działały bardzo podobnie do alkoholu – jedynie przez kilka godzin, człowiek po nich miał tylko złudzenie szczęścia, a następnego dnia powodowały efekty uboczne – ogromną rozpacz
Może tak: Działały podobnie jak alkohol – na kilka godzin dawały złudzenie szczęścia, a następnego dnia sprowadzały ogromną rozpacz.
wyrwało mnie z zamyślenia pytanie Bilevii.
Dużą literą, niepaszczowe.
Tylko filgan mógł używać pyłu gricea do przenoszenia tak dużych obiektów, jak sklep, żadnemu innemu magowi nie starczyłoby mocy. Pyłu mogłam używać również do przenoszenia samej siebie.
To się słabo łączy: Tylko filgan mógł używać pyłu gricea do przenoszenia tak dużych obiektów jak sklep, żadnemu innemu magowi nie starczyłoby mocy. Ale po co marnować pył na start i lądowanie, kiedy można samej na chwilę wyskoczyć?
i znacznie zwolniłam, a potem łagodnie
Hmm. Przycinalne.
Jako filganka wyróżniałam się z tłumu białą skórą i błękitnymi włosami, choć niektórzy mi machali, bo kojarzyli mnie ze sklepu
Nie trzyma się logicznie, a "kojarzyć" jest niestylistyczne: Wyróżniałam się z tłumu białą skórą i błękitnymi włosami, ale niektórzy po prostu mnie znali.
Byłam zadowolona, że robi się coraz bardziej znany, ale zbyt dużo rozgłosu mogłoby mi zaszkodzić.
Może tak: Cieszyłam się ze stałego napływu klientów, ale zbyt dużo rozgłosu mogłoby mi zaszkodzić.
Doprawdy byłam aż tak znana, że kojarzono moje imię?
Hmm. Czyżby znano mnie tu po imieniu?
Odwróciłam się, zaciekawiona i ujrzałam
Wtrącenie: Odwróciłam się, zaciekawiona, i ujrzałam.
obwisłe powieki opadały ciężko na oczy
Nadmiar, tnij: powieki opadały ciężko na oczy.
– Jest pani jasnowidzką.
>< Jasnowidzem, albo jasnowidzącą.
Ludzie stają się coraz bardziej ociężali, zapadają powoli w sen…
Hmm.
A ty im je możesz dać.
A ty możesz im je dać.
legendę o najszczęśliwszej osobie na świecie?
"Osoba" to termin techniczny: legendę o najszczęśliwszym człowieku na świecie.
Bo nadszedł czas na uwolnienie szczęścia i rozprowadzenie go między ludźmi.
Hmmmmmmmmmmm.
Otworzyłam oczy szeroko.
Szeroko otworzyłam oczy.
Jej zdolność jasnowidzenia była tak wielka?
Mmmm, niezgrabne to.
Jedyne, czego w takiej sytuacji ludziom potrzeba, to żeby byli szczęśliwi.
Jedyne, czego w takiej sytuacji ludziom potrzeba, to szczęście. Polemizowałabym. Ale przy Twoich założeniach metafizycznych, na ile je rozpoznaję, to nie bardzo mam jak :)
Staruszka brzmiała jak wariatka
Mówiła jak wariatka. Robiła wrażenie wariatki :(
pytaniami wymalowanymi na twarzy
?
Budynek biblioteki ze spadzistym dachem sięgającym ziemi wyglądał jak przewrócona grzbietem do góry książka.
Budynek biblioteki, ze spadzistym dachem sięgającym ziemi, wyglądał jak przewrócona grzbietem do góry książka.
Na szczęście przybytek wciąż był otwarty
Hmm, zaraz "przybytek".
ale prawdopodobnie w związku z moim wyglądem, nie z prośbą
Hmm?
Podziękowałam i powędrowałam do najbliższego fotela. Odszukałam w spisie treści legendę i zaczęłam czytać.
I co z tego wynika?
Bogowie nie czuli jednak zadowolenia
Hmm. Czy to jest stylistyczne w legendzie?
Ludzie dostali przecież emocje, wiarę i magię, a mimo to przypominali bardziej rośliny, które otrzymały możliwość ruchu, niż rozumne istoty.
Paru rzeczy mi tu brakuje, ale to Twoje założenia metafizyczne :P
Gdy to się stało, zaczęli nim napełniać ludzi
Hmm.
Jednak wkrótce zauważyli, że szczęście umieszczone w ludziach zaczyna żyć własnym życiem – to zmniejsza się, to zwiększa w zależności od doświadczeń właściciela i niemożliwe jest, żeby wszyscy mieli go po równo.
Hmmm. Mało legendarnie to brzmi. Swoją drogą myślałam, że pójdziesz tu w teleologię, a nie w ichor :P
Bogom została ostatnia osoba do napełnienia, lecz mieli jeszcze ogromną ilość szczęścia. Postanowili wlać całą resztę do jednego człowieka.
Nadal mało legendarne (koncept osoby powstał w czasach historycznych). Co powiesz na to: Bogom został już tylko jeden pusty człowiek, lecz szczęścia mieli pod dostatkiem. Postanowili więc przelać wszystko w to jedno serce.
Miał on stanowić pewnego rodzaju skarbiec szczęścia i podzielić się nim, gdy na świecie go zabraknie.
"Pewnego rodzaju", wrr. Ale przede wszystkim – dlaczego tak? Przecież szczęście uciekało z innych ludzi, więc czemu z niego nie? W innych ludziach rosło – więc czemu miałoby go zabraknąć?
Osoba ta, imieniem Salia, była pierwszą najszczęśliwszą osobą na świecie.
… moja "ulubiona" konstrukcja, uch. Tak kobieta imieniem Salia została pierwszym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Jako zwykła pasterka nie miała wiele, a jednak życie upłynęło jej tak, jakby płynęła na ciepłym obłoku lecącym ponad cierpieniem innych.
Hmmm. Mętnawe to.
ujrzeli, że mimo wszystko szczęście Salii maleje pod wpływem jej doświadczeń.
Źle to brzmi.
Jednak kiedy syn dorastał, widział cierpienie świata, widział choroby, klęski i wszelkiego rodzaju tragedie, a jego własnego szczęścia ubywało.
Hmmmmmmm.
jak jego pełne radości oczy powoli gasną
Czyli – jak umiera. To idiom.
Postanowiła zatem ukryć syna z dala od innych, z dala od cierpienia, chorób i nieszczęść.
Budda?
Tak dorastał, a w końcu i on miał dzieci i przekazał szczęście swojemu potomkowi, który również został ukryty przed cierpieniem.
Jak te dzieci zmajstrował, skoro był, zasadniczo, pustelnikiem? A jeśli urodzi się dziewczynka? Ona nie może mieć dzieci bez cierpienia.
jednak z biegiem czasu cierpienie rozrastało się po świecie
Niestylistyczne, poza tym – szczęście jest substancją, a cierpienie rośliną… aaa. No, tak. Zakładasz tutaj, że cierpienie jest złe jako takie, to raz, ale tak trochę zakładasz też, że nie jest brakiem szczęścia. Hmmm.
a ich kryjówki musiały stawać się coraz bardziej wymyślne
Hmm?
ale jeszcze długo po tym nie zamknęłam książki
"Po tym" możesz wyciąć.
Gdy wreszcie opuściłam bibliotekę, rzuciłam pod nogi pył gricea i wzleciałam z powrotem do sklepu.
Hmm.
Mimo mojej nieobecności zachowała swoje naturalne szczęście.
Hmmm.
Opowiedziałam szybko o napotkanej jasnowidzce i o legendzie
Brak kropki. I przeczytaj to zdanie na głos. Łamie język.
ja wiedziałam, że będąc w tej pozycji, daje do zrozumienia, że nie będzie się już więcej odzywać
Niezgrabne: ja wiedziałam, że w ten sposób daje do zrozumienia, że nie będzie się już więcej odzywać.
Lecz czy naprawdę nie chcesz się przekonać?
Przeczytaj na głos.
Widziałam dokładnie białe plamki przemykające w jej błękitnych tęczówkach
Dokładnie widziałam białe plamki przemykające przez jej błękitne tęczówki.
Podróżowałam naprawdę wiele,
Hmm. Zjeździłam kawał świata?
Bilevia rzecz jasna nie mogła wiedzieć, gdzie znajdował się pałac, była znacznie młodsza i nie widziała żadnych miejsc poza tymi, które zwiedziła ze mną.
Bilevia, rzecz jasna, nie mogła wiedzieć, gdzie jest pałac, była znacznie młodsza i podróżowała tylko razem ze mną.
– Ten pałac wygląda jak nieprawdziwy – przyznała w zamyśleniu.
Ale narratorka tego nie powiedziała, więc czemu Bilevia to przyznaje?
Wzruszyłam ramionami. Sklep szybował nad wioskami, miastami i polami.
Rym.
Nawet z tej odległości widziałam wielkie czarne plamy śmiertelnych kwiatów znaczące łąki.
Źle się to parsuje.
na słomianym dachu.
Raczej krytym strzechą.
Pod spodem, w małej chacie, jest czwórka ludzi pogrążona w głębokim śnie.
Hmm. Czworo ludzi pogrążonych w głębokim śnie.
na wszystko zawsze miałam jakieś rozwiązanie
C.t.: mam.
Nie każdy, ale jednak.
Ale przed chwilą powiedziała, że każdy…
Władałam tak potężną mocą, a rozpoznanie głupiego budynku stanowiło dla mnie problem…
Nie rozpoznanie, tylko odnalezienie, przecież ona nawet nie wie, gdzie szukać.
Gdy zauważyłam wreszcie na horyzoncie pasmo stromych szczytów
W nocy? Jasne, śnieg, Księżyc, ale – w nocy?
Góry Burzy, okryte granatem, ciemne i milczące, majaczyły niczym uzębienie jakiegoś giganta.
Niespójna metafora. Uzębienie giganta kryje się w jego paszczy, a nie majaczy na horyzoncie.
Gdy wzeszło słońce, miałam gotowy plan działania, jak postąpić ze Źródełkiem Dila.
Gdy wzeszło słońce, miałam gotowy plan działania. Kropka.
nauczycielka, z którą miałam lekcje po tym, jak skończyłam uniwersytet
Hmm?
Uczyła mnie silnych zaklęć dostępnych tylko dla filganów.
Hmmm.
Trzeba było jednak wiedzieć, jak postępować, żeby taką otrzymać.
Taką?
Muszę być w potrzebie, by otrzymać odpowiedź od źródełka
Mało stylistyczne.
Notta mi kiedyś opowiadała o przypadku człowieka
A może po prostu: o człowieku?
ujrzał na nim Ocean Wielki
Na powierzchni może?
A po wszystkim wrócę do normalnego stanu i nic mi nie będzie.
Mało naturalne.
Smutek, nawet trwający krótko, zostawiał ślady na całe życie.
Prawdy ogólne w czasie teraźniejszym: Smutek, nawet krótkotrwały, zostawia ślady na całe życie. (Swoją drogą, miałam pomysł o ludziach uzależnionych od smutku, takich narkomanach, ale jakoś mi się rozlazł. Może kiedyś.)
Moc podążyła z powrotem do ciała
Hmm. Może po prostu: zawróciła?
a ja zaczynałam czuć dziwny ciężar
Hmm.
Poczułam senność, zakręciło mi się w głowie, zachwiałam się.
Nie za dużo tego?
Tylko jeden wystarczył.
"Tylko" spokojnie do wycięcia.
poczułam nagle obojętność, równie przytłaczającą, co pustka
Hmm.
Wpatrując się przed siebie
Wpatrywać można się w coś, ale nigdy przed siebie.
Oboje leżą w oddaleniu od siebie
"Oboje" – do wyrzucenia.
aż moje plecy natrafiły na ścianę
Hmm.
spojrzałam na siostrę, ledwo ją zauważając
Hmmmmmmm. Imiesłów oznacza tylko jednoczesność, pamiętaj.
ogromnej panoramy widocznej z wysokości,
Hmm?
Coś mnie dławiło w przełyku
A mogło gdzie indziej?
I żadne szczęście, prawdziwe czy sztuczne, tego nie zmieni.
Welcome to the real world. It sucks.
Tonęłam, rozpaczliwie chwytając powietrze.
Hmm.
Obejmowały mnie smugi granatu i czerni.
Co to znaczy?
Nie mogłam się poruszyć. Zmusiłam ciało do wysiłku, zaciskając zęby tak mocno, że zaczęły mnie boleć szczęki.
I choćby dlatego warto mieć wprawę :P
padał już agresywny, burzowy deszcz
… agresywny… deszcz??? https://sjp.pwn.pl/szukaj/agresywny.html
po jakimś czasie ukazał mi się koniec potoku. A tam błyszczało źródełko.
A nie lepiej od razu opisać źródełko wśród kamieni?
Zbliżałam się powoli, czając się jak dzikie zwierzę.
Hmm.
W tafli wody ujrzałam swoją twarz.
Pada deszcz. Czy powierzchnia wody tworzy gładką taflę, kiedy pada deszcz?
Puste i martwe jak u zwłok.
Jak u trupa.
Obok nich mignęło mi coś znajomego.
"Mi" można wyciąć.
Piłam łapczywie, bez zaczerpnięcia tchu, aż zrobił się pusty.
Hmmm.
potem spływało dalej, sycąc każdą cząstkę jestestwa.
Ciut purpurowe.
Rzeczywistość odzyskała swoje kolory.
"Swoje" zbędne.
Tak ogromną budowlę od razu bym zauważyła.
Zbędne zapewnienie.
Nie spodziewałam się, że legendarną osobę znajdę od razu, ale poczułam zwątpienie
Hmmm.
zaraz zganiłam się za ten pomysł.
Hmm.
, mimo że brak pałacu był oczywisty.
…?
Sondowałam wszystkie napotkane osoby pod kątem ilości szczęścia.
Naturalniej: Wszystkim napotkanym ludziom mierzyłam poziom szczęścia.
Bilevia głaskała moje włosy
Bilevia głaskała mnie po włosach.
– A może po prostu na świecie nie ma najszczęśliwszej osoby?
Mało zgrabne.
Ktoś musi być najszczęśliwszy.
Dlaczego? Jasne, tutaj szczęście jest mierzalne, więc możliwe, że ktoś po prostu ma go najwięcej – w danej chwili. Bo to się na pewno zmienia.
Nie wykorzystałyśmy jeszcze wszystkich opcji.
?
To nie jest jeszcze czas na to, by się poddać
Uprość: Jeszcze nie czas się poddać.
Chciałam wierzyć, że odnajdę osobę, która jest skarbcem szczęścia i będę je rozprowadzać po ludziach.
Chciałam wierzyć, że odnajdę skarbiec szczęścia i będę je roznosić wśród ludzi.
Przecież to samolubne trzymać taką jego ilość tylko dla siebie.
Przecież to samolubstwo, trzymać go tyle dla siebie.
Wiadomo zatem, że nie będzie łatwo je znaleźć, ale to już było jasne od początku.
No, było. Więc czemu to powtarzasz? (W tej chwili stawiam na to, że najszczęśliwsza jest Bilevia. Zobaczymy…)
Znowu zaczęłam przechadzać się po mieście, ale tym razem nie szukając.
Ciach: Znowu spacerowałam po mieście, ale tym razem nie szukając.
po prostu sobie odpuszczę
Mało fantastyczna fraza.
Jak trudno było znaleźć odzienie z porządnego materiału!
"Było" zbędne. Uważaj na chwiejność tonu.
Zerwałam się, nie dopijając herbaty.
Zerwałam się, nie dopiwszy herbaty.
Przecież to oczywiste, że dziś do ukrycia najszczęśliwszej osoby na świecie musiano używać magii.
Przecież to oczywiste, że dziś do ukrycia najszczęśliwszego człowieka na świecie używa się magii.
W końcu, po odkryciu czaru żyjącej peruki na głowie jakiegoś eleganckiego starszego pana, zrezygnowałam.
… wut :D
którym wszystko było stabilne
A teraz jest chwiejne?
Pełznę do leżącej obok siebie pary.
Małżonkowie mogą leżeć obok siebie, ale nie para. Para jest jednością.
patrząc na ich twarze
I właśnie dlatego "ich", zaimek w liczbie mnogiej, nie może się do pary odnosić.
kłębią mi się łzy
?
Łzy przelały się nad powiekami i spłynęły po moich policzkach.
…?
jak obietnica zostaje złamana
I tak była niemożliwa do dotrzymania…
Nie nastawiałam się na to, że mój pomysł mi pomoże, ale starałam się tryskać większym entuzjazmem niż ten, który w rzeczywistości mnie wypełniał.
Niefantastyczne i przedłużone: Nie wierzyłam we własny pomysł, ale starałam się wyglądać na rozentuzjazmowaną.
Jeśli ukryłabyś jakąś osobę za pomocą magii, to pewnie zamaskowałabyś to zaklęcie, prawda?
Gdybyś kogoś ukryła za pomocą magii, to pewnie zamaskowałabyś to zaklęcie, prawda? Dobra, ale co z zaklęciem maskującym? To też trzeba zamaskować? I zaklęcie maskujące maskujące? I tak dalej, ad infinitum, zużywając pewnie coraz więcej magii, bo tak to zwykle bywa?
A wtedy zawęzi się znacznie pole moich poszukiwań.
Mało fantastyczne.
Bilevia powoli pokiwała głową.
Aliteracja.
Gdy wylądowałam, natychmiast przywołałam moc i poprosiłam ją, by ujawniła mi zamaskowane zaklęcia
A przed chwilą to miało wymagać przygotowań?
Wyglądało to tak, jakby ktoś nałożył rozgwieżdżone niebo na miasto.
Hmm.
że mój pomysł nie był tak łatwy do zrealizowania
C.t.: nie jest.
a potem powoli przesuwałam się do zachodniej
Aliteracja.
księżyce niewypowiedzianych słów
A co to ma do magii?
odkryłam całkiem pokaźny skarbiec prawdopodobnie jakiejś zorganizowanej grupy złodziejskiej
Ciach: odkryłam całkiem pokaźny skarbiec, prawdopodobnie należący do jakiejś złodziejskiej szajki.
Zaklęcie zabezpieczające, które zostało na niego nałożone, nie było dla mnie trudne do złamania.
Niezręczna strona bierna: Nałożone na niego zabezpieczenie złamałam bez trudu.
Obowiązywała mnie przysięga, poza tym nie chciałam się narażać groźnym zbirom
Hmmm?
Gdzieś po lewej mrugnęła jakaś nowa gwiazda.
"Jakaś" zbędne.
Ale co, jeśli osoba, która zamaskowała zaklęcie, również była filganem?
No, mówię – ad infinitum.
Gdy trzeci raz zobaczyłam błysk, byłam już pewna.
Może: Za trzecim razem byłam już pewna.
Trafiłam na podwórko jednej ze starych kamienic.
"Jedno z" to okropna maniera, unikaj: Trafiłam na podwórko starej kamienicy.
Bojąc się, że ktoś mnie stąd przepędzi
Lepiej: W obawie, że ktoś mnie stąd przepędzi.
Dłuższy czas zajęła mi identyfikacja zaklęcia. Nie było to łatwe, pasowało tu bowiem wiele różnych czarów.
Hmmmmmmm.
palcem zbitki szalejącej magii
https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbitka.html ?
stało, moje ciało
Rym.
Otaczał mnie okazały ogród,
A może: bujny?
tuż przy sobie zobaczyłam krzewy jaśminu
Mało obrazowe. Te krzewy mogłyby się nad nią zwieszać, na przykład, byłyby bardziej dotykalne.
jabłonie pełne soczyście czerwonych owoców
To nie wiadra: jabłonie obsypane soczyście czerwonymi owocami.
Niedaleko na klombie rosła kępa aksamitek.
I nic innego?
nadal jestem okryta czarem niewidzialności
Miała być przezroczysta, ale co tam.
Osoba, która przybyła, najwyraźniej była bardzo silnym magiem, bo natychmiast przejrzała moje sztuczki.
Ciach: Przybysz najwyraźniej był potężnym magiem, bo przejrzał moją sztuczkę.
Młody mężczyzna ubrany w strój przypominający odzienia służących, jakie widziałam kiedyś na dworze królewskim, osłonił się przed moim zaklęciem
"Odzienie" to rzeczownik zbiorowy: Młody mężczyzna, ubrany w strój przypominający liberię służących, jaką widziałam kiedyś na dworze królewskim, osłonił się przed moim zaklęciem.
natychmiast ponowił atak
Hmm.
ale za to umiał walczyć z niesamowitą szybkością
Ale ta scena jakoś wolno się rozwija, jak na niesamowicie szybki magiczny pojedynek.
Pośród szumu błyskawicznie wyczarowywanych pocisków usłyszałam kroki
Hmm?
że również umiał nieźle walczyć
C.t.: umie. I po czym to poznała?
Oddalił się od pierwszego z mężczyzn, nie mógł mnie jednak obejść i zajść od tyłu, bo za plecami miałam żywopłot.
Oddalił się od tamtego, nie mógł mnie jednak zajść od tyłu, bo za plecami miałam żywopłot.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Część druga:
Nie chciałam użyć jakiegoś zaklęcia robiącego dużo hałasu, bo obawiałam się, że zostanę zauważona przez większą liczbę osób.
Ciach: Nie chciałam używać hałaśliwych zaklęć, żeby nie ściągnąć więcej strażników.
Nie brałam udziału w pojedynku od czasów szkolnych. Zupełnie nie umiałam walczyć. Jedyne, co umiałam, to kraść.
Ciach: Nie pojedynkowałam się od szkoły. Nie umiałam walczyć. Umiałam tylko kraść.
wysłałam niewidoczną dla magów wiązkę mocy
To może zrobić, nie odsłaniając się?
Mężczyzna na chwilę przerwał walkę. Zachwiał się. Potem kontynuował, ale tym razem jego ruchy były nieskoordynowane, niechętne, pociski wysyłał o wiele wolniej, jakby nie miał siły na walkę, jakby mu się nie chciało i za chwilę miał zrezygnować.
Ciach: Mężczyzna zachwiał się. Potem znów zaczął miotać magiczne pociski, ale wolniej, niezbornie, niechętnie.
Teraz byli znacznie osłabieni. Smutek zawisł nad nimi niczym czarna chmura, jego ciężar przygniatał mężczyzn, a ich oczy zgasły. Z łatwością mogłam ich pokonać.
Ciach: Smutek zawisł nad nimi niczym czarna chmura, przygniótł ich swoim ciężarem, przygasił oczy. Teraz mogłam ich pokonać.
mag padł na ziemię bez przytomności
A może: nieprzytomny?
Potem dla pewności rzuciłam na nieprzytomnych przeciwników zaklęcia usypiające.
A może tak: Potem dla pewności rzuciłam na obu pokonanych zaklęcia usypiające.
Nie można było ich zostawić w takim smutku, nigdy tak nie robiłam, zawsze kradłam tyle szczęścia, żeby jego właścicielowi zostało go jeszcze całkiem dużo.
Mało stylistyczne.
które się rozpłynęło podczas walki,
Zbędne.
Przeanalizowałam możliwości, znane mi zaklęcia pasujące do tego, co właśnie widziałam i sposób ich wykorzystania. Jedyna opcja, która przychodziła mi do głowy, była bardzo nieprawdopodobna.
Jakieś to takie techniczne.
na skraju spojrzenia
Na skraju pola widzenia.
Tylko bardzo silny filgan mógłby stworzyć coś takiego.
Lepiej: potężny.
Z każdą chwilą chodzenia po ogrodzie rosła we mnie pewność, że to musi być kryjówka najszczęśliwszej osoby na świecie.
Hmm. Z każdą chwilą rosła we mnie pewność, że w tym ogrodzie kryje się najszczęśliwszy człowiek na świecie.
zostałam oślepiona blaskiem wydobywającym się ze wszystkich stron
Hmm.
jestem w środku jednej z gwiazd
Jestem wewnątrz gwiazdy.
Blask z powodzeniem zasłaniał szczęście, nie mogłam więc też dojrzeć, czy ktoś znajduje się w pobliżu.
Hmmm. Blask przyćmiewał szczęście, nie mogłam więc dojrzeć, czy ktoś jest w pobliżu.
Oczywiście, musieli utrzymywać przecież najszczęśliwszą osobę w niewiedzy, co naprawdę dzieje się właśnie ze światem.
Skąd ten dziwny szyk? Oczywiście, przecież musieli utrzymywać najszczęśliwszego w niewiedzy.
Wkrótce ujrzałam schody prowadzące do jednego z wejść.
Hmm.
Zostałam natychmiast oszołomiona obfitością ozdób.
Ojej. Może: Oszołomiło mnie nagromadzenie ozdób.
Zaczęłam wędrować długimi korytarzami i pięknie udekorowanymi komnatami, które zdawały się być tak liczne, że mogłoby mieszkać tu całe miasto.
Wędrowałam długimi korytarzami i pięknie udekorowanymi komnatami, które zdawały się tak liczne, że mogłoby tu mieszkać całe miasto.
Wyglądało na to, że kręciłam się w kółko.
C.t.: kręcę.
kandelabr, pusty jednak, bez świec,
Przycięłabym: kandelabr bez świec.
oszałamiały swoją szklistą przejrzystością
… dlaczego oszałamiały, i od kiedy srebro przypomina szkło?
Tu nie dało się wymyślić dokładnego planu.
A dlaczego miałoby się dać? Przecież ona nie zna tego pałacu.
pławiącego się w szczęściu człowieka w platynowej wannie
? Platyna w świecie fantasy?
budynek musiał być tak wielki, że trudno było natrafić na jakiegokolwiek mieszkańca
Dlaczego musiał?
Jakie było prawdopodobieństwo, że rozmawiające osoby wejdą akurat tutaj?
Mało zgrabne.
że mogłam zrozumieć poszczególne słowa.
Że rozumiałam poszczególne słowa.
Czasami przez kilka dni nie wychodzi z kandelabru…
https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/ExactEavesdropping ?
Ogarniał mnie taki lęk, że dopiero po chwili dotarł do mnie sens tego, co usłyszałam.
Ciach: Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tego, co usłyszałam.
Miałam wrażenie, że podsłuchani ludzie rozmawiali o właścicielu tego pałacu. Czyli, miałam nadzieję, o najszczęśliwszej osobie na świecie. Ale…
To wszystko można ciachnąć – łopata.
Wpatrywałam się w podłogę, próbując zrozumieć.
Ciach: Myślałam, wpatrzona w podłogę.
Skoro cały pałac został magicznie pomniejszony, tak, że stanowił mikroświat, to czemu by nie pomniejszyć czegoś jeszcze bardziej, by stanowiło mikroświat w tym mikroświecie?
Mikroświat można wyciąć.
Wyglądał szczególnie, w dodatku jako jedyny, który mijałam, był bez świec.
Hmm.
drogę, którą tu przyszłam
Może: drogę, którą przeszłam.
A więc się udało, znajdowałam się we wnętrzu kandelabru.
Zbędne, daj się czytelnikowi podomyślać.
Gdy postawiłam pierwszy krok, zachwiałam się niepewnie. Coś dziwnego działo się tu z grawitacją. Po kilku krokach zrozumiałam, że można było chodzić po każdej ze ścian, jakby była podłogą. Chwilę mi zajęło przyzwyczajenie się do tego.
Zdecyduj, czy to fantasy, czy science fiction: Pierwszy krok był niepewny. Zakręciło mi się w głowie, ale po chwili zrozumiałam, że mogę chodzić po ścianach jak po podłodze. Chwilę potrwało, zanim przywykłam.
zaczęły wyłaniać się jakieś kształty.
Zaczęły się wyłaniać kształty.
przedmioty stojące na każdej ze ścian tunelu
Przedmioty stojące na ścianach tunelu.
były dokładnie ułożone
Raczej: starannie.
buty, choć miejscami pojedyncze, stały równo pod stołami.
Jak mogą być pojedyncze tylko miejscami? Buty, choć niektóre bez pary, stały równo pod stołami.
Meble dopasowywały się kształtem do okrągłych ścian kandelabru – szafy i szafki były zagięte, nogi stołów różnej długości.
A może dopasowano je kształtem? Bo są statyczne, nie?
Kluczyłam między meblami, prąc naprzód, lecz nagle zwolniłam, bowiem z mgiełki wyłoniły się krzesło i biurko oraz siedzący przy nim człowiek.
Hmm.
Nie wiedziałam, czy zdawał sobie sprawę z mojej obecności.
C.t.: zdaje.
oczy starca zwróciły się na mnie
Zwróciły się ku mnie.
, jakby moja obecność nie zrobiła na nim wrażenia.
A miała? Po co ta uwaga?
Spróbowałam sprawdzić
Aliteracja.
Nie miałam pojęcia, czym była plamka czerwieni
Czym jest.
Nie dałam rady stwierdzić, czy szczęścia jest dużo, czy mało, musiałabym w tej sytuacji je ukraść, tak jak to zrobiłam z atakującymi mnie magami, żeby ocenić jego poziom.
Ciach: Nie dałam rady ocenić, czy szczęścia jest dużo, czy mało, musiałabym je ukraść.
Jednak i bez tego mogłam uwierzyć mężczyźnie.
Jednak i bez tego wierzyłam mężczyźnie.
czy on też umiał walczyć
C.t.: umie.
Legenda mówi, że gdy świat będzie potrzebować szczęścia, osoba ta ujawni się i podaruje mu swoje szczęście.
Hmmm.
Świat sam siebie pozbawił szczęścia. Więc na nie nie zasługuje.
Zacisnęłam pięści, czując, jak moc we mnie zawrzała z gniewu.
Hmmm.
Są osoby, które naprawdę zasługują na szczęście!
Niektórzy naprawdę zasługują na szczęście! (Ale go nie chcą, proste.)
To ludzie ją stworzyli.
Hmmmmmmm. "Stworzyli" mi się tu nie podoba. Ale zobaczymy.
Biegnąc coraz szybciej, chcąc coraz więcej, robiąc coraz mniej.
Otóż to.
Czułam wzbierający gniew, musiałam się jednak opanować.
Łopata. Przełknęłam gniew. I już.
Biel mnie raziła, jednak starałam się dostrzec ilość różu
?
co to mogło być
C.t.: może.
wtedy zauważyłam, że zarówno różowe szczęście, jak i czerwona kropka poruszają się wraz z nim
A dlaczego nie miałyby, skoro to części jego jestestwa?
Powróciłam wzrokiem do świata materialnego.
Dziwna fraza.
Najszczęśliwsza osoba musi być odcięta od całego świata zupełnie, od wszelkich nieszczęść i chorób, a zwłaszcza od zarazy, jaką są ludzie
Hmmm. To podpiera moją tezę, że jest nią Bilevia.
wrócił z nią do biurka
"Z nią" można wyciąć.
uderzającą we mnie moc, tak silną, jakby uderzyła we mnie kamienica
?
, a nie, żeby kogoś ukrywać
To można wyciąć.
Może w kosmosie?
Kosmos to wszystko. Jesteśmy w fantasy, czy w science fiction?
Nawet tak wiekowy filgan nie byłby tak potężny
Źle to brzmi.
A przecież jasnowidzka i źródełko Dila wyraźnie mi wskazały to miejsce.
A przecież jasnowidząca i źródełko Dila wskazały mi wyraźnie to miasto.
Nagle, jak błyskawica, uderzyło mnie olśnienie.
Hmm.
Jej szczęście było tak wielkie, że aż widziałam je w odcieniu czerwieni, nie różu.
Hmmmmm.
– Siostra nie rozumiała.
Zbędne.
Nasze myśli. To tam się wszystko zaczyna.
Może i tak, ale wtedy najszczęśliwszy miałby dostęp do poglądów starego zrzędy, nie?
po moim wtargnięciu pewnie wzmogli czujność
Hmm.
W powietrzu nocy unosił się chłód,
?
ale nie zwracałam na to uwagi
To po co o tym mówi?
Było bardzo jasno od bezchmurnego, rozgwieżdżonego nieba i księżyca w pełni.
Hmmm.
Znałam dobrze to uczucie z innych przemian.
Prościej: Dobrze znałam to uczucie.
ciało i tak spięło się, pamiętając, co następowało potem.
Hmmm.
moja moc całkowicie mnie unieruchomiła
"Moja" możesz wyciąć, oczywiste.
Gdybym mogła, dawno wyłabym i się tarzała, a może nawet i targnęła na swoje życie.
Nie jest to ładne zdanie i raczej nie osiąga zamierzonego efektu.
tańczące leniwie jak kwiaty na lekkim wietrze
?
Podpłynęłam do wstęgi i wpasowałam się tam jako jeden z jej elementów, żeby Bilevia nie mogła zauważyć, że wpłynęła do jej głowy obca myśl
Hmm?
Tutaj również nie sprawdzałam, czego dotyczą myśli, szanując prywatność właściciela umysłu.
W sumie po co to zastrzeżenie?
A potem do następnego i następnego, zbliżając się do miejsca, gdzie przebywał stary filgan.
A potem do następnego i następnego, coraz bliżej miejsca, gdzie przebywał stary filgan.
Wędrówka po umysłach była niczym lot pszczoły po łące pełnej kwiatów, tyle że niektóre były spopielone.
?
Spieszyłam się, starając się wybrać odpowiedni kierunek, ale i tak kilka razy zabłądziłam, oddalając się od celu.
Mętne.
Wreszcie odnalazłam jeden z pomniejszonych umysłów magów znajdujących się w pałacu.
Umysł nie ma wielkości, więc nie można go zmniejszyć: Wreszcie odnalazłam umysł jednego z pomniejszonych magów w pałacu.
z łatwością mogłam już namierzyć umysł
Ciach: z łatwością namierzyłam umysł. W sumie położenia w przestrzeni też jakby nie ma…
wyróżniał się spośród umysłów swoich sług
"Swoich" wskazuje na to, że to słudzy umysłu, ale ponieważ i tak jest zbędne, ciachnij je i będzie grało.
wiele szarych barw
Jak może być wiele barw?
Chyba z wiekiem każdy umysł wypełniał się ciemniejszymi barwami.
Prawda ogólna, a przynajmniej ogólna spekulacja – daj czas teraźniejszy.
Nie miałam pojęcia, w jaki sposób działała ta magia, ale podejrzewałam, że owa najszczęśliwsza osoba żyje w jakimś nieprawdziwym, stworzonym tylko dla niej świecie.
Nie miałam pojęcia, w jaki sposób działa ta magia, ale podejrzewałam, że najszczęśliwszy żyje w jakimś nieprawdziwym, stworzonym tylko dla niego świecie.
To było aż niemożliwe.
Hmmm.
A zatem potomkowie Salii musieli naprawdę dokładnie pielęgnować dany im dar.
? Wyglądało na to, że potomkowie Salii dobrze strzegli swojego daru.
w najszczęśliwszej osobie pozostawiła zwyczajną ilość szczęścia.
Hmm.
Najszczęśliwsza osoba pewnie właśnie przeżywała szok, ale gdy minie, prawdopodobnie natychmiast powiadomi starego filgana
Gdy co minie? Najszczęśliwszy pewnie właśnie przeżywał wstrząs, ale gdy to minie, prawdopodobnie natychmiast powiadomi starego filgana.
Obarczona ogromnym balastem skradzionego szczęścia, poruszałam się nieco wolniej.
A ostatnio to smutek obciążał. Co za dużo – to niezdrowo?
Głos Bilevii stawał się coraz bardziej rozpaczliwy.
Hmm?
stawały się coraz bardziej agresywne
Co to znaczy?
Znów zaczęłam opadać jak liść, którym bawi się wiatr.
Hmmm.
Czerń zaczęła się rozchodzić jak plama tuszu na płótnie i zabarwiać inne.
Co inne?
Jest go tak wiele, że starczy dla ogromnej liczby ludzi.
Ciach: Starczy dla mnóstwa ludzi.
wyciągają swe łodygi
"Swe" zbędne.
tak inne od płatków
Tak różne od płatków.
Hmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm. Pozostaję z niedosytem, bo w sumie nakreśliłaś ciekawy świat, pomysł jest fajny i rozwiązanie satysfakcjonujące, ale – wszystko to takie płytkie, niedomyślane. Fabuła też przeładowana – nie wykorzystujesz tego, co wcześniej zbudowałaś, tylko dodajesz kolejne nowe elementy. Nie wiem. Niby jest materiał na coś świetnego – a jakoś nie wychodzi świetnie.
Pierwsza część wskazuje na determinację, a potem nagle wyznanie, że zadanie wydawało się nieważne?
Mmmm… "Wydawało się nieważne" i "było nieważne" to dwie różne rzeczy. Tu akurat mamy istotne zjawisko, zbadane przez psychologię religii. Nie jest to acedia (często mylona z depresją), ale coś, co na gruncie acedii może wykiełkować:
Do not be deceived, Wormwood. [Satan's] cause is never more in danger, than when a human, no longer desiring, but intending, to do our Enemy [God]'s will, looks round upon a universe from which every trace of Him seems to have vanished, and asks why he has been forsaken, and still obeys.
– The Demon Screwtape, The Screwtape Letters
Przedstawienie nieszczęścia w postaci kwiatów i świata, który się zatraca w “zarazie” na własne życzenie też do mnie przemawia :).
Bo tak właśnie jest, to może najcelniejsza obserwacja tutaj. A latający sklep jest po prostu fajny.
To co mnie nie przekonuje to bardzo powolny rozwój akcji.
Tak, tekst niby jest bardzo spokojny i o przemijaniu, ale fabuła słabo się trzyma – ta jasnowidząca to deus ex machina.
Zastanawia mnie też motywacja bohaterki, która kradnie szczęście innym, ale chce uchodzić za dobrą istotę.
Hmm, nikt nie chce się uważać za złola :) a niektórzy jednak złolami są.
Akcja rzeczywiście rozwija się powoli, bo nie chciałam, żeby odnalezienie celu całej wyprawy zdarzyło się za wcześnie.
Jasne, tylko trudno w niej znaleźć nić przewodnią.
czarną diaskię (jaka ładna nazwa!)
O, tak, ładna. Choć mało wymowna :) #naczelnaMaruda
jakby metaforę chybionego rozwoju cywilizacji i smutku ogarniającego ludzkość, a z drugiej strony pokazujesz, że jest w świecie przedstawionym istotnym czynnikiem powodującym ten smutek.
W sumie takie sprzężenie zwrotne daje się zaobserwować.
pokaż ten wysiłek jakoś obrazowo albo odpuść, a tak to wygląda, jakbyś instruowała dość tępawego odbiorcę, że w tym miejscu ma się wzruszyć
Tak.
Poprawki wprowadziłam wszystkie poza kłębiącymi się łzami, bo to mi akurat jakoś tam pasowało.
A dlaczego?
A dalej też takie streszczenia, np. warto pokazać, że bohaterka nagina tę przysięgę, a nie pisać, że to robi.
Tak.
Tym bardziej, jako filganka, mogłaby znaleźć lepszą pracę, skoro nie mają za bardzo za co żyć, a ona ma taką moc, że przenosi sklep. Ktoś by ją pewnie zatrudnił.
Jasne, na B2B i dopiero by nie miała forsy XD
Myślę, że opowiadaniu i jego dynamice dobrze zrobiłoby mniej streszczeń, a więcej dialogów.
Więcej dialogów niekoniecznie, ale mniej streszczeń na pewno.
Jak dla mnie lepiej, gdyby Bilevia w emocjach o tym powiedziała.
Aaa, chyba że tak. Wtedy faktycznie lepiej dialogiem.
Takich scenek było więcej, przez co Bilevia jako postać, została ograniczona do rzucania krótkich haseł. Brakuje mi bardzo jej osobowości.
Mhm. Bohaterka jest do niej przywiązana, a czytelnik nie ma szansy.
zamiana w myśl to świetny pomysł
Ale spada nagle, z sufitu. Nic nie wskazuje na to, że tak można (to wymaga pewnych założeń metafizycznych).
wejściem tam (zero ochrony?)
Właśnie – nie przewidzieli tego?
z drugiej strony jakbym wszystko rozpisała, to wyszłaby z tego powieść :)
Bo może to jest pomysł na powieść?
ona nie chciała jakiejkolwiek, tylko taką, jaką lubi, a to już nie byłoby takie łatwe, musiałaby od podstaw wymyślać cały plan
Uuu, to gorzej. Nie mówię, że bardzo źle, ale gorzej.
Pierwszą alternatywą dla niej byłaby produkcja szczęścia, ale się przed tym wzbraniała, dlatego tak chciała najpierw spróbować ukraść szczęście.
I miała powody, żeby się wzbraniać, które jasno przedstawiasz – to nie problem.
Trochę zbyt oczywiste wg mnie: magiczne pojedynki, magiczne akademickie wykształcenie, mikroświat z dodatkowym mikroświatem – ogólnie wszystko prostolinijnie magiczne można by bez szkody porzucić lub ograniczyć
Zgoda.
być może właśnie „myśl” mogłaby być pewną jego jednostką
Albo czymś związanym.
prowadzenie sklepu nie kojarzy się z czarodziejami, którzy potrafią (cytując tekst) “władać najpotężniejszą magią na świecie”. :)
Co kogo uszczęśliwia :)
Człowiek szczęśliwy niekoniecznie jest człowiekiem beztroskim
Owszem. Nawet często nie jest (taki naprawdę szczęśliwy).
Fabułę prowadzisz w sposób, który nazwałbym erpegowym.
O, tego określenia mi zabrakło. Wszystko idzie tak… zgodnie z planem.
Serio, nie spodziewałem się, że siostra protagonistki złapała chorobę.
Ja też nie. Spodziewałam się, że to ona jest najszczęśliwsza. Po prostu nic nie wskazywało na to, że nie jest szczęśliwa, a poza tym pasowała jako odizolowana od świata.
To pewnie dlatego, że po drodze traktowałem diaskię nie jako chorobę, która zarazić może się każdy (jak Ty sugerujesz w swoim komentarzu), tylko jako chorobę duszy (co napisałem wcześniej).
To się nie wyklucza – każdy ma duszę, i ona może być chora.
Przykładowo zapewniasz, że wszystko powoli obumiera, ale w interakcjach z ludźmi tego nie widać.
Właśnie.
motyw szukania szczęścia dla ludzi w czasach ostatecznych, który z czasem nieco ewoluuje, wypada świetnie i przekonująco
A dla mnie jednak cokolwiek blado, właśnie przez to, że w sumie nie widać, że to są czasy ostateczne. Ot, ta i owa postać rzuci, że świat się kończy, i tyle.
Więc nie warto może porzucać takiego stylu, bo potem może się zdarzyć, że będzie trudno do niego wrócić :)
Styl trzeba dopasować do treści – jeśli nie wychodzi purpurowo, to może temat nie jest purpurowy? Albo jego ujęcie?
Trochę szkoda, że bohaterce wszystko przychodziło bez większych trudności, a rozwiązanie problemów wygodnie wynikało z prawideł świata, jak choćby przemiana w myśl.
Tak, ale wyszłoby o wiele zgrabniej, gdyby te prawidła świata pojawiły się, zanim były potrzebne do rozwiązania konkretnego problemu.
Mi też nie grają te infodumpy, tak to jest z tymi opowiadaniami ze światotwórstwem, że ciężko wszystkie informacje zgrabnie podać.
Ale starać się trzeba :)
Najszczęśliwszy człowiek mógł żyć w głowie nieszczęśliwej osoby, bo wyimaginowany świat, w którym żył, nie łączył się w żaden sposób ze światopoglądem tej osoby.
Może stary zrzęda przeszedł odpowiednie szkolenie? :)
https://www.youtube.com/watch?v=vdvnOH060Qg
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć, Tarnino! Wow, jaka potężna łapanka! Wprowadzę poprawki, kiedy znajdę trochę czasu. Cieszę się, że podobał się pomysł. Zgadzam się generalnie, że opowiadanie jest dość płytkie, a fabuła przeładowana. To nie jest mój najlepszy tekst i raczej nie mój gatunek jednak.
To się słabo łączy: Tylko filgan mógł używać pyłu gricea do przenoszenia tak dużych obiektów jak sklep, żadnemu innemu magowi nie starczyłoby mocy. Ale po co marnować pył na start i lądowanie, kiedy można samej na chwilę wyskoczyć?
No bo to sklep i chciała, żeby klienci tam weszli :P
Budda?
Nom, trochę się inspirowałam jego historią.
… agresywny… deszcz???
Ale przynajmniej nie napisałam: pasywno-agresywny :P
Gdybyś kogoś ukryła za pomocą magii, to pewnie zamaskowałabyś to zaklęcie, prawda? Dobra, ale co z zaklęciem maskującym? To też trzeba zamaskować? I zaklęcie maskujące maskujące? I tak dalej, ad infinitum, zużywając pewnie coraz więcej magii, bo tak to zwykle bywa?
Nie no, właśnie to był ten problem z zaklęciami maskującymi, że było je widać. Ale nie było widać, jakie konkretnie zaklęcie maskowały.
A dlaczego?
Bo kłębiące się łzy to jest wspaniała metafora i nie usunę jej :P
Ale starać się trzeba :)
Przecież się staram! :)
Dziękuję za poświęcenie czasu mojemu opowiadaniu i mam nadzieję, że Cię nie zamęczyło za bardzo :)
Wow, jaka potężna łapanka!
To nie jest mój najlepszy tekst i raczej nie mój gatunek jednak.
Ale wyszłaś ze strefy komfortu :)
Ale przynajmniej nie napisałam: pasywno-agresywny :P
… wut.
Ale nie było widać, jakie konkretnie zaklęcie maskowały.
Słaba konspiracja XD
Bo kłębiące się łzy to jest wspaniała metafora i nie usunę jej :P
… ale czego to jest metafora?
Przecież się staram! :)
XD
Dziękuję za poświęcenie czasu mojemu opowiadaniu i mam nadzieję, że Cię nie zamęczyło za bardzo :)
Dało się czytać :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ale wyszłaś ze strefy komfortu :)
Po prostu nie zauważyłam, kiedy fantasy przestało być moją strefą komfortu ;)
… ale czego to jest metafora?
Że kłębiły się niczym chmury burzowe. Mogłam napisać, że się kotłowały, ale to brzmi źle w tym miejscu.
Że kłębiły się niczym chmury burzowe.
?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dokładnie tak mi się skojarzyło :P
Dziwny jest ten świat :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.