- Opowiadanie: Michajło - Sprawa Karkarova

Sprawa Karkarova

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sprawa Karkarova

Jesienny poranek w Toruniu. Norma. Za pięćdziesiąt minut rozpocznie się wykład pani Jeziorkowicz, jacy to z nas lenie i obrzuci nas serią kolejnych obelg. Dziwne, że jeszcze uczy w tej szkole. Komisja edukacyjna była w szkole już cztery razy, trzy z powodu skarg rodziców.

Niewiadomo jak, przemogłem się. Wstałem. Pozostały czterdzieści cztery minuty. Ubrałem się, co koń wyskoczył, spakowałem wszystkie tomiszcza szkolne, potrzebne na dziś i mając jeszcze nieco ponad pół godziny, powoli sączyłem kawę z mlekiem. Niewiadomo, czemu, czułem satysfakcję. Skończyłem śniadanie i pożegnałem jeszcze śniącego ojca. Wisiało mu, co robię, mógłbym nawet nie chodzić do szkoły a on by tylko machnął ręką, zaś gdy była matka, jeszcze jakoś miał mnie na oku, ale odeszła. Teraz litry piwa zaćmiły jego umysł, pewnie zostało mu mało czasu.

Skończyłem w myślach dział ojca, mimo wszystko, nie będę tęsknił. On o tym wiedział.

Okej, zostało mi dwadzieścia minut na przejście dwóch kilometrów i trzystu trzynastu metrów. Jak to obliczyłem? Na Internecie odtworzyłem plan miasta, obliczyłem długość na planie, od mojego domu do szkoły, wziąłem pod uwagę skalę i otrzymałem jasny, satysfakcjonujący mnie wynik. W matematyce nie byłem orłem, ale zawsze utrzymywałem, że dla chcącego nic trudnego. Powoli pokonywałem dystans wolnym leniwym krokiem, dojdę bez problemu i jeszcze będzie około pięciu minut przerwy.

Nagle zobaczyłem w rogu, coś, co mnie zaniepokoiło. Za dużym kontenerem na śmieci jakiś dres ciągnął gdzieś jakąś dziewczynę z naszej szkoły, poznałem po mundurku. Bez sensu są te „kombinezony ochronne", jak przywykł je zwać dyro.

Dziewczyny nie uratuję. Ja? Jak niby mógłbym próbować? Nigdy nie świeciłem na wuefie, jedynie historia i geografia nie sprawiały mi większego kłopotu, a ten dres pewnie miał z zajęć fizycznych szóstkę i bary miał tak szerokie, że wydawał mi się bezmyślnym orkiem z różnych książek. Czytałem fantastykę.

Wreszcie ruszyłem dalej. Dres zabrał mi trochę czasu, mogę się nawet spóźnić i Jeziorkowicz postawi mi kolejną pałę, tym razem za spóźnienie. Miałem już pały z kartkówek, sprawdzianów, za bezczelność, lenistwo i za totalny brak subordynacji w klasie, którą miała cała gromada nastolatków w trzeciej A. Nienawidziłem jej, tak jak wszyscy, ona o tym wiedziała i nawet odwzajemniała uczucie z całego serca.

Niepotrzebnie o niej myślałem, teraz mam zły humor, chyba zahaczę jeszcze o spożywczaka na rogu i kupię chipsy na poprawę nastroju.

Spóźnię się już na bank, więc nawet zwolniłem kroku, nie pierwsza i nie ostatnia jedyna, trudno. Teraz podziwiałem bezchmurne niebo toruńskie. Naprawdę było, na co popatrzeć, takiej pogody nie było od miesiąca, było za to sporo powodzi w całym kraju.

Wreszcie moim oczom ukazał się potężny gmach szkoły zbudowany w dziewiętnastym wieku. Budynek był brzydki, zaniedbany, że przypominał więzienie, bez jaj.

Teraz podbiegłem do bramy z domofonem, najnowszym urządzeniem i najbardziej bezsensownym w całej szkole. Bo kto normalny kupuje domofon przy szkolnej bramie? Czyżby bali się włamywaczy? Nie. Kto by chciał okradać taką ruderę, chyba tylko archeolog zbrodniarz. Wreszcie wykrztusiłem.

-Dzień dobry.

-Kto tam? – Odezwał się metaliczny głos ochroniarza, Tarmo był z Estonii, ale po polskiemu mówić umiał, miał tu rodzinę.

-Dyro. – Powrócił dobry humor.

-Bardzo śmieszne. Znów ci się udał świetny dowcip. Po prostu boki zrywać. – Starszy już trochę mężczyzna, udał, że się nieźle ubawił, nie wyszło mu. -Kto mówi.– Wrócił do obowiązków.

-Stanisław Nicyńskiew. – Tak się właśnie nazywałem. Nawet przez moje dziwaczne nazwisko miałem ksywkę Rusek. – Uczeń klasy trzeciej A, numer w dzienniku, o ile pamiętam to…czternasty.

-Dobra. Wchodź. – Warknął męski głos i drzwi się otworzyły. Poczłapałem do wejścia, obowiązek zmiany butów olałem, jak zawsze i pognałem korytarzem, ale jednak jeszcze się wróciłem.

-Przepraszam. Czemu właściwie w szkole jest domofon. Wydaje mi się to, co najmniej dziwne.

-Nie twoja sprawa, gówniarzu. – Ochroniarz jak zwykle czarował umiejętnością perswazji, ale tym razem na mnie to nie zadziałało.

-Otóż, to jest moja sprawa, tak samo, jak wszystkich uczniów pobierającym naukę w tejże szkole. Wszyscy czują się tu, jak w więzieniu, mamy prawo wiedzieć, czemu akurat w ten weekend zamontowano go do siatki. Czyżby szkoła była niebezpieczna.

-Mówiłem ci już, że to nie twoja sprawa. – Wyraźnie się zdenerwował, żyły mu wyszły nawet. Miedzy innymi, na skroni, na czole i na prawej ręce. Ja nadal stałem spokojnie. Wiedziałem, że nie ma prawa choćby mnie mocniej popchnąć, a co się tyczy pobicia, to by się nie spotkało z aprobatą ze strony ministerstwa edukacji. Stało się jednak coś niespodziewanego. Rzucił się na mnie. Położył mnie jednym silnym ciosem w nos. Chyba mi go złamał. Poczułem zresztą, cieknącą gęsta krew. Trzymał moją głowę skierowaną wzrokiem ku wykładzinie, miejscami zdewastowanej. Za chwilę dołączyła jakaś osoba. Obwiązała mi całą twarz bandażem, tak żeby przynajmniej trochę zatamować krwawienie, żebym mógł oddychać i nic nie widział. Próbowałem się uwolnić z uścisku byczka po trzydziestce, ale jego pomocnik ogłuszył mnie bejsbolem.

Obudziłem się ubrany w jakieś łachmany. Zachowali tylko buty. Byłem w jakiejś podziemnej celi. Chyba gdzieś u Rusków, poznałem po usłyszeniu rozmów, języka tego się uczyłem już jakiś czas.

Błąd. Byłem nadal w Toruniu. W jakiejś piwnicy. Wdrapałem się na malutkie okienko z zardzewiałymi kratami. Ujrzałem znany mi bardzo dobrze sklep mięsny. Nie pamiętałem nazwy ulicy. Nigdy jednak nie widziałem, żeby naprzeciw mięsnego był jakiś inny budynek.

Spróbowałem jakoś zniszczyć kraty. Nawet trochę jedną uszkodziłem. Kolejny błąd. Tylko poluzowałem, ale w każdym razie wiedziałem, że ucieczka jest możliwa. Uderzyłem jeszcze trzy razy, gdy nagle poczułem straszny zawrót w żołądku. Upadłem. Upadek z metra na plecy nie był miłym doświadczeniem, ale coś zobaczyłem. W rogu celi w ścianie został wyryty napis. Ihor Karkarov e5wt7kj0-965591t.

Uznałem, że to może mi pomóc. Wytrzasnąłem nie wiadomo skąd kawałek szkolnej kredy w celi. Napisałem sobie na podeszwie buta. Wszystko było świetnie widać. Usłyszałem szczęknięcie w drzwiach. Skuliłem się w rogu i czekałem. Otworzyła mi całkiem znajoma twarz. Dres, który ciągnął tamtą dziewczynę. Z bliska wydawał się dwa razy bardziej napakowany i trzy razy bardziej tępy. Łysol spojrzał na mnie z głupim wyrazem na twarzy, poczym wykrzywił się w dziwnym grymasie i podszedł. Przez chwilę lustrował mnie wzrokiem, jakby ustalając, czy jestem dla niego zagrożeniem. Wreszcie podniósł mnie i kazał iść. Ucieczka nie wchodziła w grę. Robiłem, co kazał. Czy miałem jakiś wybór?

Wreszcie doszliśmy. Otwarły się drzwi do niedużej izby. Zostałem wepchnięty i drzwi za mną zamknęły się z ogromnym łoskotem. Pokój był mały, może dwa na dwa metry, słabo oświetlony, z biurkiem na środku i starym szkolnym krzesłem za meblem. Z naprzeciwka, z kolejnych drzwi wyszedł jakiś gość.

-Siadać! – Ryknął. – Zrobiłem, co kazał, miał dziwny akcent, ni to Ruski, ni to Polak. Może Niemiec? Nie. Może gdzieś z południa. Czech, może Węgier.

-Co tu się dzieje? – Na za dużo sobie pozwoliłem. Bat zaśpiewał w powietrzu. Znów poczułem krew napływającą do nosa, do ust zresztą też.

-Będziesz odpowiadał na nasze pytania, Nicyńskiew.

-Jaki Nic… – Nie dokończyłem. Bat znów dał o sobie znać. Słabłem. Nigdy nie umiałem dobrze kłamać.

-Gdzie wyniki badań profesora Strienitujewa? – Warknął mężczyzna w mundurze. Miał niezłą, kolorową kolekcję orderów, na lewym ramieniu pozostałości po znaku swastyki i nałożonym na to znakiem Armii Czerwonej. Chyba jakiś ruski oficer

-Ale…Co? Jestem Nicyńskiew! – Nie miałem pojęcia, o czym gadał. – Tym razem powstrzymał się od uderzenia batem.

-Słuchaj mały. Wiemy, że jesteś wnukiem Vladimira Nicyńskiewa, zdrajcy narodu rosyjskiego. Szukanego w całej Rosji, za zbrodnie dokonane w Sankt Petersburgu i Moskwie.

-Ostatni raz dziadka widziałem, jak miałem sześć lat. W…

-W 1988? – Zgadł.

-Zgadza się. Dokładnie Lipcu. W garażu miał jakieś dziwne rzeczy, mówił, że jest naukowcem.

-Mówił coś jeszcze? – Nieznajomy wyraźnie zainteresował się moją opowieścią.

-Tak. – Przyznałem.-Mówił, że nie ma nic ważniejszego niż ojczyzna, że Polska będzie miała kłopoty, prędzej czy później, że w życiu zrobił zbyt dużo złego i że mamy coś, czego nie ma żaden inny kraj. – Odparłem.

-Co to takiego. – Przesadził.

-Nie. – Zaprotestowałem, poczym bat uderzył po raz ostatni. Zemdlałem.

Obudziłem się około godziny siedemnastej. Wywnioskowałem to z zachodzącego jesiennego słońca. Wiedziałem. Muszę uciekać. Dwie kraty były już dawno nieco poluzowane. Wdrapałem się i zacząłem kombinować. Jedna krata puściła i upadła bezgłośnie na mokrą od deszczu trawę.

Jeszcze dwie. Ta środkowa nie chciała puścić. Tylko pod odpowiednim kątem dało się ją wyjąć. Jednak było to strasznie trudne. Po minucie zmagań znacznie się poluzował. Na trzy. Raz. Dwa. Trzy. Pociągnąłem mocno i znów upadłem na kamienną ziemię z celi. Krata wyrwana. Na szczęście udało mi się ją utrzymać w ręce. Gdyby upadła, narobiłaby hałasu. Ostatnia.

Z nią problemu nie było. Piłowanie kraty kratą było wygodniejsze. Piłowałem przy podstawie. Nareszcie. Droga ucieczki była wolna. Na szczęście byłem chudy, nawet miałem drobną niedowagę. Udało mi się przecisnąć. Wyszedłem na w miarę czyste powietrze. Wiatr łagodnie muskał tłuste włosy. Nie myłem ich od dwóch dni. Strasznie mi się przetłuszczały. Stałem tak już z dziesięć sekund, gdy zobaczyłem, że do budynku przez podziemny parking wjeżdża jakiś UAZ. Pewnie ruskich. Skryłem się, więc w krzakach. Gdy już wjechali puściłem się sprintem przez ulicę. Po drodze odprowadziłem wzrokiem mięsny. Coś w nim było nie tak. Biegłem najszybciej jak mogłem. Zaraz zorientują się, że mnie nie ma. Wiedzą gdzie mieszkam, to nie ulega wątpliwości. Muszę wziąć wszystkie potrzebne rzeczy z domu i uciekać. Najlepiej do Warszawy. Duże miasto. Jeszcze tylko kilometr. Teraz dały o sobie znak opuszczone zajęcia z biegów przełajowych. Za minutę byłem. Miałem kolkę, ale nie było na to czasu. Wparowałem do bloku. Wspinaczka na drugie piętro nie była miła. Dotarłem. Zadzwoniłem. Nikt nie odpowiedział. Zauważyłem, że drzwi były otwarte. Od razu w oczy rzuciła mi się plama krwi na drzwiach naprzeciw wejścia. Na podłodze leżał ojciec. Łzy napłynęły mi do oczu same. Zabili go. Niedługo po tym, jak mnie porwali. Nie miałem czasu opłakiwać taty. Skoro on umarł wziąłem klucze od Forda Escorta. Wziąłem walizkę spod łóżka ojca. Pakowałem ubrania. Udało mi się w minutę. Do plecaka wziąłem chleb, laptopa, ładowarkę, dwulitrówkę wody i reklamówkę rogali. Pewnie chciał je zjeść ze mną dziś o dwudziestej. Mieliśmy razem obejrzeć kabaret na Polsacie. Już wszystko.

Machinalnie zamknąłem drzwi do swojego pokoju. Założyłem płaszcz taty, kapelusz i wyszedłem. Narobiłem hałasu na cały blok, ale teraz to nie miało najmniejszego znaczenia.

Byłem już na parkingu. Otworzyłem bagażnik Forda. Wpakowałem wszystko w może pół minuty. Za chwilę słychać było tylko odjeżdżającego syna miejscowego sprzedawcy w Biedronce.

Godzina wystarczyła, by wyjechać daleko z Torunia. Teraz dopiero mogłem spocząć. Zdziwiłem się nawet sam, jak dobrze jeżdżę. Minąłem dwa patrole policji a oni tylko się przywitali. Może byli pijani? Niewykluczone. Przypomniałem sobie o dziwnym napisie w celi. Karkarov i jakiś kod. Gdy tak rozmyślałem siedząc w opuszczonym domu w jakiejś wsi przypomniał sobie lekcje informatyki. Takich kodów używa się w pewnym programie do ustalenia współrzędnych jakiegoś określonego celu. Może jakiś Karkarov może mi pomóc pomścić ojca. Trzeba spróbować. Odpaliłem laptopa, ściągnąłem z jakiegoś forum odpowiedni program.

-Wyszukać współrzędne. Skala poszukiwań…Europa. Teraz tylko wpisać… – Zaskoczył mnie wynik. Toruń. Wracać tam. Chyba trzeba. Ciekawiła mnie lokalizacja jego celu. Hmmm, opuszczona fabryka włókien sztucznych. Fantastycznie, kolejna dziura. Tym razem będę musiał uważać.

Tym razem jechałem do Torunia po zemstę. Wróciłem tam w godzinę jazdy. Była pierwsza w nocy.

Budynek stał przede mną dumnie. Nie wyglądał tak tragicznie. Wyważyłem drzwi jednym kopniakiem. Wszedłem do budynku i zlustrowałem pierwszą salę wzrokiem. Powitała mnie zakurzona recepcja. Chrząknąłem głośno. Jeśli się nie pomyliłem, to tu ktoś musi być. Wiedziałem. Z piętra zszedł mężczyzna średniego wzrostu z gęstą brodą.

-Ktoś ty? Czego chcesz? – Odezwał się chrapliwym głosem. Miał grypę.

-Przyszedłem do Ihora Karkarova. – Oznajmiłem.

-Po co ci on? – Spytał, łapiąc za nagana.

-Pare godzin temu wydostałem się z łap jakichś Rusków, tam w jednej z cel znalazłem jego imię i kod współrzędnych internetowych. Mamy sobie dużo do powiedzenia.

-Zaprowadzę cię do niego. Chodź. – Polecił i weszliśmy do piwnicy budynku. Był jeden korytarz oświetlany pochodniami. Dziesiątki drzwi. Wszystkie identyczne. Wreszcie przy jednych się zatrzymaliśmy. Wprowadził mnie i zaraz potem sam wyszedł. Za biurkiem siedział niski mężczyzna z charakterystyczną szramą na ustach.

-Kto? – Spytał

-Stanisław Nicyńskiew. W szkole porwali mnie jakieś ruski. Wrzucili do lochu i tam znalazłem wyryte twoje nazwisko.

-Pytali cię o wyniki badań profesora Strienitujewa?

-Tak. Dokładnie. Ktoś je ukradł. Chyba nawet wiem, kto.

-Kto? – Spytał niespodziewanie. Wstał.

-Mogę ci ufać? Liczyłem na pomoc z zemstą. Zabili mi ojca.

-Ni pierwszy i ni ostatni zabity, ale dobrze pomogę. Sam jestem ciekaw, kto ukradł wyniki a dzień później zabił profesora Stienitujewa.

-To mój dziadek. Vladimir. Rosjanin. Dowiedziałem się, że jest zdrajcą Rosji, że dopuścił się jakichś zbrodni w Sanki Petersburgu i Moskwie.

-To prawda. To morderca a zarazem genialny człowiek. Myślisz, że kto zabił kanclerza Mirtojewa? To on. Albo generała Czernoskiego.

-Poza zemstą mam jeden inny cel. – Wypaliłem.

-Chcesz znaleźć Vladimira.

-Tak.

-Owocnych poszukiwań.

-Sprawa zabójstwa…

-Załatwiona. Czekałem na kogoś takiego jak ty.

***

 

Karkarov zabrał ze sobą tylko kombinerki, wytrych i nagana. Nigdy nie lubił nosić za dużo. Przepiłował siatkę szkoły. Podszedł do okna. Otworzył je wytrychem i wszedł. Było duszno. Przymknął okno. Zbliżał się do kanciapy ochroniarza. On wiedział, kto pracuje dla Perdowitowa. Wyjął nagana. Przybliżył się do drzwi i usłyszał rozmowę telefoniczną.

-Te dzieciaki są absolutnie niereformowalne. To bez sensu. To zwykłe gimnazjum. Żaden z nich pożytek. Jedyne co potrafią to dyskutować, bić się, grać w piłkę nożną i grać na komputerach. Potrzebujemy orłów a nie głąbów.

W tej chwili Karkarow otworzył drzwi. Zanim ochroniarz dobył Glocka, już leżał. Karkarov zabrał broń Estończyka. Usłyszał kroki innego agenta. Sprzątaczki. Szła z mauserem. Gotowa i zwarta, ale za wolna. Zanim wycelowała w Karkarova on już wypalił. Dwóch zabitych. Nikogo im się nawet nie udało zaalarmować. Teraz stołówką do piwnic. W piwnicy powinno być dobrze schowane przejście.

Ogromna, pomyślał Ihor widząc szkolną stołówkę. Szkoła była duża, większość uczniów korzystała ze stołówki. W końcu na jeden rocznik przypadało nieco ponad sześćdziesięciu młodzian. Wreszcie, gdy znalazł się w kuchni zauważył wejście do piwnic. Wyprostował się. Spiżarnia stanęła przed nim otworem. Gdzieś powinna być klapa do tajemnego korytarza idącego pod ulicą do używanego przed II wojną światową spichlerza, stanowiącego teraz toruńską bazę rosyjskiej mafii.

Macał ściany, może gdzieś jest jakiś przełącznik. Mylił się. Klapę znalazł przez przypadek, gdy wypadł mu z kieszeni płaszcza wytrych. Przeszedł przez tajemny korytarz. Już się znalazł w budynku, w którym go niegdyś też przetrzymywano. Znał drogę do szefa. W mgnieniu oka za nim znalazł się dresik. Chciał Karkarova zajść od tyłu i szybko powalić przy pomocy wiernego bejsbola, ale nie tym razem. Stary przeturlał się na przód i wycelował z nagana. Dres spróbował zaszarżować, ale jeden strzał w zupełności wystarczył. Gdy Karkarov się odwrócił dostał z Waltera w klatkę piersiową. Upadł na kolana. Przed nim stał ten sam gość, który go tu przyprowadził osobiście, gdy miał piętnaście lat zaledwie. Czuł, że stary mafioza znów wygra.

– No no Karkarov. Masz tupet, żeby tu przychodzić. Niech zgadnę…wyrównanie rachunków, co? Pewnie chłopaka tu nie ma. – Zakasłał i machinalnie odkopał nagana daleko w głąb tunelu. – Tym razem nie uda ci się zbiec. Nikt cię nie uratuję a chłopaka znajdziemy i tak. Pomyśl. – Podszedł i przydeptał dłoń pobratymca, choć wroga. – Wiesz, kim on jest? Ten chłopak jest żyłą złota! -Nagle z tyłu ktoś strzelił, z ciemności. Trafił ruskowi w żołądek, ten upadł upuściwszy Waltera.

Karkarov ostatkami sił się odwrócił, mocno krwawił. Znał ten płaszcz i kapelusz.

To młody Nicyńskiew! Ucieszył się strasznie. Ma coś z dziadka.

-Karę wymierzają ci, którzy wierzą w sprawiedliwość. – Powiedział do leżącego, konającego Rosjanina.

-Złapiemy was! Ciebie i twojego cholernego dziadka! – Wykrztusił jeszcze z siebie. Więcej nie zdołał. Nabój ugodził go w czoło.

Koniec

Komentarze

Interpunkcja, błędy w narracji, kiepski szyk zdań. I to wszystko pierwszy akapit. Drugiego już nie chciało mi się czytać. Przeczytaj opowiadanie. Popraw. Przeczytaj raz jeszcze. Popraw. Masz jeszcze 24 godziny, da się wygładzić opowiadanie. Bo co z tego, że fabuła może być dobra (nie wiem, czy akurat w tym przypadku) kiedy większość szanujących swój czas czytelników odpadnie na błędach.

Z pozdrowieniami!

Ps. Jeśli poprawisz, postaram się tu zajrzeć i ocenić treść.

Za pięćdziesiąt minut rozpocznie się wykład pani Jeziorkowicz, jacy to z nas lenie i obrzuci nas serią kolejnych obelg. -  Może "znów będzie narzekała, jacy to z nas lenie (...)"?

mógłbym nawet nie chodzić do szkoły a on by tylko machnął ręką, zaś gdy była matka, jeszcze jakoś miał mnie na oku, ale odeszła - do poprawy.

ten dres pewnie miał z zajęć fizycznych szóstkę -  i co z tego...?

za totalny brak subordynacji w klasie, którą miała cała gromada nastolatków w trzeciej A - Hę? Subordynację miała?

Nienawidziłem jej, tak jak wszyscy -  subordynacji?

Budynek był brzydki, zaniedbany, że przypominał więzienie, bez jaj. -  Albo "budynek był tak brzydki i zaniedbany, że przypominał więzienie", albo "budynek był brzydki i zaniedbany, przypominał więzienie". Bardziej podoba mi się druga wersja.

Starszy już trochę mężczyzna - był w trakcie hormonalnej terapii zmiany płci, że już trochę mężczyzna?

 Nawet przez moje dziwaczne nazwisko miałem ksywkę Rusek -  z jakiegoś jeszcze innego powodu to przezwisko?

 -Nie twoja sprawa, gówniarzu - współczesna młodzież (gimnazjalna i wczesnolicealna) zdaje się mieć słabość do tego słowa - niezwykle często pojawia się w ustach "matek" na pewnym portalu komiksowym. Niemniej, jakoś nie potrafię sobie wyobrazić woźnego odzywającego się w ten sposób do ucznia. Mógł jeszcze rzucić jakimś "spierdalaj" na koniec.

czarował umiejętnością perswazji - perswazja to by była, gdyby próbował przekonać do swoich racji. Tutaj mamy przykład zwykłego zbywania.

Wszyscy czują się tu, jak w więzieniu, mamy prawo wiedzieć, czemu akurat w ten weekend zamontowano go do siatki - równie dobrze mógłby rozmawiać z woźnym o programie nauczania filozofii w szkołach średnich.

Czyżby szkoła była niebezpieczna -  forma sugeruje raczej pytanie, Ty zaś kończysz zdanie kropką.

 a co się tyczy pobicia, to by się nie spotkało z aprobatą ze strony ministerstwa edukacji - prędzej odpowiednich służb mundurowych i prokuratora. Jak, z resztą, każde pobicie.

Trzymał moją głowę skierowaną wzrokiem ku wykładzinie, miejscami zdewastowanej - jak mnie biją to też przyglądam się wykładzinie.

 ale jego pomocnik ogłuszył mnie bejsbolem - głową był skierowany ku podłodze, tak? Bejsbol wyszedł z podłogi, że mógł określić, że to kij, a nie, przykładowo, sztacheta z płotu?

Dalej nie czytałem. Nie wciągnęło mnie ani trochę. 

Wieje nudą, nie zainteresowało mnie. Oprócz tego, że błędów jest dość sporo.

Bardzo słabo, bardzo dużo błędów --- do generalnego remontu...

Po czterogodzinnej pracy nad poprawą wylogowało mnie. Nie wiem, czy zacząć edytować, czy po prostu wziąść się w garść i napisać coś nowego...lepszego.
Pokazaliście mi jednak, że wbrew tego, co słyszałem, muszę jeszcze dużo popracować.
Dziękuję Wam, że pokazalście mi błedy, że wreszcie mam jasno powiedziane, że muszę jeszcze popracować. Te słowa, które tutaj padły, jedynie wzmogły moją chęć bycia lepszym pisarzem. Nie zapomnę Wam tego.DAliście mi coś, czego nie chcieli mi dać przyjaciele...daliście mi szczerą odpowiedź. Jesteście dla mnie jak przyjaciele.

Tak na przyszłość - jeśli Cię wyloguje podczas pisania posta, edycji tekstu, etc. wystarczy otworzyć stronę Fantastyki w nowej karcie, zalogować się, wrócić do karty, na której Cię wylogowało i dać "wstecz". Najczęściej udaje się wrócić do przeredagowanego tekstu bez żadnych strat, na dodatek będąc zalogowanym.
 

Wiem na przyszłość. W sumie jak czytam opowiadania innych, to widzę tę różnicę. I Tobie dziękuję najbardziej. Bez tych przytoczeń, ślepo uważałbym, że było nieźle.

Powodzenia z następnymi tekstami.

Za pięćdziesiąt minut rozpocznie się wykład pani Jeziorkowicz i obrzuci nas serią kolejnych obelg.
Dość klasyczny przykład pomieszania podmiotów. Wyszło, że wykład obrzuci uczniów obelgami.

Komisja edukacyjna
Coż to takiego? Chodzi o wizytację z kuratorium czy jak? (no bo raczej nie o Komisję Edukacji Narodowej, tuszę...)

 była w szkole już cztery razy, trzy z powodu skarg rodziców.
Niewiadomo jak
...a ten czwarty raz to z powodu niskiego poziomu ortografii i interpunkcji wśród uczniów. :-P

 Ubrałem się, co koń wyskoczył, spakowałem wszystkie tomiszcza szkolne, potrzebne na dziś i mając jeszcze nieco ponad pół godziny, powoli sączyłem kawę z mlekiem. 

Prawidłowa wersja: Ubrałem się co koń wyskoczy, spakowałem wszystkie tomiszcza szkolne potrzebne na dziś i mając jeszcze nieco ponad pół godziny, powoli sączyłem kawę z mlekiem.
("co koń wyskoczy" to idiom nie podlegający dostosowywaniu do czasów).

Okej, zostało mi dwadzieścia minut na przejście dwóch kilometrów i trzystu trzynastu metrów. Jak to obliczyłem? Na Internecie odtworzyłem plan miasta, obliczyłem długość na planie, od mojego domu do szkoły, wziąłem pod uwagę skalę i otrzymałem jasny, satysfakcjonujący mnie wynik. W matematyce nie byłem orłem, ale zawsze utrzymywałem, że dla chcącego nic trudnego. Powoli pokonywałem dystans wolnym leniwym krokiem, dojdę bez problemu i jeszcze będzie około pięciu minut przerwy.

Jakie to ma znaczenie dla akcji?

Nagle zobaczyłem w rogu, coś, co mnie zaniepokoiło.

W rogu CZEGO? I przecinek poń niepotrzebny.

Za dużym kontenerem na śmieci jakiś dres ciągnął gdzieś jakąś dziewczynę z naszej szkoły, poznałem po mundurku.

Drugie "jakiś" bym wywaliła. A na pewno wywaliły je każdy redaktor mnie ostatnio usunięto z tekstu wszystkie "jakisie", nawet w wypowiedziech postaci).

Nigdy nie świeciłem na wuefie
Pokolenie Czarnobyla? ;-)

 totalny brak subordynacji w klasie, którą miała cała gromada nastolatków w trzeciej A. Nienawidziłem jej, tak jak wszyscy, ona o tym wiedziała i nawet odwzajemniała uczucie z całego serca.
Znów pomieszanie podmiotów: gromada nastolatków miała klasę, której nienawidził bohater...

Ło Boże... Exturio i Achika to chyba tylko przykładowe błędy wymienili, bo tu praktycznie każde zdanie jest do poprawki :P
No ale nie zrażaj się Michajło, pierwsze teksty 90% ludzi tak właśnie wyglądają.
Życzę powodzenia i mam nadzieje, że kolejny Twój tekst będzie strawniejszy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka