- Opowiadanie: Outta Sewer - Gdzie łany grzechów pola żyzne złocą

Gdzie łany grzechów pola żyzne złocą

Miała być lo­gi­ka snu, c’nie? No więc mnie się cza­sem śnią takie rze­czy – może nie do­słow­nie takie, ale mniej wię­cej po­dob­ne. Ten po­mysł w róż­nych for­mach pró­bo­wa­łem od dość dłu­gie­go czasu prze­lać na “pa­pier” już kil­ku­krot­nie i za każ­dym usu­wa­łem wszyst­ko, co udało mi się na­pi­sać. Tym razem nie usu­ną­łem, bo muszę w końcu wy­czy­ścić z niego głowę ;)

Di­sc­la­imer: tutaj nie ma hu­mo­ru, tak in­for­mu­ję, jakby co

 

Hasło: bu­szu­ją­cy w zbożu de­sko­rol­karz

Po­trak­to­wa­na cał­kiem do­słow­nie część hasła: bu­szu­ją­cy w zbożu

Po­trak­to­wa­na zdaw­ko­wo i bar­dzo pre­tek­sto­wo część hasła: de­sko­rol­karz

Obraz (ten również po­trak­to­wa­ny cał­kiem do­sad­nie): Mario San­chez Ne­va­do “Deep”

 

Za betę dzię­ku­ję Edwar­do­wi Pi­tow­skie­mu, grze­lu­lu­ka­so­wi i si­lver_ad­ven­to­wi. A także kra­ro­wi, który wy­ra­ził chęć, ale uzna­łem – moż­li­wie, że nie­słusz­nie – że już dam sobie radę. Gra­cias ami­gos.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Gdzie łany grzechów pola żyzne złocą

Obu­dzi­łem się ni­g­dzie i nigdy, z głową lekką od nie­wspo­mnień, z duszą cięż­ką od ocze­ki­wań. Niebo nade mną było ide­al­nie błę­kit­ne, po­zba­wio­ne pu­cha­tych plam chmur, nie­po­prze­ci­na­ne kon­den­sa­cyj­ny­mi smu­ga­mi od­rzu­to­wych pędz­li. Nie było rów­nież słoń­ca, choć dzień był jasny, jak lip­co­we po­po­łu­dnie.

Pod­nio­słem się, wspie­ra­jąc o wy­su­szo­ną zie­mię, ota­cza­ją­cą mnie okrę­giem trzy­me­tro­wej śred­ni­cy, za któ­rym zie­le­ni­ły się równo za­sa­dzo­ne, ledwo od­ro­słe od ziemi pędy. Ro­zej­rza­łem się w na­dziei, że któ­ry­kol­wiek z ota­cza­ją­cych mnie ho­ry­zon­tów zmą­co­ny zo­sta­nie przez coś in­ne­go, cha­rak­te­ry­stycz­ne­go, nie­pa­su­ją­ce­go do morza ro­ślin, ale ni­cze­go ta­kie­go nie do­strze­głem – naj­wy­raź­niej tylko mnie przy­padł za­szczyt bycia Stra­chem Na Wró­ble w tej tra­wia­stej Kra­inie Oz.

Ru­szy­łem przed sie­bie, dep­cząc ro­śli­ny, nie pa­trząc wstecz, zde­ter­mi­no­wa­ny by do­trzeć do ja­kie­goś końca. Za­do­wo­lił­by mnie ja­ki­kol­wiek. Nie wiem jak długo par­łem na­przód – może go­dzi­ny, a może dni, mie­sią­ce, całe lata – zanim do­tar­łem do po­cząt­ku, na po­wrót do kręgu z od­bi­tą w su­chej ziemi syl­wet­ką mnie sa­me­go.

Coś się jed­nak zmie­ni­ło we wszech­obec­nej zie­lo­no-błę­kit­nej mo­no­to­nii. Od miej­sca mo­je­go prze­bu­dze­nia cią­gnę­ła się pro­sta linia wy­so­kich, zło­tych łanów psze­ni­cy, po obu stro­nach któ­rej nadal zie­le­ni­ły się młode ro­śli­ny. Spoj­rza­łem za sie­bie i spo­strze­głem, że zdep­ta­ne do­pie­ro co pędy doj­rze­wa­ją, złocą się i wy­strze­li­wu­ją ku niebu cięż­ki­mi od na­sion kło­sa­mi. Czy one na­kar­mi­ły się mną, moją obec­no­ścią, i doj­rza­ły?

Uśmiech­ną­łem się i po­bie­głem, kre­śląc złote linie, łuki, kręgi oraz spi­ra­le, z lotu ptaka wszyst­kie za­pew­ne ko­śla­we i po­szar­pa­ne, jed­nak nie było żad­ne­go ptaka, który mógł­by oce­nić ich nie­udol­ność. Mia­łem swój pła­sko­wyż Nazca, na któ­rym kan­gu­rzy­mi sko­ka­mi nada­wa­łem al­fa­be­tem morse’a eu­fo­rycz­ny, skie­ro­wa­ny ku nie­bio­som, za­klę­ty w zbo­żach beł­kot. Wresz­cie przy­sta­ną­łem, po­dzi­wia­jąc złoty la­bi­rynt mojej ra­do­ści, a naj­bliż­sze pędy uro­sły wyżej, bo­gat­sze w ukry­te w wy­bu­ja­łych kło­sach ziar­na.

Ze­rwa­łem jeden i z ło­dy­gi na­tych­miast buch­nął czar­ny mia­zmat o woni gni­ją­ce­go mięsa, zaś kłos w mojej ręce sczer­niał, po czym uwol­nił na­sio­na. Pró­bo­wa­łem go od­rzu­cić, lecz przy­lgnął do wnę­trza dłoni, zaś czar­ne kulki za­drża­ły i wy­kształ­ci­ły ma­leń­kie wło­ski, upo­dab­nia­jąc się do owo­co­sta­nów ło­pia­nu. Zła­pa­łem ziar­no, szarp­ną­łem, lecz trzy­ma­ło zbyt mocno, jakby było czę­ścią mnie, bo­le­snym pie­przy­kiem na gład­kiej dotąd skó­rze. Pa­ni­ka ka­za­ła mi biec, lecz nie mia­łem gdzie – zboża wokół nie prze­sta­ły ro­snąć, ich ło­dy­gi miały teraz gru­bość kciu­ka, a po­chy­la­ją­ce się z wy­so­ko­ści ponad dwóch me­trów psze­nicz­ne kwia­to­sta­ny ce­lo­wa­ły we mnie wło­sko­wa­ty­mi szczo­tecz­ka­mi bró­dek.

I wtedy ktoś zła­pał mnie za rękę.

Pło­mień w opa­ko­wa­niu od Ar­ma­nie­go. Ludz­ka syl­wet­ka ob­le­czo­na w ciem­ny, jed­no­rzę­do­wy gar­ni­tur, z tru­pio­bla­dy­mi dłoń­mi wy­sta­ją­cy­mi spod man­kie­tów i pło­mie­niem bu­cha­ją­cym ponad bia­łym koł­nie­rzy­kiem. Dotyk przy­by­sza palił, kiedy prze­su­nął szpo­nia­sty­mi pal­ca­mi po mojej ręce, zgar­nia­jąc za­rów­no na­sio­na, jak i pusty kwia­to­stan. Ogień jego głowy roz­go­rzał moc­niej i kłos eks­plo­do­wał żarem, w mgnie­niu oka za­mie­nia­jąc się w po­piół.

– Kim je­steś? – za­py­ta­łem, prze­zwy­cię­ża­jąc strach.

– Krocz i po­zwól im wzra­stać. – Jego od­po­wiedź była iskrą, która wy­pa­li­ła się po­wi­do­kiem na siat­ków­ce mojej świa­do­mo­ści.

– Komu? Co to za miej­sce?

Z ja­kie­goś po­wo­du wcze­śniej nie za­sta­na­wia­łem się, gdzie i kiedy jest to nigdy i ni­g­dzie. Nie ła­ma­łem sobie tym głowy, po pro­stu byłem – to wy­star­cza­ło. Może dla­te­go, że nie mia­łem na­dziei od­na­le­zie­nia kogoś, kto udzie­li od­powie­dzi? Albo z po­wo­du prze­świad­cze­nia, że tak ma być? Skąd bie­rze się pew­ność, na­ka­zu­ją­ca my­śleć o ota­cza­ją­cym nas świe­cie jako re­al­nym? A może jed­nak za­sta­na­wia­łem się nad tym, tylko za­po­mnia­łem? Nie po­tra­fi­łem wró­cić do po­cząt­ku. Kiedy i gdzie był po­czą­tek?

– Krocz i karm je, a czeka cię na­gro­da. – Słowa przy­by­sza po­now­nie za­pie­kły, a potem jego ko­ści­sty palec do­tknął mojej pier­si.

Obu­dzi­łem się w kręgu su­chej ziemi, z głową cięż­ką od ocze­ki­wań, z duszą lekką od na­dziei. Krocz i po­zwól im wzra­stać, a czeka cię na­gro­da – ru­szy­łem więc krok obok ścież­ki wy­bu­ja­łych kło­sów, zna­czą­cych trasę mojej po­przed­niej wę­drów­ki. W trak­cie mar­szu doj­rza­łem w od­da­li wy­ro­śnię­te, ponad dwu­me­tro­we łany. Przy­sta­ną­łem, chcąc prze­ko­nać się, czy zdo­łam po­wtó­rzyć tamto zja­wi­sko. Po­zwo­li­łem ro­śli­nom wokół unieść się wyżej, a potem znów zła­pa­łem w palce jedną z łodyg. W ciągu paru chwil pod moim do­ty­kiem psze­nicz­ny kłos osią­gnął wy­so­kość drze­wa i piął się dalej, ku niebu. Zo­sta­wi­łem go i od­sze­dłem, lecz przez ko­lej­ne dni, mie­sią­ce czy lata stwo­rzy­łem wiele po­dob­nych. Kro­czy­łem i kar­mi­łem, aż wresz­cie nad­szedł czas, w któ­rym ostat­nie źdźbło doj­rza­ło.

Na­de­szła pora żniw. Czas zbio­rów i na­gro­dy.

Kiedy przy­bysz po­ja­wił się po raz drugi, sta­łem w zna­jo­mym kręgu, po­dzi­wia­jąc złote owoce mo­zol­nych wę­dró­wek. Jego pło­mień tym razem pul­so­wał, roz­pa­lał się, się­gał ku upra­wom i obej­mo­wał coraz więk­sze po­ła­cie zbóż, zaś wokół mnie zwi­jał się spi­ra­la­mi, nie czy­niąc mi krzyw­dy. Kiedy wresz­cie znik­nął, od­sło­nił przed moim wzro­kiem dy­mią­ce zglisz­cza, wśród któ­rych nie­spo­dzie­wa­nie za­uwa­ży­łem ruch. To na­sio­na – nie spło­nę­ły, lecz drga­ły teraz, strą­ca­jąc z sie­bie reszt­ki mięk­kie­go pyłu. Gra­mo­li­ły się jedne po dru­gich, by roz­ło­żyć czar­ne skrzy­dła łusek i wzle­cieć ku niebu, na któ­rym otwar­ła się he­ba­no­wa pasz­cza żar­łocz­nej ot­chła­ni. Ca­ły­mi chma­ra­mi roiły się wokół, ocie­ra­ły, a każ­de­mu przy­pad­ko­we­mu kon­tak­to­wi to­wa­rzy­szy­ły tar­ga­ją­ce mną emo­cje. Czu­łem gniew, za­zdrość, nie­na­wiść, bez­tro­ską głu­po­tę, bez­re­flek­syj­ną cie­ka­wość, fa­scy­na­cję cu­dzym bólem, ego­izm, po­zba­wio­ną em­pa­tii obo­jęt­ność. Jedno z naj­więk­szych zia­ren, bę­dą­ce nie­mal­że roz­mia­ru czło­wie­ka, mu­snę­ło mnie skrzy­dłem i po­czu­łem wszech­ogar­nia­ją­cą, nie­po­ha­mo­wa­ną po­gar­dę, od któ­rej za­krę­ci­ło mi się w gło­wie. Nie wiem jak długo trwał ten spek­takl, jak wiele uczuć wła­da­ło mną w jego trak­cie, lecz kiedy niebo na po­wrót przy­bra­ło błę­kit­ną barwę, pło­mie­ni­sta isto­ta znik­nę­ła, a w jej miej­sce po­ja­wił się por­tal. Świe­tli­sty trój­kąt, przez który prze­sze­dłem.

Zna­la­złem się we­wnątrz bańki, nieco więk­sze­go ode mnie bąbla o pół­prze­zro­czy­stej, czar­nej po­wierzch­ni. Przy­ło­ży­łem czoło do ota­cza­ją­cej mnie gład­kiej ba­rie­ry, chcąc przyj­rzeć się temu, co znaj­du­je się na ze­wnątrz.

Wokół mojej bańki uno­si­ło się wiele po­dob­nych, lecz nie byłem w sta­nie do­strzec, czy w nich rów­nież znaj­du­ją się lu­dzie. Wszyst­kie ota­cza­ły pier­ście­niem wie­lo­barw­ny sto­żek, od­wró­co­ny wul­kan, zwie­sza­ją­cy się z oło­wia­ne­go nieba, na któ­rym bły­ska­wi­ce spla­ta­ły ze sobą zyg­za­ko­wa­te ra­mio­na. Z leja nie­prze­rwa­nym stru­mie­niem spły­wa­ły białe iskry, a wokół nich uwi­ja­ły się setki, a może ty­sią­ce pło­mien­no­gło­wych istot, po­dob­nych do przy­by­sza, który obie­cał mi na­gro­dę. Czy to była na­gro­da? Moż­li­wość oglą­da­nia, jak jego po­bra­tym­cy spa­la­ją więk­szość ja­śnie­ją­cych dro­bin, tylko nie­licz­nym po­zwa­la­jąc opa­dać niżej? Spoj­rza­łem w dół.

Bez­kre­sny złoty ocean. Ogni­ki osia­da­ły na nim, dry­fo­wa­ły na ła­god­nych fa­lach, nie ga­snąc i nie za­nu­rza­jąc się w od­mę­tach. Nagle spo­koj­ną po­wierzch­nię zmą­cił jakiś kształt – wy­chy­la­ją­ca się z głę­bin ko­lum­na, mon­stru­al­ny, tnący złote wody filar. Za nim po­ja­wi­ły się dwa ko­lej­ne, po jed­nym z obu stron pierw­sze­go, potem jesz­cze jeden, a wraz z pią­tym, ostat­nim, zro­zu­mia­łem czego je­stem świad­kiem. I oto z oce­anicz­nej toni wy­ło­ni­ła się gar­gan­tu­icz­nych roz­mia­rów dłoń, która za­gar­nę­ła kil­ka­set iskier, za­ci­snę­ła się w pięść i na po­wrót znik­nę­ła pod po­wierzch­nią. Ro­ze­dr­ga­nie za­wład­nę­ło moim cia­łem, a ota­cza­ją­ca mnie bańka za­czę­ła się zmniej­szać, ści­skać mnie coraz moc­niej, przy­le­gać gu­mo­wa­tą war­stwą do skóry. Zanim moja świa­do­mość zga­sła, zo­ba­czy­łem jed­ne­go z pło­mien­no­gło­wych, pi­ku­ją­ce­go ku oce­ano­wi w po­go­ni za czar­ną skrą, która naj­wy­raź­niej unik­nę­ła jego ognia. Do­go­nił ją, zła­pał i wraz z nią znik­nął.

Obu­dzi­łem się pod błę­kit­nym nie­bem, w kręgu su­chej ziemi. Le­ża­łem tak przez chwi­lę, my­śląc, że przy­bysz mnie oszu­kał i wszyst­ko za­cznie się od nowa, kiedy usły­sza­łem na­wo­ły­wa­nie:

– Hej! Wsta­waj! Zaraz otwo­rzą przej­ścia!

Unio­słem głowę i zo­ba­czy­łem krzy­ka­cza – stał w kręgu po­dob­nym do mo­je­go. Obcy strzep­nął z ubra­nia reszt­ki pyłu i zbiegł po tra­wie w dół ła­god­ne­go zbo­cza, na któ­rym obaj się po­ja­wi­li­śmy. Usia­dłem i do­pie­ro wów­czas usły­sza­łem gwar od­le­głych gło­sów. Kil­ka­dzie­siąt me­trów niżej, w do­li­nie po­mię­dzy zie­lo­ny­mi pa­gór­ka­mi, płó­cien­ne bal­da­chi­my roz­po­ście­ra­ły się ponad ob­fi­cie za­sta­wio­ny­mi sto­ła­mi. Na ła­wach sie­dzie­li lu­dzie – a były ich setki, jeśli nie ty­sią­ce – za­ab­sor­bo­wa­ni w głów­nej mie­rze roz­mo­wa­mi. Wsta­łem i ru­szy­łem ku bie­sia­dzie. Kiedy byłem na tyle bli­sko, by za­cząć wy­ła­wiać ze zgieł­ku po­je­dyn­cze słowa, za­uwa­ży­łem, że nie­mal wszyst­kim nie za­my­ka­ły się usta – ucztu­ją­cy pa­pla­li, jakby chcie­li się na­ga­dać na zapas, prze­krzy­ki­wa­li się w set­kach ję­zy­ków, mało który rze­czy­wi­ście słu­chał tego, co drugi ma do po­wie­dze­nia. Wtem jeden z bie­siad­ni­ków ski­nął na mnie za­pra­sza­ją­co i zro­bił miej­sce na kra­wę­dzi ławy. Sko­rzy­sta­łem z jego uprzej­mo­ści.

– Je­steś nowy, praw­da? – za­ga­ił je­go­mość. Na oko nie miał wię­cej lat niż ja, cho­ciaż po­bruż­dżo­na bli­zna­mi twarz mogła su­ge­ro­wać co in­ne­go. – Od razu widać. Jak dziec­ko we mgle. Pew­nie chciał­byś wie­dzieć gdzie je­steś?

Przy­tak­ną­łem.

– To miej­sce do­ży­nek i roz­dzia­łu na­gród. Na szczę­ście zbóż tutaj nie uświad­czysz.

– Też je upra­wiasz?

– Jak wszy­scy. – Męż­czy­zna od­wró­cił się i głową wska­zał po­zo­sta­łych ucztu­ją­cych.

– Nadal nie ro­zu­miem – przy­zna­łem. – Co upra­wia­my? Gdzie byłem potem, to zna­czy: zanim tra­fi­łem tutaj?

– Upra­wia­my grze­chy, przy­ja­cie­lu. A miej­sce, w któ­rym byłeś jest je­dy­ną od­po­wie­dzią, któ­rej mo­żesz ocze­ki­wać ze stro­ny na­szych do­zor­ców i wię­cej tam nie tra­fisz. Opo­wiesz mi, co wi­dzia­łeś?

– Wi­dzia­łem… iskry spa­da­ją­ce z chmur do oce­anu… I pło­mien­no­gło­we isto­ty, które nisz­czy­ły więk­szość z nich. A potem te ocalałe, które opadły, za­bra­ła ręka. Wcią­gnę­ła je pod po­wierzch­nię.

Męż­czy­zna uśmiech­nął się sze­ro­ko.

– Więk­szość iskier była nisz­czo­na? Dobrze, bo to ozna­cza, że ko­niec na­szej pracy jest bli­ski, jesz­cze może kil­ka­dzie­siąt cykli i wszyst­kie dusze będą obar­czo­ne grze­cha­mi, a lu­dzie staną się na­praw­dę wolni. Wresz­cie za­gło­dzi­my stwór­cę. 

– To zna­czy… Boga?

– Nie na­zy­waj go bogiem, bo nie za­słu­gu­je na to miano. Tak jak my upra­wia­my zboża, tak stwór­ca upra­wia Zie­mię, ho­du­je dusze w łu­skach ludz­kich ciał. Zaś anioły, które nie godzą się na od­gry­wa­nie przy­pi­sa­nej im roli, upra­wia­ją grze­chy, doj­rze­wa­ją­ce dzię­ki takim jak ty, ja, jak wszy­scy tu ze­bra­ni. Nasza po­gar­da dla samego pomysłu istnienia bytu wyż­sze­go powoduje, że nasze dusze są dla niego tru­ją­ce. A to z kolei spra­wia, że dla upra­wia­nych grze­chów je­ste­śmy naj­lep­szym na­wo­zem. Je­ste­śmy zwy­kłym gno­jem wie­lo­krot­ne­go użyt­ku, niczym więcej. Teraz ro­zu­miesz, co to za miej­sce?

Nie rozumiałem. Nadal mia­łem w gło­wie mę­tlik. Stwór­ca, anio­ły, dusze, grze­chy, zbyt wiele in­for­ma­cji, za dużo ob­ra­zów i tylko mętne po­ję­cie jak wszyst­ko po­łą­czyć w ca­łość. Pró­bo­wa­łem to jakoś po­ukła­dać, a w tym cza­sie mój to­wa­rzysz po­pi­jał piwo z gli­nia­ne­go kufla i cier­pli­wie przy­glą­dał się wy­ma­lo­wa­nej na mojej twa­rzy kon­ster­na­cji.

– Wi­dzia­łem też… Anio­ła, który ści­gał czar­ną iskrę, zła­pał ją i znik­nął.

– Moż­li­we, że wi­dzia­łeś ratunek duszy jed­ne­go z na­szych przy­szłych kom­pa­nów… Ale dość tego pa­pla­nia. Spójrz! Przy­by­wa­ją anio­ły.

Mój rozmówca wstał, a w jego ślady po­szli nie­mal wszy­scy po­zo­sta­li bie­siad­ni­cy. Za ostat­nim szpa­le­rem ław ma­te­ria­li­zo­wa­li się wła­śnie pło­mien­no­gło­wi, a obok każ­de­go z nich po­ja­wiał się owal­ny por­tal. Lu­dzie usta­wia­li się w ko­lej­ki i po chwi­li cze­ka­nia zni­ka­li we­wnątrz przejść. Razem z to­wa­rzy­szem usta­wi­li­śmy się jeden za dru­gim.

– Stwór­ca nie wie, co się dzie­je?

– Jest już tylko go­tu­ją­ca się w garn­ku żabą.

Za­mil­kłem, tra­wiąc ko­lej­ną informację i po­dą­ża­jąc za po­su­wa­ją­cą się szyb­ko ko­lej­ką. Kiedy by­li­śmy już nie­mal przy anie­le, za­da­łem ostat­nie py­ta­nie:

– Co jest nagrodą?

– Krót­ko­trwa­ła rzeczywistość, w któ­rej przez kilka dni bę­dziesz kim chcesz. Mo­żesz w niej robić co ci się żyw­nie po­do­ba.

Ko­bie­ta sto­ją­ca przed moim to­wa­rzy­szem zni­ka­ła wła­śnie w por­ta­lu. Go­rącz­ko­wo my­śla­łem, czego mógł­bym chcieć, jaki fał­szy­wy świat uczy­nić sobie pod­da­nym na kilka krót­kich dni. Mi­lio­ny moż­li­wo­ści i pra­gnień plą­ta­ły się ze sobą, nie po­zwa­la­jąc wy­kla­ro­wać się jed­nej wizji.

Kiedy na­de­szła moja kolej, je­dy­nym o czym mo­głem my­śleć było to, czy anioł wie, co ma stwo­rzyć, skoro ja sam tego nie wiem. A jeśli nie stwo­rzy ni­cze­go z cha­osu moich myśli? Co za­sta­nę po dru­giej stro­nie? Pust­kę? A co, jeśli stwo­rzy wła­śnie chaos? Blo­ko­wa­łem ko­lej­kę, i choć nikt mnie nie po­ga­niał, to od­czu­wa­łem z tego po­wo­du na­ra­sta­ją­cy dys­kom­fort. Do­sze­dłem do wnio­sku, że muszę się odezwać, że wy­po­wie­dzia­ne gło­śno słowa po­mo­gą mi wy­od­ręb­nić z oce­anu nie­ogra­ni­czo­nych moż­li­wo­ści jakiś kon­kret. Mo­głem po­wie­dzieć wszyst­ko; wy­my­ślić wszyst­ko; za­pra­gnąć wszyst­kie­go. A za­miast tego pal­ną­łem:

– Za­wsze chcia­łem na­uczyć się jeź­dzić na de­sko­rol­ce.

 

***

 

Drop In, na dole Back­si­de Pop Shove It, potem Rock’n’roll, roz­pęd i Kick­flip McTwist.

Jeż­dżę od kra­wę­dzi nie­koń­czą­cej się rynny do kra­wę­dzi, bawię się, robię tric­ki. Nie je­stem tutaj sam, są też inni, mają dzie­cię­ce ciała, ale do­ro­słe twa­rze. Jeż­dżą ze mną, obok. Czę­sto prze­wra­ca­ją się, zde­rza­ją, pod­no­szą i znów upa­da­ją. Po­zwa­lam im się uczyć.

Pil­nu­ję tylko, żeby dzie­ci nie wy­pa­da­ły na ze­wnątrz po nie­uda­nych pró­bach bar­dziej skom­pli­ko­wa­nych sztu­czek. Łapię je wtedy w locie, spro­wa­dzam na dno, na­po­mi­nam i wra­cam do za­ba­wy. Je­stem czuj­ny, nie chcę, żeby któ­re­muś stała się krzyw­da; żeby znik­nę­ło za kra­wę­dzią i spa­da­ło przez pust­kę, ku zło­te­mu oce­ano­wi, pod któ­re­go po­wierzch­nią ma­ja­czy zło­wro­gi, ciem­ny kształt. Jak dotąd zła­pa­łem wszyst­kie.

Front­si­de Blunt Stall, na dole He­el­flip i pro­sty Aerial 360.

Koniec

Komentarze

Hej Outta!

Trochę już napisałem na becie więc tutaj będzie krótko. Bardzo fajny pomysł i koncepcja. Ateiści, grzechy, a przede wszystkim stwórca którzy zajada ze smakiem dusze ale tylko te czyste i dobre. Fajna jest scena w której przelatują przez bohatera grzechy, zwłaszcza że chyba ją jeszcze rozbudowałeś :)

Podobała mi się końcówka.

Jestem usatysfakcjonowany więc klikam! 

 

kto udzieli odpopwiedzi?

odpowiedzi

Pozdrawiam!

Cześć! Bardzo interesujące i klimatyczne opowiadanie :) Spodobała mi się przedstawiona przez Ciebie historia, jest absurdalna, ale wciągająca.

 

Motyw uprawiania ludzkich duszyczek pierwszorzędny :)

 

Zakończenie kompletnie od czapy. Zarówno tematycznie, jak i stylistycznie. Podobało mi się :D

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Chyba “najładniej” napisany tekst, który przeczytałem w tym konkursie. Czuć doświadczone pióro.

Bardzo podobała mi się oniryczność tekstu i zbudowany klimat.

Ciekawym doświadczeniem było wzięcie udziału w betowaniu, za co dziękuję.

Ostateczna wersja tekstu jest naprawdę dobra, podobało mi się – w szczególności pomysł na zakończenie. Hasło łatwe nie było, jak i cały ten konkurs.

Powodzenia, ode mnie polecajka w wątku do biblio.

Cześć!

 

Początek cudny. Widać fantazję, dbałość o szczegóły i warsztat. Pięknie malujesz słowem. Chłonąłem kolejne zdania, ciekawy, co też szykujesz. Na polach było intrygująco, w bańce nieprzewidywalnie, tajemniczo. Zacząłem sobie to jakoś w głowie układać (sugerując się tytułem) i wtedy zacząłeś tłumaczyć. I czar trochę prysł. Uczta wyszła przekonywująco, ale przez objaśnienia wszystko stało się nieco przygaszone.

Pomysł zdecydowanie intrygujący, takie odwrócenie stwórcy ogonem. Nie nowatorskie może, ale spójne i zacnie pokazane (nie licząc objaśnień). Aż szkoda, że nie rozwinąłeś tego w coś dłuższego.

 

Z rzeczy edycyjnych:

Jest już tylko gotująca się w garnku żabą. → Jest już tylko gotującą się w garnku żabą.

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Powodzenia w konkursie i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Językowo ładnie, czuć klimat snu, choć po tobie spodziewałem się jednak więcej bizarro ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Właśnie doszłam do wniosku, że opowiadania w tym konkursie cechuje plastyczność, taka jakby wizja obrazu, choć nie zawsze, czy nie dokładnie tego wybranego. Może tak łatwiej nam snuć opis obłędni…

Twoje pola, rośliny, niebo wszystko to jest bardzo piękne i w sumie nie wymaga nawet fabuły.

Zakończenie zabawne i takie głupie, że aż faktycznie podobne do sennych majaków.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej!

 

@Edward

 

Babol poprawiony. Dzięki za betę. A ta końcówka, jakoś tak mi przed samą publikacją przyszła do głowy, kiedy myślałem nad Sallingerowym “Buszującym w zbożu” w kontekście opowiadania i Twojej sugestii, co by trochę tej deskorolki więcej wrzucić ;)

A tak szczerze powiedziawszy, to zazdraszczam Ci Twojego tekstu, którym zdeklasowałeś konkurencję całkowicie. I pisze to zupełnie, najprawdziwiej szczerze. I dziękuję również za klika.

 

@cezary

 

Cieszę się, że zakończenie przypadło do gustu, bo rzeczywiście jest od czapy, ale jednak w kontekście reszty tekstu chciałem nim coś powiedzieć. Dzięki za opinię i pozostawienie po sobie komentarza :)

 

@silver

 

Tobie również raz jeszcze dziękuję za betę. Niezmiernie miło jest mi czytać komentarze takie jak Twój, bo sam nie uważam się za kogoś doświadczonego – ot, jestem tutaj, coś tam skrobię i mam nadzieję, że to da się czytać ¯\_(ツ)_/¯ 

Dzięki za polecajkę biblioteczną i komentarz.

 

@krar

 

i wtedy zacząłeś tłumaczyć. I czar trochę prysł. Uczta wyszła przekonywująco, ale przez objaśnienia wszystko stało się nieco przygaszone.

Tak, masz absolutną rację, sam to widzę, ale nie miałem pomysłu jak przenieść tę wcześniejszą plastyczność w konkret, ani pomysłu jak konkret wpleść gdzieś wcześniej, w te bardziej plastyczne fragmenty. Uznałem również – może niesłusznie – że jestem winien przekazania czytelnikowi jakiejś interpretacji tych obrazów, jednak na jakąkolwiek większą subtelność mnie niestety nie stać i wyszło jak widać. Wygląda chyba na to, że powiedziałem za dużo, kiedy u Ciebie jest (moim zdaniem of kors) trochę za mało – można powiedzieć, że obaj utrzymujemy forumową homeostazę ;)

I wierz mi, że ta część była jeszcze bardziej łopatologiczna i rozwleczona, tylko za namową i po uwagach betujących, przyciąłem ją znacznie, a łopatę trochę wyszczerbiłem (ale tylko ciut-ciut ;))

Dzięki za wizytę, komentarz i słuszną uwagę krytyczną. Ach, no i za chęć betowania, do którego ostatecznie nie doszło.

 

@fanthomas

 

No miała być logika snu, bizarro nie musiało być, nie? :) Wybacz, że zawiodłem Twoje oczekiwania, ale dla tej wizji wolałem pójść w oniryczność, nie wykoślawiając rzeczywistości w kierunku absurdu. Co może było błędem, bo Edward pokazał w wielkim stylu, że nawet absurdem i inteligentnym humorem można opowiadać o rzeczach poważnych (nie, żeby moja wizja miała być śmiertelnie poważna, ale widziałem ją w bardziej onirycznych tonach). Dzięki za wizytę i komentarz, fanthomasie :)

No i za organizację tego konkursu, rzecz jasna :)

 

@Ambush

 

Cieszę się, że uznałaś zakończenie za zabawne, bo sam postrzegam je jako jedyny element zabawny w tym opowiadaniu;)

Dzięki za wizytę i komentarz!

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Interesujące opowiadanie, choć za dużo w nim się nie dzieje, jest to bardziej wizja pewnej rzeczywistości. Nie do końca zrozumiałam ten cały mechanizm hodowania dusz i grzechów. Zastanawiałam się też, skąd ludzie, których bohater spotkał na koniec, wiedzą o tym wszystkim, co mu powiedzieli – a dlaczego akurat on nie wiedział. Poza tym naprawdę ciekawy tekst, mający w sobie głębię i pewne sprytne nawiązania. Klik.

Cześć, Sonato :)

 

Zastanawiałam się też, skąd ludzie, których bohater spotkał na koniec, wiedzą o tym wszystkim, co mu powiedzieli – a dlaczego akurat on nie wiedział.

On jest nowy, a pozostali, w tym jego kompan, mają już za sobą wiele cykli żniw i dożynek. Wyszedłem z założenia, że ci, którzy są tam dłużej, mogli dojść do pewnych rzeczy. Możliwe, że kompan nie mówi mu prawdy, taka jak ona jest, a tylko podaje mu interpretacje, które wraz z innymi mógł stworzyć na bazie dotychczasowych doświadczeń, a może któryś z aniołów był bardziej gadatliwy i skory do wyjaśnień? Jak pisałem w poprzednim komentarzu, to w tym tekście było sporo łopaty i ona nadal tam jest, jednak postarałem się usunąć jej ile się da, ale nie na tyle dużo, żeby zostawić czytelnika z samą wizją, bez całkiem wyraźnych wskazówek co do intencji fabularnych. Cieszę się, że uważasz tekst za ciekawy i dziękuję za klika :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Bardzo przypadło mi do gustu przełamanie tej poważnej, nieco apokaliptycznej, nieco kojącej wizji (w głowie miałem cały czas początek teledysku Pink Floydów “Learning to fly”) tą deskorolką, której w ogóle się nie spodziewałem. I chyba o to chodziło.

 

Gluten to grzech. 

Obraz jest genialny. Hasło w sumie dość zwyczajne, ale już nie z takich haseł powstawały niesamowite opowiadania.

Nastrój faktycznie masz jak ze snu: dzieje się sporo i to takich rzeczy, jak to w snach bywa: tu coś rośnie, tu bohater biega, tu zerwany pęd w dziwny sposób przylega do dłoni. I to na pewno na plus.  Za to gdzieś w środku trochę rozmywa mi się ta senna narracja, dostajemy sporo opisów tego, co robi bohater i jest to dość zwyczajne, za bardzo rozwleczone.

Podoba mi się pomysł na opowiadanie: takie hodowanie grzechów z jednej strony i dusz z drugiej. Dwie siły rządzące światem. Widzę, że tematyka religijna ma powodzenie w konkursie. ;) Nie podoba mi się za to wyjaśnienie tego wszystkiego jako wyłożenie funkcjonowania świata w jednym prostym dialogu, z którego czytelnik może wyczytać sens opowiadania. Szkoda, że dostajemy kawa na ławę wyłożone wszystko, co nas tak fascynowało i co z chęcią odkrywalibyśmy sami.

Ale fajna jest ta końcówka z życzeniem, które wypełnia hasło: taka wdzięczna. Niby prosta, a jednak niespodziewana. Deskorolka dodała takiej innej nuty opowiadaniu. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Opowiadanie poetyckie. Plastyczne opisy. Potem pojawia się wyjaśnienie, co było przedtem, czy też potem. Niewiele zrozumiałem, ale wydaje się bardzo obrazoburcze.

Ostatni fragment daje oddech. Bohater oraz czytelnik może trochę się oderwać od tego wszystkiego. Fajny pomysł z jazdą na deskorolce. Opowieść przekształca się w Buszującego w rynnie. Bohater nie może poświęcić się jedynie nauce jazdy. Musi pilnować, by dzieci nie wypadały na zewnątrz.

 

Pozdrawiam

Hej! 

 

@Rafael

 

Klipu Floydów nie znam, ale obczaję. Dzięki za miłe słowa. A do glutenu nic nie mam, na szczęście celiaklia nie jest czymś, z czym musiałbym się mierzyć :) 

 

@Ananke 

 

Masz rację co do zmiany narracji. Początek to obserwacje, senne wizje, bardziej skupione na zewnętrzu, niż na bohaterze. Od momentu żniw ciężar narracji z wizji przeniesiony jest na bohatera, na jego odczucia i pomimo kolejnych wizji, rzeczywiście oniryzm zaczyna się rozmywać. Co do tego wyłożenia to pisałem już wcześniej, że bez tego byłaby to jedynie wizja, a czy czytelnik odkrył by jej sens? Nie wydaje mi się, bo zbyt mało wskazówek dałem w tej onirycznej części. Z kolei do tego wyłożenia jak kawa na ławę też można podejść sceptycznie – to niekoniecznie musi być opis prawdziwego funkcjonowania świata, to może być tylko interpretacja kompana bohatera (tysiące ludzi gadającyh do siebie w setkach języków, nie słuchający drugich, tylko zaangażowanych w mówienie to dość mało subtelne nawiązanie religijne, którego implikacje mogą wykrzywić interpretację, dając wskazówkę, że świat wyobrazony niekoniecznie wygląda tak, jak mówi kompan). Zakończenie zostało dopisane przed samą publikacją, ponieważ uznałem, że skoro mam tam włożyć więcej tej deskorolki – jak radzono na becie – to włożę jednocześnie więcej buszujacego w zbożu (ta inna nuta w zakończeniu mówi więcej o bohaterze – a przynajmniej takie było założenie). 

Dzięki za komentarz i podzielenie się opinią :) 

 

@AP

 

Obrazoburcze? Tak, zwróciłeś uwagę na to, co jeden z betujących nazwał nawet "satanistycznym". Nie kryję się z moimi poglądami na temat religii, choć głupi etap wojujacego ateisty mam już dawno za sobą. Dla mnie ta obrazoburczość to wizja, równie nieprawdopodobna jak wszystkie inne – zarówno te obrazoburcze, jak i te leżące na przeciwnym biegunie tego, co można nazwać wiarą. Spotkałem się z takim czymś tylko raz, w opowiadaniu "Naskórek Boga" Macieja Żerdzińskiego, i choć wizja tam była inna, to w swoim wydźwięku bardzo podobna do mojej. Zakończenie to oczywiście bezpośrednie nawiązanie do Holdena Caldwella, ale w jakimś sensie widzę je jako próbę dostosowania się bohatera, tego kim jest i jaki jest, do rzeczywistości, której stał się częścią. A może nawet nie dostosowania, tylko przeniesienia siebie na nowy grunt, nie do końca intencjonalnego wykorzystania nagrody do poukładania sobie wszystkiego, co zostało mu pokazane i przekazane. 

Dzięki za wizytę i komentarz. 

 

Pozdrawiam serdecznie 

Q

Known some call is air am

Co do tego wyłożenia to pisałem już wcześniej, że bez tego byłaby to jedynie wizja, a czy czytelnik odkrył by jej sens? Nie wydaje mi się, bo zbyt mało wskazówek dałem w tej onirycznej części.

A czy zawsze trzeba odkrywać cały sens? W niektórych opowiadaniach na Obłędnie nie ma jednoznacznych odpowiedzi, a też czyta się świetnie.

 

Z kolei do tego wyłożenia jak kawa na ławę też można podejść sceptycznie – to niekoniecznie musi być opis prawdziwego funkcjonowania świata, to może być tylko interpretacja kompana bohatera

No można, ale podczas czytania odnosi się wrażenie, że to jednak taka właściwa interpretacja, w końcu nie mamy innej. ;) Ale jasne, można uznać: “a, pewnie to całe wytłumaczenie na koniec nie jest prawdą”, ale jeśli tak – to po co ono, i to tak dokładnie opisane?

 

To oczywiście nie jakiś wielki zarzut, po prostu luźne przemyślenia, mi tak czy siak tekst bardzo by się podobał, bo jest właśnie taki niezwykły i gdyby dać kilka różnych odpowiedzi bohaterów albo zmienić trochę narrację z pewnej na niepewną – byłby jeszcze lepszy, z nutką tajemnicy. ;)

Cześć,

 

początek ładny, poetycki, ale w pewnym momencie się wystraszyłam, że poza plastycznymi opisami nic więcej nie będzie i pójdzie to w stronę “Nad Niemnem” :P Na szczęście pojawił się “Płomień w opakowaniu od Armaniego”, całość nabrała akcji i czytało się przyjemnie. Oczywiście początek nabiera zupełnie innego sensu po przeczytaniu :)

 

Pomysł ciekawy, chyba z dotychczasowych koncepcji ta spodobała mi się najbardziej. A dodatek z deskorolkarzem dla mnie jest świetnym dopełnieniem, zwłaszcza ten chaos myśli, czego się tak naprawdę pragnie i banalność marzenia. I chociaż ten fragment jest pewnie włożony tutaj “na siłę”, żeby wpasować się w założenia hasła konkursowego, dobrze mi gra z całością mimo wszystko 

@Ananke

 

A czy zawsze trzeba odkrywać cały sens?

Nie, jasne, że nie trzeba i kilka razy napisałem coś, co trzeba rozszyfrować, ale tym razem pokusiłem się jednak na większy konkret. Pytasz po co to wytłumaczenie – ano po to, żebym ja sam sobie to jakoś zinterpretował ;) Ale zostawiłem tam naprawdę furtki do innego spojrzenia, choć rzeczywiście podanie jednej interpretacji nie zachęca do poszukiwań innych. Może kiedyś to przerobię, żeby tekst “utajemniczyć”, ale pewnie nigdy do tego nie dojdzie :P

 

@OG

 

“Nad Niemnem” – wstyd przyznać – nigdy nie czytałem. Cieszę się, że jednak nie było się czego bać ;) Oczywiście, że początek należy rozpatrywać przez pryzmat późniejszych motywów, ale – jak wspomniałem Ananke – interpretacja moja nie jest interpretacją wiążącą. Powiem Ci, że najbardziej z Twojej opinii cieszy mnie to, że uznajesz zakończenie za pasujące – dodałem je przed samą publikacją, ale trochę się postarałem, żeby nie było kompletnie od czapy i wpisywało się w resztę tekstu na jakimś levelu. Do samej publikacji tekst kończyły słowa “Zawsze chciałem nauczyć się jeździć na deskorolce” i potem nie było już nic. Dzięki za odwedziny i miłe słowa.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

kilka razy napisałem coś, co trzeba rozszyfrować

No i takich tekstów jestem większą fanką. :D Ale rozumiem, że chciałeś tu dać wytłumaczenie, bo pewnie uznałeś, że większość i tak na to nie wpadnie. :)

 

jednej interpretacji nie zachęca do poszukiwań innych

No właśnie…

 

Może kiedyś to przerobię, żeby tekst “utajemniczyć”, ale pewnie nigdy do tego nie dojdzie :P

Jeśli nadejdzie to nigdy i przerobisz – daj znać, przeczytam jeszcze raz. :D

 

Kolejny odlotowy tekst. Połączyłeś różne dziwne motywy, odwróciłeś perspektywę i fru! Idźta przez pole, we wsi Bóg wie kto stoi…

Koncepcja doglądania grzechów interesująca – dotychczas raczej słyszałam, że w górę prowadzi wąska i stroma ścieżka, a w dół idzie się wygodnie. A tu okazuje się, że to nie wystarczy. Interesujące, ociera się o zmianę paradygmatu…

Babska logika rządzi!

Yo!

 

Odlotowy, Finklo? No właśnie, że nie. Ciekawe zjawisko u mnie występuje, że gdy się napiję, albo 420, to nie mam snów, a na trzeźwo to mi się czasem niezłe fabuły w głowie roją ;) Te różne dziwne motywy uważam właśnie za senne, bo pasują do tego co sam śnię, choć bez konkretnej interpretacji. Czasem w opowiadaniach używam niektórych fragmentów ze snów, dobudowuję je do świata, a tutaj z takich fragmentów zbudowałem świat (choć świat to za dużo powiedziane). W tym tekście nie ma nic o ścieżkach, po których się idzie, bo nie ma góry, nie ma dołu, nie ma ścieżki, jest tylko utylitarne podejście rzekomego absolutu do hodowli własnych tworów. No i oczywiście brak zgody na taki stan rzeczy.

Dzięki za odwiedziny, komentarz i klika :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Zastanawia mnie jedno. Miała być nagroda, a wyszła ciężka harówka z ogromną odpowiedzialnością za dzieci. Życzenie było proste i jego realizacja powinna być dziecinnie łatwa. Co poszło nie tak?

Cześć, Nova.

 

A dlaczemu uważasz, że coś poszło nie tak? Nagroda została stworzona z tego, co było w głowie protagonisty. Oprócz deskorolki był też przecież chaos myśli, z połączenia których anioł stworzył tymczasowy świat dla protagonisty. To zakończenie ma też drugi wymiar, bo jest nawiązaniem do hasła “buszujący w zbożu”, czyli odnosi się do postaci Holdena Caulfielda. Dzieci są w tej nagrodzie tylko projekcją, nie realnymi istotami, a ta ciężka harówka jest raczej zabawą głównego bohatera, choć możliwe że nie do końca uświadomioną.

 

Dzięki za wizytę i komentarz :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Ok, przekonałeś mnie. 

Cześć,

 

muszę się przyznać (choć mogło to być spotęgowane wieczornym zmęczniem), że przejście przez opowiadanie utrudniał mi język. Tzn. było w nim odrobinę za dużo błyskotek, nagromadzenia przymiotników, które w takiej gęstości jak np. tutaj…

 

by rozłożyć czarne skrzydła łusek i wzlecieć ku niebu, na którym otwarła się hebanowa paszcza żarłocznej otchłani

… po prostu mnie w czytaniu męczyły, zamiast dodawać stylistycznego waloru.

 

Sam pomysł i logika świata była dla mnie ok, chociaż przez to że nieco przedzierałem się przez język, to niełatwo było mi jego ideę początkowo załapać. Znowu wydawała mi się dość trudna i ciężka (a może to tylko kwestia tego ciężkiego listopadowego wieczoru…)? Natomiast miłym i bardzo fajnym przełamaniem tego, co było dla mnie w opowiadaniu trudne, było zakończenie! Zupełnie niespodziewane i idące w kontrze do klimatu pierwszej części. Za to z mojej strony, jako czytelnika, duży uśmiech na końcu komentarza :)

Hej!

 

Przyjmuję zarzut o zbyt dużej ilości – jak to nazwałeś – błyskotek. Oczywiście to było zamierzone, jakoś mi taki styl pasuje do logiki snu, choć możliwe, że rzeczywiście przegiąłem – nie pisałem w taki sposób od czasu pierwszego tekstu na forum ;) Co do idei, to tutaj również racja, bo przedstawiona wizja do lekkich nie należy, a bardzo się cieszę, że przypadło Ci do gustu zakończenie. Jak wspominałem wcześniej, zostało ono dopisane przed samym kliknięciem przycisku “publikuj” i odbiega klimatem od reszty.

Dzięki za lekturę i komentarz :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet :)

Known some call is air am

Nowa Fantastyka