- Opowiadanie: adam_c4 - O powstawaniu gatunków i losach anioła Szemkela

O powstawaniu gatunków i losach anioła Szemkela

Rene Ma­grit­te „The te­ra­pist”+Ptasi den­ty­sta w pie­kle peł­nym di­no­zau­rów

 

Wy­da­je mi się, że tekst mocno różni się od po­zo­sta­łych prac kon­kur­so­wych, co ra­czej nie jest jego za­le­tą. Ale w za­ło­że­niach kon­kur­su chyba się mie­ści. Sam nie wiem.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

O powstawaniu gatunków i losach anioła Szemkela

Za­sta­na­wia­li­ście się kie­dyś nad tym, kto dzier­ży palmę pierw­szeń­stwa w dzie­dzi­nach, w któ­rych nie zwy­kło się two­rzyć ran­kin­gów? Po­my­śl­cie tylko: gdyby przy­jąć ja­kieś obiek­tyw­ne me­to­dy mier­ni­cze i mieć środ­ki do tego, aby prze­pro­wa­dzić ba­da­nia, uda­ło­by się wska­zać, na przy­kład, naj­głup­szą isto­tę, jaka kie­dy­kol­wiek ist­nia­ła. Albo naj­by­strzej­szą. Naj­bar­dziej zgryź­li­wą, naj­mniej sa­mo­dziel­ną, naj­ohyd­niej­szą. Można by też spraw­dzić, kto był naj­głę­biej po­grą­żo­ny w smut­ku. Tak się skła­da, że po­tra­fię od­po­wie­dzieć na to ostat­nie py­ta­nie. Wierz­cie mi na słowo, że naj­smut­niej­szą isto­tą, jaka kie­dy­kol­wiek stą­pa­ła po świe­cie, był – w najciemniejszych dniach swego życia – anioł Szem­kel.

Się­gnął dna prze­by­wa­jąc w pie­kle, wię­zio­ny tam przez bez­gra­nicz­nie za­ko­cha­ne w sobie pta­szy­ska. Jak do tego do­szło? Trze­ba za­cząć od po­cząt­ku. Sa­me­go po­cząt­ku.

Kiedy Bóg stwo­rzył już niebo i zie­mię oraz od­dzie­lił świa­tło od mroku, z dużym wa­ha­niem i ostroż­no­ścią po­wo­łał na błę­kit­ną pla­ne­tę życie. Za­czął skrom­nie, od pry­mi­tyw­nych ży­ją­tek, mo­gą­cych jed­nak, wraz z prze­mi­ja­niem ko­lej­nych po­ko­leń, zmie­niać się i na­bie­rać no­wych cech w żmud­nym pro­ce­sie ewo­lu­cji. Tak to trwa­ło i trwa­ło, aż w pew­nym mo­men­cie Bóg do­szedł do wnio­sku, że coś po­szło nie tak.

Po­sta­no­wił zwo­łać radę dwu­na­stu naj­mą­drzej­szych anio­łów, z któ­ry­mi oma­wiał różne kwe­stie. W dniu po­prze­dza­ją­cym ze­bra­nie ogło­sił, że chce po­dy­sku­to­wać o życiu na ziemi, i że naj­chęt­niej do­ko­nał­by tam ja­kichś zmian.

Anioł Szem­kel, który ucho­dził za naj­by­strzej­sze­go i naj­bar­dziej przez Stwór­cę lu­bia­ne­go, opra­co­wał śmia­ły plan, który istot­nie od­mie­nił­by losy pla­ne­ty oraz jej miesz­kań­ców. Roz­ło­żyw­szy się z pa­pie­ra­mi w za­kła­do­wej sto­łów­ce szli­fo­wał jego de­ta­le i nawet nie za­uwa­żył, że do­siadł się do niego anioł Uriel.

– Wy­sty­gnie ci – na­po­mniał ko­le­gę, wska­zu­jąc ta­lerz z nie­tknię­ta zupą. – Nad czym tak ślę­czysz?

Szem­kel już wy­cią­gnął rękę, by zgar­nąć pa­pie­ry, ale jakiś im­puls spra­wił, że po­wścią­gnął ten gest. Na co dzień skry­ty i nie­chęt­ny do wy­nu­rzeń, po­sta­no­wił po­dzie­lić się z Urie­lem swoim pla­nem:

– Wy­da­je mi się, że wpa­dłem na coś in­te­re­su­ją­ce­go…

Przez ko­lej­ną go­dzi­nę mówił bez prze­rwy, a jego to­wa­rzysz za­słu­chał się do tego stop­nia, że sam za­po­mniał o je­dze­niu.

Nazajutrz anio­ły usiadły przy dłu­gim stole w sali kon­fe­ren­cyj­nej. Bóg przy­był punk­tu­al­nie i od razu prze­szedł do rze­czy:

– No, moi mili, słu­cham.

Jako pierw­szy głos zabrał Ra­fa­el. Nie miał nic sen­sow­ne­go do po­wie­dze­nia, chyba że za takie coś uznać po­mysł do­pra­wie­nia di­no­zau­rom do­dat­ko­wej pary nóg, żeby mogły szyb­ciej bie­gać. Następny był Uriel.

– Panie, wy­da­je mi się, że wpa­dłem na coś in­te­re­su­ją­ce­go…

Szem­kel aż pod­sko­czył, sły­sząc zwrot, któ­rym po­słu­żył się wczo­raj. Przez chwi­lę wie­rzył, że to przy­pa­dek, ale kolejne słowa pa­da­ją­ce z ust ko­le­gi star­ły tę wiarę.

– Ssaki? – za­dzi­wił się Bóg. – Te po­ciesz­ne gry­zo­nie?

– Tak, trze­ba w to iść. Nie w tej for­mie, oczy­wi­ście. Ra­czej dwu­noż­nej.

– Jak to?

– I po­sta­wić na co in­ne­go. Mózg kosz­tem siły.

– Po co?

– Żeby dać im duszę.

Po sali po­niósł się szmer. Bóg mil­czał przez dłuż­szą chwi­lę.

– Mia­ły­by stać się po­dob­ne do was? – za­py­tał. – Do anio­łów?

– W pew­nym sen­sie tak…

Szem­kel osłu­piał. Pod­lec skradł mu po­mysł i wy­cho­dzi­ło na to, że prze­ko­nu­je Boga do jego wdro­że­nia.

Głos za­bie­ra­li ko­lej­ni anio­ło­wie, nie pro­po­nu­jąc ni­cze­go rów­nie ory­gi­nal­ne­go, czy nawet odro­bi­nę cie­ka­we­go. W końcu przy­szła pora na Szem­ke­la. Mil­czał, a myśli w jego gło­wie ga­lo­po­wa­ły. Chciał oskar­żyć Urie­la o kra­dzież, ale wie­dział, że gdyby tam­ten się wy­parł, nie bę­dzie żad­nych do­wo­dów…

No­tat­ki!

­Sięgnął po torbę i za­czął w niej grze­bać. Ale po pra­co­wi­cie za­pi­sa­nych kart­kach nie było śladu.

Anio­ły z coraz więk­szym za­in­te­re­so­wa­niem wga­pia­ły się w ko­le­gę. Pojawiły się pierwsze kpiarskie uśmieszki.

– Słu­cha­my – za­chę­cał Bóg.

– Di­no­zau­ry – wy­pa­lił Szem­kel.

– Co, di­no­zau­ry?

– Pro­po­nu­ję coś z nimi zro­bić…

W ob­li­czu nie­moż­no­ści za­pre­zen­to­wa­nia swo­je­go ge­nial­ne­go po­my­słu, Szem­kel się­gnął po inny, nie tak re­wo­lu­cyj­ny i do­brze prze­my­śla­ny, jed­nak wciąż nie­zły. Ra­fa­el, pro­po­nu­jąc wy­ko­śla­wie­nie ewo­lu­cji tak, by za­pew­ni­ła gadom do­dat­ko­we człon­ki, wy­ka­zał się krót­ko­wzrocz­no­ścią – na­le­ża­ło przy­znać, że di­no­zau­ry, zwłasz­cza te wiel­kie, nie udały się panu Bogu i przy­szła pora, by pod­jąć ra­dy­kal­ne kroki.

– Epi­de­mia? – Bóg po­skro­bał się po gło­wie. – I potem skom­pre­so­wa­nie prze­trze­bio­nej po­pu­la­cji? Hmm, no nie wiem. Po­my­ślę nad tym.

Co dziw­ne, Stwór­ca nie od­niósł się już sło­wem do planu, który przy­własz­czył sobie Uriel – za­koń­czył spo­tka­nie i po­gnał od razu do swo­jej pra­cow­ni, nucąc pod nosem "Cwał Wal­ki­rii", choć ani Wa­gner, ani nawet lu­dzie, jesz­cze nie ist­nie­li.

Nie my­śl­cie sobie, że Szem­kel na­padł zło­dzie­ja na osob­no­ści, by mu wy­gar­nąć i przy oka­zji na­ko­pać do czte­rech liter – w parze z ge­nial­nym umy­słem i wraż­li­wo­ścią szły u niego chora wręcz nie­chęć do kon­fron­to­wa­nia się z tymi, któ­rzy wy­rzą­dza­li mu krzyw­dę oraz od­ra­za do prze­mo­cy. Tak już zo­stał ule­pio­ny.

Bóg za­mknął się w swoim ga­bi­ne­cie i tylko od czasu do czasu wzy­wał do sie­bie Urie­la; a więc spra­wa była prze­są­dzo­na. 

Szem­kel ca­ły­mi dnia­mi leżał na łące i gapił się w gwiaz­dy, nie­wie­le my­śląc, a je­dy­nie tra­wiąc wy­peł­nia­ją­cy go smu­tek. Opu­ścił się w obo­wiąz­kach i wie­dział, że może mieć z tego po­wo­du nie­przy­jem­no­ści. Nic dziw­ne­go, że kiedy pew­ne­go po­po­łu­dnia zja­wił się przy nim Bóg, ocze­ki­wał re­pry­men­dy. Nie­słusz­nie.

– Co cię trapi, Szem­ke­lu?

Anioł przez dobrą chwi­lę wahał się, czy nie wy­ja­wić swych zgry­zot, ale zre­zy­gno­wał. Za­miast tego za­py­tał o po­stę­py prac nad nowym pro­jek­tem.

– Świet­nie, wszyst­ko do­pię­te – rzekł z uśmie­chem Bóg. – A tak przy oka­zji, my­śla­łem o tych two­ich di­no­zau­rach.

– Ja­kich…? A, o tym.

– Można by pójść w ptaki.

– Jakie ptaki?

– Szem­ke­lu! – ro­ze­śmiał się Bóg. – Co z tobą?! Nie pa­mię­tasz?

– Prze­pra­szam. Mam ro­zu­mieć, że chcesz, Panie, za moją su­ge­stią…

– Tak, tak – wszedł mu w słowo Bóg. – Po kolei: Prze­ko­nał mnie po­mysł Urie­la. Żeby po­sta­wić na ssaki. Ale w jaki spo­sób? Wy­obraź sobie, że wy­my­ślił, aby ze­słać na zie­mię ko­me­tę, która prze­ta­su­je to i owo, a potem skie­ro­wać roz­wój na takie tory, aby stwo­rzyć dwu­noż­ne ssaki z chwyt­ny­mi dłoń­mi i roz­wi­nię­ty­mi umy­sła­mi, no i fi­nal­nie dać im duszę. Cho­ler­ka, by­stry chło­pak z tego Urie­la.

– Pew­nie – przy­znał Szem­kel, wyjąc w duchu pod nie­bio­sa.

– W każ­dym razie di­no­sy wy­pa­da­ją z roz­gryw­ki, ale, co prze­wi­dy­wał też twój plan, nie po­zbę­dę się ich zu­peł­nie, tylko po­zwo­lę prze­trwać w nowej for­mie, zbli­żo­nej do tego… no, jak mu było, wy­pa­dła mi nazwa.

– Ar­che­op­te­ryks.

– Wła­śnie. W stro­nę ptasz­ków. Spryt­nie to wy­kom­bi­no­wa­łeś.

– Dzię­ku­ję.

– No nie! A ty cią­gle nos na kwin­tę! Cóż mam zro­bić, żebyś mi się w końcu uśmiech­nął?

– Nic…

– Słu­chaj, smu­ta­sie, pój­dzie­my o krok dalej. Zro­bi­my eks­pe­ry­ment, spe­cjal­nie dla cie­bie. Pta­kom też damy ro­zu­my, co? I dusze. Zo­ba­czy­my, jak to się przyj­mie!

Szem­ke­lo­wi opa­dła szczę­ka. Nie uwa­żał tego po­my­słu za dobry, sam nigdy nie wpadł­by na coś rów­nie kar­ko­łom­ne­go i dzi­wacz­ne­go. Chciał za­pro­te­sto­wać, ale roz­mo­wa po­twor­nie go mę­czy­ła, pra­gnął jak naj­szyb­ciej ją za­koń­czyć. Rzekł więc tylko:

– Do­brze.

Nad­szedł czas wiel­kich zmian, roz­po­czę­ty upad­kiem na zie­mię ko­me­ty. Anio­ły, cie­ka­we wi­do­wi­ska, zgro­ma­dzi­ły się na chmu­rze z dobrą eks­po­zy­cją na miej­sce, w które miał ude­rzyć kawał ko­smicz­nej skały. Kiedy po­ja­wił się wy­so­ko nad nimi, za­czę­ły wi­wa­to­wać. Gwiz­dy i okrzy­ki urwa­ły się w se­kun­dzie, którą ko­me­ta po­trze­bo­wa­ła, by po­ko­nać ostat­nie kil­ka­set ki­lo­me­trów. Wyjąc i pła­cząc, anio­ły roz­le­cia­ły się na wszyst­kie stro­ny, umy­ka­jąc przed nie­wy­obra­żal­nym spek­ta­klem znisz­cze­nia. 

W końcu, po dłu­gim i sta­ran­nie nad­zo­ro­wa­nym przez Boga pro­ce­sie stop­nio­wych zmian, wy­ło­nił się on. Czło­wiek. Bóg, z roz­rzew­nie­niem i czu­ło­ścią, bu­dzą­cą aniel­ską za­zdrość, chu­chał na niego i dmu­chał.

Wkrót­ce potem za­czę­ły się spore kło­po­ty, ale zanim to na­sta­ło, zanim jesz­cze czło­wiek zy­skał duszę, Stwór­ca, zgod­nie ze sło­wem danym Szem­ke­lo­wi, ob­da­rzył nią zwie­rzę­ta, które wy­ro­dzi­ły się z di­no­zau­rów. Te nowe ptaki były pięk­ny­mi stwo­rze­nia­mi, jed­nak oka­za­nie im hoj­no­ści stanowiło błąd.

Za­miast wy­ko­rzy­sty­wać daną im mą­drość do za­chwy­tu nad tym, że zo­sta­ły wy­róż­nio­ne, za­miast cie­szyć się pięk­nem ota­cza­ją­ce­go je świa­ta i roz­ko­szą pły­ną­cą z la­ta­nia, wresz­cie – za­miast po­mna­żać pięk­no i do­broć daną im przez Pana, po­sta­no­wi­ły żyć we­dług praw cha­osu i prze­mo­cy; chęt­nie ule­gły ni­skim in­stynk­tom i w po­gar­dzie miały Bo­skie na­po­mnie­nia. Drę­czy­ły inne zwie­rzę­ta i sie­bie na­wza­jem dla za­ba­wy, pro­wa­dzi­ły mię­dzy sobą spory i krwa­we wojny, pa­rzy­ły się bez opa­mię­ta­nia i sensu. Bóg we­zwał Szem­ke­la, by oznaj­mić mu, że pro­jekt nie wyszedł, i że musi cof­nąć się o krok, a nawet dwa; odjąć pta­kom rozum i za­brać dusze. W do­dat­ku nie w pro­ce­sie ewo­lu­cji, ale nie­stan­dar­do­wo, od ręki. Anioł wzru­szył ra­mio­na­mi. W tam­tym mo­men­cie, kiedy w niebie fe­to­wa­no Urie­la, a jemu otwar­cie śmia­no się w twarz, było mu wszyst­ko jedno.

Wkrót­ce na­sta­ły wy­da­rze­nia, przy któ­rych afera z pta­ka­mi oka­za­ła się bła­host­ką. Pro­jekt „Czło­wiek” ru­szył z im­pe­tem i na­tych­miast się wy­ko­le­ił. Wie­cie, co za­szło, sły­sze­li­ście tę hi­sto­rię wiele razy. Uriel, praw­dzi­wy nie­biań­ski ce­le­bry­ta, w ciągu jed­ne­go dnia spadł z pie­de­sta­łu. Co na to Szem­kel? Choć nie skap­nę­ło mu nic z chwa­ły podłego kolegi, w przy­pad­ku jego klę­ski sam po­czuł się prze­gra­nym. Taki już był.

Bóg, za­miast zwo­łać na­ra­dę, za­mknął się na głu­cho w ga­bi­ne­cie.

Tym­cza­sem Uriel za­czął coraz czę­ściej za­glą­dać do ot­chła­ni. Kiedy Stwórca przy­jął do re­ali­za­cji „jego” plan, woda so­do­wa ude­rzy­ła mu do głowy, dla­te­go po­zwa­lał sobie na dużo wię­cej niż kto­kol­wiek inny: w nie­biań­skich krę­gach wszy­scy wie­dzie­li, że wy­my­ka się na dół, by grać z dia­bła­mi w kości i po­ke­ra. Nie­jed­ne­mu cho­dzi­ło po gło­wie, by do­nieść o tym Bogu, ale osta­tecz­nie nikt tego nie zro­bił, więc ga­ga­tek czę­sto wra­cał do domu nad ranem, opity czar­nym bim­brem, cuch­ną­cy siar­ką i per­fu­ma­mi dia­blic. Ja­kimś cudem nigdy nie wy­padł z roli przy­kład­ne­go anio­ła.

Od­wrot­nie niż w nie­bie, w pie­kle za­pa­no­wa­ła wiel­ka ra­dość. W cen­trum sto­li­cy po­sta­wio­no gi­gan­tycz­ne, ka­ry­ka­tu­ral­nie szpet­ne kukły Adama i Ewy. Były stale ob­le­ga­ne przez tłumy dia­błów, które słały w ich stro­nę ślinę, eks­kre­men­ty, obe­lgi i bluź­nier­stwa, wyjąc przy tym ze śmie­chu.

Kiedy Uriel, jak gdyby nigdy nic, wkro­czył do ka­sy­na, po­wi­ta­ły go kpiar­skie fan­fa­ry i brawa. Ktoś za­ło­żył mu na głowę pa­pie­ro­wą cza­pecz­kę z na­pi­sem „Team Lu­cy­fer”, ale zdarł ją na­tych­miast i bez słowa usiadł przy stole do po­ke­ra.

Uriel był twar­do­gło­wym ego­ty­kiem, lecz mimo to wy­rzu­ty su­mie­nia da­wa­ły mu się we znaki. Nie miał od­wa­gi przy­znać przed sobą, że przy­własz­cze­nie po­my­słu Szem­ke­la było czymś złym – no, może mało ele­ganc­kim, ale od razu złym? – acz od kiedy do­pu­ścił się ha­nieb­ne­go czynu, za­czął wię­cej pić, go­rzej sy­piał, zda­rza­ły mu się wy­bu­chy gnie­wu, no i za­czął wy­my­kać się do pie­kła. Czyż­by nie­świa­do­mie czuł, że nie jest go­dzien nie­biań­skich wyżyn?

Nie miał ocho­ty grać, zresz­tą karta mu nie szła, a dia­bły nie za­mie­rza­ły mu od­pusz­czać, nie­ustan­nie szy­dząc z kło­po­tów, w które wpę­dził znie­na­wi­dzo­ne­go przez nie Stwór­cę. Bo trze­ba wam wie­dzieć, że Uriel prze­chwa­lał się na dole tym, że ob­my­ślił plan, który za­chwy­cił Boga. Pu­szył się tym jak paw.

Tym spryt­nym spo­so­bem wró­ci­łem do te­ma­tu pta­ków. Co się z nimi stało? Bóg, ze wzglę­du na to, jak się pro­wa­dzi­ły, ze­słał ich dusze do pie­kieł. Dia­bły to obu­rzy­ło i miały jesz­cze jeden powód, by nie zno­sić wszyst­kich i wszyst­kie­go, co znaj­do­wa­ło się nad nimi, jed­nak z cza­sem do­ce­ni­ły no­wych, nie­spe­cjal­nie okrze­sa­nych i roz­gar­nię­tych to­wa­rzy­szy, bo zdo­ła­ły ich sobie pod­po­rząd­ko­wać. Za­przę­gnię­te zo­sta­ły do róż­nych ról – naj­czę­ściej słu­ży­ły jako ku­rie­rzy, choć nie tylko.

W ulu­bio­nym ka­sy­nie Urie­la usłu­gi­wa­ły dwa go­łę­bie; ptaki, z przy­tro­czo­ny­mi do nóżek ta­ca­mi, do­star­cza­ły go­ściom drin­ki. Przy­jął się też zwy­czaj, by to wła­śnie na nich pe­cho­wi ha­zar­dzi­ści wy­ła­do­wy­wa­li swój gniew.

Nie­mo­ral­ny anioł nie­raz sprze­dał jed­ne­mu i dru­gie­mu skrzy­dla­te­mu kel­ne­ro­wi kuk­sań­ca. Nie po­dej­rze­wał – bo i skąd – że ptaki pil­nie mu się przy­pa­tru­ją, i że tylko cze­ka­ją na oka­zję. Do czego?

Lu­cy­fer, który za­pro­jek­to­wał i sku­tecz­nie wdro­żył plan uwie­dze­nia pierw­szych ludzi, by­naj­mniej nie spo­czął na lau­rach i nie za­rzu­cił in­nych swo­ich pro­jek­tów. Jed­nym z nich było oswa­ja­nie Urie­la – głu­piec nie po­dej­rze­wał, że w pie­kle nie oka­zuje mu się jaw­nej wro­go­ści tylko dla­te­go, by nie re­zy­gno­wał z jak naj­częst­szych wizyt na dole. Tak na wszel­ki wy­pa­dek. Prę­dzej czy póź­niej mogła nada­rzyć się oka­zja, by jakoś go wy­ko­rzy­stać.

Za­miar spryt­ne­go dia­bła nie był obcy go­łę­bim kel­ne­rom. Wię­cej – obie­ca­ły mieć oczy i uszy sze­ro­ko otwar­te. Rów­no­cze­śnie same chcia­ły osią­gnąć wła­sny cel… ale chwi­la, po kolei. Naj­pro­ściej bę­dzie opo­wie­dzieć, co się stało.

Uriel, ro­ze­źlo­ny pe­chem i dia­bli­mi przy­ty­ka­mi, ci­snął karty na stół, dopił drin­ka i wy­szedł z ka­sy­na. Nie czuł się do­brze. Nic dziw­ne­go, zwa­żyw­szy na to, że go­łę­bie dys­kret­nie wrzu­ci­ły mu do szklan­ki dwie nie­wiel­kie ta­blet­ki.

Nawet w pie­kle tra­fia­ły się nar­ko­ty­ki ucho­dzą­ce za szcze­gól­nie nie­bez­piecz­ne. Bez wąt­pie­nia za­li­cza­ły się do nich ta­blet­ki, które zwano po pro­stu „wy­miot­ny­mi”. Ten, kto miał wy­star­cza­ją­co wiele od­wa­gi albo mało ro­zu­mu, by je wziąć, rzy­gał tak długo, aż, wraz z czę­ścio­wo stra­wio­nym po­kar­mem i so­ka­mi żo­łąd­ko­wy­mi, nie wy­la­ty­wa­ła z niego dusza.

Uriel padł na ko­la­na w ciem­nej ulicz­ce. Kiedy już miał na­dzie­ję, że to ko­niec, że wy­rzu­cił z sie­bie wszyst­ko, co tylko mógł, i jest pusty jak dynia na Hal­lo­we­en, ostat­ni, po­tęż­ny skurcz wstrzą­snął jego cia­łem i trwał tak długo, aż nie­wiel­kie, cuch­ną­ce za­wi­niąt­ko nie prze­ci­snę­ło mu się przez usta.

Dusza anio­ła po­gna­ła przed sie­bie. Wy­glą­dem przy­po­mi­na­ła wy­jąt­ko­wo szpet­ne­go gnoma – skóra w bar­wie smoły, rzad­kie futro po­ra­sta­ją­ce po­ło­wę ciała, wy­łu­pia­ste oczy. Wzno­sząc piski świad­czą­ce o cał­ko­wi­tym prze­ra­że­niu, bie­gła na oślep, aż do wiel­kie­go je­zio­ra siar­ki.

Go­łę­bie wi­dzia­ły, jak pa­sku­da wpada w ogni­stą toń. Czym prę­dzej wró­ci­ły do ulicz­ki, w któ­rej le­ża­ło sty­gną­ce ciało Urie­la.

Tam cze­kał już na nie Lu­cy­fer – kazały go wezwać nie­zwłocz­nie po tym, jak upa­dły anioł wy­szedł z ka­sy­na.

– Takie rze­czy po­win­ni­ście naj­pierw ze mną kon­sul­to­wać – wark­nął, trą­ca­jąc ko­py­tem zwi­nię­te skrzy­dło. – Co to ma zna­czyć?!

– Nie było czasu! – od­rzekł z za­pa­łem jeden z go­łę­bi. – W nie­bie pa­nu­je teraz zu­peł­ny chaos. Wiesz, że Bóg, z ja­kie­goś po­wo­du, ceni sobie zda­nie tego głup­ca.

– Pre­mio­wa­nie pół­głów­ków, kto by po­my­ślał – prych­nął dia­beł.

– Może nie na­mó­wi­my go na nic rów­nie lek­ko­myśl­ne­go jak stwo­rze­nie czło­wie­ka, ale kto wie?

O ile młod­si bra­cia Lu­cy­fe­ra zo­sta­li przez Boga na­zna­czeni roz­ma­ity­mi ska­za­mi i ogra­ni­cze­nia­mi, tak on, jako pierw­szy spo­śród anio­łów, był nie­mal do­sko­na­ły. Prze­świad­czo­ny o wła­snej mą­dro­ści i po­tę­dze, Lu­cy­fer nie bał się wcho­dzić w spory z Bo­giem, co w końcu do­pro­wa­dzi­ło do buntu i wy­gna­nia, na które nie­po­kor­ny anioł udał się wraz ze współ­bra­ćmi bio­rą­cy­mi jego stro­nę.

Lu­cy­fer istot­nie był po­tęż­ny i dys­po­no­wał mo­ca­mi nie­do­stęp­ny­mi dla in­nych wyż­szych istot za­miesz­ku­ją­cych niebo i zie­mię. Ptaki prze­ko­na­ły go, aby wy­ko­rzy­stał jedną z nich i wlał ich dusze w puste ciało Urie­la. 

Już chwi­lę póź­niej kro­czy­ły ostroż­nie ku win­dzie do nieba. Ostat­ni­mi laty anioł po­tęż­nie się roz­tył, kie­ro­wa­nie tą masą sta­no­wi­ło wy­zwa­nie.

Oka­za­ło się, że Adam i Ewa, któ­rzy ukry­wa­li się przed Bo­giem, zo­sta­li w końcu od­na­le­zie­ni i wy­gna­ni, więc mimo póź­nej pory w nie­bie nikt nie spał. Anio­ły, la­men­tu­jąc, krą­ży­ły w tę i z po­wro­tem, w po­wie­trzu uno­sił się smród pa­lo­ne­go ty­to­niu.

– Chcesz fajka? – wy­chry­piał Aron, za­stę­pu­jąc drogę Urie­lo­wi. Ten ostroż­nie od­su­nął dłoń z wy­cią­gnię­tą pacz­ką pa­pie­ro­sów i za­py­tał:

– Dzie óg?

– Hę?

– Gdzie Bóg?

– Coś ty, pi­ja­ny?

– Gdzie Bóg?

– Na ta­ra­sie. Ale nie radzę go teraz de­ner­wo­wać…

Bóg, wspar­ty na ba­lu­stra­dzie, trwał nie­ru­cho­mo ze spoj­rze­niem za­to­pio­nym w krę­cą­cej się u dołu pla­ne­cie. Widok Urie­la wcale go nie zdzi­wił.

– Ale się po­dzia­ło, co? – za­py­tał.

– Istot­nie, panie. Na­peł­nia mnie to wiel­kim smut­kiem.

– Nie martw się, przy­ja­cie­lu. W żad­nym wy­pad­ku nie czyń sobie wy­rzu­tów.

– Pró­bu­ję.

– Przy­szło mi na myśl, że mnie po­ka­ra­ło – wes­tchnął Bóg. – Za ptaki.

Uriel nad­sta­wił uszu. Go­łę­bie chcia­ły spro­wa­dzić roz­mo­wę na temat swo­je­go ga­tun­ku i – choć szan­se były nie­wiel­kie – na­kło­nić Boga do tego, aby roz­wa­żył po­now­ne ob­da­rzenie ich szcze­gól­ny­mi wzglę­da­mi. To był ich praw­dzi­wy cel, tak naprawdę nie za­le­ża­ło im na po­mna­ża­niu cha­osu i dzia­ła­niu na Boską szko­dę, taką wer­sję przed­sta­wi­ły Lu­cy­fe­ro­wi, by ten uczy­nił je swo­imi szpie­ga­mi.

– Tak sobie teraz myślę, że za szyb­ko z nich zre­zy­gno­wa­łem – kon­ty­nu­ował Bóg.

– Tak, masz rację Panie – pod­chwy­cił Uriel. – My­śla­łeś, żeby…

– Bied­ny Szem­kel! Do­brze wy­my­ślił z tymi di­no­zau­ra­mi…

– Ja­ki­mi di­no­zau­ra­mi?

– No, tymi z Kredy. Pa­mię­tasz? Szem­kel chciał je wybić epi­de­mią, ale w końcu i tak padły po ko­me­cie. No, gady, przod­ko­wie pta­ków. Nie wy­szły mi one…

Bóg mówił dalej, ale go­łę­bie już nie słu­cha­ły. Z tru­dem wy­du­si­ły py­ta­nie przez za­ci­śnię­te gar­dło:

– Szem­kel? Co wy­my­ślił?

– Co?

– Mó­wi­łeś, że Szem­kel chciał je wybić epi­de­mią?

– Nie pa­mię­tasz? To było wtedy, kiedy ty wy­sko­czy­łeś z czło­wie­kiem. Za­pro­po­no­wał, żeby je prze­trze­bić i za­mie­nić w ptaki. Z duszą i całą resz­tą to był już mój po­mysł. Potem i tak wszyst­ko za­bra­łem… Do­brze się czu­jesz, Urie­lu?

Anioł od­wró­cił się i wy­szedł bez słowa. Go­łę­bie w jego wnę­trzu mio­ta­ły się jak wście­kłe, po­mstu­jąc na tego, który od­po­wia­dał za pta­sią nie­do­lę.

Spo­śród roz­bie­ga­nych anio­łów znów wy­ło­nił się szczo­dry pa­lacz.

– No? Chcesz tego pa­pie­ro­ska?

Uriel chwy­cił go za szatę i przy­cią­gnął do sie­bie.

– Gdzie jest Szem­kel?

– Ej! Jak to gdzie? Tam, gdzie zwy­kle. Na łące.

Za­ta­cza­jąc się, otyły anioł parł przed sie­bie. Go­łę­bie cią­gle wrza­ły z gnie­wu, ale na­ka­za­ły sobie spo­kój; nie mogły wzbu­dzać po­dej­rzeń.

Gdyby tylko wie­dzia­ły, jaka hi­sto­ria łą­czy­ła oba anio­ły! Wów­czas nie od­wa­ży­ły­by się sta­nąć przed Szm­ke­lem jak gdyby nigdy nic, uku­ły­by jakąś skom­pli­ko­wa­ną in­try­gę. Nie­po­trzeb­nie – choć zło­dziej i okra­dzio­ny nie ga­da­li ze sobą, to kiedy ten drugi uj­rzał czła­pią­ce­go po łące gru­ba­sa, po­czuł wzglę­dem niego wy­łącz­nie współ­czu­cie.

– Mo­żesz ze mną pójść? – za­py­tał Uriel.

Szem­kel zgo­dził się au­to­ma­tycz­nie. Nie chciał psuć chwi­li py­ta­nia­mi o szcze­gó­ły; po­dej­rze­wał, że łotr chce w jakiś spo­sób za­dość­uczy­nić mu za kra­dzież. Może nawet za­pro­wa­dzi ko­le­gę przed ob­li­cze Boga, by wy­ja­wić, że po­mysł ze stwo­rze­niem czło­wie­ka nie po­cho­dził od niego? Co praw­da teraz, w ob­li­czu upad­ku Edenu, brzmia­ło­by to ra­czej jak uspra­wie­dli­wie­nie, a nie przy­zna­nie się do grze­chu, ale za­wsze…

­– Po­jedź ze mną na dół.

Szem­kel sły­szał oczy­wi­ście o eska­pa­dach ko­le­gi, od dawna śmia­no się z tego, jak no­ca­mi za­cho­dzi pod windę i roz­glą­da się na boki, by, ku ucie­sze świad­ków, upew­nić się, że nikt go nie widzi. Co chciał osią­gnąć, wio­dąc skrzyw­dzo­ne­go brata do pie­kła? Góra co praw­da utrzy­my­wa­ła z dołem sto­sun­ki dy­plo­ma­tycz­ne, ale nie na­le­ża­ło się tam za­pusz­czać, by nie za­ro­bić guza.

Wszyst­ko po­to­czy­ło się bły­ska­wicz­nie; już po chwi­li anio­ły su­nę­ły na dół. Żaden nie prze­ry­wał ciszy, po­dróż dłu­ży­ła się Szem­ke­lo­wi. W końcu za­py­tał:

– Po co tam je­dzie­my?

­– Zo­ba­czysz.

Kiedy tylko po­sta­wił nogę na go­rą­cym żwi­rze, Uriel rzu­cił się na niego i po­wa­lił, po czym po­wlókł za sobą jak bez­wol­ną kukłę. Cią­gnął go tak aż na szczyt po­bli­skie­go wzgó­rza, skąd wy­krzy­czał:

– Ptaki! Pie­kiel­ni nie­szczę­śni­cy! Wy­słu­chaj­cie mnie!

Trzy­ma­jąc w że­la­znym uści­sku wy­ry­wa­ją­ce­go się Szem­ke­la, cze­kał, aż in­for­ma­cja o jego we­zwa­niu ro­zej­dzie się po ot­chła­ni. Skle­pie­nie pręd­ko za­peł­ni­ło się jego skrzy­dla­ty­mi po­bra­tym­ca­mi.

– Słu­chaj­cie! – krzyk­nął. – Wiem, kto od­po­wia­da za nasze nie­szczę­ście!

Pie­kiel­ne ptaki były zgod­ne co do jed­ne­go – jako ga­tu­nek zo­sta­ły zdra­dzo­ne i oszu­ka­ne, ich nie­czy­ste dusze wy­peł­niał wiecz­ny żal. Słowa dwóch go­łę­bi skry­tych w ciele Urie­la padły na po­dat­ny grunt. Stre­ści­ły im to, co usły­szał od Boga. Kle­kot i pisk do­by­wa­ją­cy się z ty­się­cy pta­sich gar­deł na­ra­stał, pie­rza­ści po­tę­pień­cy krą­ży­li nad wzgó­rzem coraz szyb­ciej i mniej skład­nie, wpa­da­jąc na sie­bie i ra­niąc dzio­ba­mi w gniew­nym amoku.

We­dług le­gen­dy, Szem­kel zo­stał wtrą­co­ny do celi na­tych­miast po tym, jak Uriel skoń­czył swą prze­mo­wę. W isto­cie za­mknię­to go do­pie­ro na­stęp­ne­go dnia, do budki na­pręd­ce skle­co­nej z desek, ka­wał­ków bla­chy i prę­tów. Kiedy zna­lazł się za kra­ta­mi, wła­dza w pie­kle na­le­ża­ła już do pta­ków.

Dwa nie­po­zor­ne go­łę­bie wy­wo­ła­ły bunt o skali, która nie śniła się dia­błom. Nigdy wcze­śniej nie do­szło zresz­tą do zor­ga­ni­zo­wa­ne­go po­wsta­nia prze­ciw­ko wład­com pie­kieł; po­tę­pio­ne ptaki, choć nie­ustan­nie wście­kłe, przyj­mo­wa­ły swój los i go­dzi­ły się na męki. Aż do teraz.

Do­wie­dziaw­szy się, że są po­tom­ka­mi di­no­zau­rów, ptaki wpa­dły w sa­mo­za­chwyt. Tak bar­dzo pra­gnę­ły, by wspa­nia­łe dzie­dzic­two stało się czę­ścią ich toż­sa­mo­ści, że po­sta­no­wi­ły przy­brać nowe imio­na – odtąd nie było już w pie­kle go­łę­bi, orłów czy so­ko­łów, lecz ra­por­ty, al­ber­to­zau­ry i de­ino­ny­chy. Na­rwa­ne i dra­pież­ne wró­ble ka­za­ły się mie­nić ty­ra­no­zau­ra­mi, zaś spo­koj­niej­sze i ob­da­rzo­ne dłu­gi­mi szy­ja­mi bo­cia­ny chęt­nie prze­chrzci­ły się na di­plo­do­ki.

Po­rzą­dek w pie­kle zo­stał od­wró­co­ny ­­– dia­bły zo­sta­ły zmu­szo­ne do tego, by usłu­gi­wać pta­kom. Oczy­wi­ście za­zna­ły też smaku roz­ma­itych pie­kiel­nych tor­tur, któ­rych skrzy­dla­ci opraw­cy, w ra­mach od­we­tu, nie za­mie­rza­li im szczę­dzić.

A Szem­kel sie­dział za­mknię­ty w swo­jej celi i, jak na­pi­sa­łem na po­cząt­ku, nie było i chyba długo nie bę­dzie isto­ty rów­nie jak on nie­szczę­śli­wej. Cóż za nie­spra­wie­dli­wość! Czyż Szem­kel nie kie­ro­wał się szla­chet­ny­mi wzglę­da­mi? Di­no­zau­ry i tak były ska­za­ne na wy­gi­nię­cie, a dzię­ki po­my­sło­wi anio­ła za­gwa­ran­to­wał sobie prze­trwa­nie. Prze­cież to dzię­ki niemu ptaki zy­ska­ły umy­sły i dusze, a to, że je stra­ci­ły, było wy­łącz­nie ich winą! Czy w takim wy­pad­ku Szem­kel za­słu­żył sobie na ich gniew? Cóż, zdarza się, że nie­moż­ność pre­cy­zyj­ne­go uję­cia zja­wisk, które od­po­wia­da­ją za nieszczęście, pro­wa­dzi do przyj­mo­wa­nia sym­bo­licz­nych (czę­sto na­ma­cal­nych) wy­tłu­ma­czeń przy­kre­go stanu rze­czy. Do­mo­ro­słe di­no­zau­ry uzna­ły, że za całe zło od­po­wia­da Szem­kel. I w takim cha­rak­te­rze – ży­we­go sym­bo­lu zła – za­mknię­to go w klat­ce.

W końcu nad­szedł dzień, który miał wy­glą­dać jak wiele po­przed­nich dni. Szem­kel obu­dził się o świ­cie, dziob­nię­ty przez jakąś plisz­kę, par­don, allo­zau­ra.

– Wsta­waj, dra­niu! Już dzień!

Dźwi­gnął się z po­sła­nia i za­pa­trzył w ogni­sty ho­ry­zont. Zmó­wił krót­ką mo­dli­twę. Tak, mimo wszyst­ko wciąż chwa­lił imię Pana, który naj­wi­docz­niej go opu­ścił.

­­– Szem­kelu!

Anioł z prze­ra­że­niem od­pełzł pod ścia­nę celi. Przy kra­tach stało coś, co wy­glą­da­ło, ni mniej ni wię­cej, jak ga­da­ją­ca kupa błota. Czy w końcu za­czął tra­cić rozum…?

– To ty! Wiem, że to ty! Co za szczę­ście! Nie widzę cię, ale czuję! Tak!

Wię­zień, po raz pierw­szy od bar­dzo dłu­gie­go czasu, głę­bo­ko wcią­gnął po­wie­trze nosem. Ze­mdli­ło go od smro­du siar­ki i spa­le­ni­zny oraz błota i szla­mu, z któ­re­go ule­pio­ny był ów dziw­ny stwór, ale po­czuł też coś jesz­cze, le­d­wie nutkę, ale jed­nak…

– Uriel? Bra­cie, to ty?!

– Tak!

­­Szemkel za­nu­rzył dło­nie w brud­nej masie i kopał tak długo, aż wy­do­był na wierzch po­kur­czo­ną twarz.

– Co ci się stało? – za­py­tał.

­– Odar­to mnie z ciała! Patrz tylko, jak ża­ło­śnie wy­glą­dam!

Szem­kel objął przez kraty Urie­la i spoj­rzał mu głę­bo­ko w oczy. Tam­ten już zbie­rał się, by za wszyst­ko go prze­pro­sić, ale nie zdo­łał:

– Ty skur­wy­sy­nu! – wrza­snął Szem­kel. – Ło­trze! Bę­kar­cie węża i gar­ba­te­go osła! Dra­niu! Śmier­dzie­lu! Zło­dzie­ju pier­do­lo­ny…!

Tak, cia­po­wa­ty anioł stra­cił w pie­kle nieco swej sub­tel­no­ści. Wy­krzy­ku­jąc ko­lej­ne in­wek­ty­wy, walił łbem nie­szczę­śni­ka o pręty. Mi­nę­ła dobra chwi­la, nim bity anioł runął na zie­mię, ła­piąc się za pul­su­ją­ce czoło.

– Ani mi się waż ry­czeć! – na­po­mniał go Szem­kel. – Mu­si­my mnie stąd wy­do­stać!

– Ale jak…?

– Już ja wiem, jak – wark­nął Szem­kel. – Ostat­nio sporo tu ludzi, no nie?

– Nie wiem, bra­cie. Przez cały czas byłem ślepy, wpa­dłem do rzeki siar­ki i wy­sze­dłem na brzeg da­le­ko stąd, przy­kle­iło się do mnie całe to błoto, to chyba sym­bo­licz­ne…

– Dobra, nie pieprz! Lu­dzie. Ptaki to przy nich nie­wi­niąt­ka. Pra­wie wszy­scy tu lą­du­ją, po­cząw­szy od Adama i Ewy. Tak się skła­da, że jest taki jeden…

– Co to zna­czy? – wszedł mu w słowo Uriel, wska­zu­jąc na ta­blicz­kę przy­wią­za­ną sznur­kiem do krat. – „Pan den­ty­sta”?

Szem­kel zdu­sił mię­dzy war­ga­mi prze­kleń­stwo i wy­ja­śnił:

– Dow­cip ptaszków. Wy­my­śli­ły sobie, że będę sie­dział w za­mknię­ciu, póki do pie­kła nie trafi pierw­szy zę­ba­ty di­no­zaur… ptak… co­kol­wiek się z nich wy­ro­dzi. Wtedy mają mnie od­de­le­go­wać do ich „le­cze­nia”. Naj­bar­dziej szko­da im tych zębów, gar­dzą dzio­ba­mi. A więc mam tu sie­dzieć wiecz­nie, bo to oczy­wi­ste, że Bóg już nigdy nie ob­da­rzy tego prze­klę­te­go ga­tun­ku ani zę­ba­mi, ani ro­zu­mem, ani duszą. Ro­zu­miesz?

– Nie – przy­znał Uriel. – Nie ro­zu­miem.

– Mniej­sza z tym, skup się! Ptaki ga­da­ją, że taki jeden tutaj spra­wia pro­ble­my. Na­zy­wa się Kain. Ponoć nie­zły psy­chol. Już ze dwa razy pró­bo­wał wznie­cić bunt, ale za każ­dym razem przy­wo­ły­wa­no go do po­rząd­ku. Od­szu­kaj go i po­wiedz, co ma zro­bić…

Szem­kel stre­ścił Urie­lo­wi prze­bieg wy­da­rzeń sprzed wielu lat, kiedy to go­łę­bie, skry­te w aniel­skim ciele, wy­gło­si­ły pło­mien­ne ka­za­nie na wzgó­rzu, skut­ku­ją­ce oba­le­niem dia­bel­skich rzą­dów. W ich po­wro­cie do wła­dzy Szem­kel upa­try­wał szan­s na wy­zwo­le­nie – mogły nie­na­wi­dzić Boga i anio­łów, ale nigdy nie ośmie­li­ły­by się wię­zić któ­re­goś z nich.

Uriel szyb­ko od­na­lazł Kaina. Stary grzesz­nik nie po­trak­to­wał ku­la­wej, odar­tej z ciała duszy po­waż­nie, acz nad­sta­wił uszu, kiedy ta, za­rze­ka­jąc się, że to praw­da, wy­ja­wi­ła mu, w jaki spo­sób ptaki ob­ję­ły wła­dzę w pie­kle. Ka­ino­wi od dawna cho­dzi­ło po gło­wie coś po­dob­ne­go – po­de­rwa­nie do buntu wszyst­kich uci­ska­nych ludzi.

W prze­rwie mię­dzy sie­dze­niem w kotle a chło­stą, Kain wdra­pał się na wzgó­rze, z któ­re­go nie­gdyś prze­ma­wia­ły go­łę­bie skry­te w ciele Urie­la. Krzyk­nął:

– Lu­dzie! Pie­kiel­ni nie­szczę­śni­cy! Wy­słu­chaj­cie mnie!

Wzy­wał ludzi, lecz na próż­no. Bez więk­sze­go prze­ko­na­nia za­czął wy­gła­szać swój ma­ni­fest – że skoń­czył się czas wy­zy­sku i upo­ko­rzeń, że pora wy­zwo­lić się spod ty­ra­nii pta­ków i tak dalej. Wciąż żaden czło­wiek nie zwró­cił na niego uwagi. W prze­ci­wień­stwie do pta­ków.

– O, bun­tow­nik się zna­lazł – za­ćwier­kał pe­wien ty­ra­no­zaur. – Ej! Chcesz się bić?!

Nim Kain zdo­łał zareagować, dwa so­ko­ły, zna­czy al­ber­to­zau­ry, chwy­ci­ły go za fraki i za­wle­kły pro­sto na ring, w któ­rym lu­dzie, ku ucie­sze pta­siej pu­blicz­no­ści, wy­sta­wia­ni byli do walk.

– Tylko go tam nie zabij, Ćwi­rek – rzu­cił gi­gan­to­zaur, który na co dzień był spa­ring­part­ne­rem owego za­czep­ne­go di­no­sa. ­– Garda wy­so­ko, pa­mię­taj o tech­ni­ce, wal pro­sto w jaja.

Tłum zło­żo­ny z pta­ków-di­no­zau­rów, dia­błów oraz ludzi przy­stą­pił do ty­po­wa­nia zwy­cięz­cy i mało kto sta­wiał na Kaina, który miał opi­nię moc­ne­go tylko w gębie. Ty­ra­no­zaur już roz­wi­nął skrzy­dła, by przy­stą­pić do ataku, ale nie zdą­żył.

Wiel­ka ja­sność roz­go­ni­ła pie­kiel­ne ciem­no­ści, po­tę­pień­cy padli na zie­mię, za­sła­nia­jąc oczy. Tylko do nie­licz­nych do­tar­ło, co wła­śnie się dzie­je. Jed­nym z nich był Lu­cy­fer.

– Ej! Nie za­po­mi­nasz się?! – krzyk­nął. Choć utra­cił wła­dzę w pie­kle i zo­stał zre­du­ko­wa­ny do roli pta­sie­go po­py­cha­dła, obu­rzy­ło go jawne złamanie trak­ta­tu o są­siedz­twie, wy­klu­cza­ją­ce­go Bo­skie wi­zy­ty w ot­chła­ni.

– Nie de­ner­wuj mnie, Lu­cy­fe­rze! Nie dzi­siaj! – huk­nął Bóg. Zła­pał Urie­la i prze­rzu­cił go sobie przez ramię, potem roz­bu­rzył celę Szem­ke­la kop­nia­kiem i jego rów­nież po­rwał na ręce. A potem znik­nął.

Prze­nie­śli się wprost do Bo­skie­go ga­bi­ne­tu w nie­bie.

– Panie! – za­wo­łał Szem­kel, pa­da­jąc do nóg Stwór­cy. – Tak długo na cie­bie cze­ka­łem…

– A pew­nie! To twoja wina!

– Co?

– Cze­muś się nie po­sta­wił?! Czemu dałeś sobie ukraść po­mysł?!

Anio­łom opa­dły szczę­ki.

– Co macie takie miny? My­śle­li­ście, że o ni­czym nie wiem?

Szem­kel po­czuł, że wzbie­ra w nim gniew:

– Czemu na to po­zwo­li­łeś?! Na to wszyst­ko?!

Bóg wes­tchnął i po­krę­cił głową.

– Mu­si­cie uczyć się na błę­dach, wy­cią­gać lek­cje z po­ra­żek. Macie szczę­ście, że nad wami czu­wam. Gdy­by­ście po­stę­po­wa­li słusz­nie, nie mu­siał­bym wy­ska­ki­wać z tym całym deus ex ma­chi­na.

– Dzię­ku­je­my ci, Panie – za­pisz­czał Uriel.

– A ty spójrz na sie­bie! – Bóg za­nu­rzył rękę w błot­ni­stej masie, wy­szar­pał z niej po­kracz­ną duszę Urie­la, po czym ru­szył z nią w stro­nę drzwi. – Mamy do po­ga­da­nia, ło­trze…

– Jak śmiesz!? – krzyk­nął Szem­kel.

Bóg za­trzy­mał się w pół kroku i obej­rzał przez ramię.

– Co?

– Jak śmiesz pra­wić mi mo­ra­ły, skoro sam je­steś ­omyl­ny?! Naj­pierw ptaki, potem lu­dzie… Jak dla mnie, to nie ra­dzisz sobie z tym, co sam stwo­rzy­łeś. Wszyst­ko wy­pa­da ci z rąk.

Na twa­rzy Boga po­ja­wił się uśmiech.

– Je­steś pe­wien, że to wszyst­ko przy­pa­dek? A może wła­śnie tak miało być?

Po czym wy­szedł z ga­bi­ne­tu, cią­gnąć za sobą to, co zo­sta­ło z Urie­la.

Szem­kel po­zo­stał wier­ny Bogu, ale już nigdy nie spoj­rzał na niego tymi sa­my­mi ocza­mi. Zmie­niał się. Nie prze­sia­dy­wał już ca­ły­mi dnia­mi na łące, za­czął bywać na mie­ście, po­szedł na siłkę. Bóg nie usu­nął go z rady dwu­na­stu, mimo że nie zgła­szał już żad­nych no­wych pro­jek­tów. Nie wy­le­ciał nawet wtedy, gdy wy­ta­tu­ował sobie na skrzy­dle cytat z Epi­ku­ra. Zmie­nił też imię. Dzi­siaj na­zy­wa się Ga­briel.  

Co stało się z Urie­lem? Zo­stał przy­dzie­lo­ny do ar­cy­nud­nej pracy w kar­to­te­ce. Mógł­by sta­rać się o prze­nie­sie­nie gdzie in­dziej, ale brak mu śmia­ło­ści, by zło­żyć po­da­nie. A, no i nie od­zy­skał swo­je­go ciała. Do­stał inne, nie tak pięk­ne jak to pierw­sze.

Jego cie­le­sna po­wło­ka cią­gle słu­żyła dwóm go­łę­biom. Dla­cze­go? Wy­obraź­cie sobie, że Bóg zwró­cił się do nich z pro­po­zy­cją sty­pen­dium. Zgo­dzi­ły się i już dobre pa­rę­set lat ki­blu­ją w czyść­cu. Ponoć nie wolno im opusz­czać aniel­skie­go ciała. Włó­czą się po zim­nej kra­inie, roz­pa­mię­tu­jąc swoje winy. Głup­cy.

Aha, a wła­dza w pie­kle oczy­wi­ście się zmie­ni­ła, od­zy­ska­li­śmy ją przy po­mo­cy ludzi. My, sza­ta­ni. Hi­sto­rię tę mo­głem opo­wie­dzieć wam ze wszyst­ki­mi szcze­gó­ła­mi dzię­ki łasce wszech­wi­dze­nia, którą ob­da­rzył mnie tam­ten ską­piec. Nie mu­si­cie w nią wie­rzyć. Pa­mię­taj­cie jed­nak, że ja nigdy nie kła­mię.

 

Lu­cy­fer

Koniec

Komentarze

Z ptakami faktycznie nie wyszło. bardzo fajny koncept. Nieco mało w nim szaleństwa, ale wyobraźnia jest rozbuchana jak dinozaur;)

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki, Ambush :)

Pozdrawiam!

Ciekawy pomysł z tymi ptakami w piekle. Chyba nie kojarzę ich z żadnej książki/filmu jeszcze w takiej scenerii. Historia sympatyczna, czytało się płynnie. Może nie było to nic co by mnie wyrzuciło z butów ale byłem autentycznie ciekawy jak to się wszystko skończy. Bo niby opowiedziana na nowo znana historia, ale jednak wplotłeś tam sporo własnych pomysłów :)

Ogólnie wrażenie pozytywne więc klikam :)

 

Kilka drobiazgów.

 

Torsje trwały i trwały. Kiedy już myślał, że to koniec, ostatni, potężny skurcz wstrząsnął jego ciałem i trwał

Sporo tego trwania :)

 

ku uciesz ptasiej

uciesze

 

ciągle służył dwóm gołębiom

służyła

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Ciekawe i zgranie napisane, ale faktycznie trochę obok konwencji komkursowej

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Cześć, Edwardzie!

 

Dzięki za opinię i za klika :) Babole poprawiam.

 

Cześć, fanthomasie!

 

 ale faktycznie trochę obok konwencji komkursowej

Ano :) Dzięki za lekturę!

 

Pozdrawiam!

O, no patrz, czytałam wcześniej o Bogu, a teraz u Ciebie w tytule anioł. ;) Łał, za to obraz niesamowity, chyba jeden z lepszych do wybrania. Hasło w sumie śmieszkowe, ale już nie raz widziałam, że z tych zabawnych haseł wydobywano mroczne aspekty. ;)

 

Wydaje mi się, że tekst mocno różni się od pozostałych prac konkursowych

Hm, w tym konkursie wszystkie teksty się od siebie mocno różnią, taki typ konkursu. ;p Edycja po całości: no już rozumiem, że różni się normalnością, bo w sumie mógłby to być spokojnie tekst na każdy inny konkurs albo nawet bez konkursu. ;)

 

Zaczynasz dość prosto i niektóre teksty też tak zaczynały, więc styl, w którym absurd nie jest elementem narracji, a po prostu wynika z praw świata – już też tak miały. ;)

 

O, anioły uczłowieczone, w dodatku z zupą, przypomniał mi się „Dobry omen”, w ogóle ten tekst mógłby stanowić pierwszą część innego na konkurs, gdzie mamy Boga jako jednego z bohaterów.

 

Na co dzień skryty i niechętny do wynurzeń, postanowił podzielić się z Urielem swoim planem

Nie lubię, kiedy dostajemy opisy bohaterów mające nam pokazać, jacy są. Wolę dowiedzieć się tego z tekstu.

 

Właściwie opowiadanie jest trochę takim streszczaniem różnych rzeczy, a że nie jestem fanką, to czytam i trochę wzdycham. ;p

 

jego pomysł i wychodziło na to, że przekonuje Boga do jego wdrożenia.

 

– Epidemia? – Bóg poskrobał się po głowie. – I potem skompresowanie przetrzebionej populacji?

To za to jest niezłe. :D

 

Ale widzę, że Twój Bóg też ma rzeszę podpowiadaczy, chyba dość popularny pogląd obecnie. XD

 

Jakoś tak ten Szemkel mnie trochę irytuje, średnio mogę uwierzyć, że nie powiedziałby o kradzieży pomysłu, no i znowu czuję takie podobieństwo do Boga z innego opowiadania (w sensie, że Bóg jest jakiś taki bierny i mało wyrazisty).

 

Nie uważał tego pomysłu za dobry, sam nigdy nie wpadłby na coś równie karkołomnego i dziwacznego

Ale czemu? Co za problem z duszą u ptaków? To myślenie Szemkela takie mocno „nasze” mi się wydaje. Bo obecnie ptaki nie mają dusz jak ludzie, więc to od razu ma być dziwne.

 

Boskie napomnienia

boskie

 

Z tym opowiadaniem jest taki problem, że my za wiele wiemy. Bóg, aniołowie, funkcjonowanie tego wszystkiego – to jest takie zwyczajne, jak można sobie wyobrazić, nic tu nie dziwi (już nawet to, że w innym opowiadaniu na Obłędnie Bóg zachowuje się bardzo podobnie i można uznać, że to ten sam bohater tylko wcześniej XD).

Dalej: dinozaury normalnie wyginęły od komety i to też tu jest odhaczone, powstaje człowiek (jak u nas), oczywiście zostaje ulubieńcem Boga (aniołowie zazdroszczą), więc chociaż te ptaki, które dostały dusze, mogłyby coś tu nam uratować. Bo ten pomysł jest fajny, świeży, ciekawy. I co? Ptaki są stworzone niemal na podobieństwo ludzi. Spójrz:

 

Zamiast wykorzystywać daną im mądrość do zachwytu nad tym, że zostały wyróżnione, zamiast cieszyć się pięknem otaczającego je świata i rozkoszą płynącą z chodzenia, wreszcie – zamiast pomnażać piękno i dobroć daną im przez Pana, ludzie postanowili żyć według praw chaosu i przemocy; chętnie uległy niskim instynktom i w pogardzie miały Boskie napomnienia. Dręczyły inne zwierzęta i siebie nawzajem dla zabawy, prowadziły między sobą spory i krwawe wojny, parzyły się bez opamiętania i sensu.

I co? Przecież zmieniłam dwa słowa i wychodzi nam opis ludzi. Więc nic tych ptaków nie wyróżnia, a dodatkowo mamy to podane w akapicie streszczającym.

 

Dalej człowiek i też nie wyszedł, wszystko to wiemy. No a zachowanie Uriela i jego chodzenie do piekła – fajny pomysł, choć słabo wykorzystany, większości dowiadujemy się poprzez streszczenia.

 

Sam pomysł na dusze ptaków, na zesłanie ich do Piekła i tam wykorzystywanie przez diabły – kurczę, to jest naprawdę dobre, ale wykonanie niestety zabiera przyjemność z czytania. Mam wrażenie, że czytam sprawozdanie, nie opowiadanie z krwi i kości.

 

działaniu na Boską szkodę

boską

 

taką wersję przedstawiły Lucyferowi, by ten uczynił je swoimi szpiegami.

Za dużo wyjaśniasz…

 

O rany, dalej też mocno streszczasz… Naprawdę bardziej przejęłabym się losem Szemkela czy ptaków, gdyby była tu akcja, a nie raport. Już chyba najlepiej wypada Uriel. ;)

 

I nagle… Akcja! Zmieniłeś konwencję i od razu lepiej się czyta. Od momentu, kiedy Szemkel budzi się o świcie dziobnięty przez pliszkę (allozaura xd), zaczynasz pisać opowiadanie. Bohaterowie nabierają barw. Przeklinają i może to trochę razić przez wzgląd na ich wcześniejsze zachowanie (czyli: przekleństwa mi nie przeszkadzają, ale wcześniej aniołowie byli pokazani tak potulnie, co jest w dużej mierze winą streszczeń).

 

Szkoda mi teraz bardzo, że opowiadanie nie wyglądało tak od początku.

 

– Mniejsza z tym, skup się! Ptaki gadają, że taki jeden tutaj sprawia problemy. Nazywa się Kain. Ponoć niezły psychol.

Świetne.

 

Szemkel streścił Urielowi przebieg wydarzeń sprzed wielu lat,

Po co o tym pisać, skoro to było zaledwie przed chwilą w tekście?

 

Boskie wizyty w otchłani

boskie

Dalej też trzeba poprawić.

 

Wejście Boga – hm, jakoś tak z niczego, bo niby czemu wcześniej tam nie trafił?

 

– Co macie takie miny? Myśleliście, że o niczym nie wiem?

Aaaa, okej, no to spoko, wytłumaczenie Boga dobre. XD

 

Dzisiaj nazywa się Gabriel. 

O, a ten Szemkel to mi przypomina teraz Gabriela z „Supernatural”. :D Na plus, że wszystko spisał Lucyfer, zgrabnie przemyślane. ;)

 

Podsumowując, druga połowa była o wiele lepsza, bo w pierwszej oprócz pomysłu, mieliśmy za dużo streszczeń (choć rozumiem, że to taka konwencja, w końcu spisał Lucyfer, ale mi to nie siadło).

Ale same ptaki w piekle i ta akcja w klatce – to akurat bardzo dobre. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Barwna opowieść, ciekawa. Fajnie przedstawiłeś alternatywną historię stworzenia człowieka. Na swój sposób połączyłeś inteligentny projekt z ewolucją. Oczekiwałam, że w pewnym momencie skręcisz w stronę gołębicy jako symbolu Ducha Świętego, ale nie.

Kto by pomyślał, że piekło ma taką burzliwą historię.

Babska logika rządzi!

Witaj, Ananke!

Ale czemu? Co za problem z duszą u ptaków? To myślenie Szemkela takie mocno „nasze” mi się wydaje. Bo obecnie ptaki nie mają dusz jak ludzie, więc to od razu ma być dziwne.

A widzisz, pierwotnie chciałem zwrócić uwagę na to, że danie ptakom duszy jest chybionym pomysłem, zważywszy na to, że mogą być za mało inteligentne, by to docenić. Takie dopowiedzenie byłoby chyba na miejscu. 

(już nawet to, że w innym opowiadaniu na Obłędnie Bóg zachowuje się bardzo podobnie i można uznać, że to ten sam bohater tylko wcześniej XD).

Heh, akurat tego opowiadania nie kojarzę :)

Wejście Boga – hm, jakoś tak z niczego, bo niby czemu wcześniej tam nie trafił?

Potem jest nawet mrugnięcie okiem do czytelnika, że musiał sięgnąć po Deus ex machina :)

(Choć rozumiem, że to taka konwencja, w końcu spisał Lucyfer, ale mi to nie siadło).

Faktycznie sięgnąłem po specyficzny rodzaj narracji, chyba nazwałbym go gawędziarskim, w którym

narrator popada w dygresje i nie szczędzi czytelnikom informacji na temat świata i bohaterów. 

 

Dziękuję Ci za obszerny komentarz i wszystkie uwagi, te krytyczne i nie tylko :)

Pozdrawiam!

 

Cześć, Finklo!

 

Na swój sposób połączyłeś inteligentny projekt z ewolucją.

 

Tak, w sumie to był dla mnie punkt wyjścia przy pisaniu opowiadania.

 

Dziękuję Ci za wizytę i klika, pozdrawiam!

zważywszy na to, że mogą być za mało inteligentne, by to docenić. Takie dopowiedzenie byłoby chyba na miejscu. 

O, to już brzmi lepiej, zwłaszcza że mózg mają mniejszy. :)

 

Faktycznie sięgnąłem po specyficzny rodzaj narracji, chyba nazwałbym go gawędziarskim, w którym

narrator popada w dygresje i nie szczędzi czytelnikom informacji na temat świata i bohaterów. 

Możliwe, choć akurat w tym opowiadaniu więcej wydarzeń byłoby naprawdę dobrze poczytać. Sam pomysł z duszami dla ptaków i to, co się dzieje w Piekle, jest tak świeże, że w formie opowiadania wybrzmiałoby lepiej. Oczywiście to tylko moje odczucie. :)

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ananke

Hej,

 

Wydaje mi się, że tekst mocno różni się od pozostałych prac konkursowych.

Dość ciekawe założenie jak na kogoś, kto skomentował tylko jeden tekst konkursowy :P Ale też ciekawy haczyk dla mnie, bo to jest ostatnie z wszystkich opowiadań “Obłędni”, które zostało mi do przeczytania.

 

Jako pierwszy głos zajął Rafael. Nie miał nic sensownego do powiedzenia, chyba że za takie coś uznać pomysł doprawienia dinozaurom dodatkowej pary nóg, żeby mogły szybciej biegać. Jako drugi głos zajął Uriel:

Nie zabrał? 

 

Ale po pracowicie zapisanych kartkach papieru nie było śladu.

takie masło maślane, bo z czego innego mogłaby być zrobiona kartka :P

 

Te nowe ptaki były pięknymi stworzeniami, jednak okazanie im hojności okazało się błędem.

powtórzenie + wydaje mi się, że powinien być przecinek po “hojności”

 

Anioł wzruszył ramionami. W tamtym momencie, kiedy aniołowie fetowali Uriela, a jemu otwarcie śmiali się w twarz, było mu wszystko jedno.

powtórzenie

 

Kiedy Stwórca przyjął do realizacji „jego” plan, woda sodowa uderzyła mu do głowy, dlatego pozwalał sobie na dużo więcej niż ktokolwiek inny: W niebiańskich kręgach wszyscy wiedzieli, że wymyka się na dół, by grać z diabłami w kości i pokera

Kropka lub “w” z małej

 

Równocześnie same chciały osiągnąć swój własny cel

tautologia, chyba że zamierzony efekt, żeby podkreślić wagę planu?

 

 

Ok, faktycznie historia trochę inne od pozostałych. Absurd jest elementem świata, dzięki czemu ładnie to wszystko współgra. Samo opowiadanie ciekawe, obraz i motyw dobrze wykorzystane, chociaż ten dentysta chyba wrzucony na siłę :P Najbardziej podoba mi się to, że tekst obroniłby się poza konkursem, bo pasuje zarówno do jego założeń (ledwo-ledwo, ale ramy są dość szerokie), jak i stanowi ciekawą historię per se, która mogłaby przyciągnąć czytelnika niezależnie od kontekstu.

 

Bardzo dobre opowiadanie. Do momentu wyprawy Szemkela i Uriela/Gołębi na dół było dość spokojnie i niezbyt "obłędniowo". Potem nieśmiało wkroczyły elementy absurdu, ale tekst nie stracił na jakości.

 

Co do wypełnienia założeń konkursowych nie będę się wypowiadał, od tego jest jury. Natomiast przedstawiona przez Ciebie historia jest wciągająca i pomysłowa. Ptaki przejmujące piekło to pomysł wręcz epicki ;) 

 

Reasumując, chętnie dałbym klika do biblioteki, ale jeszcze brakuje mi stażu;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cześć, OldGuard!

Dość ciekawe założenie jak na kogoś, kto skomentował tylko jeden tekst konkursowy :P

Z komentowaniem jestem ostatnio na bakier, ale z kilkoma tekstami konkursowymi, w całości lub fragmentach, się zapoznałem :)

motyw dobrze wykorzystane, chociaż ten dentysta chyba wrzucony na siłę :P

Coś w tym jest. W jakiś sposób motyw dentysty i uzębienia nawiązuje do fabuły (pożądany przez piekielne “dinosy” atrybut, wymyślny sposób na wyszydzenie Szemkela, który – niby – pośrednio przyprawił ptakom dzioby), ale gdyby go wyciąć, nie miałoby to wpływ na przebieg historii.

jak i stanowi ciekawą historię per se, która mogłaby przyciągnąć czytelnika niezależnie od kontekstu.

Miło, że tak uważasz.

 

Dzięki za zgłoszenie do biblioteki i zwrócenie uwagi na babole, tak to bywa, jak tekst nie poleży nawet dnia przed publikacją, tylko pisany jest na ostatnią chwilę.

Pozdrawiam!

 

Cześć, cezary_cezary!

 

Natomiast przedstawiona przez Ciebie historia jest wciągająca i pomysłowa. Ptaki przejmujące piekło to pomysł wręcz epicki ;) 

Niezmiernie miło to czytać :)

Dziękuję za lekturę i potencjalne zgłoszenie.

Pozdrawiam!

Hej. Przeczytałam i spodobało mi się. Chciało się wiedzieć, jak zakończysz i zakończenie jak dla mnie było fajne bo nie poszedłeś w ograne symbole. 

Cześć, Nova! Dzięki za wizytę, fajnie, że doceniasz zakończenie.

Pozdrawiam!

Bardzo przyjemne opowiadanie. 

Taki niecodzienny pomysł na rozumne ptaki, które zawładnęły piekłem. Chyba pierwszy raz czytałam coś w tym stylu.

No i podoba mi się to, że chociaż pomysł jest absurdalny i dzieją się dziwne rzeczy, wszystko opisałeś normalnie (czytam właśnie opowiadania konkursowe i to jest najbardziej przystępne i zrozumiałe). Dobrze się czytało.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cześć, Anet!

No i podoba mi się to, że chociaż pomysł jest absurdalny i dzieją się dziwne rzeczy, wszystko opisałeś normalnie

Przyznam, że kiedy próbuję pisać w sposób mniej normalny, trochę udziwnić narrację, to mi tak średnio wychodzi. Pisałem tak raczej w poprzek założeń konkursu, ale bardzo się cieszę, że tekst Tobie się spodobał :) Dziękuję za wizytę!

Pozdrawiam!

Siódmy anioł

jest zupełnie inny

nazywa się nawet inaczej

Szemkel

 

to nie co Gabriel

złocisty

podpora tronu

i baldachim

 

ani to co Rafael

stroiciel chórów

 

ani także

Azrael

kierowca planet

geometra nieskończoności

doskonały znawca fizyki teoretycznej

 

Szemkel

jest czarny i nerwowy

i był wielokrotnie karany

za przemyt grzeszników

 

między otchłanią

a niebem

jego tupot nieustanny

 

nic nie ceni swojej godności

i utrzymują go w zastępie

tylko ze względu na liczbę siedem

 

ale nie jest taki jak inni

 

nie to co hetman zastępów

Michał

cały w łuskach i pióropuszach

 

ani to co Azrafael

dekorator świata

opiekun bujnej wegetacji

ze skrzydłami jak dwa dęby szumiące

 

ani nawet to co

Dedrael

apologeta i kabalista

 

Szemkel Szemkel

– sarkają aniołowie

dlaczego nie jesteś doskonały

 

malarze bizantyńscy

kiedy malują siedmiu

odtwarzają Szemkela

podobnego do tamtych

 

sądzą bowiem

że popadliby w herezję

gdyby wymalowali go

takim jak jest

czarny nerwowy

w starej wyleniałej aureoli

 

Zbigniew Herbert

 

 

Opowieść o powstawaniu gatunków i losach anioła Szemkela jest niezwykłą i oryginalną historią, która łączy elementy mitologii, fantastyki i satyry. Autor, posługując się kreatywnym podejściem do tematu, stworzył barwny świat, w którym anioły, ptaki i diabły splatają się w zaskakujący sposób.

Narracja jest pełna humoru i ironii, co nadaje tekstowi lekkości. Dialogi między postaciami są sprytnie skonstruowane, a różnice między Szemkelem a Urielem dodają głębi relacji między nimi. Zastosowanie zwrotów akcji oraz niespodziewanych elementów, sprawiają, że czytelnik trzyma się tekstu z zaciekawieniem, chcąc dowiedzieć się, co wydarzy się dalej.

Zwróciłem w tym tekście uwagę na powtarzalność i wielorakość buntu – najpierw buntują się, jak chciał Augustyn z Hippony (twierdzący, że ten upadek był skutkiem pychy) – anioły przeciw Bogu – tworząc Piekło, następnie ptaki buntują się przeciw bożym przykazaniom, podobnie ludzie, w końcu – potępione ptaki buntują się przeciw diabłom w otchłani – a na samym końcu Szemkel buntuje się przeciw Bogu i nie zostaje za to ukarany.

Niejako sprawy zataczają krąg, ale jest to krąg w którym następuje przemiana bohatera – pod koniec tekstu anioł nie jest już tym samym, który był, zmienia nawet imię.

Ciekawe są nawiązania do mitologii i ewolucji, dające kolejne warstwy symbolicznej interpretacji tekstu.

Język używany w opowieści jest barwny i ekspresyjny, co wspiera atmosferę fantastycznego świata. Zastosowanie niespodziewanych metafor i humorystycznych określeń dodaje uroku tekstowi. Przeplatanie mitologii z absurdalnymi sytuacjami tworzy unikalne doświadczenie czytelnicze.

Zakończenie historii, w którym pojawiają się nowe oblicza postaci i nieoczekiwane zwroty akcji, jest zaskakujące i satysfakcjonujące – nawet to, że mamy – dosłownie – deus ex machina – bardzo tutaj pasuje.

Cała ta angelistyczna historia przypomniała mi utwory Ćwieka – a ponieważ kiedyś bardzo je lubiłem, z pewnością trzeba to uznać za komplement.

Czy tekst spełnia wymogi konkursowe?

Do końca nie wiem – wydaje mi się na to zbyt mało absurdalny.

Ale na pewno nie czyni to tekstem złym. Uważam, że to solidna dawka niezłej literatury i nie żałuję, że tu zawitałem. 

entropia nigdy nie maleje

Witaj, Jimie!

Siódmy anioł

No tak, właśnie stamtąd wziąłem imię dla bohatera opowiadania. Wydawało mi się idealne dla anielskiego outsidera.

nawet to, że mamy – dosłownie – deus ex machina – bardzo tutaj pasuje.

Stwierdziłem, że skoro w opowiadaniu mam postać Boga, a ma ono być z założenia absurdalne, to mogę sobie pozwolić na taki myk :)

wydaje mi się na to zbyt mało absurdalny.

Mnie też, ale bardziej jakoś mi nie chciało wyjść.

 

Wielkie dzięki za recenzję, cieszę się, że szczegółowo przyjrzałeś się opowiadaniu i przy okazji dostrzegłeś w nim tak wiele pozytywnych rzeczy!

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka