- Opowiadanie: feroluce - Noże i róże (MASAKRA 2010)

Noże i róże (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Noże i róże (MASAKRA 2010)

Leżały rzędem na stole, na miękkiej ściereczce. Położyłem kolejny do kolekcji, delikatnie wycierając przedtem ostrze miękką szmatką. Moje noże. Wysokiej klasy narzędzia tylko od najlepszych firm. Moje piękne.

Kochałem w życiu tylko dwie rzeczy – noże i róże. Obie dostawały maksimum mojego zainteresowania i troski. Muszę z zadowoleniem stwierdzić, że odwdzięczały mi się za to wielkim oddaniem. Żaden nóż nigdy nie się złamał, nie odmówił przecięcia tego, co chciałem. Róże kwitły zachwycająco, wygrywały wszystkie konkursy, na jakich je prezentowałem. Ich zapach, ten niezwykły aromat, przyciągał koneserów, chętnie kupowali ode mnie szczepki, jednak żadnemu nie udało się uzyskać ani tak pięknych kwiatów, ani oryginalnej woni.

Oczywiście, wielu próbowało dowiedzieć się, na czym polegał mój sekret uprawy. Gdy odpowiadałem, że na doskonałej jakości nożach, uśmiechali się z niedowierzaniem i ponawiali indagowanie. I znowu otrzymywali tę samą odpowiedź. Odchodzili niezadowoleni, przekonani, że ich zbywam.

Od czasu do czasu ktoś próbował poznać tę tajemnicę na własną rękę. Kocham róże i noże, ale szkodników szczerze nienawidzę. A każdy, kto depcze moje grządki, dotyka kwiatów bez pozwolenia, jest obmierzłym szkodnikiem, przeznaczonym do likwidacji.

Jeden właśnie siedzi w kuchni, z przerażeniem w oczach patrzy na noże leżące na stole. Pewnie chciałby coś powiedzieć, ale knebel w ustach mu to uniemożliwia. I dobrze, nie będzie mi tu psuł tak pięknej chwili, kiedy słońce odbija się od perfekcyjnie zaostrzonej stali, swoim bełkotem. Jakieś błagania o litość, przekupstwa, też coś! Trochę za późno na skruchę, trzeba było nie włazić bez pozwolenia.

Wyjrzałem przez okno, akurat, by zobaczyć, jak jakiś bezczelny smarkacz poważył się przeskoczyć przez płot. No nie, on rwie moje róże!

Chwyciłem za rękojeść noża, instynktownie, nie patrząc, który łapię. Wpasował się w dłoń doskonale, jakby wiedział, że w tej chwili potrzebuję czegoś o cięższym ostrzu i sam mi się podsunął pod palce.

Smarkacz rozejrzał się i sięgnął po kolejny kwiat. W tym momencie na jego głowę spadło ostrze, weszło w czaszkę jak w masło. Szybko złapałem ciało, nie mógł przecież upaść na moje drogocenne kwiaty. Zaciągnąłem trupa do kuchni, jeszcze będzie mi potrzebny. Ten żywy, co siedział przywiązany do krzesła, szarpnął się w panice, znów chciał coś mówić. Kneblowanie to jednak dobry pomysł, jakby zaczął wrzeszczeć, to spłoszyłby tych, którzy się czaili za płotem.

Byłem całkowicie pewien, że ktoś tam jest. Moje noże też, szeptały, że co najmniej dwóch, może trzech szkodników. Płot był wysoki, właściwie powinienem powiedzieć, że to mur, ale to słowo jakoś mi się nie podoba. Płot brzmi bardziej domowo, poza tym, jak to wygląda, żeby hodować róże za murem. Z płotem to co innego.

Noże rwały się do mnie, każdy chciał być wykorzystany. Moje kochane, takie chętne do współpracy… Wybrałem dwa, losowo, przecież nie mogę faworyzować któregoś, reszta poczułaby się niedoceniona. A ja je kochałem wszystkie.

W sumie cieszyłem się z obecności szkodników. Nawet nie wiedzą, ile zachodu mi oszczędzili. No, przełaźcie już, niedługo słońce zajdzie, najlepsza pora na nawożenie, nie mogę czekać na was do jutra. Szmery za płotem, chyba niepokoją się o kolegę. Słusznie. Zerknąłem na zbezczeszczony krzew i aż zadrżałem z gniewu. Pożałowałem, że w złości zabiłem szkodnika tak szybko. Nic to, odbiję sobie na jego towarzyszach.

Miałem rację, smarkacze, zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie, zdecydowali się przeleźć, sprawdzić, co się stało z poprzednikiem. Tym samym potwierdzili moją opinię, że dzisiejsza młodzież ma siano w czaszkach zamiast mózgu.

Tym lepiej dla mnie.

Szybkie uderzenie rękojeścią w skroń i dzieciak osunął się miękko na trawnik. Drugi mnie zauważył, chciał się cofnąć, jednak złapałem go za nogawkę i ściągnąłem w dół. Zdążył krótko wrzasnąć, niedobrze. Chwilę poczekałem, czy ktoś nie przyjdzie sprawdzić, co to było. Spokój, żaden sąsiad niczego nie zauważył. Albo i zauważył, ale uznał, że to nie jego interes. Słusznie. Żyłem z nimi w zgodzie, znali mnie, wiedzieli, że od czasu do czasu mam scysje z wandalami dobierającymi się do moich kwiatów, pewnie uznali, że znów któregoś pogoniłem.

Związałem dwie kolejne zdobycze i zaciągnąłem do kuchni.

Z zadowoleniem popatrzyłem na jej zawartość. Trzech nagich, związanych szkodników, czwarty martwy na podłodze. Rzadko się zdarza, bym miał dość materiału. Róże będą szczęśliwe. Ale, ale, pora się pospieszyć, bo stracę najlepszą porę na pielęgnację.

Pierwszy poszedł pod nóż martwy szkodnik. Z trupami zawsze jest trochę więcej zachodu. Spuszczenie krwi wymaga podwieszenia delikwenta za nogi, co przy bezwładnym ciele nie jest rzeczą prostą. Do tego szkodnik ciężki był, smarkaczowi przydałaby się dieta odchudzająca. Za to krwi miał dużo, z satysfakcją patrzyłem, jak wylewa się z przeciętych tętnic szyjnych wprost do wiadra.

Gdy był już pusty do ostatniej kropelki, zarzuciłem go na ramię, teraz mnie już nie pobrudzi, nie ma czym i złapałem ze stołu długi nóż rzeźnicki. Za domem, od północnej, strony, miałem wykopany dół na kompostownik. Szybkimi ruchami poprzecinałem trupowi ścięgna, ciało złożyło się elegancko jak harmonijka. Ma się tę wprawę. Inny by pewnie użył siekiery, a jednak uważałem ją za narzędzie niewdzięczne i po prostu brzydkie. Nie to co nóż. Poza tym porąbane ciało cuchnie bez miłosierdzia, po co miałem się narażać na tak nieprzyjemne wonie, skoro nie musiałem?

Potem zabrałem się za oprawianie kolejnych. Jest coś nieodparcie seksownego w widoku młodego, nagiego chłopca wiszącego głową w dół, w tym, jak z jego szyi tryska strumień szkarłatnego płynu. Coś pięknego w kroplach krwi na ostrzu noża.

Nie, nie fascynuje mnie śmierć. Trup to trup. Do kompostownika, zasypać wapnem, zalać wodą wymieszaną z przyspieszaczami rozkładu i przykryć, niech się kisi. Ale szkarłatne krople na nożu… Szkarłatne krople na nożu to coś zupełnie innego. Dla tych kropli byłem nawet w stanie docenić szkodniki. Nie polubić, szkodnik to szkodnik, ale docenić.

Jeden się szarpał, ten pierwszy, czułem, że będą z nim problemy. Precyzyjny cios między kręgi szyjne podziałał lepiej niż środek uspokajający, jednak przez to miałem kolejne bezwładne ciało do wieszania. Nic to, dla obfitych zbiorów byłem gotów się trochę potrudzić.

A zbiory były obfite. Dwa dziesięciolitrowe wiadra, i kawałek trzeciego. Moje róże będą szczęśliwe.

Pogwizdując złapałem za pierwsze wiadro i poszedłem podlewać kwiaty.

Koniec

Komentarze

"Dobrze napisane średnie opowiadanie" - pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła po przeczytaniu. Po zastanowieniu uznaję, że była słuszna.
Jest napisane bardzo sprawnie, ale zbyt krótkie, zbyt bezosobowe, żeby można mówić o jakimkolwiek klimacie. Rozumiem, że przedstawiłeś strumień myśli jakiegoś psychola i to zrozumiałe, że on do mordowania podchodzi bez większych emocji, ale według mnie ta nijakość emocjonalna przełożyła się na całe opowiadanie i w konsekwencji wyszło po prostu mdłe.
We mnie jego lektura nie wywołała żadnego poruszenia. Nic nie zaskakuje, nie wciąga:  "Kochałem w życiu tylko dwie rzeczy - noże i róże." - już na wstępie wiemy, o co chodzi. "Kocham róże i noże, ale szkodników szczerze nienawidzę." - powtarzasz parę linijek niżej potwierdzając przypuszczenia. Nie jest to błąd, ale dalej relacja nadal jest sucha i zbyt zwięzła, żeby wciągnąć, zainteresować, wywołać dreszcz niepokoju.

Podsumowując, jest to niezły tekst, choć moim zdaniem wykonanie mogłoby być znacznie lepsze.

Pozdrawiam.

OK, do konkursu.

Fajny pomysł. No i dobrze napisane. Nieźle ukazujesz świat z perspektywy psychola;)
Pozdrawiam,
Horn.

Zgodzę się z Eferelinem: nic specjalnego, napisane w dobrym stylu. Przy zdaniu "Oczywiście, wielu próbowało dowiedzieć się, na czym polegał mój sekret uprawy." można się domyślić, że chodzi o oryginalny nawóz organiczny. Opowiadanie nie ma też najważniej dla mnie rzeczy w horrorze - klimatu.

Napisane ładnym językiem, jednak treść nie zachwyca.

Nowa Fantastyka