
Dla kogoś nawykłego do wiecznego szumu cywilizacji, wrzosowisko musiało wydawać się ciche. Rozrzedzony listowiem blask księżyca czynił świerki i sosny wokół niemal szarymi, przynajmniej w porównaniu z samym wrzosem. Nisko nad ziemią nitki mgły i pajęczyn oplatały przekwitłe kwiaty. Powietrze pachniało żywicą i igliwiem. Las kołysał się na lekkim wietrze, a między koronami drzew trzepotały ćmy, nietoperze oraz nocne ptaki.
Na wrzosowisku, leżąc w taczce, spała kobieta. Po jej lewej rosły blisko siebie dwa młode drzewka, po jej prawej nie było nic, tylko połać pustej przestrzeni. Pod kołem taczki, obok jej zwisającej ręki, leżał duży borowik oraz kania, już dosyć wysoka i wyrwana byle jak.
Kobieta podrapała się po nosie. Miała ręce nawykłe do pracy i kark spalony słońcem. Spod białej chusty na głowie uciekały kosmyki płowych włosów, klejące się do ciemnej twarzy, nieskalanej zbytnio zmarszczkami ani dziobami po ospie. Opływała ją para uciekająca z ust. Poniżej, jej opadłe na boki piersi unosiły się w rytm równych, mocnych oddechów. Spała twardo, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Brzuch wciąż nosił znamiona niedawnego porodu. Podbrzusze, podobnie jak nogi, pokrywał gęsty czarny włos, pomagający zamaskować żylaki. U prawej stopy brakowało dwóch palców.
Kobieta została więc dosyć oszczędzona przez lata, nie postarzała się przedwcześnie, nadal ładna w tańcu, gdy obdarzyła uśmiechem.
Obudziła się wraz z nastaniem świtu, połaskotana przez pierwsze promienie słońca. Przetarła oczy i – zdając sobie nagle sprawę, jak późna już była pora – pobiegła z powrotem do domu, tocząc przed sobą taczkę. O grzybach zupełnie zapomniała.
Innego dnia i o innej porze do wsi przybył młody człowiek z miasta. Jego lekarz polecił mu, żeby spędził nieco czasu na świeżym powietrzu, z dala od zgiełku i w sielankowych sceneriach, które pomogą uregulować jego nastroje. Młody człowiek cierpiał na nadwrażliwość nerwową i z powodu nadmiaru humorów, szczególnie flegmy. Dlatego właśnie wybrał tą osadę, ulokowaną setki lat wcześniej w cieniu gór i przedwiecznych puszcz, tak odległą od reszty świata, że ze stacji kolejowej godzinę jechało się dorożką. Powietrze było tu inne, dobre dla suchotników i osób wrażliwych. Tak się przynajmniej mówiło.
W tutejszym ubiorze, architekturze i narzędziach mężczyzna odkrył, że powrócił do poprzedniego wieku, a miejscowi chłopi byli mu kompletnie obcy. J_, bo tak miał na imię, był naturalistą, człowiekiem nauki, a znalazł się w świecie, który postrzegał jako pełen przesądów i braku dociekliwości.
Był uważany za sztywnego i pozbawionego humoru nawet przez własnych rodziców. W dzieciństwie spędzał większość wolnego czasu na strychu, nigdy nie bawiąc się na dworze. Między pokrytymi kurzem i pajęczynami stertami bibelotów odgrywał wielkich podróżników i odkrywców. Umorusany tłustym brudem wieków biegał ze słoikiem, łapiąc ćmy i muchy. Przyglądał się, jak krążą pod szkłem i opisywał ich cechy szczególne w zeszycie, zanim je wypuścił. Rysował pająki, które znalazł, a potem koty i wiele, bardzo wiele szczurów. To było już wtedy, gdy jego ojciec zbankrutował, ale niedługo przed tym, jak strzelił sobie w głowę. Krwawił przez dziesięć godzin nim wreszcie umarł, jego ciało pachniało prochem, potem i spalonymi włosami.
Pomimo utraty majątku, pozycji i wszelkiej reputacji rodzinie udało się przepchnąć J_ przez dobre szkoły i zapewnić mu karierę. Los uśmiechnął się do niego po raz pierwszy i ostatni, ponieważ zapanowała moda na wszystko, co związane z niezbadanymi dotąd regionami świata. Zamiast gnić na peryferyjnym uniwersytecie na jakiś czas znalazł się, jeśli nie w centrum uwagi, to chociaż blisko niego.
Podróżował na kutrach, brygach, slupach i fregatach, z marynarką i prywatnie, na wyspy i dalekie lądy, w zawiane góry i dżungle czekające tylko by złapać go w lepkie sidła gorączki. Odwiedzał sporne granice nowo tworzonych terytoriów, cuchnące kolonie karne i odległe mroźne pustkowia. Poznał trud, głód i smak własnych wygotowanych butów. Świat robił się jednak coraz mniejszy, odkrycia coraz bardziej banalne, a znoje i potworności doświadczane w podróżach nie nadawały się na materiał do przygodowych opowieści. Nie uczyniły również J_ twardym, ani nawet mniej wątłym. Prędzej wysysały z niego siłę. W gruncie rzeczy, jak każda praca, męczyła i wypalała, aż trzeba było się od niej oderwać, chociaż na chwilę.
Tak oto znalazł się w zapomnianej przez świat wsi, gdzie zamieszkał wraz z rodziną H_, w ich długiej chacie mieszczącej w sąsiadujących sekcjach izbę, sień, komorę, obory, stajnię i szopę. Izba była ciepła i jasna. Drewniane ławy stały pod bielonymi ścianami, kąty pomieszczenia zdobiły malowane kwietne wzory, okiennice były bogato rzeźbione. W samym sercu domu stał piec bity z gliny, wielofunkcyjny kolos – J_ nigdy nie widział podobnego. Wygaszony, dawał ciepło przez kolejne trzy dni, służył do spania, suszenia, pieczenia, smażenia i gotowania, czasem jako bania, w podpiecku spały kury, a zimą także wieprzki, a jeszcze niżej, właściwie pod ziemią, trzymano zapasy. J_ z czasem poczuł do pieca taki sam respekt jak mieszkańcy.
Pierwszego dnia pobytu, nie myśląc o tym specjalnie wręczył chłopom pękaty mieszek, więcej pieniędzy niż kiedykolwiek widzieli w życiu. Dostał za tą fortunę na wyłączność cały napiecek, najcieplejsze miejsce do spania w całym domu. Tam leżał czasem rankami, na sienniku, niegotowy jeszcze wstać i przeglądał rysunki, które wieszał na sznurku pod stropem.
Wbrew zapewnieniom, zwykle jego dni przebiegały mało sielankowo. Gospodarze raczyli go posiłkami bogatymi w sery i kaszę, suto zakrapianymi nalewkami na leśnych owocach. Poza porą obiadową J_ krążył po okolicy, szkicował węglem krowy i owce w swoim notesie, albo starał się podglądać ptaki przez lunetę. Widział dwa orły i jednego sokoła, krążącego nad stokami w oddali. Obserwował dzięcioły, kaczki pływające w stawach, lelki i sójki. Ptaki interesowały go nie tylko z naukowych powodów – podziwiał je za wdzięk i prostotę.
Uczęszczał także na piesze wycieczki po okolicznych szczytach, które często zajmowały mu cały dzień, ze względu na jego kiepską kondycję. Dzięki temu miał jednak okazję dostrzec z pewnego dystansu niedźwiedzicę, obwąchującą drzewo w którym zagnieździły się dzikie pszczoły. Znalazł także niespotykaną nigdzie indziej odmianę nieśmiertelnika – wysuszył kwiaty i postanowił przekazać je jednemu ze swoich przyjaciół.
W mieście preferował czerń i wysokie ciasne kołnierzyki. To pierwsze musiał zamienić na bardziej praktyczną, grubą wełnę w kolorze oliwkowym, ale z kołnierzyka nie zrezygnował. Blady i spocony, z rzadkimi włosami przyklejonymi wilgocią do skóry, musiał wyglądać dla mieszkańców jak ryba na bezgłowym manekinie.
Pierwszego dnia zapomniał, że nawet we własnym kraju poza miastem nadejście zmroku oznacza nadejście nieprzeniknionej ciemności – niemal skręcił sobie wtedy kark, idąc przez pole. Od tego czasu zawsze wracał do chaty przez zachodem słońca, wspinał się na piec i rozwieszał swoje rysunki. Zasypiał w pół myśli, z reguły z książką w ręce, nie będąc pewnym, czy jest tu bardziej szczęśliwy niż w domu. W domu zazwyczaj wątpił, czy nie byłby szczęśliwszy, gdzie indziej.
Zmierzch zapadał każdego dnia coraz wcześniej.
Okoliczni mieszkańcy właściwie nie czynili z tego żadnego sekretu, ale też o tym nie rozmawiali. Nie chodziło tylko o chłopów ze wsi, w której J_ się zatrzymał, ale też z innych osad, dworków, czy faktorii w górach. Schodzili się na festiwal nie tylko wraz z pasterzami, ale też niektórymi z miejscowych arystokratów, zrównanych na tę jedną noc.
J_ po prostu podążył za nimi i nikt go nie powstrzymał.
Spędził w górach już niemal dwa tygodnie, dobrze znał trasę którą szedł ten kolorowy orszak. Przez pola i wokół płaskiego wzgórza, nad jezioro i dalej w las, skąd J_ widział kilka dni wcześniej parę pustułek, aż dotarli na wrzosowisko. Zapadł zmrok, powietrze falowało wokół nielicznych pochodni.
Na wrzosowisku czekali ludzie. Nie, nie ludzie. Zbyt wysocy, zbyt spokojni – tak właśnie pomyślał J_, gdy dostrzegł wreszcie między chłopimi głowami białe istoty pośród kwiatów. Wydawali się świecić i biło od nich życie, choć byli nieruchomi, jak rzeźby. Byli też nadzy, ich ciała pokrywały tatuaże, długie pasy od ud aż po kark, a czasami wyżej, po policzkach do wąskich oczu. Mieli białe rzęsy, białe brwi, białe włosy splecione w luźne warkocze. J_ podszedł nieco bliżej i więcej się nie ruszył. Spod gęstych włosów wystawały długie szpiczaste uszy.
Ludzie szli w ich stronę, a elfy rozpostarły ramiona.
Powszechnie uważano, że ostatni elf umarł trzysta lat temu, od powikłań po ospie wietrznej. Był to wprawdzie jedyny udokumentowany przykład chorego elfa, ale mimo to współcześnie dużo teoretyzowano na temat ich odporności i reakcji organizmu na kontakt z ludźmi. Równie dobrze za zły stan jego zdrowia mogło odpowiadać skrajne wyczerpanie fizyczne i mentalne, niedożywienie oraz niesanitarne warunki. Trwała w końcu długa, długa wojna.
Elfy w lesie nie wyglądały, jakby kiedykolwiek chorowały. Jedynym, który miał tutaj obniżoną odporność był J_. Był to jeden z powodów, dla których tej pierwszej nocy odsunął się na boczny tor i obserwował tylko z cienia. Drugim było odkrycie, że preferował seks jako koncept bardziej niż rzeczywistość, o stopień oddalony od cielesności i włożony między alegorie. Tutaj nie było żadnych alegorii ani insynuacji, ale możemy je niejako przywrócić, dla jego komfortu post-factum. Niektórzy uczestnicy sami oszczędzili mu części, kryjąc się w karocach i lektykach, musiał jedynie słuchać skrzypienia osi i wprawianego w drżenie drewna. Szedł między uwolnionymi spod ubrań na wpół opalonymi, na wpół bladymi ciałami, bielonymi jeszcze światłem księżyca.
Niektórzy grali tylko z elfami w gry, lub rozmawiali. Niektórzy śpiewali piosenki, były muzyka i tańce. Była bliskość każdego rodzaju. Kołnierzyk pił J_ w szyję, ale tylko przez jakiś czas. Później z odmętów szoku dotarło do niego, że jest przecież naturalistą, a wokół niego bawi się wymarły gatunek.
Drugiej nocy festiwalu J_ przyniósł ze sobą notatnik, szkicownik oraz przyrządy miernicze. Elfy przyjęły jego obecność z czymś podobnych do rozbawienia. Pozwoliły mu opinać sobie sznurkiem z supłami głowy i ramiona, żeby sprawdzić czym się różniły od ludzkich. Rozmawiały z nim zupełnie otwarcie, nigdy nie unikając odpowiedzi.
W rozmowach udało mu się potwierdzić hipotezę profesora H.D_, że nowe elfy brały się z fizycznej transformacji ludzkich dzieci. Żaden z obecnych na wrzosowisku elfów nie był wystarczająco wiekowy, żeby choćby znać jednego z tych, którzy pamiętali, jak radzono sobie z rozmnażaniem przed przybyciem ludzi. Może przez tysiące lat ich liczba pozostawała niezmienna. J_ zapytał, czy wciąż posiadają sekrety przemiany. Odpowiedziało mu przenikliwe spojrzenie i lekki uśmiech.
– Oczywiście, choć nie porywamy już dzieci. Czasami je znajdujemy lub zostają nam oddane. Jak ja. Nie żywię urazy. Minęło tak wiele czasu, że choć widziałem ich tylko niemowlęcymi oczami, przypomniałem sobie twarze rodziców. Głodne twarze, wychudzone i zatroskane.
– Nie mógłbym… zapewne nie moglibyście pokazać mi pnączy?
– Tylko jeśli sam przyjmiesz je od razu i przejdziesz transformację. Na co możesz być za stary. Nie ma ograniczeń wiekowych, tak naprawdę, ale nasze zwyczaje nie sprzyjają nieelastycznym umysłom.
J_ zaczerwienił się nieco. Elfy zachowały od niepamiętnych czasów prymitywne, matriarchalne obrzędy wejścia w dorosłość. Młode elfy oplecione twardniejącym w zewnętrzny szkielet pnączem z Drzewa-Bramy niezależnie od płci były traktowane jak dziewczynki, do momentu przelania pierwszej krwi. Obecnie, według zapewnień, które usłyszał J_, była to tylko rytualna inscenizacja, anamneza czasów, gdy ludzie mieli powody, żeby się ich bać, czasów sprzed pierwszych źródeł pisanych, wkładanych między bajki i legendy. Opowieści o kanibalizmie, porwaniach i gwałtach, stosach czaszek układanych na skrajach puszcz. Patrząc na długie ciała leżące we wrzosach J_ zastanawiał się, czy ludzie wybili z nich tą morderczość widmem zagłady, czy też prześcignęli ich w niej i skłonili do zmiany, gdy elfom nie spodobało się, to co dostrzegły po drugiej stronie lustra. Teraz rzadko kiedy nosiły swoje zbroje z pnączy po osiągnięciu pełnoletności.
– Oczywiście opowieści o naszych rytuałach są w dużej mierze wyolbrzymione.
– Dlaczego?
– Prymitywizm, pogaństwo i rytualność są odbiciami waszego poczucia winy. Mieszanina pragnienia i wstrętu do seksualności. Legendy o nas i naszej dwuznaczności i lubieżności to idiom wyparcia. Podczas, gdy prawdziwe powody są znacznie prostsze i mają oparcie w materialnych warunkach życia.
Jak J_ zauważył, jednym z powodów mógł być fakt, że różnice między samicami i samcami były niemal niezauważalne – miały tak samo delikatne rysy twarzy, podobny wzrost; elfy nie rodziły potomstwa, więc nie potrzebowały ani szerokich bioder, ani gruczołów mlecznych. Różnice w płciach były dostrzegalne głównie w ramionach i głosach, a także genitaliach, jeśli ktoś by na nie spojrzał. J_ czuł się bardziej swojo z kloakami i większą ilością sutków, w których nie był zmuszany do postrzegania odbicia własnego ciała.
Elfy były mu obce, ale czuł że jest w tym wyobcowaniu samotny. Okoliczni mieszkańcy akceptowali ich takimi, jakie były. J_ powoli zaczynał rozumieć różnicę w podejściach wraz z postępem nocy – podczas gdy reszta skupiała się na tej chwili, on był wciąż zbyt zajęty próbami zrozumienia, czego właściwie pragnie. To sprawiało, że obserwował ich z dystansu, widział w innym świetle, że rozumiał i lepiej i gorzej. Brakowało mu elfiej pewności siebie we wszystkim, co robiły. Czerpały przyjemność z ulotności tych nocy. Przyjemność, która nie była hedonizmem, ponieważ nie odwracała od niczego uwagi, która nie była tylko lekiem na codzienne zmartwienia, prowizorycznym opatrunkiem na pochlastaną biczem duszę. Była sama dla siebie.
Z elfów emanowała mądrość, ale nie taka osiągnięta przez akumulację lat i doświadczeń, lecz przez pościg za nią. Ponieważ elfy mogły w życiu szukać wszystkiego. Muzyka, wojna, filozofia, samoakceptacja, seksualność, świadomość – chłopi z którymi spędzały tę noc nie mieli czasu myśleć o takich rzeczach, ich życia i bez tego były pełne znoju i zmartwień. J_ miał tylko czas i aż nadto myśli, ale wciąż tylko jeden żywot, pracę którą musiał wykonywać, nawet jeśli była jego pasją. Mógł nigdy nie pokonać własnych ograniczeń. Elfy miały czas na wszystko: żeby się uczyć, żeby się bawić, myśleć, oddać kontemplacji oraz przyjemności, zagłębiać się w swoich poszukiwaniach, ale też czas żeby go trochę zmarnować. Może dlatego były tak znienawidzone, nawet po tym, jak przestały być zagrożeniem. Może dlatego świętym wojnom przeciw elfom przewodzili ludzie nauki i libertyni – ci którzy pozornie mieli z nimi najwięcej wspólnego i pałali przez to morderczą zazdrością muszek owocówek.
Nie było jednak w elfach tego głodu, popychającego ku prawdziwym zmianom. Miały otwartość na nie, ale brakowało im tego poczucia, że czas ucieka, że prześlizguje się przez palce, że chwila na działanie jest teraz, albo może nigdy nie nadejdzie. Dlatego, J_ zdał sobie nagle sprawę, dlatego nigdy nie opuściły ludzi.
Gdy wrócił do miasta, zdarzało mu się błąkać ulicami bez celu i kierunku, aż się gubił i potrzebował pomocy w znalezieniu drogi do domu. Przez resztę czasu pisał dysertację na temat elfów, przelewając na papier wszystko, co widział i odkrył przez trzy dni, gdy zbliżały się do ludzi. To było epokowe dzieło, musiało takim być. Może najważniejszy tekst w całym dorobku naturalistów. Ledwie kilka tygodni wcześniej, jak inni sądził, że czas wielkich odkryć przemija, że w pół wieku nie pozostanie im nic tylko gwiazdy i dna mórz. Teraz trzymał w swoich rękach klucze do nowego świata.
Skrobanie pióra o papier wypełniało ciasny pokoik dniem i nocą. Współlokator J_ narzekał, że słyszy je przez ścianę i grubą kotarę, jakby zgrzytanie nożem o kamień. Manuskrypt powstawał całymi miesiącami, jako że wymagał także dodatkowych badań na temat mitów i legend związany z elfami.
Zakurzony pokój stawał się tak zatłoczony opasłymi księgami i wypożyczonymi dokumentami, że niemal nie dało się z niego wydostać. Ściany pokrywały diagramy i szkice węglem, niektóre o naturze nie pozwalającej na pokazywanie ich publicznie. Wreszcie jednego dnia J_ nakreślił ostatnie zdanie i odłożył brudnopis na bok, odetchnąwszy głęboko.
Pewne myśli mają zabawny zwyczaj pojawiania się zbyt późno, by były w pełni pomocne. Zanurzony w teorii i z nosem w trzystuletnich traktatach, J_ mógł myśleć wyłącznie o naukowych i filozoficznych korzyściach. Teraz jego praca była tutaj, przed nim, namacalna i gotowa zderzyć się z rzeczywistością. A w świecie rzeczywistym, jak nagle do niego dotarło, istnieją konsekwencje. Przecież, żeby mu uwierzono, musiałby przedstawić dowody – zaprezentować jednego żywcem, lub przynajmniej pokazać ciało.
Nie wydawało się niemożliwe, że mógłby przekonać jednego z elfów do współpracy, to także musiało mieć jednak następstwa. Z drugiej strony, świat się zmienił, historia nie musiała się powtórzyć, tym razem wiedza o ich istnieniu mogła przynieść ludzkości drugie oświecenie. Czy może były to tylko złudne sny, podszepty egoizmu? Wykorzystałby ich dla swojej chwały, żerując na ich jedynej słabości. Bo mogły się zgodzić, mogły przybyć z nim do miasta – ostatecznie elfy potrzebowały ludzi bardziej niż ludzie elfów – bez nich życie byłoby jałowe, zbyt powolne i pozbawione orzeźwiających umysł zmian. Dlatego tu były, wciąż chodząc pomiędzy nimi, pomimo wszystkiego, co się wydarzyło. Dlatego zawsze tu będą. J_ odłożył pióro.
Wyjrzał przez okno na szarą ulicę. Miasto było zimne, choć nadeszła wiosna – podobne pod tym względem do niego. Zimny, jaszczurowaty, jedną nogą w grobie od dnia, gdy dokonał pierwszego kroku. Teraz wiedział to o sobie. Gdzieś w sobie odkrył jednak ziarenko żaru, jakiś zapomniany ognik. Z niego narodził się niepokój, wizja ogrodów zoologicznych i ludzi zakłócających wrzosowisko z przewodnikami w rękach, cyrków i wiwisekcji i egzotycznych erotyków za grosze. J_ podniósł rękę do czoła, jak gdyby spodziewał się gorączki. Ale nie był chory, może po raz pierwszy w życiu.
Był naturalistą, chłodnym obserwatorem natury. Tak jak ona, naturalista nie mógł mieć w sobie miłosierdzia. Wszystko na co patrzył, miało być tylko obiektem badań. J_ opuścił głowę. Tylko tym, niczym innym.
Zabrał manuskrypt na podwórze, przeskakując po dwa lub trzy stopnie i wrzucił go do małego kosza. Polał go benzyną z zapalniczki i podpalił. Spróbował ogrzać się nad płomieniem, ale bez powodzenia. Niektórym pisany był chłód. Żar kwitł czarno-czerwienią na pierwszych stronach jego zapisków – przynajmniej tyle był w stanie dla nich zrobić.
Nigdy więcej nie powrócił do tamtej wioski.
Bardzo ciekawy i nastrojowy tekst, jak dla mnie utrzymany w klimacie XIX wieku. Można odczuć ten stosunek między szarym, brudnym, przemysłowym, ale i tak uważającym się za oświecone miastem a wciąż wierną tradycji wsią, nie do końca świadomą przemian zachodzących w szerokim świecie. Także ta wiara, że już wkrótce wszystko zostanie odkryte i zbadane, a nad światem zatryumfują rządy rozumu, który wyprze zabobony w niebyt, wywołuje skojarzenia z tą epoką. Również podróż pociągiem, a na końcu dorożką, do leżącej w górach biednej wioski, w celu odbycia jakiegoś rodzaju kuracji, wydaje mi się charakterystycznym motywem kojarzonym z XIX wiekiem (w szerokim znaczeniu tego terminu). Oczywiście, akcja nie rozgrywa się w żadnym konkretnym miejscu na mapie naszego świata, co całemu opowiadaniu nadaje nieco legendarny posmak, który mi odpowiada, bo zgrywa się z ogólnym anturażem opisanych wydarzeń.
Na tym tle łatwiej można spróbować zrozumieć postać bohatera, zimnego sługi rozumu (ale rozumu w takim bardziej pozytywistycznym wydaniu, chociaż pozbawionego wiary w postęp), który jednak pod koniec opowiadania odnajduje w sobie jakieś ziarenko żaru, jakiś zapomniany ognik i sprzeciwia się ideom, które do tej pory kierowały jego życiem, niszcząc ukończony już traktat bez udostępnienia go naukowej publiczności. Tutaj z kolei dostrzegam bardziej współczesny akcent, wszak to współcześnie coraz powszechniejsze są poglądy, że ocalić nas może tylko powrót do natury (uosobiony w opowiadaniu przez elfy), a rozum, szczególnie ucieleśniony pod postacią nauki i pozostający w mariażu z przemysłem, jawi się jako przyczyna wszelkiego zła tego świata.
Ale to tylko kilka drobnych przemyśleń i skojarzeń. Myślę, że jedną z najważniejszych zalet tekstu jest właśnie zbudowanie odpowiedniego nastroju, który w połączeniu z elementami świata przedstawionego i losami głównego bohatera otwiera czytelnikowi drogę do wielu skojarzeń i interpretacji. Jednocześnie tekst nie jest zbyt zamknięty i nie narzuca czytelnikowi jakiejś jednej określonej interpretacji, co akurat ja osobiście bardzo cenię.
Mam natomiast zastrzeżenie do tych kilku pierwszych akapitów. Śpiąca w taczkach wiejska kobieta (i to jeszcze na pustkowiu, czyli poza wsią) od razu skojarzyła mi się z Jagną i Chłopami Reymonta, a tymczasem utwór raczej nie idzie w stronę nawiązań do tej powieści. Biorąc pod uwagę, że ta postać już się więcej nie pojawia, nie jest także wyjaśniona jej rola (chociaż domyślam się, że oddała swoje dziecko elfom), to uważam, że to rozpoczęcie, w takiej a nie innej formie, jest zbędne i tylko niepotrzebnie może wprowadzić zamieszanie w głowie czytelnika (przynajmniej tego konkretnego czytelnika).
Co do kwestii stricte językowych, to mam kilka uwag:
Zamiast gnić na peryferalnym uniwersytecie (…). → Słowniki raczej nie notują tego słowa, nie miało być peryferyjnym? Jedyne zastosowanie Twojej wersji, jakie znalazłem, to specjalistyczne opisy maszyn.
Przyjemność, która nie była hedonizmem (…) prowizorycznym opatrunkiem na pochlastaną biczem duszę. Była same dla siebie. → Chyba miało być: Była sama dla siebie.
Ponieważ elfy mogły w życiu szukać wszystkiego. Więc w kolejnym zdaniu powinien być ten sam rodzaj: (…) chłopi z którymi spędzaliły tą noc (one, elfy).
Elfy miały czas na wszystko: żeby się uczyć, żeby się bawić, myśleć, oddać kontemplacji oraz przyjemności, zagłębiać się w swoich poszukiwaniach, ale też czas żeby go trochę zmarnować. Może dlatego byli tak znienawidzeni, → Generalnie ten problem się powtarza, używasz względem elfów naprzemiennie dwóch rodzajów gramatycznych bez żadnego widocznego uzasadnienia.
Ogólnie jednak opowiadanie bardzo mi się podoba, widać, że jest sprawnie i dobrze napisane od strony językowej, świat przedstawiony też jest przemyślany, doceniam szczególnie nastrój opowiadania.
Dziękuję za tekst w sam raz na pierwsze dni jesieni i gratuluję.
Dziękuję pięknie za uwagi i za tak pełną analizę :)
Z tym peryferalnym wkradł mi się anglicyzm, a ponieważ jest to zwrot techniczny, to mi się w edytorze podczas pisania nie podkreślił jako błąd. Oczywiście chodziło o peryferyjny.
Jeśli chodzi o pierwsze kilka akapitów ich celem było wprowadzenie elementu tajemnicy i nadaniu nastroju. Sprawia to, że jest nieco ozdobnikiem, to prawda, ale wydaję mi się, że utwór jest na tyle krótki, że nie psuje opowiadania. Przemyślę to sobie.
I cóż mogę dodać po tak zacnym i obszernym komentarzu Gwiazdopatrzacza? Powiem tylko, że opowiadanie przypomina trochę opowieść o dawnym podróżniku antropologu, z tym że Twój bohater nie bada zwyczajów dzikich ludów, a jest skupiony na elfach.
Szkoda tylko, że wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
Rozrzedzony listowiem blask księżyca… → Można rozrzedzić gęstą zupę, dolewając do niej nieco wody, ale nie wiem, jak można rozrzedzić blask księżyca.
A może miało być: Rozproszony listowiem blask księżyca…
Nisko nad ziemią nitki mgły i pajęczyn oplatały przekwitłe kwiaty. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Nisko nad ziemią nitki mgły i pajęczyn oplatały przekwitłe krzewinki.
Opływała ją para uciekająca z jej ust. Poniżej, jej opadłe na boki… → Para jest ciałem lotnym, więc chyba nie może niczego opływać. Czy wszystkie zaimki są konieczne?
Proponuję: Osnuwała ją para dobywająca się z ust. Poniżej, opadłe na boki…
Jego lekarz polecił mu, żeby spędził nieco czasu na świeżym powietrzu… → Czy oba zaimki są konieczne?
Tam leżał czasem rankami, na sienniku, nie gotowy jeszcze wstać… → Tam leżał czasem rankami, na sienniku, niegotowy jeszcze wstać…
Chodził także na piesze wycieczki… → Czy dookreślenie jest konieczne – skoro chodził, to czy mogły to być wycieczki inne niż piesze?
…nadejście zmroku oznacza nadejście nieprzeniknionej ciemności… → Czy to celowe powtórzenie?
…zrównanych na tą jedną noc. → …zrównanych na tę jedną noc.
…przywrócić, dla jego komfortu post-factum. → …przywrócić, dla jego komfortu, post factum.
Elfy przyjęły jego obecność z czymś podobnych do rozbawienia. → Pewnie miało być: Elfy przyjęły jego obecność z czymś podobnym do rozbawienia.
…ludzie wybili z nich tą morderczość… → …ludzie wybili z nich tę morderczość…
Teraz rzadko kiedy nosili swoje zbroje z pnączy… → Czy zaimek jest konieczny?
…chłopi z którymi spędzały tą noc… → …chłopi, z którymi spędzały tę noc…
…ich życia i bez tego były pełne znoju… → …ich życie i bez tego było pełne znoju…
Życie nie ma liczby mnogiej. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html
Teraz wiedział to o sobie. Gdzieś w sobie odkrył… → Czy to celowe powtórzenie?
…wrzucił go do małego kosza. Polał go benzyną… → Czy oba zaimki są konieczne?
Żar kwitł czarno-czerwienią na pierwszych stronach… → Żar kwitł czarno-czerwono na pierwszych stronach… Lub: Żar kwitł czarną czerwienią na pierwszych stronach…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki za komentarz i za uwagi – przeczytałem tekst z cztery razy, żeby szukać błędów, ale nigdy nie byłem dobry w łapankach. Nie jestem tylko pewien, co masz na myśli, jeśli chodzi o zmianę kwiatów na krzewinki.
Nie jestem tylko pewien, co masz na myśli, jeśli chodzi o zmianę kwiatów na krzewinki.
Madeju, to co napisałam. Uważam że przekwitły kwiat nie brzmi najlepiej, sprawia wrażenie powtórzenia. A ponieważ wrzos jest krzewinką, zaproponowałam zdanie, którego sens nie został zmieniony i nie ma w nim powtórzenia.
Jednakowoż, jak chyba wiesz, z mojej strony to tylko sugestia. Opowiadanie jest Twoje i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tak podejrzewałem, ale jednocześnie pomyślałem, że może ujawniła się w opisie moja niewiedza na temat roślin, albo coś podobnego.
Nie, Madeju, żadną miarą nie podważam Twojej wiedzy o roślinach. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj.
Ładny klimat opowieści, ciekawy pomysł, lecz miejscami odniosłam wrażenie, że niepotrzebnie nadużywasz zaimków. Do tego – czy 18790 znaków to na pewno nadal jeszcze “szort”? :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Dzięki za przeczytanie i opinię :)
Dla mnie poniżej 20k znaków to jest wciąż krótkie, ale tak naprawdę nie rozumiem granic tych podziałów, więc pewnie masz rację – zmienię na opowiadanie.
Madeju, na tym portalu szorty kończą się na dziesięciu tysiącach znaków.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Madeju90, zerknij do Publicystyki i Poradnika autorstwa Drakainy – tam jest wszystko dokładnie opisane.
I ja dziękuję, pozdrawiam, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Spod białej chusty na głowie uciekały kosmyki płowych włosów, klejące się do ciemnej twarzy, nieskalanej zbytnio zmarszczkami ani dziobami po ospie.
na głowie jest zbędne. Jak coś może być nieskalane zbytnio?
Poniżej, jej opadłe na boki piersi unosiły się w rytm równych, mocnych oddechów.
Wyobraziłam sobie i oplułam monitor;)
Brzuch wciąż nosił znamiona niedawnego porodu. Podbrzusze, podobnie jak nogi, pokrywał gęsty czarny włos, pomagający zamaskować żylaki.
Goła leżała? Miała żylaki na podbrzuszu?;)
Bania na piecu?
Wbrew zapewnieniom, zwykle jego dni przebiegały mało sielankowo.
Ale jakim zapewnieniom?
Poza porą obiadową J_ krążył po okolicy, szkicował węglem krowy i owce w swoim notesie, albo starał się podglądać ptaki przez lunetę.
Wolałabym szkicował i w notesie razem (bez swoim), podglądał przez lunetę.
Uczęszczał także na piesze wycieczki po okolicznych szczytach, które często zajmowały mu cały dzień, ze względu na jego kiepską kondycję.
Wynika ze zdania, że szczyty zajmowały mu dzień
Pierwszego dnia zapomniał, że nawet we własnym kraju poza miastem nadejście zmroku oznacza nadejście nieprzeniknionej ciemności – niemal skręcił sobie wtedy kark, idąc przez pole.
Masz powtórzone wieszanie rysunków na sznurku, jedno do usunięcia.
A leżąc na zapiecku czym sobie chłopina świecił w nocy?
Czemu zapadający zmierzch jest wydzielony?
Okoliczni mieszkańcy właściwie nie czynili z tego żadnego sekretu, ale też o tym nie rozmawiali.
z tego, że zapadła zmierzch?
Nie chodziło tylko o chłopów ze wsi, w której J_ się zatrzymał, ale też z innych osad, dworków, czy faktorii w górach.
Takie wymienianie nuży czytelnika mocno.
Schodzili się na festiwal nie tylko wraz z pasterzami, ale też niektórymi z miejscowych arystokratów, zrównanych na tę jedną noc.
Na czym polega równanie arystokratów? Mieli gilotynę?;P
Nie, nie ludzie. Zbyt wysocy, zbyt spokojni – tak właśnie pomyślał J_, gdy dostrzegł wreszcie między chłopimi głowami białe istoty pośród kwiatów.
Myślenie należałoby wyróżnić. To wyboldowane całkiem nieczytelne.
Trwała w końcu długa, długa wojna.
Czemu zdublowane.
Popatrz na słówko “był” bo masz tego za dużo w tekście.
Widzę, że nie naniosłeś poprawek zgłoszonych przez regulatorzy. Szkoda, bo kiepska jakość tekstu zniechęca do czytania.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Jak dla mnie opowiadanie było za krótkie, nieszczególnie zdążyłem poczuć sympatię do GB, nieszczególnie rozumiałem jego intencje, aż do zakończenia, przez co trochę nie mogłem wyczuć się w tę postać. Podoba mi się pomysł i koncepcja (choć fajnie, gdyby była bardziej rozwinięta), mam poczucie oryginalności. Suma sumarum czytało mi się dobrze, a wzmiankowane błędy przesadnie nie przeszkadzały :)
Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!
Ogólnie opowiadanie mi się podobało. Ciekawy pomysł z przedstawieniem elfów jako prawie wymarły gatunek. Mimo to początek z kobietą leżącą w taczce jakoś nie przypadł mi do gustu. Jak dla mnie można by to nieco zmienić, żeby lepiej łączyło się z resztą opowiadania. Tak czy inaczej fabuła jest wciągająca (bardzo oryginalne podejście do tematu elfów), choć jak dla mnie sama opowieść jest nieco za krótka. Mógłbyś bardziej rozbudować poruszone wątki i dodać trochę więcej akcji. Może coś w stylu tajemniczego morderstwa przypisywanego niesłusznie elfom, albo bohater mógłby nawiązać bliższą znajomość z którymś z elfów, z czego mogłyby wyniknąć niespodziewane kłopoty. To tylko takie luźnie sugestie, ale czegoś takiego mi tu brakowało. Podsumowując lektura była przyjemna i widzę tu potencjał na stworzenie dłuższego opowiadania w tym świecie.