- Opowiadanie: Wiśniowa Wiedźma - Mgła (MASAKRA 2010)

Mgła (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mgła (MASAKRA 2010)

Mgła
Poranna kawa stygła już na stole, roznosząc po całym pokoju specyficzny aromat. Upiłam jej łyk i mimowolnie się skrzywiłam. Była wstrętna, gorzka, z fusami wpadającymi między zęby. Wprost idealna na takie poranki. Jeden łyk tego paskudztwa, a człowiek od razu stawał na nogi. Trzeba przyznać, dość przydatna właściwość.

Sięgnęłam po prochy przeciwbólowe. I tak niewiele pomagały, lecz przynajmniej mogłam się oszukiwać, że coś z tym robię. Ech, te migreny mnie kiedyś wykończą. Durna jesień!

W tle cichutko szumiał telewizor. Sama nie wiem po co, nawet go nie oglądałam. Tradycyjnie przeglądałam na laptopie strony internetowe w poszukiwaniu ciekawych przepisów. Od dłuższego czasu chodził za mną gulasz, ale już nie miałam pomysłów, jakby go urozmaicić. Oby wujek Google i tym razem nie zawiódł.

Zapanowała ciemność, telewizor zamilkł. Jedynym źródłem światła pozostawał malutki ekran laptopa. Nie przejęłam się tym. Ostatnio dość często następowały przerwy w dostawach prądu. Zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Zresztą zaraz pewnie wszystko wróci do normy.

Coś jednak było nie tak. Niemalże od razu to poczułam. Przeszły mnie dreszcze. Serce łomotało, jak szalone. Trzęsłam się. Już wiedziałam… To byli Oni. Znowu przyszli.

Zamknęłam oczy i poczęłam gorączkowo odmawiać pacierz. Nie pomagało. Nadal tu byli. Nie widziałam ich, nie musiałam. Czułam ich obecność.

– Proszę. Odejdźcie – wyszeptałam.

Odwróciłam się i spojrzałam w ciemność. Nie posłuchali. Wciąż świdrowali mnie tymi dziwnymi, pustymi oczami. Jednak nie robili nic więcej. Po prostu byli.

Mrok rozproszyło białe światło samotnej świetlówki. Telewizor ponownie zaszumiał. Nie odetchnęłam z ulgą. Nie byłam sama. Uparli się! Dopiłam kawę, wyłączyłam laptopa, postanawiając jak najszybciej opuścić dom. Może się znudzą i odejdą? Oby.

Zatrzasnęłam drzwi, przekręciłam klucz. Tu mnie nie dosięgną. W końcu spokój. Doprawdy życie Medium nie należy do najprzyjemniejszych. Nikt cię nie pyta o zgodę. Po prostu wpycha się z buciorami do twojego spokojnego świata i jeszcze wymaga, by rozwiązywać jego problemy. Niby miałam czas, by się przyzwyczaić. Tak nawet było. Duchy przychodziły, mówiły, co im leżało na sercu, a ja, o ile tylko mogłam, załatwiałam ich sprawy. Jednakże tym razem było inaczej. Te duchy były inne. Przerażały mnie. Mimo że nic nie robiły. Pojawiały się nagle, milczały, obserwowały, aż po godzinie, dwóch znikały. Niby nic szczególnego. Jednak bałam się. Nie tego, co mogą mi zrobić, bo duchy z reguły są nieszkodliwe, a tego, czego ode mnie oczekują. To przerastało moje możliwości, lecz one tego nie rozumiały. Całe szczęście, że nawiedzały mnie tylko w domu. Poza nim byłam wolna.

Zeszłam po schodach, zatrzymałam się na dole i spojrzałam przez oszklone drzwi wyjściowe. Znowu ta pieprzona mgła. Kiedy ona wreszcie opadnie? Wszystkim utrudnia życie. Aż strach wychodzić do pracy. Zwłaszcza teraz. Opatuliłam się szczelniej szalikiem, otworzyłam drzwi. Ruszyłam zanurzając się w szarą toń.

 

***

 

Koniec jesieni. Gdzieniegdzie na drzewach ostały się jeszcze pojedyncze liście, lecz to już nie to samo. Złocisty dywan, który dostarczał dzieciakom tyle frajdy dawno został zgrabiony oraz zapakowany do czarnych worków, obecnie zdobiących przegniłe trawniki. Teraz było szaro, buro, ponuro, a w ostatnich dniach ciągle biało. Mgła nie ustępowała. Pojawiła się znikąd, kompletnie nieproszona. Osiadła rozrzucając nad okolicą mleczną kurtynę i tak pozostała. Dziwnie było przemierzać osiedlowe uliczki w tej scenerii. Wszystko wydawało się odmienione. Widoczność ograniczona do zaledwie kilkunastu metrów. Niczym we śnie, z każdym krokiem odkrywałam coś nowego. Niekoniecznie miłego.

Jasno zrobi się dopiero za godzinę. Źródło światła stanowią wysokie latarnie wyrastające wzdłuż chodnika. Takie żółte punkty we wszechogarniającej siwiźnie. Mistyczny widok.

Mimo że jestem blisko centrum miasta, na środku sporego osiedla mieszkaniowego jest spokojnie. Oczywiście słychać odpalające samochody, czyjeś przyspieszone kroki, głosy, lecz wszystkie wydają się być przyciszone, stłumione. To niepokojące. Byleby tylko bezpiecznie dotrzeć do pracy.

– Idziesz i bez dyskusji! – rozległ się skrzekliwy głos.

Z mgły wyłania się groteskowa para. Pulchna kobieta ciągnąca za rękę wyjątkowo opornego chłopca.

– Mamo daj spokój! – Dzieciak bezskutecznie próbował wyrwać się z rodzicielskich szponów. – Sam pójdę do szkoły!

– Nie ma mowy! – syknęła łypiąc groźnie na latorośl.

– No weź! Wszyscy się ze mnie śmieją. Mam dwanaście lat! Jestem dorosły! – Chłopak zrobił oburzoną minę.

– Nie pyskuj mi! – Baba szarpnęła gwałtownie ręką chłopca omal go nie przewracając.

– Przecież nic mi nie będzie. Po prostu panikujesz.

Te słowa podziałały na kobietę, jak płachta na byka. Zatrzymała się. Jej twarz spłynęła soczystym odcieniem purpury. Zmroziła syna przenikliwym spojrzeniem, po czym przemówiła wyjątkowo jadowitym tonem.

– Albo się zaraz zamkniesz i dasz grzecznie odprowadzić do szkoły, albo pożegnasz się z komputerem. Twój wybór.

Zdecydowanie cios poniżej pasa i dzieciak to wiedział. Spuścił pokornie głowę bez szemrania ruszając za matką. Po chwili zniknęli we mgle. Ja również poszłam w swoją stronę.

 

***

 

Czarno-biała kartka wylądowała u mych stóp. Przykucnęłam, podniosłam ją przyglądając się znajomej, uśmiechniętej twarzyczce. Julcia, lat sześć, córeczka Karoliny i Andrzeja z pierwszej klatki. Boże, jak mi ich szkoda. Zmienili się, bardzo. Są tacy smutni. Karolina nawet zwariowała. Biega czasem po osiedlu wrzeszcząc, zaczepiając ludzi. Ponoć ostatnio chciała zabrać pewnej kobiecie córkę. Nic dziwnego, skoro własną straciła. Ech, to nie do pomyślenia. Pokręciłam zrezygnowana głową. Wyprostowałam taśmę na kartce, próbując z powrotem przymocować ją do latarni. Nie było to jedyne ogłoszenie. Z tuzin ich wisiało. Na każdym inne zdjęcie. Inna uśmiechnięta buźka. Tylko treść ta sama. Zaginął, zaginęła, krótki opis, telefon policji, często również domowy. I tak właściwie na każdej mijanej latarni. Upiorny widok.

Na osiedlu ginęły dzieci. Już chyba z miesiąc będzie od pierwszego zniknięcia. Wszyscy ich szukali, rodzice, policja, sąsiedzi, właściwie całe miasto było w to zaangażowane. Wszędzie wisiały ogłoszenia, nawet ogólnopolska telewizja wyświetlała komunikaty. Jednak nic nie znaleźli. Żadnego śladu. Zupełnie jakby zapadły się pod ziemię. To było chyba najgorsze. Ta niepewność. Rodzice nie wiedzieli, co się dzieje z ich dziećmi, czy w ogóle żyją, czy cierpią, czy jest sens mieć jeszcze nadzieje. Byli zagubieni. Jak wszyscy. Na dodatek pojawiła się ta przeklęta mgła utrudniająca poszukiwania. Doprawdy świat dąży ku zagładzie.

 

***

 

 

Do szczęścia brakuje mi tylko przyprawy. Ten nowy przepis zapowiada się wyśmienicie. Nie mogę się doczekać, aż go wypróbuję. Zadowolona wrzuciłam do koszyka pożądaną przyprawę. Już miałam się ustawić w kolejce do kasy, gdy przypomniałam sobie, że skończył się odświeżacz powietrza. Profilaktycznie zakupiłam dwa.

Durna wariatka. Przez nią nie dało się wytrzymać. Taki smród leciał z jej mieszkania. A pech chciał, że mieszkała obok mnie. Otwieranie okien, wymiana drzwi, nic nie pomagało. Miłośniczka zwierząt od siedmiu boleści. Hodowała koty. A raczej zbierała z podwórka wszystkie, jakie się tylko napatoczyły. Nie mam pojęcia, ile ich miała na tych marnych pięćdziesięciu metrach, ale z dwadzieścia na bank. Szło umrzeć jak otwierała drzwi. Zgłaszałam sprawę spółdzielni, policji, nawet tym nawiedzonym babom z towarzystwa miłośników sierściuchów. Nic nie dało się zrobić. A mnie pozostało wdychać ten fetor. Aż wstyd zapraszać znajomych.

Stanęłam w kolejce. Zamyśliłam się.

– Oj nie płacz Kochanieńka. Będzie dobrze. – Kasjerka pocieszała zapłakaną kobietę.

Beata z wieżowca. Jej córka też zaginęła. Jakiś tydzień temu. Biedna kobieta. Sama ją wychowywała. Mąż alkoholik zabił się rok temu. Mimo przeciwności losu jakoś sobie radziła. Do czasu zaginięcia Agatki. To ją kompletnie załamało. Snuła się bez celu po uliczkach, z nikim nie rozmawiała. Ubrana na czarno, jakby już była w żałobie.

– Mówię ci, znajdzie się – rzekła ciepło kasjerka, choć pewnie sama w to nie wierzyła.

Beata otarła łzy, wzięła zakupy i pośpiesznie wyszła. Mam nadzieję, że się pozbiera. Agatka już nie wróci. Na pewno. Wszak odwiedziła mnie dziś w nocy.

 

***

 

– Dzień dobly Aniu! – Z mgły wyskoczył mały chłopczyk.

Stanął naprzeciw mnie szczerząc krzywe ząbki.

– Dzień dobry Grzesiu. – Odwzajemniłam uśmiech.

Tak pociesznego dziecka jeszcze nie widziałam. Zawsze uśmiechnięty, skory do zabawy, wszędzie go pełno. Ze wszystkimi się witał, nawet z tą wariatką od kotów.

– Co ci mówiłem gówniarzu? – Za dzieckiem wyrósł dwumetrowy byczek z gatunku koksa.

Chłopiec zaśmiał się radośnie, najwyraźniej zadowolony z reakcji ojca.

– Masz nie uciekać! – Mężczyzna już podnosił rękę, by ukarać niesfornego synka, lecz na mój widok powstrzymał się.

– Ee… Dobry – wybąkał zażenowany.

Szybko złapał chłopca i zniknął we mgle. Wkurzyłam się. Jak można bić dzieci? Prostak! Zdenerwowana weszłam do klatki.

 

***

 

Gulasz wyszedł przepyszny. Naprawdę tym razem przeszłam samą siebie. Genialny przepis. Ach, muszę się pochwalić koleżankom. Odpaliłam laptopa. Chciałam napisać do Ewki. Umrze z zazdrości, jak się dowie. Jej gulasz nigdy nie wychodzi. Zresztą ona w ogóle jest beznadziejną kucharką.

Nagle poczułam nieprzyjemny chłód. Ciarki przebiegły mi po plecach. Znowu miałam gościa. Zamknęłam oczy. Liczyłam do dziesięciu, łudząc się, że zjawa odejdzie. Oczywiście tak się nie stało. Może da mi spokój, jak z nim chwilę pogadam? Warto spróbować. Wstałam.

– Piotruś… – Przestraszyłam się.

Patrzył na mnie tymi upiornymi, pustymi oczami, aż zrobiło mi się słabo.

– Niestety nie mogę ci pomóc. Już nie.

Chłopiec nie zareagował. Wciąż tylko milczał, gapiąc się zasnutymi mgłą ślepiami. Postanowiłam go zignorować. Zaczęłam dręczyć Ewkę na gadu. Tak jak oczekiwałam płonęła z zazdrości, z powodu mojego kolejnego sukcesu kulinarnego. I słusznie. Po kilkunastu minutach Piotruś odszedł. Oby zaznał gdzieś spokoju.

 

***

 

Walenie. Krzyki. Szamotanina. Zostawcie mnie! Nie zbliżajcie się! Odejdźcie! Znowu krzyki. Czego ode mnie chcecie? Nie mogę wam pomóc! Zrozumcie! Nie patrzcie się na mnie! Nie! Błagam… Ja już nie mam siły. Czemu to robicie? Ten huk, ciągle ten hałas. Moja głowa. Czemu nie dacie mi spokoju? Proszę… Ja już nie…

 

***

 

Masakra w Szczecinie

Makabrycznego odkrycia dokonali funkcjonariusze policji w jednym ze szczecińskich mieszkań.

Policjanci dostali zgłoszenie, o niepokojącym zapachu wydobywającym się z mieszkania przy ulicy Kochanowskiego. Mimo licznych prób nawiązania kontaktu właścicielka mieszkania nie reagowała. Istniało podejrzenie, iż kobieta nie żyje. Policjanci postanowili wejść do mieszkania. Gdy tylko otworzyli drzwi fetor się nasilił. Coraz pewniejsi śmierci kobiety funkcjonariusze weszli do salonu. To, co tam zastali przeszło ich najśmielsze oczekiwania.

– To były głowy. – Krystyna P. (50 l.) sąsiadka kobiety do tej pory nie może dojść do siebie. Zdenerwowana głaszcze jednego ze swoich kotów drzemiącego na jej kolanach. – No głowy…To straszne. – Zaczyna płakać.

Zamiast ciała kobiety policjanci zastali makabryczny widok. Dziecięce główki, wykrzywione w niemym krzyku, poustawiane w rządku na segmencie.

– Nie na takie zakończenie liczyłem. – Starszy aspirant Zbigniew Kowal do niedawna prowadzący śledztwo w sprawie zaginionych dzieci jest załamany. – Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego.

Główki były w różnym stopniu rozkładu. Badania potwierdziły, iż należą one do zaginionych dzieci. Funkcjonariusze kontynuując przeszukanie dokonywali kolejnych przerażających odkryć. W lodówce znaleźli poporcjowane kawałki niezidentyfikowanego mięsa oraz ludzkie kończyny. W następnym pokoju, na podłodze zastali stos zakrwawionych, dziecięcych ubranek.

– I wtedy wyskoczyła. – Krystyna P. (50 l.) przezornie się przeżegnała.

Anna N. (30 l.†) korzystając z chwilowego zamieszania wyskoczyła z szafy rzucając się na funkcjonariuszy.

– O, tu mnie dziabnęła. – Aspirant Marek Drzewiański wskazuje zabandażowane, lewe ucho.

– Coś krzyczała, pamiętam. A potem był strzał. – Joanna Z. (44 l.) również była świadkiem zdarzenia.

Anna N. (30 l.†) zdążyła dotkliwie pogryźć jednego z funkcjonariuszy nim zginęła od policyjnej kuli…

 

Prezydent RP ogłosił trzydniową żałobę narodową.

 

Cała Polska wstrząśnięta wydarzeniami ze Szczecina.

 

Hannibal Lecter w spódnicy.

 

Pomoc psychologiczna dla rodzin…

 

Przeglądałam z nudów nagłówki artykułów. Idiotka! A mówiłam jej. Ostrzegałam. Ale ona była mądrzejsza. Ma za swoje. Jej gulasz najlepszy, dobre sobie! O właśnie, gulasz! Oderwałam się od komputera i pobiegłam do kuchni. Uf… Na szczęście się nie spalił. Tego by mi jeszcze brakowało. Przez tę kretynkę muszę się na jakiś czas ograniczyć ze świeżym mięsem. Zbyt niebezpiecznie się zrobiło.

Zajrzałam do lodówki. Raczej nie będę przymierać głodem, mam dość spory zapas.

Zadowolona wyjrzałam przez okno podziwiając pierwszy od kilku dni, słoneczny poranek. Mgła znikła.

 

 

 

 

Natalia Cichocka, 3.12.2010, Szczecin

Koniec

Komentarze

Chciałem napisać długi komentarz, wymieniając wszystkie zalety, pisząc, jak przyjemnie mi się czytało. Chwaląc lekkość pióra i opisów, genialnie stworzoną atmosferę zniechęcająco - przytłaczających jesiennych dni. I malkontencąc jedynie na małą zawartość fantastyki.
Ale po co? Napiszę tylko:
Mój faworyt na MASAKRĘ.  

Jak zapisywać dialogi.

Dobrze napisane, dopracowane. Przy końcówce zacząłem się zastanawiać nad motywacją Ewki i sensem tego co mówi oraz czemu się Anka rzuciła na policję. Czyli niestety nie wciągnąłem się w atmosferę tekstu, skoro zacząłem o tym myśleć od razu.

Wszystko fajnie, tylko nie czaje końcówki. Ale i tak napisane bardzo dobrze.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Przecież końcówka jest najlepsza. Niech żyje gulasz ze świeżego mięsa! Czysta masakra. 

Bardziej mi się podobał ten motyw gulaszu w "Szafkach" R.C. Mathesona.

Nie czytałem, więc się nie orientuję. Ale ten gulasz, tutaj, wywołał mój szczery uśmiech.

Mi ten tekst nie podszedł. Nie podpasowała mi forma, krótkie urwane sceny bez choćby delikatnych przejść. Poza tym przebrnąłem przez niego jakoś tak bezemocjonalnie, a na końcu nawet się nie zdziwiłem.

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Spodziewałem się innego zakończenia, styl poprawny dałbym 4+

Dynamiczny, sprawnie napisany tekst. Tytuł "Mgła" nieodmiennie przywodzi mi na myśl S. Kinga, sam nie zatytułowałbym tak opowiadania, tak jakbym nie nadał książce tytułu "Władca pierścieni". Opko jednak przypadło mi do gustu. Pozdr.

Nie zrozumialem jednej rzeczy. Czemu ma sluzyc ten fragment o kotach i smrodzie z mieszkania, jezeli narratorka przez caly czas jest swiadoma, czym tak naprawde para sie jej sasiadka? A, co gorsza, zajmuje sie tym samym? Zaburzenia psychiczne podmiotu lirycznego czy niekonsekwencja fabuly?
Troche nie podeszly mi takie "urywane" zdania w narracji, dalbym 4.
Pozdrawiam.

Dziękuję za opinie. W szczególności za odnośnik do poradnika, wcześniej nie byłam świadoma tych błędów. Chciałam, by tekst właśnie sprowokował czytelnika do zastanowienia się sensem postępowań Anny, oraz innych bohaterów.

Co do urywanych zdań: Chciałam uzyskać efekt "wynurzania się z mgły" poszczególnych wydarzeń. Niestety nie wyszło to najlepiej.

Na razie nie będę psuć zabawy zdradzając, o co chodzi. Kombinujcie ;) Wyjaśnię tylko, iż Ewa i miłośniczka kotów to dwie, zupełnie inne osoby.

Anna, medium, zabijała dzieci, bo dobry gulasz był. Nie za bardzo skupiała się na smrodzie zwłok, widocznie jej to nie przeszkadzało, albo dobrze je zabezpieczała, zanim zwariowała. Postradała zmysły nawiedzana przez duchy zabitych dzieciaków.
Ewa, koleżanka, też lubi wspomniany gulasz. 
Mam rację?
Trochę chaosu wprowadza narracja pierwszoosobowa stosowana w przypadku zarówno Anny, jak i Ewy. Wydaje mi się, że aż do fragmentu "gazetowego" historia jest tylko z perspektywy Anny, ale właśnie sobie uświadomiłem, że mogę się mylić.

Urywane zdania przypadły mi do gustu. Widocznie jestem bardziej podatny na takie zabiegi. :)

"Na razie nie będę psuć zabawy zdradzając, o co chodzi." Przednia zabawa. Czytasz horror, a potem przez 5 minut próbujesz zaczaić, czego powinieneś się przestraszyć. Już widzę tłumy ludzi biorących się za dogłębną analizę.

Są różne zboczenia, ja akurat  lubię tak analizować.

exturio-> W przypadku narracji masz rację.

OK, do konkursu.

Jest to sprawnie napisane opowiadanie, ale fabularnie kupy się w ogóle nie trzyma. A nawet jeśli się trzyma, to o co w nim chodzi, rozumie tylko autorka, co też jest wyznacznikiem jakości tekstu.

Jak słusznie napisał Michał Strogow - jak horror ma być straszny, skoro czytelnik nie wie, czego miał się przestrzaszyć i tak właściciwie, co jest grane?

Co do fabuły i narracji:

1. skoro potwierdziłaś, żę exturio ma rację, czyli do fragmentu gazetowego narratorem jest Anna, to:
- "Duchy przychodziły, mówiły, co im leżało na sercu, a ja, o ile tylko mogłam, załatwiałam ich sprawy. Jednakże tym razem było inaczej. Te duchy były inne. Przerażały mnie. Mimo że nic nie robiły. Pojawiały się nagle, milczały, obserwowały, aż po godzinie, dwóch znikały." - co ma znaczyć ten fragment? Duchy przychodzą do szalonej morderczyni dzieci i ta pomaga im załatwiać ich sprawy. Milczących duchów szalona morderczyni się z kolei boi. A dlaczego? Czy to były duchy jej ofiar? Jeśli tak, to czemu milczały? (pomijając fakt, że gdyby mówiły to nici z tzw. "zaskoczenia" na końcu opowiadania). To, że miały ucięte głowy też mnie nie przekonuje, bo wtedy duchy też bez głów się powinny pojawiać. Jeśli to nie byly duchy jej ofiar, to o co chodzi?
- "Na osiedlu ginęły dzieci.(...)To było chyba najgorsze. Ta niepewność. Rodzice nie wiedzieli, co się dzieje z ich dziećmi, czy w ogóle żyją, czy cierpią, czy jest sens mieć jeszcze nadzieje. Byli zagubieni." - trochę dziwne przemyślenia, jak na morderczynię tych dzieci.
- fragment z kotami niezrozumiały, sztuczna, nieprzekonywująca zmyła moim zdaniem,
- "- Niestety nie mogę ci pomóc. Już nie." - powiedziała morderczyni do swojej ofiary, gotując z niej gulasz. Jest tu jakiś sens poza kolejną sztuczną zmyłką?
- Podsumowując, cała narracja ze strony Anki zupełnie mnie nie przekonuje odnośnie faktu, że to ona zabijała. Nie pasują jej przemyslenia, reakcje, nie ma podanej żadnej motywacji, celu, po jej te głowy były? Czeski film. Czy motyw z medium ma jakiś związek z główną linią fabularną, czy też wprowadza tylko wątek nadprzyrodzony do tekstu?

2.Opcja druga -  jest aż trzech narratorów, trzecim jakaś bezimienna koleżanka też należąca do Koła Gospodyń Kanibalistycznych. W takim wypadku poziom zawikłania byłby już horrendalny.

Tak czy owak, poziom zawikłania tylko irytuje, a nie wciąga. Przez konieczność domyślania się, co jest grane, klimat grozy padł śmiercią gorszą niż te nieszczęsne dzieciaczki.

Pomysł miałaś świetny. Wykonanie według mnie pozostawia wiele do życzenia - fabularnie bardziej dziurawe niż ser szwajcarski.

Pozdrawiam.

Aha, jeśli narratorka we fragmentcie z kotami to Pani Krystyna P. (50 l.) - to oświadczam, że wymiękłem.

Jak przystało na dziwny tekst, każda interpretacja może być prawidłowa. Po komentarzach zresztą widać, że każdy zrozumiał to opowiadanie inaczej. Interpretacja autorki jest dość prosta: Anna była chora psychicznie. Stąd to polowanie na dzieci, robienie z nich jedzenia, później zapominanie o tym, zwalanie winy za smród na nieszczęsną sąsiadkę. Duchy również byly wytworem wyobraźni Anny... Choć czy napewno? Może jednak Anna była medium. Kto wie...

Nowa Fantastyka