- Opowiadanie: Nirred - Gwiazdowid

Gwiazdowid

Wielkie dzięki za pomoc przy naprawach: Ambush i Bruce, bez Was ten statek by nie wypłynął.

Polecam do opowiadanka utwór: “Zoriuszka”.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Gwiazdowid

 

Świę­to­wa­no Noc Ku­pa­ły. Zwy­kle ciem­ne skle­pie­nie zie­mio­nie­ba skrzy­ło się szkar­łat­nie, bo w całym cy­lin­drycz­nym świe­cie pło­nę­ły ogni­ska, uda­jąc nocne niebo pełne gwiazd. Miesz­kań­cy nie przej­mo­wa­li się tym, że na po­kła­dzie stat­ku ko­lo­ni­za­cyj­ne­go nie było ty­po­wych zja­wisk astro­no­micz­nych, które uza­sad­nia­ły­by takie świę­to. Per­spek­ty­wa nocy peł­nej ra­do­ści przy­ćmie­wa­ła szcze­gó­ły tech­nicz­ne.

Nie wszy­scy jed­nak pod­cho­dzi­li z takim en­tu­zja­zmem do sta­rych tra­dy­cji. Stara Ma­ciu­ko­wa sie­dzia­ła z ko­le­żan­ka­mi przed chatą, która stała aku­rat przy stru­mie­niu, gdzie pusz­cza­no wian­ki.

– Tyle ha­ła­su o nic – burk­nę­ła zde­cy­do­wa­nie.

– Hmm… – po­twier­dzi­ły dwie to­wa­rzysz­ki nie­do­li, które sie­dzia­ły po pra­wi­cy i le­wi­cy.

Sta­rusz­ki zde­cy­do­wa­nie wo­la­ły dni zwy­kłe, ale nie po­tra­fi­ły oprzeć się wspo­mnie­niom i no­stal­gii, które wy­peł­za­ły z dusz jak larwy mo­ty­li, by prze­po­czwa­rzyć się w ko­lo­ro­we cie­nie prze­szło­ści. Dys­ku­to­wa­ły o daw­nych mi­ło­ściach i przy­go­dach; nie­ste­ty, po pew­nym cza­sie za­czę­ło im się mie­szać: Co? Kto? Dla­cze­go? Gdy pró­bo­wa­ły usta­lić, kto dwie­ście lat temu po­da­ro­wał konia ojcu Ma­ciu­ko­wej, żeby prze­ko­nać go do wy­da­nia za mąż uko­cha­nej córki, uwagę star­szych pań przy­ku­ła trzy­ma­ją­ca się na ubo­czu parka.

– Wi­dzisz ich tam? Przy rzece? – ode­zwa­ła się Zenia. – Po­zna­jesz ich?

Ma­ciu­ko­wa wy­tę­ży­ła wzrok i za­mru­ga­ła; oczy, po­mi­mo te­ra­pii ge­no­wej, nie dzia­ła­ły już tak jak trze­ba, a ciem­no­ści sztucz­nej nocy nie po­ma­ga­ły w tym za­da­niu. Dzię­ki pa­lą­cym się ogni­skom, za­zna­cza­ją­cym mięk­kim świa­tłem obrys syl­we­tek, po wzro­ście i ogól­nej bu­do­wie po­zna­ła ta­jem­ni­czą parę.

– Mi­chał i Ma­tyl­da – stwier­dzi­ła, z sa­tys­fak­cją ki­wa­jąc głową. – Noo… oni długo już wokół sie­bie la­ta­li, długo. Ci mło­dzi coraz to bar­dziej nie­zde­cy­do­wa­ni. Już im się na gło­wach srebr­ne włosy robią, a jesz­cze nie są pewni.

– My­śla­łam, że z Do­mi­ni­kiem pój­dzie – jęk­nę­ła Zenia. – To taki dobry chło­piec, tylko wraż­li­wy i wsty­dzi się. Tyle mi o niej opo­wie­dział. Znowu bę­dzie cho­dzić smut­ny.

– Bie­dacz­ko, my­ślisz, że każda z tym twoim Do­mi­ni­kiem kręci. – Za­ła­ma­ła ręce Ma­ciu­ko­wa.

– To taki ładny ka­wa­ler. Szy­kow­ny. Sztucz­ne in­te­li­gen­cje ho­du­je. Zna się na tym jak nikt inny!

– Ładny, ale taki nie­mra­wy. Wy­ślij go gdzieś do innej wio­ski, gdzie go nie znają. Oj­ciec Mi­cha­ła też tak zro­bił, i co? Naj­lep­szy han­dlarz tka­ni­na­mi, ja­kiego spo­tka­łam! Wej­dziesz po­wie­dzieć tylko dzień dobry, a i tak wyj­dziesz z me­trem ma­te­ria­łu na gacie. Twój? Twój to tylko by się w te swoje ma­szy­ny bawił. Mi­chał i Ma­tyl­da to od razu do sie­bie pa­so­wa­li. Ona taka miła i kul­tu­ralna. Bi­blio­te­ka roz­kwi­tła jak za­czę­ła tam pra­co­wać. Nawet te… wir­tu­al­ne mo­du­ły za­in­sta­lo­wa­ła. Teraz nie trzeba jechać do miasta, żeby się pobawić.

– W końcu. Ile można bawić się w skan­sen? – zmie­ni­ła temat Ja­dzia, gdy po­czu­ła, że nie prze­ko­na Ma­ciu­ko­wej.

– Gdyby nie ten skan­sen, to może byśmy się już dawno po­za­bi­ja­li. A tak poza tym, to ja tam tech­no­lo­gii nie ufam.

– Poza tą, która spra­wia, że Ogród leci? Że mo­że­my od­dy­chać?

– Cze­piasz się.

Kry­sia, która wy­da­wa­ła się naj­bar­dziej nie­obec­na z trój­ki, zi­gno­ro­wa­ła hymny po­chwal­ne, wy­gła­sza­ne przez ko­le­żan­ki i po­ki­wa­ła ze zgor­sze­niem głową.

– Szyb­ko się zga­da­li. Za szyb­ko! Kto się pierw­szy do na­rze­czeń­stwa pa­ku­je, ten szyb­ko bę­dzie z cha­łu­py ucie­kał.

– Oj tam, na­rze­kasz! Ty nie pa­mię­tasz, jak szyb­ko się ze Zdziś­kiem za­rę­czy­łaś?

– No, ale to było dawno temu! Inne czasy.

– Jak “dawno”? Jak “inne”? Och, oby ci Gwiaz­do­wid uszy ukradł…

Jed­nym ge­stem Ma­ciu­ko­wa urwa­ła dys­ku­sję.

– Pa­su­ją do sie­bie jak ulał. In­te­li­gent­ni są. Do­brzy. Tacy dzie­ci po­win­ni robić naj­wię­cej!

Ta uwaga zo­sta­ła uzna­na za traf­ną. Mło­dzi mogli sporo zro­bić dla wio­ski i dla całej kra­iny Ogro­du Ty­sią­ca Gwiazd; sporo dzie­ci.

– To co? Trze­ba bę­dzie ślub go­to­wać!

– Nie ślub. Na razie się za­rę­czy­li.

– Jak oni tacy szyb­cy do tego, to za­ło­żę się, że szyb­ko trze­ba im bę­dzie ce­re­mo­nię go­to­wać. Żeby chrzci­ny były po ślu­bie, a nie przed!

 

***

 

Ma­tyl­da sie­dzia­ła przy stru­my­ku. Wzro­kiem od­pro­wa­dza­ła ko­lej­ny wia­nek, uwity ze świe­żych ziół i kwia­tów. Czuła ich za­pach, zwłasz­cza la­wen­dę. Pło­myk świecz­ki-ma­ry­na­rza ko­ły­sał się na wiet­rze, cza­sem lekko przy­ga­sa­jąc. Zie­mia była przy­jem­nie chłod­na; pogrążona w zadumie dziewczyna aż za­po­mnia­ła, że kil­ka­set me­trów pod nią znaj­do­wa­ła się próż­nia ko­smo­su, a świat był tylko cien­ką war­stew­ką imi­tu­ją­cą li­tos­fe­rę, która po­kry­wa­ła wnę­trze ko­lo­sal­ne­go cy­lin­dra, pchanego przez kosmos eksplozjami atomowymi.

– Długo tu sie­dzisz? – za­py­tał Mi­chał.

Lek­kie za­kło­po­ta­nie, które prze­mknę­ło po de­li­kat­nej twa­rzycz­ce dziew­czyny­, sprawiło, że chłopak uśmiechnął się.

– Nie pa­mię­tam. Tyle tych wian­ków pły­nie… Za­my­śli­łam się.

Spoj­rza­ła na niego. Po­kle­pa­ła zie­mię koło sie­bie, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko. Chło­pak usiadł.

Za­mil­kli.

I mil­cząc roz­ma­wia­li in­ten­syw­nie o tym, jak bę­dzie wy­glą­dać przy­szłość. O tym jak bar­dzo się ko­cha­ją. Mil­cze­li o wielu rze­czach, aż trze­ba było coś po­wie­dzieć. Sło­wem zmie­nić rze­czy­wi­stość, prze­sta­wić ją na zu­peł­nie nowe tory. Mi­chał wy­cią­gnął z kie­sze­ni ob­rącz­kę.

– Chcesz?

– Chcę!

Tyle wy­star­czy­ło.

Za­rę­czy­li się pod­czas Nocy Ku­pa­ły, gdy pusz­cza­no wian­ki w oko­licz­nym stru­my­ku. Cała kra­ina, w pew­nym sen­sie, brała udział w wy­da­rze­niu; pa­trząc w górę można było zo­ba­czyć, że rze­ka­mi opla­ta­ją­cy­mi cały świat pły­nę­ły ty­sią­ce wian­ków. W ta­kich wa­run­kach “nie” było nie­moż­li­wo­ścią.

Dla mło­dych mi­łość doj­rze­wa­ła w cie­niu. Gdy na­za­jutrz ob­wie­ści­li, że są razem, mieli wra­że­nie, że to już żadna no­wość. Nawet zbyt­nio nie mu­sie­li się sta­rać z przy­go­to­wa­nia­mi do ślubu, bo ich ro­dzi­ce prak­tycz­nie wszyst­ko już za­ła­twi­li.

 

***

 

Ko­ro­wód wozów za­przę­gnię­tych w do­rod­ne konie je­chał ra­do­śnie ku Opac­twu przy Wiel­kiej Rzece. Niezbyt ładne zwierzęta juczne wyglądały osobliwie z kokardkami wczepionymi w grzywy. Cza­sem nawet sta­ra­ły się skub­nąć ko­kar­dę są­sia­da, my­śląc za­pew­ne, że to jakiś smacz­ny kwia­tek.

Sta­rym zwy­cza­jem Ogro­du Ty­sią­ca Gwiazd, na­rze­cze­ni je­cha­li jako ostat­ni. Mó­wio­no, że kto na przo­dzie ko­ro­wo­du, na tego spad­nie naj­wię­cej obo­wiąz­ków; stary wójt zwy­kle brał taką ewen­tu­al­ność na barki i je­chał jako pierw­szy.

Wiatr po­rwał wia­nu­szek z głowy Ma­ciu­ko­wej, która wraz z Ja­dzią I Zenią sie­dzia­ła go­ścin­nie w wozie z druh­na­mi. Siwe loki roz­wia­ły się; spró­bo­wa­ła chwy­cić zgubę; nie udało się. Wia­nek wy­lą­do­wał mięk­ko na so­czy­ście zie­lo­nej tra­wie.

– Re­fleks już nie ten co kie­dyś – za­śmia­ła się Zenia.

Druh­ny uśmiech­nę­ły się.

– Chcia­ła­bym zo­ba­czyć jak ty go ła­piesz! Krę­go­słup by ci strze­lił i mu­sie­li­by­śmy je­chać do zna­cho­ra.

Druh­ny za­czę­ły chi­cho­tać.

– To bar­dzo do­brze, że je­dzie­my aku­rat na ślub – do­da­ła Ja­dzia. – Mło­dzi się po­bio­rą, a nas bę­dzie można zawcza­su na­ma­ścić.

Druh­ny za­czę­ły się głośniej śmiać.

– Ode­zwa­ła się ta, co rano za­wsze stęka! – krzyk­nę­ła Ma­ciu­ko­wa.

– A ty stę­kasz i pier­dzisz!

Druh­ny za­czę­ły pła­kać ze śmie­chu, a Zenia ob­ró­ci­ła się do nich i po­wie­dzia­ła:

– Śmiej­cie się, śmiej­cie młode! Po­cze­kaj­cie kilka wie­ków i też takie bę­dzie­cie.

Nagle gło­śny gwizd, moc­niej­szy hu­czą­cy wiatr zwró­cił uwagę wszyst­kich bie­siad­ni­ków. Cały ko­ro­wód sta­nął.

 

***

 

– Co się dzie­je? – za­py­tał Wójt. – Dla­cze­go sta­ną­łeś?

– Ktoś idzie drogą – od­po­wie­dział woź­ni­ca, wska­zu­jąc pal­cem. – Tam, da­le­ko. O!

– No i co, że idzie? – Wójt mach­nął ręką. – Ustą­pi albo wy­mi­nie­my.

– To chyba nie bę­dzie takie pro­ste.

– Dla­cze­go? – Wójt spoj­rzał w stro­nę nad­cho­dzą­ce­go wę­drow­ca. – Ma chyba z trzy metry… – wy­ce­dził za­sko­czo­ny.

–To musi być on!

– Chyba nie mó­wisz?

Wszyst­ko umil­kło, coraz to wię­cej ludzi wy­chy­la­ło się z po­wo­zów, a wraz z nimi ich nie­spo­koj­ne szep­ty, pół­słów­ka. Spo­tka­li po dro­dze ta­jem­ni­cę, żywą ta­jem­ni­cę.

– Gwiaz­do­wid – po­wie­dział pod nosem Wójt, wy­sia­da­jąc z wozu.

 

***

 

Rze­czy­wi­ście, Wójt (geo­de­ta z wy­kształ­ce­nia) nie po­my­lił się w oce­nie roz­mia­rów nad­cho­dzą­cej po­sta­ci. Przy­bysz miał pra­wie trzy metry wzro­stu. Ubra­ny był w ciem­ny płaszcz, który nosił po­mi­mo cie­płe­go dnia. Głowę zdo­bi­ło mu coś na kształt hełmu ry­cer­skie­go, o czte­rech po­god­nych twa­rzach star­ców pa­trzą­cych w czte­ry stro­ny świa­ta.

Gdy pod­szedł do pierw­sze­go z po­wo­zów, po­gła­dził po pysku naj­bliż­sze­go konia, który przy­jął piesz­czo­ty bez naj­mniej­szych oznak za­nie­po­ko­je­nia.

– Witam – ode­zwał się Gwiaz­do­wid. – Je­dzie­cie na we­se­le, widzę.

Głos miał ła­god­ny, głę­bo­ki, jak śpiew de­li­kat­nie mu­ska­ne­go kon­tra­ba­su.

– Tak. Tak, pa…

– Nie je­stem ni­czy­im panem.

– Tak – po­pra­wił się Wójt. – Je­dzie­my na we­se­lę.

– Pięk­nie! Chęt­nie spo­tkam mło­dych. Chcę im zło­żyć gra­tu­la­cje. Po­wiedz, gdzie ich mam szu­kać.

– Pro­szę, pro­szę, za mną pa… Za­pro­wa­dzę. Za­pro­wa­dzę!

Gwiaz­do­widz oglądał wozy. My­ślał sobie:

Pięk­ne. Cu­dow­na ro­bo­ta. Do­brych mają ko­ło­dziejów. Mam na­dzie­ję, że ko­lej­ny miot też nie stra­ci smy­kał­ki. Szko­da, by po­le­ga­li tylko na pre­fa­bry­ka­tach z pla­sti­ku.

Szyb­ko po­ja­wi­ły się dzie­ci, które wy­raź­nie wal­czy­ły z cie­ka­wo­ścią pcha­ją­cą ich do po­zna­nia dziw­ne­go ol­brzy­ma i stra­chem, który pod­po­wia­dał żeby uciec. Kilkoro dzie­cia­ków z gro­mad­ki za­sło­ni­ło uszy.

A, uro­cze! Więc widać nawet róż­ni­ce kul­tu­ro­we po­mię­dzy wio­ska­mi. Te widzą we mnie coś w ro­dza­ju do­bre­go ducha przy­no­szą­ce­go szczę­ście, a te znają hi­sto­rię o uszo­kra­dzie. Dziw­ne. Cie­ka­we, kto pierw­szy wpadł na ten po­mysł? Uszy? Po co byłoby mi tyle uszu? Na zupę? Na ga­la­ret­kę? Uro­cze…

Oto­czo­ny dzieć­mi kolos sta­rał się wciąż kro­czyć do­stoj­nie, ale w taki spo­sób, żeby ni­ko­go nie na­dep­nąć. Mali i duzi po­ka­zy­wa­li kie­ru­nek, w któ­rym mu­siał po­dą­żać, żeby spo­tkać się z młodą parą.

– Są na końcu! Zgod­nie ze zwy­cza­jem…

Uwagę Gwiaz­do­wi­da przy­cią­gnął le­żą­cy na po­bo­czu wia­nek kwia­tów. Pod­niósł go i za­czął oglą­dać z za­cie­ka­wie­niem.

– Czyje to? – za­py­tał. – Kto upu­ścił?!

Od­po­wie­dzia­ła mu cisza. Roz­glą­dał się, aż ktoś od­po­wie. Mógł długo cze­kać, miał czas.

– To moje – od­po­wie­dzia­ła nagle Ma­ciu­ko­wa ze szczy­tu wozu.

– Pro­szę, trzy­maj dziec­ko.

Po­marsz­czo­na, na­zna­czo­na ży­ła­mi jak rze­ka­mi dłoń ode­bra­ła wianek z ręki bardziej przypominającej marmurową rzeźbę, niż ciało.

Kwia­ty, tyle kwia­tów! Jak ga­lak­ty­ka – my­ślał. Makowe czer­wo­ne ol­brzy­my, nie­za­po­mi­naj­ki w typie widmowym O… List­ki – struk­tu­ry mgła­wi­co­we! Pięk­ne, pięk­ne! Spoj­rzał na druh­ny, i na trio sta­ru­szek po­śród nich. A takie ulot­ne…

Roz­my­ślał tak dalej, aż do­szedł na sam ko­niec ko­ro­wo­du.

 

***

 

Wy­szli; przy­szły mąż pierw­szy, za nim żona.

– Jak się na­zy­wa­cie?

– Mi­chał i Ma­tyl­da – od­po­wie­dzie­li.

– Cie­szę się, że was spo­tka­łem. Bę­dzie­cie na dobre i na złe; pra­gnę wam ży­czyć wszyst­kie­go do­bre­go. Mi­cha­le, Do­ro­to.

– Je­stem Ma­tyl­da – za­pro­te­sto­wa­ła dziew­czy­na.

– Ma­tyl­da? A, tak! Prze­cież… Dla­cze­go na­zwa­łem cię Do­ro­tą? Prze­pra­szam.

Do­ro­ta? Skąd ta Do­ro­ta?

Po­ło­żył dło­nie na gło­wach mło­dych.

– Bło­go­sła­wię wam. Cie­szę się wa­szym szczę­ściem. Do zo­ba­cze­nia!

– Może jesz­cze się spo­tka­my.

– Wąt­pię, ale bądź­cie zdrowi.

I tyle. Zo­sta­wił na­rze­czo­nych i po­szedł dalej, ka­ra­wa­na ru­szy­ła, od­zy­sku­jąc dawny pęd.

 

Potem było we­se­le

Potem całe życie

Praca

Dzie­ci

Wnuki

A potem na­de­szła wiel­ka nie­wia­do­ma

 

***

 

Gwiaz­do­wid sły­szał wszyst­ko. Czuł każde ude­rze­nie serca po­wie­rzo­nych mu ludzi. Znał każ­de­go. Ale wciąż nie po­tra­fił zro­zu­mieć, dla­cze­go gdy spo­tkał parę młodą, dziew­czy­nę na­zwał Do­ro­tą.

Szedł, aż w końcu do­tarł do gra­ni­cy świa­ta. Wiel­ka me­ta­lo­wa tafla wy­strze­li­wa­ła w po­wie­trze. Cią­gną­ca się przez niebo wiel­ka ja­rze­niów­ka fu­zyj­na przy­ga­sa­ła – na­sta­ła ciemność, przy­naj­mniej jeśli cho­dzi o świa­tło wi­dzial­ne, bo cie­pło do­star­cza­no przy po­mo­cy pod­czer­wie­ni.

Na ścia­nie po­ja­wi­ło się pęk­nię­cie, które roz­war­ło się uka­zu­jąc windę. Gwiaz­do­wid prze­kro­czył próg. Zrzu­cił sza­tę, pod nią kryło się białe, sztucz­ne ciało. Ścią­gnął ozdob­ny hełm, pod któ­rym cza­iła się zwy­kła, ludz­ka twarz. Ogo­lo­na głowa, szare, smut­ne oczy, me­ta­lo­we gniaz­da, porty do­stę­po­we jak chro­mo­wa­ne rany – wy­glą­dał bied­nie, jak usu­szo­ny kwiat pomiędzy kartkami świata.

Z su­fi­tu windy wy­peł­zły kable. Elastyczna izo­la­cja dzia­ła­ła jak mię­śnie. Szu­ka­ły por­tów i gdy tylko zna­la­zły, za­głę­bi­ły się w nie jak dzio­by ko­li­brów w pełne nek­ta­ru kwia­ty.

Winda za­czę­ła wy­peł­niać się wodą. Maska i szata uno­si­ły się w niej, a potem roz­pu­ści­ły, krótko po tym dłu­gie nogi i ręce również zniknęły, na ko­niec resz­ta ciała. Zo­sta­ła tylko twarz, krę­go­słup i układ ner­wo­wy – tymi czę­ścia­mi za­ję­ły się na­no­bo­ty me­dycz­ne, na­pra­wia­ją­ce komórki na po­zio­mie czą­stecz­ko­wym. Ręce i nogi za­wsze można było do­ro­bić z ży­wych włó­kien wę­glo­wych, oryginalny układ nerwowy musiał pracować, a twarz…

Gwiaz­do­wid nagle uśmiech­nął się.

A, tak! – po­my­ślał z sa­tys­fak­cją. Przy­po­mnia­łem sobie!

 

***

 

Ludzki mózg po­tra­fi za­pi­sać wiele in­for­ma­cji, ale ma gra­ni­ce po­jem­no­ści. Gwiaz­do­wid po­sia­dał pa­mięć ze­wnętrz­ną, rów­nie pro­stą w ob­słu­dze, jak ta do­stęp­na każ­de­mu zdro­we­mu na umy­śle i ciele czło­wie­ko­wi. Po­tęż­ne kom­pu­te­ry ma­ga­zy­no­wa­ły po­trzeb­ną mu wie­dzę, całą hi­sto­rię świa­ta, każdy fakt, który zo­stał od­kry­ty przez ludz­kość do mo­men­tu od­lo­tu. Resz­tę wy­sy­ła­no pacz­ka­mi, w sy­gna­łach ra­dio­wych, tak długo, aż urwał się kon­takt z Zie­mią i hi­sto­rycz­na pę­po­wi­na zo­sta­ła prze­rwa­na.

Zo­ba­czył dwie­ście ty­się­cy ludzi, ich por­tre­ty jak z wię­zien­nych kar­to­tek, ale ra­do­sne. Wśród pierw­szych ko­lo­ni­stów znaj­do­wa­ła się wła­śnie Do­ro­ta. Ta sama zwiew­ność, ta sama de­li­kat­ność, co u jej praprapraprawnucz­ki.

Wi­dział przod­ka Ma­tyl­dy, gdy przy­by­ła oznaj­mić, że za­koń­czo­no więk­szość prac i sta­tek był prak­tycz­nie go­to­wy do lotu. Jesz­cze wtedy nie osią­gnął sta­tu­su isto­ty le­gen­dar­nej.

– To­ma­szu?

Wciąż miał ciało. Pa­trzył przez po­tęż­ny ilu­mi­na­tor na Zie­mię.

– Tak, w czym mogę pomóc Do­ro­to?

– Skoń­czy­li­śmy. Mo­że­my le­cieć.

Za­sko­czo­ny od­wró­cił się.

– Pro­jekt tak wiel­ki, a wy­star­czy słowo jed­nej osoby?

– Spo­koj­nie. Ofi­cjal­nie po­in­for­mu­je­my cię za kilka mie­się­cy, ale prak­tycz­nie tylko for­mal­no­ści dzie­lą nas od uru­cho­mie­nia ciągu.

Przez chwi­lę mil­cze­li.

– Mogę mieć py­ta­nie? Cały czas mnie to męczy, niby śle­dzi­łam de­ba­ty na ten temat, ale znasz mnie. Wolę fi­zy­kę od an­tro­po­lo­gii, bo przy­naj­mniej sil­ni­k Orio­na i cy­lin­der O’Neil­la są bar­dziej zro­zu­mia­łe niż socjologia. 

– Tak?

– Dla­cze­go wieś? Zbu­do­wa­li­śmy naj­więk­szy cud tech­no­lo­gii w hi­sto­rii czło­wie­ka, długi na dwie­ście ki­lo­me­trów sztucz­ny świat z wła­snym eko­sys­te­mem, a za­miesz­ki­wać go mają wie­śnia­cy? Prze­cież mo­gli­by­śmy żyć w do­wol­ny spo­sób, dla­cze­go nie od­two­rzyć współ­cze­snych miast?

– Po­trze­bu­je­my sta­bil­no­ści. Le­cieć bę­dzie­my przez ty­siąc­le­cia, a jed­nym z naj­bar­dziej sta­bil­nych spo­so­bów or­ga­ni­za­cji była wła­śnie wio­ska. Jesz­cze lep­sze by­ły­by wspól­no­ty ple­mien­ne, ale to uznano za dużo bar­dziej pro­ble­ma­tycz­ne.

– To na wsi nie wy­bu­cha­ły re­wo­lu­cje? Nawet jak zor­ga­ni­zu­jesz im idyl­lę, to wciąż bę­dzie ci gro­zić nie­bez­pie­czeń­stwo. W końcu mogą się zbun­to­wać.

– Wy­bu­cha­ły. Tylko pa­mię­taj, że zanim wy­bu­cha­ły, lu­dzie nie zja­da­li przy­naj­mniej kilku po­sił­ków. Pod­czas przed­wio­śnia wielu gi­nę­ło z głodu i nie było buntu. Pro­ble­my po­jawia­ły się do­pie­ro wtedy, gdy było kogo o to winić.

– Nie będą winić cie­bie? Prze­cież przez ten cały czas bę­dziesz wszyst­kim za­wia­dy­wać!

– Nie. Będę mitem. Przy­naj­mniej przez kilka ty­się­cy lat za­pew­ni to spo­kój. Nie wiem tylko, czy będę pa­mię­tać o sobie samym, a co do­pie­ro o Ziemi, albo o tobie.

– To smut­ne.

– Tro­chę.

 

***

 

Wspo­mnie­nie jak z in­ne­go życia.

Na­zwa­ła mnie To­ma­szem. To śmiesz­ne, tyle ludzi mó­wi­ło mu Gwiaz­do­wid, że za­po­mnia­łem jak na­zy­wam się na­praw­dę. Więc byłem To­ma­szem, który spo­tkał Do­ro­tę, przod­ki­nię Ma­tyldy. Ile to było? Dwa? Trzy ty­sią­ce lat temu? Kto by spa­mię­tał… Mocne geny. Dobre geny. Cie­ka­we, czy praprapraprawnuki Ma­tyl­dy też będą tak po­dob­ne do ich pra­sta­rej babci.

 

Przej­dę się za chwil­kę znowu na spa­cer, to zo­ba­czę.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Lekkie zakłopotanie, które przemknęło bo po delikatnej (…)

Literówka

Dla młodych ich miłość dojrzewała w cieniu.

To tylko sugestia

wyglądać, wyglądały

Trochę dziwnie to brzmi

Spotkali po drodze tajemnicę, żywą tajemnicaę.

– Nie jestem niczyjim panem.

oryginalny układ nerwowy musiał pracować

 

Bardzo ciekawy pomysł z umieszczeniem wsi w wizji przyszłości, w której ludzkość opuszcza planetę. Czytało się przyjemnie. Wyżej zaznaczyłem kilka literówek.

 

Hej,

 

bardzo ciekawy pomysł – to połączenie najnowocześniejszych technologii, podróży między gwiezdnych z sielską wsią i orszakiem weselnym. Podoba mi się.

 

Lekko bym się przyczepił do niewykorzystanego potencjału postaci Gwiazdowida. Chyba można by coś więcej zrobić z tym bohaterem, miałem takie oczekiwanie, że Dorota okaże się przynajmniej jakąś niespełnioną miłością. Mam lekki niedosyt wink

 

Klikam bibliotekę, bo bezwzględnie się należy.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Nader zaskakujący pomysł pokazania społeczeństwa z bardzo odległej przyszłości. Spodobało mi się, że opisałeś epizod z życia społeczności wiejskiej, kultywującej tradycje przodków. Równie interesująca jest postać Gwiazdowida, ale tu zgodzę się z BasementemKeyem, że trochę go mało.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

z takim en­tu­zja­zmem do sta­rych tra­dy­cji: Stara Ma­ciu­ko­wa sie­dzia­ła… → Nie brzmi to najlepiej. Zamiast dwukropka postawiłabym kropkę: …z takim en­tu­zja­zmem do tra­dy­cji. Stara Ma­ciu­ko­wa sie­dzia­ła

 

– Bie­dacz­ko, my­ślisz, że każda z tym twoim Do­mi­ni­kiem kręci – za­ła­ma­ła ręce Ma­ciu­ko­wa. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Winno być:

– Bie­dacz­ko, my­ślisz, że każda z tym twoim Do­mi­ni­kiem kręci.Za­ła­ma­ła ręce Ma­ciu­ko­wa.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Pło­myk świecz­ki-ma­ry­na­rza ko­ły­sał się na wie­rze, cza­sem lekko przy­ga­sa­jąc. → Literówka.

 

– Co się dzie­je? – za­py­tał się Wójt, wy­chy­liw­szy się z wozu. → Lekka siękoza; drugi zaimek zbędny. Proponuję: – Co się dzie­je? – za­py­tał Wójt, wychynąwszy z wozu.

 

Rze­czy­wi­ście, Wójt… → Czasem, jak w tym zdaniu i powyższym piszesz Wójt, a czasem wójt, np. w tych zdaniach: …stary wójt zwy­kle brał… a także: …po­wie­dział pod nosem wójt

Proponuję ujednolicić zapis.

 

– Witam – ode­zwał się gwiaz­do­wid. –Je­dzie­cie na we­se­le, widzę. → Gwiazdowid wielką literą. Brak spacji po trzeciej półpauzie.

 

Gwiaz­do­widz spo­glą­dał na wozy. → Literówka.

 

Do­brych mają ko­ło­dziei. → Do­brych mają ko­ło­dziejów.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika kołodziej.

 

Kilka dzie­cia­ków z gro­mad­ki za­sło­ni­ło uszy. Kilkoro dzie­cia­ków z gro­mad­ki za­sło­ni­ło uszy.

 

Po­marsz­czo­na, na­zna­czo­na ży­ła­mi jak rze­ka­mi dłoń ode­bra­ła bu­kiet z ręki… → Wianek i bukiet to nie to samo.

Proponuję: Po­marsz­czo­na, na­zna­czo­na ży­ła­mi jak rze­ka­mi dłoń ode­bra­ła kwietną plecionkę z ręki

 

A, tak! – po­my­ślał z sa­tys­fak­cją. Przy­po­mnia­łem sobie! → Zbędna półpauza przed drugim myśleniem. Winno być: A, tak! – po­my­ślał z sa­tys­fak­cją. Przy­po­mnia­łem sobie!

 

rów­nie pro­stą w ob­słu­dze, co ta do­stęp­na każ­de­mu… → …rów­nie pro­stą w ob­słu­dze, jak ta do­stęp­na każ­de­mu

 

Wciąż jesz­cze miał ciało.Wciążjeszcze to synonimy, znaczą to samo.

Proponuję: Wciąż miał ciało. Lub: Jesz­cze miał ciało.

 

Pa­trzył się przez po­tęż­ny ilu­mi­na­tor na Zie­mię.Pa­trzył przez po­tęż­ny ilu­mi­na­tor na Zie­mię.

 

lep­sze by­ły­by wspól­no­ty ple­mien­ne, ale to by­ło­by dużo… → Czy to celowe powtórzenie?

 

a co do­pie­ro o Ziemi, albo tobie. → …a co do­pie­ro o Ziemi, albo o tobie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie dzięki za komentarze!

 

Wolę, żeby historia była niedopowiedziana niż przegadana. Wyobraźnia czytelnika potrafi czasami zrobić większą robotę niż autor.

 

(Prawie) wszystkie opowiadania, które zamierzam pisać będą w tym samym uniwersum, więc spokojnie, Gwiazdowid powróci.

 

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Naniosę poprawki jak tylko będę mieć chwilę spokoju z pracą.

OK, Nirredzie, poczekam na tę chwilę z nadzieją, że nastąpi niebawem. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Nirredzie! Zawsze miło poczytać sci-fi, zatem przybyłam.

 

Co do świata przedstawionego, rozumiem, że powstał on na podstawie mitologii słowiańskiej (Noc Kupały, Świętowit) lub też samych Słowian. Najbliższym skojarzeniem jest dla mnie świat Coriolisa, inspirowany Bliskim Wschodem i Baśniami Tysiąca i Jednej Nocy, gdzie ogromną wartość cywilizacyjną stanowi botanika i biochemia. Powstaje ciekawe zestawienie „chłopskości” z futuryzmem. Kupuję kontynuację tradycji minionych dziejów – swoją drogą sporo to mówi o człowieku i jego relacji z folklorem. Naturalnie, jeżeli dana cywilizacja trwa nieprzerwanie przez tysiące lat, to musi być doprawdy porządnie skonstruowana. Z drugiej strony, jeśli przez setki lat nie dochodzi w niej do zmian, cywilizacja mniej lub bardziej stoi w miejscu. Ewolucja kosztem statyczności wydaje mi się dużym problemem etycznym w tak wykreowanym świecie. Jest to interesujące zagadnienie filozoficzne. Trochę żałuję, że nie było głębiej poruszone, a wyłącznie podsumowane krótką wymianą zdań między naukowcami.

 

Deus ex machina (dosłowny) w postaci Tomasza łagodzącego wszelakie konflikty i podtrzymującego idyllę na przestrzeni palu tysiącleci jest bardzo wygodne i… cóż, nieco płytkie. Mnie osobiście lekko rozczarowało. Świat będący perfekcyjną symulacją jest tylko perfekcyjną symulacją. Jeżeli miał być tłem dla wadliwej pamięci Tomasza (którego jedyną skazą jest fakt, iż nie pamięta jednego imienia), nie odczułam skali tego kontrastu, ani nie poczułam wiarygodności postaci, która – jeśli dobrze rozumiem – chodzi po wsiach i daje ludziom śluby. Szkoda, że nie została ukazana mroczniejsza strona tej wielopokoleniowej odysei. Być może są to wrażenia wynikające wyłącznie z przeczytania fragmentu dzieła, a całość jest dużo głębsza. Tutaj, emocjonalnie nie przywiązałam się do postaci, a szkoda – jako bóg-maszyna ma spory potencjał na swoje obyczajowe perypetie w świecie „zawieszonym w próżni”.

 

Najmocniejszym elementem tekstu były wg mnie strumienie świadomości Gwiazdowida, celnie wplecione w scenki rodzajowe.

 

Weselny wierszyk nie zachwycił; imo jego rola powinna być ceremonialna i wyrazista.

 

Zdarzyło się parę niezręczności składniowych. Podam dwa przykłady, myślę że wystarczy do ilustracji całości problemu:

Zwierzęta, urodzone by pracować, a nie ładnie wyglądać, wyglądały osobliwie z licznymi, kolorowymi kokardkami wczepionymi w grzywy.

Masz tutaj pięć części jednego zdania. Jego sens można by bez przeszkód przekazać za pomocą znacznie uproszczonego: „Niezbyt ładne zwierzęta juczne wyglądały osobliwie z kokardkami wczepionymi w grzywy”. Ochota szatkowania zdań na podrzędne elementy raczej nie jest dobrym pomysłem. Jeśli zależy Ci na zachowaniu gawędziarskiego stylu, można przeszmuglować go za pomocą samej stylizacji, to robisz adekwatnie w wielu innych miejscach.

 

Dawkowanie purpury. Np. tutaj:

Pomarszczona, naznaczona żyłami jak rzekami dłoń odebrała bukiet z ręki bardziej przypominającej marmurową rzeźbę, niż ciało.

Dwa porównania w jednym zdaniu są odważnym posunięciem. Sama bardzo lubię purpurę, szczególnie ze względu na jej zerojedynkowy charakter – albo dodaje piękna, albo całkowicie niszczy opis. W tym miejscu wydała mi się ciut przesadzona. Mamy dłoń jako rzekę i rękę jako marmur. Proponuję zdecydować się na jedno porównanie, wtedy zdanie brzmiałoby dużo naturalniej.

 

Drobne uwagi:

– „te znają historię o uszokradzie, co złe dzieci karze, zabierając im uszy” – to że kradnie uszy, jest jasne i nie potrzeba wyjaśnienia. Jak to się mówi, it’s in the name.

– „Wszędzie traktowano go podobnie.” – Parę akapitów wyżej wspominasz, że każda wioska traktowała go inaczej.

 

Czytało się w porządku. Chętnie przeczytałabym coś mroczniejszego osadzonego w tym świecie – być może już istnieje i jest dostępne na Twoim profilu? Daj znać. Pozdrawiam ;)

I ja bardzo dziękuję za betę i cierpliwość oraz gratuluję pomysłu. Kliczek ode mnie. :) Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Szkoda, że nie została ukazana mroczniejsza strona tej wielopokoleniowej odysei. Być może są to wrażenia wynikające wyłącznie z przeczytania fragmentu dzieła, a całość jest dużo głębsza. Tutaj, emocjonalnie nie przywiązałam się do postaci, a szkoda – jako bóg-maszyna ma spory potencjał na swoje obyczajowe perypetie w świecie „zawieszonym w próżni”.

 

Twoje wrażenie Żongler może wynikać z tego, że tworzę w ramach uniwersum, w którym zamierzam osadzić sporo innych tekstów, które (niestety) jeszcze nie powstały. Jak na razie wszystko co tutaj publikuje to raczej szkice, pewne przymiarki do napisania czegoś więcej. 

 

Jeśli zaś chodzi o mrok… poczekaj :).

Połączenie stacji kosmicznej ze zwyczajami polskiej wsi naprawdę udane, choć pomysł mógł się wydawać karkołomny. Tytułowa postać również interesująca, szczególnie sama końcówka daje popalić wyobraźni. Ogólnie udany tekst.

Interesujące i dobrze mi się czytało. Pomysł, zdawałoby się karkołomny, wypalił i nic nie spalił. Powodzenia w pisaniu. :)

Spędziłam z Gwiazdowidem sporo czasu. Podobał mi się w pierwszej odsłonie, gdzie motyw kosmiczny był zarysowany cienką kreską. W kolejnej odsłonie zaszokowałeś mnie, bo nagle okazało się, że kosmos jest w centrum, a wozy z weselem gdzieś z boku. No w końcu wykrystalizowało to niezwykle ciekawie. Opowiadanie na pewno nie jest banalne, jest w nim lekkość, ale też sporo okazji do przemyśleń.

Zgadzam się z przedpiścami, że to trochę jazda na krawędzi, śliczna księżniczka katująca maczugą centaura;P Natomiast w efekcie uzyskaliśmy porządne, wciągające opko, intrygujących bohaterów i emocje.

Lożanka bezprenumeratowa

Świę­to­wa­no Noc Ku­pa­ły. Zwy­kle ciem­ne skle­pie­nie zie­mio­nie­ba skrzy­ło się szkar­łat­nie, bo w całym cy­lin­drycz­nym świe­cie pło­nę­ły ogni­ska, uda­jąc nocne niebo pełne gwiazd. Miesz­kań­cy nie przej­mo­wa­li się tym, że na po­kła­dzie stat­ku ko­lo­ni­za­cyj­ne­go nie było ty­po­wych zja­wisk astro­no­micz­nych, które uza­sad­nia­ły­by takie świę­to. Per­spek­ty­wa nocy peł­nej ra­do­ści przy­ćmie­wa­ła szcze­gó­ły tech­nicz­ne.

Bardzo mi się podoba ta myśl, że pomimo zaawansowanego postępu technologicznego ludzie nie zatracili potrzeby przeżywania.

Je­dzie­my na we­se­lę.

Wesele*

– Pięk­nie! Chęt­nie spo­tkam mło­dych. Chcę im zło­żyć gra­tu­la­cje. Po­wiedz, gdzie ich mam szu­kać.

[…]

– Są na końcu…

– Wiem. Zgod­nie ze zwy­cza­jem…

Trochę nie rozumiem dlaczego pyta, wójt mu odpowiada, że go zaprowadzi, po czym Gwiazdowid wie gdzie są.

Bardzo przyjemne opowiadanie, jak na warunki kosmiczne, wręcz sielankowe. Podoba mi się transformacja Światowida w twór kosmiczny. Zgodzę się z przedmówcami – jest go trochę za mało, tym bardziej, że pojawia się późno będąc główną postacią.

Nominuję do biblioteki. Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka