- Opowiadanie: charon19 - Kronika Mag Mell - Pan Śmierci

Kronika Mag Mell - Pan Śmierci

Jest to wstęp do rozdziału “Pan Śmierci” z powieści Kronika Mag Mell.

Oceny

Kronika Mag Mell - Pan Śmierci

Gwieździste niebo rozświetlało małą polankę pośrodku lasu. Delikatny, chłodny, rześki wiatr łagodnie smagał liście usłane na gałęziach pobliskich drzew, które wdzięcznie, w ramach podziękowania, odpowiadały mu cichym szumem. W przerwach między wietrzno-liściastymi symfoniami pobliska sowa dumnie wybrzmiewała swoje "hu-hu," nadając całej panującej aurze dzikiego i naturalnego charakteru. Symfonia znowu zagrała, maskując i tak już bezszelestne ruchy futrzanego zwierzaka o zaokrąglonych uszach. Rudy centkowany zwierz, wykorzystując swój idealny słuch i wzrok, pozwalający mu doskonale widzieć w ciemności, wypatrzył swoją ofiarę. Była to młoda łania, widocznie spłoszona dźwiękami dzikiej symfonii. Ryś nie czekał. Cicho, bezszelestnie, przy dźwiękach pierwotnej muzyki zakradł się do swojej ofiary. Ukrył się w zaroślach i czekał. W końcu był doświadczonym nocnym myśliwym. Uwielbiał atakować, mając pewność, że atak będzie szybki, niespodziewany i zabójczy. Muzyka ucichła, donośne „hu-hu” rozbrzmiało, ryś rzucił się do ataku. Atak, tak pieczołowicie przygotowany zakończył się niespodziewaną porażką. Stało się coś, czego ryś nigdy by nie mógł przewidzieć, coś, co nie powinno się wydarzyć. Ba! Ryś już nawet czuł smak krwi na swoim uzębieniu. Niestety, zamiast zatopić kły w ciepłym ciele łani, spłoszony nagłym pojawieniem się trójki ludzi, ryś uciekł w mrok lasu.

Koniec

Komentarze

Pojechałam po całości, a teraz ty musisz zdecydować, czy chcesz to, co poniżej, przeczytać. Jeśli jesteś bardzo młody, bardzo wrażliwy, nie tolerujesz krytyki lub masz skłonności do bycia nadopiekuńczym, rozkochanym rodzicem swojego literackiego dziecięcia – odpuść sobie.

 

Gwieździste niebo rozświetlało małą polankę pośrodku lasu.

 

Odnoszę nieodparte wrażenie, że gwiazdy rozświetlały niebo nad małą, leśną polanką, a nie niebo rozświetlało polankę.

 

Delikatny, chłodny, rześki wiatr łagodnie smagał liście usłane na gałęziach pobliskich drzew, które wdzięcznie, w ramach podziękowania, odpowiadały mu cichym szumem.

 

Wiatr „delikatny i chłodny”, to wiatr rześki.  Zasada – mniej znaczy więcej i lepiej – zaskakująco często się sprawdza.

„Łagodne smaganie” – można byłoby uznać za oksymoron, gdyby ten zamysł autora był wyraźnie czytelny, ale to raczej nie w tym przypadku.

„Liście usłane na gałęziach” – taka informacja skutkuje wywołaniem w wyobraźni czytającego obrazu liści, które spadły, owszem, ale za daleko się nie pofatygowały. Leżą sobie spokojnie na gałęziach piętro niżej i ani im w głowie szumieć i podrygiwać, bo rypnęłyby na glebę. Zresztą, może nawet i rypnęły, skoro były „smagane” wiatrem.

(…) wdzięcznie, w ramach podziękowania Wdzięczność to w pewnym sensie podziękowanie. A nawet jeśli „wdzięcznie” użyte zostało w innym  znaczeniu, czyli „z wdziękiem” – niewiele to pomoże. Calutkie zdanie pragnie, by potraktować je zgodnie z ww. zasadą: mniej znaczy więcej, lepiej, czytelniej, bez egzaltacji, baroku, przepoetyzowania itd.  

 

W przerwach między wietrzno-liściastymi symfoniami pobliska sowa dumnie wybrzmiewała swoje "hu-hu," nadając całej panującej aurze dzikiego i naturalnego charakteru.

 

Śmiem twierdzić, że sowa czuła się idiotycznie, gdy „wybrzmiewała swoje hu-hu”, zamiast zastosować się do rodzinnych tradycji, od pisklęcia wpajanych jej przez matkę i najzwyczajniej w świecie zacząć pohukiwać.

Charakter „dziki i naturalny” daleko rozmija się z charakterem „dzikim i zgodnym z naturą”.

 

Symfonia znowu zagrała, maskując i tak już bezszelestne ruchy futrzanego zwierzaka o zaokrąglonych uszach.

 

Symfonie same z siebie nie grają, co najwyżej mogą znowu zabrzmieć.  Samogrające symfonie to utopijne marzenie muzyków filharmonii, szczególnie wówczas, gdy ogół narodu korzysta z długiego weekendu, a oni muszą zasuwać do roboty.

Futrzany, czyli wykonany z futerka (mam nadzieję, że sztucznego) zwierzak o zaokrąglonych uszach? To może być tylko Kubuś Puchatek!

 

Rudy centkowany zwierz (…) 

Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty. 

Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty.

 

(…) wykorzystując swój idealny słuch i wzrok, pozwalający mu doskonale widzieć w ciemności, wypatrzył swoją ofiarę.

 

Nadmiar zaimków to zuo jest. Po kiego futrzak miałby wykorzystywać cudzy wzrok i na dodatek wypatrywać cudzej ofiary. Czyżby faktycznie był Misiem o Bardzo Małym Rozumku?

 

Była to młoda łania, widocznie spłoszona dźwiękami dzikiej symfonii.

 

Jeśli szelest liści, delikatny wietrzyk  i pohukiwanie sowy były dla łani  „dziką symfonią”, która potrafiła ją spłoszyć, to i tak by długo w lesie nie pociągnęła – pomyliła jej się czujność z nieuzasadnioną paniką. Histerycy mają gorzej!

 

 Ryś nie czekał.

 

 Ryś o zaokrąglonych uszach? A to ci niespodzianka! Tatuś był manulem, czy mamusia pochodziła z rodu jaguarundi? Tak czy siak, któreś z nich zdrowo namieszało potomkowi w genach.

 

Cicho, bezszelestnie, przy dźwiękach pierwotnej muzyki zakradł się do swojej ofiary. Ukrył się w zaroślach i czekał.

 

Cicho albo bezszelestnie – albo rybki albo akwarium, coś by należało wybrać.  

Ryś mógł się zakraść do alkowy strachliwej łani (tylko po co?). Ale jeśli nie amory mu były w głowie lecz kolacja, powinien się spróbować w jej kierunku skradać. Coś jednak pocieszającego da się w tym zdaniu znaleźć  – skradał się przy dźwiękach pierwotnej muzyki, a nie w jej takt i nie tanecznym krokiem, bo tu już by przegiął.

Dziwne: najpierw się zakradł, a potem odpuścił, dał wsteczny i ukrył się w zaroślach. No, cóż! Niektórzy tak mają. Chwiejny charakter. Trudno z takimi wytrzymać.

 

Ryś już nawet czuł smak krwi na swoim uzębieniu.

 

 Uzębienie z podniebieniem chyba się obżeniło. Trzymając w zębach np. obraną cebulę nie poczujemy jej smaku – zęby są pozbawione kubków smakowych. Możemy się co najwyżej popłakać jak bóbr.

 

Masz pomysł, piszesz: pojawiają się wyrazy, potem zdania, ale nie towarzyszy temu proces powstawania obrazów w twojej głowie. Nie widzisz tworzonego przez siebie świata, ty go tylko w dość przypadkowy sposób nazywasz. To właśnie jest powodem pojawienia się „liści usłanych na gałęziach”, okrągłych uszu rysia (zwierzaka  łatwego do rozpoznania m.in. po charakterystycznych spiczastych, zakończonych pędzelkami uszach) czy smaku krwi na zębach.

Nie rozumiesz albo nie chcesz dociekać faktycznego znaczenia wyrazów, których używasz: kuranty zegara na kościelnej wieży mogą wybrzmieć, owszem – pograją, pograją i cyk – przerwa na posiłek przez kolejną godzinę lub pół, lub kwadrans. Ale sowa „dumnie wybrzmiewająca swoje hu-hu” trąci czystą grafomanią. Takich niczym nieuzasadnionych kwiecistości należy unikać jak ognia! One naprawdę nie sprawiają, że tekst staje się piękniejszy czy ciekawszy. Kraszewski (chyba Kraszewski – mam nadzieję, że dobrze pamiętam) o twórczości jednej ze współczesnych mu pisarek, produkującej dzieła w stylu łzawo-chlipiąco-uduchowionym, napisał, że aby coś dobrego móc powiedzieć na temat jej utworów, musiałby się zachwycać papierem, jakością wydruku i okładką. Jego opinia powinna stanowić memento dla tych adeptów pióra, którzy nie potrafią bądź nie chcą  okiełznać szaleństw swojego stylu. (W dzisiejszej dobie nawet taka próba skomplementowania utworu może okazać się trudna – zachwycać się uroczym formatowaniem e-booka? No, bieda trochę).

Jeśli przeczytałeś i przełknąłeś bez przesadnego bólu – cieszę się. Jeśli coś ci się z moich uwag przyda – tym bardziej się cieszę. Jeśli uznasz się za niesłusznie spacyfikowanego – niedobrze, bo nie było to moim zamiarem. Jeśli nadal będziesz pisał – o to chodzi! Pozdrawiam.

Gwieździste niebo rozświetlało małą polankę pośrodku lasu. Delikatny, chłodny, rześki wiatr łagodnie smagał liście usłane na gałęziach pobliskich drzew, które wdzięcznie, w ramach podziękowania, odpowiadały mu cichym szumem. W przerwach między wietrzno-liściastymi symfoniami pobliska sowa dumnie wybrzmiewała swoje "hu-hu," nadając całej panującej aurze dzikiego i naturalnego charakteru. Symfonia znowu zagrała, maskując i tak już bezszelestne ruchy futrzanego zwierzaka o zaokrąglonych uszach. Rudy centkowany zwierz, wykorzystując swój idealny słuch i wzrok, pozwalający mu doskonale widzieć w ciemności, wypatrzył swoją ofiarę.

Początkowy opis w mojej opinii składa się ze zbyt wielu, zbyt długich zdań. Jest tu przesycenie przymiotników, które pomimo że budują atmosferę, przytłaczają. Myślę że dla nadania rytmu i zostawienia miejsca na oddech warto wtrącić kilka krótszych zdań, albo rozbić dłużyzny na coś bardziej strawnego. 

Delikatny, chłodny, rześki wiatr łagodnie

Nie dość że delikatny, chłodny i rześki to jeszcze łagodny w swym działaniu. Jakby nie było chłodny wiatr, jest rześki a jeśli jest delikatny to jest również łagodny. Myślę że te opisy można by ograniczyć do jednego, a resztę można pozostawić czytelnikowi. Niechże ma coś dla siebie, do wyobrażenia, a nie tylko do czytania o tym jak wyobraża to sobie autor.

@w_baskerville @Hakoręki bardzo dziękuję za obszerny komentarz. Postaram się jak najszybciej przeredagować tekst zgodnie z waszymi uwagami :) Wybaczcie proszę za tak, krótką odpowiedź, ale jeszcze jestem na etapie “oswajania się” z waszymi komentarzamismiley

Nowa Fantastyka