- Opowiadanie: Furiat - KREW i PIACH (1)

KREW i PIACH (1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

KREW i PIACH (1)

1. W szponach strachu.

 

 

Oto jestem.

Jestem potem, który ścieka po mym ciele. Jestem krwią, która cicho w piachu żłobi. Jestem skałą, która proch wgniata w ziemię. Jestem wiatrem, który ciągle zawodzi. Jestem używką, która upaja obcych mi ludzi. Moje imię jest ci obce, lecz tutaj… tutaj pleni się, jak choroba weneryczna w najgorszym z burdeli. Jestem jeńcem. Sługą. Niewolnikiem. Rzeczą. A dopiero potem… gladiatorem.

 

Jestem.

 

Uznali mnie za wredną dzicz, więc trzymają mnie pod kluczem. Takich, jak ja winno się zabijać w pierwszej kolejności. Ale nie, oni igrają z losem; igrają, bo, gdy tylko znajdę sposobność, powygryzam im serca i powyjadam oczy. Bezlitosny i mściwy, jak sama śmierć – to są słowa, które żądzą teraz mym światem. Gapie mają mnie za robaka, za wijącą się na haczyku glizdę, lecz prawda jest o niebo wyższa. Owszem, będę ku ich czci zabijał, lecz nie pochylę czoła! Myślą, że są sprytni? Osobny loch? Grube drzwi, ciemność i kajdany? To ma być panaceum na moją butę!? Ha! Gdy nadejdzie czas, jarzmo pętających mnie powrozów spęka i skruszeje. Traktują mnie, jak prosię. Karmią. Poją. Wiem, że kiedyś mnie zarżną. Wiem, że kiedyś im się uda. Och, znam ja dobrze tych wizjonerów! Wojna to kapryśna suka, lecz przynajmniej wierna – jest z tobą do samego końca.

 

Mym domem jest klatka. Mą wolą – ich wola. Mym wyborem – cóż… kajdany nie pozwalają wybierać. Czy kiedy polegnę, ktokolwiek uroni łzę nad mym pogruchotanym ciałem? Czy ktokolwiek wyzwoli mnie z okowów cierpienia? Czy dostanę drugą szansę? Chyba nie. Szlag! Warto by było mieć nadzieje. To głupie, ale na granicy szaleństwa znajduje się zrozumienie. Coś, co można pojąć, lecz nijak nie da się tego opiąć w słowa. Nie wiesz, o czym mówię? To pozdrów ślepca i opisz mu niebo!

 

– Haivoxaszu! – słysząc swe imię wlepiłem twarz w przeciwległą ścianę. Gdzieś tam były te przeklęte drzwi, ale po ciemnicy dojrzeć ich przecież nie łaska. – Haivoxaszu! – wzdycham, bo głos wołającego bynajmniej nie jest mi obcy. Sukinkot, Aermis Tolu we własnej osobie. Pieprzony szlachetnie urodzony pan! – Haivoxaszu! – woła mnie, jakbym miał zaraz spakować manatki i dać dyla. O, a mógłbym? Mój, przyprawiający o ciary śmiech nawiedza wnętrze lochu. Aermis przystanął. No patrz, pewnie drży, jak osika w szczerym polu. Skurwysyn, obłudnik i nędzarz! Najpierw zgrzyt przy drzwiach, a potem pisk tej przeklętej zasuwy – i już. Znikomy blask pochodni oślepia mnie, niczym słońce. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, siedzę już za długo w tym bajzlu. Za długo, o wiele za długo. – Ivo? – sylwetka „pana" Tola przysłania mi całe światło. – Ivo musisz mnie wysłuchać. Ja… postawiłem przeciwko tobie pieniądze – no patrz, od razu mi lepiej! – Ivo, posłuchaj… – przecież słucham, kretynie – ty… ty musisz dzisiaj przegrać. Musisz!

 

– Haivoxasz Xaxos dan Tola nie przegrywa… zdrajco – wypowiedziałem pierwsze słowa i obserwowałem, jak się wije. Och, wił się, jak glizda. Prawie prychnąłem zniesmaczony.

 

– Wiem, że nie przegrywasz… wiem – powtórzył, jakby naśladował echo. – Ale dzisiaj musisz przegrać… dla naszego obopólnego dobra… Poczekaj, daj mi skończyć! – ubiegł mnie, jebaniutki! – Wszyscy wiedzą, że wygrasz. Imponujesz nam! – „nam"? Czyli już się zadomowiłeś, podła glizdo? – Posłuchaj… ja i moja rodzina…

 

– Chciałeś powiedzieć: „ja i moja ladacznica"?

 

Czekam i obserwuje.

 

Jaka będzie jego reakcja, jaka będzie jego reakcja… – no jaka? To w istocie bardzo intrygujące w jakich kategoriach myślą zdrajcy. Tolu przełknął wyrosłą mu w gardle gulę. Uuu, przegrał. W moich oczach nie był już nawet faladańską niewiastą. Nie zasługiwał na szacunek. Stracił swą dumę i honor.

 

– Ja i… – zaczął.

 

– …moja ladacznica – skończyłem.

 

– Będziemy się drażnić, czy dasz mi skończyć? – nie odpowiedziałem mu, niech się łajza sama domyśli. – Ja i – spojrzał na mnie – moja…

 

– Pozdrów ode mnie swoją ladacznice i przyprowadź ją czasem ze sobą – mrugnąłem do niego porozumiewawczo. Och, jakże on pięknie się wił! Pieklił się, jak rasowy faladańczyk, ale bał się do mnie podejść. Zabiłbym go. Nie mrugnąłbym nawet powieką, by nie przegapić choćby chwili jego męki. Sukinkot.

 

– Ja i – znowu to spojrzenie – moja-rodzina-nie-mamy-co-jeść – cholera, grał nieczysto. Powiesić dziada na pierwszym napotkanym drzewie – byle szybko! Tolu uśmiechnął się, jak za dawnych czasów, tyle że nie było już żadnych dawnych czasów. – Posłuchaj Haivoxaszu…

 

– Dla ciebie jestem "dan Tola" – będzie się wił, będzie się wił… tak! Wije się, jak patroszone prosie. Ciekawe, czy jakby go tak nadziać na pal…

 

– Nie mamy, co jeść, dan Tola. Zadłużyłem się u lichwiarza i…

 

– Współczuje – skłamałem.

 

– Przez wzgląd na dawne czasy jesteś mi to winien!!! – yhy, zapomnij. – Zrozum, te pieniądze są nam potrzebne… możemy się podzielić! Tak! Przecież możemy się dogadać! Znowu razem, jak za dawnych czasów. Tylko daj mi szansę, proszę… Tłum cię kocha, nie pozwolą ci zdechnąć.

 

"Zdechnąć", a więc tym dla ciebie jestem, łajdaku? Zwierzęciem!? Moje myśli goniły przekraczając granice wyobraźni. Tak, teraz rozumiem. Przechytrzyłem tego dwulicowego odszczepieńca, a on nawet o tym nie wie. Dali mu w łapę? Chcieli pójść ze mną na ugodę? Za bardzo ich ubodła moja sława? Najpierw zhańbić, potem zabić? Skurwysyny.

 

– Ja nie przegrywam „swoich pojedynków", zdrajco – podkreśliłem dzielącą nas różnice, a on wyglądał, jakbym go spoliczkował. Zebrało mi się na wymioty – błagam, zabierzcie go ode mnie!!!

 

– Gdzie twój honor!?

 

Parsknąłem mu w twarz.

 

– A gdzie był twój, gdy nas sprzedawałeś, odszczepieńcu!? Co? Gdzie był twój słynny honor!?

 

– Gdyby nie ja, już byście nie żyli – wyszeptał.

 

– Nie pragnę niczego bardziej niźli śmierci, ale nie chce umierać tam, gdzie nawet klecha i skryba dzierżą miecz, a ich ciała odchodzą w niepamięć i zobojętnienie.

 

– Twoje nie będzie zapomniane.

 

– W istocie. Ivo Ostoja Pokonanych – zaprezentowałem mu swój nowy przydomek. – Toż to kpina! Dzięki tobie jestem człowiekiem bez twarzy, bez domu, bez ziemi, bez imienia. I ty śmieciu śmiesz mi prawić o honorze!?!? – napiąłem muskuły i szarpnąłem łańcuchami. Tolu zląkł się i przywarł do przeciwległej ściany. – Mój honor zobaczysz dziś na Arenie! Mój honor to walka o dotrwanie do jutra i, gdy…

 

– I twój honor zwróci ci wolność? – zakpił, a ja po raz pierwszy nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Zamknął mi usta. Cwaniak. Nie układaj się ze zdrajcą! – napomniałem się w myślach. Nie układaj się ze zdrajcą!

 

– Mógłbyś? – wykrztusiłem.

 

– Nie ukrywam, że… no, że to mogłoby sprawić pewne, hm… trudności. Ale chyba nie jest to poza moim zasięgiem. Tylko, że…

 

– …niczego nie obiecujesz? – pokiwałem mu głową. – Tak właśnie myślałem.

 

– Nie, poczekaj!

 

– Na, co? Na twoje żarliwe obietnice? Na twoje puste słowa? Nie ufam ci, zdrajco!

 

– Ale…

 

– Oj wiem ci ja żeś przyparty do muru.

 

– Zro…

 

– I, że masz nóż na gardle. Wiem, wiem… Znam to dobrze i wiedz, że gdybym tylko mógł, sam docisnąłbym łapę, która go dzierży – patrzyłem, czy zadrży, ale nie zadrżał. No dobra, w takim razie będę okrutny– „Są dni w których trzeba być mężczyzną". To powiedział twój ojciec, pamiętasz? A ty co? Sprzedałeś go razem z innymi!!!

 

Aermisem Tolu drgnął – w końcu jakieś oznaki człowieczeństwa! Czego ten łotr się spodziewał? Że podetrę mu liściem dupę? Że mu pomogę i będę schlebiał?

 

– Zabiłeś mnie Haivoxaszu dan „coś-tam"!!! – wybuchnął – Zabiłeś mnie! O Bogowie, jestem trupem. Jestem pieprzonym trupem!!! Trupem!!!

 

-Jak dla mnie to od dawna nim jesteś. Nie wiem tylko dlaczego jeszcze żyjesz… trupie – powiedziałem to tak cicho, że moje słowa ledwie go omyły. Widziałem, jak targnął nim spazm.

 

Co chciał żebym mu powiedział? Że będzie dobrze? Że ma się nie bać? Że mu zapomną i wybaczą? Że nie zgwałcą mu tej dziwki, którą nazywał żoną i nie powieszą go na pierwszym, lepszym drzewie? To miałem mu powiedzieć!? Toż to wierutne kłamstwo – przywilej ludzi wielkich, nie mój. Nie mój!

 

– Co to za darcie ryja!? – oho, strażnik Gaemon właśnie wraca z kantyny. Znowu się schlał – czyli zapewne przerżnął swój dziesięciodniowy żołd. Uśmiechnąłem się – niby taka mała rzecz, a jednak cieszy! – Ja wam się wydrę, zarazy!!! Co? Co to kurwa za schadzki!? Szlag! Na mojej warcie???

 

Gaemon wydawał się bardziej zdziwiony, niż rozeźlony. Pewnie dlatego Aermis Tolu napuszył się, jak paw. No, ale on oczywiście nie wiedział, że Gaemon jest skończonym brutalem i hazardzistą. Poza tym lubił wypić, a jak Gaemon sobie wypije… pokręciłem smutno głową – mimo wszystko szkoda chłopaka. Może i zdrajca, ale…oho, zaczyna się.

 

– Jestem szlachcicem i nie godzę się na podobne zniewagi! – właśnie wyobraziłem sobie, jak na czole Gaemona występuje pionowa zmarszczka konsternacji – Jeśli pan mnie zaraz nie przeprosi, to udam się do odpowiednich służb i tam już zrobią z panem porządek.

 

Westchnąłem.

 

– Że co? – Gaemon spojrzał na mnie, jakby potrzebował poparcia. – Co on pieprzy?

 

– On pieprzy – zacząłem rzeczowo – że napisze na ciebie donos.

 

Gaemon zesztywniał.

 

– Ożesz kurwa! – wykrztusił. – Czekaj no, czekaj no… – właśnie zbierał się w sobie. – Ja ci donos napisze, trefnisiu ty!!! Ja ci napisze – oho, zaczynamy! – Donosu ci się zachciało!? – Gaemon prasnął Aermisa prosto w psyk i to z taką siłą, że tamten zwalił się z nóg – Ty zarazo! A masz! – zaczął go kopać – Donosy chcesz na mnie pisać? Na mnie!? – kopał dalej. – Łajzo pier-do-lo-na! – w końcu przestał – Wracaj mi do celi, byle migiem! A jak nie, to ze skóry obedrę, łachudro ty! – pogroził mu pięścią. – Ty… ty… by cie demon pieścił, psie niewierny!

 

– Ale ja nie jestem jak on! – zaskomlał pies wskazując mnie brodą. Szybko zmieniał strony, zdrajca!

 

Gaemon mrugnął zaskoczony. Po chwili jednak błysk zrozumienia mignął w jego przepitych oczach.

 

– Acha, czyli, że masz się za lepszego, tak?

 

– Nie, proszę pana…

 

– Co, nie? Przecież słyszałem. Skoroś taki dobry, zasrańcu, to ja ci pokarze kto jest lepszy.

 

– Niech pan poczeka!

 

– Rozkazujesz mi!?

 

– Ja…

 

– Nie wiem, jak się uwolniłeś, śmieciu, ale zaraz mnie popamiętasz! – Gaemon znowu go kopnął, tym razem był to solidny kopniak w krocze. No, no, no – od samego patrzenia dostaje się skrętu kiszek! – Ja – kopnięcie. – Ci – znowu kopnięcie. – Zaraz. Pokarze. Lepszego – i tak po każdym słowie. – Czekaj no… Co? Co tam faflunisz?

 

– Ekhe, tfu… ja… ja nie jestem gladiatorem, proszę pana… Ja jestem Aermis Tolu.

 

– Czekaj no… TEN ZDRAJCA!?!?!?!?

 

Zaśmiałem się. Tak, dołóż mu, dołóż, Gaemonie! Gaemon złapał Aermisa za włosy i wyciągnął z celi.

 

– Nieeeeeee!!!!!! Pomocy, pomocy!!! – Tolu rzucił mi paniczne spojrzenie. Zaszeleściłem wymownie łańcuchami, na coś się jednak przydały. – Ty łajdaku!!! – wrzeszczał. – Jesteś łajdakiem, wiesz!? Jesteś zwierzęciem!!!

 

Tak, jestem zwierzęciem, ale nie prosięciem, jak ty, pomyślałem. Jestem wilkiem. Wyszczerzyłem do niego swoje kły. Co prawda, nie mogłem widzieć przez ściany, ale słyszałem wszystko. Słyszałem, jak Gaemon stuka o podłogę swoim sękatym kijem – toż to muzyka dla uszu! A potem zaczęła się długa i żmudna lekcja przerywana licznymi spazmami bólu i płaczu. Dopiero jakiś czas później, gdy Aermis miał już połamane nogi – Gaemon lubił łamać nogi – wszystko ustało -najwyraźniej strażnik się zmęczył, bo w to, że okazał łaskę nie uwierzę. Usłyszałem, jak oprawca spluwa na Aermisa i każe mu wypierdalać. Gdy Tolu odpowiedział, że „nie puści mu tego płazem" zarobił kolejne razy.

 

– Niczego się nie nauczyłeś, psie!? – i chlast kijem przez ryj; to było dla niego równie naturalne, co oddech.

 

Prawda była taka, że Gaemon miał w dupie, czy zdrajca doniesie, czy nie. On po prostu kochał przemoc. Durzył się w niej po kryjomu od samiuśkiego dzieciństwa. Musiał się wyżyć. Musiał komuś dopierdolić, albo telepały mu się ręce. Cóż… zwykle był to jeden z nas. Mnie tykał rzadko, bo chyba się bał, ale kto by go tam wiedział? Był szalony i zawsze nachlany, jak bela.

 

– Co, nie masz siły człapać? – drwił z Aermisa.

 

– Nie… sir… moje nogi…

 

– Co, połamałeś nóżki? Ojojoj, poczekaj no, przyjemniaczku. Zaraz ci sprawimy wygodne lokum i po sprawie. Cela obok, może być?

 

– Nieeeeeeeee!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

 

– Zamknij ryj, bo kijem poszczuje! – wystarczyło, że Gaemon warknął, a Aermis zapadał się w sobie. – No. To wszystko ustalone. Kapitan wisi mi przysługę, a akurat brakuje nam jednego "czempiona". Jestem niezły w te klocki, możesz mi zaufać. Dobra, to ja idę po klucze.

 

***

 

Chyba spałem, bo czas mijał mi nadzwyczaj prędko. Myślałem o czymś, ale nie pamiętam o czym. A nie, to był tylko sen. Smutny sen – tak, teraz pamiętam. Byłem w domu. Ucałowałem syna i spojrzałem na żonę. W jej oczach czaił się strach, nie chciała żebym jechał, ale oboje wiedzieliśmy, że musze. My, ludzie z Faladanu jesteśmy twardzi. Znamy nasze miejsce i potrafimy je docenić. Wojna z Caratem była naszą małą apokalipsą, ale wszyscy wiedzieli, że to nieuniknione. Wiedzieliśmy też, że nie jesteśmy przygotowani na spotkanie z regularną armią i, że nigdy już nie wrócimy do domu. Jasmina nie była głupia i wielu rzeczy potrafiła się domyślić. Jej oczy szkliły się od łez, gdy na mnie patrzyła. Mój syn płakał – niby był młody, ale przeczuwał, że „tato" odchodzi na zawsze.

 

– Przysięgnij mi, że wrócisz cały i zdrów, słyszysz? Przysięgnij!

 

Tak łatwo było mi skłamać, że aż mnie to zdumiało. Oboje wiedzieliśmy, że nie wrócę. A mimo to lubowaliśmy się w tym pięknym kłamstwie. Musnąłem jej policzek dłonią. Był taki delikatny. Taki ciepły i miękki. Wiele razy już wspomniałem jej dotyk, jej ponętne kształty i noce, w których byliśmy razem. Nie pocałowałem jej wtedy. Nie pocałowałem, bo nie chciałem dać sobie tego, za czym będę tęsknił – teraz bardzo tego żałuje.

 

– Wrócę, kochana – powiedziałem i odszedłem z jej życia.

 

Cesarstwo Dalla-Haden było inne niż się spodziewałem. Nawet najbardziej zapaleni wrogowie nie życzyliby mi takiego losu. Ale cóż… tutaj świat rządzi się swoimi, odmiennymi prawami. Przemoc, władza, krnąbrność i ambicja – to są przywary mieszkańców Dalla-Haden. Mówiąc wprost: oni się nie pierdolą! Mają w dupie siebie nawzajem. Tutaj urwipołeć z gminu może zostać wielkim panem na salonach. Człowiek winien znać swoje miejsce, a nie szarpać się o nie, jak psy o ochłap mięsa!

 

Byłem głodny, ale mój łańcuch był zbyt krótki bym mógł jakoś dosięgnąć miski. Chętnie wyrwałbym go ze ściany, ale to tylko głupia mrzonka. Wiedziałem. Wiedziałem dobrze, że starali się, jak mogli, by mnie złamać. Ja z kolei zdawałem sobie sprawę, że już niedługo im się uda.

 

Sza! Słyszę kroki. Wsłuchałem się w nie i nagła prawda zalała mnie, jak lawina. Arena. O Bogowie, Arena mnie wzywa. Oto nadchodzi mój ciemiężca. To już nie pełny żalu Gaemon. To wbrew pozorom zwykły goniec – człowiek bez twarzy i imienia. Nie chodzi o niego. Chodzi o NIĄ. Chodzi o piach i krew.

 

Bogowie to już!?

 

Zgrzyt otwieranej zasuwy obwieszcza mi, że właśnie się stało. Pisk otwieranych drzwi już nie jest taki natarczywy, gdy myśli mam zajęte czym innym. Na koniec patrzy na mnie ten, którego imienia nie sposób poznać. To musi być Bóg! Posępne spojrzenie. O kurwa, będzie jatka! Otwiera tą swoją tłustą wargę, a ja zlizuje z niej każde słowo.

 

– Haivoxasz Xaxos dan Tola? – uuu, ma klasę.

 

– Tak, to ja.

 

– Arena czeka.

 

Koniec

Komentarze

Czy ktokolwiek wyzwoli mnie od okowów cierpienia? – Wyrywa się zwykle z okowów, a nie od.

Mój honor to walka odotrwanie jutra i, gdy... – Do jutra

Musnąłem jej policzek swoją dłonią. – Trudno, żeby musnął cudzą

 

Tyle wyłapałem. Do tego kilka literówek i bardzo dużo zgubionych spacji.

Ogólne wrażenia: Tekst dziwny. Styl niezły, ale te rozwlekłe przemyślenia głównego bohatera strasznie mnie drażniły. Acha, i zapis dialogów u Ciebie szwankuje. I imię bohatera moim zdaniem ciulowe. Za skomplikowane i trudne do zapamiętania. Ale reasumując źle nie jest. Ciekawi mnie ta walka na Arenie, więc następną część, o ile ja tu wrzucisz, postaram się też przeczytać.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Spacje to już wina przeglądarki, ale udało mi się to okiełznać ;) Przemyślenia poskracam, a imię już skróciłem - znaczy, że dalej nazywa się tak samo, ale potocznie będę nazywać go Ivo.

A następną część niedługo napiszę, ale chyba nie dzisiaj, bo trochę zarobiony jestem.

No i dzięki wielkie za komentarz ;)

Hajwoksasz Ksaksos dan Tola. Głupszego imienia na tej stronce jeszcze nie widziałem.

Zamiast opisać czyjeś emocje, to oddajesz je w postaci samego zapisu słów, albo wielokropków. Nadużywanie ich jest złą manierą; zdania wyglądają śmiesznie i ciężko je się czyta. Poza tym dużo dziwnich zdań (np. "Wojna to kapryśna suka, lecz przynajmniej wierna - jest z tobą do samego końca."). Poczytaj trochę książek i zobacz jak autorzy opisują emocje bohaterów.

Skojarzenie z serialem Spartacus:Blood and Sand samo się nasuwa.

A ja przyznam, że mimo wymienionych już wyżej błędów tekst mi się podobał. Działa na wyobraźnię. Dajmy na to pierwszy fragment tekstu - rozmowa bohatera ze zdrajcą - moim zdaniem naprawdę trzyma w napięciu. Gdyby było to lepiej napisane, wyszedłby z tego kawał dobrego opowiadania.
Pozdrawiam.

Nie zagrała mi postać Aermisa. Zdrajca, który miał pieniądze i żonę, a więc był na wolności, za zdradę coś przecież zyskał, poza tym jest szlachcicem --- a pijany sierżant przerabia go na pasztet? I jest pewny bezkarności? Łojjj...

Powiem szczerze.

W następnych fragmentach skupie się na waszuch uwagach i postaram się zastosować do wyżej wymienionych rad. Jedyne o co proszę to cierpliwość. Mam nadzieję, że jakość mojego pisania "podskoczy" w szybkim tępie i zarówno wy, jak i ja, przestaniemy się męczyć ;)

A, jak na razie, nie będe zbytnio poprawiał tego tekstu, bo i tak dupa z tego wyjdzie - łatwiej mi napisać wszystko od nowa, z nową koncepcją, niż przerabiać i ulepszać starą.

Chyba masz rację. Bo pomysł ogólny już masz, i nie jest to pomysł najgorszy, więc przemyśl drogi, jakimi poprowadzisz bohaterów, żeby nie popaść w sprzeczności, i hajda trojka.

Nowa Fantastyka