- Opowiadanie: tomaszg - Bo dzieci są najważniejsze

Bo dzieci są najważniejsze

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Bo dzieci są najważniejsze

„Nic nie może przecież wiecznie trwać

Co zesłał los trzeba będzie stracić”

 

Anna Jantar

 

„Polacy są najbardziej inteligentnym narodem ze wszystkich, z którymi spotkali się Niemcy podczas tej wojny […] Polacy […] są jedynym narodem w Europie, który łączy w sobie wysoką inteligencję z niesłychanym sprytem. Jest to najzdolniejszy naród w Europie, ponieważ żyjąc ciągle w niesłychanie trudnych warunkach politycznych, wyrobił w sobie wielki rozsądek życiowy, nigdzie niespotykany”.

 

Słowa przypisywane jednemu z dyktatorów.

 

***

 

Jak to się stało, że człowiek jest tak mądrą i głupią istotą zarazem, ale nie zabił się jeszcze, tylko cały czas balansuje na krawędzi zagłady, wyznaczonej przez zegar w Chicago? Czy tak działa mądrość natury, czy może coś jeszcze?

Ile wybuchów jądrowych było wynikiem wojny, a ile przeprowadzono w czasie pokoju? Jaka była moc tych pierwszych, a ile megaton miały ostatnie? Jeśli nie tak wygląda zaplanowane z zimną krwią ludobójstwo, to co nim jest? Zniszczono Hiroszimę i Nagasaki, ale właściwie cały świat, pośrednio i bezpośrednio, cierpi z powodu energii atomowej, a najciekawsze, że kraje, które porobiły już próby, najgłośniej krzyczą i zabraniają wszystkiego społeczeństwom rozwijającym się.

A samochody? Ktoś wyprodukował miliony pojazdów, które codziennie stoją i smrodzą na skrzyżowaniach i w korkach, a teraz mówi, że trzeba je zastąpić kolejnymi, które będą pachnieć fiołkami, gdy spalą się w garażu, tunelu albo na drodze. Czy pamiętamy, jak niszczono tramwaje i trolejbusy w USA? Wiemy, kto myśli o sprzedawaniu jednych i tych samych aut w abonamencie? Czy przypadkiem nie te same firmy produkują wielkie, ciężkie i niezgrabne limuzyny dla oligarchów albo ogromne SUV-y dla królowych życia, żeby mogły jeździć po bułki do sklepu i odwozić Barbiątka i Patryczków do szkółki za rogiem?

Pomyślmy też o mikroplastiku. Naukowcy mówią, że znajdowany jest nawet w sercu ludzkim. Czy nie jest to tak, że ktoś zaczął produkować opakowania i butelki PET, a gdy stały się powszechne, dopiero pomyślał o konsekwencjach?

Wspomnijmy papier do paragonów, które z drukarek trafiają do kosza, albo zwroty w Amazonie, masowo niszczone każdego dnia, żeby nie popsuć rynku. Popatrzmy na wodę, za którą trzeba słono płacić, i tony jedzenia, wyrzucanych każdego dnia, bo przekroczono jakieś cyferki na opakowaniu. Zapłaczmy nad trybem standby, w którym urządzenia nic nie robią, a zużywają masę energii, która podobno jest tania. Nie zapomnijmy o bezkresnych farmach serwerów, na których replikuje się te same dane albo tworzy niepotrzebne nikomu konta. Pochylmy się nad absurdem wkładów do drukarek i parowaniem elementów w urządzeniach, do tego spójrzmy na wytwórnie ubrań, zużywające tysiące litrów wody i to tylko po to, żeby świat nosił się modnie.

A inne jednorazowe rzeczy? Kubeczki, słomki, rękawiczki, ręczniki, papierosy elektroniczne czy przeróżne opakowania?

Nie ma co owijać w bawełnę. Gatunek ludzki żyje drobną chwilę w skali wszechświata, i choć zmiany klimatu są samoistne, dokłada do nich swoją cegiełkę. Ekologia od dawna jest pustym słowem, brudnym biznesem, jak wcześniej sprawy mniejszości seksualnych, cała ta paskudna ideologia, którą ubrano w ładne, niewinnie brzmiące słówka. Płacimy jakieś podatki i kompensacje, a te idą na finansowanie nowych źródeł zanieczyszczeń. Piłkarze mają tylko dla siebie ogromne jumbo-jety, które mogłyby przewieźć nawet i czterysta osób. Wielcy tego świata latają odrzutowcami na liczne konferencje, ale każą pić przez ohydną papierową słomkę. Młodzi przyklejają się do asfaltu i niszczą cudzą własność, a nie dają nic z siebie, nie sadzą żadnych roślin i nie sprzątają na łąkach i w lasach. Wszyscy mówią o drzewach, za to radośnie, wręcz na wyścigi, wycinają je dla zrobienia miejsc na uprawy oleju, który podejrzewa się o najgorsze zbrodnie przeciw zdrowiu i życiu ludzkiemu.

To hipokryzja w najczystszej postaci. Jak ktoś ukradnie bułkę ze sklepu, to jest złodziejem. Jak traci miliardy czy doprowadza do katastrof, źle szacuje ryzyko biznesowe. A pan, panie Areczku, ma nie łamać sobie tym głowy, tylko wpieprzać, wydalać, rzygać tym wszystkim i znowu konsumować.

 

Gdzieś w kraju

– Co wy mi tu, kurwa, wyprawiacie? Co to za burdel, do jasnej cholery? – Mężczyzna w moro wręcz wbiegł do jednej z wielu nielegalnych kopiarni, znajdującej się, jak na ironię, w rządowych podziemiach Pałacu Saskiego.

– Melduję posłusznie, że mamy w końcu wszystkie odcinki Sondy, do tego filmy Hrejterów i Motobiedy.

– No już dobrze, dobrze. Jaka jakość?

– 4K, skompresowana nowym algorytmem Jarosława Dudy.

– Doskonale. – Pułkownik o wyglądzie rodem z okładek książek Jacka Komody z zadowoleniem podkręcił wąsa. – Co z książkami?

– Fantazmaty, zrzut portalu Nowej Fantastyki i wszystkie ich numery papierowe, książki Sapka, Kosika, Baranieckiego, Sienkiewicza, Lema, Piotrowskiego, Dukaja, Kościelnego, Mroza, Szmidta i wielu innych. Sto procent human made, nie jakieś późniejsze marne przeróbki.

– Doskonale. – Pułkownik powtórzył zamyślony, patrząc na setki czytników kart. – I pomyśleć, że to wszystko jest na takim małym plastiku, gówienku, które ledwo widać. O niebo lepsze niż dyskietki i kasety. – Wyprostował się. – Kontynuować.

– Ku chwa-le oj-czyz-ny!

– Ajjjj. – Wiekowy wojskowy złapał się za głowę. – Ciszej. Głowa mi pęka po wczorajszym pokerku.

– Tak jest.

 

Szpital

– Jaki on mały i delikatny. – Świeżo upieczona, wyczerpana mama leżała na łóżku i z miłością patrzyła na małego, bezbronnego noworodka, którego pierwszy raz trzymała w swoich objęciach.

– Kocham ciebie. – Marek nie wiedział już, co mówić, gdy widział syna Mateusza i żonę Jessikę, całych i zdrowych.

– Ja ciebie też. – Kobieta, choć zmęczona, oddała pocałunek, gdy wstał, pochylił się nad nią i musnął ją w usta.

– Teraz musisz długo odpoczywać. Lekarz mówi, że na szczęście nie było komplikacji. – Jej mąż był wpatrzony w nią jak w obrazek i w ogóle nie zwracał na obdrapane ściany, rozpadające się krzesła i łóżko, brud i ciasnotę w małym pokoju, przydzielonym wyłącznie do ich dyspozycji.

– Rodziłam siłami natury. Jak kiedyś, bez żadnej chemii. Straszne przeżycie, ale naprawdę było warto.

– Już wszystko za tobą. Ma twoje oczy, nie uważasz?

– Ale nosek po tobie.

– Dzień dobry. Genowefa Głowacka. Pomoc społeczna. – Małżonkowie gwałtownie podskoczyli, gdy do pokoju, jak do siebie, pewnie wkroczyła kobieta, a wraz z nią policjant w mundurze.

– Ale… – niepewnie zaczęła młoda mama.

– My nic nie rozumiemy. Skąd pomoc społeczna? – Ojciec był bardziej konkretny.

– Pan Marek i pani Jessika?

– Tak.

– Mieszkają państwo na Białostockiej. – Kobieta spojrzała na ekran swojego telefonu i ciężko westchnęła.

– Tak.

– Nie musicie mi odpowiadać. – Zirytowała się. – Znam wszystkie pytania i odpowiedzi, i mówię o nich tylko dlatego, bo muszę. Dla mnie wszystko jest jasne. W tej okolicy od dawna nie było kursów macierzyńskich. Proszę wybaczyć, ale to trochę niedoinwestowana dzielnica, a sytuacja jakby niezręczna. Chodzi o to, że musimy dokonać kilku formalności w związku z narodzinami syna. Piękny chłopak, swoją drogą. Dziesięć punktów. Gratuluję.

– Dziękujemy.

– Zaczniemy od rzeczy oczywistych. – Usiadła, poczekała, aż Marek również spocznie, wyjęła z ogromnej torby podkładkę z przypiętymi dokumentami i zaczęła czytać. – Przeciętnie sześćdziesiąt oddechów na minutę razy… nie będę państwa zanudzać przelicznikami i szczegółami. Wychodzą dwa miliony złotych polskich, płatne z góry.

– A niby za co?!

– Syn oddycha i wydala dwutlenek węgla. Są odpowiednie tabele, które mówią, ile tego świństwa z nas wychodzi. Stawka razy ilość oddechów daje, no jakby nie liczył, dwa miliony. I teraz jest problem. Bo państwo nie mają chyba takiej kwoty. Dobrze wam z oczu patrzy, więc zaproponuję oddanie jednej nerki, kredyt z małą, symboliczną ratką albo umorzenie w zamian za to, że chłopiec zrezygnuje z potomstwa. Powiem w sekrecie, że najczęściej wybieranie jest to drugie.

– Pani, idź mi stąd, bo nie ręczę za siebie. – Mężczyzna zerwał się z fotela i złożył dłoń w pięść.

– Pan się uspokoi – wtrącił się milczący dotąd funkcjonariusz. – Bo inaczej pogadamy.

– A zastanawialiście się może nad edukacją? Jakieś studia? – Urzędniczka kontynuowała niewzruszona, zupełnie, jakby nie obawiała się gróźb albo była do nich przyzwyczajona.

– No co pani? Z byka spadła? Teraz?

– Nie. Nie. O tych rzeczach trzeba wcześniej pomyśleć. Pójdźmy dalej. Jak doliczę wodę i wywóz śmieci, wychodzą kolejne dwa miliony. To zaliczka oczywiście. Możemy coś ugrać, jakby syn dużo nie jeździł. Zaplanujemy mu dojazdy do pracy, i wtedy jest zniżka dziesięć procent. Do tego na mięsie mamy kolejne dwadzieścia. Zdrowa dieta białkowa jest nawet lepsza dla młodego organizmu. I… – tu kobieta podniosła okulary i znów spojrzała w ekran telefonu. – gdyby państwo również zrezygnowali z mięsa, to będzie – wyciągnęła kalkulator i zaczęła liczyć – według aktualnych tabel jakieś sześć procent.

– To dla nas lekki szok – odezwała się słabym głosem szczęśliwa mama.

– Rozumiem. Ja to wszystko jak najbardziej rozumiem. Ale powiem tylko, że widziałam już wszystko. Rodziny próbują uciekać od podatków, i chyba już nic nas nie zdziwi. Może zróbmy tak. Zostawię listę, a za tydzień ktoś do państwa podejdzie. I proszę się nie przerazić takimi punktami jak pogrzeb. Te są najmniej ważne. A, i zapomniałabym o najważniejszym – Zaczęła grzebać w torbie i po chwili wyjęła małą metalową obróżkę. – Ta opłata za oddychanie to oczywiście tylko szacunek. Żeby potem nie było problemu ze strony zielonych, musimy wszystko udokumentować. Z tymi obecnymi urządzeniami to pestka. Wszystko zliczą, a nawet jest szansa, że trzeba będzie mniej zapłacić.

– Nie dam! – krzyknęła kobieta, a mąż stanął przed nimi, zasłaniając ich własnym ciałem.

– Zawsze to samo – mruknęła pracowniczka z opieki, a policjant wyjął pałkę teleskopową. – Nigdy się nie nauczą, że dzieci są najważniejsze, a to wszystko dla ich dobra. Państwo idzie im na rękę, a oni dalej swoje. Możecie płacić mniej.

– Albo więcej – warknął mąż.

– To się praktycznie nie zdarza.

– Ale jest możliwe.

– Nie utrudniajcie obywatelu! – zirytował się policjant, a jego wzrok padł na baner za oknem.

Słowa „Sprawiedliwość obywatelska. Nowa jakość w polityce. Wszystko dla rodzin w Polsce” były używane w tak wielu kampaniach, że spowszedniały i od lat wrosły w krajobraz, nie budząc w ludziach większych emocji.

 

Powrót do domu

– Nie puszczaj chustki. Przykryj usta i nos. – Posiniaczony Marek przypomniał po raz kolejny żonie i skręcił z nią w ich uliczkę, która ostatnio mocno zeszła na psy.

Jessika trzymała na rękach pierworodnego i miała spuszczony wzrok, jak na przyzwoitą, bogobojną kobietę przystało. Małżonkowie szli obok kilku małych osiedlowych sklepików i niewielkiej restauracji, gdzie zazwyczaj przesiadywali mężczyźni, którym nie podobały się pewne rzeczy.

Tego dnia było ich tam tylko sześciu. Ćmili fajkę wodną i zamilkli, a dwóch z nich delikatnie schyliło głowę i popatrzyło z aprobatą na Marka, że wychował sobie właściwie żonę. Świeżo upieczony tata wiedział, że na razie dostał taryfę ulgową, ale za jakiś czas zaczepią go, domagając się poczęstunku albo, nie daj Boże, opłaty za ochronę.

 

Wizyta

– Cześć, kochani. Serdecznie gratuluję. – Magda, koleżanka Marka jeszcze ze studiów, nowoczesna bizneswoman, uśmiechnęła się serdecznie. – Jest piękny. Aaa… i mam coś jeszcze. Specjalnie dla was. Wersja dwa dwieście pięćdziesiąt sześć. – Z przegródki w torebce wyjęła kartę micro-SD.

– Doskonale. – Mężczyzna sięgnął po laptopa z orzełkiem. – Daj mi chwilkę. Sprzęt jeszcze ze starych, dobrych czasów, to i kopiowanie musi potrwać.

– Przecież widzę. Ślepa nie jestem.

– Magda, nie masz może pieniędzy na ubrania? W zamian możemy oddać nasz przydział na RTV i AGD. – Jessika miała na myśli ich talon wynikający z obowiązkowego podziału ich pensji.

– Nie. Ale wprowadzę was na giełdę. Na Karcelaku, jak kiedyś, ludzie wymieniają się, ale nie przedmiotami, tylko ciężko zarobionymi pieniędzmi. Na pewno coś znajdziecie.

– I nikt nas nie złapie?

– Władza wie, że dokręciła za bardzo śrubkę, ale nie może się oficjalnie wycofać. A do tego gliniarze też ludzie, jeść muszą. Biorą w łapę aż miło. W sumie też dobrze, że nie macie dziewuchy.

– Dlaczego?

– Ci z Wiejskiej kazaliby jej rodzić co roku. Wkrótce każda dziewczyna będzie nosić smycz, która poinformuje o jej błogosławionym stanie. Nie wiem, czy wiecie, ale w prawie pojawi się przyzwolenie na gwałty, gdy któraś nie ma chłopaka.

– Ktoś z rządu za dużo opasek na składzie?

– Tak jakby.

 

Codzienność

– Co jest? – Marek spojrzał na Jessikę, która siedziała przy stole w kuchni z bardzo smutną miną.

Kobieta bez słowa podała mu pismo z firmy energetycznej, a on zaczął czytać.

„Od pierwszego kolejnego miesiąca wszystkie kuchnie elektryczne w okresie od maja do października będą dostępne w lokalach prywatnych co drugi dzień. Zmiana związana jest z nowymi przepisami ekologicznymi”.

– Nie mogą, złodzieje! – wybuchnęła.

– Wszystko mogą. To jest to samo, co z pieniędzmi. W AGD i wszystkim innym są chipy, a oni mają możliwość blokady określonej grupy.

– No to zrób coś z tym! Jesteś facetem czy nie?!

– Znam jednego faceta, co przerabia to cholerstwo. Moglibyśmy może rozłożyć moc. Albo i nie. Oni sprawdzają, czy nie masz na przykład trzydziestu suszarek do włosów, i potwierdzają, co kupowałaś. To nie przejdzie. – Pokręcił głową.

– To no wiem, napiszmy do nich pismo, że mamy małego.

– Poszukam lepiej, czy w sklepach nie ma jakichś podgrzewaczy dla noworodków. Muszą wystarczyć. Jeżeli to tylko to, to głupstwo. Chodź. – Rzucił pismo na stół, wyciągnął do niej rękę, poczekał, aż wstanie i przytulił ją mocno. – To naprawdę drobiazg. Poradzimy sobie. Jak nie my, to kto?

– Jest jeszcze coś. Mamy wizytę do specjalisty za pół roku.

– Rano czy po południu?

– O czternastej.

– Zamów samochód.

– Nie da rady. – Jessika pokręciła głową. – Po szpitalu spadła nam zdolność kredytowa.

– Cholera, no tak. – Marek podrapał się po głowie. – To może być pewien problem.

 

Po pracy

– Sąsiedzie, chłopaka macie. – Jeden z drabów na ulicy spojrzał ironicznie, zaciągnął się i wydmuchał w jego stronę dym z fajki. – Siądźcie, pogadamy.

Marek wracał ze sklepu i wiedział, że nie ma wyjścia, więc zajął wskazane miejsce.

– Wiecie, że okolica niebezpieczna. I dobrze by było żyć z sąsiadami. Flaszkę postawić – zagadał tamten.

– Butelkę mówicie?

– I o ochronę zadbać. Tyle tu nowych obcych się kręci.

– Nie stać mnie. – Marek spuścił głowę. – Dowalili mi kolegium.

Zapadła niezręczna cisza, a atak był niespodziewany. Dwóch napastników rzuciło się na niego od tyłu. Jeden z nich przycisnął mu głowę do stolika i założył nelsona, a drugi zaczął macać kieszenie, sprawnie wyłuskując kartę pamięci i portfel.

– A myślałem, że sąsiad z tych spokojnych. Nie lubię, jak ktoś mnie robi w chuja.

Zmusili go do wstania i pociągnęli w kierunku najbliższej bramy. Chciał powiedzieć coś mądrego, ale myśli zbyt mocno zakotłowały mu się w głowie. Panował tu półmrok, a on poczuł klimat po skacowanych bywalcach okolicznych spelun. Przechodzili obok wejścia do klatki, i nagle coś zakotłowało się za ich plecami. Oprawcy puścili go, a nawet lekko popchnęli, zaś Marek odwrócił się, lekko zszokowany. Obaj leżeli i jęczeli. Przed nimi stał całkiem przeciętny mężczyzna, choć z ogromną brodą, dosyć szalonym spojrzeniem i szablą, prawdziwą, najprawdziwszą, taką jak w filmach o ułanach. Był ubrany w jakieś wojskowe ciuchy i złodziejkę. Marek zdążył pomyśleć, że jego wygląd, mieszanka słowiańskich rysów i blisko-wschodniej szczeciny nie są najlepszym kamuflażem, a tamten jak nie ryknął:

– Co się jopisz, idioto? Za mną, ćwoku! Chodu!

Przebiegli do sąsiedniej klatki i weszli do mieszkania, w którym mieszkało małżeństwo. Marek patrzył przerażony, jak nieznajomy naciska klamkę drzwi, zupełnie jakby były otwarte, wchodzi jak do siebie, a potem uwala się na kanapie w dużym pokoju.

– Kim? Kim pan jest? – Uznał, że nie najmądrzej jest kłócić się z kimś, kto nosi scyzoryk.

– A czy to ważne?

– Chyba tak.

– Tamci nie wrócą. A wiesz, dlaczego jesteśmy tak głupim narodem? – Nieznajomy popatrzył się jeszcze bardziej szalonym wzrokiem, opuścił głowę i spokojnie spojrzał na szablę, którą trzymał na kolanach.

Marek cofnął się krok do przodu. Miał wrażenie, że tamten co chwila się zmienia, i przypomina kapitana z C.K. Dezerterów, a chwilę potem postacie z różnych patriotycznych książek i filmów. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Adrenalina jeszcze działała, ale do głosu dochodziło coraz większe wkurwienie. Targające nim uczucia chyba było zbyt mocno widać, bo tamten uśmiechnął się lekko.

– Druga RP nie upadła dlatego, bo mieliśmy za mało wojska albo było przestarzałe. To znaczy z tego powodu też, ale znacznie bardziej zaważyło to, jaki tygiel narodowości tu się utworzył. Wiele ludzi na Kresach nienawidziło Polaków, których uważali za wyzyskiwaczy, co poniekąd bywało prawdą. Byli Żydzi, działający tak, byle mieć swój Geschäft i Geld. Do tego Ślązacy, szwargoczący po niemiecku, i wiele innych grup. Jak wszystkim przypiekło, to wyzwolili kraj w czasie pierwszej światowej. A potem zaczęli iść w swoją stronę, albo jak wolisz, każdy chuj na swój strój. Jaka bieda wtedy powstała? Nawet z elektrycznością był dramat, nie mówiąc o drogach, kanalizacji czy opiece zdrowotnej. Szlachcie się złotej wolności zachciało. Świat poszedł do przodu, a my trochę na pół gwizdka, zamiast o jedności myśleliśmy o marszałku na białym koniu. Mieliśmy Tarkowskich, Dyzmów i innych hultajów, i to wszystko wyszło w trzydziestym dziewiątym. Ile broni wtedy zniszczono albo zakopano? Ile było dywersji, konfidentów czy volksdeutschów? Nikt się z nami nie liczył, i to musiało w końcu pierdolnąć.

– Po co mi to pan mówi? – Marek rzucił cicho.

– Bo jesteś idiotą, że dałeś się złapać. W kieszeniach karty nosić? Może jeszcze sobie na czole przykleić? W butach chowaj, cieciu jeden.

– Ale ja nie wiedziałem… – jęknął.

– Sprytu trochę i myślenia. Myślisz, że tacy jak oni nie obserwują Polaków? Mają dziesięć procent ludzi w kraju, to się panoszą. Na pewno wiesz, co było we Francji i Szwecji.

– A… – Tknęła go straszna, niespodziewana myśl, stanęła niczym kość w gardle, i nie był w stanie wykrztusić nawet słowa.

– Magda? Dobra, słowiańska krew. Jej już pomogłem. Może nie będzie mieszkać, gdzie mieszka, ale przeżyła. Słowo oficera, że jej honor pozostał niesplamiony.

– Ale dlaczego? Dlaczego to się stało?

– Trzecia RP, dziwny twór powołany do tego, żeby wierchuszka mogła się nachapać. Każdy kradł, ale nikt nie zwracał uwagi, że kolaboranci sprowadzają masę chłopa w sile wieku. Nawet to, pożal się Boże, referendum z dwudziestego trzeciego. To był zamach na inteligencję narodu. A czego nie zrobiły gadzinówki w internecie, dokończyły reformy szkolnictwa i zdrowia. I mamy, co mamy.

– Czy ja umarłem? A ty jesteś aniołem? – Nagle tchnęła Marka kolejna straszna myśl.

– Czterdzieści i cztery. Duch Bohatyra czy Polski. Wszystko mi jedno. Nazywaj mnie jak chcesz. – Nieznajomy opuścił głowę i zaczął się patrzeć jeszcze bardziej spod byka. – Nie spocznę, dopóki kraj nie będzie wolny.

– Trochę to potrwa.

– Tym bardziej trzeba zaczynać. Żeby dzieciaki miały gdzie żyć i się rozwijać. Elity nas opuściły, ale dzięki takim ja ty, znów będzie dobrze. Jesteś synem chłopów, co nie?

– No tak. Skąd pan wie?

– Ja wszystko wiem. Nie znasz swoich przodków, a mimo to zbierasz te cholerne karty pamięci. To jest w twoich genach. To jest w genach wszystkich Polaków. Że jak jest dobrze, to wszystko niszczymy. A jak jest już bardzo źle, to dostajemy pierdolca i zapisujemy kolejną chlubną kartę w naszej historii. To właśnie stało się w dwudziestym trzecim, gdy ludzie głosowali do Sejmu i Sejmu, ale masowo odmawiali wzięcia pozostałych kart. Dobra, zrób mi herbaty.

Marek nie zapytał się, po co mu to, tylko posłusznie poszedł do kuchni i nastawił wodę.

– Z cukrem czy bez?! – zawołał.

Nieznajomy nie odpowiedział, więc gospodarz wrócił do pokoju. Gościa nie było, zupełnie jakby się rozpłynął w powietrzu. Zamiast niego siedziała tam Jessika z dzieckiem.

– Mówiłeś coś? – Była zdziwiona.

– Nie. Nie. Coś mi się przywidziało.

 

Epilog

– Co cię męczy synu? – Marek spytał syna przy kolacji, widząc, że ten jest mocno strapiony.

– Właściwie miałem wam za bardzo nie mówić. Nie chciałem was martwić. Pojutrze będziemy chodzić po okolicy i wyciągać wszystkich, którzy przyczynili się do tego gorąca na zewnątrz.

– Mówiliśmy ci z ojcem, żebyś nie zadawał się z Młodzieżówką. Tylko niszczą i robią nieszczęście. – Jessika była mocno niepocieszona.

– Mamo, przecież wszyscy, którzy cokolwiek myślą, do nich należą. Bez tego moja zdolność kredytowa spadłaby do zera.

– Wiesz synu, że w Białymstoku twoi zatłukli kilku staruszków na śmierć?

– Wam nic nie grozi. Mamy listy, i wiemy, kto jest czyim rodzicem.

– Uczyłeś się o hitlerowskich Niemczech?

– No tak.

– Nie widzisz analogii? Dzisiaj przyjdziecie po winnych upałów, jutro po kolejnych, i tak się to rozkręci. Jeszcze kryształowej nocy nam tu brakowało. Nie tak cię z matką wychowaliśmy.

– To co ja niby mam zrobić?

– Być dobrym człowiekiem.

Koniec

Komentarze

 

skompresowana nowym algorytmem Jarosława Dudy.

– Doskonale. – Pułkownik o wyglądzie rodem z okładek książek Jacka Komody z zadowoleniem podkręcił wąsa. – Co z książkami?

– Fantazmaty, zrzut portalu Nowej Fantastyki i wszystkie ich numery papierowe,

Hehe, czuć tu nie wzmiankowanym political fiction i podlizywaniem się…wink

był wpatrzony w nią jak w obrazek i w ogóle nie zwracał na obdrapane ściany,

I dobrze że nie zwracał, bo salowa była akurat na L-4 a to w końcu porodówka nie wytrzeźwiałka cheeky

Małżonkowie szli obok kilku małych osiedlowych sklepików

Przechodzili raczej.

Ktoś z rządu za dużo opasek na składzie? ma

.

.

.

Czyli jednak political fiction…

– To co ja niby mam zrobić?

– Być dobrym człowiekiem.

A końcowe przesłanie kojarzy mi się z Easy rider Daukszewicza.

Sprawiedliwość i prawda! – Rzekłem do rodaka I był pierwszym, co spytał – Dobrze, ale jaka?!

Nie cierpię polityki, ale przecież to filar ewolucji…

Da się czytać. Pozdrawiam.

 

 

 

 

 

dum spiro spero

Witaj.

Bardzo gorzkie w przekazie, brzmieniu i podsumowaniu całości. A, co najgorsze, że bardzo możliwe do realizacji w niedalekiej przyszłości… :(

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Ciekawie się czyta, nieco chaotyczne, ale podoba mi się ile różnych wątków tu poruszyłeś. 

Nie wiem na ile to był celowe, ale wyłapałam pewien błąd, który jest nagminny ostatnio:

“– Kocham ciebie. – Marek nie wiedział już(…)” 

Poprawanie powinno być kocham cię.

Jeśli jednak zabieg był celowy to wybacz czepialstwo. :)

 

Nieźle się czyta, miejscami trafione, miejscami według mnie nie (jak choćby sprawa bomby atomowej), miejscami przesadzone. Ale doceniam, że chce Ci się pisać opowiadnia z przkazem.

Gorzki przekaz, :(, ale czyta się łatwo.

Nowa Fantastyka