
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Już na wstępie chciałbym przeprosić za wstawki po rosyjsku, które w tym tekście się znajdują. Nie znam tego języka, a chciałem uczynić opowiadane jak najbardziej realistycznym… I dlatego umieściłem dialogi po rosyjsku, które w moim wykonaniu mocno kuleją.
Stacja Orbitalna "StarDust" szybowała niespiesznie, ze spokojem okrążając Ziemię. Żołnierze Marchii mieli szczęście: UTSy z floty Połubińskiego z pewnością nie były pojazdami, którymi można było ładować się w kosmiczną pustkę, ale nie było żadnych przeciwwskazań do lotów orbitalnych. Były przystosowane do dokowania na modułowych stacjach orbitalnych nowego typu. Bertier znał działającą stację, która mogła ich przyjąć.
Oczywiście, StarDust nie należała do największych ani najnowocześniejszych instalacji tego typu i nie mogła zmieścić wszystkich żołnierzy zgarniętych z pola bitwy. Na orbitę zabrano więc tylko tych, którzy mieli obywatelstwo Marchii lub byli przestępcami ściganymi przez Kombinat. Wiadomo – ci pierwsi, z wojskową przeszłością, byliby od razu rozstrzelani. Ci drudzy… Również byliby od razu rozstrzelani. Na stacji znaleźli się niemal wszyscy żołnierze Murata, oddział specjalny Astraya i część najemników Bertiera. Reszta rozproszyła się po różnych częściach Unii, czekając na znak dowódców.
– Nasza sytuacja – rozpoczął obrady Murat – nie jest najlepsza.
Nikt ze zgromadzonych w sali konferencyjnej nie przerwał, tylko Elif prychnęła donośnie. Komandor podporucznik nie zwrócił na nią uwagi.
– Unia Międzyplanetarna nas olała, Kombinat chce rozpierdolu, a rządu nie ma. Nie mamy też możliwości wybycia do zewnętrznych kolonii Marchii, celem przegrupowania i zreorganizowania. Dostępne siły?
– Sześćdziesięciu ośmiu najemników, czterdziestu dwóch z szesnastego desantowego, sześćdziesięciu specchłopców – zrelacjonował Bertier.
– Do tego sześć UTS-ów – dodał Połubiński. – Dwa CKM-y, pięć gaussów. I po działku elektromagnetycznym dla każdego statku.
Elif westchnęła. Położone na blacie, zgrabne nogi w wysokich butach zasłaniały połowę jej twarzy, Murat nie mógł dostrzec cienia smutku, który po niej przemknął.
– Mało – powiedziała. – Za mało, jak na pieprzoną Unię.
– Najpierw Kombinat – poprawił ją kapitan floty. – Kiedy rozprawimy się z Kombinatem, Unia będzie tylko formalnością.
– Chciałbym zauważyć, że mamy tylko stu siedemdziesięciu ludzi i odrobinkę sprzętu – trzeźwo ocenił najemnik. – A wy chcecie się z tym porywać na największe mocarstwo na tej planecie? Kozacka, kurwa, fantazja. Nic dodać, nic ująć.
– Rozumiem, że pan Polak na to idzie – ciągnął Bertier – ale tobie się dziwię, Murat. Ty zawsze myślałeś trzeźwo. Zbudujmy sojusze, zgromadźmy pieniądz…
– Z czym, kurwa, do ludzi? – wybuchnęła Elif. – Z czym? O jakich sojuszach ty pieprzysz, skoro my nawet kraju nie mamy? Jesteśmy jebanymi bezpaństwowcami, do tego poszukiwanymi! Każdy rząd wyda nas Kombinatowi bez mrugnięcia. Każdy, rozumiesz?
– Spokojnie, Elif – wtrącił pojednawczo Astray. – Nie każdy. – Dowódca elitarnego oddziału "Świętej Śmierci" wstał, podszedł do ekranu.
– Pozwolicie, że nakreślę aktualną sytuację? Dla pozbierania myśli.
Nikt nie wyraził sprzeciwu. Astray nie był człowiekiem, z którym się dyskutowało. Astraya się słuchało, bo dowódca Świętoszków, jak "Świętą Śmierć" familiarnie nazywano w Marchii, zawsze wiedział, co mówi.
– Kombinat kontroluje tereny obu Ameryk oraz dawnych: Szwecji, Norwegii i Wschodniej Marchii, czyli kawałek Francji, północną połowę Niemiec, Polskę i Czechy. Reszta Europy to domena Unii, do której należy też część Bliskiego Wschodu i Egipt. Jako sojusznika moglibyśmy wybrać Związek Afrykański, zajmujący pozostałą część Afryki, za wyjątkiem Konga. Ja jednak wolałbym Rosję, albo którąś z republik azjatyckich: Środkową lub Południową. Wybór konstytucyjnie neutralnych państw jak Szwajcaria, Kongo, albo Japonia oczywiście wydaje się głupi.
Zebrani przy stole w ciszy kiwali głowami.
– Postawa Kombinatu nie podoba się również Związkowi Australijskiemu, który raczył wysłać do Czarnych kilka not dyplomatycznych. Nie muszę chyba mówić, że Kombinat reakcją Australii się nie przejął i ma ją głęboko w dupie. Błąd. Australijczyków takie lekceważenie niesamowicie wkurwia, o czym przekonała się już kiedyś Republika Południowej Azji, którą Kangury usadziły w nieco ponad siedemdziesiąt godzin. Wszyscy pamiętamy Azjatycką Wojnę Trzydniową.
– Sensownym rozwiązaniem – ciągnął Astray po dłuższej chwili – byłoby nawiązanie kontaktu z Rosją. Federacja nie może sobie pozwolić na tak jawny policzek, jak wchodzenie w jej strefę wpływów i zapewne już przygotowuje się do skopania czarnych dup, jeśli tylko agresor odważy się ruszyć coś, co Ruscy uznają za swoje. Nasza w tym rzecz, żeby nie poprzestali na wykopaniu Czarnych ze swoich granic.
– Na Afrykę i Azję – powiedział Bertier – nie ma co liczyć, to pewne. Z Ruskami powinno być łatwo, Czarni zagrażają im bezpośrednio. Ciekawi mnie za to, jak macie zamiar przekonać Australijczyków, że wojna z Kombinatem, na innym kontynencie, jakoś im się opłaci?
– Zostaw to mnie – odpowiedział Astray tonem, jakby tłumaczył nierozgarniętemu uczniowi oczywistą oczywistość – Mam sposoby.
– No! – rzucił, kiedy nikt nie podjął tematu. – Jakieś pytania? Nic? Murat, zajmiesz się Federacją. Im szybciej tym lepiej. Ale, na razie, odpocznijcie nieco, póki jeszcze najemnicy chcą nas tutaj gościć.
Murat wyswobodził się spomiędzy jej ud, przewrócił na plecy. Elif westchęnła przeciągle. Przywarła do jego ramienia. Skórę miała wilgotną, pachniała kobiecością i porządaniem.
Komandor podporucznik wpatrywał się w sufit. Oddychał ciężko, jak po długim biegu. Dziewczyna gładziła go po ramieniu, smukłym paluszkiem rysowała kółka, spirale i jakieś niezidentyfikowane wzorki. Niezrażona brakiem reakcji podniosła się na łokciu, dłuższą chwilę wpatrywała się w Murata chabrowymi oczyma. Przechyliwszy głowę, głaskała umięśniony brzuch.
Kasztanowe włosy pachniały cynamonem i nardem.
Dłoń powędrowała niżej.
– Nie masz dość? – spytał rozleniwionym głosem. Uśmiechnęła się. Zawsze podziwiał kształt jej ust. Były perfekcyjne pod każdym względem.
Zamruczała. Znał odpowiedź.
– Ty też jeszcze nie masz dość… – stwierdziła. Zgodnie z prawdą.
Uśmiechnął się, jakby przepraszająco. Złowiła błysk w oku, przywarła ustami do jego ust. Przyciągnął ją do siebie.
Obudziło go pukanie do drzwi. Z początku nienachalne, spokojne. Po kilku uderzeniach przerodziło się jednak w natarczywe dudnienie. Próba przeczekania nic nie dała.
– Wstawaj, Murat! – ryczał Bertier. – Sprawa jest!
Komandor podporucznik leżał jeszcze długą chwilę, delektując się miękkością pościeli i zapachem minionej nocy. Elif wierciła się, nawet nie otworzywszy oczu. Sen to ona ma kamienny, pomyślał.
Z trudem wyłuskał się z pościeli, odkrzyknął najemnikowi, że ma iść się jebać. Wciągnął spodnie i dopiero wtedy odblokował zamek.
Bertier stał przed nim w szarym mundurze najemnika z pagonami dowódcy oddziału. W Armii Najemnej nie stosowano stopni wojskowych. Nie było takiej potrzeby. Każdy znał swoje miejsce w szeregu.
– Ruscy oddzwonili – skrzywił się na widok półnagiego dowódcy. – Kazali cię pozdrowić.
Murat momentalnie otrzeźwiał.
– Są jeszcze na linii?
– Masz, kurwa, pięć minut.
– Dzień dobry, panie generale Pigarewicz – Murat przywitał wielkie popiersie starego Ruska, wyświetlane na ekranie w konferencyjnej. – Jak panu mija weekend?
– Dóbryj den', komadnor podporucznik Murat. Ja jebut taki weekend! – odrzucił generał. – Każdyi moment pajace mnie obozlennji pokinutʹ. I kak ja mogu rabotat? Nu, ale pogavarim o Chernyh.
– Nasz wywiad donosi, że Kombinat będzie parł na wschód, w kierunku Federacji. I zamierza wcielić część Rosji do swojego terytorium.
– Ja w zadnisu mam Sochetat i ich Chernyh. Russkie Federatsii jest nepobedima i nikto ne budet atakovat!
– Rozumiem potęgę Federacji, panie generale. Jednak Kombinat nie cofnie się przed niczym, żeby zrealizować swoje plany. Proszę zobaczyć, co zrobił z Ameryką Południową i Wschodnią Marchią.
– Dali sosat Soyuza – odparł Generał. Murat wychwycił nutkę niepewności.
– Unia nie powstrzymała Czarnych – zapewnił. – To tylko gra na zwłokę, proszę spojrzeć na sytuację dokładnie…
– Obvinit ty menya o nekompetentnosci?! – ryknął Rusek.
– Proszę mnie nie zrozumieć źle, panie generale – odpowiedział spokojnie komandor podporucznik. – Nie sugeruję, że jest pan niekompetentny. Wiem, że jest pan wielkim wojownikiem, który w niejednej wojnie brał udział i niejedną bitwę uratował. Ja jednak walczyłem z Kombinatem i poznałem ich metody.
– Govorite – rzucił z lekką niechęcią.
– Kombinat zmusił Unię do podpisania rozejmu na swoich warunkach. To spowodowało, że Unici stracili wsparcie wojsk Marchii i najemników, którzy w takich wypadkach traktowani są jak śmiecie. To osłabienie militarne pozwoliło Czarnym zobowiązać Unię do respektowania części Postanowień Kolońskich, więc stała się ona faktycznym wasalem Kombinatu.
Rusek kiwnął głową. Było widać, że powoli zaczynał rozumieć, co Murat do niego mówi.
– Jeblje svinje! – krzyknął po chwili, waląc pięścią w blat. – Shljuha mat'! Ja powieszu eto wojenno rozvedzko za jaja! – zaryczał siejąc kropelkami śliny.
– Spokojnie, panie generale. Wszystko jest jeszcze do naprawienia – powiedział łagodnie komandor podporucznik.
– Prihodyiat k'nam, govornyat my o aliansach – rzucił. – Razem unichtozit Sochetat. Teraz u menja jest vazhnje voprosy. Spasibo.
Kiedy twarz Rosjanina zniknęła z ekranu Murat odetchnął z ulgą. Wpatrywał się w zgaszony monitor.
– Jebany komuch – powiedział – ale przynajmniej pomoże.
Bertier wyszedł zza ekranu, rycząc ze śmiechu. Na szczęście nie wybuchnął podczas rozmowy z Pigarewiczem, wtedy na pomoc Rosji raczej nie można by było liczyć.
– Shljuha mat'! Ja powieszu eto wojenno rozvedzko za jaja! – ryknął przez łzy, udając Rosjanina. – Ja pierdolę – wydyszał.
Komandor podporucznik się nie śmiał. Stał, wiercąc najemnika badawczym wzrokiem.
– Jaki interes w naszej sprawie ma Armia Najemna? – spytał.
Bertier przestał zanosić się śmiechem, oblizał wargi.
– Żaden – wzruszył ramionami.
– Więc czemu jesteśmy na stacji orbitalnej Armii Najemnej, mamy wsparcie części jej oddziałów, za darmo nas karmi i wyposaża?
– To skomplikowane – powiedział powoli najemnik. Wciąż trzymał dłoń na brzuchu. Wyglądało to tak, jakby salwą śmiechu nadwyrężył mięśnie. – Najprościej uznać, że cię lubię. A generałem jest tutaj mój kuzyn.
– A jest? – nie rezygnował Murat.
– Jest. Ale to nie wszystko. Armia Najemna, jak sama nazwa wskazuje, zarabia, kiedy ktoś ją najmuje. Kombinat nas nie potrzebuje, ma swoje mrówcze zastępy Czarnych. Im więcej terenów na Ziemi kontroluje, tym mniejsze są nasze możliwości znalezienia zatrudnienia na tej planecie. To tak w uproszczeniu. A ja i mój oddział będziemy walczyć razem z wami, bo z moim oddziałem nie leci się w chuja. Nie zostawia się nas na rozstrzelanie. Dlatego najpierw nakopiemy do dupy Kombinatowi, który do nas strzelał, a później Unii, która nas zostawiła.
Murat kiwnął głową na znak, że rozumie i przyjmuje takie wytłumaczenie. Faktycznie, przemawiało do niego.
– Sprawdzimy, jak się miewa sprawa z Kangurami? – przerwał milczenie najemnik.
– Chodźmy.
Astraya znaleźli w gabinecie przeznaczonym dla Generała Armii Najemnej. Gabinet był przygotowany jako schronienie w sytuacji kryzysowej. Jeśli podstawowa jednostka orbitalna najemników, Magna Mater, nie była bezpieczna, genarał mógł znaleźć schronienie na StarDust. Znajdowało się tutaj pełne centrum komunikacyjne i sztab dowodzenia, z których dowódca mógł korzystać wedle uznania. Teraz jednak nie było takiej potrzeby.
– Ssześć, chłopaki – przywitał ich lekko bełkotliwy głos dowódcy elitarnego oddziału "Święta Śmierć". – Chsecie sygaro?
Murat prychnął, rozbawiony widokiem. Oto słynny John Astray siedział krzywo w wielkim, skórzanym fotelu za imponujących rozmiarów biurkiem, z opróżnioną do połowy butelką whisky w jednej ręce i niezapalonym cygarem w drugiej. Kiedy mówił, kołysał i kręcił całym fotelem, jakby mówił całym ciałem.
– Nie, dzięki – odpowiedział najemnik, maskując uśmiech. – Jak rozmowy z Australią?
– Wiesie, jak to chest… – wybełkotał Astray. – Jak siem z nimi szłowiech próbuje sdoghadać, to sszeba pić! No… – czknął potężnie. – Bes picia nje ma negosjascji.
– I co wynegosjacjowałeś? – spytał Murat, jednocześnie wyciągając mu z dłoni flaszkę. Pociągnął solidny łyk, oddał Bertierowi. Ten poszedł za przykładem, zdrowo golnął.
– No a so myśśślisie? Idzjiemy na wojnę! – wybełkotał.
Komandor podporucznik i najemnik spojrzeli po sobie. Z uśmiechem.
– Idziemy na woję – powtórzył za Astrayem Bertier.
– Idziemy.
gdybym chciał kupować samochód,to tego gościa zabrałbym ze sobą.
Sprzedam gąsienicę, brązowa w sedanie, na części, bez prawa do rejestracji, jedwabnik.
Exturio, dałeś kawałek ciałka. Przykro mi, ale tak jest.
Cecha podstawowa rosyjskiego to zapis fonetyczny. Angole i my piszemy John, oni piszą Dżon. Jeśli więc pan generał ma w dupie taki weekend, powie 'łikend' i tak trzeba to zapisać.
Postać generała mało wiarygodna, zbyt żywiołowa w prymitywnym stylu. Ruski nie Ruski, rozmawia o strategicznych posunieciach, kogoś reprezentuje. Niech bluzga, ale niech się nie ślini...
Usuń zbyt wyraźne anglicyzmy, nie pisz Chernyh, bo to 'angielskoidalny' zapis... --- a tak w ogóle daj ten fragment, zapisany po polsku, komuś znającemu rosyjski, niech przetłumaczy, bo tak jak jest, to rany Mzimu, za cholerę nie wiem, co Pigarewicz powiedział, a co chciał powiedzieć...
Poza tym, gdy wkraczamy w politykę globalną, chyba nikt nie podejmuje decyzji na kolanie. Jaką wartość ma taka mało liczna zbieranina niedobitków, by przygarniać ją wiedząc, że sprawa skończy się zawieruchą na całego?
@AdamKB
"Rosyjski" - dam do przerobienia znajomej, jak tylko uda mi się ją chwycić. Pewnie wrzucę część 2+3 następnym razem, bo wątpię, żeby udało się to poprawić przed zamknięciem tekstu. Teraz mi głupio, że nie pomyślałem o tym wcześniej i wrzuciłem półprodukt...
Ta wersja fonetyczna jest angielska, bo korzystałem z usług google'owskiego translatora, który mam zawsze pod ręką...
Co do samej postaci generała: będę bronił takiej kreacji. Generał jest prostakiem, chamem, despotą, człowiekiem wybuchowym, a w dodatku dowódcą mocno niedoinformowanym. Nie do końca "trzyma" swoje państwo. Jego szpiedzy i doradcy okłamują go, żeby tylko nie wysłał ich na rozstrzelanie. Przedstawiają mu "wygładzony" obraz polityki światowej, dlatego wódz ma mizerne pojęcie o realnej sytuacji.
Oczywiście, nie będę tutaj tworzył czy rozpowszechniał głupich stereotypów, dlatego mam zamiar pokazać również inne oblicze "Ruskich".
Podejmowanie decyzji... Widocznie nie udało mi się tego przedstawić odpowiednio (a wydawało mi się, że tak), ale sytuacja polityczna jest tak napięta (wszyscy dążą do wojny, tylko Rosjanie jeszcze o tym nie wiedzą), że wystarczy tylko mały zapalnik, żeby wywołać kolejny konflikt zbrojny. Tym zapalnikiem mają być właśnie bohaterowie, czyli wspomniana zbieranina niedobitków. :)
Proponowałbym wziąć pod uwagę, że tekst nie jest pisany "na poważnie", jest raczej czymś w stylu... Filmu akcji z Hollywood. Dużo rozpierduchy, mało realizmu.
Dziękuję za zwrócenie uwagi na niedociągnięcia. :)
OK, space operetka ma swoje prawa. Ale podstawowy realizm postaraj się zachować. To dobrze wpływa na odbiór...
Szkicujesz powyżej Stalina z okresu krótko przed wybuchem II WŚ i na jej początku. To wiarygodne --- ale dorzuć gaspodinowi gienierałowi trochę kultury. A jeśli stoi on na czele państwa, mianuj go marszałom wsiej Rassiei. Tylko wtedy pojawia się problem, czy taka gruba ryba będzie osobiście rozmamawiała z niedobitkami... Premyśl to.
Nie przesadzaj, że Rosja miała takie kiepskie służby wywiadowcze. To wierchuszka knociła sprawy, nie wywiad... --- i tak może być w przyszłości, u Ciebie.
Poczytaj takie na przykład "Punkty zwrotne" Iana Kershawa. Przyda się.
Dzięki za rady, faktycznie za bardzo pojechałem z tym tekstem.
Towarzysz generał będzie jednak mówił w bardziej znanym mi języku, dam mu tylko trochę wstawek rosyjskich (konsultowanych z osobą, której ten język nie jest obcy)
Co do reszty zastrzeżeń - nie będę za bardzo zmieniał założeń, postaram się rozwiązać to w dialogach.
Raz jeszcze - dzięki za uwagi. :)
Druga część już się mniej kupy trzyma niż początek i już tłumaczę, dlaczego:
w pierwszej części mieliśmy zgrabny, dynamiczny opis walki, bardzo przyjemnie się to czytało, w drugiej wchodzimy w tematy, które wymagają czasu - polityka na skalę globalną w 2000 znaków? To nie gra komputerowa - albo wątek ma czas się rozwinąć, albo wygląda kuriozalnie - grupa 100 najemników negocjuje na skalę globalną w 5 minut. Kupy się to nie trzyma.
Ale nadal czyta się przyjemnie, więc ode mnie 4/6
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Aha, i plusik za scenę erotyczną - nienachalna, broni się ;)
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Wiem, pokajałem się, bo tekst, faktycznie jest nieprzemyślany i niedorobiony, głupio mi, że w ogóle go tutaj dałem. Jednak postanowiłem go nie usuwać, bo... Skoro już postanowiłem publikować, to byłoby głupie uciekać przed krytyką. Zastosowałem się do rad i opublikowałem kombo 2+3, gdzie fabuła jest bardziej dopracowana i, mam nadzieję, sensowna.