
Może nie jest to klasyczne Sci-Fi, ale to moja pierwsza (i jedyna) próba z tym gatunkiem. Stare opowiadanie, ale może kogoś zainteresuje ;)
Może nie jest to klasyczne Sci-Fi, ale to moja pierwsza (i jedyna) próba z tym gatunkiem. Stare opowiadanie, ale może kogoś zainteresuje ;)
Ciemnawa, zakurzona i pachnąca smarem piwnica stanowiła swoisty azyl dla chłopca. W nim celebrował sukcesy i porażki, a nawet życie i śmierć, bo to właśnie tam przechowywał dziadka. Nic w tym dziwnego, bo ukochany staruszek za życia sam go o to poprosił, toteż Marco czuł się w obowiązku wypełnić złożoną obietnicę. Dotrzymywanie danego słowa było jedną z podstawowych wartości wpajanych chłopcu od pierwszych dni życia. Co prawda wahał się przez chwilę, bo zdawał sobie sprawę z tego, że od dawna był okłamywany, a przecież mentor, w którego bezwiednie mężczyzna się przeistoczył, powinien zawsze mówić prawdę. W innym wypadku byłby tylko oszustem, który wykorzystywał naiwność wnuka, a przecież ten przyjmował każde słowo starca niemal jako prawdę objawioną – bezsprzecznie i łakomie.
Tak, Marco był głodny. Głodny wiedzy, którą dziadek chętnie się dzielił, bo przecież umyślnie zaszczepiał w chłopaku pasję do kosmosu, podróży międzyplanetarnych i statków kosmicznych. Właśnie jeden taki statek budowali w piwnicy. Staruszek musiał ochładzać zapał wnuka, który aż palił się do pracy, ale jego opiekun mimo dumy czuł, że chłopiec więcej czasu powinien spędzać na zabawie z rówieśnikami, żeby kiedyś, gdy jego zabraknie, Marco nie został sam, wyalienowany, żeby przez ciekawość tego, co dopiero miało nadejść, nie zapomniał żyć tu i teraz. Tyle że malec nie miał przyjaciół, ale nie przez natłok pracy. Większość dzieci wołała za nim UFO, co doktor z laboratorium, w którym chłopiec dawniej mieszkał, wytłumaczył mu jako skrót od unbreakable friendship on, czyli zaproszenie do przyjaźni. Nie pomagało to jednak Marco zbudować relacji, więc i tak wracał do azylu, gdzie zawsze z otwartymi ramionami przyjmował go dziadek. Budowa statku zatem postępowała nieśpiesznie, ale w końcu do pracy pozostało niewiele. W zasadzie wmontowanie jednego elementu dzieliło ich od ukończenia. Elementu, który wbudowany w F1’s GenereUmano, bo tak konstruktorzy nazwali swój statek, miał pozwolić wzbić się w powietrze i podróżować po dotąd obserwowanym tylko przez teleskop kosmosie.
Właśnie wtedy, gdy po powrocie ze szkoły Marco beztrosko rzucił plecak na kanapę, ciesząc się z nadejścia latami wyczekiwanego podboju kosmosu, mama przyklęknęła przy chłopcu i chwyciła go za ramiona. Ze łzami w oczach dukała, że tego ranka dziadek spał dłużej niż zwykle, więc zajrzała do niego. Nieobecny wzrok starca utkwił wlepiony we wspólne zdjęcie dziadka z wnukiem, które mężczyzna trzymał przy łóżku.
Syn kobiety zdawał się nie akceptować tego, co mówi matka. Chciał wyrwać głowę z jej uścisku, żeby pobiec do piwnicy i skończyć budowę statku. Przecież dziadek mu to obiecał! Od następnego dnia miały się rozpocząć ich wspólne podróże, przygody. Tymczasem mama zawracała chłopcu głowę, opowiadając o tym, że dziadek był rano bardziej zmęczony niż zwykle. Być może potrzebował nieco więcej snu, ale dla wnuka zawsze miał czas! No i obiecał, że po szkole wbudują ostatni element najszybszego na świecie statku!
– Mamo, puść mnie! – stęknął malec, próbując wykręcić się z otaczających go ramion. – Wołaj dziadka, bo mamy dziś skończyć F1’s GenereUmano!
Na te słowa kobieta ścisnęła syna jeszcze mocniej, już całkowicie odbierając mu możliwość ruchu.
***
Czterdziestolatek siedział na kanapie, ignorując pukanie do drzwi. Już od dłuższego czasu próbowano go zmusić do ich otworzenia, ale niezłomnie siedział w tym samym miejscu, wyczekując, aż natarczywi goście odejdą. Nie mieli jednak zamiaru odpuścić, więc po nastaniu upragnionej przez gospodarza ciszy, gwałtownie rozerwał ją huk powstały przy wyważaniu drzwi.
– Co to ma być? – ryknął wystraszony właściciel domu, zrywając się na równe nogi.
– Procedura X1N5! – Rzeczowo odpowiedział mężczyzna w zielonym mundurze. – Działanie z obawy niszczenia własności laboratorium.
– Nie jestem niczyją własnością!
– Teraz mogę to stwierdzić, ale gdy nie otwiera pan drzwi i nie odpowiada na wezwania, wdrażamy działania zapobiegające niszczeniu mienia, którym po śmierci pan się stanie.
– Niszczeniu mienia – powtórzył z odrazą w głosie. – To tak mnie teraz nazywacie?
Żołnierz pobieżnie omiótł wzrokiem pomieszczenie, podczas gdy jego podwładni przeszukiwali budynek z pieczołowitą starannością. Po otrzymaniu meldunku, że nic nie wzbudziło podejrzeń wojskowych, do salonu wszedł okularnik w cywilnym ubraniu.
– Miło cię widzieć, Marco! – zaczął.
– Bez wzajemności – odpowiedział właściciel domu.
– Darujmy sobie tę nieuprzejmość! Dobrze wiesz, że wcale nie musi tak być!
– Musi! Skoro już wiecie, że żyję to wypad.
– Marco, przepraszam za tę sytuację. Oczywiście drzwi zostaną naprawione, ale martwiliśmy się o ciebie – ciągnął, rozsiadając się na kanapie.
– Raczej, że nie żyję, a moje zgniłe ciało wam się nie przyda!
– Przyda – odparł lekceważąco. – Dobrze wiesz.
– No tak! – Skrzywił się Marco.
– Skoro już rozmawiamy, to może dasz się namówić na jakieś badania? Sama profilaktyka! Obiecuję!
– To tak nakłoniłeś moją matkę do swoich chorych eksperymentów? – odpyskował.
– Twoja matka wiedziała, co robi! – Wycelował w Marco palec wskazujący.
– Wiedziała, że urodzę się zielony? – Rozognił się.
– Została poinformowana, że promieniowanie kosmiczne wpływa na melatoninę. – Poprawił krawat.
– A czy zrozumiała, co to znaczy?
– Marco, Marco! Twoi rodzice wiedzieli, na co się decydują! To był dwa tysiące trzydziesty pierwszy rok! Wszystkim było ciężko, a co dopiero emigrantom? W dodatku z trzecim dzieckiem w drodze!
– Więc wykorzystaliście rodzinę w potrzebie.
– Więc wsparliśmy rodzinę w potrzebie… w zamian za pomoc przy badaniach.
– Za wysłanie ciężarnej w kosmos, żeby tam urodziła! Świadomi konsekwencji na jakie nas naraziliście!
– Na tym polegały badania. – Wzruszył ramionami. – Ciebie także przydałoby się zbadać.
– Badałeś mnie przez dwadzieścia jeden lat.
– I nic ci się nie stało! A my się wiele dowiedzieliśmy!
– Nic się nie stało? – Twarz Marco poczerwieniała ze złości. – Przez wasze badania ojciec zostawił matkę, która krótko po tym zmarła, a moje rodzeństwo obwinia o to mnie!
– Jakoś nie narzekali, gdy ich ostatnio widziałem. Elena wręcz promieniała ze szczęścia, przyjmując od nas klucze do nowego domu, a Giovanni mnie uścisnął w podzięce za samochód. A to dzięki twojemu poświęceniu! – skłamał, bo nie widział rodzeństwa Marco od lat. Wstał i skierował się do wyjścia. – Przemyśl to! Tobie też możemy pomóc.
– Już pomogliście, a teraz żegnam.
– Numer znasz!
Doktor ukłonił się i wyszedł, a zaraz za nim wojskowi. Marco jeszcze przez kilkanaście minut nerwowo okrążał mieszkanie, próbując się uspokoić, aż w końcu wyjął piwo z lodówki i rzucił się na kanapę, przeklinając intruzów pod nosem. Opróżnił kilka butelek zanim zmorzył go sen niespokojny, co ciągnęło się już od kilku tygodni.
Mamrotał coś. Ślinił zakurzoną poduszkę kanapy, gdy po raz kolejny wyśnił wspomnienia z dzieciństwa, kiedy jego matka żyła i wyglądała olśniewająco. Jej twarz rozpromieniał szeroki uśmiech, sukienka do połowy łydek jeszcze na niej nie wisiała, a na głowie kobiety lśniły gęste, czarne włosy. Wtedy do kuchni wszedł dziadek Marco. Widząc wnuka, machnął ręką, zachęcając do zejścia z nim do piwnicy, gdzie wziął potomka na ręce, a później posadził na swoich kolanach.
Nagle sen zaczął się zmieniać, a obraz falował jak w zepsutym telewizorze. Mężczyźnie nawet wydawało się, że słyszy szum występujący czasem po zakończeniu transmisji, ale zamiast szarych kropek ujrzał męską twarz z brodą podobną do tej, jaką nosił jego dziadek.
– Próba siedemdziesiąta druga! – Usłyszał śpiący. – Marco, jeśli mnie słyszysz, to wiedz, że nie zapomniałem o złożonej obietnicy…
Dźwięk przypominający spięcie elektryczne przerwał przekaz. Zakłócenia były zbyt silne i mężczyzna nie dosłyszał całej wypowiedzi. Zacisnął mocniej powieki, jakby miało mu to pomóc odzyskać tajemnicze połączenie.
– Powtarzam jeszcze raz. Marco, przygotowałem dla nas ostatni element F1’s GenereUmano. Musisz go tylko odnaleźć. Przy odrzutowym silniku manewrowym musisz zamontować napęd zniekształcający czasoprzestrzeń, który czeka pod narożnym biurkiem w piwnicy. Powinieneś też połączyć się z kosmicznym obserwatorium fal grawitacyjnych eLISA. Dzięki temu będzie ci łatwiej poruszać się po kosmosie, bo wiedząc, gdzie wystąpi zmarszczenie…
Kolejne zwarcie wybudziło mężczyznę ze snu. Otworzył oczy i przekręcił się na bok, myśląc o tym, co mu się właśnie przyśniło. Najwyraźniej coś przywołało w Marco dawno wyparte wspomnienia z dzieciństwa, a przynajmniej jego piwnicznej części, bo na twarzy matki zawsze malowała się litość zmieszana z wyrzutami sumienia. To dziadek zdawał się być ślepy na zielony odcień skóry, wyraźnie większą głowę i wyłupiaste ślepia wnuka.
Mężczyzna przymknął oczy, mając nadzieję na choćby krótką drzemkę, bo przez męczące go ostatnio sny był ciągle rozdrażniony. Nie ułożył się chyba zbyt wygodnie, bo po chwili zaczął się wiercić. Czuł się nie na miejscu, ale nie tak jak zawsze, nie przez to, że odstaje od reszty, a jakby miał być gdzieś indziej, tylko nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Zachodzące słońce, które wpadało przez okno, oświetlało zielone powieki, jeszcze bardziej drażniąc, zwielokrotniając uczucie zapomnienia o czymś ważnym. W końcu w głowie Marco pojawiła się pewna myśl i mimo oporu postanowił odpowiedzieć na wezwanie.
– To idiotyczne – westchnął, ale poderwał się z kanapy.
Ze schodów prowadzących do piwnicy zbiegł, nie mogąc powstrzymać narastającej ciekawości. Na dole okazało się, że żarówka z trzaskiem odmówiła rozproszenia ciemności, więc zdenerwowany wrócił do kuchni, żeby wykręcić świetlówkę z tamtejszej lampy. Po naprawie oświetlenia pochylił się, zaglądając pod narożne biurko, pod którym miałby się chować ostatni element potrzebny do uruchomienia wiernie odwzorowanej „atrapy” statku kosmicznego, którą lata temu tak nazwał dziadek, tłumacząc wojskowym zapotrzebowanie na raczej nadzwyczajne części do zabawy z dzieckiem. Nie wszystko udało się zdobyć staruszkowi samemu, a wtedy wbrew sobie, prosił o pomoc laboratorium, które w zamian za wykraczające poza umowę badania na chłopcu chętnie pomocy udzielało.
Marco wyciągnął dłoń, aby ściągnąć materiał osłaniający to, co kryło się w kącie. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze, drapiąc w gardło i zmuszając do mrużenia oczu. Odkaszlnął i zamachał rękoma, jakby miało mu to pomóc rozgonić unoszący się wokół pył. Schylił się i wytężył wzrok. Coś srebrnego kryło się w półmroku. Pochwycił to i przyciągnął do siebie, co wymagało siły, bo tajemnicze znalezisko ważyło sporo.
– Niemożliwe!
Podrapał się po głowie, po czym zaczął oczyszczać srebrne odkrycie z pajęczyn i kurzu, a gdy skończył, oparł się o ścianę, wpatrując się w już odkurzony silnik z dystansu. Nie dowierzając własnym oczom, zwrócił twarz w stronę zdjęcia dziadka, które opierało się o ciemnogranatową urnę stojącą tam, gdzie staruszek sobie zażyczył – nad narożnym biurkiem w piwnicy. Marco natychmiast postanowił spróbować zamontować silnik. Konstrukcję machiny znał na pamięć, więc był pewien, że łączenie elementów nie sprawi mu większych trudności. Wyjął starą skrzynkę z narzędziami i podnośnik, żeby ułatwić sobie pracę i ku zaskoczeniu mężczyzny, po kilku godzinach, statek stał się kompletny.
– Przez te wszystkie lata czekałeś tu na mnie – wysapał, ocierając oczy w obawie, że to tylko dalsza część snu, a może po prostu wzruszył się, bo marzenie, na które ciężko pracował z dziadkiem w końcu miało się spełnić.
Usiadł za sterem, podziwiając leciwą machinę. Spędził w kapsule dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym, co dalej. W końcu wyszedł, podpiął kable, aby naładować baterie i zassał stare paliwo ze zbiornika, po czym skierował strumień do bańki. Gdy gęsta ciecz spływała wężykiem, Marco podszedł do telefonu. Wykręcił na tarczy numer i umówił się na spotkanie przed południem.
Spędził w ośrodku wiele lat. Badano go na chyba wszystkie możliwe sposoby. Pobierano od niego próbki i testowano wytrzymałość, a nawet odporność na choroby, choć z perspektywy czasu wydawało mu się, że wykonywane na nim eksperymenty miały na celu coś więcej niż tylko sprawdzenie, jak zareaguje na wirus grypy. Po osiągnięciu pełnoletności Marco sam mógł zdecydować, czy w dalszym ciągu pełnić funkcję królika doświadczalnego. Zrezygnował, a nawet zerwał wszelkie kontakty z doktorem oraz całym jego zespołem i mimo podejmowanych prób kontaktu nigdy nie zdecydował się wrócić. Tak było do dwunastego października dwa tysiące pięćdziesiątego czwartego roku, kiedy przemierzając korytarze prowadzące do głównego laboratorium, mijał po drodze szereg szklanych drzwi, za którymi widział, można by pomyśleć, samego siebie.
Za pierwszymi drzwiami znajdował się inkubator z noworodkiem, który spał, ruszając tylko co jakiś czas małymi, zielonymi paluszkami prawej ręki, w którą wbity był wenflon. Kolejna szyba odgradzała przechodnia od być może trzyletniego chłopca bawiącego się na granatowej macie z namalowanymi planetami Układu Słonecznego. Malec w ręce trzymał plastikową zabawkę w kształcie rakiety kosmicznej, którą przelatywał od Marsa do Saturna, uważając, żeby nie naruszyć igły w zielonym przedramieniu. Trzecie drzwi niczym wieki ekran wyświetlały wyryty w pamięci film z mniej więcej szóstych urodzin, podczas których samotny chłopiec zajadał się małym tortem, brudząc przy tym całą twarz i próbując ją wytrzeć rękawem, spod którego wyłonił się opatrunek z plastikową końcówką szpikulca, wbitego w zieloną skórę. Kolejne pomieszczenia przywracały wspomnienia z poszczególnych okresów życia mężczyzny. Nie był na to gotowy. Myślał, że poradził sobie już z traumą, jaką zgotowano mu w tym miejscu, jednak nie spodziewał się, że nie był jedyny. Jego rezygnacja miała zakończyć nieludzkie eksperymenty i nigdy nie przypuszczał, że były kontynuowane.
Zakręciło mu się w głowie, ale szybko wziął się w garść i korzystając z zamieszania, jakie wzbudził osiemnastoletni pacjent, który z jakiegoś powodu dostał ataku paniki pomieszanej z gniewem, Marco wszedł do sali obserwacji obrazu z monitoringu. Stamtąd połączył się z obserwatorium eLISA. Po wpisaniu nazwy w wyszukiwarkę, nie mógł przestać się dziwić, że takie obserwatorium w ogóle istnieje, bo przecież wiedzę o nim zaczerpnął ze snu, ale nie tracąc czasu, wprowadził szybko kod, który miał mu pozwolić na podgląd obrazu z domu. Po zapewnieniu sobie dostępu, wymknął się do sali zaopatrzeniowej, skąd po około piętnastu minutach przeszedł do głównego laboratorium.
– Marco! Jesteś! – przywitał go z wymuszonym uśmiechem doktor.
– Ta – mlasnął zniesmaczony Marco.
– Miło mi cię widzieć z powrotem.
Mężczyzna milczał, a na dłoń doktora, którą ten wyciągnął, aby się przywitać, automatycznie spojrzał z odrazą. Nie odwzajemnił gestu.
– Widzę, że nie próżnowałeś – rozpoczął zaczepnie.
– Chyba nie myślałeś, że zamknęliśmy laboratorium i przez dwadzieścia lat czekaliśmy, aż zmienisz zdanie. – Uśmiechnął się cynicznie.
– Że też znowu dostałeś na to zgodę… Ilu ich jest?
– Widziałeś wszystkich. Podwiń rękaw i połóż tu rękę. – Oschle wskazał podłokietnik.
– Ośmioro, czyli po mojej rezygnacji ruszyłeś z szaleńczego kopyta.
– Nie mogliśmy sobie pozwolić na te same błędy. – Wbił igłę w nabrzmiałą żyłę i pobrał krew. – Zegnij łokieć.
– Błędem było stworzenie tylko jednego dziwaka?
– Błędem było pozwolić ci mieszkać z rodzicami, a to całe wychowanie wśród reszty społeczeństwa uczyniło z nas wrogów.
Marco spojrzał na rozmówcę z niedowierzaniem, nie chcąc doprowadzić do kłótni, w której po raz kolejny wygarnąłby doktorowi, że zniszczył spokojne życie jego rodziny.
– Odkryliśmy, że jesteś odporny na promieniowanie kosmiczne, że najpewniej możesz swobodnie poruszać się po kosmosie, rzadko korzystając z maski tlenowej. Twoje ciało wytworzyło nieznane nam dotychczas komórki, które już teraz badamy pod względem wyparcia przez nie wadliwych komórek z organizmu. Nawet nowotworowych! Ty nadal nie rozumiesz, że to szansa dla ludzkości?
– Szansa? – wybuchnął Marco. – Ludzkość mnie nie akceptuje, nawet rodzina się mnie wstydzi! Nie czuję się, jakbym był szansą, czy sam miał na cokolwiek szansę.
– Nie sądzisz, że to nieco egoistyczne?
– Sądzę, że hodowanie myślących i czujących, choć zielonych ludzi, którzy podkreślam, mogli mieć normalne życie, po to, żeby stanowili magazyn komórek dla społeczeństwa, jest na szczycie góry egoizmu, na której oczywiście panujesz ty, chełpiąc się władzą.
– Ja przynajmniej nie obwiniam innych o własne porażki – odpowiedział spokojnie doktor, poprawiając okulary na nosie.
– Własne porażki? – Zagotowało się w Marco. – Z góry byłem na przegranej pozycji, bo jeśli nie zauważyłeś, jestem z i e l o n y!
– Nie stanowiło to dla ciebie problemu, dopóki nie zgodziłem się na twój powrót do domu, więc sam sobie wmówiłeś, że coś z tobą jest nie tak albo rodzina ci w tym pomogła.
– Popełniłem błąd, przychodząc tu! – Ze złością opuścił rękaw i wstał, zarzucając plecak, skierował się do wyjścia.
– Popełniasz błąd znów uciekając, bo dobrze wiesz, że tylko ja mogę ci pomóc… Lepiej powiedz, czego potrzebujesz. Przecież nie przyszedłeś tutaj z tęsknoty. – Ostatnie słowa doktor musiał wypowiedzieć głośniej do oddalających się pleców Marco.
Ten szybkim krokiem ruszył w stronę opustoszałego parkingu. Zostawił plecak w samochodzie, po czym wrócił do magazynu z paliwem, z którego zabrał kilka większych butli z ciekłym tlenem i wodorem oraz jedną z azotem, uważając, żeby nikt go nie przyłapał na kradzieży. Po zapakowaniu wszystkiego na tylne siedzenie auta, zakrył butle przygotowanym wcześniej kocem i spokojnie odjechał, aby nie zwracać na siebie uwagi.
***
– I jak? – zapytał współpracownika doktor.
– Zgodnie z zarządzeniem parking był pusty, a namierzanie przez kamery wyłączone.
– I? – Niecierpliwił się mężczyzna.
– I udało się ustalić, że Marco zabrał ciekły tlen, azot i wodór.
– Czyli jednak uruchomił statek! Miałem rację!
– Z magazynu z zaopatrzeniem zniknęła także żywność pakowana próżniowo i ta w tubkach.
– Świetnie! – ucieszył się doktor.
– Świetnie? – Współpracownik zmarszczył brwi. – Okradł laboratorium, dlaczego pan się cieszy?
– Przez lata przygotowywałem go do eksploracji kosmosu, ale zbuntował się i zrezygnował z programu. Prosiliśmy, żeby wrócił, a nawet próbowaliśmy przekupić, ale nic nie skutkowało. Na szczęście z dziadkiem budował „atrapę” statku, choć wiedzieliśmy od początku, że to oszustwo, graliśmy w ich grę i podsyłaliśmy im kolejne części potrzebne do budowy.
– Przecież i tak nie wykona pana poleceń.
– Nie musi! – Uśmiechnął się z namalowaną na twarzy pewnością siebie. – Statek, który zbudował wzbije się wysoko, być może nawet na orbitę, ale to wszystko. Później będzie musiał wrócić, bo napęd, który mu podesłaliśmy to odrzutowy silnik manewrowy. Nie będzie miał możliwości wytworzenia siły nośnej, a tylko nada impuls, który pozwoli mu poruszać się stale z tą samą prędkością. Kosmos jest piękny, ale też idealnie cichy.
– I?
– Zasmakuje marzeń, ale uświadomi sobie własne ograniczenia i wróci do mnie z podkulonym ogonem.
– Dlatego pomalowaliśmy te dzieciaki na zielono? – zaczął łączyć fakty. – Żeby czuł, że go nie potrzebujemy, dzięki czemu znajdzie się na gorszej pozycji negocjacyjnej!
– Sam do mnie wróci, a ja go niechętnie przyjmę.
– A jak coś pójdzie nie tak?
– Sprawdziliśmy statek, wszystko z nim w porządku, a jeśli na górze coś pójdzie nie tak, to dobrodusznie go ściągniemy na Ziemię, bo się o niego troszczymy. – Rozłożył ręce w teatralnym geście.
– Przeczucie pana nie zawiodło.
– Nauka! Nie miewam przeczuć. Od około dwóch miesięcy wokół jego domu roztacza się dziwna kosmiczna energia, której nie mogę wyjaśnić, stąd przypuszczenie, że nasz Marco coś kombinuje.
– I nie pomylił się pan!
***
– Próba siedemdziesiąta trzecia! Marco, jeśli mnie słyszysz, to wiedz, że nie zapomniałem o złożonej obietnicy i zdobyłem ostatni element naszego statku. – Spięcie przerwało komunikat. – Przy odrzutowym silniku manewrowym musisz zamontować napęd zniekształcający czasoprzestrzeń, który czeka pod narożnym biurkiem w piwnicy. Powinieneś też połączyć się z kosmicznym obserwatorium fal grawitacyjnych eLISA. Dzięki temu będzie ci łatwiej poruszać się po kosmosie, bo wiedząc, gdzie wystąpią wstrząsy czasoprzestrzeni i mając napęd ją zakrzywiający, możesz przemierzyć cały Wszechświat!
Nagły hałas postawił mężczyznę na nogi, ale okazało się, że to tylko klucz francuski wypadł mu z dłoni na betonową posadzkę, gdy przysnął nad rysunkiem technicznym statku, którego stan sprawdzał przed wybraniem się w podróż marzeń. Pewny niezawodności maszyny położył się na kanapie, aby odpocząć i mentalnie przygotować na największą przygodę w życiu. Jednak szybko przekonał się, że jest zbyt podekscytowany, aby spać. Żałował, że nie ma z nim dziadka, bo to miała być ich wspólna podróż, ale już nie mógł z niej zrezygnować, musiał polecieć. Coś go wzywało. Czuł, że musi wzbić się w powietrze, odlecieć, wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie przyszedł na świat. Z tą myślą zamykał kabinę statku i uruchomił silniki, żeby wyjechać przez tylne drzwi do ogrodu i spróbować sięgnąć gwiazd.
Niewielkie rozmiary statku pozwoliły nie wzbudzać od razu sensacji wśród sąsiadów Marco, jednak tuż po odpaleniu hałaśliwego napędu, większość mieszkańców będących w pobliżu wyszła na zewnątrz, aby sprawdzić, co zaburza harmonię dotąd spokojnej okolicy. Mężczyzna spodziewał się ciekawskich spojrzeń, więc zgodnie z wcześniej ustalonym planem próbował wzbić się w powietrze tak szybko, jak tylko było to możliwe. Ustawił statek w bezpiecznej odległości od zabudowań, po czym połączył się z mechanizmem katapulty, która była jego jedyną szansą na powodzenie misji, bo nie miał dostępu do żadnego pasa startowego.
Marco wziął głęboki wdech, który miał rozluźnić mięśnie i uspokoić kołatanie serca, ale drżenie rąk upewniło go tylko w przekonaniu, że powinien odpalić komputerową sekwencję startową. Po naciśnięciu czerwonego guzika oznaczającego start, mężczyzna przestał powtarzać w pamięci schematy mechanizmów. Spojrzał w ekran komputera pokładowego, ale widząc, że wszystko przebiega zgodnie z wcześniejszymi założeniami, podniósł głowę i z niespodziewanym wzruszeniem omiótł wzrokiem okolicę swojego domu. Dziwny sentyment ogrzał wspomnieniami serce Marco i nawet te złe chwile przestały mieć w tamtym momencie znaczenie, bo oto zielony człowiek, pośmiewisko i dziwak z kosmicznego laboratorium miał spełnić swoje marzenia i osiągnąć więcej niż ktokolwiek z tych normalnych, ciągle dokuczających mu ludzi.
Odliczanie minęło zaskakująco szybko i statek został wyrzucony w górę. Silniki nabierały coraz większej mocy, a cała konstrukcja wibrowała, trzeszcząc i gwiżdżąc. Pilot gorzej się poczuł, oblał go zimny pot. Najpewniej z przejęcia stracił przytomność, a z tajemniczego letargu wybudził go dopiero odruch wymiotny. Kręciło mu się w głowie i był zdezorientowany. Dopiero po dłuższym czasie zdał sobie sprawę z tego, gdzie się znajdował. Nadeszła ta chwila. Stało się! Był w kosmosie!
Marco upewnił się, że podczas omdlenia nie zboczył z obranego kursu. Komputer bezbłędnie wypełniał zadania, dbając o prędkość, z którą statek się poruszał oraz o wszelkie jego parametry jak zawartość tlenu w kabinie pilota czy dobór mieszanki paliwowej. Wszystko układało się według planu, który sporządził dziadek mężczyzny, gdy ten był jeszcze wyrostkiem. Chociaż nie, nie wszystko. Starzec może i przewidział utratę przytomności pilota, ale nie spodziewał się utraty własnego życia, więc nie mógł się domyślać, że obok Marco podróżować będzie w granatowej urnie.
– Udało się, dziadek! – krzyknął, ciesząc się jak wtedy, gdy mając siedem lat, zbudował ze starcem panel sterujący.
Podróż trwała w najlepsze, a radości nie było końca przez kilka kolejnych tygodni, w ciągu których pilot przemierzał przestrzeń kosmiczną i doskonalił sztukę sterowania statkiem. Chciał poczuć wolność, wyzwolenie, które zdawały się być na wyciągnięcie ręki, ale mimo oderwania się od Ziemi nadal Marco towarzyszyło wrażenie, że gdzieś powinien się stawić, że o czymś zapomniał, a może, że coś na niego ciągle czeka i nagli.
***
– Już kilka miesięcy obserwujemy pacjenta, a on nadal nie wraca! – powiedział współpracownik do doktora.
– Myślisz, że nie wiem? – parsknął. – Musieliśmy coś przeoczyć. Pewnie zmienili coś w konstrukcji, którą im podsyłaliśmy.
– Mówił pan, że kontrolowaliście wszystkie spotkania i wymiany dziadka.
– Najwyraźniej coś przeoczyliśmy! – krzyknął doktor.
– A może coś mu się stało?
– Wszystko z nim dobrze. Wykrywamy życie na statku.
***
Po wychyleniu się z kapsuły nieśmiało wysunął nogę, aby postawić pierwszy krok na ceglastej powierzchni. Potrzebował chwili, aby przyzwyczaić się na nowo do grawitacji, w dodatku innej niż ta na Ziemi. Odczuwał dozę ciekawości i niepewność, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. Postanowił przetestować, czy hipoteza doktora była prawdziwa. Powoli odpiął maskę i spróbował zaczerpnąć powietrza, trzymając ciągle tlen w gotowości. Tak! Marco oddychał pełną piersią, a przychodziło mu to z niesamowitą łatwością, większą niż na Ziemi.
Wtedy mężczyzna zauważył ruch w oddali. Z jego wyliczeń wynikało, że w tej części Marsa powinien być sam, bo kolonizacja rozpoczęta dwadzieścia lat wcześniej skupiała się w odległej części równika. Jednak zaobserwowany obiekt zbliżał się nieubłaganie. Natłok myśli wzbudzał niepokój Marco, którego oddech się spłycił, więc mężczyzna musiał jednak sięgnąć po haust tlenu. Jeden głęboki wdech wystarczył, aby przywrócić sobie ostrość widzenia. Zbliżająca się postać okazała się być kobietą o długich włosach, które okrywały jej nagie, zielone ciało niczym suknia przewiązana pod biustem cienkim paskiem, czyli warkoczem.
– W którą stronę zmierzasz? – zapytała.
– Co? – jęknął zbity z tropu. – Ja?
Kobieta o szerokim uśmiechu czekała cierpliwie na odpowiedź, podczas gdy Marco nie potrafił otrząsnąć się z szoku wywołanego widokiem osoby równie zielonej jak on sam. W jego głowie pojawiały się kolejne pytania, które pragnął zadać tajemniczej postaci, ale w rzeczywistości stał z rozwartymi ustami, wlepiając oczy w kobietę, co zdawało się już powodować u niej dyskomfort.
– W którą stronę zmierzasz? – zapytał tak samo zielony mieszkaniec Marsa, który wyłonił się zza statku.
– Na północny, północny wschód, a ty? – odparła zielonoskóra.
– Na północny zachód – rzucił z uśmiechem nieznajomy i ruszył w dalszą drogę.
– Więc? W którą stronę zmierzasz? – powtórzyła.
– Właściwie dopiero się rozglądam. – Skrzywił się Marco.
– Nie wiesz, gdzie idziesz?
– Dlaczego jesteś zielona? – wypalił.
– Z tego samego powodu co ty. – Zmarszczyła czoło.
– Ja urodziłem się w kosmosie.
– Jak my wszyscy.
– Wszyscy? To ilu was jest? – wyszeptał, jak gdyby chciał podpytać o skrywaną tajemnicę.
– Nie mam pojęcia. – Zaczęła przyglądać się mężczyźnie. – Jesteś jakiś dziwny.
– Wysłał was tutaj doktor?
– Jaki doktor? Gdzie wysłał? – Odsunęła się nieznacznie, jakby przebywanie w obecności Marco stawało się dla niej niekomfortowe.
– No, tu. Na Marsa.
– Nikt nas tu nie wysyłał. Co z tobą nie tak?
Opuścił ramiona w geście poddania się i nabrał trochę tlenu, po czym spróbował rozpocząć znajomość od nowa.
– Jestem Marco. Wiele lat temu moją matkę, będącą w dziewiątym miesiącu ciąży, wysłano w trzydziestosześciogodzinną misję w kosmos, żeby tam odbył się poród. Na skutek promieniowania kosmicznego, słonecznego i braku grawitacji mój wygląd nieco odbiega od tego, do czego człowiek na Ziemi przywykł.
Twarz kobiety stopniowo się rozpromieniła.
– To ty? – Uśmiechnęła się ponownie. – Czytałam o tym. Jak zmarłeś? – wypaliła.
Marco wytrzeszczył oczy.
– Co?
– No, jak zmarłeś na Ziemi?
– Nie zmarłem! Przyleciałem statkiem. – Wskazał machinę stojącą za plecami.
– Jesteś żywy?
– Tak!
– I mnie widzisz?
– Skoro z tobą rozmawiam – burknął, już tracąc cierpliwość.
– Muszę ci sporo wyjaśnić! – Potrząsała głową, jakby docierały do niej kolejne fakty, które musiała ułożyć. – Jestem Enya i żyłam na Ziemi przez trzydzieści cztery lata, ale zmarłam wskutek wypadku samochodowego. Okazuje się, że po śmierci odradzamy się na Marsie, kontynuując dawne życie.
– Co? – jęknął mężczyzna.
– Jesteś pewien, że jesteś żywy? – Przypatrywała mu się uważnie. – Ludzie z bazy nas nie widzą. – Obeszła go dookoła. – Niektórzy z nas pamiętają dawne życie, a inni odradzają się z tak zwaną czystą kartą, ale ci szybko znikają.
– Poczekaj! Jak to odradzamy się na Marsie?
– W którą stronę zmierzasz? – zapytała inna kobieta, która niezauważenie podeszła do statku.
– Na północny, północny wschód, a ty? – odparła Enya.
– Na południe. – Uśmiechnięta nieznajoma ruszyła w dalszą podróż.
– Dlaczego na północny, północy? – dopytał Marco.
– Bo idę daleko – wyjaśniła. – Jeśli żyjesz i potrzebujesz pomocy, to musisz wybrać się do kolonii, która jest na zachodzie. Każdy, kogo miniesz, chętnie wskaże ci drogę. Mars jest pusty, nie ma tu zbyt wielu punktów orientacyjnych, więc tak sobie pomagamy. Z czasem pytanie o drogę zastąpiło tradycyjne przywitanie. Ja muszę podążać dalej na północny, północy wschód.
Uśmiechnęła się i odeszła, odwracając się kilkukrotnie i zerkając przez ramię na mężczyznę.
– W którą stronę zmierzasz? – powiedział zielonoskóry mężczyzna o długich włosach.
– Yyy, na zachód – odparł Marco.
– A ja na północny wschód. – Uśmiechnął się i odszedł.
Pilot powrócił na statek. Wielość pytań, które kłębiły mu się w głowie, zaczęła go przytłaczać. Nie wiedział, co zrobić z informacjami, które uzyskał. Nawet, gdyby chciał wrócić na Ziemię, nikt nie uwierzyłby mu w to, co zobaczył i usłyszał. Pozostanie na Marsie stało się niewygodne, bo tak, wyruszył w podróż, żeby odkryć, kim jest, ale odnalezienie podobnych sobie go zaszokowało. Podobnych, choć niepokojąco odmiennych. Uszczypnął się, żeby mieć pewność, że to nie sen i żeby sprawdzić, czy nadal coś czuje, choć nie wiedział, czy zieloni zmarli posiadają zmysł odczuwania, więc test zdawał się nie udowadniać niczego. Mężczyzna jeszcze przez chwilę rozważał pozostanie na Marsie i przyznał się sobie w myślach, że ucieszył go widok podobnych sobie ludzi, jednak nawet wśród nich okazał się inny, dziwny, bo ciągle żyjący życiem ziemskim. Spoglądał przez szybę na przemierzających czerwoną ziemię zielonych pobratymców i wykorzystując wolną przestrzeń, zdecydował się rozpędzić statek, by poderwać go znów do lotu. To jednak nie tu. To nie było to miejsce, które go wzywało, więc nie mógł tam zostać.
Okno startowe umożliwiło Marco obranie kursu na kolejną planetę. Nie zamierzał tym razem spędzać wielu tygodni w podróży, bo wystarczająco nacieszył się widokiem za oknem. Chciał przyśpieszyć poszukiwania, co wymuszało na nim narastające poczucie niecierpliwości, spóźnienia, umykającej myśli. Skołowany zaczął tracić wiarę, że gdzieś we Wszechświecie jest miejsce dla takiego dziwaka, jakim się czuł. Ciągle obcy, inny, nie swój. Pragnął w końcu gdzieś przynależeć i choć z jednej strony tliła się w nim nadzieja podsycona przez istnienie zielonych ludzi na Marsie, to z drugiej strony niecierpliwość gasiła w nim to marzenie niczym mrzonkę, która doprowadzała go do szaleństwa. Podczas jednego z napadów złości, odpalił elektryczny napęd zniekształcający czasoprzestrzeń i po krótkim czasie znalazł się przy Jowiszu.
Gazowy olbrzym zdawał się wciągać statek w głąb siebie, a silnik trzeszczał z wyczerpania, które spowodowane było przez stawianie oporu zajadłej grawitacji. Marco dzielnie walczył, pamiętając, że w tych warunkach nie może wspomóc się żadnym z silników spalinowych. Po dłuższym czasie spędzonym na przełączaniu się ze steru komputerowego na ręczny oraz niezłomnym wznoszeniu i złośliwym zasysaniu machiny, udało się utrzymać wysokość, a może głębokość, bo nie można było stwierdzić, czy statek znajdował się pod czy nad warstwą powierzchniową równie nieustępliwej jak pilot planety. Mężczyzna zamknął oczy i odetchnął z ulgą po wygranej bitwie, jednak nie zaznał ukojenia, bo nawet po przymknięciu powiek zdawał się widzieć błyski światła, które okazały się zbyt silnym bodźcem dla przemęczonej brakiem snu głowy. W dodatku pilot czuł się ociężały, a każdy ruch sprawiał Marco większą trudność niż zwykle. Próbował poderwać się z miejsca, ale zamiast szybkiego zrywu nastąpiło powolne unoszenie przypominające zmagania siłacza próbującego powstać z przysiadu ze sztangą nad głową. Długo wydostawał się na zewnątrz kabiny, do której przymocował krótką linkę, żeby móc wrócić na statek, gdy nadejdzie pora.
Wewnątrz Jowisza zawieszone chmury mieszały się ze sobą w dziwnym tańcu, ciągnąc w ogonie swoiste welony, które niemal całkiem przeźroczyste łatwo mogły umknąć łapczywemu oku, jakim Marco ogarniał niecodzienne widowisko. Roztańczone mgiełki wypływały z jądra planety, jakby porzucały w nim jakiś ciężar, po czym swobodnie i lekko unosiły się ku powierzchni i dalej przemierzały atmosferę. Dopiero po dłuższej chwili mężczyzna dostrzegł, że z chmur wyłaniają się twarze, te zaczęły podlatywać do pilota wiszącego na linie przy statku, a ich miny oprócz zainteresowania, zdradzały także zaniepokojenie.
– Co ty tu robisz?
– Uciekaj!
– Nie trać czasu!
– Musisz odlecieć!
Szeptały, przelatując obok Marco.
– A ten tu czego?
– Zgubiłeś się?
– Wracaj do siebie!
– Nie czujesz?
Zapętlały wciąż spójną wiadomość, którą próbowały przegnać intruza.
– Dlaczego mam uciekać? – krzyknął pilot w gazową otchłań, bo żaden z duchów nie zatrzymywał się w locie.
– To ta planeta.
– Żrąca!
– Pożera ciała!
– Uwalnia duszę!
– To nie twój czas!
Plątało się w głowie przybysza niczym schizofreniczne podszepty. Nie potrafił rozpoznać, czy kolejne głosy to zwielokrotnione echo udzielanych ostrzeżeń, czy może wszystkie duchy ogarniała tajemnicza zbiorowa świadomość nakazująca odegnanie intruza. Uchylając się to w jedną, to w drugą stronę, aby uniknąć zderzenia z nadciągającymi duszami, nie od razu poczuł pieczenie, które stopniowo ogarniało jego ciało. Spojrzał na pobielone dłonie i zmarszczył czoło w zastanowieniu. Zrozumiał, że ostrzeżenia były prawdziwe, a opuszczenie planety stawało się koniecznością. Marco nie zdążył nacieszyć się pobytem, bo żrący wodór zaczął rozpuszczać zielony naskórek niczym soki trawienne treść żołądkową, więc mężczyzna zdecydował się porzucić zwiedzanie żarłocznej planety.
Taktyczny odwrót szybko wzbudził emocje towarzyszące ucieczce w panice, bo linka, dzięki której mężczyzna miał powrócić na statek, pod wpływem tych samych związków chemicznych, które drażniły jego skórę, stała się bardziej elastyczna, a masa Marco na Jowiszu była dwa i pół razy większa niż na Ziemi. Mimo nowoczesnych technologii, które poprzez coraz częstsze występowanie niebezpiecznych cyklonów skupiały się na wytwarzaniu odpornych na najsilniejsze porywy materiałów, nie było gwarancji, że linka holownicza wytrzyma. Szanse na wyjście cało z opresji malały z każdym następnym podciągnięciem, bo mężczyzna nie był przygotowany na fizyczne zmagania w przestworzach nawet na krótkim dystansie. Cięty jak osa wiatr próbował zdmuchnąć z twarzy pilota maskę z tlenem, jednak dzięki jednostajności wiania pilot miał nadzieję szczęśliwie dotrzeć do kapsuły.
Cudem ocalały i zziajany z wyczerpania nie mógł odsapnąć nawet po schronieniu się na statku. Natychmiast wrzucił wyższy bieg i rozpoczął ucieczkę, walcząc z siłami, do których zuchwały, po starciu, nabrał respektu. Obawiał się, że owo doświadczenie pozostawiło ślad także na F1’s GenereUmano, co najprawdopodobniej zniweczyłoby plany na dalszy podbój kosmosu. Po wydostaniu się z gęstej atmosfery, Marco wyłączył silniki i starł z siebie resztkę żrących substancji, po czym sprawdził linkę holowniczą i wydostał się na zewnątrz kapsuły. Mężczyzna z niezwykłą starannością dokonywał przeglądu statku ze szczególnym uwzględnieniem silnika zakrzywiającego czasoprzestrzeń. Dzięki chłodowi, który panował w kosmosie, napęd szybko się schłodził i można było wymienić przeżartą uszczelkę pod głowicą.
Postój, który wymogło na Marco przemęczenie, mężczyzna postanowił wykorzystać na połączenie się z eLISĄ, a w czasie, w którym sygnał docierał do obserwatorium, mężczyzna ułożył się do snu. Jego organizm zwykle regenerował się szybko i już kilka godzin wystarczało na odzyskanie pełni sił. Jednak w kosmosie promieniowanie było silniejsze, a zmagania z grawitacją pomieszaną z nieciężkością oraz ze skutkami podróży z niespotykaną przez pilota amatora prędkością dawały się mu we znaki. Ciało miał napęczniałe przez zakłócenie procesu redystrybucji płynów. Zachwiana równowaga i ból kostny, który doskwierał zwłaszcza w biodrach, najpewniej byłyby największą bolączką, jeśli nie liczyć ciągłych błysków widzianych nawet po zamknięciu oczu i tego nieustannego poczucia, że musi gdzieś dotrzeć. Wyczerpany fizycznie i psychicznie przyłapywał się na zastanawianiu po co to wszystko? Szybko odganiał haniebne myśli, zrzucając winę na odludność, ale na Ziemi czuł samotność w stopniu wyższym, bo wśród ludzi. Ta myśl przywracała mu chęć do dalszego podboju, bo wiedział, że w końcu we własne ręce przejął swój los. No i może w końcu odzyska spokój, gdy już odnajdzie to, czego szukał.
***
– Doktorze, mieliśmy połączenie!
– Jakie połączenie? – Przewrócił oczami.
– Z F1’s GenereUmano! – odpowiedział współpracownik.
– To niemożliwe! Minęły lata! – powątpiewał doktor.
– Marco ściągał informacje o falach grawitacyjnych w pobliżu Jowisza, więc najprawdopodobniej żyje i być może ma się dobrze! – zapewniał mężczyzna.
Biały kitel powiewał za doktorem, biegnącym do sali z monitoringiem.
– Kiedy nastąpiło połączenie?
– Osiem minut temu eLISA przesłała informacje – odparł starszy asystent. – Jak to możliwe, że dotarł tak daleko? – zapytał ze zdziwieniem doktora, przecierając okulary.
– Dziadek nas przechytrzył! Musiał mieć inne źródła, z których czerpał części. Trudno uwierzyć, że zwykły inżynier mógł sam zbudować taką maszynę!
***
Tymczasem Marco po przeanalizowaniu pobranych danych i wykryciu wstrząsów grawitacyjnych w pobliżu statku zdecydował się obrać kurs na ostatnią po tej stronie Słońca planetę – Neptun. Ustawił kapsułę przodem do kierunku lotu, uruchomił odrzutowy silnik manewrowy i czekał, nie naciskając czerwonego guzika. Wypatrywał drgań na wskazówce monitorującej czasoprzestrzeń. Starał się nie mrugać, aby nie przegapić odkształcenia, które mogło być nawet miliardy razy mniejsze od atomu. Oczy miał szkliste, a skóra twarzy ciągle jeszcze szczypała po kontakcie ze żrącym gazem. Nagle kropla spłynęła po policzku pilota, ale ten nie zastanawiał się, czy był to pot, czy łza z przekrwionego oka. Czekał. Gdy myśli zbaczały z toru, kalkulując czy kapsuła wytrzyma zawrotną prędkość, jeszcze szerzej otwierał powieki. Idealnie cichy kosmos trzymał go w niepewności, aż do chwili, w której wskazówka nieznacznie się poruszyła, a Marco uderzył z impetem w czerwony okrąg.
Ruszył z kopyt tak wielu koni, że aż wbił się w krzesło, na którym siedział. Znów stracił przytomność, a gdy się ocknął, nie mógł otworzyć oczu lub też otwierał, ale chwilowo niczego nie widział. Spanikowany chciał przetrzeć powieki, ale dłonie nadal silnie przylegały do ud. Być może próbował też krzyczeć, ale dławił go każdy wdech przez ściśnięte strachem gardło. Wyrzucony z czasoprzestrzennej tuby w końcu zaczął zwalniać, choć wcale nie trwało to krótko. Znów zwymiotował i kręciło mu się w głowie. Kilka razy przeklął – siebie, doktora, nawet dziadka. Spojrzał przez okno dopiero wtedy, gdy chyba cudem, odzyskał zdolność widzenia.
Neptun mimo silnych wiatrów nie odcisnął piętna na F1’s GenereUmano. Pilot nie popełnił drugi raz tego samego błędu i tym razem, opuszczając kapsułę, oprócz maski tlenowej włożył cały kostium chroniący przed działaniem żrących gazów. Dzięki temu zyskał więcej czasu, choć ten i tak był ograniczony. Niezwłocznie zabrał się do zwiedzania niegdyś najbardziej odległej planety, choć nagle będącej na wyciągnięcie ręki.
Tajemnicza siła ciągnęła Marco przed siebie. Rozglądał się, ale nie jak ktoś zwiedzający nieznane miejsce, ale raczej jak osoba szukająca czegoś, co zgubiła. Nasiliła się w nim potrzeba dotarcia do zapomnianego miejsca. To poczucie graniczyło już z psychozą. Być może przez niewyspanie, ale mężczyzna zdawał się słyszeć wołanie. Coś go wzywało i chyba w końcu był już blisko tego czegoś. Jego uwagę zwróciła niebieska poświata wokół globu, którą postanowił zbadać z bliska. Zbliżając się do rwącej rzeki wodorowej, zauważył pływającą w niej swoistą ikrę. Przeźroczyste ścianki sporawych jajeczek uwidaczniały błękitne jądro, które od czasu do czasu zdawało się wypuszczać wiązkę energii niczym wyładowanie elektryczne w kuli plazmowej. Gdy jajeczka mijały Marco, wyładowania nabierały mocy, a mężczyzna wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany.
Raz po raz niczym dziecko posadzone przed kawałkiem zakazanego ciasta, pilot wyciągał dłoń, chcąc chociaż dotknąć kuszącego zjawiska, ale karcił się za to w myślach sromotnie, w końcu nie wiedział, czym ono jest. Osobliwy widok rozluźniał pospinane mięśnie i uwalniał od trosk, ładując przy tym kosmiczną energią, kiedy trans osiągnął apogeum oszołomiony Marco schylił się i już pewnym ruchem włożył obie dłonie w wartką ciecz, a między nie natychmiast wpadła jedna z kul, mieniąc się wszelkimi odcieniami niebieskości.
– To ja! – odezwał się chrapliwy, dziwnie znajomy głos.
A pilot milczał, wpatrując się w ikrę.
– Wierzyłem, że ci się uda! – dodał głos ze wzruszeniem.
Łzy spłynęły strużką po policzkach Marco i ciepło wypełniło jego serce, wypierając dręczący od długiego czasu niepokój.
– Co u ciebie wnusiu? Znalazłeś żonę? Mam prawnuczki? – dopytywał miłym głosem dziadek.
– Yy, taak – skłamał, nie wiedząc dlaczego.
– Bardzo dobrze mój mały! – ucieszył się. – A co u mamy?
– Wszystko dobrze, dziadku. – Znowu skłamał, chlipiąc jak mały chłopiec.
– Odebrałeś moją wiadomość! Bardzo się cieszę. Nie mogłem odejść, wiedząc, że cię zawiodłem. Musiałem cię tu ściągnąć.
– Nie martw się tym, dziadku! Nigdy mnie nie zawiodłeś!
– Muszę cię przeprosić, wiesz?
– Nie musisz, wszystko jest dobrze – przekonywał wnuczek, którego serce waliło jak młotem, wpatrując się w dziwną galaretowatą pozostałość po dziadku, która chyba stanowiła resztkę świadomości człowieka.
– Muszę! – odparł stanowczo, choć nadal ciepło. – Widzisz, naciskałem ciągle na ten kosmos i wspólne podróże, ale nie tylko dla samej przygody cię tak namawiałem.
Marco, potulny jak dziecko, wsłuchiwał się w słowa staruszka.
– Ja nie chciałem, żebyś nas znienawidził! – Zaniósł się płaczem. – Matkę! Mnie! Nas wszystkich! Wystarczy, że twój ojciec nie mógł znieść myśli, że przez swoją nieudolność cię skrzywdziliśmy, że nie potrafił utrzymać rodziny!
Wnuczek z trudem łapał oddech, tym razem ze wzruszenia.
– Zrób coś dla mnie i utul prawnuczki, jak wrócisz do domu!
– Dobrze, dziadku – wystękał czterdziestolatek.
– A teraz wracaj już, wracaj, zanim całkiem stopisz rękawice.
Marco posłusznie puścił kulę, która odpłynęła wraz z innymi, malejąc w oddali, podczas gdy mężczyzna ciągle wisiał nad rzeką, spoglądając w jej toń. W końcu wnuk pociągnął mocniej nosem i wrócił do kapsuły, skąd zabrał granatową urnę i poleciał nad Ciemną Plamę, gdzie uniósł ceramiczne wieko i rozsypał prochy dziadka. Po krótkim zastanowieniu wypuścił z rąk i urnę.
Wymęczony i zapłakany, choć w końcu „na miejscu” ściągnął przytopione rękawice, kostium i maskę z tlenem. Zatopił się w myślach. Coś w nim pękło, gdy zdał sobie sprawę, że nawet po śmierci dziadek nie zaznał spokoju, że ściągnął wnuka aż tutaj, żeby go przeprosić. Nie można było tego puścić płazem! Marco zwolnił uścisk na lince i zaczął opadać, nabierając coraz większego rozpędu. W końcu wpadł w żrącą otchłań hipnotyzującej cieczy z nadzieją na wieczny spokój… ale nie dla wszystkich.
***
Doktor miotał się i wiercił. Mamrotał niezrozumiale. Niespokojne sny zagościły w jego siwej głowie, dręcząc, prześladując, a każdy wyglądał tak samo. Każdej nocy mały, zielonoskóry chłopiec siedział z dziadkiem obok statku podpisanego F1’s GenereUmano, wykreślając z jego nazwy pojedyncze literki w niezmiennej kolejności:
U
F
O
M
E
A
N
S
G
R
E
E
N
1.
Cześć M.G.Zanadra !!!!
Czytałem tu różne opki i część była słaba, marna. Twój tekst jednak należy do drugiej grupy lepszych, dobrych. :)
Podobało mi się. Było wciągające. Nie żałuję, że zacząłem czytać, potem już mnie wciągnęło. Fajne oryginalne pomysły. Czasami jakaś taka głębia (chyba, że to moja nadinterpretacja).
Bardzo fajne!
Pozdrawiam!
Jestem niepełnosprawny...
Cześć! Miło mi, że ci się podobało, a nawet wciągnęło. Bardzo się cieszę, że znalazłeś tu coś oryginalnego i dla mnie nie ma czegoś takiego jak nadinterpretacja. Każdy może wyciągnąć z tekstu coś innego i to jest w tym najciekawsze. Dzięki za poświęcony czas ;)
Pozdrawiam
Dobry tekst czytało się lekko, choć nie jestem fanem takich klimatów. Pozdrawiam
nie jestem fanem takich klimatów
Tym bardziej jestem zadowolona, że tekst wypadł dobrze. Dzięki za odwiedziny i miłe słowo ;)
Cała historia wydała mi się mocno bajkowa. Więcej tu nieposkromionej fantazji niż SF, ale czytało się całkiem nieźle.
Czterdziestolatek siedział na kanapie… → Wybacz M.G.Zanadro, ale ten czterdziestolatek… Zobaczyłam inżyniera Karwowskiego. ;)
…złe momenty przestały mieć w tamtym momencie znaczenie... → Czy to celowe powtórzenie?
…wysłano w trzydziestosześcio-godzinną misję… → …wysłano w trzydziestosześciogodzinną misję…
Na wskutek promieniowania kosmicznego… → Na skutek promieniowania kosmicznego… Lub: Wskutek promieniowania kosmicznego…
Wielość pytań, które kłębiły mu się między uszami, zaczęła go przytłaczać. → Czy pierwszy zaimek jest konieczny?
Długo zajęło mu wydostanie się na zewnątrz kabiny… → Długo trwało, nim wydostał się na zewnątrz kabiny… Lub: Sporo czasu zajęło mu wydostanie się na zewnątrz kabiny…
…tych samych związków chemicznych, jakie drażniły jego skórę… → …tych samych związków chemicznych, które drażniły jego skórę…
Dzięki chłodowi, który panował w kosmosie, napęd szybko się schłodził… → Nie brzmi to najlepiej.
Biały kitel powiewał za biegnącym do sali z monitoringiem doktorem. → A może: Biały kitel powiewał za doktorem, biegnącym do sali z monitoringiem.
…zapytał doktora, przecierając okulary ze zdziwienia. → Czy dobrze rozumiem, że na okularach osiadło zdziwienie?
Oczy miał szklące… → Czy tu aby nie miało być: Oczy miał szkliste…
…jeszcze bardziej rozszerzał powieki. → Nie wydaje mi się, aby można rozszerzyć powieki.
Proponuję: …jeszcze szerzej otworzył powieki.
…próbował podnieść ręce, aby przetrzeć powieki, ale nadal silnie przylegały do oparcia. → Siedzący na krześle/ fotelu ma oparcie za plecami, więc chyba nie tam były ręce.
Proponuję: …próbował podnieść ręce, aby przetrzeć powieki, ale nadal silnie przylegały do poręczy.
Spojrzał za okno dopiero wtedy… → Pewnie miało być: Spojrzał przez okno dopiero wtedy…
Aby spojrzeć za okno, należy je otworzyć i wychylić się zeń.
Marco łzy strużką spłynęły po policzkach… → A może: Łzy spłynęły strużką po policzkach Marco…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj. :)
Dużo wzruszeń i naprawdę porządnej fantastyki. :) Świetny pomysł! :)
Tutaj, nie wiem, czy celowe, powtórzenie?
Pochwycił to i przyciągnął do siebie, co wymagało sporej siły, bo tajemnicze znalezisko ważyło sporo.
Pozdrawiam serdecznie, kliczek. :)
Pecunia non olet
Regulatorzy, dziękuję za miłe słowa i za wszystkie uwagi. Cieszę się, że mimo tych kilku wpadek czytało się nieźle. Mniej tu mojej fantazji, niż można się spodziewać (niestety). Pomysł pojawił się przez doniesienia o planach firmy SpaceBorn, a ja tylko dodałam trzy grosze.
Ten czterdziestolatek i mnie przypomina pana inżyniera ;)
Pozdrawiam
Bruce, oczywiście nie było to celowe. Niezwłocznie poprawiłam, a teraz już tylko się wstydzę ;)
Bardzo mi miło, że spodobał Ci się pomysł, a ta porządna fantastyka wywołała u mnie uśmiech, którego nie mogę odkleić… Jakiś urok?
Dziękuję za klika.
Pozdrawiam
Bardzo proszę, M.G.Zanadro. Miło mi, że mogłam się przydać. :)
Pomysł pojawił się przez doniesienia o planach firmy SpaceBorn, a ja tylko dodałam trzy grosze.
Okazuje się, że te dodane od siebie trzy grosze mogą mieć decydujące znaczenie. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
I ja dziękuję. :)
Pytałam, bo czasem wskazuję Autorom powtórzenia, lecz Oni twierdzą, że to celowe, zatem zawsze wolę dopytać. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Okazuje się, że te dodane od siebie trzy grosze mogą mieć decydujące znaczenie. :)
Pełna zgoda Regulatorzy, pozostaje tylko popracować nad kapitałem, żeby stać mnie było na przynajmniej pięć złotych ;)
Bruce, choćbym miała się za najzdolniejszą wiedźmę, nie ma co czarować – byk jest byk. Rozbiegane stado takowych, zdaje się być najszybsze we własnym tekście, bo trudniej je autorowi wyłapać ;)
M.G.Zanadro, pięciu złotych od razu nie będzie, ale z czasem… kto wie. Na razie życzę brązowych i srebrnych. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bruce, choćbym miała się za najzdolniejszą wiedźmę, nie ma co czarować – byk jest byk. Rozbiegane stado takowych, zdaje się być najszybsze we własnym tekście, bo trudniej je autorowi wyłapać ;)
O, to wiem doskonale, czytam tyle razy moje wypociny, a potem ze zdumieniem patrzę i oczom nie wierzę, jakie błędy przepuściłam. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Regulatorzy, wbrew pewnemu związkowi frazeologicznemu może nie być lekko, więc pozostaje mieć nadzieję, że chociaż to brązowe udźwignę. Dziękuję :)
Bruce, mogłabym coś palnąć o źdźbłach i belkach, ale może bardziej inspirująca będzie parafraza: choćby miliardy razy rozsypywać czcionkę, to Eneida się sama z niej nie ułoży – a tam, gdzie człowiek, tam i błędy… Można się tylko starać, a z “wypoconych” sukcesów i radość większa :)
Bardzo proszę. Udźwigniesz z pewnością. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
M.G.Zanadra
Pecunia non olet
Cześć, M.G. Zanadra
Dopatrzyłem się literówki. Biorąc pod uwagę objętość tekstu, to jak ziarenko piasku. Podoba mi się to, że pokazałaś problem natury psychologicznej i emocjonalnej, wykorzystując niełatwy gatunek SF. Przypomniał mi się siłą rzeczy Solaris. Posługujesz się momentami bardzo poetyckim a zarazem obrazowym językiem, za to ode mnie wielkie uznanie. Z poetyckością można łatwo przesadzić i wtedy wychodzi zbyt słodki cukierek, który bardziej się żuje i ciągnie, jak krówka mordoklejka.
Od strony naukowej nie znam się na bardzo wielu kwestiach, z naciskiem na bardzo, jak np. oddychanie na Marsie. Bohater ma wyjątkowe uwarunkowania biologiczne, dlatego akceptuję to, że radził sobie całkiem nieźle w przestrzeni kosmicznej, jak również na planetach. Opowiadanie mi się podobało. Udaję się do klikarni. Pozdrawiam.
Cześć :)
Próbowałam zlikwidować tę literówkę, ale chyba dostała status świadka koronnego, bo nie mogę jej znaleźć.
SF nie jest łatwy to fakt, ale warto mierzyć się z różnymi gatunkami. Cieszę się, że mimo mojego braku doświadczenia w tym temacie opowiadanie Ci się podobało. Dziękuję bardzo za klika i poświęcony czas.
Pozdrawiam
M.G. Zanadra, bardzo ciekawe opowiadanie. Choć to science fiction, miało w sobie coś baśniowego, co mi się podobało.
Początkowo wydawało mi się, że Marcowi zbyt łatwo udało się połączyć z eLISĄ i ukraść potrzebne rzeczy z magazynu, ale później wyszło na jaw, że doktor wszystko przewidział i nawet to zaplanował. Fajne zagranie :)
Wizyta na Marsie była dla mnie jednym z ciekawszych momentów – bardzo podobał mi się pomysł z zielonymi Marsjanami jako zmarłymi ludźmi. Było tajemniczo, ale jednocześnie dostarczyłaś wystarczająco informacji, by można było się w tym odnaleźć.
Mam pewne wątpliwości co do poruszania się bohatera bez kombinezonu po różnych planetach i w przestrzeni kosmicznej. Rozumiem, że Marco był bardziej odporny, ale mimo wszystko jakieś zabezpieczenie wydawało mi się konieczne. Choć poparzenie i późniejsze założenie kombinezonu w pewnym stopniu to tłumaczyło, nadal miałem lekkie poczucie niekonsekwencji.
Scena na Neptunie była bardzo enigmatyczna i w pewnym sensie kontrastowała z tym, czego dowiedzieliśmy się na Marsie. Skoro zmarli trafiali na czerwoną planetę, to dlaczego dziadek Marco (lub jego część/dusza) pojawił się na Neptunie? Podobnie z duszami na Jowiszu? Brakowało mi tutaj jakiegoś wyjaśnienia.
Zastanawia mnie też końcowa scena – czy Marco popełnił samobójstwo, czy może połączył się z duszą dziadka? Domyślam się, że to pozostawiłaś do interpretacji czytelnika.
Mówił pan, że kontrolowaliście wszystkie spotkania i wymiany dziadka – przez moment sądziłem, że dziadek był podmieniany na inną osobę, żeby kontrolować Marco, ale później temat już się nie pojawił. Może coś źle zrozumiałem?
Tak czy inaczej, bardzo mi się podobało. Historia była wciągająca i pełna ciekawych pomysłów.
bardzo ciekawe opowiadanie. Choć to science fiction, miało w sobie coś baśniowego, co mi się podobało.
Super, bardzo się z tego cieszę ;)
Mam pewne wątpliwości co do poruszania się bohatera bez kombinezonu po różnych planetach i w przestrzeni kosmicznej. Rozumiem, że Marco był bardziej odporny, ale mimo wszystko jakieś zabezpieczenie wydawało mi się konieczne. Choć poparzenie i późniejsze założenie kombinezonu w pewnym stopniu to tłumaczyło, nadal miałem lekkie poczucie niekonsekwencji.
Rozumiem, być może faktycznie można było rozwinąć ten wątek… Przemyślę to, dzięki.
Scena na Neptunie była bardzo enigmatyczna i w pewnym sensie kontrastowała z tym, czego dowiedzieliśmy się na Marsie. Skoro zmarli trafiali na czerwoną planetę, to dlaczego dziadek Marco (lub jego część/dusza) pojawił się na Neptunie? Podobnie z duszami na Jowiszu? Brakowało mi tutaj jakiegoś wyjaśnienia.
Tutaj nie chciałam niczego tłumaczyć. Miało wyniknąć z tekstu, że życie ludzkie to wędrówka przez planety i odradzanie się w różnych formach, aż do całkowitego wypalenia. Na Ziemi występuje człowiek razem z fauną i florą, na Marsie już sam człowiek, na Jowiszu dusza uwalnia się od ciała, a na Neptunie została już resztka świadomości… Co dzieje się na innych planetach, to pozostawiam wyobraźni czytelnika.
Być może czegoś w tekście zabrakło, pozostawiam sobie do przemyślenia.
Zastanawia mnie też końcowa scena – czy Marco popełnił samobójstwo, czy może połączył się z duszą dziadka? Domyślam się, że to pozostawiłaś do interpretacji czytelnika.
Co z nim się stało, czytelnik musi sam zdecydować. Ważne, że doktor nie dostał ciała, tu miał być wyraźny koniec eksperymentu.
Mówił pan, że kontrolowaliście wszystkie spotkania i wymiany dziadka – przez moment sądziłem, że dziadek był podmieniany na inną osobę, żeby kontrolować Marco, ale później temat już się nie pojawił. Może coś źle zrozumiałem?
Chodziło mi o to, że rodzina cały czas była pod obserwacją, kontrolą, a dziadek zdawał sobie z tego sprawę i potrafił doktora przechytrzyć i sam zdobył część potrzebnych elementów.
Tak czy inaczej, bardzo mi się podobało. Historia była wciągająca i pełna ciekawych pomysłów.
To najważniejsze! Bardzo się cieszę i dziękuję za poświęcony czas i opinię ;)
Cześć, M.G.Zanadro! :-)
Historia, którą opowiadasz jest ciekawa, spodobał mi się pomysł, odsłony w fabule – prowadzenie oraz przygody Marco na planetach Układu Słonecznego. Naturalnie, zielony ludzik, też. :DDD
Technicznie, tj. merytorycznie (sf) jest w miarę ok, coś tam można byłoby podrasować, lecz, o niebo, ważniejsze byłoby przepracowanie całego tekstu, aby lepiej się czytał i mniej ciągnął. Co mam na myśli?
Całość tekstu przepatrzyłabym pod kątem wyjaśnień, tłumaczeń oraz zwykłych powtórzeń (albo uważałabym na podobny nawyk przy kolejnych tekstach). ;-)
Kilka zauważonych szczegółów:
1/ "Ciemnawa, zakurzona i pachnąca smarem piwnica stanowiła swoisty azyl dla chłopca. W nim celebrował sukcesy i porażki, a nawet życie i śmierć, bo to właśnie tam przechowywał dziadka. Nic w tym dziwnego, bo ukochany staruszek za życia sam go o to poprosił, toteż Marco czuł się w obowiązku wypełnić złożoną obietnicę. Dotrzymywanie danego słowa było jedną z podstawowych wartości wpajanych chłopcu od pierwszych dni życia. Co prawda wahał się przez chwilę, bo zdawał sobie sprawę z tego, że od dawna był okłamywany, a przecież mentor, w którego bezwiednie mężczyzna się przeistoczył, powinien zawsze mówić prawdę. W innym wypadku byłby tylko oszustem, który wykorzystywał naiwność wnuka, a przecież ten przyjmował każde słowo starca niemal jako prawdę objawioną – bezsprzecznie i łakomie".
Zerknij na pierwszy akapit tekstu, którym chcesz wciągnąć czytelnika w opowieść, wręcz fizycznie zatargać na drugą stronę lustra (przypomniała mi się pewna rzeźba nt. Alicji, wrzucę ją pod koniec). Sama idea rozpoczęcia od tego miejsca w piwnicy wydaje mi się bardzo ok, lecz fragment zdaje mi się statyczny, bezbarwny, wyjaśniający, miejscami wręcz moralizujący. Nie mam nic przeciw etyce, wręcz przeciwnie, jednak opisywanie wątpliwości chłopca bez "mięsa" w pierwszym akapicie sprawia, że spada moje zainteresowanie. Dlaczego nie przedstawiasz mi żywego chłopca mierzącego się z życiem, lecz czyjeś rozważania, nie wiadomo kogo – pewnie narratora, w dodatku zawikłane, bo:
a/czy dziadek jest jego dziadkiem,
b/czy był jego mentorem
c/czy starzec=dziadek
d/kto go oszukał: a, b, c?
Gdybyś chciała zawalczyć o moją uwagę, wolałabym:
->dynamiczną scenę w piwnicy (wiedziałabym jak ona wygląda, cuchnie, pachnie, wonieje, co w niej jest, było) z teraz lub z przeszłości chłopca, może dotyczyłaby ona właśnie prawdy i kłamstwa, oszustwa, bądź czegoś innego, np. wspólnego budowania rakiety,
->dużo krótszy akapit z główną informacją – skontrastowaniem zaufania/azylu chłopca z świadomym okłamywaniem go przez mentora,
->jakąś inną scenę, np. z matką, chłopcami – inny, lekarzem
2/ "Szeptały duchy, przelatując obok Marco". – nie zdradzaj, za wcześnie, że to były duchy.
3/ "Zapętlały wciąż spójną wiadomość, którą próbowały przegnać intruza".
Uprzedzasz, nie wyjaśniaj za wcześnie, pozwól odkrywać czytelnikowi, co się dzieje, o co chodzi.
4/ "Uchylając się to w jedną, to w drugą stronę, aby uniknąć zderzenia z nadciągającymi duszami, nie od razu poczuł pieczenie, które stopniowo ogarniało jego ciało. Spojrzał na pobielone dłonie i zmarszczył czoło w zastanowieniu. Zrozumiał, że ostrzeżenia były prawdziwe, a opuszczenie planety stawało się koniecznością. Marco nie zdążył nacieszyć się pobytem, bo żrący wodór zaczął rozpuszczać zielony naskórek niczym soki trawienne treść żołądkową, więc mężczyzna zdecydował się porzucić zwiedzanie żarłocznej planety".
Spróbuj nie wyjaśniać, nie powtarzać, innymi słowy skoncentruj przekaz, zbuduj napięcie, np. info w skreśleniach są niepotrzebne. Gdy zerkniesz dalej, zauważysz, że kontunuujesz wyjaśnianie. Nie musisz tego robić, czytelnik jest kumatą żabą. :D
Drobiazgi językowe:
"Ze łzami w oczach dukała, że tego ranka dziadek spał dłużej niż zwykle, więc zajrzała do niego. Już nieobecny wzrok starca utkwił wlepiony we wspólne zdjęcie dziadka z wnukiem, które mężczyzna trzymał przy łóżku". – z drugim zdaniem jest coś nie tak: kobieta zajrzała do niego i pokazujesz, co zobaczyła (już – zdecydowanie do skasowania).
"Działanie na wskutek zachodzącej obawy niszczenia własności laboratorium". – pokombinowałabym z podkreśleniem, np. 'działanie z obawy', 'działanie wywołane obawą' lub inaczej.
"Na dole okazało się, że żarówka trzaskiem odmówiła rozproszenia ciemności" – trochę się prosi, aby było "z trzaskiem".
"– To ty? – Uśmiechnęła się ponownie. – Czytałam o tym. Jak zmarłeś? – wypaliła.
Mężczyzna znów rozpoczął wytrzeszczanie i tak już wyłupiastych oczu".
Mężczyzna to Marco, dlaczego mam się domyślać, czy nie pojawił się ktoś inny? Podkreślenie – podmieniłabym.
"Marco stał jak wryty z miną skołowanego kociątka" – rozmowa jest interesująca, i nagle rozśmieszasz, piszesz o dorosłym facecie jak o dziecku, zwierzęciu. Swoją drogą jeszcze w kilku innych miejscach pojawiły się porównania, wyrażenia rozśmieszające w podobny sposób, np, powyżej, z tym wytrzeszczem wyłupiastych oczu. :-)
"Dopiero po dłuższej chwili mężczyzna dopatrzył się w chmurach twarzy" – czy on wypatrzył twarze w chmurach, czy chmura była jedną wielką twarzą?
"Zaciekawione równie bardzo, podlatywały do pilota wiszącego na lince przy statku, choć ich miny nie wyglądały tylko na zainteresowane, ale zdradzały także zaniepokojenie" – podkreślenie pierwsze – coś jest nie tak; poza tym, może nie powtarzać "zaciekawienia i zainteresowania", np. podlatywały do pilota wiszącego na linie, a ich miny prócz zainteresowania zdradzały również zaniepokojenie.
Konkludując: sprawdziłabym fabułę pod kątem pod kątem kolejnych zdarzeń (sytuacji), a poszczególne sceny pozbawiłabym powtórzeń, wyprzedzeń i wyjaśnień.
Samo opko – interesujące, zwłaszcza przez konkretne rozwiązania.
Alicja w Krainie Czarów na Zamku Guildford w Anglii
Pzd srd :-))
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Asylum!
Historia, którą opowiadasz jest ciekawa, spodobał mi się pomysł, odsłony w fabule – prowadzenie oraz przygody Marco na planetach Układu Słonecznego. Naturalnie, zielony ludzik, też. :DDD
Super! Cieszy mnie to bardzo.
Dlaczego nie przedstawiasz mi żywego chłopca mierzącego się z życiem, lecz czyjeś rozważania, nie wiadomo kogo – pewnie narratora, w dodatku zawikłane, bo:
a/czy dziadek jest jego dziadkiem,
b/czy był jego mentorem
c/czy starzec=dziadek
d/kto go oszukał: a, b, c?
Gdybyś chciała zawalczyć o moją uwagę, wolałabym:
->dynamiczną scenę w piwnicy (wiedziałabym jak ona wygląda, cuchnie, pachnie, wonieje, co w niej jest, było) z teraz lub z przeszłości chłopca, może dotyczyłaby ona właśnie prawdy i kłamstwa, oszustwa, bądź czegoś innego, np. wspólnego budowania rakiety,
->dużo krótszy akapit z główną informacją – skontrastowaniem zaufania/azylu chłopca z świadomym okłamywaniem go przez mentora,
->jakąś inną scenę, np. z matką, chłopcami – inny, lekarzem
No, masz rację. Przyznaję bez bicia, że po przeczytaniu Twoich przykładów, nawet nie mam co wchodzić w dyskusję.
2/ "Szeptały duchy, przelatując obok Marco". – nie zdradzaj, za wcześnie, że to były duchy.
Hmm, faktycznie mogłam dłużej utrzymać to w tajemnicy albo w ogóle pozostawić do interpretacji czytelnikowi.
3/ "Zapętlały wciąż spójną wiadomość, którą próbowały przegnać intruza".
Uprzedzasz, nie wyjaśniaj za wcześnie, pozwól odkrywać czytelnikowi, co się dzieje, o co chodzi.
Przyjmuję, znów się zgadzam, zagadki czy też tajemniczość jest najciekawsza w opkach.
Spróbuj nie wyjaśniać, nie powtarzać, innymi słowy skoncentruj przekaz, zbuduj napięcie, np. info w skreśleniach są niepotrzebne. Gdy zerkniesz dalej, zauważysz, że kontunuujesz wyjaśnianie. Nie musisz tego robić, czytelnik jest kumatą żabą. :D
Z tym mam problem, bo czasem czytelnik rozumie, a czasem chce wyjaśnień i nie potrafię tego jeszcze wyczuć. Tego mam świadomość i staram się to rozpracować (z naciskiem na “staram się”).
"Marco stał jak wryty z miną skołowanego kociątka" – rozmowa jest interesująca, i nagle rozśmieszasz, piszesz o dorosłym facecie jak o dziecku, zwierzęciu. Swoją drogą jeszcze w kilku innych miejscach pojawiły się porównania, wyrażenia rozśmieszające w podobny sposób, np, powyżej, z tym wytrzeszczem wyłupiastych oczu. :-)
W ogóle nie przyszło mi to do głowy, masz rację!
"Dopiero po dłuższej chwili mężczyzna dopatrzył się w chmurach twarzy" – czy on wypatrzył twarze w chmurach, czy chmura była jedną wielką twarzą?
Hmm… no, chodziło o wiele twarzy.
"Zaciekawione równie bardzo, podlatywały do pilota wiszącego na lince przy statku, choć ich miny nie wyglądały tylko na zainteresowane, ale zdradzały także zaniepokojenie" – podkreślenie pierwsze – coś jest nie tak; poza tym, może nie powtarzać "zaciekawienia i zainteresowania", np. podlatywały do pilota wiszącego na linie, a ich miny prócz zainteresowania zdradzały również zaniepokojenie.
Oczywiście, że tak!
Konkludując: sprawdziłabym fabułę pod kątem pod kątem kolejnych zdarzeń (sytuacji), a poszczególne sceny pozbawiłabym powtórzeń, wyprzedzeń i wyjaśnień.
Samo opko – interesujące, zwłaszcza przez konkretne rozwiązania.
Bardzo się cieszę, że mimo uchybień opko Ci się podobało. Dziękuję, że się nad nim pochyliłaś i przyznam, że dał mi do myślenia Twój komentarz, a niektóre jego fragmenty powinnam chyba wydrukować i powiesić na ścianie w formie checklisty. Generalnie zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś. Sprawy językowe poprawię bezzwłocznie, a na pozostałe kwestie będę uważać przy kolejnych opowiadaniach.
Dziękuję raz jeszcze za tak merytoryczny komentarz!
Pozdrawiam ciepło
MG