- Opowiadanie: Pan M - Egzorcysta

Egzorcysta

Cześć! Przysyłam fragment mojego dziełka. Bardzo zależy mi na waszej opinii, a przede wszystkim jak oceniacie narracje, czy fabuła was zainteresowała, jak ten fragment wygląda od strony stylistycznej, oraz co według was należy jeszcze poprawić. Także nie bójcie się zjechać mnie z góry na dół, gdyż zależy mi na wydaniu tego tytułu. Tutaj zaznaczę, że książka ta celuje w dorosłego odbiorcę, także tekst nie jest przeznaczony dla dzieci. Za wszelkie komentarze, opinie oraz słowa krytyki bardzo dziękuję i życzę przyjemnej lektury.

Oceny

Egzorcysta

Prolog

 

Mężczyzna jechał swym autem, nie było ono zbyt nowe, tak po prawdzie było starej daty, ale co było najważniejsze to fakt, że nadal chodziło. Na zewnątrz panował słoneczny dzień, było bardzo gorąco, osobiście nie przepadał za taką pogodą, lecz wiedział, że nigdy go jeszcze nie zawiodła. 

– Dokąd jedziemy? – Spytała mała pasażerka. On spojrzał w odbicie lusterka, tak by jego oczom ukazała się rozpromieniona twarz młodego dziecka. Na oko miała dziesięć lat, ale jak z nią rozmawiał to wyszło na jaw, że jest o rok starsza, niż początkowo zakładał.

– Jedziemy do wesołego miasteczka, lecz wpierw zahaczymy o mój dom, weźmiemy tylko coś z niego i szybko udamy się na zabawę. 

– Jeeeeeej. – Krzyknęła uradowana. – Cieszę się, że pana poznałam. – Rzekła rozpromieniona, a widok jej ucieszony twarzyczki wywołał i u niego uśmiech. 

– Oj ja też dziecko, ja też. – Starał się zapanować nad swym uśmiechem, co poniekąd mu się udało, gdyż jego twarz wykrzywiła się w dziwaczny grymas. 

Już nie długo, jeszcze tylko dwa kilometry. Powtarzał sobie w głosie, próbując zapanować nad sobą. Miał już ze czterdzieści lat i przez całe swoje życie nigdy nie dopadła go policja. Ach Anglia to zaprawdę piękny kraj.Powtórzył sobie. Zazwyczaj padał deszcz lecz dzisiaj było słonecznie, a ta pogoda nigdy go jeszcze nie zawiodła. 

– Proszę pana, a daleko jeszcze do pańskiego domu? – Zapytała. 

– Nie Mandy, nie daleko, jeszcze chwila i będziemy na miejscu. 

Był bardzo zadowolony z siebie, gdyż przez cały miesiąc zdobywał zaufanie dziecka, nie było to łatwe, bo na początku była strasznie zdystansowana. Wtedy musiał wyłożyć trochę grosza, ale wiedział że będzie warto. Wbrew pozorom lubił tą grę, nadawała jego życiu sens i spełnienie, a smak zdobytej ofiary był dla niego niezastąpiony. Gdy myślał o tym co czeka go w domku, wtedy jego członek zareagował mimo woli. Już niedługo malutki, wytrzymaj jeszcze chwilkę.

– Wie pan, nie chcę się spóźnić na kolację, mama mnie znowu okrzyczy. 

– Nie martw się, spokojnie zdążysz i jeszcze coś przywieziesz swojej mamie. 

– Tak, to super. – Powiedziała pełna entuzjazmu. 

Pół godziny temu wyjechali z miasta, dotarcie do jego domu zajmie mu z jakieś czterdzieści minut. Już ledwo panował nad sobą, a gdy poczuł jej zapach, jego umysł znalazł się na krawędzi. Natomiast miał swoje lata i wiedział, że nie może działać pochopnie. Jeszcze tylko chwilka. Powtarzał w swojej głowie. 

– Lubisz filmy? – Zapytał. 

– Wolę bajki. – Odrzekła dziewczynka. 

– Rozumiem, a gdybyś miała zagrać w jakimś teatrzyku, to nie chciałabyś? 

– Tak, bardzo. 

– To ucieszysz się, gdyż mam w domu kamerę i będziemy mogli zrobić film.

– No nie wiem, nigdy w żadnym nie występowałam. 

– Bez obaw, wszystkiego cię nauczę, a gdy skończymy to może pokażemy go twojej mamie?

– No nie wiem, czy by jej się spodobało. – Rzekła niepewnie.

– Oj nie martw się, jestem pewny, że na pewno jej się spodoba. – Zapewnił.

– Panie Fred, a daleko jeszcze? 

– Nie, jesteśmy już prawie na miejscu. – Przed sobą miał rozciągający się las, a to oznaczało, iż jego domek jest nie daleko, trochę już tam nie sprzątał, ale wszystko było tam przygotowane na przybycie Mandy. 

Następnie włożył do samochodu kasetkę, a wtedy zaczęła grać piosenka, która była przeznaczona dla dzieci i Mandy bardzo się spodobała, gdyż nagle zaczęła śpiewać razem z nią. Gdy usłyszał jej śpiew jego członek zareagował, a sam Fred powoli oddawał się swym fantazjom. Jeszcze tylko chwila. Powtarzał sobie. 

Droga do celu była coraz to krótsza, a na samą myśl o nadchodzących rzeczach sprawiało, że powoli tracił nad sobą panowanie. Jeszcze tylko chwilka. Powtarzał. Chciał się na nią rzucić, dostać się do jej miejsca i splugawić, tak jak to robił z innymi dziećmi, lecz wiedział, że musi jeszcze wytrzymać, to czekanie sprawiało mu przyjemność. Minęło zbyt długo odkąd ostatnio udało mu się znaleźć jakieś dziecko, przez co musiał się zaspokajać nagranymi przez niego filmikami, do których wielokrotnie się spuszczał, lecz doszedł do wniosku, że to już mu nie wystarcza i nadszedł czas poczuć prawdziwe ciało. 

– Swoją drogą Mandy, nigdy nie powiedziałaś mi gdzie dokładnie mieszkasz. 

– Mówiłam, nie daleko placu zabaw. – Odrzekła z promienistym uśmiechem. 

Teraz jak o tym myślał, to jeszcze nigdy nie widział jak dziewczynka wchodzi do jakiegokolwiek mieszkania, lub by z kimś była. Początkowo wydawało mu się to dziwne, że raz jest, a później znika. Pewnego dnia śledził ją by zobaczyć gdzie dokładnie mieszkała, gdy przeszła za róg jednego z budynków, to nie widział po niej żadnego śladu. Ale nie starał się zbytnio nad tym rozmyślać, w sumie zawsze mówiła o swojej mamie, a nie o ojcu, więc bardzo możliwe, że bawiła się sama, gdyż jej rodzicielka mogła być zajęta pracą, bądź przygotowywaniem obiadu. W każdym razie cieszył się, że i tym razem mu się udało. 

Gdy był już niemalże u celu, zauważył przed sobą radiowóz policyjny. Nagle zamarł, gdyż mundurowi kazali mu się zatrzymać. Po jego twarzy zaczął spływać pot. Nie był on w żadnym wypadku spowodowany gorącem, a strachem jaki mu towarzyszył. Zaczął rozmyślać nad ucieczką, lecz wiedział, że tym gruchotem nie jest w stanie daleko uciec. Kurwa, tyle lat bez wpadki, a teraz to wszystko ma się spierdolić?! Rzekł gniewnie w głowie. W ogóle co oni tu robią, nigdy tu nie stali, więc dlaczego teraz, ze wszystkich dni musieli stanąć akurat tu!? Zaczynał powoli panikować, lecz wiedział, że to raczej koniec jego przygód. 

Cały blady zjechał na pobocze. Jeden z policjantów podszedł do auta, widział jak jego partner siedział na siedzeniu kierowcy i jadł pączki. Gdy stanął przy drzwiach, zapukał lekko w szybę. Zaczął ciężko oddychać, był bliski zapaści, lecz powoli odchylił szybkę. On podniósł lekko czapeczkę i poprosił o dokumenty. Ślamazarnie wyciągnął portfel z kieszeni i lekko trzęsącą się dłonią, podał go funkcjonariuszowi. Policjant najwidoczniej zauważył, że mężczyzna jest dziwnie nerwowy, dlatego zapytał od razu czy to dziecko jest z nim w jakiś sposób spokrewnione. 

– To pańska córka? 

– Eee… tak… to jest Mandy. – Słowa coraz trudniej przechodziły mu przez gardło, a dla policjanta robiło się to coraz bardziej podejrzane. 

– Tak? – Spojrzał na dziewczynkę. – Sprawdźmy. – Po czym skierował swe słowa do dziecka. – Witam, nazywasz się Mandy? – Mówił spokojnym i przyjaznym tonem, który małej dziewczynce najwidoczniej się spodobał.

– Tak mam jedenaście lat. – Odpowiedziała. 

– Znasz tego pana? – Skierował swój palec na Freda.

– Tak to mój ukochany tata na świecie. – Powiedziała z pełnym entuzjazmem, na dźwięk jej słów poczuł, że może mu się kolejny raz udać. Poprawił swoje okulary, by wyglądać lepiej i szybko wytarł pot ze swojej łysej głowy. 

– Dokąd to w ogóle jedziecie?

– Jedziemy do wesołego miasteczka. 

– A wiesz dziecko, że wesołe miasteczko jest w przeciwnym kierunku. – Po tych słowach na powrót zaczęły zalewać go poty. 

– Tak, ale musieliśmy się z tatą wrócić, gdyż tata znowu zapomniał mojego kapelusza. – Nagle Mandy zrobiła naburmuszoną minę i spojrzała oskarżycielsko na swojego rzekomego ojca, który mógł jedynie uśmiechnąć się z zakłopotania. Funkcjonariusz spoglądał na mężczyznę i dziewczynkę, doszukując się jakichkolwiek podobieństw, w końcu zapytał.

– Jak masz na nazwisko? – Te słowa wprawiły go w zamarcie, nigdy nie wyjawił dziewczynce swojego nazwiska, a ta nie miała możliwości go poznać. To koniec. Jego wygląd mówił, że jest już skończony. 

– Mandy Fritz. – Powiedziała spokojnie. – Spojrzał na dowód mężczyzny i wyczytał Fred Fritz. 

– W takim razie przepraszam za najście, tym razem panu odpuszczę, ale następnym razem proszę mieć dla dziewczynki fotelik, jest jeszcze trochę za mała by jeździć bez niego. – Początkowo nie docierały do niego słowa mundurowego, tak po prawdzie to nie był w stanie uwierzyć w swoje szczęście. Skąd znała jego nazwisko, może miała takie samo jak on, ale nie myślał teraz o tym, wdzięcznie odebrał swoje dokumenty i schował je do kieszeni. – Proszę dbać o córeczkę i miejmy nadzieje, że następnym razem nie będzie potrzeby by pana zatrzymywać. – Po tych słowach funkcjonariusz ukłonił się i wrócił do auta partnera. 

Pot nadal spływał po jego czole, myślał, że to koniec, ale najwidoczniej los znów się do niego uśmiechnął, nie wierząc w swoje spojrzał kątem oka na dziewczynkę. W pierwszej chwili lekko zamarł gdyż zobaczył jak dziewczynka szczerzy swoje zęby, gdy pełen niepokoju spojrzał na nią ponownie, zobaczył, że uśmiecha się pogodnie jak zawsze. Zbyt dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Pomyślał w głowie, jeszcze raz poprawił swoje okulary i odjechał od stojących gliniarzy, w kierunku swojego domku w lesie. Gdy się do niego zbliżył, powiedział z pełnym entuzjazmem.

– Dotarliśmy. 

– Taaak, teraz będziemy mogli pojechać do wesołego miasteczka. – Ucieszyła się dziewczynka. 

– Tak, tak, tylko weźmiemy kilka rzeczy z mojego domu i już jedziemy. 

Mieszkanie było malutkim drewnianym domkiem, choć nie była to jego główna siedziba, to jednak właśnie tutaj przyjeżdżał ze wszystkimi dziećmi. Droga do niego nie była jakaś skomplikowana, ale znajdowała się w lesie, także bardzo rzadko ktoś się tu kręcił. Niczym prawdziwy dżentelmen otworzył dziewczynce drzwi, a ona z kolei mu wdzięcznie podziękowała. Gdy obok niego przeszła, to o wiele bardziej wyraziście poczuł jej zapach, tak, że chciał się na nią rzucić w tej chwili, lecz ostatkiem sił się powstrzymał. Jeszcze tylko chwilka. Powiedział sobie. 

Gdy weszli do mieszkania czuć było lekko zatęchłe powietrze, lecz ona od razu zaczęła biegać po całym domu, a on korzystając z okazji, zamknął za sobą drzwi na klucz. 

– Ale duży. – Powiedziała zachwycona. 

– Czyż nie, chodź Mandy, chciałbym ci coś pokazać. – Gdy przybiegła, Fred otworzył swoje drzwi do piwniczki. – Chodź coś ci pokażę. – Dziewczynka z lekkim zawahaniem zeszła na dół.

– Jest ciemno.

– Zrób jeszcze kilka kroków do przodu, zaraz włączę lampkę. – Miał tutaj swój własny akumulator z prądem, także nie było problemu z oświetleniem. Gdy zapalił światło, ona westchnęła z zachwytu. Gdyż było tu wiele wypchanych misiów, a pośrodku tego wszystkiego stała kamera. – Jak ci się podoba?

– Bardzo. – Odpowiedziała wesołym głosem. 

– Cieszę się, a powiedz mi który z misiów ci się najbardziej podoba?

– Ten króliczek. – Wskazała małym paluszkiem

– To wspaniale, mam jeszcze lalki, ale pokażę ci je dopiero później. 

– Czemuuuu? 

– Bo teraz zrobimy mały teatrzyk dla twojej mamy. 

– Naprawdę?

– Tak. – Powiedział z szerokim uśmiechem. 

– Ale czy mamie naprawdę się spodoba, poza tym nie wiem kim mam być. 

– Oj to nie problem, wszystkiego cię nauczę, lecz wpierw włączę kamerę. 

Miała na sobie różową sukieneczkę i z jakiegoś powodu uznał, że wygląda w niej idealnie. Szybko podszedł do kamery i sprawdził czy się wszystko nagrywa, a po tym gdy miał już pewność, kazał się jej przedstawić. Gdy to zrobiła nakazał by zamknęła oczy i zaczęła powoli liczyć do dziesięciu. Oczywiście usłuchała i powoli zaczęła liczyć. 

– I nie możesz podglądać.

Słysząc jego słowa, zasłoniła zamknięte oczy swoimi małymi rączkami. Widząc to uznał, że wygląda niesamowicie słodko, co tylko bardziej go pobudziło. Dlatego pośpiesznie zaczął ściągać z siebie ubranie robił to tak szybko jak tylko potrafił, jego członek był w pełnej gotowości. Po zakończeniu liczenia, polecił jej powoli otworzyć oczy. Gdy to zrobiła szybko rzucił się na nią i zaczął wściekle zdzierać z niej ubranie. Darł wszystko co miała na sobie, jak nie mógł czegoś ściągnąć to rozdzierał je siłą, jego gardło zrobiło się suche, jego myślenie zanikało, w tamtej chwili przypominał wygłodniałą bestię. 

– Co pan robi?! – Zaczęła krzyczeć i rzucać się lecz w obliczu dorosłego mężczyzny, była bezsilna. 

– Cicho już cicho. – Powiedział. – Zrobię z ciebie swoją laleczkę, z którą zrobię wszystko, och ależ się dzisiaj zabawię. – Z jego ust wyleciała ślina która spadła na ciało małej dziewczynki, już nie mógł się powstrzymać, musiał ją w końcu poczuć. 

– Nie panie Fred to boli! 

– Nie bój się boli tylko przez chwilę. – I zaczął całować ją po całej twarzy, aż ku jego zaskoczeniu usłyszał. 

Żartowałem. – Głos przypominał bardziej mowę bestii niż małej dziewczynki, lecz wtedy jeszcze tego nie spostrzegł.

– He? – Nagle mała rączka dziecka, odepchnęła go do tyłu. 

Mocno uderzył o ścianę domu, nie wiedział co się dzieje, jak zdołała go tak odepchnąć, podnosząc się z ziemi spojrzał na Mandy, która zaczęła się dziwnie wykręcać. Po chwili zauważył jak schodzi z niej skóra, a z jej ust dostrzegał jakieś szpony które próbowały wyjść z ciała dziewczynki. Widząc to zamarł ze strachu, gdyż przypominało to bardziej scenę z horroru niż rzeczywistość. Strach go sparaliżował tak bardzo, że nie mógł się ruszyć, jedynie jego oczy obserwowały całe wydarzenie. 

Nagle z jej ust wydostała się cała włochata krwisto czerwona łapa, która zacisnęła swoje szpony na podłodze. Po chwili wyłonił się łeb, który przypominał szakala ze spiczastymi rogami jak u antylopy. Następnie wyszło całe ciało, gdy ujrzał pełną postać stworzenia które przy nim stało, nie mógł nawet wydać z siebie dźwięku. Tułów był człowieka, łeb przypominał szakala, ręce były włochate zakończonymi ostrymi szponami, zaś nogi przypominały kozła. 

Co też powinienem z tobą zrobić człowieku? – Bestia choć nie posiadała ludzkich ust, przemawiała jak człowiek. Fred nie miał sił by cokolwiek z siebie wykrztusić, był przerażony. – Ładnie sobie tutaj używałeś. – Rzekł z rozbawieniem, po czym złapał mężczyznę swoją wielką łapą za kark i zbliżył do siebie. – Pewnie nie pamiętasz tej dziewczynki, była ona pierwszą z twoich zabawek, małe blondwłose dziecko, po miesiącu poszukiwań uznane za zaginione, ciało nigdy nie odnalezione. – Słuchał słów potwora, lecz był zbyt przerażony by móc skupić się na tym co do niego mówi. – Nie pamiętasz, a mówią, że pierwszego razu się nie zapomina, cóż wtedy nie miałeś swojej kamery. – Gdy jego łeb się zbliżył, to mimo woli zalał go paniczny strach. – Och tak, zapach strachu u grzeszników niezmiernie wzmaga mój apetyt. – Rzekł uśmiechając się, po czym posmakował go swym językiem. – Ach słony smak, idealnie będziesz mi smakować, lecz wpierw będę musiał ubić mięsko.

Fred przestał o czymkolwiek myśleć, wszystko to co się działo nie miało najmniejszego sensu. Jak do tego wszystkiego doszło, nawet się nie zastanawiał. W obliczu końca nie ukazał skruchy, ani żalu za swe grzechy. 

Potwór uderzał go nie miłosiernie, tak długo aż jego skóra nie zrobiła się fioletowa, od wielu siniaków, przy każdym z tych ciosów krzyczał, jakby te głosy mogły go uratować, jakby ktoś mógł wyrwać go z rąk tej bestii. 

Nikt nie przyjdzie. – Powiedziała bestia. – A teraz będę jadł. – Wymawiając te słowa, stwór wziął duży gryz, gdzie prawie odgryzł mu całą jego nogę, pociesznie przegryzając kości, i pijąc jego krew. – Wielu nie rozumie dlaczego zaczynam od dołu, gdyż jeśli przed posiłkiem nie zabiję ofiary, to ona zacznie się rzucać. Dlatego tłumaczę im, że uwielbiam krzyki ofiar, lubię jak jedzenie jest świadome swojej sytuacji i gdy wie, że zaraz skończy w moim brzuchu. Można nazwać to moim fetyszem, następnie chyba będę musiał wziąć się za prawą nogę. – Nagle jego nozdrza wypełnił smród moczu i kału. – Oj nie ładnie tak robić przy cudzym posiłku, teraz będę musiał jeść cię powoli. To taka moja ostateczna kara, za nieodpowiednie zachowanie przy stole. – Po tych słowach zaczął spożywać mężczyznę tak, by ten jak najdłużej był żywy, jego uczta trwała nie całą godzinę, a gdy skończył, ulotnił się z jego domu, pozostawiając po sobie jedynie kałużę krwi.

Ach, a więc będę musiał znaleźć kolejnego grzesznika, mam nadzieje, że będzie równie smaczny. – Po tych słowach skoczył do przodu, udając się w kolejne miejsce, w poszukiwaniu grzeszników. 

Jeśli chodzi o dom, to przysłuży on jeszcze wielu imprezowiczom, aż pewnego dnia zostanie kupiony.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Egzekutor

 

 

Krocząc pośród zatłoczonego miasta lekko się zaskoczył, jak na tak późną porę było dość dużo ludzi. Miasto nocą. Pomyślał uśmiechając się. Wiedział, że ze wszystkich zebranych tu osobników, to on wyróżnia się najbardziej. Gdzie by się nie rozejrzał, to prawie każdy ubrany był w dresowe bluzy, krótkie koszulki, czy podarte dżinsy. Zupełnie nie pasował do obecnych na zewnątrz ludzi. Dlatego krocząc ulicami miasta, przykuwał uwagę prawie każdego. Natomiast samo miasto świeciło neonowym światłem, przez co niemalże nie odczuwał panującej nocy, świecące szyldy sklepów nadawały mu poczucia dnia, lecz było już dawno po zmroku. Wiedział to, jak i znał cel swojej drogi. Coś dawno nie widzieli księdza. Stwierdził po spojrzeniach obcych. 

W przeciwieństwie do innych on ubierał się dość podobnie. Miał na sobie założone czarne buty jak i spodnie tego samego koloru, a to wszystko zakrywała sutanna. Z jego szyi zwisał łańcuszek z dużym złotym krzyżem, w ręku zaś trzymał modlitewnik. Białe rękawiczki które nosił znacząco wyróżniały się na jego tle. 

Gdy przechodził obok sklepów, jego uwagę przykuła pewna budka, były tam sprzedawane fast foody, choć poddany był surowej diecie, to wzięła go ochota na coś mniej zdrowego. Dlatego zatrzymał się przed budką i zaczął patrzeć na wywieszone obok okienka menu. Sprzedawca zajęty był sprzątaniem, prawdopodobnie miał zamiar zwinąć swój mały biznes. Obserwując go doszedł do wniosku, że dzisiaj nie miał zbyt wielkiego utargu. Właściciel poczuł na sobie obcy wzrok, przez co niemalże natychmiast odwrócił się do okienka, a przez nie ujrzał stojącego przy budce księdza, który spoglądał na ceny i oferty. Lekko zaskoczony postanowił zadać mu następujące pytanie.

– Mogę panu w czymś pomóc?

– Hmm… ach tak, wziąłbym jednego hot doga. – Powiedział nie odwracając wzroku od menu.

– Jeden hod dog, już się robi.

Następnie zabrał się do pracy, zaś on obserwował jak mężczyzna piecze bułkę i podgrzewa parówkę. Przechodziło wielu ludzi i choć spoglądał na otoczenie, to pomimo wielu wieżowców, jego uwagę przykuło piękne gwieździste niebo. Zawsze gdy na nie patrzył czuł spokój. Nagle zaczął spoglądać nieco bardziej intensywniej jakby czegoś w nim szukał, aż w końcu znalazł. Były to gwiazd, które rozmieszczeniem przypominały wózek, pamiętał jak był dzieckiem to zawsze z babcią obserwował nocą gwiazdozbiór. Pamiętał co mu wtedy powiedziała. 

– Rafał pamiętaj, zawsze gdy nocą będziesz czuł niebezpieczeństwo, lub będziesz się bał, to spójrz w niebo, a na nim szukaj wózka. On będzie cię chronił.

Na to wspomnienie aż się uśmiechnął. Jego stare imię, teraz jak o nim myślał to wydawało mu się obce. Tak dawno już go nie słyszałem. Pomyślał. Oczywistym jest że gdy przyjął święcenia kapłańskie, to jego imię brzmiało już inaczej. Od tamtego czasu już nikt nie nazwał go Rafałem, teraz wołali na niego Rafael. Mężczyzna najwyraźniej już kończył, gdyż odwrócił się i zapytał.

– Jaki sos?

– Niech będzie sam ketchup. – Odpowiedział miło. 

– Proszę. – Podał mu jedzenie – To będą trzy dolary. 

– Już, proszę reszty nie trzeba. – Po czym podniósł swój czarny kapelusz i lekko się skłonił, po tym jak wręczył pięć dolarów, to odszedł od budki. Był zaskoczony hojnością gościa, przez co z uśmiechem skończył dzisiejszy dzień pracy. 

On z kolei nadal szedł przed siebie, jego cel był nie daleko, przynajmniej ten hot dog był dość dobry, dlatego jadł go trochę łapczywie. Nie mógł się nadziwić jak takie proste danie może być tak smaczne. Wiedział natomiast, że zbyt częste spożywanie tego typu potraw, nie sprzyja organizmowi. Raz do roku to i księdzu wolno. Uśmiechnął się na znajome powiedzonko. Gdy zjadł hot doga, był już niemalże u celu, teraz musi tylko wejść na pobocze miasta i dojść na skraj lasu, gdzie znajdował się opuszczony szpital. Spacerując, zauważył, że im dalej od miasta tym mniej ludzi widział, ale to mu nie przeszkadzało, pomimo tego, że nocą bywało niebezpiecznie, to lubił w niej spacerować. Już wiem co tak w nocy pociąga wampiry. Natomiast on po prostu lubił patrzeć na gwiazdy.

Gdy wszedł do lasu, atmosfera zrobiła się zimniejsza, ciepło zniknęło gdzieś w oddali, zaś teraz czuł jedynie powiew chłódu i coraz to większe niebezpieczeństwo. Droga do szpitala nie była długa, dojście tam zajęło mu jakieś dziesięć minut. Jak ujrzał dużą bramę, a za nią dość pokaźny budynek, to poczuł się jak w klasycznym horrorze. Otworzył książkę którą trzymał w rękach, po czym odmówił modlitwę i żegnając się wyciągną ze swej sutanny długi srebrny łańcuch, zakończony swego rodzaju odważnikiem. Gdy światło księżyca padło na niego w ten zaczęło odbijać jego promienie i teraz mienił się bardziej bielą niż srebrem. Wyciągnął ze swej kieszeni flakonik, w którym znajdowała się woda święcona i ostrożnie polał ją na swój długi oręż. Gdy uznał, że nasiąkł wodą, następnie owinął go sobie wokół dłoni i drugą złapał jego koniec, po czym pociągnął. Uznawszy, że wszystko zostało przygotowane, to jeszcze raz spojrzał na gwieździste niebo i znalazł upatrzoną konstelację. Po tym przypomniał sobie słowa jakie powtarzała mu babcia i ruszył przed siebie w głąb posesji. 

Kroczył dróżką którą wielu pacjentów przebyło nim na stałe osiedliło się w tym miejscu. Drzewa były tu suche a krzaki wysokie, sama brama była nimi porośnięta. Na niebie świecił jasny księżyc, jego światłe padało na leżący naprzeciwko niego placówkę. Na pierwszy rzut oka było widać jak bardzo jest zaniedbana. Nikt, dosłownie nikt nie zaglądał do tego miejsca po wypadku. Słyszał co nieco o historii tego szpitala, wiedział, że były przeprowadzane tam różnego rodzaju eksperymenty, a także o tym co się stało ze wszystkimi którzy znajdowali się w nim tamtej nocy. Myśląc o tamtych wydarzeniach to mimo woli mocniej zacisnął łańcuch. Stanąwszy pod drzwiami opuszczonej placówki, poczuł na plecach lekki dreszcz. Ostatni raz spojrzał w niebo, po czym wszedł do budynku. Następnie postawił tam stopę, od razu poczuł złe wibracje. Jak już w nim stanął, to do nozdrzy napłynęło zatęchłe powietrze, pomimo tego, że okna do placówki były wybite, to nie czuł tu świeżego powietrza. 

Sam budynek składał się z trzech pięter, on znajdował się na środku, natomiast szpital miał dwa skrzydła. Wsłuchał się w dźwięki nocy. Tak jak myślał, było cicho i to za bardzo. Wiedział, że prócz trzech pięter, znajduje się jeszcze piwnica, w której przeprowadzane były eksperymenty. Tam zapewne jest ognisko zła. Teraz musiał go tylko znaleźć. Ruszył w stronę lewego skrzydła, z każdym krokiem czuł coraz większe natężenie złej energii. Gdy przechodził obok schodów kierując się w górę, dostrzegł jak przemyka pewna postać. Dosłownie przemknęła niczym błysk, nie mógł odgadnąć wzrostu istoty, dlatego też nie ryzykując ataku z tyłu udał się na górę. 

Wchodząc po schodach, czuł jak każdy stopień ugina się pod jego ciałem, wydając przy tym skrzypiące dźwięki. Gdy wszedł na pierwsze piętro, nagle biała zjawa z niewyobrażalną prędkością rzuciła się w jego stronę. Niestety dla niej on był szybszy. Jednym smagnięciem swego oręża przepołowił istotę, a ta poczęła się topić pod wpływem białego ognia. Wygląda na to, że przed piwnicą, będę musiał oczyścić całą posiadłość. Nagle pewniej ruszył przed siebie wyczekując pojawienia się kolejnego przeciwnika. 

Z jednej ze ścian, wynurzył się kolejny wróg i wyciągając swoją szponiastą łapę, chciał rozorać jego skórę. Spokojnie uniknął ataku, robiąc krótki krok w prawą stronę, po czym machnął swym łańcuchem, a postać na wskutek kontaktu z jego bronią, poczęła płonąć, aż nie zostawiła po sobie białej mazi. To już dwie. Następnie ruszyły na niego dwie inne zjawy, lecz i z nimi poradził sobie bez szwanku. Po krótkim przeczesywaniu pierwszego piętra, skierował się na drugie. Tam powitała go trójka przeciwników, która uznała, że okrążenie będzie wystarczającym sposobem by go zabić. Niestety dla nich, on z pełną gracją, zakręcił się ze swym łańcuchem, kosząc tym samym pobliskie zjawy które poczęły się palić. Postanowił sprawdzić każdy pokój, w niektórych znajdowały się jakieś meble, lecz w większości były one puste. Poza ostatnim w którym dwójka wrogów padła pod ciosami jego oręża. Sam łańcuch był długi na kilka metrów, a w walce ze zjawami nadawał się wręcz idealnie. Na tym piętrze pobił jeszcze ze cztery mary. Następne. Teraz znajdował się na trzecim piętrze, a kolejni przeciwnicy nie stanowili dla niego wyzwania. Z łatwością unicestwiał nowo pojawiające się zjawy. Gdy doszedł do wniosku, że tu nie znajdzie już nikogo, zrozumiał, iż czas znaleźć piwnicę. Choć walka nie była zbyt ciężka, to zmęczyła go na tyle, by zaczął ciężej oddychać, a jego wysuszone gardło informowało o potrzebie jego nawilżenia. 

Kiedy stanął na parterze opuszczonego szpitala, zaczął szukać miejsca gdzie znajdowała się owa piwnica. Szukał po całym lewym skrzydle, starając się znaleźć jakiś tajny mechanizm który by otworzył do niej wejście i gdy uznał, że nic tu więcej nie znajdzie, to ruszył w głąb prawego skrzydła. Gdy tam stanął, usłyszał jakby swego rodzaju wołanie, nie rozumiał dochodzących słów, lecz udał się za dźwiękiem, a gdy stanął w miejscu gdzie odgłos był najgłośniejszy, to ujrzał przed sobą drewnianą ścianę. Spoglądał na nią i stwierdził, że ma ona pięć metrów szerokości, a to oznaczało, iż jest wystarczająco szeroka i wysoka by zmieścił się tam człowiek. Dlatego też począł szukać jakiegoś mechanizmu, który otworzyłby przejście do piwnicy i nagle natrafił na świeczkę, która zwisała z boku ściany. Po pociągnięciu w dół, drzwi do piwnicy stanęły otworem. Nie widział co się w niej znajduje, lecz czuł, że nie ma tam nic dobrego. Wyciągając specjalne źródło światła, zaczął schodzić w dół. 

Schody były strome, lecz udało mu się zejść bezpiecznie. Wraz ze stanięciem na chłodnej podłodze, nagle pomieszczenie się rozświetliło. Co sprawiało, że jego źródełko światła stało się dla niego zbędne. Szybko doszedł do wniosku, że musi być tu jakiś generator prądu, lecz nie wiedział gdzie może się dokładnie znajdować, ale widocznie pomieszczenie miało wbudowany czujnik ruchu. Ściany były białe, a samo miejsce wydawało się jakby zostało dopiero co pomalowane. Nagle w jego uszach rozbrzmiał głos, tym razem był on wyraźny i niezwykle głośny, a jego słowa brzmiały. „POMOCY”. Następnie drzwi które znajdowały się w korytarzu, zaczęły się otwierać, a z nich poczęły wychodzić stwory w białych fartuchach. Ich ubiór wskazywał na to, że są to lekarze, ale i pacjenci. Co ciekawsze ich ciała były w dość niezłym stanie. Nie zaczęły się jeszcze rozkładać. Ich puste oczy i pozbawione wyrazu twarze, opuszczały pokoje niczym marionetki, aż nagle ich wzrok nie zawiesił się na nim. Widząc to jedynie przeżegnał się i ucałował krzyżyk, bowiem wiedział, że jest naprawdę w nieprzyjemnej sytuacji. 

Nagle zwłoki ruszyły w jego stronę. Szybko rzucił w ich kierunku kilka poświęconych ostrzy, które trafiły w czwórkę przeciwników, sprawiając, że zajęli się ogniem, choć zwłoki pozostały nietknięte, to ich dusze które nie opuściły tego świata poczęły się palić. Dzięki czemu czwórka z nich padła na ziemię, leżąc bez ruchu. Wiedział, że gdy tylko się zbliżą, to będzie po nim. Dlatego położył na podłodze notkę, która wiązała złe moce. Kiedy jakaś istota wbiegnie w taki skrawek papieru, od razu jej dusza zacznie się palić. Oczywiście działało to tylko na demony i istoty martwe, więc żywy nic by nie poczuł. Po ułożeniu notatki zaczął wbiegać po schodach na górę. Gdy był już na parterze, usłyszał jak z jednej z istot począł wydobywać się głośny wrzask. Był nie ludzki, zwykły człowiek mógłby sobie z nim nie poradzić, lecz on był szkolony od wielu lat. Tuż przed wejściem do piwnicy na ziemi przyłożył kolejną notatkę, następnie podbiegł do drzwi frontowych i tam też ją nakleił. Wiedział, że w zamkniętym pomieszczeniu mają przewagę, dlatego chciał ich wyciągnąć na bardziej otwarty obszar, gdyż tam będzie w stanie użyć w pełni swego oręża. 

Stojąc pośrodku placu szpitalnego, ujrzał wychodzących z niego umarlaków, było ich około piętnastu. Pełen spokoju wyciągnął swój łańcuch, który dzięki światłu księżyca zaczął się mienić na biało. Spojrzał jeszcze tylko na gwieździste niebo i ujrzał tam pożądaną konstelację, a wraz z tym poczuł się pewniej. Martwi ruszyli w jego stronę, a on począł wykonywać taniec śmierci. Każde machnięcie, każdy cios był śmiertelny, Zwłoki ruszały, lecz napotykały jedynie cios jego łańcucha, z ich wnętrzności dobiegało światło, które paliło ich nieczyste dusze. Gdy wszystkie z nich padły na ziemię, on począł ruszać w stronę piwnicy, by raz na zawsze oczyścić to miejsce. 

Był zmęczony, jego oddech był nierówny, a on mimo to kroczył dalej. Schodząc po schodach, w jego uszach na powrót rozbrzmiał głos, który wołał „POMOCY”. Wszystkie pokoje prócz jednego, który znajdował się na końcu korytarza były otwarte. Widział tam operacyjne łóżka, a także wiele śladów krwi, która jeszcze nie zakrzepła. Z każdym jego krokiem, głos stawał się coraz to głośniejszy, gdy stanął przed drzwiami, dostrzegł migocącą się lampkę i dwa cienie. 

Nabrał głębokiego oddechu i otworzył pewnie drzwi, widok go zaskoczył. Bowiem widział tam pacjenta, leżącego na operacyjnym stole i lekarza, który grzebał w jego wnętrznościach. Zarówno jeden, jak i drugi byli już dawno martwi, lecz ich dusze nie opuściły tego miejsca. Lekarz ciął ciało swym skalpelem, lecz gdy dostrzegł najeźdźcę, to od razu skierował ku niemu swój wzrok. Jego twarz była pozbawiona skóry, dodatkowo widać było, że spogląda z zaciekawieniem na obcego, po chwili rzucił się do ataku i wraz ze swym skalpelem, począł atakować przeciwnika. 

Nie tracąc czasu szybko wyciągną swój sztylet, po czym zaczął parować jego ataki, ku jego zaskoczeniu lekarz był silny i do tego piekielnie szybki. Został zepchnięty do defensywy, jego ciało było zmęczone po poprzednich starciach, a ten przeciwnik był o wiele silniejszy od pozostałych, dlatego też nie miał okazji na zadanie ciosu. Będąc cały czas spychanym, zaczął szukać jakiejś luki w jego atakach, czegoś co pomoże mu odwrócić szalę w walce. Cierpliwie wyczekiwał okazji do kontry i w końcu się ona natrafiła. Jego przeciwnik ciął swym skalpelem od boku, z zamiarem ranienia szyi, lecz w idealnym momencie zdołał uniknąć nadchodzącego ataku. Przez co jego skalpel wbił się między drzwi, a on to wykorzystał i szybko wbił sztylet w rękę umarlaka, po czym mocno przekręcił, a sama ręka poczęła zwisać z jego ramienia. 

Widząc to szybko rzucił się do wbicia ostrza w jego czaszkę, lecz przeciwnik chwycił go za gardło swoją zdrową ręką, po czym wbił go w ścianę. Uścisk był mocny, próbował się z niego wyzwolić, lecz jego ataki sztyletem, nie robiły na przeciwniku wrażenia. Pod wpływem nasilającego się uścisku, wypuścił z ręki broń, a on sam zaczął tracić powoli przytomność, lecz doktor nagle wbił w niego swoje zęby, a ból wybudził jego umysł. Zaczął uderzać go goła pięścią, lecz na przeciwnika to nie ruszało, gdyż wyrwał kawałek skóry z jego szyi. Gdy zobaczył jak doktorek z radością przeżuwa kawałek jego ciała, on wyciągną za sutanny flakonik święconej wody i rzekł.

– Skoro tak bardzo lubisz ludzkie mięso, to masz! – Krzyknął, po czym wylał do jego gęby zawartość flakonika. Umarlak początkowo patrzył na niego pytająco, lecz gdy płyn trafił do jego gardła, zaczął tym samym charczeć i miotać się na ziemi. 

Rafael trzymał się lewą ręka za zranioną szyję, z której nadal spływała krew i wolnym krokiem podszedł do miotających się na ziemi zwłok. Gdy podniósł leżący obok wijącego się ciała sztylet, mocno wbił go w łeb zmarłego. Nagle jego ciało przestało się miotać. Wtedy został mu już tylko jeden. 

Pacjent leżał na stole operacyjnym, a z jego ust wychodziły słowa „POMOCY”. Widząc to chciał ulżyć nieszczęsnej duszy, najszybciej jak tylko mógł, postąpił tak jak ze wcześniejszym umarlakiem wbijając ten sam sztylet, który uśmiercił lekarza, a wtedy w swoich uszach usłyszał głośne. „DZIĘKUJĘ”. Nie zważając na krwawiącą szyję, odmówił modlitwę za zmarłych. Następnie ją opatrzył, by później zebrać wszystkie ciała na dziedzińcu i spalił je, zaś samo miejsce poświęcił, uwalniając od złych mocy.

 

 

 

Dwa tygodnie później

Rzym

 

 

Dwa tygodnie. Tyle czasu zajął mu powrót do Rzymu, wcześniej musiał zająć się kilkoma sprawami, jak i opatrzeć swoją ranę. Natomiast co by o nim nie mówili, kochał to miejsce. Zawsze gdy się w nim znajdował czuł spokój i harmonię, wiedział, że tu mu bliżej do Boga niż w jakimkolwiek innym miejscu. Gdy szedł chodnikiem mijał uśmiechniętych mieszczan i rozmawiających ze sobą biskupów. Rozważał czy nie zahaczyć o swoją ulubioną piekarnię. W sumie dawno tam nie zaglądałem. Bowiem jego żywot obfitował w podróże, dlatego też rzadko kiedy bywał w Rzymie na dłużej. Dzisiaj zaś miał czas dla siebie, lub raczej miałby gdyby nie musiał złożyć raportu w kurii. Ciągłe obowiązki, a czasu dla siebie brak. Nie starając się zbyt długo rozmyślać nad swą dolą, udał się w stronę piekarni. 

Piekarnia była ulokowana nieopodal rynku, a tam jak co dzień panowało nie małe zamieszanie. Bowiem wielu wiernych, jak i mieszkańców schodziło się w nim, by podziwiać to miasto. Gdy wszedł do piekarni od razu poczuł zapach pieczonych ciasteczek, przez które w jego ustach zaczęła się gromadzić ślina, jakby organizm przygotowywał go do nieuniknionej konsumpcji. Natomiast sprzedawczyni od razu go rozpoznała, po czym powitała głośnym. 

– Witam księdza z powrotem. – Rzekła uradowana.

– A witam witam. – Odpowiedział uśmiechając się szeroko. 

– Wszędzie idzie księdza rozpoznać, tylko ksiądz nosi taki kapelusz. – Spojrzał na swe nakrycie głowy, po czym ściągnął, gdyż doszedł do wniosku, że nie ładnie jest nosić go w zamkniętych pomieszczeniach. – Ależ nie musi ksiądz go ściągać i tak wszyscy wiemy, że jest ksiądz z pochodzenia Żydem. 

– A więc moja wielka tajemnica ujrzała światło dzienne. – Powiedział nadal się uśmiechając. Podobał mu się zapach jaki tu panował. 

– Na długo ksiądz do nas wrócił? – Zaciekawiła się sprzedawczyni. Teraz jak o tym myślał, to nie pamiętał jej imienia, sądził, że nazywała się Bona. 

– Myślę, że na dłużej niż ostatnio. 

– Oj też mam taką nadzieję, bez księdza prowadzenie tego przybytku nie byłoby takie same. 

– Mam nadzieję, że interes kwitnie.

– Ależ oczywiście, interes się kręci, lecz właścicielka ostatnio o księdza wypytywała, chyba martwi się, że może stać się księdzu krzywda na tych misjach. 

– Wszyscy musimy służyć panu, a nie znana jest nam jego wola. – Rzekł uśmiechnięty. 

– Nawet niech ksiądz tak nie żartuje, toż to grzech tak mówić. Poza tym coś sądzę, że niedługo nowym biskupem może być ksiądz. 

– Och może wtedy bym troszkę odpoczął. – Oboje zaczęli się lekko chichotać. 

– Dobrze, a teraz powiedzcie mi czy są tu moje…

– Nawet nie musi ksiądz mówić, ależ oczywiście, że są. Szefowa kazała przygotować na wypadek gdyby ksiądz miał zamiar wrócić. 

– To bardzo miłe z jej strony, a więc ile za to płacę.

– Dla księdza na koszt zakładu. 

– O proszę, a więc proszę nie omieszkać jej ode mnie podziękować. 

– Oj niech się ksiądz nie martwi, często opowiada mi historie o tym jak ksiądz będąc malcem podkradał jej ciasteczka. 

– Wolałbym tego nie pamiętać. 

– Coś wątpię by księdzu na to pozwoliła. 

– Oj ja też. – Odrzekł lekko zakłopotany. – W każdym razie proszę podziękować ode mnie szefowej i z Bogiem. – Rzekł ukłoniwszy się lekko, po czym wyszedł na tętniący życiem rynek. 

– Co jak co ale przydałoby się tu trochę chłodu. – Powiedział to bowiem panował nie przebrany gorąc, w lecie temperatura chwilami osiągała około czterdziestu stopni, także miał szczęście, że teraz jest zaledwie trzydzieści pięć. 

Gdy zbliżał się do budynku kurii, nagle zawołał go znajomy głos, szybko odwrócił się na pięcie, po czym ujrzał znajomą twarz. 

– Francis! – Rzekł radośnie. 

– Witaj bracie. – Po czym wymienili uściski. – Widzę, że jesteś cały i w dobrym zdrowiu, choć ta rana na szyj mówi, że natrafiłeś na interesującego przeciwnika. 

– Miałem dość osobliwą przygodę w Stanach, w pewnym nie dużym miasteczku natrafiłem na dość pokaźne grono żywych zwłok. 

– Aaa, rozumiem, cóż wszystko mi opowiesz po drodze, akurat tak się składa, że kuria zaczęła się zamartwiać czy nie zgubiłeś do niej drogi.

– A więc masz dopilnować mojego wstawiennictwa?

– Otóż to.

– Nawet po tym wszystkim nadal mi nie ufają. 

– Nie martw się, traktują tak wszystkich. 

– Powiedz mi od dawna jesteś w Rzymie? – Zapytał udając się razem z nim do kurii. 

– Od około miesiąca, ostatnio miałem pewien incydent w Neapolu.

– Jakiż to? 

– Jedna z zakonnic została opętana. 

– Zakonnica? – Zaskoczył się.

– Dokładnie, jak o tym usłyszałem to też byłem zaskoczony.

– O na kogo trafiłeś? – Spytał zaciekawiony.

– Był to jeden z pomniejszych demonów, lecz o dziwo miał już wiele takich niewiast, które wyżarł od środka, dlatego też był silniejszy niż się spodziewałem, będąc szczerym był bardzo silny. 

– O to ci niespodzianka, zazwyczaj demony poprzestają na jednej maks dwóch ofiarach. 

– Tak, ale ten był dość ambitny. – Powiedział z uśmiechem, zaś on podniósł pytająco brew. – Zdziwisz się, ale ten demon chciał przejąć władze nad piekłem. 

– Słucham?! – Wybuchnął zaskoczony. 

– No jak to usłyszałem to zareagowałem tak samo. 

– Co one mają w głowach? 

– Nie mam pojęcia, ale jak to usłyszałem to nie mogłem się przestać śmiać, to też troszkę mnie pokiereszował, ach mam nauczkę za lekceważenie przeciwnika. 

– Tak, o ile pamiętam zdarzało ci się to dość często. 

– Ech mam nadzieję, że to ostatni raz. 

– Oj też mam taką nadzieję. – Po tych słowach, weszli do kurii Rzymskiej. – Przepych jak zawsze.

– No cóż, nic na to nie poradzimy, w każdym razie Kardynał Reichtel chciał z tobą porozmawiać. 

– W takim razie nie pozwólmy mu czekać. 

Udali się w stronę jego gabinetu. Kuria jak zwykle tętniła życiem, zaś księża przemieszczali się z jednego miejsca do drugiego. Rafael wraz z Francisem chwilami się przeciskali między zgromadzonymi. Dawno już nie widział takiego zamieszania. Pomimo lekkich trudności, dotarli do umówionego miejsca. Zanim jednak weszli, to Francis poprosił jedno z ciastek jakie Rafael miał w pudełku i przegryzając słodkości weszli do gabinetu ich mistrza. 

– Proszę. – Rozniósł się głos kardynała, po tym jak Francis zapukał do drzwi. 

Gdy weszli do gabinetu, ujrzeli siedzącego nad księgą z długopisem w dłoni kardynała. Był on starszym mężczyzną, który poza piastowaniem funkcji kardynalskiej, zajmował się głównie sprawami egzorcystów, można by rzec, że był ich mistrzem. Pomimo faktu bycia po pięćdziesiątce, to nadal był szczupły i w dobrej formie. Poprzez brak włosów na głowie wyglądał dość osobliwie, szczególnie przy dużych okrągłych okularach, jakie miał na oczach. Mimo tego łysina dodawała mu powagi i wzbudzała u innych szacunek. 

Reichtel podniósł wzrok z nad ksiąg i ściągnął okulary z nosa. 

– Proszę siadajcie. – Powiedział spokojnym tonem. Dwójka egzorcystów nie mówiąc niczego usiadła na dwóch krzesłach które stały przy biurku. – Słyszałem, że miałeś ciekawą przygodę w Stanach. – Powiedział z lekkim uśmiechem.

– Tak, trafiłem tam do ciekawego miejsca, w każdym razie szpital został oczyszczony. – Oznajmił z dumą. 

– Miło mi to słyszeć, swoją drogą to pamiątka? – Wskazał palcem na jego szyję. 

– Ach, tak byłem troszkę nie ostrożny. 

– Chyba nieco bardziej niż tylko troszkę, widzę, że gdyby nie nasze leki to rana mogłaby kosztować cię życie. 

– Bez obaw, nie była tak poważna, choć przyznam, że gdybym użył zwykłych lekarstw, to ta rana byłaby o wiele bardziej widoczna. 

– Hmm, w każdym razie cieszę się z twojego sukcesu Rafael.

– Dziękuję ekscelencjo. 

– A teraz przejdę do rzeczy, Javier możesz wejdź. 

Nagle drugie drzwi prowadzące do pokoju obok otworzyły się, a z nich wyszedł dobrze zbudowany wysoki mężczyzna. Pierwsza rzecz jaka przykuła uwagę Rafaela, to śrama na prawym policzku, która najpewniej była wynikiem oparzenia. Obcy skłonił lekko głowę, po czym przemówił kardynał. 

– Pozwólcie, że was przedstawię, panowie mam zaszczyt przedstawić wam Javiera. – Zatrzymał się by mogli mu się nieco lepiej przyjrzeć. – Javier poznaj Rafaela i Francisa. – Następnie uścisnęli sobie dłonie, po czym mówił dalej. – Javier to jest ta dwójka o której ci tyle mówiłem. – On z kolei spojrzał na nich po czym przemówił. 

– Nadadzą się. – Rzekł krótko. 

– Nadadzą, do czego? – Spytał Francis patrząc na kardynała.

– Już wyjaśniam dlaczego chciałem się z wami spotkać i dlaczego wezwałem też ciebie Rafael. 

– A już myślałem, że coś nie zgadzało się z moim raportem. – Powiedział próbując rozładować napięcie, jakie pojawiło się po przybyciu Javiera. 

– Przechodząc do rzeczy, Javier jest egzekutorem który przybył do naszego wydziału prosić o pomoc. 

– A z czym to egzekutorzy nie mogą sobie poradzić, że zwracają się do nas egzorcystów, nie wiem czy wiedzą ale my nie za bardzo znamy się na tropieniu magów. 

– Tu nie chodzi o magów. – Odezwał się Javier. 

– Proszę, pozwól, że ja wyjaśnię im sprawę. – Javier zgodził się, lecz nadal patrzył na Francisa z lekką niechęcią. – Rzecz w tym, że dwójka egzekutorów, która polowała na maga, została wybita przez nieznaną istotę. 

– Nieznaną? Czyli jak rozumiem tamten mag zginął. 

– Tak. – Rzekł Javier. – Początkowo myśleliśmy, że trafili na grupę innych magów, albo cały kult, niestety wtedy nie zostawiliby ciał. 

– A więc jaka jest teoria? – Spytał Rafael.

– Podejrzewamy udział demona, lecz nie mamy ku temu jednoznacznych dowodów, innym prawdopodobieństwem jest wampir. – Na te słowa oboje zamarli. 

– Jeśli tak to nie dziwi mnie twoje pojawienie się tu. – Rzekł Rafael.

– Ale wampir, od dawna ich nie widziano, co prawda czasami się słyszy jakieś pogłoski, lecz są to nic innego jak plotki. Pomyśleć, że gdzieś się mogą jeszcze ukrywać. – Zamyślił się przez chwilę. – Ale żeby ktoś z nich odważył się zaatakować jednego z nas. 

– No właśnie, sam wampir wybrałby swoją ofiarę gdzieś z poza naszego terytorium, lecz o dziwo tylko jedna osoba miała wypitą krew. 

– A któż to? – Zaciekawił się Francis.

– Mag. – Odpowiedział kardynał. – Początkowo nie chciałem się za to brać, ale jak tylko o tym usłyszałem, to zacząłem się niepokoić. 

– Wampir który wypije dużo krwi sam staje się silniejszy. 

– Dokładnie Rafaelu, dlatego też nie możemy tego tak zostawić. 

– Czyli jak rozumiem będziemy musieli się nim zająć. – Stwierdził Rafael. 

– Tak, wasza dwójka pomoże Javierowi wytropić go i w razie gdyby pojawił się tam jakiś demon, to waszym obowiązkiem jest go unicestwić. – Dwójka egzorcystów, zgodziła się kiwnięciem głowy. – Wyruszacie jutro do Rumunii, mamy trop, że wampir może być w tamtej okolicy, wszelkie szczegóły przekaże wam Javier. 

– Dobrze, a więc liczę na udaną współpracę. – Rzekł z uśmiechem Rafael. 

– To się jeszcze okaże, jutro podczas podróży wtajemniczę was we wszelkie szczegóły, tymczasem wypocznijcie, walka z wampirem nie zależnie do wieku, do najłatwiejszych nie należy. – Po tych słowach, Javier wyszedł z pokoju chyląc głowę przed kardynałem. 

– Ale nam się trafił służbista. – Rzekł Rafael. 

– Bez przesady na pewno jest czarującym kompanem. – Rzucił przelotnie Francis, a to rozbawiło ich obu. 

– Panowie, radzę potraktować to poważnie, walka z wampirem nie jest łatwa i mówię to z własnego doświadczenia. 

– Prawda, słyszałem, że już kiedyś ekscelencja zmierzyła się z jednym z nich. – Kardynał skrzyżował swe palce przed twarzą, jakby przypominał sobie odległe wspomnienie. – Pamiętam tamtą noc, było nas siedmiu, ruszyliśmy w pościg za jednym z wampirów, który urządził sobie pole łowieckie w jednym z mniejszych miast w Jugosławii. Jego ofiarom padło dwudziestu mieszkańców, Tropiliśmy go całe dnie, aż pewnego razu zapędziliśmy go w kozi róg. Tak nam się zdawało. Natomiast to my daliśmy się złapać. Nim walka rozgorzała na dobre to dwóch z nas padło martwych i powiem wam, że nawet niektóre tylko demony są od nich szybsze. Podczas walki, ledwo mogłem nadążyć za jego ruchami, a co dopiero stawić mu czoła w otwartej walce. Sześciu z nas zginęło, mój przyjaciel poświęcił się bym miał szansę go pokonać, gdyby nie on, to nie byłoby mnie tutaj. – Czuć było przez jego słowa nostalgię, jak i smutek, widocznie tamto wspomnienie nadal w nim żyło.

– Nie martw się ekscelencjo, poradzimy sobie z tym co nas czeka. – Uspokoił go swym radosnym nastawieniem Francis. 

– Liczę na to. – Odpowiedział odwracając się w stronę okna. – W każdym razie, odpocznijcie dzisiejszej nocy, jutro czeka was podróż. 

– Tak też zrobimy, wyczekuj dobrych wieści.

– Proszę was, bądźcie ostrożni i nie wahajcie się, gdyż wampir nie da wam szansy na popełnianie błędów. 

– Będziemy pamiętać. – Te słowa nadały uśmiech jego wiekowej twarzy, zaś Rafael wraz z Francisem opuścili biuro kardynała Reichtela.

Po wyjściu, dwójka mężczyzn przez pewien czas wracała w ciszy. Dopiero Francis zdecydował się pozbyć tego milczenia i zadał Rafaelowi pytanie. 

– Co o tym myślisz? – On zamyślił się jakby szukał odpowiednich słów, wzniósł wysoko głowę i rzekł. 

– Niewiem. – Tylko to był wstanie powiedzieć. Sam nigdy nie walczył z wampirem, ale jeśli to był on, to dlaczego wypił krew akurat maga. 

– Zastanawia mnie jedno. 

– Dlaczego mag?

– Dokładnie. Wiem, że magowie mają dużo magicznej energii, a taki posiłek jest wstanie zaspokoić wampira na długie tygodnie, ale coś mi tu nie gra. 

– Mi też, pierwszą rzeczą, to jest zbyt duży zbieg okoliczności, żeby w jednym miejscu znaleźli się zarówno egzekutorzy, mag i na dokładkę wampir. 

– Też mi się to nie podoba. – Przez chwilę jeszcze milczeli, dopiero gdy wyszli na świeże powietrze, to wznowili rozmowę. 

– Co o nim sądzisz? – Zapytał Francis. 

– Drętwy. – Podsumował krótko. Ta odpowiedź wystarczyła Francisowi bowiem zaczął się lekko chichotać. – Ciekawy będzie z niego towarzysz. – Kontynuował. 

– W to nie wątpię, no nic ja chyba skoczę do baru, w końcu to może być ostatni raz kiedy napiję się alkoholu. Idziesz ze mną? 

– Nie, ja pójdę odwiedzić archiwa, może znajdę tam coś ciekawego o wampirach. 

– W takim razie szukaj w dziale mistycznym. – Poradził na odchodne. – No nic ja będę się zmywał, także widzimy się jutro. 

– Tak, tylko się nie zapij. – Powiedział z humorem. 

– A ty nie zaśnij z nosem w książce. – Odgryzł się Francis. 

Po tej krótkiej wymianie zdań, obaj udali się w swoje strony. Rafael ruszył w stronę archiwów, gdzie znajdował się największy zbiór wiedzy jaką zgromadził kościół. Tam na pewno znajdę jakieś przydatne informacje. 

Gdy dotarł do Cortile del Belvedere, miejsca w którym znajduje się słynna biblioteka watykańska, to tam też znajdowały się tajne archiwa Watykanu, do którego wstęp mieli nieliczni. Chwilami nawet egzorcyści nie mogli tam wejść, lecz tym razem nie powinno być problemu. Przed wejściem musiał okazać strażnikowi pieczęć, jaka znajdowała się na jego rękawiczce, bowiem był to znak, że jest egzorcystą. Wpierw strażnik ją obejrzał, po czym skłonił się lekko i pozwolił mu wejść do jednego z najbardziej tajnych miejsc na ziemi. 

Droga do pomieszczenia prowadziła przez długi tunel, który ulokowany był pod ziemią, choć naukowcy mieli do dyspozycji tylko niewielką część archiwum, to członkowie kościoła mieli dostęp do tajemnic, nie dostępnych dla opinii publicznej. Przed drzwiami znajdował się kolejny strażnik, on z kolei zapytał o hasło. Była to wyuczona formułka, którą podał jakby recytował krótki wierszyk. Po tym otworzyły się przed nim drzwi, do miejsca do którego często zaglądał. Nim wszedł to zauważył, że w środku znajduje się zaledwie kilka osób, było ich co najwyżej czterech, lecz dla niego to i tak dużo. 

Natomiast on zaczął szukać działu który interesował go najbardziej, a mianowicie działu poświęconym nie ludziom. Co prawda czytał kiedyś o istotach nie ludzkich, typu wampiry, lecz były to ogólnikowe informacje, które po zakończeniu nauk wylatywały z głowy, a przede wszystkim on chciał znać wszelkie szczegóły. Dział im poświęcony nosił tytuł sił nieczystych. Zaczął szukać pośród półek książki, która traktowała wyłącznie o wampirach, aż w końcu ją znalazł. „Wampiry historia rasy”.

Książka traktowała o historii powstania, a także o jej właściwościach, to są ich umiejętności, a jak i różnego rodzaju odmienności. 

„Wampiry, zwane tak na całym świecie, znane są ze swej słabości do krwi. Choć krew nie jest jak się wielu wydaje, wampirom niezbędna do życia, to jest jednym z ważnych posiłków w ich diecie. Ponieważ to właśnie dzięki niej, wampir jest wstanie osiągnąć szczyt swej mocy, która jest kilkukrotnie większa od zwykłego człowieka. 

Gdy rozmawiam z ludźmi którzy mają z nimi do czynienia, często słyszę pytanie skądś się wzięli? Niestety nie znana nam jest historia ich powstania, lecz teoria biskupa Alvaro głosi, iż monstra te były w przeszłości ludźmi. Według jego teorii, jedno z ludzkich plemion, oddało swoje dusze diabłu by ten dał im siłę większą od innych ras. Lucyfer pozwolił im napić się swej krwi, która zmieniła ich nie do poznania. Można rzec, że stali się swego rodzaju super ludźmi. Ta teoria ma swoich zwolenników, a argumentują to tym, że możliwe jest poczęcie pół wampira, od stosunku między człowiekiem a wampirem, takie osobniki żyją krócej niż zwykłe wampiry, ale za to są o wiele bardziej groźniejsze. Wracając jednak do ich historii, wiemy, że najwcześniejsze wzmianki o nich pochodzą z Europy, lecz czy byli jej protoplastami, czy wyemigrowali do niej, pozostaje to dla nas tajemnicą. Teraz zaś wampiry rozpierzchły się po świecie. 

Jeśli chodzi o ich wygląd, to niewiele się różnią od ludzi. Na pierwszy rzut oka zwykły człowiek nie poznałby żadnej różnicy pomiędzy wampirem, a człowiekiem. Natomiast sprawne oko od razu wychwyci różnice. Po pierwsze, ich wygląd różni się od ludzi tęczówką, która przybiera u nich barwę czerwieni, bądź żółci. Z kolei drugą rzeczą są większe kły, które posiadają wszystkie osobniki tej rasy, z kolei barwa ich włosów, zazwyczaj jest czarna bądź ciemno brązowa. Niestety nieznana nam jest ich średnia życia, lecz wiemy, iż żyją dłużej niż dwieście lat. 

Wielu prostych chłopów obawia się, iż wampiry posiadają umiejętność, przemiany zwykłych ludzi na ich podobieństwo. Jest to oczywiście nieprawdą, gdyż żaden wampir nie jest wstanie zmienić człowieka we wampira, natomiast jest wstanie po wypiciu krwi swej ofiary, zrobić z niej posłuszną marionetkę. Osoba taka staje się bezwładną lalką, która bez wahania wykona każdy rozkaz swego mistrza. Niestety sam wampir nie jest wstanie długo utrzymać takiej istoty przy życiu, bowiem by osoba martwa mogła się poruszać, to wampir musiałby zaopatrywać ją w nieustanne zasoby swojej energii. Także najdłużej wampir jest wstanie posługiwać się kimś takim przez tydzień, to jest najdłużej odnotowany okres gdzie taka osoba funkcjonowała. 

Jak pisałem wcześniej wampiry piją krew, choć nie jest ona niezbędna do ich funkcjonowania, to stanowi ważny element ich diety. Wampir który wypije krew staję się niebywale groźną istotą. Oczywiście wampiry same w sobie są dwa razy silniejsze od ludzi, to proszę sobie wyobrazić jak silne mogą być gdyby taki wampir żywił się jedynie krwią. Oczywiście nie jest tak, że wampir musi spożywać krew akurat człowieka, bowiem nie ma znaczenia, czyja ona jest, równie dobrze może być zwierzęca, bądź członka tego samego gatunku, stąd też mamy wiele doniesień o aktach kanibalizmu u tego gatunku. 

Nie znamy ich hierarchii, lecz wiemy, że jest ona zbliżona do ludzkiej, czyli jak u ludzi znajdują się ich przywódcy i tak dalej… 

Wampiry jak pisałem są silniejsze, a także szybsze od ludzi, wpływa to też na ich wiek, a co za tym idzie, że w przeciwieństwie do człowieka, im wampir jest starszy tym silniejszy i groźniejszy się staje. Natomiast czas dorastania wampira jest taki sam jak u ludzi, lecz po uzyskaniu pełnoletności, osobniki te przestają się starzeć, a ich wygląd zatrzymuje się w miejscu. Jest tak aż do ich śmierci, lecz nie wiemy czy osobniki te umierają śmiercią naturalną, tutaj brak jest jakichkolwiek danych na ten temat. 

Co się tyczy ich umiejętności, to wiemy, że posługują się silną magią krwi, choć rzadko kiedy się do niej uciekają, bowiem jest z nimi jak z ludźmi, nie każdy posługuje się magią, lecz jak ktoś ją zna, to staje się naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem. Co do mitu który twierdzi, że wampiry nie mogą przebywać w świetle dnia, jest on najzwyklejszą w świecie bajką, bowiem udowodnione zostało, że słońce nie czyni im żadnej szkody. Więc skąd też się wzięło takie przesłanie? Głównie z tego, że osobniki tego gatunku, zazwyczaj poruszają się nocą, zaś w dzień śpią, jest z nimi tak jak z sowami czy nietoperzami, po prostu są istotami lunarnymi. To też sprawia, że w przeciwieństwie do ludzi którzy widzą lepiej za dnia, tak też wampiry lepiej widzą nocą. Niektórzy twierdzą, że wampiry osiągają podczas pełni księżyca większą moc, dzięki której mogą zmieniać się w wilki czy nietoperzy. Niestety żaden wampir nie jest wstanie tego dokonać, no chyba, że opanował w bardzo zaawansowanym stopniu sztukę zmiany skóry, która jest bardzo trudna do nauczenia. 

Natomiast jeśli chodzi o pełnię księżyca, to wampir który wypił krew, w nie dużym okresie czasowym, jest w stanie osiągnąć większą moc, niestety nie znany nam jest powód ani przyczyna takiego zjawiska, najwidoczniej promienie księżycowe nadają im większą siłę, wtedy wampir staje się podobny do dzikiej bestii, który nie odróżnia swoich od obcych, można rzec, że wpada w szał, który można zaspokoić tylko i wyłącznie krwią.”

To były najciekawsze informacje jakie znalazł, reszta traktowała o teoriach, a także metodach walki z nimi, jakie są ich słabe punkty, bądź też co jest ich mocną stroną. Jak dobierać odpowiedne miejsce walki, by zwyciężyć w potencjalnym starciu. Nim zauważył, było już coś koło dwudziestej trzeciej, na dziś skończył czytać. Musi się kłaść wcześniej spać, bowiem rankiem ma lot do Rumunii.

Gdy opuszczał tajne archiwa, zastanawiał się jak to możliwe, że najbardziej rzetelne informacje, zostały napisane przez maga. Gdybyśmy ze sobą współpracowali, to moglibyśmy osiągnąć wiele rzeczy. Teraz zaś musiał wracać, jutro czeka go polowanie. 

Kiedy dotarł do swego mieszkania, ujrzał, że pod drzwiami leży jakiś papier. Schylił się, po czym wziął go w ręce. Jak się okazało była to wiadomość od spotkanego dzisiaj egzekutora, który podał mu godzinę o której wylatuje samolot. 

– Piąta rano, wcześniej nie mógł wybrać. – Westchnął po czym wszedł do mieszkania by zasnąć. – Przez niego nie zdążę nawet zjeść śniadania. Czym ja się martwię, na lotnisku na pewno będzie coś smacznego. 

Następnie rozebrał się po czym zasnął. Podczas snu śnił o wampirach, sen był prosty, on sam pośród lasu, gdzie Francis i Javier leżeli martwi, on zaś uciekał przez las, a za nim biegło stado rozwścieczonych krwiopijców. Uciekał z całej siły, lecz z jakiegoś powodu, jego kroki stawały się coraz to wolniejsze, czuł się jakby biegł będąc do pasa w wodzie, był przerażony. Drzewa powykręcały się w upiorne twarze, a on z jakiegoś powodu znów miał dziesięć lat. Jego serce biło w niewyobrażalnym tempie, aż coś nie powaliło go na ziemie. 

W tym momencie, nagle wybudził się ze snu, a on nerwowo zaczął spoglądać wokół siebie. Gdy zrozumiał, że znajduje się we własnym domu, położył się plecami na łóżku. 

– Ciekawe która godzina. – Wziął do ręki, zegarek na której wskazówka wskazywała pięć po trzeciej w nocy. Na ten widok jego serce zaczęło bić szybciej, a on sam zaczął się pocić. Nagle przypomniał sobie koszmar i jego desperacki bieg przez las. – To na pewno nie był przypadek. 

Po tym wstał i udał się do łazienki by wziąć prysznic. Obudzić się o trzeciej w nocy stanowiło to zły omen, bowiem tylko o tej godzinie moc Szatana była najpotężniejsza. Następnie odkręcił wodę w kabinie, po czym do niej wszedł, tylko po to by zaraz z niej wybiec. 

– Najpierw koszmar, a teraz gorąca woda i to wszystko o trzeciej nad ranem. To na pewno nie jest przypadek. – Powiedział po czym odkręcił trochę zimną wodę. – Teraz to mogę wziąć prysznic. – Preferował zimniejszą temperaturę, bowiem działała na niego pobudzająco.

Wszedł i stał tam opierając się rękami o płytki w ścianie, pozwalając by woda zmyła z niego wszelką nieczystość. Zastanawiał się czy ten sen miał jakieś głębsze znaczenie. 

– Za bardzo to wszystko analizuję. – Rzekł, po czym zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. 

Gdy się wycierał, dostrzegł jakiś cień w lustrze, szybko się odwrócił lecz niczego tam nie było. 

– Naprawdę jeszcze chwila i zwariuję. 

Kiedy wytarł swe ciało do czysta, opuścił łazienkę i udał się do kuchni by coś zjeść, nagle na stole zobaczył pudełko, a na nim jakiś liścik. Wziął go do ręki po czym zaczął czytać.

„Przyniosłam ci twoje ulubione ciastka, miałam nadzieję, że będziemy mieli okazję trochę porozmawiać, ale spotkałam twojego znajomego, który powiedział mi, że jutro wylatujesz, dlatego też mam dla ciebie całe pudełko. Tylko pamiętaj by nie jeść słodyczy na czczo. Ps. Następnym razem wypadałoby się chociaż przywitać.”

Po przeczytaniu tylko się uśmiechnął, po czym doszedł do wniosku, że musi ją kiedyś odwiedzić, przez chwilę zapomniał, że Elina ma klucze do jego domu. 

– Następnym razem nie omieszkam cię odwiedzić. – Powiedział z uśmiechem. 

Następnie spojrzał na zegar, ujrzał, że nie fortunna godzina dobiega końca, zostało jakieś dziesięć minut do wybicia czwartej. Spojrzał co ma w lodówce, tak jak się spodziewał pusto. W końcu rzadko kiedy bywał w domu, większość czasu spędzał za granicą. 

– No nic, wybacz Elino ale twoje ciastka będą musiały wystarczyć. – Po czym rozpakował pudełko, a następnie wziął pierwsze z nich i za nim się obejrzał pudełko było już puste. – A więc czas się zbierać. 

Następnie zerknął na zegar, było trzy po czwartej, widząc to poczuł ulgę i zaczął się powoli ubierać. 

– Zaraz, trzy po czwartej. Jasna cholera samolot. 

Jak nigdy przedtem zaczął się ubierać z niespotykaną prędkością, na dodatek lecieli samolotem pasażerskim, więc jakikolwiek rynsztunek był zabroniony. Dlatego też nie zajmowało mu to głowy. Gdy miał wszystko spakowane, wybiegł z mieszkania, by za chwilę do niego wrócić, gdyż nie wziął ze sobą gotówki, która była dość znaczna, poza tym w portfelu miał kartę w której miał przydzieloną kwotę. Dobrze będzie zamienić ją na gotówkę. Po tym zamykając drzwi na klucz, wybiegł z mieszkania. 

Na jego szczęście, zobaczył nadjeżdżającą taksówkę, którą udało mu się złapać. Samochód się zatrzymał lecz, nie zauważył tabliczki na której pisało nie jeżdżę. Taksówkarz otworzył okno by poinformować, że nie prowadzi. Wtedy wyciągnął z portfela grube banknoty, po czym powiedział na lotnisko. Taksówkarz początkowo nie wierzył swoim oczom, lecz przyjął pieniądze i kazał wsiąść. 

– Tylko szybko. – Dodał. 

– Jak sobie ojciec życzy, tylko proszę zapiąć pasy. – Nagle prędkość jaką włączył taksówkarz, wcisnęła go w siedzenie, a on przypomniał sobie, że zapomniał o swym kapeluszu.

Javier z Francisem czekali przed wejściem do budynku lotniska. Widać było u zniecierpliwienie u egzekutora, z kolei jego nowy kompan zapewniał, że się zjawi.

– Twojego kolegi coś nie ma. 

– Zaraz na pewno się zjawi. – Powiedział udając spokój tak dobrze jak tylko mógł. Cholera Rafael, chyba nie zasnąłeś z nosem w książce.

Po pięciu minutach czekania, usłyszeli piski opon. Następnie zobaczyli jak z drzwi taksówki wychodzi Rafael, dziękując kierowcy za podwózkę, a teraz szedł do nich lekko biegnąc. 

– Spóźniłeś się. – Oznajmił Javier. 

– Przepraszam. – Powiedział ze spuszczoną głową. 

– Czego oni was uczą? – Pokręcił głową. – Ważne, że zdążyłeś, nie ma na co czekać, mamy w końcu potwora do upolowania, a samolot nie będzie czekał wiecznie. – Po tych słowach udali się na lotnisko, a Francis zbliżył się do niego. 

– Co ci tak długo zajęło?! 

– Nawet nie pytaj. – Odpowiedział widocznie zmęczony. 

Gdy weszli na lotnisko, Rafael uznał, że niektóre rzeczy się nie zmieniają. Jak zawsze w budynku była masa ludzi. Każdy z nich albo to wracał do domu, bądź gdzieś wylatywał, a oni wcale od nich nie odbiegali. Jedynie czym się wyróżniali to swoim ubiorem. W końcu nie było potrzeby ukrywać swojej obecności. Szybko zajęli się przygotowaniami do odlotu, jak się okazało zdążyli idealnie na styk. Kilka minut dłużej i musieli by lecieć następnym samolotem. 

– No dobrze, mamy wykupione miejsca w pierwszej klasie, akurat będziemy jedynymi którzy nią lecą, tam wtajemniczę was we wszystkie niezbędne szczegóły. – Rzekł stonowanym głosem. 

Francis kiwnął głowa na znak zrozumienia, z kolei Rafael przymykał swoje oczy, widać było, że nie wyspał się tej nocy. 

– Nie wyspany? – Spytał Francis. 

– Trochę. 

– Bez obaw w samolocie będziesz miał trochę czasu na sen. 

Na te słowa kiwnął jedynie głową, następnie oddali swoje bagaże, po czym przeszli przez bramki, tam czekało na nich standardowe przeszukanie. Jak wszystko było już sprawdzone, usiedli w pokoju z którego mieli udać się już prosto do samolotu. 

Mieli jeszcze pięć minut. Francis spokojnie siedział, pewnie o czymś rozmyślając, z kolei Javier rozglądał się po otoczeniu, zaś sam Rafael przymykał swoje oczy siedząc wygodnie. Ech nawet nie wiem gdzie dokładnie lecę. Wiedział jedynie, że do Rumunii, ale czy odwiedzają jej stolicę, czy też jakieś inne miasto, to tego już nie wiedział. Nie powinienem był czytać tej książki tak długo. Zawsze przed misją czytał o przeciwniku, niezależnie czy była to zjawa, lub jakiś demon z piekieł. Dzięki temu odpowiednio mógł zaplanować strategię, w końcu ważnym jest by znać słabość przeciwnika. Nie wielu egzorcystów tak poważnie podchodziło do zadań jak on. 

– Już czas. – Powiedział Javier po czym udali się do wnętrza samolotu. 

Tam czekała na nich jeszcze kontrola biletów, po czym rozsiedli się wygodnie. Pierwsza klasa prezentowała się świetnie, siedzenia były wygodne, a do tego mieli do dyspozycji barek z napojami i przekąskami. 

– Uwielbiam pierwszą klasę. – Rzekł Francis, po tym jak chwycił jedną z przekąsek. Był to korek z serem feta, szynką i ogórkiem. Widocznie bardzo mu posmakowały ponieważ zaraz zaczął brać kolejne. 

– Dobrze rozsiądźcie się, ponieważ wtajemniczę was w plan działania. – Dwójka egzorcystów usiadła tak by widzieć wszystko co Javier ma im do przekazania. On usiadł naprzeciwko nich, po czym zaczął mówić. 

– Naszym przystankiem jest Deva, tam udamy się do miejskiej parafii, tamtejszy proboszcz został już poinformowany o naszym przybyciu. Tam uzupełnimy nasz ekwipunek, po czym będziemy się kierować do wioski Lesnic, nieopodal tamtej wioski znaleźliśmy ciała naszych egzekutorów, także najlepiej będzie jak zaczniemy poszukiwania, od tamtego miejsca. 

– Teraz pytanie, do czego jesteśmy wam potrzebni, jeśli wiecie, że to wampir, to dlaczego akurat my? 

– Mówiłem już wcześniej, podejrzewamy w tym udział demona, a nam brakuje doświadczenia oraz ekwipunku by z nimi walczyć, a poza tym egzorcyści również walczą z wampirami. 

– Tak, tylko, że od dawna ich nie widziano. 

– Tak bardzo możliwe, że jest to jeden z niewielu wampirów jakich się ujawniło.

– Wiecie w jakim wieku jest ten wampir? – Spytał zaciekawiony Rafael. 

– Niestety nie. Jak wspominałem wcześniej, nasi egzekutorzy ścigali maga, a nie wampira. – Rafael o nic więcej nie spytał, ale coś mu tu nie pasowało. 

– Czyli jak rozumiem jesteśmy ci potrzebni do walki z ewentualnym demonem?

– Tak. 

– Nawet jeśli okaże się, że nie ma tam demona, to i tak nie będziemy mogli pozostać bierni, w sprawie wampira który pije ludzką krew. – Powiedział to tak jakby wiedział z czym się zmierzy.

– Wiem, że nie jest to wasza specjalizacja, ale ostatnio nasze szeregi są kruche, a nie możemy sobie pozwolić na to by jakikolwiek demon czy wampir biegał wesoło na wolności pijąc przy tym ludzką krew. – Rafael wyczuwa w jego głosie gniew, domyślał się, że coś musi być związane z jego przeszłością. 

– Cóż, miałem ciężką noc, dlatego też spróbuję zasnąć. – Po czym ziewnął. – Obudźcie mnie jak będziemy lądować. – Następnie spróbował zasnąć, niestety nie udało mu się tego zrobić od razu, także słyszał rozmowę Francisa z Javierem, ale nie zwracał na nią zbyt dużej uwagi. Bowiem jego myśli krążyły w koło jednej istoty, wampira z którym bez wątpienia przyjdzie mu walczyć. 

Obudził się dopiero tuż przed lądowaniem, zauważył, że Francis pije herbatę, zaś Javier coś czytał, jak się okazało była to książka dla egzekutorów, którą czytali przed misją. Podobno były w niej teksty które pomagały oczyścić umysł i uspokoić nerwy. Zupełnie jakby spodziewał się szybszego starcia. Przeciągnął się i usiadł wygodnie, aż samolot nie wylądował. Na szczęście nie miał żadnych snów, także był w miarę wypoczęty. Spojrzał przez okno i widział jak samolot powoli zniża się do lądowania, był wstanie obejrzeć kawałek Rumunii z lotu ptaka. Wydała mu się dość piękna, ale to tyczyło się większości krajobrazów. 

Samolot gładko wylądował, tak, że gdyby nie to, iż cały czas wyglądał przez okno, to nawet by tego nie zauważył. Powoli wygramolił się z siedzenia, po czym poprzeciągał się, aż było słychać dźwięk chrupiących kości. Javier schował książkę do kieszeni, jak zawsze emanował ponurą aurą, na co miał tylko jedno określenie, drętwiak. Francis zaś uśmiechnięty, stanął obok niego i zapytał.

– I jak wyspany? 

– Na pewno lepiej niż w domu. 

– Lepiej żebyście byli wypoczęci. – Powiedział typowym dla siebie tonem. – Walka może mieć miejsce w każdym momencie. – Miał trochę racji, nadal czuł, że coś ukrywa, ale jak na razie nie chciał tego dociekać, przeczuwał, że za nie długo będzie znał całą historię.

Niedługo po tym zjawiła się pani stewardessa, która posprzątała, a następnie poinformowała ich o końcu lotu i żeby na ten czas nie ruszali się jeszcze z siedzeń. Posłusznie siedzieli na swych miejscach, czekając aż samolot wyląduje. Gdy do tego doszło, stewardessy zaczęły żegnać pasażerów. Rafael zastanawiał się czy miały dużo roboty z pasażerami w klasie ekonomicznej. Ponieważ tu były tylko na początku i pod koniec lotu. Brał też pod uwagę możliwość tego, że po prostu nie lubiły księży. A No tak, połowę lotu przespałem. Zganił się w myślach. 

Trójka powoli wstała ze swych miejsc i sprawdzając czy wszystko przy sobie mają, udali się do wyjścia. Przed wyjściem jedna ze stewardes, podziękowała za skorzystanie z ich lini lotniczych. Natomiast on niestety nie zrozumiał co powiedziała. Widocznie nadal nie był zbyt wyspany. 

– Przed wyjściem powinien czekać na nas tutejszy kapłan. Gdy dotrzemy do parafii to omówimy cały plan działania. 

Oni jedynie kiwnęli głową, gdy opuścili samolot, poczuli przyjemny chłodny powiew, temperatura była wysoka, a na niebie znajdowało się zaledwie kilka chmurek. Natomiast wiatr przyjemnie łagodził skórę, dzięki czemu wysoka temperatura była dość znośna. Po wyjściu z samolotu, ruszyli w stronę lotniska. Tam z kolei czekali na odebranie swoich bagaży. Każdy z nich miał po jednej, nie było w nich zbyt dużo, głównie ciuchy na zmianę. Niestety z racji tego że korzystali z publicznego transportu, to nie mieli przy sobie swych broni. Następnie nie tracąc czasu udali się do barierek w ramach sprawdzenia paszportów. Nie zajęło im to zbyt wiele czasu. Gdy wszystko było w porządku, to ruszyli wreszcie ku stronie wyjścia, a tam zauważyli młodego mężczyznę, który wyróżniał się swym ubiorem, tak samo jak oni, choć nieco innym. Jak ich zobaczył to szybko do nich podbiegł i kłaniając się ich powitał. 

– To zaszczyt gościć was w naszym mieście. – Rzekł nisko się kłaniając. Rafael nie lubił takich gestów, gdyż uważał je za niepotrzebne, a poza tym przykuwali i tak już zbyt dużą uwagę. Z kolei Javier najwidoczniej nie miał nic przeciwko, zaś Francis jedynie się rozglądał. 

– Nie ma potrzeby byś się tak nam kłaniał. – Rzekł z uśmiechem Javier, po czym go wyprostował. 

– Tak cóż, biskup już na was czeka, także proszę za mną. – Mężczyźni ruszyli za nim.

Gdy opuścili lotnisko, to kapłan, który po nich wyszedł, zaprowadził ich do samochodu, którym mieli się dostać do parafii. Rafael dostrzegł, że pop dysponował dość dobrym pojazdem. Upewniły go w tym słowa Francisa, który jak go ujrzał, to widocznie się podekscytował. 

– Hmm, to Toyota Corolla. – Powiedział uśmiechnięty. – I to rocznik z dziewięćdziesiątego drugiego, niezłymi brykami tu się poruszacie. 

– Ach, dziękuję, to samochód biskupa, nie chciał by wieść was w czymś niegodnym. 

– Bardzo miło z jego strony. – Oznajmił Francis. 

– Powinniśmy ruszać. – Zwrócił uwagę Javier. 

– Tak, wsiadajcie. – Następnie wsiedli do samochodu, Javier zajął miejsce z przodu obok kierowcy, z kolei Rafael i Francis zajęli miejsca z tyłu. – Niezmiernie miło mi jest was poznać. – Powiedział podekscytowany, że rozmawia z dwoma egzorcystami i egzekutorem. 

– W sumie nie przedstawiliśmy się. – Rzekł ciepło Javier. – Ja jestem Javier, z kolei ci panowie zwą się Francis i Rafael. 

– Nazywam się Andrei. Jeszcze raz, niezmiernie miło mi jest was poznać. 

– Otrzymaliście jakieś wieści odnośnie tamtego incydentu? 

– Mi nic na ten temat nie wiadomo, ale biskup pragnął waszego jak najszybszego przybycia. – Rafael i Francis spojrzeli na siebie, a ich wzrok mówił, że będzie ciekawie.

Dalsza część podróży minęła im szybko, Rafael nawet nie zauważył kiedy dotarli tam na miejsce. Andrei otworzył im drzwi i podał im ich torby, po czym kazał iść za sobą. Rozejrzał się wokół siebie i zobaczył, że dom biskupa znajduje się niedaleko bloku mieszkalnego, zaś jego rezydencja nie była mała. Gdy zbliżyli się do drzwi, młody pop zadzwonił dzwonkiem. Nie minęły nawet trzy sekundy, a im otworzyła drzwi starsza pani po czterdziestce. Następnie witając się z wszystkimi zaprowadziła ich do biskupa. Kiedy dotarli do niego, w ten ujrzeli starszego mężczyznę po pięćdziesiątce, który w spokoju jadł zupę. 

– Widzę, że dotarliście, proszę usiądźcie przy stole. – Żaden z nich nie odmówił. – Sanda przyrządziła wyśmienitą zupę, a wy pewnie musicie być głodni po podróży. – Powiedział uprzejmie. 

– Wolelibyśmy udać się jak najszybciej w pościg za naszym celem. – Odrzekł Javier. 

– Tak, na to też przyjdzie czas, lecz wpierw coś zjedzcie. – Po tym przywołał do siebie Sandę i nakazał jej podać gościom strawę. – Andrei, udaj się do mojego gabinetu i przynieś moją teczkę. 

– Tak jest. – Odpowiedział chłopak, po czym szybkim krokiem udał się we wskazane przez biskupa miejsce. 

– Jak wam minęła podróż? – Zapytał ciepło. 

– O dziwo szybko. – Odpowiedział Rafael. 

– Jesteś egzorcystą. – Stwierdził kapłan. 

– Tak, tak samo jak i ten pan. – Powiedział wskazując ręką na Francisa. 

– Wspaniale, wierzę, że razem poradzicie sobie ze wszystkim co stanie wam na drodze. 

– Czy kontaktował się z tobą jeden z naszych ludzi? 

– Tak i niestety ale, mam co do niego złe wiadomości, lecz wpierw zjedzcie. – Po tych słowach pojawiła Sanda i podała każdemu z nich talerz pełen zupy. 

Była to zwykła zupa warzywna, lecz jej smak zaskoczył wszystkich tak bardzo, że zjedli ją dość szybko, prawie zapominając o panujących przy stole manierach. Wtedy akurat wrócił Andrei. 

– Dziękuję. – Podziękował mu biskup. – Dobrze skoro już zjedliście, to mam dla was wieści odnośnie waszego celu. 

– Świetnie, tego oczekiwaliśmy. 

– Powiem tak, egzekutorzy się nie mylili, waszym celem jest wampir. – Rafael i Francis nawet nie zareagowali na jego słowa. 

– Czyli jest tak jak myśleliśmy. 

– Lecz to nie koniec wieści, wasz agent który tropił wampira, dowiedział się, że nie jest sam. W ostatniej wiadomości otrzymaliśmy informacje, iż monstrum nie działa w pojedynkę, mianowicie jest z nim demon. – Na te słowa ich miny zmieniły się w grymas. 

– Wampir i demon, czyli jest jeszcze gorzej. – Powiedział Francis. 

– Co gorsza wampir spożył krew. – Na te słowa mężczyźni aż zbledli. Przez chwilę panowała cisza.

– Wiadomo mniej więcej ilu ludzi padło ofiarą wampira? – Zapytał spokojnie Rafael.

– Nie jestem pewny, lecz egzekutor który był wysłany do śledzenia go, nie odzywa się już od tygodnia. 

– Czyli możemy założyć, że został zabity. – Rzekł Javier. 

– Na to wygląda. 

– Cel nadal się nie zmienił. Prosiłbym o zwrócenie naszych broni, a my niezwłocznie zajmiemy się tym potworem. 

– Niechaj Bóg ma was w swej opiece. – Rzekł Biskup. – Dam wam także wszystkie listy jakie od niego otrzymałem, życzę wam powodzenia i szybkiego powrotu. – Po tych słowach otrzymali swoje przyrządy, po czym dany im został samochód dzięki któremu będą mogli poruszać się bez dalszej zwłoki. 

Francis widząc go zadeklarował, że to on będzie prowadził, po czym sięgnął po kluczyki które trzymał w ręce pop i usiadł za kierownicą. Javier zaś z papierami siadł z tyłu, z kolei Rafael zajął miejsce obok kierowcy. Z jednego się cieszył, miał przy sobie swoją broń. 

– A więc dokąd jedziemy? – Zapytał ochoczo Francis. Po czym Javier podał miejsce podróży i udali się tam gotowi do starcia ze złem. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wampir

 

Dzień był gorący, z kolei Lia spędzała go wraz z tajemniczym nieznajomym, który to około miesiąca temu zamieszkał w ich wiosce. Mężczyzna był po czterdziestce, a nazywał się Edward, podobno pochodził z Anglii i jedno o nim wiedziała na pewno. Mianowicie to, że ów człowiek para się wiedzą tajemną. Siedząc nieopodal biurka, obserwowała jego poczynania. Nie wiedziała co dokładnie robi, ale widziała jak miesza różnego rodzaju wywary i co chwilę coś zapisuje w swoim dzienniku. Nie chciała mu przeszkadzać, ale jego zachowanie strasznie ją zaciekawiło. 

– Co pan dziś robi? – Zapytała zaciekawiona, lecz on nie odpowiedział, nadal zajmując się swoimi sprawami. Zaczęła myśleć, że ją specjalnie ignoruje, lecz nie wyglądało na to, on po prostu jej nie słyszał. 

– Zapytałam co pan robi! – Powiedział już bardziej donośnie.

Nagle odwrócił się zdziwiony, najwidoczniej zaskoczyła go obecność dwunastoletniej dziewczynki. 

– Lia nadal tu jesteś? – Zapytał zaskoczony jej obecnością. 

– W końcu mnie pan zauważył, a już robiło się to irytujące. – Rzekła lekko się marszcząc.

– Najmocniej cię przepraszam Lio, ale teraz jestem zajęty tworzeniem nowej formuły. 

– A co to za formuła? – Zapytała zaciekawiona. 

– Ta o to mikstura, młoda koleżanko sprawi, że wywołam wasz potencjał, nie będziecie musieli uciekać się do tych barbarzyńskich metod, wystarczy tylko jeden łyk, a wtedy osiągniecie wielką siłę. – Powiedział wyniośle pełen dumy. 

– Nudy. – Zaczęła się lekko przy tym krzywić, co ciekawsze to wystarczyło by cały jego entuzjazm nagle zanikł. 

– Po co ja się trudzę z tłumaczeniem ci tego? – Zapytał sam siebie. 

– Niech pan pokaże jakąś sztuczkę. 

– Lio, magia to nie sztuczki i nie wolno jej nadużywać dla własnych zachcianek. 

– Nawet jak ładnie poproszę? 

– Nie. – Rzekł krótko. 

– Proszę. 

– Nie.

– Bardzo proszę panie Edwardzie, pokaż jak używasz swojej potężnej magii. – Spojrzał w jej proszące oczy i wiedział, że nie jest w stanie odmówić. 

– Ech, no dobrze, ale po tym będziesz grzecznie siedzieć i nie odezwiesz się ani słówkiem. Dobrze?

– Obiecuję. – Odpowiedziała łącząc dłonie. 

Po tym jakby od nie chcenie klasnął w dłonie i nagle z pomiędzy nich zaczął kształtować się mały przeźroczysty królik, który od razu pomknął w stronę dziewczyny. Samo zwierzątko nie był prawdziwe, było jedynie swego rodzaju iluzją, która miała wpływ na odbiorcę, tylko wtedy gdy on sam wierzył w jego istnienie. Jak tylko go zobaczyła, to nie tracąc czasu pobiegła za nim, dodatkowo piszcząc ze zdumienia. 

– Ej tylko uważaj na moje przyrządy! – Krzyknął, ale ona miała już nowe zajęcie. – Może jednak nie powinienem tworzyć jej królika. – Następnie odwrócił się od dziewczynki, która zaczęła biec po schodach za przeźroczystą istotką, a sam począł zajmować się tworzeniem mikstury. 

Minęło trochę czasu kiedy wszystkie składniki zostały dodane, po tym zaś ujrzał, że formuła jaką zastosował przyjęła formę cieczy. Spojrzał jeszcze dokładniej czy aby wszystko się dokładnie wymieszało. Gdy stwierdził, że powstała jednolita barwa, wtedy krzyknął głośno.

– Udało się!

– Wow gratuluję. – Odpowiedziała dziewczynka. 

– Ach dziękuję, to… Zaraz skąd się tu wzięłaś? – Lia spojrzała na niego pytająco. 

– Przecież cały czas tu byłam. 

– A gdzie ten króliczek?

– Zniknął jak tylko go dotknęłam. – Rzekła z widocznym zawodem.

– Hmmm, musiałem użyć za mało mocy. – Mruknął do siebie. 

– I jak czy dzięki tej miksturze będziemy w stanie używać większej mocy? 

– Eee tak, taki jest zamiar, lecz wpierw muszę ją przetestować. – Po czym odłożył flakon na stoliku. – Muszę zapisać dokładne proporcje, a także stan składników których użyłem. 

– Czy to ważne? 

– Bardzo ważne, bez tych notatek nie mógłbym powtórzyć swego sukcesu. – Rzekł z dumą. 

– Rozumiem. 

Nagle usłyszeli znajomy głos. 

– Dzień dobry. – Powiedział młodzieniec który wszedł właśnie do jego piwnicy, gdzie prowadził swoje eksperymenty. 

– O nie zauważyłem, że jesteś Mykial.

– Pukałem ale nikt nie otwierał, co ważniejsze. – Skierował swój wzrok na dziewczynkę. – Lia czas wracać do domu, rodzice już przyszykowali kolację, nie wspominając o tym, że opuściłaś obiad. 

– Ale nie jestem teraz głodna.

– Nic mnie to nie interesuje. – Odpowiedział twardo. Młodzieniec choć wyglądał na szesnaście, to w rzeczywistości miał dwadzieścia lat i co ciekawsze już w tym wieku wykazywał duży potencjał.

Ona najwidoczniej się obraziła gdyż odwróciła się od niego. 

– Lia jak będziesz grzeczna to obiecuję, że w momencie gdy udam się do miasta, to kupię ci ładną sukienkę. 

– Naprawdę? – Zapytała. 

– Obiecuję. 

– Dobrze, to więc pójdę. Do zobaczenia jutro Edwardzie. – Pomachała mu na odchodne, po czym wybiegła z domu maga. 

– Cóż za żywe dziecko. 

– Prawda, siostra ma naprawdę dużo energii, co ważniejsze, jak idą przygotowania. 

– Tak, chciałbym z dumą ogłosić, że odkąd się tu wprowadziłem to w końcu doszło do przełomu w sprawie tworzenia eliksiru. 

– Czyli wynik jest pozytywny. 

– Jeszcze nie możemy tego mówić, dopóki nie przeprowadzimy testów, lecz sądzę, że właśnie teraz jesteśmy świadkami czegoś wielkiego. 

– Czyli jak na razie nic nie wiadomo. 

– Oj rozchmurz się Mykial, jutro przeprowadzimy testy i bardzo by mi zależało gdybyś to ty zechciał jej spróbować. – Poklepał go przy tym po ramieniu.

– Nie wiem czy jestem odpowiedni. 

– Nonsens, spośród swego ludu, to właśnie ty najlepiej pasujesz do tej roli, a poza tym masz duży potencjał, którym znacznie przewyższasz swoich braci. 

– Muszę to jeszcze omówić ze starszyzną, ale jestem pewny, że ucieszą się z pańskich postępów, jeśli ten napój zadziała to nie będziemy musieli polegać już na krwi. 

– Och tak, lecz nie martw się, już nie długo nie będziecie musieli się ukrywać. – Rzekł z szerokim uśmiechem, po czym zajął się swoimi sprawami, z kolei Mykial ruszył za siostrą. 

Szybko wybiegała do lasu, oddalając się tym samym od miejsca w którym znajdował się dom maga. Zapadł już wieczór, a ona uwielbiała gdy panowała noc. Zawsze wtedy czuła się o wiele bardziej rześka niż za dnia. Chwilami zastanawiała się dlaczego rodzice nie pozwalają jej żyć w nocy, a każą jej spać za dnia. Gdy o to pytała, oni odpowiadali, że to dla jej bezpieczeństwa. Nagle zwolniła i z biegu przeszła do wolnego marszu. 

– Nie chcę żyć za dnia. – Powiedziała do siebie, zaś las odpowiedział jej swym szumem. – Nie lubię dnia i nie lubię słońca, za to kocham księżyc i noc. – Rzekła głośno. 

Idąc tak przed siebie, doszła do wniosku, że jednak trochę się spóźni do domu. Nagle zza pleców usłyszała głos brata. 

– Brakuje ci sił? – Zapytał drwiąco. – Dawaj, jak mnie prześcigniesz w drodze do domu to kupię ci dodatkowy prezent.

Dziewczynka nagle się posępiła, niedługo zbliżały się jej trzynaste urodziny i wiedziała, że coś dostanie, ale skoro Mykial powiedział, że kupi jej coś więcej, to ten warunek sprawił, iż Lia wybiegła z niespotykaną u zwykłego człowieka prędkością. 

– W takim razie chcę szpilki. – Powiedziała gdy zaczęła go mijać. 

– Ha! Najpierw musisz wygrać. – Po nich pobiegł tak szybko, że nie była w stanie go już dogonić, choć starała się z całych sił, to po prostu nie dała rady wyprzedzić brata. 

Cała zziajana oparła swoje ręce o kolana i próbując złapać oddech wpatrywała się bezsilnie w murawę. 

– Całkiem nieźle, zaskoczyłaś mnie na początku, nie sądziłem, że tak ci się poprawiła szybkość. – Nie mogła wykrztusić z siebie żadnego słowa, była tak strasznie zmęczona, że musiała się czegoś napić. – Jak na swój wiek to wypadłaś całkiem dobrze, ale niestety nie prześcignęłaś mnie, także ze szpilek nici. – Powiedział czochrając ją po włosach, na co zareagowała gniewnie sycząc, zaś on tylko wybuchnął śmiechem. – Chodź dzisiaj na kolację mamy krwisty stek. – Jak tylko weszła do domu cała zmęczona, to stanęła w progu drzwi i powiedziała ze złowieszczym uśmieszkiem. 

– Wygrałam. 

– Co? – Zapytał skołowany. 

– Jestem pierwsza w domu, więc chyba jednak będziesz musiał kupić mi te szpilki. – Na te słowa wybuchnął śmiechem. 

– Ale tylko jeśli będziesz grzeczna. – Powiedział nadal się śmiejąc.

Po czym weszli do swego domu, a nozdrza dziewczynki wypełnił zapach smażącego się mięsa. 

– O wreszcie wróciliście. – Przywitała ich matka. – A ty Lia pewnie znowu cały dzień siedziałaś u Edwarda. – Słysząc to tylko odwróciła głowę. – Ech co ja z tobą mam. – Następnie zagnała rodzeństwo do stołu. 

– Widzę, że nasza mała księżniczka w końcu wróciła. – Odezwał się jej ojciec. – Pamiętaj, że masz zajęcia z rana i obyś miała zrobione lekcje. 

– Tak wiem tato. – Odpowiedziała lekko naburmuszona. 

– A jak tam Edward synu? – Zwrócił się do Mykiala. 

– Odnośnie tego, to mam dobre wieści, okazuje się, że Edward ukończył swoją miksturę. 

– Najwyższa pora. – Odrzekł ojciec. 

– Tak, ale nadal nie jest pewne czy działa, poza tym będzie musiał ją jeszcze przetestować. 

– To normalne, poza tym musi nam się jakoś odwdzięczyć za okazaną mu pomoc. 

– Tato, on chce bym to ja spróbował tej mikstury. 

– Hmm… – Zamyślił się ojciec. – Porozmawiam ze starszyzną, choć według mnie to nie jest zły pomysł, z nas wszystkich masz największy potencjał, więc chętnie widziałbym cię w roli przywódcy. 

– Wiesz przecież ojcze, że jeszcze na to za wcześnie. 

– Dokładnie. – Wtrąciła się matka. – A poza tym Mykial jak na razie nie chce mieszać się w sprawy wioski, niech cieszy się młodością póki może. Tak poza tym to widziałam cię z Elzą. 

– Tak ostatnio widziałam jak się całowali. – Rzuciła Lia. Na te słowa twarz Mykiala przybrała barwę buraka. 

– Lia! – Zareagował zawstydzony brat. 

– Co to za Elza? – Spytał ojciec. 

– To jest córka tych Bermintów. – Odpowiedziała, nakładając mężowi stek, który był polany krwią. 

– Aaa to ta. Dziękuję. – Podziękował za nałożenie posiłku, z kolei matka nałożyła synowi i córce, a na końcu sobie. 

Po tym wszyscy zaczęli zajadać, każde z nich gdy tylko poczuło smak krwi zaczęło łapczywie pożerać posiłek, prawie tak jakby niczego od dawna nie jedli. Rzucali się niczym zwierzę na swój kawałek, z kolei oczy dziewczynki przybrały barwę krwistej czerwieni, a ona sama po zjedzeniu swojego kawałka, zaczęła zlizywać talerz, na którym znajdowała się jeszcze krew. Reszta zachowywała się bardzo podobnie, lecz nie z taką łapczywością jak to zrobiła Lia. Na koniec każdy oblizał sobie palce, po czym ojciec wznowił rozmowę. 

– Udaję się później na zebranie starszych, tam przedstawię im informację o przełomie jaki osiągnął Edward i przede wszystkim zarekomenduje ciebie jako pierwszego, który powinien spróbować jego formułki. 

– Będę zaszczycony ojcze.

– Mykial jesteś naszą dumą i choć wiemy, że ojciec czasem nadkłada na ciebie zbyt wiele obowiązków, to robimy to dla twojego dobra, byś później sam mógł prowadzić tą wioskę, tak jak robił to twój dziadek.

– Wiem mamo, zrobię co w mojej mocy. 

– Dzisiaj jesteś wolny, także możesz spędzić resztę nocy tak, jak tylko sobie tego życzysz. – Rzekł ojciec.

– Pewnie znowu pójdzie do swojej dziewczyny się całować. 

– Lia! – Zareagował na powrót przyjmując barwę czerwieni. 

– Lia nie ładnie tak mówić, kiedyś też będziesz w jego wieku i zobaczymy wtedy jaką dziewczyną będziesz. – Ona tylko wystawiła język i pobiegła na górę do swojego pokoju. – Ech co ja z nią mam. – Powiedziała zakłopotana matka. 

– Cała ty. – Stwierdził ojciec. 

– Oj nie, choć Lia ma moją urodę to charakterek odziedziczyła po tobie drogi Robercie. 

– Ja tam widzę, że charakter ma głównie twój, za to inteligencję ma moją. 

– No chyba moją. – Odezwała się niezadowolona żona. 

Mykial zaś spoglądał na droczących się ze sobą rodziców, po czym wyszedł na zewnątrz, jak trafnie powiedziała jego siostra, spotkać się ze swoją ukochaną. Z kolei Lia spoglądała przez okno na gwiaździste niebo. Klęcząc na łóżku oparła o parapet i z twarzą w dłoniach podziwiała księżyc. Naprawdę kochała noc, gdy napawała się jego światłem, wtedy też ujrzała brata który opuszcza dom. 

– Hm a ten znowu idzie do tej swojej Elzy. – Rzekła pod nosem. 

Po tym przestała patrzeć na ciemną noc i wzięła się za książkę, którą zaczęła czytać, akurat była w najważniejszym momencie, teraz miało się okazać czy dziewczyna i chłopak będą razem, czy też może będą musieli się rozstać. Gdy zakończyła czytanie zrobiło jej się smutno, głównie przez zakończenie. Młoda para umarła, przez co nigdy nie będą razem za swego życia. Nie wiedziała ile godzin minęło, a książka tak ją wciągnęła, że straciła poczucie czasu. Stanęła na łóżku i wyjrzała przez okno. Noc jest piękna. Na zewnątrz było jeszcze ciemniej niż wcześniej, lecz jej to nie przeszkadzało, bowiem uwielbiała ten mrok. Czuła jak noc ją wzywa, wypowiada jej imię i zaprasza w swe ramiona. Tak naprawdę nigdy nie lubiła dnia, był zbyt jasny, a ona nie znosiła jego światła, z kolei w nocy widziała o wiele lepiej, chwilami nie robiła nic innego jak tylko patrzyła w gwieździste niebo. 

Kiedy wyglądała przez okno, dojrzała swego brata który odprowadzał swoją partnerkę do domu, mocno ją do siebie przytulając. Patrząc tak na niego poczuła lekką zazdrość, może było to spowodowane nieszczęśliwym romansem, który właśnie przeczytała, a może po prostu nie chciała być gorsza od niego. Na jego twarzy widziała szczęście, dlatego też i ona zaczęła myśleć o księciu, który wyciągnąłby ją z tej osadki. Myślała o kimś takim jak Romeo.

– Powinnam iść spać. – Stwierdziła, lecz przed tym posłała gwieździstej nocy swoje ostatnie spojrzenie, po czym objął ją sen. 

Jej ojciec zaś czekał do powrotu syna, widząc jak wraca powiedział mu by kładł się spać, ten z kolei nie oponował. Kiedy jego pierworodny udał się do swego pokoju, on opuścił dom by porozmawiać ze starszyzną. Mieli tam wiele spraw do omówienia, a najważniejszym było omówienia pobytu maga w wiosce i czy jego dalsza obecność będzie dla nich bezpieczna. Drugą rzeczą była jego deklaracja, że za zaoferowane mu schronienie, on pomoże im wyzwolić ich ukryty potencjał i to bez użycia krwi. Ta wiadomość, że mogą posiąść wielką moc bez polegania na krwi i efektami jakie się ze sobą wiązały, sprawiła, iż starszyzna wraz z nim zgodziła się na jego pobyt tutaj. Teraz zaś doszło do przełomu, Edward który przebywał we wiosce od miesiąca, w końcu jego praca przyniosła pierwsze rezultaty. Co prawda formułę należało jeszcze przetestować na żywym i zdrowym organizmie i on wiedział, że jak ktoś ma tego spróbować to musi być to jego syn. 

Kiedy doszedł do miejsca spotkania, zauważył, że wszyscy są już obecni, on z tego powodu ściągnął z siebie płaszcz i kapelusz, po czym zawiesił go na wieszaku. Wszyscy siedzieli przy dużym okrągłym stole, który stał po środku salonu. Gdy zajął swoje miejsce jeden ze starszych wstał i rozpoczął spotkanie. Nagle wszyscy w pomieszczeniu zamilkli i pełni koncentracji wsłuchiwali się w słowa mężczyzny. 

– Drodzy panowie. – Mówił donośnym głosem. – Zebraliśmy się tu by omówić następującą sprawę maga, który od miesiąca zamieszkuje nasze tereny. Dlatego też chciałbym poznać wasze zdanie na ten temat, czy po miesiącu nadal uważacie go za zagrożenie, czy jednak nie? – Po jego słowach stanął inny mężczyzna który przedstawiał swój własny pogląd na tą sprawę.

– Osobiście uważam, że mag w swej osobie nie stanowi dla nas większego zagrożenia, zaś niebezpieczeństwo pojawia się nie w nim samym, lecz w postaci egzekutorów, którzy mogą nas znaleźć podążając jego śladem. – Wszyscy zaczęli pomrukiwać miedzy sobą, bowiem znali zagrożenie jakie niesie ze sobą ochrona maga, a oni nie chcieli sprowadzać na siebie gniewu kościoła. 

– Panowie, czym się martwicie. – Rzekł jeden z zebranych. – Przede wszystkim sam mag powiedział, że nie był ścigany, a trafił tu zupełnym przypadkiem. Druga sprawa, że nawet jakby dotarli tutaj, to nie w wielkiej liczbie i na pierwszy rzut oka uznają nas za zwykłych ludzi, więc pewnie nawet nie zechcą nas niepokoić. Natomiast gdyby jednak doszło do starcia, to pamiętajcie, iż każdy z nas jest kilka razy silniejszy od zwykłego człowieka, a biorąc pod uwagę naszą liczbę, śmiem sądzić, że spokojnie jesteśmy w stanie poradzić sobie z tym co rzuciłby w nas kościół. – Przemawiała przez niego pycha i pewność siebie, lecz Robert wiedział, że on nigdy nie miał styczności z egzekutorami więc nie znał dobrze ich siły. Po nim stanął najstarszy z nich, który żył już ponad trzysta lat. 

– Leard jesteś najmłodszy z nas, więc nie wiesz jak wygląda rzeczywistość, nigdy nie opuściłeś wioski, a także nigdy nie widziałeś egzekutorów w akcji, ja sam niestety miałem tą nieprzyjemność. Widziałem jak walczą i uwierz mi nie są tak słabi jak zwykli ludzie. Choć pod względem fizycznym są od nas słabsi to już od małego są szkoleni do zabijania magów i odmieńców, do których niestety się zaliczamy. Oni nie znają słowa litość, dla nich liczy się wyłącznie Bóg, dla którego są gotowi zabijać każdego kto okaże się inny niż oni sami. Pamiętam to jak dziś, ich przybycie, ich czarne szaty i choć byłem wtedy młodzieńcem, to widziałem jak pomimo naszej większej siły nie mieliśmy z nimi szans. Jedynie gdy któryś z nas spożyje krew, wtedy ma szansę ich pokonać, lecz bez niej jesteśmy bezradni, bowiem jesteśmy stworzeniami nocy, a przez wasze zbytnie upodobanie się do ludzi sprawiacie, że jesteśmy jedynie zwierzyną w ich oczach. Więc nie, nie mamy z nimi szans w walce, nawet pomimo naszej zwiększonej siły. – Po tych słowach starzec usiadł, a sam Robert zgadzał się z większością jego słów. Dlatego właśnie wielokrotnie wnosił za wprowadzenie lekcji samoobronny, gdzie młodzież nauczyłaby się jak walczyć z zagrożeniem i to nie tylko ze strony egzekutorów. 

– Prawdą jest to co powiedział mój przedmówca, lecz to tylko potwierdza, że formuła nad którą pracuje Edward, jest nam niezbędna, dlatego też spytam ciebie Robercie. Twoja rodzina zobowiązała się obserwować maga, więc powiedz nam, czy poczynił on jakieś postępy? – Następnie wstał i zaczął mówić.

– Panowie cieszę się, że w końcu ktoś poruszył ten temat, także z przyjemnością chciałbym poinformować, iż formuła którą przygotowywał Edward jest ukończona. – Nagle po sali zaczęły rozbrzmiewać zadowolone szepty. – Jednakże. – Kontynuował. – Sama mikstura musi zostać przetestowana na żywym i zdrowym obiekcie. Większość z was nie chce brać ryzyka na siebie z obawy, że owa formuła może mu zaszkodzić. Dlatego też chciałbym zgłosić mojego pierworodnego, jako tego który przetestuje tę miksturę. Czy ktoś z w jest przeciwny tej propozycji? – Żaden z nich nie wniósł sprzeciwu, widząc to wstał główny przedstawiciel. 

– Widząc, że nikt nie jest przeciwko twemu pomysłowi, zgadzam się na to by to właśnie twój syn spróbował tejże mikstury i jeśli okaże się ona pomocna w przebudzeniu naszego potencjału, to będziemy mogli wprowadzić ją dla każdego, a dzięki temu nie będziemy musieli polegać już na krwi ludzi, przez co będziemy mogli stawić czoła zagrożeniom jakie niosą ze sobą egzekutorzy. 

– Cieszę się ze zgody starszyzny, także pragnę poinformować o tym, że chciałbym przetestować formułę jak najszybciej to możliwe, dlatego też chcę to zrobić gdy nastanie dzień. 

– Nie mam z tym problemu, jak za pewne każdy z tu obecnych, z chęcią też zobaczę efekty pracy Edwarda. 

– Niezmiernie się cieszę z tego powodu, dlatego też pragnąłbym zacząć jutro wieczorem. 

– Niech będzie. – Po tych słowach wszyscy poczęli się rozchodzić pełni nadziei na lepsze jutro, zaś sam Robert wrócił do swego domu by oddać się snu.

Następnego dnia, Lia spędziła kilka godzin na nauce wraz ze swoją nauczycielką, lekcje odbywała w domu, a uczyła ją osoba już w podeszłym wieku, która w przeciwieństwie do innych, żyła kiedyś poza wioską i nauczała o zwyczajach ludzi, a także o geografii świata. Raz nawet ją zapytała skąd tyle wie. Ona odrzekła jej, że odkąd tylko pamiętała, to wraz ze swoimi rodzicami, cały czas podróżowała, także zwiedziła wiele miejsc. Widziała bujne dżungle, rozległe pustynie i malownicze miasta ludzi. Niestety w żadnym z tych miejsc nie pozostawała na długo, kiedyś tego nie rozumiała, ale nie powiedziała jej dlaczego musiała cały czas zmieniać miejsce pobytu. Jak próbowała wyciągnąć od niej informacje, to jedynie co usłyszała to. „Dowiesz się jak dorośniesz”. Słysząc to, przestała zadawać jej tego typu pytania. 

Po skończonych lekcjach, od razu wybiegła z domu zobaczyć co też ciekawego robi dzisiaj Edward. Wbrew wszystkiemu wioska była dość mała, przez co była jedynym dzieckiem w wiosce. Reszta była już dorosła, a wampiry nie rozmnażały się tak często jak ludzie. W niej znajdowało się niecałe pięćdziesiąt osób, więc ciężko było tu mówić o wiosce, a bardziej o jakiejś malutkiej osadzie. Szybko minęła kilka domków, po czym pobiegła w stronę lasu w którym mieszkał mag. O tej porze ptaszki radośnie ćwierkały, choć jasne słońce trochę jej przeszkadzało, to śpiew ptaków umilił jej tę niedogodność. Minęło jakieś piętnaście minut, nim pokonała dystans dzielący jej dom od mieszkania Edwarda. 

Kiedy stanęła przed domem, usłyszała, że nie jest sam, było tam jeszcze kilka osób, głównie byli to starsi mężczyźni. Ciekawe czemu się wszyscy zebrali? Zastanawiała się. Na chwilę przycupnęła przy drzwiach, by podsłuchać o czym mówią dorośli. 

– Tak formuła nie jest jeszcze sprawdzona, to też nie chcę gwarantować wam, iż zadziała. 

– Twierdzi pan, że nie będziemy musieli już polegać na krwi? 

– Tak, dzięki niej będziecie w stanie uzyskać ten sam efekt, co po spożyciu krwi. Unikniecie także efektów ubocznych z nią związanych. 

– Byłoby wspaniale, jeśli ona zadziała, to nie będziemy musieli ukrywać się przed egzekutorami kościoła. 

– Tak, lecz wpierw będziemy musieli ją wypróbować. 

Natomiast ona zaczęła zastanawiać się czym jest ten kościół i kim są egzekutorzy, nie wiedziała czemu, ale na wzmiankę o nich, poczuła lekki strach. 

– Nieładnie jest podsłuchiwać młoda panno. – Usłyszała znajomy głos. 

– Tata!? – Zareagowała zaskoczona, mówiąc to odwróciła się i ujrzała Mykiala. – Brat też?

– Cóż możesz zostać, niedługo poczynimy przygotowania.

– Chodzi o tą miksturę nad którą pracował Edward?

– Widzę, że trochę już podsłuchałaś, ale tak, chodzi o nią. Twój brat skosztuje owej formuły i jeśli okaże się, że ona działa, to nie będziemy musieli już mieszkać w tej wiosce. – Na te słowa zareagowała z entuzjazmem. 

Ojciec polecił jej by towarzyszyła mu, przy tej jakże ważnej dla nich chwili. Gdy weszli do środka, rozmowy trwały w najlepsze, niewielu zwróciło na nich uwagę, większość była zajęta innymi sprawami. Lia przez cały pobyt w domu nic się nie odzywała, tylko siedziała grzecznie na krześle i słuchała o czym mówią dorośli. Mówili o wielu rzeczach, takich jak właściwości mikstury, a także ile może zająć stworzenie większej ilości. Jedni byli bardzie sceptyczni co do niej, z kolei inni byli wręcz wniebowzięci. Na takich rozmowach minął cały dzień, początkowo nie chciała się wsłuchiwać w ich rozmowę, lecz po czasie nabrała większego zainteresowania. 

Wraz z zajściem słońca, wszyscy zebrani uznali, że nadszedł już czas. Kiedy wyszli na zewnątrz, na przedzie stanął Edward i jej brat. Teraz miała zostać sprawdzona mikstura którą wynalazł mag. Stanąwszy na przedzie, wraz z jej bratem odwrócił się do wszystkich i rozpoczął swą przedmowę.

– Jak zapewne wiecie moi drodzy goście, zebraliśmy się tu by zaobserwować efekty mojej miesięcznej pracy. – Rzekł do zgromadzonych. – Dzięki mojej niesamowitej formule, będziecie mogli osiągnąć swój jakże wielki potencjał i to bez potrzeby spożywania krwi. 

– W czuł się w rolę. – Rzekł do niej ojciec, na co tylko pokiwała głową, nieodrywając przy tym wzroku od Edwarda.

– Kolejnym plusem jest fakt, że ta formuła nie wywoła u was żadnej zwiększonej żądzy głodu, ani co za tym idzie, związanych z nią problemów psychicznych. Dzięki niej będziecie wstanie wyjść z ukrycia, nie obawiając się już piesków kościoła, przez co będziecie naprawdę wolni. – Kontynuował swą przemowę, a zgromadzeni wyczekiwali z widocznym zniecierpliwieniem. – Lecz wpierw, byście dobrze zobaczyli siłę tej mikstury, poddamy naszego młodzieńca testowi. – Wszyscy spoglądali z zaciekawieniem. Następnie podszedł do jej brata. – Mykial proszę pokaż nam swą siłę na tym drzewie. – Gestem ręki wskazał mu twardy pień.

– Co mam zrobić? – Zapytał lekko zestresowany, czuł presję, szczególnie przez fakt, że ogląda go tak wiele ważnych osób. 

– Po prostu kopnij je z całej siły. 

Początkowo był lekko zaskoczony, lecz posłusznie wykonał zadanie, powoli podszedł do drzewa i wykonał kopnięcie, tak jak uczył go ojciec. Pod naporem jego siły, drzewo aż się zatrzęsło, a z korony zaczęły spadać liście. Sam ten wyczyn nie sprawił żadnego zachwytu wśród zebranych, gdyż większość z nich posiadało tego typu siłę. 

– Bardzo dobrze. – Powiedział uśmiechając się szeroko, nie przestając przy tym klaskać, choć ten czyn wpłynął na chłopaka jeszcze gorzej. Wśród zebranych było słychać szepty. – Jak widać Mykial włada siłą typową dla przedstawiciela waszego gatunku, lecz jak zapewne wiecie, może być ona dużo większa. – Rzekł z uśmiechem. 

Nagle podszedł w stronę flakoniku w którym znajdował się dziwnego koloru płyn. Lia nie mogła stwierdzić czy jest on zielony czy niebieski, wydawał się ciągle zmieniać barwę. 

– Mam zaszczyt zaprezentować wam ową formułę, nie zwracajcie uwagi na jej dziwaczny kolor, ani na nieprzyjemny zapach, bowiem jak mawiają, lekarstwo które nie śmierdzi nie jest dobre. – Choć żart nikogo nie rozbawił to Edward by nie zwolnić tępa zbliżył się do młodzieńca i wyszeptał mu. – Gdy wypijesz, odczekaj kilka minut, początkowo możesz poczuć otępienie i problemy z odróżnieniem zmysłów, lecz postaraj się to przeczekać, o i zignoruj smak. 

Słysząc to posłusznie kiwną głową, po czym wziął do rąk flakonik i go otworzył. Gdy poczuł zapach owej mikstury zaczęło mu się robić niedobrze, człowiek by pewnie nie zareagował jak on, ale wampiry mają silniejsze zmysły od ludzi. Starając się nie myśleć o nieprzyjemnym zapachu, odważnie wychylił całą zawartość flakonika. Napój smakował okropnie, gdy poczuł jego smak, miał ochotę go jak najszybciej zwrócić, lecz miał w głowie słowa maga i postanowił przeczekać ową nieprzyjemność. Płyn zaczął spływać po jego wnętrzu, wtedy poczuł narastające ciepło. Po chwili jego zmysły zaczęły się zacierać, z kolei jego głowa dziwnie pulsowała. Łapiąc się za nią, zamknął oczy i czekał aż ów stan minie. Nie wiedział co się z nim dzieje, słyszał różnego rodzaju szepty, lecz nie rozumiał co mówią, a po chwili przestał w ogóle słyszeć. 

Lia przez kilka minut widziała, że z bratem nie jest dobrze, na początku zaczął się trzymać obiema rękami za głowę, a po chwili padł na ziemię i zwinął się w kłębek. Chciała się ruszyć i pobiec w jego stronę, lecz nie wiedziała jak mogłaby mu pomóc. Wtedy też przemówił Edward. 

– Jak widzicie, wpierw osoba musi przyswoić sobie moją formułę, gdyż ciało nie jest przyzwyczajone do wyostrzenia swoich zmysłów, lecz nie martwcie się, ten nieprzyjemny stan powinien niedługo minąć. – Lecz pomimo jego słów, Mykial nie wstawał, a jej ojciec tylko spoglądał w napięciu. 

Edward widząc, że chłopak nie wstaje, a cała reszta obserwuje w skupieniu, podszedł do młodzieńca i zapytał. 

– Wszystko dobrze? – Gdy usłyszał jego głos nagle otworzył oczy, a pierwszym widokiem był starszy mężczyzna, po chwili do niego dotarło kim jest i co robi, a przede wszystkim kogo ma przed oczami. – Możesz wstać? – Zapytał. 

– Tak. – Odpowiedział cicho, po czym wstał na równe nogi.

– Czujesz się jakoś inaczej? 

– Niewiem, mam lekki szum w głowie. 

– To normalne, że twemu ciału trochę zajmie zanim przyswoi sobie miksturę w pełni, także na razie skup się na oddychaniu.

Tak też zrobił przez następne pięć minut próbował oddychać spokojnie, po czym rzekł.

– Już jest dobrze.. 

– Wspaniale, teraz pokaż nam swoją nową siłę na tym drzewie, które poprzednio kopnąłeś.

On powoli i lekko chwiejnym krokiem ruszył ku niemu, gdy stanął naprzeciwko niego, oparł ręką o pień i odczekując chwilę, wyprostował się i wykonał dokładnie takie samo kopnięcie. Zrobiwszy to, usłyszał głośne głosy zachwytu, dopiero po chwili dotarło do niego, że dąb którego potraktował kopnięciem, leżał złamany w pół na ziemi. Natomiast on nie poczuł zbytnio oporu, czuł jakby łamał cienki patyk. Nagle obok niego stanął Edward, po tym jak położył mu dłoń na ramieniu wyszeptał.

– Dobra robota. – Następnie odwrócił się pełen dumy do zgromadzonych. – Jak widzicie, po wypiciu mojej formuły, osobnik ten zyskał większą siłę fizyczną i choć początkowo organizm musiał przyjąć nową substancję, to już zaledwie po kilku minutach możemy zaobserwować znaczny wzrost siły. 

– Ile potrwa stworzenie większej ilości tej mikstury? – Zapytał jeden z tłumu. 

– Jak długo utrzymuje się jej efekt? – Zapytał kolejny. 

– Mykial jak się teraz czujesz? – Odezwał się jeszcze inny. Nagle coraz więcej osób zaczynało zadawać pytania. 

– Powoli to jeszcze nie koniec demonstracji, na wszystkie pytania odpowiem później. 

Tak też młodzieniec wykonywał kolejne testy i co raz to lepiej zaczynał się czuć, dyskomfort utrzymywał się jeszcze przez godzinę, a po tym nie czuł zupełnie żadnych negatywnych efektów spożycia owej mikstury. Wszyscy rozeszli się gdzieś o północy, ojciec i jej brat zostali na troszkę dłużej by porozmawiać jeszcze odnośnie produkcji formuły. Kiedy skończyli, księżyc wraz z gwiazdami świecił wysoko na niebie. Wychodząc z lasu, Mykial mówił o swoich doświadczeniach po spożyciu napoju, a także co dokładnie odczuwał na początku i później. Wniosek był jeden, mikstura działała i była w stanie dać zwiększoną siłę i ulepszyć już i tak wysoce wyostrzone zmysły wampirów. Gdy opuścili las, Lia odwróciła się w jego stronę i między drzewami ujrzała ubraną na czarno postać. 

– Tato. – Powiedziała odwracając się w jego stronę. 

– Tak córko. 

– Tam… – Lecz nagle przerwała. W miejscu którym widziała postać było zupełnie pusto, a ona uznała, że musiało jej się coś przewidzieć. – Już nic. 

Ojciec jedynie kiwnął głową, a Mykial pełen energii, nie przestawał mówić o swoich doświadczeniach. 

 

Tydzień później

 

Siedziała w domu Edwarda, zaś on nie odrywał nosa ze swych notatek, nieważne kiedy by nie przyszła, to on zawsze coś pisał. 

– Edward ile będziesz tak jeszcze pisał? – Zapytała widocznie z niecierpliwiona. Ten jednak nic nie odpowiedział, tylko dalej coś zapisywał. – Piszesz tak już od tygodnia. – Powiedziała troszkę rozgniewana. Wtedy też odwrócił się w jej stronę. 

– Wybacz mi moja droga, ale teraz jestem bardzo zajęty, więc nie mogę poświęcić ci dzisiaj czasu na zabawę. 

– Mówisz tak od dawna. – Powiedziała lekko naburmuszona. On westchnął ciężko, po czym klasnął dłońmi, a następnie z jego rąk pojawiło się wiele małych zajączków, które skakały wokół niej. 

– Pobaw się z nimi, jak skończę pracę to obiecuje, że się z tobą pobawię. 

– Obiecujesz? – Zapytała pełna nadziei. 

– Tak. – Uradowana wybiegła za zajączkami, a on mógł ponownie wrócić do swoich notatek. 

Zające zaprowadziły ją aż na zewnątrz, wtedy też ujrzała swojego brata, którego oczy mieniły się krwisto czerwoną barwą. Samo spoglądanie w ich głębie sprawiało, że czuła ciarki na plecach. 

– Hej, Edward jest w domu? – Zapytał spokojnym głosem, ona tylko kiwnęła głową. – Ach to dobrze, a właśnie Lia, mama mówiła żebyś szybko wracała, niedługo będzie kolacja. – Po tych słowach wszedł do środka, wiedziała dlaczego tam idzie.

– Znowu idziesz po ten napój. – Stwierdziła cicho. Nic nie odpowiedział, tylko ruszył wewnątrz domu nawet nie oglądając się za siebie.

Siostrze nie podobało się to, że jej brat ciągle pije ten napój, głównie przez zmianę jaka u niego zaszła, nie był już tak miły jak wcześniej, był za to bardziej dziki i pobudzony. Często wychodził po zmierzchu do lasu, z którego wracał nad ranem, a jego oczy przyjmowały barwę jasnej czerwieni, która w nocy aż świeciła. Nawet powiedziała ojcu, iż nie chce by brat pił tą miksturę, lecz on odpowiedział jej, że jest to niezbędne, by mogli żyć w spokoju, a dziwne zachowanie Mykiala usprawiedliwiał zdobyciem wielkiej mocy, którą jego syn uczył się kontrolować. Po tym dodał, że jak Edward stworzy większą ilość mikstur to wtedy wszyscy mężczyźni w wiosce jej zakosztują, a co za tym idzie, wampiry będą mogły być wolne. Wszystkim się ten pomysł podobał, zaś ona czuła niepokój, wiedziała, że jeśli brat będzie spożywał ten napój, to wydarzy się coś niedobrego. 

Gdy opuściła las, udała się do siebie by spożyć kolację. W domu wszyscy byli uśmiechnięci, tylko ona była niezadowolona. 

– Mykial nadal nie wraca. – Zwróciła uwagę jej matka. 

– Pewnie dalej siedzi u Edwarda. – Odrzekł jej ojciec.

– Bardzo często tam przesiaduje. – Stwierdziła. 

– Nic dziwnego, teraz nasz syn przebudza w sobie wielką moc, już teraz jego siła jest porównywalna do elity. 

– Takie efekty po tygodniu. – Rzekła kobieta. 

– Pomyśl tylko jak silny się stanie po miesiącu, a teraz wyobraź sobie naszą wioskę, albo lepiej wyobraź sobie wszystkich naszych braci razem zgromadzonych. Nikt nawet sam Watykan nie byłby w stanie nas powstrzymać. 

– Och jak dawno nie widziałam zewnętrznego świata. – Rzekła rozmarzona kobieta. 

– Nie martw się, jak tylko Edward zwiększy produkcję to wtedy będziemy mogli znów być wolni. 

– Ach jak bardzo chciałabym odwiedzić Włochy. – Rzekła trzymając się za ręce. 

– Już niedługo, a będziemy mogli udać się gdzie tylko zechcemy. – Rozradowana podała do stołu, gdy mieli spożyć kolację, nagle z wioski dobiegł krzyk jednej z kobiet, a po chwili z jednego domu dobiegał dym. 

– Zaczekajcie. – Powiedział ojciec po czym wyszedł na zewnątrz. Nagle zewsząd zaczęły dobiegać jęki i krzyki. 

– Mamo boję się.

– Spokojnie córeczko, tatuś nas ochroni. – Mówiąc to ściskała córkę przy piersi. 

Nie wiedziała ile dokładnie czasu minęło, ale do drzwi ich domu wbiegł szybko zdyszany ojciec. 

– Co się dzieje? – Zapytała matka. 

– Kościół nas znalazł, musimy uciekać! – Nagle przeszedł przez nią paraliż, lecz szybko się uspokoiła, po czym zapytała.

– Powinnam coś zabrać? – W jej głosie czuć było zdenerwowanie.

– Nie mamy na to czasu, teraz najważniejsze jest nasze przetrwanie. 

Ojciec złapał je za ręce i wybiegł z domu, wtedy ujrzała obraz który miała zapamiętać już na zawsze. Bowiem widziała płonącą wioskę, ogień zajął już wszystkie domy. Pośród dymu stali ubrani na czarno mężczyźni, którzy dzierżyli w dłoniach coś na swego rodzaju bagnetów. Kontem oka dostrzegła jak jeden z nich ciągnął za sobą krzyczącą kobietę. Była to jej nauczycielka, która nie nie przestawała błagać o litość. Następnie obcy wbił w jej pierś bagnet, a ona wydała ostatnie tchnienie. Miała już nigdy nie zapomnieć walczącej o życie nauczycielki, która wierzgała do końca. Ojciec mocno przyciągną je do siebie. 

– Musimy biec. – Wyszeptał cicho. 

Zaczęli biec w stronę lasu, niestety dla nich przed sobą ujrzeli dwójkę wysłanników kościoła, którzy od razu ruszyli w ich stronę.

– Bierz Lię i uciekaj z nią do Edwarda, tam powinien być Mykial, z nim będziecie bezpieczne. 

– A co z tobą? – Zapytała matka. 

– Dołączę do was później. 

– Nie! – Lia zaczęła się szamotać. – Tato nie, nie zostawię cię tutaj samego. 

– Szybko zabierz ją z stąd!

Usłuchała i mocno ciągnąc za jej rękę wbiegła w głąb lasu. Jedyne co widziała, to ojca, który walczył z dwójką ubranych na czarno mężczyzn. Następnie gnała przez las, mocno trzymając matkę za rękę. Nie wiedziała ile już przebiegła, ani też ile czasu minęło, lecz nagle mocny uścisk swej rodzicielki zelżał, a ona sama osunęła się ciężko na ziemię. Wtedy ujrzała jak zza drzew wybiegał jeden z egzekutorów, który rzucił się w jej stronę. Była zamurowana, nie mogła się ruszyć z miejsca, jej wzrok był skierowany na jego ostrzu i gdy miało dojść do nieuniknionego, to matka zasłoniła ją swoim ciałem. 

– Ma… mamo. – Rzekła łamliwym głosem. Jej matka zaś użyła całej swojej siły i mocnym ciosem uderzyła mężczyznę w twarz, po czym upadła na kolana. – Mamo! – Lia pobiegła w jej stronę. 

– Nie zbliżaj się! – Krzyknęła do niej. 

– Ale mamo, ty… – Nie dokończyła, ciało jej matki było na wylot przebite ostrzem egzekutora, a z jej ciała spływała krew. 

Nagle w ich stronę pomknął ten sam mężczyzna, którego jej matka odrzuciła na kilka metrów. Ponownie stanęła mu na drodze i ściskając z całych sił jego ostrze, by nie dosięgło córki, krzyknęła. 

– Lia szybko uciekaj! – Na te słowa zareagowała automatycznie, odwracając się od całej sceny, ruszyła dalej przed siebie. 

Biegła tak szybko, że zaczęła odczuwać mocny ból w piersi, lecz nie zwalniała. Bowiem goniła najszybciej jak nigdy przedtem, a także dlatego, iż czuła za sobą obecność człowieka który zabił jej matkę. Gdy dobiegła do domu Edwarda, ujrzała kolejną przerażającą scenę. Widziała wiele martwych ludzi, a nad nimi stał ociekający ich krwią Mykial. Księżyc oświetlał całą scenerię, nadając jej swego rodzaju uroku, nie zmieniło to faktu, że z przerażenia upadła na kolana. Nie miała już sił by biec dalej, spojrzała tylko na swego brata, który nie wiedząc kiedy przekroczył dzielący ich dystans. Usłyszała jedynie głośne stęknięcia egzekutora, w którego Mykial wbił swe kły, powoli wypijając jego krew. Wtedy zza drzwi wybiegł Edward, który na widok klęczącej ze łzami w oczach dziewczynki, szybko do niej podbiegł, po czym przycisnął do piersi. 

– Lia, wszystko z tobą dobrze, gdzie mama i tata?. 

– Nie żyją. – Wyłkała. 

– A więc nie mamy czasu. Mykial, szybko przenieś ciała do kręgu. – Jej brat niczym posłuszny automat, spełnił polecenie maga. Ona z kolei wstała już na nogi, a on zaprowadził ją do domu. Gdy skończył przenosić ciała, spojrzał wpierw na siostrę, po czym rzekł.. 

– Edward, idę do wioski, proszę zaopiekuj się moją siostrą. – Powiedział to spokojnym zimnym głosem. 

– Tak zrobię. – Po tych słowach Mykial pobiegł w stronę wioski, z nieosiągalną dla ludzi prędkością. 

– Lia stań przy ścianie za kręgiem. – Przez chwilę wpatrywała się w narysowany na ziemi krąg, na którym leżały martwe ciała egzekutorów. – Lia nie mamy czasu. 

Te słowa ją wybudziły, a ona posłusznie wykonała jego polecenie, nadal nie odrywając wzroku od krwawiących ciał. Stojąc przy ścianie, widziała jak mag zaczyna wypowiadać swego rodzaju zaklęcie, w języku którego kompletnie nie rozumiała. Jego inkantacja ją przeraziła, bowiem słowa brzmiały złowieszczo, ale pomimo tego wydały się jej znajome, przez co powoli uspokajała nerwy. Nagle z kręgu zaczęły prześwitywać czerwone promienie. Po czym cały okrąg zabarwił się na czerwono, a ciała zaczęły być wciągane, w coś co otworzył Edward. 

Gdy wszystkie zwłoki zostały wchłonięte przez krąg, wtedy do domu wdarli się dwaj egzekutorzy którzy rzucili się wpierw w stronę czarodzieja. Będąc zajętym inkantacją nie mógł zareagować na pojawienie się przeciwników, to też jego ciało zostało przebite przez ich ostrza. Nie zdążyła nawet krzyknąć z przerażenia, gdyż nad nią stanął mężczyzna w czarnym stroju, po czym wzniósł swoje ostrze w powietrze, a następnie pokierował je w stronę wampirzycy, na co ona zamknęła swe oczy. 

Ku jej zdziwieniu nie poczuła żadnego bólu, w sumie to nic nie poczuła, powoli otwierając oczy ujrzała, że sztylet dosłownie o milimetry zatrzymał się przed jej twarzą. Natomiast z ciała obcego wydobywa się krwista ręka, która wydarła z jego piersi jeszcze bijące serce. Nagle ciało człowieka powędrowało w stronę drugiego osobnika, przez co tamten został wyrzucony z domu na zewnątrz. 

Wtedy miała czas przyjrzeć się postaci, która się nagle pojawiła, ku jej zdziwieniu nie był to wampir, a bardziej przypominało krzyżówkę człowieka z wężem. Ponieważ, górna część ciała aż do pasa wyglądała jak u każdego człowieka, z kolei dolna część była niczym innym jak u węża. 

Nowo pojawiony stwór powędrował w stronę egzekutora, który wstawał po upadku, a on wbił swoją rękę w jego ciało, na ten widok trzeci napastnik, zaczął uciekać z przerażenia, lecz potwór mu na to nie pozwolił. Z niebywałą prędkością, zaczął pełzać w jego stronę i z otwartą paszczą połkną go w całości. Lia tylko widziała jak, coś w jego ogonie zaczyna wierzgać, aż do czasu gdy jego soki trawienne go nie rozpuściły. 

Nagle skierował się w jej stronę, szybko pełzł w jej kierunku i wtedy ujrzała go naprawdę z bliska. Miał on białą jak mleko skórę, czarne rozpuszczone włosy, które wydawały się jakby były natłuszczone. Istota otworzyła swą paszczę, a w niej ujrzała, cztery długie niczym igły zęby, które zaczęły się do niej zbliżać. 

– Nie. – Usłyszała głos Edwarda, który był bardzo cichy i słaby, lecz na jego dźwięk stwór się zatrzymał. – Masz ją chronić, dlatego cię przyzwałem, taki zawarłem z tobą kontrakt demonie. – Postać spoglądała na niego przez chwilę, po czym rzekła. 

A więc od teraz, twoja dusza należy do mnie. – Gdy przemawiał to strasznie przeciągał literkę S. Przez co jego mowa przypominała bardziej węża niż człowieka. To z kolei ją przerażało.

– Edward! – Krzyknęła Lia, po czym podbiegła do niego.

– Lia, dziecko posłuchaj mnie. – Rzekł trzymając ją za rękę. – Słuchaj się tego demona, on posiada wielką moc, będzie w stanie cię ochronić, trzymaj się go blisko, a będziesz bezpieczna. 

– Proszę niech pan nie umiera… proszę. – Rzekła rozpłakana. 

– Jeśli Mykial żyje to niech uda się z wami, w przeciwnym razie uważaj na siebie, drogie dziecko. 

– Nie, nie, nie, proszę niech pan nie umiera. – Płakała, lecz jego ciało stawało się coraz to bardziej zimne. Wtedy spojrzała na demona znajdującego się nad nią. – Ty, możesz go uratować, sprawić by mógł znów żyć i chodzić. – Spojrzał na nią, po czym rzekł. 

Ja nie jestem w stanie przywrócić ludzi do życia. 

– Edward powiedział, że masz wielką moc, czy naprawdę nic nie możesz zrobić? – Pytała zdesperowana, z kolei on się zamyślił.

Ja nie, ale ty tak. – Dziewczynka spoglądała na niego pytająco, nie rozumiała w jaki sposób może uratować życie Edwarda. – Z tego co widzę jesteś wampirem, dlatego też możesz sprawićże znów będzie chodził

– Jak? – Zapytała pełna nadziei. 

To proste, musisz go ugryźć w tym miejscu, po czym wypić jego krew.

– Całą? – Zapytała. 

Calusieńką, do cna.

– I to pomoże? 

Tak. – Odpowiedział krótko, a ona nie czekając, wgryzła się w miejsce które wskazał demon. 

Wtedy poczuła nie wyobrażalną słodycz, była ona tak przepyszna, że nie mogła przestać jej pić. Nawet nie zauważyła, że cała krew zniknęła w ciągu minuty, a jej w cale nie było dość, lecz Edward nie miał już w sobie ani kropli krwi. 

– I co teraz? 

Teraz każ mu wstać. – Przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć, aż w końcu wykrztusiła. 

– Edwardzie, proszę wstań. – Powiedziała lekko łamliwym głosem, po chwili jego wysuszone ciało zaczęło podnosić się na równe nogi. – Stoi. – Rzekła wniebowzięta. 

Mówiłem. – Następnie wtuliła się ze szczęścia w ciało maga, lecz coś z nim było nie tak.

– Edward czy wszystko dobrze? – Zapytała, lecz on wpatrywał się pusto przed siebie. – Dlaczego nic nie mówi? 

Ponieważ martwi nie mówią– Rzekł demon. 

– Jak to? – Zapytała nie dowierzająca. 

ż on jest martwy i nigdy nie wróci już więcej do życia, ale przynajmniej znów chodzi. – Po tych słowach do jej oczu znów napłynęły łzy, a ona mocniej wtuliła się w jego wysuszone zwłoki.

Biegł przed siebie, w ciągu dosłownie kliku minut pokonał dystans dzielący go do wioski. Każdy inny wampir nawet przy najszybszym biegu, nie zmieścił by się w dziesięciu minutach, lecz on był inny. Dzięki miksturze Edwarda był szybszy, silniejszy i wytrzymalszy. Ojciec powiedział mu, że taką moc jaką on posiada, władają tylko najpotężniejsi. Normalnie taki efekt widać po roku regularnego picia krwi, zaś on w ciągu kilku dni zbliżył się do tej mocy. 

Gdy wybiegł z lasu, jego oczom ukazała się płonąca wioska. Zdesperowany rozglądał się za ocalałymi, lecz przez kłęby dymu nie był w stanie nikogo odnaleźć. Nagle jego oczom ukazały się kolejne postacie w czarnych szatach. Jeden z nich rzucił w niego ostrzem, sam ruch jak i lot jego broni, wydały mu się niebywale wolne. Z łatwością uniknął ataku i jakby od niechcenia rozpłatał gardło egzekutora. Inny zamachnął się na niego, lecz i to uniknął i pozbawił tym samym przeciwnika życia. Słabi. Mówiły jego myśli. Ujrzał jeszcze kilku innych, których z równą łatwością pokonał, po czym zaczął pić ich krew. Była smaczna i to bardzo, może aż za bardzo, gdyż zaczął się za nią rozglądać. Szukał żywych ludzi, wiedział, że nie stanowią dla niego wyzwania, przez co na wskutek swej siły zaczął się maniakalnie śmiać. 

Kiedy począł kroczyć w poszukiwaniu swej ofiary, wtedy też potknął się o coś twardego, na wskutek czego upadł. Ujrzawszy co było tego przyczyną, jego oczom ukazało się martwe ciało swego ojca. Euforia wywołana wypiciem krwi zanikła, a on otrzeźwiał. Następnie zaczął rozglądać się wokół siebie, jego oczom stanął obraz cmentarzyska, było wiele martwych ciał, zarówno egzekutorów jak i wampirów, część zabił sam, lecz nie wszystkich. Musieli się powybijać. taka myśl mu się nasunęła. Gdy jego ręka wymacała coś miękkiego za jego plecami, odwracając się, ujrzał przepołowioną dziewczynę, która okazała się być kimś kogo kochał. 

Był zrozpaczony z widoku martwych mu bliskich. Przyciągnął do siebie zarówno ciało ojca jak i Elzy. Wtulał swą twarz między nich, a z jego oczu zaczęły spływać czerwone niczym krew łzy. Nawet nie dostrzegł, że w jego stronę spada drewniana paląca się belka, która uderzając go w głowę, odebrała mu świadomość, a on upadł wraz ze swymi pobratymcami.

 

 

Teraźniejszość

 

 

Rafael stał w miejscu śmierci egzekutora, który śledził wampira. Był już dawno martwy, zaś po wampirze, jak i samym wysłanniku, nie pozostało żadnych śladów. Będąc szczerym chciał tak naprawdę pobyć trochę sam, mimo wszystko nie był duszą towarzystwa. Siedząc na pnie spoglądał w gwieździste niebo. Siedział tak i rozmyślał, zastanawiała go ta cała sprawa. Nie do końca kupował wersję Javiera, że wampirowi towarzyszył demon i potrzebni do walki są egzorcyści. Cała ta historia ledwo miała sens, a wymówka z tym, że wampir może szybko uciec i jest niebezpieczny dla ludzi, nie bardzo go przekonywała. Dodatkowo rzadko się zdarza żeby egzekutorzy potrzebowali pomocy egzorcystów. 

Pomimo tego, że sprawa była dla niego dziwna, to nie podzielił się swoimi obawami z Francisem, ani nie zamierzał zbytnio drążyć tematu, chciał szybko skończyć z zadaniem i wrócić do domu. Porozglądał się jeszcze i gdy niczego nie znalazł, wrócił do mieszkania które było im udostępnione przez koneksje kościoła. 

Tam ujrzał ten sam widok który widział opuszczając to miejsce, a mianowicie Javier nadal czytał swoją książkę, zaś Francis nudził się na łóżku. Na wskutek jego powrotu, drugi egzorcysta aż się podniósł. 

– I jak znalazłeś coś? – Zapytał oczekując rewelacji. 

– Nic. – Odpowiedział zrezygnowany. 

– Tak myślałem, że nic tam nie znajdziesz, poza tym miejsce już oczyścili przed nami księża, także jedyne co nam zostało to wytropić wampira. 

– Tak, swoją drogą macie jakieś ślady które mogą nas nakierować? – Skierował pytanie do Javiera. 

– Wedle raportu wampir kieruje się na południe od naszej lokacji, także będziemy musieli niedługo pozbyć się samochodu. Jeśli utrzymamy nasze tępo to powinniśmy niedługo go złapać. 

– To nie będzie takie łatwe. – Rzucił Rafael. – Wampir wie, że podążamy jego śladem, więc będzie bardziej ostrożny. Poza tym my poruszamy się za dnia, a on tylko w nocy. Co gorsza ma jeszcze demona którego przyzwał, więc atak za dnia nic nam nie da, z kolei w nocy będziemy mieli pod górkę. 

– Wampira zostawcie mnie, wy skupcie się na demonie. 

– Szkoda, że nie wiemy jaki to demon. – Rzucił Francis. – Gdybyśmy wiedzieli z kim walczymy to lepiej moglibyśmy się lepiej przygotować, a tak to musimy być gotowi na wszystko. 

– Prawda. 

– Lepiej się wyśpijcie, jutro wyruszamy o świcie, w końcu wampir, który spożywa krew źle reaguje na słońce. 

Francis tylko wzruszył ramionami, po czym położył się spać, Rafael nie mógł się nadziwić jak łatwo przychodzi mu zaśnięcie, jemu zawsze zajmowało to chwilę czasu. 

Następnego dnia gdy wstali, od razu ruszyli w głąb lasu, jako, że nie będą mogli już podróżować samochodem, Francis rozstał się z nim z lekkim zasmuceniem. Nawet teraz nie był tak uśmiechnięty. Rozumiał, iż jego kolega za bardzo kocha samochody. Teraz szedł z zasmuconą miną. Mężczyźni przeczesywali las, który miał wiele mil długości. 

– Myślisz, że znajdziemy go w lesie? – Zapytał Rafael.

– Może. – Odpowiedział krótko Javier. Doszedł do wniosku, że nie ma sensu wchodzić z nim w dalszą konwersację. – Wampir jest ranny. – Odezwał się nagle. 

– Tak, skąd to wiesz? – Zapytał. Javier jedynie wskazał palcem przed siebie, zaciekawiona dwójka podeszła bliżej. 

– Krew. – Powiedział milczący dotąd Francis. 

– Tak i to nie ludzka krew. Powąchajcie. – Rzekł Javier. Posłuchali go, ku ich zdziwieniu zapach był kwaśny i czuć było siarkę. 

– Tym razem mamy pewność. – Stwierdził Rafael. 

– Tak. 

– Javier, ta krew nie należy do wampira. – Na te słowa egzekutor zmarszczył brwi. 

– Czy to jest…

– Tak, to krew demona. – Odezwał się Francis. Nagle Rafael nabrał na palce lepką maź, po czym włożył ją sobie do ust. 

– Fuj. – Zareagował egzorcysta. Następnie przeżuł, po czym wypluł na ziemię. 

– Naga. – Odpowiedział krótko. 

– Nie gadaj. – Niedowierzając, Francis nachylił się, po czym zrobił to samo co jego kolega. – Kurwa. – Zaklął. 

– Co to za demon? 

– Cholernie niebezpieczny. – Odpowiedział Rafael. – Musimy się śpieszyć, rana jest głęboka, ale zakładając, że demon spożył dostateczną ilość ludzi, to może się bardzo szybko zregenerować, a wtedy może już nie być tak łatwo. 

– Możesz mi wytłumaczyć o czym mówisz? – Powiedział zdekoncentrowany Javier.

– Chodzi o to, że demon który spożyje człowieka robi się silniejszy. – Zaczął tłumaczyć Francis. – Naga to demon z wyższej półki, także jeśli zjadł dużą ilość dusz, to może być za silny nawet dla nas. 

– Co?! – Zareagował zaniepokojony. 

– Na nasze szczęście demon jest ranny, zapewne to zasługa twojego kolegi, niestety jak powiedział wcześniej Rafael, teraz musimy się spieszyć, bowiem demony mają przyśpieszoną regenerację. 

– I wszystko to wiecie dlatego, że spróbowaliście krwi? 

– Wiesz, egzorcyści mają różnego rodzaju próbki, każdy który się na niego szkoli musi umieć je odróżniać, dzięki temu wiemy z kim mamy do czynienia i jak sobie z nim poradzić. Prawda Raf.

– Moglibyście mniej gadać i się pospieszyć, gdy go spotkamy nie będzie tak łatwo. – Rafael już miał na ręce zawiązany łańcuch. – Także lepiej przygotuj swoje bagnety egzekutorze, bowiem w każdej chwili możemy wejść w sam wir walki. 

– Nie musisz mi tego mówić egzorcysto. W każdym razie demona zostawiam wam, ja zajmę się wampirem. 

– Od tego tu jesteśmy. – Rzekł Francis. 

Minęło tak całe południe, a słońce zaczęło się powoli chować za ziemią, w lesie nie docierały już promienie słońca, mężczyźni zrobili sobie krótką przerwę by zregenerować utracone siły. 

– Odpoczniemy z kilka minut i ruszymy przed siebie, sądząc po zapachu demon jest nie daleko. 

– Poszczęściło się nam, że jest z nim wampir. 

– A to czemu? – Zapytał Javier. 

– Dlatego, że w normalnych warunkach demon wróciłby do piekła, lecz z powodu wiążącego go kontraktu, nie może opuścić ziemi. Bo wiesz kontrakt zawiera się z demonem w zamian za duszę przyzywającego. W zamian za to demon musi wykonać swoje zadanie, inaczej nie będzie wstanie wrócić do piekła, a każda kolejna dusza zwiększa jego własną siłę. 

– Rozumiem, a ten demon, czym się charakteryzuje?

– Przypomina węża, ale jak każdy z nich jest wstanie zmienić formę przypominającą człowieka, główną zaletą jest jego szybkość i zwinność. Możesz go sobie wyobrazić jako istotę z górną częścią jak u człowieka, a dolną jak u typowego węża. – Wyjaśnił Rafael. 

– Dodam jeszcze, że ten demon potrafi wnieść truciznę do twojego organizmu, dlatego najlepiej nie daj mu się ugryźć. – Dodał Francis.

– Teraz ma sens dlaczego na krew natknęliśmy się tak późno, demon musiał zostać raniony przez egzekutora, niestety Naga musiała go ugryźć, przez co do jego ciała dotarła trucizna, która osłabiała go z każdą minutą. – Rzekł Rafael. 

– Twój znajomy musiał uciec z miejsca walki, wiedział, że nie poradzi sobie z dwójką potworów, dlatego zechciał uciec i pozostawić po sobie wiadomość, niestety dla niego jad Nagi jest wysoce paraliżujący, po pół godziny człowiek nie może się ruszać. Cudem jest, że twój kolega dotarł tak daleko, jak i sam fakt zostawienia przez niego wiadomości. – Dorzucił Francis. 

– To dlaczego nie znaleźliśmy jego ciała?

– Najpewniej wampir musiał zrobić z niego kukłę, po czym zaniósł go demonowi licząc, że ten wydobrzeje. 

– Jaką kukłę? 

– Polujesz na wampira i nie masz tak podstawowej wiedzy? – Zapytał podirytowany Rafael. Na to Javier nie zareagował, dlatego postanowił kontynuować. – Wampir który wypije krew człowieka może zrobić z niego swoją marionetkę, wystarczy, że ma odpowiednią moc.

– Przypomina to typowego zombie z filmów, bezmyślne istoty wykonujące polecenia swojego pana. – Wyjaśnił Francis. 

– Rozumiem. 

– Dobra musimy ruszać. – Powiedział Rafael. – Nasze cele są niedaleko. 

– Musisz wybaczyć mojemu koledze, ale zawsze przed walką robi się śmiertelnie poważny. – Francis poklepał go po plecach, zaś sam Javier po raz pierwszy czuł się zdekoncentrowany. 

Nastała noc, byli blisko celu, a na widok drewnianego domu przystanęli. 

– To tutaj. – Rzekł szeptem Rafael. Każdy z nich wyciągnął swój oręż. 

– Muszą być w środku. – Zwrócił uwagę Francis. 

– Wchodzimy. – Rzekł Javier. Rafael spojrzał tylko w niebo, lecz przez korony drzew nie widział zbytnio gwiazd, ale czuł, że wózek nad nim świeci. 

Zbliżali się powoli, jak już byli dostatecznie blisko celu, z impetem wdarli się do środka, ku ich zaskoczeniu wewnątrz nikogo nie było, a pomieszczenie wyglądało jakby od wieków nie gościło żadnego gościa, pomimo tego smród siarki był silny. Nagle do niego dotarło, lecz zbyt późno. 

– To pułapka! – Krzyknął z całych sił, lecz gdy się odwrócił, ujrzał tylko demona który wbił swoje zęby w bark Javiera. 

Egzekutor wraz z demonem odleciał na kilka dobrych metrów, dopiero drzewo ich zatrzymało, które o mało się nie złamało od ich impetu. Javier poczuł w plecach silny ból, lecz wiedział, że nie może pozwolić się tak łatwo pokonać. Gdy spojrzał na swojego przeciwnika, ujrzał świecące wężowe oczy, które spoglądały w jego stronę. Choć widok był przerażający, to go nie sparaliżowało. Od razu zaczął niemiłosiernie kłuć swojego przeciwnika ostrzem, który przypominał bagnet. Czuł jak do jego barku wlewa się jakaś ciecz, lecz to go nie powstrzymało, wręcz przeciwnie, tylko go bardziej nakręciło. Krzycząc zaczął zadawać coraz to szybsze i silniejsze ciosy, lecz na demonie nie robiło to wrażenia. 

– Szybko pomóż Javierowi! Ja zajmę się wampirem. – Krzyknął Rafael, a Francis bez wahania ruszył na ratunek druhowi. 

Nagle oczy demona które były utkwione w Javierze, skierowały się na nadbiegającego Francisa, który uderzył demona swoją buławą, odrzucając go od egzekutora. Miejsce w które trafił go egzorcysta, zaczęło niemiłosiernie palić, na co demona zareagował gniewnym sykiem. Zamiast ruszyć na niego, to począł rozglądał się za swym towarzyszem, lecz nie mógł go nigdzie dostrzec, musiał uciec w głąb lasu, a za nim pobiegł Rafael. Nie czekając ruszył w stronę którą pobiegł trzeci z ludzi. 

– O nie, nie pozwolę ci. – Rzekł wstając na nogi Javier, który mocnym machnięciem rzucił swe ostrze w stronę Nagi. Broń gładko wbiła się w ogon demona, uniemożliwiając mu oddalenie się. 

– Możesz walczyć? – Zapytał Francis. 

– Nie za bardzo, plecy mnie bolą, a prawego barku niemalże nie czuję. 

– Masz jeszcze trochę tych ostrzy. 

– Kluczy mam pod dostatkiem, także nie martw się, mogę zapewnić ci wsparcie z dystansu. 

– Dobrze. 

Słysząc to Francis ruszył naprzeciwko demona, który wyrwał ostrze ze swojego ogona i wiedząc, że nie jest w stanie uciec zaatakował. Wtedy starł się z przeciwnikiem znacznie silniejszym od siebie, lecz dzięki pomocy Javiera, był w stanie nadążyć za jego ruchami. Demon atakował wściekle swoimi pazurami, próbując rozpłatać mu gardło. Natomiast on idealnie wykonywał uniki i w większości trafiał osłabionego przeciwnika. Gdy Naga próbował za pomocą swojego ogona, zajść go od tyłu, wtedy w jego ciało wbijały się ostrza Javiera. Dzięki temu, umiejętnie wykorzystywał dekoncentrację przeciwnika, wyprowadzając potężne uderzenie swą buławą. Choć próbował różnych sztuczek, to nie miał szans ze świetnie zgranym duetem Javiera i Francisa. Dodatkowo po ostatnim uderzeniu, padł na ziemię i leżał nie ruchomy. 

Będąc już wyczerpany walką, odwrócił się w stronę Javiera, gdy zrobił kilka kroków w jego stronę, usłyszał tylko głośny krzyk ostrzegawczy. Szybko odwrócił się i zamachem chciał zabić istotę z piekła, lecz Naga uniknęła jego ciosu, po czym sprowadziła go na ziemię wytrącając mu przy tym z ręki jego broń. Stwór próbował się wgryźć w jego ciało, lecz ten trzymał jego zębiska tuż przed swoją twarzą, nie pozwalając by potwór wstrzyknął swoją truciznę. 

Javier widząc marną pozycję Francisa, zrobił krok do przodu, po czym upadł. Niestety trucizna działała szybko, przez co jego noga zaczynała powoli drętwieć. Mimo tego nie mógł pozwolić by ból go pokonał, dlatego wykrzesując z siebie resztki sił, ruszył w stronę leżącej na ziemi buławy, po czym z całych sił, uderzył demona w łeb. Uderzenie było tak silne, że on sam upadł na ziemię bez sił, zaś Francis wstając, złapał za buławę i dobił leżącego na ziemi półprzytomnego potwora. Kiedy jego ciało przestało przypominać żywą istotę, on przestał zadawać uderzenia, po wszystkim truchło wyglądało jak jedna wielka mokra plama.

– Javier żyjesz? – Zapytał wycieńczony.

– Ledwo. – Odpowiedział z trudem. 

Podszedł do niego i wyciągając malutki flakonik, nalał go Javierowi do ust. 

– Teraz leż spokojnie i postaraj się uspokoić oddech. – Nagle złapał go za rękaw. 

– Musisz iść mu pomóc. – Rzekł. – Ten wampir jest niebezpieczny, nie może uciec. 

– Ale co z tobą, flakonik nie starczy na długo. 

– Mną się nie przejmuj, idź, misja jest najważniejsza. – Nie odpowiedział, po prostu wstał, zrobił kilka kroków, po czym odwracając się do niego plecami, rzekł. 

– Niedługo wrócę, także nie rób niczego głupiego. – Po tych słowach pobiegł przed siebie. 

Rafael gonił za wampirem, normalnie by go nie zauważył, gdyby nie ruch między drzewami. Teraz uciekał, ale był blisko, wiedział, że daleko nie ucieknie. Początkowo jego zachowanie go zdziwiło, bowiem spodziewał się, że zaatakują razem, ale tak się nie stało. Gdy poczuł, że wróg znalazł się w jego zasięgu, szybko zamachnął łańcuchem uderzając go w bok tułowia. Przeciwnik uderzył o pobliskie drzewo. Teraz z kolei spodziewał się zakończenia ucieczki przez wampira, a mimo to znów dał się zaskoczyć. Szybko wyskoczył do przodu, z zamiarem ucieczki od egzorcysty, lecz on był czujny, jego łańcuch z łatwością chwycił za kostkę i pociągnął go do siebie. Przez brak światła, nie mógł stwierdzić jak wygląda jego wróg, lecz był zdecydowanie mniejszy niż się spodziewał. Kiedy przyciągnął go dostatecznie blisko, ponownie uderzył nim o pobliskie drzewo. To było zbyt łatwe. Uznał, lecz nie spuszczając gardy zbliżył się do krwiopijcy i gdy miał zadać ostatni cios jego oczom, zamiast żądnego krwi potwora, ukazała się mała zapłakana i wystraszona dziewczynka. 

– Co?! – Był niezwykle zdziwiony i zdekoncentrowany. – Dziecko?! – Do tego wyglądało na dwanaście lat. Jeszcze nigdy nie był tak skołowany. – Cała ta nagonka, te wszystkie ofiary to byłaś ty?! – Milczała, nie trzeba było specjalisty, by stwierdzić, że jest przerażona. Z kolei on nie wiedział co powinien teraz zrobić. Nie mógł jej tak po prostu zabić, wampir czy nie, dla niego była tylko przestraszonym słabym dzieckiem. 

– Rafael! – Rozbrzmiał krzyk jego towarzysza. 

– Kurwa mać Francis. – Zaklął pod nosem. 

Spojrzał na nią nie wiedząc co zrobić. Francis był nie daleko, a przecież nie mógł jej zabić ani też zostawić przy życiu. W końcu jak wyjaśni mu, że potwór za którym gonili, to mała dziewczynka, nie wykluczając przy tym zachowanie Javiera, który na pewno nie będzie się wahał, by tylko zakończyć misję.

– Uciekaj. – Powiedział do niej, lecz dziewczynka patrzyła na niego przestraszona. Więc nie czekając podniósł ją i lekko popchnął przed siebie karząc jej uciekać, lecz ona nieoczekiwanie upadła na ziemię. Dostrzegł, że ma złamaną kostkę i sama daleko nie ucieknie. 

– Rafael gdzie jesteś!

– Kurwa jest za blisko. – Nie zastanawiając się dłużej zrobił to co podpowiadało mu sumienie. 

– Rafael! – Krzyczał Francis, lecz nigdzie nie widział swojego towarzysza. – Kurwa gdzie ty jesteś!? – Aż w końcu go znalazł. – Raf, wszystko dobrze… – Zamilkł, gdyż ujrzał jak jego towarzysz trzyma na rękach jakieś stworzenie, przez noc nie był w stanie stwierdzić co to dokładnie jest, ale wiedział, że tym czymś jest wampir. – Raf o co chodzi? – Zapytał skołowany, po czym postąpił kilka kroków w jego kierunku, tylko po to, by poczuć na swoim brzuchu mocne uderzenie z łańcucha egzorcysty.

– Nie idź za mną. – Ostrzegł go, po czym niosąc małą dziewczynkę na rękach zaczął uciekać w głąb lasu.

– Za… czekaj… – Chciał się odezwać, lecz uderzenie odebrało mu dech w piersi. Rafael miał krzepę, to musiał mu przyznać, lecz przez to zajęło mu chwilę by móc ruszyć ponownie za nim. 

Szukał tak jeszcze z pół godziny lecz nie był w stanie go nigdzie znaleźć, dlatego też wrócił do miejsca gdzie zostawił egzekutora, po czym ujrzał leżącego, na w pół żywego Javiera. Widząc to nawet nie pytał go o zdanie, tylko wziął go na plecy i ruszył z powrotem do miejsca z którego przybyli. 

– Francis co się stało z wampirem? – Pytał. – Gdzie Rafael? – Lecz on milczał, a Javier nie przestawał pytać, tak długo aż nie zabrakło mu sił.

Patrzyła swymi zapłakanym oczami w twarz biegnącego człowieka, nie wiedziała jak ma zareagować. Była przygotowana na najgorsze, a tu mężczyzna który bez wątpienia należał do ludzi, którzy zniszczyli jej wioskę i zabili wszystkich mieszkańców, okazał jej pomocną dłoń. Teraz spoczywała w jego ramionach, a on biegł przed siebie. Gdy ją tak niósł przypominał jej własnego brata, którego po masakrze już nie spotkała. Natomiast on nie dowierzył w to co właśnie zrobił. 

Koniec

Komentarze

Stylistycznie i technicznie tekst jest zły. Konstrukcja zdań kuleje. W oczy rzucają się powtórzenia. Do posłania jakiemukolwiek wydawcy na tę chwilę nie nadaje się na pewno. Moja rada – zacznij od krótkich form. Szortów, scenek… Tego nikt nie podejmie się poprawić, bo praktycznie w każdym zdaniu jest jakiś bubel. A rozmiar tekstu, w dodatku fatalnie napisanego, odrzuca. Powieść to naprawdę zły pomysł na rozpoczęcie przygody z pisaniem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

frown

Panie M.

Także nie bójcie się zjechać mnie z góry na dół, gdyż zależy mi na wydaniu tego tytułu.

Nie boimy się, heh… Stylistyka, gramatyka, ortografia – poniżej krytyki. Szkoda czasu na 

punktowanie. Niebezpiecznie igrasz (prolog) z art. 200b KK. Nikt tego nie wyda, nawet

jeśli pokryjesz koszty z nadwyżką. Sory…

Aha – tag na wulgaryzmy, koniecznie.

dum spiro spero

Witaj Panie M.

Na początku wspomnę, że jeśli jesteś nastolatkiem, to nie przejmuj się tym co napisze poniżej.

W przeciwnym razie powinieneś.

fragmenty na forum nie cieszą się zainteresowaniem, bo dają więcej autorowi, niż czytelnikom. Jednak jeśli są krótkie, co ktoś je przeczyta.

Żeby zmóc 133 tysiące znaków tej jakości trzebaby tuzina redaktorów i kilka skrzynek wódki;)

Całość wygląda jak wygenerowana przez maszynę. Cechuje ją błędna odmiana, błędna interpunkcja, liczne literówki, używanie słów w niewłaściwym znaczeniu i błędy gramatyczne.

Dialogi są źle zapisane i sztywne, myśli nie są wyróżnione, a do tego tworzysz dziwne, wielozdaniowe zbitki. Czyli nie rozdzielasz wyrazów kropkami.

Interpunkcyjnie też jest źle, ale to już wyższy poziom, więc nie ma co roztrząsać.

Poniżej znajdziesz szczegółowe uwagi do krótkiego fragmentu. Pomyśl o pisaniu krótkich, łatwych do poprawy i ogarnięcia form.

 

Mężczyzna jechał swym autem, nie było ono zbyt nowe, tak po prawdzie było starej daty, ale co było najważniejsze to fakt, że nadal chodziło.

Takie nagromadzenie odmiany słowa być, nazywa się tu byłozą. Byłoza nie pomaga czytać. Auto nie chodzi.

Sprawdź znaczenie frazy „starej daty”, tu nie pasuje.

 

Na zewnątrz panował słoneczny dzień, było bardzo gorąco, osobiście nie przepadał za taką pogodą, lecz wiedział, że nigdy go jeszcze nie zawiodła. 

Tu masz kilka zdań zbitych bez powodu w jedno. Dzień nie panuje, może panować upał, mróz, albo król.

 

– Dokąd jedziemy? – Spytała mała pasażerka.

Źle zapisujesz dialogi, poczytaj sobie o tym. https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

On spojrzał w odbicie lusterka, tak by jego oczom ukazała się rozpromieniona twarz młodego dziecka.

 

To już nie jest dialog, powinno być w posobnym akapicie. Jego oczom ukazała się jest nieco nadęte i dotyczy sytuacji, kiedy kogoś coś zaskakuje, oszałamia, a nie kiedy sobie poprawia lusterko. Co to jest młode dziecko i jakie jest stare dziecko?

 

Na oko miała dziesięć lat, ale jak z nią rozmawiał to wyszło na jaw, że jest o rok starsza, niż początkowo zakładał.

Albo pierwsza część zdania, albo ostatnia są do usunięcia, bo mówisz w nich to samo.

 

– Jedziemy do wesołego miasteczka, lecz wpierw zahaczymy o mój dom, weźmiemy tylko coś z niego i szybko udamy się na zabawę. 

Na zabawę nie po polsku.

 

– Jeeeeeej. – Krzyknęła uradowana. – Cieszę się, że pana poznałam. – Rzekła rozpromieniona, a widok jej ucieszony twarzyczki wywołał i u niego uśmiech. 

Zły zapis dialogu. Albo krzyknęła, albo rzekła, bo są dwa grzyby w barszczu. Raczej ucieszonej, niż ucieszony.

 

– Oj ja też dziecko, ja też. – Starał się zapanować nad swym uśmiechem, co poniekąd mu się udało, gdyż jego twarz wykrzywiła się w dziwaczny grymas. 

 

To z kolei nazywamy zaimkozą. Jest ich za dużo i to również utrudnia czytanie. Grymas może wykrzywić twarz, a nie twarz wykrzywia się w grymas.

 

Już nie długo, jeszcze tylko dwa kilometry. Powtarzał sobie w głosie, próbując zapanować nad sobą.

Niedługo piszemy razem. Skoro powtarzał powinien być zapis dialogu.

Jak można sobie powtarzać w głosie?

 

Miał już ze czterdzieści lat i przez całe swoje życie nigdy nie dopadła go policja.

Błędna odmiana zaimka, ale jest zbędny.

 

 Ach Anglia to zaprawdę piękny kraj.Powtórzył sobie. Zazwyczaj padał deszcz lecz dzisiaj było słonecznie, a ta pogoda nigdy go jeszcze nie zawiodła. 

Brak spacji. I powtórzenie tego, co już było napisane.

 

Był bardzo zadowolony z siebie, gdyż przez cały miesiąc zdobywał zaufanie dziecka, nie było to łatwe, bo na początku była strasznie zdystansowana. Wtedy musiał wyłożyć trochę grosza, ale wiedział że będzie warto. Wbrew pozorom lubił tą grę, nadawała jego życiu sens i spełnienie, a smak zdobytej ofiary był dla niego niezastąpiony. Gdy myślał o tym co czeka go w domku, wtedy jego członek zareagował mimo woli. Już niedługo malutki, wytrzymaj jeszcze chwilkę.

Znowu brak podziału na zdania. Zdystansowana dziesięciolatka? Zdanie z wykładaniem grosza dziwne. Tę grę. I zaimkoza na wysokim poziomie.

 

Pół godziny temu wyjechali z miasta, dotarcie do jego domu zajmie mu z jakieś czterdzieści minut.

Jakie temu, skoro opowiadasz przeszłość?

Już ledwo panował nad sobą, a gdy poczuł jej zapach, jego umysł znalazł się na krawędzi.

Nie czuł wcześniej zapachu, bo?

Powtarzał w swojej głowie. 

Brak zapisu myśli.

 

– Nie, jesteśmy już prawie na miejscu. – Przed sobą miał rozciągający się las, a to oznaczało, iż jego domek jest nie daleko, trochę już tam nie sprzątał, ale wszystko było tam przygotowane na przybycie Mandy. 

Jak można mieć przed sobą rozciągający się las.

Co to znaczy trochę już tam nie sprzątał?

 

Następnie włożył do samochodu kasetkę, a wtedy zaczęła grać piosenka, która była przeznaczona dla dzieci i Mandy bardzo się spodobała, gdyż nagle zaczęła śpiewać razem z nią.

 

To był samochód magnetofon?;)

Co to jest kasetka?

Piosenka nie gra.

Zapis nieprawidłowy.

 

Gdy usłyszał jej śpiew jego członek zareagował, a sam Fred powoli oddawał się swym fantazjom. Jeszcze tylko chwila. Powtarzał sobie. 

Jeszcze więcej zaimków.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Na wstępie chciałbym podziękować za komentarze. Będąc szczerym nie spodziewałem się tak szybkiej odezwy. Natomiast po kolei. Cieszę się z tyłu wytknięć co do stylistyki jak i konstrukcji zdań, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem publikując swój fragment tutaj.  Bardzo dziękuje pani Ambush za szczegółowe uwagi co do konstrukcji zdań, nie omieszkam wziąć się do poprawek. Dodatkowo będę bardzo wdzięczny za dalszą krytykę tekstu, gdyż jestem świadomy, że jest w nim jeszcze wiele błędów. Natomiast co do wspomnianego artykułu kk, to do niczego takiego w prologu nie dochodzi. Tak więc nie powinno z tym być jakichś problemów prawnych. Jeżeli będą to cóż…. Tak więc jeszcze raz dziękuje za opinię i zachęcam do dalszej krytyki. 

Panie M, namawiasz nas do wykonania darmowej redakcji tego długaśnego gniota?;)

No, chyba raczej nie.

Jeśli chcesz ćwiczyć warsztat pisz krótkie opowiadanka, wrzucaj, będziemy siekać, wytykać błędy, a Ty będziesz szkolił warsztat. Jeśli planujesz to, to wydać to szukaj wydawcy.

W każdym razie powodzenia.

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka