- Opowiadanie: Ambush - Nenufar, kukułka i facet bez skrzydeł

Nenufar, kukułka i facet bez skrzydeł

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nenufar, kukułka i facet bez skrzydeł

– No i gdzie pchasz te ręce, smutny kutasie?! – warknęłam.

Zawsze miałam Krystiana za dupka i po raz kolejny udowadniał, że nim jest. Nawet w takiej chwili.

Chwyciłam różowe niby larwy paluchy i szarpnęłam z wściekłością, usiłując skutecznie wepchać go do bagażnika. A jemu wciąż wypadały to noga, to ręka. Gdy wyleciała głowa, a szczęki rozwarły się jak u hipopotama, pochyliłam się i zasyczałam do samego ucha.

– Nic się nie zmieniło, bezużyteczny, kłopotliwy, drętwy!

Mimo że nie byłam ułomkiem, zapakowanie do auta bezwładnego ciała, obecnie już eksukochańca mojej najlepszej przyjaciółki Iwony, okazało się nie lada problemem.

Za chińskiego boga nie umiałam sobie przypomnieć, kiedy i czym utłukłyśmy tego gnojka, ale wiedziałam, że mu się należało.

Spuściłam z rozmachem klapę bagażnika, a wtedy coś nieprzyjemnie chrupnęło, a klapa odskoczyła do góry.

– Krystianku, zupka czeka! – zaskrzeczała kukułka, wyskakując z wiszącego na pobliskiej topoli zegara.

Wtedy Krystian usiadł gwałtownie w moim kombi, masując głowę, a ja wrzasnęłam przeraźliwie.

 

***

Zaszlochałam i usiadłam we własnym łóżku. Fluorescencyjne wskazówki budzika uczepiły się kurczowo dwunastki, w domu było ciemno i cicho. Poczłapałam na bosaka do kuchni, nalałam sobie szklankę wody i przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do Iwony.

Pomyślałam jednak, że senna przygoda, choć smakowita i miejmy nadzieję prorocza, może poczekać do rana.

Było duszno, otworzyłam okno, a potem usiadłam na krześle, usiłując jakoś okiełznać tabun pędzących w głowie myśli. One jednak gnały dalej, a jedna przyniosła wspomnienie wizyty u bioenergoterapeutki i o otrzymanym wtedy zielonkawym proszku, który ponoć miał zmienić moje życie.

Skoczyłam do apteczki, bez trudu wyszukałam papierowy woreczek. Proszek miał teraz kolor żółtawy, a na brzegach oliwkowy, ale mimo to wylizałam go starannie, rozcierając na dziąsłach i podniebieniu. Mikstura była cierpka i lekko szczypała.

– Mam nadzieję, że to nie skończy się zatruciem – szepnęłam do siebie, po czym wróciłam do łóżka.

 

***

Wróciłam albo nie wróciłam, bo po chwili stałam na parapecie i patrzyłam zdumiona na swoje odbicie w szybie. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

– No, wiele się zmieniło! – zawołałam zachwycona.

Już w podstawówce byłam wysoka, a do tego nieco przy kości. Ciotki wzdychały z uznaniem: “podobna do Jagienki z Krzyżaków”, a ja miałam ochotę zgnieść je jak orzechy. Jeszcze nim osiągnęłam pełnoletniość większość mężczyzn sięgała mi najdalej do ucha. Szaleli za mną trenerzy koszykówki, pływania i zapasów, pozostali faceci niestety znacznie mniej.

Teraz widziałam siebie drobną i wiotką. Miałam smukłe, idealnie umięśnione nogi, talię osy i tyłek jak orzeszek. Krótkie włosy, z których właśnie powoli schodziły efekty kolejnego eksperymentu kolorystycznego, zamieniły się w pszeniczne, sięgające kolan loki. Wyszłam na parapet, dając gwiazdom szansę nasycenia się moim blaskiem. Tuż obok opadł czerwony, zwinięty klonowy liść. Chwyciłam zakręcony ogonek i zręcznie wskoczyłam do wnętrza.

Kolejne uderzenie wiatru uniosło mnie lekko.

– Świecie, widzisz?! – krzyknęłam, rozkładając ręce jak skrzydła. – Jestem piękna i wolna!

Szybowałam powoli nad blokami, parkiem i ośrodkiem zdrowia. Noc pachniała lewkonią i opadłymi mirabelkami, a ja czułam się wspaniale.

Kiedy liść miękko osiadł na tafli pobliskiego stawu, poczułam lekki niepokój. Czerwona łódź zachybotała, wzbijając po obu stronach niewielkie fale. Chcąc utrzymać równowagę, rozstawiłam szerzej nogi, moje włosy z cichym szelestem, same zaplatały się w warkocze. Otaczające staw wierzby sprawiały, że woda wydawała się całkiem czarna, a rozświetlone księżycem niebo prawie białe.

Patrzyłam zachwycona, kiedy do moich uszu dobiegły dźwięki muzyki.

Bum, bum, bum! – zadudniły w ciemności basy, cyk, cyk, ziii – zagrały niewidoczne skrzypce świerszczy.

Środkiem stawu, w kierunku wypływającej z niego wąskiej rzeczki, sunęła niska barka, skonstruowana z mięsistych, ciemnozielonych liści nenufarów. To stamtąd płynęła muzyka.

Na duży, omszały kamień, przy którym zacumowałam, wyskoczyły ropuchy. Było ich sześć, a największa stanęła nagle na dwóch nogach. Wtedy zobaczyłam, że zwierzak miał na sobie pomarańczowy t-shirt z napisem „champion” i staromodną kamizelkę. Na szyi nosił wielki, ciężki, złoty łańcuch, na którego końcu dyndał diamentowy nenufar. Zwinięte w spiralę złote pręciki kwiatu drżały delikatnie.

– Piękna, sama, spragniona? – ni to stwierdził, ni zapytał, spoglądając na mnie wielkimi, wypukłymi oczami.

– Witam cię… – odparłam speszona.

– Nie, to ja cię witam! To mój lokal i będziesz w nim mym gościem – ropuch modulował głos niczym amant z przedwojennych filmów i wyraźnie rerał. – Bo chyba nie jesteś podobna do tych wariatek ważek i nie każesz mówić na siebie „gościni”? – zarechotał głośno.

Pozostałe ropuchy dołączyły do niego dławiącym się rechotem.

– Bardzo tu ładnie… – zaczęłam.

– Tu jest wręcz zachwycająco! Widoki są oszałamiające, a muzyka porywająca! No i jestem tu ja! – krzyczał, rozrzucając szeroko muskularne ramiona.

I jakby dla ilustracji swych słów wyciągnął mnie z liścia, obejmując ciasno w talii i bez wysiłku postawił na barce. Muzyka zagrała tango, a on świetnie prowadził. Wtulona w szmaragdową kamizelkę, sunęłam po śliskich liściach i aksamitnych kwiatach.

Skrzek pachniał paczulą i mułem, a mi kręciło się w głowie.

Gdy tańczyliśmy na twardych, zielonych roślinach, moje obcasy wystukiwały rytm flamenco, sunąc po białych płatkach, wzbudzaliśmy szmer, niczym zmysłowy szept kochanków, który udzielał się zgromadzonej publice. Za to, kiedy wirowałam po wodzie, ledwie muskałam taflę, która wydawała z siebie ciche cmoknięcia. 

Pod wodą dostrzegałam obserwujące nas, zaciekawione ryby.

– Jest tylko moja! – krzyknął amant. – Ta ślicznotka należy do Skrzeka! Nie ważcie się nawet o niej śnić!

Gdy opadliśmy z sił, Skrzek powiódł mnie do wnętrza miękkiego, umieszczonego na rufie żółtego kosaćca. Kelnerzy przynieśli nam zaraz czarki pełne schłodzonego nektaru.

On ciągle gadał. Opowiadał o haraczach, które ściąga, o terenach, które do niego należały i o gangu nenufaru  –  jego gangu. Wreszcie zamilkł. Wbił we mnie wzrok i szepnął:

– Jesteś wyjątkowa. Będziesz moim koronnym klejnotem…

Poruszyłam się niespokojnie.

Bycie lachonem ma swoje słabe strony – pomyślałam.

Skrzek parsknął pogardliwie:

– Myślisz, że chcę się z tobą parzyć?! Jestem doskonałością i chodzącą rozkoszą. Nikogo mi do tego nie trzeba!

Patrzyłam zdumiona, kiedy ropuch wysunął długi, lepki język i gładził nim swoje ogromne oczy. Płazie ciało zmieniło barwę na złotą, a źrenice zalśniły i pokryły się tęczowym bielmem. Po chwili Skrzek zadrżał i nieco oklapł.

Patrzył na mnie z szerokim uśmiechem, mrużąc oczy i mlaszcząc obleśnie. Na koniec szepnął:

– Przyleciałaś tu na czerwonym liściu, a twoja głowa jest pokryta złotymi sznurkami, z czego wnioskuję, że jesteś czarodziejską nicią, która pozwoli mi odszukać skarb w labiryncie Klonowej Wyspy i wyjść z niej bez szwanku.

– Nic nie wiem ani o wyspie, ani o skarbie – odparłam skołowana.

Ropuch nadął się i chytrze zmrużył oczy.

– Wobec tego przydasz mi się jako ozdoba, poza tym mama nalega, żebym się ustatkował… Jednak gdybyś przypomniała sobie to, czego oczekuję, byłoby lepiej dla mnie i dla ciebie…

Było w jego głosie coś mrocznego niczym szlam i grząskiego jak bagno. Poczułam strach i pragnienie ucieczki.

Nagle moje warkocze drgnęły.

– Ha! Władasz czarodziejskimi nićmi, mała oszustko! – krzyknął triumfalnie Skrzek.

Warkocze jednak nie były już złote. Patrzyłam zdumiona, jak mocne, zielone pędy oplatają moje ręce, nogi i tułów. Winna latorośl wypuszczała listki i równocześnie uniosła mnie delikatnie.

Skrzek krzyknął i skoczył, usiłując pochwycić mnie za stopę, ale wtedy pędy, wijąc się i sycząc groźnie, odpędziły go.

– Matka zamówiła już muchy na wesele! – krzyknął desperacko.

Nic to nie dało. Nie mając na to żadnego wpływu, unosiłam się już wysoko nad barką.

Czułam się równocześnie niczym dziecko na huśtawce i mucha uwięziona w pajęczynie. Próbowałam się uwolnić z uwięzi, ale nie szarpałam zbyt mocno, bojąc się spaść.

– Wszystko przez to, że Krystian usiadł w bagażniku! – krzyknęłam, sama nie wiedząc czemu.

A ropuch wygrażał mi z dołu.

Pędy niosły mnie w stronę płaskiej, szerokiej łąki. Wreszcie wyswobodziłam się na tyle, że pędy trzymały jedynie moje nogi. Skoczyłam w dół, niemal dosięgając trawy, ale zaraz niczym na bungee, pofrunęłam do góry.

Wisiałam głową w dół, chichocząc histerycznie. Z łąki przyglądały mi się kozy i półnagie dziewczyny odziane w kozie skóry.

Po chwili zwierzęta poświęciły całą uwagę soczystej trawie, za to dziewczęta poszeptały i pochichotały, a potem wyciągnęły ręce i ściągnęły mnie na ziemię.

Zeskoczyłam, ale winna latorośl wciąż była ze mną. Nosiłam sukienkę z zielonych liści, a łydki oplatały mi blade, seledynowe pędy. Winna latorośl stała się mi wiankiem, płaszczem i zausznicami.

– Jesteś wybranką? – Bardziej stwierdziła, niż spytała rudowłosa ślicznotka, szczerząc szpiczaste ząbki.

– Może… – odpowiedziałam niepewnie. – Gdzie łódź ropucha?

– Odpłynęła. Zostawił cię jak wiele innych. Wybiera blondynki, bo uważa, że wasze warkocze są magicznym sznurkiem. Mają mu być potrzebne do jego mrocznych sprawek…

– A potem je porzuca! – zaśmiała się złośliwie śliczna, niebieskooka blondynka.

– Porwały mnie pędy – zasugerowałam nieśmiało.

– Tak będzie dla ciebie lepiej… – szeptały.

– Ropuch z pewnością pozbędzie się twojego kochanka i będzie chciał zamknąć przejście do twojego świata… – dodała blondynka.

Wydawało się, że powiedzą coś więcej, ale niespodziewanie wszystkie przyklękły, chyląc głowy i zgodnie zanuciły pieśń:

 

„Słodycz soku lub twego pocałunku,

Zawróciła mi w głowie i tańczyć kazała.

Grasz na flecie, nie żałujesz trunku,

Bym amforą dla ciebie się stała.”

 

Dostrzegłam pięknego młodzieńca, odzianego w poplamioną winem jedwabną tunikę. Zatrzymał na mnie przez moment wzrok, a na jego wydatnych wargach błąkał się delikatny uśmiech.

Gdy podeszłam, zobaczyłam, że jego jasna skóra lśni od oliwy i złotego pyłu. Wyciągnęłam dłoń i musnęłam pierś nieznajomego, a złocisty blask spłynął również na mnie.

Poczułam radość, błogość i nieokreślone poczucie zadowolenia.

Patrzyłam na niego z zachwytem, a on pochylił się i pocałował mnie. Jego usta były ciepłe i po dziewczęcemu delikatne, ale śmierdział przetrawionym winem. Łagodnie wyswobodziłam się z jego objęć, jednak złapałam go powtórnie, kiedy się zatoczył.

– Możesz być jedną z moich dziewczyn – zaproponował łaskawie.

– Nie wiem, co odpowiedzieć – odparłam.

– Napij się. – Podał mi wielką, purpurową muszlę, z której wylewało się czerwone wino.

Wypiłam kilka łyków. Wino było chłodne, wytrawne, a szorstka muszla drapała wargi.

– Jeśli wypijesz do dna, twoje życie zmieni się… Czeka na ciebie las, dzikie zwierzęta i nieskończone szczęście.

– Użyłam proszku z papierka… sama nie wiem, czy to była dobra decyzja.

Ruszyliśmy śpiewnym pochodem, na przedzie owce i kozy, potem dziewczęta z lirami, a na końcu rydwan zaprzężony w osiołki, na którym jechaliśmy objęci wpół.

Gdziekolwiek przejechał rydwan, z ziemi wyrastały pędy winnej latorośli. Z gąszczu wychodziły lwy, tygrysy i łanie, by pokłonić się złocistemu młodzieńcowi.

Czułam się bardzo szczęśliwa, jadąc u jego boku przez piękny świat, ale wkrótce od nadmiaru wina rozbolała mnie głowa. Piękny bożek zarządził postój. Kazał upiec kilka kóz i przynieść więcej wina.

– Pij! – rozkazał. – Ból głowy zaraz minie. I ściągnij buty, ze mną masz iść boso!

Niechętnie zrzuciłam obuwie. Ku memu zdziwieniu okazało się, że nie miałam już na stopach eleganckich, czarnych butów, ale znoszone, skórzane sandały. Kiedy wzleciały trzepocząc skrzydełkami, dostrzegłam, że pęknięcie paska w prawym znacznie się pogłębiło.

Muszę kupić sobie nowe… – pomyślałam zawstydzona.

A wtedy otoczył mnie rój bucików. Niby jesienne liście, czy porywane wiatrem piórka wzlatywały w niebo całe setki butów. Początkowo były to białe, atłasowe czółenka i miękkie baletki w kolorze écru.

Tańczyłam boso na łące pełnej kwiatów, a buciki wirowały dokoła mnie. Po chwili dołączyły do nich czerwone szpilki, półbuty z jasnej skóry (o takich marzyłam od pół roku), a niedługo potem, wysokie, zamszowe kozaki na niebotycznych, obkuwanych srebrem obcasach.

Zatrzymałam się, patrząc z niepokojem i zastanawiając się, czym będę się musiała zajmować na spodziewanym balu i co mnie czeka przed dwunastą. Wtedy jednak z ziemi wyrosła kamienna wieża, a z niej wyskoczyła rudowłosa kukułka, która wściekłym głosem matki Krystiana zaczęła krzyczeć:

– Do czego to podobne, żeby kobieta nie umiała gotować!

– Jaki tu nieporządek!

– Kiepska gospodyni szuka tylko wymówek!

– Pijąca kobieta to obraza boska!

Nie byłam pewna, czy krytykuje mnie, czy może Iwonę, lecz czułam przez skórę, że kiedy rozedrze się po raz dwunasty, stanie się coś nieodwracanego.

Dlatego bez wahania wyciągnęłam z torebki ekologiczną, wielorazową siatkę na warzywa i wrzuciłam do niej kukułkę.

Ptak krzyczał coś wściekle, ale mimo że siatka miała dość duże oczka, nie wydobywał się z niej żaden dźwięk. Ekologiczny worek nadął się na podobieństwo ogromnego balonu i uniósł mnie w powietrze.

Leciałam, rozpaczliwie machając nogami i uporczywie wpatrując się w kukułkę. Nie chodziło nawet o to, że obawiałam się, że ptaszek ucieknie, po prostu umierałam ze strachu, patrząc w dół. Najdziwniejsze było to, że moje nogi ubijały chmury w gęstą, śnieżnobiałą śmietankę, w której wirowałam wraz z trzymaną siatką.

 

***

 

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

 

Lot trwał mniej niż kwadrans. Złote oczy ptaka świeciły jak diody, ale w końcu zgasły.

Wylądowałam na równinie pokrytej puszystą, żółtą trawą. Miejsce wyglądało jak olbrzymi, śpiący labrador, ale z trawy tu i ówdzie sterczały kamienne wieże.

Mruknęłam z niedowierzaniem:

– Co teraz się trafi, Roszpunka?!

Westchnęłam I chciałam odrzucić na plecy złociste warkocze. Wtedy jednak okazało się, że znowu mam krótkie włosy, a koszula nocna w motylki skrywa nielubianą, dorodną sylwetkę.

Otoczyła mnie gromada istot z ogromnymi oczami i wąskimi, srebrzystymi mieczami na plecach. Miecze sprawiały, że przypominali zarazem Wiedźmina i olbrzymie ważki. Tubylcy dorównywali mi wzrostem, ale mimo iż się między sobą różnili jedno ich łączyło, wszyscy byli w jakiś sposób niedoskonali. Ktoś miał krzywe nogi, inny mocno wystający brzuszek, albo problemy z cerą. Co dziwniejsze, wielu posiadało dwie pary rąk.

Podchodzili ostrożnie, jakby bali się, że mogę ich zaatakować.

Jeden z nich z dziwnie wystrzyżonymi, płowymi włosami, krzywym nosem i lekką nadwagą ukłonił się nisko zapytał:

– Witaj, nieznajoma pani. Jesteśmy Młynarzami Motyli. Przysłała cię kukułka?

– Nie, utłukłam cholerę – mruknęłam i spojrzałam na nich z niepokojem.

Na szczęście nie tylko nie mieli pretensji, ale nawet szeptali podekscytowani. Ktoś krzyknął:

– Nie ma kukułki! Zasadźmy motyle!

– Nie, to nie ma sensu. Wtedy zjawi się kolejna kukułka – odparł siwy, przygarbiony mężczyzna.

– Musimy dowiedzieć się od niej, w jaki sposób pozbyła się ptaka… – powiedział ten stojący obok mnie. – Mam na imię Miłek. Kukułka wyjadała nam larwy motyli i kradła ziarna, zastępując je swoimi jajkami, dlatego młyny nie pracują. Przez to nie mamy mocy, by latać i cierpimy głód.

– Jestem Magda. Czy kukułka mówiła wam niemiłe rzeczy?

– Okropne! – Skrzywił się.

– Nie znam się na tym zbyt dobrze, ale poczułam, że trzeba ją złapać, zanim dwunasty raz wykuka obelgi.

– I co dalej?

– Trzymałam ją w worku, aż zgasła.

Miłek wziął mnie za rękę i poprowadził do pierwszej wieży. Zobaczyłam tubylców otwierających ciężkie skrzynie z ciemnego, niemal czarnego drewna i wydobywających z nich wielobarwne klejnoty.

Oczy niemal wyskoczyły mi z orbit, kiedy patrzyłam na rubiny, turkusy, szmaragdy i diamenty, które podawali czterorękim. Tamci zaś wspinali się ostrożnie na wieże i umieszczali nasionka w specjalnych gniazdach.

Dołączyłam do ich starań. Wraz z Miłkiem nabierałam wody ze źródła do drewnianych czerpaków  i pracowicie nosiłam pod wieże. Młynarze podawali czerpaki do góry, a uczepieni młynów czteroręcy podlewali kamienie.

Miłek szczerzył się w uśmiechach i ani na moment nie odrywał ode mnie oczu. Ujęło mnie to tym bardziej, że na powrót byłam duża i źle ostrzyżona.

Przyszło mi do głowy, że poczuł ze mną jakąś wspólnotę z uwagi na fryzjerskie niedostatki, ale i tak czułam błogość.

Po kilkukrotnym podlaniu klejnot zamieniał się w przeźroczysty kokon o barwie typowej dla kamienia, z którego powstał. Gdy kokon pękał, olbrzymi motyl zaczynał wirować, zmieniając bezużyteczną wieżę w młyn.

Po kilku godzinach ciężkiej pracy motyle kręciły się, wiatr przeganiał kłębiaste chmury, a miecze na plecach młynarzy uniosły się i delikatnie wibrowały.

To skrzydła! – odkryłam.

Obsadzaliśmy właśnie siódmą wieżę, kiedy pojawiła się kukułka.

– Ależ ty jesteś gruba i niezgrabna! – krzyknęła do mnie, a potem usiłowała wyjąć z gniazda okrągły szmaragd.

Nie zastanawiając się wiele, chwyciłam ją w siatkę i zarzuciłam sobie na plecy.

Czułam nerwowe trzepotanie worka i subtelne drżenie powietrza poruszanego setkami skrzydeł. Jakby zanosiło się na trzęsienie ziemi. Żółta trawa wypuściła blade kłosy. Tubylcy wiwatowali i patrzyli na mnie z wdzięcznością.

– Piękna pani dała nam nadzieję i siłę! – krzyknął Miłek klękając i składając pocałunek na mojej dłoni.

– Przepowiednia mówi, że dzięki nielatającej odzyskamy zdolność latania, ale ktoś z nas będzie musiał odejść do jej świata.

– Chciałabyś zabrać mnie ze sobą? – spytał z uśmiechem Miłek, a ja stanęłam na wprost niego i podałam mu ręce.

Między sobą trzymaliśmy worek z kukułkami. Objęliśmy się, a tamci uruchomili wszystkie działające młyny, by wysłać nas dalej.

 

***

Spadając na ziemię trochę się potłukłam, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Bardziej martwił mnie panujący tam upał, pełen zapachu mułu i paczuli. Worek z kukułkami zawiesiłam na starej wierzbie. Lokalsi mówili, że tam straszy, więc miejsce wydało mi się wprost idealne.

Zimny powiew od rzeki zakręcił workiem, jakbym przywołała samo licho. Wciągnęłam haust chłodnego, bezwonnego powietrza i uśmiechnęłam się do siebie.

Coś spadło mi pod stopy. Wymacałam w trawie przedmiot wielkości kurzego jajka, ale to nie był ptak, tylko opalizujący wisiorek w kształcie kukułki. Nad żółtymi oczkami drżały złote rzęsy.

– Madzia, chodź do domu – zawołała Iwona. – Musisz mi pomóc, tego idiotę przed chwilą zabrało pogotowie.

– Co się stało?

– Musiał się chyba naćpać. Znaleźliśmy go przy drodze z rozbitą głową. Upierał się, że ropucha oblizała mu oczy!

Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć na te rewelacje.

– Napijemy się kawki – mruknęła, usiłując doprowadzić do ładu potarganą fryzurę. – Aha, a ten facet, którego przyprowadziłaś w nocy, wciąż pyta, gdzie ma skrzydła.

 

 

Koniec

Komentarze

Pogląd wyrazilem juz w becie, tutaj go tylko powtórzę: jest naprawdę fajnie ;) Bardzo przyjemnie mi się czytalo Twoje opowiadanie. Od samego początku historia Magdy wciąga i intryguje. Jej przeżycia są absurdalne, ale czyta się je z zapartym tchem ;)

 

A Krystian dostał to, na co zasłużył ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Dzięki @cezary_cezary, przydała mi się na becie, wnikliwa analiza procesu;)

Lożanka bezprenumeratowa

Chwała betujacym!

Chwała Autorce! :)

Dzięki za betę; świetny pomysł i przeciekawy klimacik opowieści. :)

Klik, pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Sama wiesz bruce, że gdyby nie łapanka, nie czytałoby się gładko;)

Dzięki za betę i kliczka.

Lożanka bezprenumeratowa

Nie czytałoby się wcale, gdyby nie Twoje znakomite poczucie humoru, pomysł i jego realizacja. :)

Pozdrowionka. :)

Pecunia non olet

Hej

Jak w becie :)

“Jak pisałem pod tekstem Ananke mam problem z tymi opowiadaniami, bo chyba ich nie czaje do końca. Dla mnie opowiadanie musi mieć fabułę :). Ale postaram się dać z siebie wszystko. 

 

Podoba mi się motyw Calineczki wymieszany z Snem nocy letniej, fajne porównania i opisy to wszystko fajnie działa no i zakończenie z twardym lądowaniem, jak mi się wydaje, gdzieś na imprezie też super :). 

 

Dodatkowo bardzo podobała mi się ta część tekstu, która wiodła mnie ku fabule. Była żaba koksu i jego chęć wykorzystania bohaterki, a tu nagle wszystko odlatuje. Jakieś elfy, koleś polewający bohaterce z muszli, sandały – no nic, wolałbym fabułę z żabą ale to taka tylko moja uwaga – jak pisałem ma problem z oceną tych opowiadań z Obłędni. 

 

Generalnie tekst napisany fajnie z ciekawym klimatem “

Klikam i Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

@BardzieJaskrze Dziękuję za betę i czytanie mimo przerwania wątku z kokso-żabą;) Może Skrzek jeszcze wróci.

Lożanka bezprenumeratowa

Jest obłędne, jest w tym logika snu, jest lekkość, jest klimat z przymrużeniem oka, czyta się dobrze, broń Bóg próbować zrozumieć o co chodzi, bo nie o to w tym chodzi :D

 

@MPJ 78 dzięki za wizytę. Cieszę się, że dobrze się czytało.

Lożanka bezprenumeratowa

Podoba mi się, jak połączyłaś różne, nie oszukujmy się, oklepane motywy w zwartą i bardzo zgrabną całość. Zaraz wpisuję gdzie trzeba punkcik! I jedna uwaga kosmetyczna:

 

mocne, zielone pędy oplatają mnie wzdłuż rąk, nóg i tułowia

 

to “oplatanie wzdłuż” jakoś mnie razi, niby OK, ale… no nie wiem.

W komentarzach robię literówki.

@Nan Oplatanie przeplotłam;) Cieszę się, że wpadłeś i że podobały Ci się przygody Magdy.

Lożanka bezprenumeratowa

Oniryczne opowiadanie, pełne bajkowych istot i scenerii. Chociaż nie znalazłam sensu w tym wszystkim, to jednak zaintrygował mnie ten tekst i czytało się go przyjemnie. Podczas czytania czułam się tak, jakbym oglądała czyjś zwariowany sen. Było ładnie, było mnóstwo ciekawych opisów i był wyraźny klimat. Opowiadanie na pewno jest magiczne, ale myślę, że dużo by zyskało, gdyby dodać do niego więcej logiki.

@Sonato miło mi, że czytałaś z przyjemnością, choć nieco ubolewam, że nie znalazłaś sensu. Nie poddaj się jednak i wciąż będę próbowała udoskonalać opowiadania. No i dziękuję za klika.

Lożanka bezprenumeratowa

"Wyglądało to, olbrzymi, śpiący labrador" – chyba czegoś tu brakło; "Otoczyła mnie gromada istot z ogromnymi oczami i wąskimi, srebrzystymi mieczami na plecach, przypominającymi zarazem Wiedźmina i ważki" – moment, ale miecze przypominały wiedźmina i ważki? Przedziwne musiały mieć kształty wobec tego… Rozdrażniło mnie parę niepotrzebnych przecinków wciśniętych w dziwnych miejscach i chyba jakaś spacja przed kropką, ale czytało się tak fajnie, że wybaczam bez wahania :D

Spodziewaj się niespodziewanego

Witaj Nana, poprawiłam uwierające Cię niedoskonałości, cieszę się że wpadłaś i dziękuję za recenzję.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, baśniowo i onirycznie. Fabuła logiczna (jak na tą formę surrealistycznej wypowiedzi), lekko poetycka, podoba mi się jak przeplatasz wątki realne i fantastyczne. Taki nieco Bułhakow. :)

Szybowałam powoli nad blokami, parkiem i ośrodkiem zdrowia. Noc pachniała lewkonią i opadłymi mirabelkami, a ja czułam się wspaniale.

Lewkonia i ośrodek zdrowia! Uwielbiam takie zbitki. A masz ich trochę! Fajnie!

Wywaliłabym proszek zażyty na początku, żeby rzeczywistość sama z siebie stała się niezwykła. Ale to ja, bardzo subiektywna, więc nie przejmuj się. 

I jeszcze przy wiatrakach powiało mi Don Kichotem! 

Gratuluję i powodzenia! :) 

Przepiękny obraz! Wzięłabym go na pewno, gdybym się tak nie spieszyła. XD

Hasło też ciekawe. No to zaczynam przygodę. :)

 

Chwyciłam różowe, niby larwy paluchy

Coś z tym zdaniem jest nie tak… Głowa mnie boli, więc słabo myślę…

 

No początek masz dobry, zabijają, a Krystian ożywa, zombie w snach jest okej. XD

 

 w głowie myśli .

Przypadkowa spacja przed kropką.

 

Wtedy zobaczyłam, że zwierzak miał na sobie pomarańczowy t-shirt z napisem „champion” i staromodną kamizelkę. Na szyi nosił wielki, ciężki, złoty łańcuch, na którego końcu dyndał diamentowy nenufar.

Rozbawiłaś mnie. XD Wyobraziłam to sobie, seerio. :D

 

Poza tym – no jest lekko, zabawnie, absurd goni absurd. Podoba mi się, że mamy taki wdzięczny nastrój. ;)

Akcja z ropuchem skojarzyła mi się z Calineczką, tam porwał ją ropuch i chciał zrobić żoną czy coś takiego, chyba jest dużo wersji, nie wiem, jak oryginał.

 

– Przyleciałaś tu na czerwonym liściu, a twoja głowa jest pokryta złotymi sznurkami, z czego wnioskuję, że jesteś czarodziejską nicią, która pozwoli mi odszukać skarb w labiryncie Klonowej Wyspy i wyjść z niej bez szwanku.

Haha, fajnie, że motyw ślubu nie jest jedynym, a mamy za to przygodę i chęć poszukiwaniu skarbu. Jest bajkowo i wciąż uroczo absurdalnie, jak w szalonym śnie. :) Czuję, że mogłabym mieć taki sen.

 

– Matka zamówiła już muchy na wesele! – krzyknął desperacko.

XD

 

– Wszystko przez to, że Krystian usiadł w bagażniku! – krzyknęłam, sama nie wiedząc czemu.

A ropuch wygrażał mi z dołu.

Jakie to jest uroczo absurdalne. :D

 

O, widzę, że dalej coś w stylu elfów z Calineczki, ładnie przerobiona bajka. ;)

 

– Nie wiem, co odpowiedzieć – odparłam.

Ja bym usunęła „odparłam”, skoro rozmawiają, to wiemy, że mówi to bohaterka.

 

– Pij! – rozkazał – ból głowy zaraz minie.

– Pij! – rozkazał. – Ból głowy zaraz minie.

 

A wtedy otoczył mnie rój bucików.

A mi ostatnio śniły się buty pozawieszane w lesie na gałęziach. XD

 

Na tym etapie trochę szkoda, że mamy przed sobą taki dość luźny ciąg obrazów, które nie są połączone, choć spaja je wędrówka przez znane motywy. Mam wrażenie takiego urywania ciekawych wątków bez ich rozwinięcia. I jasne – to konkurs z motywem snu, ale trochę szkoda, że np. tego szukania skarbu nie ma. Bo tak trochę się czytelnik nastawia na ten skarb…

 

Spotkanie z młynarzami, pokonanie kukułki (podwójne!) i zabranie Miłka – to wszystko takie bajkowe i wiem, że taka miała być konwencja, więc nie narzekam, choć ja tam wolę trochę mroczniejsze bajki, więc gdzieś tam mnie ciągnęło do dramatu ludzi z młyna, a nie do happy endu. XD

 

wiec miejsce

literówka

 

Za to końcówka fajna, wszystko było snem, a jednocześnie tym snem nie było (bo facet). Gdzie tu rzeczywistość, gdzie sen? Czy to się wydarzyło czy może wydarzyło w połowie? Bardzo podoba mi się możliwość zadawania pytań, bo to pokazuje, że tekst można interpretować na różne sposoby. I nie chodzi mi o to, by dostać odpowiedzi na te pytania, po prostu lubię, kiedy można je stawiać przy końcu opowiadań. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Obłędnie stwierdzono. Logikę snu również. Szaleństwo? Jak najbardziej.

Początek fajny i rozpoczął wszystko z przytupem, ale muszę przyznać, że gdzieś w środku się zgubiłem i już nie mogłem się potem odnaleźć. Pojawiały się kolejne sceny i choć utwierdzały mnie w przekonaniu że to jakieś absurdalne miejsca i zdarzenia to jednak trudno mi było to zlepić w całość.

Niemniej jednak sporo ciekawych wizji się pojawiło więc konkursowo chyba się wpisuje.

 

myśli .

nadmiarowa spacja

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie :)

@JolkaK Bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Ponieważ lubię Twoje obrazy, więc miło mi, że moje Cię wciągnęły.

@Ananke Kiedy zobaczyłam recenzję przeraziłam się, że to jakaś siekanina, ale na szczęście nie aż tak dużo błędów, tylko impresje czytelnicze;) Dzięki za przemiłą recenzję. Muszę się ćwiczyć w zatrzymywaniu się nad detalami.

#Edwardzie Pitowski cieszą mnie Twoje odkrycia w moim tekście. Dziękuję za wizytę i recenzję.

Lożanka bezprenumeratowa

“Calineczka” na tripie? OK, czytało się przyjemnie. Tworzysz szalone scenki, logika snu zaliczona. Imprezki u Bachusa nie są takie przyjemne, jak mogłoby się wydawać? Przynajmniej kac dziewczynę ominął… A Krystianowi dobrze tak.

Babska logika rządzi!

Brawo Finklo, jako pierwsza odkryłaś Bachusa. Zresztą jeszcze jeden mit tam ukryłam. Taki bardzo oczywisty. Dziękuję za recenzję i klika.

Lożanka bezprenumeratowa

Eeee, ten o Bachusie był taki łatwy, że chyba wszyscy widzieli, tylko nikt o tym nie wspomniał.

Zastanawiam się nad tym drugim. Nić Ariadny? Zzielenienie włosów jako początek przemiany w driadę? Motyle na obrazie jako nawiązanie do odpoczywającego Zeusa? Wszystko to wydaje mi się naciągane…

Babska logika rządzi!

No właśnie nić Ariadny miała być, bo Dionizos znalazł ją porzuconą na wyspie. Może masz rację, że musieli wiedzieć. No i mam elementy Kopciuszka;)

Lożanka bezprenumeratowa

przeraziłam się, że to jakaś siekanina

Wybacz, Ambush. :D

 

Muszę się ćwiczyć w zatrzymywaniu się nad detalami.

Myślę, że to byłoby z korzyścią dla tekstu, trochę mniej skoków, a trochę dłuższe sceny, żebyśmy mogli bardziej się wczuć. :)

Calineczka w Krainie Czarów. Trochę mi się to kojarzyło z przygodami Alicji, a akurat nie jestem zbytnio fanem twórczości Lewisa Carolla i może przez to miałem trudność z wczuciem się w opowieść, choć konkursowo oczywiście dobrze wpisuje się w logikę snu.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Tak, nagłe zmiany rozmiaru to Alicja.

Babska logika rządzi!

O, widzę, że nie tylko mi się skojarzenia pojawiły z Calineczką ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Ja bym wręcz dołożyła tag “antybajka”.

Babska logika rządzi!

Jaka antybajka?! Zło pokonane, dziewczyna ratuje bajkową krainę i jeszcze historia miłosna na końcu. Bracia Grimm by mnie adoptowali!;)

 

Reasumując opinię Jury: wszystko bardzo dobrze, siadaj dopuszczający?;P

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Ambush!

Miałam nadzieję na Twoje mięsiste, plastyczne postacie w tym opowiadaniu, więc nie dziwota, że najbardziej mi się spodobała scena ze Skrzekiem. Jest świetna, uczucia dziewczyny i ropuchy przedstawiłaś bardzo przekonująco. Klimat nadwodnej scenerii naprawdę malarski. Niestety potem wszystko się rozmywa, dialogi nie odkrywają niczego ciekawego, a sceny są szybkie i nieco powierzchowne. Może jest ich za dużo?

Jak dla mnie opowieść o ropuchu wystarczyłaby. Zupełnie :)

Zgłaszam do biblioteki i pozdrawiam!

Antybajka. Masz rację z happy endem itd. Niemniej jednak widzę tu jakieś odwrócenie oryginalnych motywów. Bohaterka nie jest bezwolna, nie zostaje w krainie elfów…

Ale oczywiście Ty jesteś Autorką i tylko Ty dobierasz tagi.

Babska logika rządzi!

Hej,

 

ładny obraz wybrałaś :P

 

Chwyciłam różowe, niby larwy paluchy

Na mój gust albo bez przecinka, albo z przecinkiem po larwy. W tym wydaniu coś nie gra

 

– Krystianku, zupka czeka! – zaskrzeczała kukułka, wyskakując z, wiszącego na pobliskiej topoli, zegara.

Tutaj podobnie, obejdzie się bez przecinków, bo nie jest to wtrącenie jako takie. 

 

I jakby dla ilustracji swych słów wyciągnął mnie z liścia, obejmując ciasno w talii i bez wysiłku postawił na barce.

A tu znowu jak na mój gust powinien być przecinek, bo mamy wtrącenie :P

 

Wtulona w szmaragdową kamizelkę sunęłam po śliskich liściach i aksamitnych kwiatach.

I tutaj. Ogólnie czasem jest ich za dużo, czasem za mało, ale wiem, że te małe potworki są upierdliwe ^^

 

Poza tym bajecznie, przyjemnie, chociaż początek zapowiadał trochę mroczniejsze klimaty. Chyba nie czytałam za wiele Twoich tekstów, ale podobają mi się opisy, które trafiają do wszystkich zmysłów + niektóre wyjątkowo trafne porównania :)

 

 

 

@Chalbarczyk – boleję, że Cię zawiodłam. Spróbuję poprawić się w historiach złodziejskich. I dziękuję za klika.

@Finko – dodałam tag, może przyciągnę czytelników.

@OldGuard

Chyba nie czytałam za wiele Twoich tekstów

Mam nadzieję, że to się zmieni;) I miło mi, że wpadłaś.

Lożanka bezprenumeratowa

Myślę, że tak ;) zakolejkowałam sobie kilka, wpadnę, jak przelecę wszystkie opka z “Obłędni” 

Cześć!

 

Oniryczna przygodówka w nieco romantycznych klimatach. Najbardziej spodobała mi się końcówka, w której wreszcie wjeżdża nieco humoru i całkiem sporo absurdu, dla tej końcówki – mam wrażenie – powstała spora część tekstu. Całkiem udane opko, choć jak dla mnie podróż była nieco zbyt długa, jak na coś tak szalonego. Ale może ja trawię tylko szorty w takich klimatach? Rozmowa z ropuchem i bożkiem winnym dobrze ilustruje dynamikę relacji damsko-męskich. Tylko co im ten biedny Krystian zrobił?

Z rzeczy edycyjnych:

Jednak gdybyś jednak przypomniała sobie to

O jedno jednak za dużo

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Polecam do biblioteki i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dziękuję za 3 K, czyli za komentarz, klika i krytykę…Krarze;)

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuję za 3 K

Dobre… +1 ;-)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

krzyknął Miłek klękając i składając pocałunek na mojej dłoni.

Brak przecinka.

 

Wciągnęła mnie ta historia i nie mogłam się oderwać. Najbardziej spodobały mi się fragmenty z Ropuchem i farmą motyli, a zakończenie dopieściło całość. Bałam się, że na końcu nie będzie żadnego odniesienia do tripowych wydarzeń i okaże się to znienawidzonym snem, ale udało Ci się z tego wybrnąć i to całkiem ciekawie. Chętnie dodałabym klika, ale chyba nie potrzebujesz go już. Bardzo fajne opko :D

Witaj @M.G.Zandro. Ech widzę, że Skrzek okazał się najpopularniejszym bohaterem;) Miło mi, że wpadłaś i że opowiadanie Ci się spodobało.

Lożanka bezprenumeratowa

Skrzek jest wyrazisty, ale czy od razu najpopularniejszy, to nie wiem…

Babska logika rządzi!

Dobry wieczór, wiatrakom, motylom i Don Kichotom. :-))

Początek mnie wciągnął, a potem zmiany obrazów i przeskoków od jednego do drugiego (trochę bez prowadzenia) lekko zdetonowały. Nie wiedziałam, dlaczego patrzę na to, na co patrzę, co się dzieje i już wchodził kolejny. Trochę wcisnęłabym hamulec i przydała więcej siły bohaterce, bo odniosłam wrażenie, że daje się nieść jak klonowy liść w wartkim strumieniu.

Motyw miłosny, zdrada, chęć ukatrupienia rzeczonego spajał – dla mnie – logikę snu. Jest mięsiście przez konkrety (czasowniki, przymiotniki, sytuacje, postacie), brakuje wymiaru reagowania, przecież nawet we śnie czujesz i się miotasz. Bezwolność bohaterki i innych postaci sprawiał, że trudno było mi utrzymać uwagę przy tekście.

 

Tu się zatrzymałam:

,Nie, utłukłam cholerę – mruknęłam i spojrzałam na nich z niepokojem

Czy kłamała z kukułką, że ją utłukła?

 

Drobiazgi:

 a ja wrzasnęłam przeraźliwie.

***

Wrzasnęłam i usiadłam we własnym łóżku.

Podmieniłabym jedno "wrzasnęłam", choć rozumiem intencję. ;-)

ale mimo iż się między sobą różnili, wszyscy byli w jakiś sposób niedoskonali.

Nie rozumiem "mimo"?

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Witamy, witamy. Ropuszki kłaniają się nisko;)

 

Co do kukułki, to złapała ją w worek i ptaszek zgasł.

Spróbuję udoskonalać w kolejnych opowiadaniach.

 

 

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Ambush, zawsze spóźnię się z kliczkiem. 

Przeczytałam komentarze i najbardzie spodobało mi się że jednym zakończenie nie spasowało a dla innych stanowiło wisienkę na torcie. Samo życie. JA więc nie będę rozbierać twojego opka na części pierwsze tylko dodam od siebie że fajne. 

Dzień dybry,

 

Wyszłam na parapet, dając gwiazdom szansę nasycenia się moim blaskiem.

Kocham to zdanie.

 

– Piękna, sama, spragniona?

Boże, jaki to jest świetny tekst na podryw :P

 

– Nie, to ja cię witam! To mój lokal i będziesz w nim mym gościem – ropuch modulował głos

→ – Nie, to ja cię witam! To mój lokal i będziesz w nim mym gościem. – Ropuch modulował głos

 

Pod wodą dostrzegałam obserwujące nas, zaciekawione ryby.

Zbędny przecinek.

 

Jednak gdybyś przypomniała sobie to, czego oczekuję, byłoby lepiej dla mnie i dla ciebie…

Było w jego głosie coś mrocznego niczym szlam i grząskiego jak bagno.

 

Mimo że sny są przecież chaotyczne i nielogiczne, wydaje mi się, że było tu jednak zbyt absurdalnie. Ale może właśnie tak miało być (pod moim opowiadaniem pojawiły się głosy, że jest za mało absurdu, więc…)

Umiejętnie połączyłaś motywy z hasła i obrazu, bardzo pomysłowo. Gang ropucha mnie rozbawił :)

Pozdrawiam serdecznie!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

@Nova cieszy mnie Twoja opinia, choć dla autora (dla mnie) dyskusja pod tekstem też jest przyjemna.

 

@HollyHelly91 Cieszę się, ze wpadłaś i że była to miła wizyta;) Zaraz poprawię babole.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Ambush. Opowiadanko wypełniłaś barwnymi postaciami (Skrzek najlepszy :D) i plastycznymi opisami, miło przenosiło się do opisywanego świata. Próżno usiłować zrozumieć, o co chodzi w fabule (momentami trochę się w niej gubiłem, ale to zapewne zgodne z logiką snu), gdzie zaczyna się i kończy sen, co nim jest, a co nie. Dobrze, że Kyrstian (na licencji tiktokowej Mili0nerki) dostał to, na co zasłużył.

 Zastrzeżeń językowych nie mam chyba żadnych, uwolniłaś tekst od potknięć.

Pozdrawiam ;)

 

Bywały czasy, że duzi młodzieńcy, nie zawsze z kompletem zębów, nie zawsze szybko myślący, ale za to błyskawicznie rwący się do bójki, uważali mnie za swój target. Może dlatego Skrzek wyszedł mi taki plastyczny;)

Cieszę się AmonieRa, że czytało się miło, to że czytelnicy zasadniczo się gubili muszę poprawić, w kolejnych tekstach.

Lożanka bezprenumeratowa

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet.

Lożanka bezprenumeratowa

Łowuszko, fajne, :) (na lic. Anet)

Dziękuję Koalo75, bez licencji;)

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka