- Opowiadanie: Zige - Schodek (MASAKRA 2010)

Schodek (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Schodek (MASAKRA 2010)

Adam uchylił lekko drzwi. Niewiele, tak na dwa, trzy centymetry. Widział tylko mały fragment korytarza ale nie o to chodziło żeby coś zobaczyć. Bardziej zależało mu na tym, by cokolwiek usłyszeć. Brzęk zmywanych naczyń, szybkie, stanowcze kroki ojca wracającego z salonu do gabinetu po zapomniane okulary albo szum prysznica na dole. Słowem, cokolwiek.

Zamiast tego dobiegało do niego tylko jego własne głośne sapanie. Im bardziej starał się uciszyć tym bardziej jego oddech przypominał sapanie wielkiej, starej lokomotywy gotującej się do drogi. Takiej jak ta na pokazie, na który wybrali się całą trójką w zeszłe wakacje. Co prawda przed podróżą trochę marudził (bo w końcu wyrósł już z zabawek typu kolejka czy jakaś inna śmieszna maskotka) ale na miejscu aż otworzył buzię ze zdumienia na widok tych metalowych kolosów spowitych kłębami pary niczym mgłą. Każda wydawała się wielka jak dom i wydawała dźwięki, od których na rękach robiła mu się gęsia skórka, a ziemia drgała jak na tych filmach o trzęsieniach ziemi, których fragmenty udało mu się obejrzeć chociaż wiedział, że nie powinien.

Z niemałym trudem powrócił do rzeczywistości bo wciąż stał przy ledwo uchylonych drzwiach, z jednym okiem wybałuszonym przez szparę i próbował usłyszeć coś co pozwoli mu się uspokoić i z ulgą zejść na dół na miskę płatków śniadaniowych, chociaż dochodziła już ósma wieczorem. Bardzo lubił płatki śniadaniowe i wcale nie przeszkadzało mu to, że zjadał je na sucho bo nie trawił mleka. Albo nie tolerował. No, w każdym razie mleko i jego brzuch to nie byli dwaj najlepsi kumple, tak mu to kiedyś tłumaczyła mama.

Mama.

Dzielnie przełknął gulę, która w dziwny sposób momentalnie pojawiła mu się w gardle i odsunął widok mamy z głowy. Z doświadczenia wiedział, że w przeciwnym wypadku skończyłoby się na wielkim płaczu w poduszkę a jakoś dziwnie przeczuwał, że teraz najlepiej jest nie zwracać na siebie uwagę.

Otarł na szczęście tylko lekko wilgotne oczy i otworzył drzwi trochę szerzej. Nic się nie wydarzyło ale stał tak jeszcze chwilkę, cały spięty i gotowy w każdej chwili zatrząsnąć drzwi i ukryć się pod łóżkiem ( chociaż zdawał sobie sprawę, że drzwi zamknięte na klamkę to nie jest barykada nie do powstrzymania, a kryjówka pod łóżkiem, choć w pewnych sytuacjach nie pozbawiona zalet, również nie pomogłaby na długo).

Stał tak jeszcze chwilę niezdecydowany bo chociaż z przerażeniem myślał o zejściu na dół to jednak wiedział, że jego własny pokój będzie pierwszym miejscem, do którego na jego poszukiwania wybierze się… to.

W końcu udało mu się przemóc. Zrobił jeden krok, potem drugi i już stał na korytarzu.

Całkowicie odsłonięty. I bezbronny.

Chociaż gdyby się tak mocniej zastanowić to nawet w swoim pokoju nie przypominał bohaterskiego żołnierza broniącego się do ostatka sił w zabarykadowanej twierdzy przed hordami bezlitosnych najemników.

Krzywo się uśmiechnął ale uśmiech szybko spełzł mu z twarzy. Horda najemników, dobre. Co on by dał żeby to z nimi mieć do czynienia.

Znowu nie mógł się ruszyć. Wiedział, że powinien, że stanie tu jak głupek jest… no, po prostu głupie i niebezpieczne, ale za nic nie mógł zmusić nóg do działania. Przypomniał sobie jedno z ulubionych powiedzonek taty: „Zaraz będzie lepiej" , powtarzał często kiedy stało się coś złego. Adam nie zawsze rozumiał dlaczego ma być lepiej skoro jest źle ale teraz był pewien, że to powiedzenie bardzo pasuje do jego położenia. Faktycznie, zaraz będzie znacznie lepiej, musi tylko zejść na dół a następnie dostać się na zewnątrz.

Potem uczepił się uporczywej lecz jakże zachęcającej myśli: a może wcale nie jest tak jak przypuszcza, że jest? Może to wszystko mu się przywidziało, przyśniło a on się niepotrzebnie wydurnia? Przecież tato mógł się położyć spać, zdrzemnąć na kanapie i dlatego w całym domu panuje taka (martwa, dorzuciła zbytnio wybujała wyobraźnia) cisza? Najlepiej przestanie tkwić tu niczym kołek i zejdzie normalnie na dół, robiąc przy tym tyle samo hałasu co zwykle. No bo przecież to wszystko tylko mu się zdawało. Głupek z niego, koniec z komiksami czytanymi w nocy pod kołdrą z latarką w ręku. I zdecydowanie koniec z potajemnym podglądaniem fragmentów filmów, w których często padają brzydkie wyrazy i tryskające krwią trupy. Najlepiej powróci do wieczorynek. Może nie do teletubisiów, bo to byłby zwyczajny obciach, ale od tej pory ogląda same bajki. A teraz idzie po miskę płatków ale bez mleka.

Zrobił jeden w miarę zwyczajny krok (bo nogi widocznie zostały przekonane co do absurdalności jego podejrzeń) kiedy z dołu, prawdopodobnie łazienki, doszedł dziwny odgłos, ni to charknięcie, ni kaszlnięcie, które zatrzymało Adama w miejscu ale zdecydowanie nie powstrzymało go przed popuszczeniem w majtki, dlatego najzwyczajniej w świecie się zmoczył. Zbyt przerażony by zwrócić na to uwagę stał w miejscu trzęsąc się jak w drgawkach i zasysając spazmatycznie powietrze. Za głośno, pouczał się w myślach, oddychaj ciszej, błagał, prosił sam siebie bo wiedział, że tam na dole to jest, że nic mu się nie przyśniło i jeśli szybko się nie uspokoi to już nigdy nie będzie miał żadnych problemów związanych z oddychaniem.

Do sąsiadów, powtarzał jak mantrę, muszę się dostać do sąsiadów. Tyle tylko zostało z jego planów, które snuł przez ostatni tydzień, a które obejmowały zawiadomienie wojska i gwardii narodowej oraz przelot śmigłowcem nad jego własnym domem, otoczonym przez uzbrojonych po zęby żołnierzy. Musiał dostać się do sąsiadów ale najpierw trzeba zejść na dół a na dole to jest. Czai się pewnie w jakimś kącie i tylko czeka aż on zejdzie na dół by rozszarpać go na kawałki.

Ciepła łza stoczyła się po policzku kiedy pomyślał, że tak właśnie zginęła jego mama, że na pewno bardzo ją bolało kiedy ten potwór dźgał ją ostrymi pazurami i gryzł wielkimi niczym noże zębami. („To musiał być niedźwiedź, bo niby cóż innego? – podsłuchał rozmowę jednego z szeryfów z innym policjantem w ten straszny ranek kiedy dowiedział się, że już nigdy nie ujrzy swojej mamy– Ale, na Boga, w życiu nie widziałem takich ran"). Chwilę potem uświadomił sobie, że sam za chwilę dowie się co dokładnie wtedy czuła i nie mógł się już powstrzymać. Załkał gwałtownie i natychmiast wsadził sobie pięść do buzi. Zagryzł palce niemal do krwi ale tkwił tak pomimo bólu i udało mu się na chwilę uspokoić.

Chociaż najbardziej na świecie pragnął teraz położyć się na łóżku, zwinąć w kłębek i zasnąć na długie godziny ( a potem obudzić w jakimś innym, bezpiecznym miejscu, na przykład u sąsiadów, u których widział na ścianie wielką strzelbę, chyba na słonie) to zdawał sobie sprawę, że pozostało mu niewiele czasu na działanie. Jego taty już nie ma, zamienił się w to coś, czego za nic nie chciał nazwać bo wtedy chyba by zwariował.

Na trzęsących się nogach podszedł do ściany i przylgnął do niej plecami. Bojąc się utraty nędznych resztek odwagi powoli ruszył w stronę schodów. W nosach czuł przykry zapach potu wymieszanego z moczem. Cuchnął na kilometr ale nie mógł teraz nic z tym zrobić.

Przecież nie wróci do pokoju się przebrać. Całkiem zabawny wydał mu się pomysł aby krzyknąć : Poczekaj chwilę, panie potworze! Muszę zmienić ubranie ale zaraz znowu wrócimy do naszej zabawy!

Dał sobie spokój z głupotami i skupił się na nasłuchiwaniu. Ciszy nie mącił najmniejszy dźwięk, nawet jego oddech trochę się uspokoił. Szczególnie mocno czekał na odgłos otwieranych drzwi od łazienki bo to by oznaczało, że potwór wyruszył na łowy.

W końcu doszedł do szczytu schodów. Kilkanaście stopni, lekko zakręcając w lewo, prowadziło na parter. Na dole chyba nic na niego nie czekało ale widział przecież tylko kawałek podłogi i przeciwległą ścianę. Łazienka znajdowała się zaledwie parę metrów od podnóża schodów.

Jeden porządny skok dla tego czegoś.

Odepchnął od siebie tę myśl. Zmusił się do stanięcia na najwyższym stopniu. Nic nie zaskrzypiało a przecież w horrorach zawsze coś skrzypi i przyciąga uwagę mordercy. Albo potwora rodem z koszmaru sennego. Nieco podniesiony na duchu, z plecami wbitymi w ścianę jakby próbował ją przesunąć, ruszył w dół. Pierwsze stopnie przebył zadziwiająco gładko, gorzej poszło z ostatnimi. Serce waliło mu w piersi niczym mały bębenek gotowy w każdej chwili wyskoczyć na zewnątrz i z przerażeniem uciec w siną dal. Chociaż starał się ze wszystkich sił nogi trzęsły się zbyt mocno by poruszać się bezszelestnie. Również oddech ponownie zamienił się w rzężenie astmatyka jakby jego płuca nagle musiały zaopatrzyć w tlen nie jedno a kilka dziewięcioletnich organizmów.

Boże, jak chciał zamknąć oczy i nie patrzeć na to co na pewno czai się na końcu korytarza, co czeka tylko aż się pojawi żeby skoczyć mu do gardła i rozszarpać je jednym mocnym uderzeniem. Przymknął powieki ale szybko je otworzył bo ciemność była jeszcze gorsza. Wyobraźnia podsuwała jeden po drugim obrazki, które zawsze kończyły się bardzo krwawo i bardzo źle.

Widział coraz więcej korytarza ale tylko tego po lewej stronie. Jego prawą część mógł dojrzeć dopiero kiedy dotrze na dół i wychyli zza rogu głowę.

A potem pewnie stracisz tę głowę, dodała szybko wypasiona na komiksach i horrorach wyobraźnia, którą Adam nienawidził teraz jak nigdy wcześniej.

Jeszcze dwa stopnie i znajdzie się na dole. Już prawie widział drzwi do łazienki, gdzie jak podejrzewał czaiło się to coś. Jeszcze tylko dwa kroki i będzie mógł ruszyć do wyjścia. Na szczęście drzwi na dwór znajdowały się z prawej strony i nie będzie musiał przechodzić obok łazienki. Jeszcze tylko dwa kroki i „zaraz będzie lepiej", prawda tato? Jeśli jeszcze tam jesteś, to spraw żeby ten potwór nie wychodził stamtąd jeszcze przez kilka minut. Pomóż mi, błagam, bo inaczej nie dam rady.

W końcu schody się skończyły a lewa część korytarza, zakończona drzwiami do sypialni rodziców, ukazała się w całej okazałości. Widział również wejście do łazienki i wpatrywał się w nie dobrych kilka sekund bo nie wierzył, po prostu nie wierzył własnym oczom i po raz pierwszy tak naprawdę zdał sobie sprawę, że jest tylko dzieckiem i nic nie poradzi na to, że zachowuje się jak dziecko i myśli też jak dziecko . Był przerażonym chłopcem, do którego uporządkowanego i bezpiecznego świata wdarło się nagle coś okropnego, coś co nigdy nie powinno opuścić strasznej ale mimo wszystko bezpiecznej strefy filmów i książek dla dorosłych.

Drzwi do łazienki były otwarte niemal na całą szerokość. I zapewne było tak również wtedy gdy stał na górze i usłyszał potwora. Naiwnie założył, że monstrum zamknęło za sobą drzwi i siedzi tam grzecznie do tej pory bo przecież nie usłyszał żeby ktoś je ponownie otwierał. Przez cały ten czas jego mizerna przewaga była iluzją, która teraz obróciła się przeciwko niemu.

Potwór mógł być wszędzie. Na przykład w prawej części korytarza, której nie widział w ogóle. Mógł stać metr od niego, szczerzyć złośliwie kły i śmiać się (o ile takie coś potrafi się śmiać, ale pewnie potrafi, może nie jak człowiek ale bardziej jak hiena. Widział kiedyś, choć oczywiście nie miał pozwolenia, program o tych brudnych, zgarbionych zwierzętach i najbardziej zapamiętał właśnie ten niemal ludzki śmiech, chociaż chyba żaden człowiek nie mógłby chichotać tak przerażająco).

Znowu nie mógł zmusić nóg do pracy i poczuł się jak zabawka z wyczerpującymi się bateriami, która rusza się przez chwilę a potem nieruchomieje na moment i tak w kółko.

Wiedział, że stojąc tutaj robi najgłupszą rzecz pod słońcem ale przecież obok mogło czaić się to coś co tylko czeka aż Adam pokaże się w korytarzu i wtedy go złapie, więc dopóki stoi tutaj to nic mu nie grozi i im dłużej nic nie będzie robił tym dłużej pożyje. Może tamtemu się znudzi i gdzieś sobie pójdzie, na przykład do piwnicy a wtedy on pobiegnie i zamknie go w środku bo drzwi do piwnicy zamykają się na strasznie ciężką zasuwę, której nawet taki potwór nie rozwali.

I chociaż taka perspektywa była niezwykle kusząca wiedział, że po prostu oszukuje sam siebie i próbuje usprawiedliwić swoje tchórzostwo a przecież obiecywał wielokrotnie (najwięcej na pogrzebie mamy, wielu mniej lub bardziej znajomym ludziom), że będzie dzielny i się nie podda. Właśnie wspomnienie mamy dało mu wystarczająco dużo siły żeby przez chwilkę nie myśleć o tym co go czeka za rogiem i po prostu zrobić ten jeden krok i nie wiedział nawet jak znalazł się naprzeciw drzwi wejściowych, które widział doskonale bo nic nie przesłaniało mu widoku, żaden stwór o błyszczących, żółtych ślepiach, którego dojrzał miesiąc temu z okna własnego pokoju kiedy ten przebiegał przez podwórko wlokąc za sobą coś co prawdopodobnie (ale przecież nie na pewno, prawda? Tego nie wiedział w stu procentach) kiedyś było jego mamą.

Nie wierzył własnym oczom (uświadomił sobie niejasno, że po raz kolejny) ale widocznie jakaś mądrzejsza część jego mózgu wzięła teraz górę bo nie zwlekając dłużej ruszył przed siebie, wykorzystując dopisujące mu szczęście, bo przecież nie wiadomo jak długo ono jeszcze potrwa.

Ciszej, muszę iść ciszej i wolniej, powtarzał w myślach, ale równie dobrze mógł prosić swoje plecy żeby nagle wyrosły mu na nich skrzydła, po prostu było to niemożliwe, tym bardziej, że z odległości trzech metrów dostrzegł, że drzwi są lekko uchylone a to załatwiało problem jak je po cichu otworzyć (a całkowitym przerażeniem napawała go myśl, że mogą być zamknięte na klucz, którego nie posiadał). Wszystko to sprawiło, że pomimo strachu przed hałasem przyspieszył nieco kroku i nawet zaczął wierzyć, że naprawdę się uda, zdoła uciec, najgorsze to wydostać się na zewnątrz, portem będzie już naprawdę łatwo bo chociaż ich dom stał na uboczu to do sąsiadów (tych z wielką strzelbą nad kominkiem) jest całkiem niedaleko. A przecież nawet takie potwory nie słyszą wszystkiego więc chyba już za ogrodzeniem będzie mógł pobiec co sił w nogach (miał wrażenie, nie, pewność, że będzie w stanie biec tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu) i dotrze do nich naprawdę błyskawicznie.

Na myśl, że za jakieś pięć minut, a może nawet cztery, znajdzie się daleko stąd, w bezpiecznym domu, w którym nie będzie musiał skradać się w zmoczonym dresie nałożonym na piżamę, delikatny, drżący uśmiech pojawił się na jego twarzy. Wyciągnął ręką do klamki i nawet zdobył się na odwagę by zerknąć za siebie bo przecież w filmach zawsze młoda, ładna dziewczyna jest o krok od ratunku ale zawsze morderca dopada ją w ostatniej chwili, ale nie, korytarz do samego końca był pusty jak wcześniej, drzwi do łazienki stały otworem ale nic z nich nie wylazło.

Złapał za klamkę i chociaż przemknęło mu przez myśl, że potwór mógł darować sobie podchody w domu i po prostu czekać na niego przed drzwiami, pociągnął je mocno bo nie mógł już pozwolić sobie na luksus zawahania, nerwy miał zbyt napięte a głowę przeładowaną gonitwą strasznych myśli i gdyby teraz zaczął się zastanawiać pewnie by zemdlał i już się nie obudził.

Nikt i nic na niego nie czekało. Wciągnął haust świeżego, nocnego powietrza (które po duchocie w środku wydawało się wręcz nierealne) i nie oglądając się więcej za siebie postawił nogę na jednym z dwóch kamiennych schodków prowadzących do ścieżki kończącej się przy uchylonej furtce (kolejny łut szczęścia, bo chociaż drzwi nigdy nie skrzypiały to furtka wręcz przeciwnie). Czuł się jak nurek wynurzający się na powierzchnię na ostatnich oparach tlenu w butli, jak rozbitek na bezludnej wyspie widzący statek na horyzoncie, niczym żołnierz zabarykadowany w jego własnym pokoju, wystrzeliwujący ostatnie naboje w stronę atakującej hordy najemników, który przez okno widzi nadciągającą odsiecz w postaci kilku wozów pancernych, czołgów i śmigłowców pełnych napakowanych, wytatuowanych twardzieli, bezlitosnych dla wrogów ale broniących słabszych i kolegów w opałach.

Wystarczyło tylko dostać się do furtki a potem pobiec jak sprinter w stronę widocznych nawet stąd świateł w oknach domku sąsiadów.

Postawił nogę na schodku, tym samych kamiennym stopniu, po którym wchodził i schodził już tysiące razy, po którym mógł wdrapywać się po omacku bo znał jego kształt i wielkość na pamięć. Wiedział, że jest szorstki i doskonale trzyma podeszwę buta, że jeśli nie jest pokryty lodem to nie ma najmniejszych szans żeby się na nim poślizgnąć.

Chyba, że jest pokryty krzepnącą krwią.

Tak jak teraz.

Czas zwolnił, niemal się zatrzymał kiedy Adam poczuł jak prawa noga zamiast stanąć pewnie na schodku ucieka do przodu, jakby zamiast tenisówka na stopie miał założoną łyżwę. W dłoni wciąż ściskał klamkę drzwi, które zamierzał przymknąć aby to coś nie zwróciło na nie uwagi i nie ruszyło od razu za nim w pogoń, dlatego przytrzymał się nich aby nie upaść. Ledwo, ledwo, ale udało mu się utrzymać równowagę chociaż zaraz tego pożałował.

Drzwi z hukiem uderzyły o framugę. Niczym wystrzał z armaty dźwięk przeszył ciszę i unosił się jeszcze przez chwilę w powietrzu zanim nie umilkł całkowicie.

Serce Adam przestało bić.

A potem ruszyła lawina.

Z wnętrza domu doleciał głośny trzask pękającego drewna i Adam wiedział z całą pewnością, że to otwarte drzwi od łazienki złamały się jak zapałka kiedy potężny cios wyrwał je z zawiasów i rzucił na przeciwległą ścianę.

Chłopak drgnął jak porażony prądem. Otępienie ustąpiło miejsca wszechogarniającemu przerażeniu tak jak mała wysepka jest bezsilna wobec ogromu oceanu i to pozwoliło mu odzyskać kontrolę nad własnym ciałem.

Zeskoczył na ziemię (omijając drugi schodek bo uznawał je teraz za największych zdrajców, chociaż wiedział, że to bez sensu) w momencie kiedy potwór wydał z siebie długi ryk, dźwięk jeżący każdy włosek na ciele, tak przerażający, że mógłby służyć do odstraszania każdego znanego ludzkości zwierzęcia.

Adam biegł w kierunku bramki nie zdając sobie sprawy, że płacze jak bóbr, ryczy wręcz histerycznie a cieknące strumieniem łzy mieszają się na brodzie ze smarkami, nie widząc rozszarpanych zwłok jelenia, które minął zaledwie o kilkadziesiąt centymetrów. Nie myślał o niczym innym poza dotarciem do furtki, bił rekord świata w biegu, nogi niemal nie dotykały ziemi kiedy pruł przed siebie a metalowe drzwiczki zbliżały się błyskawicznie, choć wciąż za wolno, za wolno żeby uciec bo już słyszał jak pękają drzwi wejściowe kiedy wielka siła wyrywa je z futryny i ciska w kawałkach na ziemię. Nie patrzy za siebie, przed oczami ma tylko tą cholerną, głupią furtkę, tak doskonale widoczną w mocnym świetle księżyca, to wszystko przez niego, gdyby nie był w pełni nic by się nie stało, nikt by go nie gonił a on nie musiałby teraz uciekać blady jak upiór, bliski utraty zmysłów z przerażenia.

Niecałe dwa metry przed furtką poczuł za sobą jakiś ruch, potem coś ciężkiego, jakby ważąca tonę łapa zacisnęła się boleśnie na jego ramieniu i poczuł obrzydliwy smród kiedy tuż przy uchu coś wycharczało głosem przypominającym połączenie skrobania paznokciami po tablicy i pocierania o siebie dwóch krzemieni:

– Zaraz będzie lepiej, synku.

Przez chwilę jakby unosił się w powietrzu a potem nie było już nic.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Dlaczego Schodek? To chyba najmniej odpowiadająca nazwa. "Zaraz będzie lepiej" byłoby...lepiej... ;)
Zauważyłam kilka błędów w postaci literówek i braku przecinków ( przed 'bo' i 'ale')
Poza tym opowiadanie nawet nieźle napisane, ale niezbyt wciąga. Szczerze, to zmusiłam się do przeczytania. Może to efekt przydługich opisów... Albo za mądrych i dorosłych myśli wyrażanych przez dziecko.
 

Zgadzam się z Nimue - "Zaraz będzie lepiej" byłoby lepszym tytułem ;) No i bohater - czy to dziecko, nastolatek, infantylny dorosły? Niby dziecko, ale "gada jak stary" ;) A może to taka ogólna metafora strachu w postaci potwora kryjącego się w szafie? W dodatku autor nie może się zdecydowac, czy pisze serio, czy "dekonstruuje" horror, nawiązując do typowych scen i ujęć z takich filmów, komiksów, powieści (cały czas sygnalizując, że bohater jest takiej popkultury odbiorcą). Gdyby wybrał jedną z opcji, opowiadanie mogłoby być lepsze. Ale przeczytałam do końca, i nawet z zainteresowaniem ;) Pozdrawiam.

Dzięki za komentarze i przyznaję Wam w 100% rację - tytuł jest do bani. na swoje usprawiedliwienie (bardzo słabe zresztą) dodam, że od zawsze mam problem z tytułami. Po prostu nie lubię ich zarówno wymyślać jak i czytać bo zawsze wydają mi się nietrafione, banalne albo zdradzają zbyt dużo z treści.

Co do bohatera, pierwszy raz starałem się stworzyć narrację z perspektywy dziecka i jak widać jeszcze sporo muszę się nauczyć :). Ale, w myśl zasady "praktyka czyni mistrza" nie jest to moja ostatnia próba.

pozdrawiam

OK, do konkursu.

Nowa Fantastyka