- Opowiadanie: Vega87 - Żałuj za grzechy

Żałuj za grzechy

Zupełnie nowe wypociny. Pomysł wpadł tak nagle, kiedy siedziałem w robocie. Połączenie obecnych wydarzeń u naszych sąsiadów z elementami horroru. Mam nadzieję, że w miarę dobrze to zobrazowałem. Miłego czytania.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Żałuj za grzechy

Damian Andreyev w końcu opanował drżenie rąk. Na szczęście transporterem trzęsło tak mocno, że nikt w przedziale desantowym tego nie zauważył. Nawet bystre oczy, siedzącego naprzeciwko Sokolova, wydawały się jakby nieobecne. Obok niego Chernoff, miał spuszczoną głowę na piersi i trudno było powiedzieć, czy spał.

Andreyev zmarszczył nos. Wewnątrz wozu śmierdziało benzyną. Zerknął ukradkiem na siedzącego po jego prawej Miedwiediewa, który skręcał akurat papierosa. Zaklął szpetnie, kiedy pojazd znów zatrząsł się mocno i część tytoniu na jego kolanach wysypało się na metalową podłogę. Po lewej w wieżyczce transportera siedział nieruchomo Zakharov ze skrzyżowanymi ramionami.

Dwa ośmiokołowe BTR-y jechały wiejską drogą, wzdłuż krawędzi lasu. Niemożliwie gęsta mgła dodatkowo utrudniała podróż. Prowadzący pierwszy transporter Borisyuk z głową wystawioną poza górną krawędź pojazdu wytężał wzrok, ale widział jedynie parę metrów drogi. Dodatkowo dowódca zakazał włączania świateł, żeby nie zdradzać ich pozycji. Byli na wrogim terenie i musieli zachować środki ostrożności. Obok kierowcy, na pancerzu z nogą opartą o fotel dowódcy, siedział porucznik Kovachev. On również próbował przebić się wzrokiem przez gęstą biel. W pewnym momencie rzucił coś do słuchawki, połączonej z radiostacją BTR-a i oba wozy się zatrzymały. Porucznik wahał się jeszcze chwile z podjęciem decyzji. Wydawało mu się, że przed nimi znajduje się jakieś gospodarstwo, co nie było to niczym nadzwyczajnym w okolicy. Wydał następną cichą komendę, po czym zeskoczył z pancerza pojazdu na nierówny asfalt. Właz po prawej stronie pierwszego pojazdu otworzył się i z niego wyszedł kapral Sokolov. Z drugiego BTR-a z miejsca dowódcy, wygramolił się sierżant Worochev. Nawet w wojskowym mundurze i pełnym rynsztunku bojowym, można było zobaczyć, jego wydatny brzuch. Obaj mężczyźni, podbiegli do porucznika. Kiedy Worochev dotarł ostatni, jego krągła twarz była cała czerwona.

Kovachev obserwował go z mieszaniną szacunku i niesmaku. Worochev chociaż przez ostatnie lata nie dbał zbytnio o kondycję, to jego oddanie nie budziło wątpliwości. Wiedział doskonale, czym jest hierarchia dowodzenia i wykonywał polecenia bez zająknięcia.

– O co chodzi, panie poruczniku? – zapytał sierżant, lekko zdyszany – Dlaczego stajemy?

Sokolov nie odzywał się, wiedział, że z ich trójki on miał najmniej do powiedzenia.

Kovachev nałożył swoją czapkę i wskazał na drogę przed sobą.

– Przed nami chyba jakaś farma – oznajmił – Kończy nam się benzyna. Powinny być tam jakieś samochody, może traktor. Coś, co ma paliwo. W tych opuszczonych domach powinno być też coś do jedzenia. Musimy odpocząć, połączyć się z dowództwem i zastanowić co dalej.

Worochev zerknął we wskazanym kierunku z wyraźnym wahaniem.

– Powinniśmy się teraz zatrzymywać panie poruczniku? – zapytał – Wróg może czaić się nawet tutaj. A jak znowu ostrzelają nas z powietrza?

Kovachev wzruszył ramionami, jakby to nie miało znaczenia.

– Mgła nas spowalnia owszem – oznajmił – Ale możemy ją wziąć za dobrą monetę. Trudniej nas przez to zobaczyć. Nie mamy zresztą dużego wyboru. Każcie pozostałym wysiąść.

Sokolov skinął w odpowiedzi głową i obaj pognali do swoich pojazdów. Po chwili z obu transporterów wysiadła pozostała szóstka żołnierzy. Porucznik wyciągnął zza pasa krótkofalówkę i uruchomił ją.

– W dwóch kolumnach, po obu stronach drogi – rozkazał – Transportery jadą z tyłu.

Po tych słowach wdrapał się z powrotem na kadłub BTR-a.

– Sokolov i Dobrow idziecie przodem – zarządził sierżant.

Żołnierze uzbrojeni w karabiny AK ruszyli zgodnie z rozkazem, w dwóch kolumnach w odległości minimum pięciu metrów od siebie. Wszyscy wyglądali na wynędzniałych i zmęczonych. Ostatnie dni dały im się mocno we znaki. Jakiś tydzień temu ich oddział liczył ponad czterdziestu żołnierzy, dwa dodatkowe, bojowe wozy piechoty i czołg. Do momentu, aż nie zostali ostrzelani porządnym, precyzyjnym, bombardowaniem artyleryjskim Ukraińskich sił. W mgnieniu oka ich jednostka zmieniła się w kilka, poskręcanych metalowych wraków, z porozrzucanymi dookoła ciałami. Teraz pozostało czternastu żołnierzy, wliczając załogi transporterów.

Szli powoli i niepewnie. Zarysy gospodarstwa stawały się coraz wyraźniejsze. Składało się z dwóch przysadzistych domów i dużej stodoły. Farmę otaczał kamienny, sięgający do pasa, murek.

Oba BTR-y sunęły powoli za kolumną. W pewnej chwili Worochev dał znak i prawa kolumna pobiegła na pole, a lewa przykucnęła. Żołnierze na polu rzucili się w wilgotną od porannej rosy, trawę i wycelowali swoją broń przed siebie. Uzbrojony w precyzyjny karabin samopowtarzalny SWU, Sokolov, pierwszy się podniósł, pobiegł przed siebie parę kroków i ponownie rzucił się przed siebie, rozpłaszczając się na polu z szeroko rozstawionymi nogami. Chwilę potem wyminął go Chernoff i wylądował parę metrów dalej. Następnie czynność powtórzył Morochow, a później Miedwiediew. Robili tak, aż w końcu dotarli do kamiennego ogrodzenia. Zajmując pozycję, skierowali karabiny na najbliższy budynek i czekali.

Drugą kolumnę poprowadził kapral Zima. Przyspieszyli, trzymając się linii drzew, aż znaleźli się przed frontem gospodarstwa. Dobiegli do ogrodzenia i również wycelowali broń w drugi dom.

Andreyev czuł, jak pocą mu się dłonie. Przez tę mgłę ledwo widział zarys okien. Ciężko było stwierdzić, czy ktoś tam jest. Farma wyglądała na opuszczoną. Przy pierwszym domu stał stary pickup, z mocno już zdartym lakierem. To mogłoby oznaczać, że ktoś tu jest, ale może też mieli drugi, sprawniejszy samochód i nim opuścili to miejsce.

Zdyszany Worochev uklęknął między nim a dźwigającym na plecach radiostacje Petrovem.

– Ludzie na pozycji – rzucił do krótkofalówki sierżant.

BTR-y zatrzymały się niedaleko za nimi, pozostając na drodze.

– Zaczynajcie. – Padł rozkaz.

Worochev machnął ręką w stronę drugiej grupy. Sokolov i Chernoff natychmiast przeskoczyli zgrabnie przez ogrodzenie i mocno pochyleni, zaczęli biec do drzwi frontowych.

Wtedy rozległ się ogłuszający trzask. Gdzieś niedaleko, wystraszone ptactwo, zerwało się, trzepocząc skrzydłami. Chernoff upadł z głośnym okrzykiem. Sokolov rzucił się do przodu, lądując płasko na wilgotnej ziemi. Kolejny trzask i ziemia rozprysnęła się obok jego głowy.

Żołnierze natychmiast otworzyli ogień. Kule uderzały o ceglaną ścianę, zrywając stary tynk. Strzelali na ślepo, gdyż żaden z nich nie widział, skąd padł strzał.

– Zakharov, ostrzelaj ten budynek! – wydarł się do krótkofalówki Worochev.

Wieżyczka pierwszego BTR-a poruszyła się i obróciła we wskazanym kierunku. Uzbrojona w karabin maszynowy kalibru 14,5 mm, zaczęła siać grozę, kiedy obrała na cel najbliższe z okien. Kule świstały nad głowami Sokolova i Chernoffa, robiąc w ścianach ogromne dziury. Wieżyczka transportera obracała się powoli, nie przerywając ognia. Pociski uderzały coraz bardziej na lewo, idąc z okna do okna. Huk wystrzałów był niemal ogłuszający.

W końcu BTR zamilkł. Na bezgłośny znak sierżanta, Andreyev i Dobrow przeskoczyli ogrodzenie i pobiegli w stronę drewnianych, podziurawionych jak sito, drzwi. Andreyev w każdej chwili oczekiwał kuli, która rozłupie mu czaszkę. Nic się jednak takiego nie stało. Andreyev kopniakiem wyrwał z futryny i tak już ledwo trzymające się drzwi, i wpadł do środka. Karabinem omiótł całe pomieszczenie, jednocześnie robiąc miejsce dla Dobrowa, który go ubezpieczał. Byli w pokoju gościnnym z kuchennym aneksem. Pociski z BTR-a zrobiły w środku jeszcze większe spustoszenie niż na zewnątrz. Andreyev sprawdził drzwi po lewej. Wyważył je barkiem i natychmiast ukucnął, aby nie stanowić łatwego celu. To była sypialnia, w równie opłakanym stanie co salon. Na podłodze leżał zakrwawiony, starszy mężczyzna. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, co świadczyło o tym, że jeszcze żyje. Sądząc jednak po ranach, Andreyev wiedział, że nie potrwa to długo. Obok mężczyzny leżała stara strzelba myśliwska. Żołnierz delikatnie schylił się po nią. Kiedy ją złapał, zobaczył, że mężczyzna patrzy wprost na niego. Dopiero po chwili zorientował się, że nie żyje. Andreyev położył delikatnie strzelbę na łóżku. Zjawił się Dobrow, który przecisnął się obok niego i spojrzał na leżące ciało. Andreyev zostawił go i zaczął przeczesywać resztę pomieszczeń. Przez wyważone drzwi wpadł Sokolov. Obrzucił Andreyeva pytającym spojrzeniem. Damian pokręcił tylko głową.

– Był tylko jeden – oznajmił cicho – Tutaj czysto.

Sokolov zawrócił i pomachał pozostałym na zewnątrz, że wszystko gra. Żołnierze zaczęli wychodzić z ukrycia. Dołączył do nich porucznik Kovachev, pewnym krokiem idąc w kierunku domu.

– Zima, Miedwiediew sprawdźcie drugi budynek i stodołę – rozkazał – Morochow co z Chernoffem?

– Wyliże się panie poruczniku – zameldował Morochow, który właśnie opatrywał krwawiącą ranę na lewym ramieniu Chernoffa. Kula na szczęście tylko je drasnęła.

Porucznik skinął głową i złapał za krótkofalówkę.

– Borisyuk poszukaj benzyny. Zakharov ci pomoże. Victorovich i Piuszkin pilnujecie wozów. Petrov!

Radiooperator podbiegł do dowódcy.

– Poruczniku?

– Ustaw radio w tym budynku. – Skinął na ostrzelane domostwo – Zrobimy tam operacyjny.

– Tak jest – rzekł niemal służalczo Petrov i pognał przed siebie.

Andreyev musiał wyjść na zewnątrz, aby zaczerpnąć powietrza. Powietrze było niemal czyste i wilgotne. Zerknął przez ramię w kierunku salonu. Worochev podszedł do znajdującego się na środku drewnianego stołu i jednym ruchem ręki zrzucił z niego całą zwartość. Wazon z kwiatami i talerze rozbiły się na podłodze. Petrov postawił na stole swoją radiostację, a Kovachev zaczął rozkładać mapę. W tym czasie Zima i Miedwiediew zameldowali, że drugi dom jest opuszczony. Sprawdzali teraz stodołę. Andreyev obserwował jak Borisyuk, biegnie z dwoma kanistrami w stronę starego samochodu. Za nim deptał mu po piętach Zakharov z przewieszoną na ramieniu gumową rurką, którą zamierzali opróżnić bak z paliwa.

Andreyev nie mógł nie zauważyć, że mgła robiła się coraz gęstsza. Teraz już ledwie widział stojące na drodze BTR-y. Widział niewyraźnie kształty kręcących się tam dwóch postaci. To byli Piuszkin i Victorovich – załoga drugiego pojazdu.

Morochow stanął przy Andreyevie i zaproponował mu papierosa. Ten przyjął go chętnie i skinął głową w podziękowaniu. Zapalili, używając zapalniczki Morochowa. Nic nie mówili, każdy pogrążony we własnych myślach.

– Poruczniku! – Usłyszeli krzyk od strony stodoły. Właśnie wracali Zima i Miedwiediew. Nie byli sami.

Kovachev wyszedł na zewnątrz i zobaczył ich. Obaj żołnierze trzymali szarpiącą się drobną kobietę. Andreyev mimochodem zauważył, że była młoda i ładna. Miała ciemne długie włosy i ubrana była w luźną sukienkę.

– Znaleźliśmy ją w stodole – zameldował Miedwiediew – Niczego sobie kobitka. Zlikwidować?

Kovachev przyglądał jej się przez chwilę, a Andreyev zamknął oczy, modląc się, aby oszczędził biedaczkę. Ku jego uldze, porucznik nie miał na razie co do niej planów.

– Nie ma potrzeby – zdecydował – Zwiążcie ją i pilnujcie. Może się nam później przyda.

Kovachev wrócił do środka, niemal już zapominając o jeńcu.

Andreyev odetchnął bezgłośnie. Wiedział, że wyrok dziewczyny jeszcze nie zapadł. Z drugiej strony zaczął się zastanawiać, czy śmierć nie byłaby dla niej wybawieniem. Nadal ją obserwował, kiedy Miedwiediew krępował jej ręce za plecami. Przypominała mu…

Pokręcił głową, chcąc zetrzeć powracające wspomnienia. Nie teraz, pomyślał. Nie tutaj.

Tymczasem Petrov uruchomił radiostację i nawiązał połączenie z dowództwem. Kovachev przejął od niego słuchawkę i rozpoczął meldunek. Worochev rozkazał wynieść ciało cywila na zewnątrz. Dobrow i Chernoff mieli też przeszukać oba domy w poszukiwaniu jedzenia.

Sokolov i Morochow wynieśli ciało mężczyzny, trzymając je za ręce i nogi. Kiedy wynieśli go na zewnątrz, klęcząca na ziemi dziewczyna wychyliła się do przodu i zaczęła krzyczeć, widząc zwłoki.

Andreyev zastanawiał się, czy to był jej ojciec. Dopalił papierosa i cisnął go na ziemie. Nie chcąc słuchać rozpaczy kobiety, wszedł do domu. Zajrzał do drugiej sypialni, która musiała należeć do niej. Rozglądając się, znalazł ramkę ze zdjęciem. Na fotografii rozpoznał kobietę, która musiała być wtedy o kilka lat młodsza. Wtulała się w pierś tego samego mężczyzny, a on obejmował ją swym masywnym ramieniem. Oboje wyglądali na szczęśliwych.

Usłyszał, jak porucznik klnie, więc wrócił do salonu.

Kovachev właśnie oddawał słuchawkę Petrovi. Wyglądał na niezadowolonego.

– Kłopoty panie poruczniku? – spytał Worochev.

Porucznik pokręcił głową ze skrzywionym wyrazem twarzy.

– Nie możemy liczyć na wsparcie – oznajmił – Mamy tu czekać na dalsze rozkazy.

– O co chodzi? – Nie rozumiał Worochev – Jest aż tak źle?

Porucznik zerknął na obecnych. W salonie byli tylko oni, Petrov, Andreyev i przeszukujący szafki kuchenne Chernoff. Pewnie zastanawiał się, ile może powiedzieć. Morale i tak były już niskie.

– Impet natarcia zmalał – powiedział wreszcie – Pod Kijowem trwają walki, jednak nasze siły są powoli odpychane. Mamy też straty i to ogromne. To nie tylko u nas, wszędzie jest tak źle.

Pochylił się nad rozłożoną mapą i wskazał palcem punkt.

– Jesteśmy mniej więcej gdzieś tu, pomiędzy Charkowem a Połtawą. Zaproponowałem, że możemy wesprzeć naszych na południu pod Krasnohradem, albo żeby udać się na zachód, aby okrążyć Połtawę i uniemożliwić wsparcie Ukraińcom. Pułkownik jednak kazał nam czekać. Cholera!

Uderzył pięścią w stół.

Andreyev zaczął się zastanawiać, co właściwie ich niewielka grupka mogłaby zdziałać przeciwko zaciętemu oporowi Ukrainy. To miała być prosta operacja wojskowa. Tak to nazwał Putin. Przyjechali tu, aby wyzwolić Ukrainę spod jarzma okupantów. Problem polegał na tym, że odkąd przekroczyli granicę, żaden mieszkaniec nie wyglądał, jakby cieszył się na ich widok. Przecież przyjechali tu, by ich wyzwolić prawda? Więc dlaczego czuł się jak najeźdźca? Potem było jeszcze gorzej. Mieszkańcy się stawiali, każdego dnia tracili sprzęt i ludzi. Brakowało zaopatrzenia i amunicji. Wielu rosyjskich żołnierzy zaczęło w desperacji plądrować domostwa mieszkańców, a nawet robić gorsze rzeczy.

– Więc co robimy panie poruczniku? – Sierżantowi wyraźnie nie uśmiechało się pozostać tutaj dłużej niż to konieczne,

– Rozkaz to rozkaz. – Zdecydował Kovachev – Zobaczymy, czy Borisyuk znalazł benzynę. Jeśli nie przyjdą nowe rozkazy, zostaniemy do rana, a potem ruszymy dalej.

Worochev skinął głową i wyszedł na zewnątrz, pozostawiając porucznika w głębokiej zadumie. Andreyev poszedł zaraz za sierżantem. Wychodząc, zobaczył jak Miedwiediew, pochyla się nad dziewczyną i gładzi ją po policzku. Niemal pożerał ją wzrokiem. Dziewczyna szarpnęła się, ale on nie przerywał, więc ugryzła go w grzbiet dłoni. Miedwiediew zawył i wyszarpnął rękę.

– Nie dotykaj mnie ty świnio! – rzuciła wojowniczo.

– Suka! – Rosjanin spoliczkował ją.

– Miedwiediew! – Widząc, co się dzieje, sierżant podszedł do niego – Co wy do cholery wyprawiacie?!

– Dziwka ugryzła mnie! – pożalił się podwładny.

– Nie masz lepszych rzeczy do roboty? – Sierżant zmierzył go groźnym spojrzeniem – Pomóż lepiej Dobrowowi przeszukać mieszkanie. Potem idziesz z Sokolovem na wartę. Może trochę roboty sprawi, że przestaniesz myśleć tylko o jednym.

Miedwiediew nadal oglądając ślad po ugryzieniu, ruszył w kierunku drugiego domu. Worochev zerknął na Andreyeva.

– Pilnujesz jej – oznajmił. Wiedział, że w przeciwieństwie do Miedwiediewa, Andreyev nie tknie jej palcem.

Andreyev pokiwał głową i oparł się o kamienny murek, patrząc na rozpływające się we mgle sylwetki dwóch żołnierzy. Zaczął przeglądać swój AK i oczyszczać go z drobinek brudu. Dziewczyna nadal klęczała, nie ruszając się, ani nie odzywając. Andreyev oparł karabin o ogrodzenie, ściągnął hełm, kładąc go obok i przyjrzał się swoim dłoniom. Znowu zaczynały drżeć. Schował więc je do kieszeni, aby nikt nie zobaczył i starał skupić się na czymś przyjemnym. Drzewa od strony lasu delikatnie szeleściły, chociaż Andreyev nie czuł, żeby wiało. Zmarszczył czoło. Nie słyszał też ptaków. Pewnie przez tę strzelaninę. Taki hałas przyprawiłby niejednego o zawał. W zasadzie to dookoła panowała głucha cisza. Żadnych zwierząt czy choćby kur, które na ogół były na takich farmach.

– Kim on był? – zapytał Damian, żeby przerwać tę krępującą ciszę – Twoim ojcem?

Dziewczyna wzdrygnęła się, ale nie poruszyła. No pewnie, pomyślał. Zabiliśmy go i nagle zacznie ze mną rozmawiać? Czego się spodziewał? Jednak ku jego zaskoczeniu dziewczyna odpowiedziała.

– Wuj. – Miała cichy, niemal aksamitny głos.

Andreyev przyjrzał jej się ponownie. Naprawdę była ładna.

– Przykro mi – powiedział szczerze.

– Czyżby? – Dziewczyna odwróciła się i zobaczył dziwny błysk w jej oczach.

– Zdziwisz się ale tak – Andreyev zignorował jej spojrzenie – Nie przyjechaliśmy tu was wszystkich wymordować.

– Ale wy jesteście mordercami – rzuciła oskarżycielsko – Wszyscy. Co do jednego.

Andreyev nie odpowiedział. Nie miał ochoty się sprzeczać. Więc czemu miał uczucie, że powinien jakoś usprawiedliwić ich działania?

We mgle naprzeciwko coś się poruszyło. W pierwszej chwili chciał sięgnąć po karabin, ale porzucił ten zamiar, słysząc znajome głosy. To wracali Sokolov i Morochow w towarzystwie Borisyuka i Zakharova.

– Macie coś? – zagadnął Andreyev do Borisyuka.

– Niewiele, ale na tyłach był też traktor, z połową pełnego baku – oznajmił zmęczonym głosem kierowca BTR-a – Na kilkanaście kilometrów powinno wystarczyć.

Wszedł do domu z Zakharovem, aby zameldować o tym porucznikowi. Sokolov zdjął z ramienia swój SWU i poszedł na pierwszą wartę na tyłach gospodarstwa. Zostali sami z Morochowem, który podszedł do Andreyeva. Przez chwilę przyglądał mu się i sprawiał wrażenie, jakby go coś gryzło.

– Wszystko gra? – zapytał w końcu.

– Taa – odparł Andreyev wymijająco – Czuję się świetnie. Jestem wprost okazem zdrowia.

– Nie o to pytam – Morochow nie spuszczał z niego wzroku.

Andreyev spojrzał na swoje ubłocone wojskowe buty. Gdzieś w głowie pojawiła mu się głupia myśl, że będzie musiał się sporo natrudzić, żeby je doczyścić.

– Więc nie Wanieczka. Nie jest w porządku.

Morochow pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Chyba już nigdy nie będzie – dodał Andreyev nieco ciszej.

Nagle zdał sobie sprawę, że dzieje się coś dziwnego. Nie widział dalej niż na pięć metrów. Mgła tak zgęstniała, że stojący dalej dom zniknął kompletnie. Gdzieś niedaleko słyszał szpetne przekleństwa kaprala Zimy. Włosy zjeżyły mu się na karku. Poczuł lodowaty chłód. Zerknął na Morochowa, który musiał pomyśleć o tym samym.

– Co do…? – Morochow rozejrzał się zdezorientowany – Też to czujesz?

Usłyszeli pojedynczy strzał, od strony transporterów. Okręcili się w tamtym kierunku, lecz rzecz jasna nic nie widzieli. BTR-y stały za daleko.

– Zostań z nią! – zawołał Andreyev, łapiąc za hełm i karabin.

Z uniesioną bronią pognał przed siebie. Za sobą usłyszał podniesione głosy wychodzących z budynku kolegów z oddziału. Mgła w dziwny sposób tłumiła dźwięki.

– Kto strzelał, pytam się?! – dobiegł go wyraźny głos Worocheva.

Ktoś mu odpowiedział, ale Andreyev nie miał czasu słuchać. Był w połowie drogi do pojazdów. Zwolnił nieco i zaczął nasłuchiwać. Panowała z tamtej strony głucha cisza. Zaczął widzieć wyraźne zarysy transporterów. Panował tu bezruch.

– Piuszkin? – rzucił w powietrze i odczekał całą sekundę na odpowiedź.

Nic. Zrobił kilka kolejnych kroków. Serce waliło mu jak oszalałe.

– Victorovich? – Znowu zaryzykował – Jesteście tam?

Ktoś podbiegł do niego i ukląkł, mierząc z ciężkiego karabinu maszynowego w stronę najbliższego BTR-a. To był Chernoff.

– Widziałeś co to? – zapytał.

Ten w odpowiedzi pokręcił przecząco głową.

We dwóch ruszyli przed siebie. Dotarli do pierwszego transportera. Idąc wzdłuż niego, rozglądali się na wszystkie strony.

– Victorovich? Piuszkin? – zawołał Chernoff. Wolał przez omyłkę nie strzelić do swoich, widzieli już takie przypadki – Co się dzieje?

Dotarli do drugiego transportera. Przechodząc na jego tył, przylgnęli do kadłuba pojazdu. Andreyev pierwszy wyskoczył z bronią gotową do strzału. Chernoff tuż za nim. Na drodze leżały dwa ciała, twarzami w dół. Rozpoznali w nich Piuszkina i Victorovicha. Chernoff przykucnął i skierował lufę swojego AK na linię drzew, a przynajmniej w tamtym kierunku. Ledwie widzieli czubek własnego nosa. Za ich plecami usłyszeli kroki.

– Tutaj! – zawołał z całych sił Andreyev.

Pierwsi dotarli Worochev i Zima. Szybki rzut oka i sierżant podbiegł do najbliższego leżącego.

– Zima, Chernoff sprawdźcie teren – rozkazał.

Wykonali polecenie i zniknęli we mgle. Wtedy zjawił się Zakharov.

– Sprowadź Morochowa – polecił przełożony.

Ten natychmiast zawrócił. Niedługo potem zjawili się Kovachev i pozostali. Żołnierze rozstawili się w pozycji obronnej i czekali na dalsze rozkazy.

– Co się stało? – Chciał wiedzieć porucznik.

Worochev złapał za jednego z leżących i odwrócił go na plecy. Niemal natychmiast odskoczył przerażony.

– O kurwa! – wyrwało mu się.

Widząc reakcję sierżanta, wszyscy odruchowo spojrzeli w tamtą stronę, przez chwilę zapominając o własnym bezpieczeństwie.

To był kapral Piuszkin. Ledwie rozpoznawalny, ale jednak. Twarz miał wychudzoną, zastygłą w nieopisanym przerażeniu. Oczy zapadły się, włosy osiwiały. Usta otwarte do granic możliwości w niemym krzyku. Biedak był tak wychudzony, że nawet jego hełmofon wyglądał na nim o wiele za duży.

– Co mu się stało? – Dobrow wypowiedział głośno nasuwające się pytanie.

Worochev nie odpowiedział, tylko podszedł do Victorovicha i jego też odwrócił. Wyglądał identycznie jak Piuszkin. Zjawił się Morochow. Zakharov zapewne został, aby przypilnować dziewczyny.

Morochow z przerażeniem, przyjrzał się ciałom.

– Nie widzę żadnych ran – stwierdził kiedy już pierwszy szok minął – Wyglądają jakby umarli ze strachu.

Porucznik zerknął mu przez ramię. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, zupełnie jakby już coś takiego widział. Po chwili wrócili Zima i Chernoff. Kiedy pozostali wyczuli ruch, omal do nich nie strzelili.

– Nic tam nie ma panie poruczniku – zameldował Zima – Żadnych śladów, żadnego ruchu.

– Więc co ich zabiło? – Wyraźnie było słychać drżenie w głosie Dobrowa.

– Gaz – stwierdził z przekonaniem porucznik – Najwyraźniej wróg dysponuje jakąś nową bronią.

– Nie słyszałem, żeby jakiś gaz, doprowadzał człowieka do takiego stanu i ulatniał się tak szybko – zaprotestował Morochow.

Porucznik wzruszył ramionami. Wszyscy słyszeli, że padł tylko jeden strzał, a sądząc z po łusce, która leżała w pobliżu ciała, można było zasugerować, że strzelał Piuszkin. Victorovich nawet nie zauważył przeciwnika.

– Ustawić perymetr – zdecydował, ignorując słowa szeregowca – Sokolov zaminujesz z Zimą pole od zachodniej strony. Chernoff chcę przy oknie mieć stanowisko PKM od tylnej części domu. Dobrow warta od frontu. Borisyuk wprowadź i ustaw BTR po wschodniej części domu. Zakharov ma zająć stanowisko w wieżyczce. Andreyev i Morochow, patrolujecie teren gospodarstwa. Jeśli coś zobaczycie, najpierw strzelacie, a potem zadajecie pytania. Worochov i Miedwiediew idziecie ze mną.

– Co pan zamierza poruczniku? – Chciał wiedzieć sierżant.

– Przesłuchać jeńca – odparł z powagą – Możliwe, że nie byli jedynymi na farmie.

Andreyev w tym momencie zaczął współczuć dziewczynie. Widział już metody przesłuchań porucznika i nie było to nic przyjemnego.

– A co z ciałami? – zapytał Morochow.

Porucznik nawet na niego nie spojrzał.

– Zostawić. Nigdzie nie uciekną. Później się nimi zajmiemy.

Gdzieś nad głowami usłyszeli przelatujący śmigłowiec. Wszyscy jak na komendę przycupnęli, chociaż nie było szans, żeby ktoś ich zobaczył z powietrza.

– Rosyjski? – zapytał Dobrow.

– A cholera ich wie – skwitował Chernoff.

Zaczęli wykonywać polecenia dowódcy. Borisyuk wskoczył na BTR-a i zapalił silnik. Z głową wystawioną na zewnątrz obserwował Petrova, który prowadził go przez wejście na farmę. Sokolov i Zima wyciągali z desantu drugiego transportera miny przeciwpiechotne. Po ostatnim ataku na ich grupę udało im się uratować dwanaście sztuk. Andreyev w towarzystwie Morochowa, spoglądał na plecy dowódcy, który w towarzystwie dwóch podwładnych szedł pewnym krokiem, w kierunku gdzie przebywał Zakharov i dziewczyna. Działonowy BTR-a, wyraźnie podenerwowany, odetchnął z ulgą, kiedy ich spostrzegł. Dziewczyna nie poruszyła się odkąd Andreyev, widział ją po raz ostatni.

Wprowadzili dziewczynę do domu. Andreyev nie mógł zrobić nic innego jak odwrócić wzrok. Wspólnie z Zakharovem i Petrovem, zepchnęli pickupa, żeby zrobić przejście dla transportera. Podprowadzili go aż w pobliże stodoły.

Przesłuchanie trwało godzinę. Damian był pewien, że była to najdłuższa godzina w jej życiu. Razem z Morochowem szli wzdłuż ogrodzenia otaczającego gospodarstwo, ale nawet stąd słyszeli dobiegający z domu, podniesiony głos porucznika i krzyki kobiety. Zmusił się do zignorowania hałasu jaki stamtąd dobiegał.

Andreyev wytężał wzrok w kierunku pola, ale nic nie był w stanie zobaczyć, podobnie jak jego towarzysz. Było coś nienaturalnego w tej mgle. Co ciekawe zaczęło się to w momencie, kiedy opuścili ostatnią wioskę. Morochow był pogrążony we własnym świecie. Zapewne jak on zastanawiał się, jak zginęli Piuszkin i Victorovich.

Kiedy patrolując, wracali w kierunku domu, krzyki kobiety ustały. Mijając BTR-a, gdzie na wieżyczce siedział Zakharov, spotkali Worocheva i Miedwiediewa, którzy podtrzymując bezwładne ciało dziewczyny, zatrzymali się na ich widok.

– Porucznik kazał ją przetrzymać w stodole – oznajmił sierżant – Miedwiediew jej popilnuje. Potem za godzinę zmienisz go Morochow i sprawdzisz co z nią.

Andreyev spojrzał ze współczuciem na kobietę. Głowa zwisała jej w dół zakryta pod mokrymi włosami. Jej sukienka była podarta w kilku miejscach. Na ramionach i udach widniały świeże sińce.

– Tylko zostaw coś dla mnie Kirił – rzucił ze swego miejsca Zakharov – Szkoda żeby zmarniało.

Roześmiał się, a kolega odwzajemnił uśmiech.

Worochev i Miedwiediew zaciągnęli dziewczynę do stodoły. Położyli ją na stosie siana, nieco głębiej. Zdyszany sierżant wyprostował się.

– Ma żyć, kiedy tu po nią wrócimy – ostrzegł podwładnego – I do tego przytomna, załapałeś?

– Tak jest sierżancie – odparł Miedwiediew, chociaż z tonu głosu przełożonego wywnioskował, że wisi mu, co z nią zrobi, byle była zdolna do mówienia.

– I zwiąż ją, na wypadek, gdyby zachciało jej się uciec – rzucił jeszcze na odchodnym Worochev.

Szeregowy spojrzał z powątpiewaniem. Dziewczyna była w takim stanie, że raczej nie miała siły nawet usiąść, ale wykonał polecenie. Skrępował jej ręce z tyłu plastikowymi taśmami, które wrzynały jej się w nadgarstki. Usiadł obok niej, ułożył swojego AK między udami i wyciągnął, skręconego papierosa. Zapalił go i zaciągnął się dymem. Zerkał co jakiś czas to na nią, to na otwarte do połowy, wysokie, podwójne drzwi stodoły. Spokojnie dopalił papierosa i niedopałek wdeptał w ziemię obcasem buciora. Nie chciał ryzykować zaprószenia ognia i podpalenia tej drewnianej rudery.

Dziewczyna obok poruszyła się. Miedwiediew przyjrzał jej się. Jej oczy biegały na wszystkie strony, jakby nie zdawała sobie sprawy do końca, gdzie jest. Posłał jej jeden ze swoich najmilszych (przynajmniej tak sądził) uśmiechów.

– Obudziłaś się wreszcie – powiedział łagodnie – Myślę, że zaczęliśmy trochę niewłaściwie. Jesteśmy tu sami i nikt nam nie będzie przeszkadzał. Możemy się poznać nieco lepiej.

Jego ręka zaczęła gładzić jej nagie udo. Nie zareagowała, zapewne nie mając siły się poruszyć ani możliwości, żeby uciec. Z przerażeniem mogła tylko patrzeć jak jego szorstka ręka, kieruje się coraz bardziej w górę i znika pod sukienką.

Miedwiediew oblizał usta, czując nagle narastające podniecenie. Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio miał kobietę na wyłączność. Zaczął rozpinać górne guziki jej sukienki. W desperacji kobieta szarpnęła się i próbowała wierzgać nogami, więc uderzył ją na odlew. Głowa opadła jej na siano, a ciało zwiotczało. Miedwiediew z zadowoleniem powrócił do rozpinania guzików, drugą ręką rozchylając jej uda. Z zadowoleniem stwierdził, że nie miała stanika. Dobrze, oszczędzi mu to roboty. Obnażył jej pierś i zaczął pieścić. Była jędrna i idealnie leżała w dłoni. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Nagle skrzydło drzwi stodoły otwarły się z trzaskiem, kiedy wtargnął tu silny wiatr. Miedwiediew odruchowo złapał za karabin i okręcił się w miejscu, celując w jedyne wejście do stodoły. Wiatr zdmuchnął większość słomy spod drzwi. Rosjanin czekał w napięciu, ale nikt nie pojawił się w drzwiach. Zaciekawiło go, skąd się wziął wiatr, od rana przecież było bezwietrznie. Zaczął podejrzewać jakiś kawał chłopaków. Znaleźli sobie chwilę idioci, pomyślał. Wróg czai się w pobliżu, a oni stroją sobie żarty.

– Sokolov? – rzucił, zastanawiając się, jak mógłby się na nich odegrać – Oleg? Przysięgam jeśli to któryś z was, to odstrzelę wam tyłki.

Nikt nie odpowiadał, więc zrobił krok naprzód. Później następny. W pewnym momencie opuścił broń. Może to był faktycznie wiatr. Gówniana pogoda na Ukrainie.

Coś nagle cisnęło nim do góry. Uderzył plecami w belkę podtrzymującą z taką siłą, że złamał żebra.

Dziewczyna obserwowała ze strachem, jak żołnierz wierzga nogami w powietrzu. Widziała, jak coś go trzyma. Coś o błękitnej poświacie. A chwilę potem, Miedwiediew wydał z siebie nieludzki skrzek, kiedy jego ciało zaczęło chudnąć, oczy zapadły się, a włosy osiwiały.

Ciało nieszczęśnika runęło tuż przed nią i już tam pozostało.

Dziewczyna bała się poruszyć, będąc przed chwilą świadkiem ataku. Drżała na całym ciele, więc po prostu leżała tam i czekała. Wiatr ustał. Jak się pojawił, tak zniknął. Nie wiedziała, jak długo leży. Sekundy? Minuty? Z zewnątrz dobiegały czyjeś kroki. Ktoś coś wołał, ale jej umysł nie był w stanie wyłapać słów. W drzwiach stodoły pojawił się jeden z rosyjskich żołnierzy. Widząc ciało towarzysza, odwrócił się i krzyknął coś, a potem wszedł do środka, i z kolbą karabinu, przystawioną do policzka, rozejrzał się po stodole. Pojawił się drugi z żołnierzy i z przestrachem spojrzał na ciało.

– O rzesz… Miedwiediew! – Morochow wbiegł do środka i przyklęknął przy ciele.

Pierwszy, który tu dotarł Andreyev, upewniwszy się, że nikogo nie ma poza nimi, podszedł do dziewczyny. Zobaczył jej rozpięte guziki i domyślił się, czego próbował jego martwy towarzysz. Wyciągnął do przodu ręce i w pewnym odruchu dziewczyna chciała uciec, ale on pewnym ruchem zaczął zapinać jej guziki, na powrót zakrywając jej obnażony kawałek ciała. Widząc to, przestała się szarpać, obserwując go w milczeniu.

– Nie żyje – zawyrokował Morochow po wstępnych oględzinach – Co z nią?

– Poza tym, że porucznik sprał ją na kwaśne jabłko? – rzucił z przekąsem – Zajebiście.

Przybiegł Borysiuk i zobaczył ich. Szybko domyślił się, co się stało.

– Leć powiadomić porucznika – Morochow zaczął sprawdzać leżący nieopodal karabin.

Borysiuk wybiegł na zewnątrz. Wrócił po chwili w towarzystwie Kovacheva, Worocheva i Sokolova.

– Jak się przedostali? – Nie mógł zrozumieć sierżant – dopiero co u niego byłem. Musieli przecież widzieć, jak wychodzę, a na zewnątrz byli nasi.

Sokolov widząc martwego towarzysza, ruszył do przodu i wskazał oskarżycielsko na dziewczynę.

– Spytaj ją! – rzucił w kierunku Andreyeva – Spytaj, co tu zaszło! Musiała przecież widzieć, na pewno im pomaga!

– Uspokójcie się kapralu. – Ton głosu porucznika sugerował, że nie zniesie braku dyscypliny, więc Sokolov odetchnął ciężko, przywracając się do porządku – Zapewne coś wie i zaraz ją zmusimy do mówienia.

– Chryste wy tak serio? – Nie wytrzymał Morochow – Spójrzcie na nią, jest kompletnie przerażona! Jeśli ktoś jej pomaga, to trzęsłaby się jak galareta?

Zawahali się, nie znając odpowiedzi.

– Dlaczego nie uciekła?

Wszyscy spojrzeli pytająco na Andreyeva.

– Jeżeli ktoś jej pomagał, miała szanse uciec – mówił dalej szeregowiec – Dlaczego więc z nimi nie uciekła? Czemu jej nie uwolnili?

Porucznik ponownie spojrzał na ciało Miedwiediewa. Jego zastygła w przerażeniu twarz, wyglądała jak u Piuszkina i Victorovicha.

– Zabierzcie ją do domu. Warty wyłącznie dwójkami. Nikt nie chodzi nigdzie sam.

Andreyev pomógł wstać dziewczynie, której nadal drżały nogi. Podtrzymując ją, wyprowadził ze stodoły. Porucznik pochylił się w kierunku sierżanta.

– Dobrow i Zima przejmują wartę w drugim domu z widokiem na południową stronę – polecił – Sokolov i Borisyuk patrolują wschodnią część. Utrzymywać kontakt radiowy.

Wrócili do domu, gdzie czekali na nich Chernoff, Petrov, Zima i Dobrow. W skrócie wyjaśnili im sytuację. Andreyev zamknął dziewczynę w drugiej sypialni. Nie było tam okien, więc nigdzie nie ucieknie.

Kiedy wrócił do salonu, akurat zobaczył Dobrowa, jak wychodził z kapralem Zimą. Widział jego przerażone spojrzenie. Andreyev wiedział, że niektórym niewiele brakuje, aby rzucili się do ucieczki. Dobrow wyglądał jak, wtedy w tej wiosce, w której się zatrzymali trzy dni temu. Potem przypomniał sobie z kim, kojarzyła mu się przetrzymywana przez nich dziewczyna. Widział już podobną twarz. Piękną, niewinną o nieskazitelnie bladej cerze. Spoglądała mu w oczy, jakby czegoś od niego chciała.

Potrząsnął głową i spróbował się skupić. Zajął miejsce Dobrowa przy frontowym oknie. Oczywiście nic nie widział. Zerknął na zegarek. Pozostały jakieś cztery godziny do zmroku. Miał wrażenie, że to będzie długa noc. Był zmęczony i głodny. Z tego wszystkiego zapomniał o posiłku. Na szczęście Chernoff i Dobrow wcześniej zdążyli przeszukać oba domy i znaleźli trochę puszkowanej żywności i wodę, więc śmierć głodowa im nie groziła. Wyciągnął manierkę i opróżnił ją z resztki wody, jednym haustem. Miała metaliczny posmak.

Petrov i Morochow spożytkowali ten czas na jedzenie, mieli potem zastąpić jego i Chernoffa. Kovachev próbował złożyć meldunek przez radiostację, ale z jakiegoś powodu nie mógł złapać sygnału. Petrov bezradnie wzruszył ramionami, twierdząc, że albo to przez kiepską pogodę, albo nieprzyjaciel musi jakoś zagłuszać ich sygnał.

Andreyev skupił się na mgle. Im dłużej ją obserwował, tym coraz bardziej nabierał przekonania, że jest w niej coś nienormalnego. Miał wrażenie, że żyje ona własnym życiem. Zdawałoby się, że widzi materializujące się cienie, które zaraz się rozmywały. Zupełnie jakby…

Nagła seria wystrzałów za nim sprawiła, że podskoczył. To grzmiał PKM Chernoffa. Andreyev chciał wstać, ale porucznik posadził go na powrót jednym gestem. Miał siedzieć i dalej obserwować front. Sierżant Worochev pierwszy dopadł do okna, przy którym pozycję zajął Chernoff. Jego karabin maszynowy, opierający się na dwójnogu, wypluwał z siebie serie pocisków.

– Meldujcie szeregowy! – krzyknął sierżant.

– Coś tam się rusza! – odparł szeregowiec – Widziałem wyraźny ruch!

Sierżant wyjrzał przez sąsiednie okno. Widział jak pociski, przelatują nad ogrodzeniem i znikają we mgle.

Przez radio Worocheva usłyszeli podniesiony głos Sokolova.

– Co się dzieje?! Kto otworzył ogień?!

Sierżant nadal nic nie widział, a Chernoff widocznie nie zwracał uwagi, do czego strzela.

– Przestań! – krzyknął sierżant, ale Chernoff nie przerywał. Łuski upadały na podłogę pod jego butami, kiedy słał kolejne kule – Przestań strzelać kretynie! Nie marnuj amunicji!

Wtedy przestał. Dym nadal unosił się z lufy PKM-u. Porucznik dołączył do sierżanta i razem z nim wyglądał przez okno z ukrycia. Morochow ze swoim AK zajął ostatnie, wolne okno po prawej od Chernoffa. Porucznik złapał za swoją krótkofalówkę.

– Sokolov, Borisyuk sprawdźcie to.

Czekali w ciszy, przerywanej cichymi słowami Chernoffa. Mówił bardziej do siebie niż do kogokolwiek z obecnych. Chociaż panowała zupełna cisza, to wszyscy go słyszeli.

– Na pewno coś widziałem… musiałem coś trafić…na pewno tam coś było…

Kovachev obejrzał się przez ramię.

– Morochow zastąp go.

Morochow zajął miejsce Chernoffa, który słaniając się, usiadł na kanapie na środku salonu. Przez okno zobaczyli Sokolova i Borisyuka, którzy przeskoczyli murek i zniknęli. Wrócili po dwóch minutach.

– Nic tam nie ma poruczniku. – Padł meldunek.

Porucznik i sierżant wymienili się spojrzeniami.

– Ludzie zaczynają się sypać – stwierdził cicho Worochov, tak że tylko przełożony mógł go usłyszeć.

– Wiem – odparł krótko Kovachev.

Odgłos wystrzałów nastąpił tym razem od strony drugiego domu. Kovachev i Worochov zerwali się niemal jednocześnie.

– Co tym razem? – Dało się słyszeć ciche mruknięcie Petrova.

– To Zima i Dobrow – oznajmił Andreyev, siedząc dalej przy oknie, kiedy mijali go porucznik i sierżant. Kovachev skinął na niego, aby poszedł z nimi, jednocześnie sięgając po radio.

– Zima, Dobrow! Raportujcie! – krzyczał z pozostałą dwójką, pokonując błyskawicznie odległość, jaka dzieliła ich od drugiego domostwa. Ścianę budynku zobaczyli dopiero, pokonawszy dwie trzecie drogi. Andreyev i Worochev stanęli po obu stronach wejścia do domu. Drzwi były szeroko otwarte, wewnątrz zaś panował mrok. Sierżant przygotował kieszonkową latarkę. Niektórzy mieli co prawda przypięte noktowizory na hełmach, jednak ich baterie już dawno się wyczerpały. Skinęli porozumiewawczo głowami i sierżant wszedł pierwszy, przyświecając sobie lewą ręką, na której jednocześnie opierał lufę swojego AK. Szedł wzdłuż prawej ściany korytarza, a Andreyev trzymał się lewej. Porucznik szedł tuż za nimi.

– Zima? – Worochev ostrożnie stawiał kroki – Dobrow?

Sprawdzili otwarte drzwi po prawej. Na podłodze, zwróconego plecami do nich, zobaczyli klęczącego żołnierza. Po sylwetce rozpoznali, że to był Dobrow.

– Boris? – Andreyev zbliżył się do niego ostrożnie. Był już niemal na wyciągnięcie ręki.

Wtedy Dobrow odwrócił się i zobaczyli jego obłąkane spojrzenie. Dopiero teraz mogli zobaczyć leżącego dwa metry dalej biednego Zime. Jego poskręcane ciało wyglądało groteskowo, z palcami wykrzywionymi jak szpony. Nienaturalnie wykręcona głowa opierała się o ścianę. Worochev oświetlił jego twarz, chociaż wiedział, co ujrzy. Kapral niewiele różnił się od Miedwiediewa i pozostałych.

– Dobrow? – Andreyev uklęknął przy nim – Co tu zaszło?

Dobrow był tak przerażony, że nie był w stanie utrzymać karabinu. Wokół niego leżało pełno łusek. Tak jak podejrzewali, strzelał tylko on.

– Wi… widziałem ją – wydusił, starając się zapanować nad swoim głosem.

– Kogo widziałeś? – dopytywał się sierżant – Gdzie oni są?

Dobrow nie zwracał na niego uwagi. Cały czas spoglądał w oczy Andreyeva.

– Poznałem ją od razu – mówił dalej – To była ona… mówię ci… słodki Jezu…

Worochev i Kovachev wymienili się spojrzeniami. Nie trudno było zgadnąć, co im chodziło po głowach. Według nich szeregowiec najpewniej zwariował. Za nimi pojawili się Sokolov i Borisyuk. Zobaczyli ciało Zimy i Sokolov wściekle kopnął stojącą w korytarzu szafkę.

– O kim mówisz? Jaka ona? Dobrow!

Ale on nie słuchał. Trząsł się cały jak osika. Niespodziewanie złapał Andreyeva za mundur i wysyczał mu prosto w twarz.

– Ona tam była, nie rozumiesz? Była tam, widziałeś ją wtedy! Zapamiętała mnie, o Boże wiem, że mnie zapamiętała!

– Przestańcie bredzić żołnierzu! – Sierżant zerknął na Borisyuka – Pomóżcie mi z nim.

Spróbowali go podnieść, ale Dobrow zaczął potrząsać Andreyevem.

– Żałuj za grzechy, Damian! Żałuj, bo nam nie odpuści! Nie po tym, co zrobiliśmy!

Siłą wynieśli go z budynku. Sokolov i Andreyev ubezpieczali ich powrót do pierwszego domu. Kiedy tam wpadli, Petrov, Chernoff i Morochow z przerażeniem obserwowali stan, w jakim się znalazł Dobrow. Posadzili go na kanapie. Sierżant wziął porucznika na stronę.

– Padamy jak muchy – szepnął – W tym tempie nie przetrzymamy do rana.

Porucznik nie zdążył odpowiedzieć, kiedy nagle uruchomił się Morochow.

– Spadajmy stąd do cholery! – Podniósł się, odchodząc od okna – Pakujmy się do transportera i spieprzajmy! Czy tylko ja mam wrażenie, że z tym miejscem jest coś nie tak?

– Najpierw te gnojki zapłacą za to, co zrobili naszym kolegom – zaoponował Sokolov. Pod tym względem według oceny Damiana, niewiele różnił się od Kovacheva z tym samym fanatyzmem w oczach.

– Nigdzie nie pojedziemy – dodał porucznik – Mamy swoje rozkazy.

Andreyev nadal miał w głowie ostatnie słowa Dobrowa. Kiedy pozostali się kłócili, on wślizgnął się do sypialni, gdzie przebywał jeniec. Dziewczyna siedziała na łóżku, trzymając w rękach ramkę z fotografią, którą wcześniej znalazł Rosjanin. Spojrzała na niego mętnym, obojętnym wzrokiem.

Andreyev uklęknął przed nią, odkładając karabin na podłodze.

– Powiesz mi, co widziałaś? – zapytał łagodnie.

Ponieważ nie odpowiadała, spróbował inaczej.

– Nie musisz się mnie bać – powiedział z przekonaniem – Nie zrobię ci krzywdy.

Spojrzała na niego wrogo.

– Nic innego od początku nie robicie – odparła z całą złością, na jaką było ją stać – Przyjechaliście tu, mordujecie naszych bliskich, bombardujecie nasze domy. Sami nas najechaliście.

Andreyev westchnął, zastanawiając się nad czymś.

– Prawda jest taka… – Próbował znaleźć odpowiednie słowa – Że nie powinno mnie tu być. Nikogo z nas nie powinno tu być.

Po raz pierwszy spojrzała mu w oczy.

– Ta cała wojna…– kontynuował, bo wiedział, że tylko tak naprawdę, jej może się zwierzyć – Nie ma najmniejszego sensu. Putin oszukał nas, oszukał nas wszystkich. Wysyła nas na śmierć, żebyśmy zabijali niewinnych ludzi. Nie chcę tego robić. Nie po tym, co widziałem.

Obserwowała go, wciąż się wahając. Zrobił ostrożny krok w jej kierunku.

– Posłuchaj, chce się stąd wyrwać. Zabiorę cię ze sobą, jeśli chcesz, ale musisz mi powiedzieć, z czym mamy do czynienia. Nie uda mi się to bez twojej pomocy.

Gdzieś między nimi powstała nić porozumienia. Skinęła głową.

– Nie wiem, kim ona jest – rzekła na początek.

Andreyev uniósł brew.

– Ona?

– Kobieta… przynajmniej wyglądała jak kobieta. Była przeźroczysta, biło od niej słabe, błękitne światło. Uniosła waszego kolegę, jakby nic nie ważył, a potem…

Załamał jej się głos, przypomniała sobie co jeszcze niedawno Rosjanin, chciał jej zrobić.

– Czym ona jest? – dopytywał się Damian, chociaż trudno mu było w to uwierzyć – Duchem? Zjawą?

– Skąd mam wiedzieć? – odparła powstrzymując łzy – Nigdy jej nie spotkałam. Tutaj nie działy się nigdy takie rzeczy…

Skinął głową ze zrozumieniem i zabierając karabin, wstał.

– Jak masz na imię? – zapytał.

Zastanawiał się czy mu odpowiedzieć.

– Alina – odparła w końcu.

– A ja Damian.

– Zabierzesz mnie stąd? – spytała tym swoim łagodnym, cichym głosem.

Spojrzał na nią ponownie.

– Jeszcze nie teraz. Kiedy będę miał jakiś plan.

Za drzwiami usłyszał donośny głos porucznika.

– Każdy, kto spróbuje ucieczki, zostanie potraktowany jako dezerter i zdrajca i zostanie zastrzelony, czy to jasne?!

Potem nastąpiła krótka seria z AK, ale dobiegała znowu z zewnątrz, tym razem jednak bardzo blisko. Andreyev natychmiast wybiegł, zostawiając dziewczynę samą.

W momencie, kiedy Andreyev wszedł do sypialni dziewczyny, a pozostali zaczęli się kłócić, Dobrow wstał z kanapy i powoli ruszył do wyjścia. Wszystko mu było jedno, co się z nimi stanie, chciał po prostu wrócić do domu. Wyszedł na zewnątrz. W twarz uderzyło go chłodne powietrze. W drżących dłoniach trzymał przed sobą karabin. Zrobił krok do przodu, potem następny. Jego uszy wychwyciły dziwny szept, jakby dobiegał z bardzo daleka. Wyczuł ruch po prawej. Odwrócił się błyskawicznie i zobaczył materializującą się sylwetkę człowieka. Palec zacisnął się na spuście i posłał tam krótką trzystrzałową serię. Huk ocucił go nieco. Postać natychmiast upadła. Trafił! Nie mógł w to uwierzyć, naprawdę w coś trafił!

Pierwsi wybiegli Morochow i Borisyuk. Zobaczyli, do czego mierzył i pognali tam bez słowa i pochylili nad leżącym. Dobrow zaczął iść w ich kierunku, z lekkim uśmiechem zadowolenia. A jednak można było ich zabić! Nie dał się zaskoczyć. Ha!

Zbiegli się pozostali. W miarę jak Dobrow podchodził coraz bliżej, wyraźniej słyszał Morochowa.

– Uciskaj tę ranę… Spokojnie, spokojnie. Petrov! W domu jest moja apteczka, leć po nią!

Dobrow był już na tyle blisko, że mógł zobaczyć swoją niedoszłą ofiarę. Zerknął im ponad ramionami i jego oczy rozszerzyły się jak monety.

Na ziemi leżał Zakharov, krwawiąc obficie z trzech ran na piersi. Z ust ciekła mu gęsta krew. Patrzył na niego nic nierozumiejącym wzrokiem. Dobrow upuścił karabin i uklęknął przy konającym.

– Wadim… ja… – Ściągnął hełm i złapał się za głowę – Przepraszam Wadim… nie chciałem…

– D… dlaczego? – wycharczał – Konieczko… dlaczego to zr…

Głowa opadła na mokrą ziemię. Zmarł, zanim Petrov przybiegł z apteczką. Zakharov był sam, najpewniej słyszał ciągłe strzały i chciał sprawdzić, co się dzieje. Pech chciał, że trafił akurat na Dobrowa. Ten wstał, czując na sobie oskarżycielskie spojrzenia. W rzeczywistości tylko porucznik go obserwował. Dobrow cofał się coraz bardziej i Kovachev natychmiast to wyłapał.

– A ty dokąd Dobrow?

Ten spojrzał na dowódcę obłąkanym spojrzeniem.

– Nie mogę tu zostać, nie rozumiecie? Nie mogę, po prostu…

Porucznik wyjął z kabury pistolet i przeładował go.

– Nawet o tym nie myśl.

Dobrow jednak już się odwracał i zaczął biec w kierunku drogi, gdzie stał drugi BTR. Kovachev strzelił mu w sam środek pleców. Kiedy upadł na kolana, strzelił po raz drugi i Dobrow runął martwy na twarz.

Pozostali z przerażeniem obserwowali swojego dowódcę.

– To samo zrobię z każdym, kto tego spróbuje, jasne? – oznajmił ostrzegawczo – Petrov! Uruchom radiostacje, trzeba zameldować, co tu się dzieje. Borisyuk idziesz z nim.

Borisyuk, który nadal klęczał przy ciele Zakharova, wymienił się spojrzeniami z Morochowem, po czym wstał i pobiegł za operatorem do wnętrza domu.

Andreyev zauważył, że zaczyna się dziać coś dziwnego. Znów poczuł, jak mu się włosy jeżą na karku, a temperatura znacząco spadła. Zaczął wiać lekki wiatr. Rozejrzał się z niepokojem. Stali na otwartym polu bez żadnej osłony.

– Też to poczułeś? – zapytał stojący obok niego Chernoff. W rękach trzymał karabin Dobrowa, który ten upuścił wcześniej.

Pierwszy odezwał się Morochow. Jego głos był bliski histerii.

– Coś się do nas zbliża! – zawołał.

Jak na komendę pozostali, obrócili się w każdym możliwym kierunku, stojąc plecami do siebie.

– Gdzie kurwa, nic nie widzę? – warknął Sokolov, gotów do mordu.

– Strzelajcie, jeśli coś zobaczycie – dodał porucznik.

Stali w miejscu nadal się obracając, niektórzy spoglądali nawet na dach budynku.

– Lepiej wracajmy do środka – zaproponował Worochev.

Andreyev spojrzał na sierżanta i wtedy to zobaczył. Za plecami Worocheva materializowała się jakaś błękitna poświata. Zanim Andreyev zdążył go ostrzec, coś wciągnęło sierżanta, który z krzykiem zniknął we mgle.

– Worochev! – Porucznik ruszył biegiem za sierżantem i również zniknął.

Pozostali stali jak wryci nie wiedząc co robić.

– O kurwa, o kurwa, co teraz? – Chernoff nie skończył zadawać pytania, kiedy usłyszeli strzały z pistoletu porucznika.

– Pierdole – zdecydował Morochow – Chuj z Putinem. Niech sobie w dupę wsadzi te swoją krucjatę.

Odwrócił się i pognał w przeciwnym kierunku. Sokolov chciał go zatrzymać, ale Morochow już przeskakiwał przez murek i zniknął jak porucznik.

– Pojebało ich – stwierdził Chernoff – Nie powinniśmy się teraz rozdzielać.

Ogólna panika jednak zrobiła swoje. Jedynie Sokolov starał się zachować stoicki spokój. Zaczął iść w kierunku, w którym pobiegł Kovachev.

– Idę za porucznikiem. Róbcie, co chcecie.

Chcieli iść z nim, kiedy za nimi nastąpiła głucha eksplozja. Zawahali się.

– Miny – powiedział Sokolov z przekonaniem.

Andreyev zaczął iść w kierunku, skąd dobiegł wybuch.

– A ty dokąd? – zawołał za nim kapral.

– Tam pobiegł Morochow – odparł szeregowy, nie oglądając się.

Nie uśmiechało mu się iść tam samemu, ale z Morochowem łączyły go bliższe relacje niż z pozostałymi. Ku jego uldze dołączył do niego Chernoff. Przeskakując przez ogrodzenie, musieli zachować ostrożność. Sokolov i Zima rozlokowali tu dwanaście min, z czego jedna, najpewniej detonowała. Tylko oni znali ich dokładne położenie. Ostrożnie stawiając kroki, wytężali wzrok, ubezpieczając się wzajemnie. Trafili na świeży po wybuchu lej. Gorące odłamki jeszcze dymiły. Trochę dalej zobaczyli, poszarpaną, urwaną w kolanie nogę. Zrobili kilka kolejnych kroków i wtedy znaleźli Morochowa.

Mężczyzna nie miał obu nóg, a reszta ciała była w strzępach, poharatana przez odłamki. Widząc ich, wyciągnął w ich kierunku zakrwawioną dłoń. Andreyev ujął ją, klękając przy nim.

– Wanieczka…

– Damian… – Morochow łapał z trudem oddech. Odłamki mogły przebić nawet płuco – N… nie chcę tak umierać.

Andreyev nie wiedział, co mógłby zrobić w takiej chwili. Życie powoli uchodziło z towarzysza broni, a on czuł się bezradny.

– Chcę do domu… – Morochow mówił coraz ciszej – Chcę do mamy… do siostry… nie…

Słowa urwały się, a jego uścisk zelżał. Andreyev wolną ręką zamknął oczy Morochowa, wpatrzone w górę. Wstał i spojrzał na Chernoffa, który tylko wykonał znak krzyża.

– Co teraz? – zapytał, nadal spoglądając na Morochowa, jakby liczył na to, że nagle ożyje.

– Zbieramy, kogo się da i ładujemy się do BTR-a – zdecydował Andreyev – Pieprzyć armię i rozkazy. Opuszczamy to przeklęte miejsce i poddajemy się pierwszemu ukraińskiemu oddziałowi, jaki spotkamy.

Chernoff siknął głową na znak zgody. Gdzieś w oddali usłyszeli serię wybuchów. Bardzo daleko, a jednak huk eksplozji dotarł aż tutaj. Zapewne ostrzał artyleryjski. Trudno było stwierdzić, która strona strzelała.

Nagle usłyszeli wystrzały z karabinów AK. Dochodziły od strony gospodarstwa. Poza strzałami słyszeli też przeraźliwe krzyki.

– Borisyuk i Petrov – rzucił Andreyev i wspólnie z Chernoffem zawrócili.

Musieli jednak wracać ostrożnie, aby nie podzielić losu Morochowa. Ciało żołnierza zostało za nimi, powoli okrywane całunem, gęstej, mlecznobiałej mgły.

Kiedy dotarli do ogrodzenia, krzyki i strzały ustały. Przeskoczyli przez płot i z uniesioną bronią szli wzdłuż ściany budynku. Dotarli do drzwi. Tym razem Andreyev ostrożnie wchodził do środka. Jego oczy wędrowały po wszystkich kątach i ciemnych zakamarkach. Czuł zapach prochu i śmierci. Wszedł głębiej, a Chernoff nie odstępował go na krok.

Petrov leżał częściowo, na stole z nogami na podłodze i zwisającą ręką. Wyglądał jak wysuszona mumia. Radiostacja walała się na podłodze, rozbita na kawałki, podziurawiona kulami kalibru 7,62 mm. Borysiuk siedział oparty o ścianę przy stanowisku PKM. Ręce miał bezwładnie rozłożone, a na kolanach spoczywał jego AK. Głowa opadała mu na lewym ramieniu, a twarz była wykrzywiona w niewyobrażalnym przerażeniu. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, leżały łuski od nabojów. Sądząc po dziurach na ścianach, strzelali na ślepo, gdzie popadnie.

Andreyev nie dbając o własne bezpieczeństwo, rzucił się w kierunku drzwi do sypialni, gdzie była Alina. Wpadł do pokoju i się rozejrzał. Siedziała za łóżkiem, wciśnięta w kąt z podkulonymi nogami. Przerażona bała się poruszyć. Podbiegł do niej i sprawdził, czy nie odniosła żadnych obrażeń.

– Wszystko gra? – zapytał.

– Słyszałam strzały – wydusiła po kilku sekundach – Co się dzieje?

– Zabieram cię stąd – oświadczył i pomógł jej wstać.

Wychodząc, zobaczył pytające spojrzenie Chernoffa, który ubezpieczał drzwi.

– Idzie z nami – oznajmił Damian, tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Chernoff wzruszył jedynie ramionami.

– Mnie tam nie przeszkadza.

Wyszli na zewnątrz i zaczęli iść w stronę najbliższego BTR-a, stojącego obok domu. Minęli ciało Zakharova, okrążyli transporter i Chernoff otworzył właz z boku pojazdu.

– Trzeba sprawdzić, czy Borysiuk zatankował zbiornik – rzucił i wszedł, aby sprawdzić leżące w przedziale desantowym kanistry. Andreyev i Alina czekali na zewnątrz, rozglądając się czujnie.

Szczęk przeładowanej broni sprawił, że odwrócili się w kierunku, z którego nadszedł.

Sokolov szedł w ich kierunku z uniesionym karabinem. Zgubił, gdzieś hełm i oporządzenie. W oczach kryło się czyste szaleństwo.

– Wybieracie się dokądś towarzyszu? – zapytał. Gdzieś zniknęła jego pewność siebie, włosy częściowo mu osiwiały.

– Sokolov? – Andreyev nie wiedział, jakie zamiary ma kapral, podejrzewał jednak, że nic dobrego – Gdzie byłeś? Co się z tobą stało?

– Pobiegłem za porucznikiem – odparł kapral beznamiętnym tonem – Przepadł bez śladu. Znalazłem Worocheva… a przynajmniej to, co z niego zostało.

Andreyev ramieniem zasłonił dziewczynę, chcąc stanąć pomiędzy nią a Sokolovem.

– Zabieramy się stąd Sokolov – rzekł Andreyev, zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji. Chernoff nadal był w środku transportera, nieświadomy zagrożenia – Z tobą lub bez ciebie.

– Nie możemy odjechać – Sokolov zaśmiał się sucho – Najpierw nam zapłacą za to, co zrobili reszcie.

– Kto? – Andreyev próbował zyskać na czasie.

– Widziałem je. – Wyraz jego oczu zmienił się. Po raz pierwszy Andreyev widział u niego coś, co mogłoby być strachem – Widziałem te istoty. Nie pozwolą nam odejść. Musimy stawić im czoła.

W tym momencie Chernoff wystawił głowę z przedziału desantowego. Zamarł, widząc celującego w pozostałą dwójkę kaprala. Sokolov skierował lufę swojego SWU w niego.

– Co zamierzasz zrobić Sokolov? – Andreyev robił wszystko, żeby kapral skupił całą uwagę na nim.

Sokolov znów skoncentrował się na nim. Wskazał na Alinę.

– Najpierw pozbędziemy się jej – odparł – Współpracuje z wrogiem. To kolaborantka. Jest zagrożeniem dla oddziału.

– Nie ma już oddziału Sokolov – zaoponował Andreyev – Zostaliśmy tylko my. Nie pozwolę ci skrzywdzić tej dziewczyny. Dość już śmierci.

Sokolov ponownie się zaśmiał, tym razem głośniej.

– Biedny, naiwny Andreyev. – Westchnął rozbawiony – Wszyscy tutaj jesteśmy zabójcami. Ona nie jest inna.

Wzrok mu stwardniał, pojawiła się determinacja.

– Rzuć broń Andreyev – rozkazał.

– Nie ufasz mi Sokolov? – Szeregowy zmusił się do uśmiechu.

– Nie, wcale – odparł z przekonaniem kapral – Od początku miałeś problem z wykonywaniem rozkazów. Szczególnie wtedy w tej wiosce. Ty i Dobrow. Drugi raz nie powtórzę. Rzuć broń w moją stronę.

Andreyev nie mając wyboru, wykonał polecenie. W chwili kiedy broń upadła na ziemię, Chernoff poruszył się i wyciągnął cały czas trzymany za plecami karabin. Sokolov jednak był czujny. Okręcił się i strzelił z przyłożenia, trafiając Chernoffa prosto w twarz. W momencie, kiedy upadał, Andreyev pchnął Alinę w kierunku domu i razem z nią rzucił się do ucieczki. Wiedział, że nie zdąży sięgnąć po karabin, ani nie zmniejszy dystansu, jaki ich dzielił, żeby kapral nie zdołał strzelić. Pozostała ucieczka. Ledwo uszli trzy kroki, kiedy rozległ się pierwszy strzał. Andreyev poczuł uderzenie w prawym boku i poczuł nagły ból, jednak zmusił się, by biec dalej, pchając przed sobą dziewczynę. Kolejny pocisk uderzył w ścianę tuż obok jego głowy, następny trafił w ziemię przy prawej nodze. Zrozumiał, że mgła w obecnej chwili była ich największym sojusznikiem. Sokolov musiał strzelać na ślepo. Trzymając się za zraniony bok, Andreyev pokonał jeszcze kilkanaście metrów, aż w końcu zachwiał się i upadł. Alina zatrzymała się i próbowała mu pomóc.

– Biegnij do drogi! – rzucił przez zaciśnięte zęby – Tam jest transporter, nie zatrzymuj się!

Patrząc na niego z przestrachem w końcu pobiegła przed siebie i zniknęła we mgle. Andreyev zmusił się, do wysiłku i podniósł się z ziemi. Nastąpiły kolejne dwa strzały, tym razem ominęły go znacznie dalej. Dotarł do ogrodzenia. Przetoczył się przez murek, robiąc przy tym dużo hałasu i zaczął iść wzdłuż niego, żeby okrążyć dom. Jeśli odciągnie Sokolova od dziewczyny, to będzie miała szansę uciec. Czuł krew ściekającą mu między palcami. Podtrzymując się lewą ręka ściany, pokonywał kolejne metry. Wydawało się, że budynek ciągnie się w nieskończoność. W końcu dotarł do krawędzi ściany i zerknął za nią ostrożnie. Jeżeli uda mu się dotrzeć z powrotem do BTR-a i podnieść broń Chernoffa, albo swoją, to będzie mógł zaskoczyć Sokolova.

Przeskoczył ponownie murek, zostawiając na nim ślady krwi. Zastanawiał się jak bardzo poważna jest rana. Wydawało mu się, że kula ominęła wszystkie ważne narządy, ale ostatecznie nie był lekarzem.

Natrafił na traktor, który wyglądał jakby pamiętał lepsze czasy. Oparł się o niego, żeby zaczerpnąć tchu. Przez chwilę nasłuchiwał dźwięków, jednak panowała wszędzie głucha cisza. Postanowił iść dalej.

Minął traktor i dotarł do końca domu. Wychylając się ostrożnie zobaczył przód transportera. Żadnego ruchu, wszystko dookoła wydawało się martwe, poza załamującym się światłem, wydobywającym się z wnętrza BTR-a. Podszedł do wozu i zerknął za niego.

Sokolova nigdzie nie było. Chernoff leżał tam gdzie padł, a jego karabin tuż obok. Podniósł go, sprawdził magazynek i przeładował dla pewności. Z wnętrza transportera buchały płomienie. Widocznie Sokolov użył jednego ze swoich granatów fosforowych, żeby uniemożliwić im ucieczkę. Zastanawiał się co dalej. Mógł podążyć w ślad za Aliną, albo poszukać Sokolova. Najprawdopodobniej spotka go i tak po drodze. Już miał iść, kiedy rozległy się strzały z karabina Sokolova. Dochodziły bardziej od strony stodoły.

– No dalej! – rozpoznał krzyk kaprala – Chodźcie i weźcie sobie mnie!

Napinając mięśnie zaczął iść w tamtym kierunku. Kolejne strzały, powiedziały mu, że ktoś najwyraźniej strzelał w powietrze. Transporter został daleko za nim. Wokół nie widział nic prócz mgły. Po chwili ujrzał Sokolova. Był zwrócony plecami do niego. Rozkładał szeroko ramiona, jakby wzywał niebiosa, aby rzuciły mu wyzwanie. Andreyev zobaczył coś przed kapralem. Najpierw była to tylko, przeźroczysta błękitna poświata. Zaczęła nagle nabierać kształtów. Ludzkich kształtów. Twarz postaci była z początku niewyraźna.

Zjawa wyciągnęła ramiona, unosząc Sokolova do góry. Żołnierz szarpał się i próbował wyrwać. Zjawa otworzyła swoje bezkształtne usta i Sokolov w jednej chwili zaczął chudnąć. Dziwny dym zaczął wydobywać z jego ciała, jakby ulatniała się z niego dusza i po paru sekundach istota upuściła, pozbawione życia truchło. Wtedy Andreyev zobaczył jej twarz. Była to twarz kobiety. A co gorsza rozpoznał ją.

Wspomnienia wróciły. Były jak niepoukładane obrazy. Chaotyczne. Może dlatego, że próbował je wyprzeć z pamięci. Była wtedy w tej osadzie, trzy dni temu. Stała tam z innymi mieszkańcami. Patrzyła wprost na niego jasnozielonymi oczami. Jej usta poruszały się, jednak nie padały żadne słowa. Z jej ust nagle zaczęła lecieć krew, a na jej czystej białej sukni zaczęły w kilku miejscach pojawiać się krwawe plamy, które były coraz większe.

Andreyev zamrugał oczami. Zjawa nadal spoglądała na ciało Sokolova. Po chwili podniosła wzrok i spojrzała Damianowi prosto w oczy. Mężczyzna poczuł lodowaty uścisk w gardle. Do jego uszu doszły dziwne szepty, jakby istota coś do niego mówiła. Z krzykiem rzucił się do panicznej ucieczki. Nie zastanawiał się, dokąd biegnie, nie miał pojęcia, gdzie jest. Mgła była tak gęsta, że czuł, jak go zaczyna przytłaczać. Wpadł na tył pickupa. Zorientował się, że jest w pobliżu stodoły. Obszedł samochód i zobaczył otwartą maskę. Zerknął na silnik. Kable zostały brutalnie wyrwane i teraz zwisały luźno. Ruszył dalej i natrafił na drewnianą ścianę stodoły. Zaczął iść wzdłuż niej. Kilkanaście metrów dalej powinien być drugi budynek. Ruszył biegiem, czując ból w ranie. Tracił za dużo krwi. Ciekła mu po nodze i zostawiała ślady. Niemal wpadł na ścianę, z drewnianą przybudówką, gdzie leżały ułożone, porąbane szczapy drewna. Na drewnie spoczywało niedbale czyjeś ciało. Andreyev rozpoznał w nim Worocheva.

Nie zatrzymując się, zaczął iść dalej. Nie wiedział, czy ta istota go ściga, czy się tylko z nim bawi. Chciał po prostu znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Minął dom. Wejście na farmę było już blisko. Pokonał ostatnie metry, słaniając się na nogach.

Zobaczył transporter. Dopadł do niego jak do jakiejś tratwy ratunkowej na pełnym morzu. Łapiąc powietrze, zaczął przesuwać się w stronę włazu. Może jeśli znajdzie się w środku, zjawa go nie dopadnie?

Przed nim ktoś stał. Po chwili musiał się poprawić. To były dwie osoby. Jedna z nich klęczała, a druga przystawiała jej pistolet do głowy. Kiedy zrobił jeszcze kilka kroków, zorientował się, że klęcząca osoba to Alina. Przeniósł swój wzrok na postać z bronią. To był Kovachev.

– Andreyev? – Usłyszał jego niepewny głos – To ty?

Andreyev spróbował wyprostować się, ale ból w boku uniemożliwiał mu to. Nadal trzymając w pogotowiu karabin, zmusił się aby odpowiedzieć.

– Tak panie poruczniku, to ja.

– A, więc wciąż żyjesz – stwierdził Kovachev – Zaskakujące. Zawsze miałem cię za jednego z najsłabszych w oddziale.

Alina cała drżała. Po policzkach płynęły jej łzy.

– Tylko ty zostałeś? – dopytywał się dowódca.

– Tylko ja panie poruczniku – potwierdził szeregowy.

Znów usłyszał te dziwne szepty. Były jak głosy kilkunastu osób. Za Kovachevem i Aliną pojawił się błękitny blask. Andreyev, widział jak, materializuje się zjawa. Kovachev dostrzegł wyraz jego twarzy i odwrócił się, nie odrywając lufy pistoletu od głowy dziewczyny. Andreyev zobaczył, jak pojawiają się kolejne zjawy. Otaczały ich, odcinając im jakąkolwiek drogę ucieczki. Widział ich twarze, rozpoznawał je. Zjawa przed porucznikiem miała twarz kobiety, która prześladowała Andreyeva od trzech dni, a nawet w koszmarach.

– No dalej! – zawołał Kovachev – Spróbujcie tylko, a rozwalę jej łeb!

Zdecydowanym ruchem docisnął lufę pistoletu do skroni Aliny.

– Będziecie mieć jej życie na sumieniu! Tak chcecie to rozegrać?

Zjawy nie dawały żadnego znaku, że go słyszą, jednak żadna z nich się nie poruszyła. Istota o kobiecej twarzy przeniosła swoje spojrzenie z Kovacheva na Andreyeva. Mężczyzna czuł, jak przewierca go tym wzrokiem na wylot.

Wróciły wspomnienia. Ich oddział stał w rzędzie z karabinami w dłoniach. Wszyscy tam byli. On Sokolov, Morochow, Miedwiediew, Dobrow i pozostali. Przed nimi stała grupa przestraszonych ludzi. Ze trzydzieści osób. Starzy, młodzi, dzieci… Wśród nich była kobieta o jasnozielonych oczach, o których wiedział, że nigdy nie zapomni. Tuliła do siebie małą, przestraszoną dziewczynkę. Za nimi znajdował się lej po wybuchu pocisku artyleryjskiego.

Dotarli do wioski, wczesnym rankiem po tym, jak ich grupa została ostrzelana kilka dni wcześniej. Większość chciała rozładować napięcie i frustrację. Kovachev rozkazał wyciągnąć mieszkańców z łóżek. Miedwiediew, Zakharov, Piuszkin i Sokolov brali co młodsze dziewczyny i gwałcili je na przemian. Wśród nich była zielonooka kobieta…

Później zebrali ich do kupy przy leju i porucznik rozkazał żołnierzom otworzyć ogień. Niektórzy kręcili głowami niepewni. Andreyev otwarcie odmówił. Nie mógł się zmusić, by podnieść karabin i po prostu strzelić do bezbronnych cywili, których dopiero co wyciągnęli z łóżek. Wtedy Kovachev przystawił mu lufę do głowy. Zagroził, że jeśli nie strzeli, to dołączy do nich. Andreyev nie chciał wtedy umierać. Nie był na to gotowy. Przeklinał się za własną słabość.

Żołnierze unosili niepewnie broń, poza kilkoma wyjątkami. Dobrow i Morochow wyglądali, jakby mieli zemdleć. Andreyev zobaczył tę kobietę w tłumie. Patrzyła wprost na niego. Jej usta poruszały się, wypowiadając bezgłośne słowa. Nie miał pojęcia, czy przeklina ich, czy się modli. Kiedy zaczęli strzelać, zamknął oczy. Nie chciał widzieć, kogo trafiają jego pociski. Strzelali, aż opróżnili magazynki.

Kiedy otworzył oczy, zobaczył stos ciał, większość wpadła do rowu. Niektórzy jeszcze się ruszali. Porucznik kroczył między nimi i do każdego oddawał strzał w głowę, nieważne żywego czy martwego.

Dobrow upadł na kolana i zwymiotował. Morochow trząsł się cały. Sokolov stał nad ciałami jak jakiś zdobywca i uśmiechał się, podczas gdy kilku chłopaków mu wiwatowało. Andreyev podszedł powoli do ciał i znalazł wśród nich kobietę, której imienia nawet nie znał. Choć martwa, to patrzyła wprost na niego. W ramionach nadal trzymała ciało dziewczynki.

Na to wspomnienie Andreyev poczuł, jak do oczu napływają mu łzy.

– Andreyev! – zawołał Kovachev, nie oglądając się – Odpal silnik BTR-a i spadamy stąd!

Ponieważ nie usłyszał odpowiedzi, chciał się odwrócić, ale bał się stracić z oczu otaczające ich zjawy.

– Słyszałeś co…

Padł strzał. Kovachev stał przez chwile z dziwnym wyrazem twarzy, po czym spojrzał w dół na swoją pierś. Ze zdumieniem obserwował powiększającą się plamę krwi na swoim mundurze. Odwrócił się powoli i zobaczył jak Andreyev, celuję do niego ze swojej broni. Z lufy nadal unosił się dym. Kiedy Kovachev zrozumiał wreszcie, co zaszło, szeregowy strzelił ponownie, trafiając go prosto w serce. Kovachev runął jak kłoda. Dziewczyna padła na drogę, cicho szlochając.

Andreyev upadł na kolana, broń wysunęła mu się z ręki i z brzękiem uderzyła o jezdnię. Spojrzał na unoszącą się zjawę kobiety i zdawało mu się, że skinęła niedostrzegalnie głową w zadowoleniu.

Andreyev uśmiechnął się słabo i zamknął oczy pogodzony z losem. Niemal z utęsknieniem czekał na śmierć, która wreszcie wyrwałaby go od wewnętrznego cierpienia. Chwila dłużyła się niemiłosiernie. Czekał na swój koniec, ale ten nie nastąpił. Kiedy otworzył oczy, został tylko on i Alina. Zjawy zniknęły. Mgła jakby się rozrzedziła. Czuł, że odeszły może nawet zaznały spokoju.

Usiadł ostrożnie na drodze, opierając się o koło transportera. Ostrożnie dotknął swojego boku. Krew zaplamiła mu niemal połowę munduru. Zamknął ponownie oczy.

Alina przyklękła przy nim i dotknęła jego ramienia, sprawdzając, czy żyje. Spojrzał na nią i uśmiechnął się słabo.

– Odeszły – powiedziała słabym głosem.

Andreyev skinął głową ze zrozumieniem.

– Idź wzdłuż drogi, znajdź kogoś, kto będzie ci w stanie pomóc – powiedział, czując, jak powieki mu się same zamykają – Unikaj wojska i znajdź się jak najdalej od frontu. Najlepiej wyjedź z kraju.

Alina pokręciła głową.

– A co z tobą? Trzeba cię opatrzyć.

– Poradzę sobie. – Popatrzył jej w oczy, ponownie zmuszając się do uśmiechu – Taki los żołnierza. Ktoś w końcu mnie znajdzie.

Ostatni raz spojrzała na niego.

– Dziękuję – powiedziała i ruszyła w drogę.

Damian Andreyev patrzył za nią, jak odchodzi. Mgła już w większości zniknęła i dopiero teraz dostrzegł, że zrobiło się ciemno. Siedział tak i zastanawiał się co dalej. W wozie powinny być jakieś opatrunki. Jeśli dożyje do rana, to będzie miał dwie możliwości. Albo poczeka, aż znajdzie go jakiś oddział rosyjski, albo sam wyruszy w drogę i odda się w ręce Ukraińcom. Osobiście wolał trafić do tych drugich. Noc pokaże, co go czeka.

Boże, zabiłby za papierosa. Na tę myśl roześmiał się.

Koniec

Komentarze

To była sypialnia, równie w opłakanym stanie co salon.

W równie.

 

Damian był pewien, że była to najdłuższa godzina w jego życiu, podobnie jak przesłuchiwanej.

 

Tu coś nie zagrało.

 

Nagle jedne skrzydło drzwi stodoły otwarły się z trzaskiem, kiedy wtargnął tu silny wiatr. Miedwiediew odruchowo złapał za karabin i okręcił się w miejscu, celując w jedyne wejście do stodoły.

Powtórzenie

 

Dziewczyna drżała cała, będąc przed chwilą świadkiem ataku. Bała się poruszyć, więc po prostu leżała tam i czekała.

 

 

Trochę źle podzielone na zdania. Bo ona bała się będąć świadkiem, więc to powinno być w jednym zdaniu. A to, że drżała w odrębny,

 

Tak jak się pojawił, tak zniknął.

 

 

Nie wiedziała, jak długo leży. Sekundy? Minuty? Z zewnątrz dochodziły czyjeś kroki.

 

Dochodzi odgłos, a nie kroki.

 

Ktoś coś wołał, ale jej umysł nie pył w stanie wyłapać słów.

raczej był, a nie pył

 

Widząc ciało towarzysza, odwrócił się i krzyknął coś, a potem wszedł do środka, i omiótł karabinem całą stodołę.

 

Omiatanie karabinem wnosi akcent humorystyczny;)

 

Jest trochę błędów w dialogach. https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

Czyta się Twój tekst dość płynnie, ale wprowadzasz za dużo bohaterów, współcześni Rosjanie nie mówią do siebie towarzyszu, a gdzieś w połowie opadło mi zainteresowanie.

Lożanka bezprenumeratowa

No dobra, sorki, że tyle to zajęło, ale dopiero znalazłem teraz trochę czasu. Dzięki za wskazówki i wytknięte błędy. Tekst jest poprawiony, więc mam nadzieję, że tym razem nie będzie kuło w oczy :)

Nowa Fantastyka