
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
PROLOG
– Siadać… – rzucił z niesmakiem nauczyciel alchemii, wchodząc do klasy. – Powiedziałem, siadać! – W końcu nastała cisza.
Uczniowie siedzieli w swoich ławkach z niepokojem spoglądając na mężczyznę. Ten, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi, zaczął krążyć po pomieszczeniu zamykając okna. Po chwili odezwał się.
– Dla tych, którzy nie są jeszcze zorientowani, pewna informacja… – rzekł. – Tutaj nie będzie prymitywnego machanie żelastwem. W murach owego budynku, będę was uczył cierpliwości, profesjonalizmu… – Jego wypowiedź przerwał zduszony śmiech. Omiótł wzrokiem klasę, po czym podszedł do ostatniej ławki.
– Może zamienimy się miejscami i pan poprowadzi lekcję? – wysyczał nachylając się nad uchem jednego z chłopców. Posyłając mu mordercze spojrzenie, wrócił do biurka.
Machnął ręką, czarne zasłony opadły na okna pogrążając sale w mroku. Wykonując dziwny gest palcami zapalił pochodnie, które były umiejscowione na wszystkich kolumnach rozsianych po klasie. Było ich cztery.
– Kontynuując… – wypowiedział te słowo powoli i wyraźnie. Jednak w jego głosie była ponura nutka gniewu, którą można było wyczuć bez jakiegokolwiek wysiłku – …przekażę wam też odpowiednią wiedzę, która pomoże wam uwarzyć miłość, chwałę, zazdrość, smutek czy szczęście. Tych bardziej utalentowanych nauczę jak powstrzymać upływ lat, uśmierzyć ból, uczynić z ciała żelazo… Jednak ci, którzy będą sobie szydzić z tego kierunku nauki, wyrzucę na zbity pysk. – Podciągnął jeden z przestrzennych rękawów, ukazując wyniszczoną rękę. Wyglądała na martwą. – Proszę otworzyć teraz książki na stronie sto pięćdziesiątej szóstej i przestudiować tekst od niej do strony sto osiemdziesiątej ósmej. Gdy już to zrobicie, sporządźcie dokładną definicję każdej z wychwyconych podczas lektury istot, powinna ich być przynajmniej setka. – Spoczął na krześle, które wyglądało luksusowo, a do tego imponowało swoimi niesamowitymi ozdobami.
Po kilka minutach zerknął kątem oka sponad kartki, którą tak namiętnie nosił ze sobą, i w każdym wolnym momencie spoglądał nań zachwycając się słowami wypisanymi czarnym atramentem. Zorientował się, że uczniowie jego polecanie zrozumieli jako prosty, dość zabawny żart. Zeszyty, książki i pióra były w stanie spokojnego bezruchu. Uśmiechnął się ponuro i rzekł swoim grubym, jadowitym głosem:
– Pod koniec lekcji, każde z was da mi to do sprawdzenia.
Rozległ się szmer spadających zeszytów i łamanych piór, które nie miały szans ze starciem z prawie osiemset stronicowym podręcznikiem do alchemii, w grubiej oprawie.
Minęło pół godziny lekcyjnej, a w klasie nadal panowała śmiertelna cisza, przerywało ją tylko szybkie skrobanie piór po pergaminie. Mężczyzna wstał i wyszedł zza biurka. Złożył ręce w dziwaczny trójkąt, po czym uniósł lewą rękę do góry i zaczął ją powoli opuszczać. Zbiorniczki z atramentem wyschły.
– Wasze pracę mają być w tym miejscu – tu wskazał na biurko – do jutrzejszego wieczoru. Mam nadzieje, że zrozumieliśmy się. Teraz pozwólcie, że zakończę lekcję.
Uczniowie w osłupieniu wychodzili z sali. Wykłady skończyły się o wiele za szybko. Zazwyczaj były one przedłużane o kilka minut. Każdy z nich odwracał się w drzwiach posyłając nauczycielowi pełne zaciekawienia spojrzenie. On jednak nachylał się na szufladką swojego biurka, którą przed chwilą otworzył. Kilka uczennic złożyło pracę obok jego ręki, aby choć na ułamek sekundy zaszczycił ich swoim spojrzeniem, lecz on dalej ignorował swoich podopiecznych, w ten sam irytujący sposób, co przedtem.
– Panno Dello, proszę zostać.
Jedna z dziewcząt zatrzymała się w framudze drzwi, otaczające ją rówieśniczki zrobiły to samo.
– Idźcie, spotkamy się na zewnątrz – rzuciła do nich. Gdy wyszły na korytarz zamknęła za nimi drzwi i skierowała się w stronę mężczyzny, który dalej penetrował zawartość mebla.
– Słucham pana, profesorze Regulusie.
Przerwał na chwilę wykonywaną czynność.
– Nikogo już nie ma… – powiedział.
– Twój eliksir niestety jeszcze działa. – przerwała mu.
– Chodź już.
Podniósł dłoń na wysokość swoich bioder i powiódł nią do przodu. Wyglądało to jakby usiłował pchnąć powietrze w kierunku naprzeciwległych drzwi. Dało się słyszeć tylko ciche stuknięcie zatrzaskującego się zamku.
– Poszukaj przejścia – rzekł wkładając rękę z powrotem w drewniany schowek.
Dziewczyna podeszła do kamiennej ściany i położyła nań rękę. Po chwili przyłożyła ucho, najwidoczniej czekała na jakiś dźwięk. Wzdrygnęła się i odeszła od ściany.
– Tutaj.
Regulus pstryknął palcem nie odwracając się od swojej szufladki. Kamienie zaczęły się poruszać, na wszystkie możliwe strony, ukazują monumentalne drzwi, wykonane z białego drewna. Na środku wyciosany był herb. W jego wnętrzu umieszczona była dosyć duża czaszka wykonana z kryształu; w oczodołach osadzone były cztery, małe oczka z ametystu. Zaczęła się poruszać w prawo i w lewo, rozglądając się po pomieszczeniu. Po dostrzeżeniu mężczyzny uśmiechnęła się, ukazując swoją bezzębną szczękę.
ROZDZIAŁ I
Zaklęci Mędrcy
Słońce już powoli zaczęło stykać się z horyzontem. Czarne punkciki na niebie przywodziły na myśl chmury, zapowiadające przeraźliwą burze, tymczasem były to zwykłe ptaki.
Mężczyzna, siedzący, a raczej śpiący, do tej pory pod monumentalnym dębem, otworzył oczy. Światło zachodzącego słońca wdarło się brutalnie pod jego powieki, oślepiając go na ułamek sekundy. Rozejrzał się nieco zdezorientowany dookoła. Zamknął jeszcze na chwilę oczy. Chciał poleżeć jeszcze trochę, chociaż przez minutę. Trawa, tutaj, była taka miękka… Jej piękny, orzeźwiający, świeży zapach zawładnął nozdrzami podróżnika i najwidoczniej nie chciał go wypuścić ze swoich macek. Znów opadał powoli, w ramiona Morfeusza.
– Nawet wy, mordercy, możecie poddać się zmęczeniu. Myślałem, że posiadacie o wiele silniejszą wolę – ze snu wyrwał go szorstki, zimny głos.
Uniósł powieki, ale zobaczył tylko czarną plamę przed oczyma. Chciał dobyć swojego miecza, lecz ręce miał również skrępowane. Klnąc pod nosem został dalej w pozycji jaką przyjął podczas snu. Zapytał:
– Kim jesteś?
– Tym, kim być powinienem. – Odpowiedział.
– Więzy? Na co to? – zadał znów pytanie. Przemieszczał się powoli, niezauważalnie do tyłu, gdzie powinien być konar drzewa.
– Dla bezpieczeństwa, mości panie – wtrącił się do rozmowy, drugi, nieco łagodniejszy głos.
– Stul pysk! – wrzasnął przeraźliwie ten pierwszy. Słychać było, że odwrócił się, świadczyło to, bynajmniej, to, że ustało szybkie sapanie nad uchem leżącego. Niemiły zapach ulotnił się kilka sekund po. Skrępowany, sznurami mężczyzna odepchnął się nogami od ziemi najmocniej jak umiał. Poczuł w końcu twardą korę drzewa.
Pierwsza część to zrzynka z Pottera. Niektóre fragmenty wyglądają na żywcem przepisane ( uwarzyć miłość, chwałę, zazdrość, smutek czy szczęście. Tych bardziej utalentowanych nauczę jak powstrzymać upływ lat, uśmierzyć ból - jeśli to nie jest cytat z Rowling, najwyżej odrobinkę zmieniony, to oddam moją wypłatę żulowi spod monopolowego).
Trochę szacunku do odbiorców. I poszanowania dla praw autorskich.
Druga część jest za krótka, żeby ocenić ją jako samodzielną całość.
Słychać było, że odwrócił się, świadczyło to, bynajmniej, to, że ustało szybkie sapanie nad uchem leżącego - nie łapię tego zdania.
@exturio
Niemal całość to zrzynka koncepcyjna z Pottera. Jednie wciśnięta w jakieś, jak ja to nazywam, średniowieczne fantasy (a przynajmniej tyle wnioskuję po fragmencie). Nawet imiona... "Regulus", lol...
Wykonując dziwny gest palcami zapalił pochodnie, które były umiejscowione na wszystkich kolumnach rozsianych po klasie. Było ich cztery. -> albo: "... na wszystkich, czterech kolumnach..." albo w ogóle wywal tę informację, bo to zdanie jest bez sensu.
Gdy już to zrobicie, sporządźcie dokładną definicję każdej z wychwyconych podczas lektury istot, powinna ich być przynajmniej setka. -> ...istot. Powinna ich ...
Czarne punkciki na niebie przywodziły na myśl chmury, zapowiadające przeraźliwą burze, tymczasem były to zwykłe ptaki. -> to zdanie też jest bez senu. Znaczy koniec tego zdania, od "tymczasem"
Mężczyzna, siedzący, a raczej śpiący, -> a co jedno przeszkadza drugiemu? Jak już tak to: "śpiący na siedząco" czy " Śpiący mężczyzna opierał się plecami o..."
Słychać było, że odwrócił się, świadczyło to, bynajmniej, to, że ustało szybkie sapanie -> że co?
Skrępowany, sznurami mężczyzna - wyrzuć przecinek
Hm... Zanim przeczytałam komentarze pomyślałam: O, trochę jak ze Snape'em. A potem wyszło, ze nie tylko ja mam skojarzenie z HP.
No i sama opowieść jakoś nienajlepiej napisana.
Zdecydowany plagiat. Po początku zrezygnowałem z czytania. Jakby jednak mnie naszła ochota, to bym sięgną po HP. On jest przynajmniej dobrze napisany.
Snow
P.S. 1 za plagiat
Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem
Słabe.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.