Ile słów trzeba wymówić, aby wywołać u kogoś strach? Dwa, wystarczą dwa słowa. Dwa niepozorne wyrazy, które do dziś mnie prześladują, rozbrzmiewają echem wszędzie, dokądkolwiek bym nie uciekł. ,"Stara Graba", właśnie ta nazwa do dziś dławi mnie swoim dźwiękiem, wywołuje za każdym razem przeraźliwy dreszcz w kręgosłupie. Właśnie ona budzi we mnie zwierzęce niemal instynkty, krzyczące: “Uciekaj! Zaraz wydarzy się coś strasznego”.
Te dwa wyrazy nękają mnie już od tak dawna, że czasem zapominam, jak to się wszystko zaczęło. Dopiero, gdy dreszcz mija, przypominam sobie, kiedy pierwszy raz usłyszałem te słowa. Stało się to podczas snu, najstraszliwszego koszmaru w moim życiu. Nie zasługiwałem na ten sen. Byłem młodym człowiekiem, który niedawno wszedł w dorosłość i miał w planach czerpać z życia jak dotychczas. Byłem bowiem radosnym chłopakiem, lubiłem się bawić, jak każdy nastolatek w moim wieku. Miałem wspaniałą rodzinę i równie wspaniałą i kochającą dziewczynę. Często się uśmiechałem, nie wiedziałem jednak, że zasypiając tamtego wieczora, już nigdy nie będę w stanie tego zrobić. W pewną sobotnią noc po skończonej wakacyjnej imprezie u kolegi, wróciłem do mieszkania. Byłem zmęczony, kłujący ból głowy przypominał, że niedawno sporo wypiłem. Nogi niemal się uginały, a zamykające się powieki niezwykle utrudniały trafienie kluczem do zamka. Gdy dostałem się do mieszkania, od razu rzuciłem się na łóżko. Miękka i pachnąca poduszka szybko przyniosła mi ulgę i równie szybko zasnąłem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że właśnie tej nocy moje życie zamieni się w piekło.
Zazwyczaj nie miewam snów, jak już jakiś miałem, po obudzeniu się, szybko o nim zapominam. Mój umysł najwysrażniej wypierał go jako niepotrzebną informację. Wiele bym dał, aby ten jeden sen móc wyprzeć z pamięci. Jak już wspomniałem, czasem o nim zapominam, ale tylko na chwilę. Przytłoczony straszliwymi skutkami tego koszmaru, zapominam, ale za nic nie odczuwam ulgi. Niezwykle trudno mi opisać, co właściwie śniłem, była to raczej halucynacja, zwid. Na początku widziałem jedynie czerń, pochłaniającą mnie czarną dziurę, później zacząłem słyszeć niezwykle głośny i przeraźliwy dźwięk, jakby potworny skowyt. Bardzo szybko dźwięki przeistoczyły się w kakofonię, a czerń coraz bardziej mnie pochłaniała. Wszystko było do cna przesiąknięte nieopisanym złem. Po jakimś czasie zacząłem odczuwać niewyobrażalny ból w całym ciele, pulsujący z każdym straszliwym skowytem. Czerń pochłonęła mnie niemal całego i poczułem, że tracę oddech. Po chwili zobaczyłem, że pośród tej niewyobrażalnej nicości, idzie w moim kierunku straszliwa postać. Był to starszy mężczyzna. Nie mogłem krzyczeć, nie mogłem płakać, nie mogłem się ruszać, był coraz bliżej. Gdy był już na wyciągnięcie ręki zobaczyłem jego twarz, beznamiętną i przeraźliwą. Białe, ślepe oczy wpatrywały się w otaczającą nas nicość. Do dziś widzę tę postać cały czas i nie mogę o niej zapomnieć, jednocześnie nie mogę jej opisać. Twarz wykreowana, spłodzona przez koszmarne odgłosy pośród pochłaniającej mnie czerni. Wiedziałem, że ten człowiek, ta zmora chce mi zrobić krzywdę, chce zamienić moje życie w koszmar. Każda sekunda była dla mnie wiecznością, pragnąłem się obudzić, wrócić do domu, chciałem być gdziekolwiek na ziemi, chciałem kogoś przytulić. Po chwili jednak zatraciłem się w koszmarze, całkowicie zapominając o rzeczywistości. Przerażająca postać, czerń i kakofonia stały się moją nową rzeczywistością. Nie wiem ile czasu minęło, kiedy widmowy mężczyzna zaczął otwierać powoli usta, układając je jakby chciał coś powiedzieć. Kłujący ból osiągnął apogeum, bałem się tego co powie, i tego co się zaraz stanie. Właśnie wtedy wypowiedział on posępnym i grobowym głosem, dwa wyrazy, które zrujnowały moje życie.
Ile słów trzeba wymówić, aby wywołać u kogoś strach? Dwa, wystarczą dwa słowa. "Stara Graba". Biorę pod uwagę to, że ktoś usłyszawszy te słowa uzna je za śmieszne w stosunku do śmiertelnie poważnej sytuacji, którą próbuję właśnie przedstawić. Jednak, właśnie w tej pospolitości kryje się cała groza. Dwa niepozorne wyrazy, nie oznaczające nic konkretnego, absurdalne, obok których normalnie przeszedłbym obojętnie, ale wypowiedziane przez tamtego "człowieka" wryły mi się w umysł, upośledzając go do reszty. Ponadto, co bardziej przerażające, nie zostały one wymyślone przeze mnie, ani przez kogokolwiek kogo znam. Zostały samoistnie wyimaginowane podczas snu. Zupełnie, jakby mój mózg chciał mi coś przekazać. Wtedy pierwszy raz poczułem, że z każdym czynem, moje życie zbliżało się do finalnej i nieuniknionej katastrofy. Owo piętno prześladującej mnie klątwy, dotknęło mnie już po przebudzeniu. Podniosłem się z łóżka bardzo gwałtownie, krzyknąłem na całe gardło. Niemożliwym jest opisać jak olbrzymią ulgę poczułem budząc się i widząc przed sobą mój pokój, siedząc na miękkim materacu. Mój oddech był bardzo szybki, a bicie serca jeszcze szybsze. Krople zimnego potu spływały po plecach, zastrzyk adrenaliny mnie wykańczał. Odbieranie bodźców było zaburzone, słyszałem jedynie nieznośne brzęczenie. Rozglądając się nerwowo szeroko rozwartymi oczami nie mogłem rozpoznać znanych mi wcześniej przedmiotów. Najgorszy był jednak przeraźliwy i intensywny dreszcz w kręgosłupie. Opanował on niemal całe moje ciało, od stóp do głów, zostawiający po sobie gęsią skórkę i dławiące przerażenie. Potrzebowałem chwili, aby przynajmniej trochę ochłonąć i uświadomić sobie to, co się właśnie wydarzyło. Powtarzanie sobie – "To był tylko zły sen" nie pomagało powstrzymać ogromnego szoku. Nie byłem pewien, co dokładnie zobaczyłem we śnie, trudno było mi w to uwierzyć. Jedyne czego byłem pewien, to dwóch przeraźliwych słów, wyrytych w mojej głowie. Nadal słyszałem głos powtarzający: "Stara Graba". Skuliłem się i próbowałem wyrównać oddech, wdech i wydech, i tak dalej. Nagle krzyknąłem, tym razem trochę ciszej, miałem wrażenie, że była to naturalna i instynktowna reakcja mojego organizmu na tak ogromny stres i przerażenie. Dało mi to pewną ulgę, czułem się przynajmniej odrobinę oczyszczony z tego czego doznałem. Minęło dużo czasu zanim byłem wstanie podnieść się z łóżka, cały czas miałem wrażenie, że przygniata mnie panujące wokół nieopisane zło. Zebrałem się w sobie, co było zadaniem niezwykle trudnym i postarałem się choć trochę zapomnieć o Starej Grabie i przeraźliwym człowieku z koszmaru. Osobom, które usłyszałyby tę historię trudno byłoby zrozumieć mój strach. Nikt poza mną nie rozumie co oznacza nie umieć wyrzucić czegoś z głowy, nikt nie rozumie mojej przygniatającej bezsilności.
Kiedy powoli wstałem z łóżka, poczułem się bardzo dziwnie. Byłem okropnie zmęczony i obolały tak jak po ekstremalnym wysiłku fizycznym, do tego nieznośny ból głowy. Zauważyłem, że lekko się trzęsę, a moje ubranie było całe przemoczone. Poszedłem powoli do łazienki, spojrzałem w lustro opierając się obiema rękoma na umywalce. Przeraziłem się moim wyglądem. Mój stan był krytyczny. Mokre włosy bezwładnie spadające na bladą twarz, do tego wielkie wory pod oczami. Nie istnieją słowa, które mogą opisać jak tragicznie się czułem. Obmyłem twarz zimną wodą, co mnie trochę pobudziło. To co jednak zobaczyłem w lustrze podnosząc głowę, wprawiło jej wyraz w jeszcze większe przerażenie. To było jak mignięcie, błysk, nie zobaczyłem w lustrze mojej twarzy! Zobaczyłem widmowego człowieka ze snu, każdy rys przeraźliwej twarzy odtworzony w moim lustrze i wpatrujący się ślepymi oczami na wprost we mnie.
– Stara Graba! – Nagle usłyszałem jak grom z jasnego nieba te dwa upiorne wyrazy.
Nie wiem, czy zagrzmiały w mojej głowie czy były prawdziwe. Chciałem wołać pomocy jednak szok i przerażenie uniemożliwiły mi wydanie jakiegokolwiek dźwięku. Poruszyłem się jedynie drżącymi nogami do tyłu i przycisnołem plecy do zimnej ściany. Dwa słowa odbijały się echem w mojej głowie, ja jak dźgnięty w brzuch, w stanie agonalnym, wpatrywałem się bezradnie w cudzą twarz w lustrze. Nagle dobiegło energiczne pukanie do drzwi, a twarz natychmiast zniknęła. Czułem jak moje ciało nagle uwolniło się ze zdrętwienia. Nie wyszedłem jednak z szoku, pojawiła się bowiem następna udręka – Kto pukał do drzwi? Wyszedłem z łazienki i spojrzałem na nie, pukanie nie ustawało. W tamtym momencie nie były to dla mnie zwykłe drzwi, widziałem jedynie ociekające rdzą i krwią wrota do piekła, z których zaraz wyjdzie mój największy koszmar. Właśnie zza tych piekielnych wrót rozległo się nagle wołanie.
– Halo! Jesteś tam!? Byliśmy dzisiaj umówieni, pamiętasz!? – Nagle mnie olśniło, czas wrócił na dawne tory, a umysł wytrzeźwiał. To był Adam, mój przyjaciel, znam go od przedszkola, chyba faktycznie byliśmy umówieni, ale nie pamiętałem za nic dlaczego. – Co jest z tobą? Wszystko okej? – znów rozległ się znajomy głos, który po tych wszystkich przeżyciach był dla uszu jak balsam. Pośpiesznie otworzyłem drzwi. Zobaczyłem mojego przyjaciela, był jak najbardziej prawdziwy i chciałem rzucić mu się w ramiona. Nie byłem jednak w stanie, widziałem jak automatyczne – "No nareszcie! Co tak długo?" – zamarło w jego krtani, rozwarł szeroko oczy w niemym szoku, jakby zobaczył ducha.
– O mój Boże! Ile ty wypiłeś?! Co się z tobą stało?! – wykrzyknął niemal histerycznie Adam. Patrzyłem na niego ślepo, jak żywy trup, i wypowiedziałem jedyne słowa, które przeszły mi przez gardło.
– Stara Graba – Słowa wypowiedziane cicho, niemal szeptem rozniosły się po całym korytarzu. Zdziwiony Adam spojrzał na mnie, prosto w oczy po czym zamarł. Naprężył się cały i znieruchomiał, z grymasem zdziwienia i przerażenia. Nie minęła chwila, a widziałem w nim już tylko strach. Dwie osoby z niemym przerażeniem wpatrujące się w siebie i znów uczucie otaczającego nieopisanego zła, wypełniającego wszystko wokół, przeciskające się przez każdą szczelinę do naszego umysłu. Powrócił dreszcz w kręgosłupie. Powróciło palące poczucie nadchodzącej katastrofy, piętno klątwy. Udało mi się odzyskać świadomość, wyrwać z przerażającej i przyciągającej aury jaką tworzyliśmy. Pośpiesznie opuściłem mieszkanie. Chciałem stąd jak najszybciej uciec. Kierował mną instynkt, ucieczka to był mój jedyny cel, wszystkie inne bodźce nie były ważne. Jedynie biegnąc korytarzem usłyszałem jeszcze zlękniony głos Adama w oddali
– Stara Graba?
Późniejsze wydarzenia pamiętam jak przez mgłę, wszystko działo się zbyt szybko. Wyszedłem na zewnątrz, miałem wrażenie, że pierwszy raz od naprawdę dawna biorę wdech świeżego powietrza. Na zewnątrz zaszła duża zmiana w mojej percepcji, bodźce zacząłem odbierać ze zdwojoną siłą. Nie wiedziałem, która była godzina, ale na chodniku, jak i na ulicy obok, było bardzo tłoczno. Męczył mnie każdy dźwięk, trąbienie, opony trące gorący asfalt, dziecięcy śmiech, najcichsze rozmowy. Jeszcze bardziej chciałem uciec, pragnąłem spokojnego i cichego miejsca. Zacząłem biec, rozpychać się pomiędzy ludźmi, nie wiedziałem dokąd uciekać. Ludzie patrzyli na mnie z przerażeniem i obrzydzeniem, brali mnie za szaleńca. Byłem szaleńcem. Każde spojrzenie, każdy nieprzyjemny wyraz twarzy sprawiały, że ogarniał mnie coraz większy strach. Oprócz tego całego chaosu, w mojej głowie wciąż nieprzerwanie dudniły dwa słowa. Nie minęło dużo czasu, aż w pełni zatraciłem się w ucieczce, i mimowolnie powtarzałem te dwa wyrazy pod nosem. W którymś momencie skręciłem w boczną uliczkę i wreszcie dobiegłem do bardziej odludnego miejsca. Przede mną był mały las, przestałem biec, powoli kierowałem się ku niemu. Wreszcie poczułem ulgę. Za drzewami znajdowała się mała polanka, kompletnie pusty i cichy teren. Pełen rozpaczy padłem na kolana, łzy spływały mi po policzkach.
– Kim ty jesteś?! – krzyknąłem nagle. – Wyjdź z mojej głowy! Zostaw mnie w spokoju! – Nie wiedziałem, kim była postać, do której się zwracałem, ale byłem już pewien, że znam jej imię. – Stara Graba! – wykrzyknąłem na całe gardło. Nie wiedziałem dlaczego, było to naturalne. Być może w reakcji obronnej chciałem wyrzucić te słowa z mojego umysłu, ale prawda była inna. Teraz rozumiem, że uzależniłem się od Starej Graby, w pełni mnie pochłonął, upośledził i przejął nade mną kontrolę.
Nie pamiętam, co wydarzyło się później, ani jak wróciłem do domu. W kolejnych dniach cały czas byłem w mieszkaniu, praktycznie w ogóle z niego nie wychodziłem, mało piłem, mało jadłem. Prawie w ogóle nie spałem, za każdym razem kiedy zamykałem oczy, widziałem pochłaniającą mnie czerń z koszmaru. Straciłem kontakt z rzeczywistością. Z Adamem ani razu nie rozmawialiśmy. Nie przyjmowałem od znajomych żadnych zaproszeń na imprezy, szybko odpowiadając, że jestem ciężko chory, albo nie mam czasu. Zacząłem żyć jak szczur zaszyty w swojej kryjówce, z dala od wszystkich i wszystkiego, strachliwy i w przerażającym w stanie. Jedynie moja dziewczyna naprawdę się o mnie martwiła. Bardzo trudno było mi zachować dystans, nie raniąc jej. Pewnie mi się to nie udało, wymówka o chorobie nie wystarczała, napisałem, że potrzebuje czasu spędzonego w samotności. Było mi z tym bardzo źle, że nikomu nie mogłem o niczym powiedzieć, bo i tak nikt by mi nie uwierzył. Czułem jak całe moje życie, znajomości, wspomnienia, marzenia, rujnują się, a ruiny spadają mi na głowę, przygniatając mnie jeszcze bardziej do martwego punktu. Jednocześnie czułem, że klątwa się wypełnia, bałem się tego, co mnie czeka. Moje emocje z rozpaczy zaczęły jednak przekształcać się w złość, czułem, że zostałem niesprawiedliwie potraktowany przez los, nie zasługiwałem na tę udrękę, nie zasługiwałem na ten sen. Powinienem bawić się, pić alkohol, śmiać się, być z ukochaną osobą, zjeść rodzinny obiad. O dziwo właśnie ten gniew pomógł mi stanąć na nogi. Nie byłem już tak bierny, byłem gotów do działania. Coraz lepiej radziłem sobie ze stresem, strachem i powracającymi w głowie wyrazami. Z każdym dniem zacząłem przyzwyczajać się do mojej rzeczywistości, akceptować ją. Nauczyłem przeciwstawiać się mojemu własnemu umysłowi, wytrzymywałem każdą próbę, zaciskałem zęby za każdym razem, kiedy upiorne wyrazy układały się przed moimi oczyma. Mijały dni, a ja coraz bardziej wracałem do normalnego stanu. Nadal nie było jednak ze mną najlepiej, wciąż się bałem, i nie ważne jak bardzo byłem wytrwały, wiedziałem, że w każdej chwili "on" może powrócić i wykończyć mnie raz na zawsze.
Można powiedzieć, że całe zło wokół mnie wreszcie ucichło. Zamieniło się w brzęczenie. Mówiąc o "brzęczeniu" nie mam na myśli samego dźwięku. Sen, który stał się moją rzeczywistością, zszedł na dalszy plan, zacząłem się interesować tą "prawdziwą" rzeczywistością. Głęboka rana zadana przez ten koszmar, stała się blizną, złym snem. Chaos w mojej głowie i rozbrzmiewające dwa wyrazy stały się tylko brzęczeniem w oddali. Nie byłem tym samym człowiekiem co kiedyś, ale mogłem wreszcie wrócić do życia jak kiedyś. Zacząłem często wychodzić z domu na spacery i zauważyłem, że jako człowiek stałem się bardziej strachliwy i wrażliwy. Jednak najbardziej gnębiło mnie to, że nie potrafiłem się uśmiechnąć, coś mi nie pozwalało. Czułem jakby odległy niepokój. Właśnie dlatego przestałem być takim samym człowiekiem jak kiedyś, nie umiałem czerpać z życia jak kiedyś, stałem się w pewien sposób upośledzony społecznie. Relacje z innymi ludźmi nie polepszyły się. Znajomi przywykli do mojego dziwnego stanu, martwiłem się jednak o Adama. To, że od dłuższego czasu do mnie nie pisał niepokoiło mnie, a ja sam bałem się to zrobić. Wiedziałem, że jest z nim źle, że chodzi o coś więcej.
Najbardziej, wciąż martwiła się o mnie moja dziewczyna. Często z nią rozmawiałem przez telefon, nie chciałem jej jednak zdradzać szczegółów, zataiłem przed nią prawdę, by zostawić ją dla siebie. Raz postanowiła posłać do mnie lekarza, ale udało mi się ją przekonać, że wszystko jest już w porządku, co nie było wcale łatwe. Często mnie odwiedzała. Zawsze trzymając mnie mocno za ręce i patrząc mi głęboko w oczy, pytała:
– Co ci się stało skarbie? – zawsze odpowiadałem tak samo:
– W życiu bywają lepsze i gorsze dni, ja miałem ten najgorszy. – Mówiłem jej, że to już wszystko się skończyło, przytulałem ją, a ona i tak płakała. Próbowała mnie zrozumieć, ale nie wiedziała, że to niemożliwe.
Wszystko to trwało około miesiąca, pół wakacji było za mną, pół najgorszych wakacji w moim życiu. Rodzice, którzy także niepokoili się o mój stan, zaprosili mnie na rodzinny obiad. Miałem wrażenie, że nie odwiedzałem ich od lat i tym bardziej za nimi tęskniłem. Na początku nie byłem pewny, co do pojechania do nich, jednak szybko odparłem te wątpliwości, czułem że zaczynam nowe życie. Nie miałem jeszcze prawa jazdy, więc zamówiłem taksówkę. Pod drzwi mojego skromnego budynku, a dokładniej starej i śmierdzącej kamienicy, podjechała żółta taksówka. Wydawała mi się wyjątkowa, wyglądała, jak z amerykańskich filmów. Usiadłem szybko na tylnym siedzeniu, muszę powiedzieć, że trochę mnie to stresowało. Wejście do taksówki bowiem wymagało ode mnie wejścia w interakcje z nieznajomym człowiekiem czego nie robiłem od dłuższego czasu. Powiedziałem "dzień dobry" i podałem adres najmilej i najłagodniej jak tylko byłem w stanie, lecz taksówkarz nie odpowiedział. Nagle uderzyła we mnie jak pocisk fala przerażenia, poczułem zimny dreszcz, mój umysł mi mówił, że to nie był taksówkarz, to był "on"! Powrócił w najgorszym momencie, czułem jak dwa wyrazy zbliżają się do mnie, właśnie miałem je wypowiedzieć i nagle, taksówkarz się odwrócił. Młody mężczyzna, z kręconymi czarnymi włosami, okularami przeciwsłonecznymi i słuchawkami na uszach. Zdjął słuchawki, kiwnął porozumiewawczo w moją stronę, po czym spytał zdziwiony:
– Wszystko ok?
– Tak, wszystko ok – powiedziałem, kiwając głową i patrząc rozwartymi oczami, cały w szoku, wciśnięty w fotel. Kierowca uśmiechnął się lekko po czym wyjechał z piskiem opon spod mojej śmierdzącej kamienicy.
Ulga była oczywiście niesamowita, czułem się bezpiecznie, to był ostateczny dowód na to, że cały ten koszmar dział się tylko w mojej głowie. Rozluźniłem się na miękkim fotelu, za oknem była wspaniała pogoda, promienie słoneczne padały mi na twarz i czułem, że pomimo szoku jaki przed chwilą przeżyłem napływa do mnie poczucie szczęścia. Moje mięśnie twarzy zaczęły się rozluźniać, a ja samoistnie zacząłem powolutku się uśmiechać. Mówiłem do siebie: ,,Jestem idiotą, szaleńcem, przecież to wszystko było zmyślone”. Właśnie w tamtym momencie ni z stąd ni zowąd pojawiła się nagle na środku ulicy postać. Przerażająca postać, to był "on", to był naprawde on. Następne dwie sekundy były najszybszymi w moim życiu. Taksówkarz nie zdążył skręcić, było za późno. Odruchowo nacisnął z całej siły hamulec. Jednak mój największy koszmar pod wpływem uderzenia, wpadł na przednią szybę, po czym impet nadal jadącego samochodu, wyrzucił go po dachu dwa metry za pojazdem. Auto w pełni zatrzymało się dopiero po dziesięciu metrach. Przednia szyba była cała wgnieciona, mężczyzna za kierownicą już bez swoich okularów przeciwsłonecznych zaczął krzyczeć i przeklinać, a ja z tyłu znów w szoku i wgnieciony w fotel dyszałem głośno. Szok przy wejściu do taksówki i przy wypadku był w pewien sposób podobny, tylko że ten był mocniejszy, czułem jak adrenalina napina całe moje ciało. Najgorszy był jednak mocniejszy niż dotychczas zimny dreszcz w kręgosłupie i dwa słowa, które ze zdwojoną siłą uderzyły do mojej głowy. Nie stała mi się żadna krzywda, ani kierowcy, który nadal siedział przerażony za kierownicą, jednak Starej Grabie z pewnością tak. Pomimo to czułem niewyobrażalne, zwierzęce przerażenie, że jest on w pobliżu, mój koszmar w ludzkiej, prawdziwej postaci. Nie wierzyłem w to, co się właśnie wydarzyło. Jęknąłem, po czym pospiesznie wyszedłem z samochodu. Zacząłem biec w kierunku mojego mieszkania, zauważyłem leżącego mężczyznę całego we krwi, zacząłem biec jeszcze szybciej. Nie miałem pojęcia, że potrafiłem tak szybko uciekać, byłem spłoszonym zwierzęciem, ofiarą uciekającą przed drapieżnikiem. Błyskawicznie dostałem się do mieszkania, zamknąłem drzwi, po czym z rozwartymi oczami z niedowierzania, złapałem się za głowę. Nie czułem się bezpiecznie, sama świadomość, że w pobliżu istnieje mój koszmar w materialnej i fizycznej postaci ostatecznie mnie dobijała. Rozpłakałem się, nie mogłem uwierzyć, że całe to zło właśnie wróciło ze zdwojoną siłą. Ono czekało aż stanę na nogi, aby dobitniej znów mnie powalić. Jeszcze chwilę temu prawie uwierzyłem, że Stara Graba to tylko wymysł, a właśnie ten wymysł wpadł pod koła jadącej taksówki. Czułem, że klątwa znów zaczyna się wypełniać, że będzie tylko gorzej, że on chce zniszczyć doszczętnie moje życie. Rany, które dotychczas mi zadał, były dla niego niewystarczające, teraz chciał mnie wykończyć.
To właśnie w tamtym momencie zauważyłem, że staję się prawdziwym szaleńcem. Nieświadomie zaakceptowałem, że mojego życia nie da się uratować, nie miałem przyszłości, a przeszłość została głęboko zagrzebana. W moim szaleństwie nastała pewna zmiana, kierowałem się pewną logiką. Stwierdziłem, że nawet najbardziej bezbronne zwierzę przyparte do muru, wykorzysta swoje przerażenie do walki. Zwierzęta się nie poddają, ich jedynym celem jest przeżyć, wąż w ostateczności będzie kąsał tygrysa choćby był pewien, że to jego koniec. Właśnie tak się czułem, opanowała mnie żądza krwi i zemsty, byłem wstanie zrobić wszystko, aby przetrwać. Chciałem spojrzeć w oczy mojemu prześladowcy, zrozumieć go, chciałem to wszystko skończyć. W stosunku do Starej Graby czułem nie tylko przerażenie, ale także w pewien sposób fascynacje. Fascynowała mnie jego posępna i przeraźliwa postać, jego nieopisane i nieuzasadnione zło. Właśnie to czyste zło było na swój sposób niesamowite. Oczywistym było, że Stara Graba to nie jest zwykły prześladowca, to koszmar. Jedna myśl nie dawała mi ciągle spokoju, "dlaczego jeszcze mnie nie zabił?".
Wiedziałem, że przeżył wypadek. Czułem jego obecność, słyszałem jego głos, był moim alter ego, jakby zginął, już bym o tym wiedział. Byłem zdesperowany, aby to wszystko raz na zawsze skończyć. Zacząłem ustalać fakty. Stara Graba został potrącony przez samochód, ale przeżył, był jednak w ciężkim stanie. Gdy uciekłem z miejsca wypadku, taksówkarz (albo ktoś inny) zadzwonił na pogotowie i policję, a więc poszkodowany został zawieziony do szpitala. W okolicy znajduje się tylko jeden szpital, w centrum dzielnicy, czyli jakieś pięć kilometrów od mojego mieszkania. Mogłem więc wysnuć tezę, że to właśnie tam znajduje się "on" i to właśnie tam chciałem się dostać. Jeszcze jakąś godzinę temu uznałbym ten pomysł za absurdalny i idiotyczny, w końcu po co wąż ma wchodzić do paszczy tygrysa, ale w tamtym momencie była to dla mnie reakcja obronna. Jest to paradoksalne, ale może spojrzawszy w oczy mojemu bezbronnemu wrogowi, coś zrozumiem. Być może byłem zahipnotyzowany, zafascynowany tą postacią, ponieważ ten plan stał się moim całym życiem. Nic już nie było ważne, zapomniałem o dziewczynie, rodzinie, szkole, przyjaciołach. Zaadaptowałem się do mojej sytuacji. W tamtym momencie mój strach, co prawda nie przygasł, ale rozniecał swoim małym ogniem wielki płomień szaleństwa.
Ulica Grabowa 8. Tam znajdował się szpital. Zabicie tego człowieka nie było moim celem, ale wziąłem ze sobą mały nóż turystyczny. Miałem uraz do taksówek, więc większość drogi pokonałem pieszo, a drugą część autobusem. Przyglądałem się ludziom a oni patrzyli na mnie przelotnie, nie wiedzieli co przeszedłem i kim się stałem. Z żałem patrzyłem na ich pogodne twarze, nie zmącone żadnym większym niepokojem. To oni, bardziej niż ja, zasługiwali na ten koszmar. Miałem wrażenie, że z każdą minutą zbliżania się do szpitala rosło we mnie napięcie, przyspieszony oddech, pot i uczucie, że serce zaraz mi eksploduje. Wszedłem do szpitala pospiesznym i niespokojnym krokiem. Podszedłem do recepcjonistki, napięcie rosło coraz szybciej.
– Dzień dobry, jestem świadkiem dzisiejszego strasznego wypadku. Mężczyzna wpadł pod taksówkę. Chciałbym się z nim zobaczyć, sprawdzić jak się czuję. – Miałem tę kwestię wcześniej przygotowaną. Widziałem jednak niepewną minę recepcjonistki, która właśnie miała mi odmówić, więc powiedziałem szybko:
– Nalegam. To bardzo ważne – Spojrzałem jej przy tym głęboko w oczy. Odwzajemniła spojrzenie, po czym podała mi numer pokoju. Pokój trzynaście, szedłem do niego powoli, napięcie było nie do wytrzymania, denerwowały mnie hałasy, kroki lekarzy i pacjentów, dziecięce płacze i śmiechy. Pokój dziesiąty, jedenasty, dwunasty. Gdy stanąłem przed drzwiami z numerem trzynaście, zacząłem słyszeć lekkie buczenie z tyłu głowy, czułem, że jak zaraz nie wyładuje stresu to stracę przytomność. To właśnie te drzwi były prawdziwymi drzwiami do piekieł, ale wciąż byłem zdesperowany. Włożyłem rękę do kieszeni, wyczułem mój nóż, zacisnąłem rękę na rękojeści, poczułem się bardziej bezpieczny. Nacisnąłem delikatnie klamkę i otworzyłem drzwi. Zobaczyłem to co zamierzałem zobaczyć, ale jednocześnie to czego w głębi serca najbardziej się obawiałem. Z boku, na szpitalnym łóżku leżał mężczyzna którego widziałem. Wszystko było rażąco białe, ściany, kafelkowa podłoga, łóżko. Jedynie za małym oknem było widać więcej barw. Pomieszczenie było kwadratowe i niemal całkowicie puste, przez co panowała niepokojąca klaustrofobiczna atmosfera. Zacząłem powoli podchodzić do łóżka, postać, która na nim leżała była tą samą postacią, którą widziałem we śnie. Poczułem falę strachu, skłaniającą mnie do ucieczki, ale powstrzymałem ją. Przyjrzałem się pacjentowi. Wyglądał na starszego człowieka, jakby zatrutego okrutnymi przeżyciami, przez co przerażającego w swojej postaci. Był całkowicie blady, ślepymi oczami patrzył w sufit, wyglądał jakby już nie żył. Jedynym charakterystycznym elementem, który odtrącił mnie od tej myśli była trzęsąca się prawa dłoń. Drgawki dłoni były najpewniej spowodowane wypadkiem. Na jego ciele można było też zauważyć kilka zadrapań i zabandażowanych ran, był też podłączony do jakiejś aparatury medycznej, która najpewniej utrzymywała go przy życiu. Jednak to jego trzęsąca się dłoń była dla mnie najbardziej przerażająca. Wyglądał jakby nawet mnie nie zauważył, zacisnąłem jeszcze mocniej nóż w mojej kieszeni. Stałem na wprost niego i przyglądałem się ze śmiertelną powagą. W tamtym momencie, dla mnie, to on był ofiarą, a ja drapieżnikiem, ale nie był dla mnie człowiekiem. Zwykły człowiek nie przeżyłby tego wypadku, zwykły człowiek nie byłby w stanie tak zrujnować mojego życia.
– Kim jesteś? – zapytałem, stojąc na przeciwko łóżka.
– Czekałem na ciebie – powiedział chrapliwym głosem po długiej ciszy. Jego słowa zaskoczyły mnie nie tylko dlatego, że były wyjątkowo niepokojące, ale też dlatego, że wbrew pozorom nie spodziewałem się, że ten człowiek cokolwiek powie.
– Czekałeś? – spytałem zdziwiony.
– Znam każdy twój ruch. Wszystko jest zaplanowane, nawet ten wypadek.
– O czym ty mówisz? – Coraz mocniej zaciskałem nóż w kieszeni. Mężczyzna wziął głęboki wdech i otworzył szeroko oczy.
– Nie rozumiesz? Jesteśmy na siebie skazani.
– Nie, nie, kim ty do cholery jesteś?
– To nie ma żadnego znaczenia, to nigdy nie chodziło o mnie, to chodzi tylko o te dwa słowa, jesteśmy pionkami na ociekającej krwią szachownicy – mówił zmęczonym głosem, jakby chciał wszystko zakończyć. – Tak jak ty byłem kiedyś zwykłym człowiekiem, aż do tamtej nocy, do tamtego snu… To plaga, to wszystko to rozprzestrzeniająca się… – Urwał nagle i kaszlnął kilka razy. – Ty staniesz się taki sam jak ja, ty przejmiesz moją rolę. I tak w kółko… Życie się kołem toczy. – Słuchałem go w osłupieniu, trudno było mi zrozumieć co do mnie dociera, ale to nie mogła być prawda.
– W każdej chwili mogę cię zabić! – wyciągnąłem nóż, zrobiłem to bez zastanowienia. Być może z bezradności, być może z szaleństwa.
– Wiem, przecież o to właśnie chodziło, twój największy koszmar kona ranny pod twoimi stopami. Zajmij moje miejsce! – krzyknął przeraźliwie po czym wtopił oczy w nóż.
– Zrób to! Tak samo jak ja to zrobiłem! To zło przetrwa. Czujesz to… Klątwa się wypełnia. Pokaż kto jest prawdziwym szaleńcem!
– Nie, nie, nie… – Już wiedziałem po co tu przyszedłem, przyszedłem tu opuścić człowieczeństwo i odnaleźć szaleństwo. Klątwa się wypełniła.
– Stara… – Zaczął mówić, po czym nagle zerwałem się i dźgnąłem go w tors. Wyjąłem nóż, krew trysnęła mi na rękę. W przerażeniu dźgnąłem szybko jeszcze dwa razy. Przytrzymałem przez chwilę nóż wtopiony w jego splot słoneczny, po czym puściłem rękojeść i cofnąłem się. Spojrzałem na człowieka całego we krwi, zadźganego nożem turystycznym w pokoju szpitalnym. Jego dłoń nadal drgała a z oczu upływało życie. "To nigdy nie chodziło o mnie to chodzi tylko o te dwa słowa".
Wybiegłem z pokoju, moim jedynym celem było jak najszybciej opuścić szpital. Moje ręce były zbryzgane krwią, wszyscy patrzyli na mnie z przerażeniem, ale to już nie miało znaczenia. Nic już nie miało znaczenia. Wbiegłem w jakiegoś mężczyznę, stojącego na mojej drodze. Obaj się przewróciliśmy, zaczęło mi się kręcić w głowie. Zauważyłem kątem oka, że w moją stronę biegnie kilku ludzi. Poderwałem się szybko i pobiegłem dalej. Goniący mnie ludzie zaczęli krzyczeć do mnie, ale nie słyszałem co. Inny o wiele większy mężczyzna stał na wprost mnie, chcąc zatorować mi drogę. Metr przed nim zamierzałem wykonać błyskawiczny zryw w bok omijając go, ale ten z łatwością mnie złapał. Przycisnął mnie mocno do siebie, słyszałem dobiegających ludzi. Pomyślałem: "Wąż w ostateczności będzie kąsał tygrysa choćby był pewien, że to jego koniec". Ugryzłem mocno przedramię mężczyzny, aż poczułem jego krew, ten wrzasnął z bólu, a ja szybko wykorzystując okazję wyrwałem się z chwytu i pobiegłem schodami na dół. Słyszałem goniącą mnie gromadę ludzi . Przebiegłem przez drzwi i po lewej zobaczyłem wyjście ze szpitala. Pomyślałem – "Zaraz mi się uda, ujdzie mi na sucho". Nagle wpadłem na nogę ochroniarza przy wejściu, widowiskowo się potknąłem i grzmotnąłem o kafelkową posadzkę. Poczerniało mi przed oczami. Ktoś podniósł mnie za kark i poczułem, że z nosa leci mi strumień krwi. Zacząłem wyrywać się przy pomocy moich czerwonych rąk. Zacząłem krzyczeć na całe gardło: "Stara Graba!". Wykrzykiwałem cały czas te słowa, próbując desperacko się uwolnić. Wzrok wszystkich wokół spoczywał teraz na mnie. Przerażeni ludzie wołali: "Szaleniec!", a inni po prostu się temu przyglądali. Dostałem gazem po oczach, przestałem widzieć cokolwiek, ból był okropny. Szybko zostałem skuty, później wrzucili mnie do radiowozu, a reszty nie pamiętam.
***
Wszystko działo się bardzo szybko, pełną świadomość odzyskałem w więzieniu, a dokładnie w zakładzie psychiatrycznym. Diagnoza wykazała najprawdopodobniej, że jestem chory psychicznie. Z jakiegoś powodu wydawało mi się to zabawne. Już nic nie miało przecież znaczenia, rodzina, miłość, już zająłem jego miejsce, stałem się nim. Wiedziałem, że ktoś kiedyś przyjdzie do mnie z pytaniem – "Kim jesteś?", a ja mu powiem, że to nie ma znaczenia.
W zakładzie psychiatrycznym było wielu złych ludzi ale nawet oni nie równali się ze mną. Bo to dzięki mnie zło przetrwa, dzięki mnie przetrwa Stara Graba. Sam nie wiedziałem po co to wszystko się dzieję. Przerażające stało się to tym bardziej, kiedy uświadomiłem sobie, że nie ma odpowiedzi na to pytanie. Fraza "Stara Graba" jest wrogiem wszystkich. Nie ma swojej materialnej postaci, to nie jest psychopata biegnący za tobą z nożem, to wirus, który powoli przeistacza nas w psychopatę. Zrozumiałem o co chodziło temu człowiekowi z rozprzestrzeniającą się plagą. Żadna plaga nie ma swojego określonego celu, to wyniszczająca nas wszystkich od środka machina, arcydzieło. "Ta" maszyna działa podobnie tylko trochę wolniej, ona się delektuję śmiercią i cierpieniem. Ta plaga nie atakuję ciała tylko nasz umysł. Jest przenoszona za pomocą dwóch konkretnych słów, a słowa przenosi każdy z nas. Przeklęte wyrazy, które za pomocą ciągu przyczynowo-skutkowego prowadzą nas do zakażenia umysłu, a my przenosimy je innym. Jestem tylko przekaźnikiem zła, czekam aż ktoś zajmie moje miejsce.
Wszystko zaczyna się od koszmaru, to najbardziej pierwotny sposób umysłowego zakażenia. Nie każdy widzi we śnie jedną postać, to przekaźnicy, zakażeni. To oni wszczepiają w nas to zło, poprzez dwa słowa. Na początku śmiertelnie się ich boimy, później jednak wirus zaczyna się przyjmować i mamy na ich punkcie obsesję. Na końcu chcemy ich zamordować, to ostatnia faza klątwy. Plaga jednak nie rozprzestrzenia się na inne osoby, staje się cyklem przekazywania sobie szaleństwa. Wtedy to wszystko byłoby bez sensu. Fascynujące ale pozbawione finezji. Co jeśli jednak wprowadzimy do tego poukładanego systemu element losowy? Ktoś mógłby przecież zarazić się, usłyszeć to czego nie powinien, innymi słowy stać się kolejnym przenośnikiem. "Stara Graba", to absurdalne słowa, ale nie zawsze koło absurdalnych słów przechodzimy obojętnie, tym bardziej jak są opętane. A co jeśli koszmar może trafić do większej liczby osób? Co jeśli komuś innemu też przyśnił się mój sen? Gubię się w tezach, ale o niczym innym nie umiem myśleć. Już dawno zapomniałem, że znajduję się w zakładzie psychiatrycznym. Wiem, że staję się coraz bardziej przerażający, stawałem się "nim". Komuś pewnej nocy mogę się przyśnić tak jak "on" przyśnił się mnie. Mogę komuś zniszczyć życie. Nie wiem co robić, być może szukam sensu w bezsensie, ale muszę w coś wierzyć. Jeśli jednak mam rację plaga umysłowa, o której mówię może doprowadzić do wymordowania całej ludzkości. Dwa słowa mogą pogrążyć świat w szaleństwie. Jestem psychopatą, ale nie mogę ryzykować. Zakładając, że jestem jedynym zakażonym, jest tylko jedyny sposób, aby być może uratować świat, zanim będzie za późno. Nie zasługiwałem na nic, co mi się przydarzyło, ale to zło za nic nie może wygrać. Popełnię samobójstwo.
***
W kwadratowym, szarym pomieszczeniu, znajdowało się dwóch mężczyzn. Siedzieli naprzeciwko siebie przy metalowym stoliku. Światło ze starych i obrzydliwych lamp, padało na ich twarze. Mężczyzna po prawej był ubrany w czarny garnitur. Miał czarne włosy, na których zaczęła pojawiać się siwizna. Jego twarz, choć wydawała się pełna życia, była pełna zmarszczek. Mężczyzna po lewej był znacznie młodszy, chudy i ubrany w flanelową koszulę w kratkę. Nie posiadał zmarszczek ani siwych włosów, jego włosy były gęste, twarz gładka z lekkim zarostem. Pomimo to twarz była pozbawiona życia. Jej wyraz przypominał starego człowieka zmęczonego życiem.
– Panie Grabowski, moje kondolencje. Współczuję panu utraty przyjaciela i to w takich okolicznościach. – chłopak na przeciwko nie odpowiedział, patrzył cały czas na pusty stół.
– Potrzebujemy pana pomocy, chcemy zebrać jak najwięcej informacji. – mężczyzna na chwilę się zatrzymał. – Kiedy i w jakich okolicznościach widział pan swojego przyjaciela?
– To było po południu dziesiątego czerwca. Byliśmy umówieni kwadrans po piętnastej na zewnątrz przed jego kamienicą. Nie zjawił się, nie odbierał telefonów. Poszedłem więc pod jego mieszkanie. Pukałem, ale długo nie odpowiadał. Jak otworzył był w tragicznym stanie, pomyślałem, że chodziło o jakieś narkotyki, chociaż nie jestem pewien. Był bardzo czymś przerażony, wyglądał jakby przed chwilą stało się coś strasznego. – Chłopak podniósł głowę i spojrzał mężczyźnie w oczy. – Przestraszyłem się.
– Co się wydarzyło dalej?
– Wybiegł z budynku. Zachowywał się jak szaleniec. Nie mogłem go znaleźć. Później nie mieliśmy kontaktu. Niedawno się dowiedziałem, że został umieszczony w psychiatryku, a trzy dni temu, że popełnił samobójstwo. Nic więcej nie wiem – podczas mówienia zaczął się wiercić na krześle. – Ja chyba muszę już iść. Poderwał się z krzesła i odwrócił w stronę wyjścia.
– Chwilę. Proszę pana, mam jeszcze jedno pytanie. Pomiędzy ostatnim waszym spotkaniem, a jego samobójstwem, minęło dużo czasu, dlaczego pan się do niego nie odezwał wiedząc, że jest w złym stanie? – chłopak odwrócił się w stronę mężczyzny w garniturze z oczami pełnymi przerażenia, po czym wyszeptał dwa słowa i wybiegł z pokoju.