- Opowiadanie: M.G.Zanadra - Topielica czuje bluesa

Topielica czuje bluesa

Tekst powstał już jakiś czas temu. Bard życzliwie rzucił na niego okiem (dziękuję ponownie). Po leżakowaniu wyrzuciłam sporo, zmieniłam nieco i uściśliłam troszeńkę. Wyszło tak...

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Topielica czuje bluesa

Zbutwiałe drewno pomostu pękło, powodując natychmiastowe zapadnięcie się ciała w otchłań wody. Panicznie miotała rękoma, chcąc chwycić w dłoń życie i wrócić na powierzchnię. Głuchy dźwięk łomoczącego serca rozchodził się echem wśród kamiennych ścian starej studni. Nie mogła dłużej powstrzymywać odruchu zaczerpnięcia powietrza, jednak w spanikowane usta nabrała jedynie wody, smakującej zgnilizną i mułem. Próbowała się wybić ku światłu, ale dziwnie spuchnięty punkt podparcia wyślizgiwał się spod stóp. Cienka sieć oplotła palce dłoni, pozbawiając je możliwości ruchu. Tracąc siły, liczyła jeszcze na odbicie się od dna, jednak woda wchłaniała ją głębiej i głębiej. Przymknęła oczy – przestały piec. Nawet smak zgnilizny się rozmył. Ciało opadało nieśpiesznie, a przepełnione grozą serce cichło.

Wtedy czas się zatrzymał, a kobietę przeszył martwy chłód, stopniowo rozgaszczając się w ciele. Poczuła lekkie muśnięcie, gdy to, co wzięła za oślizgłe podłoże, przemknęło tuż obok. Z trudem otworzyła oczy, aby ujrzeć nad głową rosłego mężczyznę o długich i pokrytych glonami włosach, oblekających jej palce. Wyłupiaste ślepia wpatrywały się ze zdziwieniem w gasnące oblicze nieznajomej, jak gdyby właśnie zostały wyrwane ze snu. Wyciągnął śliską dłoń. Nieszczęśnica chwyciła ją, lecz wbrew oczekiwaniom topielec nie od razu popłynął ku lustru zalewu.

“Będziesz moją panią!”, dobiegło ją stłumione żądanie, choć nie spostrzegła ruchu nabrzmiałych warg. Ostatkiem sił kiwnęła głową, więc mężczyzna pociągnął wybrankę w głębinę. Nie wiedziała, jak to się stało, że ocknęła się na brzegu. 

***

 – Rose, wstawaj! Ona znowu płacze! – zawołał z kuchni mąż.

 – Słyszę! – odkrzyknęła przez zaciśnięte zęby.

 – To jak słyszysz, to wstawaj!

Przewróciła oczami i wcisnęła twarz w poduszkę. Nie mam już siły, przyznała w myślach. Uniosła się ociężale i narzuciła już poplamiony mlekiem sweter. Idąc do sypialni dziecka, szurała kapciami i przeczesywała palcami włosy, by spiąć je w kitkę, po czym uchyliła drzwi różowego pokoju i ujrzała zapłakaną i oślinioną córkę.

 – Czemu się drzesz? – warknęła. – Zapewne znowu jesteś głodna, co?

 – Widziałaś moją niebieską koszulę? – krzyknął z drugiego pokoju zagubiony małżonek.

 – Pewnie ją też zżarło to bachorzysko! – szepnęła gniewnie.

 – Mówiłaś coś? – Mężczyzna pojawił się w drzwiach. 

 – Że musi wisieć w szafie. 

Adam ruszył we wskazane miejsce, ale gdy zapinał guziki mankietów, wrócił do pokoju dziecka i przyjrzał się żonie. 

 – Nie powinnaś jej bardziej przytulić? – powiedział niepewnie, podchodząc bliżej.

 – To znaczy? 

 – No, trzymasz ją – zająknął się – na dystans. Trochę sztywno.

 – Chcesz to zrobić za mnie? Chętnie się zamienię! Ciekawe, czy miło ci będzie znosić ciągłe wycieki mleka i pogryzione sutki!

 – Chciałem pomóc! Przepraszam! – Zrobił krok wstecz. – Nie chcę się znów kłócić!

 – No, tak! Bo ja chcę! 

 – Nie to miałem na myśli… – urwał zrezygnowany. – Ciebie mama nie przytulała, jak byłaś mała? – burknął głośniej niż zamierzał.

 – O! Moja mama! – rozogniła się. – Wzór, jak się patrzy! – warknęła z wyrzutem.

 – Być może!? Nie wiem! Nigdy nic o niej nie mówisz. 

– A co mam mówić? Że zawsze była oschła i zimna? I nawet, jak raz zachłysnęłam się wodą, pływając w zalewie, to zamiast “ratunku” krzyczała “daj się utopić”?

 – Co? – Usiadł przejęty przy Rose.

 – Później zakazała mi się zbliżać do jeziora.

 – Nie dziwię się! O mało nie utonęłaś! – Ułożył dłoń na kolanie żony, nadal marszcząc czoło.

 – I tak nieustannie mnie tam ciągnęło. – Przytuliła do siebie córkę. – Podobno stały tam wcześniej jakieś drewniane chaty, ale po regulacji okolicznej rzeki zalało cały teren, więc nie było to bezpieczne jeziorko, a raczej dziki zalew, choć ja widziałam w nim podwodne miasto. – Rozmarzyła się, próbując uspokoić emocje. 

 – A właściwie jak zginęli twoi rodzice? – drążył, korzystając z rzadkiej wylewności żony, którą zazwyczaj trudno było nakłonić do zwierzeń.

 – Mówiłam ci, że nie znałam ojca. A matka się utopiła. Pokarało ją! – wyrzuciła zgryźliwie. – Zawsze była jakaś tajemnicza, wycofana… W końcu zostałam z wujostwem, które roztrwoniło większość majątku. Także dworek z jeziorem. 

Odsunęła nagle dziecko z nieskrywanym wstrętem, bo zwróciło na nią część mleka.

 – Obrzydlistwo! – zagrzmiała. – Weź ją! – Podała córkę Adamowi.

Wyszła do łazienki i wytarła ręcznikiem ciało. Trzęsła się, a do oczu napłynęły jej łzy. Żałowała zajścia w ciążę, a ciągły płacz i wymiociny dziecka doprowadzały ją do szewskiej pasji. Zmieniła sweter i ukradkiem wymknęła się z mieszkania, co ostatnimi czasy zdarzało się nierzadko. 

Szybkim krokiem doszła do pobliskiego parku, gdzie zwykła siadać przy starej fontannie. Cichy szum wody zdawał się wlewać w nią cierpliwość i wygaszać lęki. Targały nią skrajne emocje, czuła dziwny głód, którego nie sposób było zaspokoić nawet największym posiłkiem. Płakała, ale mimo wylanych łez, żalu z niej nie ubywało.

Niespodziewanie uwagę kobiety przykuł biały kruk z różowawym dziobem. Ptak zatoczył nad fontanną koło i wylądował na ziemi. Wydawał się oswojony, bo podskakiwał tuż obok Rose i odwzajemniał ciekawskie spojrzenia. Kobieta ostrożnie wyciągnęła dłoń, chcąc dotknąć jasnych piórek, a nieustraszony kruk stał wdzięcznie z dziwną radością w oczach. 

Wtedy Rose wzdrygnęła się, bo poczuła czyjś oddech na karku. 

 – Targowisko! – rzekła nieznajoma babka w długiej spódnicy, płosząc ptaka.

 – Co, proszę? – dopytała, siląc się na miły ton. 

Jednak starucha ruszyła w dalszą drogę, nie wyjaśniając swoich słów. Głupie babsko, pomyślała Rose. Po czym odetchnęła głęboko, przetarła mokre policzki i wstała, kierując się do mieszkania. 

Wieczorem maleńkie ciałko tańczyło na wodzie, utrzymując się na przedramieniu Rose Depsin. Matka kończyła obmywać delikatną skórę dziecka, spłukując ciepłą wodą pianę o zapachu mirabelki. Bezradna istotka spoglądała ufnymi oczkami na Rose, której natrętne myśli nie dawały spokoju, a cudowny papierek, którym opakowane było dumne słowo “macierzyństwo” już wcale nie zdawał się połyskiwać złotem. Czuła zmęczenie, ciągły stres i bezradność, i nadal nie nadciągała fala miłości, która miała zalać matczyne serce tuż po porodzie. Z tego powodu poczucie winy nie opuszczało jej od tygodni. Przestała nawet o tym wspominać mężowi, bo nie chciała już słyszeć, że wszystko się ułoży. Idealne matki, na które kreowały się koleżanki wokół, budziły w niej pokłady gniewu, o których istnieniu dotąd nie miała pojęcia. Pewnie wzbudzał je fakt, że sama była beznadziejna i nie widziała szansy na poprawę tego stanu. Gdyby tylko mogło być tak jak dawniej! Jeśli istniałby magiczny sposób na odzyskanie kontroli nad własnym życiem, a ciągle udzielane rady, które nie przynoszą rozwiązań, mogły przestać być słyszalne. Jeżeli jakimś sposobem problemy mogłyby same zniknąć? Umrzeć śmiercią naturalną? Utonąć, zamyśliła się, wpadając w niemal hipnotyczny stan i powoli zanurzając głębiej przedramię. Dzieciątko próbowało utrzymać główkę nad lustrem wody, machało rączkami i mrużyło podrażniane pianą oczka, a kobieta jednym palcem nacisnęła na mostek, patrząc, jak słodka twarzyczka znika pod wodą. 

Nagle w okno w salonie uderzył z impetem biały ptak. Łopotał energicznie skrzydłami o szybę, odrywając Adama od pracy. 

 – Rose? – zawołał, wyrwany z ferworu pracy.

Kobieta podskoczyła wystraszona. Uniosła ramię, a dziecko zaczęło krztusić się i płakać. Tego ostatniego nie znosiła najbardziej! Płacz drażnił ją. Niecierpliwił. Jednak tym razem ulżyło jej, że go słyszy. Przerażona tym, co właśnie próbowała zrobić, porzuciła dziecko w plastikowej wanience i wybiegła z mieszkania.

Nie mogła się uspokoić. Nieustępliwy lęk ściskał jej trzewia. Płakała, z trudem łapiąc oddech.

 – Co się ze mną dzieje? – zapytała samą siebie, chowając twarz w dłoniach, gdy siedziała na ławce przy starej fontannie. 

Wbiła wzrok w chodnik, objęła brzuch skrzyżowanymi rękoma i siedziała. Trzęsła się. Próbowała uspokoić myśli, żeby ciągle spięte ciało w końcu się rozluźniło. Upływał czas, a ona trwała w milczeniu. Spocone dłonie osuszała, trąc nimi o nogawki spodni, łapała głębsze wdechy i ocierała łzy – ukojenie nie nadchodziło. Dopiero po chwili spostrzegła, że ulubiona fontanna jest wyłączona. Wtedy serce biło już jak oszalałe. Pochylała się i odchylała w rytmie jego uderzeń. Złowrogie myśli się zapętlały, a stale powracające pytanie “dlaczego”, budziło jeszcze większą frustrację.

Niespodziewanie drżenie zaczęło ustawać, a ciało leniwie wypełniał spokój. Biały kruk zerkał na Rose ukradkiem. A gdy uniosła głowę, zobaczyła tę samą starszą kobietę ze zbolałym wyrazem twarzy. Była niska i pomarszczona, miała kwiecistą chustę narzuconą na ramiona, a jej pusty wzrok zdawał się wciągać i otulać ciepłem.

 – Targowisko – powiedziała, machnęła ręką i ruszyła alejką w głąb parku, a kruk poleciał za nią.

 – Targowisko? – powtórzyła pytająco Depsin, ale babka zdawała się jej znów nie słyszeć.

Rose poczuła, że dreszcz przebiegł po jej ciele i zjeżył włosy. Spojrzała w niebo z wyrzutem, jakby to ono ją przygniatało, jak gdyby ciężar gwiazd musiała nosić na plecach. Znów rósł w niej gniew, bo gdy w końcu chwila wytchnienia nadeszła, złośliwie została przerwana. Zirytowana kobieta niewiele myśląc, ruszyła w pogoń za niczego nieświadomą babiną. Gdy Depsin była już blisko celu, poczuła, że jej zapał słabnie. Straciła rezon i zwolniła kroku, a starowinka się oddalała. Wtedy lęk i złość ponownie przybrały na sile, więc zdeterminowana Rose przyśpieszyła, a im bardziej dystans między kobietami się skracał, tym znów większa harmonia ogarniała rozdrażnioną Depsin. W końcu babka była na wyciągnięcie ręki, ale jeszcze chwilę wcześniej rozwścieczona kobieta nie zdecydowała się jej zaatakować. Przystanęła. Gniew znów zaczął się wzmagać. Zbita z tropu zrozumiała, że wokół starszej pani panował dziwny spokój, który udzielał się innym. Postanowiła podążyć za babką. Nie miała zamiaru jej śledzić, chciała tylko odpocząć od ciągłego napięcia. 

I tak przeszły razem przez cały park i placyk pod kościołem. Staruszka nie odwróciła się ani razu. Zerkała tylko na boki od czasu do czasu, namierzając wzrokiem wiernego kruka. W końcu skręciła w wąską uliczkę, która prowadziła do starych sklepików z zakurzonymi witrynami. Nie wiadomo skąd obok starszej pani pojawiła się młoda dziewczyna w bieli, która wyciągnęła klucze i otworzyła jedne ze starych, skrzypiących drzwi. Kobiety weszły do środka, a Rose się zawahała. Uniosła głowę, aby odczytać szyld nad futryną. 

 – Targowisko – wyszeptała nazwę sklepiku.

Ciekawość wygrała. Po przestąpieniu progu Depsin ujrzała wysokie, zakurzone regały, sięgające sufitu. Na półkach pełno było kolorowych fiolek, różnokształtnych flaszek, słoiczków i mis z zasuszonymi płazami, a pod sufitem wisiały bukiety ziół, których aromat dawało się wyczuć już na zewnątrz. Leciwa podłoga skrzypiała przy każdym stąpnięciu, a światło słoneczne z trudem przedzierało się przez witrynę obrośniętą pajęczyną. Dopiero po kilku chwilach Rose dostrzegła w pomieszczeniu podfruwajkę w jasnej sukience. Stała za ladą, na której znajdowała się lampka z witrażowym kloszem. Dziewczyna zapaliła ją, wpatrując się w klientkę z uśmiechem namalowanym na różowych ustach. 

Depsin zmieszała się, nie wiedziała, co powiedzieć. Najwyraźniej był to jakiś sklepik zielarski, a babka mogła być po prostu schorowaną staruszką, która powtarzała sobie, dokąd idzie, żeby nie zapomnieć. Rose odwzajemniła uśmiech. Czuła się głupio. Już otwierała usta, aby przerwać wrażenie potęgującej się ciszy, gdy z drugiego pomieszczenia, spomiędzy zwisających nad progiem koralików, wychyliła się starsza pani.

 – Wejdźcie! – zachrypiała. 

Młoda ekspedientka wskazała dłonią korale, za którymi zniknęła staruszka, zachęcając Rose do przejścia do drugiego pomieszczenia.

 – Ja? – jęknęła zaskoczona Depsin, a dziewczyna skinęła głową.

Drugie pomieszczenie nie pachniało miętą i szałwią. Wypełniał je dym z kadzidełek, który nieco drapał w gardle. Panował tam półmrok, a przynajmniej tak się wydawało z początku, gdy przeszło się z jaśniejszej części sklepiku. Na środku stał niewielki stolik, a w rogu kanapa, pod zawieszonym na ścianie, wzorzystym dywanem. Przy oknie bujał się fotel, obok komody z mosiężnymi przyrządami. To wnętrze przypominało domowy gabinet, do którego nie pasowała tylko matrioszka, stojąca na parapecie.

 – Czego chcecie? – charknęła babka.

 – Przepraszam – zająknęła się Rose, nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Myślałam, że mówiła pani coś do mnie w parku i podążyłam za panią – tłumaczyła się niezgrabnie. – Widać pomyliłam się, więc lepiej już pójdę. 

 – Czego chcecie? – powtórzyła oschle starucha o zmęczonym wyrazie twarzy.

 – Nie, nic. Ja naprawdę powinnam już wracać. – Poczerwieniała i zrobiła kilka troków w tył.

 – Musicie powiedzieć, czego chcecie! – naciskała babka, podchodząc do kobiety.

Pochwyciła lewą dłoń Rose i splunęła na nią, a zniesmaczona Depsin plecami przylegała już do ściany. Za to babina okazała się nad wyraz silna, bo nie pozwoliła wyrwać ręki z uścisku.

 – Zło was dręczy – rzekła. – Chcecie spokoju?! – Zmarszczyła jeszcze bardziej czoło, czekając na potwierdzenie.

 – Niczego bardziej na świecie nie pragnę – przyznała Rose z orgastyczną ulgą w głosie, którą przestała odczuwać, gdy babka puściła rękę. – Czy pani może mi pomóc? – wyjąkała ciągle oszołomiona.

 – Zło dręczy! Trwoga mierzi! – Starucha kiwała głową.

 – Tak! Właśnie, tak! Czy pani zna jakieś metody, może zioła, które pomogą mi to kontrolować? – dopytywała ochoczo Rose. 

 – Nie zapanujecie nad tym, dziecko! Możecie tylko zmienić kierunek! – Potakiwanie zastąpiło potrząsanie głową. – Ale cena wysoka! A zła nie odgoni!

 – Cena nie gra roli! Spróbuję wszystkiego! – Ruszyła w stronę babki, ciągnąc z rozpaczą w głosie. – Proszę mi pomóc! Błagam! – Pochyliła się nad dużo niższą kobietą i położyła jej dłoń na ramieniu. 

Babka niemal na wylot przeszyła kobietę spojrzeniem. Milczała. Najwyraźniej zastanawiała się, czy spełnić prośbę zrozpaczonej matki. W końcu spuściła głowę i znów zaczęła potakiwać.

 – Połóżcie się! – Wskazała kanapę powyginanym palcem.

Rose ułożyła się posłusznie, obserwując poczynania staruchy, która najpierw do drewnianych podstawek dołożyła kadzideł, podpaliła je i zdmuchnęła płomień, aby dym swobodnie wypełniał pomieszczenie, po czym wyszła do drugiej części sklepiku, a przez falujące w powietrzu korale można było dostrzec, jak dobiera w pęczek różne zioła z tych, zawieszonych pod sufitem. Po powrocie podeszła do Depsin z lusterkiem z rączką, które umieściła w bukiecie i nakazała kobiecie zamknąć oczy.

 – Pomyślcie o tym, co złe! – nakazała, a sama zaczęła szeptać jakieś formuły w obcym języku. 

Rose od razu stanął przed oczami obraz podtopionego niemowlęcia. Również dlatego, że nie żałowała swojego czynu. Czuła, że to było złe, może nawet miała wyrzuty sumienia, ale nie żałowała. Zastanawiając się nad tym w parku, doszła do wniosku, że zmieniłaby tylko sposób, w jaki próbowała to zrobić i to ją przerażało. Kobiecie narzucały się także wspomnienia z nieszczęśliwego dzieciństwa. Ponownie poczuła chłód bijący od matki. Przypomniała jej się obojętność wujostwa i znów powróciły wyrzuty spowodowane brakiem miłości do własnego dziecka.

Wtedy babka poślinionym paluchem nacisnęła silnie na część brzucha, w której Rose najmocniej odczuwała spięcie mięśni. Było to nagłe i bolesne, więc kobieta jęknęła i mimowolnie otworzyła oczy. To, co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach i wstrzymało oddech. Nad jej twarzą starucha trzymała lusterko, w którym odbijało się oblicze zmagającej się z niepokojem matki. Było ono jednak zgoła inne niż to, którego mogła się spodziewać. Zamiast szeroko otwartych, przestraszonych oczu ujrzała na wpółprzymknięte, zadowolone ślepia. Wygięte z bólu usta zastępował szyderczy uśmiech, a pomarszczone ze zdziwienia czoło odbijało się jako gładkie, z zadziornie uniesioną brwią. A to wszystko wydawało się wrogie i podłe, jak gdyby stanęła oko w oko ze złem, kryjącym się przecież za jej obliczem.

Odepchnęła lusterko dłonią i uniosła się natychmiastowo, a babka mlasnęła tylko, po czym wyciągnęła miedziany przyrząd spomiędzy ziół. 

 – Spalicie to! – nakazała starucha, wskazując bukiet. – W domu.

 – Co to było? – wyjąkała osłupiała Rose.

 – Zło – mruknęła babka, przecierając lusterko o pierś i odkładając je na komodę. – Już idźcie, idźcie. – Machnęła ręką i osiadła zmęczona na bujanym fotelu, wpatrując się w widok za oknem, a może na matrioszkę.

Depsin wstała, rozprasowała rękoma poplamioną sukienkę i wolnym krokiem skierowała się do wyjścia. Zanim przeszła przez korale, spojrzała jeszcze przez ramię na staruchę. Miała wiele pytań, ale nie wiedziała, czy chce poznać odpowiedzi. Po tym, co ujrzała, chciała czym prędzej opuścić dziwny sklepik. Przechodząc przez jego wejściową część, zobaczyła ladę i przypomniała sobie, że powinna uiścić zapłatę, więc sięgnęła do kieszeni przyciasnych spodni, zastanawiając się, co może zostawić w zastaw, bo wybiegając z mieszkania, nie zabrała ze sobą portfela.

 – Ile płacę? – zwróciła się do ekspedientki.

 – Trzy dolary.

Rose potrząsnęła głową, jakby chciała otrząsnąć się z rozmyślań i skupić na słowach dziewczyny.

 – Trzy? – dopytała. – Starsza pani mówiła, że dużo zapłacę – przekonywała, nie wierząc w poprawność wyceny podanej przez dziewczynę.

Ekspedientka z uśmiechem wzruszyła ramionami, a Depsin, nie mając ochoty wykłócać się o wyższą zapłatę z najwidoczniej niekompetentną dziewuchą, wyciągnęła z kieszeni drobniaki, z których szczęśliwie uzbierała się pełna kwota.

Po wyjściu na zewnątrz kobieta jeszcze przez chwilę spoglądała na witrynę sklepu. Oglądała starą fasadę budynku i wpatrywała się w szyld. Nagle jakby wyrosła przed nią wychudzona dziewczyna o wielkich oczach bez powiek i z uśmiechem ciągnącym się, dosłownie, od jednego do drugiego ucha.

– Babka już przyjmuje? – zapytała budzącym grozę, piskliwym głosem.

Rose pokiwała głową, uśmiechnęła się machinalnie i ruszyła przed siebie, a chudzina skierowała się do drzwi wejściowych. 

Idąc przez placyk i skwer z fontanną, Depsin myślała o tym wszystkim, co ją tego dnia spotkało. Nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że wylądowała na kanapie starej szeptuchy. Nigdy nie była nawet w kościele, aż w końcu ni stąd, ni zowąd wzięła udział w jakimś rytuale.  

Podczas tych rozważań nagle dotarło do niej, że coś się zmieniło. Była w pełni odprężona. Zaciśnięte mięśnie brzucha odciągnął spokój. Wypełnił ją. Przytulił. Czymkolwiek był rytuał – zadziałał! Uśmiechnęła się sama do siebie, a po policzkach spłynęły gorące łzy. Wytarła je, śmiejąc się na głos i wróciła do domu.

 – Czyś ty na głowę upadła? – ryknął na nią Adam, gdy tylko pojawiła się w drzwiach.

Wzięła głęboki wdech, bo wiedziała, że teraz czeka ją poważna rozmowa z mężem. Jej czyn nie mógł przecież przejść bez echa! 

 – Zostawiłaś ryczące dziecko w kąpieli i wybiegłaś! – ciągnął rozgoryczony.

 – Co?

Czy to możliwe, żeby nie widział, co się wydarzyło, pomyślała. 

 – A to, że ryczy do teraz! Oszaleć można! Nie wiem, co ostatnio się z tobą dzieje! – krzyczał znerwicowany. – Może zajęłabyś się s w o i m dzieckiem!

 – Twoim także – powiedziała spokojnie i wzięła dziewczynkę na ręce. 

Utuliła ją i zaczęła lekko kołysać. Podziałało! Już po kilku chwilach płacz ucichł, a serce rosło w piersi Rose. Nigdy wcześniej nie udało się tak szybko uspokoić małej. Matka była szczęśliwa, dziecko spokojne, a Adam, który pierwszy raz został sam z córką, rzucił się z ulgą na kanapę, rozkoszując się upragnioną ciszą.

 – Już wszystko dobrze – szeptała pewniejsza siebie kobieta. – Już wszystko będzie dobrze!

Minęła godzina, a małżonek zasnął rozłożony na kanapie, wykończone płaczem dziecko również ogarnął sen, a Rose wpatrywała się w tę niewinną istotkę. Dotarło do niej w końcu, że kocha córkę bezgranicznie. Całowała łysą główkę, próbując nie poruszyć palcem, który obejmowała maleńka dłoń.

Tak rozczulona matka siedziała przy oknie z dzieckiem na piersi, a ułożywszy wygodnie głowę na oparciu fotela, zamknęła oczy. Upajała się tą chwilą. Ciszą. Spokojem. Nareszcie poczuła, że sobie radzi, że odzyskuje kontrolę i że nie przeraża jej pozostawanie mamą już na zawsze. Nie mogła się powstrzymać. Chciała znów spojrzeć na słodkie, śpiące niemowlę, lecz gdy otworzyła oczy, oblał ją zimny pot, a ciało wbiło się mocniej w gąbkę uszaka.  

To, co ujrzała, nie tylko ją zaskoczyło, ale wręcz sparaliżowało. Nie mogła nawet mrugnąć. Siedziała, wpatrując się w dziwne zwierciadło, w które zamieniła się szyba w oknie. Widziała w nim swoje odbicie z dzieckiem na ręku, ale znów nie to, do którego przywykła. Szyderczy uśmiech, uniesiona brew i triumfalne spojrzenie. To było zło, które z jej wnętrza usunęła wcześniej babka. Wpatrywało się z dziwną satysfakcją w matkę zaklętą w bezruchu. Mimo że kobieta nawet nie drgnęła, uniosło rękę i szponem palca wskazującego nakreśliło linię na szyi bobasa w zwierciadle. Rose zemdliło z przerażenia, a potwór wbił palce w niewinne oczka, całkowicie zanurzając w nich pazury. Bicie serca dudniło w uszach kobiety, a niemoc przerwał nagły płacz.  

Otrząsnęła się i utuliła małą, sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku. Bała się, choćby zerknąć w stronę okna. Odganiała złe myśli. Dla pewności, że wszystko się ułoży, spaliła w kominku bukiet ziół od szeptuchy, aby dopełnić rytuału wykonanego przez staruchę i nie dopuścić, aby koszmar się powtórzył. 

Depsin do końca dnia z największą troską pielęgnowała niemowlę. W końcu spłynął na nią wyczekiwany bezmiar miłości. Kwilenie nie wzbudzało już gniewu, więc przestała sobie wyrzucać, że nigdy nie powinna mieć dzieci. Wybaczyła sobie. Odpuściła. I to miało stać się nowym początkiem. Snuła nawet plany, które miały pozwolić jej odzyskać dawną figurę i wrócić do pracy w zawodzie, bo chciała dać dobry przykład córce i znów podobać się mężowi. Już samo postanowienie zdawało się dodać kobiecie blasku, bo następnego dnia rano Adam zauważył w niej przemianę. Może to zasługa uśmiechu, a może zażegnania wrogości, że po przebudzeniu mąż spojrzał na nią tak, że zalała ją przyjemna fala ciepła. 

 – Mała śpi? – zapytał, oblizując usta.

 – Jeszcze tak – odparła cicho Rose. – Wiem, że ostatnio nie działo się najlepiej – zaczęła nieśmiało – ale teraz wszystko powinno się ułożyć – przekonywała.

Mężczyzna przysunął się, gładząc wierzchem dłoni jej ramię. Nie słuchał tłumaczeń. Skupił się na jędrnych, wilgotnych ustach, które żona zwykła przygryzać. Spoglądał na zarumienione piersi, w których rozżalone serce znów biło jak oszalałe. Poczuł woń świeżego potu, który wzbudził w nim wspomnienia upojnych nocy sprzed ciąży. Pragnął jej. Wargami sięgnął ust, aby przypomnieć sobie smak miłości. Zdecydowanym ruchem pociągnął krągłe ciało wzdłuż kanapy i odrzucił kołdrę. Depsin wylądowała miękko, wspierając się na łokciach i czekając na kolejny dotyk. Mąż zaczął łagodnie od muskania wargami jej uda, po którym przeszły ciarki. Wychwycił je czujny wzrok mężczyzny, który później spojrzał spod grzywki w jej oczy, stopniowo wysuwając język. Rose przymknęła powieki. Ułożyła ręce wzdłuż ciała i pozwoliła obdarzyć się rozkoszą. Jej oddech przyśpieszył. Odprężone, a jednak rozgorączkowane ciało zdawało się błagać o uniesienie. To nastąpiło niespodziewanie szybko, wtedy kobieta uchyliła powieki. 

Zamarła w bezruchu. Nad kochankami w podwieszanym, szklanym suficie ujrzała znów przerażające odbicie. Widmo o uniesionej brwi i szyderczym uśmiechu oddawało się ekstatycznemu aktowi z kopią Adama, która całowała potwora po brzuchu, pieściła śliskie piersi i lekko zasysała płatek ucha. W końcu objęła wargami widmowe usta i wsunęła się łagodnie w cielsko stwora. Wszystko zgodnie z poczynaniami męża Rose. 

 – Dobrze ci? – wyszeptał do ucha mąż, a widząc, że kobieta ma wzrok wbity w sufit, spojrzał w górę, ale zdawał się niczego tam nie dostrzegać, bo uśmiechnął się tylko, nie przerywając miłosnego aktu. 

Tymczasem w zwierciadle widmo zaplotło nogi na plecach Adama. Pochwyciło w szpony jego przydługie włosy, odchylając głowę do oporu. W drugiej łapie zabłysnął sztylet, który przyłożywszy do nabrzmiałej tętnicy szyjnej, wepchnęło po rękojeść. Konwulsje były makabryczną odpowiedzią na wyczuwane przez Rose spełnienie Adama. Po jej skroniach polały się łzy, więc na widmową twarz trysnęła krew, pokrywając nawet wyszczerzone zęby, po których z obrzydliwą rozkoszą potwór przesunął językiem.

Małżonek objął ukochaną i niemal momentalnie zasnął, podczas gdy ona wciąż wpatrywała się w obraz martwego wybranka na suficie. Długo nie mogła dojść do siebie. Nieruchoma. Bezradna. Złamana. Leżała naga, wylewając łzy. 

W południe Depsin wpadła z impetem do sklepiku z ziołami. 

 – Chcę porozmawiać z babką! – powiedziała do uśmiechniętej ekspedientki.

 – To tak, jak ja! – ryknął groźnie męski głos.

Kobieta odwróciła się i uważnie omiotła wzrokiem wnętrze. Dopiero po chwili spostrzegła, że oprócz niej i podfruwajki w bieli w pomieszczeniu jest jeszcze jedna osoba. Stała pod regałem, nie zwracając uwagi na zbiory na półkach, wyraźnie na coś czekając.

 – Ja przepraszam, ale mam bardzo ważną sprawę do babki! – nie odpuszczała Rose.

 – To tak, jak ja! – powtórzyła niskim głosem karlica. – Do kolejki! – dodała groźnie po chwili.

Depsin niechętnie odeszła od lady i stanęła z tyłu. Starała się nie przypatrywać nerwowej klientce, cierpliwie czekając na swoją kolej. 

 – Babko, coś ty mi zrobiła!? – zaczęła rozgoryczona od progu.

 – Nie czujecie się lepiej?

 – Czuję, ale mam jakieś zwidy! Halucynacje!

 – Ja mówiła, że zła nie odgoni! – przerwała jej starucha.

 – Jak nie odgoni!? Zrób coś z tym!

 – Dziecko, wasza matka wpaść musiała prosto w łobackie leże. W tym rzecz, że ty potomek Muló i Vodyanoi. Ja wyciągnęła zło z serca, ale i tak przy was zostanie. Ciągnąć was będzie do siebie. Wzywać jak woda. Kusić! – tłumaczyła spokojnie.

 – Co? – wypadło z ust kobiety. – Co do tego ma moja matka? Potomek czego? – jąkała się nieskładnie.

 – Wasza matka tonąć musiała, a topielec albo wodnik ją podstępem podszedł. Wy dyawol w połowie!

 – O czym ty kobieto mówisz?! – Roztrzęsiona Rose krzyknęła, łapiąc się za głowę. – Pomożesz mi z tym! – dodała po chwili, rozkazując szeptusze i mierząc w nią palcem wskazującym, niewątpliwie winiąc babkę za własne nieszczęścia. 

 – Nikt tu nie pomoże! Wy nie macie prawa istnieć! To wybryk demona! Zrozumieć to musicie i oswoić, bo zmienić się n i e d a – podkreśliła ostatnie stanowczo.

 – Musisz znaleźć sposób! – Rose nie dawała za wygraną. – Na pewno się da! Dlaczego nie chcesz mi pomóc? – Rozgoryczona uderzyła pięścią w stolik.

 – Jak raz wam jest sam Bóg potrzebny. – Uniosła palec w górę. – Ja zrobiła, co mogła. 

Depsin trzasnęła drzwiami i skierowała kroki w stronę starej fontanny. Jednak przechodząc przez placyk pod kościołem, przystanęła, żeby udowodnić samej sobie, że woda wcale jej nie wzywa.

 – To tylko wymysł starej szeptuchy – powtarzała pod nosem.  

Nerwowo kręciła się w miejscu, zastanawiając się, gdzie może przysiąść, żeby uspokoić nerwy, skoro nie może iść do parku. Przypomniała sobie słowa babki, że potrzebny jest jej Bóg. W akcie bezradności zbliżyła się do starych odrzwi u szczytu schodów. Stała tam chwilę, rozważając wejście do środka. Uniosła rozdygotaną dłoń, którą przyłożyła do klamki. Przeszło jej przez myśl, że jeśli jest na wpół diabłem, to powinna stanąć w płomieniach po przestąpieniu progu kościoła. Niepewnie naciskała złotą klamkę. Weszła. Rozejrzała się i odetchnęła z ulgą, po czym usiadła na jednej z dębowych ław i wbiła wzrok w wielki krzyż zawieszony nad ołtarzem. Wpatrywała się w gwoździe wbite w ciało, przedziurawiony bok i ciernie, spod których sączyła się namalowana krew. Zatrzymała się na pełnej boleści twarzy. 

 – Na ciebie też ojciec sprowadził nieszczęście – szepnęła, żałując, że nie zna słów żadnej modlitwy. 

Uklęknęła. Liczyła na spłynięcie tajemniczego strumienia świadomości. Wytężała słuch i wyczekiwała pojawienia się jakiejś myśli, która miałaby ją natchnąć do działania i nasunąć rozwiązanie, ale dobiegał ją tylko szum ulicy. Po kilku godzinach bezowocnego poszukiwania w sobie wiary wyszła, a przemierzając wolnym krokiem parkową alejkę, rozmyślała. 

Gdy wróciła do domu, od razu weszła do łazienki. Odkręcając kurki, zrozumiała, że od zawsze uwielbiana przez nią chłodna woda, mogła wcale nie być jej upodobaniem. Podkręciła czerwony zawór. Ciepła para osiadała na kaflach, szybach okna i lustrze. Tłamszący zaduch wymykał się przez okno, więc je zamknęła. Z parapetu zaglądał do środka znajomy kruk, ale przez zapalone światło Rose go nie widziała. Pochyliła się nad wanną, aby zanurzyć dłoń w wodzie. Była gorąca. Parzyła. Idealnie, przyznała w myślach. Zaciskała zęby, gdy stopa zetknęła się z cieczą, a palce dłoni niemal przebiły krawędź wanny na wylot. Stopniowo uginała kolana, a łzy napływały jej do oczu.

Zatopiona po szyję nie odważyła się drgnąć, aby ponownie nie wzburzyć parzącej tafli, która zdawała się być bardziej znośna, gdy ciało tkwiło w bezruchu. Zdeterminowana zdawała się wstrzymywać łzę na dolnej powiece, żeby nie wywoływać kolistej fali, w razie wpadnięcia do wody. Potrzebowała głębszego oddechu, ale powstrzymała odruch, godząc się na lekkie zawroty głowy skierowanej na sufit. Dotąd na wpół przymknięte oczy odważyły się w końcu spojrzeć w górę. Rose jeszcze miała nadzieję, że gresowe zwierciadło zajdzie mgłą jak reszta powierzchni w pomieszczeniu. Niestety przekonała się, że tam była. Wyraźna. Niezamglona. Ona sama, choć oślizgła i z szyderczym uśmiechem.

Długo wpatrywały się w siebie nawzajem. Nic też nie walczyło o ich uwagę. Jakby Adam z córką zniknęli, a może zwyczajnie wyszli na spacer. Były tam zupełnie same, aby zmierzyć się ze sobą. Wokół panowała głucha cisza, a jedynym towarzyszącym im ruchem były spływające po ścianach krople, które w połączeniu z parą, tworzącą mgiełkę, dodawały owemu momentowi mistyczności. Kobieta i potwór trwały w milczeniu i dopiero wtedy strumień oświecenia spłynął na Depsin. Zrozumiała, co oznaczały słowa babki, która ostrzegała, że tego zła nie da się kontrolować, a tylko ukierunkować i że zapłaci wysoką cenę. Być może nazwa “targowisko”, wcale nie pochodzi od słowa targować?

Sięgnęła do szuflady pod umywalką i połknęła niemal wszystkie remedia, jakie znalazła. Przymknęła powieki, a łzy w końcu popłynęły po policzkach, aby połączyć się z wodą w wannie. Spojrzała raz jeszcze na alter ego i porozumiewawczo pokiwała głową. Oślizgła kobieta ze zwierciadła zamknęła oczy i z jeszcze większym niż zwykle uśmiechem, powoli zanurzała twarz w wodzie, aż zniknęła pod jej lustrem. Po chwili kilka pęcherzy powietrza zmąciło gładką taflę, a ostatni z nich utworzył kroplę, która z sufitu spadła wprost do wanny Rose, dając jej tym samym sygnał do działania. Depsin, w ślad za mrocznym odbiciem, zatopiła się w już przestygłej cieczy. 

Po kilku minutach kruk z parapetu wzbił się w powietrze i odleciał w stronę parku.

***

Szeptucha wypatrywała ptaka, bujając się w fotelu. Biały kruk wleciał ostrożnie przez okno zielarskiego gabinetu, a tuż przed lądowaniem przemienił się w podfruwajkę o różowych ustach, odzianą w białą suknię. Dziewczyna po krótkim rozprostowaniu kości zgarnęła klucze do sklepiku ze stolika, po czym pomogła wstać babce z bujanego fotela i razem udały się do wyjścia. 

Koniec

Komentarze

Hej widzę, że topielica dojrzała do publikacji :). Dobry, klimatyczny horror, o którym już trochę w becie pisałem :). Może dodam, że historia jest bardzo kobieca, co mi akurat nie przeszkadzało w lekturze :) Dziwi mnie, że sam horror zniknął z tagów. Na dobry początek daje klika i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

smiley

rozgaszczając się

To nie jest błąd! Bynajmniej… Jednak nawet po usunięciu tagu “horror”, klimat pozostaje.

Natomiast ‘rozgaszczamy’ się w trybach łagodnych – rodzinnych i wycieczkowych. Troszkę

nie konweniuje ta delikatność z horrorem… Ale to tylko moje odczucie.

Czytało się fajnie. Pozdrawiam.

dum spiro spero

 – Czemu się znowu drzesz? – warknęła. – Zapewne znowu jesteś głodna, co?

 

Z jednego znowu bym zrezygnowała.

Ci tylko w listach z dużej.

 

Bardzo dobre opisy stanu psychicznego Rose Ci wyszły. Poczułam ten ból, zagubienie, dziedziczony chłód. Całość przejmująca i porywająca. Przyznam, że jak mnie chwyciło na początku, to nie mogłam oderwać się, ani na moment. Fajnie poprowadzona tajemnica, super powiązania z mamusią.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej.

Mi się podobało. Czytałem wprawdzie na raty, ale może dlatego, że wczoraj byłem zmęczony. Ciekawy tekst obyczajowy, z elementami horroru, ale muszę się przyznać, że nie przeraziłem się zbytnio. Na marginesie, są i młode szeptuchy, z widzenia znam jedną. Momenty też były ( czy jak to teraz się nazywa:) ), czytało się ciekawie.

Pozdrawiam. 

audaces fortuna iuvat

Cześć! Bardzo dobre opowiadanie. Akurat wpadłem po całym dniu jednoosobowej opieki nad dwójką chorych pociech i po nieprzespanej nocy, więc początkowo czułem się (dosłownie) jak w domu ;) Na szczęście późniejsze wydarzenia, w których bierze udział Rose istotnie odbiegają od mojej rzeczywistości, uff ;)

 

A wracając do Rose. Rewelacyjnie udało Ci się przedstawić jej wewnętrzne zmagania i kondycję psychiczną. Jak na dziecko wodnika była niezwykle wiarygodna ;) 

 

Nie mogę napisać, żeby zakończenie mnie zaskoczyło, spodziewałem się takiego rozwiązania. Ale to bez znaczenia, ponieważ wyszło to wszystko bardzo dobrze. Dziekuje Ci za fantastyczną lekturę na niedzielę;)

 

Na marginesie, 7 grudnia stuknie mi wymagany staż na forum, więc wrócę z lekko spóźnionym mikołajkowym klikiem ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cześć M.G. Zanadra!

 

Depresja poporodowa to straszna rzecz. W każdym razie opowiadanie jest bardzo dobrze napisane, wciąga od samego początku do końca. Zakończenie może było lekko oczywiste, ale mogę to powiedzieć dopiero post factum, w trakcie czytania po prostu płynąłem ze słowami :)

 

Dodaję klika :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Gdybyś dała tag horror, nie czytałbym. Zacząłem i doczytałem do końca. Opisałaś umiejętnie, co może zdziałać poporodowa depresja. Większe to na mnie zrobiło wrażenie niż elementy fantastyczne. Tak w ogóle tekst jest inny od Twoich wcześniej prezentowanych. Rozwijasz się. :)

Ojej! Ostatnio nie działo się tu za wiele, więc nie spodziewałam się tak szybkiego odzewu. Bardzo mi miło, że mnie odwiedziliście! :)

 

Bardzie, opko musiało swoje odleżeć, choć nie uważam, żeby było idealne, to jego czas już minął. Mogę gładzić i gładzić, ale czy kiedyś efekt mnie zadowoli? Wątpię. To też opublikowałam w końcu.

Horror zniknął, bo chyba bardziej uznaję to za opowieść psychologiczną, choć też miałam wątpliwości, stąd w tagach jest nic.

Dzięki za betę, komentarz i klik ;)

 

Fascynatorze, możesz mieć rację, ale owo rozgaszczanie miało ukazać, że ona była na granicy życia i śmierci. Nie znalazłam lepszego słowa (tak wychodzą braki w słownictwie).

Po raz drugi: horror, więc może faktycznie…

Dzięki za komentarz i cieszę się, że czytało się fajnie :)

 

Ambush, tylko tyle błędów znalazłaś? Obawiałam się masakry, jak ujrzałam Twój avatar. Zaraz poprawię, dzięki…

Bardzo mi miło, że aż tak Cię wciągnęło i że powiązania są widoczne, a emocje wybrzmiewają. Trochę obawiałam się podejmowania takiego tematu, ale czytając Twój komentarz (i się rumieniąc), cieszę się, że spróbowałam.

Dzięki za komentarz i klik ;)

 

feniksie, ważne, że mimo zmęczenia przebrnąłeś do końca. Moim zamiarem nie było przerażenie, a raczej psychologiczne puzzle. Właśnie nie wiem, jak to nawet otagować. A że znasz szeptuchę, to Ci zazdroszczę (mimo że tylko z widzenia). Musi znać ciekawe historie…

Dzięki za komentarz ;)

 

cezary_cezary, czyli pokazałam Ci, że może być gorzej i choroba szkrabów to nie koniec świata? ;)

Rewelacyjniewiarygodnie, a do tego jeszcze fantastycznie bardzo mnie cieszy i buduje. Że nie zaskoczył koniec, nie wiem czy musiał, bo mogłoby to wpłynąć na odbiór i uznałam, że twist nie pasował do historii (może błędnie).

Będę wypatrywać klika na Mikołaja ;)

Dzięki za miłe słowa :)

 

Bosmanie, bardzo mi miło, że mimo pewnych oczywistości opowiadanie Ci się spodobało. Trochę obawiałam się strony obyczajowej, bo wielu kręci na nią nosem, ale skoro od początku do końca Cię wciągnęło, to chyba nie jest tak źle.

Dziękuję za komentarz i klik ;)

 

Misiu, nie chciałam Cię łapać w pułapkę, przepraszam. Myślałam, że to bardziej tekst psychologiczny, bo nie przeraża aż tak bardzo. Cieszę się, że opko zrobiło wrażenie. Męczyłam się z nim dłuższy czas, więc po Twoich słowach mogę przyznać, że było warto.

Rozwijasz się

Dziękuję. blush

 

Chyba jednak otaguję tekst jako “horror”, bo wszyscy zgodnie przywołujecie ten termin.

czyli pokazałam Ci, że może być gorzej i choroba szkrabów to nie koniec świata? ;)

Tak :) Przy czym choroby dzieciaków to nic nowego, pierwszy raz musiałem jednak się zmierzyć z tym sam, bo żona akurat była chwilowo poza zasięgiem :P 

 

nie wiem czy musiał, bo mogłoby to wpłynąć na odbiór i uznałam, że twist nie pasował do historii (może błędnie).

Zdecydowanie nie musiał. Nie ma żadnej zasady, że na koniec czytelnik musi być zaskoczony. Ważniejsze, żeby był usatysfakcjonowany, a ja byłem :)

 

Zgodzę się też, że w wykreowanej przez Ciebie historii twist na koniec zwyczajnie by nie pasował.

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Bosmanie, bardzo mi miło, że mimo pewnych oczywistości opowiadanie Ci się spodobało. Trochę obawiałam się strony obyczajowej, bo wielu kręci na nią nosem, ale skoro od początku do końca Cię wciągnęło, to chyba nie jest tak źle.

Tak jak pisałem, opowiadanie było tak dobrze napisane, że w żaden sposób nie zwróciło to mojej uwagi w trakcie lektury. To są przemyślenia po fakcie, na zasadzie “W sumie to jak to się miało skończyć?”

 

Więc jeszcze raz gratuluję wspaniałego tekstu!

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Tekst, który autorka przedstawia, rzuca czytelnika w wir emocji i napięcia, eksplorując psychologiczną sferę głównej bohaterki, Rose. W komentarzach pada tu niejednokrotnie „depresja poporodowa” (to w istocie straszna rzecz) – ale prawdę mówiąc nie wierzę, że istnieją jacykolwiek rodzice, którym przez krótką chwilę choćby w głowie się nie zalęgła chęć by zabić własne dzieci (niektórzy, jak wiemy z chwytliwych nagłówków – taki zamiar realizują).

Narracja miejscami wydaje się nieco chaotyczna i niejasna, nie odbieram tego jednak jako wadę, bo buduje to nieco oniryczny, nieco odrealniony, nieco udziwniony klimat.

Padało tu, że to w istocie obyczajówka z elementami fantastycznymi. Nie widzę w tym problemu – co więcej, uważam, że dobra obyczajówka (a ta jest dobra) – przystoi fantastyce, podobnie jak fantastyce przystoi przykładowo socjologia czy przygodówka – to wszystko są oblicza fantastyki – i dobrze, że są tak różnorodne.

Oczywiście jako twórcy erokonkursu i osobie na takowe „momenty” podatnej – nie mogła mi umknąć wpleciona w tekst scena erotyczna – zarazem bardzo sugestywna, jak i ważna dla rozwoju fabuły, potęgująca summa summarum atmosferę niezwykłości i grozy. Wielki plus za to.

Przedpiścy mają rację co do pewnej przewidywalności – jednak jak autorka słusznie zauważa – plot twist by po prostu tu nie pasował – zepsułby ten utwór, dodając fikołka na siłę.

Podpiszę się tu pod słowami:

cezary_cezary

Nie ma żadnej zasady, że na koniec czytelnik musi być zaskoczony. Ważniejsze, żeby był usatysfakcjonowany, a ja byłem :)

 

Nie wynotowywałem, ale w tekście jest trochę literówek:

Gdy wróciła do domu, od razy weszła do łazienki.

Gdy wróciła do domu, od razu weszła do łazienki.

 

i niezgrabności:

godząc się na lekkie zawroty głowy skierowanej na sufit

To dwa porządki bytów, które jakoś się w tej jednej głowie kłócą (to znaczy – gdzie jest skierowana i że się w niej kręci) – rozdzieliłbym to – zresztą, czy sama głowa jest skierowana, czy spojrzenie?

 

Przeszło jej przez myśl, że jeśli jest na wpół diabłem, to powinna stanąć w płomieniach po przestąpieniu progu kościoła. Niepewnie naciskała złotą klamkę. Weszła. Rozejrzała się i odetchnęła z ulgą, bo nie zajęła się ogniem.

To nie zajęła się ogniem tu jak dla mnie dziwnie brzmi.

Poszukałbym innego sformułowania.

 

Fajny pomysł z tymi lustrami. Ponieważ sam mam mnóstwo luster w domu (między innymi na suficie) – bardzo do mnie przemawiało takie wyobrażenie :)

 

Całość tekstu, mimo pewnych drobnych potknięć udana i Miś ma rację, że się rozwijasz.

 

Biegnę klikać.

 

Pozdrawiam.

 

entropia nigdy nie maleje

Hej M.G.Zanadra!

 

Tekst jest w miarę dokładnym przeciwieństwem tego, co sam piszę, więc uwagi należy traktować z przymrużeniem oka ;)

 

Wstęp był napisany… odważnym stylem. Momentami jak dla mnie trochę za bardzo odważnym (kilka przykładów, których zupełnie nie umiałem strawić, wypisałem niżej). Nie jestem pewien, jaki był cel tego zabiegu, w szczególności, że później wszystko wraca do normy, ale pytam raczej z ciekawości, niż sugeruję zmianę.

 

Fabularnie wszystko ładnie się spina i z siebie wynika. Jedyne, gdzie miałem wątpliwości co do spójności, to gdy Rose wybiega z domu, porzucając dziecko w wannie. Piszesz, że mąż odprowadza kobietę wzrokiem i przejmuje na siebie odpowiedzialność za wyciąganie dziecka, czyli zarejestrował i wyjście żony, i problem z dzieckiem, ale żadnego nie skomentował. Potem, gdy Rose wraca od Szeptuchy, świat przypomina sobie, że akcje powinny mieć konsekwencje i mąż robi się zły :P

Oczywiście nie jest to do końca nierealistyczne, można powiedzieć, że chwilowo był w szoku, albo że obserwujemy historię z perspektywy żony, a ona nie miałaby czasu przyglądać się reakcjom męża, ale mnie osobiście ugryzło.

 

Kolejna wątpliwość, która nie jest może wadą samą w sobie, ale mi przeszkadzała, to niezdecydowanie bohaterki. Jest ono o tyle problematyczne, że jako czytelnik z reguły wiedziałem, co powinna teraz zrobić, a ona sama też powinna wiedzieć, tylko z jakiegoś powodu tego nie robiła. Np. tajemnicza kobieta sprawia, że Rose czuje się dobrze? Rose ustaliła już, że muszą to być jej magiczne zdolności i poszła za kobietą do sklepu? I teraz chce zrezygnować? Rozumiem, że mogła się przestraszyć itd., po prostu jako czytelnik wiedziałem, że i tak w końcu tam wejdzie.

 

Nie mogę za to powiedzieć, żeby całość była przewidywalna. O ile staruszka musiała mieć jakieś znaczenia, ptak również, to same znaczenia nie były z góry ujawnione i kilka elementów jak np. kościół mnie zaskoczyły, mimo że teoretycznie zostały wcześniej wprowadzone.

 

Na koniec odniosę się jeszcze do opisów emocji. Obraz wewnętrznych zmagań bohaterki był przejrzyście namalowany i na ogół umiałem bez problemu w niego uwierzyć, sam bym tak nie umiał, ale czasem wydawał mi się trochę naiwny/podany za bardzo wprost. Jeśli tylko się da, dobrze jest nie tyle opisywać emocje, co reakcje lub czyny bohatera, które o tym świadczą (niżej wypisałem fragment z “bezbrzeżną falą miłości”), chociaż w tekście było też kilka miejsc, gdzie obok siebie stało tyle różnych zwrotów pokazujących reakcje i stany, że sama ilość była przytłaczająca ;)

 

Zbutwiałe drewno pomostu pękło, powodując natychmiastowe zapadnięcie się ciała w otchłań wody.

Nie wiem, czy to “się” powinno tu być. Nie mówię, że nie powinno, tylko nie wiem. Może jak ktoś inny też się zastanowi, dojdziemy do czegoś ciekawego ;)

Nie mogła dłużej powstrzymywać odruchu zaczerpnięcia powietrza, jednak w spanikowane usta nabrała jedynie wody[,+] smakującej zgnilizną i mułem.

Określenie prawdopodobnie nie jest konieczne do rozpoznania, o jaką wodę chodzi, więc z przecinkiem.

Przymknęła oczy. Przestały piec. Nawet smak zgnilizny się rozmył.

Brzmi trochę, jakby smak zgnilizny rozmył się przez zamknięcie oczu.

Szerokie ramiona wyciągnęły śliską dłoń.

Może to kwestia gustu, ale dla mnie brzmi bardzo naokoło. Może “topielec wyciągnął dłoń”/”topielec podał ramię”?

 – Będziesz moją panią! 

Dobiegło ją stłumione żądanie, choć nie spostrzegła ruchu nabrzmiałych warg.

Może zmienić na didaskalia?

Uniosła się ociężale i narzuciła już poplamiony mlekiem sweter.

O mleku słyszymy po raz pierwszy, więc zastanowiłbym się, czy nie usunąć “już”.

 – Czemu się drzesz? – warknęła. – Zapewne znowu jesteś głodna, co?

Może lepiej “Pewnie”?

 – Widziałaś moją niebieską koszulę? – krzyknął z drugiego pokoju zagubiony małżonek.

 – Chcesz to zrobić za mnie? – ironizowała. – Chętnie się zamienię! Ciekawe, czy miło ci będzie znosić ciągłe wycieki mleka i pogryzione sutki!

Pogrubione fragmenty wynikają z treści dialogów.

Wydawał się być oswojony, bo podskakiwał tuż obok Rose

Zbędne “być”.

a cudowny papierek, którym opakowane było dumne słowo – macierzyństwo – już nie zdawał się wcale połyskiwać złotem

Nie dam głowy, ale może lepiej “już wcale nie zdawał się połyskiwać złotem”?

Czuła zmęczenie, ciągły stres i bezradność

Nie wiem, czy można czuć ciągły stres, bardziej “być ciągle zestresowanym” albo po prostu “czuć stres”.

Czuła zmęczenie, ciągły stres i bezradność, i nadal nie nadciągała fala miłości, która miała zalać matczyne serce tuż po porodzie.

A może: “czuła zmęczenie, ciągły stres i bezradność, a fala miłości, która miała zalać matczyne serce tuż po porodzie, nie nadciągała”?

Jest gramatycznie trochę zręczniej i zdanie nie spojleruje na starcie, o co chodzi.

Spocone dłonie osuszała, trąc nimi o nogawki spodni

Może lepiej “Osuszała spocone dłonie”?

Rose poczuła, że napięcie znów zaczęło narastać, przez co dreszcz przebiegł po jej ciele i zjeżył włosy.

Czy spójnik konieczny?

W końcu babka była na wyciągnięcie ręki, ale jeszcze chwilę wcześniej rozwścieczona kobieta[,-] nie zdecydowała się jej zaatakować.

I tak[,-] przeszły razem przez cały park i placyk pod kościołem.

Można się zastanowić, czy nie usunąć “I” albo całego “I tak”.

Na półkach pełno było kolorowych fiolek, różnokształtnych flaszek, słoiczków i mis z zasuszonymi płazami, a pod sufitem zwisały bukiety ziół

“Zwisać” można tylko “z czegoś”, pod sufitem mogły “wisieć”.

Wypełniał je dym z kadzidełek, który nieco drapał w gardle.

przyznała Rose z orgastyczną ulgą w głosie, którą przestała odczuwać, gdy babka puściła rękę

W pierwszym fragmencie trochę niefortunnie ustawione zdanie, w drugim nie wiem, czy to już nie błąd, chociaż nie dam głowy.

a przez falujące w powietrzu korale[,-] można było dostrzec, jak dobiera w pęczek różne zioła z tych[,-] zawieszonych pod sufitem

Wygięte z bólu usta[,-] zastępował szyderczy uśmiech

A to wszystko wydawało się [ być ] wrogie i podłe

a Depsin uznała, że nie widzi sensu i nie ma ochoty[,-] wykłócać się o wyższą zapłatę z najwidoczniej niekompetentną dziewuchą.

Nagle jakby wyrosła przed nią wychudzona dziewczyna o wielkich oczach bez powiek i z uśmiechem ciągnącym się, dosłownie, od jednego do drugiego ucha.

Czy “jakby” konieczne? Bardziej typowym połączeniem jest co najwyżej “wyrosła jak spod ziemi”.

Nie mogła zrozumieć[,+] jak to możliwe, że wylądowała na kanapie starej szeptuchy.

Z tego co się orientuję, mamy zdanie składowe “jak to (jest) możliwe”.

W końcu spłynął na matkę bezmiar miłości.

Hmm… bardziej bezpośrednia się już chyba nie dało :D

 

Dopycham do biblioteki i pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

M.G.Zanadro, szczerze wyznam, że czytanie szło mi niezwykle opornie, bo od początku wiedziałam, że piszesz o sprawach, które nie są w stanie mnie zainteresować. Dlatego nie potrafiłam przejąć się ani problemami Rose, ani jej doświadczeniami z kobietą spotkaną w parku.

 

Głu­chy dźwięk ło­po­czą­ce­go serca roz­cho­dził się echem… → Nie bardzo wiem, jak serce mogłoby łopotać.

A może miało być: Głu­chy dźwięk ło­mo­czą­ce­go serca roz­cho­dził się echem

 

męż­czy­znę o dłu­gich i po­kry­tych glo­nem wło­sach… → Jednym glonem?

 

Od­su­nę­ła nagle dziec­ko z nie­kry­wa­nym wstrę­tem… → Pewnie miało być: Od­su­nę­ła nagle dziec­ko z nies­kry­wa­nym/ nieukrywanym wstrę­tem

 

Prze­bra­ła swe­ter i ukrad­kiem wy­mknę­ła się z miesz­ka­nia… → Za co przebrała sweter???

Tak jak odzieży nie można ubrać, tak nie można jej też przebrać.

Proponuję: Zmieniła swe­ter i ukrad­kiem wy­mknę­ła się z miesz­ka­nia

 

– Tar­go­wi­sko! – rze­kła nie­zna­jo­ma babka w dłu­giej spód­ni­cy… → Skoro to nieznajoma, to skąd wiadomo, że babka? Nie każda stara kobieta jest babką.

 

wokół star­szej pani pa­no­wał dziw­ny spo­kój, który udzie­lał się innym, ale za każ­dym razem, gdy się od niej od­da­la­ła, po­wra­ca­ło nie­ustę­pli­we roz­draż­nie­nie. Po­sta­no­wi­ła po­dą­żyć za babką. → Nie najlepiej, moim zdaniem, brzmi nazywanie nieznajomej raz babką, a raz starszą panią.

 

pro­wa­dzi­ła do sta­rych skle­pi­ków ze szkla­ny­mi wi­try­na­mi. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy witryny mogą być inne, nie szklane?

 

świa­tło sło­necz­ne z tru­dem prze­dzie­ra­ło się przez szkla­ną wi­try­nę… → Jak wyżej.

 

 – Zło drę­czy! Trwo­ga mier­zi! – Sta­ru­cha ki­wa­ła głową.

 – Tak! Do­kład­nie, tak! → A może:

– Zło drę­czy! Trwo­ga mier­zi! – Sta­ru­cha ki­wa­ła głową.

 – Tak! Właśnie, tak!

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokladnie;1075.html

 

 …przez chwi­lę spo­glą­da­ła na szkla­ną wi­try­nę skle­pu. → Jak wcześniej.

 

Za­ci­śnię­te mię­śnie brzu­cha od­cią­gnął spo­kój… → Czy spokój może coś odciągać?

Proponuję: Spokój sprawił, że zaciśnięte mięśnie brzucha rozluźniły/ rozprężyły się

 

na cięż­kie chwi­le, które to­wa­rzy­szy­ły jej ostat­ni­mi czasy. → …na trudne chwi­le, które to­wa­rzy­szy­ły jej ostat­ni­mi czasy.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Sku­pił się na jędr­nych, wil­got­nych ustach, które żona zwy­kła pod­gry­zać zę­ba­mi. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mogła podgryzać usta nie używając zębów?

Proponuję: Sku­pił się na jędr­nych, wil­got­nych ustach, które żona zwy­kła przygryzać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zbutwiałe drewno pomostu pękło, powodując natychmiastowe zapadnięcie się ciała w otchłań wody.

Zdanie jest tak skonstruowane, że ciało wpadające do wody, czyli clou, niemal odsuwa się w cień.

 

“Miotanie rękami” – nieco mi zgrzyta.

Nie mogła dłużej powstrzymywać odruchu zaczerpnięcia powietrza,

Nieco abstrakcyjne jak na tak dramatyczną scenę.

jednak w spanikowane usta nabrała jedynie wody smakującej zgnilizną i mułem.

Spanikowane usta? Hmm…

Dziewczyna próbowała się wybić ku światłu, ale dziwnie spuchnięty punkt podparcia wyślizgiwał się spod stóp.

Hmm, ujawnienie podmiotu jakoś nie w porę.

 

“Dziwnie spuchnięty punkt podparcia” – pogubiłem się, a co gorsza wybiłem…

Cienka sieć oplotła pazerne palce dłoni, pozbawiając je możliwości ruchu.

Masz sporo określeń, w takiej scenie wydaje mi się to zbędne.

Tracąc siły, liczyła jeszcze na odbicie się od dna, jednak woda wchłaniała ją głębiej i głębiej. Przymknęła oczy. Przestały piec. Nawet smak zgnilizny się rozmył. Ciało opadało nieśpiesznie, a przepełnione grozą serce cichło.

Całość sceny bym tak napisał.

rosłego mężczyznę o długichpokrytych glonem włosach, oblekających jej żądne życia palce.

Włosy dostają aż dwa imiesłowy. Palce “żądne życia” – nie wiem, jakoś mi nie gra.

Wyłupiaste ślepia wpatrywały się ze zdziwieniem w gasnące oblicze nieznajomej, jak gdyby właśnie zostały wyrwane ze snu. Szerokie ramiona wyciągnęły śliską dłoń. Nieszczęśnica chwyciła ją, lecz wbrew oczekiwaniom topielec nie od razu popłynął ku lustru zalewu.

“lustru zalewu” mi nie brzmi. To zalew czy studnia?

 

 – Będziesz moją panią!

Dobiegło ją stłumione żądanie,

Najpierw masz kwestię, a potem określenie, czym była – jakoś mi to przeszkodziło.

 

Dziwnie jest napisany ten fragment, gdzie osią konstrukcyjną stają się obleczone określeniami części ciała, a nie osoby i czynności. Widzę w tym myśl, ale wymaga to chyba szlifów.

 

Na plus bardzo plastyczny język, tworzący spójny klimat. 

 – I tak nieustannie mnie tam ciągnęło. – Przytuliła do siebie córkę. – Podobno stały tam wcześniej jakieś drewniane chaty, ale po regulacji okolicznej rzeki zalało cały teren, więc nie było to bezpieczne jeziorko, a raczej dziki zalew, choć ja widziałam w nim podwodne miasto. – Rozmarzyła się. 

 – A właściwie jak zginęli twoi rodzice? – drążył, korzystając z rzadkiej wylewności żony, którą zazwyczaj trudno było nakłonić do zwierzeń.

 – Mówiłam ci, że nie znałam ojca. A matka się utopiła. Pokarało ją! – wyrzuciła zgryźliwie. – Zawsze była jakaś tajemnicza, wycofana. W końcu zostałam z wujostwem, które roztrwoniło większość majątku. Także dworek z jeziorem. 

Infodump.jpg. Nieco to łagodzisz, ale i tak ten dialog przerywający kłótnię małżeńską trochę mnie razi.

 

Bardzo mi się podoba subtelny niepokój wprowadzany przy kąpieli dziecka. Z kolei wcześniej tok myślowy opowiada jej życie też nieco z lotu ptaka. 

Nagle w okno w salonie uderzył z impetem biały ptak, łopotał energicznie skrzydłami o szybę, odrywając Adama od pracy. 

Sugeruję uzgodnić i brakuje mi płynniejszego połączenia dwóch zdań,

Przerażona tym, co właśnie próbowała zrobić [tu nie przecinek?] porzuciła dziecko w plastikowej wanience, a niczego nieświadomy ojciec, [tu chyba zbędny?] przejął na siebie obowiązek wyciągnięcia córki z wody, podążając wzrokiem za żoną. 

Interpunkcja.

Rose znów wybiegła z mieszkania. Nie mogła się uspokoić. Nieustępliwy lęk ściskał jej trzewia. Chciała płakać, a nawet krzyczeć, nie rozumiała, dlaczego chce skrzywdzić własne dziecko!

Sugeruję kropkę, zamianę ostatnie zdania podrzędnego na pytanie do siebie albo połączenie. Sam przecinek nie robi tu roboty IMO.

 – Co się ze mną dzieje? – zapytała samą siebie, chowając twarz w dłoniach, siedząc na ławce przy starej fontannie. 

Chowając… siedząc. Może “gdy siedziała”?

Wbiła wzrok w płytę chodnikową, objęła brzuch skrzyżowanymi rękoma i siedziała.

Ta płyta chodnikowa brzmi nieco dosłownie, może lepiej w chodnik?

 

To nie mogło wydarzyć się w Polsce, dziecko samo w ojcem tyle czasu…

W końcu drżenie zaczęło ustawać, a spięte mięśnie odpuszczać, rozluźniając uścisk.

Spięcie, drżenie, rozluźnianie się dość często przewija.

Leniwie wypełniał ją spokój.

Może lepiej “powoli”? Przed chwilą była roztrzęsiona…

Wtedy spostrzegła białego kruka, który zerkał na nią ukradkiem. 

Jakoś mi to zwierze, anwet magiczne, zerkające kradkiem nie pasuje…

 

Ciekawe, niepokojące i nieco baśniowe zarazem.

 

C.d.n.

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

cezary_cezary, życzę zdrówka dla całej rodziny. :)

 

Bosmanie, jeszcze raz dziękuję za miłe słowa. :)

 

Jimie, dziękuję za tę odważną wypowiedź. Niestety (a może stety) nie mam wiedzy na temat morderczego instynktu rodziców, ale mogłoby to sporo wyjaśniać…

Również uważam, że obyczajówka wcale nie jest zła, a za samą fantastyką powinno coś stać. Z resztą ciągle pozostaję wierna zasadzie, że fabuła jest tłem, bo można napisać tekst o niczym (w sensie braku przesłania, czy jakiejś refleksji) – i nie chodzi mi tu o natrętne moralizatorstwo, ale o poruszenie pewnych tematów, z którymi się stykamy poprzez doświadczenie w taki czy inny sposób (na szczęście nie zawsze na własnej skórze). Wydaje mi się, że o ile takie podejście terapią może bywać, to z pewnością jest pomocą – porządkuje pewne rzeczy w głowie.

Dziękuję za miły komentarz i klik, a nad potknięciami postaram się popracować.

 

ostamie, wstęp był napisany w taki sposób z kilku powodów: aby nadać tej części charakter “baśniowy”, wyraźnie oddzielić go od pozostałej części, zaznaczyć, że to przeszłość względem opisywanych niżej sytuacji i niestety mam do tego stylu dziwną skłonność – sama się dziwię.

O tym porzuceniu dziecka… No, właśnie. Czuję, że jak nie napiszę czegoś wprost, to znaczenie pozostaje rozmyte. Rose od dłuższego czasu się dziwnie zachowywała, a mąż najpewniej milczał, bo próba rozmowy kończyła się kłótnią. Tutaj nawet nie chodzi o to nieszczęsne dziecko w wanience, a o to, że pierwszy raz Adam został z dzieckiem sam i poczuł, jaki to jest trud – był sfrustrowany i zdenerwowany stale ryczącym dzieckiem.

Nie jestem przekonana, że Rose wiedziała w parku, że babka ma zdolności. To ją dopiero zaciekawiło i dlatego za nią poszła, a później zwyczajnie się speszyła.

O przytłaczających emocjach i opisach: wiem, że męczą, ale nie wyobrażam sobie tekstu o takiej problematyce, przez który się przelatuje wzrokiem. Przytłoczenie czytelnika trochę pomaga oddać to, co czuła bohaterka – a było tego wiele. Pozwoliłam sobie na to, choć wiedziałam, że zwrócicie na to uwagę, ale to tylko dziesięć stron, więc uznałam, że zaryzykuję.

Dzięki za komentarz i podzielenie się w nim wątpliwościami. Mam nadzieję, że moja odpowiedź rzuci nowe światło, a nie stanie w kontrze, bo chciałam bardziej opisać zamysł, niż kłócić się z Twoją interpretacją/odbiorem.

Dzięki za kilk. :)

 

regulatorzy, miło mi, że jednak dałaś szansę tekstowi. Niestety nie wszystko jest nas w stanie zainteresować, ale to może też chronić nas przed zwariowaniem. Może następnym razem wybrana przeze mnie problematyka bardziej trafi w twój gust. :)

 

GreasySmooth, to super, że ciekawe! Z niecierpliwością czekam na dalszą część… :)

 

Dziękuję Wam wszystkim za miłe słowa, a jeszcze bardziej za część krytyczną. Większość poprawek bez szemrania naniosłam, bo oczywiście mieliście rację. Mimo leżakowania i odpoczynku pozostały gdzieniegdzie niezgrabności po uciętych fragmentach i innych poprawkach. Na swoją obronę dodam tylko, że opowiadanie potrzebowało chyba świeżego spojrzenia, bo ja już do niego serca nie mam. Chyba jest jakiś moment, od którego nie lubi się własnego opowiadania, a oko nie widzi błędów. Dziękuję za włożoną pracę i poświęcony czas!

Może następnym razem wybrana przeze mnie problematyka bardziej trafi w twój gust. :)

M.G.Zanadro, jestem pełna nadziei, że tak właśnie będzie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja również wink

Cześć, MGZ!

 

Po lekturze mam bardzo szerokie spektrum odczuć ;)

Bo zaserwowałaś trudną tematykę, na której łatwo się wyłożyć i wyszłaś raczej obronną ręką, choć na pewno nie “na czysto”. Sam zarys problemu jest ok, mąż, który nie pomaga, ale konstrukcja samej bohaterki troszkę cierpi. Na początku po prostu trudno jakkolwiek się z nią utożsamiać/kibicować jej. Wiem, że to nie jest łatwa (ani też rzadka) sprawa, ale warto by było zostawić więcej miejsca na polubienie bohaterki, która ma problem – teraz bardziej postrzegam ją, jakby ona była problemem. I nie chodzi mi o to, że ma jednak kochać dziecko itd. Na dobrą sprawę trudno mi powiedzieć, jak konkretnie to zrobić, bo uważam, że to szalenie trudne w tak trudnych tematach, żeby wyjść z tarczą, nie przegiąć w żadną ze stron i jednocześnie nie przekłamać obrazu.

Największe zarzuty miałbym do kwestii technicznej i, w kilku miejscach, logicznej. Wiele zdań jest do przeredagowania, są niezgrabne, albo bywają dezorientujące. No i takie kwiatki, jak:

– Ile płacę? – zwróciła się do ekspedientki.

 – Trzy dolary.

Ona kąpała dziecko, nagle wybiegła z mieszkania i cyk! Ma ze sobą pieniądze?

Wargami sięgnął ust, aby przypomnieć sobie smak miłości.

O, fuu! Oni dopiero co się obudzili… Ta miłość musi mieć dość… osobliwy smak.

Do tego anturaż stworów jest taki nasz, swojski, słowiański, a z jakiegoś powodu wyrzuciłaś akcję do… USA? To troszkę mi łamało klimat.

To wszystko jest do wypracowania/naprawienia.

Natomiast pod kątem konstrukcji tekstu jestem bardzo usatysfakcjonowany. Uważam też, że gdzieś tak od wizyty w “Targowisku” tekst nabrał rumieńców i podobał mi się coraz bardziej.

Wielki plus za scenę erotyczną – po pierwsze, nie boli, a łatwo zrobić mega krindżową eroscenę. Po drugie – jest po coś. Wielu autorów pisze sceny erotyczne po to tylko, żeby były, no bo HE-HE, wiesz HE-HE! A ta Twoja dokłada do historii potężną cegłę.

No i tytuł. Zupełnie innego klimatu się spodziewałem, myślałem, że to będzie słowiański, lekki tekścik. Pod koniec lektury nawet stwierdziłem, że Ci to wytknę, że to przecież nie pasuje. I wtedy zrozumiałem.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Rose poczuła, że napięcie znów zaczęło narastać, przez co dreszcz przebiegł po jej ciele i zjeżył włosy.

Piszesz o emocjach, a konstrukcja jest dość abstrakcyjna: poczuła, że … przez co

Niewiele myśląc, ruszyła za niczego nieświadomą babiną.

Trochę jak powtórzenie.

Podczas tych rozważań nagle dotarło do niej, że coś się zmieniło.

Nie wiem, jakoś mi dwa określenia czasu obok siebie zgrzytają.

W końcu spłynął na matkę bezmiar miłości.

Egzaltowane nieco, nawet, jeśli pasuje do stylizacji.

 

C.d.n.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

M.G.Zandro, to ja myślałam, że tylko bruce ma bardziej miękkie serduszko, niż ja, a Ty mi piszesz, że zdjęcie Hiacynty budzi grozę;)

Lożanka bezprenumeratowa

Nie jestem przekonana, że Rose wiedziała w parku, że babka ma zdolności. To ją dopiero zaciekawiło i dlatego za nią poszła, a później zwyczajnie się speszyła.

W parku może jeszcze nie, ale jeśli po tym fragmencie:

Rose poczuła, że napięcie zaczęło narastać […pominięty fragment też istotny, nie chę przeklejać całości…] Zbita z tropu zrozumiała, że wokół starszej pani panował dziwny spokój, który udzielał się innym, ale za każdym razem, gdy się od niej oddalała, powracało nieustępliwe rozdrażnienie. Postanowiła podążyć za babką. Nie miała zamiaru jej śledzić, chciała tylko odpocząć od ciągłego napięcia.”

dalej nie zdaje sobie z tego sprawy, to trochę mi zgrzyta, bo jako czytelnik czuję się, jakby zostało mi to już powiedziane trzy razy za dużo ;)

 

Resztę uwag rozumiem, a tam, gdzie bym się niezgodził, widzę, że to głównie kwestia gustu. Opowiadanie dobrze realizuje postawione przez autorkę cele. Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Krokusie,

Po lekturze mam bardzo szerokie spektrum odczuć ;)

I super! Nie było całkiem źle, a resztę może można poprawić…

 

Sam zarys problemu jest ok, mąż, który nie pomaga, ale konstrukcja samej bohaterki troszkę cierpi. Na początku po prostu trudno jakkolwiek się z nią utożsamiać/kibicować jej.

Z pewnością masz rację i zastanawiałam się nad tym. Poznajemy bohaterkę, gdy sprawy już zaszły bardzo daleko, więc pojawia się pytanie, czy to błąd w kreacji postaci, czy raczej krótka forma opowiadania nie pozwoliła na więcej (fabuła by się rozmyła itd) – nie powiem, żeby to była świadoma decyzja, ale jest o czym myśleć na przyszłość…

 

Największe zarzuty miałbym do kwestii technicznej i, w kilku miejscach, logicznej. Wiele zdań jest do przeredagowania, są niezgrabne, albo bywają dezorientujące.

Ok, raz jeszcze prześledzę wydarzenia.

 

Do tego anturaż stworów jest taki nasz, swojski, słowiański, a z jakiegoś powodu wyrzuciłaś akcję do… USA? To troszkę mi łamało klimat.

Ok, przyjmuję. Mogłam to umotywować, choć myślałam, że szeptucha z racji pochodzenia zamyka sprawę. Ona rozpoznała, co się dzieje, a Rose zawsze mogła wyjechać. Pozostawiam to sobie jeszcze do przemyślenia.

 

Natomiast pod kątem konstrukcji tekstu jestem bardzo usatysfakcjonowany. Uważam też, że gdzieś tak od wizyty w “Targowisku” tekst nabrał rumieńców i podobał mi się coraz bardziej.

Bardzo mi miło. :)

 

Wielki plus za scenę erotyczną – po pierwsze, nie boli, a łatwo zrobić mega krindżową eroscenę. Po drugie – jest po coś. Wielu autorów pisze sceny erotyczne po to tylko, żeby były, no bo HE-HE, wiesz HE-HE! A ta Twoja dokłada do historii potężną cegłę.

Miło mi bardziej. :D

No i tytuł. Zupełnie innego klimatu się spodziewałem, myślałem, że to będzie słowiański, lekki tekścik. Pod koniec lektury nawet stwierdziłem, że Ci to wytknę, że to przecież nie pasuje. I wtedy zrozumiałem.

Fajnie! Cieszę się bardzo i dałeś mi trochę do myślenia. Dzięki za analizę i za rzucenie okiem na tekst, bo świeże spojrzenie ewidentnie jest tu potrzebne, oraz za klik! To nawet dobrze, że jest nad czym pracować… :P

 

Greasy, nie wiem, jak to robisz… Mnie z pewnością nie udałoby się wczuć w opowiadaną historię, jeśli czytałabym ją w krótkich fragmentach. Trochę zazdroszczę Ci umiejętności swoistego zawieszenia…

 

Ambush,

M.G.Zandro, to ja myślałam, że tylko bruce ma bardziej miękkie serduszko, niż ja, a Ty mi piszesz, że zdjęcie Hiacynty budzi grozę;)

Może groza to za dużo powiedziane, ale z pewnością pojawia się dreszczyk niepewności…

 

ostamie, nie pozostaje mi nic poza zgodzeniem się z Tobą. A że gust się zmienia, być może, gdy już odpocznę od tego tekstu, złapię się za głowę… Nie wykluczam :)

Spoglądał na zarumienione piersi, w których rozżalone serce znów biło jak oszalałe.

Niezmiennie mam wrażenie przeładowania określeniami. Czy jak się ma bladą skórę, to piersi się rumienią? Po sobie nie wiem :)

W drugiej łapie zabłysnął sztylet, który przyłożywszy do nabrzmiałej tętnicy szyjnej, wepchnęło po rękojeść.

Strasznie zawiłe jak na scenę mordu.

Nieruchoma. Bezradna. Złamana. Leżała naga, wylewając łzy. 

Hmm, nieco egzaltowane.

Zatopiona po szyję nie odważyła się drgnąć, aby ponownie nie wzburzyć parzącej tafli, która zdawała się być bardziej znośna, gdy ciało tkwiło w bezruchu. Zdeterminowana zdawała się wstrzymywać łzę na dolnej powiece, żeby nie wywoływać kolistej fali, w razie wpadnięcia do wody. Potrzebowała głębszego oddechu, ale powstrzymała odruch, godząc się na lekkie zawroty głowy skierowanej na sufit.

Dwa zdanie rozpoczęte imiesłowami, do tego emocje opisane są w sposób bardzo abstrakcyjny. 

Dotąd na wpół przymknięte oczy odważyły się w końcu spojrzeć w górę.

Znowu część ciała jako podmiot.

 dodawały owemu momentowi mistyczności. Kobieta i potwór trwały w milczeniu i dopiero wtedy strumień oświecenia spłynął na Depsin.

Znowuż nieco egzaltacji.

 

Hmm, ja ledwo żyję po chorobie, stąd poszarpany charakter uwag, przepraszam.

 

Jest to szalenie ciekawy i wciągający materiał, wrażliwy emocjonalnie i pogłębiony psychologicznie, ale też ma swoja specyfikę, która nieco mi utrudniła płynięcie z tekstem.

 

Przede wszystkim mam problem z brakiem spójnowści językowej. Mamy tu w zasadzie cztery rejestry językowe – baśniowy (kruk, szeptucha), cyniczno-depresyjny (rozczarowanie życiem rodzinnym), horrorowy i pop-psychologiczny (teraz się zmienię, namiętny seks). Momentami odnoszę wrażenie, że bohaterka nie tyle się miota, co przestawia się w niej wajcha.  

 

Fragmenty horrorowe są ciekawe, plastyczne, bez dwóch zdań najmocniejsze. Bardzo dobrze dobrane pole semantyczne. Scena lustrzano-erotyczna jest świetna.

 

Dziwi mnie nieco, ze bohaterka tak po prostu weszła w zwyczajne życie, jakby mroczna strona trwała uśpiona. Aż się prosi o wspomnienie, że jako nastolatkę ciągnęło ją do okultyzmu czy cuś.

 

Rozmowa z szeptuchą rzuca czytelnikowi w twarz, że bohaterka jest Child of Hell. W moim odczuciu jest to za słabo osadzone w tekście, może warto zajawić przy pierwszym spotkaniu z szeptuchą czy cuś.

 

Językowo – sporo imiesłowów, sporo określeń, lekkie zagmatwanie narracji, które bardziej jak dla mnie przeszkadza, niż pomaga. Nie są to duże problemy, być może to nawet trochę kwestia gustu. Warto było czytać, a jakże!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Greasy, rozumiem przytłoczenie wielością określeń. To moja styl zmora, którą akurat w tym tekście chciałam wykorzystać, bo bohaterka właśnie przytłoczona emocjami była. Czy to wyszło? Każdy widzi :P

 

Przede wszystkim mam problem z brakiem spójnowści językowej. Mamy tu w zasadzie cztery rejestry językowe – baśniowy (kruk, szeptucha), cyniczno-depresyjny (rozczarowanie życiem rodzinnym), horrorowy i pop-psychologiczny (teraz się zmienię, namiętny seks). Momentami odnoszę wrażenie, że bohaterka nie tyle się miota, co przestawia się w niej wajcha.  

Wydawało mi się, że właśnie cofnięcie się w przeszłość i swoisty trans stylistycznie dobrze jest wyróżnić, a co do wymienionych przez Ciebie zastrzeżeń, muszę się przyjrzeć tekstowi, gdy od niego odpocznę, bo teraz tego nie widzę.

 

Fragmenty horrorowe są ciekawe, plastyczne, bez dwóch zdań najmocniejsze. Bardzo dobrze dobrane pole semantyczne. Scena lustrzano-erotyczna jest świetna.

Cieszę się bardzo, bo scen erotycznych pisać nie lubię, ale tutaj była potrzebna.

 

Dziwi mnie nieco, ze bohaterka tak po prostu weszła w zwyczajne życie, jakby mroczna strona trwała uśpiona. Aż się prosi o wspomnienie, że jako nastolatkę ciągnęło ją do okultyzmu czy cuś.

Jest w tekście informacja o podwodnym mieście i uznałam, że więcej wzmianek nie potrzeba, być może błędnie…

 

Rozmowa z szeptuchą rzuca czytelnikowi w twarz, że bohaterka jest Child of Hell. W moim odczuciu jest to za słabo osadzone w tekście, może warto zajawić przy pierwszym spotkaniu z szeptuchą czy cuś.

Hmm… Tu znów uznałam, że babka jest przyzwyczajona do różnorakich stworów i nie zrobiło to na niej wrażenia za pierwszym razem, to też nie powiedziała Rose kim jest (może nie chcąc jej straszyć). Za drugim razem Rose wróciła z “avanti”, to babka powiedziała w czym tkwi problem… To tylko moje założenia, ale tekstowi i tak się jeszcze przyjrzę.

Warto było czytać, a jakże!

Uff… To dobrze! Bardzo mnie to cieszy! Dziękuję bardzo za łapankę i rozbudowany komentarz. Nieco wzbudził moją podejrzliwość wobec powyższego opka, więc czeka mnie jeszcze wnikliwa analiza wydarzeń itp. Miło mi, że mimo pewnych wątpliwości uznajesz tekst za warty przeczytania.

Życzę dużo zdrowia!

Khaire!

 

Ostatnio zdarza mi się przeskakiwać między tekstami o bardzo różnym poziomie i tak jak z reguły z tych IMO słabszych staram się wyłapywać pozytywy, tak w tych lepszych rzucają mi się w oczy raczej mankamenty. Pewnie to kwestia większych wymagań, które podczas lektury narzucam z automatu ciekawym i zgrabnie napisanym tekstom, a za taki uważam twoje opowiadanie – żeby nie było co do tego żadnych wątpliwości.

 

Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie pomarudził wink

 

Wydaje mi się, że miejscami grzęźniesz ładnych, ale przydługich i zbyt szczegółowych opisach, przez co tracisz z oczu postacie, gdzie są i co robią. Przy pierwszej wizycie w sklepiku, podfruwajka w bieli* zjawia się, by otworzyć drzwi kluczem, a po chwili Rose jakby z zaskoczeniem dostrzega ją w środku. Babka, która jak rozumiem ledwo weszła przed lub razem z Rose, nagle wychodzi z innego pomieszczenia. Serio, przez moment myślałem, że to jakaś inna, czwarta kobieta…

 

*Rzuciłaś tym określeniem niejako na dzień dobry, opisując po raz pierwszy pomocniczkę szeptuchy. To tak jakbyś napisała, że ni stąd, ni zowąd drzwi otworzył im gnojek w czerwieni. Trochę nie wiadomo – co za gnojek i jak to, w czerwieni? Słowo “podfruwajka” jest świetnym wyborem, zwłaszcza w kontekście jej natury, ale ja bym tego użył dopiero jako dookreślenia lub synonimu dalej w tekście.

 

Ktoś napisał w komentarzu, że to opowiadanie jest kobiece. Mnie bardzo interesuje kobiecy punkt widzenia – szczególnie na sprawy tak intymne jak macierzyństwo, czy specyficzne jak relacja córki z matką – bo ile bym nie miał o nim przekazów, to zawsze będzie terra incognita. W swoim tekście zawierasz ten punkt widzenia w trzech prostych emocjach: złości, wstydu i lęku. Nie mam wrażenia, że chcesz mi powiedzieć więcej ani sprawić, żebym też to poczuł. Trochę na zasadzie “kto przeżył, ten wie”. Fakt, że w tym świecie mężczyźni są symbolicznie reprezentowani przez (nomen omen) Adama, istotę równie ludzką, co ten wodnik na początku, potęguje tylko wrażenie ekskluzywności. Rzecz jasna, wykreowałaś taki świat, jaki był ci potrzebny do opowiedzenia tej historii, zwracam tylko uwagę, że część Czytelników – choćbym to miał być ja jeden – może poczuć się w tym świecie obca i nieproszona.

 

A cała reszta mi się bardzo podoba :) Elementy fantastyczne odmalowane ze smakiem, nie nazbyt grubą kreską, opisy plastyczne i, jako się rzekło, po prostu ładne. Jednak największy plus za sam pomysł – jego oryginalność nie pozwoliła się oderwać od lektury.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Historia nie należy co prawda do wyjątkowo oryginalnych, ale pojawiło się kilka ciekawych pomysłów zamkniętych w spójną opowieść. Najmocniejszą stroną jest porządnie zbudowana, wyrazista bohaterka, widać że poświęciłaś sporo wysiłku, żeby opisać jej emocje.

Opowiadanie pewnie nie dla każdego – sama historia, jak już pisałem, wydaje się prosta i niezbyt wyjątkowa, ale mam wrażenie, że to nie ona sama w sobie jest tutaj najważniejsza. Postawiłaś na opis przemiany Rose i tego, co się dzieje w jej głowie. Może nie do końca w moim stylu, ale doceniam efekt. W skrócie: opowiadanie ma swój klimat, czytało się przyjemnie :)

 

Najbardziej zazgrzytała mi rozmowa z Adamem, w której dziewczyna opowiada o swojej historii – według mnie brzmi nienaturalnie, zwłaszcza jak na rozmowę małżonków (nawet jeśli nie są ze sobą bardzo blisko). Szczególnie ten fragment:

 

– A właściwie jak zginęli twoi rodzice? – drążył, korzystając z rzadkiej wylewności żony, którą zazwyczaj trudno było nakłonić do zwierzeń.

 – Mówiłam ci, że nie znałam ojca. A matka się utopiła. Pokarało ją! – wyrzuciła zgryźliwie. – Zawsze była jakaś tajemnicza, wycofana… W końcu zostałam z wujostwem, które roztrwoniło większość majątku. Także dworek z jeziorem.

 

PS. Przepraszam, jeśli powtarzam to co już się pojawiło, ale nie czytałem poprzednich komentarzy ;)

Duago, miło Cię widzieć!

 

Pewnie to kwestia większych wymagań, które podczas lektury narzucam z automatu ciekawym i zgrabnie napisanym tekstom, a za taki uważam twoje opowiadanie – żeby nie było co do tego żadnych wątpliwości.

Ok, wątpliwości nie ma, jest ciekawość…

 

Wydaje mi się, że miejscami grzęźniesz ładnych, ale przydługich i zbyt szczegółowych opisach, przez co tracisz z oczu postacie, gdzie są i co robią.

Rozumiem Twój punkt widzenia i nawet wróciłam do wskazanego fragmentu. Wydawało mi się, że opisanie pierwszej sali i wymienienie wśród obecnych w niej osób tylko ekspedientki załatwia sprawę. Rose ogląda wnętrze, a czas leci, babka mogła wparować od razu do swojego gabinetu i wyszła dopiero po chwili. Widać powinnam to bardziej podkreślić…

 

*Rzuciłaś tym określeniem niejako na dzień dobry, opisując po raz pierwszy pomocniczkę szeptuchy. To tak jakbyś napisała, że ni stąd, ni zowąd drzwi otworzył im gnojek w czerwieni. Trochę nie wiadomo – co za gnojek i jak to, w czerwieni? Słowo “podfruwajka” jest świetnym wyborem, zwłaszcza w kontekście jej natury, ale ja bym tego użył dopiero jako dookreślenia lub synonimu dalej w tekście.

Ok, ale podfruwajka zwalnia mnie z opisu postaci, a opisów i dookreśleń w tym tekście i tak sporo… A tak, od razu wiemy, że to młoda dziewczyna, podlotek, a że cała w bieli… to wyróżnienie. Mało osób chodzi ubranych na biało, uznałam to za charakterystyczne… dlatego nie użyłam innego określenia, wprowadzając postać → to tylko trop moich wyobrażeń/podjętych decyzji, gdyby ktoś chciał je śledzić ;)

 

Ktoś napisał w komentarzu, że to opowiadanie jest kobiece. Mnie bardzo interesuje kobiecy punkt widzenia – szczególnie na sprawy tak intymne jak macierzyństwo, czy specyficzne jak relacja córki z matką – bo ile bym nie miał o nim przekazów, to zawsze będzie terra incognita. W swoim tekście zawierasz ten punkt widzenia w trzech prostych emocjach: złości, wstydu i lęku. Nie mam wrażenia, że chcesz mi powiedzieć więcej ani sprawić, żebym też to poczuł. Trochę na zasadzie “kto przeżył, ten wie”. Fakt, że w tym świecie mężczyźni są symbolicznie reprezentowani przez (nomen omen) Adama, istotę równie ludzką, co ten wodnik na początku, potęguje tylko wrażenie ekskluzywności. Rzecz jasna, wykreowałaś taki świat, jaki był ci potrzebny do opowiedzenia tej historii, zwracam tylko uwagę, że część Czytelników – choćbym to miał być ja jeden – może poczuć się w tym świecie obca i nieproszona.

Z tym pozwolę się sobie nie zgodzić. Poznajemy kobietę z już wyeskalowanym problemem. To nie jest tekst o macierzyństwie, a o problemach zagubionej osoby, która właśnie matką być nie potrafi i od tego ucieka. Szczerze pisząc, nawet nie wiem jak inaczej mogłabym to opisać. Zaintrygowałeś mnie.

Z jej perspektywy oglądamy większość zdarzeń, więc zaaferowana sobą, mogła nie dostrzegać, co i czy Adam coś dla niej robi…

A pokazać tragedię kobiety usiłowałam, jeśli odbierasz to bardziej jako opis, to najwyraźniej poległam. Postaram się to zmienić następnym razem, obiecuję.

 

A cała reszta mi się bardzo podoba :) Elementy fantastyczne odmalowane ze smakiem, nie nazbyt grubą kreską, opisy plastyczne i, jako się rzekło, po prostu ładne. Jednak największy plus za sam pomysł – jego oryginalność nie pozwoliła się oderwać od lektury.

No i super! Najważniejsze, że nie był to dla Ciebie czas stracony, a nad warsztatem będę pracować dalej i spróbuję wyeliminować potknięcia. Dzięki za komentarz i dobre słowo… Mam teraz nad czym podumać :)

 

Perrux,

Najmocniejszą stroną jest porządnie zbudowana, wyrazista bohaterka

Bardzo mi miło, że tak ją odbierasz.

 

Opowiadanie pewnie nie dla każdego 

A czy istnieją jakieś uniwersalne? Wydaje mi się, że byłyby bardzo miałkie.

 

Może nie do końca w moim stylu, ale doceniam efekt. W skrócie: opowiadanie ma swój klimat, czytało się przyjemnie :)

No i o to chodzi! Jeśli Cię bardzo nie zmęczyłam to już uznaję to za sukces ;)

 

Najbardziej zazgrzytała mi rozmowa z Adamem, w której dziewczyna opowiada o swojej historii – według mnie brzmi nienaturalnie, zwłaszcza jak na rozmowę małżonków (nawet jeśli nie są ze sobą bardzo blisko).

Muszę się przyjrzeć temu fragmentowi, bo ktoś już chyba pisał o tym wyżej. Skoro to potwierdzasz, to już muszę się nad tym pochylić, bo ewidentnie zgrzyta.

 

PS. Przepraszam, jeśli powtarzam to co już się pojawiło, ale nie czytałem poprzednich komentarzy ;)

Nie ma za co, ja też nie zawsze czytam komentarze pod czyimiś opkami. Często są dłuższe niż tekst docelowy, a przecież inne opowiadania czekają :)

Dzięki za poświęcony czas i za komentarz. Doceniam szczególnie dlatego, że potwierdziłeś wcześniejsze obawy.

Pozdrawiam.

M.G.Zanadra,

 

Rozumiem Twój punkt widzenia i nawet wróciłam do wskazanego fragmentu. Wydawało mi się, że opisanie pierwszej sali i wymienienie wśród obecnych w niej osób tylko ekspedientki załatwia sprawę. Rose ogląda wnętrze, a czas leci, babka mogła wparować od razu do swojego gabinetu i wyszła dopiero po chwili. Widać powinnam to bardziej podkreślić…

Jasne, wszystko jest możliwe i stosunkowo łatwe do wytłumaczenia, ale jak się zaczytam, to nie analizuję (a w każdym razie robię to niechętnie), co się mogło wydarzyć w czasie, kiedy postaci np. rozglądają się wokół. Przeczytanie jednego akapitu to kwestia co najwyżej kilkunastu sekund i z mojej perspektywy najlepiej byłoby, gdybym nie musiał się w tym czasie zatrzymywać ani cofać :) 

Co więcej, nie wydaje mi się, żeby scena wymagała rozwinięcia o tor poruszania się postaci, proponowałbym raczej pominięcie informacji, które mogą powodować zamęt. Zawsze może być tak, że w tym konkretnym fragmencie tylko ja zaliczyłem zwieszkę, ale ponieważ miałaś już jakieś uwagi o pewnej chaotyczności tudzież zawiłości narracji, skłaniałbym się ku teorii, że słów może być za dużo, niż że jest ich za mało :)

 

Z tym pozwolę się sobie nie zgodzić. Poznajemy kobietę z już wyeskalowanym problemem. To nie jest tekst o macierzyństwie, a o problemach zagubionej osoby, która właśnie matką być nie potrafi i od tego ucieka. Szczerze pisząc, nawet nie wiem jak inaczej mogłabym to opisać. Zaintrygowałeś mnie.

Z jej perspektywy oglądamy większość zdarzeń, więc zaaferowana sobą, mogła nie dostrzegać, co i czy Adam coś dla niej robi…

Problem jest chyba w tym, że skazując czytelnika wyłącznie na taką perspektywę bohaterki (nawet jeśli jest ona całkiem legit dla osoby zagubionej / pogrążonej w depresji i będziemy traktować ją jak krzywe zwierciadło), tworzysz siłą rzeczy antypatyczny obraz świata. Nie mam skąd domniemywać, że jest inaczej, niż widzi to Rose, a ciężko jej współczuć, jeśli obserwujemy tylko jej miotanie się i niezgodę na rzeczywistość. W dodatku jej emocje są często oddane opisowo, co nie sprzyja pobudzaniu empatii:

Z gniewu, w który ostatnio łatwo wpadała, zaczęła się trząść. Nie mogła uspokoić nerwów, aż chciało się jej ryczeć. Od dłuższego czasu czuła, że utknęła w miejscu. Żałowała zajścia w ciążę, a ciągły płacz i wymiociny dziecka doprowadzały ją do szewskiej pasji.

Targały nią skrajne emocje, czuła dziwny głód, którego nie sposób było zaspokoić nawet największym posiłkiem. Płakała, ale mimo wylanych łez, żalu z niej nie ubywało.

Czuła zmęczenie, ciągły stres i bezradność, i nadal nie nadciągała fala miłości, która miała zalać matczyne serce tuż po porodzie. Z tego powodu poczucie winy nie opuszczało jej od tygodni.

Uniosła ramię, a dziecko zaczęło krztusić się i płakać. Tego ostatniego nie znosiła najbardziej! Płacz drażnił ją. Niecierpliwił. Jednak tym razem ulżyło jej, że go słyszy. Przerażona tym, co właśnie próbowała zrobić, porzuciła dziecko w plastikowej wanience i wybiegła z mieszkania.

Wydaje mi się, że te fragmenty zyskałyby na rezygnacji z nazywania uczuć, gdyby tylko pozwolić jej po prostu trząść się, mieć torsje, płakać, pokazać ból i napięcie w ciele. W zestawieniu z introspektywą, wspomnieniami, jakimś wewnętrznym konfliktem, czy oskarżeniami skierowanymi do konkretnych osób (dziecko, matka, mąż), to byłaby naprawdę mocna mieszanka.

Człowiek o którym słyszałem, że jest zły, smutny i zlękniony jest dla mnie tylko w połowie tak poruszający jak ten, którego cierpienie widzę, znam go lub wiem skądinąd, że toczy wewnętrzną walkę i nie zasługuje na to, co go spotyka. Wtedy to jest prawdziwa tragedia.

 

Przepraszam za ten przydługi komentarz. Daleko mi do narzucania swojego zdania, ale może jako część składowa do czegoś ci się ono przyda.

 

Serdecznie pozdrawiam!

Twój głos jest miodem... dla uszu

Duago,

ponieważ miałaś już jakieś uwagi o pewnej chaotyczności tudzież zawiłości narracji, skłaniałbym się ku teorii, że słów może być za dużo, niż że jest ich za mało :)

Ok, przekonuje mnie ta argumentacja i możesz mieć rację, więc spojrzę raz jeszcze na tekst, bo właściwie zastanawiałam się, co jest w nim chaotycznego.

Nie mam skąd domniemywać, że jest inaczej, niż widzi to Rose, a ciężko jej współczuć, jeśli obserwujemy tylko jej miotanie się i niezgodę na rzeczywistość. W dodatku jej emocje są często oddane opisowo, co nie sprzyja pobudzaniu empatii:

Tu znów przyznam Ci rację. Chyba faktycznie za dużo opisałam emocji. Przyjrzę się temu.

 

Wydaje mi się, że te fragmenty zyskałyby na rezygnacji z nazywania uczuć, gdyby tylko pozwolić jej po prostu trząść się, mieć torsje, płakać, pokazać ból i napięcie w ciele. W zestawieniu z introspektywą, wspomnieniami, jakimś wewnętrznym konfliktem, czy oskarżeniami skierowanymi do konkretnych osób (dziecko, matka, mąż), to byłaby naprawdę mocna mieszanka.

Ok, zgadzam się.

 

Przepraszam za ten przydługi komentarz. Daleko mi do narzucania swojego zdania, ale może jako część składowa do czegoś ci się ono przyda.

Nie ma za co, bo akurat wyjaśniłeś mi istotne kwestie. Nie spojrzałam na tekst w ten sposób zwłaszcza, że miałam go już trochę dość. Teraz już rozumiem z czym się nie zgadzacie i za to bardzo dziękuję. Postaram się naprawić swój błąd.

Historia interesująca. Acz ponura. Nie lubię, kiedy bohater nie ma wyboru, ma przerąbane od samego początku.

Jak dla mnie, napisana zbyt rozwlekle – powtarzasz ciągle te same rzeczy. Ale to może być tylko moje wrażenie. Może to tajemnicze budowanie nastroju, z którego do mnie dociera tylko nastrój zniecierpliwienia “o tym już wiem, daj coś nowego”.

Odniosłam wrażenie, że problemy bohaterki zaczęły się od urodzenia dziecka. A przecież córką wodnika była już wcześniej. Dlaczego męża mogła normalnie kochać, a niemowlaka nie?

Babska logika rządzi!

Finklo, muszę przyznać Ci rację. Za bardzo rozwlekłam tę historię, choć z początku myślałam, że ma to sens, bo w ten sposób ukazuję stan w jakim znajduje się bohaterka. Jednak zmęczenie czytelnika, chyba nie było dobrym pomysłem.

Odniosłam wrażenie, że problemy bohaterki zaczęły się od urodzenia dziecka. A przecież córką wodnika była już wcześniej. Dlaczego męża mogła normalnie kochać, a niemowlaka nie?

Dobre pytanie. Pewnie jakiś rytuał przejścia odblokował demoniczną stronę kobiety. Może to taki typ demona? Matka bohaterki także źle reagowała na dziecko, więc może to ono było wyzwalaczem.

Cieszę się, że mimo wszystko historia Cię zainteresowała. Dzięki za komentarz i podzielenie się uwagami :)

Interesująca opowieść. Zgadzam się, że oprócz tego również bardzo kobieca, co fajne :)

Ogólnie czytało się przyjemnie, rozterki Rose opisane bardzo dobrze, psychologia postaci to coś, co lubię. Trochę za dużo opisów moim zdaniem, przez co opowiadanie wytraca i tak już powolne tempo.

Opisy są fajne, budują napięcie i wzbogacają tekst, ale w tym przypadku było ich trochę zbyt wiele. 

Lecz poza tym opko jak najbardziej udane.

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka