- Opowiadanie: fizyk111 - Czas zegarów

Czas zegarów

Nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło. 

To na pewno wina obrazu – Salvadora Dali “Trwałość pamięci”.

I hasła – “Windą na Księżyc”.

Dziękuję betującym – Krarowi i Ambush za cenne uwagi.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

krar85, Użytkownicy

Oceny

Czas zegarów

Wypchnięty z czeluści wielkiej góry wpłynąłem rwącym strumieniem do szkarłatnej groty wypełnionej ciemnymi wodami oceanu. Unosząc się lekko na powierzchni, dryfowałem popychany wiatrem i podwodnymi prądami – ciepłymi w lewo a zimnymi w prawo – w kierunku wysoko sklepionego wejścia do jaskini. Wejście było całkowicie wypełnione wodą i nikt nie mógł przez nie wejść, a co najwyżej wpłynąć. No, chyba że Chrystus, który z troską pochylił się nade mną, nabrał wody w dłonie i wlał mi do gardła – dobra była, słona jak diabli, paliła piekielnym płomieniem.

– Synu, ja ciebie chrzczę wodą ognistą, a świat, który przyjdzie po mnie, ochrzci cię pragnieniem wiecznym i czasem przemijającym.

Nabrał ponownie wody w dłonie, wlał mi do gardła lodowaty strumień słodyczy i popchnął w kierunku wypływu z jaskini.

– Płyń, szukać swojego zegara – powiedział, zanurzając się w wodnej toni. Pozostała po nim jedynie pływająca po powierzchni biała szata, która po chwili zamieniła się w morską pianę, a z niej powstała cudownej urody bogini.

– Ja jestem najważniejsza – powiedziała słodkim głosem – szukaj mnie, a gdy znajdziesz, to staniesz się szczęśliwy.

Nie miałem wtedy pojęcia, dlaczego powinienem być szczęśliwy, ale uwierzyłem jej, bo nie było nikogo innego, komu mógłbym uwierzyć.

 

Wypłynąłem na ocean, dryfując popychany wiatrem i morskimi prądami. Na początku karmiła mnie swoim mlekiem wielorybica. Po każdym karmieniu stawałem się większy, a ona malała, aż pewnego dnia stała się tak mała, że połknąłem ją i zaspokoiłem w ten sposób głód. Od tej pory polubiłem ryby. Przelatujące nade mną mewy karmiły mnie nimi każdego wieczora, a ja rosłem i zaczynałem odczuwać wewnątrz coraz większy brak, który stworzył pustkę takich rozmiarów, że poczułem przemożną potrzebę, aby ją czymś wypełnić. Zacząłem się rozglądać. Wokoło zobaczyłem bezkresne wody oceanu, które gdzieś w oddali łączyły się z równie bezkresnym błękitem nieba. Nie było tam ani wieloryba, ani mewy, ani bogini czy Chrystusa, tylko samotnie płynący zegar słoneczny. Zawołałem, prosząc, aby do mnie podpłynął. Chyba się ucieszył, bo zmienił kierunek, ale wtedy chmura zakryła słońce, a zegar powiedział – niestety nie mam czasu – i zniknął. Gdy słońce ponownie zaświeciło na bezchmurnym niebie, zobaczyłem zbliżających się do mnie króla i królową delfinów.

– Pokażę ci wszystkie tajemnice oceanu i doprowadzę do wielkiego lądu, na którym mieszkają zrodzone z piany morskiej boginie – powiedziała królowa.

– A ja ochronię cię przed morskimi potworami i nauczę wszystkiego, czego będziesz potrzebował na wielkim lądzie – dodał król.

I od tej pory niczego mi nie brakowało. Jadłem nie tylko małe rybki, ale również małże, krewetki, wodorosty, a nawet jaja żółwi i słodkie owoce. Dzień po dniu poznawałem coraz więcej morskich stworzeń, uczyłem się rozumieć wiatry powietrzne i prądy morskie, aż przyszedł ten poranek, w którym zobaczyłem po raz pierwszy wyspę. Była malutka i ledwo wystawała nad powierzchnię oceanu, ale stanowiła dom dla kilku mew. Wtedy ponownie poczułem drgnienie pustki. Poczuła je również królowa i była tym lekko zasmucona. Król za to ucieszył się i obiecał, że wkrótce pokaże mi coś specjalnego.

 

Po całym dniu intensywnej podróży król powiedział, że wkrótce dotrzemy do celu. I rzeczywiście, po niedługim czasie, zobaczyłem na horyzoncie kropkę. Płynęliśmy szybko w jej kierunku, aby w końcu dotrzeć do wyspy. Piaszczysty skrawek lądu, który porastały nieliczne krzaki, zamieszkany był przez gromadę nieustannie kłócących się, biało-żółtych ptaszysk. Patrzyłem na to wszystko z ciekawością. Za to królowa była czymś wyraźnie zaniepokojona. Nerwowo pływała wokół, co chwila mówiła coś do króla, jakby się z nim sprzeczając. Król w końcu trzepnął ogonem o wodę i powiedział do mnie głośno:

– Możesz wyjść na wyspę.

W pierwszej chwili nie wiedziałem, jak to zrobić, ale król szturchnął mnie gdzieś w dole i nagle uświadomiłem sobie, że mam nogi i wiem, jak ich używać. Wskoczyłem więc pomiędzy ptaki i zacząłem je gonić. Potem zobaczyłem jaja w gniazdach. Król z królową wołali, abym wrócił, ale ja najpierw najadłem się do syta, a potem zacząłem skakać od gniazda do gniazda i depcząc jaja goniłem od skrzydlate stworzenia. Król przestał wołać i zaczął machać ogonem, królowa mu wtórowała, a wzburzone fale zatopiły wyspę i porwały mnie z powrotem w ocean.

Wielce zasmuciłem swoim zachowaniem królewską parę. Płynęliśmy bez celu nie odzywając się do siebie, a we mnie rosła pustka taka sama jak przed spotkaniem delfiniej pary. Taka sama, a jednak jakby głębsza? Bardziej mroczna?

Pewnego dnia, król przerwał milczenie i powiedział do królowej:

– On nie jest delfinem, nie możemy go wiecznie trzymać w oceanie, kiedyś będzie musiał zejść na stały ląd.

– Ale on jeszcze tak niewiele wie o świecie, jest taki młody, niewinny i nigdy nie widział zegara.

– No właśnie, musi go w końcu zobaczyć – stanowczym tonem oznajmił król.

 

Po kilku dniach dopłynęliśmy do wyspy, która jak obrośnięta wodorostami płetwa rekina wystawała z wód oceanu. W głębi płytkiej zatoczki tuż za piaszczystą plażą stał wzniesiony z drewnianych bali dom, a przed nim, przy ognisku siedział brodaty mężczyzna. Nad ogniem, na patyku smażyły się ryby. Powoli wszedłem na brzeg, po części zaniepokojony, a po części zaciekawiony ogniem, dymem, drewnianą budowlą i obecnością brodatego.

– Nie obawiaj się – powiedział mężczyzna – mam na imię Robinson i jestem tak jak ty człowiekiem.

Po czym poczęstował mnie pieczoną rybą, która smakowała jak nic dotąd. Smakowała innym światem i innym życiem, które ten świat obiecywał. Gdy zjedliśmy wszystkie ryby, Robinson zaczął opowiadać swoją historię, a ja poczułem, że pustka we mnie zaczyna się kurczyć. Potem oprowadził mnie po całej wyspie. Pokazał dom, stoły i krzesła, tkane dywany i gliniane naczynia, psa, owce i świnie. A na koniec gdzieś z zakamarków domostwa przyniósł bogato zdobioną szkatułkę i z wielką pieczołowitością wyjął z niej mały kieszonkowy zegarek.

– To jest byt, który wytycza rytm naszego życia, pokazuje ścieżki, wyznacza jego sens. Musisz odnaleźć swój, oswoić go, dbać o niego. Jeśli go zaniedbasz, to czas nigdy nie będzie twój, zawsze będziesz na niego narzekał, zawsze będzie za wcześnie albo za późno, albo nie w czas. Musisz zdecydować, czy twój czas ma być wielki czy mały, głośny czy cichy, delikatny czy odporny. Wybierz zegar wedle swojej duszy, a potem o niego dbaj, a znajdziesz właściwe ścieżki życia.

– Czy wiesz, gdzie żyją zegary? – zapytałem.

– Nie musisz się kłopotać, delfiny cię tam doprowadzą.

– A gdybym chciał tam dotrzeć sam? Bez pomocy delfinów?

Robinson spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i pokiwał głową ze zrozumieniem

– Jeśli zbudujesz porządną tratwę, to będzie jakieś dziesięć dni żeglugi na zachód.

– Popłyniesz ze mną? – zapytałem – razem będzie nam raźniej.

Robinson ze smutkiem pokręcił głową. Wziął do ręki zegarek i otworzył wieczko z tyłu.

– Nie mogę. Popatrz, sprężyna w moim zegarku pękła dawno temu.

W ciągu kilku następnych dni z pomocą Robinsona zbudowaliśmy tratwę z żaglem. Poprosiłem go, aby powiedział delfinom, że dziękuję im za opiekę i pożeglowałem na zachód. Tak jak obiecał, po dziesięciu dniach dopłynąłem celu, ale nie mogłem zejść na ląd, bo brzeg był stromy i skalisty a jego końca nie mogłem dostrzec w żadną stronę. Pod wieczór rozpętała się burza, która porwała żagle i złamała maszt. W środku nocy przeszła w potężny sztorm. Olbrzymie fale roztrzaskały tratwę o skały, a mnie cudem udało się przytrzymać jednej z bali. Miotany wiatrem przetrwałem jakoś do rana. Wschodzące słońce oświetliło niedostępny brzeg z jednej i nieskończony ocean z drugiej strony. Bez sił i z wielką pustką w środku szykowałem się na powrót w głębiny, nie spotkawszy ani bogini, ani zegara. Wtedy na horyzoncie zobaczyłem dwie małe kropki.

 

– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia – powiedziała królowa. Uściskała mnie i odwróciła się, ocierając płetwą łzy.

– Bądź mężny. – Król klepnął mnie ogonem. – Znajdź swój zegar, okiełznaj czas i dotrzyj do celu.

Uściskałem ich i patrząc, jak odpływają, zapomniałem, ile im zawdzięczam, bo na brzegu, oparta o pień drzewa oliwnego, czekała bogini. Ująłem ją za rękę, pocałowałem i przez chwilę poczułem się szczęśliwy.

– Mam na imię Dyta – wyszeptała słodkim głosem do ucha – a ty?

– Co ja?

– Jak masz na imię?

– Ja…? Nie wiem. – Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu odpowiedzi i zobaczyłem w oddali gromadę spacerujących w oliwnym gaju zegarów. Rzuciłem się biegiem w stronę wielkiej dębowej szafy, ciągnąc Dytę za sobą.

– Będę cię nazywać Arez – stwierdziła lekko zdyszana.

– Niech będzie. – Machnąłem ręką, wyglądając ostrożnie zza szafy.

Wśród drzew, na zielonej, upstrzonej żółcią i czerwienią kwiatów trawie, zobaczyłem niezliczoną gromadę zegarów różnej wielkości i różnych kształtów. Duże wahadłowe przechadzały się alejami i dyskutując, energicznie gestykulowały wskazówkami. Mniejsze zegary z kukułką, siedziały na czubkach drzew. Proste, naścienne tarcze odpoczywały przewieszone na gałęziach, a małe naręczne i kieszonkowe skakały i fruwały wszędzie dookoła. Mój wzrok przyciągnął przepięknie inkrustowany, kieszonkowy zegarek na łańcuszku, który postanowiłem zdobyć, jak nakazali mi Chrystus i król. Przyciągnąłem Dytę i wskazałem na zegar.

– Popatrz – wyszeptałam jej do ucha – cofa się do tyłu.

– A dokąd ma się cofać? – Oburzenie Dyty wylało się poza krawędź szafy. – Do przodu?

Spojrzałem na nią skonsternowany. Nie dość, że jej głos ukazał zegarom naszą kryjówkę, to jeszcze próbowała zrobić ze mnie idiotę.

– To oczywiste, że nie może się cofać do przodu – odpowiedziałem tonem, którym rodzic tłumaczy dziecku oczywiste sprawy – ale byłem przekonany, że cofnie się albo do góry, albo w dół.

– A czemu nie w prawo albo w lewo – prychnęła zirytowana.

Wstała z ziemi, otrzepała kolana z piasku i nie próbując się ukrywać, ruszyła w stronę parkingu. Dwa najbliższe zegary od razu podążyły za nią. Były to duże stojące zegary z wahadłem, najwyraźniej niedawno nakręcone. Nie miałem żadnych szans, aby je powstrzymać, a tym bardziej złapać. Ich wskazówki zaczęły wirować bez opamiętania, a wraz z nimi czas.

– Nie mogą na boki, bo są płaskie – krzyknąłem, ale głos uwiązł w zamieci sekund wznieconej przez młócące czas wskazówki.

Bezradnie patrzyłem jak Dyta starzeje się z każdym krokiem. Zaciskałem bezsilnie pięści i bezgłośnie ją ponaglałem, bo nic innego już nie mogłem zrobić. Całe szczęście zdążyła wsiąść do samochodu, zanim czas ją dogonił. Odetchnąłem z ulgą, mając nadzieję, że będzie tam czekać i wróciłem do obserwacji upatrzonego zegara na łańcuszku. A ten, najwyraźniej spłoszony nieodległym zamieszaniem, przestał się cofać do tyłu i lekko zdezorientowany próbował innych kierunków. To była moja szansa. Wybiegłem pędem zza szafy i złapałem go za łańcuszek. Nie poddał się łatwo. Targał mną na wszystkie strony: w przód i na boki, w górę i w przyszłość, w głąb i w przeszłość, aż w końcu stanął. Podniosłem go, nakręciłem i schowałem do kieszeni. Musiałem jeszcze dotrzeć do celu, tylko nie wiedziałem, co jest moim celem.

 

Wróciłem do samochodu, usiadłem za kierownicą i pokazałem Dycie zdobycz.

– Popatrz, okiełznałem czas – powiedziałem z dumą.

– A potrafisz go cofnąć? – Uśmiechnęła się niewesoło.

Nie potrafiłem. Przekręciłem kluczyk i pociąg z wolna ruszył, buksując od czasu do czasu kołami po torach. Sapał, gwizdał i pędził coraz szybciej, zmierzając w kierunku wielkiej góry. Jednostajny stukot kół usypiał, a czas jakby się zatrzymał. Ciemna czeluść tunelu zbliżała się niewiarygodnie szybko. Spojrzałem na zegarek. Wskazówki wirowały jak oszalałe. Spojrzałem na Dytę, ale ciemność pochłonęła nas, zanim zdołałem ją zobaczyć.

Po drugiej stronie góry czas powrócił na nasze tory, a obleczony w wyschniętą skórę szkielet Dyty rozpadł się pod wpływem światła. Mój kieszonkowy zegarek na łańcuszku, który leżał na podłodze, oblazły mrówki. Chciałem je przegonić, ale nie mogłem się poruszyć. Pociąg stawał na kolejnych stacjach, na każdej wysiadały kolejne grupy mrówek. Gdy stanął na ostatniej, wszystkie mrówki już wysiadły, a ja mogłem wreszcie podnieść zegarek i go nakręcić.

Głos z głośników oznajmił, że pociąg dotarł do stacji końcowej, a pasażerów uprasza się o opuszczenie przedziału, dokonanie rachunku sumienia i podążanie w kierunku celu żywota. Wysiadłem na peron i rozejrzałem się dookoła. Stałem pośrodku pustyni, na ścieżce wiodącej do niewielkiej kabiny. Nade mną wisiał srebrzysty księżyc w pełni. Pobliski drogowskaz, celujący w stronę kabiny, oznajmiał "winda".

 Ruszyłem w tym kierunku i wszedłem do kabiny, w której siedział człowiek w białym uniformie. Na głowie miał czapkę z daszkiem i napisem ”windziarz” na otoku. Miałem wrażenie, że skądś go znam. Podał mi szklankę wody i zapytał "dokąd?". Upiłem łyk lodowatego ognia i nic nie odpowiedziałem, a on nacisnął jedyny przycisk z napisem "Księżyc".

Koniec

Komentarze

Gratuluję wyobraźni. Bardzo dobrze, sprawnie napisane. Miałem wrażenie, jakbym czytał jakieś parareligijne proroctwo, ale kilka dowcipnych wtrętów wyrywało mnie z tego stanu.

Pozdrawiam

Hej! Bardzo sprawnie poradziłeś sobie z zadaniem konkursowym. Do tego całość naprawdę dobrze się czyta. Historia wciąga, a językowo nie miałem najmniejszych zgrzytów. Brawo ;)

 

Jeszcze nie mogę klikać do biblioteki, ale jakbym mógł to bym zdecydowanie to zrobił. 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

No wyznam fizyku, że też nie wiem skąd…

Zakręcone okrutnie, faktycznie jak sen. Dużo zabawnych smaczków, bardzo plastyczne opowiadanie i intrygujące nawiązanie do obrazu.

Lożanka bezprenumeratowa

Jestem rozdarty, bo trochę fajne, a trochę nie. Przydałoby się jeszcze tu parę rzeczy doszlifować, ale ogólnie to jednak bardziej na plus

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Bardzo wszystkim dziękuję za miłe komentarze.

@AP – dzięki za wyłapanie dowcipów

@cezary_cezary – dzięki za wirtualnego kliczka

@Ambush – dzięki za betę

@fantomas – dzięki za “trochę nie”, ale żebym to docenił, to mógłbyś dorzucić parę szczegółów. 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Hej zgadzam się, że opowiadanie jest fajnie napisane, ale jego treść jest dla mnie tajemnicą, taką samą jak czas sterujący naszym życiem ;) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

A ja wykopałam kilka kiksów, które musiały umknąć na etapie redakcji: "depcząc jaja goniłem OD skrzydlate stworzenia"; "Przyciągnąłem Dytę DO i wskazałem na zegar."; "byłem przekonany, że COOFNIE się albo do góry, albo w dół". Tak poza tym bez większych potknięć, napisane całkiem sprawnie. Mimo wszystko, choć jest jakiś cel i puenta, to trochę sens mi umyka (choć trudno może się go doszukiwać w tego typu tekście). Plus za pomysł, czytało się dobrze, ale mnie niestety nie porwało :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Przeczytałam, następne szaleństwo, jak wszystkie w tym konkursie. Pomału zaczynam się przyzwyczajać! :D Dla mnie druga połowa zdecydowanie lepsza niż pierwsza, gdzie delfiny trochę mnie nie przekonały. Ale walka o zegary i jazda pociągiem – super! 

Powodzenia i pozdrawiam! 

Cześć!

 

Powtórzę – do pewnego stopnia – opinię z bety. Tekst bez wątpienia szalony i pełen fantastyki, kino drogi w świecie sennych majaków, gdzie logika czasem musi ustąpić wyobraźni. Dzieje się dużo (miejscami się zastanawiałem, czy nie za dużo, ale po kolejnym czytaniu trudno powiedzieć, bo już z grubsza wiem, czego się spodziewać).

Bohater płynie/kroczy/jedzie przez nieco odjechany świat, zbudowany jednak z dosyć klasycznych elementów. Wyszło całkiem fajnie, nieprzeciętnie, jeśli czegoś zabrakło, to efektu wow, jakiegoś zwrotu, czegoś niezrozumiałego, uderzenia (ale ja zwyczajnie lubię takie zabiegi). Pomysłowo wykorzystałeś zegary, co mnie chyba najbardziej w całości urzekło.

Obraz i hasło wykorzystane, fabuła stanowi logiczną – jak na Obłęnię – całość.

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Polecam do Biblioteki i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

@Bardjaskier – Dzięki, treść miała być tajemnicą, taką samą jak nasze życie.

@NaNa – Kiksy poprawione. Dzięki za komentarz i cóż muszę się zgodzić, że nie jest to opowiadanie porywające.

@JolkaK – Delfiny, niestety nie przekonały również bohatera. Dzięki za komplementy.

@Krar85 – Również powtórzę, że gdybym umiał w efekty wow, to mielibyście moje książki na półkach. Dzięki za komentarz i za 3P.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Przeczytałam i zachwyca mnie, jak różnie można użyć tego samego motywu. W naszym przypadku to ten sam obraz. Ludzka wyobraźnia to cudowna rzecz. 

Nie umiem skomentować takiego tekstu. Powiem tylko, że dobrze się czytało. Wyobraźnia!!! 

@Nova – Dzięki. Mam dokładnie takie samo wrażenie. Ten sam obraz, a zupełnie inny tekst.

@Koala75 – Dzięki misiu, jeśli dobrze się czytało, to czego jeszcze chcieć, (no dobra, wymieniłbym kilka punktów) dzięki. :)

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Opowiadanie kojarzy mi się z hybrydą baśni i strumienia świadomości. Z jednej strony bohatera spotykają takie proste przygody w klimacie fantasmagorii, a z drugiej rzeczywistość się rozpada na zbiór przypadkowych postaci i scen. Z całości bije smutek.

Zabrakło mi czegoś, co mogłoby być prawdziwą motywacją bohatera.

Pozdrawiam!

Hej

Ciekawe ujęcie zegara i czasu. Zarówno w tym co mówi bohaterowi Robinson (To jest byt, który wytycza rytm naszego życia). Jak i później kiedy pojawia się wśród zegarów i czas różnie płynie (tu mam podobny koncept na opowiadanie :P).

I mam wrażenie że trochę niewykorzystany jest ten zegarowy potencjał niestety. Ja osobiście wolałbym aby bohater szukał zegara czy tam (straconego) czasu niż na początku dryfował i pływał.

Bohater trochę jest rzucany na pastwę losu i podąża za tym nurtem bardziej niż sam sobie wyciosuje drogę. I ogólnie dobrze się czytało (choć ja osobiście preferuję bardziej pocięte bloki tekstu), może bez fajerwerków, ale też bez zgrzytów.

Podsumowując: ogólnie w porządku, ale moim zdaniem czegoś mi zabrakło aby być w pełni usatysfakcjonowanym.

 

Drobiazgi:

 

depcząc jaja goniłem od skrzydlate stworzenia.

czy tu jest wszystko w porządku w tym zdaniu?

 

dniach dopłynąłem celu

dniach dopłynąłem do celu

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Hej!

 

Ten obraz jest świetny, bo można podejść do niego na różne sposoby. :) Hasło masz wdzięczne, ciekawa jestem, co z tego wyjdzie.

 

wejścia do jaskini. Wejście było całkowicie wypełnione wodą i nikt nie mógł przez nie wejść

 

– Synu, ja ciebie chrzczę wodą ognistą, a świat, który przyjdzie po mnie, ochrzci cię pragnieniem wiecznym i czasem przemijającym.

Ledwo zaczynasz i już Chrystus się pojawia, no widać, że sen będzie nietypowy. :D

 

– Płyń, szukać swojego zegara

Może

Płyń szukać swojego zegara

 

albo

Płyń, szukaj swojego zegara

 

Trochę słów tam się powtarza, przez co lekkie zgrzyty (płyń, szukać, wierzyć).

 

Za to fajnie zagrałeś w grę z Chrystusem i pojawiającą się po nim boginią, która już na starcie kusi.

 

Nie wiem tylko, co ma przedstawiać ta droga, bo jest mocno absurdalna i w sumie sprawia, że bohater przestaje przypominać człowieka. Dość ciekawie to wybrzmiewa, choć brakuje mi tu punktu odniesienia. To po prostu droga przez życie? Bo sporo jest opisów i jakoś mało wydarzeń.

 

Patrzyłem na to wszystko z ciekawością. Za to królowa była czymś wyraźnie zaniepokojona. Nerwowo pływała wokół, co chwila mówiła coś do króla, jakby się z nim sprzeczając.

Tutaj tak lecisz streszczeniem.

 

Po kilku dniach dopłynęliśmy do wyspy, która jak obrośnięta wodorostami płetwa rekina wystawała z wód oceanu.

Porównania mi się podobają, np. to wyżej, świetnie łączysz opisy z tym, co się dzieje, nie ma takiego poczucia oderwania.

 

O, nawet Robinson się doczekał pięciu minut w tekście? :D

 

Po czym poczęstował mnie pieczoną rybą, która smakowała jak nic dotąd.

Toporne zdanie.

 

Smakowała innym światem i innym życiem, które ten świat obiecywał.

Ja bym tylko to zostawiła, to jest super, przemawia.

 

– zapytałem – razem będzie nam raźniej.

– zapytałem. – Razem będzie nam raźniej.

 

Podoba mi się scena z Robinsonem, z jednej strony jest ciekawa, wyjaśnia trochę świata, wskazuje kierunek, wiemy, do czego ma dążyć bohater (w ogóle to opowiadanie drogi, a jednocześnie osadzone w świecie absurdu, bardzo dobrze to rozplanowałeś), a jednocześnie czujemy smutek, ta pęknięta sprężyna, niemoc…

 

Rozegranie wyspy z zegarami: fajnie się wpasowują te zegary w opowiadanie. Jedynie rozmowa z boginią trochę taka o niczym, szkoda, że nie rzuca więcej światła na świat.

 

przestał się cofać do tyłu

Mimo wszystko… nie wiem, czy tak powinno zostać. Jasne, zabawa z błędem, ale trochę mnie to kłuje w oczy. ;p

 

Od momentu znalezienia zegara i wejścia do auta, czas przyspiesza i to jest fajne (Dyta jako szkielet, te mrówki), ale brakuje mi tutaj więcej opisów, trochę akcja za szybko pędzi, bo momentami czuć, jakbyś chciał już skończyć, a że koniec, to jeszcze trzeba hasło dodać i tak oto mamy windę na księżyc. XD Mam takie wrażenie, że nie pasuje tu ta winda, odbiega mocno od opowiadania, które jest zupełnie o czymś innym. Równie dobrze bohater mógł wysiąść na peronie, gdzie stoją latające smoki, wsiąść na jednego z nich i odlecieć na Marsa.

 

Brakowało mi tutaj fajnego zakończenia, spinającego całość.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Hmm. Absurd mnie przerósł i nie zrozumiałam, o co tu chodziło. Poszczególne scenki w porządku, ale nie chcą mi się skleić w coś spójnego, nie załapałam przesłania.

Babska logika rządzi!

Bardzo wam wszystkim dziękuję za komentarze, w szczególności @Ananke za drobiazgową analizę. Mój pomysł na opowiadanie, jak widać się nie przebił, dobrze, że chociaż zegary ładnie chodziły. Trochę dzisiaj na niedoczasie przed podróżą, więc tylko tak skromnie.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

O ile kojarzę Twoje wcześniejsze teksty to ten wskazuje na znaczny postęp – gratulacje! Co do oceny to zgadzam się do pewnego stopnia z chalbarczykiem – sceny są dosć luźne i choć połączone osobą bohatera to jednak słabo powiązane. Zgodzisz się też zapewne, że motyw tekstowy (ten z Ksieżycem) jest dodany nieco na odczepnego smiley. Z drugiej strony tekst miał być z założenia “sennym majaczeniem” więc bardziej chodzi tu o poetycznosć wizji niż o logikę. Na koniec – chyba nie wszystkie zasygnalizowane przez komentujących błędy są poprawione. Tak czy siak – punkcik w mojej ocenie się należy!

W komentarzach robię literówki.

Hej,

 

od gniazda do gniazda i depcząc jaja goniłem od skrzydlate stworzenia.

tutaj chyba czegoś zabrakło? Na pewno przecinka :P, ale zdanie nie ma sensu?

 

Taka sama, a jednak jakby głębsza? Bardziej mroczna?

mroczniejsza

 

– No właśnie, musi go w końcu zobaczyć – stanowczym tonem oznajmił król.

Stanowczym z wielkiej

 

Jest problem z przecinkami (i w paru innych miejscach)

 

Po kilku dniach dopłynęliśmy do wyspy, która jak obrośnięta wodorostami płetwa rekina wystawała z wód oceanu.

Nad ogniem, na patyku smażyły się ryby.

Miotany wiatrem przetrwałem jakoś do rana.

 

– Popłyniesz ze mną? – zapytałem – razem będzie nam raźniej.

Razem z wielkiej

– Mam na imię Dyta – wyszeptała słodkim głosem do ucha – a ty?

A z wielkiej. Sprawdź zapisy dialogów, bo to się powtarza

 

 

Jednostajny stukot kół usypiał, a czas jakby się zatrzymał. Ciemna czeluść tunelu zbliżała się niewiarygodnie szybko.

Trochę mi się to gryzie za sobą – jak w końcu? 

 

Opowiadanie nierówne. Od momentu wyjścia z wody i spotkania Robinsona robi się znacznie ciekawiej, początek był trochę mdły w moim odczuciu. Motyw z czasem fajnie ograny i widzę zdecydowanie większe nawiązania do obrazu niż do hasła konkursowego, które zostało potraktowane trochę po macoszemu i – mam wrażenie – siłą wciśnięte na sam koniec, żeby odhaczyć jego obecność ;)

 

Językowo/technicznie tekst zgrzyta, jest trochę topornych zdań, ale ma naprawdę ciekawe momenty, więc mimo wszystko czytało się dobrze. 

 

Nowa Fantastyka