- Opowiadanie: szoszoon - Widmokręt

Widmokręt

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Widmokręt

Inkwizytor Maur spoglądał na swoją duszę ze wzruszeniem. Lśniła nieco przytłumionym, choć jasnym blaskiem. Zdecydował się, aby po ostatnich wypadkach w mieście strzegł jej Święty, więc póki co była bezpieczna. Ciszę przerwał dźwięk łańcuchów. Maur odwrócił się spokojnie i skierował wzrok na przesłuchiwanego , a na jego twarzy zagościł przelotny choć pełen samozadowolenia uśmiech. – Żeby tak Keret wiedział, kogo mam w garści!

Bestia wisiała tuż nad kamienną posadzką, skrępowany złotymi łańcuchami, wystającymi z sufitu. Jego ślepia płonęły żywym ogniem a mięśnie kończyn, próbujące zerwać okowy, napinały się od granic wytrzymałości. Zaklęcia oraz opieka Świętego czyniły go jednak bezbronnym.

 

– Módl się do tych swoich… Świętych – zacharczała Bestia – abyś nie wpadł w nasze łapy!

 

Maur uśmiechnął się pogardliwie.

 

– Wiesz, ilu z nas czyha teraz na twoje życie? – kontynuowała swe groźby Bestia.

 

– A wiesz, co się stanie, jeśli cię tu i teraz zabiję?

 

Bestia zawyła z wściekłości, jednak jej głos zamilkł pod pogrążonym w mroku sklepieniem. Zdawała sobie sprawę ze swej sytuacji. Nie zdołała jeszcze osiągnąć statusu Demona, który w Piekle dawałby jej względną ochronę przed samowolą Diabłów, nie wspominając o szaleństwach samego Szatana. Poza tym kara, jaka oczekiwała nań za nieudaną akcję, była zapewne straszliwa.

 

– No! – Maur uśmiechnął się i podszedł do Bestii spoglądając jej prosto w ślepia – zatem masz tylko jedno wyjście.

 

Bestia uniosła głowę i zawyła z wściekłości.

 

– Najsensowniejszym wyjściem dla ciebie będzie, jeśli zaczniesz mi służyć.

 

– Chyba oszalałeś…? Jak zdołasz uchronić mnie przed zemstą Diabłów?

 

Maur znowu się uśmiechnął. Od czasu, kiedy do Niewymiaru przybyło za Świętymi Niewymiernymi Piekło, powstało spore zamieszanie. Kolegium i Tajna Policja miały pełne ręce roboty z Demonami czyhającymi na dusze, upadłymi Niewymiernymi próbującymi za wszelką cenę uniknąć sprawiedliwości. Tylko Inkwizycja mogła w ciszy i spokoju zbierać informacje i zyskiwać przewagę w mieście.

 

– Zapewnię ci opiekę Świętego.

 

– Jak…? Przecież prawdziwy Święty nie zgodzi się na ochranianie Bestii. Poza tym jak przyjdzie sam Diabeł, to…

 

– Zostaw to mnie. Co do Diabła, to z pewnością znajdziemy jego słaby punkt. O ile się orientuję, jest jak to mówią: sprawiedliwy?

 

Bestia przytaknęła skinieniem głowy.

 

– Zatem w konfrontacji z nami nie ma szans – zaśmiał się Maur. W pewnym sensie, pomyślał, może okazać się dla mnie wielce użyteczny. Wywołał popłoch wśród tych zawszonych Świętych oraz Prohora, czym zmusił ich do bezpośredniej współpracy z władzami. Zdecydowali się nawet na ochronę dusz co bardziej prominentnych mieszkańców miasta, zwanych aristoi. Ta sytuacja była wprost wymarzona, aby zemścić się na…

 

– Ale nie masz dostępu do mojej duszy – dodała Bestia szukając w propozycji Maura słabych punktów.

 

– Cóż – westchnął Maur – zadam ci pokutę. A potem dostaniesz nową powłokę, która zapewni ci względny spokój w mieście. No chyba, że chcesz nadal wyglądać jak… pokraka?

 

Bestia syknęła ze złością, szarpnęła łańcuchy jednak po chwili uspokoiła się.

 

– Co mam dla ciebie zrobić?

 

Maur odwrócił się i znowu podszedł do swojej duszy. Stał nad nią przez chwilę ważąc decyzję, która mogła wpłynąć na resztę jego życia, a zarazem wyznaczyć groźny precedens. W końcu zwrócił się ku Bestii i rzekł:

 

– Ukradniesz pewną duszę i przyniesiesz mi ją!

 

Bestia zmrużyła ślepia próbując przeniknąć zamiary oprawcy. Nawet jej ta prośba wydała się podejrzaną.

 

– Ktoś jej strzeże?

 

– Jeszcze nikt, ale już niedługo zaopiekuje się nią święty… Marcelinus.

 

-Co? Chyba zwariowałeś.

 

Maur wyszeptał zaklęcia i łańcuchy na łapskach Bestii zacisnęły się, a w powietrzu uniósł się swąd palonej skóry. Spętany zawył przeciągle i po chwili poddał się.

 

– Będę potrzebował wiadomości na temat tego świętego – odparła Bestia. – Aby wyrwać duszę z rąk opiekuna muszę znać jego słabości.

 

– Powiem ci, co i jak – odparł Maur odwracając się ku swemu nowemu słudze. – Znam Kereta i wiem, gdzie ją ukryje. A jeśli ci się uda…

 

Bestia poruszyła łapskami i Maur zwolnił nieco ich uścisk.

 

– No, ale nie pora teraz na obietnice. Odpokutujesz obcując z moją duszą.

 

***

 

Keret w milczeniu obserwował z wieży katedralnej miasto. Była późna noc, jednak dowódca Tajnej Policji nie mógł zmrużyć oka. Chociaż miał przed oczyma niemal wszystkie dzielnice, to jego wzrok mimowolnie kierował się w stronę portu. Powód był jeden: on tam był – Widmokręt! Pojawił się na redzie kilka dni temu, spowity gęstą, cuchnącą mgła i grobową ciszą. Wzbudził wśród mieszkańców miasta poruszenie, a początkowa ciekawość prędko ustąpiła miejsca strachowi, który spotęgowały późniejsze wydarzenia. Coraz częściej też zaczęły pojawiać się niestworzone plotki na temat statku. Na nim spoczęło wyjaśnienie zagadki Widmokrętu, tym bardziej, że pojawiły się naciski ze strony Świętych. Biskup Prohor, jego bezpośredni zwierzchnik, wyjawił mu w ścisłej tajemnicy pewne informacje na temat statku, które pochodziły od samych Niewymiernych, jednak zdrowy rozsądek nakazywał ich sprawdzenie.

 

Nabił fajkę i zapalił, otulając się szczelniej płaszczem. Na szczycie wieży hulał wiatr, a od portu ciągnęło wilgocią. Tuż nad nim zahuczała sowa a na ulicy dały się słyszeć czyjeś pośpieszne kroki. Wyjrzało poza krawędź na dół, jednak pomiędzy spowitymi gęstym mrokiem kamienicami niewiele dało się dostrzec. Większość domów w Niewymiarze zbudowana była z popielatego granitu, który utrudniał w nocy orientację. – Pewnie handlarze – przemknęło mu przez myśl, a wspomnienia z starych czasów znowu zaczęły przebijać się do świadomości. Zaciągnął się głęboko wonnym dymem i z ulgą wypuścił dym, starając się zapomnieć o przeszłości. Teraz najważniejszy był ten dziwny, nieodgadniony okręt.

 

– Psiakrew! – zaklął spluwając w dół. – Żeby już sami Święci Niewymierni bali się jakiejś zmurszałej i zatęchłej łajby? Fakt, jest ogromna i dość nietypowa. Podobnego okrętu nie widzieli w porcie najstarsi dokerzy, ale żeby miała wybuchać przez to panika? Najbardziej jednak zastanawiały słowa biskupa, który twierdził, że do miasta przybył niejaki Szatan wraz ze swoim Piekłem i domaga się sprawiedliwości. Zaraz potem zaczęły znikać dusze.

 

– Skąd przybył? – pytali mędrcy z Kolegium, jednak nikt nie potrafił dać jasnej odpowiedzi. Mieszkańcy Niewymiaru często gościli kupców z odległych krain, gdyż dysponowali odpowiednio wielkim portem i dokami, jednak sami nigdy nie udawali się w dalekie rejsy, gdyż nie znali tego świata. Przybyli tu wraz ze swymi bogami dawno temu, zasiedlili niemal puste miasto i żyli w spokoju. Wydarzenia z przeszłości popadły w zapomnienie podobnie jak o wielu nie chciano pamiętać. – Może Widmokręt to część naszego dziedzictwa?

 

– Musimy za wszelką cenę wyjaśnić jego zagadkę! – naciskali Święci Niewymierni i Prohor. – Od czego w końcu jest Tajna Policja?

 

– Zrobię, co w mojej mocy – odpowiadał posłusznie Keret. Jego determinację w chęci wyjaśnienia sprawy pogłębiał fakt, że w sprawę zaczęła mieszać się Inkwizycja. Nie mógł pozwolić, aby Maur, ta przebiegła kanalia, doszedł prawdy przed nim.

 

***

 

Keret i jego adepci otoczyli ruiny świątyni i w milczeniu obserwowali ją. Budowla, pomimo upływu czasu, nadal przedstawiała się imponująco, choć od wieków nikt się nią nie zajmował. Stare bóstwa, którym pierwotni mieszkańcy miasta oddawali tu cześć, ustąpiły miejsca nowym bogom i Świętym. Stare bogi zostały zepchnięte na peryferia ludzkiej pamięci, aż w końcu całkowicie o nich zapomniano. Teraz, w obliczu niebezpieczeństwa grożącego duszom z rak Diabłów, dusze w desperacji szukały opieki starych bogów, gdyż na pomoc Świętych nie było ich stać. Ci, którzy nie mogli pozwolić sobie na wynajęcie opieki Świętego i opłacenie modlitw , skazani byli na Piekło. Zgodnie z informacjami, jakie udało się zebrać Tajnej Policji, wewnątrz skryły się zagubione dusze, których nie udało się zgasić – to zadanie miał teraz wykonać Keret i jego ludzie. Po awansie Prohora na stanowisko biskupa Niewymiaru to właśnie on objął dowództwo nad Tajną Policją Niewymiaru. Jego nominacja wywołała powszechne oburzenie, gdyż całkiem niedawno udało mu się ujść z rąk Inkwizycji. Maur nie mógł darować sobie, że handlarz i pospolity oprych dostąpił taki wysokiego stanowiska tylko dzięki kaprysowi Prohora. Keret zaś objął swój urząd w momencie najgorszym z możliwych: kiedy zjawiło się Piekło! Na początku nic nie zwiastowało kłopotów. Na redzie po prostu pojawiła się wielka, czarna fregata. Kiedy w Prymicyje, powszechne święto w mieście z udziałem Świętych, nie zjawił się żaden Niewymierny, stało się jasne, że sprawa jest poważna. Potem dopiero wypełzło z niej plugastwo – macki Diabła. Kiedy zaś porwano duszę Świętego Anachoreta, nikt nie mógł czuć się bezpiecznym. Nawet żyjący ubezpieczali swe dusze zabiegając o opiekę Świętych.

 

– Jak dotąd dusze wybranych wędrowały do zaświatów, królestwa Niewymiernych – Prohor w zamyśleniu kiwał głową. – A pozostałe? Ci źli unikali kary za plugawe życie.

 

– Teraz znajdzie się dla nich miejsce – Keret próbował znaleźć w całej sytuacji pozytywne strony.

 

– Nie! – sprzeciw Prohora był zdecydowany. – To nasze miasto i nasza wiara! Nie ma w nim miejsca na jakieś… Piekło. Kto wymyślił w ogóle taką nazwę?

 

– Ale na swój sposób ten Szatan jest…

 

– Sprawiedliwy? – parsknął biskup. – A jakiej miary sprawiedliwości używa? Swojej?

 

– Nie naszej – odparł Keret. – Na szczęście.

 

Prohor oburzył się.

 

– Złapał Świętego!

 

– Który żerował na biedaku, choć nie był na to czas.

 

– Wielu tak robi – biskup machnął ręką. – Posłuchaj, musimy za wszelką cenę ochronić jak najwięcej dusz, bo wierni mogą stracić zaufanie w nasze możliwości. Biedota lamentuje i burzy się, bo nie stać ich, aby wykupić modły opiekuńcze i odpusty. Dlatego wyłapiesz te, które pouciekały z katakumb i dokonasz ich eutanazji! Musimy się ich skrycie pozbyć, aby więcej nie przeszkadzały i nie szerzyły popłochu wśród pozostałych.

 

Cała sytuacja coraz bardziej zaczynała Kereta irytować, tym bardziej że przed akcją sam również postanowił – za radą Prohora – polecić swą duszę opiece Świętego. Za namową zwierzchnika wybrał Marcelina, pustelnika i ascetę, który wedle przekazów, wielodniowymi postami doprowadził swe ciało i umysł do stanu całkowitego rozdzielenia. W ten sposób dołączył, jako jeden z nielicznych bez obrzędu Prymicyji, do grona Niewymiernych. Jego opieka miała zapewnić Keretowi bezpieczeństwo, tym bardziej, że akcję zakłócić mogły również Bestie.

 

– Zająć pozycje! – rozkazał Keret. – I uważajcie, bo mogą mieć przywódcę, czyli Demona.

 

Adepci zakradli się do wnętrza świątyni i rozpoczęli poszukiwania dusz. Ich zadaniem była ich eutanazja. Keret miał zająć się Bestiami oraz ewentualnym Demonem. Uzbrojony w złote noże oraz zaklęcia ruszył przed siebie, kierowany smrodem. Po pierwszych niepowodzeniach udało się wreszcie, do spółki z Inkwizycją, opracować skuteczne metody walki z wysłannikami Diabła.

 

Wewnątrz świątyni, w miejscu łatwo dostępnym, wyrysowano ochrą specjalne kręgi, wewnątrz których napisano specjalne zaklęcia przywołujące. Adepci skryli się nieopodal, trzymając w dłoniach sieci z anielskiego włosia. Każdy z nich miał również złote sieci, ale te przeznaczono do obrony przeciw Bestiom. Po chwili w najodleglejszych zakamarkach zajaśniały wątłe, chybotliwe płomyki. Keret, który obserwował akcję ukryty przy wejściu, uśmiechnął się.

 

– Są tak słabe i wylęknione, że złapią się każdej szansy ochrony.

 

Dusze zaczęły powoli, zrazu niepewnie, zlatywać w kierunku magicznych znaków. Adepci czekali cierpliwie, aż wszystkie skupią się wewnątrz kręgów, a potem wyszli z ukrycia i rozpostarli sieci. Do tej chwili akcja przebiegała bez zakłóceń. Pojawienie się nagłego, wszechobecnego smrodu, który dotarł do nozdrzy członków Tajnej Policji, oznajmiło pojawienie się Bestii. Dusze, kotłujące się w kręgach, również wyczuły niebezpieczeństwo i wszczęły przeraźliwy lament, próbując za wszelką cenę uwolnić się z więzienia i uciec. Keret zaklął.

 

– Że też musiały zjawić się w najmniej odpowiednim momencie! Już miał ruszyć do walki, kiedy poczuł w piersi nagły ucisk, a potem rozrywający ból.

 

– Moja dusza! – to była jego ostatnia myśl, zanim stracił przytomność.

 

***

 

Alumn Oris pogrążony był obowiązkowych modłach w świątyni, kiedy nieoczekiwanie zjawił się przedstawiciel Inkwizycji. Mimo, iż niemal cała świątynia była pusta, ten usiadł akurat w ławie obok niego. Oris był już na tyle doświadczonym adeptem aby wiedzieć, że zainteresowanie kogokolwiek z Inkwizycji nie zwiastowało niczego dobrego. W katedrze panował zwyczajowy półmrok, z chóru roznosiły się kojące dźwięki kantat a ktoś z obsługi niespiesznie przemierzał nawy boczne sprawdzając, czy nie należy wymienić świec. Atmosfera sprzyjała medytacji i Oris zaklął w duchu, po czym skarcił się w myślach za tę chwilę słabości.

 

– Czym mogę pomóc? – wyszeptał w końcu, zgodnie ze zwyczajem.

 

– Inkwizycja potrzebuje twojej pomocy – odparł Maur, gdyż to właśnie on postanowił osobiście wybrać kandydata na powłokę dla Bestii. Wiedział, komu Keret ufał i wybrał tego, który stał najbliżej dowódcy.

 

– Jestem do dyspozycji.

 

– Jutro będziemy cię potrzebować, Orisie.

 

– Jutro… – adept zawahał się. – Mamy rozkazy na jutro.

 

– Które jeszcze nie zostały wydane. – Maur wiedział o wszystkim doskonale. Dopóki adept nie otrzymał bezpośredniego rozkazu, mógł zostać zwerbowanym przez inne służby. Inkwizycji się nie odmawiało. – Dlatego wchodzisz pod moją komendę.

 

– Tak jest, wielebny! Co mam czynić?

 

– Byłeś już w Wieży Ongbera?

 

– Tak, panie – odparł Oris i niemal w tej samej chwili pożałował swojej odpowiedzi. Jako jeden z niewielu wiedział, że Ongber ongiś wychował Kereta Oprycha, który zrządzeniem opatrzności stał się Dowódcą Tajnej Policji. Stary Ongber umarł, a wieża popadła w zasłużone zapomnienie, stając się doskonałą kryjówką dla samego Kereta i jego zaufanych. Jak się okazało, nie dla wszystkich było to tajemnicą.

 

– Udasz się tam jeszcze raz i przyniesiesz mi coś, co tam jest. To rozkaz.

 

Oris skinął głową i załkał w duchu. Przeczuwał zbliżające się kłopoty.

 

 

 

***

 

Keret ocknął się w siedzibie Tajnej Policji. Kiedy otworzyło czy, ujrzał nad sobą zatroskaną twarz Prohora. Biskup odetchnął z ulgą, kiedy upewnił się, że protegowanemu nic nie grozi.

 

– Chwała niech będzie Świętym Niewymiernym – westchnął, kierując wzrok ku górze. Keret mimowolnie również spojrzał na bielony sufit, jednak nie dostrzegł w nim niczego prócz pęknięć na tynku i plam pleśni. – Bestia próbowała dobrać się do twojej duszy, jednak silna wola oddanego ci adepta oraz opieka Marcelinusa udaremniły te niecne zamiary. A było bardzo blisko!

 

– Co się do cholery stało? – Keret oczekiwał wyjaśnień, próbując dojść do siebie. – I jak poszło w świątyni?

 

Milczenie biskupa zwiastowało złe wieści.

 

– Cóż – westchnął Prohor wyjmując fajkę. Pomimo pełnionej funkcji nie mógł oprzeć się starym przyzwyczajeniom. – Byli dzielni. Utłukli nawet kilka Bestii, ale Demonowi nie dali rady.

 

– Dlaczego zacząłeś od tego, co działo się w świątyni? – zapytał badawczo Keret po chwili milczenia.

 

Biskup westchnął i zaciągnął się dymem. Ziele najwidoczniej dało chwilę spokoju, gdyż na jego obliczu pojawił się przelotny uśmiech. Zaraz jednak spoważniał i odparł:

 

– Ktoś nasłał plugastwo na twoją duszę. Oris oszalał i próbował ją wykraść. Prawie mu się udało.

 

– Prawie? I co z Marcelinem? – słowa niemal ugrzęzły mu w gardle. Znał Orisa i bardzo go cenił, zaś Wieżę uważał za swoją niezdobytą twierdzę. Nagle okazało się, że w Niewymiarze żadne miejsce nie jest już bezpieczne.

 

– Walczył dzielnie za twoją duszę, ale Bestia znała jego słabości. Przywołała widma nagich, ponętnych kobiet i stary zaczął…

 

– Trzepać dziada? – dokończył Keret.

 

– Mimo to w Wieży Ongbera musi tkwić siła większa od tej, jaką jej przypisywałem, gdyż Bestia nawiedzająca ciało Orisa, nie była w stanie wykraść twej duszy poza jej mury. Wyrwała ją z objęć modłów Marcelina, ale umknąć dalej już nie miała dość sił.

 

– Pytanie zatem, skąd wiedziała…? – Keret uniósł się z posłania i podszedł do stolika, nalewając sobie wina. Wypił duszkiem dwa puchary, po czym usiadł na krześle. – A co ze świątynią?

 

– Bestie zabrały tylko niektóre dusze. Kilka się ostało.

 

– A więc nawet wśród nędzarzy zdarzają się poczciwi ludzie – skwitował Keret. – Jak zatem mówiłem, ten Szatan…

 

– Nie jest taki zły – dokończył Prohor wypuszczając z ust kłąb dymu.

 

***

 

 

 

Keret i Maur spoglądali po sobie z nieukrywaną pogardą. Obaj zastanawiali się, po co wezwano ich przed Kolegium św. Jedności, na którym zebrali się niemal wszyscy inkwizytorzy oraz nauczyciele. Milczenie przerwał Prohor.

 

– Chce się z nami spotkać.

 

– Kto? – zapytali niemal równocześnie, czym wzbudzili wśród zebranych poruszenie.

 

Prohor przez chwilę ważył słowa spoglądając po zebranych. Wszyscy wpatrywali się weń z tym samym, tępym wyrazem twarzy. Biskup wiedział, że to, co powie, wywrze wrażenie.

 

– Szatan – powiedział niemal szeptem.

 

Na Sali zaległa cisza. Jego imię wzbudzało popłoch samym swym dźwiękiem, a zebrani zastanawiali się, dlaczego doszło do sytuacji, w której obcy bóg dyktuje im warunki. Skąd wziął się Widmokręt? Czy naprawdę, jak mawiali niektórzy, przybył za tymi, którzy zaludnili Niewymiar? Kim był?

 

Rozmyślania przerwał nagły trzask. Ogromne, okute drzwi Sali Kolegium Jedności rozwarły się i do środka wmaszerował, w otoczeniu Diabłow, Szatan. Pojawieniu się dowódcy Czarnej Fregaty czy też, jak mówiła większość,Widmokrętu,towarzyszył okropny smród. Wielu z zebranych zatkało usta, jednak odór był tak żrący, że palił w oczy. Keret dostrzegł, że Maur chwieje się, próbując za wszelką cenę zachować spokój.

 

– Witajcie – głos Szatana zdawał się być radosny. – Dawnośmy się nie widzieli.

 

Keret spojrzał pytająco na Maura, a potem obaj wbili swoje spojrzenia w Prohora. Biskup nieco pobladł, wstał ze swego tronu i zrobił krok w kierunku gościa. Jego twarz zdawała się być nieporuszona, jednak w ruchach czuć było nerwowość. Zszedł ze stopni podium, skłonił się przybyłemu, po czym rzekł: witaj, o Święty!

 

Zebrani spojrzeli pytająco na biskupa. Wielu wstało i w oburzeniu zaczęło wykrzykiwać groźby oraz przekleństwa. Keret spojrzał ponownie na Maura i na jego twarzy wyczytał podobne, jak u innych, zdziwienie.

 

– Co jest? – zapytał Maur.

 

Keret pokiwał przecząco głową.Nie wiem, zdawał się mówić.

 

– Wiedze, że jesteście zaskoczeni – zaśmiał się Szatan. – Czyżby biskupi ukrywali przed wami przeszłość?

 

– Milcz! – Prohor próbował interweniować, jednak Szatan za nic miał jego starania.

 

– Siadaj, głupcze! – głos Szatana rozlegał się po Sali niczym dzwon. – Myślałeś, że o was zapomniałem?

 

Prohor zamilkł i spojrzał niepewnie po zebranych.

 

– Widzę, że nie wiecie, o co chodzi – odparł Szatan. – Otóż, powinniście lepiej zapoznać się z księgami, które dotyczą waszej przeszłości. Znajdują się zapewne gdzieś – tu spojrzał w kierunku Prohora – w jego prywatnej bibliotece. Prawda jest taka, że uciekliście do Niewymiaru w obawie przed moją karą! A ja nie wybaczam. Wiele czasu spędziłem, aby znaleźć to zapomniane miasto, ale w końcu mi się udało. Myśleliście, że wybierając na swoją siedzibę miejsce, które nagle opuścili jego poprzedni właściciele, zatrzymacie pierwotne siły w swej mocy? Coś was zdradziło.

 

Zebrani, jakby wyrwani z niemej konstatacji klęski, spojrzeli pytająco na Szatana.

 

– Kto?

 

– Anioły umarły właśnie u was – odparł Szatan. – Zabił je – tu skierował swój wzrok na Kereta – on!

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nie umiem odgadnąć sensu stosowania tych wszystkich wielkich liter, szczególnie w rzeczownikach pospolitych, typu diabły.

Czytałem z zainteresowaniem, ale końcówka mnie zawiodła. Oczekiwałem jakiegoś rozwiązania, a tu niejasność na niejasności i w efekcie nie rozumiem zupełnie całej końcówki ani też ostatecznego sensu prowadzonej intrygi. Trochę zbyt chaotycznie to wszystko przedstawiłeś.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka